Skocz do zawartości

bielik42

Forumowicze
  • Zawartość

    2636
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    19

Wpisy blogu napisane przez bielik42

  1. bielik42
    RetroKino ? Pierwiastek zła (?Mechaniczna pomarańcza?)





    Reżyseria: Stanley Kubrick
    Rok wydania: 1971 r.
    Obsada: Malcolm McDowell, Patrick Magee, Adrienne Corri, Carl Duering, Paul Farrell, Clive Francis, James Marcus, Anthony Sharp
    Gatunek: Dramat, Sci-fi
    W naszej kulturze mieliśmy już wiele dzieł traktujących o pochodzeniu i sensie zła. Głównym problemem (lub zarzutem) religii jest właśnie kwestia, dlaczego człowiek jest zły? Co sprawia, że jesteśmy zdolni do tak przerażających działań? Czy gdyby nie człowiek, zła nie byłoby wcale? Tymi pytaniami od wieków zajmują się odpowiedni ludzie, zwani na ogół filozofami, a częściej ?pokręconymi dziwakami?. Człowiek radykalny wie, że jeżeli trzeba coś robić, to się to robi, bez względu na podtekst etyczny, lub moralny. Zastanówmy się jednak: gdyby człowieka pozbawiono możliwości czynienia zła, to czy nadal byłby człowiekiem?



    I tu właśnie wkracza ?Mechaniczna pomarańcza? ? książka Antoniego Burgessa, bardzo kontrowersyjna i na początku zakazana. Autor stworzył skrzywione odbicie naszego świata, z przedziwnym językiem i nadrealistycznym smakiem. Z popularnością książki zapragnął się zmierzyć Stanley Kubrick ? utalentowany reżyser o światowej renomie, jego wcześniejsze filmy do dziś określane są mianem ?kultowe? i nie inaczej jest z ?Mechaniczną pomarańczą?. Scenariusz napisał sam Kubrick, a do stworzenia całego dzieła wykorzystał niemal wyłącznie angielskich aktorów oraz planów zdjęciowych również w Anglii. Jest to więc twór czysto brytyjski, kręcony przez amerykańskiego reżysera. Z jakim skutkiem?



    Alex DeLarge to wynaturzony, brutalny wyrostek o błękitnych oczach, który noce spędza wraz ze swoją bandą szerząc ?ultraprzemoc? na ulicach i w zrujnowanych przybytkach. Jest przywódcą wybitnie oryginalnego gangu, w którego skład wchodziło dwóch posłusznych milczków oraz jeden otępiały mięśniak. Ubierają się w śnieżnobiałe stroje z ochraniaczami na kroczach, dzierżą w rękach broń, a na głowie noszą meloniki. Widzimy więc, że jeśli już upadłe bandyctwo, to przynajmniej z klasą. Alex wcześniej był w poprawczaku, unika chodzenia do szkoły, jego rodzice nie wiedzą, co robi ich syn, ale zapewniają mu wszystko, czego tylko sobie zażyczy. Ważną rolę spełnia również kurator przydzielony Alexowi. Szybko okazuje się, że nasz antybohater nie robi czynów złych z chęci zarobku, nie ? on to czyni dla przyjemności. Gwałcąc, katując i kalecząc czuje euforię i podniecenie. Do tego doprawia swój umysł odpowiednią ilością mleka z pobudzającymi dodatkami. Od reszty bandy odróżnia się tym, że w rękach dzierży ogromną pałkę/laskę, a prawe oko ma ostro obmalowane, dzięki czemu mamy wrażenie nienaturalnego powiększenia tego oka. Jest też melomanem, uwielbiającym IX symfonię Beethovena.



    Żeby nie było zbyt pięknie, reżyser ukazuje nam świat, w którym podobnych band jest zatrzęsienie, policja jest niemal bezradna, a do tego zapełniona tymi samymi szumowinami, którzy wcześniej należeli do tych młodzieńczych bojówek. To rzeczywistość okrutna i brudna, a do tego piekielnie brzydka. Wystrój wnętrz razi w oczy kiczowatością, obrazom tortur, gwałtów i walki przygrywa piękna muzyka klasyczna, wydobywająca z każdej minuty groteskowe porównanie ideału z upadkiem moralnym. Knajpa, do której chodzi nasz gang jest pełna rzeźb przedstawiających ponętnie wyeksponowane dziewoje w całkowitym negliżu. Stoły to dwa takie manekiny, opierające się o podłogę rękami i nogami, przy czym jedno z kolan manekina jest ustawione tak, aby było pomiędzy obelżywie rozłożonymi udami drugiego. Mleko kupuje się, przystawiając szklankę pod sutek którejś wypiętej dzierlatki o śnieżnobiałej skórze. Ten widok wywołuje wprost piorunujące wrażenie.



    Film jednak nie jest wyłącznie o przestępczym życiu Alexa. Od pewnego momentu zbir trafia do więzienia, gdzie udaje mu się zapisać do eksperymentalnego zabiegu, dzięki któremu można opuścić więzienie już po 2 tygodniach. Dziwaczna rekonwalescencja polega na całkowitym obrzydzeniu pacjentowi czynienia zła i uprawiania seksu. To zapobiegnie kolejnym przestępstwom, czego nie gwarantuje odsiadka w więzieniu. Alex zostaje odmieniony, ale gdy wraca, musi się mierzyć z rzeczywistością, która domaga się sprawiedliwości. Wtedy dopiero poznaje prawdziwą karę stworzoną przez jego przeszłość.



    Ciężko brać ten film dosłownie, należy on bowiem do wyjątkowo ciężkich w odbiorze. Widz podświadomie wyłapuje nawiązania do rzeczywistości, okropną groteskę i naturalizm, zezwierzęcenie się człowieka i sens całego zła. To właśnie jest jeden z problemów poruszanych przez ?Mechaniczną pomarańczę? ? czy człowiek pozbawiony możliwości czynienia zła, jest w stanie funkcjonować w naszym społeczeństwie? Do tego dodajmy okrutne rozprawienie się z chrześcijaństwem (a raczej kościołem anglikańskim), wykaz potworności ludzkiej i obrzydliwie zwierzęce instynkty płciowe, targające bohaterem. Tu znajdujemy także nasz rzeczywisty problem ? zło nie zostaje ukarane. Właściwie w pewnym sensie bohater otrzymuje nagrodę, wracając jednocześnie do zepsucia. Bardzo pesymistyczna myśl, ale podana w mistrzowski sposób, mistrzowską narracją i arcygenialnymi zdjęciami. To jeden z kamieni milowych kinematografii, nie pod względem techniki, a filozofii. Polecam, ponieważ ten film potrafi dać do myślenia, a tego nigdy nie za wiele?


    Bimbrownikus



    [media=]

  2. bielik42
    Komiksowo ? ?Podróż smokiem diplodokiem? (T. Baranowski)





    Tadeusz Baranowski zawsze ?trochę? odróżniał się od reszty polskich twórców komiksów. Jego główną zaletą było tworzenie niesamowicie bajkowych i absurdalnych światów, umieszczonych na pograniczu surrealizmu i groteski. Nie tak dawno temu wszystkie serie tego autora doczekały się porządnych wznowień w twardej okładce, czy warto się nimi zainteresować?



    ?Podróż smokiem Diplodokiem? jest jednym z tomów, opisującym część barwnego świata. Ponownie autor wybrał jedną z postaci z poprzedniego dzieła i dopisał do niej fascynującą historię (podobnie stało się z Orient-Manem). Tym razem pod warsztat trafił Lord Hokus-Pokus, zwycięzca konkursu czarodziejów. Ów wybitnie ambitny mag, który lubi sprzeciwiać się autorowi, napotyka na swej drodze dziwaczne stworzenie o wyjątkowo długich i szerokich uszach. Dziwaczny, zielony stworek przedstawia się jako Diplodok i oznajmia, że ma umiejętność podróży w czasie i przestrzeni. Zaintrygowany Lord zaprzyjaźnia się z dinozaurem i razem podróżują po różnych czasach i miejscach, odwiedzając znanego profesora Nerwosolka z żoną Entomologią, prehistorię, krainę Figli-Migli i wiele innych, równie zadziwiających miejsc. Po drodze napotykają równie oryginalne stworzenia, poczynając od czarnego charakteru, a kończąc na Babie Jadze.



    Cóż jest wybitnego w tym komiksie, zapytacie? Otóż styl scenariusza i rysunku jest wyjątkowo oryginalny, dominuje zabawa słowem i sytuacją, różnorakie dwuznaczności, formowanie formy i opisywanie dopisków. Dialogi są bardzo zabawne i dowcipne, niekiedy dopatrzymy się zupełnie drugiego dna w opowieści dla dzieci! Aby było jeszcze zabawniej, to bohaterowie komiksu doskonale zdają sobie sprawę z tego, że znajdują się w komiksie, przez co często dowcipkują z autora za rzadkie używanie stereotypowych chwytów i przeciągającą się gadaninę.



    Poza tymi zaletami należy dodać, że ten akurat album zawiera także kilka pobocznych historyjek, stworzonych w czasach, gdy Baranowski współpracował z magazynem odpowiedzialnym za przygody Tintina. Mamy więc posępną opowiastkę o polskich wampirach ? Szlurpie i Burpie, którzy wyruszają do administracji, aby wywalczyć sobie popularność wśród czytelników (trzeba tu wspomnieć o wyjątkowo pięknej oprawie graficznej tego komiksu, który przez chwilę przechodzi w stylistykę Thorgala!). Dwustronowa, ironiczna historia pt. ?UFO?, osadzona w podobnych klimatach ?Wyprawa międzyplanetarna? i przedstawiony rysunkowo znany dowcip z czasów PRL ? ?Znasz pan 2 CV czyli? Znasz pan Syrenkę??.



    Wszystko razem, z kilkoma stronami listów od czytelników, tworzy doprawdy uroczy i przyjemny album komiksowy, którego czytanie pozwoli trochę powędrować po krainie dziecięcych marzeń i zanurzyć się w nadrealistycznym otoczeniu. Tu dominuje absurd i jest to prawdopodobnie najlepszy okaz nadrealizmu, jakim możemy się w Polsce pochwalić.


    Bimbrownikus

  3. bielik42
    RetroKino ? Płatki róży w kałuży krwi (American Beauty)






    Reżyseria: Sam Mendes
    Rok produkcji: 1999
    Gatunek: Dramat

    Wiadomo, że nagrody akademii wcale nie oznaczają wybitnej jakości nominowanego dzieła. Te uhonorowania to raczej pretekst do wzrostu ceny poszczególnych osobników, parających się robotą w kinematografii. Bez wątpienia warto jednak przyjrzeć się choćby niektórym nominowanym, a wielkim zwycięzcą roku dwutysięcznego był Sam Mendes i jego film pt. ?American Beauty?.



    Zaczyna się dość ciekawie, bowiem raczeni jesteśmy miłym głosem Kevina Spacey, zdradzającym nam punkt kulminacyjny filmu, a mianowicie śmierć głównego bohatera, którego to Kevin gra. Poznajemy więc jego historię na rok przed tym tragicznym zdarzeniem. Jest on zwykłym, zapracowanym 40-latkiem, w głębokim kryzysie emocjonalno-seksualnym, z buntowniczą, nastoletnią córką i jedynie tolerującą go żoną. Na zmianę tej nieprzyjemnej sytuacji wpływają dwa wydarzenia: odwiedziny Kevina z Anette Bening (żona) w szkole córki, aby zobaczyć jej występ w grupie cheerleaderek oraz fakt wprowadzenia się nowych sąsiadów, których syn jest dosyć osobliwym typem, a ojciec wojskowym homofobem.



    Pierwsze zdarzenie najbardziej wpływa na Kevina, ponieważ w czasie spektaklu zauważa Menę Suvari, koleżankę jego córki i momentalnie się w niej zadurza. Sama nastolatka jest fałszywą pozerką, która za punkt honoru obiera utrzymanie pozoru ?wyzwolenia z oków przyzwoitości?. Z kolei druga okazja oddziałuje na całą rodzinę, ponieważ Wes Bentley ? syn sąsiadów, zaraża luzem (i paleniem Maryśki) Kevina, a po pewnym okresie związuje się emocjonalnie z Thorą Birch ? córką swego najnowszego klienta. Przedstawiona w tym filmie rodzina to istna kumulacja najgorszych koszmarów familijnych. Małżeństwo tkwi w stagnacji, nie ma pomiędzy nimi porozumienia, ich córka nie jest przez nich rozumiana, nie okazuje swoich potrzeb i pragnień.



    Ojciec jako żywiciel rodziny siedzi przywiązany do pracy, w której nim pomiatają, matka stara się być idealną businesswoman, zajmując się sprzedażą nieruchomości, z marnym skutkiem zresztą. Ich córka jest wyobcowana, jej jedyną przyjaciółką jest wspomniana Suvari, która wykorzystuje naiwność Thory, aby wyglądać bardziej seksownie. Co ciekawe, wszystkiemu zaradza obojętność, bieg za marzeniem i narkotyzowanie się. Technika ?ogień zwalczaj ogniem? sprawdza się tu w stu procentach.



    Warto ten film zobaczyć nie tylko ze względu na wielowątkowy, ciekawy scenariusz, ale także dla kapitalnie wyreżyserowanych scen ?wizji? Kevina, gdy widzi on swą idealną nastolatkę chętną do spółkowania. Jej ciało zawsze przykryte jest płatkami róży, a z pięknych ust wydobywają się najczulsze słówka zachęty do czynu. Ten oniryczny majstersztyk to największe osiągnięcie reżysera, jeśli chodzi o film jako całość, bowiem nadaje mu trochę nadrealistycznego smaczku. Polecam zapoznać się z tą produkcją, być może odnajdziecie w niej choć trochę nadziei i wsparcia. Warto wiedzieć, że nawet z bardzo głębokiego szamba da się wydostać z podniesionym czołem, ale konsekwencje? bywają różne. Dorzućmy do tego sporo artystycznych ujęć typu scena, w której na wietrze tańczy torebka foliowa, czy kręcenie martwego ptaka. Dla miłośników kina i ambitnego, i poruszającego, i oryginalnego.


    Bimbrownikus



    http://www.youtube.com/watch?v=b3voEtXt2_o

  4. bielik42
    Komiksowo ? Hulk: Niemy Krzyk (WKKM)







    Scenariusz: Peter David
    Rysunki: Dale Keown

    Nigdy nie byłem wielkim fanem Hulka. Zupełnie nieoryginalny pomysł wykorzystania historii Dr Jekylla i Mr. Hyde?a zmiksowanej z Frankensteinem niezbyt przypadł mi do gustu. Dopiero ostatnie komiksowe wydarzenia, które ukazują zielonego olbrzyma jako najsilniejszego stwora w całym wszechświecie nadały tej postaci jakiś smaczek. Z wstępnym zainteresowaniem zabrałem się do czytania tomu o przygodach ?wczesnego? Hulka, wydanego dzięki uprzejmości Hachette.



    Historia zaprezentowana nam w tym tomie pochodzi z zeszytów The Incredible Hulk #370-377, więc wskakujemy w dość zaawansowaną historię. Krótki wstępniak niejako rozjaśnia nam wcześniejsze zdarzenia, oraz dlaczego ten Hulk jest szary, wygadany i pojawia się tylko w nocy, ale dla mnie, amatora Marvela wiele wątków i postaci pozostawało zagadką. Zwłaszcza niejaki Jones to dla mnie wielka niewiadoma. Zajmijmy się jednak podstawą ? zestaw ten prezentuje nam osobistą historię Bruce?a Bannera, naukowca, który pod wpływem promieniowania zyskał zdolność przemiany w gigantyczną, zieloną postać siejącą zniszczenie. W tym momencie wyrusza w podróż, aby znaleźć żonę, którą niegdyś zostawił z tyłu i zniknął na dość długi czas (typowy Amerykanin ? wiejąc od żony skierował się do Las Vegas, gdzie znalazł babkę z większym biustem). W czasie podróży jako szary Hulk natrafia na kotłującego się dra. Strange?a, walczącego z jakimś stworem z innego wymiaru. Potem walczy z agentami Skrulli, by ostatecznie zmierzyć się z? przeszłością.



    ?Niemy Krzyk? jest wyjątkowy pod pewnym względem ? w czasach, gdy powstawał, większość bohaterów była płaska, sztuczna i mało uczuciowa. Otóż scenarzysta postanowił nadać głębi swojemu zielonemu podopiecznemu, wyposażając go w zaawansowaną schizofrenię i wewnętrzną walkę na trzy osoby. Bruce nie kontroluje ani zielonego, ani szarego Hulka, a do tego ci dwaj walczą między sobą. To dość ciekawy przypadek pod względem psychologicznym, poznajemy też największy strach wszystkich wcieleń Bruce?a, z którym musi się zmierzyć na koniec. Dzięki tym zabiegom Hulk staje się bardziej ludzki, wręcz realny. To zaskoczenie ? największy tępak Marvela uzyskuje złożoną osobowość na miarę Wolverine?a.



    Fabuła jest dość archaiczna, dominuje typowa ?zabawowość? fabuły, poza oczywistym podłożem psychologicznym, którego 6-letnie dzieci raczej nie zrozumieją. Bohater kilkakrotnie wyrzuca z siebie oklepane teksty, szary hulk w kiepskim stylu stara się być zabawny i zadziorny (upodabniając styl mowy na Logana), a Bruce tylko kołacze się pomiędzy nimi. I tu jest progres! Tytułowy ?Niemy Krzyk? to wrzask uwięzionego Bruce?a w ciele Hulka, człowieka słabego, którym targają emocje, człowieka, który nie panuje nad własnym ciałem. To w tym albumie jest szalenie interesujące i oryginalne.



    Rysunek jest poprawny, zwłaszcza postacie są zręcznie narysowane, bardzo podobał mi się styl kreski dla oczu. Cieniowanie stoi na profesjonalnym poziomie, nie uświadczymy też koszmarnie kłujących w oczy kolorów, choć i tak zbyt wiele jest tu koloru na mój gust. Gorzej z ukazaniem tła i poruszających się obiektów, walka jest trochę zbyt niespójna, a tła po prostu ubogie. Ogółem najładniejsze są dwa ostatnie zeszyty, mają znacząco poprawiony styl.



    ?Hulk: Niemy Krzyk? to pozycja ciekawa psychologicznie. Przedstawia naszego osiłka w zupełnie innym świetle i trzyma w napięciu, zwłaszcza pod koniec. Jeżeli jesteście fanami ciekawostek, to bierzcie ten tom bez gadania ? jest warty tego, aby posiadać go we własnej biblioteczce.


    Bimbrownikus

  5. bielik42
    Liga Śmiechu ? Monty Python i Święty Graal






    Reżyseria: Terry Gilliam, Terry Jones
    Premiera: 1975

    Witam w zupełnie nowej serii recenzji wspominkowo-filmowych. W tej kategorii mam zamiar zamieszczać tylko wybitnie śmieszne komedie, które moim zdaniem zasługują na pamięć i szacunek. Z oczywistych względów filmy tylko częściowo komediowe nie trafią tu, lecz do bratniego RetroKina (np. Big Lebowski, kino Tarantino). Miłego czytania i dużo śmiechu życzę.
    Święty Graal niemal każdemu z czymś się skojarzy. Czytelnik wspomni sobie przygody króla Artura i jego rycerzy okrągłego stołu, gracz z rozrzewnieniem przywoła momenty z Wormsów, gdy nieśmiertelne Hallleeellluja zwiastowało nadchodzącą apokalipsę, a miłośnik kina? zacznie dusić się ze śmiechu, gdy wspomni sobie najbardziej oryginalną historię z Graalem w roli głównej? no, powiedzmy, że w głównej.



    Dlaczego? Ponieważ to nie złocisty kielich gra tu główną rolę, a sami śmiałkowie, którzy obierają go sobie za cel podróży. ?Monty Python i Święty Graal? to pierwsza pełnometrażowa produkcja słynnego zespołu, odpowiedzialnego za kultowy dziś ?Latający Cyrk Monty Pythona?. Niezaznajomionym należy wyjaśnić, że ten serial jest najlepszym przykładem wybitnie oryginalnego, brytyjskiego poczucia humoru, który często łączony jest z surrealizmem (głównie za sprawą ilustracji Gilliama), a dzięki niemu wiele tysięcy ludzi co miesiąc wprost umierało ze śmiechu. Do dziś ?Latający Cyrk[?]? ma wielu zwolenników (w tym autora tekstu), uznających ich twórczość za najśmieszniejszą w całej historii kinematografii.



    Wróćmy więc do filmu ? został sfinansowany w sposób dość nietypowy, ponieważ do jego produkcji przyczynił się zespół rockowy Led Zeppelin oraz Pink Floyd (ten ostatni podzielił się z Pythonami zyskiem ze sprzedaży kultowego albumu ?Dark Side of the Moon?). Ważny jest efekt, a jest nim ciąg przygód króla Arutra (Graham Chapman) i jego rycerzy: Dzielnego Sir Lancelota (John Cleese), sir Bedevere?a (Terry Jones), sir Galahada (Michael Palin) i Sir Robina-nie-do-końca-tak-dzielnego-jak-sir-Lancelot (Eric Idle). Każdy z nich posiada własnego giermka, a wśród nich wyróżnia się jedynie przyboczny samego króla ? Patsy (Terry Gilliam). Ta wspaniała drużyna najlepszych kawalarzy Brytanii otrzymuje zadanie od samego Boga-nie-odwracajcie-wzroku-gdy-do-was-mówię znalezienia Świętego Graala. Na tym głównie opiera się cała fabuła, swobodnie dryfująca po morzach absurdu i groteski.NI!




    Czegoż tu nie ma? Na początku król Artur szuka wojowników skłonnych do przymierza z nim (słynna scena z Czarnym Rycerzem), a przez dalszą część filmu śledzimy przygody każdego z rycerzy osobno, ponieważ Camelot okazał się być głupim miejscem. Naszych dzielnych rycerzy spotykają same niespodzianki ? a to biedny książę zostaje zmuszony do małżeństwa, to znów zamek pełen gorących siostrzyczek przyjmuje Czystego Sir Galahada, to ktoś ginie w scenie 24, tajemniczy rycerze mówiący ?NI!? żądają ofiary, a pewni francuscy żołnierze ukrywają u siebie Graala. Od wyboru, do koloru ? film ten przepełniony jest subtelnymi odniesieniami do kultury brytyjskiej, dorobku filmowego, muzycznego i artystycznego. Nasi bohaterowie w końcu stają do walki z samym złem, strzegącym tajemniczej groty. Dziwne, ale zło jest chyba trochę zbyt puszyste?



    Podczas oglądania dzieła ?Monty Python i Święty Graal? nie sposób utrzymać pełnej powagi. Humor w tym filmie jest tak niesamowicie przyjemny, zaskakujący i rozbrajający, że nie poruszy chyba tylko człowieka wykształconego na żartach z przewagą przekleństw w formule. Tu znajdziemy po prostu tak genialne sceny, przeplatany zabójczymi wstawkami animowanymi autorstwa Gilliama, że potok chichotu po prostu grzęźnie widzowi w gardle. Do tego żarty często bywają rosochate, a dzielni rycerze trochę mało błyskotliwi.





    Najstraszniejszy potwór w dziejach kinematografii

    Osobiście uważam przygodę króla Artura w świecie Monty Pythonów za jedno z najważniejszych dzieł w komediowym gatunku filmowym. Mamy tu niemal nieustanny powód do śmiechu, co jest osiągnięciem wybitnym. Muszę jednak zaznaczyć, że humor brytyjski nie jest dla każdego, ponieważ wymaga ogromnego poczucia dystansu do własnej osoby i nadrealnego spojrzenia na rzeczywistość. Nie znajdziemy tu aż tak kontrowersyjnych skeczy jak w późniejszym dziele MP (?Sens Życia?), ale i tak widz zbyt poważny może się miejscami obruszyć. Ale warto, po stokroć warto. A Ci, co świadomie pogardzą tą produkcją zasługują, aby zostać zmuszonym do ścięcia najpotężniejszego dębu przy pomocy śledzia. Tako rzecze strażnik świata Neee-woong, a teraz do oglądania!
    Jeszcze tu jesteście? NI! NI! NI! NI! NI! NI! NI! NI !


    Bimbrownikus





  6. bielik42
    Zawodowiec w Hollywood (Transporter)






    Tytuł: Transporter
    Reżyseria: Corey Yuen, Louis Leterrier
    Rok wydania: 2002
    Gatunek: Akcja, Akcja i jeszcze raz Akcja

    Oj zepsuł nam się Luc Besson, oj tak. Jako wierny fan ?Leona Zawodowca? ze zdziwieniem przyjąłem fakt, że znany reżyser nie jest właściwie reżyserem, a producentem i jednym z autorów scenariusza. ?Transporter? jest jednak takim filmem, który odbił się ?jakimś? echem w filmowym światku, a konkretnie we francuskiej jego części. Cóż bowiem się stało?



    Po raz kolejny francuski reżyser ukazuje nam historię człowieka z zasadami, wykonującego niekoniecznie dozwolone zajęcia i z nich się głównie utrzymuje. W odróżnieniu do Leona, Frank (Jason Statham) jest człowiekiem ciepłym, przyjaznym i społecznym (co widać po jego kontaktach z funkcjonariuszem policji). Jest też pełen miłosierdzia, choć z początku wcale nam się taki nie wydaje. Zimny, stalowy umysł, perfekcja i zasady nie do przekroczenia ? te słowa określają Franka, parającego się zajęciem transportera, czyli kierowcy i kuriera przestępczego światka. Po początkowej scenie brawurowej ucieczki przed policją, Frank otrzymuje kolejne zlecenie ? ma dostarczyć torbę. W czasie wykonywania zadania nasz bohater zauważa, że torba dziwnie się porusza. Otwiera więc ją, a tu okazuje się, że jej piękne wnętrze to niejaka Lai (Qi Shu) z taśmą na usteczkach. Nieszczęsny Frank postanawia dać się jej napić i od tego momentu zaczynają się kłopoty, orbitujące wokół nielegalnego handlu ludźmi. Na jego drodze stanie bezlitosny szef gangu o pseudonimie ?Wall Street? (Matt Shulze), a pomocną dłoń wyciągnie typowy francuski inspektor o imieniu Tarconi (Francois Berleand). Liczcie na wiele wybuchów i pościgów.



    Muszę przyznać, że bardzo się na tej produkcji zawiodłem, bowiem otrzymujemy dość naiwną historyjkę o emerytowanym wojskowym ze złą stroną, która w końcu okazuje się dobra, bo kobieta, bo biedni ludzie, bo zepsuli mu samochód i tak dalej można w kółko wymieniać. Statham świetnie gra, doskonale nadaje się do swojej roli wyszkolonego w wojsku wojownika, do tego jest miłosierny, bo rzadko sam kogoś zabija. Tak samo dobrze zagrała główna postać kobieca, dużo gada swym słowiczym głosikiem i pięknie wygląda. Zły charakter jest wredny, zabójczy i nieprzyjemny, a w trakcie historii doczekamy się jednego punktu zwrotnego, odwracającego nakreśloną sytuację.



    Jestem zawiedziony ponieważ ?Transporter? jest połączeniem dwóch wcześniejszych produkcji Bessona, czyli serii ?Taxi? oraz wspomnianego ?Leona?. Widowiskowe sceny strzelanin łączą się z karkołomnymi pościgami przy użyciu szybkich samochodów. Ale w tym tkwi problem ? mając w sobie dwie cząstki, film ten nie dorównuje żadnemu z poprzedników. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo miło się go ogląda, styl walki jest widowiskowy, dużo wybuchów i wystrzałów, ale to jednak nie wystarczy, bowiem nie dostajemy nic oryginalnego. Kino Bessona przerodziło się we francuskie Hollywood w gorszym tego słowa znaczeniu, brak tu typowego smaczku produkcji Francuskich, a zachwyt budzą chyba tylko widoki.



    Szkoda, szkoda i jeszcze raz szkoda, nie dostaliśmy nic godnego ?Leona?, ani wybitnie śmiesznego. Aktorzy robią dobrą robotę, scenariusz nie nudzi, trzyma w napięciu, ale już czegoś wybitnego brak. To już nie jest kino francuskie, a kino lat 80., gdzie najważniejszym czynnikiem był styl, z jakim padali kolejni źli goście. Polecam jako przelotną zabawę, ale w głowie wam nie zostanie, co to, to nie.


    [media=]
    Ciekawostka: widoczna na zwiastunie scena z odbijaniem rakiety przy pomocy srebrnej tacy została wycięta z filmu na życzenie Stathama. Argumentował to tym, że widzowie z pewnością nie uwierzą w coś tak absurdalnego.

  7. bielik42
    RetroKino ? Pamięć Absolutna







    Reżyseria: Paul Verhoeven
    Rok wydania: 1990
    Gatunek: Thriller, Akcja, Sci-Fi

    Wiele zawdzięczam Ridleyowi Scottowi. On to, swoim ?Łowcą androidów? przybliżył mi twórczość jednego z największych gigantów sc-fi ? Philipha K. Dicka. I o ile jego książki zasługują na dużo ciekawsze recenzje, to już ekranizacje spokojnie mogą znaleźć się pod moim amatorskim okiem krytyka. ?Pamięć absolutna? jest właśnie jedną z takich ekranizacji.



    Mamy więc bliżej nieokreśloną przyszłość, w której właśnie widzimy, jak dwoje kosmicznych wędrowców w skafandrach spaceruje po powierzchni Marsa. W pewnym momencie jeden z nich ześlizguje się w przepaść, rozbija ochronę twarzy i zaczyna się przeraźliwie miotać, cierpiąc koszmarne katusze. Nagle ? mgnienie oka i już widzimy spoconego wędrowca podrywającego się z łóżka ze strachem w oczach. Tym człowiekiem jest Douglas Quaid (Arnold Schwarzenegger) ? robotnik fizyczny, miewający ten sam koszmarny sen o Marsie, z tajemniczą kobietą i identycznym, zabójczym zakończeniem. Zmora drażni go na tyle, aby udać się do eksperymentalnego ośrodka ?Total Recall?, oferującego wgranie w umysł wspomnień z cudownych wycieczek, co umożliwia podróżowanie bez ruszania się z domu! Quid wybiera wycieczkę na Marsa z wariantem ?tajny agent?. Coś jednak idzie nie tak, bo klient zaczyna się rzucać w trakcie wgrywania świadomości, bredzi o ścigających go ludziach i śmiertelnie się boi. W ciągu kilku godzin jego żona (Sharon Stone) próbuje go zabić, w jego życiu pojawiają się dziwni ludzie, a on sam trafia na Marsa, gdzie wiąże się z uciskanymi przez zimnego korporacyjnego giganta Cohaagena (Ronny Cox) rebeliantami. Po piętach wciąż depcze mu zabójca o imieniu Ritcher (Michael Ironside), a w grę wchodzi uratowanie całego Marsa przed tyranią.



    Tak się mniej więcej prezentuje fabuła, już na pierwszy rzut oka widać, że podstawą była naprawdę dobra opowieść, ponieważ zawiązania akcji i punkty kulminacyjne naprawdę potrafią zaskoczyć, a swoją formą film wyróżnia się na tle reszty dzieł sci-fi, gdzie wszystko było (względnie) proste. Zaskoczyła mnie wyjątkowo żywiołowa gra Schwarzeneggera, co nie jest przecież dla niego czymś normalnym. Zwykle nadęty i prosty jak pień drzewa, tutaj zmuszony często do ucieczki, niczym zwierzyna łowna, wydaje się być człowiekiem zagubionym, co nadaje mu głębi. W czasie trwania akcji nasz kochany mięśniak daje też popisy mimiki, wykrzywiając się naprawdę groteskowo i zabawnie (otrzymuje w czułe miejsca takie ciosy, że aż jest nam go żal). Reszta obsady także gra zręcznie, aczkolwiek brak tu jakichś szczególnych zachwytów. Sharon Stone niczym nie zaskakuje, a potencjał Coxa zupełnie nie został wykorzystany, zwłaszcza, że główny zły pojawia się na scenie bardzo rzadko.



    Na największe pochwały zasługuje przepięknie stworzona scenografia i kostiumy (zwłaszcza mutantów), ponieważ oba znakomicie oddają ten wspaniały klimat filmów akcji z lat 90., gdy zamiast komputera trzeba było korzystać z własnych pomysłów. Tutaj szczególnie wyróżnił się człowiek od efektów specjalnych (fenomenalny Rob Bottin), odpowiedzialny m. in. za stwora z ?The Thing?. Te cudowne, plastikowe lalki z wymodelowanymi twarzami sprawiają piorunujące wrażenie swoimi detalami. Aż dziw bierze, że takie rzeczy były możliwe bez udziału komputerów. Także muzyka została dobrana w bardzo odpowiedni sposób, zwłaszcza tak, która przygrywa nam w trakcie walki.



    Jako wady ?Pamięci absolutnej? mógłbym wytknąć kilka kiepskich wątków, brak zakończeń niektórych, parę kuriozalnych scen (gdy źli żołnierze otaczają hologram bohatera i zaczynają w niego pruć ołowiem, co dziwne ? żaden z nich nie obrywa, choć sami w siebie celują). Dorzućmy do tego znaczące przeładowanie historii akcją, niezbyt realistyczną krew (ma bardzo dziwny kolor) i brak jakichkolwiek wyróżniających się postaci poza głównym bohaterem.



    Nie mogę stwierdzić, że w czasie projekcji nudziłem się. Scenariusz zaciekawił mnie na tyle, że z chęcią obserwowałem dalsze poczynania Quida, kilka razy się zaśmiałem bez przymusu (kobieta z trzema piersiami), a efekty i scenografia wprawiły mnie w zachwyt nad zamierzchłą erą kina, nietkniętego efektami wprost z komputera. To z pewnością jedna z najlepszych ról Arnolda, ponieważ w odróżnieniu do swoich pozostałych wystąpień nie jest tu człowiekiem pewnym swego. Tak mnie ten film zachwycił, że sam chętnie bym skorzystał z ?total recall? i wyruszył w podróż pełną niebezpiecznych przygód. Ale czy to wszystko było i jest snem? Tego się raczej nie dowiemy?


    Bimbrownikus





  8. bielik42
    RetroKsiążka ? Pamiętnik znaleziony w wannie (S. Lem)






    Autor: Stanisław Lem
    Rok wydania: 1961
    Gatunek: Powieść fantastyczno-naukowa

    Oto przed nami ruiny ludzkiej cywilizacji. Nie pozostało po niej wiele danych, ponieważ padła ofiarą papyrolizy. Ta tajemnicza zaraza zdziesiątkowała miliony informacji zapisanych na tajemniczym papyrze, z którego ludzkość korzystała. Zniszczenie tak wielu informacji spowodowało upadek kulturalny, bo gdy ten prymitywny nośnik danych rozsypał się w proch, razem z nim zniknęła wszelka wiedza, dzieła sztuki, historia i administracja. Próbowano z tym walczyć, ale nic to nie dało. Niewiele papyrowych przedmiotów dotrwało naszej ery, ale jeden z nich, znaleziony w zalanej lawą tajemniczej bazie, w środku gór skalistych, przetrwał w stanie nienaruszonym. Cóż za dziwaczna historia może się z nim wiązać?



    To, co przed chwilą przeczytaliście, to pokrótce opisany początek historii ?Pamiętnika[?]. I choć na pierwszych stronach trafiamy do roku 3149 (nowego kalendarza), to większa część fabuły rozgrywa się dużo wcześniej, jeszcze za czasów, gdy ten pamiętnik był pisany. Mamy więc przed sobą trochę bliższą przyszłość ? Związek Radziecki zaatakował świat, w USA wybuchły protesty społeczeństwa i nowy ustrój całkowicie zawładnął globem. Większość dawnego rządu uciekła do ściśle tajnej bazy, nazywanej Nowym Pentagonem, umiejscowionym w Górach Skalistych. Naszym bohaterem jest młody agent, który otrzymuje od najwyższego rangą dowódcy tajemną misję, tak tajną, że nie ma pojęcia, co ma właściwie zrobić. I na tym poszukiwaniu sensu w swej powinności opiera się cała książka. Agent krąży po identycznych korytarzach, wchodzi do poszczególnych biur, poznaje dziwacznych mieszkańców bazy i ciągle zadaje sobie to jedno, podstawowe pytanie: Co ja tu robię?




    Silne inspiracje ?Procesem? Kafki są tu jak najbardziej na miejscu (nie wiesz, czym jest ?Proces?? Porzuć więc swoje Call of Duty i zacznij interesować się literaturą), bowiem Stanisław Lem wielokrotnie podkreślał wpływ ?Procesu? na powstawanie literatury sci-fi. Tak jak i u Kafki, tak i tu mamy nieznanego nam bohatera, ciąg mglistych, sennych pomieszczeń, pomieszaną intrygę, nieokreślony cel i dziwacznych osobników. Autor ukazuje nam rządy terroru psychicznego, zdrada czai się tu za każdym rogiem, nie wiadomo, kto służy sprawie właściwej, czy istnieje ta ?właściwa? sprawa, jaka jest rola kościoła i czy rewolucja jest warta zachodu. A to wszystko polane grubą warstwą groteski i ironicznych odniesień do świata rzeczywistego, ale akurat z tego Lem słynął.



    ?Pamiętnik znaleziony w wannie? odstaje od pozostałych dzieł Stanisława Lema. Znamy go przecież głównie z dzieł umiejscowionych w czasach, gdy ludzkość podbija kosmos, poznając jednocześnie to, co wiadome było od dawien dawna. Lem jak nikt inny w Polsce interesował się zagraniczną sci-fi, znał trendy i krytykował głośno nawet tych, których opinia światowa uznawała za geniuszy. Dla niego nie było książek bez wad, dlatego sam starał się w każdym swym dziele umieścić coś nietypowego. Tym razem skupił się na metaforycznym przekazie za pomocą onirycznej rzeczywistości, a to jest coś, co nieczęsto w fantastyce naukowej się zdarza.



    Czy warto sięgnąć po tą książkę? Jeśli interesujemy się w jakimkolwiek stopniu literaturą sci-fi, bądź ?Proces? Kafki wywarł na was mocne wrażenie, to sięgajcie po nią bez wahania. Jeżeli jednak nudzi was styl Lema, nie lubicie inteligentnego humoru, a Kafka to taki ptak ? trzymajcie się z daleka! A nuż nagle zaczniecie myśleć, a to czasem bywa bolesne?


    Bimbrownikus

  9. bielik42
    Retro(męskie)Kino ? Desperado







    Reżyseria: Robert Rodriguez
    Rok wydania: 1995
    Czas trwania: 1 godz. 46 min.
    Gatunek: Akcja, Komedia (Gore)

    ?Desperado? jest pierwszym, naprawdę poważnym dziełem znanego reżysera filmów klasy B, znanego głównie dlatego, że przyjaźni się z dużo bardziej utalentowanym Quentinem Tarantino i to właśnie z nim stworzył wiele filmów, a Tarantino często u niego występował. Do rzeczy, a raczej powinniśmy rzec ? Do broni!. Bo tak naprawdę cały ten film to jeno ballada wystrzałów z przeróżnych luf z dodatkiem gitary, wybuchów i wrzasków agonii.



    Fabuła nie zaskakuje absolutnie niczym ? oto mamy upalną Amerykę Południową, a na zalanych słońcem ulicach przechadza się El Mariachi (Antonio Banderas) ? poszukujący krwawej zemsty morderca muzyk. Niejaki Bucho (Joaquim de Almeida) zabił niegdyś jego ukochaną i przestrzelił mu rękę, aby biedak nie mógł już nigdy dobrze zagrać. Od tego momentu rozpoczyna się poszukiwanie zemsty, ale my poznajemy całą historię od środka, a zaczyna się wybuchowo, bowiem kumpel Mariachi ? Buscemi (Stevie Buscemi) własnymi słowami opowiada siedzącym bywalcom miejscowego pubu rozróbę w jakimś podłym barze. W ten sposób podziwiamy brutalny styl walki naszego artysty, który w swoim futerale dźwiga prawdziwy arsenał. W czasie zabawy pojawi się jeszcze płatny morderca Navajas (Danny Trejo), piękna sprzedawczyni książek Carolina (Salma Hayek), dzieciak z ambicjami, dwóch kumpli muzyków oraz cała banda złych gości z wielkimi spluwami. Tak to mniej więcej się prezentuje.



    Ciężko na ten film patrzeć inaczej, niż z przymrużeniem oka. Reżyser tak ostro doprawił swoje danie ironią, groteską i krwistą polewą, że nie zwracamy uwagi na takie szczegóły jak: bardzo dziwna liczba naboi w pistoletach, gigantyczne wybuchy znikąd, szokująco lekkie ciała zabitych oraz dziwaczny zez złych ludzi. Nie ma czasu patrzeć na takie pierdoły, kiedy Banderas biega po ladzie i zabija wszystkich dookoła. Dorzućmy do tego Quentina Tarantino, opowiadającego bardzo ciekawy żart, wspaniale bujający się biust Salmy Hayek, wytrzeszcz Steve?a Buscemi oraz wzrok zabójcy Banderasa, a otrzymamy doprawdy niesamowity koktajl. Czy wspominałem że pojawiają się miniguny w futerałach do gitar? A rakietnice? Nie? No to czujcie się zachęceni!



    Muzyka jest oczywiście latynoska, miejscami ostra, innym razem łagodna i spokojna, efekty są przesadzone i wywołują uśmiech na twarzy, historia kuleje, jakby sam El Mariachi przestrzelił jej kostki, dialogi są szybkie, ostre i piekielnie zabawne. Za kamerą stanął Guillermo Navarro, czyli sprawdzony zawodowiec, sprawnie wykonujący ujęcia znane z filmów akcji klasy B (wybuchy za plecami, najazdy na twarz, bullet-time), tak więc o jakość zdjęć nie można się martwić. No, do tego krew bucha hektolitrami prosto w kamerę, czasem aż dziw bierze, że nasz bohater ma jej w sobie aż tyle.



    Jako wady mógłbym wymienić głównie kilka niepotrzebnie ?artystycznych? scen, choć być może zostały one dodane w celach groteskowych? Nie wiadomo. Kolejnym minusem jest słaba końcówka, z zaskakująco miernym suspensem, jakieś to takie nieciekawe i do tego nawet nie widzimy końcowej jatki, a tego nie powinno się tak zostawiać, gdy reżyser opiera swój film głównie na jatce.



    Czy warto poświęcić czas dla tej produkcji? Jeśli macie ochotę popatrzeć trochę (co ja mówię, bardzo!) na krew, biusty i efektowne strzelaniny, to ?Desperado? jest dla was tym, czym dla El Mariachi gitara w ręce, dobre piwo, spocony biust panienki oraz zemsta, a ta tu smakuje najlepiej pieczona.


    Bimbrownikus

  10. bielik42
    RetroKsiążka ? Zew Cthullu







    Autor: Howard Phillips Lovecraft
    Rok wydania: 1928 r.
    Tłumaczenie: Ryszarda Grzybowska
    Gatunek: Horror Story

    Lovecraft był jednym z tych ludzi, którzy czując potrzebę tworzenia porzucają normalny żywot na rzecz wydania na świat własnego tworu. Człowiek, opętany przez te diabelskie natchnienie rezygnuje z rodziny, miłości i pieniędzy, zyskując jednak niezależność i wolność twórczą. Taki właśnie był Lovecraft, jego dzieciństwo wyglądało niezwykle pod każdym względem. Odcięty od rówieśników przez choroby, pod czujnym okiem nadopiekuńczej matki, w starym, rodzinnym domu w Providence. Uwielbiał wznosić dziwaczne ołtarze i oddawać cześć nieznanym bogom. Później, gdy został już sam w ogromnej posiadłości, zaczął tworzyć, pisać do gazet, prowadzić korespondencje z poważanymi naukowcami. Podziwiał twórczość E.A. Poe, sam przyjmował chętnych pisarzy młodego pokolenia, aby razem z nimi doskonalić styl pisania. Był rasistą, ateistą i ksenofobem. Zmarł, pozostawiając spory dorobek, którym zaopiekowało się stworzone przez jego uczniów wydawnictwo ?Arkham?.



    Historia godna rasowego dreszczowca, czyż nie? Samotny żywot na skraju małego miasteczka, wielkie, puste domostwo i tajemnicze religie. Tak też wyglądają jego opowiadania. Mamy ich w tym tomie aż 7, z czego bohaterami większości są młodzi wędrowcy lub naukowcy. Tak to się zaczyna ? zwykłą ciekawością. Opowiadanie tytułowe (?Zew Cthullu?) odnosi się do badań młodego spadkobiercy po tragicznie zmarłym wujku. W tajemniczej skrzyneczce odnajduje on dziwną glinianą tabliczkę z wizerunkiem przerażającego, ośmiornicogłowego stwora z nietoperzowymi skrzydłami na plecach. Są tam też wycinki z gazet, odnoszące się do tajemniczego kultu Cthullu. Tak zaczyna się podróż po nieznanych obrządkach i dziwacznych zwyczajach. To opowiadanie jest bardziej wstępem do grozy, jest niejakim ?podkładem? tematycznym. Straszniej robi się już w drugim opowiadaniu?



    ?Widmo nad Innsmouth? jest niewątpliwie najlepszym (a przynajmniej najbardziej przerażającym) opowiadaniem w całym zbiorze. Młody wędrowiec trafia do miasta Arkham w celach turystycznych. Podróżuje jak najbardziej oszczędnie, aby zapewnić sobie długą drogę. Niepewny konduktor zaleca mu skorzystanie z drogi przez Innsmouth, ale dodaje, że ludzie stamtąd nie cieszą się w okolicy dobrą opinią. Całe miasto jest odcięte od reszty tereny bagnami i rzekami. Tamta ludność wygląda dziwacznie, ma wyłupiaste oczy, szarą, pokrytą dziwną chorobą skórę, płaskie głowy i chrapliwe głosy. Nad miastem wisi tajemnicza historia dziwnego bogactwa, które niegdyś nań spłynęło. Teraz zaś popada w ruinę, a jego mieszkańcy rzadko opuszczają swoje domy, niechętnie patrzą też na podróżnych i obcych. Niestrudzony młodzieniec postanawia zwiedzić tajemnicze miasteczko, co okazuje się być jego najgorszym pomysłem w życiu. Przez połowę opowiadania atmosfera się zagęszcza, by potem, w scenach ucieczki, wybuchnąć emocjami i grozą (na tym opowiadaniu opierała się głośna (swego czasu) gra ?Zew Cthullu: Mroczne zakątki świata? i jej niesamowity, legendarny już początek). Sam czułem ciarki na plecach, a wyjaśniająca się z czasem historia wprawiła mnie w osłupienie.



    Warto wyróżnić także opowiadanie ?Szepcący w ciemności?, ponieważ stanowi zupełnie nową jakość w obdarowywaniu strachem czytelnika. Po wyjątkowo obfitej porze deszczowej ludzie z małego miasteczka zauważyli unoszące się w rzece dziwaczne zwłoki, które na pewno do człowieka nie należały. Badacz ? bohater opowiadania ? wyśmiewa te plotki i prowadzi w prasie krucjatę przeciwko ?głupim przesądom?. Kontaktuje się z nim niejaki Akeley, który listownie zaczyna się z nim spierać o naturę tych ?istot?, które rzekomo zamieszkują niedostępne zbocza pobliskich szczytów. Ogromna cześć opowiadania opiera się na korespondencji listownej pomiędzy tymi dwoma, a jej treść coraz bardziej uwiarygadnia istnienie tajemniczych stworów. Obrona przed obcymi, którzy dostrzegają, że Akeley wie zbyt wiele, należy do najbardziej przerażających w całym tomie. Bohater o wszystkim dowiaduje się z listów, by potem przeżyć wyjątkowy szok, w momencie, gdy postanawia odwiedzić Akeleya.


    Pozostałe 5 opowiadań również trzyma poziom, niemal przez wszystkie przewija się wątek Cthullu, ważną rolę odgrywają zakazane książki, jak ?Necronomicon? (to właśnie Lovecraft stworzył mit o istnieniu takiego dzieła) i inne demoniczne źródła wiedzy. Co ciekawe, morał niemal zawsze pozostaje taki sam ? nadmierna ciekawość prowadzi do zguby, a ludzkie bajania mogą mieć w sobie wiele prawdy.




    Twórczość Lovecrafta wpłynęła na początki fantastyki naukowej, w mistrzowski sposób rozwinął autor to, co pozostawił po sobie Edgar Alan Poe. Również jego styl nosi w sobie kilka cech, które do dziś są wykorzystywane. Dla przykładu dzisiejszy ?król horroru? ? Stephen King ? słynie z tego, że zazwyczaj na końcu każdego rozdziału umieszcza dramatyczny zwrot akcji lub coś niezwykle zaskakującego, co zmusza czytelnika do czytania dalej. Identyczny chwyt wyłapujemy u Lovecrafta, z tym, że on pisał łagodniej. Cthullu wrył się w nasza kulturę, jako potwór jest rozpoznawany przez wielu, doczekał się ciekawych gier, wielu opowiadań, ale żadnego dobrego filmu! Szkoda, bowiem podstawa ta jest niesamowicie ciekawa. Tomik ?Zew Cthullu? jest obowiązkową lekturą dla fanów grozy. Polecam!
    Jaki wniosek z lektury? Nie pchaj palców między drzwi.


    Bimbrownikus

  11. bielik42
    RetroKino ? ?X-men?






    Reżyseria: Bryan Singer
    Rok produkcji: 2000
    Czas trwania: 1 godz. 44 min.
    Gatunek: Akcja, Sci-Fi

    Początki super-bohaterskiej grupy mutantów ?X-Men? wcale nie są tak spektakularne, jak można by było sobie pomyśleć. Stworzona przez Stana Lee drużyna nie cieszyła się zbyt wielkim powodzeniem, przez co szybko skończyła swój żywot na rzecz bardziej dochodowych serii super-bohaterskich. W pewnym momencie ich przygody zostały wznowione przez zdolnych scenarzystów, do grupy dołączono dużo bardziej charyzmatycznych mutantów (w tym Wolverine?a, który wcześniej był jedynie przeciwnikiem Hulka w jednym z numerów), ich przygody zostały znacząco zdynamizowane, a późniejsze przygody (choćby historia Dark Phoenix) weszły do kanonu komiksu. W 2000 roku reżyser znany z ?Podejrzanych? zabrał się za przeniesienie przygód mutantów na wielki ekran. Z jakim skutkiem?



    Historia rozpoczyna się wraz z powiększającą się falą mutacji wśród nastolatków, co determinuje rząd do wprowadzenia ustawy o rejestracji osobników zmutowanych. Młodych ?obdarzonych? stara się ochronić profesor Xavier (Patrick Stewart) zbierając ich w specjalnej szkole. Przeciwnikiem rządu jest potężny mutant o imieniu Magneto (Ian McKellen), starający się pozbawić władzy ?normalnych? i wprowadzić rządy mutantów. W międzyczasie nastolatka o imieniu Marie (Anna Paquin), przerażona swoimi umiejętnościami (dotykiem wysysa życie z ludzi) ucieka z domu, kierując się w bliżej nieznane miejsce. W czasie ucieczki napotyka mutanta o tajemniczej przeszłości ? Wolverine?a (Hugh Jackman) ? i chowa się w jego pojeździe. Wkrótce zostają zaatakowani przez przerażającego Sabretootha (Tyler Mane), należącego do drużyny Magneto. Dzięki pomocy X-Men udaje im się umknąć, przez co oba mutanty trafiają do tajemniczej szkoły Xaviera. W międzyczasie ktoś porywa senatora Kellyego ? głównego przeciwnika mutantów w rządzie. X-Men muszą poznać knowania Magneto i oczywiście uratować cały Nowy Jork. Dzieje się więc wiele, a do tego fabuła jest pozbawiona dłużyzn i przegadanych scen.



    Zupełnie zaskoczył mnie fakt, że opowieść nie jest tak infantylna, jak niegdyś w komiksach (przez co pokutujemy takimi bajeczkami, jak ?Kapitan Ameryka?, czy ?Thor?). Przeciwnie ? jest to historia dojrzała, poruszająca i efektowna. Jak na film z 13 latami na karku, ?X-Men? trzyma fason całkiem nieźle. Efekty nie gryzą w oczy, brak tu tanich chwytów i plastykowych mocy. W czasie walki bohaterowie latają na lewo i prawo, biją się niemal prawdziwie i wzbudzają tym samym zainteresowanie. Zwłaszcza Rosomak (Wolverine) jest niesamowicie charyzmatyczny, sarkastyczny i zaskakujący. Wypada również pochwalić grę McKellena i Stewarta, no ale są to przecież ikony kina, więc zaskoczenia nie ma. Muzyka doskonale współgra z akcją, choć nie rzuca się nachalnie. Zupełnie, jakby jej wiele nie było.



    ?X-Men? jest filmem nastawionym na zdobycie wielkich pieniędzy. O jego sukcesie kasowym mogą świadczyć wydane w późniejszym czasie kontynuacje. Jest to kino lekkie, rozrywkowe i przyciągające wzrok. Nie znajdziemy tu jakiejś wybitnej tragedii, nic nie wyciśnie z nas łez. Kilkakrotnie możemy się nawet zaśmiać, ale nie jest to zbyt wybitne dzieło. Zresztą ? i historia w komiksach nie jest doskonała, więc czego można było się spodziewać? Cóż, nie jest to czas zmarnowany, ale widz, który tego filmu nie widział, nie musi specjalnie czuć z tego powodu smutku. Ot, porządne kino akcji ? nic więcej.
  12. bielik42
    Retro(męskie)Kino ? ?Dobry, Zły i Brzydki?






    Reżyseria: Sergio Leone
    Rok wydania: 1966
    Czas trwania: 2 godz. 51 min.
    Gatunek: Western

    Sergio Leone zapisał się siarczystym piętnem na gładziutkiej, różowiutkiej skórze kinematografii, strzelając w tym samym czasie z rewolweru do setek złych bandziorów. Mamy do czynienia z filmem od prawdziwego mistrza rozrywki westernowej. Jego filmy są istną kwintesencją złocistych piasków dzikiego zachodu i do tego, to w głównej mierze on przyczynił się do popularności Clinta Eastwooda. Być może dość już tych treli, reżyser został wam przedstawiony, suchym faktem jest jego trylogia ?dolarowa?, rozpoczynająca się od ?Za garść dolarów?, a kończąca się właśnie recenzowanym przeze mnie filmem. Znajomość poprzedniczek nie jest wymagana, zagłębmy się więc w tym pyle i w chciwości.



    Osią filmu jest dążenie tytułowego Dobrego (?Blondie? Clint Eastwood), Złego (?Anielskie oczko? Lee Van Cleef) i Brzydkiego (?Tuco? Eli Wallach) do zdobycia zrabowanego złota. Skarb zagarnął jeden z konfederatów, następnie go zakopał na jednej z nekropolii i wyruszył walczyć z unią. Przypadkowo na swej drodze spotykają go Dobry i Brzydki, konfederat Carson jest już wtedy umierający, więc dziwnym zbiegiem okoliczności Brzydki poznaje lokalizację cmentarza, a Dobry nazwisko widniejące na grobie z ukrytym złotem. O całej hecy dowiaduje się Zły, wyrusza natychmiast na poszukiwanie pechowców, będących w posiadaniu potrzebnych mu informacji. Tak to mniej więcej wygląda.



    O dziwo, postacie nie są stereotypowymi bohaterami westernowymi ( takimi jak ?prawy szeryf?, ?dobry kowboj?, ?zły wojskowy?), a ludźmi z krwi i kości. Poszczególne role są napisane z niezwykłą dbałością o profil psychologiczny, poznajemy wędrowców wyjątkowo dokładnie, potrafimy poznać ich pobudki i cele. Dodajmy, że nawet ?Dobry? wcale taki dobry nie jest, bo na samym początku filmu zostawia Tuco samego na pustyni. Interes się skończył ? żegnamy! Ach, ta prostota i zarazem złożoność filmowych charakterów. Istny majstersztyk.
    Inną ciekawostką jest całkowity brak: wątku romansowego, Indian, pojedynków w samo południe, honorowego kodeksu i poczucia sprawiedliwości. Ameryką targa wojna secesyjna, miasteczka płoną, są burzone i dewastowane. Przez to wszystko przejeżdżają nasi bohaterowie, niosąc ze sobą kolejne problemy i zbrodnie. Strzelania jest tu całkiem sporo, w pewnym momencie Blondyn i Tuco biorą udział w ogromnej bitwie pomiędzy unią a konfederatami. Ta scena zawiera też w sobie przesłanie moralne. Właściwie cały film jest alegorią do historii Stanów Zjednoczonych, a także do ludzkiej etyki.



    Poza stalowymi nerwami głównych bohaterów, w obrazie znajdziemy sporo komediowych sytuacji (dominuje wkład Brzydkiego), momentów mrożących krew w żyłach (torturowanie Tuco) i zwykłej kontemplacji nad przyrodą (zwłaszcza cmentarz ma swój urok). Ten film jest prawdziwym kolażem gatunkowym, jest tu i thriller, i dramat, i film psychologiczny, i obyczajowy, i komediowy, i wojenny ? a wszystko spięte rozprężoną klamrą Westernu. Tego samego próbuje w swych filmach Tarantino i muszę przyznać, że wychodzi mu nie najgorzej.



    Muzyka Enio Morricone z charakterystycznym motywem startowym wzbudza zachwyt. Podobnie mają się sprawy ze zdjęciami Tonino Delli Colli?ego, ukazującymi rozmach, nerwowe i rozpaczliwe sytuacje oraz prawdziwe piękno Dzikiego Zachodu (film kręcony w Hiszpanii i we Włoszech), nie wspominając nawet o doskonałej grze aktorskiej. Nie mogę się powstrzymać od zachwytów nad tym dziełem. ?Dobry, Zły i Brzydki? to absolutny klasyk kina i każdy szanujący się widz powinien się z nim zapoznać.


    Bimbrownikus



    Mała ciekawostka - w trailerze pomylili miejscami Brzydkiego i Złego



    No i nieśmiertelne theme:


  13. bielik42
    Opowieści niesamowite







    Autor: Edgar Alan Poe
    Rok wydania: 1993 (utwory z XIX wieku)

    Pestis eram visus ? moriens tua mors ero ? tym oto cytatem z Marcina Lutra rozpoczyna się ?Metzengerstein? , czyli pierwsze opowiadanie z ponad 13 podobnych, składających się razem na zbiór pt. ?Opowieści niesamowite?. Ich autor jest uznawany za ojca tzw. Horror Story, jednego z odłamów fantastyki. Człowiek ów pisał niezwykle pesymistyczne, mroczne i miejscami przerażające dzieła. Cóż, opisywał zwykle pod wpływem swych przeżyć, a nie należał do ludzi, którym życie się powiodło. Śmierć ukochanej, brak poklasku, nędza i choroba znacząco odbiły się na twórczości Edgara Alana Poego. Szczęśliwym trafem pozostawił po sobie całkiem sporą ilość tekstów, które wprowadziły do literatury pewną świeżość.



    Spuścizną Poego inspirował się choćby słynny reżyser Tim Burton (polecam zobaczyć krótkometrażówkę ?Vincent?), co dla nieobeznanych z tematem może świadczyć o jakości i klimacie tych opowiadań (wszakże Burton jest dziś dużo bardziej znany niż Poe). Przechodząc do sedna ? ?Opowieści niesamowite? to książka będąca zbiorem opowiadań w przekładzie Bolesława Leśmiana i Stanisława Wyrzykowskiego. Wszystkie trzynaście utworów możemy podzielić na dwie kategorie: 1) opowiastki grozy (z elementami okultyzmu, poezji i oniryzmu) oraz 2) kryminały detektywistyczne na wzór przygód Sherlocka Holmesa.



    Zacznijmy może od kategorii drugiej, ponieważ jest ona mniej obszerna, a przedstawia raczej niewielką wartość tematyczną. 3 opowiadania są pisane po części w pierwszej osobie, jakoby autor wspominał swoją znajomość z niejakim Dupinem, który razem z nim szlajał się po Paryżu. Człowiek ów posiada nadludzki intelekt i spryt, a do tego sprawnie operuje dedukcją. Większa cześć każdego z opowiadań przedstawia mozolne dochodzenie Dupina do prawdy tajemniczych zbrodni, takich jak morderstwo w drogiej kamienicy oraz zniknięcie młodej kobiety. Powiedzmy, że ta część książki wywołała u mnie raczej chłodne odczucia.



    Zupełnie inaczej przedstawiają się pozostałe 10 utworów. Znamienita cześć z nich jest przesycona atmosferą grozy i niepewności. Autor korzysta z wybitnie poetyckiego języka, dzięki czemu otrzymujemy jakoby wgląd w myśli szaleńca, który opowiada nam o sobie, wyjaśnia zdarzenia i komentuje ?na bieżąco?. Zwłaszcza opowiadania ?Czarny kot?, ?Zagłada domu Usherów?, ?Berenice? i ?Przedwczesny pogrzeb? zasługują na najwyższe uznanie, ponieważ są to prawdziwe perełki tak wczesnej literatury grozy. Pierwsza to wspomnienia skazańca, który będąc złym człowiekiem wiesza swojego kota, a następnie znajduje w pubie zwierzaka identycznego, z białym znakiem szubienicy na grzbiecie. Tu też znajdujemy motyw zamurowywania zwłok w ścianie. Kolejny z wymienionych to przepięknie mroczna opowiastka o rodzeństwie, mieszkającym w starej posiadłości nad morzem. Narrator jest gościem właściciela, a w czasie jego pobytu umiera siostra dziedzica domu. Jednak? dlaczego nocą w domu rozbrzmiewają głuche stuki, czemu zrozpaczony brat wciąż szaleńczo się uśmiecha? Cóż to za dziwny wiatr? Scena kulminacyjna wywołuje prawdziwe ciarki. Podobnie emocjami operuje następna opowieść, tyle, że tym razem to narratorowi umiera ukochana osoba, ale dużą rolę odgrywają? zęby! Ostatni z wymienionych to prawdziwe dzieło sztuki, malarski przegląd umysłu człowieka zdjętego strachem przed pogrzebaniem żywcem. Piękne historyjki.



    Znamienita większość opowiadań niesie też ze sobą pouczenie oraz przestrogę przed złem. Wątki nadnaturalne są tu doskonale widoczne, lecz sprawiają jednocześnie wrażenie realnych, zupełnie możliwych w rzeczywistości. Właśnie ta technika, to szerzenie niepewności i strachu w świecie czytelnika sprawiła, że Edgar Alan Poe nadal jest czytany, stanowi on prawdziwy symbol inteligentnego straszenia. Nie znajdziemy tu kretyńskich straszaków, juchy spływającej po ścianach i podobnych obrazków, którymi karmią nas dzisiejsi pisarze, reżyserzy i twórcy gier komputerowych. Tutaj element mroku przedostaje się do naszego świata, dlatego polecam tą lekturę ludziom, którzy za przednią zabawę uważają ciarki na plecach.


    Bimbrownikus

  14. bielik42
    ?Faust?







    Autor: Johann Wolfgang Goethe
    Ilość stron: 434
    Rok wydania: 1833 r. (oryginał)

    ?Jam częścią tej siły
    która wiecznie zła pragnąc,
    wiecznie czyni dobro.?
    Czyż to nie idealna ironia, że dzieło życia jednego z najwybitniejszych twórców epoki romantyzmu jest uznawane w teatrze za dzieło niesceniczne? A jednak, gigantyczny dramat, liczący przeszło ponad 13 tysięcy wersów nie może być wystawiony na scenie, ponieważ sprawiłby wiele trudu zarówno widzom, jak i aktorom. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ? jak mawia przysłowie, bowiem tak czy inaczej każdy chętny po ?Fausta? sięgnie i sobie przyswoi. Na nieszczęście i ta sztuka została przez szkolnictwo uznana za lekturę, co znacząco zniechęca młodego czytelnika przed zagłębieniem się w jedno z największych dzieł lirycznych.



    Choćbyś nie czytał nigdy Goethego, a w szkole odpowiednie lekcje przespał, to i tak słowo ?Faust? będziesz prawdopodobnie kojarzył. Jest tak dlatego, że motyw przewodni owego dramatu jest często eksploatowany przez rozmaite gałęzie kultury i sztuki. Była m. in. gra komputerowa ?Faust?, były filmy z Faustem, wiele oper decydowało się na interpretację tego dzieła, zaś sam bohater urósł do symbolu człowieka, który zaprzedaje duszę diabłu, aby odkryć sens życia. Tak jest i tu (bo jak mogłoby być inaczej). Faust, którego pierwowzorem był prawdziwy naukowiec, żyjący na przełomie XV i XVI wieku, jest znudzonym mędrcem, który pomimo szerokiej wiedzy wciąż czuje się głupcem. Na jego (nie)szczęście w niebie Bóg z Mefistofelesem zakładają się o duszę Fausta, co prowadzi do przywiązania się naukowca do diabła i rozpoczęciu dość długiej (13 000 wersów) podróży, w czasie której wielokrotnie człowieczeństwo zostaje wystawione na próbę.



    Recenzent ma z podobnymi dziełami problem, ponieważ historia określiła ten twór, jako absolutną klasykę i podstawę naszej kultury. Próby ocenienia takiej książki muszą więc spełznąć na niczym, gdyż nie sposób tu wytknąć błędów, wad i braków, nie zostając jednocześnie posądzonym o sztuczne wywoływanie tzw. ?flame?u?. Nie ma więc rady, opinia jest już z góry wydana, ale warto nieco się zagłębić we wnioski, płynące z tego tekstu (lub po prostu odczucia recenzenta).



    Cóż więc otrzymujemy? Hm, sam zasiadałem do tej lektury z obawą, że niedostatecznie oczytany zagubię się w zupełnie innej epoce literackiej i znikąd pomocy nie otrzymam. Jednakże świetny przykład naszego narodowego świntucha ? Bolesława Leśmiana (to ten od malinowych chruśniaków) ? nie odrzuca i sprawia przyjemność konstrukcją tekstu. Skoro już jesteśmy przy tłumaczeniu, to nie jestem pewien (gdyż z niemieckim oryginałem się nie zapoznałem i raczej nie zamierzam), czy to Goethe jest zręcznym ?zboczuchem?, ponieważ w tekst wplata masę dwuznacznych świństw, czy jest to robota tłumacza. Bez wątpienia niektóre ustępy z pewnością do Leśmiana twórczości pasują. Na sam początek trzeba wspomnieć, że Faust chce zbałamucić 14-latkę, przyrównuje piersi kobiece do ?jabłuszek?, a jeszcze bardziej rosochaty jest Mefistofeles, którego to pieśń muszę przytoczyć:
    ?Tej nocy śniłem ? czy ja wim? ?
    Pęknięty pień i dziurę w nim
    Ogromną jak od spichrza drzwi,
    A jednak się nadała mi.?
    ? zaraz, zaraz, czy to na pewno dzieło romantyczne?



    Pomijając jednak takie przykłady, to ?Faust? zapewnia nam długą podróż przez życie człowieka oraz historię sztuki wszelkiej. Wpływ antyku na ludzkość stanowi tu jeden z ważniejszych tematów, a i pozostałe w dużej mierze zgrabnie odwzorowują przebieg tworzenia dzieła. Jest to bowiem opowieść o poecie, o poszukiwaniu sensu i rzeczy ?nadludzkich?. Chęć dostrzeżenia czegoś większego, do czego dąży w swej uporczywości człowiek. Na drodze bohaterów stają przeróżne charaktery, niemal wszystkie barwne i pięknie wpasowane w świat przedstawiony. Brak tu przesadzonych opisów przyrody, dominują dialogi i monologi, w samej fabule znajdziemy też kilka ciekawych zwrotów akcji.



    Na zakończenie chciałbym rzec kilka słów o lekturach jako takich. Nie od dziś wiadomo, że najłatwiej jest człowieka zniechęcić przed czynem poprzez stosowanie przymusu. Takim właśnie przymusem jest czytanie lektur, przez co młodzież spojrzawszy na opasłe tomiska (a także i cienkie książeczki) stwierdza, że ma w tym momencie o wiele ciekawsze rzeczy do roboty. Nie ma co się oszukiwać ? złoty okres czytelnictwa już dawno się skończył, próbuje się go przywrócić poprzez e-booki, ale nie widzę w tym większego sensu. Dość rzec, że wiele krzywdy doznaje taka lektura, która będąc naprawdę ciekawą książką pozostaje na marginesie czytelnictwa. I sięgną po nią tylko (niektórzy) humaniści, dla których brak zaznajomienia się z takim dziełem jest po prostu ujmą na honorze. I właśnie do takich dzieł zalicza się ?Faust?, polecam go ciepło, ponieważ po zakończeniu lektury przez kilka dni myślałem wyłącznie wierszem.


    Bimbrownikus



    Oto doskonała okazja do liźnięcia kultury wyższej. Odtwórz waćpan (bądź waćpanna), niech leci w tle.

  15. bielik42
    PolKino ? W popiele gwiaździsty dyjament
    ?Popiół i diament?







    Reżyseria: Andrzej Wajda
    Rok wydania: 1958 r.
    Czas trwania: 1 godz. 50 min.
    Gatunek: Dramat, Psychologiczny, Polityczny



    ?Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej,
    Wokoło lecą szmaty zapalone;
    Gorejąc, nie wiesz, czy stawasz się wolny,
    Czy to co twoje, ma być zatracone?



    Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
    Co idzie w przepaść z burzą - czy zostanie
    Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
    Wiekuistego zwycięstwa zaranie!?



    C.K. Norwid

    ?Popiół i diament? to jeden z legendarnych filmów polskich, który starzejąc się obrósł w podniosłą treść i ogólnospołeczne uznanie. Choć sam miałem raczej niechętny stosunek do znanego reżysera Andrzeja Wajdy, to w swoim zagapieniu nie zerknąłem na jego wczesną twórczość. O ile dziś ten pan tworzy dla pieniędzy, to kiedyś wiedział, jak tworzyć filmy z duszą.



    Zacznijmy od tego, że film ów jest ekranizacją powieści Jerzego Andrzejewskiego. Z grubsza opiera się na tekście, lecz zgodnie z panującą wówczas modą, w filmie możemy dostrzec wyjątkowo zróżnicowaną symbolikę i wszechobecną alegorię. Ta sytuacja nie dziwi, zważywszy na czasy, w jakich Wajda tworzył to dzieło. Rok 1958 to jeszcze świeża pamięć stalinizmu, włącznie z wszechobecną cenzurą i terrorem.



    Głównym bohaterem ?Popiołu [?]? jest Maciek Chełmicki (Zbigniew Cybulski), młody żołnierz AK, który zaraz po zakończeniu wojny (akcja filmu dzieje się w dzień kapitulacji III Rzeszy) działał w ramach likwidacji wpływów komunistów na polską sprawę. Razem z przełożonym o imieniu Andrzej (Adam Pawlikowski) oraz z podwójnym agentem ? sekretarzem Drewnowskim (Bogumił Kobiela) urządzają zasadzkę na jednego z głównych komunistów w kraju ? Szczukę (Wacław Zastrzyżeński). Niestety plan nie wypala i giną niewinni ludzie. Sekretarz z przerażeniem ucieka do miasta, aby zająć się przygotowywaniem bardzo ważnego bankietu, a AK-owcy starają się naprawić spartaczoną robotę. Zrządzenie losu sprawiło, że Szczuka zamieszkał w tym samym hotelu ?Monopol? co Maciek, oraz w którym odbywa się wspomniany bankiet. Chełmicki zostaje zobowiązany do zlikwidowania celu, ale w oko wpada mu młodziutka barmanka Krystyna (Ewa Krzyżewska). Od tego momentu Maciek waha się, nie chce wykonać misji, pragnie się ustatkować i żyć normalnie. Czy jednak zdoła zdobyć się na dezercję? Czy patriotyzm powinien przesłaniać szczęście osobiste?



    Jak już wspomniałem, wszechobecna cenzura zmusiła scenarzystów do przeprowadzeniu kilku poważnych zmian w akcji, aby wydźwięk obrazu nie okazał się być pochlebny systemowi, ani otwarcie patriotyczny. Słynna scena z zapalonymi kieliszkami wódki, które jarząc się niczym znicze przypominają o ofierze młodych ludzi, złożonej w czasie powstania warszawskiego. Już w tamtych latach Polacy zaczynali zapominać o tragedii pokolenia Kolumbów, co piętnuje film. Kilkukrotnie na ekranie pojawia się biały koń ? nieomylny zwiastun nadciągającej śmierci. Sama śmierć jest (jak to już w polskiej szkole filmowej bywało) głupia, przypadkowa i mało heroiczna. Obserwujemy zgliszcza zniszczonego miasta, a także ruiny kościoła, w którym wisi Jezus głową do dołu, podczas gdy na ulicach dumnie stoją gigantyczne podobizny Stalina. Upadek dominującego światopoglądu i wpływ nowej kultury został tu wyjątkowo zgrabnie ukazany, co cieszy uważnego widza.



    Warto pochwalić świetnie dobraną obsadę. Zbigniew Cybulski zręcznie gra studenta, którego nie oszczędził los. Brak jakiejkolwiek stabilności emocjonalnej, wybuchowy temperament i bezgraniczne oddanie sprawie jest tu pokazane z pietyzmem, z czego zresztą Cybulski słynął. Pojawia się oczywiście w skórze, z ciemnymi okularami i z zapałką w ustach ? typowy, modnie ubrany, młody człowiek tamtych czasów. Również Kobiela świetnie się prezentuje. Jego talent komediowy doskonale wpływa na dwulicową postać przez niego graną. Słowa, które wypowiada (?JA pragnę tylko PIENIĘDZY!?) dają do zrozumienia, jak wielu ludzi wolało skorzystać z możliwości zaprzedania się wrogiemu państwu, aby tylko otrzymać wysoką posadę i spore zarobki. Niestety, jak to stwierdził redaktor Pieniążek (Stanisław Milski, również świetna rola): ?Gó*no zawsze wypłynie na wierzch?. I właśnie ta formułka najlepiej obrazowała ówczesną sytuację polityczną. Nie mam zarzutów co do głównej postaci kobiecej, której seksapil jest tu doskonale widoczny, dominujący i tajemniczy zarazem. Ewa Krzyżewska była wyjątkowo uwodzicielską aktorką, to jej trzeba przyznać.



    Jest jednak kilka ciemnych stron tej produkcji, choć większość z nich można wybaczyć ? wszak film ma już przeszło 55 lat! Tak więc nie warto czepiać się słabych efektów postrzałów, miejscami skwierczącego dźwięku i widocznych zrywów kamery. Inna sprawa, że film ten może budzić zawiść, ponieważ jeden z jego wątków wyjątkowo źle świadczy o pokoleniu Kolumbów, czego przykładem jest ?bezsensowny? patriotyzm syna Szczuki (podobne zarzuty stawiano ?Zezowatemu szczęściu? Munka)



    Na zakończenie mogę tylko rzec, że film ten wywołał sensację w czasie premiery, stał się jednym z powodów, dla których ludzie wciąż walczyli z komunistycznymi rządami. Siła symboliki w tym filmie jest wybitnie dominująca, zresztą do dziś potrafi wywołać łzy. Moim zdaniem każdy Polak powinien się z tym filmem zapoznać, bez znaczenia czy lubi polskie kino czy nie.
  16. bielik42
    Sklepy cynamonowe
    Sanatorium pod klepsydrą






    Autor: Bruno Schulz
    Rok powstania: 1933/1937 r.
    Liczba stron: 184
    Wydawnictwo: GREG

    Nasza polska literatura nie może się pochwalić dużą ilością surrealistów, którzy debiutowali podczas 20-lecia międzywojennego. Brakował nam rodzimego Kafki, nie mieliśmy zbytnio dostępu do twórczości Salvadora Dalego. Dopiero w późniejszym czasie pojawiło się kilka pozycji napisanych w nadrealistyczny sposób. Każda z nich stanowiła pewien ?przełom? w literaturze polskiej, tak więc zadano im największą możliwą krzywdę ? uczyniono z nich lektury.



    Za najmłodszego twórcę nadrealistycznego uznaje się Brunona Schulza ? nauczyciela rysunku, uczącego w miasteczku Drohobycz, niedaleko Lwowa. Ów artysta żydowskiego pochodzenia nie palił się do ujawniania swojej twórczości, pisząc zazwyczaj ?do szuflady?. Dopiero Zofia Nałkowska zachęciła go do opublikowania swych przemyśleń, co ten skwapliwie uczynił. W ten sposób ukazała się ?Noc lipcowa? ? debiut Schulza. Po jakimś czasie wydał on resztę swych opowiadań, dodatkowo tłumacząc ?Proces? Kafki na język polski. Niestety nie zdołał rozwinąć swych pisarskich zdolności całkowicie (tajemniczy ?Mesjasz?, który zniknął), gdyż został zabity w czasie drugiej wojny światowej. Zastrzelony na ulicy przez gestapowca, doczekał się małej tabliczki pamięci, wmurowanej w tym miejscu w chodnik.



    Przejdźmy jednak do utworów. ?Sklepy cynamonowe? to zbiór piętnastu opowiadań oscylujących wokół dzieciństwa autora (tu ukryty pod imieniem Józio), ukazanego w nadrealistyczny sposób. Wyjątkową postacią jest tu ojciec bohatera/narratora ? kupiec bławatny, który nienawidząc swego zajęcia ucieka w dziwaczne hobby ? hodowlę egzotycznego ptactwa. Dom Józia jest główną lokacją w niemal wszystkich opowiadaniach, skryty mgłą, niezmierzony i ogromny. Prawdziwy labirynt, na który trzeba patrzeć przez pryzmat nierzeczywistości i deformacji. Poza Józiem i ojcem w domu jest także Matka (prowadząca interes za zdziwaczałego ojca), Aldona (istna femme-fatale) oraz reszta rodziny i służby. Historia krąży wokół przemiany rodziciela, a kontynuowana jest w zbiorze opowiadań pt. ?Sanatorium pod klepsydrą?. Tam już bohater dorasta, pojawia się wątek miłosny, powolna śmierć ojca i koniec (człowieczeństwa?). Jednakże ciężko jest powyższy opis uznać za trafny, ponieważ surrealizm ma to do siebie, że znaczeń danego tekstu jest co najmniej kilka. Tak wiec oba zbiory opowiadań, dla każdego czytelnika, znaczą co innego (zależnie od oczytania i poziomu wiedzy).



    Głównymi problemami, poruszanymi w tych oto opowiadaniach jest deformacja człowieka (?Traktat o manekinach?) oraz napływ obcej kultury na ziemie polskie, co może skutkować śmiercią starych tradycji, a więc i kultury. Pierwszy z problemów jest omawiany szczegółowo przez ojca, a wiąże się przy tym z drugim zagadnieniem, ponieważ wzorem zepsucia jest właśnie tzw. ?amerykanizacja? cywilizacyjna. Wraz z wzrostem wpływu zachodniego człowiek przechodzi transformację w byt bezwolny i pozbawiony odczuć oraz pragnień. Autor głosi nadchodzącą apokalipsę człowieczeństwa, a także tradycji poprzez zmiany w kulturze. Jest to o tyle ciekawe, że odnajduje swe odbicie w dzisiejszej cywilizacji, mimo przeszło 80 lat na karku. Osobiście bardzo podobał mi się wątek miłosny, ponieważ ukazuje on megalomanię, tworzącą się bez wiedzy i woli człowieka zakochanego. Ten fragment tekstu pojmuję osobiście i intymnie, za co zawsze należą się brawa dla autora.



    Surrealistycznym trzpieniem opowiadań jest język, opisujący świat przedstawiony. Doprawdy, ilość kolorytu, emocji i oboczności znaczeniowych przechodzi ludzkie pojęcie. Proza zbija się tu z liryką w ciasną, zdeformowaną masę, która objawia się wybitnie poetyckimi obrazami miasta, domu, człowieka (ciało = mięso) postrzeganych przez umęczony artyzmem umysł narratora. Muszę przyznać, że miejscami jest to dość trudna lektura, wymagająca uwagi i trzeźwości spojrzenia na świat. Niejako książka ta wynagradza nam trudności z czytaniem, poprzez wprost gigantyczny napływ kolorowych określeń z kart książki, wybitnie polepszających naszą wyobraźnię oraz język pisany.



    Chciałbym zakończyć te wywody jakimiś emocjami, wnioskami z tej lektury. Otóż niestety muszę zrezygnować, ponieważ nie da się całkowicie pojąć ogromu świata przedstawionego. Do mnie, czytelnika, dobijały się setki obrazów, kolorowych, absurdalnych, ale zarazem sensownych. Cóż, pozostała tu maniera narratora, który każdą dziewczynę, poza swą wybranką, określa błyskotliwym słowem ?biust?. Jak tu zwątpić w człowieczeństwo autora i nas samych, gdy wciąż prowadzi nami brutalny instynkt? Oddaję swe zdanie bez walki ? te opowiadania są niczym ryzykowna wyprawa w głąb amazońskiej puszczy, istnieje bowiem szansa, że zagubimy się w tym gąszczu epitetów, metafor i alegorii, ale możemy także znaleźć tam przepiękne sensy i przesłania.
    Ostrożnie polecam, mimo złej sławy autora (podobnie określa się teraz Gombrowicza).


    Bimbrownikus

    * - obrazy pomiędzy akapitami są autorstwa Schulza
  17. bielik42
    RetroKino ? Jackie Brown (Quentin Tarantino, 1997)







    Reżyseria: Quentin Tarantino
    Rok wydania: 1997
    Czas trwania: 2 godz. 34 min.
    Gatunek: Kryminał, Thriller

    ?Jackie Brown? jest prawdopodobnie najmniej głośnym filmem Quentina Tarantino. Po latach wzbudzania filmowych kontrowersji reżyser serwuje nam adaptację książki. Czyżby po ?Pulp Fiction? Tarantino nie miał już pomysłów na oryginalny scenariusz? Nic bardziej mylnego ? i w tym filmie obserwujemy pastisz i groteskę, wprost wylewające się z ekranu hektolitrami. Tylko jakby krwi jest mniej?



    Jackie Brown (Pam Grier) to czarnoskóra stewardesa podrzędnych linii lotniczych Ameryka-Meksyk, ma kryminalną przeszłość, więc nie może liczyć na robotę w lepszych warunkach. Aby nieco sobie dorobić postanawia współpracować z wpływowym handlarzem broni ? Ordellem Robbie (Samuel L. Jackson). Równocześnie z jej historią obserwujemy plany i działania wspomnianego handlarza, jego wspólnika Louisa (Robert De Niro) i kochanki Melanie (Bridget Fonda). Do połączenia obu wątków dochodzi, gdy Ordell postanawia nielegalnie sprowadzić z Meksyku własne ?zaskórniaki? (bagatela pół miliona dolców), a w całą akcję wplątuje się nasza stewardesa, podkochujący się w niej poręczyciel Max Cherry (Robert Foster) oraz dwóch gliniarzy, śledzących poczynania kobiety ? Ray Nickolet (Michael Keaton) i Mark Dargus (Michael Bowen). W ostateczności otrzymujemy historię pełną przekrętów i zabawy w kotka i myszkę z policją. Zwycięzcą zostaje ten, kto zgarnia całą pulę.



    Tak więc w fabule niewiele jest kontrowersji. Znajdziemy tu już oklepane narkotyki, przemyt, morderstwa i wymuszenia. Dodatkowo podziwiamy miałkie umiejętności amerykańskiej policji. Stwierdziłbym, że takich produkcji było już wiele, ale tą wyróżnia sam reżyser. Quentin Tarantino nie nakręcił bowiem książki od deski do deski, nie ? on opowieść podrasował. Otrzymujemy więc charakterystyczne postacie, mocne, ostre dialogi i pomysłowe punkty zwrotne fabuły. O dziwo scena łóżkowa (tak typowa dla filmów tarantinowskich) jest nachalna, jakby wymuszona i raczej ważka, w odróżnieniu do poprzednich produkcji. Choć? i w tym zabiegu można odnaleźć pewną prawidłowość.



    Jak to zwykle w filmach tego pana bywa, obserwujemy ciekawy miks gatunkowy z wyolbrzymieniem na pozycji dominującej. Tak więc główny zły ? Ordell ? jest zimny, dwulicowy i bezpretensjonalny. Dla własnej korzyści nie zawaha się zabić byłych współpracowników. Jednocześnie potrafi mówić gładko, przekonywująco i zabawnie. Jego przeciwieństwem jest Louis, który przez czas trwania filmu daje się poznać jako osoba raczej bierna, niewiele wnosząca do akcji. Nie potrafi też wziąć spraw w swoje ręce i w momentach krytycznych działa impulsywnie. Słaba płeć jest albo wyjątkowo silna, sprytna i stanowcza (Jackie), albo apatyczna, bezczelna i ?wyluzowana? (Melanie). Otrzymujemy prawdziwy karnawał charakterów, nikt tu nie jest identyczny, każdy wyróżnia się pewną cechą, co oczywiście jest wielką zaletą, ponieważ postacie stają się w naszych oczach bardziej realne.



    Kolejnym plusem jest warstwa dźwiękowa, tworzona na ?gorąco? (tzn. reżyser nie zamawiał skomponowania ścieżki dźwiękowej, tylko sam dobrał pasujące utwory z muzyki popularnej). I choć jest tu kilka miłych akcentów (zespół ?Delfonics?), to raczej całościowo nie zapada w pamięć jak muzyka z ?Pulp Fiction?. Za zdjęcia odpowiada Guillermo Navarro, odpowiedzialny za zdjęcia do ?Labiryntu Fauna? chociażby, co potwierdza, że kadry są fachowo zrobione, kilka razy nawet artystycznie się wyróżniają, włączając w to słynne ujęcie ?z bagażnika?.



    Gra aktorska nie pozostawia obojętnym. Poza świetną rolą Jacksona (który ma tu długie włosy i kozią bródkę!) oraz pani Grier, wypada wspomnieć o zabawnym De Niro i rozwydrzonej Bridget Fonda. Wielkim plusem jest też rola Michaela Keatona (burtonowski Batman oraz Beatlejuice), który gra z werwą i impulsem. Jeśli miałbym wskazać kogoś słabszego, to niewątpliwie nadmieniłbym mało ekspresywną grę Roberta Fostera. Jakoś mnie nie przekonał, a z jego twarzy praktycznie nie schodzi mina politowania/rozbawienia.

    Na zakończenie chciałbym zauważyć, że filmy Quentina Tarantino, od wydania ?Wściekłych psów?, są traktowane z pewną dozą pobłażliwości. Reżyser niczym rozlatany dzieciak miesza wszystko, co mu przyjdzie do głowy, tworzy groteskę, całość przyprawia elementami gore, jest bezpretensjonalny i dumny. Nie są to jednak wady ? powstałe w ten sposób filmy odznaczają się młodzieżową werwą i cynizmem staruszka, takie połączenie działa zabójczo, zarówno na widzów, jak i na aktorów. Film polecam, choć na arcydzieło nie ma się co nastawiać.
  18. bielik42
    Grecenzja ? Sniper: Ghost Warrior







    Studio: CI Games
    Rok wydania: 2011
    Gatunek: FPS

    Z bagna w błoto
    Nasze kochane City Interactive? od wielu lat pierwszorzędny dostawca wszelkiego świństwa i kaszanek. Jest jak dobry kumpel z tragicznym gustem i brakiem talentu. Najjaśniejszą stroną tego studia było wydawanie pomniejszych gierek, na które żaden z większych wydawców nie chciał się połakomić. I tak, dzięki nim, grałem w Braida lub BreakQuesta. O dziwo w 2011 roku CI widocznie upadło na głowę (lub przyjęło lepszych pracowników) i wydało grę, w którą da się zagrać bez zamykania oczu! Koniec świata.



    Człowiek-krzak
    ?Sniper: Ghost Warrior? to prawie epicka wojenna epopeja o wrażych przygodach najlepszego strzelca ameryki ? niejakiego Tylera (R-6). W jego skórę wskakujemy, gdy razem z kumplem idą zabić złego generała i przy okazji obalić jakiś reżim, czemu nie. Niestety nie wszystko idzie zgodnie z planem, akcja zapętla się, kumpel pada ranny, ktoś nas zdradza itp. Itd. Nieważne ? fabuła jest kompletnie infantylna, sztampowa i niepotrzebna. Nie wybija się niczym, wszystko, co ma do zaoferowania już widzieliśmy w kinie albo na monitorach. Co więc jednak jest w stanie sprawić, że bez fabularnego powodu jesteśmy w stanie usiedzieć przy produkcji?



    Zabawna czapka
    Dokładnie, właśnie czapka. Jak to? Już wyjaśniam ? w czasie gry dostajemy dwa tryby rozgrywki. Większość misji czołgamy się i strzelamy z miłych dział snajperskich, ale kilka razy musimy zostać prostymi żołdakami i strzelać karabinów. Te drugie misje przyprawiają o ból zębów, ale już ?kampienie? ma w sobie to coś. Ciekawe, że twórcy wbudowali do gry w miarę działający system strzelania, uwzględniający tętno, wiatr i pogodę. Na normalnym poziomie trudności w czasie celowania widzimy czerwoną kropkę, oznaczającą miejsce, w które trafimy strzelając. Jeżeli system będzie dla nas łaskawy, a do tego wycelujemy wrogowi prosto w bańkę, to otrzymujemy bardzo ładną animację, z kamerą śledzącą pocisk wystrzelony ze snajperki. I właśnie w takim wypadku zdarzało mi się, że biedak, który kulkę otrzymał, odlatywał w bok niczym gromem rażony, a jego czapka jeszcze przez chwilę wisiała w powietrzu. Ta sytuacja, wyciągnięta wprost z kreskówek dawała mi kupę frajdy i zachęcała do dalszej gry.



    Droga przez mękę
    Ogółem otrzymujemy 16 misji, lekko zróżnicowanych, osadzonych w odmiennych lokacjach. O ile tytuły poszczególnych zadań to tragedia (?kradzież spod samego nosa?), to już lokacje prezentują dość wysoki poziom. Część nawet sprawnie udaje otwarte mapy! Strzelanie w bańki, niczego niespodziewających się oprychów daje frajdę i uciechę, gorzej, gdy musimy używać zwykłego karabinu, który strzela jak zezowata zołza, raczej waląc naokoło niż we wroga. Jako snajper mamy pistolet z tłumikiem, snajperkę (kilka rodzajów), noże do rzucania (5 sztuk) oraz linkę z hakiem, której animacja przyprawia dzisiejszego gracza o palpitację serca. Raz nawet dostaniemy claymory, ale nie są zbyt przydatne, no i granaty, z których nie korzystałem nigdy, bo za każdym razem bohater rzuca je inaczej. Zabrakło mi zwykłego noża i możliwości podrzynania gardeł, albo choćby skręcania karków. Nieładnie.



    Raz na górze, raz na dole
    Czasami musimy ochraniać z góry znajomych, kilka razy zasiądziemy za stacjonarnym karabinem maszynowym, raz pobawimy się w celowniczek, siedząc na wieżyczce niezidentyfikowanego pojazdu pancernego. Różnie jest z inteligencją wrogów ? to prawdziwa loteria. Dominują sytuacje, w których poczciwy żołdak nie zauważa, że jego kumpel, z którym przed chwilą żartował, upada w krzaki z kulką w czerepie. Stoi taki człowiek i patrzy w przestrzeń, jeśli zaś zauważy, że Mietek chyba połamał kolana, to sam kucnie i zacznie się kręcić, patrząc wokoło. Nie chcę narzekać, ale wygląda to tak, jakby biedaka ścisnęła sraczka i nieszczęśnik z przerażeniem szukał miejsca, w którym mógłby elegancko sobie ulżyć. Tak mnie to wzruszało, że szybko pakowałem mu kulkę w plecy, co by się zasraniec nie męczył dłużej. Zdarza się też, że wojacy na widok kawałka mojego półdupka, wystającego spoza krzaków 2 km od nich, wpadają w święty gniew i strzelają jak rasowi nadludzie. Wtedy pozostaje nam tylko wczytać sejwa, bo zazwyczaj zaraz po tym rozlega się syrena alarmowa. Jeszcze gorzej jest z naszymi towarzyszami broni, z którymi wędrujemy w czasie misji szeregowych. Widocznie do wojska trafiają sami artyści z duszami poetów, bowiem lubią się zatrzymać i kontemplować przyrodę w niewiadomym miejscu, gdy w tym samym czasie nas ostrzeliwuje tuzin psychopatów. Nieładnie (znów).



    Idziemy na kemping!
    Na temat multiplayera nie będę poświęcał wiele czasu. Wygląda on z grubsza tak, że banda domorosłych ludzi-krzaków biega po całkiem rozsądnych mapach, chowając się za ścianami, kucając w krzaczorach i cierpliwie wyczekują przeciwnika, który pierwszy pęknie i się poruszy. Do wyboru cztery klasy z różnymi snajperkami. Mapy są w sumie w porządku, poza tragiczną planszą osadzoną na platformach wiertniczych na środku morza. Człowiek się na nich gubi i nie wie z której strony padają strzały. Można pograć, ale nie jest to coś, co wywołuje jakiekolwiek emocje.



    Co to kurczę jest?
    Grafika jest, o dziwo, w porządku. Jeżeli akurat musimy się tarzać po dżungli, to natrafiamy miejscami na naprawdę zgrabne widoczki. Gorzej z pomieszczeniami zamkniętymi, raz trafiłem na dom, w którym na podłodze rośnie trawa. Naturalny dywan? Sprytne? Oprawa, choć niebrzydka, to pełna jest błędów, bugów i artefaktów. Od udziwnionego rag-dolla, przez drzewa lewitujące nad ziemią, aż po tragiczny wręcz ogień i przenikanie obiektów. Nie psuje to aż tak zabawy, jak mogłoby. Poziom trudności waha się od dziecinnego do nadludzkiego, ponieważ genialni programiści z CI zapomnieli, że o ile otwarty ogień dla snajpera jest porażką, zdolną szybko go zabić, to już taki sam ogień (odbierający połowę życia z jednym trafieniem!) jest zabójczy również dla szeregowego, a powinien choć trochę zelżeć. Na domiar złego życie regeneruje się jedynie do 31 punktów, resztę trzeba uzupełnić strzykawkami z keczupem. Jedyną pociechą jest ogólny zez terrorystów, choć czasem zakładają powiększające okulary, a wtedy już nie ma przebacz ? syf, kiła i mogiła.



    Kupa o pięknym wnętrzu
    Muzyka nie gryzie, grafika nie kąsa, dialogi można zbyć, fabuła jest nieistotna, strzelanie snajperką daje frajdę. Ten ostatni element na szczęście w grze przeważa, pozwalając zapomnieć, że nad produkcją unosi się nieświeży zapach spleśniałej kaszanki. Da się grać bez bólu, nawet kilka razy poczujecie satysfakcję z dobrze wykonanego strzału! Ta gra to mały krok dla branży gier, ale wielki dla City Interactive.
    I tym pozytywnym aspektem kończę tą recenzję z uczuciem, że nie była to kąpiel w szambie, ale do piany i bąbelków jeszcze wiele brakuje. Bez zapału stwierdzam istnienie takiej produkcji. Dla znudzonych, na 4 godziny będziecie mieć ?coś?.




  19. bielik42
    PolKino ? Jak być szczęśliwym



    ?Żywot Mateusza?







    Reżyseria: Witold Leszczyński
    Rok wydania: 1967
    Czas trwania: 1 godz. 16 min.
    Gatunek: Dramat, Obyczajowy, Psychologiczny, Poetycki

    Przed nami kolejny, nieco już zakurzony, twór polskiej kinematografii. Nie jest to jednak ?jakiś tam? film. Aby się o tym przekonać, radzę zerknąć na gatunki wypisane na górze, warto zaznaczyć zwłaszcza ten ostatni. O tak, ten film należy do ?tych? filmów, których znaczenie trzeba odczytać samemu. Jest to dzieło otwarte na interpretacje, jak żadne inne.



    Film jest nieścisłą adaptacją książki pt. ?Ptaki? norweskiego pisarza Tarjei Vesaasa. Głównym bohaterem jest Matis/Mateusz, dorosły mężczyzna o duszy kilkunastolatka, mieszkający nad jeziorem, w pobliżu wsi, razem z siostrą Olgą. Nie znamy dokładnej lokalizacji tej wsi, bowiem cały obraz polega na ukazaniu, że to dzieje się wszędzie i dotyczy każdego. Nasza historia rusza, gdy infantylny dorosły zauważa u swej siostry szare włosy na głowie. Zmartwiony tym faktem postanawia znaleźć pracę, aby nieco ulżyć zmęczonej kobiecie. Jest to pierwszy wątek, ale już po kilkunastu minutach przestaje mieć znaczenie, bowiem Mateusz, tak jak każde dziecko, szybko traci zainteresowanie konkretnym celem, zwracając uwagę na otoczenie. Obserwujemy więc jego życie, aż do końca, i filmu, i życia.



    Na czym polega magia tego obrazu: przepiękne widoki, las, jezioro, wieś i łąki przypominają istną arkadię, dodatkowo ukazują radość głównego bohatera z rzeczy nam całkiem zwyczajnych. Trzeba stanowczo stwierdzić, że ten film jest przypowieścią. Tak jak w tym gatunku literackim ? i tu każdy może wcielić się w bohatera. Zawiera też podwójne znaczenie. Mateusz zachowuje się jak dziecko, ale nie szkodzi nikomu, inni mieszkańcy wsi traktują go jak nieszkodliwego idiotę, ale tak naprawdę nie różnią się od niego niczym! W pewnym momencie Matis (w filmie korzysta z obu imion) zadaje pytanie: ? Dlaczego jest tak, jak jest?? Nikt nie potrafi mu na to odpowiedzieć, bo nie da się wymyślić odpowiedzi. Do tego przecież każdy z nas zadaje sobie takie pytanie, ale po prostu nie myślimy o tym. Mateusz jest człowiekiem prawdziwie wolnym, nie ma obowiązków, nie troszczy się o nikogo ani o swój własny byt. Całe dnie spędza na myśleniu nad istotą świata, kontempluje piękno go otaczające, ale nadal pozostaje ?nieszkodliwym wariatem?. Oto paradoks ludzkości ? unikamy mówienia sobie prawdy, przytłaczamy ją nadmiarem obowiązków, sami tworzymy sobie wymogi i trudności. Ale czy jest możliwy inny świat?



    Cała obsada jest w sumie dobrze wybrana. Zwłaszcza Mateusz (Franciszek Pieczka) zachwyca swoją mimiką i głosem. Gra bardzo naturalnie, cały czas sprawia wrażenie łagodności i błogiej nieświadomości otaczającego go świata. Muzyka Arcangelo Corelliego mile przygrywa do zachwycających zdjęć Andrzeja Kostenko, tworząc cudowny obraz raju. Aż szkoda, że film jest czarno-biały, chciałbym zobaczyć te nasycone kolory łąk, jeziora i lasu.



    ?Żywot Mateusza? jest kinem relaksacyjnym. Oglądając go otrzymujemy ciąg spokojnych ujęć, widzimy powolne, sielskie życie na wsi, przenosimy się do tej arkadii, co daje ogromną przyjemność. Film nie wywołuje smutku, rozpaczy i beznadziei, przyjmujemy go takim, jakim jest, a warto to robić, choćby dla tych pięknych obrazów, wzorowanych na malarstwie holenderskim. Polecam zestresowanym.
  20. bielik42
    RetroKino ? Diabeł w powijakach



    ?Dziecko Rosemary?






    Reżyseria: Roman Polański
    Rok wydania: 1968
    Czas trwania: 2 godz. 16 min.
    Gatunek: Horror, Psychologiczny

    Lulajże szatanku?
    Roman Polański nie jest Polakiem z krwi i kości, ale swój gust filmowy ma. Szczególnie upodobał sobie wątki mistyczne, zakrawające o czyste zło i zepsucie, łącznie z czczeniem szatana. Po straszno-śmiesznych ?Nieustraszonych łowcach wampirów? reżyser zabrał się za coś dużo bardziej poważnego. ?Dziecko Rosemary? to film oparty na dziele Iry Levina pod tym samym tytułem, jest poważny, tajemniczy i wieloznaczny. Według światowej krytyki jest to najlepszy film Polańskiego, ukazujący, o dziwo, psychikę kobiety w ciąży!



    Jednak zamiast nudnawej opowieści o pęczniejącym brzuchu otrzymujemy nastrojowy film, przesiąknięty demonicznym klimatem. Główna bohaterka ? tytułowa Rosemary Woodhouse (Mia Farrow) ? wraz z mężem (John Cassavetes) przeprowadza się do nowego mieszkania w dość starym budynku z niepokojącą przeszłością. Morderstwa, kanibalizm i czarna magia to legendy, wtopione w grube, ceglaste mury gmaszyska. Jest to zarazem naprawdę dobra lokalizacja w Nowym Jorku, urządzona ze stylem, przestronna i komfortowa. Nikt nie wierzy w przesądy, więc czemu by tu nie zamieszkać? Małżeństwo Woodhouse powoli wprowadza się do nowego domu, poznając przy tym ekscentrycznych sąsiadów ? Minnie (Ruth Gordon) i Romana (Sidney Blackmer) Castevet. Niedługo potem wychowanka staruszków popełnia samobójstwo wyskakując przez okno. Atmosfera powoli zaczyna się zagęszczać?



    Głównym trzonem opowieści jest oczywiście tytułowe dziecko, z którego poczęciem powiązana jest dziwna historia. Otóż w tę upojną noc, gdy Rosemary chce wreszcie spożytkować wyjście za mąż, dzieją się dziwne rzeczy. Najpierw biedna kobieta zaczyna źle się czuć, potem śnią się jej koszmary o sekcie satanistów i rytualnym gwałcie, a następnie okazuje się, że niecierpliwy mąż załatwił dziecko w czasie, gdy niewiasta spała. Ale czy na pewno? Tego nie jesteśmy w stanie stwierdzić aż do końca filmu, zresztą i zakończenie nie rozwiązuje sprawy ostatecznie.



    Dlaczego tak wiele krytyków nazywa ten film arcydziełem? Cóż, obraz ten powstał w latach, gdy strach wywoływano gumowymi kostiumami i tandetnymi efektami specjalnymi (pomijając twórczość Hitchcocka). Gęstniejący z każdą minutą klimat, trzymający w napięciu scenariusz i świetna gra Mii Farrow to składowe doskonałego horroru, jakim jest ?Dziecko[?]?. Polański stworzył coś kompletnie odmiennego od dotychczasowych filmów, biorąc nieco Hitchcocka, ale wkładając przy tym ogromny trzos własnych koncepcji i pomysłów. Wątek tajemniczej sekty czcicieli szatana w samym środku Nowego Jorku potrafił zmrozić krew w żyłach, także rozrost siatki wyznawców oraz ich metody budziły niepokój. Fabuła to najjaśniejszy punkt całego filmu.



    Nie gorzej jest z muzyką autorstwa Krzysztofa Komedy, którego kołysanka przeszła do historii kinematografii. Scenografia, zdjęcia i aktorstwo stoją na wysokim poziomie, wspomniana Mia doskonale radzi sobie z rolą ciężarnej kobiety, wnosząc do swojej roli delikatność, obawę o dziecko i powiększającą się paranoję. Wiele świetnie dobranych elementów złożyło się na sukces dzieła oraz status legendy horroru.



    Na zakończenie warto dodać, że tworzenie i dalsze losy filmu również są przesiąknięte atmosferą grozy. Mówi się, że Polański specjalnie podał narkotyki głównej aktorce, aby udoskonalić jej grę w scenie gwałtu. To nie wszystko ? filmowa Rosemary zajadała się na planie prawdziwą, surową wątróbką. Rozwiodła się też z Frankiem Sinatrą. Jeszcze gorzej wyglądają następstwa. W rok po wydaniu ?Dziecka[?]? ciężarna żona reżysera została zamordowana w czasie rytualnego zabójstwa, prowadzonego przez sławną grupę wyznawców Mansona (tzw. ?prorok zła?). Ów psychopata nazwał ten mord beatlesowkim ?Helter-Skelter?. 12 lat później, tuż przed budynkiem, w którym rozgrywała się akcja filmu, lider Beatlesów ?John Lennon ? został zastrzelony przez jednego ze swoich fanów. Pamiętając słynną historię kręcenia ?Egzorcysty? ciężko zaprzeczyć, że szatan chyba nie lubi występować w filmach?
  21. bielik42
    Grecenzja ? ?Call of Duty: United Offensive?






    Studio: Grey Matter Studios
    Rok wydania: 2004
    Gatunek: FPS

    Gry wojenne: pakiet dodatkowy
    CoD: UO przez długi czas uwierał moją dumę, ponieważ jego, jako jedynego ze ?złotej ery call of duty?*, nie ukończyłem. Cóż, to powrót do gry, mającej już 9 lat, której nikt wtedy nie posądzał o to, że jej seria zostanie najlepiej sprzedającym się cyklem FPSów w historii elektronicznej rozgrywki. Co jest ciekawe ? już w tej części widzimy zamysł twórców oraz Activision, co do kierunku serii. Ale do tego wróćmy za chwilę, wpierw ? formalności.



    W jankeskich spodenkach
    Wydany rok po podstawowym ?Call of Duty? dodatek, o wdzięcznej nazwie ?United Offensive? przenosi nas na front drugiej wojny światowej w trzech kampaniach, liczących razem 13 misji. Najpierw gramy Amerykaninem Rileyem, szeregowcem walczącym na terenie Arden. Ta kampania zawiera najwyżej dwa efektowne momenty, poza ciągłą masakrą szkopowatych pachołków. Z czystego obowiązku należy wspomnieć o szaleńczej jeździe dżipem przez ośnieżony las oraz o irytujących misjach odbijania zapadłych wioch i stodół. Ta część raczej mnie nie porwała.



    Ach, te wąsy!
    Dużo ciekawsza jest druga kampania, w której prowadzimy angielskiego komandosa Soap?EKHM? Doyla w tajnej misji na Sycylii. Naszego protagonistę instruuje wąsaty kapitan( zdawało mi się, że skądś go znam), prowadzący całą wesołą grupkę. W tym zestawie znajdujemy najwięcej oryginalnych misji, z wysadzaniem mostu, ucieczce na motorze, walce wodnej i podziemnej włącznie. Dużo zabawy, ale też kilka momentów przyprawiało o nerwicę (vide walka w podziemnej bazie, gdzie wroga jest mrowie, i pędzi na nas jak szalony). Da się przeboleć, słysząc świetny brytyjski akcent dowódcy.



    Towarzysze czołgiści
    No i pora na ostatnią część programu ? naszych towarzyszy ze wschodu. Autorom widocznie mało było Stalingradu, bo tym razem wysyłają nas, w skórze Yuriego, prosto na Łuk Kurski, kończąc równie wnerwiająco, co efektownie na zdobyciu Charkowa. Pamiętając podstawkę oraz bieg z magazynkiem naboi w łapie, spodziewałem się więc małego survivalu, ale to, co otrzymałem, wielokrotnie przekroczyło moje oczekiwania. Kampania rosyjska byłą dla mnie diabelnie trudna, a grałem na poziomie ?żołnierz?, więc to nie były jakieś gigantyczne wyobrażenia. Nasz upodlony krasno-armista stawia czoło prawdziwej rzeszy wrogów. Ilość Niemców na biednego gracza znacząco przekracza poczucie estetyki i komfortu. Owszem, czasami wyszło to grze na dobre. Z cztery razy pełzałem basem po piachu, bojąc się wystawić czerep na odstrzał. Amunicji na szczęście nie brakuje, ale apteczek ? tak. Dodajmy, że kampania radziecka jest najbardziej efektowna, włączając do tego obserwowanie artylerii z bliska i podobne zabawy. Choroszo.



    Czołgiem w samolocie, przez zimowy las
    Aby przypadkiem nie znudziło nam się obserwowanie trzech identycznych zgonów szkopskich na krzyż, twórcy dorzucili nam trzy misje ?pojazdowe?. Pierwsza to wspomniany jeep i strzelanie z umieszczonego na dachu karabinu. Kierowca jeździ jak naćpany psychopata, ale w końcu jesteśmy w Holandii, czyż nie? Zabawniej zaczyna się kampania brytyjska, gdy siedzimy w bardzo fajnym samolocie transportowym (wybaczcie brak znajomości sprzętu wojskowego), po którym nawet możemy się przemieszczać (w twoją twarz World at War!)! Kilkukrotnie musimy zmieniać karabiny, ponieważ chmara niemieckich samolocików atakuje nas z niemal każdej strony. Masową strzelaninę do mechanicznych kaczek przerywa rozkaz pilotów, aby zakręcić im jakieś zawory, bo sami tyłka podnieść nie mogą. Miłym gestem jest dodanie na ekranie licznika zestrzelonych wrogich maszyn. Serce rośnie od patrzenia na te krzyżyki. Zaprawieni w boju komuniści mają gdzieś niemęskie samochodziki i latadełka ? facet może walczyć tylko w czołgu! Nasza kontrofensywa pancernej jazdy jest dość efektowna, z tym, że a) niemców jest kupa i b) nie ma apteczek dla czołgów ( ), a checkpointy są daleko. Nie, nie odnawiają zepsutego pancerza ? zapomnij o tym, jak masz mało paska, to zaczynasz misję od nowa. Walka na metalowe puszki jest drugą, najbardziej irytującą misją w całej grze. Fakt, że można wysadzać domy i taranować niektóre drzewa nieco sytuację łagodzi, ale to jest nic, na wylane morze łez. A w CoD 2 jakoś można było to zrobić, co?



    Zapiekany szwab
    Do podstawowego uzbrojenia dorzucono kilka niespodzianek. Możemy więc rozstawiać sobie lekkie karabiny maszynowe (w każdym razie MG-42) w dowolnych miejscach, często sięgniemy po pancerfausty, na hitlerowskim ścierwie zdobędziemy miotacz ognia (zabija samym wyglądem żywiołu!), popykamy z dział przeciwlotniczych itd. Nie jest źle, ale wiele tej broni nie ma, potrzeba ogranicza nas do MP40 (zostawianego przez szkopów w ilościach hurtowych) i Mosin-Naganta, choć dopiero drugi strzał z niego zabija.



    Wojenny berserk
    Panuje powszechne przekonanie, że wszystkie CoD-y są takie same. Otóż nie ? te starsze są trudniejsze. Grałem na poziomie normalnym, chciałem przejść grę bez stresów i irytacji. Plan nie wypalił. Albo ja odzwyczaiłem się od apteczek (w co wątpię), albo ci Niemcy mają buff do obrażeń i celności. No, i ich ilość jest zawrotna. W każdym innym FPS-ie cieszyłbym się z nowego mięsa armatniego, ale tu na widok kolejnego patałacha z karabinkiem wzdychałem w duszy. O dziwo w całej grze jest zaskakująco dużo momentów, gdy bronimy jakiegoś domu/okopu/zadupia przed nacierającymi falami wrażych miłośników piwa, sznycli i jodłowania. Gdy już mamy świadomość, że to ostatnia fala, podnosimy się, aby zestrzelić pozostałych cwaniaczków?BANG!... czyżbyś stracił ¾ życia? Widocznie zasłużyłeś. Hańba tobie.



    Nadlatują Sztukasy!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Prawdziwym kuriozum jest ostatnia misja, czyli zdobycie torowiska w Charkowie. Po jednej stronie rozległego pasa torów jesteśmy my ? krasni, a po drugiej oni ? faszyści. Co z tego, że naszą jedyną obroną jest kilka skrzyń i wagonów? Co z tego, że cały czas słyszymy ?Nadlatują Sztukasy!? , co oznacza, że na łepetynę zwali nam się tona ładunków wybuchowych, a naszą ochronką jest całkowicie odsłonięty peron z leciwym daszkiem? Zanim wymarzone posiłki zdecydują się pojawić, my musimy załatwić z 6 czołgów, 2 pojazdy opancerzone, a to wszystko w deszczu kul ze stacjonarnych karabinów maszynowych z naprzeciwka. Liczyłem. Okrągłe 20 razy podchodziłem do tej misji, i gdy cudem rozwaliłem wraży oręż, a na ekranie pojawił się licznik pokazujący czas do przybycia wsparcia, ja zawlokłem swe nędzne zwłoki pod jedyne schody na mapie i miałem całą resztę w ?tyle?. Na całe szczęście AI jest tak ostre, jak kształt myszki komputerowej, więc hitlerowcy nie zdołali przewlec tyłków przez tory.



    Optymistyczne zakończenie
    Chciałbym zakończyć tą recenzję jakimś pozytywnym wnioskiem. Może takim ? to nie jest zła gra. Przez pewne momenty daje poczuć tą magię ?apteczkowych? FPSów, ale niestety wielokrotnie system punktów zapisu doprowadza do szewskiej pasji, grafika (Quake III w glorii i chwale) nie powala, tak jak ilość uzbrojenia i misji. Kilka map ma w sobie to ?coś?, co pozwala czerpać przyjemność z gry, ale niestety jest ich właśnie ?kilka?. Na początku wspominałem o ?zamyśle?, otóż w tej części nie było już misji pojedynczych, znanych z pierwszej części i ?Medal of Honor?, tutaj cały czas mamy wsparcie, co jest już normalne w kolejnych częściach. Jako werdykt ostateczny przytoczę stwierdzenie: gdybym nie musiał tyle razy powtarzać tych samych, identycznych misji, to gra podobałaby mi się bardziej. Fanom Codów powinna się spodobać, tak jak i wielbicielom staroszkolnych strzelanin. Całej reszcie: nie jest to coś, co znać trzeba. Naprawdę.
    *? ?Złota Era Call of Duty? ? do części Modern Warfare 2 (moim zdaniem)
    PS: W multiplayera nie grałem, szkoda mi było czasu na pobieranie łatek


    Bimbrownikus

  22. bielik42
    Komiksowo ? Wielka Kolekcja Komiksów Marvela: Wolverine



    ?Wolverine?







    Scenariusz: Chris Claremont
    Rysunek: Frank Miller i Paul Smith
    Kolory: Glynis Wein
    Wydawnictwo: Mucha Comics

    W tym, co robię, nie ma ode mnie lepszego. Ale to, w czym jestem najlepszy, nie jest zbyt przyjemne.
    Swoją przygodę z komiksem poważnym rozpocząłem od nazwiska. Nie byle jakiego, bo promującego głośny film ?300? i ?Sin City?. Niejaki Frank Miller, tak się ten pan nazywał, nęcił mnie widowiskowością, efektownością i dynamizmem, ukazywanym w filmach, kręconych na podstawie jego komiksów. Choć pierwowzorów wspomnianych filmów jeszcze w rękach nie miałem, to moja ciekawość twórczości tego pana sięgnęła zenitu. Frank Miller stał się dla mnie legendą, geniuszem i mistrzem ? bez zobaczenia ani jednego jego komiksu! Owszem, może i byłem naiwny, ale mistrzostwo tego pana nadal głoszę i głosić będę, mimo pewnej ?delikatnej? różnicy, pomiędzy filmami, a komiksami.



    Pierwszym komiksem Millera, z jakim się zetknąłem, był ?Ronin? (który zasługuje na oddzielną recenzję), ale niedawno do kiosku trafił komiks sygnowany jego nazwiskiem, i do tego w całkiem przystępnej cenie! Cóż za okazja, nabyłem go natychmiastowo, ciesząc się jak dziki wieprz, na widok poletka kartofli. ?Wolverine? trafił w me ręce, a Jackmana (filmowy rosomak) cenię wysoko. Jak więc ten komiks wypada w starciu z kinowymi adaptacjami tej postaci?



    Zacznijmy może od historii zawartej w 4 zeszytach miniserii ?Wolverine?. Już tutaj mamy niemałą innowację, ponieważ nasz dzielny x-men nie ratuje świata, nie walczy z kosmitami ani złymi mutantami. Nie, tu wyrusza w podróż do Japonii, aby odwiedzić swoją ukochaną ? wcześniej poznaną Mariko. Tam jednak okazuje się, że dama jest już bezczelnie zajęta przez jakiegoś mięczaka, a do tego jej ojciec śmie wątpić w zdolności Logana. Wściekły mutant walczy z rodzicielem swojej wybranki, ale ponosi sromotną porażkę. Od tej pory rozpoczyna się długa podróż Wolverine?a w poszukiwaniu celu swojego życia. Załamany emocjonalnie, upada na samo dno, lecz ciąg dość niezwykłych przypadków oraz tajemnicza kobieta sprawiają, że nasz bohater staje do walki z całą japońską mafią. Czy brutalny, nieokrzesany prostak zdoła ocalić swoje człowieczeństwo i odnaleźć szczęście? Tego dowiecie się z tego tomu.



    Fabuła jest zaskakująca, zawiera w sobie kilka bardzo sprytnych punktów zwrotnych, do tego zachwyca zakończenie w wielkim stylu. Sama w sobie zawiera też ważne motywy i przemyślenia. Razem z Loganem zadajemy sobie pytanie ? czy utracony honor da się odzyskać, czy hańba jest możliwa do zmazania, czy morderczy instynkt uniemożliwia normalne życie? Wiele pytań, a wszystkie znajdują swoje wyjaśnienie w końcówce. Tu nawet nie chodzi już o samego bohatera ? tu pod znakiem zapytania staje moralność i etyka, a także poczucie obowiązku. Wielkie brawa dla scenarzysty za tak ?ludzkie? ukazanie super-bohatera. Dzięki tej opowieści Wolverine otrzymał głęboką osobowość, stał się bohaterem dynamicznym, kimś, z kim można się utożsamiać (przynajmniej psychicznie).



    Pora na ocenę rysunków. Już na pierwszy rzut oka dostrzegamy charakterystyczny styl Franka Millera. Oszczędny, lekki i diabelnie hipnotyzujący. Sam jeszcze nie rozumiem potęgi jego rysunku. Na początku oko dostrzeże prostotę postaci i otoczenia, biedotę tła i jednostajność kolorystyczną, ale potem? gdy czytelnik już wsiąka w fabułę? rysunki zaczynają się wyostrzać, dostrzegamy zjawiskową grę światłocieniem, postacie ożywają, a sceny batalistyczne wprawiają w zachwyt. Ten styl, niby prostacki, jest jednym z najciekawszych w komiksach i sztuce w ogóle! Nie przesadzam, dynamizm wprost wylewa się z kadrów. Dodajmy do tego ostre kolory, mocno odcinające się od tła, świetne okładki poszczególnych zeszytów i niezawodny, lśniący papier ? oto jeden z najprzyjemniejszych komiksów na rynku.



    Ten komiks jest równie niezniszczalny, jak jego bohater, co do tego nie ma wątpliwości. ?Wolverine? zapisał się w historii, wywołał pewien rodzaj wstrząsu i ukazał x-mena od zupełnie innej strony. Chciałbym, aby pozostali członkowie drużyny mutantów mieli równie dobrze rozwinięte osobowości. Warto nadmienić, że już w tym roku doczekamy się ekranizacji tego właśnie albumu. Warto czekać, być może i Batman zblednie przy wściekłym Rosomaku?



  23. bielik42
    RetroKino ? Złota Komedia



    ?Gorączka złota?






    Reżyseria: Charles Chaplin
    Rok wydania: 1925 r. (w Polsce 2008 r.)
    Czas trwania: 1 godz. 35 min.
    Gatunek: Komedia, Niemy

    Wyjątkowo dużo wody w Wiśle upłynęło, nim polscy amatorzy kina uzyskali okazję obejrzenia filmów legendarnego Charliego Chaplina. O ile najbardziej znany film (?Dyktator?) nie jest nam obcy, to już wcześniejsze dzieła tego znamienitego reżysera/aktora stanowiły zagadkę. Jak wygląda ten oto obraz po tak wielu latach?



    Little fellow
    Pierwsze zaskoczenie ? to nie jest film niemy. Pomijając, że ?Gorączka złota? była pierwszym, planowanym filmem w karierze Chaplina (wcześniejsze zazwyczaj robiono na ?gorąco?), to jest on także jednym z dzieł, do których reżyser, po pewnym czasie, osobiście dołączył narrację. Mamy więc czarno-biały ekran oraz nieco przerywane kwestie, opowiadające o dziejach bohatera ? Samotnego poszukiwacza.



    Mountain of Gold
    Historia jest umieszczona w czasach, gdy na Alasce dominowała tytułowa ?gorączka złota?, czyli ogromny ruch poszukiwaczy kruszcu, działających zazwyczaj na własną rękę. Jednym z takich straceńców jest właśnie nasz bohater, poruszający się kaczym chodem Chaplin, znany z wcześniejszych produkcji i grany oczywiście przez samego reżysera (wąsik, melonik i laska na miejscu). Obserwujemy więc perypetie wynędzniałego cwaniaczka, który z czasem wplątuje się w niezłą kabałę, tracąc przy tym głowę dla miejscowej piękności ? Georgii (Georgia Hale). Nie trzeba wspominać, że fabuła pełna jest żartów sytuacyjnych i absurdów, wywołujących uśmiech na twarzy.



    Black Larson and his dog
    Scenariusz nie obfituje w postacie. Poza głównym bohaterem poznajemy jeszcze ogromnego Big Jima Mckay?a (Mack Swain), bandytę Black Larsona (Tom Murray) oraz Hanka Curtisa (Henry Bergman), który jest wybitnie męskim adoratorem ponętnej Georgii. Jak to w życiu bywa, Charlie mierzy się z wieloma przeciwnościami losu. Zakochuje się w niedostępnej dla siebie dziewczynie, mieszka z Big Jimem w chałupce w czasie wielkiego głodu, czy zasypia w domku, który w nocy wiatr przesuwa na skraj urwiska. Nie ma w tym filmie momentów, które można by było nazwać nudnymi.



    Happy New Year!
    Pora na trochę filozofowania. Ta, na pozór, typowa komedyjka zawiera w sobie kilka cennych wątków, widocznych dla wprawnego widza. Pierwszym jest sytuacja w chatce, gdy głodny Jim nieomal staje się ludożercą, widząc zamiast towarzysza niedoli gigantycznego kurczaka. Choć jest to sytuacja śmieszna, to ukazuje prawdę o ludzkiej zachłanności w momencie kryzysu. Kolejnym smaczkiem jest kara, która spotyka Black Larsona, uciekającego z góry ze złotem Jima. Tradycyjnie w starym kinie ? dobro zwycięża. Ostatnim momentem jest sytuacja, gdy Charlie wraz z Jimem próbują wydostać się z zawieszonego nad przepaścią domku. Także i tu reżyser zaznacza, że człowiek potrzebuje pomocy, aby dokonać niemożliwego. Nie jest to wiele w porównaniu z dzisiejszymi, ambitnymi filmami, pełnymi metafor i odniesień do rzeczywistości, ale spójrzmy na rok! 1925! Same początki, a już taki zamysł twórczy? Nieprawdopodobne jak wiele można się dowiedzieć z prostej komedyjki.



    Happy End
    ?Gorączka złota? jako jeden z pierwszych filmów trafiła do Narodowego Rejestru Filmów, co symbolizuje wybitną formę obrazu, jaką utworzył Charlie Chaplin. Jako współczesny widz, niezorientowany w kinie przedwojennym nie mogę stwierdzić, że tego filmu nie da się oglądać. Zrestaurowanie zrobiło swoje, więc scenografia jest ładna, głos ulepszony, a aktorstwo pozostało takie, jakie było ? mistrzowskie. Polecam, bowiem jest to istny rdzeń kinematografii.
  24. bielik42
    PolKino ? Baśń o Kinomaszynie



    ?Historia kina w Popielawach?






    Reżyseria: Jan Jakub Kolski
    Rok wydania: 1998 r.
    Czas trwania: 1 godz. 36 min.
    Gatunek: Dramat

    Obrazy magiczne
    Początki kina możemy określić jako ?podwójne?. Protoplaści ? bracia Lumiere ? stworzyli odłam, który zajmował się wyłącznie rejestracją prawdziwego życia. Przez dłuższy czas dominowały więc filmy dokumentalne. Zupełnie inaczej postąpił pierwszy producent ? Georges Melies ? dyrektor teatru magicznego. Postanowił on tworzyć filmy magiczne, a do tego potrzebne były sztuczki. Nakładanie taśmy, prześwit itp. ? to pierwsze tego typu wynalazki, ale już na początku pozwalały na ukazanie w filmie ducha! Dzięki późniejszym dokonaniom surrealistów magia kina rozwinęła się, z czasem zdobywając lepszą pozycję niż filmy dokumentalne. Skąd ten wstęp? Ano stąd, że omawiany przeze mnie film jest na wskroś magiczny oraz dotyczy początków kina.



    Bella Bella Donna?
    Fabuła ?Historii [?]? jest umieszczona na dwóch płaszczyznach. Główny wątek to opowieść Staszka (Tomasz Krysiak), dzieciaka w wieku lat ok. 12, który opowiada nam swoje dzieje, odkąd wraz z rodzicami przeprowadził się z Łodzi do Popielaw. Poznaje tam chłopca o imieniu Szustek (Michał Jasiński), należącego do słynnego we wsi klanu kowali Andryszeków. Jest on już szóstym potomkiem, stąd jego przezwisko. Co ciekawe, opowieść bardziej dotyczy Szustka, jako że jego życie pełne jest problemów i sprzeczności. Będąc w rodzie słynącym z kowali on nie pragnie zostać tym, kim jest jego ojciec i był jego dziadek. Nie, on marzy o wynalazkach, bowiem od małego przypatrywał się planom kinomaszyny ? urządzenia stworzonego przez pierwszego Andryszeka (Bartosz Opania). Czasy jej powstania i postać ojca rodu jest drugą płaszczyzną fabularną w tym filmie. Umieszczona w latach 30 XIX wieku historia o pragnieniu ożywienia ?martwych? obrazków, nieszczęśliwej miłości i walce.



    ? wieczór taki piękny?
    I tu dochodzimy do sedna całej produkcji. Głównym zamysłem reżysera jest przedstawienie związków międzyludzkich. Obserwujemy więc trzy główne nurty: Szustek?ojciec Józef, Józef?Chanutka, Szustek?Staszek. Pierwszy nurt określa stosunek ?zbuntowany syn ? zapijaczony ojciec?. Józef Andruszek V (Krzysztof Majchrzak) nie potrafi zaakceptować śmierci żony, jest ?martwy za życia?. Irytuje go upór syna, który sprzeciwia się rodzinnej tradycji, odmawiając pozostania kowalem. Brak miłości i uporczywe cierpienie przewijają się przez tą relację, ukazując dramat rodziny. Józef jest też rozdarty pomiędzy wiernością swej zmarłej żonie, a płomienną miłością, jaką darzy go Chanutka(Grażyna Błęcka-Kolska) ? młoda kobieta ze wsi. Co ciekawe reżyser ukazuje kontrast pomiędzy kobietą a mężczyzną. Otóż w jego dziełach kobiety zawsze są wierne mężczyźnie, pragną dobra i szczęścia swojego wybranka. Ostatni z nurtów jest dziecięcym trzonem fabuły. Przyjaźń pomiędzy Staszkiem a Szustkiem, dodatkowo spotęgowana wspólną pasją ? kinematografią. Obaj chłopcy z utęsknieniem wyczekują przyjazdu wuja Janka (Franciszek Pieczka), obsługującego objazdowe kino.



    ?chodźmy więc nad morze?
    Jeżeli chodzi o interpretację tego niezwykle zapętlonego dramatu, to nie ma ona większego znaczenia, w porównaniu z prawdą o kinie, którą skrywa fabuła. Kinomaszyna budowana przez pierwszego kowala urasta do boskiego dzieła, ulega personifikacji, ponieważ twórca traktuje ją niczym rozkapryszoną kobietę, która wciąż wymaga od niego uwagi i pracy. Pochłonięty swoim marzeniom zapomina o własnej żonie, cierpliwie czekającej na niego w domu. Magia zawładnięcia umysłem ludzki ? to tylko jedna z wielu sztuk, opanowanych przez kino. Kolejnymi baśniowymi mocami są: możliwość przywrócenia do życia zmarłych oraz ugłaskanie leśnej zwierzyny. Oba te cuda pojawiają się w iście bajkowej scenerii. Ośnieżony, spowity mrokiem las, gdzieś pośród pól i ta specjalna, ostatnia projekcja, puszczona przez dwójkę przyjaciół. Piękna rzecz.



    ?do maleńkiej kawiarenki?
    Historia została opowiedziana świetnie, z prawdziwym kunsztem. Obserwujemy tragedię, toczącą rodzinę Anryszeków od pokoleń, ale także i ludzi postronnych. Jest tu między innymi watek miłości kaleki Kulawika (Mariusz Seniternik) do Chanutki. Dominuje jednak poczucie nierealności. Wspaniale nakręcone okolice Popielaw niosą ze sobą miłe dla oka obrazy sielanki autorstwa Krzysztofa Ptaka. Scenografię podkreśla doskonała, delikatna muzyka Zygmunta Koniecznego. Ach, wracając do aktorów, to należy podkreślić świetną grę Majchrzaka (który niestety dobrze wie, jak zagrać pijaka) oraz Błęcko-Kolskiej w roli zdesperowanej kobiety, pragnącej miłości.



    ?będziemy w altance pili słodkie wino
    i całując ją z uśmiechem powiesz ?ach bambina??
    Magia ? klucz do tego filmu, a także prawda, przekazywana przez twórców X Muzy. Sami nie spostrzegamy, jak wiele w naszym życiu może się zmienić przez kino. Czy to spotkamy miłość życia na sali kinowej, albo ujrzymy prawdę, godzącą w nasze życie ? to bez znaczenia. Siła oddziaływania i wpływ ruchomych obrazów jest silna, lecz niewidzialna. Ten film pokazuje, że moc kinematografii może przezwyciężyć nawet śmierć! Czy można chcieć czegoś więcej?
    * - znów nie było normalnego zwiastuna, niech to!
  25. bielik42
    MegaRecenzja ? ?Planescape: Torment?






    Studio: Bioware/Black Isle Studios
    Wydawca: Interplay
    Rok wydania: 1999 r.
    Gatunek: cRPG

    Symbol znajdujący się na tym lewym ramieniu jest symbolem udręki.
    Nie jest łatwo opisywać grę, a właściwie już legendę gier komputerowych, która stanowi jedno z największych arcydzieł rozgrywki komputerowej. Może zanim zacznę, opowiem wam, jak wyglądały moje przygotowania do zmierzenia się z tym tytanem.



    To jest udręka. To właśnie to przyciąga do ciebie zagubione dusze.
    Jeszcze chłystkiem będąc myszkowałem po starych numerach CDA, przechowywanych u mojego wujka. W jednym z nich odnalazłem obszerną recenzję gry ?Planescape: Torment?, pełną pochwał, podniosłego tonu i z twierdzeniem, że to ?najbardziej emocjonująca gra wszechczasów? (cytat niedokładny). Zachęcony pragnąłem pograć, lecz, o ironio, nie mogłem dostać żadnego egzemplarza przez bardzo długi czas. Dopiero ok. 5 lat temu Nowa eXtra Klasyka wydała wznowienie legendy, co momentalnie zmroziło krew w moich żyłach. Przez wiele lat karmiony mitami na temat tej produkcji, popędziłem do sklepu i zaopatrzyłem się we własny egzemplarz. Gra zainstalowana, gracz gotowy, pierwsze wrażenia?
    ?
    ?Dużo czytania? Rozmazana grafika? Strasznie trudna i ginę?? Ech, aż mi wstyd. Dzieło to czekało na mnie pięć lat, abym przypomniał sobie o nim z okazji pisania pracy na ogólnopolską olimpiadę z języka polskiego. Temat pracy brzmiał ?Fantastyka na przestrzeni kultury(dawnej i współczesnej, druku i multimediów)?. Zwłaszcza ostatnie słowo przyczyniło się do powstania obszernego aktu o grach komputerowych. Jak tu jednak pisać, nie znając tytułu na wskroś? Zabrałem się do grania, a byłem o wiele bardziej oczytany i wyrozumiały, więc żaden z poprzednich zarzutów nie sprawił mi kłopotu. I tak oto, po wielu latach, ukończyłem pierwszego, staroszkolnego cRPG?a. I to w jakim stylu!



    Ciało pamięta o cierpieniu, nawet jeśli rozum zapomniał.
    Przejdźmy może do konkretów. Gra ?Planescape: Troment? (lub tzw. ?Udręka?) ukazała się przeszło 14 lat temu, jako jedno z dzieł przodującego wówczas studia Bioware/Black Isle. Pojawiła się tuż przed wydaniem drugiej części flagowej serii tych twórców: ?Baldur?s Gate?. Osadzona w świecie ?Forgotten Realms? ( a dokładniej w tytułowym Planescape), opiera się na zasadach drugiej edycji ?Advanced Dugeons & Dragons?, z tą różnicą, że postać bohatera jest nam narzucona, mamy jedynie wybór w rozdawaniu punktów umiejętności. Również towarzysze są określeni przez grę i niewiele można w nich zmienić podczas levelowania. Jak dla mnie, to jest to zaleta, ponieważ nie musiałem przejmować się tabunami statystyk i tabelek.



    Uważaj na cienie.
    Czas na najlepszą część: niesamowitą, poruszającą i wytrącającą grunt spod nóg fabułę. Scenarzyści stanęli na wysokości zadania, tworząc tak nietuzinkową historię, tak wzruszającą opowieść, że do dziś jedynie kilka momentów, w różnych grach może choćby zbliżyć się do poziomu Udręki. Sam początek jest przejmujący ? jako Bezimienny człowiek z amnezją budzimy się w kostnicy. Wokół mrok, łażą zombie, jakieś rozszarpane ciała leżą na pobliskich stołach. Aby było jeszcze ciekawiej, obok naszego stołu krąży latająca czaszka, z bardzo niewybrednym dowcipem. Naszym pierwszym zadaniem jest ucieczka z tego posępnego miejsca, a potem? odszukanie wspomnień?



    Na twojej drodze stanie wielu obcych.
    Najważniejszym elementem fabuły są oczywiście rozbudowane dialogi, których rozrost zależy od naszych statystyk. Grając typowym ?tępakiem? (znany również jako wojownik) rozmowy mogą stać się nieco ograniczone, czego zawsze żałuje. Podjąłem więc wyzwanie grania ?mózgowcem? magiem. Najwięcej punktów oczywiście poszło w Charyzmę, później dodawałem do Mądrości i Inteligencji. Przez długi czas stwory zabijały mnie dwoma ciosami, ale później, gdy do księgi zaklęć wpadło nieco czarów, a w ekwipunku zalegało trochę amuletów krwi (tutejsze czerwone fiolki), to byłem już w stanie siać zamęt i postrach. Najbardziej cieszyłem się oczywiście z dodatkowych opcji dialogowych. Wychodzenie z trudnych sytuacji dzięki rozmowie zawsze należało do moich ulubionych zabaw. Tak wiele satysfakcji, bez żadnego fizycznego wysiłku! Za to cenię stare RPG, ponieważ na to pozwalały (Wiedźmin też na to pozwalał, i Mass Effect). Wracając do dialogów ? niestety niewiele z nich jest udźwiękowionych, dominuje pismo i do tego przeważnie długawe. Dla kogoś, kto lubi poczuć klimat gry nie będzie to problemem, ale jeśli już nie lubimy czytać, to za takie gry nie powinniśmy się brać.



    Setki wcieleń, setki zgonów? ta sama udręka
    Kolejna sprawa ? towarzysze. Ogółem możemy zebrać aż siedmiu kompanów, ale w walce wykorzystamy jedynie pięciu. Do plejady osobliwości wlicza się wspomniana latająca czaszka Morte, ożywiony pancerz Vhailor, sukkub Nie-Sława, diabelstwo Anna, gitzherai Dak?kon, Modron ?Nordom? i płonący ogniem wieczystym mag Ignus. Każda postać jest obdarzona innym charakterem, jeżeli nasze umiejętności krasomówcze są wysokie, to możemy z nimi trochę pokonwersować, dowiadując się sporo o ich historii, lub o otaczającym nas świecie. Jak to bywa w Bioware, jest i opcja romansu. Prowadzenie drużyny wymaga nieco pomyślunku, trafiony dobór wspólników oraz porządne uzbrojenie to podstawa, bezmyślne rzucanie się na wrogów skutkuje zwykle śmiercią, a wskrzeszanie towarzyszy kosztuje (choć Bezimienny może uzyskać zdolność wskrzeszenia 3x na dzień). Najważniejsze jest to, że gracz naprawdę potrafi zżyć się ze swoją drużyną, czasem łapałem się na tym, że autentycznie przejmowałem się losem tych nierzeczywistych istnień. To jest wielka sztuka, bowiem nasza wyobraźnia kreuje ten świat równie dobrze, jak robi to gra. Doznania na najwyższym poziomie.



    Miasto drzwi
    Przejdźmy do spraw technicznych. Silnik Infinity Engine robi swoje, czyli zazwyczaj zachwyca jakością malowanych plenerów. Postaci są trochę wyższe od tych z poprzedniej produkcji (Baldurs Gate), do tego gruntownie odświeżono czary, tym najlepszym dodając osobne animacje 3D, które robią naprawdę piorunujące wrażenie. Bo jak tu się nie zachwycić, gdy nasza postać wystrzeliwuje w kosmos gigantyczną, czerwoną smugę, niszczącą meteory w przestrzeni, ściągając ich resztki na ziemię, prosto na wrogów? Toż to poezja! Również interfejs się zmienił. Portrety bohaterów mamy na dole ekranu, a obok nich niewielki panel z przyciskami ekwipunku, dziennika itd. Dodano także innowację, jaką jest podręczny interfejs w kształcie koła, pojawiający się po przyciśnięciu PPM. Oczywiście do użytku została oddana aktywna pauza, gdyż bez niej byłoby naprawdę ciężko. Ekran ekwipunku charakteryzuje się stylem, nie sprawia wrażenia tandetnego i kiczowatego ( jak w pierwszym Icewind Dale), pewnym dodatkiem jest też możliwość dodawania naszemu bohaterowi tatuaży. Wracając do świata przedstawionego ? poza niewątpliwym pięknem zachwyca także innowacją. Miasto Sigil jest źródłem setek portali, prowadzących do różnych światów, więc opłaca się myszkować po budynkach i szukać informacji lub specjalnych przedmiotów. Dodajmy do tego szeroki zakres uzbrojenia, biżuterii i artefaktów, a otrzymamy grę przebogatą w szczegóły i smaczki.



    Głos w pustce
    Osobnym tematem jest dźwięk. Kompozycje Marka Morgana oraz Richarda Banda są klimatyczne i przyjemne. Szkoda jedynie, że muzyka bitewna jest niestety cały czas identyczna i potrafi przez to zmęczyć. Chciałoby się większej różnorodności. Nie można za to tego zarzucić polskiemu tłumaczeniu, ponieważ kwestie mówione to prawdziwy skarb z czasów, gdy CDprojekt przeżywał swój złoty okres. Gdybym zagrał w tę produkcję ponownie, lecz bez rodzimych głosów, z pewnością czułbym się nieswojo. Odgłosy miasta dodają klimatu, podobnie jak efekty dźwiękowe czarów. No i rozmówki pomiędzy towarzyszami ? bezcenne.



    W drodze ku odkupieniu
    Czas na ostateczną konfrontację ? czy w tę grę, dziś już legendę, da się grać bez bólu? I tak, i nie. Na własnym przykładzie mogę stwierdzić, że ?wejść? do gry jest ciężko, ale gdy już nas pochłonie świat, gdy przyzwyczaimy się do setek stron tekstu, gdy pokochamy naszych towarzyszy, gdy wreszcie będziemy ciekawi, dlaczego nasz bohater stał się nieśmiertelny, wówczas ta produkcja staje się drugim życiem, pułapką na nasz umysł. I za tą podróż i przeżycia, za jedną z najlepszych przygód w mojej historii, stawiam tą grę na pierwszym miejscu cRPG wszech czasów Czy zdetronizuje go Fallout lub BGII? O tym dopiero się przekonam, a tymczasem wspominać będę Sigil, mój drugi dom. Żegnam was i życzę powodzenia na Wojnie Krwi.
    Jeżeli czegokolwiek nauczyłem się w swoich podróżach pośród Sfer, to na pewno tego, że naturę człowieka może zmienić wiele rzeczy. Może tego dokonać i żal, i miłość, i zemsta, i strach. Naturę człowieka może zmienić to, w co wierzymy, że posiada taką moc.


    Bimbrownikus

×
×
  • Utwórz nowe...