MMORPG niszczy komputerową rozgrywkę! ? zakrzyknę, patrząc z niesmakiem na milionowe dochody World of Warcraft i tysiące jego podróbek, starających się podczepić pod sukces chwiejącego się w posadach giganta. Masowe migracje, zaprzeczenia przejścia na model F2P, który przecież tylko zwiększa popularność i inne kłopoty, z którymi borykają się możnowładcy Azeroth. I nadal życzę im podobnej sytuacji.
Zacznijmy od tego, że ten tekst może być największą hipokryzją, jaka kiedykolwiek na tym blogu się pojawiła, gdyż ciężko uznać mnie za człowieka obeznanego w tym gatunku - a dlaczego, to zaraz wyjaśnię. Moim pierwszym MMO była popularna wśród polskich graczy produkcja pt. ?Runes of Magic? (choć nie, kłamię, wcześniej w podstawówce patrzyłem, jak koledzy jarają się jakąś ?Tibią?), z której skorzystałem, bo była na płycie CDA, bo inni koledzy (trzech dokładnie) też zaczęli grać, no i chciałem się wreszcie przekonać ?o co w tym całym MMO chodzi?.
Na nieszczęście dla poczciwego ?RoM?a? podłoże, na które trafił było najfatalniejszym z możliwych ? bowiem byłem zatwardziałym cRPGowcem, który ponad niebiosa wynosił ?Planescape: Torment?, a moim prezentem na komunię była pudełkowa ?Icewind Dale II? (w big boxie!). Do tego całego WoWa miałem za największą pomyłkę gier video, głosząc wszem i wobec przekonanie, że trzeba być szalonym, by płacić za grę również po jej zakupieniu, a cena 50 zł za miesiąc wydawała mi się być nieosiągalna dla istoty mojego pokroju. I tak wyszło, że do dziś nie postawiłem stopy w Azeroth, choć samo konto posiadałem (znalazłem używaną kopię na pchlim targu w Rotterdamie, a w środku? karteczkę z passami). Zważywszy jednak na fakt, że wreszcie spróbowałem, zdarzyć się mogło wszystko.
I nie zdarzyło się nic ? brzydki, niezwykle sterylny (jak na mój gust) świat, topornie ciosana grafika, masa opcji w interfejsie, dziwaczny rozwój postaci i dialogi tak nudne, że nawet nie chciało mi się ich czytać! Dodać muszę, że mam dziwaczną chorobę, jeśli chodzi o takie sprawy ? jeżeli nie wiem o co chodzi w moim zadaniu, nie znam motywacji, to po prostu nie czerpię satysfakcji z gry, obawiając się, że coś pominąłem, coś ważnego (dlatego taki Deus Ex, czy wszelkie gry sandboxowe są dla mnie torturą). To schorzenie było tylko jednym z powodów, dla którego tak znienawidziłem gatunek MMO, ale nie uprzedzajmy faktów.
Bo jak wyglądała sama rozgrywka? Trafiłem do jakiegoś skupiska ludu, z kilkoma pajacami z wykrzyknikami nad głową. Zlecali mi różne zadania, a gdy zacząłem biegać po lesie w celu wyrwania dziesięciu ogonów z lisich dup zatrzymałem się na chwilę i powiedziałem, do szarżującego na mnie przesłodkiego grzyboida: ?Co ja tu robię??. Grzyb nie raczył mi odpowiedzieć na to niezwykle interesujące pytanie i zmuszony zostałem do dwukrotnego kliknięcia ?1? na klawiaturze, by pozbyć się natręta. Wtedy odezwał się do mnie mój nieco zakurzony głos poszukiwacza przygód ? ?Graj, może dalej czekają cię lepsze przygody!?. Zgodziłem się z nim, co czynię nadzwyczaj rzadko, i grałem dalej. Po dwóch godzinach jedyną zmianą był kolor mojej szaty i fakt, że tym razem wyrywałem ogony z dup niedźwiedziom. I tak przez kilka następnych dni.
Ostatecznie swoją przygodę w RoMku zakończyłem na 21 poziomie, po około 20-25 godzinach grania, z tragicznym wyposażeniem i kawałkiem świata, który zobaczyłem, zanim zadziobały mnie gigantyczne kruki (chyba) w kolejnym świecie. Do tego dowiedziałem się, że mój mag został zrobiony partacko i powinienem szukać porad w internecie, by stworzyć idealny zestaw umiejętności etc. etc. Z uśmiechem wróciłem do prowadzenia swojej drużyny po bezkresach Sigil. Zdarzyło się jednak, że mój najlepszy przyjaciel zaraził się chorobą znaną pod nazwą ?Guild Wars? i spędzał z nią bardzo dużo czasu, zasypując mnie informacjami o świecie, rozwoju, gildiach i innych tego typu bzdetach. Rok temu wyszła druga część, na którą mnie mój znajomy namówił, w ramach darmowego weekendu. Nie chcąc robić mu przykrości (no i przecie to giewu dwa było tak niesamowite) spróbowałem. I wiecie co? Nie zmieniło się nic.
Świat znów zajarzył się żywymi kolorami, zmęczone miniony znów zapełniły całkiem puste pola, tabuny rozwrzeszczanych smarkaczy znów tłoczyły się wokół biednych stworzeń, szlachtując je na kawałki, dziwni ludzie znów biegali od kamienia do kamienia, klikając przy nich i patrząc, jak wspaniałe robi się ich życie od tego zwiększającego się miarowo paska postępu. Pół godziny zabawy mi wystarczyło, zwłaszcza, że dialogi znów wiały nudą, a zadania znów polegały na ?przynieś, zabij, porozmawiaj?. Tyle czasu spędziłem w Tyrii i nie mam zamiaru tam wracać.
Powiecie mi ? ?Ej,ej,ej, kolego, zagalopowałeś się nieco. Grałeś ledwie pół godziny, a już krytykujesz.?. I będziecie mieli rację, bo zapewne po jakimś czasie te wszystkie okienka stają się przydatne, jacyś ludzie interesują się tym, co robisz, może kolorki się zmieniają, a z wchodzenia do dungeonów ma się jakąś frajdę. Ale nie miałem zamiaru czekać pół roku, aż takie rzeczy zaczną się dziać. Żeby dobrze bawić się w MMO trzeba mieć prawdziwą masę wolnego czasu, który przetapia się na bezsensowne klikanie na krzywych potworach i gapienie się na rosnące paski (craftingu, poziomu itd.). Gdzie w tym jest zabawa?
Może to ludzie tworzą zabawę? Może to te gildie, do których można dołączyć nadają sens rozgrywce, może wtedy faktycznie coś się dzieje i można sobie rzec ? moje piksele są dużo lepsze od twoich. I cieszyć się, gdy jakiś nieszczęśnik po drugiej stronie kabla zapluje monitor, bo jego wirtualne alter-ego padło na piach, wyrzucając z siebie wnętrzności. Jaka była największa innowacja GW2? Publiczne eventy ? tj. w świecie zaczyna się coś dziać i jak Ty weźmiesz w tym udział, to otrzymasz nagrodę. Skończyło się to zaś tak, że prawdziwe bandy graczy koczują w odpowiednim miejscu na wystartowanie zdarzenia, po czym rzucają się w wir walki. Takim gigantycznym eventem są też słynne polowania na smoki, polegające głównie na tym, że każdy, za przeproszeniem, napieprza wszystkim co ma. I to się tak różni od zwykłej rozgrywki w MMO, że ja nie mogę!
Najbardziej cieszę się z gry, gdy daje mi ona możliwość wyboru, wykazania się swoim intelektem, albo sprytem ? niestety każde MMO jest zaprzeczeniem tego typu zabawy, bo jedyne, co ma nam do zaoferowania, to rozwiązanie najwłaściwsze i najmojsze ? jedyne. Nie cierpię, gdy twórcy każą nam coś robić zapewniając nas, że wyniknie z tego jakakolwiek satysfakcja. Skąd właściwie te wyznania? Ano stąd, że ostatnio zacząłem grać w Terę, gdyż moje drogie koleżanki-graczki potrzebowały healera, a że można w Terze zrobić postać niemalże wyciętą z Anime, to postanowiłem zrobić sobie elfkę z wielkim biustem (brak opcji powiększania biustu!) i spróbować z MMO na nowo. Nie udało się, ale grać będę, bo przecie koleżanki są najważniejsze.
Nie cierpię MMO, nie podoba mi się ich stylistyka, ich mechanika i ich nazwa, która z ?RPG? to ma wspólne chyba tylko znaczenie, z pewnością nie tą magię, która kiedyś spowijała gry RPG. Teraz zaś jak ktoś gra w RPG, to ma za sobą setki godzin bezsensownego klikania na potwory i kamienie, i jeszcze się z tego cieszy! Życzę temu gatunkowi szybkiej śmierci, albo gruntownych zmian. Jedno z dwóch, a tymczasem będę się trzymał od MMO z daleka. I wam też to polecam.
Youtube Video -> Oryginalne wideo
- Czytaj dalej...
- 16 komentarzy
- 1741 wyświetleń