Skocz do zawartości

bielik42

Forumowicze
  • Zawartość

    2636
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    19

Wpisy blogu napisane przez bielik42

  1. bielik42
    Lubię Rammsteina . Ba, bardzo lubię Rammsteina, a szczególnie kultowe już "Du hast".
    Przeglądając sieć wysłuchałem trzech różnych wersji tego utworu(choć z pewnością jest więcej) i postanowiłem je ty umieścić. Najpierw oczywiście oryginał, który kopie najbardziej, później wersja wprost z Ukrainy, a na koniec Du Hast w wersji "a capella". Miłego oglądania i słuchania

    http://www.youtube.com/watch?v=My0HQ0QkGLQ

    http://www.youtube.com/watch?v=9EOSDOA0tCs&feature=player_embedded
  2. bielik42
    Zazwyczaj niechętnie sięgam po nowe książki. Sądzę, że jest to moje wrodzone lenistwo i swoisty lęk przed nieznanym. Mimo to nie można w nieskończoność zaczytywać się Sapkowskim, Pratchettem, Kingiem i Pilipiukiem. Nie. Czasem potrzebny jest "świeży powiew nowości" w zatęchłym umyśle, przeoranym książkami tych samych autorów. Sądzę, że "Hyperion" Dana Simmonsa otworzył okno w zakurzonym strychu części mojego mózgu odpowiadającą za doznania książkowe.
    Książka zainteresowała mnie głównie grubością ( 600 stron), ilością tomów (cztery) i napisem z tyłu - "W przygotowaniu superprodukcja od Warner Bros.".
    Ten napis ostatecznie mnie przekonał, choć wiem, że jest to niesamowita ignorancja, zakładać, że książka jest dobra, bo ktoś chce ją sfilmować. Cóż, tak czy inaczej wypożyczyłem wszystkie tomy i niedawno skończyłem czytać pierwszą część. Wrażenia?
    Jak najbardziej pozytywne.

    Odległa przyszłość. Stara Ziemia została zniszczona przez czarną dziurę, a ludzie zaczęli kolonizować nowo odkryte planety. Postała tzw. Hagemonia Człowieka - absolutna władza rasy ludzkiej. Ale czy na pewno? Pogranicza sieci, czyli wszystkich planet należących do ludzi, atakują Intruzi, zwani barbarzyńcami. Sztuczna Inteligencja przestała podlegać człowiekowi i stworzyła TechnoCentrum, w którym trwają prace nad czymś niewiadomym. No i w końcu Hyperion. Na planecie otwierają się Grobowce czasu - jedna z największych zagadek wszechświata. W tym czasie ludzi atakuje wyjątkowo niebezpieczna istota - Chyżwar. Na jego cześć powstaje kościół, uznający go za Anioła Zagłady, niosącego zniszczenie całej ludzkości. Wspomniany kościół wysyła siedmiu pielgrzymów, aby udali się na Hyperiona, gdzie wraz z otwarciem grobowców Chyżwar spełni życzenie jednego z pielgrzymów, a resztę czeka śmierć. Każda z osób na pielgrzymce jest w jakiś sposób powiązana z Hyperionem.

    Na tym polega cała fabuła - mamy urywki pielgrzymki, a główne części fabuły to opowieści pielgrzymów. Każda opowieść różni się zarówno treścią jak i formą tekstu. W tej jednej książce mamy sześc opowiadań - w stylu zarówno horroru, jak i powieści detektywistycznej, pojawiają się także elementy romansu. Przejdźmy jednak do samych pielgrzymów. Bohaterami głównymi są kolejno: Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul. Każdy z nich skrywa tajemnicę łączącą go z Hyperionem, a w tle ich opowieści mamy początki międzygalaktycznego konfliktu. Warto oczywiście wspomnieć, że jest to tylko pierwsza część z czterotomowej sagi, więc wątki w niej rozpoczęte nie kończą się zbyt szybko. Nadaje to serii typowego "smaku" na następne części.

    Książkę czyta się bardzo przyjemnie, nie napotkamy tu dłużyzn ani nudnych linii dialogowych. Akcja bardzo szybko przenosi się z miejsca na miejsce, nie dając czytelnikowi wytchnienia. Można by powiedzieć, że tą książkę czyta się "jednym tchem". Mimo, dla wielu, odstraszającej ilości stron, to czyta się dosyć szybko i przyjemnie. Nie ma także nadmiaru postaci i wątków pobocznych, co pozwala zrobić sobie od książki przerwę i potem spokojnie do niej wrócić, bez potrzeby przypominania sobie całego poprzedniego fragmentu.

    Ogólnie książka ta jako całość jest bardzo spójna. Czyta się szybko i bezproblemowo. Nie ma wrażenia, że fabuła zbytnio się "rozłazi". Jeśli ktoś interesuje się s-f to powinien natychmiast po tą książkę sięgnąć, a zwykły czytelnik również może się zainteresować tą pozycją.
    Jedna z lepszych pozycji s-f, polecam przede wszystkim tym, którzy kojarzą science-fiction z przydługimi terminami naukowymi, aby mogli ujrzeć, jak ciekawa może być opowieść umieszczona w takich klimatach.
  3. bielik42
    Jeżeli ktoś jest wyjątkowo spostrzegawczy to z pewnością zauważył mój avatar i zdjęcie użytkownika. Jeżeli ten ktoś jest do tego domyślny to na pewno musiał stwierdzić, ze lubię grać medykiem. Temu komuś należą się brawa.
    A dzisiejszy wpis będzie odpowiedzią na to, dlaczego uwielbiam grac medykiem.

    Battlefield( 1942, 2, 2142, Bad Company 2) Pole bitwy, dookoła śmigają kule, wybuchają bomby, słychać jęki i krzyki rannych. Każdy prawdziwy miłośnik nadmiernej adrenaliny złapałby za najbliższego kałacha i rzucił się w wir walki. Ale nie ja.
    Nie, moim zadaniem jest pilnowanie tych bezmyślnych kretynów wystawiających się na odstrzał. Niekiedy znajdzie się koleś pędzący przez otwartą przestrzeń prosto na gniazdo wroga. Gdy już padnie pod gradem wrogich kul muszę zadać sobie pytanie - jak, do jasnej anielki mam się tam dostać i użyć na nim defibrylatora?
    Coś jednak trzeba zrobić. Proszę kumpli o osłanianie mnie, jeden strzela lub rzuca dymne dookoła tego nędznego biedaka, biegnę klucząc, skaczę, kucam itd. W końcu dobiegam i podnoszę go na nogi, a potem obaj dostajemy kulki od snajperów....
    Taka praca. Zawsze lubiłem ratować wszystkich nieszczęsnych durniów dookoła. Więc robię to z uśmiechem na ustach.

    Zresztą w BC2 właśnie medykiem zdobywałem najwięcej punktów, dzięki leczeniu i wskrzeszaniu wszystkich dookoła. Wszędzie trwa bojowy szał, a ja chowam się za skałą i rozrzucam dookoła apteczki, podnosząc na nogi przy okazji wyjątkowo pechowych graczy nie potrafiących kucnąć i odczekać aż droga będzie wolna. Uwielbiam to. Właściwie gdyby nie dobry medyk w każdej drużynie, to szanse na wygraną spadałyby bardzo szybko.
    Inna sprawa to wyposażenie medyka w najnowszym BF'ie. Choć na początku zdawało mi się dziwić na widok medyków pędzących z ogromnymi karabinami w rękach, to gdy sam się przekonałem o przydatności owej broni wychwalałem nad niebiosa twórców.
    Lecimy dalej.


    Team Fortress 2
    Moja ulubiona postać we wszystkich grach sieciowych w jakie grałem (a było ich sporo). Soczysty niemiecki akcent, charyzma i ogólny wygląd tego bohatera sprawiły, ze polubiłem go od razu. Warto dodać tutaj oczywiście filmik z serii "Meet the..."

    Dobry medyk to podstawa wygranej, niejednokrotnie sprawnie użyty uber przesądził wynik rundy. Najlepsze połączenie to oczywiście Heavy + medic, ale np. na działka najlepiej sprawia się Demoman + medic. Paleta zalet tej klasy nie ma końca, ale po kolei.
    Zacznijmy od uzbrojenia. Medyk posiada trzy rodzaje karabinów, dwa strzykawkowe i jeden, którego jeszcze nie miałem. Owe karabiny mają bardzo ciekawy sposób strzelania, gdyż strzykawki po pewnym czasie opadają na siemię, co pozwala zalać przeciwników strzykawkowym deszczem (strzelając oczywiście pod odpowiednim kątem). Przydatne.
    Drugim rodzajem broni jest leczący medigun. Dzieli się on na trzy rodzaje - dwa dające ubercharge (nieśmiertelność na 10s) i jeden Kritzgierk- on zamiast ubera daje krytyczne strzały. Ostatni rodzaj broni to broń biała, tutaj mamy piłę do kości, bardzo ostry szpikulec z przymocowaną strzykawką i jeszcze jedną, której nieczęsto używałem, więc dokładnie nie pamiętam jak wygląda, ale wiem, że nazywa się vita-piła.
    Tyle na temat broni.

    Jedziemy dalej, lecz teraz będą zalety medyka jako klasy ogólnej, czyli takiej we wszystkich grach.
    Cóż, on zapewnia nam życie, potrafi wskrzesić co pozwala zignorować nudne czekanie na respa i powrót do walki. Pilnuje naszych pleców i dba o nasze zdrowie, powinien być najbardziej chronioną przez innych graczy klasą. Ale cóż, niektórzy nie potrafią się odwdzięczyć i nie potrafią człowieka ochronić przed wyjątkowo namolnym szpiegiem. Sam medyk staje się celem wszystkich szpiegów i snajperów w okolicy. Wiadomo, nie chcemy przecież zabijać kogoś, kogo dopiero co utłukliśmy, czyż nie?
    Chrońmy medyków - tak często giną.....

  4. bielik42
    Zamiast standardowego narzekania na np Call of Duty dziś mam zamiar omówić problemy Dead Space oraz dlaczego Dragon Age okazał się niewypałem, a powrót wielkich, starych RPG'ów jest teoretycznie niemożliwy.
    A zaczynamy od martwej przestrzeni, czyli.....

    DEAD SPACE
    http://www.youtube.com/watch?v=pf39bQ2nMz8 W grę zagrałem około 2 lata po światowej premierze. Nigdy growe horrory specjalnie mnie nie interesowały, gdyż wystarczało mi czytanie powieści Stephena Kinga. Książka zawsze bardziej mnie straszyła niż jakikolwiek film czy gra (być może to odszczekam, ponieważ powoli przymierzam się do SH2). Taki kaprys. Teraz streszczę to, co zapamiętałem z Dead Space'a.
    " Ogromny statek w kosmosie. Troje ludzi rozmawiający na pokładzie małego statku zbliżającego się do kolosa. Po wylądowaniu dziwna cisza i pustka. Na podłodze walają się rupiecie, masa śmieci, ale żadnych ciał. Poczekalnia. Odłączam się od grupy i ruszam bocznym korytarzem. Mam rozkaz przywrócenia komunikacji na stacji. Przekładam dźwignię. Zapada Ciemność. Słychać dziwne odgłosy. Nagle do pokoju, w którym jest reszta drużyny, a który ja widzę przez szybę, wpada człekokształtny korpus z wielkimi ostrzami zamiast rąk i nóg. Przebija najbliższego żołnierza. Krew tryska na szybę. Wszyscy strzelają. Patrzę z rosnącym przerażeniem. Nagle stwór wskakuje do otworu wentylacyjnego. Słyszę "Idzie po Ciebie! Uciekaj". Zaczynam biec korytarzem w dół, w stronę windy. Za sobą słyszę trzask wyłamywanej kratki wentylacyjnej. Długie przeciągle wycie potwora wciska mi się w uszy. Biegnę, a za mną mutant. Słyszę jego przeraźliwe kłapanie. Nie mam odwagi się odwrócić. Wpadam do windy i wciskam przycisk. Stwór wciska swoje kończyny i zdeformowany łeb w szparę między zamykającymi się drzwiami. W ostatniej chwili drzwi odcinają potworowi ostra i głowę. Serce bije jak szalone. Łapię oddech. Po dojechaniu na miejsce znajduję piłę plazmową i napis, wymalowany krwią, głoszący "strzelaj w kończyny!". Łapię broń[...]
    Idę spokojnym korytarzem. Mijam otwór wentylacyjny. Słyszę trzask. Odwracam się. Nekromorf ryczy mi prosto w twarz i wbija ostrza w moją pierś. Wczytując sejwa pamiętam o zdradliwości kanałów wentylacyjnych. [...]
    Wracam z częścią potrzebną do naprawy generatora. Czerwone światło oświetla korytarz. Zbliżam się do drzwi. Nagle na drzwiach pojawia się człekokształtny cień. Baaardzo powoooli odwracam się. Pusto. Wracam do rozwidlenia. Mierząc karabinem sprawdzam jeden róg......i drugi róg......czysto. Wracam do drzwi, otwieram je i przechodzę [...]
    Wchodzę po schodach. Co chwila zakręcają one w lewo, tak że nie widać co jest za rogiem. Wtem zauważam zdeformowaną stopę znikającą za rogiem. Powoli wychylam się za róg. Stopa znika za następnym zakrętem. Biegnę. Widzę jak nekromorf wskakuje do otworu wentylacyjnego. Oddycham z ulgą, a z otworu za moimi plecami wyskakuje ten sam nekromorf i mnie atakuje. Panicznie ładuje mu w brzuch cały magazynek, zamiast pomyśleć i poodcinać mu kończyny. Trup. Miażdżę jego korpus butem. [...]
    Na podłodze leży górka zwłok. Podchodzę aby poszukać amunicji. Spod ciał wyskakuje nekromorf. Ginę. Od teraz strzelam w każde zwłoki, których sam nie uczyniłem zwłokami.[...]
    Kupuję strzelbę, coś czuję, ze się przyda......"
    I tyle. Finito. Co prawda pamiętam jakieś tam strzępki gry, ale wraz z pojawieniem się strzelby gra traciła swój survivalowy urok, który tak bardzo mi się spodobał. Dlaczego?
    Ponieważ teraz mogłem iść z tą strzelbą i nie bać się każdego otworu wentylacyjnego, każdej górki zwłok, każdego nieszczęsnego nekromorfa pchającego się pod lufę. Parłem tylko naprzód, z szotgunem w dłoni, nucąc przy tym "Imagine" Jonha Lenoona. Już nie było się czego bać. Wszystko ginęło od strzelby (poza małymi wyjątkami, ale niesamowicie rzadkimi). A gdy do tego kupiłem miotacz płomieni, to klimat uciekł tak szybko jak ucieka powietrze z przebitej dętki. Pfffffffffff.....
    To był i jest problem tej gry. Z klimatycznych prób przetrwania zmienia się w sieczkę. Ponoć dwójka położyła jeszcze większy nacisk na "akcję". W takim razie nie sądzę, abym szybko sobie pograł w część nr 2.
    Wniosek?
    - Problem tej gry jest podobny z problemem Bioshocka, tyle że w Bioshocka mógłbym grać i grać, a w Dead Space'a jeżeli kiedykolwiek zagram ponownie, to tylko w pierwszy akt, gdyż tylko on jest przesiąknięty specyficznym, gęstym klimatem.
    Może twórcy mówią sobie "Dobra, najpierw ich postraszymy, ale porządnie! Potem damy im się wyżyć na tych koszmarach, które ich straszyły. Dobry plan, no nie?". Być może, ale jedno jest pewne - gdyby cała gra była jak ten pierwszy rozdział, to przenigdy nie zagrałbym w żaden horror ponownie.

    No i drugi punkt programu, czyli....

    Dragon Age Szumnie zapowiadana gra studia Bioware, miała być następczynią kultowego Baldur's Gate'a. Niestety nie wyszło. Co poszło nie tak?

    Cóż, na pewno nie można powiedzieć, ze cała wina spoczywa na grze. Bardziej należy się jej upatrywać w graczach, a konkretniej w ich oczekiwaniach. Cofnijmy się może do czasów starych RPG, ok? Człowiek wiedział wtedy, czego się od nich spodziewać. Wiadome było, że trzeba będzie przekopać się przez masę tekstu, planować starannie taktykę walki, rozważnie rozwijać swoją postać/drużynę, często korzystać z pauzy, znać plusy i minusy broni, potworów, czarów, umiejętności itd.
    Krótko - te gry były wymagające. Niestety znikły i przez długi czas się nie pojawiały. No i w 2009r Bioware chce przywrócić im dawną chwałę, obiecując masę akcji, porywającą fabułę, ogromny świat, wolność w tworzeniu postaci, aktywną pauzę - ogólnie powrót. Choć nie obyło się bez problemów. Aby zachęcić potencjalnych klientów Bioware postanowiło chwalić się wyjątkowo krwawą otoczka gry (która sama w sobie była dosyć zabawna, zarżniesz kilka szczurów, a umazany jesteś po uszy ) oraz mocną, rockową muzyką. Nie wiem na ile dzisiejsza młodzież jest spragniona krwi, ale mnie osobiście dosyć to dziwiło. W starych RPG najbardziej "krwawym" widokiem podczas gry było rozszarpanie wroga na strzępy, a objawiało się pojawieniem kilku fragmentów ciała walających się po kątach.
    Widać czasy się zmieniają, a z nimi nasze oczekiwania.
    Przeskoczmy na chwilę do FPS'ów. W Call of Duty 2 zastosowano automatyczną regenerację zdrowia, co wywołało wiele skarg od graczy, którzy sądzili, że poczciwe apteczki były bardziej realne od regeneracji, czyli regeneracja psuje im klimat i zabawę. Teraz natomiast dowolna gra wojenna w singlu, w której pojawiają się apteczki jest karana za "przestarzałe" systemy leczenia. Ktoś zauważył zmianę klimatu podczas gry? Nie? A wyobraźcie sobie Black Ops z apteczkami.... no właśnie..
    Wracając do DA - gracze po prostu zapomnieli jak wiele uwagi trzeba poświęcić takiemu RPG jak DA aby komfortowo grać. Ludzie oczekiwali widocznie niezobowiązującej sieczki, a tu mała potyczka bywa bardzo trudna. Ta gra przywróciła stare RPG, ale niestety nie na tron, a jako przykład zmiany oczekiwań graczy na przestrzeni lat. Jest to smutne i wskazuje na to, ze raczej nigdy nie Doczekamy się BG 3, Planescape: Torment 2 czy Icewind Dale 3, a nawet jeśli, to nie w formie takiej jaką pamiętamy, gdyż się ona zupełnie nie opłaca. Nie chcemy przecież powrotu w stylu Duke Nukem Forever, czyż nie?

    A propo DA - mały bonus:

    Pozdrawiam i gratuluję wszystkim którym udało się to wszystko przeczytać
  5. bielik42
    Wczoraj poruszyłem temat oczekiwań graczy. Oczywiście nie można zdefiniować określenia "gracze", bo w dzisiejszych czasach gra każdy, więc ogarnięcie tak wielkiej ilości ludzi jest niemożliwe. Dlatego dziś opowiem o graczach, którzy czekają na powrót starych RPG. Ostatnio posłużyłem się przykładem Dragon age: Origins, dziś go nieco rozwinę, ale skupię się głównie na Fallout 3.
    Zacznę od tego, czego nie skończyłem, czyli DA:O.
    Osobiście ukończyłem DA, co prawda tylko raz, ale to wystarczało, aby nakreślić sobie obraz gry jako całości. Fabuła była niezła, aczkolwiek nic zaskakującego, walka efektowna, ale też opierająca się nieco na starych zasadach. Wiele osób twierdziło, że ta gra będzie świetna. Niestety po premierze gra zdobywała różne oceny, nie została okrzyknięta "kolejnym wielkim RPG od Bioware". Dlaczego tak się stało już powiedziałem, teraz zajmę się częścią drugą.
    Dwójka zebrała również zadziwiająco nierówne oceny. Sam nie zagrałem, ale to, co mówi się o tej grze skutecznie mnie odstrasza. Mówią, że krótka, brzydka, mało dynamiczna - naciągana. Cóż, ten rpg wyraźnie Bioware nie wyszedł. Sam czas tworzenia mnie zaniepokoił. Nigdy nie spotkałem się w historii Bioware z tak szybko stworzoną kontynuacją. To był pierwszy powód do niepokoju, drugi natomiast był taki, że bardzo mało się o tej grze mówiło. Niewielka promocja i kampania reklamowa tej gry była biedna. Tylko filmiki są na świetnym poziomie (ale to Blur Studio, więc nie ma się czemu dziwić)

    Szybko nabrałem przekonania, że gra robiona jest na "odwal się", a demo tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziło - było zaskakująco kiepskie.
    Panowie z Bioware postanowili "unowocześnić" swoją produkcję, a co z tego wyszło?

    Solidny ŚREDNIAK To nie było to, do czego przyzwyczaiły nas produkcje twórców Baldur's Gate'a. Cóż, to co miało być Mass Effectem w klimacie fantasy okazało się krwawą, średnią produkcją z okropną grafika. Smutne.
    Gracze najpierw narzekali na system walki w pierwszym DA, potem zaś narzekali na bardziej dynamiczną walkę w dwójce. Nie przypominała starych RPG. Była, może i efektowna, ale pozbawiona pazura. Tak samo było z klimatem, który z Bardzo mrocznego Fantasy przeistoczył się w "niewiadomoco". Stylistyka była kiepska, a tekstury brzydkie. Mroczne pomioty nie przypominały dawnego zagrożenia.
    Można orzec, że gracze właściwie sami nie wiedzieli czego oczekują od tej produkcji. Aby jeszcze bardziej utwierdzić się w tym przekonaniu posłużę się przykładem numer 2, czyli...

    FALLOUT 3
    Oczekiwania były ogromne. W końcu. Miała pojawić się kontynuacja kultowych Falloutów. Wszyscy się zastanawiali, czy producenci podołają temu wyzwaniu. W końcu było to starcie z tytanem.
    W stare Fallouty grał chyba każdy, kto kiedykolwiek zainteresował się grami RPG na komputerze. Duża swoboda działań, ciężki post-nuklearny klimat i ogromna grywalność to atuty obu części gier Fallout. Jednak wymagały one dużo uwagi podczas grania, tak samo jak inne RPG pokroju Planescape: Torment.
    Listopad 2008. Gra wychodzi, pokazuje się na półkach. I co?
    Gracze zostali podzieleni na dwie grupy (a właściwie trzy, gdyż byli też ci, co nie grali w tę grę), mianowicie tych, którzy dostali od gry takiego Fallouta jakiego chcieli, i tych, dla których nowy Fallout był "tylko Oblivionem w przyszłości". Ci drudzy sądzili, że zmiana trybu walki całkowicie zniszczyła klimat, że bugi nie dają właściwie grać, że nie było takiej wolności jak w poprzednich częściach, że fabuła nie była zbyt epicka, że brakuje wielu elementów, które były w poprzedniczkach - ogólnie wielki zawód.
    Mieli oni trochę racji, gdyż bugów rzeczywiście było sporo, a główna linia fabuły pozostawiała wiele do życzenia.
    System walki także wzbudził kontrowersje. Jak dla mnie był on jednak bardzo przyjemny, a system VATS bardzo przydatny i efektowny (a także czasami śmieszny). Lecz co by było gdyby gracze dostali RPG z widokiem z góry i z całkowicie turową walką?
    Zapewne wielu graczy i recenzentów potępiło by te systemy. Gracze chcą widzieć krew bryzgającą z ekranu, chcą patrzeć oczami bohatera, a nie kogoś zawieszonego nad nim, chcą wreszcie widzieć broń trzymana w ręku i poczuć się niczym sam bohater gry. Podziwiać krajobrazy i eksplorować do woli tereny.
    To wszystko umożliwiała (i umożliwia) najnowsza część Fallouta. Widocznie niektórzy gracze woleliby po wsze czasy grać w tak samo wyglądające RPG. Ta krytyka była zwyczajnie niepotrzebna, gdyż F3 był świetną grą, a New Vegas jeszcze lepszą, więc zamiast kłócić się pomiędzy sobą jak powinny wyglądać kontynuacje wielkich gier, powinniśmy zadbać, aby zmiany niesione przez czas dobrze wykorzystano, i żeby przekładały się na przyjemność z grania.
    Nikt nie będzie przecież trwał w tym samym, więc nie oczekujmy tego od twórców, gdyż zmiany, jakiekolwiek by nie były, są konieczne.
    I tyle, a na koniec bonus:

  6. bielik42
    Całkiem niedawno(czyt. z 3 miesiące temu) W KOŃCU!!! ukończyłem pierwszego Bioshocka. Tyle czasu minęło, a mnie wciąż zastanawia - co ta gra ma w sobie, ze tak miło ją wspominam?

    Od premiery pierwszego "Bioshocka" minęły już prawie cztery lata, co musi stawiać mnie w dość dziwnej sytuacji. Mianowicie dlaczego tak późno? Czy tak stara gra jest warta przemyśleń? Nie lepiej rzucić gdzieś w mroczne odmęty wspomnienia z podwodnego raju? Cóż, nie. Ta gra nie powinna zostać zapomniana, ani przyćmiona jakimkolwiek sequelem. To część naszej historii - historii gier. A jest to bardzo ważna część!
    Osobiście zacząłem swoją przygodę z tym cudeńkiem dzięki CDA i wersji demo zamieszczonej na płycie CD-Action nr 144. Jako że recenzja była zachęcająca, trailery zapowiadały dynamiczną walkę i klimatyczne miejscówki, a demo było w moich rękach, tak więc zainstalowałem.
    Zachwyt, podziw, zdumienie, błogość, paląca potrzeba zakupienia premierowej gry - to wszystko towarzyszyło mi podczas gry w demo. Początek był wspaniały - "płonąca" woda, ogromny księżyc i mroczna latarnia. Po krótkim namyśle wchodzę za drzwi, a one się za mną zamykają! Ciemność. Nagle małe światełko rozjaśniło przeciwległą ścianę i...
    Tak zaczęło się odkrywanie tajemnic i poznawanie historii Rapture - podwodnego raju.

    http://www.youtube.com/watch?v=LTnZu0mOSko&feature=related Grafika. Muzyka. Klimat. - to wszystko tworzyło (i tworzy) doskonałą całość.
    Niestety klimat (choć doskonały) z czasem się trochę zatarł, czasem powracał z zdwojoną siłą, czasem wysychał jak mała rzeczka w upalne lato. Podobny zabieg widziałem w również niesamowicie klimatycznym (przynajmniej na początku) Dead Space. Ale wróćmy pod wodę.
    bul,bul,bul
    Weź łyk stęchłego, ciężkiego powietrza z Rapture i powiedz mi to prosto w twarz - "Klimat był idealny przez całą grę!" niestety nie mogę się zgodzić
    I smutno mi z tego powodu.
    Początek - strach przed ciemnością, skradanie się, ważny każdy nabój, szaleńcze walki na broń białą, głównie ucieczka. Aż do plazmidu.
    Posiadając ten obiekt pożądania, jakim jest ciskanie piorunów niczym imperator, poczułem że klimat się zmieniał. Teraz mogłem ogłuszyć każdego przeciwnika zanim do mnie podbiegł, teraz nie musiałem się obawiać każdego kąta. Żal - ale było to nieuniknione - cały czas się chować? Trząść się jak osika w jakimś kącie? NIE. Wypadasz ze strzelbą załadowaną elektrycznym śrutem, wyrzucasz chmary os z ręki, ciskasz ogniem, rzucasz fantoma, zamrażasz najbliższego przeciwnika, wyciągasz bazooke i robisz taką rozpierduchę, że nawet trzech tatuśków na raz Cię nie ruszy! Moc! Potęga! Zniszczenie na jedno skinienie palcem!
    Gdzie się podział przytłaczający, straszny klimat?

    Czasem się pojawiał, choćby podczas walki z "szamanami" czy pracy dla "Artysty". To moje ulubione momenty.
    Ale walka z bossem była kiepska - wystarczało lać jak popadnie, a czasem podbiec i coś kliknąć.
    Podsumujmy - żywotność Bioshocka zależy od tego, jak zapamiętają go gracze - 1) jako młóckę z ciekawym dodatkiem(plazmidy) i klimatycznym otoczeniem, czy 2) jako bardzo klimatyczną, sięgającą do samych czeluści ludzkiej duszy grę, zadającą dwa proste pytania - czy wolisz ratować i mieć mniej, czy zabijać niewinne istoty i wzmacniać samego siebie oraz czy człowiek może być niewolnikiem i nawet tego nie zauważać?
    Ja będę pamiętał tą drugą opcję.
    Moim marzeniem jest zagrać w SystemShocka 2 i pozostałe Bioshocki.
    Jestem ciekaw jak je zrealizowano......
    Do zobaczenia głębooooko pod wodą.......w ogarniętym wojną mieście.....o ile się kiedyś jeszcze odważysz......

  7. bielik42
    Zapewne wielu z was, drodzy czytelnicy spotkało się z popularną grą sieciową zwaną "Team Fortress 2". Nie ukrywam, że jestem wielkim fanem tej gry, co widać choćby po moim avatarze , ale nie o tym mowa. Ci co grali (i grają) lub choćby oglądali któryś z filmików "Meet the..." opartych właśnie na tej grze, muszą kojarzyć większość postaci w które dane jest nam się wcielić podczas rozgrywki. Nas interesuje jedna z postaci - Heavy biegający z minigunem i wcinający kanapki, często widziany z niejakim Medykiem.

    Nasz kochany grubasek doczekał się serii filmików o jego wyczynach. Pomysłodawcą i wykonawcą jest użytkownik o nicku "kitty0706", to on stworzył dzieła zwane "Moments with Heavy". Główny bohater mierzy się w nich z wieloma przygodami np. kupuje xboxa, idzie na kręgielnie czy ratuje święta. Wszystko to podane nam jest w Gmod'owej otoczce z głosami branymi z TF2, czasem z innych gier czy filmów. Wszystko to tworzy dosyć zwariowany serial, który niniejszym mam zaszczyt umieścić na swoim blogu, zanim zaczniecie oglądać koniecznie zaopatrzcie się we własne sandwiche
    Lecimy!






    PS: Weźcie oceńcie mój blog - tyle wpisów i gości, a nikomu nie chce się oceniać
  8. bielik42
    Zacznijmy od tego, ze ten wpis będzie bardzo długi. Jest tak, ponieważ mam tu aż (!)10(!) filmików do pokazania. Warto je zobaczyć, gdyż zawierają tak wiele absurdów i głupot, że jest po prostu nie do ogarnięcia przez przeciętny umysł przeciętnego człowieka. A wszystko zaczęło się od odkrycia, jakim jest Garry's Mod popularnie zwanym GMod'em...
    Pewien człowiek ukryty pod nickem DasBoSchitt opublikował na swoim kanale w Youtube pewien filmik zwany "THE GMOD IDIOT BOX Episode 1". Ten filmik jest zbiorem scen pozbawionych sensu oraz całkowicie idiotycznych postaci i miejscówek. Występuje tam choćby powszechnie znany Dr HAXXXX!!! Aktualnie filmik ma 4966092 wyświetleń, a kanał twórcy ma 222192 subskrypcji co musi być bardzo pokrzepiające dla autora tego filmiku. Seria doczekała się dziewięciu części i kilku filmików pobocznych. No ale dość gadania - zapraszam do oglądania!









    Dodatkowe filmiki(też fajne) znajdziecie na profilu twórcy, tutaj wrzucę najciekawszy na zachętę.

    Mam nadzieję, że się podobało
    Następnym razem omówimy filmiki niejakiego "kitty0706".
  9. bielik42
    Witajcie, dziś postanowiłem pożalić się na facebook'owe gry i zastój serii Call of Duty. Zapraszam do czytania, a zaczynamy od informacyjnego molocha, czyli.....

    Ten serwis jest obecnie prawdziwą zmorą. Spokojnie wyłudza tysiące informacji od swoich użytkowników, gdzieś tam na czyimś twardym dysku są zapisane miliardy informacji ludzi z całego globu. Można zobaczyć co jedzą, z kim się spotykają, co lubią, jakiej muzyki słuchają, gdzie mieszkają, jak wyglądają itd...
    Sam miałem konto, lecz po dłuższym zastanowieniu postanowiłem je usunąć. Powód?
    Pozwolę sobie przytoczyć cytat z pierwszego Ojca Chrzestnego: " Nigdy nie mów nikomu spoza rodziny co myślisz", na podstawie tej zasady postanowiłem nie udostępniać więcej swoich informacji
    Ale nie o tym mowa, bo jest to temat na inny czas, dla rynku gier najgroźniejsze są gry na tym portalu. Popularność takich gier udowodniła gra "FarmVille",

    przyznam szczerze: nigdy w nią nie zagrałem, obawiałem się nałogu. W każdym razie takie gry zarabiają więcej niż niejedna klasycznie tworzona i wydawana gra - i to jest przerażające!
    EA już tworzy gry na facebook'a, lecz co będzie potem? Stracimy prym na rynku gier? Czy czeka nas "każualizacja"? Oby nie, mam nadzieję że ten szał na Facebook'a w końcu minie i nie będzie takich problemów, ale to tylko czcze marzenia. Takie gry są niezwykle przystępne, a i pracownicy przy komputerach mogą je uruchomić podczas pracy. Jest to ogromny plus tych produkcji, co jednak nie rekompensuje nam słabej jakości rozgrywki i oprawy audiowizualnej. Nie mam zamiaru wgłębiać się w takie gry
    ehhh

    Druga sprawa to nasze kochane Call of Duty, którego to problem przytoczyłem przy okazji wcześniejszego wylewania żalów (patrz odcinek pierwszy). Teraz trochę rozwiniemy ten temat.
    Pierwsza część zrobiła na mnie dobre wrażenie, była ciekawa, pełna różnorodnych misji i zadań. Można było się w niej pogubić i stracić wątek. Nie było wspomagaczy w stylu wielkich zielonych strzałek czy kumpli za którymi trzeba było non stop biegać. Był pościg samochodowy i mnóstwo elementów, które wcześniej pokazał pierwszy medal of honor. Takich jak apteczki i wysoki poziom trudności.

    Ukończyłem ją szybko i zagłębiłem się w drugą część(nie grałem w dniu premiery, a dosyć długo po niej. Miałem już wtedy obie części). i jak? Doskonale!
    "Dwójka" była i jest najlepszą grą osadzoną w czasach II wojny światowej (jak dla mnie). Szybka, wartka akcja. Autoregeneracja. Filmowe sceny rodem z "Szeregowca Rayana". Walka o życie i zwycięstwo. Adrenalina. Chaos. Zniszczenie. Wojna.
    To było to. Zakochałem się w tej grze bez pamięci. Ukończyłem ją cztery razy i mógłbym jeszcze! Szkoda że multi było kiepskie Ale był także świetny mod dodający wyjątkowo krwawe sceny, miotacz ognia i kilka rodzajów granatów, a owym modem jest Merciless MatadoR. Tak czy inaczej to świetna gra i taką pozostanie(chyba że twórcy w końcu się postarają i stworzą lepszą część osadzoną w tych realiach).

    No i potem nastał czas na numer 3 ....
    Ale to pomińmy, gdyż jedyną ciekawostką był występujący w tej grze polski oddział z naszym bohaterem o wdzięcznym imieniu "bohater"
    Potem.....potem nadszedł czas na "BOOOM" - czyli część czwartą o podtytule Modern Warfare, w skrócie MW. Gra niesamowita, wszystko było w niej doskonałe: fabuła, akcja, sceny, postacie, grafika, multi...
    I tu pojawił się problem, a mianowicie każda kolejna część "jedynie" powielała pomysły czwórki nie wkładając w grę zbyt wielu zmian. Multi doczekało się kilku ulepszeń, grafikę nieznacznie polepszono, dodano nowe tryby rozgrywki itd. Jednak forma pozostała taka sama. Nie było żadnego wielkiego wybuchu, niczego co by zrewolucjonizowało serię. A wystarczałoby dodać choćby szczątkowe zniszczenie środowiska, jakiekolwiek nowe pomysły, zmianę formy multi, COKOLWIEK......
    To jest właśnie smutne, seria kręci się w kółko, każda kolejna cześć wprowadza minimum zmian, jedzie na określonym schemacie. Nie powiem, że kolejne części nie były dobrymi grami, gra się w nie przyjemnie, ale niestety tylko raz....(multi pomijam z oczywistych względów - ważny jest single). Za drugim razem znamy każdy skrypt, każdego przeciwnika, każdą lokację.... Ze świetnej serii z ambicjami stała się serią-maszynką do pieniędzy za to samo co poprzednio, tylko więcej. Smutne ale nieuniknione. To jak z polską władzą - dopóki nie wprowadzą ogromnych zmian wszystko będzie stało w miejscu.
    No nic, na szczęście istnieją jeszcze gry pokroju Bulletstorma i Battlefielda

  10. bielik42
    Co mnie wkurza w grach odc. I
    Czyli krótka opowieść o pogardzie, wspomnieniach i żalu za utraconym? ?- Wyłączaj ten komputer, ale już! - Ale mamo, jeszcze jeden quest, prooooszę?? ?Ileż nostalgii i wspomnień jest w tych słowach. I nie zrozumcie mnie źle, bowiem szanuję postawę naszych kochanych matek i ich starania w powstrzymaniu nas od wypalenia sobie oczu zbytnim siedzeniem przed monitorem. Nie, ważne jest to co minęło, czyli tzw. ?zacięcie?. Zapewne większość z was ? graczy ? grała kiedyś w jakiegoś RPG?a , cóż gatunek ten jest wyjątkowo czasochłonny i satysfakcjonujący, lecz z czasem stracił pewien ważny ?składnik?. Ta swoista siła przyciągania do komputera wydaje się zanikać w ówczesnych grach fabularnych. Nie każdy jest oczywiście tego świadomy, ale warto wziąć pod lupę stare RPG od firm ?Black Isle?, ?Interplay? i ?Bioware?. Te firmy stworzyły bowiem coś nad wyraz pięknego ? gry zachwycające wielowątkową fabułą, masą questów do wykonania i przepiękną grafiką(która wielu teraz odrzuca). W takie tytuły jak ?Fallout? czy ?Baldur?s Gate? można było grać?grać?grać?i jeszcze trochę grać. One po prostu się nie nudziły. Dlaczego o tym wspominam? Z bardzo prostego powodu ? brakuje mi ich. Nowe tytuły nigdy jakoś nie potrafiły mnie utrzymać przy komputerze na długi czas i nie jest to wina bolącej, dolnej części pleców! Weźmy np. naszego rodzimego ?Wiedźmina?, nie przeczę, gra wspaniała, fabuła ciekawa, grafika przystępna, ale nie miałem już tego bakcyla questowego. Zaraz wyjaśnię ? grając w takie BG2 po prostu wczuwałem się w swoją postać, korzystałem z dziennika, wiedziałem czego chcę, lecz nagle, w drodze do celu, wyskakuje mi poboczny quest ! Co robię? Oczywiście rzucam się na niego i chłonę nowe doświadczenia i historie. Nie martwię się ?tamtym? Questem, bowiem wolę nie żałować później, że nie skorzystałem z tej okazji. I to było piękne. A jak to wygląda w Wiedźminie? Patrzę na dziennik ? ?Hmmm, mam do wykonania 6 questów, jeżeli wyruszę po zmroku, to wykonam jeszcze kilka. Nie mam zamiaru wracać tu zbyt szybko, więc zrobię kółko i wykonam wszystkie zadania, po czym wrócę tutaj i odpocznę.? Nienienienienie?.nie tak to powinno wyglądać. Może to wina mojego wieku, ale dlaczego mi się spieszy? Zadania nie wywołują u mnie emocji ? ot proste przynieś, podaj, pozamiataj. Patrzę na nie i widzę tylko ile punktów xp na nich wbiję, a w BG2 nawet nie zwracałem na to uwagi ? ?O? Awans? Ale fajnie!?. To smutne, tak samo się czuje w nowym Gothicu (jego upadek to inna historia), Fallout 3 (fajnie to się tam strzela..i tyle) czy Dragon Age. Tylko Mass Effect mnie wciągnął bez pamięci??.
    Schematyzm ? czyli ? ? W co grasz? ? To nowe Call of duty. ? A nie Homefront? ? Zaraz, na pudełku jest napisane Medal of Honor?.?
    Wyjaśnijcie mi, proszę, dlaczego co roku pojawia się nowa część Call of Duty? Ile czekaliśmy na ?dwójkę? 2 lata. Teoretycznie nie jest to wielka różnica rok w te czy we wte, ale bardziej martwi mnie marketing narzucony przez Activision. Mianowicie nikt nie robił afer z powodu Call of Duty, nie było wielkich skandali, obrzucania się błotem czy innych tego typu zachowań. I wszystko było dobrze. Ludzie tworzyli to co kochali, potrafili stworzyć niezapomnianą rozgrywkę, do której wciąż można wracać. Potem?pojawiło się COD 4 MW!!!!!!... I świat oszalał??..oczywiście twórcy, widząc że trafili w dziesiątkę postanowili kuć żelazo póki gorące. Wtedy było głośno o CoD?ach, więc zlecili Treyachowi stworzenie jakiejś tam gry z tej serii, aby podtrzymać ciągłość serii i nie zanudzić graczy wojna współczesną. I tak powstał Cod: WaW. Kupiłem go ? to był mój pierwszy kupiony Call of Duty, wcześniej tylko grałem u kumpla. Rozgrywając pierwsze misje mówiłem sobie ? To na pewno jest Call of Duty, te wszystkie wybuchy są ekstra!?. Teraz z chęcią wyrzekłbym się tych słów. Szał na Call of Duty zniszczył (jak dla mnie) całą markę. Twórcom wyraźnie się nie chciało ? bo przecież i tak wszyscy kupią nowe Call of duty, czyż nie? Powiem szczerze ? w dwójkę grałem cztery razy i mógłbym jeszcze wiele razy w nią zagrać, natomiast ?piątka? była fajna?właśnie ? BYŁA ? spróbowałem zagrać w nią kolejny raz, wiecie co sobie myślałem? ? Tu jest Niemiec, tam jest Niemiec, zaraz wyskoczy następny Niemiec, pobiegnę tam to szybciej ich wybije, kolejny nudny skrypt (ziew) i tak dalej i tak dalej?. Nie no, panowie. Gra powinna służyć nam za rozrywkę, a nie za jednodniową przygodę, tak nie powinno być! (Nie popieram piractwa w żadnym razie, ale trudno im się dziwić ? po co mam płacić 120zł za 6h rozrywki?) Kwestia Multi to osobna sprawa. Z roku na rok zacząłem mieć dosyć tego wszystkiego, afera o dedykowane serwery nie nastroiła mnie najlepiej, patrzyłem na powstające MW2 z obojętnością. Tak bardzo zbrzydło mi Call of Duty, że nie kupiłem MW2, a na Black Ops nawet nie spojrzałem i niczego nie żałuję. Czy rok bez Call of Duty byłby rokiem straconym? Nie ? byłby lepszy(według mnie).
    I to by było na tyle w pierwszym odcinku, w następnym (o ile się ukaże) będzie o upadku i rozdwojeniu Gothica, uproszczeniu gier oraz rozleniwieniu graczy.
    Bimbrownikus
    PS: Wszelkie opinie wyrażone w tym tekście są moje i tylko moje, jeżeli nie podoba Ci się moja opinia to wysyłaj wiadomość na bielik46@o2.pl(albo wyraź się w komentarzach)
  11. bielik42
    Bywałeś ty kiedyś na sztuce przez duże "S"?
    Nie wiem ilu z was, drodzy czytający, było kiedyś w teatrze/operze/widziało operetkę lub jakąkolwiek inna sztukę. O ile mi wiadomo teatr nie jest obecnie zbyt popularnym miejscem na spędzanie wolnego czasu(choćby przez młodzież). Wiadomo że zdarzają się wyjątki i są ludzie lubujący się w uczęszczaniu na różnorakie spektakle i cieszący oczy tzw. "kulturą wysoką" (o niej będzie innym razem). Cóż, nie mogę powiedzieć, że jestem jedną z nich, gdyż po prostu w moim mieście NIE ma teatru, a do najbliższego mam 50 km. Szkoda.
    Pomijając aspekt popularności chciałbym omówić pewien fenomen, a fenomenem tym jest aktor - Mariusz Kiljan.

    Jako że uczęszczam do prywatnego ogólniaka dwa razy na rok szkolny mamy organizowaną wycieczkę do teatru. Taka wycieczka to sama przyjemność, gdyż połowę kwoty wpłaca dyrektor, a my jedziemy na ciekawe przedstawienie. Niestety na samym spektaklu ogarnął mnie niesmak, gdyż większość moich drogich znajomych miało założone słuchawki i nic sobie nie robiło ze sztuki! Ale to nieważne. Ważna jest sztuka.
    Tuż przed wyjazdem pewien mędrek klasowy stwierdził, że widział owe przedstawienie i jest ono wyjątkowo głupie, większość klasy mu uwierzyła, ale ja postanowiłem się o tym przekonać...
    Sztuka zwała się "20 najśmieszniejszych piosenek na świecie" a głównym aktorem był wymieniony wyżej pan Kiljan. Przedstawienie odbyło się na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego we Wrocławiu.
    Jadąc na miejsce nie miałem pojęcia nawet kto wyreżyserował tą sztukę, i jakież było moje zaskoczenie gdy na afiszu zobaczyłem nazwisko pana Satanowskiego, którego wcześniej widziałem i słyszałem na koncercie "Satan z Grzywką" emitowanym przez TVP Kulturę. Ucieszyłem się, gdyż wcześniej widziałem na internecie świetną interpretacje wiersza Juliana Tuwima "Całujcie mnie wszyscy w dupę" w jego wykonaniu.

    Gdy zaczęła się przedstawienie wielce się zdziwiłem i rozbawiłem, gdyż zobaczyłem człowieka, który na koncercie "Satan z Grzywką" wyśpiewał doskonałą parodię Czerwonego Kapturka i Jasia i Małgosi. Był to właśnie Kiljan. Cała sztuka była doskonała, ubawiłem się setnie, a gdy pojawił się motyw pijanego wszyscy niemal płakali ze śmiechu.
    Nie chce nikomu psuć zabawy, więc nie rozpiszę całego przedstawienia, powiem tylko, że polegało ono na przedstawieniu kolejnych etapów leczenia człowieka chorego psychicznie. Doskonałe efekty i muzyka, dwukrotnie grano na bis, a oklaski brzmiały jeszcze długo po wyjściu aktora. Przednia zabawa.
    W internecie jest zapis z pierwszego pokazu, jest co prawda kiepskiej jakości i nie zawiera wszystkich piosenek, ale warto się nim zainteresować.
    Dla zainteresowanych dorzucam:


    Polecam, naprawdę warto.
  12. bielik42
    Dziś postaram się przedstawić moim drogim czytelnikom pewną postać. Jest to świetny komik, satyryk, aktor i muzyk, panie i panowie:

    Weird AL Yankovic

    Nie będę starał się opisać jego biografii, gdyż nie jest to zbyt ważne. Najważniejsza jest oczywiście jego twórczość, a najlepsza ona była gdy on sam mógłby być zwany "młodym i pięknym" . Ów człowiek stworzył kilka parodii słynnych teledysków oraz sparodiował kino Hollywood w filmie "UHF". Jako że jego twórczość wyjątkowo mnie śmieszy, tak więc postanowiłem podzielić się tym z wami, koniec czytania, pora na trochę śmiechu!
    1) WAY(skrót pełnego imienia aktora) "Fat" vs Michael Jackson "Bad"


    2) WAY "Eat it" vs Michael Jackson "Beat it"


    3) WAY "Smells Like Nirvana" vs Nirvana "Smells Like Teen Spirit"


    4) WAY "Amish Paradise" vs Coolio "Gangster's Paradise


    5) WAY "Like a Surgeon" vs Madonna "Like a Virgin"

    http://www.youtube.com/watch?v=1BDJt30FmzI&feature=fvst
    6) Bonus: Fragment "UHF" parodiujący Rambo

    Ten fragment jakoś tak przypomina mi sytuację w dzisiejszych głośnych FPS'ach, a wam?
    Polecam obejrzeć na youtubie pełną wersję filmu, jest ona co prawda tylko po angielsku, ale można się cieszyć żartem sytuacyjnym
    Gdzie się podziały takie komedie.......
  13. bielik42
    Kontynuując poprzedni wpis - może i trailer nowego Tomb Raidera jest powalający, ale nawet on nie jest w stanie mnie przekonać do zainteresowania się tym tytułem.
    Przyznam się szczerze - nigdy nie ukończyłem żadnej części przygód Lary Croft. Wiem, wiem, wstyd i hańba itd. ale jakoś nigdy ta seria mnie nie pociągała. Nie zaprzeczę, pierwszy Tomb Raider miał istotny wpływ na kształtujący się wówczas rynek gier. Pomijając także niewątpliwie niesamowity fakt, jakim jest popularność Lary Croft, możemy uznać, że cała seria opierała się właściwie na jednym schemacie. Grałem w dwójkę, demo Anniversary i pełniaka "Legendy" z CDA (nie ukończyłem) i wszystkie te części wydały mi się podobne. Podejrzewam, że ta, jakże brutalna zmiana koncepcji serii była, bądź co bądź, konieczna. Skakanie po grobowcach może się w końcu znudzić, czyż nie?
    Filmy oparte na przygodach naszej kochanej Lary również nie były zbyt wybitne, mimo zaangażowania samej Angeliny Jolie jako głównej bohaterki. Nie można za to się sprzeczać co do roli, jaką odegrała Lara Croft w światowej popkulturze, a jest to bardzo ważna rola. Dzięki niej zaczęło się mówić głośno o grach komputerowych, na czym zyskały wszystkie studia tworzące owe gry. Zabawa na komputerze przestała być "dziwactwem" praktykowanym przez pryszczatych nastolatków siedzących w zaciemnionych pokojach. Nie, wtedy Lara pojawiała się na okładkach światowych magazynów, była sławna i szczęśliwa. Niestety potem seria podupadła i dopiero "Legenda" przywróciła tej postaci dawny blask.
    Decyzja aby zrobić z Lary prawdziwą dziewczynę, cierpiącą od każdego upadku, taplającą się w błocie, ogólnie kruchą osobę była więc trochę ryzykowna. Nie wiem czy tylko mnie będzie raczej "bolał" widok cierpiącej dziewczyny. Choć może będzie to niejaka motywacja do ostrożnej gry, gdyż chyba nikt nie chce widzieć jak prowadzona przez niego postać cierpi z jego winy.
    Tak więc nie wiem czy nowe przygody Lary Croft przypadną wszystkim do gustu, ba mogą nawet spowodować poważne kontrowersje medialne (wirtualne znęcanie się było nawet w Simsach).
    Tak czy inaczej mam nadzieję, że nowa część TR będzie na tyle dobrą grą, że ukończę ją jako pierwszą z tej całej serii

  14. bielik42
    Dziś wróciłem z wycieczki szkolnej, która trwała 3 dni. Zaglądam na cdaction.pl i okazuje się, że mam 7 stron newsów do przeglądania . Najbardziej ucieszyły mnie trailery, których, jak zauważyłem, jest teraz aż w nadmiarze. Cóż, po ukończeniu przeglądania i obejrzeniu większości trailerów postanowiłem trochę wszystko podsumować. Było kilka niespodzianek, parę zachwytów no i Platige Image z Wiedźminem. Ale cóż zrobić, pora to trochę poumieszczać i wyrazić swoje opinie.
    Aha, sonda musi mi pomóc w rozstrzygnięciu poprzedniej, gdyż było aż trzech(!) zwycięzców.
    Lecimy.

    Saints Row 3
    Gdy zobaczyłem GTA Vice City na komputerze kumpla zrozumiałem, że zabawa w gangstera biegającego po wirtualnym mieście i rozjeżdżającego przechodniów musi być dobra. I jak się okazało miałem rację. Choć sam nie ukończyłem żadnej części GTA (aktualnie męczę się z IV, ale najpierw wiedźmin 2), gdyż gry te są potwornie czasochłonne, to wiedziałem, że ta forma gry będzie wielokrotnie powielana przez twórców gier. Saints Row to jedna z lepszych serii wzorującej się na GTA. Ma wiele rzeczy, które powinny się ukazać w nowym GTA(jak choćby regeneracja zdrowia). Co prawda scenariusz SR nie dorastał GTA IV do pięt, ale grało się naprawdę przyjemnie. Co do trzeciej części SR nie miałem zbyt wielkich oczekiwań, choć trailery nastrajają mnie całkiem pozytywnie. Świat podobno ma być ogromny itd. ale jakoś mnie to nie przekonywało.
    Tak naprawdę to przyjdzie GTA V i wszystko pozamiata.....
    ach tak, zapomniałem wspomnieć, że będę umieszczał spostrzeżenia pojedynczo, mój błąd.....
    Następna część już niebawem!
  15. bielik42
    Witam wszystkich. Dziś odpoczniemy od narzekania na gry i przypomnimy sobie najlepsze trailery o grach, które dotychczas powstały. Omówimy ich klimat, muzykę, wykonanie, styl i ogólną jakość. Oczywiście nie mogę wrzucić tu wszystkich, lecz będę je co jakiś czas dodawał. Zapraszam do głosowania i dodawania własnych propozycji.

    nr 1
    TEAM FORTRESS 2 Prawdopodobnie każdy gracz choć raz widział jakikolwiek zwiastun TF'a, filmiki te są klasą samą w sobie. Podtrzymują one zabawny klimat serwowany nam przez twórców i cieszą oczy zabawnym stylem gry. Głosów użyczają ci sami aktorzy, których mamy okazję słuchać w grze, a muzyka jest wykonywana przez profesjonalną orkiestrę. Wszystko to potęguje świetny humor zawarty w tych filmikach, bawi on nawet osoby, które nie znają zbyt dobrze języka angielskiego. Jest to cała seria zwiastunów, a gracze wciąż czekają na kolejne dwa: o Medyku i Pyro. No i to wszystko zapraszam do oglądania.



    nr 2
    ASSASIN'S CREED Serie AC kojarzy prawdopodobnie każdy. W roku 2007 pojawiła się ona na rynku i porządnie namieszała, gdyż prezentowała zupełnie nowy styl rozgrywki i jakość. Zadziwiające jak szybko ta seria się rozrosła. Filmiki podtrzymują klimat serii, mają perfekcyjnie zrobione ujęcia, a widoki i muzyka urzekają swoim pięknem. Ogólnie - świetna robota.




    nr 3
    DRAGON AGE Wielka próba Bioware odtworzenia wielkiej chwały starych RPG'ów doczekała się równie wielkich trailerów tworzonych przez BLUR studio. Na ekranie widzimy piękną masakrę w wykonaniu prawdziwych bohaterów, a w tle przygrywa nam czasami rockowa, czasami typowo RPG'owa muzyka, tak czy inaczej jest wspaniale.


    http://www.youtube.com/watch?v=-iFrHRaH0Os
    http://www.youtube.com/watch?v=750KflE-Yew
    nr 4
    DEUS EX 3 HUMAN REVOLUTION Powrót serii Deus Ex na nasze monitory i telewizory poprzedzone zostało naprawdę przepięknym zwiastunem. Świetna narracja, wspaniała muzyka, czarno-złota stylizacja i filmowe ujęcia tworzą z tego trailera niesamowite doznanie artystyczne, prawdziwe dzieło sztuki. Polecam z największym przekonaniem


    koniec części pierwszej
  16. bielik42
    Witam wszystkich w drugiej części mojej mini serii wpisów dotyczących filmików promujących gry. Dziś zagłębimy sie w odległą przeszłość i przyszłość, poznamy krainę czarów, popłaczemy nad losem Marcusa Fenixa, zawołamy "hayoo", odwiedzimy podwodne miasto i pomachamy mieczami świetlnymi. Zapraszam do oglądania!

    nr 1
    WARHAMMER (FANTASY/ 40K) Zwykle filmiki promujące jakąkolwiek grę ze świata Warhammera są wyjątkowo dopieszczone i przepiękne. Widać, że włożono w nie naprawdę dużo pracy. Owe trailery/intra dzielimy na dwie kategorie: WH Fantasy (Mark of Chaos, Age of Reckoning) i WH 40k( Dawn of War I i II, Space Marine). Praktycznie każda z wymienionych powyzej gier ma świetny filmik(no może poza space marine) wiec głupio by było je jakkolwiek szeregować. Dlatego wstawiam tu je na przemian, a zaczynamy od prawdziwej bomby, czyli intra pierwszego Dawn of War'a!







    nr 2
    AMERICAN MCGEE's ALICE: MADNESS RETURNS Trailery Alicji przesiąknięte są typowym szaleństwem produkcji niezrównanego American McGee's, są tu sceny chore, krwawe, szaleńcze, nieprzewidywalne i ..... oryginalne.

    http://www.youtube.com/watch?v=L8TNkeHk3Fo


    i mały dodatek...

    nr 3
    GEARS OF WAR Zniszczony, brudny, przytłaczający i brutalny świat, który widzimy na trailerach GoW zdaje się być urzeczywistnieniem koszmarów każdego dziecka bojącego się strachów z pod łóżka. Na planecie Sera owe "strachy" stały się nadzwyczaj realne i zaatakowały ludzkość, my za to oglądamy sceny już po pamiętnym "dniu 0". Cały obraz jest tonowany przez doskonałą, powolna muzykę, jakże pasującą do sytuacji.


    http://www.youtube.com/watch?v=FL_ZjJgbDmc
    http://www.youtube.com/watch?v=gTfmSf5I2uM
    nr 4
    BORDERLANDS Seria filmików promujących grę "Borderlands" wyróżnia się jednym "tasiemcem" i kilkoma osobnymi filmikami, dlatego prezentuję tutaj tylko jeden filmik z serii "Claptrap Web Series Episode" ale polecam obejrzeć wszystkie (choćby dla Steve'ego). no i jeszcze trailer z utworem "No Heaven"...

    http://www.youtube.com/watch?v=BK4SJHK6eXE
    http://www.youtube.com/watch?v=86WpLFOIYjw
    http://www.youtube.com/watch?v=-40GeUd3hGY
    nr 5
    BIOSHOCK Tu zaś mamy do czynienia z utopijnym klimatem, stylem Art Deco i muzyką z epoki. Wszystko to tworzy trailery, które na długo zapadają w pamięć...

    http://www.youtube.com/watch?v=CoYorK3E4aM
    http://www.youtube.com/watch?v=Q8lngIFXRi4
    http://www.youtube.com/watch?v=1WDQ4FhslSk
    nr 6
    STAR WARS Filmiki reklamujące gry z serii Star Wars są przesiąknięte wyjątkowo silną Mocą, mamy w nich wszystko o czym można zamarzyć! Walki na miecze świetlne, blastery, wojnę pomiędzy Jedi a Sithami, roboty, Moc, pioruny i Vadera. Trailery te wyróżnię z dwóch gier: SW: TFU II i SW: TOR. Zapraszam do oglądania..

    http://www.youtube.com/watch?v=DOvbv-LkK6w
    http://www.youtube.com/watch?v=z0RuR3FREFw
    http://www.youtube.com/watch?v=SCT2O59f_pU
    http://www.youtube.com/watch?v=Iakc8YNgq64
    nr 7
    BLIZZARD No i oczywiście firma posiadająca najbardziej chwalone i doceniane intra na świecie, niezrównani od wielu lat, mistrzowie tworzenia gier, przed wami .... Blizzard!

    http://www.youtube.com/watch?v=23KlT-MCD-4
    http://www.youtube.com/watch?v=Wq4Y7ztznKc
    http://www.youtube.com/watch?v=Jor98Ty0ggw
    http://www.youtube.com/watch?v=Lp5XsILypYQ No i to by było na tyle. W ostatnim głosowaniu zwyciężyły trailery Assasin's Creed, a na drugim miejscu był Dragon Age. Pod koniec serii zrobimy sondę ostateczną w której będą porównywani zwycięzcy poprzednich sond. W następnym odcinku porównamy trailery mniej znane i rozgłaszane. Pozdrawiam wszystkich i życzę przyjemnego weekendu majowego(który jest już niedługo..)
  17. bielik42
    Witam, z powodu braku czasu(ale już niedługo) wrzucam pierwszą część wywodów o serii Gothic. Zapraszam do czytania .

    Mam na imię Bezimienny i jestem bohaterem?. Gothic?.- któż z nas nie zna tego tytułu? Swego czasu wywołał spore kontrowersje, gdyż wielu brało go za istne dzieło, kwintesencję RPG, idealny symulator świata fantastycznego. Inni zaś gnoili grę za kiepskie sterowanie, toporną rozgrywkę, ciasnotę świata i kiepski interfejs. Cóż, jak na debiut firmy Piranha Bytes gra została doskonale przyjęta. Zwłaszcza w Polsce jest bardzo popularna(doczekała się nawet serii filmików ?Gothic: Prawdziwa historia? i jeszcze lepszej ?Alternatywnej kontynuacji?, boję się jednak polecać te filmiki, gdyż ich humor jest mocno dyskusyjny, a autorzy zostali zbanowani ). Pomimo wszelkich wad i niedoróbek została ona jednak uznana przez świat graczy za grę ?kultową?. I bardzo dobrze. W tej grze klimat po prostu wyciekał z monitora. Potem dostaliśmy drugą część, a w niej jeszcze więcej tego samego, tylko lepiej i bardziej. Osobiście wolę dwójkę, lecz każdy ma swoje zdanie, czyż nie? Nie ma co się rozpisywać ? obydwie części Gothica są bardzo klimatycznymi i z całą pewnością wiecznie żywymi grami, czego niestety nie można powiedzieć o kolejnych częściach?.
    Gracze podekscytowani dwójką mieli naprawdę ogromne oczekiwania w stosunku do trzeciej części Gothica. Długo i hucznie zapowiadana produkcja pojawiła się na komputerach już w 2006r. I tutaj było ?małe? rozczarowanie i pierwszy poważny błąd studia ? mianowicie mało który komputer spełniał wymagania tej gry! Fani, którzy nie posiadali mocnego sprzętu byli wściekli. Wszyscy mówili jaki ten Gothic 3 jest piękny, rozległy, fajnie zrobiony itd. Teraz oczywiście każdy komputer pociągnie trójkę), ale wtedy? wtedy to był szok. Ci którzy mogli normalnie pograć(w tym ja, a z tym się wiąże ciekawa opowieść) mogli poczuć się nieco zawiedzeni, bowiem w tylu fajerwerkach, motylkach, drzewkach i blaskach gubił się gdzieś ten podstawowy mroczny klimat znany z poprzednich części. To niestety był najpoważniejszy błąd twórców. Nie było już doliny górniczej, nie było Khorinis ? były za to kolorowe widoczki, jasne lochy, mało mroczne jaskinie, ośnieżone góry i pustynie. To już nie było to. Wielu twierdzi, że ?trójka? jest najgorszą częścią Gothiców, ale ja się z tym nie zgodzę, bo najgorszy był dodatek do niej, zwany ? Zapomniani Bogowie?(chyba tak się zwał, nie wiem, nie grałem w ten crap). To by było na tyle, jeśli chodzi o trójkę. Teraz zajmiemy się ostatecznym końcem i rozłamem serii Gothic?
    ale to potem...
  18. bielik42
    Jako że mam całą masę roboty, nauki i ogólnego rozgardiaszu, kolejny odcinek "Co mnie wkurza w grach" będzie tylko i wyłącznie o upadku serii "Gothic". Wszystkich chcących poznać tajemnicę współczesnego rozleniwienia graczy serdecznie przepraszam i zapewniam, że w niedalekiej przyszłości pojawi się odcinek dotyczący tych kwestii. Sorka
  19. bielik42
    ?Solaris? Stanisław Lem ? recenzja
    Tajemniczy świat ?Solaris? jest jedną z najgłośniejszych książek Stanisława Lema. Powieść napisana w 1961r doczekała się dwóch ekranizacji, jednak ich jakość była dyskusyjna. Niestety owe filmy odchodziły od wydarzeń znanych z książki, które były w swojej istocie idealne.
    Akcja rozpoczyna się lądowaniem na planecie Solaris. Psycholog Kelvin przybywa do stacji badawczej aby pomóc w badaniach nad tajemniczą formą życia. Istota ta okrywa swoją materią całą planetę. Naukowcy nazwali te gigantyczne, obce życie ?oceanem Solaryjskim. Na pokładzie mieszkało trzech naukowców, lecz gdy Kelvin dotarłwszy na miejsce dowiaduje się, że jeden z naukowców ? jego przyjaciel o imieniu Gibarian, nie żyje. Pozostali naukowcy ? Snaut i dr Sartorius zachowują się bardzo osobliwie i Kelvin od razu rozpoznaje, że ukrywają coś przed nim. Po pewnym czasie odkrywa, że nie są jedynymi osobami na tej stacji?
    ?- Nie wiem. Jeśli się wie, że to nie są ludzie. ? Kiedy są, w pewnym sensie. Subiektywnie są ludźmi. Nie zdają sobie wcale sprawy ze swego? pochodzenia. Zauważyłeś to chyba? -Tak. Więc? jak to jest??
    Każda osoba znajdująca się na pokładzie statku otrzymywała pewien ?prezent? od ?Oceanu?- idealną replikę osoby do której naukowiec czuł kiedyś więź. Kelvinowi objawia się jego ukochana Harey, która zabiła się po kłótni z nim. Owe twory nie zdawały sobie jednak sprawy z tego czym są. Czuły tylko przywiązanie do osoby sobie przeznaczonej. Były niezniszczalne. Oczywiście Kelvin stara się znaleźć powód pojawienia się na pokładzie tych istot, lecz żaden z naukowców nie jest w stanie udzielić mu odpowiedzi. Gibarian zostawił mu jednak wskazówki do rozwiązania tajemnicy, ale Kelvin musi zdecydować czy rzeczywiście chce zniszczyć istotę, która tak bardzo przypomina mu ukochaną. Walczy z chęcią poznania prawdy, a miłością do Harey.
    ?- [?]od nowa zaczynają się zachowywać jak...jak ? Jak nasze wyobrażenia o nich, te pamięciowe zapisy, według których??

    Stanisław Lem stworzył obcy, niezbadany świat, na który wysłał kilku ludzi i rozpętał tam emocjonalne piekło. Prawdziwy rachunek sumienia każdej z osób badających te planetę. Wspaniale wykreowane postaci zapadają czytelnikowi na długo w pamięć. Snaut topiący smutki w alkoholu i próbujący zrobić wszystko aby pozbyć się ducha go nawiedzającego, dr Sartorius ukrywający towarzyszącą mu istotę, starający się odkryć tajemnicę i sens istnienia owych fantomów, replika Harey , która zaczyna rozumieć cel dla którego została stworzona i zdesperowany główny bohater, muszący wybrać pomiędzy miłością a powinnością ? Kelvin. Te postacie są niewiarygodnie realne i sprawiają wrażenie prawdziwie żywych.
    ?Nie wiedziałem nic, trwając w niewzruszonej wierze, ze nie minął czas okrutnych cudów.?
    ? Solaris? to wspaniała, wielowątkowa opowieść poruszająca ważne kwestie będące podstawą istnienia człowieka. Te kwestie to: miłość, oddanie, troska, miłosierdzie i poczucie obowiązku. Autor doskonale przeplata wątki, zaciekawiając tym samym czytelnika i trzymając go w niepewności do samego końca. Wzruszająca opowieść o prawdziwej miłości. Polecam szczególnie fanom Lema i science ? fiction.
    Ocena: 10/10
    Plusy: + wielowątkowość + postacie + świat przedstawiony +przesłanie
    Minusy: - krótka (jak na książki Lema) ? nieuważny czytelnik szybko się zgubi w gąszczu wątków
  20. bielik42
    Szaleństwo, głupota i spryt ? Deadpool: Complete Collection by Daniel Way







    Deadpool: Complete Collection by Daniel Way

    Scenarzysta: Daniel Way
    Rysunki: Shawn Crystal (#13-14), Paco Medina (#15-18), Carlo Barberi (#19-21, #23-29), Tan Eng Huat (#22), Bong Dazo (#30-31)
    Wade Wilson. Karmazynowy Komediant, Regenerujący się Degenerat, Najemnik z Niewyparzoną Gębą? - te wszystkie określenia dotyczą jednego z najbardziej charakterystycznych (super/anty)bohaterów uniwersum Marvela. Panowie, panie i papugi ? Deadpool!




    Muszę przyznać, że jako polski czytelnik komiksów stosunkowo niewiele wiedziałem o przygodach skrytego pod czarno-czerwoną maską najemnika. Większość informacji wyciągnąłem z wycinanych z komiksów pasków, wykorzystywanych w celu zamieszczania na stronach ze śmiesznymi obrazkami. Wiedziałem za to, że Deadpool grał w epizodzie, gdzie wymordował wszelkich superbohaterów, jest praktycznie niezniszczalny (szybka regeneracja), ma schizofrenię, zdeformowaną skórę i często gada z czytelnikami, bowiem specjalizuje się w niszczeniu czwartej ściany. Brzmi to dosyć oryginalnie, patrząc na nieco schematycznego Marvela. Pierwszy jego komiks, który wpadł mi w ręce był dosyć śmieszną parodią książeczek dla dzieci, ale nie zaspokoiło to mojego głodu wiedzy ? w okresie świątecznym nabyłem więc całkiem gruby tom, będący zbiorem kilkunastu komiksów z Deadpoolem w roli głównej.



    Wrażenia? Jak najbardziej mieszane. Za scenariusz do przygód najemnika odpowiada jeden twórca ? Daniel Way i jakby to powiedzieć? jego humor nie zawsze jest zabójczy. No ale przecież gdybyśmy szukali inteligentnego humoru, to przecież nie w amerykańskich komiksach, czyż nie? Dodatkowo musze wspomnieć, że jest to drugi tom kolekcji, ale pierwszy nie spodobał mi się ze względu na dosyć paskudną szatę graficzną, z fabułą jednak nie ma większych problemów. Co więc robi ten nasz najemnik? To już zależy od serii komiksów. Pierwsza seria, ilustrowana w ciepłych tonach przez Shawna Crystala traktuje o najnowszym pomyśle Deadpoola ? pragnie on zostać piratem, a że w pewien sposób niezwykle się wzbogacił, może sobie pozwolić na jacht z całą masą broni palnej. Cóż to byłby za pirat bez papugi? ? myśli sobie znudzony najemnik i wzywa na pomoc swojego jedynego ?przyjaciela? o imieniu Bob. Ten wskakuje w strój papugi i zbiera tęgie cięgi od swego kumpla, za to, że nie skrzeczy. Ich plan polega na zaatakowaniu jednej z gęsto zaludnionych przez bogaczy wysp, ale na miejscu nikt nie reaguje, natomiast Wade spotyka tam pierwszą kobietę, która nie wymiotuje na widok jego twarzy, bowiem jest ślepa ? najemnik zatrudnia ją jako nawigatora i w trójkę muszą stawić opór zagrażającym wyspie prawdziwym piratom. Ta seria jest dosyć zabawna, aczkolwiek walka zrealizowana została na dosyć kiepskim poziomie (absolutny brak dynamiki), a niektóre twarze cierpią na brak szczegółów. Gra cieni także pozostaje niezbyt zachwycająca.



    Dużo ciekawsza jest druga seria, ilustrowana przez Paco Medinę ? nasz bohater poruszony spełnionym dobrym uczynkiem postanawia dryfować swym jachtem przez ocean (przy okazji robiąc całkiem niezłą parodię dzieła Hemingwaya) w poszukiwaniu celu swego istnienia. Wyłowiony przez przepływający jacht, potem z niego wyrzucony trafia na wybrzeża USA. Tam zaś stara się wtopić w tłum, ubierając różowe krótkie spodenki, czapkę i udając skatera. Niestety jego pierwsza wizyta w barze kończy się rzezią, a nasz bohater wpada na wspaniały pomysł ? dołączy do X-menów, gdyż w tym okresie nie cieszą się oni zbyt dobrą opinią ? ojciec jednej z mutantek robi narodową aferę, twierdząc iż mutanci porwali jego córkę i nie pozwalają jej z nim rozmawiać. Na scenę wchodzi Wade, spotykając na swej drodze niechęć od mutantów i dzielącą razem z nim wspólną przeszłość seksowną Domino. Ten epizod jest w sumie najlepszy w całym tomie ? rysunki Mediny są oszczędne w tłach, lecz bogate w dopracowane postacie, humor niezmiennie bawi no i scenarzyście udaje się czytelnika zaskoczyć zręcznie stworzonym plotem. Jest tu też sporo absurdu i głupkowatego humoru Wade?a.



    Kolejna seria zdaje się utrzymywać poziom poprzednika ? tym razem za rysunki odpowiada Carlo Beri, a jego wizja zawiera dużo bardziej umięśnionego Wade?a i częstszy mrok. Deadpool wciąż pragnie zostać ?tym dobrym?, więc poszukuje mentora ? wybór pada na Spider-Mana, więc Wade odwiedza Nowy Jork. W międzyczasie ktoś zamordował ulubionego sklepikarza Petera Parkera i podejrzenia spadają na nieszczęsnego najemnika. Po efektownej i bardzo dynamicznej walce (walka u Beriego to największa zaleta jego stylu) przeciwnicy stają się drużyną, gdyż okazuje się, że Deadpool nie miał nic wspólnego z morderstwem. Nasi bohaterowie będą musieli stawić czoło zabójczej Hit-Monkey, a Deadpool uczyni to w stroju? bawarskiej panny? Jak już wspominałem ? bardzo w tej części mamy bardzo wiele walki i równą ilość głupkowatego humoru, dzięki czemu czyta się go przyjemnie i bez większych przestojów. Okazuje się jednak, że Beriemu najlepiej wychodzą tylko superbohaterowie, bowiem twarze ludzi są tu co najwyżej poprawne. Duży plus za widoczne nawiązanie do Punishera.



    Lecimy dalej ? komiks nr 22. Wade?a rysował Tan Eng Huan i artysta ten nie lubi zbytnio jasnych obrazków ? cała akcja dzieje się w mroku, gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych. Deadpool spokojnie jedzie autobusem, marząc o biciu się z Thorem, gdy wtem autobus zostaje zaatakowany przez zamaskowanych bandytów. Nasz najemnik już miał uczynić kolejny dobry uczynek, gdy wtem zjawia się potężny pomocnik szajki ? Biała Błyskawica, czyli gigantyczny grubas, obwieszony akumulatorami. Jego specjalną mocą jest ciskanie błyskawicami i właśnie jedna z nich ogłusza rozbawionego posturą wroga Wade?a. Gdy ten się budzi, po bandytach nie pozostaje ślad ? wyrusza on więc do pobliskiego miasteczka, gdzie wraz z pomocą dosyć ordynarnej pani szeryf zajmie się on sprawą bandy. Znów jest dosyć zabawnie i oryginalnie, a ciemniejsza kolorystyka dobrze wpływa na oczy, po kilkudziesięciu stronach ostrych kolorów. Rysownik wyraźnie zna się na swoim fachu, choć jak dla mnie zbyt często korzysta z fotoszopa. Średnio.



    Kolejna seria i znów robota Beriego, ale tym razem mamy do czynienia ze sporym spadkiem formy, zarówno rysownika, jak i scenarzysty ? w Las Vegas odbywa się impreza dla superbohaterów, na którą oczywiście Deadpool nie jest zaproszony ? wybiera się tam na własną rękę, by dać nauczkę bandzie bufonów. Nieoczekiwanie na jego drodze staje dawny współpracownik, odziany w potężny pancerz bojowy. Ów pseudo-bohater pełni rolę ochroniarza Las Vegas ? po jakimś czasie rozpoczyna współpracę z Deadpoolem, a ich głównym przeciwnikiem jest diaboliczny człowiek-niedźwiedź. Fabuła planowo miała czytelników zaskakiwać, natomiast mnie tylko znudziła i obrzydziła postać Deadpoola, który w tym komiksie jest prawdziwym dupkiem bez krzty humoru. Cele bohaterów są niejasne, tak jak i sens ich działań. Walka sprowadza się do przybliżeń na trzaskające się metalowe pancerze, poruszające się niczym muchy w smole. Rysunek zaś stracił swą miłą szczegółowość (głównie przez brak biustu Domino), zastępując ją tonami stali i pękających ścian. Na dodatek znikąd pojawia się Ghost Rider, co nie ma absolutnie żadnego sensu, ale daje nam okazje do ujrzenia kilku scen z przeszłości Deadpoola, gdy był pozbawiony humoru i cynizmu. Nuda.



    Na szczęście dalej jest nieco ciekawiej ? komiks nr 27, wciąż ilustrowany przez Beriego. Lepiej jest przede wszystkim na płaszczyźnie fabularnej, bo rysunek utrzymuje się na poziomie ?poprawnym?. W tej trzyczęściowej serii Deadpool spotyka samych avengersów ? Kapitana Amerykę, Czarną Wdowę i MoonLighta. W pierwszym odcinku walczą z bandą regenerujących się bandytów i arabem, który okazuje się być terrorystą. Od drugiego odcinka zaczyna się robić mętlik, bo pojawiają się klony i do zabawy dołącza idiotyczny złoczyńca Dr Bong, z wielkim dzwonkiem na czerepie. Humoru mamy tu aż nadto, co jest dobrą zmianą w stosunku do wcześniejszych wypocin ? obiekcje miałem przede wszystkim do biustu Czarnej Wdowy, który momentami wydaje się być podłużny? W tej serii styl rysunku możemy określić jako ?czysta amerykańska manga? ? proste twarze, nieskomplikowane sylwetki, niemal niewidoczna walka i sztuczne biusty, jest ciekawiej, ale wciąż słabo w porównaniu do początkowych zeszytów.



    Załamany spadkową frekwencją kolejnych zeszytów z nieufnością podchodziłem do tych ostatnich, ale jak się okazuje ? niesłusznie. Numer 30-ty to bardzo zręczna parodia wampirów (mamy tu m. in. scenę ze ?Zmierzchu?), ilustrowana przez artystę o imieniu Bong Dazo. Fabuła nie ma w sobie zbyt wielu fajerwerków (Deadpool zostaje wynajęty przez jeden z klanów wampirów, by ochronił ich przed atakiem niewrażliwych na słońce innych wampirów), ale już rysunek podpada pod kategorię ?kapitalny? ? Wade został narysowany z masą szczegółów, otoczenie jest bogate, a walka krwawa i efektowna. Seria 30-31 jest drugą najlepszą w całym komiksie, ma w sobie wszystko, co jest typowe dla przygód Deadpoola ?humor, odzywki i satysfakcjonujące potyczki. Na zakończenie dostajemy jeszcze malutki epizod, którego scenarzystą jest Duane Swierczynski, a rysownikiem Philip Bond ? narysowana w prostym stylu opowiastka o walce Wade?a z uzbrojoną grupą włamywaczy w drapaczu chmur. Cały epizod opiera się na tym, iż w czasie pierwszej potyczki bandyci wypalają Deadpoolowi oczy, przez co zmuszony jest do korzystania ze swej ?Wizji?, czyli własnej wersji wydarzeń ? i gdy w swoim świecie Wade sprytnie walczy z przeciwnikami, tak w realnym dostaje tęgie wciry. Przez cały czas akcji bohater gada i kłóci się sam ze sobą, co daje nam oczywiście całą masą gagów i niewybrednych żartów. Bardzo przyjemny smaczek na zakończenie.



    A co ja mam do powiedzenia na zakończenie? Raczej niewiele, bo wszakże mamy tu do czynienia z kolekcją twórczości jednego scenarzysty, dotyczącą jednego bohatera, a jak wiadomo nikt nie może cały czas tworzyć arcydzieł, więc i jakość jest zróżnicowana. Raz bawimy się dobrze, raz się nudzimy, raz się śmiejemy, raz jęczymy pod naporem kiepskich dialogów i nietrafionych decyzji. Na pewno jest to ciekawa podróż dla każdego, kto zna Marvela tylko z ich najlepszej strony, czyli tej poważnej, bowiem tu trafiamy do świata absurdów i idiotyzmów, takich jak wróg z wielkim dzwonem na łbie. Absolutnie najlepszym elementem komiksu są zamieszczone w środku okładki poszczególnych komiksów. Czy warto sięgnąć po tą pozycję? Jeżeli weźmiemy pod uwagę fakt, że w Polsce jest to komiks niedostępny, a jedyną możliwością jest drogie ściąganie go zza granicy, to absolutnie nie warto. Jeżeli zaś szalejecie za tą postacią, a niedawna gra narobiła wam smaku, to możecie spróbować, aczkolwiek nie liczcie na nic doskonałego.
  21. bielik42
    Historia kina - Ryzykowna rozgrywka (Doktor Mabuse)







    Doktor Mabuse/Dr. Mabuse der Spieler ? Ein Bild der Zeit

    Występują: Rudolf Klein-Rogge, Bernhard Goetzke, Aud Edge Nissen, Alfred Abel, Georg John
    W poprzednim odcinku ?Historii kina? wspominaliśmy pierwszy serial kinowy, dotyczący kryminalnych zbrodni francuskiej grupy ?Les Vampires?. Tytuł ten, nadzwyczaj długi i ponadczasowy, wywarł spore wrażenie na europejskich reżyserach tamtych czasów, stając się podstawą, na której wyrosło wiele znamienitych tytułów. Za jeden z takich tytułów możemy uznać film od pewnego reżysera, którego nazwisko jest znane każdemu miłośnikowi kina ? Fritz Lang.




    ?Doktor Mabuse? pojawił się w dwóch częściach w 1922 roku, gdy kinomanom całej Europy znane już były uroki niemieckiego kina ekspresjonistycznego, dzięki takim tytułom jak ?Gabinet doktora Caligari? czy ?Nosferatu: Symfonia grozy?. Firtz Lang wówczas miał już za sobą kilka produkcji, w tym docenioną ?Zmęczoną śmierć?, lecz czasy jego chwały dopiero nadchodziły, a film o doktorze Mabuse był zaledwie początkiem geniuszu tego reżysera. W każdym razie czytelnikom tej serii temat filmu może wydawać się znajomy ? w Niemczech grasuje gang zbrodniarzy, dokonujący bardzo śmiałych i bezkarnych czynów. Grupie przewodzi charyzmatyczny Doktor Mabuse, którego policja nie jest w stanie namierzyć, bowiem jest on nie tylko mistrzem przebrań, ale i nadzwyczajnym hipnotyzerem. Mając w swej bandzie piękną kobietę oraz tzw. ?siłaczy? ma on ogromne możliwości czynienia zbrodni, a zaczyna od spektakularnej akcji na giełdzie. Jego przeciwnikiem i zarazem moralnym bohaterem filmu jest inspektor Norbert von Weck ? niestrudzony obrońca prawa, w głównej mierze zawdzięczający swe sukcesywne rozpracowywanie gangu Mabuse szczęściu i przypadkowi. Intryga opiera się na dwóch wartościach, będących celem każdego mężczyzny ? piękna kobieta i pieniądz, Mabuse pragnie zdobyć wymarzoną piękność (choć jej serce należy do innego), a zdobywanie mamony traktuje jako najlepszy rodzaj rozrywki. Zdaniem inspektora jest przeszkodzenie Doktorowi w jego niecnych celach i rozbicie całej szajki, problem w tym, że sympatia widza raczej pozostaje po stronie? złoczyńcy.



    Nie jestem pewien, czy ?Doktor Mabuse? może zostać uznany za pierwszy film, w którym zbrodnia jest bardziej atrakcyjna niż poprawność moralna i etyczna, lecz pewnością jest, że po dziś dzień film Fritza Langa prezentuje ten aspekt w nieśmiertelnym stylu. Wystarczy zerknąć na Bohatera i ?bohatera?. ?Bohaterem? typowym jest inspektor, dzielnie walczący ze zbrodnią i szachrajstwem, elegancki, ułożony i odważny. Problem w tym, że poprzez swoje działanie i zachowanie staje się nad wyraz nudny i powtarzalny, przy tym jest najlepszym dowodem powiedzenia ?głupi ma zawsze szczęście?, choć wrodzonej odporności na hipnozę należy mu pozazdrościć. Najważniejsze, że wypada on blado na tle prawdziwego Bohatera tego filmu, czyli tytułowego Doktora Mabuse.



    Postać ta zasługuje na osobny akapit, tak doskonale została napisana ? grany przez charyzmatycznego Rudolfa Klein-Rogge?a (który później stał się nieśmiertelny, dzięki roli w ?Metropolis?) Mabuse to prawdziwie diaboliczna postać. Jest on zdolny nie tylko do szczegółowego planowania zuchwałych zbrodni, ale też brania w nich udziału jako główny wykonawca. Osobiście dba o najważniejsze aspekty, potrafi doskonale się maskować i z łatwością łamie ludzkie umysły dzięki zdolnościom hipnotyzerskim ? w swej ostatniej sztuce hipnotyzuje całą widownię sporej opery! Dziwi więc fakt, że ktoś podchodzący do swych planów z tak niesamowitym chłodem i wyrachowaniem, jest nadzwyczaj wybuchowy i chaotyczny. Prawdziwa twarz Mabuse to twarz tyrana i pyszałka, zdolnego dokonać najbardziej niemożliwych celów. Opętany uczuciem do pięknej hrabiny nie dostrzega uwielbienia w oczach swej pomagierki, tyranizując ją i doprowadzając do jej śmierci. Brak skrupułów, żrąca go nienawiść i nadmierna pycha w jakiś nieznany, niemal magiczny sposób nie sprawiają, że widz patrzy na Doktora z obrzydzeniem, lecz raczej z pewnego rodzaju podziwem, na pewno zaś z szacunkiem. Jedyną wadą Mabuse jest jego pociąg do hazardu, co zresztą często wystawia go na niebezpieczne sytuacje.



    ?Doktor Mabuse? jest uznawany za pierwowzór kina kryminalnego, gdyż zawiera większość elementów typowych dla tego gatunku. Poza oczywistym tematem zbrodni znajdziemy tu także różnego rodzaju przestępstwa, od zwykłego oszukiwania podczas gry w karty poprzez śmiałe przechwycenie tajnych wiadomości czy nawet morderstwo i fałszerstwo. W równym stopniu śledzimy poczynania Doktora jak i Inspektora, co znacząco zwiększa natężenie napięcia, prowadząc z czasem do wybitnie patowych sytuacji, jak końcowa strzelanina czy wspomniane przedstawienie w operze. Co jednak najciekawsze ? nie możemy się domyślić, jak potoczy się akcja. Film, który stał się inspiracją dla niezliczonych produkcji kryminalnych, do dziś pozostaje równie świeży i nieprzewidywalny jak w dniu premiery, dziewięćdziesiąt lat temu! To nadzwyczajne osiągnięcie, do dziś kojarzone z bodajże dwoma reżyserami ? właśnie Langiem i z Hitchcockiem. Dzieło Langa do dziś zachwyca nie tylko fabułą, ale i doskonałą ścieżką dźwiękową, wyrafinowaną scenografią, ponadczasowym aktorstwem i gęstym klimatem Europy lat 20-tych ubiegłego wieku. ?Doktor Mabuse? to doskonała, choć nieco przydługa (5 godzin!) rozrywka tak dla koneserów, jak i po prostu dla miłośników kina kryminalnego. Grzech nie znać.
    Kawałek filmu (nie ma zwiastunów, nawet fanowskich)
    http://www.youtube.com/watch?v=_GnKM6VTbbA
  22. bielik42
    Historia Kina - Piękna propaganda, czyli uderzenie Związku Radzieckiego (?Strajk?, reż. S. M. Eisenstein)







    Strajk/Stachka

    Reżyseria: Sergei M. Eisentein
    Rok: 1924
    Występują: Aleksandr Antonov, Mikhail Gomorov, I. Ivanov, Vladimir Uralsky, Boris Yurtsev
    Kino propagandowe jest z zasady uznawane za rzecz podłą, bowiem przy pomocy kina twórca pragnie zaszczepić w niczego nieświadomych widzach swe poglądy, myśli i czasami fałszywie przedstawić fakty historyczne. Wielkie potęgi totalitarne szczodrze opłacały reżyserów, zdolnych wykonać dla nich filmy zawierające potężną moc agitacyjną ? z usług takich korzystała m. in. III Rzesza, Chiny czy Z.S.S.R, w którym po prawdzie moda na propagandę się zaczęła. Problem w tym, że reżyser? okazał się być geniuszem.




    Co prawda nie mamy podstaw, by nazywać komunistyczną Rosję państwem, w którym narodziło się kino propagandowe (wszakże opisywane w amerykańskie ?Narodziny Narodu? to propaganda w czystej postaci), lecz nie możemy zaprzeczyć, że to właśnie w kraju rządzonym przez ?lud? ten rodzaj kina miał najlepsze warunki, by prosperować. Problem w tym, że tego rodzaju kino jest dobre dla przeciętnego człowieka, zdolnego uwierzyć przypadkowo zasłyszanym plotkom czy roznoszonym ulotkom ? poważni krytycy, myśliciele i ogółem ludzie wykształceni raczej z łatwością rozbijali w pył niedbale wznoszone przez reżyserów fałszywe fundamenty. Eisenstein postąpił inaczej.



    Zapewne znacie to nazwisko ? Eisenstein zdobył światową sławę także na kapitalistycznym zachodzie, gdzie każdy produkt komunistyczny był uważany za zło wszelakie. Jego najsłynniejsze dzieło (?Pancernik Potiomkin?) było i jest wciąż cytowane przez setki reżyserów w setkach różnych scen, a rozwiązania stworzone przez tego reżysera do dziś znajdują odbicie w kinematografii. Sergei Eisenstein stworzył kompletnie nowy rodzaj kina, znanego do dziś jako ?Kino pięści?, a ?Strajk? ? pierwszym jego przykładem.



    Jak możecie się po tytule spodziewać ? ?Strajk? przedstawia nam niemalże dokumentalny zapis z początków pięknej rzeczywistości socjalistycznej, co rozumiem poprzez nieco naciągany, lecz zawierający wiele prawdy z tamtych czasów materiał. Bohaterem zbiorowym jest Lud, a miejscem akcji ? Rosja za czasów caratu. Każdy znający historię wie, że car Aleksander II sprowadził do Rosji zarazę kapitalizmu swoimi reformami, czego wynikiem były rosnące jak grzyby po deszczu wielkie fabryki, zapewniające miejsce pracy dla setek ludzi ? niejednokrotnie zdarzało się, że cała wioska pracowała w tej samej fabryce. W takim też miejscu zaczyna się nasza opowieść ? w fabryce. Lud pracuje ciężko, dobrze i wytrwale, zapewniając sobie środki na przeżycie, lecz nic ponad to, gdy tymczasem paskudni, otyli kapitaliści ze śmiechem obżerają się smakołykami i piją wytrawne trunki w złoconych pałacykach. Myliłby się ten, kto twierdzi, że owi źli dręczyciele siedzą sobie bezczynnie ? poza korzystaniem z pracy innych, dowodzą także siatką agentów specjalnych oraz przekupują carską milicję.



    Praca w fabryce to nie przelewki ? 10-12 godzin pracy dziennie, pod czujnym okiem okrutnych kierowników i do nieprzyjemnej biurokracji. Pewnego dnia jeden z pracowników odkrywa brak kosztownego narzędzia ? zaniepokojony postanawia zgłosić to ?górze?, gdzie niestety nie znajduje zrozumienia ? ohydni biurokraci, lizusy i słudzy szefów nie wierzą w jego wersję i oskarżają go o kradzież. Dla pracowitego mężczyzny to tragedia, stracił cały swój honor przez kłamstwa ? nie mogąc z tym żyć, biedny pracownik wiesza się w szopie. Pozostali robotnicy szybko go znajdują, rozpoczyna się wrzawa, lud pragnie sprawiedliwości. A gdy powstały masy pracujące, urzędników wygnano ze śmiechem, a głównego szefa spuszczono do bagna w taczce ? wtedy rozpoczął się strajk.



    Od tego momentu akcja, bardzo dynamiczna od samego początku, dodatkowo przyspiesza, ukazując nam coraz to gorsze rezultaty tego jednego kłamstwa ? wpierw ludzie odmawiają przyjścia do pracy, potem atakuje ich milicja, lecz dzięki mądremu, młodemu przywódcy ludu nikomu nie dzieje się krzywda, potem zaczyna się brak pieniędzy z powodu braku pracy, a więc i głód, następnie sabotaż kapitalistów, pułapka i ostateczna rzeź strajkujących ? pod szablami przekupionej kawalerii giną całe rodziny, łącznie z kobietami i małymi dziećmi. Brzmi to agitacyjnie, owszem, ale ten film ma w sobie coś, co spowodowało, że siedziałem jak zahipnotyzowany, nie mogąc oderwać od niego wzroku.



    Cóż takiego było tego powodem? ? zapytacie, a ja odpowiem: Geniusz reżysera. W swej wędrówce poprzez twórczość filmową nigdy dotąd nie zetknąłem się z tak potwornie silnym, mocarnym przekazem z filmu. Każda akcja, każdy czyn, każde słowo i każdy kadr ma swą własną potęgę, urok i działanie. Wielka w tym zasługa nowatorskiego montażu i doskonałej ścieżce dźwiękowej, składającej się czasami z terkotu maszyn i karabinów. Choć aktorzy byli głównie po prostu ludźmi z tłumu i na dodatek często grającymi w stylu ?overacting?, to i tak nie przeszkadza nam to ani trochę, głównie za sprawą świetnej pracy kamery, kręcącej w setkach różnych pozycji i pod każdym możliwym kątem. Wcześniej myślałem, że mistrzem operatorskich dyrektyw był Alfred Hitchcock, ale to, czego dokonał Eisenstein przechodzi ludzkie pojęcie ? nawet tak pozornie nudne ujęcia, jak praca w fabryce, potrafią przyciągnąć i już nie puścić.



    Eisenstein był geniuszem ? to wie każdy, kto choć trochę na kinie się zna. Problem w tym, że przeważnie wspomina się dwa jego dzieła ? ?Pancernik Potiomkin? oraz ?Październik?, pomijając wcześniejszy ?Strajk?. Taka sytuacja jest błędna, albowiem mając za sobą wymienione tytuły muszę stwierdzić, że najlepsze wrażenie zrobił na mnie właśnie ?Strajk? ? niezapomniane arcydzieło, pełne świeżości do dziś i w sumie pozbawione nachalnie głupkowatego chwalenia rewolucji komunistycznej, choć przekaz jest zrozumiały. Poza tym posiada sporo wartości artystycznej. Jeżeli nie gardzicie dawnymi tytułami ? dajcie szansę Eisensteinowi, by jego kino pokazało wam prawdziwą siłę filmowej pięści.
    Część filmu (zawiera brutalne sceny!)

    Cały film

  23. bielik42
    Historia Kina - Fatalne Zauroczenie (?Puszka Pandory?)







    Puszka Pandory/Die Büchse der Pandora

    Reżyseria: Georg Wilhelm Pabst
    Rok: 1929
    Występują: Louise Brooks, Fritz Kortner, Francis Lederer, Carl Goetz, Kraff-Raschig
    Trzeci odcinek pod rząd omawiamy film, którego największą (lub jedną z największych) zalet jest aktorka. Patrząc z perspektywy czasu, to gdy kino lat 80?tych należało do napakowanych komandosów, wczesne czasy kina były niemalże w całości opętane zmysłowymi kobiecymi kreacjami. Za jedną z pierwszych sex-bomb możemy uznać Louise Brooks, a jej triumfem ? ?Puszkę Pandory?.




    Historia przedstawiona w filmie w głównej mierze opiera się na niemieckiej sztuce, stworzonej przez niejakiego Franka Wedekinda, dotyczy zaś życia Lulu i kręcącego się wokół niej świata. Lulu to dziewczę przepięknej urody ? wysoka, zgrabna, doskonale zbudowana, z oszałamiającym uśmiechem i nadzwyczaj oryginalną (i po premierze modną) fryzurą. Jak sobie może radzić dziewczyna, tak hojnie obdarowana przez naturę? Głównie sztuką uprawiania miłości i uwodzenia mężczyzn. Niemalże każdy samiec tracił zmysły na jej widok (podobnie jak i część kobiet, ale na ten temat znajdziemy wyłącznie delikatne odnośniki), ona zaś nie odrzuca owych zdolności i żyje z ?pożerania męskich serc?.



    A serc ma do wyboru całkiem sporo. Zdawałoby się, że starczy jej jedno ? wpływowe ? i nigdy więcej nie będzie musiała pracować, lecz los widocznie chciał inaczej. Początkowo Lulu działa zgodnie z planem ? jest kochanką bogatego właściciela miejscowej gazety i dzięki swym podstępnym sztuczkom zmusza go do małżeństwa. Zgorzkniały sytuacją pan (już nie)młody kompletnie nie podejrzewa, że Lulu romansuje z byłym kochankiem Schigolchem (co samo w sobie jest odstręczające, bo jegomość ów przypomina nieco bardziej uporządkowanego żebraka) i jego przyjacielem Rodrigiem (ten zaś jest otyły ponad miarę). Przyłapawszy nową żonę na zdradzie, Ludwig chce zmusić Lulu do samobójstwa, lecz w wyniku szarpaniny kokietka zabija swojego wciąż świeżego męża. To prawdopodobnie byłby koniec całej farsy, gdy tylko sędzia wydał wyrok pięciu lat, lecz z opresji naszą femme fatale ratuje syn zabitego Ludwiga ? również opętany pożądaniem do Lulu Alwa. Razem z trzema kochankami i przyjaciółką Lulu trafia do pływającego kasyna, lecz śmierć wcale nie rezygnuje ze swojej pogoni?



    Cóż w Lulu jest tak interesującego, że możemy ją stawić wśród ikon seksu pierwszej połowy XX wieku? Przede wszystkim niezwykle potężny, prawie zwierzęcy magnetyzm. Nawet jeżeli nas ? widzów ? od ekranowej Lulu oddziela nie tylko taśma filmowa, ale i siedemdziesiąt lat, to i tak każdy facet, szanujący kobiece atrybuty piękna momentalnie straci głowę, ulegając hipnotyzującemu urokowi długonogiej, czarnowłosej piękności o śnieżnobiałej skórze. Po prostu czuje się tą niesamowitą, prawie że boską siłę piękna! Dodajmy, że dziewczę pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, lecz daje głowę, że w jej żyłach musiała płynąć krew francuska.



    Poza urodą aktorki możemy także docenić całkiem dobrą intrygę i niestarzejącą się prawdę, zawartą w filmie ? ?Kobiety doprowadzają mężczyzn do upadku?. I jakkolwiek by się płeć piękna nie piekliła ? taka jest prawda, nie można temu zaprzeczyć. Od wojny trojańskiej, po wszelkie zabójstwa, morderstwa i gwałty, rozognione przez ponętną kobietę. Czy to wina kobiet? Raczej nieszczególnie, chyba że mówimy o takiej kobiecie, jaką prezentowała sobą Lulu, czyli zadziornej, pewnej siebie i egocentrycznej kochance. Nie muszę udawać, że rodzaj męski nie ulega urokowi kobiety dominującej, bo to wiadoma i często w kinie powtarzana rzecz, problem w tym, że razem z Lulu idzie śmierć, właśnie jak w przypadku Puszki Pandory. Gdy mężczyzna już otworzy serce dla Lulu, to jego los jest ostatecznie przesądzony ? nie ma ratunku. Lulu poświęci wszystko i wszystkich, byle tylko wyjść na swoje, mieć jak najlepiej i uniknąć pracy. Mężczyźni w jej rękach są jak drewniane marionetki, wpatrzone z uwielbieniem w każdy jej gest, spełniający każdą zachciankę bez mrugnięcia okiem. Cóż, miłość (i pożądanie) zabiera wolność, kto kochał, ten wie.



    ?Puszka Pandory? ma wiele interesujących aspektów pomimo całkiem prostej budowy, opierającej się na ukazywaniu powolnego upadku Lulu, wynikającego z konsekwencji jej samolubnych czynów. Ciekawe jest jednak to, że w żaden sposób nie mogłem ulec wrażeniu, że dziewczę działa źle. Owszem, postępowała perfidnie, brak jej współczucia i zrozumienia, lecz patrząc w nieskończoną czerń jej oczu trudno określić, na co my właściwie patrzymy. Może to moja wina, bo w sumie również lubię kobiety, ale żeby aktorka potrafiła hipnotyzować widzów w dziele liczącym ponad 70 lat? To niesłychane i nadzwyczaj rzadkie ? tak działała m. in. Marlena Dietrich.



    Kwestie techniczne? Raczej nieistotne, aczkolwiek warto wspomnieć, że film postarzał się z godnością, dzięki czemu nie ma trudności z oglądaniem go. Nie uderza w nas ani dziwny styl aktorów, ani brak słów (film niemy) ani tym bardziej historia ? to wszystko wydaje się takie naturalne, wciąż świeże. Tym bardziej szkoda, że niewielu już o Lulu pamięta. Kino zdaje się zapomniało o jednej z pierwszych uwodzicielek ekranu, a jest to błąd karygodny. Warto zobaczyć i sprawdzić na sobie, czy ulegniecie czarowi czarnookiej Lulu.
    Zwiastun

  24. bielik42
    Podążając za... Romanem Polańskim - Konflikt na jeziorze (?Nóż w wodzie?)







    Nóż w wodzie

    Rok: 1961
    Występują: Jolanta Umecka, Leon Niemczyk, Zygmunt Malanowicz, Roman Polański (głos), Anna Ciepielewska (głos)
    W czasach, gdy świat dzieliła żelazna kurtyna, każda głośna interakcja Zachodu ze Wschodem musiała być ostrożna, ze względu na drżące palce nad pulpitami pomieszczeń kontrolnych komór z głowicami atomowymi. Nie tylko wojska i ekonomia obu mocarstw były odcięte od siebie ? również kultura została zablokowana. Na rynek Polski bardzo rzadko trafiały filmy produkcji amerykańskiej, natomiast wielcy twórcy Hollywoodu rzadko przejmowali się twórczością polskich reżyserów. Sytuacja zmieniła się, gdy w 1961 roku ?Nóż w wodzie? ? czwarty polski film, zgłoszony do rozdania Oscarów ? otrzymał nominację na zachodzie. W tym samym roku straciliśmy reżysera.



    ?Nóż w wodzie? to jeden z głośnych filmów wczesnej polskiej szkoły filmowej, stawiany tuż obok ?Kanału?, ?Popiołu i diamentu? czy ?Rękopisu znalezionego w Saragossie? ? polska szkoła była pod znacznie większym wpływem twórczości rosyjskiej (z wiadomych względów) niźli mieszanego stylu filmowania zza oceanu, co zawsze było atrakcyjne dla bardziej ambitnych widzów amerykańskich, znudzonych gangsterskimi kopiami ?Małego Cezara? i setkami fałszywych musicali. Kino europejskie (zwłaszcza w środkowoeuropejskie) było dobitne, przejmujące i miało w sobie pewną nietypową żałość, niemożliwą dziś do odzyskania. Polański swym filmem zabłysnął, a potem skorzystał z okazji i uciekł na zachód, by powrócić do polskiego kina dopiero 41 lat później, jako Papkin w wajdowskiej ?Zemście?.

    Cóż takiego urzekło krytyków w pierwszym filmie pełnometrażowym Polańskiego? Z pewnością bardzo minimalistyczna i skromna, lecz jednocześnie przepełniona metaforami i drugim dnem fabuła. Na początku filmu poznajemy małżeństwo, jadące swoim nowiutkim samochodem nad jezioro, by wśród spokojnego szumu fal odpocząć od miastowego zgiełku ? oboje musza być bogaci, bowiem posiadanie dobrej marki samochodu oraz własnego jachtu było symbolem dobrych zarobków (albo przynależności do partii). Po drodze Andrzej (kierowca) z piskiem opon zatrzymuje się kawałek za zuchwałym młodziakiem, który bez strachu stanął na drodze pędzącego samochodu, by złapać stopa. Po krótkiej, lecz pełnej emocji rozmowie chłopak (nie poznajemy jego imienia) wsiada do samochodu i wraz z młodym małżeństwem jedzie nad jezioro, by potem wraz z nimi spędzić dzień na jachcie. Wycieczka kończy się niemalże tragicznie.



    Wielkim sukcesem reżysera było zamknięcie półtoragodzinnej fabuły w zaledwie jednym dniu oraz ograniczenie bohaterów do trójki ? Andrzej, Krystyna i Chłopak. Na dodatek niemal cała akcja dzieje się na jachcie, a więc w tle nie przewija się absolutnie nikt ? ta opustoszała sielanka przypomniała mi nieco ?Żywot Mateusza? (patrz ? dział z recenzjami polskich filmów), głównie poprzez niesamowitą ciszę oraz narastające poczucie potęgi natury. Wydawałoby się, że tak mała liczba bohaterów szybko doprowadzi do banałów na scenie ? bo przecież jak długo można utrzymywać pomiędzy nimi emocjonujący dialog? ? lecz Polański wykazał się niesamowitym kunsztem prowadząc historię w taki sposób, że nawet zwyczajny obiad, gra w bierki, słuchanie radia czy też mycie pokładu ogląda się z żywym zainteresowaniem.



    A wszystko dzięki zastosowaniu konfliktu ? małżeństwo przedstawia nam doświadczenie, bogactwo i osiągnięcie w życiu spełnienia, natomiast Chłopak to symbol młodego człowieka, walczącego o swe miejsce w świecie. Zazwyczaj nie lubię zbytnio interpretować filmów, obawiając się szkody w postaci nadinterpretacji, ale w przypadku ?Noża w wodzie? trudno nie załapać problematyki ? różnicy w doświadczeniu życiowym. Małżeństwo żyje w dostatku, wolny czas spędzając na jeziorze, gdzie teoretycznie człowieka pcha wyłącznie wiatr i prąd wody, umożliwiając każdemu słodkie leniuchowanie w promieniach słońca, Chłopiec zaś jest samotny i świat przemierza na nogach, w dłoni dzierżąc ogromy nóż, by sprostać wszelkim problemom. Starsi płyną z prądem, młodzi chcą ten prąd wykreować.



    Sytuacja się komplikuje gdy wychodzi na jaw fakt, że często pozory okazują się być mylne ? praca na jachcie jest nie tylko skomplikowana, ale także wymagająca znacznego wysiłku fizycznego. W pewnym momencie Chłopak zirytowany ciężką pracą pragnie porzucić gościnę małżeństwa, lecz szybka intencja Krystyny, która postanowiła zastąpić chłopca w pracy odwiodła go od tego czynu, bo cóż to za mężczyzna, co rezygnuje z wysiłku gdy kobieta jest gotowa go wykonać? Reżyser bawi się swoimi bohaterami, wystawiając ich charaktery na próbę, stawiając przed ciężkimi wyborami i jeszcze gorszymi konsekwencjami, a nad wszystkim dominuje żywioł, czyniąc ludzi i ich problemy miałkimi.



    W ?Nożu w wodzie? zderzają się dwa światy ? jeden doświadczony, lecz nieco skostniały, drugi nieopierzony i pełen energii. To oczywiste, że wystąpią pomiędzy nimi zgrzyty, cięcia i walki. Oba pełne są przeciwieństw, które doprowadzają do wyzwalania w człowieku tego, co w nim najgorsze, lecz jednocześnie ? prawdziwe. Ujawnianie ukrytych twarzy szybko stało się znakiem rozpoznawczym twórczości Polańskiego, możemy to zauważyć chociażby w ?Rzezi? czy też metamorfozie bohaterki ?Dziecka Rosemary?. Ostatecznie polecam ten film każdemu, bo choć zdaje się na wskroś filozoficzny, został stworzony w prosty sposób, opowiadając swą historię szybko, sprawnie i otwarcie. Na uwagę zasługuje też świetna ścieżka dźwiękowa od Krzysztofa Komedy, dobre aktorstwo i miejscami zapadające w pamięć zdjęcia. Warto.
    Zwiastun

  25. bielik42
    Podażając za... Romanem Polańskim: Tron we krwi (?Tragedia Makbeta?)







    Tragedia Makbeta/ The Tragedy of Macbeth

    Rok: 1971
    Występują: Jon Finch, Francesca Annis, Martin Shaw, John Stride, Paul Shelley, Terance Bayler
    Kariera Romana Polańskiego jawi się jako niezwykły ciąg wzniesień i upadków, w którym każdy kolejny upadek coraz bardziej boli, a następne objawienie powoduje niezwykłą radość ? na początku lat 70-tych nasz najbardziej nie-polski reżyser był stanowczo na fali, mając za sobą kontrowersyjne ?Dziecko Rosemary? oraz nie mniej kontrowersyjny skandal, który to wydarzył się w trakcie kręcenia ?Tragedii Makbeta? ? jego żona wraz z nienarodzonym dzieckiem została zamordowana w swoim domu przez wyznawców Mansona?



    ?Jeżeli myślisz, że ten film jest krwawy, to najwyraźniej nie widziałeś mojego mieszkania? ? takie oto słowa miał ponoć rzec Polański, gdy producent zwrócił uwagę na niespotykaną w ekranizacjach sztuk teatralnych wzmożoną brutalność. Historię Makbeta zna niemal każdy człowiek o średnim wykształceniu ? stworzone przez Szekspira w XVII w. arcydzieło teatralne traktuje o drodze do władzy tytułowego Makbeta ? księcia (a potem króla) szkockiego ? który po usłyszeniu tajemniczej przepowiedni trzech wiedźm postanowił zdradzić swego władcę i przejąć tron. W uzyskaniu potęgi pomaga mu równie spragniona władzy Lady Makbet, a cała droga do tronu spływa we krwi ? Makbet morduje zarówno wrogów, jak i sprzymierzeńców, zagarniając cały kraj i stając się tyranem.



    Oczywiście adaptacja Polańskiego nie była pierwszą w historii filmu (wcześniej powstała m. in. słynna wersja Orsona Wellesa z 1948 roku i ?Tron we krwi? Kurosawy), ale z pewnością zapisała się w historii jako ?najkrwawsza? i ?największa klapa? ? ?Tragedia Makbeta? to jeden z wielu upadków Polańskiego, po których zazwyczaj robił sobie przerwę na pierdoły (vide nie tak dawna reklama z Heleną Bohem-Carter), by nabrawszy sił zrobić coś niezwykle ciekawego. Patrząc dziś na ową ?klapę?, którą ?Tragedia Makbeta? sobą przedstawia trudno sobie wyobrazić, dlaczego ów film miałby być mało dochodowy. Poszczególne aspekty wręcz temu przeczą! Mamy tu doskonałe ujęcia, świetne aktorstwo, całkiem wiarygodne efekty specjalne (poza kiepskimi efektami komputerowymi, typu widmowy nóż) i samą historię Makbeta, która przecież jest trzymająca w napięciu niemalże cały czas. Niestety kilka innych czynników również swoje dodało do upadku dzieła.



    Po pierwsze ? Polański nie był jedynym, który na początku lat 70-tych postanowił wyjść z filmem kostiumowym, ba ? część widowni zaczęło z pewnością mogła poczuć się znużona kolejną ?adaptacją słynnej sztuki średniowiecznej?. Innym kłopotem był fakt, że ?Tragedia Makbeta? nie miała w sobie nic innowacyjnego (jak ?Tron we Krwi) ani nic absolutnie genialnego (klimat u Orsona Wellesa), a na dodatek reżyser przeniósł sztukę Szekspira dosłownie, czyli każdy dialog jest tu mówiony wierszem, a aktorzy sypią anarchizmami jak z rękawa. Wiadomo, że jest to świetny zabieg artystyczny ? dialogi Szekspira ciężko usprawnić ? aczkolwiek wielu potencjalnych widzów raczej odpuści sobie film, który bardziej przypomina teatr?



    ?Tragedia Makbeta? to jeden z niewielu filmów Polańskiego, o którym nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Widać w nim, że Polański przebywał w głębokiej żałobie po utracie dziecka i żony, widać jego wściekłość we wściekłości bohaterów, walczących ze sobą bez pardonu i bez żadnej litości. Mamy tu kilka pięknych scen, wprost udających dzieła flamandzkich mistrzów pędzla (naturalistyczna scena sabatu), jest też kilka nad wyraz dosadnych (m. in. zamordowanie króla ? scena ta była kompletnie pominięta w sztuce), muzyka jest dopasowana, scenografia, światło i kamera ? wszystko w najlepszym porządku, ale zabrakło iskry bożej. Jeżeli jesteście wielbicielami filmów kostiumowych, to warto po ten tytuł sięgnąć, w innym wypadku ? najprawdopodobniej będziecie się nudzić, lepiej zerknąć na dzieło Kurosawy.
    Zwiastun:

×
×
  • Utwórz nowe...