Skocz do zawartości

bielik42

Forumowicze
  • Zawartość

    2636
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    19

Wpisy blogu napisane przez bielik42

  1. bielik42
    Może i nie Grand Finale, ale i tak koniec tej pracy.
    Teraz zajmę się innymi pracami, tak na początek moje top 10 w 2011r.
    [nadejdzie].



    ?Tak więc utopia okazała się kłamstwem owiniętym w prześliczny papierek obłudy i przyozdobionym błękitną kokardą fałszu. Nie jest jednak czymś złym, gdyż stanowi cel, sens istnienia. Ludzie, którzy dążą do utopii, częstokroć robią dla społeczeństwa wiele dobrego, lecz ci, którzy osiągnęli stan zwany ?utopią?, stają się istotami zepsutymi do cna. Dojście bowiem do miejsca zwanego ?pracownią Midasa? powoduje zgniliznę duszy, praktycznie bowiem zawsze jest to pięcie się do góry po ludzkiej krzywdzie.? Człowiek, który osiągnął luksusy w ten sposób, staje się marnym cieniem prawdziwego człowieka, obojętnieje on na ludzką krzywdę, nie posiada żadnych uczuć. Bogaci, odziani w garnitury wytworni panowie, o umysłach zapchanych cyframi i chwilowymi przyjemnościami, myślący tylko o zyskach, kobiety o pięknym wyglądzie i niebiańskich oczach błyszczących pustką i martwotą, o duszach przegniłych pychą i zawiścią do bliźniego. Wszechobecny ateizm, zimna obojętność, rozpusta i fałsz. Prawdziwy bal maskowy ludzi o dwóch twarzach. Tym wszystkim jest utopia, i choć jest mało realna, to lepiej będzie, jeśli pozostanie ?tylko? sensem istnienia.



  2. bielik42
    RetroKino ? I tylko śmierć nam pozostaje
    ?Pluton?




    Reżyseria: Oliver Stone
    Czas trwania: 2 godz.
    Rok wydania: 1986
    Gatunek: Wojenny, Dramat

    Ktoś kiedyś napisał: Piekło to niemożność rozumowania. Tak właśnie to miejsce tu wygląda ? piekło.
    Gdy zwykły, szary człowiek, bierny widz telewizji, usłyszy sformułowanie ?film wojenny? przed jego oczami stanie tytuł ?Szeregowiec Rayan? lub ?Armageddon?. Pewnie, każdy lubi, gdy wojsko jest miłe, pomocne i skuteczne. Tak właśnie działa ten świat, czyż nie? Zawęźmy więc zdanie do ?filmy wojenne o Wietnamie?. Hm, cóż by tu wspomnieć. ?Rambo?? ?Forrest Gump? był całkiem niezły. Owszem, był, ale nie o to chodzi. Film o prostaczku ukazywał wojsko, jako bandę mało rozgarniętych kretynów, potykających się o własne nogi, a nam jest potrzebny silniejszy obraz. ?Pluton? jest właśnie takim obrazem. On, ?Czas Apokalipsy? Coppoli i ?Full Metal Jacket? Kubricka. Przyjrzyjmy się więc tej krytyce na największą porażkę USA.



    Mama i tata, nie chcieli żebym tu przyjeżdżał. Chcieli, żebym był taki jak oni: szanowany, zapracowany,... z domkiem, z rodzinką.
    Głównym bohaterem jest młody, nieopierzony piechociarz o imieniu Chris (Charlie Sheen). Trafia on do Wietnamu w dość zaskakujący sposób, bowiem zgłasza się na ochotnika. Rzuca szkołę, marzenia o prawdziwym życiu i bogactwie, aby przybyć tu, do dziczy, ?bronić kraju?. Wzbudza tym samym rozbawienie kompanów ? najgorszych mętów społecznych, bezrobotnych, czarnych, hipisów i psychopatów. Piękny tytułowy pluton, zawiera w sobie wszystko, co najgorsze w Ameryce. O ile historia wciąż zatacza kręgi wokół Chrisa, to prawdziwymi bohaterami filmu są dwaj sierżanci: Barnes (Tom Berenger) i Elias (Willem Dafoe). Każdy z nich zupełnie inaczej odczuwa sytuację, w jakiej razem się znajdują. Barnes wyznaje własne prawa, wierzy, że ta wojna coś znaczy dla jego kraju, ślepo ufa instynktowi, traktując Wietnamczyków gorzej od zwierząt. Z kolei Elias jest jego całkowitym przeciwieństwem, stracił bowiem wiarę w sens tej wojny (czy ona w ogóle go posiadała?), nie potrafi zrozumieć zła, jakie się rozpętało na tym kawałku świata. Obaj starają się wpłynąć na nowych żołnierzy, a po dramatycznym mordobiciu pomiędzy sierżantami w wiosce wietnamskiej pluton dzieli się na dwie części. Konflikt tragiczny, przechodzący w wyższe stany świadomości i moralności. To pomiędzy nimi toczyła się prawdziwa wojna.



    Nie mogę uwierzyć, że walczymy ze sobą... kiedy powinniśmy walczyć z innymi.
    Na tym polega magia tego filmu ? nie oglądamy dokumentu ? widzimy krytykę człowieka, polityki i zniszczenia. Razem z niedoświadczonym Chrisem obserwujemy wybitnie rzeczywisty obraz wojny, krew, śmierć i upadek moralny. Poczucie obowiązku, a poczucie człowieczeństwa toczą gigantyczny konflikt. Całość zakończona efektowną batalią w dolinie, gdzie siły amerykańskie starają się odeprzeć napierające siły wietkongu. Sporym zaskoczeniem była dla mnie naturalistyczna wizja rzeczywistości, ukazanie ogromu bezsensownej śmierci. Przesłanie oraz sposób, w jaki film kontaktuje się z widzem zasługują na oklaski, stanowią bowiem wzór krytyki i cynizmu.



    Może w końcu tu, w błocie, odnalazłem sens. Może odtąd mogę znów zacząć wszystko od początku. Być czymś, z czego mogę być dumny, bez potrzeby udawania,... bycia sztucznym człowiekiem.
    Ze strony technicznej film również jest dość przejmujący. Nie są to, co prawda, tak artystyczne widoki jak w ?Czasie Apokalipsy?, ani efektowne ruiny cywilizacji wprost z ?Full Metal Jacket?, ale za to ukazują nieprzebyty dzicz, puszczę, która wpływa na żołnierzy swoim ogromem. Kamera jest dobrze prowadzona, często skupia się na twarzach bohaterów, po chwili płynnie przechodząc w szerszą perspektywę sceny. Gra Charliego Sheena nie jest zła, ale dla mnie nie wybija się też czymś szczególnym. Najlepiej odegrani zostali obaj sierżanci, z lekką przewagą dla Dafoe, który pokazał prawdziwy kunszt aktorski. Efekty są ciekawe, dość realistyczne, muzyka zachwyca, choć zabrakło mi typowych dla tamtego okresu kawałków (ach, Rolling Stones). Trochę szkoda, ponieważ zarówno w ?Czasie[?]?, ?Full[?]? i ?Forrest Gump? takie utwory się pojawiały. (Perełką jest "White Rabbit" Jefferson Airplane, muzyka, która już wsiąkła w kinematografię, używana przy scenach pierwszego palenia maryśki lub przeżywania psychozy)
    Wojna już się dla mnie skończyła... ale pozostanie ze mną do końca moich dni.



    ?Pluton? jest dla mnie kolejnym manifestem przeciwko brutalnej polityce Zachodu, złości, nienawiści i zezwierzęceniu człowieka. Reżyser stara nam się pokazać, co wojna potrafi z człowieka stworzyć, dlaczego wywołuje tak wiele zła i zniszczenia. Jest to też bolesny cios w armię Stanów Zjednoczonych oraz ?porządek? tak chmurnie przez nich głoszony. Smutny, piękny i wstrząsający ? polecam.
  3. bielik42
    Komiksowo ? ?Umpa-Pa Czerwonoskóry?







    Scenarzysta: Rene Goscinny
    Rysunki: Albert Uderzo
    Stron: 176

    Muszę to przyznać ? niesamowity duet Goscinny-Uderzo miał ogromny wpływ na moje dzieciństwo. Jedynymi komiksami (poza gazetą ?Kaczor Donald?) jakie miałem w domu, był cały cykl przygód ?Asteriksa i Obeliksa?. Byłem także w posiadaniu kilku tomików przygód Mikołajka, które zręcznie kształtowały moje absurdalne poczucie humoru. Teraz, gdy dzieciństwo już pozostało w oddali, do ręki mej wpadł inny komiks niesamowitego duetu. I nie macie pojęcia, jak bardzo się cieszyłem z tego powodu?



    ?Umpa-Pa Czerwonoskóry? to swoisty album, zawierający wszystkie cztery tomy przygód Indianina, a także nigdy w Polsce nie publikowane początki tej historii. W Prologu, czyli w ?Pierwszych próbach 1951? poznajemy genezę przygód Indianina, który powstał w umysłach twórców dużo szybciej niż legendarny gal. Na 13 stronach obserwujemy dość sztampową (bo Europejską, a więc opartą na stereotypach indiańskich) historyjkę, właściwie nigdy nie zakończoną. Możemy też zapoznać się z początkowym stylem Uderzo, który uwielbiał wprost pompować swoje postacie helem, obdarzając je muskularnymi ramionami i tycimi główkami. Ta część przygód pojawiała się w gazetach, więc jest raczej mało znana, na uwagę zasługuje tylko dlatego, że ta swoista ciekawostka może być interesująca dla fanów Asteriksa. Mnie, starego wyjadacza bardzo cieszyło zauważanie drobnych szczegółów, dzięki którym późniejsze twory tego duetu były jakże charakterystyczne. Zresztą ? nieważne, bo główna zabawa zaczyna się z dalszą, o wiele dłuższą częścią tomu.



    Cóż więc tu mamy? Zawarte w środku zeszyty to: ?Umpa-Pa Czerwonoskóry?, ?Umpa-Pa Na wojennej ścieżce?, ?Umpa-Pa i Piraci? (cóż za zbieg okoliczności!), ?Umpa-Pa i Tajna Misja? i ?Umpa-Pa kontra Chora Wątroba?. Całość zamyka się w 176 stronach, zawierających również kilka stron krótkiego tekstu wspominkowego ?Asteriks opowiada? oraz okładek poszczególnych tomów. Niewielki dodatek, a cieszy. Wszystkie opowieści trzymają w sumie równy poziom, zgrabnie balansując na pograniczu groteski, ironii i zwykłej historii z czasów kolonizacji Ameryki. W pierwszym tomie rozpoczyna się przyjaźń pomiędzy tytułowym Indianinem, należącym do plemienia Szpokoszpoko, a przybyłym francuskim szlachcicem Hubertem de la Puree de Cartofelle. Ta dziwaczna zażyłość skutkuje wieloma gagami, których celem jest wyśmianie naszej cywilizacji poprzez zestawienie jej z bliższym natury życiem Indian. Kolejne dwa tomiki to bardzo ciekawie poprowadzone komedyjki z ostrym łupniem gdzieś pomiędzy, w czwartej historyjce Umpa-Pa odwiedza stary kontynent, a w ostatnim rozpoczyna się konflikt pomiędzy kolonizatorami, w którym bierze udział i plemię naszego bohatera i wrogie plemię, przewodzone przez wodza Chorą Wątrobę. W tym ostatnim zeszycie chciałbym zwrócić uwagę na przekomiczne ukazanie kolonizatorów Pruskich z idealną, spolszczoną mową germańską. Wśród agresorów jest też bohater z najdłuższym nazwiskiem w dziejach komiksu!



    Należy oczywiście pochwalić robotę Uderzo. Widać tu ten niesamowity, kolorowy styl, tak pięknie oddający dzikość Galii i słoneczny Rzym. Twarze postaci często są karykaturalne, sceny bitew wywołują uśmiech na twarzy, a zwierzęta to po prostu mistrzostwo. Ten włoski rysownik miał prawdziwy talent do tworzenia tak bajkowych światów. I w tym przypadku czujemy specyficzny klimat dzikich gąszczy amerykańskich lasów i wysokich traw. Warto uważnie przyglądać się obrazkom, ponieważ rysownik ukrył w kadrach wiele śmiesznych ciekawostek.



    Na zakończenie chciałbym dodać, że ci dwaj panowie dali mi niegdyś ogromny prezent, swoimi komiksami potrafili przenieść mnie w tak odległe czasy, historyjki galów wryły mi się w pamięć, dzięki czemu przygody tego pociesznego Indianina przyjąłem niemal ze łzami w oczach. Doprawdy, toż to najwyższa klasa dziecięcego komiksu, doskonały polepszacz humoru. Polecam przygody Umpa-Py każdemu, niezależnie od wieku.


    Bimbrownikus

  4. bielik42
    Podążając za... Melem Brooksem cz. VI - Dowcipy z mistrza horroru (?Lęk wysokości?)







    Lęk wysokości/High Anxiety

    Występują: Mel Brooks, Madeline Kahn, Cloris Lechman, Harvey Korman, Ron Carey
    1977 rok ? trzy lata przed śmiercią wielkiego reżysera Alfreda Hitchcocka, a także dokładnie rok po premierze jego ostatniego dzieła. Również w tym roku na świat wyszedł swoistego rodzaju hołd dla mistrza suspensu, w reżyserii samego Mela Brooksa. ?Lęk wysokości? zamyka najbardziej płodne w filmy dziesięciolecie całego życia tego reżysera wybitnie idiotycznych i pociesznych komedii. Czy warto sprawdzić jakość tego ?pożegnania??




    What a dramatic airport.
    ?Lęk wysokości? jest hołdem dla całej twórczości Hitchcocka, którą to Brooks, jak i cały świat, niezwykle cenił. Choć kondycja brytyjskiego reżysera horrorów była już wtedy nienajlepsza, to Mel Brooks wcale nie zmienił swego zwyczaju, i jak to zwykle do filmu podchodził, tak i do tego podszedł ? na niepoważnie. Nie ma w tym filmie ani krztyny złośliwości czy drażniącego wytykania palcem błędów innych filmów, co bardzo się ceni w dziełach satyrycznych tego kalibru. Brooks postanowił zastosować się do wszelkich zaleceń mistrza, poza tym jedynym ? publika zamiast moczyć siedzenia w kinie ze strachu, będzie to robiła ze śmiechu. I w ten sposób powstał ?Lęk wysokości?.



    This sing is unlisted!
    Zaczyna się więc zgodnie z hitchcockową mantrą ? ?Film winien zacząć się od trzęsienia ziemi?, a więc Mel Brooks stworzył (za)trzęsienie gagów. Wpierw w rytm dramatycznie pociąganych smyczków (motyw przewodni ?Psychozy? jest aż nazbyt oczywisty) obserwujemy lądujący samolot, z którego na trzęsących się nogach wychodzi nasz bohater ? Dr Richard H. Thorndyke (Mel Brooks). W tym samym momencie złowrogo wyszczerzona staruszka, stojąca za tłumem oczekujących, podnosi wysoko tajemniczy przedmiot, sapiąc przy tym głośno i groźnie, by po chwili rzucić się z miłością do przybyłego samolotem męża To nie koniec niespodzianek na lotnisku, ale nie chcę wam ich zdradzać, bo to przecież część zabawy, nieprawdaż?



    I?ll let you wear my underwear.
    Następnie Richard wreszcie odnajduje swojego szofera Brophy?ego (Ron Carey), by wraz z nim udać się do luksusowego szpitala dla psychicznie chorych, gdzie nasz bohater będzie zajmował stanowisko dowodzące, gdyż jego poprzednik odszedł z tego świata w bardzo tajemniczy sposób. Na miejscu poznaje wyjątkowo surową siostrę Diesel (Cloris Lechman) i podejrzanie uprzejmego doktora Charlesa Montage (Harvey Korman). Ta para wyraźnie coś ukrywa, ale nie to jest teraz najważniejszym zmartwieniem Richarda, trzeba bowiem obejrzeć cały kompleks. Miłą niespodzianką jest obecność profesora Lillolmana ? dawnego wykładowcy Richarda. Lillolman również wydaje się wiedzieć coś niepokojącego o tym miejscu. W trakcie rozmowy z profesorem na jaw wychodzi największy strach Richarda ? tytułowy lęk wysokości, odgrywający w filmie dość ważną rolę. Pytań i postaci z czasem pojawia się coraz więcej, by ostatecznie zakończyć wszelkie wątpliwości w dramatycznej scenie kulminacyjnej ? wypisz wymaluj Hitchcock. Tyle, że w stroju klauna.



    Listen Mister, I don?t go for this sort of thing.
    Jest więc tajemnica, fałszywy zausznicy, człowiek w nowym otoczeniu, zupełnie mu nieznanym. Jest też piękna kobieta (znów Madeline Kahn!) i odrażający morderca. Czego jeszcze trzeba? Prawdopodobnie czegoś charakterystycznego, czyli charakterystycznie Brooksowej parodii. W tym tytule dominują nawiązania i przeróbki kultowych scen z filmów Hitchcocka. I tak Richard biorąc prysznic zostaje zaatakowany gazetą przez znerwicowanego boya hotelowego (patrz ?Psychoza?), a znów siedząc w parku nasz bohater ze zdziwieniem obserwuje tłoczące się na pobliskim placu zabaw ptaszyska, które następnie pięknie go ?dekorują? (?Ptaki?), a przykłady można mnożyć i mnożyć? Samo zachowanie bohaterów (pierwsza pełna rola pierwszoplanowa Mela Brooksa, nie licząc niemego ?Niemego Filmu?) jest wspaniale oddaną karykaturą postaci z filmów Hitchcocka. Rolami dominującymi w tym filmie są bez wątpienia pielęgniarka Disel i jej kochanek Montage. Scena z ?leczeniem? chorego psychicznie pacjenta w wykonaniu Montage to prawdziwa perełka komediowa. Muzyka nastrojowa, napędzająca niezłego stracha to też jeden z większych atutów tego filmu.



    It?s for dip!
    I choć wszystko wydaje się być na swoim miejscu, to jednak trzeba stanowczo stwierdzić, że najlepiej przy ?Lęku wysokości? będą się bawić znawcy twórczości Hitchcocka. Nie powinno to nikogo dziwić, bo przecież właśnie w tym celu został on stworzony, ale również i przez to nie zawiera w sobie typowych dla Mela Brooksa idiotycznych scen, przesiąkniętych absurdalnym pomysłem i wykonaniem, jak - daleko nie szukając ? ucieczka z niebezpiecznej sytuacji w ?Płonących siodłach?. Naprawdę brakowało mi tu czegoś, co by mnie bardziej zaangażowało do oglądania. Fakt faktem osobiście jeszcze nie miałem styczności z wszystkimi filmami mistrza grozy, więc zapewne całego humoru ?Lęku wysokości? nie doceniam, ale to wciąż nie jest usprawiedliwienie, bowiem ten film zwyczajnie wydaje się być przegadany. Niestety. Jeżeli więc znacie Hitchcocka nie tylko z ?Psychozy?, czy z najnowszego filmu ?Hitchcock? z Hopkinsem, to bez wątpienia powinniście ?Lęk wysokości? zobaczyć. Jeśli zaś twórczość tego pana jest dla was zagadką ? oglądajcie tylko, jeżeli jesteście spragnieni humoru Brooksa, ale lepiej ten głód zaspokajają inne jego filmy?
    Zwiastun

    Youtube Video -> Oryginalne wideo
  5. bielik42
    Podążając za? Braćmi Coen cz. XIII ? Problemy współczesnego żyda (?Poważny Człowiek?)







    Poważny Człowiek/A Serious Man

    Występują: Michael Stuhlbarg, Fred Melamed, Sari Lennick, Adam Arkin, Fyush Finkiel
    Trzynasta produkcja braci Coen figuruje jako ?Czarna komedia?, co w sumie nie powinno nikogo dziwić, bo przecież większość poprzednich produkcji coenowskich podpadała pod ten gatunek. ?Poważny człowiek? różni się jednak od poprzedniczek znacząco, i to raczej w złym sensie, ale nie uprzedzajmy.



    Rzadko kiedy trafia mi się taki początek filmu, który cieszy mnie niesamowicie, ale w przypadku omawianego filmu taki się właśnie trafił ? wpierw ociekający klimatem prolog, przedstawiający żydowskie małżeństwo za czasów pierwszej wojny światowej (lub nawet wcześniej), by potem płynnie przejść w przyjemną melodię ?Somebody to love? zespołu Jefferson Airplane, towarzyszącą generowanym w CGI planszom z nazwiskami. Krótka historia o rodzinie żydowskiej z początku jest dosyć tajemnicza, a przez to niezmiernie ciekawa ? mąż wracając do domu spotkał po drodze starca, który według jego żony? zmarł kilka tygodni temu. I tak rozpoczyna się kłótnia, a nam, zwykłym widzom towarzyszy przyjemne uczucie niepokoju. Ale to nie jest główna os fabularna tego filmu.



    Prawdziwa historia dotyczy rodziny Gopnik, również żydowskiej, lecz żyjącej w Ameryce, w czasach nam współczesnych. Głównym bohaterem został Larry Gopnik ? głowa rodziny, teraz w poważnych tarapatach. Jego żona chce rozwodu, jej kochanek korzystając z podstępnej perswazji i wrodzonej uczciwości Larry?ego wyrzuca go z domu, brat Larry?ego ma wciąż kłopoty z pracą, dwójka dzieci interesuje się wyłącznie swoimi sprawami, a by tego nie było dość pojawiają się problemy z jednym z jego uczniów. Otóż Larry jest wykładowcą fizyki i na dodatek ma problem z rozwijaniem swej działalności naukowej. I czy ta sytuacja stanowi idealny podkład pod komedię? Nawet czarną?



    Nie za bardzo, moim zdaniem. Pokazane z pieczołowitością środowisko amerykańskich żydów raczej nudzi niż fascynuje, a mętna, lękliwa postawa głównego bohatera budzi raczej politowanie, niż śmiech czy zrozumienie. Podobnie narzekać muszę na aktorów, grających z jedną, właściwie manierą, bez jakichkolwiek szaleństw czy wyskoków. Gdybym zaś miał się w tym wszystkim doszukiwać humoru, to znalazłoby się jedynie kilka scen, ale i tak jest ich mniej niż w dosyć kiepskim ?Okrucieństwie nie do przyjęcia?, co bardzo mnie zmartwiło i poczułem się przez to zawiedziony staraniami duetu Coen. Bohaterów wciąż nękają stereotypy i zatęchła religia, w którą niewielu wierzy, a większość praktykuje tylko dla pokazu.



    No dobrze, być może jestem zbyt ostry dla tej produkcji. Jest mi wiadome, że bracia Coen schowali w scenariuszu całą masę odniesień, metafor, drugich denek, a nawet narzutów filozoficzno-fizycznych, ale to wszystko sprawia, że ?Poważnego człowieka? ogląda się z trudem i z coraz bardziej rosnącym znudzeniem, wprost proporcjonalnym do ilości akcji. Larry pałęta się od jednego Rabina do drugiego, słysząc mądre, lecz kompletnie nieprzydatne frazesy i tajemnicze stwierdzenia. Najciekawszym momentem jest fragment, gdy Larry erotycznie fantazjuje o swej niezwykle gorącej sąsiadce, a najśmieszniejszą sentencją jest zapewnienie, że ?w czasie pracy nad filmem nie ucierpiał żaden żyd?. Niestety, ale wyśmiewanie tego środowiska z pewnością lepiej udaje się Woody?emu Allenowi. ?Poważny człowiek? jest tworem głębokim i szerokim, lecz też nieznośnie nudnym i przydługim. Ma swoje racje, ma swój klimat, ale brak mu humoru i zacięcia. Nuda, tylko dla wyposzczonych fanów braci Coen.
    Zwiastun

    Youtube Video -> Oryginalne wideo
  6. bielik42
    Perły komiksu ? ?Rycerze świętego Wita?





    Rysunek: David B.
    Scenariusz: David B.
    Bardzo cenię sobie francuską sztukę komiksu ? wydaje mi się, że wspominałem już o tym kilkakrotnie. Nie powinno to nikogo dziwić, bowiem za młodu podstawowym mym komiksem były przygody Asterixa, a nie tak dawno temu na recenzencki warsztat wziąłem krótki i prosty ?Dworzec centralny?. O ?Rycerzach świętego Wita? dowiedziałem się dzięki ?tygodnikowi kulturalnemu?, puszczanemu co piątek na TVP Kultura ? to bardzo mile łechcący dowód, że polscy krytycy wreszcie przyznali komiksowi status ?sztuki?. A ?Rycerze?? na ten tytuł zasługują jak najbardziej.



    Zacznijmy może od autora, gdyż dzieło to ma tylko jednego ojca, co wcale nie jest takie częste w tej branży. W tym wypadku usprawiedliwione jest to faktem, że komiks ten to tak naprawdę zręczna autobiografia, choć skupiająca się bardziej na bracie autora. W poszukiwaniu wcześniejszych tworów Davida B. trafiłem na całkiem niezłą bazę różnorakich dzieł, nigdy niewydanych na polskim rynku, ale jako że tytuł tu opisywany otrzymał wiele nagród i jest stawiany obok ?Mausa? Spiegelmana to doczekaliśmy się tłumaczenia i publikacji na Polskim rynku. Co prawda wciąż jest to przyjemność dla wybranych, bo tomiszcze to wielkie i drogie ? bagatela 130 zł za około 400 gęsto zapełnionych rysunkiem stron. Przyjrzyjmy się więc wnętrzu.



    David B. przyszedł na świat jako Pierre-Francois Beauchard, w 1964 roku mieszka w Nowym Orleanie razem ze starszym bratem o imieniu Jean-Christophe, młodszą siostrą Florence i rodzicami ? nauczycielami rysunku. Rodzice od małego opowiadali mu historie o konfliktach, a najgłośniejszym ówcześnie wydarzeniem była wojna w Algierii, w której Francja poniosła sromotną porażkę. Na ulicach Orleanu trwa dziecinna sielanka ? dzieciaki mają swoją bandę, rozrabiają i krzywdzą postronnych ? jak to dzieci. Lecz pewnego dnia Jean-Christophe bawiąc się na motorze zastyga w bezruchu, po czym w drgawkach osuwa się po ścianie. Epilepsja. Wraz z tym wydarzeniem rozpoczyna się długa wędrówka rodziny Beauchard przez drogę leczenia najstarszego syna. A tymczasem młody Pierre-Francois rysuje, tworzy bitwy i wojny, uwielbia tatarów i masowe rzezie, dając upust swym talentom.



    Historia przedstawiona w komiksie jest wyjątkowo długa i obejmuje okresy dorastania rodzeństwa, początków samodzielności, odejścia z domu rodzinnego, studiów w Paryżu, dorosłego życia Davida B. Przez znaczną ilość stronic obserwujemy wydarzenia powiązane z nieszczęsną chorobą jego starszego brata, która kładzie się cieniem na życiu całej rodziny. Po kolei patrzymy na zmianę nastawienia rodziców, szukania nowych rozwiązań i pomysłów. Z pomocą przychodzą wschodnie tajniki leczenia, oddzielone obozy żywieniowe (cieszące się niegdyś ogromną popularnością w bogatych społeczeństwach), wywoływanie duchów, a nawet teorie i praktyki antropozoficzne, astrologiczne, widzenia, media i szarlatani. Cała menażeria oryginalnych zastosowań i pomysłów, ale żadne z nich nie działa. A chory się zmienia.



    Oczywiście na wszystkie zdarzenia patrzymy okiem Davida, a on dzięki swej wrodzonej wrażliwości artystycznej zręcznie przedstawia nam całą historię, uzupełniając je swoimi wizjami i dziełami wyobraźni. Wybitnie ważną rolę odgrywają tu trzy literackie postacie-zjawy, stworzone przez umysł Davida i zamieszkujące w graniczącym z posiadłością rodziny B. lasem. Dialogi między nimi i Davidem pełne są zaskakującej szczerości, czystego zagubienia w okrutnym świecie i nieustających prób odnalezienia sensu. Fabuła jest przepełniona poetycką aurą i mrocznym surrealizmem, a to wszystko potęguje postępujące kształcenie się Davida i stopniowe poznawanie nowych nurtów literackich. Każde dzieło, z którym ma styczność i o tym wspomina w drobiazgowy sposób wpływa na jego świat, czyniąc go jeszcze bardziej niepokojącym. Często i bardziej wrogim. A gdy do tego dochodzi instynkt seksualny i żądze?



    Powyższe odczucia i wpływy wystarczałyby na cały osobny komiks, ale tu są tylko otoczką dużo bardziej tragicznych wydarzeń. Rzeczą smutną i dziwacznie ciekawą jest obserwowanie dorastania człowieka chorego na epilepsję. Jean-Christophe często traci władzę nad sobą, nie wie gdzie jest, upada na ulicy, ślini się, działa z opóźnieniem. Normalne życie zostało mu odebrane, a on sobie to powoli uświadamia, choć nie można jednocześnie określić, czy z tym walczy. Właśnie ta niepewność rodzeństwa, czy przypadkiem Jean-Christophe nie udaje swojej choroby, by pozostać pod opieką rodziców i uciec od dorosłości staje się zarzewiem konfliktu i rosnącej wściekłości. A gdy do tego dodamy próby samobójcze, pulsującą przemoc i bunt, to zyskujemy naprawdę przerażającą mieszankę, podczas której wielu osobom mogą puścić nerwy.



    Słów kilka o rysunku ? styl Davida B. jest niezwykle oryginalny i nie przypomina właściwie żadnego znanego mi stylu. Trochę jest w nim kubizmu, bo sporo rzeczy jest przedstawionych w uproszczonej formie, dokładnie wyrysowanych figur geometrycznych, ale z drugiej strony wyobraźnia rysownika tworzy naprawdę zaskakujące postacie i potwory ? przedstawienie epilepsji w postaci snującego się za bratem autora cienia jest niezwykle sugestywne i niepokojące. I choć niby wydaje się ten styl prosty, to jednak jest pełen pieczołowicie oddanych szczegółów, a mroczny klimat potęguje zastosowanie wyłącznie czerni i bieli. Natrafimy tu też na szerokie zastosowanie symboliki, ale nie czuć tu inteligentnego zadufania.



    Jak już wspominałem ? komiks liczy sobie czterysta stron A4, zapełnionych oryginalnym stylem rysowniczym. Historia rodziny B. jest ciekawa, pogmatwana i pełna dwuznaczności. Jeśli chodzi ilość postaci drugoplanowych to stosowane są raczej oszczędnie, często rysownik przedstawia niektórych ludzi w formie zwierząt (rzecz częsta we francuskich komiksach), co tylko dodaje temu wszystkiemu nadzwyczajnej dziwności. ?Rycerzy świętego Wita? czytało mi się nadzwyczaj szybko i przyjemnie. Nie mogłem wprost oderwać się od lektury, a czarno-biały świat dziwacznych stworów i nieustannej walki wciąga z niewiarygodną siłą. Polecić ten komiks mogę właściwie każdemu, bo to zupełnie nierealne przeżycie.
  7. bielik42
    Martwa rzeczywistość - World War Z (Max Brooks)







    World War Z: An Oral History of the Zombie War

    Autor: Max Brooks
    Gatunek: Reportaż, science-fiction/fantastyka
    Rzecz ciekawa ? nigdy za zombiakami specjalnie nie przepadałem. Owszem, czasy są takie, że gdzie tylko nie spojrzeć wyłażą na nas żywe trupy, z reklam, z telewizji, z monitorów i paczek chipsów. Takie to te czasy parszywe, że umrzyki w grobach zostać nie chcą, a wraz z nimi na powierzchnię naszej planety, z mroków wszelkiego horroru wypełza przebrzydły marketing i pieniądz. ?World War Z? jest jednym z głośniejszych dzieł, traktujących o gnijących.
    Muszę przyznać, że do przeczytania tejże książki (w oryginale, warto nadmienić) zachęcił mnie też autor ? Max Brooks jest synem TEGO Mela Brooksa ? mistrza komedii amerykańskiej, spod którego ręki wyszły takie dzieła jak ?Robin Hood i faceci w rajtuzach?. Do myślenia daje także fakt, że przyszły pisarz o powstaniu martwych ma swe korzenie w naszej drogiej Polsce (Mel Brooks jest potomkiem żydowskich emigrantów z Polski). No ale dość o kulisach, pora na samo (gnijące) mięcho ? o czym czytamy?
    W pewnym sensie jest to książka jakby wyrwana z zupełnie innej rzeczywistości ? miałoby to być dzieło dziennikarza, który kilka lat po Światowej Wojnie Z postanawia ujawnić kulisy rozprzestrzenienia się zarazy i skutków ludzkiej pazerności i głupoty. Tak więc na początku autor zwraca się do nas opowiadając o genezie książki, by potem ujawnić fakty, których doszukał się dzięki przeprowadzaniu wywiadów z odpowiednimi osobami. Znajdziemy tutaj dziewięć wyszczególnionych rozdziałów ? od pierwszych przypadków w Chinach po ostateczne techniki eliminowania pozostałych przy (nie)życiu zgniłków. Najciekawsze są dwa środkowe rozdziały, traktujące o ?Wielkiej Panice? i ?Wojnie Totalnej? ? każdemu z nich chciałbym poświęcić osobny akapit.
    I tak w ?Wielkiej Panice? autor ukazuje nam świat, w którym całą ludzkość ogania tytułowa panika. Rzeczy dzieją się niespotykane, a jeszcze bardziej zadziwiające są próby? zarobienia na tej panice, chociażby poprzez działania producenta pewnego leku, który ponoć miał bronić przed infekcją biednych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Iluzja prysła, gdy na brzegach Ameryki pojawiły się na wpół zeżarte przez morską wodę ciała, chodzące z niezłą werwą. Wtedy to zaczął się gigantyczny exodus za niczym, w wyniku którego więcej ludzi straciło życie niż poprzez zagryzienie. Prowadząc wiele niedopowiedzeń i mglistych śladów autor uświadamia nam takie rzeczy, jak powszechność kanibalizmu, akty totalitarne i inne, podobne zbrodnie, które leżą w ludzkiej naturze.
    Niemal równie ciekawym rozdziałem jest wspomniana ?Wojna Totalna?, zorganizowana i zaczęta oczywiście przez amerykańskich marines. Jednocześnie pisarz wpadł na doskonały pomysł instynktownej strategii nieumarłych ? trupy łączyły się w gigantyczne roje, wędrujące przez cały kontynent. Naprzeciw nim wystawiono najnowocześniejszą broń, ale? o tym dowiecie się już sami. Poczytamy też o tym, jak w innych krajach walczono z plagą nieśmiertelności.
    ?World War Z: An Oral History of the Zombie War? jest książką wyjątkową ? nie stara się nas przerazić na siłę. Wszelkie wydarzenia, czy to makabryczne, czy przerażające, są opowiedziane ze spokojem, chłodem i wewnętrznym opanowaniem. To, co w niej faktycznie może przerażać, to stopień odwzorowania rzeczywistość. Max Brooks okazał się być mistrzem przewidywania i w jego wizję świata w ogniu epidemii można spokojnie uwierzyć bez mrugnięcia okiem. Język jest czysty, przejrzysty i często różniący się stylem, w zależności od tego, kto mówi. Filmu na podstawie jeszcze nie widziałem, ale ten, który połakomi się na książkę w oczekiwaniu na akcję i wybuchy srogo się zawiedzie. Dobra rozrywka, przyjemna wizja i miejscami przerażające przewidywania ? World War Z w skrócie. Polecam.
×
×
  • Utwórz nowe...