Skocz do zawartości

mistew

Forumowicze
  • Zawartość

    2234
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez mistew

  1. mistew
    Kiedyś musiał w końcu nadejść ten dzień... mógłbym to przedłużać w nieskończoność, twierdzić że nic się nie dzieje... ale nie byłoby to prawdą. A więc oficjalnie - w dniu dzisiejszym kończę pisanie tego bloga.
    Poświęciłem temu zadaniu bardzo dużo czasu, ale i pasji. Przez ponad dwa lata, dzień w dzień, wchodziłem na stronę tych blogów i pisałem, albo patrzę jak piszą inni. Dużo zdrowia zostawiłem pisząc kolejne wpisy na tematy, które po prostu były mi bliskie - zwykłemu, szaremu chłopakowi z Bródna. Było to zadanie tym sympatyczniejsze, że poznałem wielu ludzi, których bez blogów był zwyczajnie nie poznał - Diacona, Zircia, Castiela, Szwonka, Zorzina, Danewcielo, Owca, MattiR, Orga, MAGneta, Drainiaca. Z pewnością jeszcze długo będę miał w pamięci to niezapomniane lato 2010, ze studiami FA i długimi rozmowami na gg. Nie podejmę się - jak niegdyś Owiec - sklasyfikowania swoich najlepszych wpisów na blogu. Po prostu za trudno byłoby to odsiać. Zresztą - co tu kryć - na moim blogu nigdy nie zagościł tekst wybitny. Były dwa czy trzy niezłe pomysły, które skrzętnie wykorzystałem, ale nadal nie było w tym "tego czegoś" - jakiejś niesprecyzowanej iskry. Pomimo tego pisałem... często dzień w dzień, czasem nawet dwa wpisy jednego dnia, nie zważając na błędy interpunkcyjne i merytoryczne... po prostu mnie to radowało... a gdy jeszcze potem czytałem komcie... O tak, komentarze, sól ziemi blogowej. Nie powiem często to właśnie one motywowały lub odbierały tą motywację do pisania kolejnego wpisu.
    Tak się rozpisałem, a nie napisałem o rzeczy najważniejszej - czemu? Rzecz ta jest prozaiczna - po prostu straciłem motywację. Czy bardziej - fazę, która pozwalała na pisanie coraz to nowych wpisów. Przez ostatnie dwa miesiące próbowałem to troszkę zagłuszyć, ale uznałem, że to po prostu nie ma już dłużej sensu. Czasem trzeba wiedzieć kiedy skończyć, żeby nie narazić się na śmieszność. Zaznaczam, że moje opuszczenie sfery blogów nie ma absolutnie związku z manifestacją czegokolwiek - a już szczególnie ze stwierdzeniem, że blogi są "be" - bo to po prostu stwierdzenie idiotyczne, w ostatnich, chyba najlepszych jakościowo czasach tych naszych wypocin. Do tego - będę jeszcze pojawiał się na forum i blogach. Co więcej - teraz dam sobie więcej czasu na komentowanie prac innych i działalność forumową. Czy wrócę do pisania tutaj? Nie sądzę... no chyba, że za kilkadziesiąt miesięcy...
    Tak czy inaczej - blog z dniem dzisiejszym zamykam. Miło było tu pisać.
  2. mistew
    Na forum i blogach powoli dogasa burza powyborcza, ja tam wolę zachować milczenie, może kiedyś się trochę poprodukuję. Dziś zajmiemy się jednak wyborami... tylko że tymi z 1922 roku. Na dobrą sprawę jedynymi demokratycznymi do 1991 roku!

    Plakaty jak widzicie trochę się zmieniły od tamtego czasu, ale cel nadal jest jeden... PSL "Piast", a także inne ważne partie tamtych czasów już wiedziały, że bez dobrej agitacji nie będzie dużej ilości stołków w sejmie i senacie, a przecież o to się nam rozchodzi czyż nie?
    Wybory do Sejmu i Senatu I kadencji były wielkim wydarzeniem, co zresztą nie powinno dziwić. W końcu sytuacja w Polsce w miarę się ustabilizowała i można było spróbować kogoś wybrać. Jak już napisałem - tym razem zrobiono to jeszcze uczciwie, zgodnie z normami demokracji. Były one skrajnie proporcjonalne, bez dolnego progu procentowego, co oznaczało ni mniej ni więcej to, że każda partia mogła wywalczyć jakiś tam mandacik. Nie dziwi więc fakt, że zgłoszono 20 list ogólnokrajowych i całą masę pomniejszych, regionalnych.
    Ludzie wtedy mieli większe poczucie obowiązku wyborczego, pomimo to gazety motywowały swych czytelników, żeby wybrali się na wybory. Myślę, że warto tu przytoczyć słowa gazety "Słowo Pomorskie", aktualne po dziś dzień:

    W końcu nadszedł dzień wyborów! Jak to zwykle bywa, wpierw należy podać rekordy frekwencji. Zdecydowany szacunek należy się tutaj powiatowi puckiemu - 94.4%, powiatom Śmigiel i Koźmin - 92.5% oraz powiatom Grodzisk Wielkopolski i Wolsztyn 92.1%. Na Śląsku, w Galicji Zachodniej i na Kresach była już niższa, ale i tak wysoka - coś w stylu 60-70%. Najmniej osób zagłosowało w Galicji Wschodniej, co nie dziwi mając na uwadze bojkot Ukraińców.
    Do sejmu weszło ponad 20 partii! Był jednak pewien problem - regulamin wymagał że aby stworzyć klub poselski potrzeba mieć co najmniej 10 posłów, dlatego też potworzyło się wiele koalicji. Wygrała znów endecja ze swoimi sojusznikami (podobnie jak w 1919 roku, kiedy to miały miejsce wybory do sejmu ustawodawczego) - 39 procent. Partie umiarkowane i lewicowe (PPS oraz PSL) miały poważny problem, bo nie miały wystarczającej mocy do przeciwstawienia się ND, bez ułożenia się z przedstawicielami mniejszości narodowej - 17 procent.
    To właśnie dzięki temu sojuszowi w grudniu 1922 roku Gabriel Narutowicz wygrał z Maurycym hrabią Zamoyskim. To właśnie dlatego wynikł tak wściekł endecję, która zaczęła swoją nagonkę na elekta wybranego niepolskimi głosami. W 6 dni po zaprzysiężeniu Narutowicz padł od kuli Eligiusza Niewiadomskiego. Zamachowiec butnie stwierdził, że wolałby strzelać do Piłsudskiego i na początku nawet tak chciał... no, ale że Marszałek jednak nie ubiegał się o urząd...
    No właśnie - a co z marszałkiem? W proteście wobec wrogiej mu większości sejmowej, gdy wybrano już prezydenta Stanisława Wojciechowskiego wycofał się ze stanowisk, został jednak recenzentem spraw w Polsce i pielęgnował powiązania legionów z wojskiem. Często wprost krytykował endeków. Słynna mowa, którą przytoczę miała miejsce 3 lipca 1923 roku na bankiecie ku czci Piłsudskiego przez grono jego zwolenników:

    Jak widać pod względem schamienia debaty publicznej nie jesteśmy prekursorami. Marszałek wiele razy twierdził że nie wróci do życia publicznego. A jednak - wrócił. W maju 1926 roku w wojskowym zamachu stanu. Wtedy na dobre zakończyły się postanowienia sejmu 1922 roku.
    A jako ciekawostkę warto dodać, że "zapluty karzeł" był przez pewien czas popularną obelgą polityczną, co więcej w 1945 roku wylądowało na znanym plakacie LWP wymierzonym w AK.

    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  3. mistew
    Jako domorosłego fascynata historii, szczególnie okresu XX-lecia międzywojennego, zawsze interesowały hasła, które głośno wykrzykiwali ludzie. Być może za kilkadziesiąt lat ktoś tak samo zainteresuje się, dlaczego teraz wykrzykuje się "Donald matole..." No, ale nieważne. W świadomości Polaków utarło się, że było to typowe hasło naprawdę skrajnej prawicy, obrażające Żydów Polskich. Jak to zwykle w takich legendach - trochę prawdy w tym jest, ale jednak nie do końca... Dla wielu Polaków to niewiele znaczący epizod, wielu go może nawet nie zna, ale jednak bardzo interesujący.
    Chodziło co ciekawe głównie o polskie osadnictwo. W 1937 nasza delegacja pojechała na tą Afrykańską wyspę, żeby wymienić dokumenty i doświadczenia, oraz, jak to się mówi, zrobić rekonesans. Według kilku źródeł - co ciekawe Francuskich - chodziło głównie o region Ankaizina, dosyć wyżynny, nad którym góruje wulkan o tej samej nazwie. Skąd w ogóle taki pomysł? Trzeba wrócić wstecz do zakończenia I wojny światowej. Gdy Liga Narodów przejęła dawne kolonie niemieckie, prędko ozwały się hasła zrewidowania ogólnie przyjętego porządku. Polska - jako teoretyczni zwycięzcy tamtej batalii oraz kraj chcący mieć jakieś ambicje - oczywiście zdeklarowała gotowość do posiadania jakiejś kolonii. Wiecie jak to jest - na gruncie politycznym oczywiście dyplomacja, a prócz tego wiele obywatelskich stowarzyszeń. Do dziś pamięta się o takich jak Liga Morska i Kolonialna, a także Polskie Towarzystwo Emigracyjne. Były oczywiście programy osadnictwa, wszystko było już gotowe... tylko kolonii brak.

    Nie myślcie sobie, że to Polacy wystąpili pierwsi z propozycją Madagaskaru. Powiedzmy sobie szczerze - moglibyśmy zostać wtedy wyśmiani. Zrobili to nasi "wierni" sojusznicy - Francja, a dokładniej ich minister kolonii, pan Marius Moutet (ciekawa postać, miał dość liberalne poglądy w sprawie kolonii, zrobił sporo dobrego), który na ręce znanego wam szefa MSZ Józefa Becka złożył tą ofertę.
    Wiadomo, taka wiadomość zafascynowała ówczesną Polskę. Nie wiem czy znacie, pamiętacie, słynną piosenkę o znamiennym tytule "Ajaj Madagaskar". Jeśli pójdziecie do Teatru Żydowskiego na jakieś bardziej kabaretowe przedstawienie, to może usłyszycie tą piosnkę.
    Warto coś zaznaczyć. Propozycja Francji nie oznaczała, że Polska dostałaby całą wyspę. Bądźmy uczciwi - nikomu by się to nie opłacało. To miało tylko ułatwić - jak już wcześniej zaznaczyłem - polskie osadnictwo . To jest właściwie punkt wyjściowy całych rozważań. No więc wracając... W 1937 wyruszyła oficjalna, rządowa delegacja. Szefował jej niejaki Mieczysław Lepecki, postać zdaje się dosyć zapomniana, a bardzo ciekawa także ze względu na jego książki podróżnicze, dziś już w zasadzie białe kruki. Prócz tego w jej skład wchodzili - i to jest bardzo ważne! - przedstawiciele organizacji żydowskich. Rozwińmy ten temat:
    W 1936 właśnie ludzie z organizacji syjonistycznych, pytali wcześniej przez nas wspomnianego pana Mouteta, czy możliwe jest osiedlenie gdzieś narodu żydowskiego w koloniach francuskich, takich właśnie jak Madagaskar czy inne włości w Afryce. No i sprawa nabrała rozpędu.
    Jak możemy przeczytać choćby na Wikipedii w północnych regionach Madagaskaru mamy znakomitą ziemię o dużych wartościach agronomicznych. Tak więc, pomysł żeby jeździli tam także polscy chłopi ze zwykłych wiosek, nie był taki zły... Można było tam uprawiać owoce, warzywa (klimat też przecież sprzyjający), więc żyć nie umierać... Wszystko po europejskiemu, z pełnym sukcesem końcowym.
    Jak widzicie, wszystko było tak blisko celu, tylko trochę popracować. Niestety - jako że zbytnio się z tymi zamierzeniami nie kryto, nastąpiła olbrzymia krytyka ze strony zarówno Francuzów jak i samych Malgaszów. W sumie nic dziwnego - z narzuconego, ale jednak pewnego kraju jakim jest Francja, miano ich przerzucić do dziwacznego kraju, jakim jest Polska, którego dziecko z tego kraju pewnie nie umie pokazać na mapie... Potem przyszła jeszcze II Wojna Światowa i sprawa ostatecznie umilkła.
    W sumie... trochę mi szkoda, że jednak nie udało się zasiedlić Polaków w Afrykańskim buszu. Wyobraźnia pracuje, a takie obrazy jak Murzyńskie dzieciaki deklamujące Inwokację byłyby dosyć sympatyczne. Jednak niestety. Żaden (albo naprawdę niewielki odsetek) Polak w latach 30. nie osiedlił się na stałe na wyspie.
    O polskich Żydach nie wspominając.
    I dziś pozostaje nam zanucić:
    "Ajaj, Madagaskar,
    Kraina czarna, skwarna,
    Afryka na wpół dzika jest!
    Tam drzewa bambusowe,
    orzechy kokosowe,
    tam są dzikie stepy,
    tam mi będzie lepiej.
    Ajaj, ja lubię dziki kraj! "
    Dziękuję za rozmowę w samolocie z Paryża z wakacji na ten temat panu, który zajmuje się tym tematem, ufam, że niczego nie poplątałem
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  4. mistew
    Tekst wydawałoby się spóźniony. Naraz powinni napaść obrońcy faktów dokonanych i zakrzyczeć donośnym chórem - Melikson wydał przecież oświadczenie! Tak, wydał... tylko że w zasadzie wiele z niego nie wynika. Na razie wyklucza możliwość grania w każdej z reprezentacji - czy to Izraela czy Polski.
    Pozostaje pytanie - na co nam Melikson? Człowiek, który miał jedną dobrą rundę w naszej lidze? Nie oszukujmy się - w tym sezonie prócz meczu z Latexem Łowicz i paru rajdów w meczu z Odense nie pokazał nic wielkiego. Owszem, można powiedzieć, że niektóre zespoły jak choćby moja Polonia zastosowały starą taktykę "plastra" - zawodnika, który jest twoim cieniem i nie pozwala ci dojść do piłki, ale co broni tak samo robić innym zespołom? A reprezentacjom? Obawiam się, że Maor który jest przebojowy na Polską ligę, z bykami z Niemiec czy Czech by sobie zwyczajnie nie poradził, a może jeszcze doznał kontuzji, a on - sami przyznacie, wydaje się być zawodnikiem dosyć narażonym na kontuzję.
    Melikson jako "playmaker" oczywiście ma nieznane dla nas możliwości. W naszym kraju ciągle jest za krótko żeby wydać o nim pełną opinię, myślę że koledzy z Izraela, powiedzieli by o nim więcej - także jak się sprawował we własnej lidze, co mogłoby być ciekawym w sferze porównawczej. Jednak koniec z tymi rozkminami, dochodzimy do sedna całej sprawy - czy Melikson, Izraelita ma prawo grać w reprezentacji Polski?
    Powiecie, że ma Polski paszport. Nie tacy miewali paszporty różnych krajów. Powiedzmy sobie szczerze - zamiast patriotyzmu chodziło zapewne o zwykłe wyrachowanie - bo przecież z paszportem kraju UE dziś tak łatwo i prosto... Owszem ma matkę Polkę, ale ona sama wyjechała z Polski dziecięciem będąc... Wątpię, żeby dużo ich łączyło z Polską. Są to zapewne kolejni uciekinierzy z Polski '68, którzy zerwali więzy z dawnym krajem zamieszkania. Taka jest współczesna historia, ale nie dorabiajmy do tego jakichś podwójnych obywatelstw. Bo i jaki związek będzie miał Maor z Polską gdy już skończy karierę? Odpowiedź niestety sama się narzuca.
    Nie chcę cytować kontrowersyjnych cokolwiek haseł mówiących - "Maor nigdy nie będziesz Polakiem", którym można nadać dwojaki sens. Nie jestem także antysemitą, ani w ogóle wrogiem Izraela, o czym nieraz już pisałem, a co może być przeszkodą dla pewnych ograniczonych ludzi.
    Mam już dosyć patrzenia na to nieporadne montowanie czegoś dumnie nazwanego "narodową reprezentacją". Mam dosyć bawienia się w jakieś bojkoty kibicowskie, które w wielu wypadkach sprowadzają się tylko do kliknięcia na fejsiku "wezmę udział", bo na mecz i tak by się nie poszło. Mam dosyć całej tej hipokryzji i tego smrodu który nagromadził się wokół naszej reprezentacji. Zabawne, że wszystko to skumulowało się i wybuchło wtedy kiedy reprezentację objął dawny ulubieniec ludu - Franciszek Smuda, dziś wróg numer 1.
    A wszystko to, także przez to - sprowadzanie do kadry obcokrajowców. O ile pomysł z Olisadebe był w tamtych czasach czymś sympatycznym, zresztą sami pewnie tak jak ja uwielbialiście tego naszego czarnego Polaka, gdy strzelał kolejne bramy, to potem to wszystko się rozrosło do nieciekawych granic.
    Niepokojące symptomy zaczęły się pojawiać gdzieś w połowie kadencji Beenhakkera - gdy powołano niejakiego Rogera Guerreiro, a rozważano jeszcze Aquafrescę i kilku innych przyjemniaczków, którzy nagle zapałali miłością do Polski. Potem był Ludo Obraniak, jednak on był jeszcze w miarę pozytywnym przykładem. Potem się zaczęło...
    Niezwykła ilość słabych Niemców, kolejni Francuzi, Włosi, a już całkowitym absurdem była chęć powołania do kadry Arboledy, którego prywatnie nienawidzę i nie jestem w tym przekonaniu odosobniony.
    We Francji czy Niemczech grają ludzie z innych narodów... Tylko że taka Francja ma jeszcze terytoria zamorskie czy dawne kolonie, zaś Niemcy wielu imigrantów... Tylko u nas przygarnia się ludzi, których przodkowie emigrowali z kraju i nic ich z nim już od wielu lat nie łączy. No chyba że nazwisko.
    Może to bezsensowny krzyk. Ale takie historia jak z Meliksonem, który nie powinien grać w reprezentacji dają niestety smutny przykład. Gdzie te czasy kiedy grali tylko najlepsi z danego kraju? W jakiejkolwiek reprezentacji naszego kraju (no może prócz siatkarzy) grają jakieś zagraniczne przybłędy. Powiem brutalnie - wolałbym żebyśmy się pałętali gdzieś w okolicach setnego miejsca rankingu FIFA, ale żebyśmy grali tylko naszymi. Zawsze byłby to jakiś powód do chwały. A jeśli zależy nam tylko na sprowadzaniu coraz to nowszych Maorów, Aaronów, Ludoviców, Yoannów, Josefów i Edgarów... to nie wiem czy ma to jakikolwiek sens.
    Oczywiście na EURO będę wspierał "Polskę". Pomimo całego tego syfu nie mogę się oprzeć tej pokusie, więc nie będę dawał żadnych dramatycznych fraz w rodzaju "mam gdzieś występy polski!!!!!!!1111111111". U mnie po staremu - wspieram Polskę i Anglię. Czemu? Sam nie wiem.
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  5. mistew
    Nie tak dawno prezentowałem wam ostatnią książkę Konrada T. Lewandowskiego pod tytułem "Śląskie dziękczynienie". Tym razem czas wrócić do "korzeni" i zrecenzować pierwszą książkę o komisarzu Drwęckim - "Magnetyzer".
    Do polskich kryminałów mam, jak wiecie, stosunek szczególny. Miałem to szczęście, że urodziłem się w czasach kiedy po chudych latach 80. i 90. polski kryminał zaczął się odradzać. Stało się to głównie za sprawą Marka Krajewskiego, którego kryminały są na dobrą sprawę najpopularniejsze w kraju. Dlaczego wolę te nasze? Jakoś tak bardziej swojsko jest mi czytać o moich rodzinnych stronach i o naszej historii niźli o jakichś Skandynawach o dziwacznych nazwiskach (co nie znaczy, że nie cenię tamtejszych twórców). Ostatnio za pisanie kryminałów zabierało się wielu. Zabrał się i Konrad T. Lewandowski, dotychczas pisarz fantasy (Cykl o Ksinie; "Noteka 2015") znany w netowych kręgach pod ksywą "Przewodas".
    Nasz bohater - komisarz Jerzy Drwęcki, nie jest do końca tacy jak inni bohaterowie kryminałów. Jest młody, nie zgorzkniały, a do tego zakochany z wzajemnością oraz mało pijący. Jednak tak jak wszyscy - logicznie myśli, dobrze strzela i popada w różne nieprzewidziane tarapaty. Niestety, trudno jakoś przywiązać się do tego człowieka. Może jednym z powodów jest fakt, że właściwie nic o nim nie wiemy. Pojawiają się różne aluzje, jakoby miał walczyć we Lwowie, bił bolszewików oraz miał fantastycznie rozpoczynającą się karierę naukową... ale właściwie nic więcej nie wiemy. Szkoda.
    Ciekawsza jest druga postać tej książki - pan Hiacyntus, 80-letni staruszek, który wraz z towarzyszami z powstania styczniowego odegra ważną, a zarazem bardzo sympatyczną rolę.
    Duże brawa należą się autorowi za kreację przedwojennej Warszawy. Dzięki Markowi Krajewskiemu możemy poznać Breslau, dzięki zaś Lewandowskiemu Warszawę - miasto dużo mi bliższe. Poznajemy Warszawę, która już nie istnieje, a którą pamięta już tylko coraz mniejsze grono osób (ostatnio rozmawiałem z jednym panem na Polonii, człowiek pamiętający pierwsze mistrzostwo, ciekawa postać...). Wraz z komisarzem wizytujemy inteligencki Żoliborz, zabiedzony Muranów i Nowe Miasto oraz nowoczesną Wolę. Będziemy na Ziemiańskiej i na balu na Gnojnej. Spotykamy wielu ludzi z epoki - biegamy z Januszem Kusocińskim, jemy lody z Piłsudskim i jego córkami, na Ziemiańskiej wchodzimy w dysputy z Boyem czy Tuwimem, a naszym przyjacielem zostaje Wieniawa. Prócz tego możemy w przystępny sposób dowiedzieć się jak wyglądała dintojra oraz kim był Tata Tasiemka i jak toczyło się życie na Kercelaku. Widać duży trud włożony w opis tego miasta.
    Książka nie jest typowo "mroczna". Nawet w szemranych punktach stolicy nie czujemy, żeby komisarz czuł się specjalnie zagrożony. Oczywiście - klimat jest. Ale nie ma tego "mroku" rodem ze stylu noir . Do tego nieraz ma się wrażenie, że autor chce nam zbyt przypomnieć o tej przedwojennej Warszawie. Miasto powinno było raczej przeplatać się swoim rytmem....
    Fabuła - w Warszawie dochodzi do wielu zabójstw młodych kobiet. Zagadka nie wydaje się najprostsza, a żeby ją rozwiązać trzeba się cofnąć do czasów Księstwa Warszawskiego. Jest przez to zastosowany ciekawy zabieg - jednocześnie z fabułą "obecną" dzieje się też fabuła XIX wieczna. Łącznikiem jest oczywiście pan Hiacyntus, którego przodek miał istotny wpływ na tamte wydarzenia. I pomimo, że po pewnym czasie domyślamy się jak się skończy książka, to jednak ten sposób prowadzenia fabuły jest fantastyczny.
    Podsumowując - można przeczytać, a jeśli przymkniemy oko na różne błędy i niedociągnięcia, może się okazać, że lektura sprawiła nam wiele przyjemności.
    7/10
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  6. mistew
    Witajcie! Po wakacjach wracamy do zwiedzania warszawskich meczów, do tego rozpoczynam od nowa numerację, bo to stare mi się całe przemieszało. W ostatnich dwóch tygodniach byłem na trzech spektaklach piłkarskich połączonych z degustacją lokalnych kiełb . Zapraszam do krótkiego podsumowania.
    Meczyk nr 1
    GKP Targówek - MKS Ciechanów 4:1 (0:0)
    Widzów: 80
    Koszt: 5zł
    +Kibice mają kłopoty z ochroną, a dokładniej kierującym nią Grzegorzem Skrzeczem (brąz mistrzostw świata i europy w boksie !), więc dopingują "od obwodnicy" czyli zza boiska bocznego i ogrodzenia.
    +Przed sezonem Targówek odremontował sobie boisko, dzięki czemu teraz prezentuje się dużo lepiej i mniej przaśnie. Tylko co z tego skoro większość kibiców stoi za płotem?
    +Po tym meczu Targówek został wiceliderem tabeli, bez żadnej porażki.
    +Mecz IV ligi, a już biletowany. Za spektakl na tym poziomie żąda się tyle, co za Ekstraklasę na Polonii w zeszłym sezonie. Co klub to obyczaj.
    +Przede mną siedziało dwóch czarnoskórych panów, którzy żywiołowo dyskutowali o Podolskim (tyle zrozumiałem z ich wypowiedzi ). Czyżby jacyś kontuzjowani zawodnicy Ciechanowa?
    +Przy stadionie jest zacny barek z najlepszymi hamburgerami i hot dogami w Warszawie. Jeśli ktoś będzie wizytował stadion - serdecznie polecam.
    Meczyk nr 2
    AON Rembertów - Advit Wiązowna 3:1 (2:1)
    Widzów: 250
    +"Nie bądź frajerem ani lamusem!
    Przyjdź na mecz na szczycie!!! W sobotę 17 września 2011r. o godzinie 16:30
    na SANTE ARENA - rembertowskim stadionie przy ulicy Ziemskiego zmierzą się:
    AON Rembertów vs. Advit Wiązowna." Na tak postawione dictum nie można odmówić, czyż nie? Dlatego też w piękną jesienną sobotę wybrałem się na ten stadion. Taka mała przekąska przed derbami. Wjazd oczywiście za darmo.
    +Niby A-klasa, a organizacja meczu jak w co najmniej III lidze. Miła, rodzinna atmosfera, fantastyczny doping, catering i loteria oraz konkurs rzutów karnych... Który klub z tej klasy rozgrywkowej może poszczycić się czymś takim?
    +Gracze AON-u mieli ciekawą taktykę - wybijali wszystko na pałę do przodu, żeby napastnik może do niej dobiegł. Jak widać dało to jakiś rezultat.
    +W drugiej połowie bardzo dobry doping dla AON-u, powiem wprost - byłem w szoku.
    +Jeden z ostro naprutych kibiców prawie wtoczył się na murawę. Na szczęście zatrzymał się chwilę przed linią boczną.
    +Catering mnie trochę zawiódł. Dosyć przeciętnie upieczona kiełbaska i chipsy z tesco droższe niż laysy w zwykłym sklepie, to nie jest szczyt marzeń turysty.



    Meczyk nr 3
    Polonia Warszawa - Legia Warszawa 2:1 (0:1)
    widzów: 6000
    koszt: 35 zł
    +Co tu dużo pisać? Derby! Warszawa po roku znów nasza! 2:1 po niezwykle dramatycznym meczu! Coś pięknego!
    +Siedziałem niestety na trybunie głównej. Sam ojciec po meczu przyznał, że trzeba było usiąść na kamiennej. Za rok nie popełnię tego błędu
    +Z pewnością znacie piękną książkę "Do przerwy 0:1", opowiadającą o smykach kibicujących Polonii. Po dzisiejszym meczu warto ją sobie przypomnieć
    +Jak dla mnie - najlepiej oprawiony mecz w historii K6. Dość proste zabiegi - machajki, kartoniada, kilka transparentów i dwie duże oprawy - wszystko razem sprawiło piękny spektakl.
    +W drugiej połowie zawieszono sporo oldskulowych flag z lat 90. W końcu mogłem zobaczyć coś co widziałem tylko na starych zdjęciach.
    +"-Jedna jest potęga w tym mieście." "To gdzie jesteście?" Wyjątkowo prosty przekaz na dwóch płótnach do kolegów zza miedzy, którzy są zbyt potężni żeby nas odwiedzić.



    I tak to się kończy moja turystyka w tych dwóch tygodniach. Może za następne dwa dam kolejną relacyję, a na razie...
    Derby są nasze!
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  7. mistew
    Witajcie! Czas na co tygodniową porcję luźnych myśli, dumnie upiętych w jeden wpis. Trochę refleksyj przez ostatni tydzień się zebrało, więc czas to wszystko dumnie uporządkować. Zaczynamy kolejne rozmyślania ogólne.
    Przez pierwsze dni chodzenia do szkoły czas okrutnie mi się wlókł. Dzień biegł powoooooli, potem nastęęęępny i jeszcze jeeeeeden. Teraz powoli wszystko wraca na właściwe tory i już za niedługo powinienem się całkiem przestawić na "rytm szkolny".
    ***
    Chyba się powtarzam, no ale... Niesamowite jak znienawidziłem historię przez nauczycielkę od tego przedmiotu. Masa niepotrzebnych informacji, z których co lekcja jest kartkówka czy odpytywanie. A kiedyś tak lubiłem ten przedmiot... zresztą historię jako taką nadal bardzo lubię, szczególnie XX-lecie międzywojenne.
    ***
    Nudy. Jak co jakieś trzy miesiące Józef Wojciechowski twierdzi, że odejdzie z Polonii, a naiwny lud w to wierzy. Przykro mi - zbyt on się w to wkręcił i zbyt często mówił o odejściu żebym w to uwierzył. Myślę, że czeka jeszcze parę tłustych lat.
    ***
    Przy okazji - Polonia koszykarska niestety prawdopodobnie zakończyła żywot - nie dostała licencji na grę w PLK. Od dwóch dni, czuję z tego powodu straszliwą świadomość pustki. To Polonia koszykarska była miejscem gdzie poznałem pierwszych kumpli z Polonii, wkręciłem się mocno w kibicowanie... Nieraz nawet przedkładałem Polonię koszykarską nad piłkarską. Po prostu była bardziej sympatycznym miejscem. A teraz nawet nie będzie na co chodzić w zimę.

    ***
    Ostatnio obchodziliśmy kolejną, ósmą już rocznicę śmierci Johnny'ego Casha. Chyba dobrze będzie sobie z tej okazji przypomnieć jedną z jego ostatnich piosenek:

    Warto dodać, że w ostatniej "Polityce" jest ona dodana jako jeden z "10 teledysków, które trzeba znać".
    ***
    Jak się pewnie domyślacie, jestem ostatnio ostro napalony na derby stolicy które już w niedzielę. Przekonującym dowodem był mój sen, a raczej koszmar z ostatniej nocy. Fabuła jak zwykle pomieszana z poplątaną, ale leitmotivem był fakt, że spóźniłem się na derby stolicy przez ciąg nieszczęśliwych wypadków. Całe szczęście że to był tylko sen
    ***
    Wczoraj mocno zirytowałem się gdy zobaczyłem jakim "hitowym" meczem LM raczy nas Polsat, szczęśliwie Legii i tak nie mógłbym (i pewnie nie chciał ) oglądać, więc tu nie ma mego wzburzenia. Jako żem człowiek leniwy dam linka do rozkminki, z którą się zgadzam: http://www.wykop.pl/artykul/878293/oto-jak...bicow-w-polsce/
    ***
    Ostatnio wiele osób wspominało ze mną Fifę World Cup 2002. To tylko dowód jak dobra była ta gra. Dla mnie i wielu rówieśników oczywiście dochodzą względy emocjonalne - była to dla nas pierwsza FIFA. Zresztą kto nigdy nie strzelił gola ognistą piłką i nie sfaulował bramkarza ten nie wie co to dobra gra sportowa
    ***
    "Gazeta Polska Codziennie" zaczęła wychodzić, ale ponoć nie ma w niej felietonów Starucha. A to pech... Ponoć teraz jedyną dobrą gazetą jest pisemko o enigmatycznym tytule "Kibol". Niestety raczej nie będę miał okazji go przeczytać.
    ***
    Powracamy do działu z sucharami, trzymajcie się mocno:
    -Jak się nazywa biseksualna bułka?
    -Bibułka
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  8. mistew
    Niemożliwe? Niby czemu... Gdyby historia inaczej się potoczyła... Nas jednak dziś nie będą obchodzić jej hipotezy. Dziś zajmiemy się Pogonią Lwów.

    Do Lwowa mam stosunek szczególny. Z wielkich miast, które po wojnie przestały być w macierzy, to właśnie Lwowa mi najbardziej szkoda. Względy osobiste - moja babcia była Lwowianką, co zawsze z dumą podkreślała i nawet prosiła, żeby napisać to na jej nagrobku. Niestety - zmarła, gdy miałem raptem 12 lat i nie za dużo się od niej dowiedziałem o tym pięknym mieście... a gdyby rodzice zgodzili się żebym z nią tam pojechał... ech....
    Historia wymyślona na początku nie jest specjalnie naciągana. Przed wojną Pogoń łączyły z Cracovią i Polonią Warszawa więzy przyjaźni, często eksponowane. Zresztą to jeszcze z tamtych czasów pochodzi zgoda Cracovii z Polonią, która trwa do dziś... Nie wiem na ile tamtejsze zgody przypominały te dzisiejsze, podejrzewam że były trochę inne niż to sobie wyobrażam, no ale cóż... Dziś na pierwszy plan w ochronie pamięci i wsparciu dla klubu wysunęła się Legia. W takich przypadkach jednak należy chrzanić animozje klubowe - POGOŃ LWÓW, WSPÓLNA SPRAWA. To hasło doskonale odzwierciedla to co powinno się robić. Dla mnie to jest ważniejsze od jakiejś wojenki z rządem, która pewnie się skończy jakąś naiwną ugodą.

    Pogoń Lwów została założona w roku 1904, co oznacza, że jest chyba najstarszym polskim klubem (jak ktoś zna starszy, to proszę mnie uświadomić). Był jednym z założycieli PZPN i mistrzostw Polski. Cztery razy zdobyli oficjalne mistrzostwo Polski, plus jedno nieoficjalne. W drużynie grało wielu wybitnych mistrzów, wśród nich postać niesamowita - Wacław Kuchar. Bycie futbolistą mu nie wystarczało - był lekkoatletą i bił rekordy Polski na 800 m i 400 m przez płotki, w skoku wzwyż, dziesięcioboju oraz w sztafecie 4 x 400 m i sztafecie szwedzkiej. Grał także w hokeja. Jednym słowem sportowy człowiek renesansu. Wyobrażacie sobie, żeby dziś jakiś Błaszczykowski czy inny Leo Messi startowali w tylu dyscyplinach? Jemu się udało. Ale wtedy i sport był lepszy, bardziej honorowy... Prócz tego w drużynie grały takie asy jak Michał Matyas, który później był trenerem reprezentacji oraz m.in. Cracovii oraz kultowy bramkarz Spirydion Albański (przyznać się, kto by chciał mieć tak na imię? )

    Dziś Pogoń Lwów istnieje. Została reaktywowana w 2009 roku przez grupkę pasjonatów, ale także przodków zawodników czy trenerów klubu... Oczywiście, dla niektórych budzi kontrowersje fakt choćby taki, że w drużynie grają niemal sami Ukraińcy, no ale... w sumie nie ma się co dziwić. Jednak to polskojęzyczna ludność chodzi na ich mecze, co jest znakomitym sposobem trzymania ze sobą kontaktów na obczyźnie. Aktualnie grają w czwartej lidze rozgrywek Ukraińskich. Szczęśliwie, po gorszym okresie udało się znaleźć kilku sponsorów, którzy zapewniają spokojny byt drużynie.

    Naturalnym kontynuatorem Pogoni Lwów była Polonia Bytom. Klub ze Śląska po wojnie przejął od Lwowian herb oraz udzielało się tam paru przedwojennych piłkarzy. Także Pogoń Szczecin swe barwy, herb i nazwę zawdzięcza Lwowianom.
    Na początku wspomniałem o hymnie Pogoni. Dzięki YT możemy posłuchać go w każdej chwili.

    Co więcej - w necie udało się nawet znaleźć tekst tego hymnu
    KLIK
    Co prawda mamy tam treści dziś niedopuszczalne - "Czarną farbę lubi murzyn", uwielbiam ten fragment Prócz tego propagowanie dopingu alkoholowego "Kto w Pogoni ten w krwi ma wino" No i jeszcze wyganianie pikników z meczu - "Jeden lubi kurczę z rożna, drugi piwem pasie brzuch, nasz ideał piłka nożna" oraz krytykowanie polityków "dyplomacje to utopie, polityka to jest chrzan". Oj, zebrało się tego... A tak już całkowicie serio, ten hymn jest przepiękny, chyba najlepszy ze wszystkich klubowych jakie powstały w naszym kraju.

    Pogoń Lwów gra w IV lidze Ukraińskiej... ale przede wszystkim gra w moim sercu. I niezależnie od tego, której drużynie kibicujemy, Pogoń mamy w pamięci. I to jest piękne.
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  9. mistew
    Witajcie! Nowy sezon szkolny się zaczął, więc to chyba dobra pora, żeby zrobić klasyczne "rozmyślania"? Zresztą każda pora jest dobra No to zobaczcie co mam wam dziś do powiedzenia.
    Nowy rok szkolny... powiem Wam szczerze - na tą chwilę moralnie nie wytrzymuję. Osiem lekcji w dni bez wf-u i siedem dni w lekcje z nim to w zasadzie to samo. Każdego dnia będę wracał zajechany i nie będę miał ochoty na żadne zajęcia dodatkowe. Nędzne jest życie ucznia...
    ***
    Ile zależy od nauczyciela danego przedmiotu widzę na własnych oczach - w poprzednim roku miałem fantastycznego gościa od historii - może i cisnął całą lekcję anegdotki, ale... to właśnie było fantastyczne. Dowiedziałem się wielu ciekawych opowieści, które kiedyś będzie można gdzieś wykorzystać... A teraz? Słabe, nudne lekcje i opierd na drugiej lekcji za kręcenie sobie beki z jakichś tam głupot. ech...
    ***
    Obawiam się moi drodzy, że nie obejrzę jutrzejszego meczu Polska - Niemcy i to z własnej woli. Po prostu nie oglądam tego z żadnym kolegą, a samego to tak trochę nie ma po co... Bo nasi dostaną soczyste baty, nawet bez elity tamtejszego składu.
    ***
    Pewnie doszły Was już słuchy, że niejaki "Staruch" będzie felietonistą Gazety Polskiej. Powiem wam wprost - jestem w szoku. Rozumiem, że GP musi teraz zajmować się "kibolami", ale jednak jest pewien niesmak. I jeszcze te tekściki innych autorów w stylu - "Gdyby nie Smoleńsk, nie byłoby zwycięstwa Legii w Moskwie". Ta jasne...
    ***
    Zauważyliście, że zawsze jak mamy na coś już lekką podnietę, to później ta drużyna przegrywa? Tak było z zajawką na temat snookera (ktoś pamięta? Te wakacje!) tak jest i z naszymi koszykarzami. Fajnie, że chwilowo dyscyplina ta była na pierwszych stronach, ale już odpadła...
    ***
    Z biblioteki mistewa - ostatnio udało mi się przeczytać ciekawy kryminał "Ręczna Robota" osadzony w czasach PRL. Jeśli kogoś interesują takie klimaty to szczerze polecam! Następny w mojej kolejce jest ostatni już kryminał Tomka Konatkowskiego. Oby niedługo wyszedł kolejny!
    ***
    Wszedłem ostatnio na stronę nacjonalista.pl. Myślałem, że sam mam podobne trochę do tych ludzi poglądy, ale jednak... Wszędzie tylko Masony i Judeochrześcijany. Przy niektórych tekstach zdrowo się uśmiałem, ale ogólnie to jest to w zasadzie smutne.
    ***
    Coś z drugiej strony - pewna bardzo trafna piosenka Staśka Grzesiuka, jak zresztą każda jego. Mimo, że można się doszukać akcentów lewicowych to jednak brawo.

    ***
    Wybory już niedługo, w tej chwili mamy jakieś debaty, którymi lud się podnieca. Ja nie, przecież i tak nie mogę głosować
    ***
    W klasie pojawiły się w nowym roku szkolnym nowe mordki... co prawda jeszcze trochę brakuje im do starych wariatów, ale i tak jest dobrze.
    ***
    I to już tyle na dziś! Przepraszam, że tak krótko.
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  10. mistew
    Witajcie! Wczoraj na blogu znanego Wam wszystkim Qbusia pojawił się ciekawy wpis z pytaniem komu właściwie kibicujesz... Wpis do wglądu tutej. Z początku dość szybko skomentowałem, potem naszło mnie na refleksję...

    Komu ja właściwie kibicuję? Prywatnemu folwarkowi Józka Wojciechowskiego? Piłkarzy, których połowy nie mogę rozpoznać? Temu ogólnemu syfowi który naszedł na mój klub? O nie, nic z tych rzeczy. Mógłbym powiedzieć wzniośle - kibicuję tradycjom, tym stu lat historii, które na mnie spogląda i czuję ich oddech na plecach... Nie, nic z tych rzeczy... Wyjaśnienie jest dość proste - chodzę na Polonię, żeby tam BYĆ. Dla tych ludzi, którzy tak jak ja uwielbiają ten sam klub. Dla znajomych twarzy, które się poznaje. Dla śpiewania "Za te 40 lat" oraz "W ukochanej mej Warszawie". Za narzekanie na Bruno i Bonina. Dla obejrzenie meczów wyjazdowych w barku klubowym... To jest najprostsze zachowanie stadne. Czasem się na tym łapię, że trudniej mi już oglądać sam mecz, skoro wokół tyle ludzi do pogadania z nimi...

    Dlaczego wybrałem ją? Dlaczego zwykły chłopak z Targówka wybrał poniżaną w Warszawie drużynę? Drużynę, której rzekomo "nie ma"? Kiedy wybierałem ją, nie myślałem jeszcze w takich kategoriach. Skusiła mnie ta kameralność stadionu i kibiców. Większość woli Legię - z jej zadymami, napinkami itd. Na Polonii do niedawna bluzgi były rzeczą dość egzotyczną (niestety, zmiana gniazdowych...), a już o jakichkolwiek zadymach nie ma mowy. I to jest piękne! Nie chcę żyć, jak co niektórzy, w kategoriach kolejnych zaliczonych ustawek, za które pochwalą ciebie inne dresy na kibice.net. Ale wracając... Łatwo było też namówić rodzinę na pojawienie się przy K6 - bo bez bluzgów... Niedawno czytałem książkę Tomasza Konatkowskiego, którego bohater jest kibicem Polonii i w pewnym momencie inna postać tej książki zaczyna się na niego skarżyć między innymi mówiąc, że "bycie Polonistą to snobizm".
    Fakt, to jest swego rodzaju snobizm, choć raczej awangarda. Ale jak to się mówi - tylko śmieci płyną z prądem rzeki. No trudno, przypadkowo stałem się snobem i przedstawicielem awangardy.

    "Kibole" i dzieciaki chcące nimi być często wykrzykują hasło "Against modern football". Nigdy nie rozumiałem do końca co się w nim wszystkim zawiera, ale powiem tak - ja też tęsknie za starym futbolem, tym naszych dziadków. Kiedy grali prawdziwi dżentelmeni, którzy umieli przyznać się i przeprosić za faul, a nie dodatkowo opluć rywala. Do czasów, kiedy to wszystko było jeszcze w stanie czystym, gdy grało się dla samej przyjemności... I widzowie też mieli z tego radość. W ciekawej monografii na temat Wisły Kraków jest takie urocze zdjęcie gdzie dwóch starszych panów wdrapało się na samochód, żeby widzieć przez mur, cóż się dzieje na boisku... Ile bym dał, żeby zobaczyć w akcji Kuchara, o Szczepaniaku nie wspominając... Co ciekawe frekwencja przed wojną nie była gorsza niż teraz, a w niektórych przypadkach nawet lepsza... Poza tym te stare stadiony... Dziś wszystko się robi bez polotu, na jedno kopyto.... Gdzie te stare śliczne perełki, może nieraz dość przaśne, ale i tak lepsze od tych nowoczesnych szkaradzieństw...

    Poza tym kasa, ach ta kasa, jaki bez niej był ten świat? Dziś nigdzie wysoko nie zajdziesz bez dużej ilości kasy. Pominę patologię, która dzieje się w polskiej siatkówce i koszykówce - te dzikie karty, nagminne wykupywanie licencji, tak że możesz sobie wcześniej spaść ligę niżej żeby potem znowu grać w tej samej... Nie ma juz drużyn nie splamionych chęcią na dużą gotówkę. Nawet FC Barcelona, której osobiście nie kibicuję, a do której miałem duży szacunek za niesprzedanie koszulek jakiejś firmie, też to zrobiła. Goście z Kataru okazali się zbyt bogaci... Oczywiście nie potępiam tego, ale na sercu trochę smutno się robi. Biznes robi się teraz nawet w V lidze polskiej. Mój dzielnicowy GKP Targówek, jest od tego sezonu oficjalnie "GKP Targówek SKOK Wołomin", mimo że z Wołominem nie ma nic wspólnego. Ot, absurd.

    Na koniec najczarniejsza strona bycia kibicem. Coś, czego już w europie zachodniej w zasadzie nie ma, a u nas cały czas trwa... Jest to oczywiście nienawiść czy też "święta wojna" między kibicami... Dla ludzi niezwiązanych z piłką jest to śmieszne... i w zasadzie dla wielu związanych też. Szczególnie, że najbardziej lubią się w to bawić jakieś nastolatki, które mają chyba problemy w domu. Gdy ktoś mnie pisze, że "za barwy klubowe gotów oddać życie", to mnie się zdaje że z tym gościem jest coś nie tak i chyba ma zaburzony system wartości. Naprawdę, nie dałbym sobie wsadzić noża między żebra w imię tego, że mam pasiasty szalik, a ten który mnie atakuje zielony. To jest dopiero absurd, a największy ma miejsce w Krakowie, gdzie pewnie sami słyszeliście o takich "gwiazdach" jak "Misiek" czy "Człowiek"... Ale nie ma co, powoli to wszystko zanika i może będzie jeszcze lepiej i spokojniej....

    I to w zasadzie tyle. Przepraszam, że was może zanudziłem, ale potrzebowałem z siebie to "wyrzucić", a wpis Qbusia tylko mnie do tego sprowokował. Tak więc miłego ostatniego dnia wakacji! (Co ciekawe ja sam pójdę jeszcze dziś na mecz GKP Targówek. Nie ma to jak dobrze zakończyć wakacje )
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  11. mistew
    Jupi! Kiedy ostatni raz były "rozmyślania"? Chyba jakoś bardzo dawno temu, coś po powrocie z Londynu... No to wiedzcie, że coś się działo... dużo się u mnie działo i nie tylko u mnie czego skutkiem są te myśli nieuczesane.
    Już zaraz, już za momencik początek roku szkolnego. W zeszłym roku się cieszyłem, w tym już niestety nie. Mimo, że chodzę do liceum tam gdzie wcześniej do gimnazjum to jednak trzon/śmietanka/elita naszej znakomitej ekipy odeszła gdzieś w świat... Szkoda, wielka szkoda. Ufam jednak, że nowi ludzie którzy przyjdą choć trochę to zrekompensują.
    ***
    Pogoda w Warszawie w ostatnich dniach jest ZABÓJCZA. Albo gorąco jak w piecu (tu gratulacje dla genialnego kierowcy, który puścił we wnętrzu autobusu ciepłe powietrze, a sam miał w kabinie wiatraczek...) albo burze i to z gatunku tych ostrych. Pogoda nie rozpieszcza, ale trzeba z tym żyć i chyba większość dobrze z tym radzi.
    ***
    Gdy widzę artykuły w "Gazecie Polskiej", gdzie słać paczki i listy otuchy do niejakiego "Starucha" to coś mi się dzieje... "GP" jest gotów chwycić się każdej deski żeby dowalić PO. Ten niby "romantyk z Łazienkowskiej" to zwykły cwaniaczek grający we własną grę, skandujący "jeszcze jeden" po śmierci jednego z szefów ITI, policzkujący piłkarzy, a gdyby napotkał kogoś przeciwnemu jego poglądom z pewnością nie byłby romantyczny. Oczywiście - inną sprawą jest temat konfidenctwa, którego ponoć dopuścił się Koziołek, albo Polon. Jednak ci goście, jeśli naprawdę to oni, już dawno zostali pogonieni z K6 i nie ma ich co z nami łączyć.
    ***
    Jeszcze jedna rzecz odnośnie "kiboli" - jakieś małe śmieszne partyjki chcą wejść do sejmu licząc na poparcie tej "grupy społecznej"... Mimo, że młody ze mnie człowiek, który nie może jeszcze głosować to powiem wprost - Kibice dla mnie nie są grupą polityczną. Ogólnie mało ich łączy, nie mają wspólnych poglądów, celów.. Może większa część kibiców ma zbliżone poglądy (albo da się im je wmówić), ale w życiu nie będzie to ruch społeczny, klasa sama dla siebie, tylko mieszanina wielu różnych ludzi. Ja sam wolałbym głosować na człowieka reprezentującego mnie jako człowieka (wiek, klasa społeczna, poglądy, oczekiwania, stosunek do państwa) aniżeli kibica.
    ***
    Ostatnio znowu zacząłem grać w Football Managera. Powiem wam jedno - ta gra lubi robić człowiekowi na złość. Nie ma sezonu, w którym ze składu na kilka miesięcy nie wyleci jakiś ważny piłkarz z powodu kontuzji. Ot, taki urok tej gry.
    ***
    Wakacje strasznie szybko mi zleciały, choć... zależy jakie wydarzenie tu wspominam. Wydaję mi się chociażby, że spotkanie z Andreu dopiero co się zakończyło (27.06.), ale za to że pierwsze spotkanie Jagi z Irtyszem to już prehistoria (29.06.)... zakrzywiamy czasoprzestrzeń .
    ***
    Wczoraj odbyła się w Polsacie szumnie reklamowana debata pomiędzy Tuskiem i Pawlakiem... Wow, cóż to były za emocje, dwóch kandydatów o całkiem innych poglądach... No wiem, że ani Jaruś ani Grzesiu nie mogli dotrzeć, ale raczej debata dwóch koalicjantów mija się z celem. Jeszcze się okaże że faktycznie jedyną konkretną debatą tej kampanii będzie starcie dwóch strasznych populistów.
    ***
    Barcelona znowu wygrała... Nie ma lipy, trzeba czekać na drużynę która w końcu stawi im czoła. Tak, nie lubię Barcelony, jestem za Realem Saragossa, and i'm so f'ckin proud of it
    ***
    Udało mi się kupić podręczniki do szkoły. Szykowałem się na jakieś zabójcze wydatki, a tu miła niespodzianka. Całość mam za ok. 300 zł, co gdy widzę wydatki innych jest miłym zaskoczeniem. Cały wic tkwi w tym, żeby znać tanie miejsca na mapie Warszawy...
    ***
    Suchar na dziś:
    -jak się nazywa mały chudy piesek?
    -Anoreksio
    I to tyle.
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  12. mistew
    Witajcie! Jak co roku w naszych ligach mamy kilka nowych drużyn. Czasem radzą sobie lepiej, czasem znów gorzej... Czasem chwalimy je za walkę, czasem znów śmiejemy się z nich w mało wybredny sposób. Dziś zobaczymy jak radzą sobie beniaminki w naszych ligach, od Ekstraklasy do II ligi. Zapraszam.
    Tak powinno zaczynać się sezon

    Zawiszę umieszczam tu wbrew pozorom nie temu, że lubię Djakona (), tylko dlatego że rzadko kiedy beniaminek ma tak dobry start w I lidze, co chłopaki z Bydgoszczy. Co prawda może na razie głównie remisują, ale remisować z dobrymi drużynami też trzeba umieć i zdobywać już te punkciki. Mam świadomość, że w końcu przyjdzie pierwsza (sic!) porażka, po której będzie trudniej, ale na razie idzie im bardzo dobrze.

    Zapewne koneserzy ligowej piłki pamiętają jeszcze dzielnych Bytowian, którzy pod egidą własnych rezerw zmiatali w Pucharze Polski kolejne zespoły, aż trafili na Wisłę Kraków. Wydawało się, że puchary to szczyt ich możliwości, a tu o dziwo po awansie bardzo dobrze radzą sobie w II lidze i kto wie? Może za parę lat spotkamy ich w I lidze?
    Mogło być lepiej, mogło być gorzej


    Słówko wyjaśnienia - Olimpię umieszczam tu trochę na wyrost. Chyba z żadną inną drużyną nie miałem takich problemów, żeby ją przyporządkować do któregoś "koszyczka". W końcu jednak dałem im ten kredyt zaufania. Obydwie te drużyny zaczęły sezon fatalnie, po czym powoli odbijają się od dna, za co należy im się pochwała. Myślę, że teraz będzie coraz lepiej, szczególnie dla Arki.

    To straszne, że najwyżej sklasyfikowany beniaminek z II ligi grupy wschodniej jest dopiero na 10. miejscu! Osobiście lubię tą drużynę, z racji gry w niej nie kogo innego jak tylko Jacka Kosmalskiego, słynnego z taktyki "pała na Kosmala" stosowanej w Polonii do czasu przyjścia Andreu. Siedlce grają bardzo nierówno i zobaczymy co z tego wyjdzie.
    Tak nie zaczynamy sezonu


    Dwóch beniaminków w naszej Ekstraklasie to na tą chwilę najgorszy sort od kilku lat. ŁKS rozjeżdżane w spektakularny sposób u każdego mocnego rywala ze swoim "wybitnym" bilansem 0-11 oraz Podbeskidzie, niby nie aż takie fatalne, ale Bełchatów zostaje w pamięci... Obydwie drużyny charakteryzuje straszliwy problem z obroną. Interwencje Richarda Zajaca nadawały by się do programu "Watts" na Eurosporcie, a defensywa ŁKS mogłaby co kolejkę trafiać do najgorszej 11 kolejki na babolu.

    Kolejny "fejl" tego sezonu. Powiem szczerze - wiedziałem o kłopotach finansowych Bytomia, o stadionie już nie wspominając, ale nie sądziłem, że sezon zaczną w tak masakryczny sposób. Ostatnio udało im się ściągnąć napastnika Mąkę, grającego ongiś w Polonii, a także załatwili sobie w końcu normalnego bramkarza, więc może coś się zacznie dziać...

    Nawet nie wiedziałem, że Energetyk ma tak osobliwy herb... Jednak to jedyne dobre co można powiedzieć o tej drużynie. Okupuje ostatnią pozycję z genialnym bilansem 2-10. No, bez komentarza. Chyba niestety są za słabi, ale sezon pokaże...

    Na koniec najsmutniejszy przykład - KSZO Ostrowiec. Drużyna, którą jeszcze co niektórzy pewnie pamiętają z gry w Ekstraklasie, dziś oddaje większość meczów walkowerami, od drużyny odwrócili się kibice i chyba nie ma już dla niej nadziei. Tak upada kolejna z krótko grających w Ekstraklasie drużyna. Szkoda.
    I to tyle!
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  13. mistew
    Hej! Po krótkim antrakcie na kilka recenzyj gier komputerowych, wracamy do tej bardziej "inteligenckiej" rozrywki, jaką jest czytanie książek. Jak już pewnie zdążyliście zauważyć, w ostatnim czasie skupiam się głównie na kryminale. Dziś mamy kolejnego przedstawiciela tego gatunku, jakim jest Konrad T. Lewandowski. Cóż, moi drodzy, autor cokolwiek kontrowersyjny, skazany na infamię przez co niektórych przedstawicieli gatunku fantasy, w którym dawniej się specjalizował, otrzymał nawet nagrodę Zajdla za którąś nowelkę. Dziś jednak zajmuje się głównie kryminałami.
    Niezbyt odkrywczy będzie fakt, że Polscy pisarze kryminałów piszą przede wszystkim o XX-leciu międzywojennym. Miałem okazję czytać już kilka polskich kryminałów i przeważająca większość była właśnie osadzona w tym pięknym czasie niepodległej Polski... Przy okazji cwaniaki dodają do tego motyw powieści miejskiej, co niektórym wychodzi lepiej, innym gorzej. Lewandowski to jeszcze bardziej rozwinął, gdyż nasz bohater - nadkomisarz Drwęcki prowadzi sprawy w różnych miastach!
    Gdy go poznaliśmy kilka powieści temu, był to nieopierzony szczawik bez znajomości, który nad inteligencję preferował kaliber broni. Potem poznał ludzi z kręgu Ziemiańskiej, jak choćby słynnego Wieniawę-Długoszowskiego, ale i inne słynne postaci międzywojnia, przez co jego kariera nabrała rozpędu. Tym razem jednak te znajomości wpędziły go w nieliche kłopoty - musi pojechać do Katowic. Oficjalnie chodzi o szkolenia podoficerów, jednak tak naprawdę Drwęcki musi przekonać samego Wojciecha Korfantego do ugody z rządem.
    Dwa dni po przyjeździe Drwęcki dostaje zgłoszenie o znalezionym ciele. Biedak podobno zapił się na śmierć. Tą, wydawałoby się, banalną sprawę Drwęcki ma zamiar wykorzystać do ćwiczeń praktycznych... Po pewnym czasie ta sprawa okazuje się mocno śmierdzącą, oskarżająca prominentne persony finansjery i polityki...
    Brawo dla Lewandowskiego - znakomicie odtworzył warstwę historyczną, ze wszystkimi bohaterami jak Wieniawa czy Korfanty, czy też obyczajową - gdy nagle, trochę przypadkowo, wychodzi sprawa spędzania płodu... Do tego naprawdę gratulacje za odtworzenie klimatu Katowic. Gdy w poprzedniej części miasto akcji pełniła Łódź, niezbyt to wyszło. Tym razem widzimy prawdziwy Ślunsk z ich realiami i problemami. No właśnie - Drwęcki ma do czynienia ze starszym pokoleniem Ślązaków, co było dobrą sposobnością do wplątania w to wszystko gwary ludowej. Szczęśliwie nasz nadkomisarz nie zna niemieckiego, więc raz na jakiś czas ktoś mu wytłumaczy co znaczy jakieś słówko.
    Gdyby książka ukazała się w międzywojniu to pewnie Ślązacy zlinczowaliby Lewandowskiego, a i teraz jedna sprawa budzi duże kontrowersje - Wojciech Korfanty to według autora jedynie cyniczny gracz polityczny, które hasła chadeckie stosuje jedynie jako opium dla ludu, a powstania do wzbogacania się. Dość kontrowersyjne spojrzenie na tą osobę.
    Podsumowując - bardzo dobra książka, którą przeczytamy bardzo szybko, także ze względu na jej bardzo sympatyczną otoczkę. Polecam!
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  14. mistew
    Hejka. Dziś kolejna część serii o grach w które mistew lubi grać. Gra o której dziś będę pisał jest pokłosiem mojej nagłej fazy na przygodówki, która wybuchła nagle z niespodziewaną siłą gdzieś na przełomie roku 2007 i 2008 i trwała pewien kawałek czasu po czym wygasła. Tak czy inaczej dzięki temu mam na liczniku kilka więcej gier, które przeszedłem w całości bo do przygodówek i strategii mam podobny dryg Grę, którą tutaj prezentuję przeszedłem dosyć szybko - dwa czy trzy dni i było po wszystkim. Możecie sie ironicznie uśmiechać, ale powiedzmy sobie szczerze - mój rekord grania (nie siedzenia przy necie, nie można tego mylić ) to może jakieś trzy godziny, a i to nie wiem jakim cudem... No, ale dosyć tej nudnej gadaniny, przejdźmy do sedna sprawy.

    "Jack Keane" to klasyczna przygodówka Point n'Click. Tej "klasyczności" dodaje jej też fakt, że jest zrobiona w stylu komiksowym, coś w deseń "Monkey Island". Szczęśliwie nie mamy tutaj nudnej fabuły, co chwilę coś się dzieje na ekranie. Tak więc poznajmy o cóż chodzi w tej fabule:
    Cofamy się do epoki kolonialnej, do Londynu, gdzie poznajemy naszego bohatera. Jack to urzekający maczo - przystojniak, dosyć niezręczny, lecz zawsze bezczelny. Został osierocony w dzieciństwie, a na dobrą kasę nigdy nie mógł liczyć... Więc podejmuje się tajnej, acz dobrze płatnej misji przewiezienia agenta na jedną z małych wysepek. Fabuła jak w dobrym filmie - mamy sympatycznego bohatera Jacka, dziewczynę Amandę (z początku często zdarzają się jej utarczki z Jackiem) oraz szwarccharakteru doktora T., którego coś łączy z Jackiem...
    Rozgrywka to klasyk - gadamy z napotkanymi ludźmi, odwiedzamy nowe lokacje, kojarzymy fakty i dopasowujemy rzeczy. Poziom zagadek szczęśliwie nie jest zabójczy. Nawet kompletny laik powinien dać sobie radę z tą grą, choć oczywiście w paru miejscach możemy się nieźle zaciąć. Nieraz i nasza druga postać - Amanda staje się postacią grywalną, więc mamy miłe urozmaicenie od naszego maczo.
    Ale to co kompletnie mnie zauroczyło w tej grze, to te wszystkie aluzje i to puszczanie oka do gracza. Coś co mamy we wszystkich śmieszniejszych grach gatunku i tu możemy znaleźć. Dzięki temu gra się bardzo przyjemnie.
    Podsumowując - nawet jeśli niezbyt lubisz przygodówki, ale aluzje czy komiksową grafikę już tak, to ta gra powinna ci się spodobać. Szczególnie, że - jak już mówiłem - zagadki nie są za trudne A więc polecam. I dziękuje Szfonkowi za ten prezencioch, który dostałem jakiś czas temu a dotychczas nie było kiedy go użyć

    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  15. mistew
    Hej! Czas na krótki opis jednej z ulubionych gier mistewa - Pro Cycling Manager, w Polsce przetłumaczonej nieudolnie na "Menadżer Kolarski". Wybaczcie, ale jakoś nie trawię, w grach przynajmniej, tego "menadżera". Jak to zwykle z ulubionymi rzeczami bywa, na tą grę natknąłem się całkowicie przypadkiem. Ot, kiedyś we Francji będąc zakupiłem pisemko o kolarstwie gdzie pełniakiem była jedna z gier tego cyklu (!)

    Było to dobre parę lat temu i powiem szczerze - nie sądziłem, że ta gra przyjdzie i przyjmie się w Polsce. A tu proszę - w kraju gdzie tę dyscyplinę ogląda się głównie dla dwóch szalonych komentatorów Eurosportu jednak można tę grę nabyć, aczkolwiek wątpię, żeby cieszyła się dużą popularnością Ale ja tu tak o wszystkim i o niczym, a miało być krótko. Więc powiem o co chodzi w tej grze - jak sama nazwa wskazuje jesteś menedżerem kolarskim, na początku wybierasz swój zespół. Gdy przechodzisz dalej nie powala cię mnogość opcji - ot, kontrakty, transfery, obozy przygotowawcze, sponsorzy... Można to wszystko łatwo przyrównać do Fify manager. Takoż i wydarzenia kolarskie - możesz je sobie szybko przewinąć, ale możesz je też obejrzeć w trybie 3D. Łączy się też to oczywiście z wydawaniem taktyki podczas jazdy. Możesz swoim asom kolarstwa nakazać ucieczkę czy podać im dodatkowe bidony, które napełniają energię. Mimo, że wydaje się to łatwe, potrzeba czasu żeby to opanować, więc nie można się zrażać trudnymi początkami, jak zresztą w każdym menadżerze
    Prócz tego jest to co kocha każdy fanatyk - czyli nic innego jak edytor! Dzięki niemu możemy tworzyć własne ciekawe trasy i dzielić się nimi z ludźmi. Ale tego chyba ludziom z forum CDA nie muszę tłumaczyć
    Warto dodać, że gra posiada pełną licencję na zespoły i zawodników z UCI ProTouru i ligi niżej. Oczywiście zdarzają się lekkie przekłamania jak choćby Cadel Evuns czy Lance Neillstrung, albo bardziej swojski CCC POPOL (choć tu może chodziło o to, żeby połączyć Polsat i Polkowice, które są w "podtytule" tej grupy). No, ale to tylko takie małe uciążliwości, które można raz-dwa przegonić.
    I cóż tu jeszcze rzec... gra głównie dla fanów kolarstwa i to oni będą mieli z niej największą pociechę. Reszta może zagrać zobaczyć o co chodzi, ale można się od tej gry też boleśnie odbić i mam tego świadomość... No ale ja polecam
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  16. mistew
    Hej! Z Ghostbusters jest trzeba przyznać fajna rzecz - możesz twierdzić, że nie znasz tego klasycznego filmu, ale muzyczkę zeń na pewno dobrze znasz. Prawdziwy hit lat 80! Dziś jednak nie zajmiemy się filmem tylko grą "Ghostbusters: Video Game" na PS3. Nie wiem czemu, ale utrwalił mi się wizerunek tej gry jako jakiegoś strasznego crapu... czyżby pod wpływem jakiejś recenzji? Zresztą nieważne, gdy można taką grę kupić za pięć funtów w jakimś zapomnianym sklepie w mieście Portsmouth to trza brać. No ale zaczynamy.

    Ghostbusters!
    Bałem się, że będzie to jedna z tych głupich filmówek, gdzie to mamy pociachany film na jakieś krótsze scenki, co ostatecznie skutkuje niesmacznym mixem bez ładu i składu. Szczęśliwie - mamy tu jakby twórczą kontynuację przygód pogromców duchów, jest bowiem rok 1991, dwa lata po Ghostbusters 2. Zresztą w zapowiedziach mówiono, że gra będzie jakoby trzecią częścią filmu. W tworzeniu gry maczali palce aktorzy grający w filmie - Scenariusz gry napisali wspólnie Dan Aykroyd i Harold Ramis i oni również, a wraz z nimi Bill Murray i Ernie Hudson, użyczyli swych wizerunków oraz głosów. Wszystko wygląda bardzo fajnie, czujemy się jakbyśmy naprawdę współpracowali z łowcami duchów. Jedynie Murray coś taki niepodobny do siebie...
    Firma w tym 1991 sprawnie prosperuje, jednak z powodu większego przerobu trzeba zatrudnić nowego łowcę. Poprzedni adept tej sztuki niestety zginął w walce z duchem. No cóż... ważne żebyśmy my tak nie skończyli! Bo to właśnie naszemu anonimowemu bohaterowi przyszło być kolejnym przyjętym do wesołej gromadki. Niestety w zasadzie nie da się tu utożsamić z głównym bohaterem - przez całą grę nic nie mówi, ewentualnie pokazana jest jego wypielęgnowana twarz w cut-scenkach, których trzeba przyznać jest sporo. Jednak to właśnie wtedy jest checkpoint (gry nie można zapisać w dowolnym miejscu) więc nie ma co narzekać.

    Jest to gra akcji, z trzecioosobowym widokiem. Oczywiście nie licz na super-hiper starcia, siekania coraz to nowszych przeciwników i ogólnie zacnej rozwałki. Pomimo to, akcja szybko idzie do przodu, więc w godzinkę jest szansa odwiedzić kilka różnorodnych lokacji w Nowym Jorku i okolicach. Warto dodać, że otoczenie przynajmniej w niektórych miejscach jest podatne na rozwałkę, więc jeśli komuś się nudzi, to może trochę połobuzić. Parę razy się opłaca, gdyż ukryte za jakimiś ściankami są artefakty.
    Jako dzielny łowca duchów mamy oczywiście swój własny osprzęt. Jest to plecak z różnymi funkcjami - sprzęt prototypowy. Więc oprócz zwykłej wiązki protonów, są też bajery mające spowalniać czy obezwładniać maszkary. Prócz tego można kupować różne upgrade'y, co oczywiście jest bardzo przydatne. Ponieważ idiotyzmem byłoby cokolwiek "przeładowywać" w naszej broni, a przecież nie można pruć z niej cały czas wymyślono coś takiego jak przegrzewanie się naszego plecaczka. Trzeba więc kontrolować jego stan i w odpowiednim momencie ochładzać. Prócz tego mamy skaner-noktowizor, dzięki któremu szybciej znajdziemy duchy i artefakty, a także pułapki w które łapiemy nasze duchy. Nie jest to przesadnie trudne - musimy nakierować ducha (miota się jak szatan!) nad wiązkę z pułapki, wrzucić go doń i już! Pewnym absurdem jest fakt, że do jednej pułapki możemy wrzucić tyle duchów ile tylko chcemy. Nie możemy też krzyżować swojej wiązki z tymi innych członków zespołu - wtedy zwyczajnie duch się nam wymyka.

    Słówko o duchach - zrobione są znakomicie. Mamy wiele różnorakich rodzajów znanych z filmu. Oprócz słodkiego Stay Pufta, wszystkie inne są przebrzydłe i okrutne. Oprócz tego mamy kilka naprawdę odlotowych przedstawicieli duchów - zombiaki, latające czaszki, szef kuchni i mój ulubiony świecznik bojowy. Niektóre ze stworów giną od strzałów (świecznik, gargulce), niestety w pewnym momencie za dużo strzelamy, za mało łapiemy do pułapek. Szkoda.
    Super wyszły dialogi między łowcami, często można się mimowolnie uśmiechnąć. Tym większa szkoda, że gra chyba nie dostąpiła zaszczytu lokalizacji (ja jak wiecie, grałem w wersję wydaną w Brytanii).
    Prócz tego jest też multiplayer, niestety nie miałem okazji w niego zagrać.
    Niestety - wykonanie graficzne jest strasznie słabe. O fajerwerkach graficznych możesz zapomnieć, niska rozdzielczość, nieraz przy większych starciach gra się muli... Ogólnie wykonanie na poziome budżetówki, a szkoda. Poza tym gra instaluje na dysku twardym konsoli 4 GB danych! Sporo. Do zalet na pewno trzeba zaliczyć motion-capture, a także plecaki bohaterów - ślicznie wymodelowane, z diodami i paskami.
    Jeśli uwielbiasz filmy z łowcami duchów i ogólnie ten staroszkolny klimat, kupuj tę grę w ciemno! Dostaniesz masę świetnej zabawy. Akcja wciąga, gra nabiera rozpędu, poziomy coraz ciekawsze, a i ostatnia walka nie jest wcale zła. Przez około 8 godzin jakie zajęło mi przejście tej gry, naprawdę świetnie się bawiłem. Jeśli przymknąć oko na problemy techniczne jest to jedna z moich ulubionych gier na PS3.
    Who you gonna call
    Ghostbusters!
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  17. mistew
    Gdy dwa lata temu zaczynałem swą karierę banalnym wpisem "Cześć i czołem" (za który zresztą dziś by mnie wyśmiano) nie podejrzewałem, że mój blog będzie tyle trwać. Myślałem, że to będzie kolejna krótka zabawa, która skończy się po maksymalnie kilku wpisikach. Los chciał inaczej, w blogowanie ostro się wkręciłem, co jest w sumie zasługą jednego - na blogach chcąc nie chcąc większość osób siebie kojarzy. Nawet jeśli nie piszemy u nich komentów, to raczej wiemy kto jest kto.
    Przez te dwa lata pisałem dość regularnie, tak więc w ilości wpisów jestem zaraz za naszą dawną blogową gwiazdą, która zakończyła już karierę. Pomimo zarzutów, że szedłem bardziej na ilość niż na jakość, to jednak w większość wpisów jakiś tam kawałek własnych pasji chciałem zawrzeć. Większość wpisów o dziwo pamiętam, o kilku zapomniałem, bo dziś wydają się trochę głupie, ale nic usuwać jednak nie będę...
    Mimo tego co widzicie nie jestem szeroko komentowanym autorem - średnią grubo zawyżają mi studia FA, jedyny w swoim rodzaju zeszłoroczny event. W sumie to właśnie wtedy przypada chyba mój najlepszy czas na blogach... Oczywiście mógłbym teraz stwierdzić, że komentarze mnie nic nie obchodzą - guzik prawda. Zawsze przyjemniej jest zobaczyć, że twój wpis dostanie choćby jednego czy dwa "komcie".
    Oczywiście gdy widzę te wszystkie wpisy, widzę ile niespełnionych obietnic w nich zawarłem. Trochę głupio, ale zazwyczaj wpadał po prostu ciekawszy temat, więc zazwyczaj wychodziłem z tego in plus. Przez te dwa lata otrzymałem także cztery wpisy promowane. To fajnie, że choć raz na jakiś czas ktoś zauważy mą obecność. Chciałbym podziękować także ludziom, dzięki którym te dwa lata nie były czasem straconym. Ludzie, którzy pokazali że znajomość przez internet nie jest takim złym pomysłem.
    Tak więc serdeczne Bóg zapłać:

    -Castielowi, Diaconowi, Owcowi - za te wszystkie rozmowy o sprawach Ekstraklasowych i nie tylko, za studia FA, za typery ekstraklasy, za pomoc w podsumowaniach Ekstraklasy... wielkie dzięki chłopaki!
    -Shvoonkovi, Sir Zirowi, Danewcielo - za ten cały radosny spam, te wszystkie epiczne tekściki, które powodowały uśmiech na mej twarzy, a nieraz i regularny brecht... dzięki wam łobuziaki.
    Oraz innym dzięki którym ten czas nie był czasem straconym, a wśród nich wypadałoby wymienić Zorzina, Orga, DJK, MattiR11, MAGneta, Drainiaca, Dariusaxq...
    Ale także Tobie - "zwykły przechodzień spacerowicz, inteligentny jak Gombrowicz" - za to że zechciałeś wejść na tego bloga i może nieraz go skomentować...
    A teraz macie okolicznościowy torcik, tylko mi nie nakruszyć!

    Jeszcze raz wielkie dzięki! Obyśmy się jeszcze nieraz spotkali!
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  18. mistew
    W Polsce jest aktualnie moda na skandynawskie kryminały. Ja jednak nie jestem ich zagorzałym fanem, wolę krajowego wyrobu książki. Dziś poznacie jedną z nich - "Morderstwo pod cenzurą" Marcina Wrońskiego. Jest to pierwszy tomik serii o komisarzu Zygmuncie Maciejewskim.
    Mamy rok 1930, Lublin. "Zyga" Maciejewski pomimo trzydziestki na karku jest już człowiekiem doświadczonym przez życie - żona nie żyje, on sam mieszka w biednej chałupce, nie stroniąc od kieliszka. Tym razem trafia się trudna sprawa - zabito redaktora naczelnego lokalnej endeckiej gazety. Grono podejrzanych jest spore, można wybierać do koloru, do wyboru - komuniści, Żydowscy bankierzy, konkurencja, nawet sataniści. Do tego komisarz dostał "z góry" do pomocy Tomaszczyka - oślizgłą kreaturę, konfidenta, który jakby jednocześnie rozgrywa własne śledztwo... Do tego dzień później po odwiedzinach w domu rozkoszy ginie naczelny cenzor Lublina. Czy te dwie z pozoru inne sprawy coś łączy? Czy uda się złapać przestępce?
    Wroński serwuje nam kryminał w starym stylu, ze śledztwem poszlakowym, przepytywaniem świadków i trzymającym w napięciu do ostatnich chwil fabuła. Pojawi się parę fałszywych wątków, ale nigdy nie czujemy się przytłoczeni akcją, wszystko jest w miarę oczywiste. No i oczywiście przestępcą zostaje jedna z mniej podejrzanych osób. Klasyka.
    Lublin - miasto gdzie dzieje się akcja - po prostu żyje! Czuje się to miasto. Ubogą klasę robotniczą, która nie ma z czego żyć. Delikatną symbiozę Żydów z Polakami, która prędzej czy później musi się skończyć. Kryzys, który powoli przychodzi i do Polski. No i fakt, że Unia Lublin znów nie dostała się do Ekstraklasy....
    Postacie także zbudowane są ciekawie - mimo, że w większości przypadków są zarysowane w motywie albo dobrego, albo złego człowieka to z chęcią poznajemy głębiej ich losy. Nie sposób tu nie wspomnieć o tajniakach, którzy pomagają Zydze w akcji - pięknie piszący Fałniewicz, dobry Grzewicz czy amant z brylantyną na włosach Zielny.
    Gorąco polecam tą książkę. Warto zobaczyć że przynajmniej w dziedzinie kryminałów nie ustępujemy nawet i Skandynawom. Bardzo przyjemna książka za 35 zł wydana przez WAB.
    9/10
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  19. mistew
    Witajcie! Jakby nie patrzeć, czas na kolejną porcję rozmyślań ogólnych, czyli gadany o wszystkim i o niczym.
    Jak być może zauważyliście mistewcia nie było przez całe dwa tygodnie. Gdzie się podział? Jeździł po Europie, burżuj niedobry. Istotnie byłem w Londynie (jak zwykle fantastyczny klimat), Saint Malo (nie polecam, pogoda jak u nas tylko kilka razy drożej), Paryż (co za często to niezdrowo) i Berlin (absolutnie fantastyczny). Jak widzicie można było coś zobaczyć. Jednak mimo wszystko - miałem już dosyć. Niestety, to już nie te czasy kiedy wyjazd z rodzicami był atrakcją. Widzę te wszystkie nieporozumienia i mam świadomość że lepiej byłoby skręcić ekipę i wyjechać nad Zegrze (oczywiście przy ładniejszej pogodzie).
    ***
    W sumie z tym Zegrzem to nie taki głupi pomysł. Fajnie, że w okolicach Warszawy są takie miejsca, choć mnie w sumie wystarczają też ładne mieściny, najlepiej oczywiście z meczem tam rozgrywanym Mówta co chcecie ale na ten przykład Marki czy Kobyłka to bardzo ładne miasteczka, na szczęście nie wchłonięte do tego molocha jakim jest Warszawa.
    ***
    Właśnie, a propos meczy. Z powodu wyjazdu całorodzinnego to nie była raczej jazda do kolebki futbolu. Miałem obejrzeć dwa mecze (Harrow Boro - QPR i Barnet - Peterboro) w końcu skończyło się tylko na tym drugim. Ciekawy pokaz brytyjskiego futbolu i coś jeszcze! Pomimo, że to zwykły sobotni mecz towarzyski sektor gości był pełny! Szacun. Poza tym udało się być na ostatnim etapie TdF, co prawda nie na samych polach elizejskich, ale zaraz przed)
    ***
    Z tym TdF to w ogóle ciekawa sprawa. Czekasz trzy godziny w dobrym miejscu, żeby raz przemknęli kolarze w jakieś dziesięć sekund. Założę się, że przynajmniej w pamięci dzieciaków dłużej pozostanie parada sponsorów, wesoła impreza godzina przed przejazdem. Ja sam miałem przyjemność stać obok najebusów z Holandii, jednego policja prawie zawinęła gdy pozdrawiał piwem samochód techniczny Rabobanku, a i potem nie chciał zastopować. A, no i udało mi się zakupić trykot Liquigasu
    ***
    Hehe, dokonałem małego oczyszczenia z polskich politycznych smrodków przez te dwa tygodnie. W tej chwili bardziej świeża i ważna jest dla mnie afera podsłuchowa "News of The World" w Wielkiej Brytanii, niż jakieś polskie atrakcje, choć i tu widzę, że będzie gorąco.
    ***
    Już jutro wraca nasza kochana Ekstraklasa i od razu w dzień inauguracji dymam na mecz Polonii Już nie mogę się doczekać, szczerze mówiąc dla mnie jest to wydarzenie sportowe roku (do czasu derbów ofc)
    ***
    Żeby nie było za wesoło - okropne były zamachy w Norwegii. Swoją drogą koleś cykający sobie foty i wstawiający ich mix na YT nie może być normalny. Niestety - wszędzie żyje się w strachu przed ludnością Arabską i "czerwonymi" partiami, ale czasem jest to aż tak niebezpieczny element. Dla mnie jedyną normalną karą jest kara śmierci dla tego człowieka. Nie widać tu szans na resocjalizację.
    ***
    Oglądałem wczoraj mecz Lille - OM. Cóż to był za mecz! Włączyłem dopiero w 67. minucie - kiedy Ludo Obraniak wszedł na boisko (nie było to przypadkowe) i obejrzałem najlepsze 23 minuty w tym sezonie! ze stanu 3:1 na 4:5, to coś niesamowitego. Całe szczęście że w lidze francuskiej sympatyzuję z Monaco, dzięki temu nie muszę teraz płakać, że sędzia oszukiwał (choć dwóch karnych w końcówce takiego meczu się nie dyktuje!).
    ***
    Ostatnio stałem się fanem mistrza, jakim bez wątpienia jest Johnny Cash. Poza jego płytami nakupowałem także kilkunastu innych wykonawców, w dużej mierze Brytyjskich co chyba nie powinno nikogo dziwić.
    ***
    Jak może ktoś zauważył 16 lipca miałem urodziny. Dziękuję wszystkim, którzy pamiętali.
    I to już wszystko na dziś!
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  20. mistew
    Oj, wy lubicie motywy postapokaliptyczne, czyż nie? Tą razą zamieszanie zrobili Polacy. Dokładniej kilku terrorystów, którzy wpadli do tajnego składziku bombek atomowych gdzieś w Polsce i skierowali je na Niemcy. Jest rok 2012, rozpoczyna się III wojna światowa. Wiecie - Araby atakują Izrael itd. W roku 2014 Polacy konstruują wehikuł czasu, który chcą wykorzystać do podróży w czasie, zmienić bieg historii - chcą uczynić dziadka prezydenta bezpłodnym (wiecie, bez tego nikt nie wpadł by na pomysł zrobienia tych bomb). Nie wiedzą jednak, że przeszłość też nie jest różowa - agenci Ochrany, dżuma, własne słabości...
    Sam motyw, jak sami widzicie, jest ostro ograny, do tego - jak zwykle - zdarzają się niedorzeczności. Kupno czekoladek u Wedla powoduje zniknięcie podróżnika w czasie, a wejście do kwiaciarni i skorzystanie z książki telefonicznej powstanie płyt DVD (ocb? Cały czas tego nie rozumiem...) zaś gdy robią ostre zamieszanie w Warszawie to tylko nie pojawi się Piłsudski i kilku innych ludzi na świecie. To trochę za mało, jak na romiary tej zawieruchy.
    Kreacja postaci trochę irytuje. Pilipiuk lubi ze swoich bohaterów superludzi, więc niezależnie czy to bimrownik-egzorcysta, czy była agentka UOP-u czy zwykły student, każdy umie wszystko. Dać takiemu jeden kawałek zagadki, od razu będzie wszystko wiedział. Oczywiście to wszystko robią z zamyśloną czy nawet marsową miną, niczym pakierzy z tych amerykańskich filmów na VHS. Nic nie jest w stanie ich zadziwić, wehikuł to chleb powszedni. Wiedzowo to już profesorzy - oprócz nauk ścisłych. A już szczególnym geniuszem jest kapitan Nowych, oficer Carskiej Ochrany, który od razu wie, kim jest dostarczony do niego podróżnik w czasie, a nie jakiś rewolucjonista czy inny dziwak. No, geniusz po prostu.
    Sama konstrukcja też szału nie robi. W pewnym momencie dwóch podróżników trafia do XVII wieku. Sama opowieść jest bardzo ciekawa i pouczająca, ale nic nie wnosi do fabuły! Trochę modyfikacji i mógłby to być całkiem inny twór - jakieś opowiadanie. Wygląda to na sztuczne przedłużenie książki.
    Chociaż to, co tak krytykowałem jest też zaletą tej książki - Pilipiuk z wykształcenia archeolog ożywia nam miejsca, których już nie ma. Mało który pisarz tak dobrze wykorzystuje realia historyczne. Możemy przespacerować się po dawnej Warszawie. Chodzimy po uroczych uliczkach, widzimy zabytki których już nie ma, tą piękną atmosferę dawnej stolicy. Mamy tam też wartą akcję, dzięki której się nie nudzimy.
    Książka pokazuje, że autor jest pisarzem zdolnym. Niestety - potwierdza również fakt, że lepiej mu idzie pisanie opowiadań. Brak logiki, rozdmuchana fabuła, wkurzający bohaterowie to kilka z zarzutów. Jednak, jeśli przymkniemy oczy i porwiemy się akcji można przeżyć kilka przyjemnych godzin.
    6/10
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  21. mistew
    Wakacje już trochę trwają, coś tam się przeżyło, coś zapamiętało, wiele się zdarzyło, wiele się być może zdarzy... Ale to jeszcze będzie, teraz czas na rozmyślania ogólne, kolejne w tym roku.
    Od poniedziałku do piątku byłem w Zakopanem, na wyjeździe podobnym do tego z zeszłego roku. Niestety, tym razem nie było już tej znakomitej ekypy, dzięki której tamte wakacje wspominam znakomicie. Tym razem głównie pojechały dzieciaki, czyli było strasznie męcząco. Pomimo to, gdybym miał jechać jeszcze raz, zrobiłbym to!
    ***
    Poprzednie wakacje, ogólnie wspominam jako czas niesamowitego luzu, ale i zadowolenia. Długie rozmowy z łobuzkami z forum na gg, przyjemne pisanie z dużą ilością komci, spotkania z przyjaciółmi, śmiechy na całego... obawiam się, że w tym roku aż tak super nie będzie, choć na razie nie ma co dramatyzować, wakacje nawet się nie rozkręciły.
    ***
    Obserwowałem pewien poziom zchamienia na tej wycieczce do Zakopanego. I całkowitego braku taktu - "misiek, jak oglądasz pornosy to na jakie strony wchodzisz?" CO TO ZA PYTANIE? No jasne, opowiadajmy sobie o takich rzeczach, może jeszcze zdradzajmy fabułę Żałosne. Choć śmiesznie było się pośmiać z wyznania na cały busik 10-latka, że on "lubi oglądać redtube"
    ***
    Jagiellonia odpadła z Irtyszem, ale w sumie kogo to dziwi? Po pierwszym meczu mówiłem, że przeprawa będzie bardzo trudna, na co wy ripostowaliście mi jakimś tekstem z zeszlo. No cóż, wasi futbolowi bogowie się pomylili, nie pierwszy zresztą raz. A to ci pech...
    ***
    Wczoraj byłem na meczu futbolu amerykańskiego. Więcej o tym w najbliższych dniach, więc na razie powiem tylko, że sama dyscyplina bardzo mi się podoba. Inteligentna gra, taktyka jest tam strasznie ważna. Szkoda tylko, że jest to dyscyplina postrzegana jak na razie jako folklor z innego kraju w Polsce. I strasznie trudno będzie to zmienić. Z rugby jest łatwiej, kilka klubów jest rozpoznawalnych, a Futbol Amerykański to zamknięty świat.
    ***
    Fajnie, że pogoda się ogarnęła. W chwili gdy piszę te słowa, za oknem świeci słońce i jest bezchmurne niebo. Chwilo trwaj!
    ***
    Ale posucha w internecie. Typowy sezon ogórkowy. Nic się nie dzieje, nikomu nic nie chce się pisać. Ale może to i lepiej. Niech każdy zajmie się chwilę sobą, odpoczywając od tego całego zgiełku i krzyku. Bo taki odpoczynek jest jak nic potrzebny, także w takim zwariowanym kraju jak nasz. A może przede wszystkim?
    ***
    Zawsze nieustannie śmieszy mnie jad wypluwany w dyskusji między kibicami Realu a Barcelony. Fanboye i jednych i drugich nieustannie plują na siebie w komentarzach na różnych portalach. (Podobna napinka jest ostatnio widziana w necie między Legią, a Polonią, ogarnijcie się!) Tak, ja też sympatyzuję z Realem i nie lubię Messiego, ale nie muszę tego okazywać całemu światu. Chodzi oczywiście o sfrustrowane dzieci. Ludzi zrzeszonych w oficjalnych fanklubach, czy czymś takim bardzo cenię.
    ***
    Niedługo kolejne części serii o zapomnianych warszawskich klubach w anegdocie. Ufam, że takie ujęcie sprawy jest ciekawsze niż sucha historia, którą możecie przeczytać na wiki. Tak więc stay tuned
    **
    Tym razem nie będzie żadnego żarciku. Jedyny, który mi do głowy przychodzi jest tak paskudny, że wolę go tu głośno nie mówić. Przepraszam.
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  22. mistew
    Witajcie! Warszawa jak powszechnie wiadomo to nie tylko Legia i Polonia (choć dla tych pierwszych tej drugiej drużyny nie ma ), ale też masa mniejszych klubów, oczywiście powiązanych jakimś Legijnym paktem, przez co skończył się radosny czas bijatyk. Wśród tych klubów możemy znaleźć takie założone tylko dla jaj, ale też takie, które mają za sobą piękną historię. Dziś o tych drugich, a dokładnie o pewnym, pamiętanym jeszcze wśród wielu, zespole. Czas na poznanie Gwardii Warszawa!
    Gwardia Warszawa

    Tzw. "trzeci klub Warszawy". Miał chwile wzlotów, lecz aktualnie nie odgrywa żadnej znaczącej roli (w tym roku awans z A-klasy do okręgówki.). Nie wiem czy pamiętacie, ale na Gwardii działał profesjonalny zespół... żużlowy w latach 2000-2003. Jeździł w II i I lidze. Teraz, kiedy żużel powoli odradza się w Warszawie, niestety nie ma gdzie jeździć, bo brakuje toru żużlowego - zrujnowana Gwardia nie spełnia żadnych standardów. Drużyna i sponsorzy nie wykluczają jednak renowacji warszawskiego stadionu.

    Jeśli ktoś chce odpocząć od stadionowego tłoku to może się wybrać na obiekt Gwardii - fajny, cichy stadion bez kibiców (co spowodowane jest grą w takiej a nie innej klasie rozgrywkowej, pikniki straszne...) Gdy dziś narzeka się, że np. młodzi gracze Polonii chodzą na Legię, to nie dość że narzekający sami zapewne choć raz byli na czerniakowie na meczu (bo któż nie był...) to warto przypomnieć że roczniki powyżej 1980 zapewne w 90% chciały zobaczyć prosto kopaną piłkę to jedną z opcji (prócz Legii i wyjazdu do Łodzi) była właśnie Gwardia. Takie czasy... I nikt nie powinien być z tego powodu uznawany za "przerzuta" .
    Gwardią było nazywane większość drużyn milicyjnych w naszym kraju - z przykładów pamiętam, że przez jakiś czas Zagłębie Lubin (coś między 1945, a 1966) było Gwardią, a także po zlikwidowaniu BKS Polonia Bydgoszcz w 1947 powstał milicyjny Gwardia Bydgoszcz, które po jakimś czasie stało się Polonią Bydgoszcz i podszywało się pod oryginał. Dziś ostała się już chyba tylko Warszawska i Koszalińscy "czerwono-biało-niebiescy". Za dawnych czasów PRL Gwardia grała nie tylko u siebie - dłuższy czas grała na stadionie X-lecia w I lidze! Popytajcie się starszych osób - z pewnością byli wielokrotnie na ich meczach. To tak dla przypomnienia że na przyszłym Stadionie Narodowym też kluby mogłyby grać.
    Piękna historia, ale prawda jest taka, że Gwardii przydałby się nowy stadion na ok. 5 tysięcy osób. Można by na nim robić mniejsze imprezy sportowe i nie tylko - zależy od kalibru. Stadion trzeba gruntownie wyremontować lub nawet zbudować od nowa. Bo to co jest teraz to masakra... Niech będzie taki jak Polonezu czy Olimpii... W 1957 roku, kiedy reprezentacja Warszawy pojechała na Camp Nou, to bardzo możliwe, że choć większość zawodników grała w Legii to może był choc jeden reprezentant Gwardii? Bo w sumie też grali wtedy w I lidze. Czyli widzicie analogię - i wtedy i teraz dwie drużyny grają w najwyższej lidze, zaś trzecia gra w okręgówce rywalizując z rezerwami Legii (czy teraz CWKS-em). Tylko Polonia z Gwardią się zamieniły... No i wtedy jedna była utupiona przez partię robotniczo-ludową, Stalin "leżał ciepły w grobie", rok po zamieszkach w Poznaniu, komuna triumfowała... inne czasy.
    Co nie zmienia faktu, że Gwardia skończyła fatalnie. Byli sponsorzy - olano ich. Skończyli w A-klasie z cotygodniowymi zwycięstwami w jakichś pipidówach. Szczęśliwie mają niezłą szkółkę piłkarską, najlepszą na Mokotowie. Co ciekawe, wciąż spełniają wymogi licencyjne (choć w okręgówce nie jest to za trudne). Do tego nie wypełniają obiektu kibicami.
    Na Gwardię nie chodziło się raczej z samej kibicowskiej niechęci (wiadomo, jak np. na Legię), ale tu wkraczała wielka polityka - raczej nikt nie chciał latach 80. być utożsamiany ze wspieraniem milicyjnego klubu. Gwardia miała także sekcję bokserską dość niezłą, choć też bokserów z tego klubu w latach choćby 80. traktowano jak "upadłych".
    ***
    A później przyszły lata 90. Na początku Gwardia jeszcze coś tam grała w II lidze, III... Potem nastąpił straszny regres.
    Dziś już nikt nie utożsamia Gwardii z policją. Zasłużony warszawski klub z występami w europejskich pucharach, do niedawna kopał piłkę w A-klasie... Ostatnio w końcu wpuszczono do internetu nagrany rok temu film "Raz w życiu" o Gwardii. Miłego oglądania.



    A w następnym odcinku trochę o Warszawiance.
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  23. mistew
    Co się stało z naszą piłką? Pyta mistew na Targówku
    Ciężko sprostać takim czasom....
    Do przerwy Jagiellonia remisowała z Irtyszem 0:0, z czego oni grali w dziesiątkę! Brawo, po prostu pięknie. Gdybym wcześniej nie sprawdzał, mógłbym zrobić konkurs skąd jest przeciwnik Jagielloni (bez sprawdzania w Googlach.) Żenada. Na szczęście po meczu można było iść po przysłowiowe flaszki i pić z radości. 1:0!!! Historyczna wiktoria. Szczęśliwie nie zawiódł Frankowski. Tak czuję żal... miało być co najmniej 3:0.
    Nie był ten Irtysz taki zły - dopóki grał w 11. sprawiał wrażenie lepszego od Arki czy Bytoma. Mamoutou Coulibaly na stoperze w większości zespołów naszej ligi łapał by się do pierwszego składu, Ukrainiec Sergienko też nie najgorszy zawodnik - co ciekawe w obu połówkach grał na różnych skrzydłach.
    W Kazachstanie pewnie będzie 2:1 dla Irtyszu i brawo, oby!
    Wojciech Kowalczyk, wybitny ekspert Polsatu ( ) powiedział, że przy takim wyniku, Jaga może spokojnie zagrać na 0:0 w Kazachstanie. A zatem szykuje się kolejna Kazachska trauma... Niech awansują i płukają się z kasy zamiast przygotowywać się do ligi. W razie awansu wyjazd do Gruzji. Potem dostać w trzeciej rundzie i już mogą zaczynać ligę biedniejsi o bańkę złotych i bez przygotowań.
    Jakby nie patrzeć to w ostatnich trzech latach prócz Lecha, to Polonia z polskich drużyn kompromitowała się najmniej . Oczywiście z drugiej strony nie sposób nie pamiętać dawnej kompromitacji z Kazachskim Tobołem. Bramkarz Mendog prapra(...)wnuk litewskiego założyciela państwa . Ach to był mecz... ten Litwin w bramce, w obronie Siniczyn, Kuś, Szwed i Vlade 'konserwa" Danilov, w pomocy Hajduczek, Kosiorowski, Gołaszewski, Aleksandrowicz z głębokich rezerw oraz sam Łukasz Jarosiewicz, a na szpicy Nuckowski. Takim składem to ciężko wygrać z Nadnarwianką Pułtusk, a co dopiero z Tobołem...
    Z drugiej strony przypomina mi się mecz z Bredą, kiedy to Ciach, zagrał niezwykłe podanie wprost do bandy reklamowej. Ale Grembocki pochwalił zawodnika, mówiąc przy zejściu "super super" czy też "fantastycznie".. Inna sprawa, że gdyby Chałbiński nie był taki powolny i był bardziej ogarnięty to może przeszlibyśmy tą Bredę zwyciężając na własnym boisku. Graliśmy bardzo dobrze przez 60. minut... Pamiętam radość z gola Ivanovskiego po podaniu Zasady i nadzieje na awans. A potem Villareal - Breda 6-1 czy jakoś tak...
    Ale rozmówiłem się nie na temat... Będzie ciężko - jak to zwykle w Kazachstanie. Nie powiem, trzeba się cieszyć z tego co się ma, ale w tej chwili nie wygląda to za wesoło. Szczególnie, że bramka dla Jagi padła IMO ze spalonego.
    http://www.youtube.com/watch?v=nFODnWciDPU&feature=player_embedded
    Szybko, póki nie odnajdą goście z Polsatu!!!
    Tak więc zobaczymy - rewanż przed nami wszystko może się zdarzyć... Może w tym roku nie będzie tragedii...
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  24. mistew
    Witajcie! Wakacje się powoli rozkręcają, więc czemu by nie uczcić ich rozmyślaniami o wszystkim i niczym zarazem? Może nie za dużo kwesti się znalazło, ale zawsze coś jest...
    Jednak nie żałuję, że zostaję w tej samej szkole - mógłbym poszukać sobie gdzie indziej liceum, ale tu mnie przynajmniej znają z gimnazjum. Do tego nie musiałem obgryzać paznokci w nerwach czy mnie aby przyjmą - od razu byłem wpisany na listę pewniaków. Gdzie indziej ze swoimi średnimi wynikami egzaminu - 37 z humanistycznego, 31 z matmy i 49 z angielskiego (na który i tak nikt nie zwraca uwagi, niestety...) byłoby ciężko.
    ***
    Ale ja tu o szkole, a przecież wakacje! Na razie coś wolno się rozkręcają w dodatku widzę, że drastycznie nie mam pomysłu co robić... Co prawda spotkałem się już z kolegami, byłem na działce, zaszczyciłem swą obecnością parę miejsc... ale na razie jest słabo, choć tak mam co roku. Dopiero przełom lipca i sierpnia to prawdziwe życie
    ***
    Jak już wspomniałem w weekend byłem na działce - we wsi Gołełąki (ostatnio urzędasy przyczepiły się i piszą oddzielnie, ale ja preferuję starą formę), czyli miejsce skąd wywodzi się mój ród. Jedna rzecz tam jest przykra - nie ma spisanych dziejów tego obszaru, więc zostają świadkowie dziejów, jak choćby mój dziadek (rocznik '38), który opowiedział parę ciekawych historii co działo się w czasie wojny - otóż tamtymi polnymi drogami poruszała się piechota i pojazdy niemieckie, a na polance przed rzeką na przełomie '44 i '45 zatrzymał się front i stały pojazdy pancerne. Ponoć kilka wchłonęły bagna... A w pobliskiej wsi Kozłów czołg radziecki został sprzątnięty germańskim panzerfaustem. W większej wsi Parysów, też nieopodal było najzwyczajniej w świecie getto, a pewnego dnia po prostu zaprowadzono Żydów do lasu... Wielu też zginęło od morderczej pracy nad uregulowaniem rzeki Świder.
    ***
    W ostatnim czasie byłem na dwóch filmach - "Super 8" i "Uwikłanie". Nie chce mi się o nich szerzej mówić, lecz powiem tylko to, o czym co jakiś czas się mówi, a co jest bardzo smutne. Drugi film "Uwikłanie" to polska produkcja. Chce zgrywać mocne kino, więc i ktoś co jakiś czas bluźnie. Zdarza się, każdemu z nas. Tylko dlaczego z każdego bluzgu większość widowni musi się śmiać? Naprawdę śmieszne ha, ha, ha...
    ***
    Złapałem fazę na czytanie kryminałów - po Tomaszu Konatkowskim, którego znam z kibicowania Polonii i książce, którą wam jakiś czas temu recenzowałem tym razem przyszedł czas na Marka Krajewskiego, a w kolejce czekają już dwie kolejne książki... Do tego chyba będę kupował kolekcję Polityki... ostra faza.
    ***
    Wczoraj byłem na uroczym evencie - spotkaniu z Andreu Mayoralem, piłkarzem Polonii. Zebrało się około 40 osób, a Andreu odpowiadał na nasze pytania. Zabawne, ale dopiero teraz - kiedy odchodzi - dostrzegłem jaki to wspaniały zawodnik ale też człowiek. Na zakończenie udało mi się dostać autograf ^^
    Tu macie relacje:
    KLIK ( W drugim filmiku od 2:12 widać jak Andreu daje mi swój autograf )
    KLIK
    ***
    Groundhoppingowy sezon 2011/12 czas zacząć! Tydzień po hucznym zakończeniu sezonu 10/11 na stadionie Olimpii w Warszawie, teraz wybrałem się zwiedzić miasteczko Ząbki, a przy okazji obejrzeć sparing Dolcan - Znicz na płycie głównej boiska w tamtym mieście. Wraz ze mną mecz oglądało około 40 widzów, w znakomitej większośći skauci i dyrektorzy sportowi. Był nawet jeden Włoch! Bramki padały ładne, szczególnie samobój Wygrał Dolcan 2:1 i wszystkie bramki w spotkaniu strzelili zawodnicy tej drużyny
    ***
    Pogoda jak na razie nam nie dopisuje w te wakacje - albo zimno i deszcz, albo duszno, że nie da się wytrzymać. Mam nadzieję, że pogoda w najbliższe dni się troszkę ogarnie, bo na razie to nieciekawie wygląda.
    ***
    Już nawet nie liczę kiedy ostatni raz grałem w coś na serio na kompie u siebie. Niestety moja słaba konfiguracja nie pozwala mi na żadne szaleństwa.
    ***
    Suchar na dziś:
    -Co to jest: leży w trawie i nie dycha?
    -Dwie dychy.
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
  25. mistew
    W zeszły piątek świat obiegła wiadomość, że nie żyje znany aktor Peter Falk. Szczerze mówiąc spodziewałem się mniejszego odzewu w naszym kraju, ale w sumie... przecież Columbo lubiło oglądać co najmniej trzy pokolenia widzów.

    Na czym polega fenomen serialu? Trudna sprawa, zapytani mogą wam różnie odpowiedzieć. Jednak moim zdaniem chodzi tu o urok porucznika. Chodzący w wymiętolonym prochowcu (swoją drogą - określenie "prochowiec/płaszcz niczym Columbo" można nieraz spotkać w słowie pisanym czy nawet mówionym), niezdarny, jeżdżący w starym Peugeocie 403, czasem z bassetem na przednim siedzeniu... i ta tajemnicza żona, której nigdy nikt nie widział (choć powstał kiedyś serial Mrs. Columbo, tu macie
    , jednak te filmy nie należą do kanonu ). To wszystko sprawiało, że porucznika nie dało się nie lubić... i jeszcze to "just one more thing" - legendarna kwestia! Do tego w filmie raczej nie było gwałtownych strzelanin, obijania mordy złoczyńcom. Nie dość, że całą zagadkę zwykł Columbo rozwiązywać samodzielnie to jeszcze już na początku wiadomo było kto zabił! Od obydwu tych reguł był mały wyjątek w jednym odcinku, który kończył się płynięciem porucznika na łódce w stronę zachodzącego słońca (ta, twórcy Columbo czasem nie byli pozbawieni romantyczności). Jak widzicie, serial był bardzo ciekawy, a dla wielu osób zyskał status kultowego, nawet bardziej od Kojaka. Jednak - jak łatwo się domyślić - Falk nie grał tylko w jednym serialu, choć zawsze będzie z nim kojarzony. Z innych zacnych filmów muszę wspomnieć o "Wielkim wyścigu", genialnej komedii z początku lat 60. gdzie grał Maxa, pomocnika czarnego charakteru. To właśnie on był tym mistrzem zła, który "wciskał przycisk" i rozwalił na starcie samochody numer 14, 3, 8 i 5 "ej... numer pięc to my" . Bajeczna rola.
    Mainstreamowi widzowie mogą go kojarzyć z małą rólką jaką zagrał kilka lat temu w filmie Next. Ostatnio wystąpił także w filmie "Mój stary i ja", który to film trzymam od roku na półce i dotychczas go jakoś nie obejrzałem.
    Był ulubionym aktorem Johna Cassavetsa, znanego reżysera. Wystąpił także w filmie Wima Wendersa "Niebo nad Berlinem". Jak widzicie Falk sprawdzał się i w rolach komediowych i dramatycznych. Nie sposób nie wspomnieć o jeszcze jednym filmie - "Zabity na śmierć" w któym gwiazdy parodjują swoje własne role kryminalne. Super komedia, uśmiałem się wtedy... Dwa razy dostał nominację do Nagrody Akademii - za "Arystokrację podziemi" oraz "Murder, inc." Niestety nie udało mi się obejrzeć tych dwóch filmów, więc na razie nic o nich nie powiem. (Jakby ktoś wiedział gdzie zdobyć te cuda, będę wdzięczny.)
    Życie prywatne Falka nie było popularnym tematem na salonach. Wiadomo, że w latach 60. i 70. miał żonę Alyce Mayo, z którą dorobił się dwóch dzieci (córek, o ile dobrze pamietam). Potem rozwiódł się z nią i poślubił Sherę Danese, która nieraz występowała w Columbo. Jego córka jest zaś prywatnym detektywem. Ot, ciekawostka.
    W ostatnich latach Falk cierpiał na demencję, najprawdopodobniej miał także chorobę Alzheimera. Był to podobno skutek jakichś operacji dentystycznych, czy też chirurgicznych w 2007. Lekarz rodziny Falków parę miesięcy temu powiedział, że Falk nie rozpoznaje już swojej najsłynniejszej roli.
    I tak upłynęły ostatnie lata człowieka o zagadkowym spojrzeniu (Miał szklane oko, po tym jak w wieku trzech lat musiał przejść operację), który podobno miał jakąś część Polskich korzeni (choć bardziej Madziarskie).
    Dziś przyszło nam się żegnać z tym wspaniałym aktorem. Just one more thing? Nie tym razem...
    Wielki wyścig się skończył.
    ? "Mistew" spółka - z tym - z ograniczeniem umysłowym 2011
×
×
  • Utwórz nowe...