Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1156
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    95

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. O moralności graczy pisałem już na tym blogu , ale ostatnio zacząłem się zastanawiać nad czymś innym – dlaczego, mimo wyboru – gracze rzadko dostają możliwość bycia tym złym, wrednym i najgorszym. Oczywiście, są wyjątki – takie Dungeon Keeper czy Dungeons są – technicznie – symulatorami Władcy Ciemności. Więc je muszę pominąć. Zacznę od mojego ulubionego Jedi Academy, gdzie w pewnym momencie mogliśmy pójść drogą Sithów. Pamiętam rozczarowanie, gdy okazało się, że jedyną różnicą jest możliwość mordowania także „dobrych” Jedi oraz inna ostatnia walka. I tyle. Może gdyby wypuścili część trzecią… A tak – czułem niedosyt i nie czułem się jak nowy przywódca Sithów, który w przyszłości podbiłby całą galaktykę. Podobne odczucia miałem Dark Messiah of Might and Magic. Wybór między dobrym a złym zakończeniem pojawia się w pewnym momencie… i na nic nie wpływa! Jedyną różnicą są drobne zmiany w fnałowej cutscence. A szkoda – liczyłem, że będę mógł zrobić rzeź i zostać Złym Lordem. Być może chcieli to rozwinąć, ale – póki co – o sequelu nie ma żadnych informacji. Kolejne rozczarowanie dotyczy Skyrima. Liczyłem na możliwość bycia tam złym, szczególnie, gdy w dodatku Dawnguard mogłem dołączyć do wampirów. Specjalnie chciałem stworzyć złego „krwiopijcę”, by siać zniszczenie w Tamriel… I się srogo zawiodłem. Nie dość, że Vampire Lord jest dość słaby to „przepotężne” zasłonięcie słońca niewiele daje – nawet nie można stworzyć własnej armii wampirów, by siać zniszczenie w Skyrim. Nie mówiąc już o tym, że gra nie pozwala na zapędzenie się i jednak trzeba robić także „dobre” rzeczy. Na szczęście zawsze można zapisać i pozabijać wszystkie postacie w grze. Tylko trzeba najpierw znaleźć moda wyłączającego nieśmiertelność niektórym NPCom. Chyba jedynie w Dragon Age Inquisition czułem, że moje złe zachowanie ma jakiś wpływ na to, jak mnie traktują postacie przyboczne. Ale tylko oni, więc nie widziałem sensu we wkurzaniu sojuszników – gdybym mógł wywołał wojnę np. z Orlais i obalić cesarzową to co innego. A Wy jak sądzicie – chcielibyście, dla odmiany, zagrać „tym złym”? Do zobaczenia za tydzień!
  2. Z okazji jutrzejszych Mikołajków postanowiłem zrobić Wam prezent i zamiast MSMa dać MoG (technicznie nawet dwa). Świeżego, jeszcze ciepłego, bo z sierpnia 2020 roku. Przed Wami podsumowanie badań pt. „Video game playing and literacy: a survey of young people aged 11 to 16” oraz „Video game playing and literacy during the COVID-19 lockdown in 2020” przeprowadzone przez National Literacy Trust. Jak możecie się domyślić badania są po angielsku, ale postaram się je przetłumaczyć ;). Link znajdziecie na końcu. W pierwszym badaniu wzięło udział 4626 osób w wieku 11-16. Natomiast w drugim – 3817 oraz 826 rodziców osób w tym wieku. Widzicie zatem, że inne tegoroczne „badania” są żartem pod względem ilości przebadanych. Aczkolwiek, niestety, poniższe badania też mają swoje wady. Na przykład nie są zbyt dobrze opisane… Ale cóż. Wyniki nie są jakieś super, ale cieszy mnie, że ktoś prowadzi takie badania. To jest ciekawe – jak sądzicie? Chyba bym się tu załapał :P. I cieszę się, że ludzie chcą pisać – wbrew stereotypowi. Tu już jest trochę gorzej dla nas, graczy. Nie jest źle – wiadomo, gracze będą gadać o grach ;). Tego punktu trochę nie rozumiem – czemu tylko 2 na 3? Coś dziwni byli ci gracze ;). Ale są młodzi, niedoświadczeni, więc pewnie dlatego :D. Sądzę, że to dobry sposób – sam go uskuteczniam ;). Szczególnie teraz, gdy wszyscy jesteśmy (bardziej lub mniej) zamknięci w domach. To także dość ważna informacja – szczególnie dla osób, którym powinno najbardziej zależeć na odpowiednim przeprowadzeniu dzieci przez ten dziwaczny czas. Teraz trochę z samych badań: To też jest ciekawe – i stoi w kontrze do wielu MSMów, które przewinęły się przez bloga ;). Pamiętniki i piosenki o graniu to ciekawe idee, nie sądzicie? Szkoda, ze nie umiem pisać piosenek :P. Ale może komuś ten pomysł się spodoba? Dalej jest trochę gorzej – niestety, dla graczy: Różnica jest niewielka, ale jest. Ale – jak pisałem – badani są jeszcze dość młodzi i może się wyrobią? Z dalszej części wynika, że 57,9% badanych chciałaby w przyszłości pisać lub projektować gry; 48,9% twierdzi, że nauczyło się ważnych kwestii dzięki grom. Są to niezłe wyniki. Jednakże, niestety, w dalszej części badań przewagę mają gry nad książkami. I sądzę, że jest to ciekawe wyzwanie dla rodziców i nauczycieli – powinni, także poprzez gry, pokazywać dzieciom świat książek. Twórcy badania zdają się uważać tak samo, zwracając uwagę, że poprzez gry można pobudzić w młodych osobach chęć czytania. I tym pozytywnym akcentem kończę na dziś. Obiecany link. Do zobaczenia za tydzień!
  3. Znacie moje zdanie na temat wszelkiej maści „wersji HD” i to, że od jakiegoś czasu mięknę i jednak daję im szansę. Jednakże, to, co ostatnio przeczytałem spowodowało, że chyba muszę to głębiej przemyśleć. Sądzę, że znacie „Ojca Chrzestnego”. Będąc w gimnazjum uwielbiałem czytać książki Puzo, oglądać trylogię filmów, a nawet pograć w gniota [skreślić] grę od EA. Uważałem też, że od śmierci Puzo rodzina Corleone została wielokrotnie zbrukana przez rozmaite spin-offy (jak okropny „Powrót Ojca Chrzestnego” – brr..). I gdy już myślałem, że gorzej już nie będzie na scenę wszedł Francis Ford Coppola i zapowiedział „nową” wersję „Ojca Chrzestnego III”, która ma wyjść w grudniu w UK. Na początku pomyślałem – okej, odświeżona wersja, może direktor cut czy coś… a tu okazało się, że będzie to recut filmu. Recut! Innymi słowy- pan Coppola wziął skrawki kliszy, które zostały na podłodze montażowni i poskładał je w „nowy” film! Na początku byłem zaskoczony – po Innosa grzebać przy filmie, który ma 30 lat? Odpowiedź nasunęła mi się jeszcze szybciej – kasa. Nie widzę innego wytłumaczenia. To znaczy – jasne, trzecia część była wyjątkowo słaba, ale zastanawiam się na ile zmieni się ten film po ponownym pocięciu? Szczególnie, że Puzo najwyraźniej tak widział ten film i zakończenie historii Michaela Corleone. Niemniej, mimo mojego narzekania widzę w tym pewien potencjał. Może się bowiem okazać, ze jednak da się naprawić tę część (która – nie oszukujmy się – była bardzo słaba). I mimo wszystko bardzo chętnie zobaczę ten film. Ale poczekam aż będę mógł, obejrzeć go gdzieś za darmo (albo na Netfliksie).
  4. Pominąłem CD Projekt (bez RED), ponieważ byłoby za dużo CDP w tym zestawieniu . Ale Twój pomysł na GOB jest świetny .
  5. Przyznaję, tytuł mi nie wyszedł ;). Następnym razem postaram się bardziej :).
  6. CDP Red – Cyberbrowse 2077 Po trzech nagradzanych przeglądarkach z serii „The Searcher” (stworzonej na podstawie książki) Redzi postanowili zmienić klimaty. „Cyberbrowse 2077” jest najbardziej oczekiwaną przeglądarką tego roku – twórcy zapowiadają wiele funkcji (w tym możliwość pełnego zaprojektowania swojej strony domowej – której nie będziemy oglądać już nigdy później). Niestety, twórcy wciąż przesuwają premierę i pojawiły się żarty, że liczba 2077 w tytule oznacza datę jej premiery. EA – EA Search 21 Nowa przeglądarka od EA jest praktycznie reskinem zeszłorocznej przeglądarki. Dodano kilka animacji kursora oraz inny kolor ikony, więc fani powinni być zadowoleni. Niestety, twórcy stracili licencje na możliwość wyszukiwania Twittera i Instagrama. Warto przypomnieć, że w zeszłym roku stracili Facebooka i Netflix. Jednakże, już teraz można dokupić dodatek „Zakładki” za $30. Twórcy zapowiadają kolejne mniejsze i większe rozszerzenia do tej produkcji w ciągu najbliższego roku. Blizzard – Blizzard Przeglądarka abonamentowa, ale z możliwością przeglądania do 20 stron za darmo. Co jakiś czas wypuszczana jest aktualizacja, by użytkownicy wciąż chcieli płacić za możliwość korzystania z niej. Wielu na nią marudzi, wielu odeszło, ale wciąż jest bardzo popularna. Ponadto, niedawno powstała też wersja „Classic”, która przywraca wszystkie funkcjonalności (wraz z ich wadami i zaletami) wersji sprzed 16 lat. Ubisoft – Watch Logs Tym razem wydawca postawił na nowe klimaty, choć szata graficzna wciąż jest ta sama. Choć tworzy przeglądarki w tej samej formule od lat to drobne zmiany (np. przywrócono funkcję powrotu do poprzedniej strony) oraz wspomniane nowości (przesunięty o 0,5 cm w prawo przycisk odświeżania strony) sprawiają, że fani i tak ją kupią. I raczej się nie zawiodą. Bethesda – The Searcher’s Scrolling V: Super Edition Nowa przeglądarka tego producenta to właściwie wersja HD jego przeglądarki sprzed 9 lat. Tym razem dodano możliwość włączenia jej na lodówce oraz teście IQ. Poza tym masa Bugów, które zawsze towarzyszom programom od tej firmy. Jednakże, moderzy już pracują nad naprawianiem ich oraz dodawaniem nowych funkcji. Oczywiście, część z tych modyfikacji jest płatna. Producent pokazał już teaser szóstej części, ale szczegółów wciąż brak. Rockstar – Grand Auto Browse V Ostatnia przeglądarka od Rockstara wciąż jest bardzo popularna, choć powstała już 7 lat temu. Od tamtego czasu wszyscy oczekują informacji o wersji VI, lecz – póki co – twórcy wolą wyciągać pieniądze od użytkowników poprzez udostępnienie im funkcji czatu. W najnowszym datku można korzystać z innego koloru okienka i dodano wiele czcionek. Niestety, z tych funkcji nie da się używać gdy z przeglądarki korzysta się samemu. Valve – SteamBrowse Darmowa przeglądarka, dzięki której można kupić inne przeglądarki. Twórcy niegdyś sami robili przeglądarki, lecz – póki co – nie ma mowy o stworzeniu trzeciej wersji ich najważniejszego programu – „Half Web”. Największą wadą jest ogromna ilość przeglądarek typu „HentaiSearch” i innych tego typu produktów. Epic – Epic Serach Store Główny konkurent Valve, który także umożliwia kupowanie innych przeglądarek. Jednakże, co tydzień daje za darmo przeglądarki innych twórców – niekiedy są to produkty AAA (np. „Grand Auto Browse V”). Jeśli pominąłem którąś przeglądarkę to dajcie mi znać w komentarzach.
  7. Kwestia przenikalnej/nieprzenikalnej roślinności najbardziej mnie wkurza w WoWie. O ile w GTA mogę łyknąć, że żywopłot to pomalowany na zielono mur, tak w produkcji Blizzarda przez niektóre gałęzie da się przelecieć, a na niektórych można się zablokować. Irytuje to niemożebnie, gdy chce się przelecieć całkiem spory kawał świata na własnym mouncie, wychodzi się na chwilę (w końcu lecę prosto, więc nie musze kontrolować lotu, nie?). by po kilku minutach wrócić i odkryć, że zatrzymałem się na jakiejś gałęzi. Odnośnie obiektów dodałbym jeszcze drzwi. Dragonborn może jednym chuchnięciem zmieść setkę ciężkozbrojnych wojaków, ale do otwarcia drewnianych drzwi potrzebuje wytrychu lub klucza...
  8. Trzeci i ostatni wpis o tej książce. Tym razem rozdział „Agresja i cyberprzemoc”: Na początku – Innos jeden wie z jakiego powodu – Autor rozwodzi się nad cyberprzemocą w Sieci – podaje m.in. przykład pozwu Jerzego Owsiaka przeciwko Piotrowi W. o zniesławienie w internecie. Jaki ma to związek z zawartymi w tytule książki grami? Nie mam pojęcia. Ponownie – nie wiem jakim sposobem gry miałyby umożliwiać pisanie kłamstw na temat innych osób w internecie. Jaki związek ma jedno z drugim? Poza oczywistym, że do obu czynności potrzebny jest komputer (lub telefon itd.). Pełna zgoda w tym miejscu. Sęk w tym, że to niewiele zmienia. Fakt, że „mogę” coś zrobić w grze, nie oznacza, że zrobię to samo w rzeczywistości. Brakuje takiego przełożenia i sensownych badań na ten temat – najlepszym dowodem jest zresztą brak masowych mordów dokonywanych przez graczy. A „chore” jednostki zawsze się trafią – i należy je karać z całą surowością, niezależnie od tego, czy kierowały się „głosami w głowie” czy czymkolwiek, co zobaczyły w mediach (takich czy innych). Jak to nie ma? Czy w Skyrimie mogę zabić przeciwnika nogą od stołu? Albo otruć kogoś trutką na szczury w GTA V? Nie – zatem „odgórnie narzucony scenariusz” pojawia się w grach. Oczywiście mówię tu o „czystych” grach, nie o modach. Tu akurat nie widzę nic dziwnego – fakt, że sporty/zajęcia bazujące na pewnej rywalizacji mogą (aczkolwiek nie muszą) wpływać na nasze zachowanie najlepiej obrazuje zachowanie Sereny Williams podczas któregoś ważnego turnieju tenisowego . Zatem mamy kolejny przykład osoby uzależnionej, która nie była w odpowiednim momencie leczona. Ale Autor o tym nie wspomina, bo po co? Okej, przyjmuję ten argument Autora, ale zastanawiam się – czy dotyczy to wyłącznie gier? No bo spójrzmy na takie szachy – turowa gra strategiczna, znana od przynajmniej kilkuset lat. Pełna przemocy, która zależy tylko od woli gracza. Dodatkowo, szachy nie posiadają odgórnie narzuconego scenariusza. I dochodzi do morderstwa za ich sprawą: W nocy z 11 na 12 stycznia 2014 roku w Dublinie 35-letni Włoch zabił swojego 40-letniego gospodarza (landlord) podczas partii szachów. Między mężczyznami doszło do kłótni o sensowność ruchu wykonanego przez jednego z nich. Z pomocą noża kuchennego i hantli najpierw ogłuszył i zabił mężczyznę, a następnie wyciął jego płuco i – myśląc, że to serce – zjadł je. Jeśli sądzicie, że to zmyśliłem, to muszę Was zmartwić – nie. Te wydarzenia znalazłem na kilku stronach – „Irish Times”, „The Guardian” oraz thejournal.ie. Nigdy jednak nie widziałem badań na temat szkodliwości przemocy w szachach – może są potrzebne? Jeśli po powyższym fragmencie myślicie, że teraz Autor wreszcie napisze coś o „drugiej stronie” i doda badania, które zaprzeczają jego wcześniejszym słowom, zestawi je ze sobą i pozostawi rozwadze czytelnika (zgodnie z zapisem z tyłu okładki) – to muszę Was zmartwić :(: Ale co to ma do rzeczy? Jeśli np. profesor medycyny powiedziałby, że człowiek ma dwa serca to też byłoby okej, bo „on ma doświadczenie”? No chyba niezbyt, nie sądzicie? Zresztą – jak napisałem także w poprzednim poście dotyczącym tej pozycji – Autor nie podaje pozytywnych tekstów o grach, niwecząc wszystko, co obiecał. A takich badań też było trochę – także tych spierających się z książkami przywołanymi przez Autora (przykład). Na tym zakończę przygodę z tą książką. Wielka szkoda, że Autor nie potrafił odejść od swojej wizji świata.
  9. Niedawno ponownie złamałem swoje postanowienie o nie kupowaniu „edycji HD”. Ale miałem ku temu bardzo ważne powód – chodziło o Mafia: Definitive Edition. Niniejsza recenzja jest owocem tego zakupu. Mafia… Mafia sometimes changes Recenzję tej gry warto zacząć od odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytanie – jak nowa edycja ma się do pierwowzoru? Odpowiedź nie jest dla mnie prosta, przyznam szczerze. Zacznę od czegoś innego – fabularnie jest to powtórka z rozrywki. Całość jest przedstawiona z perspektywy bohatera: Tommy’ego Angelo. Sam trzon fabuły jest identyczny – bohater zaczyna jako taksówkarz, by po kilku krótkich misjach stać się członkiem Rodziny Salieri. Cała opowieść ponownie mocno przypomina skrzyżowanie „The Godfather” z „Goodfellas”, co jest bardzo dobre. Sam klimat lat 30 XX wieku bije z ekranu na niemal każdym kroku. Nastąpiły pewne zmiany w historii, ale moim zdaniem są drobne i w pewnym sensie uatrakcyjnią ją (gra jest mniej przegadana). Cieszy też rozbudowanie postaci Sarah – wreszcie dostała osobowość i więcej czasu na ekranie. Niewiele więcej, ale jednak. Zupełnie inną kwestią jest grafika. Oczywiście, wygląda o wiele lepiej niż w oryginale, ale poza lepszymi teksturami nastąpiły tasze zmiany w wyglądach postaci. Generalnie podobały mi się – ale chyba najlepiej wyglądał don Salieri – przypominał Pauliego ze wspomnianego filmu Martina Scorsese. Jeśli miałbym się czegoś przyczepić to dziwnego akcentu consigliere – Franka. Czasami dzieje się też coś dziwnego z oczami postaci – wrzucam screen, by to zobrazować. Ostatnią kwestią jest muzyka. W oryginale każda dzielnica miała swój charakterystyczny utwór i było to świetne. W odświeżonej wersji pojawia się radio – bodaj dwie stacje radiowe. Jest to bardzo ciekawe rozwiązanie, przypominające drugą i trzecią część cyklu. Niestety, brakowało mi starych utworów. Nie jest to wielka wada, ale jednak oczekiwałem „tamtych” utworów. Tommy z Tommym Struktura misji ponownie jest dość liniowa. Najczęściej zaczynamy w barze Salieri’ego, jedziemy do punktu B, coś robimy (strzelamy), czasem idziemy do punktu C i jedziemy do punktu D. Nie ma tu żadnej nowości względem oryginału. Jedynie możliwe jest włączenie opcji, by gra sama nas woziła na miejsce (z wyjątkiem pościgów). Same misje wydają mi się krótsze niż w oryginale. Muszę się w tym momencie pochwalić, że słynny wyścig wygrałem za trzecim razem (bez proszenia starszego brata o pomoc ^_^). Oczywiście, na początku każdej prawie misji wybieramy broń u Vincenzo. Osobiście uważam, że najlepszym połączeniem jest półautomat oraz Tommy Gun. Jednakże, bardzo często w czasie misji trzeba zbierać amunicję lub broń po poległych przeciwnikach. Szczególnie, że przeciwnicy (nawet na najniższym poziomie trudności) to gąbki na pociski. Jedynie headshot zabija na miejscu. Trochę mnie to dziwiło, bo niekiedy musiałem zużyć kilkanaście kul z karabinu, by powalić jednego niemilca. Ale prawdziwym kuriozum dla mnie jest walka wręcz. Na klawiaturze i myszce sterowanie jest idiotyczne – kliknij Alt gdy przeciwnik atakuje i naparzaj Q do śmierci wroga. Do tego pojawia się problem ze sprintem – nieraz wciskałem Shift do oporu a Tommy nie zaczynał biegu. Szczególnie irytuje to, gdy chce się uciec przed przeciwnikiem i trzeba się modlić, by protagonista ruszył swój tyłek. Ojciec Chrzęści Poza walką i sprintem najbardziej irytowały błędy w misjach. Ot, w misji na parkingu gra wywaliła mi komunikat o zgubieniu ciężarówki… która cały czas grzecznie jechała za mną. Z kolei w misji z włamaniem z jakiegoś dziwnego powodu Tommy zyskał zdolność telepatii. Najdziwniejsze jednak były nagłe spadki płynności – gra śmigała na moim GTX-960 aż do momentu, w którym robiła się zacinka. Tak z niczego, w losowych momentach. Capo di tutti capi? Gra była krótka to i recenzja nie może być zbyt długa. Długo myślałem na oceną, bo mimo wszystko nie jest to prosta sprawa. Dla mnie gra zasługuje na 4/6, lecz może przemawiać przeze mnie sentyment do oryginału. Prawdopodobnie fanatycy GTA V mogą obniżyć ocenę nawet o 1 punkt. Do zobaczenia za tydzień :).
  10. Nigdy nie próbowałem gier paragrafowych, ale wygląda to ciekawie (szczególnie "Wielka Wojna Sukcesyjna"). Jak będę miał chwilę to usiądę i zobaczę o co w tym chodzi . Odnośnie wpisów na głównej stronie - też mnie to zastanawia. Zawsze pojawiają się dwa wspomniane przez Ciebie + jeden najnowszy. Możliwe, że jest to wina Interii i skryptów samego Forum (straciłem przez nie dostęp do mojego oryginalnego bloga ). Prawdopodobnie trzeba poczekać na nową stronę, którą Redakcja zapowiadała przy okazji zmian. Mam nadzieję, że znajdzie się tam miejsce na blogi czytelników .
  11. Interesująca metoda naukowa ;). To, że ktoś krytykuje - przykładowo - błędy myślenia płaskoziemców (bo obok nich stawiam spychologów) oznacza, że Ziemia jest płaska? Ciekawe :D. Odnośnie książki - ja tylko podaję cytaty i je komentuję - i chyba mam do tego prawo? To Autor nieudolnie kłamie (patrz - pierwszy wpis o tej książce), próbuje uchodzić za "neutralną stronę sporu", choć cały czas podaje negatywne cechy gier i popiera swoje zdanie artykułami "Faktu". Bronię też anime i Harry'ego Pottera - sporo uzależnień jak na jednego człowieka :P. A tak serio - uzależniony nie jestem, zwyczajnie lubię sobie pograć. A wyszukuję te wszystkie spychologiczne książki, by się móc ponabijać z ich Autorów. Choć czasami załamuję ręce nad poziomem ich "badań" lub - ogólniej - "wiedzy" w temacie, na który się wypowiadają.
  12. Kiedy kilka lat temu pierwszy raz przeczytałem cykl o Straży autorstwa Terry;ego Pratchetta pomyślałem „hej! To genialny materiał na serial!”. I wreszcie się doczekałem: Na początku mnie zatkało. Przy pierwszym oglądaniu zastanawiałem się – co to za typ z makijażem? Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to Samuel Vimes! VIMES! Nie rozumiem dlaczego go tak zmienili – przecież on wygląda jak podstarzały emo! W książce był (na początku) cynicznym pijakiem, który większość pensji (nie brał dodatku pióropuszowego) oddawał wdowom i sierocie po strażnikach. Ale o ile Vimesa jeszcze jestem w stanie zdzierżyć, to pozostałe postacie… Angua? Może jako wilkołak będzie lepiej wyglądać… Lady Ramkin? Kompletnie jej nie rozpoznałem i na początku myślałem, że to Cudo (i zastanawiałem się czemu jest taka wielka). Najgorzej chyba przyjąłem zmianę Lorda Vetinari’ego. Po co zmieniali mu płeć? I tak, rozumiem, że współcześnie popularna jest tzw. „poprawność polityczna”. Ale - z tego, co patrzyłem - wspomnianą Cudo ma zagrać mężczyzna. No przecież aż się prosi o kobietę (albo osobę transseksualną – czemu nie?). Ale – na Ślepego Io – przecież książki Pratchetta są pełne silnych kobiet! Angua, Cudo, Sybil Ramkin, Sally… Ba, przecież mogli dodać kilka innych postaci ze Świata Dysku – chociażby Polly Perks, Sacharissę Cripslock… Czemu tego nie zrobili? Nie mam pojęcia… Kończąc ten szybki wpis zastanowiłem się nad jeszcze jedną kwestią – przecież serial na podstawie „Piekła pocztowego” (który recenzowałem na blogu) był zrobiony - pod tym względem - genialnie. A tu BBC America tworzy… coś. Na szczęście Rhianna Pratchett odcięła się od całego projektu. I doskonale ją rozumiem. Do zobaczenia za dwa tygodnie!
  13. Po bardzo długiej przerwie wracam do książki Wojciecha Andrzeja Kasprzaka pt. „Patologie gier cyfrowych. Studium z zakresu polityki kryminalnej” (link do części pierwszej). Zacznę od kontynuacji opisywania przypadków „zbrodni z grami w tle”, którymi zająłem się w poprzedniej części, ale opiszę tylko jedną z nich. Gotowi? „Patologia zabójstwa”? :O Ki Beliar to jest? Ktoś-coś? Bo Google milczy na ten temat… Tę sprawę już opisywałem na blogu, ale – jak pisałem poprzednio - Autor dorzucił kilka ciekawych „faktów”, więc stay tuned . I nie wzbudziło to najmniejszych obaw w tych osobach? Dlaczego nic nie zrobili z jego zachowaniem? Choć to zrozumiałe – często reagujemy za późno, nie widzimy lub nie chcemy widzieć. Może o tym by spychologowie coś napisali? Choć może lepiej nie ;). Fajnie, ale czy to sprawiło, że zamordował własną babcię? A może – bo ja wiem – jest chory psychicznie (jak sprawcy innego morderstwa sprzed lat)? Na to pytanie Autor nie odpowiada, ale robi się ciekawiej nieco dalej: Cóż, nie jestem specjalistą od CS-a (bo nigdy w niego nie grałem ;)), ale po pierwsze: Gabe Newell nie ma na imię „Gable” – i nie bardzo wiem o co w tym chodzi (w Google znalazłem jedynie, że to jakieś odniesienie do Clarka Gable’a, ale proszę o pomoc :)). Druga sprawa – po wnikliwej (około dwuminutowej) analizie Google odkryłem, że Grotto to nie nazwa broni, lecz skina do SCAR-20. Czyli Autor – ponownie jak wcześniej – ściemnia i nawet nie próbuje dowiedzieć się o co chodzi. Jak sądzicie – co odnaleziono? Własnoręcznie wykonaną bombę? Odcięty palec szkolnego kolegi? Pentagram? A może pełną kolekcję filmów Neila Breena z autografem? Nic z tych rzeczy: No przyznajcie sami – przecież wszyscy psychopatyczni mordercy na świecie mieli w pokojach zdjęcie Gabe’a Newella. Zaraz obok „Buszującego w zbożu” i „My Little Pony”. Zdziwicie się, ale w tym miejscu pojawia się pierwszy przypis bibliograficzny dla tej sprawy (wcześniej był jeden objaśniający czym jest Valve). Autor powołał się na… artykuł „Faktu”! Nie wiem dlaczego prawnik korzysta z brukowca – przecież tego typu prasa specjalnie pisze takie teksty. Nie miał innego, lepszego źródła? Przejdę jednak do podsumowania dokonanego przez Autora. I muszę przyznać, że w tym miejscu zdziwiłem się całkowicie: To jest interesujące w kontekście tego, co Autor napisał powyżej, nie sądzicie? Zgadzam się z tym, choć nadal uważam, że gry - jako wytwory kultury – nie mogą być złe. Bo nie mają moralności. Wiecie co jest interesujące? Nie ma tu żadnego przypisu! Autor powołuje się w całym tym tekście do jakiś mitycznych psychologów. Choć z mojego bloga znacie takie teksty, to laik nie będzie wiedział o co chodzi. Te słowa mnie zdziwiły. Przecież to Autor nieco wcześniej (patrz – poprzedni wpis) pisał o nastolatku, który miał zabić, bo fascynował się Trevorem, albo z powodu CSa… Mam wrażenie, że Autor wycofał się rakiem z pewnych stwierdzeń. Albo wyszedł tu styl prawnika ;). A teraz ciekawostka – Autor nie napisał nic o naukowcach, którzy przedstawiają wręcz przeciwne stwierdzenia. Interesujące, nieprawdaż? Na tym zakończę drugą część. Za jakiś czas pojawi się jeszcze jedna część dotycząca tej książki. Do zobaczenia!
  14. ...X-Men, Dragon Ball i Gigi. Zdziwiony MajinYoda przygląda się im i mówi ”Dzień dobry A Certain Scientific Railgun”. Jakiś czas temu – przy okazji recenzji Disenchantment – pisałem, że szukam anime, które mógłbym obejrzeć na Netfliksie. Po długich poszukiwaniach znalazłem całkiem interesujący tytuł – ten, którego recenzję właśnie czytacie ;). Jest to spin-off innego anime, które też jest dostępne na tej platformie – A Certain Magical Index, ale tego jeszcze nie obejrzałem. Omawiana seria ma już trzy sezony, ale na Netfliksie są dostępne tylko dwa, więc opiszę wyłącznie je. Przy czym muszę je nieco rozróżnić – zatem jak piszę o serii Railgun oznacza serię to pierwszą, a seria S – drugą. Dla porządku dodam, że trzecia seria będzie serią T, jak tylko ją obejrzę ;). W tym miejscu musze dodać, że każda seria składa się z dwóch arców (jeden arc ma 12 dwudziestominutowych odcinków). Czego tu nie ma – pojedynki, moce, mechy, koty, fillery, potwory, mroczne organizacje, macki, zdrady, przyjaźnie… Miałem w pewnym momencie wrażenie, że autor – Kazuma Kamchi – próbował upchnąć w jednej produkcji wszystko to, co do tej pory pojawiło się w japońskich mangach i anime. I chyba mu się udało. Dlaczego X-Men? Akcja serii (zarówno głównej, jak i spin-offów) toczy się w Academy City – czyli – właściwie – przerośniętej szkoły mutantów z X-Men. Według informacji na początku serialu mieszka w nim około 2.3 miliona osób, z czego 80% to studenci. Większość tych studentów (co dziwne – nie wszyscy) posiada jakąś moc. O dziwności tego rozwiązania jeszcze napiszę, ale już tu muszę podkreślić, że czegoś tu nie rozumiem – przecież miasto powstało, by rozwijać moce poszczególnych uczniów, a tymczasem wielu z nich ma poziom 0… Tytułową bohaterką (tzn. Railgun) jest Mikoto Misaka – obdarzona mocą panowania na elektrycznością nastolatka, która mieszka w Academy City i uczęszcza do najbardziej elitarnej szkoły – Tokiwadai. Jest trzecią z siedmiu najsilniejszych osób w mieście (o tym później). Jej moc, z grubsza, przypomina tę, którą władała Storm w X-Men. O samych umiejętnościach napiszę w dalszej części tekstu. Drugim podobieństwem do tej serii jest przyjaciółka (aczkolwiek przyjaźń miedzy nimi czasami jest dość szorstka) i współlokatorka Misaki – Kuroko Shirai. Jej mocą jest teleportacja, zatem przypomina Nightcrawlera. Poza nimi w obu seriach ważnymi postaciami są dwie gimnazjalistki – Kazari Uiharu (poziom 1) i Ruiko Saten (poziom 0). Dodatkowo, przez ekran przewija się bardzo dużo innych postaci – w tym bohater głównej serii – Touma Kamijou (poziom 0, teoretycznie) – oraz protagonista (tu jako jeden z antagonistów, taki spojler napiszę) drugiego spin-offa – Accelerator (poziom 5). O pozostałych postaciach napiszę za chwilę. Sęk w tym, że w pewnym momencie ma się wrażenie, że większość miasta stanowią przestępcy o poziomie 0. Trochę to dla mnie niezrozumiałe – co jak co, ale takie miasto powinno mieć potężne siły porządkowe, nie? Tymczasem… Dlaczego Dragon Ball? W Academy City funkcjonują dwie formacje policyjne. Judgement (pol. Straż) to – w zasadzie – coś w stylu milicji obywatelskiej, ponieważ większość jej członków to uczniowie (np. Kuroko i Uiharu). Panuje tam taki bałagan, że wystarczy założyć opaskę, by wzięto osobę za członka tej grupy (nie żartuję!). Drugą formacją jest Anti-Skill. I jeśli sądzicie po nazwie, że to jacyś przekozacy, którzy spacyfikują każdego – to się mylicie. W ogólnie nie mam pojęcia do czego ta formacja służy – ubierają się jak antyterroryści, korzystają z broni palnej (w mieście pełnym ludzi, którzy potrafią znikać albo używać elektryczności z palców – genialny pomysł) i ich użyteczność jest wyjątkowo niska. W obu seriach Railgun mieli może jedną-dwie udane akcje. W mieście są też roboty porządkowe, ale są tak samo bezużyteczne. Ogólnie funkcjonowanie sił policyjnych w Academy City najlepiej obrazuje pierwszy odcinek serii Railgun – Misaka jest zaczepiana przez starszych mężczyzn. Niby ktoś wzywa Straż (pojawia się Kuroko), ale protagonistka i tak szybciej ich sama załatwiła… Z kolei kilka chwil później, gdy bohaterka kopie automat z napojami (który notorycznie pożera pieniądze) to z miejsca włącza się alarm i przybywają roboty porządkowe… Gdzie tu logika? Oglądając to współczułem mieszkańcom tego miasta i miałem wrażenie, że to polska policja z seriali z lat ‘90. Cały ten bajzel związany z policją powoduje to, że – podobnie jak w Dragon Ballu – gdyby nie protagoniści to miasto już dawno przestałoby istnieć – zupełnie jak Wszechświat w anime od Toriyamy. Ale to nie jest jedyne porównanie z DB. Jak pisałem wcześniej, większość postaci określa ich zdolność i jej poziom. Jest to jednak lepiej rozwiązane w tym anime – nie ma tak, że w pewnym momencie trzeba jakoś uwiarygodniać siłę pobocznego bohatera (np. Saten), bo nagle zaczyna być równy najsilniejszym postaciom. Przez obie obejrzane przeze mnie serie rozwój bohaterów jest minimalny. Moce są raczej dodatkiem i wsparciem dla nich, a nie głównym wątkiem serialu. Jest też jeszcze jeden plus – postacie nie drą się tak, jak w DB. I przy każdej okazji nie wykrzykują nazw swoich umiejętności. Choć tak naprawdę jedynie Railgun (czyli zdolność Misaki) pojawia się dość często, by ją zapamiętać. Na lekką krytykę zasługuje oprawa graficzna. Jasne, ogólny wygląd jest bardzo dobry, lecz przez obie serie dostrzegałem, że coś złego dzieje się z włosami postaci. Najlepiej jest to widoczne przy zbliżeniach na twarz (szczególnie Misaki) – kosmyki włosów przenikają przez oczy i brwi. W DBZ był podobny problem, ale tam jednolitość kolorów (czarne lub złote) powodowała, że nie rzucało się to w oczy. Tu wygląda to okropnie. Kłopot jest także z irracjonalnym zachowaniem niektórych postaci. Szczególnie dotyczy to głównej bohaterki – raz nie ma problemów z proszeniem o pomoc swoich przyjaciółek, innym razem (szczególnie w serii S) próbuje wszystko robić sama. Gdyby to było w odwrotnej kolejności w serialu to byłoby okej, ale nic z tego. Dodam tu jeszcze muzykę. Moim zdaniem jest równie dobra, co w Dragon Ballu. Openingi, które funkcjonują także jako battle music, zostały wykonane przez japońską grupę FripSide. Szczególnie openingi serii Railgun – „Only my Railgun” i „Level 5” przypadły mi do gustu. Jest tu jednak pewien problem - każdy z tych utworów trwa około 5 minut. Oznacza to, że walki trwają (mniej-więcej) dokładnie tyle samo. Dlaczego Gigi? Muszę to podkreślić – nie rozumiem dlaczego Railgun dostał kategorię 13+ na Netfliksie (główna seria dostała słuszne 16+). Fakt, seria jest dość nierówna – pojawiają się lżejsze odcinki (np. konkurs strojów kąpielowych…), zabawne sceny (jak nazwać kota?), ale także wyjątkowo ciężkie. Przykładowo, w serii S antagonista wyrywa nogę jednej z postaci (klona). Przez „wyrywa” mam na myśli to, co sądzicie – leje się krew, postać czołga się, by ostatecznie zginąć. Nie mam nic przeciwko przemocy w anime (bo byłbym hipokrytą), ale serio – 13+? Nie jest to do końca przytyk w stronę tego anime, ale jednak… Inna sprawa, że – podobnie jak wspomniany Gigi – w serialu pojawia się mnóstwo… damskich majteczek. Nie wiem co Japończycy z tym mają (w końcu w pierwszym DB było podobnie), ale tu jest to podniesione do N-tej potęgi. Szczególnie jest to widoczne w serii Railgun – i kompletnie nie rozumiem po co? Pozostając w tym temacie warto dodać, że rolę Gigi’ego w tym anime ma głównie Saten – choć jest to obsesja skierowana wyłącznie w stronę Uiharu. Ale – szczególnie na początku – irytuje to niemożebnie. Co kilka minut sprawdzałem, czy na pewno oglądam anime „Shonen” z oznaczeniem zaledwie 13+… Może ktoś lepiej znający się na anime da radę mi to wyjaśnić? Podsumowanie Ogólnie to anime mi się spodobało i czekam na możliwość obejrzenia serii T. Póki co jednak moja ocena to 4,5/6. EDIT - po ponownym obejrzeniu wszystkich trzech serii zmieniam ocenę opisanych powyżej serii na 5/6.
  15. Znacie już moje zdanie o starych grach wydanych w „wersji HD”. Ostatnio jednak naszła mnie inna myśl – a co z grami „early access”? Czy należy ich unikać? Cóż, do niedawna unikałem ich jak ognia. Jest kilka interesujących mnie tytułów, ale po co mam się męczyć z niedokończonym produktem – szczególnie, gdy twórcy chcą za grę pełnej ceny (czyli zwykle 150 zł+). Jednakże – i tak niedawno kupiłem Mount and Blade 2: Bannerlord. Ale tylko z jednego, dość prozaicznego powodu – był w promocji za 80 złotych (na STEAM kosztuje 180 zł). I – muszę przyznać – bardzo się cieszę, że dokonałem tego zakupu. Nie będę jednak – póki co – opisywał dlaczego, bo gdy piszę te słowa gra nie pozwala mi przeprowadzić oblężenia jednego miast – wywala się przy każdej próbie ;). Źródło Zatem wrócę do wątku „wczesnego dostępu”. Zastanawiam się czy jest to dobra droga? Bo z jednej strony gracze mogą kupić grę, na którą inaczej musieliby czekać kolejne X lat. Jednocześnie – grając w Bannerlorda czuję się jak beta-tester – który (co gorsza) sam zapłacił za możliwość testowania nowej gry… Dlatego cały czas mam wątpliwości czy jest to dobre wyjście z sytuacji… Na plus trzeba przyznać, że przynajmniej owe wczesne wersje nie udają, że są ostatecznymi. I tak – patrzę tu na takie gry jak Skyrim ;). A jakie jest Wasze zdanie w tym temacie? Do zobaczenia za tydzień!
  16. Przeglądając publikacje, które mogłyby trafić na bloga natknąłem się na tekst Aleksandry Sutkowskiej pt. „Przemoc i agresja w środowisku szkolnym – przyczyny, skutki oraz postawy uczniów”. Został on opublikowany w czasopiśmie naukowym „Badania i Rozwój Młodych Naukowców w Polsce”. Jednakże to data publikacji szczególnie przykuła moją uwagę – czerwiec 2020 roku. Zanim zacznę - przyznam, że żałuję, że musiałem sporo treści wyciąć… Niemniej, link do całości znajdziecie na końcu. Oczywiście, nie dokonywałem żadnych zmian gramatycznych, stylistycznych itd. Gotowi? Jest to bardzo ważne w kontekście reszty artykułu – cieszę się, że wreszcie ktoś dodał do metryczkę do wyników swoich badań :P. Jednakże, muszę się nieco przyczepić kilku kwestii. Po pierwsze – czy 200 osób to ilość reprezentatywna? Po drugie – z ilu szkół pochodzili badani? Jaki był zasięg terytorialny badania - miasto, powiat, województwo, cały kraj? Po trzecie – na jakiej podstawie były te osoby dobrane? Czy byli to ochotnicy, osoby z łapanki, czy jednak było jakieś kryterium? I po czwarte – kiedy zostały przeprowadzone te badania? Nie pojawia się też w tym miejscu inna istotna informacja – w badaniu wzięło udział 97 chłopców i 103 dziewczynki. Dlaczego taka liczba? Nie wiadomo. Tu też jest okej – Autorka przyjęła jakieś założenie. Nie zgadzam się z nim, ale jej decyzja . Niemniej, zapamiętajcie tę „tezę”, bo będzie bardzo ważna . Czas na nieco liczb - przynajmniej Autorka nie boi się ich podawać : Takie badania lubię – wszystko jasne, klarowne i ładnie podzielone. Jednakże, Autorka zaczęła tu wstawiać element własnej oceny (choćby słowo „niestety”), co dość mocno koliduje z prawidłowym podejściem do badań. Niemniej, przejdę dalej – tytuły programów i gier: Nieźle, nieźle... Ale czym jest „Minecraf”? Albo „RPG”? Nigdzie nie znalazłem takiej gry – może ktoś-coś? I znowu ten „Minecraf”… Czy naprawdę tak trudno sprawdzić w Google? Przykładowo - nie wiedziałem czym jest gra „Friv”. Otóż jest to… strona internetowa z grami! Taki trochę miniclip. Zatem co tu robi? Nie mam pojęcia… Tu też jest ciekawie - raz „GTA” jest strzelanką, a raz – pod pełnym tytułem – grą wyścigową… Czyżby Autorka nie skojarzyła, że „Grand Theft Auto” jest rozwinięciem tegoż skrótu? A może któryś uczeń ją strollował, wpisał, że to gra wyścigowa i Autorka to łyknęła? Jak sądzicie? Tu – dla odmiany – pojawia się jednak „Minecraft”. Czy są to dwie różne gry? Nie wiem też czym jest „Farming” - chodzi o Farming Simulator? I dlaczego „i” w FIFA jest małe (w poprzednim fragmencie jest tak samo)? I znowuż – czym się różni CSGO (kolejny raz inny zapis nazwy, która już się pojawiała – Autorko, ogarnij się!) od „Global Offensive”? Przecież to ta sama gra! Bo, jak rozumiem, przy „Counter Srtike” chodzi o pierwszą część tej gry – tą z 1999 roku? (ta, jasne) Kończąc mój komentarz do tego zestawienia dziwi mnie coś jeszcze - Autorka wymienia tytuły, ale nie przeszkadza jej to dopisać też „inne” (patrz: mężczyźni – miasto) – a przecież podstawą informacji badawczej powinny być dla niej właśnie tytuły. Dziwne. Zapamiętajcie te odpowiedzi, bo będą bardzo ważne w kolejnej części – opinii badanych na temat przemocy szkolnej: Czyli w szkołach – niestety – nic się nie zmieniło od lat ‘90/’00 . To trochę kiepsko, nie sądzicie? Tu też najwyraźniej niewiele się zmieniło od czasów, gdy chodziłem do szkoły – może należałoby przyjrzeć się systemowi oświaty? Ale nie bójcie się, Autorka ma na to wszystko remedium – poda je na samym końcu, więc cierpliwości . Wybaczcie kolejny długi fragment, ale świetnie pokazuje co się dzieje w dzisiejszych szkołach… Choć (z luźnych obserwacji) mam wrażenie, że te same powody można było wymienić i 100 lat temu. Swoją drogą – ciekawe czy Autorka zapoznała się z jakimiś starszymi badaniami na ten temat? Pora na „Skutki stosowania przemocy w szkole”: Ponownie – nic tu nowego. Ale czy Autorka znalazła na to jakiekolwiek remedium? Niebawem się przekonacie . Autorka znów napisała bardzo mądre słowa – niestety, nic z tego nie wynika. Magicznie nie zniknie z ich powodu przemoc w szkole. Może przydałyby się jakieś warsztaty albo inne sposoby na rozładowanie agresji/frustracji uczniów? Byle nie miały formy pogadanki (te, moim zdaniem, nigdy nic dobrego nie przyniosły). Przejdźmy do przedostatniego punktu na naszej liście (tekst jest – naturalnie – o wiele dłuższy ;)) – „Postawy uczniów w związku z agresją i przemocą w szkole”: Miło wiedzieć, że – na papierze – 194 osoby stanęłyby w obronie swojej koleżanki lub swojego kolegi widząc, że ktoś się nad nią/nim znęca. Szkoda, że nie chodziłem do takiej szkoły w podstawówce . Może miałbym lepsze wspomnienia z tego czasu . Ponownie – ładnie to wygląda w badaniu. I bardzo się z tego powodu cieszę, jeśli to prawda. Kolejne świetne wyniki – badani są wyjątkowo chętni do pomocy pokrzywdzonej osobie. Jakakolwiek forma by to nie była (choć jestem ciekaw czy instytucja psychologa szkolnego nadal jest taką iluzją jak w moich czasach). Byle nie być biernym. Choć nie sądzę, by mediacja w czymkolwiek pomogła, ale może się nie znam ¯\_(ツ)_/¯. Pora na ostatni punkt na liście – czyli „Wnioski”. Interesujące nas dwa pierwsze punkty (z czterech) wklejam w całości, bez cięć: W tym momencie zapaliła mi się żółta lampka – co to ma do rzeczy? Przecież wyniki ankiet wyraźnie wskazują, że niemal wszyscy stanęliby w obronie koleżanki/kolegi? Ale Autorka od razu udziela odpowiedzi: Tego już zupełnie nie rozumiem – jaki to ma związek z tematem? Autentycznie – nie mam pojęcia. Mam wrażenie, że Autorka najpierw napisała wnioski, a potem przeprowadziła badania – bo jedno nie wynika z drugiego. Przecież równie dobrze - zamiast pytania o ulubione gry czy seriale - w ankiecie można było zapytać „Wolisz pomidorową czy ogórkową?”. Następnie, na tej podstawie, można by napisać, że pomidorowa/ogórkowa (zależy czego Autor badania nie lubi ) powoduje przemoc w szkole. Tak to przynajmniej widzę – bo przecież na żadnym etapie nie odwołała się do pierwszych pytań przez siebie zadanych. Nie wiadomo zatem jak np. osoby grające w GTA reagują na agresję szkolną. Dodatkowo, przecież sama Autorka zauważa, że 194/200 przebadanych uczniów wyraża chęć pomocy i obrony osoby atakowanej. Zatem, równie dobrze, może to właśnie oglądanie tych programów i granie w gry powoduje wzrost świadomości na temat agresji i chęć jej przeciwdziałania? Podkreślam słowo „może”, bo badania przeprowadzone przez Autorkę nie dają ŻADNEJ informacji na ten temat. Nie rozumiem też czegoś jeszcze. Pisałem o tym wcześniej, ale warto jeszcze raz zauważyć, że Autorka przez cały tekst nie porównała swoich badań z jakimikolwiek przeprowadzonymi wcześniej – a przecież (zapewne) było ich całkiem sporo. Nie wiadomo zatem czy te wyniki są gorsze czy lepsze niż np. w latach ’90, gdy dostęp do gier i telewizji był w Polsce mniejszy niż obecnie. Z ciekawości poszperałem trochę w Sieci i znalazłem raport Instytutu Badań Edukacyjnych z 2014 roku. Oto cytat: Zatem można powiedzieć, że nic się nie zmieniło, niezależnie od ilości telefonów w kieszeniach uczniów. A jeśli nawet – to przydałyby się na to twarde dowody, prawda? Autorka nic takiego nie przedstawiła – jedynie wysnuła całkowicie nieuprawnione wnioski, na podstawie odpowiedzi udzielonych przez 200 uczniów wziętych nie wiadomo skąd... Kończąc ten wpis chciałbym zostawić Was z cytatem ze strony Wydawnictwa „Młodzi Naukowcy”, do którego należy pismo: Obiecany link.
  17. Witajcie po wakacjach! Tuż przed przerwą pisałem o głupim AI towarzyszących nam postaci. Tym razem wątek będzie podobny, ale o ile w tamtych przypadkach mieliśmy jakiś wpływ na naszych kompanów (chociażby czy ich brać ze sobą), tak tym razem skupię się na postaciach, które musieliśmy niańczyć. Pierwsze, co przychodzi na myśl to misje eskortowe z World of Warcraft. O Innosie, jakie to jest złe! O ile na serwerach PVE jest to w miarę grywane (o ile NPC się nie zgubi), tak na PVP… Cóż, myślę, że odcinek Carbot Animations opisze to lepiej niż ja : Ale to dopiero początek. W komentarzach do wspomnianego wpisu zostały przywołane misje eskortowe z serii Gothic. W grach Piranha Bytes znalazło się kilka takich questów – i każdy wkurzał. W pierwszych dwóch częściach postacie albo biegały w kółko - przez co trzeba było na nie czekać - albo atakowały wszystkie potwory w okolicy. Choć chyba najgorsza byłą sytuacja, gdy zdarzyły się obie te rzeczy… Z kolei w „trójce” niańczone NPCe uwielbiały robić wszystko, by zginąć lub zaginąć. Chyba najgorszy z nich wszystkich był Rufus – niewolnik, który chciał dostać się z farmy pod Monterą do obozu buntowników w Okarze… Gdy tylko chciałem zrobić tę misję zmniejszałem poziom trudności i kupowałem od Innosa czar Leczenie innych (czy jakoś tak), bo inaczej ten nieszczęsny dureń ginął podczas walki z byle wilkiem czy co tam było. Z drugiej strony gorsze misje eskortowe było w Świcie Bugów, gdzie albo nie wiedziałem gdzie mam odprowadzić jakąś kobietę (okazało się, że na drugą stronę niewielkiej wioski) albo NPC zatrzymywał się na każdym kamyczku i próbując go obejść szedł przez całą krainę, przez co musiałem biegać za nim. Ale niańczenie NPCów to nie tylko bolączka RPGów. W takim Age of Empires II (nie HD) trzeba było pilnować, by chłopi wykonywali swoje zadania. Szczególnie dotyczyło to uprawy pól oraz wykopywania kamieni i złota - gdy tylko wszystko zostało zebrane NPCe stały jak kołki i czekały co dalej. Wielokrotnie (zanim zacząłem używać kodów ) wnerwiało mnie to, bo nie otrzymywałem nowych materiałów do budowy imperium… Na szczęście w wersji HD to naprawiono. Ostatnim przykładem, który przychodzi mi na myśl jest misja eskortowa z gry Mount&Blade (nie jestem pewny, czy było takie w Warbandzie), gdy musiałem pilnować NPCa, który zawsze był szybszy ode mnie. Było to wybitnie irytujące, bo zwykle miał albo zerową obstawę albo bardzo słabą, co powodowało bardzo szybką śmierć w starciu z byle grupką bandytów. Przynajmniej w ogrywanym przeze mnie obecnie Bannerlordzie (moje wrażenia opisze za dwa tygodnie ) jest ciut lepiej - eskortowane karawany poruszają się wolniej i są nieco silniejsze. Ale i tak trzeba je niańczyć... A czy Wy lubicie eskortować NPCki?
  18. Mimo wakacyjnej przerwy od pisania na blogu muszę odnieść się do informacji, którą przeczytałem dziś rano - Wy zapewne także . "CD-Action" ma nowego inwestora/wydawcę. I choć zwątpiłem jakiś czas temu w możliwość przetrwania CDA na rynku to dziś biję się w pierś i piszę - bardzo dobrze, że CDA przetrwa! Teraz jeszcze muszę poczekać na informacje dotyczące Forum oraz Blogosfery. Dopóki nie będę miał pewności utrzymuję przy życiu oba adresy - ten oraz na Bloggerze. W razie potrzeby ten drugi usunę . Jak tylko pojawi się jakaś informacja to będę trzymał rękę na pulsie i pisał na blogu o wszelkich zmianach .
  19. W Dragon Agę Inkwizycja jest niby tak samo - ale bugi się zdarzają
  20. Ja pamiętam - Lares w Nocy Kruka. To było wkurzające - ten dureń musiał atakować wszystko, co znalazło się w jego polu widzenia. Osobiście najbardziej nienawidziłem prowadzenia tego głąba do Okary. Robiłem wszystko, byle to opóźnić. Tak samo każda misja eskortowa w Varancie - zawsze się musiał NPC zgubić. Raz (przed patchami nieoficjalnymi) typek zniknął mi z oczu. Puff i rozpłynął się w powietrzu ;).
  21. W tym ostatnim przed wakacjami wpisem miałem podzielić się z Wami moją opinią na temat różnych darmowych gier mobilnych, w które warto zagrać leżąc na RODOS czy gdzieś. Niestety… Przez ostatnie dwa miesiące próbowałem zagrać w różne tytuły. Były trzy kryteria: singleplayer, darmowa (bez P2W) i strategia z możliwością budowy czegokolwiek. Pierwsze próby były dość owocne – znalazłem dwie gry – Grow Castle oraz Grow Empire: Rome. Wszystko szło nieźle do momentu, w którym musiałem ostro grindować, by zdobyć cokolwiek, a ulepszenia kosztowały krocie. Do tego w GC złoto się nie kumulowało, gdy nie grałem (przecież nie siedzę 24/7 w grach). Obie szybko porzuciłem. Jednakże, nie zraziłem się i szukałem dalej. I tak trafiłem na Last Day on Earth: Survival. W opisie jest jak wół “single player”, więc odpaliłem… I cóż – po dwóch dniach spotkałem innego gracza, który jednym strzałem pozbawił mnie wszystkich klamotów, jakie zebrałem… Ale i to mnie nie przeraziło – zacząłem szukać gier typu Idle. Było ich tyle, że nie chce mi się spisywać ich nazw, ale wszystkie sprowadzały się do tego samego schematu: masz cośtam, postaw urządzenie, przyjdą pracownicy, robią. Ulepszaj urządzenie, dodaj kolejne. Zbieraj kasę, wydawaj ją na ulepszenia. Wkurzaj się, bo musisz oglądać reklamy co parę minut, by dostać cokolwiek…Albo zapłać twórcom, bo inaczej szlag Cię trafi od tych reklam. Zatem szukałem dalej. W końcu trafiłem na Prison Empire Tycoon. Jest to także gra Idle – jak te wspomniane w poprzednim akapicie – ale mocno przypominałą mi uboższą wersję Prison Architect. I musze Wam powiedzieć, że ze wszystkich testowanych przeze mnie tytułów grało mi się najprzyjemniej – reklamy dawały mi dolary, budowa – choć żmudna – była satysfakcjonująca… Dopóki nie okazało się, że musze przejść do kolejnego więzienia i tam… zacząć wszystko od początku (nawet nie mogłem przenieść pieniędzy!). Przeżyłbym to jakość, gdybym dostał jakiś mnożnik, albo przynajmniej niektóre ulepszenia. A tu nic z tego – musiałem zacząć od zera! Niemniej, udało mi się znaleźć dość ciekawą grę – WorldBox. Jest to praktycznie „symulator boga” – pikselowa grafika, możliwość wpływania na wygląd świata (także pośrednio poprzez np. trzęsienie ziemi czy zrzucenie bomb) oraz oglądanie jak ludziki (które sami postawimy) tworzą królestwa i bronią się przed stworzeniami, które im postawimy na drodze sprawia bardzo pozytywne wrażenie. „Darmowa” wersja ma sporo ograniczeń (np. spośród mieszkańców możemy tworzyć jedynie ludzi – płatne (40 złotych) są: elfy, orkowie i krasnoludy), ale i tak bije na głowę wszystkie wymienione gry wyżej. I tak sobie pomyślałem – rozumiem, że „darmowa” gra wcale nie jest darmowa. Albo płacę bezpośrednio, albo poprzez oglądanie reklam. Okej, twórcy muszą z czegoś żyć. Sęk w tym, że wiele spośród tych gier przegina w którąś stronę – albo reklam jest niewspółmiernie dużo, albo pojawia się paywall. Może Wy polecicie mi jakieś gry mobilne – koniecznie na Androida? Tymczasem nadal z przyjemnością będę grał w Fallout Shelter :P, Do zobaczenia we wrześniu!
  22. Częściowo się z Tobą zgadzam. Takie - jak to nazwałeś - "nawyki" mogą (ale wcale nie muszą) wpłynąć na rozwój człowieka. Sęk w tym, że osób takich jak Autor tego artykułu (czy twórcy innych tekstów spod znaku MSM) kompletnie to nie interesuje. Ważne, by było zgodnie z tezą. Nie bardzo rozumiem o co Ci chodzi w tym zdaniu. Przypominam, że "dawniej" też bywali ludzie z problemami w kontaktach międzyludzkich. Wówczas (w zależności od czasów) szli oglądać telewizję, czytać książki albo modlić się . Ponownie napiszę - znak czasów. To też nie jest nic nowego. Zawsze pojawiali się jacyś odpowiednicy "nerdów" - spójrz na to w filmach - chudy dzieciak z grubymi szkłami, który bardzo dobrze się uczy i jest gnębiony przez innych za wygląd/inteligencję/inność. Takie rzeczy dzieją się cały czas - dzieci (w tym koledzy/koleżanki z klasy) oraz dorośli (także nauczyciele) potrafią być naprawdę wredni. Ale czy ktokolwiek pomoże takiemu dzieciakowi? Nie - najwyżej dostanie bieda-polecenie "zmień postawę", "weź się w garść" czy "napisz list do swoich oprawców, a potem go spal". I to od psychologa! Znów się z Tobą zgadzam tylko częściowo. Wiadomo, patologiczne korzystanie z czegokolwiek jest złe - ale sama rzecz nie jest zła. Piszesz od "zabawie" tabletem - tu winni są rodzice. Najpierw dają dziecku tablet z myślą "niech się pobawi, zamknie, da mi spokój - mam co robić" a potem płacz, że dziecko uzależnione od "tych złych gier, o których tyle piszą, że są złe, bo są złe i to ich wina". Nie wiem też o co chodzi w ostatnim zdaniu. Na kogo wyrosną? Na ludzi, którzy zbyt dużo czasu spędzają przed komputerami?
  23. Chyba jednak wolałbym Napoleona od Mandorfa - przy nim przynajmniej wiadomo kim był . Tu akurat wydaje mi się (nie prowadziłem badań), że problem braku zainteresowania czymkolwiek istniał od zawsze. Tylko kiedyś tacy ludzie nadmiernie czytali poezję, a teraz grają. Bo to brzmi jakby byli ekspertami od gier . Ale wystarczy zapytać o dowolny tytuł AAA a pewnie rzucają, że "tego akurat nie znają" czy coś. I to ze wszystkich możliwych światów fantasy. Nawet Moist von Lipwig by się załapał .
×
×
  • Utwórz nowe...