Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1156
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    95

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. Wiem, że miała być druga część policyjnego spychologa, ale kilka dni temu znalazłem coś ciekawszego i nowszego. Tekst „Ekstaza na żetony” autorstwa Piotra Krysa znalazłem na stronie ocaleni.info i jest datowany na 11 czerwca 2020 roku (link na końcu). Zaskoczyła mnie pewna rzecz związana z tym artykułem – ale poznacie ją na samym końcu wpisu. W treści powraca też pewna znana postać. I to już na samym początku, więc zaraz ją poznacie ;). Gotowi? Autor chyba naczytał się zbyt wiele tekstów innych spychologów. Postać Wielkiego Mandorfa – kimkolwiek jest – gościła już na moim blogu. Opisy się różnią, ale ten pochodzi prawdopodobnie z tego tekstu. Eeee… co? Wszystkie kategorie rozumiem – z wyjątkiem feng shui. Jak można się od czegoś takiego uzależnić? Skoro tak – to co z uzależnieniem od książek, teatru i muzyki? Czy coś takiego istnieje? Może ktoś dysponuje takimi informacjami? Źródło Dobra, przejdę lepiej do gier – „Lepsza rzeczywistość” : No ja nie wiem – ja zaczynałem od gier typu Metal Slug :P. Ale niech Autorowi będzie – pewnie mógłby poprzeć to jakimiś badaniami czy choćby własną obserwacją ;). Tu też przydałby się jakiś odnośnik – niestety, takowego brak. Ani przypisu, ani bibliografii – nic! Mocno ogólnikowy tekst. Jacyś tajemniczy „badacze” się nawet pojawili. Kim są? Dokąd zmierzają? Jedna wielka niewiadoma… Nie rozumiem też ostatniej części ostatniego zdania – o co tu chodzi? Ma ktoś jakiś pomysł? Czy chodzi o gry strategiczne? Znów jacyś „badacze”… tym razem jest ich wielu, czyli – w sumie – więcej niż 17 (według trollowych liczb). Jakieś dowody? Przykłady? Przypisy? Nic? Bo nawet nie mam jak tego skomentować – Autor ponownie rzucił ogólnikiem i sądzi, że na tym polega pisanie artykułów… Nie wiem czym jest „czywistość”, ale chyba to właśnie z nią musiał stracić kontakt Autor. No, chyba, ze powołuje się na Mandorfa Wielkiego, którego istnienie wciąż jest niejasne. Znów ogólniki, aż zęby bolą. Ponownie Autor nie zadał sobie trudu, by podać jakieś liczby, zestawienia czy cokolwiek na potwierdzenie swoich tez. Źródło No, ten tekst widzę od tak wielu lat, że aż trudno to sobie wyobrazić. Serio – straszą i straszą, a jakoś zapowiadana „apokalipsa graczy” nie nadchodzi. Ciekawe dlaczego? A teraz czas na plot twist! Powyższy tekst wcale nie powstał w 2020 roku! Poszperałem i znalazłem go na portalu opoka.org.pl z datą… 23.05.2003! Tekst, który przed chwilą przeczytaliście jest kopiuj-wklej tekstu sprzed 17 lat! Ale to jeszcze nic! Poszukałem jeszcze bardziej i znalazłem go na stronie Przewodnika Katolickiego! I teraz mam sporą zagwozdkę. W wszystkich trzech źródłach tekst praktycznie niczym się nie różni (no, w PK nie ma „czywistości”). Opokę rozgrzeszam, bo na końcu podali, że jest to "przedruk" z PK. Ale Ocaleni? I tutaj zacząłem się zastanawiać - czy Autor był tak leniwy, że wysłał swój artykuł do Ocalonych, nawet nie starając się dodać nieco nowszych treści? A może twórcy strony Ocaleni zwyczajnie skopiowali tekst z innej strony i opublikowali go u siebie? Szczerze pisząc - nie mam pojęcia co jest gorsze… Obiecany link do Ocalonych. edit 04-08-2020 - na stronie Ocaleni pojawiła się informacja, że tekst pochodzi z "Przewodnika Katolickiego" z 2003 roku. Hura! Za tydzień będzie ostatni wpis przed wakacjami!
  2. Pamiętam to - szczególnie tego typa z Ostrzy (tego Redguarda), którego trzeba było pilnować w kanałach Miasta Cesarskiego. To był prawdziwy ból! Ale wpis o NPC-ach, których twórcy każą nam niańczyć w rozmaitych questach pojawi się po wakacjach . Drabiny to udręka w tej grze... Czyli tradycja Bethesdy została zachowana do dziś .
  3. "tcl" to pół biedy - gorzej jak trzeba dodatkowo używać "moveto player" - i jeszcze znaleźć w Sieci RefID danej postaci . Dlatego zrezygnowałem z biegania z kimkolwiek - już wolę mody z plecakami. W Inkwizycji też jest podobny patent, ale nie zawsze działa - choćby przykład z mojej recenzji.
  4. Niedawno postanowiłem wrócić do Dragon Age: Inquisition i wreszcie przejść wszystkie dodatki. Przy okazji przypomniałem sobie dlaczego nie lubię grać z drużyną złożoną z AI. Sygnalizowałem to w recenzji tej gry, ale i tak wciąż mnie irytuje idiotyczne zachowanie moich towarzyszy. Szczególnie tyczy się to „tanków”. Kogokolwiek bym nie wziął, zawsze musi coś odwalić. A to zatrzyma się na kamieniu, to znowu jego/jej szarża skończy się kilka metrów od wroga… Pewnie znacie ten ból ;). Dobrze, że przynajmniej potrafią wytrzymać dużo ciosów. Z kolei do tych baranów ze SWAT 3 mam inne zastrzeżenia. Mianowicie – dlaczego zawsze muszą mnie zablokować? Na szczęście słuchają rozkazów i przynajmniej tyle z nich pożytku :). Skoro jednak skojarzył mi się ten temat to od razu przypomniałem sobie moje próby biegania z „towarzyszem” w grach Bethesdy… na Innosa, to dopiero są idioci! Co gorsza – w przeciwieństwie do tych z DAI czy SWAT 3 są bezużyteczni. Zarówno w Skyrimie jak i w Fallout 4 nie korzystałem z pomocy żadnych głąbów. Weźmy F4 za przykład. Zachciało mi się mieć towarzystwo i nakazałem Piper iść za mną. Uzbroiłem ją w to, co miałem najlepsze w ekwipunku i odjazd! I wiecie co? Dobrze, że miałem wpisane tgm, bo bym ginął co sekundę. Ta skończona idiotka nie potrafiła znaleźć drogi, o strzelaniu do wrogów nie mówiąc! Źródło W sumie to czy ktokolwiek ma pozytywne doświadczenia z towarzyszami w grach od Bethesdy? Jeśli tak to chętnie je poznam :). Kończąc ten szybki wpis przypomniałem sobie o jeszcze jednym followerze, który swego czasu mocno mnie zirytował. Pamiętacie taką grę jak SW The Old Republic? Taki średnio udany MMORPG w świecie Gwiezdnych Wojen? Ktoś-coś? Nie? Trudno. Otóż, w tej grze na samym początku dostałem jakiegoś droida - czy coś - do pomocy. Wydaje mi się, że każdy gracz coś takiego dostawał… Niemniej, grałem na serwerze PVP (innych nie było, jeśli dobrze pamiętam), więc w pewnym momencie spotkałem gracza Republiki (tak, grałem po stronie Imperium ;)). Minęliśmy się bez słowa… no, prawie, bo nasi przyboczni postanowili jednak walczyć ze sobą. Staliśmy tak przez chwilę patrząc na nich bezradni. Dopiero po chwili udało się nam zakończyć ich spór i każdy poszedł w swoją stronę. Dlatego zawsze się zastanawiam – dlaczego twórcy nie dopracują tych elementów? Może Wy macie jakiś pomysł? Do zobaczenia za tydzień!
  5. Mało prawdopodobne, ale w grze typu SWAT bardzo "policyjne" (choć osobiście wolałem się włamywać lub podkładać C4). Tactical thinking w pełnej krasie . Szkoda, że nie we wszystkich grach tak się da. Ale przy okazji podsunąłeś mi pomysł na wpis - o minach i granatach w grach .
  6. Jakiś czas temu pisałem o najtwardszym materiale w grach komputerowych, znanym także jako drewniane drzwi i meble. Przyszła mi wówczas do głowy jeszcze inna myśl. Mianowicie – w realnym świecie do zabezpieczenia drzwi stosuje się różnego rodzaju zamki, skoble itd. W grach niby też, ale czasami mam wrażenie, że twórcy nie do końca wiedzą jak ten temat ugryźć. Szczególnie mam tu na myśli korzystanie z wytrychów. Na przestrzeni lat w różnych grach pojawiały się rozmaite mini-gierki związane z włamywaniem się. Jedne były mniej, inne bardziej frustrujące. Mi najbardziej zapadła w pamięć ta z Obliviona (podobna pojawiła się chociażby w Mafii 2), w której przy pomocy wytrychu trzeba było odpowiednio zamykać zapadki, by otworzyć drzwi itp.: Źródło Moim zdaniem byłą to jedna z najlepszych tego typu mini-gierek. A jakie jest Wasze zdanie? Oczywiście, najbardziej realistyczne (no, dobra – może bez przesady ) było otwieranie zamkniętych drzwi w… SWAT 3 z 2000 roku. Tam można było otworzyć drzwi wytrychem, ładunkiem wybuchowym lub przestrzelić zamek. Jednak skoro już o tym piszę to najbardziej zastanawia mnie co innego. Otóż, w danej krainie istnieje zawsze tylko jeden rodzaj zamka – najwyżej jest trudniejszy. I o ile w takich grach jak wspomniane TES IV i Mafia 2 da się to wytłumaczyć skomplikowaniem zamka… tak nie bardzo mogę pojąć logiki zamków w Fallout 4. Rozumiem, że jest to ta sama mini-gierka co w TES V (o nim też za chwilę), ale jedna rzecz wydała mi się głupia. Dlaczego zarówno skrzynia pod łóżkiem rozwalonego domu w Bostonie, jak i drzwi w zaawansowanym technologicznie Prydwen czy nawet odciętym od świata i korzystającym z własnych techonolgii Instytucie są zabezpieczone tak samo badziewnymi zabezpieczeniami? Mam tu na myśli zarówno zamki (skąd się wzięły w Instytucie?) jak i terminale, które hakujemy. Może i są trudniejsze, ale na Innosa – przynajmniej leniwi twórcy mogli dać inną teksturę. Ale wszystko przebija Skyrim, w którym pojawia się Klucz Szkieletowy (czy jak to tam). W rękach Mercera Freya jest narzędziem absolutnym – wszystko może nim otworzyć, nawet bramę w podziemiach (my musimy szukać głupiego Szponu). A jak Dragonborn dostanie Klucz w swe ręce to jedyne czym się różni od zwykłego wytrychu to to, że się nie łamie. No, do momentu, w którym Bohater zdobędzie perk wyłączający łamliwość wytrychów – wówczas jest to zbędny przedmiot, który i tak musimy oddać. BEZSENS! Na koniec wrócę do kwestii AC i najlepszej mini-gierki w historii – sposobu otwierania wszelkich skrzyń przez Edwarda Kenwaya :D. Źródło Ciekawe jak skrzynie będzie otwierać Eivor? Może powinna użyć topora – jak sądzicie? Do zobaczenia za tydzień!
  7. Polecam dla klimatu . Dla mnie - niestety - graficznie strasznie te gry się zestarzały. Ja miałem niedaleko mojego domu sklep, w którym stał tam m.in. automat z Metal Slugiem. Było to gdzieś w ~1996 roku, więc miałem jakieś 6 lat . Sporo złotówek tam zostawiłem. Gry z tej serii i emulator mam na palmtopie z Win95 . Skubaniec nadal działa.
  8. Cieszę się, że mimo wszystko udało Ci się grać z przyjemnością w grę sprzed lat. Ja - niestety - mam przeciwne doświadczenia. Fakt, mogę pograć kilka godzin w takiego SWAT 3 (kupionego na gog), ale krótko... To samo mam z serią Gothic czy nawet z Oblivionem. Dla mnie te gry został raz na zawsze zamknięte w moich wspomnieniach. Choć czasem lubię wracać do Metal Sluga z emulatora NeoGareX pod Win95 . Nawet, jeśli mam te same gry na STEAMie .
  9. Dawno nie omawiałem żadnej książki naukowej, więc należy to nadrobić, nie sądzicie? Jakiś czas temu wpadła w moje ręce pozycja z 2017 roku zatytułowana „Patologie gier cyfrowych. Studium z zakresu polityki kryminalnej” autorstwa Wojciecha Andrzeja Kasprzaka. Zainteresowała mnie z trzech powodów – po pierwsze: została wydana przez Wydawnictwo Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie - a to już coś znaczy. Po drugie – Autor jest prawnikiem, a ci, jak wiemy, nigdy nie kłamią. A po trzecie - zainteresował mnie fragment ze wstępu, który przytoczę za chwilę. Jednakże, ta książka jest tak bogata w treści godne zarówno MSMa jak i MoG, że postanowiłem opisywać ją w częściach. Jeszcze nie wiem jeszcze ilu :P. Na pewno kolejna pojawi się za trzy tygodnie :). Treści jest tu wystarczająco dużo… Gotowi? Zapamiętajcie te słowa. Bo - musicie przyznać – brzmią zachęcająco. Wreszcie ktoś zwraca uwagę na takie „szczegóły”. Pełny nadziei zajrzałem do książki, od razu do podrozdziału zatytułowanego „Zabójstwo na tle gier”… i możecie się domyślić co się tam wydarzyło… Wstęp jest jak najbardziej okej – zgadzam się z Autorem, choć przydałoby się zdefiniować słowo „dziecko’, szczególnie w kontekście dalszej części podrozdziału. Bo brak umiejętności rozróżnienia dobra od zła nie jest – niestety – tylko domeną osób poniżej 18 roku życia. Znów się zgadzam, choć – moim zdaniem – dość ważne jest to, że zadaniem gracza jest zabić tylko cel (lub cele) – w dodatku bandytę(ów). Brzmi to strasznie, ale w końcu to tylko gra. Jednakże Autor dale pisze: Nie zgadzam się z tym twierdzeniem. Przede wszystkim – nie ma żadnych dowodów na „znieczulicę emocjonalną” spowodowaną grami komputerowymi per se. Dalej, jak już kiedyś pisałem – jeśli ktoś w rzeczywistości działałby jak Agent 47 to sądzę, że już przy pierwszym zleceniu zostałby albo aresztowany albo zabity. W kolejnym akapicie Autor zwraca - całkiem słusznie - uwagę, że gry z serii Hitman mają oznaczenia 18+, ale zauważa, że PEGI jest jedynie „dodatkowym opisem produktu”. I byłoby spoko, ale i na tym Autor nie poprzestał. Opis jest okej – może wyłamują się tu części takie jak Vice City, San Andreas czy „piątka” – ale niech będzie. Tu już jest dużo gorzej – punkty w GTA skończyły się wraz z przejściem serii na 3D (mówię o „dużych” GTA). Od „trójki” zbieramy pieniądze, ale nie dostajemy ich za bezmyślne mordowanie – chyba, że Autor ma tu na myśli pieniądze podniesione z ciał przechodniów itp. Ale jakoś w to wątpię. Źródło W dalszej części podrozdziału Autor opisuje dziesięć przypadków „z grami w tle”. Nie mam na to miejsca, więc dziś ograniczę się do trzech. Zresztą – dwa z wymienionych w tekście opisywałem już na tym blogu – przypadek Daniela Petrica oraz Maksymiliana Z., więc wezmę inne. Jednakże, Autor wzbogaca ten drugi przypadek o pewne ciekawe wątki, więc też go opiszę – w przyszłym wpisie o tej książce. A póki co - trzymajcie się mocno! Brzmi dość ciekawie, nie? Zanim skomentuję poznajcie przebieg zdarzenia: To straszne prawda? Zwyrodniały, młodociany gracz rzuca się z nożem na kolegę, który siedzi obok, podrzyna mu gardło i próbuje ukraść konsolę! Potwór, nie człowiek! Źródło Sęk w tym, że Autor najzwyczajniej w świecie mija się z prawdą... i to dość mocno. Część rewelacji prawdopodobnie wziął z artykułu… Faktu, a część sobie zmyślił – nie widzę innego usprawiedliwienia dla jego słów. Poszperałem w Sieci i w trzech różnych brytyjskich źródłach (BBC, Daily Mail, Daily Record) znalazłem kilka ciekawych faktów (nomen-omen) dotyczących tej sprawy. Po pierwsze – do zdarzenia nie doszło 2 maja 2013 roku, lecz 14 kwietnia 2012 roku. Po drugie – ofiara przeżyła – nie mam pojęcia dlaczego Autor ją uśmiercił… jednak mam – dla zwiększenia dramatyzmu sytuacji. I po trzecie primo ultimo – do ataku nie doszło w domu, lecz POD domem jednego z przyjaciół ofiary. Dodatkowo, sprawca nie chciał zabrać konsoli (bo niby jak?), lecz rzucił tylko „Nie umieraj!” i odszedł. To także jest straszne, ale przynajmniej nie jest kłamstwem – i przedstawienie tego w sposób, w jaki się to faktycznie odbyło lepiej dałoby do myślenia, niż posługiwanie się takimi chwytami. A tak – wyszło jak zawsze w spychologii – byle zgodnie z tezą. Źródło Choć najśmieszniejsze jest to, że w całym akapicie poświeconym temu wydarzeniu nie ma ANI JEDNEGO PRZYPISU! Tu już jest lepiej – choć nie idealnie. Nie ma praktycznie żadnych informacji, ale powód był prosty – Autor zaczął od tego, by przedstawić pewną znaną graczom postać: Moim zdaniem to za mało powiedziane. Nie widzę sensu (ani nie mam na to miejsca) w opisywaniu całej gry (choć – jeśli chcecie – to wrzucę opis do kolejnego wpisu – dajcie znać w komentarzach ;)). Innymi słowy - p. Thompson jest zdrowo walnięty, ale – co gorsza – Autor go gloryfikuje: To może zamiast proponować stworzenie gry, w której zabija się pracowników branży gier wideo to nie wiem – może stworzyć grę bez przemocy, w którą będą grały miliony graczy? Bo skoro takie nie istnieją to należy wypełnić tę niszę? Bo nie wiem w jaki sposób gry miałyby piętnować brutalność w grach. Chyba, że jak w Postal 2, gdzie przeciwnicy gier napadają zbrojnie na studio. Bo chyba tego właśnie chciałby pan Thompson. Który, o czym Autor nie wie, zapomniał, albo nie pasowało mu to tezy, został usunięty z palestry w 2008 roku! Halo, Autorze – proszę się do tego odnieść! Idźmy dalej – ostatni na dziś przykład: Teraz wszyscy, którzy lubili tę postać w GTA V – czytać! Będzie o Was: Mało Wam? Czytajcie dalej: Uff… dotrwaliście? Zanim Wam opowiem całą historię (bo znalazłem ją w Sieci) dorzucę jeszcze kilka słów od Autora: Wisienką na torcie tej opowieści jest opis Trevora: Skąd takie założenie? Jakieś pomysły? Czy to samo dotyczy filmów i wszelkie produkcje typu Ojciec Chrzestny, Kasyno, Upadek (ten z Michaelem Douglasem) czy Lśnienie powinny pójść do kosza? Źródło Inna sprawa, że Autor znów trochę nazmyślał – mniej niż wcześniej, ale jednak. Przede wszystkim nie wiem czemu wciągnął w całą sprawę GTA V – autentycznie, nie mam pojęcia. Bowiem chłopak grał w gry o zabijaniu zombie. Ba, oglądał też filmy o zabijaniu zombie. A wiecie dlaczego? Bo jego ojciec był uzależniony od środków przeciwbólowych (więc nie był „tylko” alkoholikiem) szykował się na… apokalipsę zombie. Według zeznań matki Eldona (nota bene - też uzależnionej od środków przeciwbólowych i mającej za sobą kilka prób samobójczych) ojciec uczył synów jak zabijać zombie z użyciem noży i broni palnej. Co zaś się stało owego dnia? Ojciec Eldona najpierw wyszedł przed dom i zaczął strzelać z .45 myśląc, że apokalipsa się zaczęła. Następnie pokłócił się z synem, który strzelił do swojego ojca. Kula trafiła go w brzuch. Ojciec wczołgał się do pokoju młodszego z braci... Reszta opisu zgadza się z tym, co Autor napisał (hura!). Z jednym, drobnym wyjątkiem – Eldon nie przygotował tej zbrodni. Dlatego został skazany za: zabójstwo drugiego stopnia (ojca) oraz pierwszego stopnia (brata). Skąd tu więc się wzięło GTA? Nie wiem. A skąd mam powyższe informacje o przebiegu zdarzenia? Z bazy danych zawierającej wyroki sądów w USA! Tak jest! Doktor prawa nie zadał sobie trudu szukania prawdy i oparł swój tekst o tej sprawie na… zgadnijcie – jaka była liczba przypisów w tym fragmencie? Podpowiem, że w książce cały opis zajmuje dwie strony. I tu dochodzę do końca dzisiejszej części dotyczącej tej książki. Zostawiam Was z pewnym pytaniem – dlaczego ja, magister dziennikarstwa, znalazłem wszystkie potrzebne informacje w Sieci i nie zajęło mi to dłużej niż godzinę? Czy Autor - doktor prawa - sądził, że nikt nie sprawdzi czy to, co napisał jest prawdą? Do zobaczenia za tydzień!
  10. W poniedziałkowym poście na Facebooku Smuggler poruszył dość ciekawy temat. I choć szykowałem inny wpis (do Przemyśleń) to chętnie go nieco opóźnię ;). Choć, co muszę przyznać, moja lista nie jest zbyt długa… Kolejność alfabetyczna: Age of Empires 2 (HD) Gdy mam ochotę pograć w RTSa od razu odpalam AoE2 i gram aż nie nabiorę ochoty na coś innego ;). Jest to też chyba jedyna gra w wersji HD, którą toleruję (patrz – jeden z moich starszych wpisów). Źródło Assassin’s Creed Odyssey Najnowsza gra w zestawieniu. Wracam do niej cyklicznie – robię tygodniowe zadania (szczególnie, gdy trzeba zatopić wrogi statek) i powoli przechodzę ostatnie DLC. Mam jednak cichą nadzieję, że nadchodząca Valhalla będzie jeszcze lepsza . Cities Skylines Jedyny city-builder, który zdołał mnie do siebie przekonać. Wielość budynków, możliwości budowy miasta i opcji sprawia, że wracam do tej gry od czasu do czasu i nigdy nie czuję, że gram w coś nudnego. Fallout 4 Do tej produkcji wracam gdy tylko najdzie mnie ochota na strzelankę… oraz na budowanie :). Wiem, nie jest to najlepszy shooter (ani RPG) jaki kiedykolwiek powstał, ale ma pewną magię, która wciąż mnie przyciąga. Źródło Might and Magic: Heroes 7 Choć za najlepszą część cyklu uważam „czwórkę” (patrz – jedna z moich list) to obecnie najczęściej wracam do najnowszej odsłony cyklu. Wiem, że nie jest doskonały (brak Inferno…), ale z tą grą mam dokładnie tak samo, jak z Fallout 4 – nie potrafię się od niej oderwać, mimo jej mankamentów. Total War: Rome 2 Muszę przyznać, że nieco się wahałem przy tym tytule, bo równie chętnie wracam do Shoguna 2. Jednakże, zmagania w Japonii potrafią mi się czasami znudzić, podczas gdy Starożytne tłuczenie Rzymian i Greków – nigdy. Na koniec miejsce honorowe Skyrim. Honorowe, ponieważ mimo wszystko gra potrafi mi się znudzić… albo uderzy mnie nagle w potylicę jakimś irytującym błędem (np. nie mogę zostać tanem Windhelm, bo nowy jarl nie chce pełnić swoich obowiązków). A do jakich gier Wy najchętniej wracacie?
  11. Rok 2020 zaczął się niewesoło – pożary, koronawirus, (prawdopodobny) upadek CD-Action… ale osobiście się nie załamuję, bo wygląda na to, że ten rok jeszcze pokaże mi swoją dobrą stronę. Ba, są nawet zwiastuny tego. Przede wszystkim mam nadzieję, że Mount&Blade Bannerlord wyjdzie z Early Access (bo z założenia nie kupuję gier „niedokończonych”) i będę mógł pograć w pełnoprawną grę. Szczególnie, że strasznie pociągają mnie zmiany, jakie zaszły w tej serii. Źródło Ale M&B musi ustąpić pola innej grze. Jak wiecie uwielbiam serię Assassin’s Creed i – moim zdaniem – Valhalla zapowiada się wręcz genialnie. Szczególnie, że Odyssey przypadł mi do gustu. Choć tak naprawdę najbardziej cieszą mnie inne kwestie. Pierwszą jest możliwość stworzenia własnego Eivora… czy raczej – własnej Eivor (bo zamierzam grać kobietą, co moi stali czytelnicy mogli założyć z góry :)). Szkoda, że Ubisoft nie pokazał pełnego kreatora postaci, ale mam nadzieję, że to się zmieni. Jednocześnie, o ile sam temat Wikingów średnio mnie interesuje to bardzo jestem ciekaw jak Ubisoft to przedstawi – bo IX-wieczna Anglia, z czasów Alfreda Wielkiego też wydaje się super miejscem dla tej serii. Ciekawy też jestem mechaniki osady i pływania drakkarem. Ciekawe kiedy Ubi pokaże coś więcej? Równie ważne w kwestii nowego Asasyna jest dla mnie coś jeszcze – powrót Jaspera Kyda jako kompozytora muzyki do gry. Muszę przyznać, że jego kompozycje o wiele lepiej zapadły mi w pamięć (choćby genialny utwór z jedynki), niż jakiekolwiek późniejsze dzieła innych autorów. Ostatnia dobra wiadomość pochodzi sprzed zaledwie kilku dni. Jak wiecie nie lubię remasterów i tym podobnych „wersji HD” (choć niedawno przekonałem się do nich - w pewnym stopniu), jednak tym razem zdecydowanie zrobię wyjątek. Oto trzy części Mafii dostaną odświeżoną wersję. I powiem Wam, że bardzo chętnie zobaczę „nową” jedynkę. Oby twórcy zachowali klimat i modele zniszczeń. A jak Wam zapowiada się reszta 2020 roku pod względem gier?
  12. Przedsłowie - zgodnie z wynikami ankiety (7 do 2 do 1) na obu blogach (tym i tym na bloggerze) będą pojawiać się pełne teksty moich wpisów. Jakiś czas temu zapowiadałem, że na blogu pojawi się świeżutki artykuł o grach. Wprawdzie miał być to inny tekst, ale ten wydał mi się ciekawszy. Przed Wami Marcin Miller (nie, nie ten disco-polowiec ) i jego książka pt. „Bezpieczne funkcjonowanie w mediach społecznościowych ze szczególnym uwzględnieniem zagrożenia sieciowymi grami komputerowymi”, która została wydana w 2019 roku (a od marca 2020 dostępna za darmo na ore.edu.pl – link na końcu). Sam tekst jest mocno nierówny – jest trochę całkiem mądrych treści (stąd tag MoG), ale – niestety – Autor napisał też dużo MSM-owych treści. Niemniej, będzie trochę tego i trochę tego . Gotowi? Interesujące stwierdzenie – niestety, Autor nie podaje żadnych danych na poparcie swoich słów. Trochę szkoda, bo chętnie bym się z nimi zapoznał. Od tego miejsca Autor zajmuje się głównie e-sportem i to jest super. Naprawdę - dobrze, że to tym pisze, dostrzega rolę trenera itp. Nie znam się na e-sporcie, ale - moim zdaniem - Autor poradził sobie z tematem. Dalej pisze o polskich firmach produkujących gry komputerowe: Jest to ciekawe wtrącenie, ale potem Autor jednak wraca do e-sportu i gier MMO... Wprowadza to chaos do tekstu. Najlepszy przykład: To jest okej - w kolejnym akapicie Autor opisuje czym jest rozwój postaci, zdobywanie wyposażenia itd. po czym pojawia się taki fragment: Kompletnie nie rozumiem dlaczego Autor najpierw pisał o grach stricte multi, by potem wrzucić fragment o grach singleplayer - powoduje to, że ostatnie zdanie jest bzdurne. Przecież zamiast „Wieśka“ mógł napisać o WoWie, Guild Warsie czy jednym z wielu innych gier MMORPG. Szczególnie, że na samym początku książki (we Wstępie) dał do zrozumienia, że zna tego typu tytuły... Dalej jest o... uzależnieniu od gier. Zupełnie nie wiem jaki ma to związek z wcześniejszą częścią książki, ale okej - warto o tym pisać. Jednakże to co się dzieje dalej... Wszystko super, są nawet przypisy... ale takie badania pojawiają się od lat. A poza przypadkami, gdzie obwiniano gry (bo to najłatwiej zrobić) nie ma masowych morderstw dokonywanych przez graczy. Chyba, że o czymś nie wiem . Źródło Autor - oczywiście - powołał się także na badania przeprowadzone przez pracowników mojej alma mater, ale z jakiegoś dziwnego powodu nie podaje przypisu... Dziwne... Idźmy dalej: Tego tematu też nie mogło zabraknąć. Rzućcie jeszcze raz okiem na tytuł książki i na ten akapit. Dziwne, prawda? Dziwniejszy jest jednak dobór daty - dlaczego, na Innosa, 2015? Przecież pierwsza gra o Larrym Lafferze pojawiła się w 1987 roku! Nie wspominając już o młodszych grach - typu Gothic 2 czy pierwszy Wiedźmin. Szczególnie, że dalej Autor pisze: Sięgnąłem pamięcią do GTA 2 i nie przypominam sobie scen erotycznych w tej części... Chyba, że Autor uważa, że seria zaczęła się od „trójki“: Aż mnie to zaciekawiło i postanowiłem to sprawdzić - tak, Autor tekstu przekonał mnie do sprawdzenia czy w GTA V da się obejrzeć scenę seksu w aucie . I wiecie co? Albo ja jestem ułomny i nie potrafiłem umieścić kamery w odpowiednim miejscu, albo Autor odkrył jakąś tajną kombinację klawiszy, która umożliwia obejrzenie sceny seksu w aucie. To drugie wydaje mi się prawdopodobne, bo wszelkiej maści spychologowie są znani z odkrywania takich rzeczy w grach . Hmm... moim zdaniem w tym kontekście warto byłoby podkreślić coś innego - NIECH RODZICE PATRZĄ NA **************** OZNACZENIA PEGI I NIE DAJĄ SWOIM MAŁYM DZIECIOM GTA DO GRANIA!!!! Już nawet pomijam słowo-wytrych „może“. Autor kolejny raz powołuje się na grę 18+... Oczywiście - z jakiegoś tajemniczego powodu - nie wspomina o tym, że W3, GTA i podobne tytuły są przeznaczone dla DOROSŁYCH graczy. Co gorsza - w moim odczuciu sugeruje, że te gry są kierowane do dzieci i młodzieży, co jest oczywistym kłamstwem. Na tym zakończę. Powiem Wam, że najbardziej zadziwia mnie, że Autor w książce wymienia wszystkie znaki PEGI. Jednak co z tego, skoro w tekście tego nie widać? Obiecany link. Do zobaczenia za tydzień!
  13. Kiedy w marcu 2018 roku padł mój blog (z winy Interii, najprawdopodobniej), @Ghost przysłał mi moje wpisy w pliku Excel. Napisałem do niego niedawno, by to samo zrobił z moim drugim blogiem, ale nie odpisał...
  14. Właściwie to jest to moje drugie podejście do Bloggera . Poprzednie nie wyszło, ale sytuacja związana z pismem zmusza mnie do podjęcia kolejnej próby. Traktuję bloga hobbistycznie. Jakbym na nim zarabiał to bym pomyślał nad domeną, a tak to bez sensu . Ale może kiedyś?
  15. Dzięki- każdy głos się liczy . Moim zdaniem to nie jest plagiat . Ale - dla spokoju Twojego sumienia - zaraz zmienię opisy i będzie git .
  16. Jak już zapewne wiecie magazyn CD-Action powoli (i mocno przedwcześnie) kończy swój żywot, dlatego uznałem, że muszę napisać te kilka słów.. Dwadzieścia lat spędzonych z pismem to niemal 2/3 mojego życia i niezmiernie mi żal, że czasopisma już nie będzie. Z CDA wchodziłem w świat gier i komputerów, chodziłem na lekcje i zajęcia. Do tego zawdzięczam mu tematy moich prac naukowych - licencjackiej i magisterskiej. Oraz - co oczywiste - istnienie tego bloga (a w zasadzie dwóch, ale w tych okolicznościach lepiej nie rozgrzebujmy tamtej sprawy ). Mam nadzieję, że Redaktorzy pozostaną w branży i nadal będą publikować swoje teksty. Pozostaje jednak kwestia Forum i bloga. Nie jestem pewny przyszłości FA, zatem postanowiłem przenieść się (póki co częściowo) na nowy adres: https://nowykacikyody.blogspot.com/. Na chwilę obecną blog się tam odbudowuje, zatem proszę o sugestie. Naturalnie, proszę Was o zaglądanie tam, komentowanie i ocenianie moich tekstów. Pierwszy tekst pojawi się zgodnie z planem - w sobotę 09.05.2020 roku. Na koniec, mam do Was prośbę o wypełnienie krótkiej (jedno pytanie, max. 2 minuty) ankiety związanej z blogiem: https://forms.gle/6sWNc6B7qLWsuWQ67.
  17. Z tego co pamiętam jest całkiem niezły - na pewno da się ustawić fryzurę i ubrania. Oraz wybrać płeć. Tyle pamiętam . Za to nie wiem czemu Twój komentarz nie wyświetlił mi się na stronie bloga (miałem pokazane 0 komentarzy).
  18. Tak, najlepiej jakby było na Netfliksie . Obecnie oglądam Smoczą pilotkę - bo mi Netflix to polecił . I całkiem mi się podoba. OPM i BL dopisuję do listy . Ogólnie szukam różnych gatunków (poza horrorami). Nawet jak czegoś nie obejrzę teraz, to spróbuję obejrzeć w przyszłości .
  19. Niedawno sprawiłem sobie Netfliksa. Na rozgrzewkę postanowiłem obejrzeć serial fantasy, który wiele osób chwali – szczególnie, że bardzo spodobał mi się trailer i aż nie mogłem się doczekać aż wreszcie będę mógł go obejrzeć. I wiecie co? Wcale się nie rozczarowałem. Disenchantment to najnowszy serial Matta Groeninga, twórcy Simpsonów i mojej ulubionej Futuramy. Zresztą, netfliksowa produkcja bardzo mocno przypomina tę drugą produkcję. Co więcej - w Rozcarowanych pojawia się mnóstwo nawiązań do tej serii (np. Fry i Bender pojawiają się osobiście). Serial przedstawia przygody księżniczki Tiabeanie (w skrócie Bean) - alkoholiczki i awanturniczki. Bean jest córką króla Zøga, władcy Dreamlandu (w tej roli znakomity John DiMaggio). W podróżach towarzyszą jej elf Elfo i demon Luci. Źródło Przez kolejne odcinki przewija się sporo postaci pobocznych i praktycznie każda z nich ma swoje tajemnice, które są powoli odkrywane. Oczywiście, ma to na celu utrzymanie nas przy serialu, ale - w sumie - jest to niezbyt potrzebne . Największą różnicę, jaką zauważyłem, między Rozczarowanymi a innymi serialami Groeninga jest ciągłość akcji. W takiej Futuramie odcinki były luźno powiązane ze sobą. Tu z kolei tworzę całość i niektóre wydarzenia są przypominane lub pokazywane z innej perspektywy. Jest to całkiem dobry zabieg, moim zdaniem. Brakowało mi tego w przygodach Fry'a, tak szczerze pisząc . Dostępne dwa sezony oglądało mi się świetnie. Animacja i grafika jest typowo "groeningowa", więc nie mam się czego przyczepić. Podobnie humor - fani Futuramy będą usatysfakcjonowani, bowiem to właśnie do tego serialu zauważyłem najwięcej nawiązań (szczególnie do Bendera). Oczywiście pojawiają się też inne gagi (niektóre pojawiają się w trailerach) i jeśli ktoś lubi nieco absurdu to jest to serial dla niej/niego. Po tej krótkiej recenzji pora na ocenę. Moim zdaniem serial w tym momencie zasługuje na 5. Teraz nie pozostało mi nic innego, jak czekać na 3 sezon. A w międzyczasie obejrzę jakieś anime. Polecicie coś? Do zobaczenia za dwa tygodnie!
  20. Sądzisz, że Autorkę (i jej podobnym) obchodzą jakiekolwiek gry? Bo moim zdaniem wystarczy im, że rzucą kilka ogólników i już - tekst gotowy... Merytoryczny brak sensu im nie przeszkadza - w końcu jest skierowany do takich samych "ekspertów" jak oni, więc nie ma czym się przejmować. A punkty za publikację lecą . Właściwie to nie do końca rozumiem czemu w ludzkiej świadomości zakodowane jest, że "film/serial animowany=dla dzieci". Wielokrotnie odwoływałem się tu do przykładu South Park czy nawet Dragon Balla. Oba leciały przez jakiś czas w paśmie dla dzieci (bodajże Puls i RTL7/TVN7), ale przecież nie powinny być przez nie oglądane. Z drugiej strony powtórzę - Autorka nie podała nawet jednego tytułu. Masz rację, mój błąd . Nie wiem skąd mi się wzięły te dodatkowe 2 lata... Zaraz poprawię .
  21. Korzystając z konieczności siedzenia w domu postanowiłem sprawdzić przetestować wreszcie grę, którą kilka miesięcy temu Epic Games Store rozdawał za darmo. Mam tu na myśli Farming Simulator 19 - w końcu musiałem sprawdzić „o co w tym wszystkim chodzi”. Szczególnie, że kiedyś – w ramach „badań naukowych” na potrzeby pracy magisterskiej – grałem w wersję Classic. Przyznaję - wówczas (tj. w 2013) miałem wrażenie, że ta seria nie ma najmniejszego sensu. Bo co może być ciekawego w powolnym oraniu, sianiu i robieniu podobnych rzeczy? Możliwe, że moje myśli wiązały się z faktem, ze jestem „mieszczuchem”. Jednakże, pustka i praktycznie bezcelowość "Classica" sprawiła, że bez problemów odłożyłem tę grę na półkę - obok innych tytułów do magisterki. Przynajmniej dzięki niej miałem choć jedną produkcję pozbawioną jakiejkolwiek przemocy, więc wyszło na plus . Źródło Z zamierzchłych czasów mojego dzieciństwa pamiętam inną grę o podobnej tematyce – Harvest Moon. Mój brat bardzo ją lubił, ale dla mnie była dość nudna. Czekać cały dzień, by coś podlać i potem znowu czekać? Dla 10 lub 11 latka było na to dobre określenie - nuuuuda! Aczkolwiek, co muszę przyznać, podobała mi się grafika – wyglądała jak w Pokemon Red (a może tylko ją tak zapamiętałem?). Niestety, niewiele więcej pamiętam z tej produkcji. Jednak moje próby pogrania „rolnikiem” na tym się nie skończyły, o nie. Kilka lat temu kupiłem Stardew Valley, która - przynajmniej tak mi się wydaje - nawiązywała do HM. Pograłem kilka godzin i znowu nic – nie dałem rady. Szkoda, bo teraz bardzo lubię budować i tworzyć. Może warto dać jej jeszcze jedną szansę - jak myślicie? Wracając do Farming Simulator 19 – od momentu, gdy zapowiedziano, że będzie dostępna za darmo byłem sceptyczny. Ba, nawet w czasie pobierania myślałem „co ja robię? Czy nie szkoda mi miejsca na dysku?”. Ale co tam – raz się żyje. A za darmo spróbować można, prawda? Jednakże, po stworzeniu postać (oczywiście, kobiecą) zobaczyłem ogromną mapę. Wówczas postanowiłem pograć i wreszcie dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi. I może to nawet polubić. W końcu dopiero przy Fallout 4 polubiłem klimaty postapokaliptyczne. I wiecie co? Po wyłączeniu tempomatu podczas orania pola i osiągnięciu jakiś 30 km/h wiedziałem co zrobić dalej. Ta myśl pojawiła się w mojej głowie nagle, ale została na dłużej. W tej sytuacji była to zresztą jedyna sensowna opcja. Tak jest – obejrzałem odcinek „Top Gear” (s09e05), w którym prowadzący kupili traktory, by zasiać „ekologiczne paliwo”. Czas minął mi bardzo miło i było go na tyle dużo, by z mojego dysku zniknął wszelki ślad po Farming Simulator 19. Może to i lepiej? Do zobaczenia za tydzień !
  22. Dzisiejszy MSM jest dość dziwaczny – Autorka przez cały tekst skacze z jednej sprawy na drugą, ale teza jest jedna – gry komputerowe (oraz seriale animowane i internet) to zło. Oto przed Wami dr Anna Krajewska i artykuł pt. „Niebezpieczeństwa szybkostrzelnej kultury obrazu w okresie dzieciństwa”, opublikowany w „Journal of Modern Science” w 2012 roku (link – tradycyjnie – na końcu). Po przeczytaniu całości zastanawiam się (nie po raz pierwszy na moim blogu) – gdzie, na Innosa, był recenzent?! Gotowi? Te dwa zdania rozpoczynające tekst już pokazują pewną tendencję, której Autorka będzie się kurczowo trzymała przez cały artykuł. Ten fragment wrzuciłem, żebyście wiedzieli czym jest ta „szybkostrzelna” kultura . To jest dość ciekawy zabieg – najpierw napisać zdanie, a potem je rozwinąć, wciąż nie podając żadnych konkretów. Bo z powyższego wynika, że np. użycie Sarkazmu w Fallout 4 jest praktycznie równoznaczne z odstrzeleniem komuś głowy… Nie wiem też o co chodzi z tym „najczęściej pozytywnym” – to miał być – nomen-omen – sarkazm? Czy chodzi Autorce o to, że Bohater może być Zbawcą Świata (ale nie musi)? I czemu nie ma tu żadnego przykładu? Aż by się prosiło… Źródło Tu znowu nie ma konkretów…. Autorka rzuca ogólnikami na lewo i prawo i NIC z tego nie wynika. Dodatkowo, równie dobrze można tam wpisać np. Jamesa Bonda – wyobrażacie sobie Agenta 007 głupszego, słabszego i bardziej niezdarnego od swoich wrogów? Kto by to oglądał? Chyba, że jako komedię… Ale to by to tezy nie pasowało, więc co ja się czepiam . Jakichkolwiek danych, oczywiście, brak. Bo i po co? Autorka tak gdzieś wyczytała, więc tak jest! Źródło Hmm… to może… ale to nie jest taka prosta sprawa… bo przecież rodzice…. Przecież rodzice nie są od tego, by pilnować co oglądają lub w co grają ich dzieci. Nie – to głupie. Nie, to zdecydowanie nie jest ich rola. Słyszeliście kiedyś o czymś tak abstrakcyjnym? Bo ja na 100% nie. Zatem Autorka ma rację - to wszystko wina gier i kreskówek. Pewnie teraz myślicie „Hej! Majin! Przecież to jest całkiem mądre, co się czepiasz? Nie pasuje do reszty tekstu, ale tu jest wszystko okej.” Zgadzam się z Wami! Tak, tu jest super. Ale kolejny akapit brzmi tak: Tego jeszcze nie grali – sami przyznacie. Pierwszy raz w życiu widzę, by gry (i filmy!) oskarżać o tworzenie niebezpieczeństw w Sieci. Ha, czyli Czarna Wołga należała do jakiegoś gracza! Ale w takim razie nie rozumiem czegoś – dlaczego ludzi urodzeni przed „erą gier” byli uczeni, by nie rozmawiać z obcymi? Czego się bano? Przecież wówczas świat był idyllą, a tymczasem moi rodzice i dziadkowie byli uczeni takich rzeczy. Ktoś-coś? Autorka ponownie nie podała ŻADNYCH przykładów. Za to ten tekst – według przypisu - pochodzi z 1997 roku (!). Piętnaście (15!!) lat to szmat czasu, droga Autorko. Od tamtej pory sporo się zmieniło. Dlatego miło byłoby albo podawać przykłady – albo uaktualnić bazę publikacji! Trochę tego nie rozumiem… Nie wiem ile lat ma Autorka, ale nawet z „gotowymi” zabawkami można wymyślić tysiące zabaw – niekoniecznie nawiązując do filmów/gier. W takim razie zasadnym wydaje się pytanie – a co z książkami? Co ciekawe - tu nie ma przypisu, więc nie wiem skąd Autorka wzięła te mądrości. Ale dalej jest jeszcze lepiej: Ponownie – nie bardzo rozumiem o co Autorce chodzi. Przecież zabawa „w wojnę” np. na patyki istnieje od wielu lat – zapewne nawet dłużej niż „powszechna” telewizja. Napiszę to po raz kolejny – GDZIE SĄ PRZYKŁADY? Tym razem Autorka sięgnęła po pozycję z 2003 roku, ale skutek wciąż jest ten sam – nic nie wiadomo. Czeski film, normalnie. Tu z kolei mamy tekst – według bibliografii (w przypisie Autorka wstydziła się podać rok?) – z 1999 roku. Sam fragment jest pełen frazesów i nie bardzo wiem co on tu robi. To chyba normalne, że dzieci identyfikują się z bohaterami, których znają? Kiedyś dziewczynki przebierały się na Królewny Śnieżki a chłopcy za Krasnoludki – i nikt się jakoś nie czepiał. Ale jak się któryś przebrał za Majora Kupricza to dopiero się zaczynało! Na tym mądrym fragmencie zakończę. Szkoda, że Autorka nie stosuje się do własnych postulatów i zamiast edukować rzuca na lewo i prawo wyświechtane frazesy z Wielkiej Księgi Spychologii (wydanie III, poprawione). Naprawdę, wielka szkoda. Obiecany link. Ze względu na Święta Wielkiej Nocy kolejny wpis pojawi się za dwa tygodnie. Życzę Wam przede wszystkim zdrowia i #zostanciewdomu!
  23. Osobiście zawsze uwielbiałem klimat Włoch. Szczególnie, że wówczas namiętnie czytałem książki Mario Puzo . Dla mnie po świetnym Brotherhood (także pod względem multi), Revelations nie było już tak dobre. Dlatego uważam, że ten element był wciśnięty do gry na siłę. Na szczęście Ubi już nigdy więcej do niego nie wróciło. Szczerze pisząc to uważam, że Ezio był świetną postacią, ale jego wątek się skończył. Szczególnie, że moim zdaniem Edward Kenway, Shay Cormac i Kassandra byli równie interesującymi postaciami. Szczególnie w porównaniu np. z Connorem czy Arno .
  24. Czwarta odsłona Assassin’s Creed – o podtytule Revelations­­ - pojawiła się na rynku w listopadzie 2011 roku i z miejsca została okrzyknięta najgorszą częścią. Gdyby wówczas widzieli Unity... Niemniej, – gra po raz ostatni rzuciła nas w buty Ezio Auditore da Firenze. A także przedostatni raz (o czym wiemy od części „trzeciej”) w skórę współczesnego nam Desmonda Milesa. Dodatkowo, poznaliśmy dokończenie historii Altaïra Ibn-La’Ahada - bohatera pierwszej części sprzed i po akcji „jedynki”. Poniższą recenzję pisałem po pierwszym ograniu tytułu. Bohater-ów 3-ech Jak wspomniałem, w najnowszej części ponownie sterujemy głównie Ezio. Tym razem jednak porzucamy Italię i wybieramy się na Bliski Wschód. Cała gra ponownie skupia się na jednym mieście – Konstantynopolu/Stambułu/Istambułu (niepotrzebne skreślić). Miasto wygląda wspaniale, prawdopodobnie zostało doskonale odwzorowane. Grafika niewiele zmieniła się od pierwszej części, ale widać, jak mocnym narzędziem jest silnik graficzny. Troszeczkę zmieniła się jednak muzyka. Bardzo dobrze pasuje do klimatu miasta – połączenia Europy z Azją. W samej rozgrywce zmiany są tylko kosmetyczne. Nadal skaczemy, biegamy i zabijamy tak jak poprzednio. Sterowanie jest takie samo jak w poprzednich częściach. W trakcie gry wskoczymy też na dłużej w skórę Desmonda przemierzając wyspę (będącej jego podświadomością (sic!) oraz Altaïra, by zakończyć wątki z nim związane. Skoro już o tym wspomniałem - na wyspie, poza nami, znajduje się Obiekt 16. Przy każdym spotkaniu z nim możemy wykonać misje, które – z grubsza - przypominają zadania z Portala. Najczęściej sprowadza się to do biegania po zamkniętych pomieszczeniach w trybie FPP i ustawianiu belek, ramp itp., by móc przejść dalej. Są to etapy „inne”, ale niestety podobieństwo do wspomnianej gry powoduje, że niechętnie się do nich wraca (w przeciwieństwie do serii od Valve). Służą one jedynie przedstawieniu historii bohatera. Znacznie lepsze są misje Altaïra. Jego etapy niewiele różnią się od reszty rozgrywki. Dodatkowo, w przeciwieństwie do zadań Desmonda, są one krótkie, dynamiczne i konieczne do przejścia gry. Najczęściej musimy w nich biegać, skakać i oglądać dobrze wyreżyserowane cut-scenki - innymi słowy są kwintesencją AC. Jeśli graliśmy w „jedynkę” to bez trudu rozpoznamy postacie, które się tu przewijają. Bractwo na bis Wrócę jednak do głównego wątku. Podobnie jak w „Bractwie” tak i tym razem rekrutujemy nowych zabójców. Zostało to rozwiązane nieco lepiej, niż poprzednio. Nie wystarczy tylko podejść, zabić atakujących potencjalnego ucznia strażników i tyle. Teraz dla większości „nowych” musimy wykonać jakieś zadanie. Nie są one zbyt skomplikowane – zabić kogoś albo wygrać wyścig po dachach. Aby jednak móc kogokolwiek dołączyć do Bractwa trzeba zdobyć kryjówkę. Tych jest sześć. Po ich zajęciu i wyszkoleniu Asasyna do 10 poziomu możemy go zrobić przywódcą. Dla każdego z dowódców są dwa zadania związane z głównym wątkiem fabularnym. Kłopot w tym, że teraz swoich włości należy także bronić. Niestety, jest to najsłabszy element rozgrywki. Sama obrona przypomina popularne gry „tower defence” – na dachach rozstawiamy Asasynów, a na drodze - którą biegną przeciwnicy - barykady. Na szczęście tylko raz, w ramach głównego wątku, musimy się bronić. W pozostałych możemy łatwo ich unikać lub pozwolić je zdobyć Templariuszom i im je odebrać. Odniosłem wrażenie, że twórcy nie mieli innego pomysłu i wsadzili do gry to „coś”. Źródło Szczęśliwie sami rekruci wciąż są bardzo użyteczni w walce. Mają świetną sztuczną inteligencję i nawet zostawieni samopas sobie poradzą. Hop po linie Jak już wspomniałem głównym obszarem naszych działań jest XVI wieczny Konstantynopol. Kiedy do niego przybywamy wita nas szef lokalnej społeczności Asasynów. Dostajemy od niego najciekawszy przedmiot w historii serii – ostrze z hakiem (ang. hookblade). Używamy go jak drugie ukryte ostrze. Poza zabijaniem służy nam za hak podczas ucieczek – dzięki niemu możemy prześliznąć się po przeciwniku lub zjechać po linie. Te ostatnie możemy znaleźć na dachach. Pomijając fakt, że przypominają sznury na pranie, jest to powiew świeżości dla serii. I trochę szkoda, ze później z niego zrezygnowano – aczkolwiek linka z Syndicate nieco przypomina to rozwiązanie. Źródło Kłopot jest jednak w samym mieście. O wiele lepiej poruszało mi się po Rzymie niż po Istambule. Może się wydawać, że „nowe” miasto różni się od tamtego tylko ilością meczetów. Dodatkowo, liczbę zadań pobocznych można tu policzyć na palcach jednej ręki. W Brotherhood było ich znacznie więcej. W czasie samej rozgrywki zwiedzimy także liczne podziemia, lochy itp. Te zawstydziłyby nawet Indianę Jonesa i Larę Croft. W większości musimy trochę pokombinować, by cokolwiek zrobić. Na szczęście gra podpowiada nam, co powinniśmy zrobić, a śmierć nie oznacza zaczynania całego etapu od początku. Z czym do ludzi? W grze dostajemy cały wachlarz broni i lekkich zbroi. Ezio, oprócz ukrytych ostrzy, korzysta także z miecza bądź topora (!), kuszy, noży do rzucania, zatrutych strzałek i bomb. O tych ostatnich za chwilę. Samo uzbrojenie możemy zdobyć kupując je u kowali lub wykonując misje. Kłopot w tym, że uzbrojenie ze sklepu szybko się wymienia na lepszy. Główną wadą jest fakt, że „kupne” zbroje trzeba naprawiać za gotówkę, a te z misji są niezniszczalne. Szybko więc gracz dochodzi do wniosku, że zamiast kupować nowe naramienniki może odbudować sklep medyka i móc się uleczyć, kupić lekarstwa lub truciznę. Czyni to usługi kowala praktycznie bezużytecznymi. W poprzednich częściach było to zrobione dużo lepiej. Bomby są bardzo proste do złożenia i użycia. Wystarczy zdobyć składniki porozmieszczane w skrzynkach w całym mieście. Za pomocą stosownego stołu składamy trzy rodzaje ładunków po trzy w każdym. Na pierwszy rodzaj składają się wszelkie zabójcze kombinacje – trujące, wypełnione gwoździami lub metalowymi kulkami. Drugi – wszelkie osłaniające nas np. dymem. Trzeci rodzaj pozwala na odwrócenie uwagi okolicznych strażników - głównie hukiem lub dymem. Bomby mają też różne obudowy. Ja najczęściej korzystałem z ładunków eksplodujących przy uderzeniu. Nec plures contra Ezio System walki niewiele zmienił się od pierwszej części. Wciąż najbardziej zabójcza jest kontra, jednakże nie każdego przeciwnika możemy tak zabić. Wymusza to na graczu ocenienie, który przeciwnik nie jest podatny na nasz atak i zaatakowanie innego. Później dzięki kilku szybkim kliknięciom zabijamy twardego wroga. Wymaga to odrobinę wprawy, ale dość szybko uczymy się, że przeciwnik z maską na twarzy jest twardszy od tego bez. I jakoś idzie. W tej części, tradycyjnie zresztą, doszło kilka nowych animacji zabójstw. Moim zdaniem są one zrobione nieco na siłę i często się psują. Bardzo często zdarzało mi się widzieć jak Ezio dobija powietrze, bo sam przeciwnik zdążył już się paść na ziemię. Jednocześnie inteligencja przeciwników nie zmieniła się ani trochę. Wciąż, jeśli nas otoczą, grzecznie atakują pojedynczo pozwalając się łatwo wybić. Jedyną różnicą jest fakt, że częściej uciekają z pola walki, jeżeli zobaczą, że przegrywają. Fair play jak widać obowiązywało także w renesansie. W grupie raźniej? Zanim zakończę tę recenzję, kilka słów należy powiedzieć o trybie multiplayer. Mieliśmy tu standard – deathmatch, capture the flag i eskorta. Uważam jednak, że w „Bractwie” było to lepiej rozwiązane. Przede wszystkim szwankowało kojarzenie przeciwników. Nigdy nie byłem maniakiem, by siedzieć cały dzień i nabijać punkty doświadczenia, więc ciągle trafiałem na przeciwników nawet 50 (!!) poziomów silniejszych. Inna sprawa, że o ile w poprzedniej części tłum bardzo skutecznie ukrywał graczy, tak w Revelations kilka razy miałem wrażenie, że jestem równie trudny do znalezienia co żywy słoń w składzie porcelany. Podsumowanie Assassin’s Creed Revelations był bez wątpienia najsłabszą częścią cyklu - aż do Unity. Poza kilkoma dodatkowymi atrakcjami nie wniósł nic ciekawego do serii. Równocześnie wciąż jest bardzo dobrą grą. Stawiam jej ocenę 6,5/10.
×
×
  • Utwórz nowe...