Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1156
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    95

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. Ostatnio znowu zacząłem oglądać sporo anime . I, muszę przyznać, jeden z tych seriali zrobił na mnie takie wrażenie, że musiałem napisać recenzję. Na początek zaznaczę, że jest to anime od Netfliksa, co początkowo mnie zaniepokoiło, bo już miałem styczność z ich tworem w tym gatunku. Niemniej, postanowiłem dać szansę i, na szczęście, dwa sezony Kakegurui (czyli Compulsive Gambler (2017) oraz XX (2019)) okazały się o wiele lepsze. Źródło Może poker? Na początek warto przyjrzeć się miejscu akcji - szkole o nazwie “Hyakkaou Private Academy”. Aczkolwiek, w tym kontekście słowo “szkoła” jest ciut mylące, bowiem to nie wiedza i oceny są tu wyznacznikiem sukcesu, lecz umiejętności uprawiania hazardu. I zasobność portfela. To ostatnie ma znaczenie, choć do tej instytucji uczęszczają (głównie) dzieci elity - politycznej, finansowej (wiecie o co chodzi). Dlatego stawki podawane są w milionach jenów (z ciekawości sprawdziłem - milion jenów to jakieś 36 tysięcy złotych). I, szczerze pisząc, ta koncepcja na początku wydała mi się taka sobie. Nie znam się na hazardzie (choć czasami grywam w Gwinta ze znajomymi :D), ale oglądałem Kasyno. Jednakże, w tym przypadku wszelkie rozgrywki są tylko pretekstem do wydarzeń - pod tym względem Kakegurui bardziej przypomina serię Ocean’s, jeśli chcecie znać moje zdanie. Same rozgrywki są mocno zróżnicowane - poza pokerem (także indiańskim) pojawiają się, naturalnie, także inne formy hazardu (w tym rosyjska ruletka). Wspomniane wcześniej stawki to nie tylko pieniądze - ot, chociażby paznokcie czy nawet życie (i nie chodzi tu o fizyczne życie, lecz o przyszłość - życie rodzinne itd.). Ale nie chcę spoilerować :D. Co jeszcze ciekawsze, w tej szkole istnieje hierarchia uczniów. Podział jest dosyć prosty: "ludzie" to osoby, które świetnie sobie radzą w wygrywaniu. Z kolei "zwierzątkiem" (ang. house pet) staje się uczeń lub uczennica, który, jak łatwo się domyślić, przegra sporo pieniędzy. Wówczas staje się czymś w rodzaju podczłowieka, sługą innych uczniów. Mój mi Joker Mając to wszystko przed oczami przez dałoby się wymienić postacie. Główną bohaterką serialu jest Yumeko Jabami, czarnowłosa dziewczyna (to właśnie ona znajduje się na logo powyżej), której główną cechą jest absolutne uzależnienie od hazardu. Może to się wydawać dość normalne w tego typu szkole, ale pozostałe postacie nie mają do niej startu pod tym względem. Yumeko odczuwa wręcz seksualne podniecenie podczas rozgrywki - niezależnie od jej faktycznego wyniku. Przez to uznawana jest za szaloną przez inne postacie. Cóż, nie będę się z tym spierał . Jednakże, tę postać można dość szybko polubić, z tym akurat nie ma problemu. Yumeko jest postacią dość tajemniczą - seria bardzo wolno odkrywa karty związane z jej życiem poza szkołą. I ta aura towarzyszy jej przez całe anime. Drugą ważną postacią jest Mary Saotome, frenemy Yumeko i tritagonistka serii. Ta blondwłosa dziewczyna pojawia się niemal w każdym odcinku anime. Wprawdzie nie jest tak mocno uzależniona od hazardu jak Yumeko, ale też ma cechy z tym związane. Deuteragonistą i narratorem serialu jest Ryota Suzui. Pewnie zastanawiacie się teraz czemu go wymieniam na trzecim miejscu. Otóż, chłopak nie jest, moim zdaniem, tak interesującą postacią, jak dwie dziewczyny. I nie tak inteligentny jak one (wręcz się czasami zastanawiałem co on w ogóle robi w tej szkole). Skoro mówimy o szkole to warto wspomnieć o władzach, które nadzorują wspomniany wcześniej system. Otóż, na szczycie tej całej instytucji stoi Student Council, na którego czele stoi Prezes (ang. President). Obecnym "szefem" jest białowłosa Kirari Momobami, która wszędzie jest opisywana jako antagonistka pierwszego sezonu, ale ja się z tym nie zgadzam. Dla mnie była bardziej kimś w stylu Vetinari'ego ;). Choć pewnie nie wszyscy się ze mną zgodzą . Naturalnie, członkowie Student Council także biorą udział w rozgrywkach i nie są na stałe "przyspawane" do swoich stanowisk. Trochę działa to na zasadzie "im wyżej wejdziesz, tym boleśniejszy jest upadek". Rzecz jasna, każda postać pojawiająca się w serialu ma swoje cechy, ambicje, animozje i sojusze. Nie ma sensu wymieniać wszystkich, bo musiałbym spoilerować. Muszę jednak przyznać, że twórcy świetnie poradzili sobie z ich stworzeniem. Jak zauważyliście, wymieniłem tylko uczniów. Cóż, w obu sezonach pojawiła się tylko jedna nauczycielka - w pierwszym odcinku. Trochę czułem się jak w Academy City z Railguna, choć tam jednak pojawiło się więcej dorosłych postaci. Tutaj - tylko ta bezimienna belferka… Popatrz jak pracuje zawodowiec Pod względem oprawy wizualnej serial został zrealizowany świetnie. Postacie wyglądają naturalnie, animacje są płynne, nie zauważyłem też żadnych większych błędów… no dobra - cały czas mnie irytują brwi przenikające przez kosmyki włosów. Widzę to już w kolejnym anime i nie mam pojęcia czemu animatorzy tak to robią - wygląda to źle. Co gorsza – to samo dzieje się z oprawkami okularów. Nie wiem czemu animatorzy robią takie rzeczy – ale wygląda to fatalnie. Inna kwestia to pewne zmiany w wyglądzie, które pojawią się u postaci podczas grania. Najbardziej efektywnym jest "tryb hazardzisty", który najczęściej pojawia się u Yumeko (choć Mary też się zdarza). Wówczas jej naturalnie ciemnoczerwone oczy stają się jaskrawoczerwone, czego mógłby jej pozazdrościć SSJ God. Druga zmianą, bardziej irytująca, jest wręcz groteskowa deformacja twarzy oraz nienaturalne wydłużanie języka czy nagły rzut na zgrzytające zęby. Wpisuje się to wprawdzie w styl animacji, ale początkowo jest nieco irytujące. Warto jeszcze krótko wspomnieć o muzyce. Nie zwracałem na nią uwagi, więc jest w porządku ;). Aczkolwiek, muszę dodać, że openingi i endingi nie przypadły mi do gustu. Nie wymieniam żadnych kart Jak zauważyliście, oba sezony Kakegurui bardzo mi się spodobały. Wręcz mógłbym napisać, że to najlepsze anime, jakie oglądałem w 2022, ale to nie byłaby prawda, bo jest dopiero marzec ;). Niemniej, sądzę, że ocena, którą niniejszym stawiam jest ze wszech miar uczciwa :). I czekam na trzeci sezon (oby powstał). Ocena: 5,5/6* * Podwyższyłem ocenę, ponieważ na PPE dałem 9 :D. Teraz są ze sobą spójne ;).
  2. Do niedawna myślałem, że w najbliższym czasie czekam tylko na czwartego Dragon Age’a (o którym wciąż niewiele wiadomo…). Tymczasem najpierw pojawiła się informacja o GTA VI (pisałem o tym), a w tym tygodniu doszły dwa kolejne tytuły. I aż zacieram ręce na myśl o nich. Niestety, tekst pisałem na szybko i nie miałem czasu zagłębić się w informacje o nich, więc wpis będzie bardzo krótki . Pierwszym jest Hogwarts Legacy, gra w uniwersum, do którego odczuwam pewien sentyment. Początkowo nie napalałem się jakoś strasznie na tę produkcję – miałem w pamięci niezbyt udane twory z Harrym Potterem w roli głównej. Bałem się też, że twórcy pójdą w co-op albo, co gorsza, w MMO. Tak się jednak nie stało i gra będzie w pełni przeznaczona dla jednego gracza. Czy może być coś lepszego niż bieganie po XIX-wiecznym Hogwarcie samodzielnie stworzoną postacią? Chyba nie :D. Szczególnie, że najwyraźniej nasza postać będzie mogła rzucać zaklęcia niewybaczalne, co mnie mocno zaskoczyło. Czy to oznacza, że będę mógł zostać wczesnym Voldemortem? Źródło Dodatkowo, gra będzie zawierała coś w rodzaju housingu. Należę do osób, które uwielbiają ten element gameplay’u (za to pokochałem m.in. Fallout 4 – nie oceniajcie :D), więc mam nadzieję, że dostanę dużo możliwości customizacji. Im więcej – tym lepiej . Zastanawia mnie czy twórcy dorzucą do gry jakieś postacie/nazwiska znane z kart powieści. Na gameplay’u pojawiły się duchy Hogwartu (m.in. Prawie Bezgłowy Nick), ale chciałbym zobaczyć jeszcze kogoś. Może młodego Dumbledore’a? Albo jakiegoś pradziadka Pottera? Nad drugą grą będę mógł trochę bardziej pospekulować, bo jest to – oczywiście – "czwarty" Wiedźmin :). Redzi trochę mnie zaskoczyli tą zapowiedzią, ale – przyznaję – jestem ucieszony. Przede wszystkim chciałbym, żeby akcja toczyła się po wydarzeniach przedstawionych w „trójce”. Możliwość wczytania zapisu gry byłaby dodatkowym plusem – i sądzę, że jest całkiem prawdopodobna, bo nie po to osadziłem Ciri na tronie Nilfgaardu, zabiłem Radowida i Dijkstrę i związałem Geralta z Yennefer, by teraz twórcy narzucili mi swoją wizję świata . Po Cyberpunku liczę, że twórcy dadzą możliwość stworzenia własnej postaci. A skoro już przy tym jestem – oczami wyobraźni widzę Próbę Traw wykorzystaną jako tutorial :). Do tego, jeśli dobrze rozumiem, Redzi pokażą nową szkołę – Rysia. Z jednej strony to dobry pomysł, bo będzie można pokazać nową lokację (może nawet dorzucić housing?). Z drugiej jednak – trochę żal będzie Kaer Mohren. Choć pewnie będzie można je odwiedzić. Ale, jednocześnie, jestem ciekaw gdzie dokładnie będzie toczyć się akcja – może jakieś wschodnie obrzeża Nilfgaardu? Źródło Mam też nadzieję, że zmiana silnika na Unreal Engine wyjdzie produkcji na dobre. Szczególnie pamiętając jak działał REDengine . Jestem ciekaw Waszego zdania na temat tych dwóch produkcji :). Do zobaczenia!
  3. Dzisiaj chciałbym podzielić się z Wami pewnymi Przemyśleniami. Otóż, ogrywając Skyrim AE dotarła do mnie dziwaczna prawda – teoretycznie najpotężniejsze przedmioty, jakie istnieją w Tamriel (czyli artefakty) wcale nie są takie najlepsze. Spójrzmy na daedryczne artefakty - są silne, zgadam się. Ale po pewnym czasie trzeba je albo ulepszać przez system kowalstwa… albo zawiesić na ścianie i nosić coś o wiele mocniejszego. Ale w takim razie – czemu one służą? Wiem, że taka jest mechanika RPGów, ale gra powinna pozwolić graczom jakoś wzmocnić te przedmioty (np. przy kapliczce danej Daedry), nie sądzicie? Co gorsza, nie dotyczy to tylko broni. Na przykład „klucz szkieletowy” - który trafia w nasze ręce pod koniec questline’u Gildii Złodziei - w rękach NPCa to najlepsza rzecz, jaką można zdobyć. Gdy grałem po raz pierwszy byłem zajarany, że będę mógł otwierać niektóre drzwi bez męczenia się z minigierką… Ta, jasne. Gdy tylko odkryłem, że jedyne, co się zmieniło to tekstura wytrychu (ich niezniszczalność już miałem z drzewka rozwoju…) to od razu oddałem to dziadostwo Nocturnal! Źródło Wtedy uświadomiłem sobie, że w niemal każdym RPGu jest taki problem. Ot, w Gothic 3 wszechpotężne Artefakty Adanosa (czyli przedmioty pozostawione przez jednego z bogów!) służą tylko jako ozdoba – niewiele z nich pożytku poza rolą w zakończeniu gry. Czemu zatem wszyscy tak bardzo chcieli je zdobyć? Nie mam pojęcia – ostatecznie tylko Bezi mógł ich użyć… Podobnie było w Risenie, gdzie zbieraliśmy artefakty Tytana. Niby spoko, bo używaliśmy ich w ostatniej walce… ale tylko tam. Dodatkowo, jestem ciekaw co się stało z tymi przedmiotami przed akcją „dwójki”. Pewnie Bohater je przepił . Idąc dalej, w grach z serii Assassin’s Creed pojawiają się fragmenty Edenu, które spokojnie można uznać za artefakty. I znowu mamy do czynienia jedynie z użytecznością fabularną. O ile jednak w poprzednim modelu rozgrywki miało to sens, tak w nowych AC wydaje mi się, że te fragmenty mogłyby nam uprzyjemnić end game. A tak – chyba tylko w Odyssey mamy jakiś pożytek z Trójzębu Posejdona (umożliwia oddychanie pod wodą). Ciekawym przypadkiem są artefakty w World of Warcraft: Legion. Osobiście, miałem tam trzy artefaktyczne bronie – i to tylko na jednej postaci! Jednakże, owe potężne przedmioty na początku wcale nie były takie mocne – trzeba było je dopiero rozwinąć. I po tych wszystkich trudach, staraniach i męczarniach (kto próbował zdobyć „hidden appearence” dla Ashbringera, ten wie o czym piszę ) musieliśmy je tak po prostu poświęcić. Dobrze, że Blizzard dał później możliwość zachowania ich wygląd – przynajmniej Zielony Itemek Z Randomowego Mobka lepiej wygląda . Źródło Na koniec warto pochwalić Piranha Bytes za Oko Innosa z Gothic 2. Jasne, ma ono zastosowanie czysto fabularne, ale jednak korzystamy z tego artefaktu dość często i jest wyjaśnione dlaczego potem Bezi musiał się go pozbyć. A jak Wy wspominacie artefakty z gier? Do zobaczenia!
  4. Cóż, u mnie ostatni raz było to chyba w gimnazjum (też dobre naście lat temu :P) - moi rodzice mieli taką prelekcję na wywiadówce. U mojego starszego brata w liceum także było takie coś. Dlatego jestem ciekaw czy szkoły (przynajmniej niektóre) nadal tak robią .
  5. Podczas poszukiwań kolejnych treści do działu MSM natknąłem się na artykuł pt. „Gry komputerowe a rzeczywistość w XXI wieku”, autorstwa mgr Joanny Zapendowskiej, opublikowany na „Portalu edukacyjnym edux.pl”. Według daty, Autorka zamieściła go tam 21-10-2021, czyli całkiem niedawno . I już miałem brać się za pisanie, gdy dotarłem do bibliografii, w której najnowsza pozycja pochodzi z 2006 roku. Coś mnie tknęło, więc zacząłem więc szukać nazwiska Autorki. I miałem rację - jest to okrojona wersja jej starszego tekstu, z 2013 roku. I to właśnie nim się zajmę, ale link do zeszłorocznego artykułu znajdziecie na końcu. Oryginalny tekst został zatytułowany „Rzeczywistość w nowych grach komputerowych” i pochodzi z książki pt. „Człowiek w świecie rzeczywistym i wirtualnym” pod redakcją Anny Andrzejewskiej, Józefa Bednarka i Sylwii Ćmiel. Co ciekawe – ta pozycja już raz pojawiła się na moim blogu. I pewnie jeszcze kilka razy do niej wrócę ;). Nie jest to może ultra slaby tekst (jakich było już kilka na moim blogu), ale do MoG mu daleko. Nie chcę się czepiać już na początku, ale – choć ekspert ze mnie żaden – cyberprzestrzeń od zawsze była jedną ze składowych tzw. „nowych mediów”. Chyba, że Autorka inaczej rozumie to pojęcie… Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam tak dokładne dane . Oczywiście, Autorka mogła bez problemu znaleźć choćby ilość graczy (np. zarejestrowanych na STEAM), ale wtedy nie miałbym co opisywać . Więc muszę podziękować Autorce . Biedny Witold Podgórski – nikt nie pamięta o jego Marienbad . Szkoda też, że Autorka umieściła gry typu Pong (1972) w latach `80, gdy gry już nie były takie „proste”. Jasne, były mniej złożone niż współczesne tytuły, ale moim zdaniem trudno porównywać wspomnianego Ponga z np. Pac-Manem (1980). Źródło To jest interesująca obserwacja. Szkoda, że Autorka nie podała źródła tej informacji, ale mogę przyjąć, że to na „chłopski rozum” . Wybaczcie długi fragment . Autorka w tym miejscu ma rację – gry budzą skrajne emocje i nie ma w tym nic dziwnego. Moim zdaniem gorszą kwestią jest to, że osoby piszące artykuły naukowe zwykle kierują się emocjami podczas pisania – i wychodzi, co wychodzi…. Dalej Autorka opisuje rodzaje gier komputerowych, ale nie ma tu nic odkrywczego, więc to pomijam i przechodzę do punktu „Zabijanie jako główny element przemocy w grach komputerowych”: To może… bo ja wiem… rodzice zaczęliby się interesować co robią ich dzieci? Od dawna uważam, że, obok prelekcji z zakresu rozpoznawania narkotyków (btw – szkoły to jeszcze praktykują?), powinna być obowiązkowa edukacja medialna – także ze względu na gry komputerowe. Inaczej rodziców przerastają proste piktogramy, które Autorka „opisze” nieco później. Przygotujcie się na to psychicznie. Droga Autorko, mam prośbę na przyszłość: jeśli powołujesz się na statystyki to miło byłoby je podać. Dziękuję za zrozumienie. Co to ma do gier, przepraszam bardzo? Nie, serio – skąd się wziął ten fragment? O, jest i moja ulubiona trollowa liczba – „większość” . Nadal nie wiem ile to jest w przeliczeniu na liczby rzeczywiste (może to jakiś rodzaj liczb zmyślonych?). Dlatego tak ważne jest, by rodzice zechcieli zainteresować się tematem, prawda? I chciałbym Autorce przypomnieć, że takie gry są tworzone z myślą o dorosłych graczach. Ale tego Autorka nie doda, bo po co? Z tym apelem się całkowicie zgadzam. Jednakże, należy dodać, iż nie powinno się demonizować gier. Tym sposobem docieramy do punktu „Zagrożenia związane z korzystaniem z gier komputerowych”. I, na Innosa, co tu się dzieje to ja nawet nie: Nie rozumiem - co to ma do rzeczy? Dlaczego Autorka zaczęła nagle pisać o spamie, skoro cały tekst jest poświęcony grom? Co zabawniejsze, w tekście zamieszczonym w zeszłym roku Autorka też poruszyła tę kwestię. Źródło Autorka na tym nie kończy: Nie sposób się nie zgodzić z Autorką. Jednakże, cały czas nie wiem co to ma do gier… Mam nieliche wrażenie, że Autorka nie miała o czym pisać i wcisnęła kilka akapitów o internecie, by się wszystko zgadzało. Ale wygląda to fatalnie. Brawo, kolejny mądry fragment. W pełni się z nim zgadzam. Wprawdzie wciąż nie jest to na temat, ale okej - do innego artykułu by pasował. Choć zastanawiam się – czy kafejki internetowe wciąż istnieją? Ktoś-coś? Całe szczęście wróciliśmy do gier . Ponownie – co oznacza „w wielu”? W ilu, droga Autorko, jeśli mogę wiedzieć? I, co ważniejsze, czy tego typu gry są skierowane do dzieci, czy jednak TYLKO do osób dorosłych? Szkoda, że Autorki w ogóle takie kwestie nie interesowały. I tym sposobem od pornografii płynnie Autorka przeszła do satanizmu . Co ciekawe, Autorka nie zauważa, że wszelkiej maści diabły są przedstawiane negatywnie (z pewnymi wyjątkami, oczywiście, bo przecież niektórzy lubią Inferno w HoMM ). Nie wspominając już, że także w innych tekstach kultury mieszkańcy piekieł bywali pokazywani pozytywnie (serialowy Lucyfer, żeby nie szukać daleko). Ale to by do tezy nie pasowało, co? I znowu o tej Sieci… W sumie, ten tekst może traktować o czymkolwiek – wystarczy zmienić „Internet” na „książki” i można publikować tekst o szkodliwości chodzenia do teatru . To może psychologia by się, łaskawie, zajęła takimi osobami? Pomogła im jakoś? Skoro muszą uciekać do innego świata (gier, filmów, książek), by poczuć się szczęśliwymi/wartościowymi to chyba oznacza, że inne osoby coś mocno zepsuły? Inaczej nie jest to „psychologia”, a zwyczajna „spychologia”. Sam doświadczyłem takiej sytuacji, gdy w podstawówce gnębiła mnie nauczycielka. Co kazała mi zrobić Pani Spycholog (bo psycholog by mi pomógł)? Napisać list to tej nauczycielki, wypisać w nim wszystkie moje „żale”… a następnie list spalić. Porada stulecia, normalnie. Na szczęście pomogły mi Wormsy . Autorka przytacza tu słowa pani Braun-Gałkowskiej z 2004 roku. Było to jeszcze do przełknięcia w 2013 roku, ale w 2021 (tak, to także znajdziecie w linku) jest po prostu śmieszne. Bowiem, wbrew przewidywaniom Autorek, nie doszło do żadnej Apokalipsy Graczy. Mam nadzieję, że chociaż nauczyciele i rodzice lepiej się orientują w grach, by móc kontrolować co robią ich podopieczni/dzieci. O, to jest bardzo interesujące pytanie. Ciekawe jaka byłaby Wasza odpowiedź? I tu mi ręce opadły… Serio. Autorka albo powinna spojrzeć na jakiekolwiek pudełko z grą albo założyć lepsze okulary. Przecież oznaczenia PEGI są doskonale widoczne! No, chyba, że Autorka nie umie odczytać prostego piktogramu z napisem „18+” - to pewnie też wina gier. Uprzedzając pytania - w zeszłorocznym tekście Autorka powtórzyła te słowa. Źródło To jest bardzo sensowna idea (napisał koleś, który ogrywał Soldier of Fortune w wieku ~10 lat ). Ogólnie, szkoda, że Autorka nie napisała w tym tonie całego tekstu. Serio, pozostałe punkty są równie dobre, co drugi. Ale nie będę ich opisywać – są także w linku Ale, żeby nie było zbyt kolorowo: Owszem, takie regulacje nie istnieją w Polsce. Czy są potrzebne? Cóż, osobiście uważam, że nie – skoro rodzice nie potrafią odczytać oznaczeń PEGI (a Autorka wręcz uważa, że są umieszczone w „mało widocznym miejscu”) to i regulacje nic nie dadzą. Ja bym tu dodał także edukację rodziców – bo to oni są odpowiedzialni za rozwój dziecka i „filtrowanie” treści, do których ma dostęp. Bo - nie oszukujmy się - bez działania ze strony rodziców edukacja dzieci niewiele da. Jedynie nie wiem kto miałby uczyć takiego przedmiotu - pewnie padłoby na spychologów... I tragedia gotowa. I dlatego zamiast zakazywać gier komputerowych, przydałoby się, by spychologia wreszcie zaczęła się rozwijać. Cieszy mnie, że Autorka ma przebłyski i – mimo wszystko – dostrzega, że problem jest bardziej złożony. Szkoda tylko, że nie oparła na tym całego swojego tekstu. Byłby o wiele lepszy. Choć nadal nie rozumiem dlaczego drugi raz opublikowała ten sam tekst, nawet nie weryfikując swoich „dawnych” tez… Ale dzięki temu powstał ten MSM, więc nie narzekam . Obiecany link. Do zobaczenia!
  6. Przedsłowie Witajcie po długiej przerwie. W tym roku nastąpią pewne zmiany dotyczące funkcjonowania mojego bloga: 1. nowe wpisy będą się pojawiały co dwa tygodnie (z przyczyn osobistych, muszę zrezygnować z publikowania raz w tygodniu); 2. tutejsza blogosfera umiera, więc postanowiłem pójść śladem @Przemyslav i zacząć publikować też na PPE. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy . /Przedsłowie Czwartego lutego Rockstar Games potwierdziło, że tworzy nową odsłonę serii GTA. Ponieważ pracownicy R* zapowiedzieli, że ich celem jest pokazanie światu czegoś „lepszego niż wcześniej” to postanowiłem podzielić się z Wami moimi nadziejami związanymi z tym tytułem . Źródło Przede wszystkim chciałbym zobaczyć nowe miasto. Jasne, Vice City brzmi interesująco, ale to już było i – moim zdaniem – przydałoby się zmienić scenerię. Serio, uważam, że ciągłe kręcenie się między Vice City, Liberty City i Los Santos jest takie sobie. Osobiście, najbardziej chciałbym zobaczyć rozbudowane San Fierro lub Las Venturas. Ewentualnie Londyn (za dużo Watch Dogs Legion ), ale ucieszyłbym się nawet z Chicago . Jeśli chodzi o fabułę to uważam, że powinna być bardziej poważna – nie mówię o powadze w stylu Mafii, ale chętnie bym zobaczył coś na wzór czwartego GTA. Nie piszę, że w „piątce” historia była zła . Przydałoby się też rozwinąć mechaniki z obu poprzednich odsłon serii – w tym także „skoków”. Chciałbym też powrotu misji policyjnych - uwielbiałem je w GTA IV. Zdecydowanie jednak nie chciałbym zobaczyć ani wyboru dialogów ani tym bardziej żadnych elementów RPG (to już było i się nie sprawdziło). I żadnego łowienia ryb . Przechodząc dalej, należy zastanowić się nad bohaterem lub bohaterami. Jasne, chciałbym zobaczyć kreator postaci, ale – moim zdaniem – Rockstar jest mistrzem tworzenia protagonistów, więc nie sądzę, że byłby to dobry pomysł. W zamian chciałbym zobaczyć albo jednego porządnego bohatera albo bardziej rozbudowany system interakcji między bohaterami. I nie mam tu na myśli tylko przełączania się, ale także możliwość wezwania ich do pomocy czy wspólnego organizowania wspomnianych „skoków”. Chciałbym też powrotu postaci niezależnych znanych z „czwórki” i „piątki”. Ostatnią rzeczą, jaka, moim zdaniem, dobrze by się sprawdziła w nadchodzącej produkcji to skupienie się na trybie dla jednego gracza. Nie mam nic do rozgrywek online – mogą pozostać – ale wolałbym jednak, by oba tryby były traktowane przynajmniej tak samo. To właśnie pod tym względem najbardziej rozczarowała mnie „piątka” i nie chcę, by twórcy popełnili drugi raz ten sam błąd. Oczywiście może się okazać, że Rockstar Games miało na myśli GTA na smartfony albo – o zgrozo – karciankę. Wówczas będę wyglądać tak: Źródło Ale bądźmy dobrej myśli . A jakie są Wasze nadzieje związane z nowym GTA? Zapraszam do komentowania . Do zobaczenia!
  7. Moje pierwsze lekcje informatyki miałem w 6 klasie - komputery, które szkoła otrzymała były przestarzałe nawet jak na tamte czasy (2002 rok bodajże - tak stary jestem ). Teoretycznie miały zainstalowane Windowsy (95 lub 98 - nie jestem pewny w tym momencie ), ale praktycznie zawsze któryś włączał... DOSa . Czyli odpadał Paint, Power Point itd i miało się "wolną lekcję" . Co do gier na tamtych kompach - cóż, albo się miało szczęście i trafiał się Wolf 3D (mi się nigdy nie udało...) albo jakieś słabsze produkcje. Osobiście najlepiej pamiętam grę ze sportami zimowymi - niestety, nie znam jej tytułu (teraz bym po prostu strzelił fotkę, ale nie te czasy ). Wiem tylko, że do wyboru było sporo dyscyplin, ale najbardziej lubiłem bobsleje. I (patrząc po gameplay'ach) nie był to ani Winter Challenge ani The Winter Games!. W gimnazjum miałem strasznie rygorystyczną nauczycielkę (techniki...)*, która nie pozwalała na granie . Do tego każdy komputer miał zainstalowany program zabezpieczający przed wchodzeniem na większość stron. Oczywiście targetem były strony porno (które miały pozasłaniane... teksty - tak, sprawdziliśmy ), ale strony z grami także były poblokowane. Z kolei w liceum miałem dość luźnego nauczyciela - kiedyś gadałem z nim o Gothicu i sposobach wejścia do Khorinis . Odnośnie gier - uwielbiałem grać w Motherload na miniclip.com. Byłem też wtedy dumnym mieszkańcem Imperium - bo gry tekstowe też się liczą, nie? *Była tak świetna z informatyki, że jak raz kumpel odłączył jej mysz od kompa to biegała po salach, szukając innego nauczyciela "bo jej się komputer zepsuł" . Tobie również życzę WESOŁYCH ŚWIĄT .
  8. Kompletnie nie rozumiem po co twórcy dodają wędkowanie do tego typu gier. O ile w WoWie jeszcze to lubiłem (krótko, ale miało to jakiś sens), tak w AC: Valhalla mnie to wkurza (nie umiem niczego złowić...), a w Skyrim AE to już kompletna porażka. Przynajmniej w tej ostatniej produkcji mogę użyć cheatów na rybki . Także na to liczę. Obawiam się jednak, że blogi na Forum Actionum zostały zapomniane .
  9. Warto jeszcze dodać, że świat jest otwarty, ale niektóre miejsca są zamknięte - i tylko w którymś momencie fabuły gracz może tam wejść. Inaczej czeka go ściana/brama/skały. Dla ubarwienia rozrywki można też dodać łowienie ryb. W sensie - kilka łowisk (nigdzie indziej łowić nie wolno, bo do tego trzeba zgody Otwarto-Światowego Związku Wędkarstwa (OŚZW)), jedną wędkę i denną animację. Oczywiście, to, co wyłowimy jest losowo generowane. PS. Szkoda, że na nowej stronie CD-Action nie znalazło się miejsce dla najnowszych wpisów na blogach .
  10. Całkiem niedawno znowu wpadł w moje ręce jeden z Tipsomaniaków – ten z najlepszymi listami wysłanymi do AR. Ze śmiechem ponownie przeczytałem dział „Mam pomysła na grę” – i uświadomiłem sobie, że to całkiem niezły temat na wpis. Miał być tydzień temu, ale pomyślałem, że lepiej sprawdzi się jako ostatni tekst przed Świętami Bożego Narodzenia . Szczególnie, że nie jest jakoś szczególnie długi . Gatunek: Action cRPG/Management/Open World Mapa: Ogromna, zróżnicowana pod względem klimatu oraz stworzeń zamieszkujących dane tereny. Dodatkowo, każdy element można uszkodzić lub zniszczyć – także budynki. Bohater: tworzony przez gracza przedstawiciel jednej z ras (możliwe także hybrydy); dodatkowo, w kreatorze będzie można ustalić nie tylko płeć czy wygląd, ale także pochodzenie społeczne, rodzinę, wiek oraz osobowość. Źródło Opis: Pod względem fabuły będzie to standardowe fantasy – Wielkie Zło, które Bohater ma pokonać. Jednocześnie, nie będzie Wybrańcem – żadnych snów, proroctw czy czegoś takiego. Bohater zostanie zmuszony do działania, ale będzie „jednym z wielu”. Nie będzie jednak ukrytych timerów. Nienawidzę ich. Przykładowo, Bohater, po pokonaniu Wielkiego Zła, może zostać władcą krainy – albo jakiegoś jej fragmentu albo całości. Oczywiście, nie ma na to jednego sposobu. Rewolucja? Jasne! Jeśli ma dostatecznie dużo dużo wpływów wśród ludności mogą go wnieść na tron na własnych rękach. Ewentualnie może zdobyć władzę poprzez zebranie wystarczającej armii…. Albo rozbijając armię własnoręcznie, jeśli jest tak potężny. Oznacza to także, że po pokonaniu Wielkiego Zła Bohater może sam zostać Jeszcze Większym Złem. Wszystko zależy od woli gracza. Na tym się jednak nie kończy. Jeśli gracz ma na to ochotę to może przejmować sklepy, tawerny itd. poprzez zakup, łapówkę lub własną siłę. Oczywiście, każde takie działanie może spotkać się z kontr-działaniem. Oznacza to także, że po przejęciu biznesu lub domu można go będzie rozbudować – albo samodzielnie, albo wynajmując robotników i zarządcę, by zrobili to za nas. NPCe nie będą tylko statystami, manekinami - przede wszystkim nie będą generyczni: każdy będzie miał imię. Dodatkowo, postacie niezależne także mogą chcieć wykorzystać swoje możliwości do wykupywania takich miejsc od innych NPCów. Pojawią się losowo generowane konflikty, sojusze, miłości i nienawiści. Bohater może je podsycać lub gasić – o ile go to w ogóle zainteresuje. Naturalnie, spalone wioski z czasem się będą zaludniać i odbudowywać – o ile Bohater na to pozwoli. Oczywiście, wybicie mieszkańców wioski i spalenie jej do gołej ziemi będzie oznaczało jej zniszczenie - choć będzie też szansa, że osiedli się tam ktoś nowy (mimo wszystko liczba NPCów będzie "nieskończona" - choć generowanie nowych zajmie sporo czasu, w zależności od dokonanych zniszczeń). Rzecz jasna, równie dobrze Bohater może osiedlić dany region swoimi ludźmi. Jest też kwestia uzbrojenia – Bohater będzie mógł nauczyć się tworzyć własne ubrania, broń, zbroje itd. NPCe także będą wytwarzać własny sprzęt. I każdy będzie mógł go oznaczać symbolem (który będzie można podrobić z odrobiną chęci). Oznacza to także, że rozmaite NPCe będą mogły kupić miecz wykuty przez gracza. Źródło Aczkolwiek, gdybym chciał zarobić na swoim tworze to pewnie bym stworzył grę typu survival RTS . Ale jest ich tak dużo, że nie mam pomysłu na nic nowego w tym gatunku . Oczywiście, traktujcie powyższy opis z przymrużeniem oka . Podzielcie się też swoimi pomysłami . I tym akcentem zakończę . Życzę Wam spokojnych i zdrowych Świąt Bożego Narodzenia oraz pełnego dobrych zdarzeń Nowego Roku 2022. Do bloga wrócę najwcześniej w lutym – ale nie mogę nic obiecać. Trzymajcie się!
  11. Wprawdzie dzisiaj miał być inny wpis, ale dawno nie opisywałem żadnej „papierowej” książki naukowej, więc pomyślałem, że najwyższy czas to nadrobić . A tamten wpis pojawi się za tydzień . Poniższa pozycja nie jest 100% spychologią, ale nie mogę pozostawić takich treści bez komentarza - szczególnie, że powstałą w 2017 roku! Oto przed Wami „Zagrożenia ze strony mediów” pod redakcją prof. Grażyny Penkowskiej. Interesujący nas artykuł, autorstwa Doroty Kuczewskiej, zatytułowany został „Gry komputerowe: powody i skutki problemu zacierania granic między światem rzeczywistym i realnym” i jego treść jest równie popaprana, co tytuł… Wiedzcie bowiem, że ten tekst jest jedynie podzielony na paragrafy – brakuje tu śródtytułów. Ale idźmy po kolei: To, w sumie, tak jak ze wszystkim. Także książki mogą do tego prowadzić . Niemniej, tu Autorka ma sporo racji. O ile, oczywiście, nie grasz w Dark Souls . A tak bardziej serio – chyba nie ma w tym nic złego, że ludzie lubią dostawać „pozytywne komunikaty”, także od gier. Zarówno dorośli jak i dzieci. Źródło Nadal nie widzę w tym nic złego… Kto chciałby grać w gry, które na każdym kroku rzucają mu informacje, że jest beznadziejny, słaby itp.? Jasne, pojawiają się takie głosy od graczy (toksycznych), ale to czynnik ludzki. Nie wiem skąd Autorka wzięła to stwierdzenie – nie ma tu przypisu. Pewnie można tak założyć – ale bez danych i odpowiednich badań jest to tylko założenie. Muszę przyznać, że nie miałem jeszcze okazji czytać książki p. Piersy. O ile w tym miejscu mogę się z nim zgodzić w większości, to jednak ponownie napiszę – tak samo jest z książkami, filmami i serialami. Dodatkowo, tutaj problem jest bardzo mocno spłycony – sprowadzony jedynie do osoby uzależnionej, która „musi przyjmować” kolejne gry. Nie sądzę, że wszyscy gracze tak mają – bowiem czy łapie się pod to np. zgłębianie fabuły ulubionej gry? Jeśli tak – to wszyscy mamy przekichane… WOW! Pani Janukowicz (przytoczoną książkę opisywałem na moim blogu – w dwóch wpisach (część 1) już w 2001 roku wiedziała jakie zdanie najczęściej słyszą rodzice od swoich dzieci w XXI wieku . Niezła jest . Szczerze pisząc – nie rozumiem tego zdania. Ludzie, którzy się nudzą sięgają po gry… bo konsumpcjonizm? Autorka chciała przekazać coś w miarę sensownego, ale chyba jej nie wyszło… Jak to – w filmie? Jasne, istnieją gry stworzone na podstawie filmów – i dobrze zrealizowane pozwalają poczuć się „jak na ekranie”. Ale jak wpisuje się w to np. Heroes of Might and Magic? Spokojnie można było usunąć ten zapis i zostawić resztę… Dodałbym też jeszcze na końcu scenarzystów – w końcu nie wszędzie programiści piszą fabułę do gry . Chyba Autorka nigdy nie czekała na pobranie 50 GB patcha . Źródło Nie rozumiem tego – dlaczego osoby, które piszą o grach mają przed oczami jedynie FPSy, TPSy i podobne gry? Dlaczego nikt nie myśli o city builderach, tycoonach, symulatorach czy przygodówkach? Rozumiem, stereotypy, ale – na Innosa – osoby takie jak Autorka (czy raczej A. Andrzejewska, bo to jej słowa są tu cytowane) powinna ZAINTERESOWAĆ się tematem i patrzeć na niego całościowo. W tym miejscu całkowicie zgadzam się z Autorką. Jednakże, doskonale rozumiem osoby introwertyczne – to naprawdę nie jest proste, by to przezwyciężyć. Szczególnie, gdy świat mówi – „otwórz się, zacznij mówić”, a nikt nie mówi ekstrawertykom, by się zamknęli . Ech… Autorka znowu do tego wraca? Przecież to mogło się znaleźć w tekście wcześniej! Mam wrażenie, że Autorka nie miała pomysłu co napisać, więc pisała w kółko to samo – ale innymi słowami. Ta kwestia musiała się tu pojawić. Oczywiście, Autorka (nie w tym fragmencie, ale w tym paragrafie) powołuje się na nasz ulubiony duet: Ulfik-Jaworska, Braun-Gałkowska – i wciąż nie zauważyła, że te hipotezy nie zostały w żaden sposób potwierdzone przez pozostałe badania. Ten fragment wydał mi się bardzo ciekawy – przecież Autorka wcześniej twierdzi, że gracze stają się agresywni w realnym życiu. A tu proszę – nie ruszą się, by cokolwiek osiągnąć . Zatem za każdym razem, gdy usłyszymy tekst, że ktoś „zabił, bo grał” wystarczy wrzucić ten fragment i PYK – temat zamknięty . Źródło Nie wiem czemu Autorka tworzy tak długie i wielokrotnie złożone zdania… Tylko po to wrzuciłem ten fragment – omówię go za chwilę . I właśnie po to zostały wymyślone słuchawki . A tak bardziej serio – chęć ucieczki od świata rzeczywistego i poszukiwanie czegoś ciekawszego, przyjaźniejszego i przyjemniejszego nie narodziło się wraz z grami komputerowymi, droga Autorko. Z tym, że wcześniej była to ucieczka w książki, telewizję lub sztukę, a teraz przeniosło się na inne medium. Dlatego dziwi mnie, że tego typu autorzy walczą z mediami, zamiast pomóc osobom, które z jakiegoś powodu potrzebują ucieczki. Do zobaczenia za tydzień!
  12. I takie rozwiązanie mi się podoba . Szkoda, że w "zachodnich" RPGach się to nie przyjęło.
  13. Ogrywając różne RPGi zwróciłem uwagę na meble, które każdy z nas ma w domu i korzysta z niego na co dzień. Na łóżka. Oglądając rozmaite śmieszki z Cyberpunka 2077 niemal zawsze pojawia się dziwny sposób, w jaki śpi główny bohater. Ponoć już to Redzi naprawili, ale pomyślałem, że – w sumie – nie jest to najdziwniejsza rzecz, jaką bohaterowie robią z łóżkami w grach. I nie, nie mam tu na myśli nic sprośnego . Źródło Jednakże, skoro o tym mowa, należy zacząć od Geralta. We wszystkich trzech częściach (jeśli dobrze kojarzę) można wynająć pokój w karczmie, by tam odpocząć. I to jest dobre, ale… dlaczego, na Melitele, Wiedźmin woli siedzieć i medytować? Przecież obok stoi łóżko! Rozumiałbym, gdyby Biały Wilk z jakiegoś powodu z nich nie korzystał (bolące plecy, przyzwyczajenie czy coś). Ale – jeśli dobrze pamiętam – w książkach jednak nie miał obiekcji co do tego mebla. Zatem czemu w grach się po prostu nie położy? Nie mam pojęcia… Co gorsza, niechęć do łóżek zaadaptowała także Kassandra, bohaterka Assassin’s Creed: Odyssey. Tam także tego nie rozumiałem, ale ze snem/odpoczynkiem związane było coś jeszcze gorszego. Dlaczego Ubisoft nie pozwala odpocząć na bezpiecznym statku należącym do Misthios? Zamiast tego muszę każdorazowo patrzeć jak moja załoga leży sobie prawie-wygodnie na pokładzie, gdy ich dowódca musi zejść na jakiś zatęchły pomost i tam próbować usnąć. Bzdura do kwadratu, jeśli chcecie znać moje zdanie. To jednak nie koniec dziwactw. Bohaterowie kolejnych TESów i Falloutów mogą korzystać z łóżek. Hura? Nie śpieszmy się z zadowoleniem: mogą, ale jest jeden haczyk – odpoczywają na stojąco, gapiąc się na nie. Wiem, jest wyciemnienie, ale po „przebudzeniu” postać stoi tam, gdzie stała… Na szczęście w tym przypadku istnieją mody . Jednakże, im dalej się szuka, tym robi się gorzej. Ot, Inkwizytor, bohater Dragon Age: Inquisition ma łózko w swoim pokoju. Ba, może nawet wybrać pościel. Ale, poza jedną czy dwiema cutscenkami, nie może w nim spać… Jedyny kontakt z łóżkiem jest na samym początku gry, ale to się nie liczy. W ten sposób docieramy do WoWa. Normalnie nie zwracałbym na to uwagi, ale warto przypomnieć Garnizon z Warlords of Draenor, bo tu jest nawet gorzej, niż we wspomnianych wyżej produkcjach. Kiedy ten dodatek się kończył oblazłem garnizony Sojuszu i Hordy wzdłuż i wszerz. I wiecie co? Nigdzie nie znalazłem łóżka dla mojej postaci! To jest kuriozalne, że bohater Azeroth, pogromca Ragnarosa, Illidana, Lich Kinga, Deathwinga i innych potężnych bytów nie ma gdzie położyć głowy! Serio, nie dało się wydzielić niewielkiego obszaru z łóżkiem? Choćby tylko dla ozdoby? Źródło A najgorsze jest to, że we wszystkich tych grach NPCe mają łóżka i potrafią z nich korzystać… Zatem tym razem to Bohaterowie są pokrzywdzeni . Z drugiej strony jednak - przynajmniej stary, poczciwy Bezi potrafi położyć się do łóżka . A co Wy o tym sądzicie? Do zobaczenia za tydzień!
  14. W trzeciej Mafii jest podobny motyw - jeśli zginiemy pojawia się osoba, która czyta akta Lincolna Claya i mówi coś w stylu "Przecież było inaczej!".
  15. Po dość długiej przerwie przyda się jakiś MSM, nie sądzicie? Cóż, poniższy tekst jest właściwie zbiorem cytatów z innych artykułów (niektóre pojawiały się już na blogu :P), ale wkład własny Autorki jest całkiem spory. Niemniej – w drodze wyjątku – zostawiłem przypisy harwardzkie. Muszę też oddać Autorce, że początek jej tekstu jest całkiem niezły (nawet myślałem, że będzie to MoG), ale szybko opada ta kurtyna – przekonacie się o tym za chwilę. Oto przed Wami Maja Łoś i jej artykuł pt. „Skutki poziomu ekspozycji dzieci i młodzieży na przemoc w mediach oraz propozycje działań profilaktycznych”, opublikowany w książce „Uzależnienia behawioralne i zachowania problemowe młodzieży. Teoria Diagnoza Profilaktyka Terapia” (red. Jolanta Jarczyńska) w 2014 roku. Korzystam z wersji elektronicznej, więc link znajdziecie na końcu. Jesteście gotowi? Autorka słusznie wskazuje na zalety szeroko rozumianej cyberprzestrzeni. Dalej też jest całkiem dobrze: Wciąż zgadzam się z Autorką – internet (tak samo jak inne media oraz gry komputerowe) mogą być wykorzystywane w różny sposób – nie zawsze dobry, właściwy czy uczciwy. Osobiście uważam, że to wina ludzkiej natury, a nie tych środków komunikacji. Tu, muszę przyznać, Autorka mnie pozytywnie zaskoczyła. Nie sądziłem, że ktokolwiek zdobędzie się na taką refleksję w artykule naukowym – a jednak. Tym bardziej szkoda mi było, gdy czytałem kolejne części tej publikacji… Ale, na pocieszenie, jeszcze jeden dobry akapit: Ech, gdyby tylko Autorka faktycznie to chciała osiągnąć. Niestety, nie udało jej się, a szkoda – bo tekst wyglądał naprawdę nieźle. Wybaczcie długi fragment, ale nie dałem rady go pociąć. Troszkę poszperałem i okazało się, że 25 dziennikarzy „Rzepy” oglądało TVP 1 i 2, Polsat oraz TVN w dniach od 15 do 21 listopada 1999 roku (źródło). Moim zdaniem jednak trudno to badanie nazwać naukowym – choćby: dlaczego akurat te daty? Dodatkowo, skoro brali pod uwagę także wiadomości to warto przypomnieć, że rok 1999 to m.in. II wojna czeczeńska (rozpoczęta 19 października). Niemniej, wynik 500 trupów jest możliwy – choć znowu zastanawiam się czy każde wspomniane morderstwo zostało policzone jako trup, czy musiał być fizycznie na ekranie? Źródło Ponad to, nie wiem skąd tu nagle wzięły się gry komputerowe i internet – Autorka wyciągnęła to z kapelusza, by do tezy pasowało? Brawo – pan Jędrzejko już w 2008 roku odkrył, że dziennikarze uwielbiają tego typu sformułowania, bo przyciągają wzrok i uwagę odbiorcy – czyli spełniają swoją główną rolę. Aż strach pomyśleć jakich odkryć by dokonał, gdyby wziął się za np. astrofizykę. 60%? Nie umiem określić czy taka liczba była prawidłowa w 2008 roku – szczególnie, że nie wiem co p. Jędrzejko uważał za przemoc (ale się domyślam, bo teksty tego autora pojawiały się już na moim blogu - pierwszy oraz drugi). Tak, zgadliście – chodzi o „Zabawę w zabijanie”. Pominę to, dobrze? Choć ta książka będzie powracała jak bumerang... Okeej – miło, że Autorka wspomina jakieś własne badania – tylko nie mam zielonego pojęcia jakie były okoliczności (na potrzeby pracy magisterskiej?) i czy zostały gdziekolwiek opublikowane. Nie wspominając już o tym, ze nie znam metodologii oraz dlaczego wybrano właśnie taką liczbę uczniów. Innymi słowy – to zdanie jest niewiele warte. Ale najwyraźniej nie dla Autorki: Zgadzam się, są ważną przesłanką. Dlaczego zatem Autorka tego nie sprawdzi? Tylko tym razem zgodnie z warsztatem naukowca? Nie widziałem wprawdzie omawianego tutaj artykułu pani doktor (z 2005 roku), ale sądząc po poziomie jej książki pt. „Komputerowi mordercy. Tendencje konstruktywne i destruktywne u graczy komputerowych” (także 2005) mogę śmiało założyć, że doszła do wniosków zgodnych z własną tezą. A to ciekawe. Czyżby pani doktor przeprowadziła wówczas jakieś kolejne badania? Jak tylko uda mi się dorwać gdzieś tę książkę to ją opiszę – bo może jednak źle oceniam? Interesujące wnioski – fakt, widzimy więcej przemocy w mediach niż w rzeczywistości. Ale to chyba dobrze, prawda? Nie jestem też pewny czy faktycznie jest aż tak źle z tym wpływem – przecież brutalne filmy i gry wychodzą od kilkudziesięciu lat a nie widać jakiegoś wielkiego wzrostu agresywności wokół. Choć w 1999 roku były jeszcze zabory, więc może to jest jakieś wytłumaczenie? Źródło Za chwilę Autorka obali te argumenty. Zastanawia mnie jednak coś innego – p. Sarzała jest przeciwnikiem gier komputerowych – czemu zatem Autorka sięgnęła do jego publikacji? Czyż nie lepiej byłoby znaleźć faktycznych naukowców-zwolenników gier i zmierzyć się z ich punktem widzenia? (przykładowo – tekst z 2013 roku) W tym miejscu Autorka znowu powołuje się na „Zabawę w zabijanie”… Jeśli chodzi o samą teorię katharsis to ma ona tyleż samo zwolenników co przeciwników. Osobiście uważam, że każdy człowiek inaczej reaguje na różne bodźce. Najlepszy przykład to mój własny – przy Worms World Party mogłem odreagować złe traktowanie przez nauczycielkę z podstawówki (wręcz gnębienie). Czyli „oczyszczenie” zadziałało. Czy jednak poleciłbym taką terapię każdemu? Nie. I mamy słowo-wytrych – „możliwe”. Zgodzić się mogę z ostatnim zdaniem – z zastrzeżeniem, że wszystko zależy od psychiki jednostki, którą badamy, a nie ogółu społeczeństwa. Cóż, rodzice muszą umiejętnie podejść do tego zagadnienia, fakt. Czasy są jakie są – nie możemy tworzyć „cyfrowych analfabetów”, nie tylko ze względu na "inne dzieci", ale także, by w przyszłości potrafiły właściwie wykorzystywać możliwości "nowych mediów" (które już nie są takie "nowe", a za 5-10-15 lat będą na obecnym poziomie telewizji). No, jeśli dziecko – grające czy niegrające – zachowuje się agresywnie i NIKT na to nie reaguje to chyba coś nie jest w porządku, prawda? Czy to wina gier? Cóż: Autorka już wydała wyrok – pięknie. Nie tego się spodziewałem po pierwszych akapitach tego tekstu… Szkoda, bo Autorka wydaje się być ogarnięta, tylko najwyraźniej uznała, że pisanie pod tezę jest prostsze. Nie rozumiem tego zarzutu – tzw. cliffhanger nie jest niczym nowym. Autorzy książek także zawsze chcieli, by czytelnicy chętnie sięgali po kolejne ich pozycje – czy to także były „pułapki”? Ja bym tego tak nie nazwał. Ale skoro Autorce to przeszkadza… Już rozumiem czemu po oglądaniu Toma i Jerry’ego dzieci masowo cięły na plasterki swoich kolegów! Nie wspominając już o negatywnym wpływie Sąsiadów (i Boba Budowniczego) na przyszłych fachowców i budowlańców. To wszystko wina tych seriali animowanych, jestem pewny. Źródło A tak całkiem serio – już o tym wielokrotnie pisałem, ale warto powtórzyć – rodzice powinni uczyć dziecko odróżniania fikcji od prawdy. Dodatkowo, jeśli osoba ma więcej niż 10 lat to taka linia obrony jest bardzo słaba. Co za wierutne bzdury! Nie dość, że znowu pojawia się słowo-wytrych, to jeszcze Autorka się mocno zagalopowała w swoich projekcjach. Nie wspominając już, że chyba zapomniała o takich zwrotach jak divide et impera, Karthaginem esse delendam czy si vis pacem, para bellum. Co, że nadinterpetuję? Autorka robi dokładne to samo, więc postanowiłem się wpasować . Źródło Autorka znowu fałszuje na tę samą melodię…. Nie chcę Autorce psuć wizji świata, ale taki James Bond też był silny, atrakcyjny fizycznie i odważny. Dodatkowo, często stosował przemoc. Czy to oznacza, że należy go zakazać? Najwyraźniej tak. Nie skomentuję „żyć”, ale chciałbym zwrócić uwagę, że niepodejmowanie agresji nie kończy się porażką we wszystkich grach. Ba, w niektórych jest ona wręcz niewskazana. Choćby w Civilization VI, gdzie atakowanie każdego, kto się nawinie znacząco wpływa na negatywne nastawienie pozostałych nacji do nas – jest to rodzaj kary, zgadza się? Dlatego cały czas obserwujemy jak gracze komputerowi MASOWO mordują każdego, kogo napotkają na swojej drodze. Przecież skoro w GTA tak było to na pewno jest tak w rzeczywistości. Ach, gdzież te czasy, gdy ludzie nie mordowali się wcale, nie było wojen ani nawet pobić? [/spycholog mode off] Źródło Dalej jest o „mieć” i „być”, ale było to już tyle razy wałkowane, że nie chce mi się tego znowu komentować. Zatem przejdę do punktu „Propozycje oddziaływań profilaktycznych”: Autorka zauważyła istnienie PEGI – jestem zaskoczony. Nie wiem czym różni się proponowany napis (i jak miałby wyglądać – jak te napisy na pudełkach papierosów?) od PEGI, ale niech będzie. Jednakże, mam wątpliwości – skoro rodzice nie potrafią odczytać prostego piktogramu to serio ktoś myśli, że przejmą się napisem? No i ciekawe jak to zrobić na np. STEAMie? O, i tu się zgodzę – tylko Autorka powinna dodać na końcu ostatniego zdania „swoim dzieciom”. Ale niech będzie. Super, zgadzam się… Ale znowu mam wątpliwość. Nie można wytwarzać takiej bańki, bo potem można się bardzo zawieść. Jasne, najmłodszym dzieciom warto pokazywać piękno świata i sprawić, by czuły się bezpiecznie… ale jednocześnie należy pamiętać o „miłych panach, którzy chętnie pokażą dziecku słodkie kotki w piwnicy”. Autorce kłania się Kodeks Haysa i jego skutki dla filmów . Dodatkowo, warto zwrócić uwagę, droga Autorko, że obecne gry (z kilkoma wyjątkami, rzecz jasna) są o wiele mniej brutalne niż te z lat 2000 (choćby Soldier of Fortune). W tym miejscu Autorka wraca na tory z początku – tekst jest bardzo dobry. Nie mam pojęcia dlaczego wcześniej pisała w innym tonie niż tutaj, ale niech będzie. Żeby nie być niesprawiedliwym – kilka fragmentów, które kwalifikują się do „MoG”: Bardzo się cieszę, ze Autorka wreszcie dostrzegła rolę rodziców. Lepiej późno niż wcale . Kolejny raz się zgadzam. Czy nie można było tak napisać całego artykułu, Autorko? Na zakończenie przyznam, że końcówka tekstu jest naprawdę warta polecenia – szczególnie rodzicom. Piszę to bez cienia sarkazmu – Autorka podaje sposoby na urozmaicenie wspólnego oglądania filmów (z graniem trochę gorzej). Naturalnie, znajdzie się też coś dla nauczycieli (np. propozycje lekcji o mediach). Obiecany link (s. 49)
  16. Piąty TES to niekończąca się opowieść – piszę tu o grze, która wyszła już chyba na wszystkie możliwe sprzęty elektroniczne (ktoś wie czy była już wersja na pralki?). I jednocześnie produkcja, którą albo się znienawidzi przez błędy albo pokocha pomimo błędów. Siedząc nad tym wpisem i czytając moje poprzednie teksty o tej grze co chwilę rzucam okiem na kilka zeszytów leżących na półce obok mojego biurka. To właśnie w nich rodzą się moje postacie do Skyrima – opisuję ich pochodzenie, historię, motywacje. Dzięki temu łatwiej mi się wczuć, choć w żadnej innej grze nie robiłem czegoś takiego. Źródło Co więcej, Skyrim jest jedyną grą, którą co jakiś czas porzucam „na zawsze”, by kilka miesięcy później jednak do niego powrócić. Jest to dziwne, ale wytłumaczalne – pojawiają się nowe mody, dzięki którym gra wygląda coraz piękniej i jest jeszcze większa. Strach pomyśleć co by było gdyby Bethesda od początku wydała pełnoprawny produkt . Jednocześnie należy twórcom oddać, że wiedzą jak wciąż zarabiać na tej grze. I to wciąż tej samej! Na szczęście (dla mnie) wszelkie nowe edycje dostaję za free – inaczej bym się zdrowo wkurzył. Gdyby jeszcze oddali powycinane elementy (np. wojna domowa)… Marzenia… Skoro już piszę to postanowiłem pochylić się jeszcze nad jedną kwestią – DLC. Po kolei - Dawnguard jest solidnym dodatkiem- fabuła jakoś się spina (choć jest kilka dziur...), dwie frakcje do wyboru i Laura Bailey. Czego chcieć więcej? Cóż, moim zdaniem można było nieco rozbudować samą frakcję Dawnguard – dodatek przeszedłem obiema ścieżkami i wątek Volkihar (czyli wampiry) wydał mi się o wiele ciekawszy. Podobała mi się nowa transformacja (z modami można nawet latać!) oraz zbroje. Dodatkowo uważam, że ta ścieżka ma lepsze questy po ukończeniu głównych misji. Cały czas miałem wrażenie, że Straż Świtu została dodana później… Bo jak inaczej wytłumaczyć, ze gra usilnie pcha nas w kierunku wampirów? Dla mnie mocne 4/6. Drugim DLC był Hearthfire. I, muszę przyznać, bardziej mi się podobał niż Danwguard. Jego największym mankamentem jest to, że powinien stanowić integralną część podstawowej gry, a nie płatny dodatek. No serio – trzy domy (w dodatku w jakiejś głuszy, z dala od cywilizacji) i możliwość adopcji to wszystko, co otrzymujemy. Widziałem darmowe mody większe od tego dodatku. Dlatego moja ocena to uczciwe 4,5/6. Źródło Na koniec został Dragonborn… I, przyznam się szczerze, nie jestem pewny czy powinienem oceniać ten dodatek. Przeszedłem go tylko raz – bardzo mi się spodobał, ale wyszedł zbyt późno, jak na mój gust. Niemniej, podobał mi się questline oraz połączenie Solstheim ze Skyrimem. Dlatego sądzę, że lekką ręką mogę dać temu DLC ocenę 4/6… Dlaczego tylko tyle? Bo poczułem się oszukany zapowiadanym lataniem na smokach ;). Warto jeszcze wspomnieć o największym „dodatku” do Special Edition – czyli Creation Club a.k.a. płatnych modach. Szczerze pisząc – nie mam pojęcia czemu to ma służyć (także w Fallout 4, dla jasności). Osobiście nie kupiłem stamtąd żadnej modyfikacji – co innego darmówki ;). Niemniej, gdybym miał dać temu ocenę – byłaby to PAŁA! dla Bethesdy. Przechodząc do podsumowania - obecnie, biorąc pod uwagę także Special Edition dałbym Skyrimowi... 4,5/6. Źródło Już tłumaczę - otóż, mimo wszystko lubię do tej gry wrócić co jakiś czas – i przyciąga mnie do siebie za każdym razem. Czasami na dłużej, czasami na krócej. Ba, nawet teraz go ogrywam… i to wersji Anniversary Edition :P. Jasne, dałem przed chwilą Betheśdzie pałę za Creation Club, a AE to – technicznie rzecz ujmując – zbiór modów z CC. Jednakże, traktuję to jak rozszerzenie i uznałem, że jako takie jest warte swojej ceny (do tego miałem ponad 10 zł w portfelu STEAM, więc wyszło taniej ). I, póki co, bawię się nieźle. Szczęśliwie, większość "zwykłych" modów działa, więc nie ma problemu. Swoją drogą – jak obstawiacie, jak będzie się nazywać kolejna edycja Skyrima? Ja proponuję Omega Edition, z datą premiery: listopad 2026 roku. Do zobaczenia za tydzień!
  17. A, dziękuję - jeden z moich pierwszych, a z całą pewnością moja pierwsza opublikowana recenzja . Na tych zajęciach pisaliśmy teksty i je zamieszczaliśmy na wspólnym blogu . Już poprawiłem - nie wiem czemu, ale nie chciał ze mną współpracować - musiałem wziąć go z innej strony. Może teraz będzie dobrze .
  18. Przedwczoraj minęło 10 lat od premiery Skyrima – gry, która wciąż jest z nami w tej czy innej formie (zupełnie jak GTA V ). Ponieważ w grudniu 2011 roku napisałem recenzję tej produkcji na potrzeby zajęć z „Dziennikarstwa internetowego”, postanowiłem w tym tygodniu podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami na gorąco (aczkolwiek, kilka linijek musiałem usunąć – pisałem ten tekst dla laików ). Niestety, nie mam dostępu do obrazków, które wówczas wrzuciłem, więc dorzuciłem też kilka nowych memów, dla ubarwienia tekstu . Z kolei za tydzień napiszę co sądzę o tej grze dekadę później (dodam tylko, że na blogu już raz pisałem o Skyrimie, ale moim zdaniem warto do tego wątku powrócić). Powrót Króla? Wreszcie nadeszła. Długo oczekiwana piąta część serii „The Elder Scrolls” – Skyrim. Czy król powrócił? Kiedy 11.11.11 w Warszawie doszło do bójki, gracze na całym świecie instalowali najnowsze dzieło firmy Bethesda Softworks. Seria „The Elder Scrolls” (w skrócie TES) to gry typu cRPG z widokiem z oczu bohatera. Akcja serii toczy się w Cesarstwie Tamriel. Każda część rozgrywa się w innej krainie. Poprzednia odsłona cyklu – Oblivion została wydana w 2007 roku. Dzięki zastosowaniu zaawansowanego silnika graficznego i fizyki pisma o grach komputerowych wysoko ją oceniły. Gra szybko została okrzyknięta „Królem cRPG”. Mimo znakomitej sprzedaży, gracze narzekali na nudną rozgrywkę. Do gry powstały dwa dodatki, które nieco urozmaicały rozgrywkę. Skyrim miał być jednak inny. Przede wszystkim, jako pierwsza gra serii, miał zostać wydany w pełnej polskiej wersji językowej (poprzednie miały tylko polskie napisy). Ale o tym za chwilę. Źródło Początki Jako, że gra dość długo się instaluje, swoją recenzję zacznę od opakowania. W zestawie (za około 120 złotych) oprócz płyty z grą znajduje się instrukcja, dodatkowy CD z wybranymi utworami ścieżki dźwiękowej oraz mapa Skyrim. Są to całkiem przyjemne dodatki. Po zakończeniu instalacji można przystąpić do zabawy. Na początku (jest tak za każdym razem, gdy włączamy grę) możemy wybrać czy chcemy pełną wersję językową, czy tylko polskie napisy. Na chwilę się przy tym zatrzymam. Muszę przyznać, że firma Cenega stanęła na wysokości zadania. Do współpracy zaproszono znanych aktorów. Głosów postaciom użyczyli m.in.: Piotr Fronczewski, Krzysztof Kowalewski, Henryk Talar, Wiktor Zborowski, Mirosław Zbrojewicz i Jarosław Boberek. W tym miejscu do beczki miodu dorzucę łyżkę dziegciu. Głosy żeńskie zdecydowanie za często się powtarzają. Jedna aktorka mówi za siostrę handlarza z jakiejś mieściny oraz za Królowę Skyrim. Rozumiem, że głosy bezimiennych postaci mogą się powtarzać. Ale dla ważniejszych postaci można było zatrudnić różne aktorki. Na pochwałę zasługują natomiast napisy. Mówię tu nie tylko o dialogach. Skazaniec – Wybraniec Zgodnie z tradycją serii zaczynamy jako bezimienny skazaniec. Tym razem zaczynamy na wozie z paroma skazańcami. Tam poznajemy najnowszą historię miejsca i zapoznajemy się ze światem gry. Skyrim to kraina skuta lodem z wysokimi górami i nordycką zabudową. Kiedy docieramy na miejsce określamy rasę, płeć, wygląd naszej postaci i jej imię. Niestety, w grze i instrukcji brakuje opisów umiejętności ras. Bierzemy więc „na czuja”, albo szukamy w Internecie informacji. Wybór wpływa tylko na umiejętności z jakimi zaczynamy i nasz wygląd. Kiedy skończymy oglądamy egzekucję. W tym miejscu pojawia się nowość serii - odcinanie głów. Produkcja nabiera dzięki temu charakteru, szkoda jednak, że nie zostało to rozwinięte. Nie uświadczymy więc latających kończyn, co jest dla mnie trochę bezsensu. Domyślam się, że taki zabieg pozwolił na premierę gry na rynkach amerykańskim i niemieckim. Uważam jednak, że twórcy mogli zastosować rozwiązanie znane z gry Dark Messiah of Might and Magic. Tam wystarczyło zmienić jedną opcje i już. A świat gry na pewno zyskałby na realizmie. Źródło Kiedy po chwili nad naszą głową czujemy topór kata miast atakuje Smok. Korzystając ze sposobności uciekamy. Szkoda, że główny wątek fabularny nie jest ani oryginalny ani specjalnie porywający. Stajemy się bohaterem, zabijamy smoki i ostatecznie niszczymy głównego złego. Wszystko to już było. Podobnie fabuła wyglądała choćby w Gothic 2. Ostatnim przeciwnikiem jest Smok Alduin. Mocno przypomina Deathwinga z ostatniego dodatku do World of Warcraft [w sensie Cataclysm – dop. w 2021]. Tak samo jest zresztą z misjami pobocznymi. W większości są podobne do znanych z Obliviona czy Gothica. Rozumiem, że trudno wymyślić coś zupełnie nowego. Ale jakieś odstępstwa od kanonu by nie zaszkodziły. W grze istnieje kilka gildii, do których możemy się dołączyć. Są tu złodzieje, wojownicy, magowie i zabójcy. W porównaniu z Oblivionem brakuje tylko Areny. Nie ma także systemu rang. Same wątki są niestety zbyt krótkie. W poprzedniej części, by zostać przywódcą zabójców trzeba było grać kilka dni. Tutaj wystarczy parę godzin. Później pozostaje już tylko wykonywać zadania typu: idź do Pijanego Orka, weź jego kasę i zabij Sprytnego Drwala. Nie zmyśliłem tego – właśnie tak nazywają się zleceniodawcy i ofiary na tym etapie. Poboczny jest także wątek związany z dwoma stronnictwami. Są to Gromowładni i Legion (którego zbroje – nieprzypadkowo - wyglądają jak Legionu Rzymskiego). Źródło Życie na Krawędzi Nieba Świat gry ma otwartą strukturę. Możemy zajrzeć do każdej jaskini, przeczesać ruiny, forty czy zwiedzić lochy. Takich miejsc jest ponad 150. W niektórych ruinach można spędzić nawet kilka godzin. Rzecz jasna nie są opuszczone. Naszymi przeciwnikami w nich są m.in bandyci, szkielety i mechaniczne urządzenia. Oprócz tego większych miastach mamy możliwość kupienia domu. Pierwsza chata to wydatek 5000 septimów i około 2000 na wyposażenie. Na początku to spore sumy, ale później - już tylko drobne. Przeciwników możemy neutralizować na wiele różnych sposobów. System walki został w tej części zmodyfikowany. Obok tradycyjnego miecza i tarczy lub wielkiego topora możemy używać dwóch broni jednoręcznych lub jednoręcznej i magii (miecz + błyskawice i czujemy się jak sam Imperator) lub dwa różne czary (np. ofensywny i defensywny). Wówczas pod każdy klawisz myszki mamy przypisany przedmiot. Jest to bardzo dobre rozwiązanie, ponieważ pozwala stworzyć własną kombinację. Wśród uzbrojenia znajdują się także łuki. Niestety, ich przydatność jest znikoma. W większość przeciwników można wystrzelić nawet tuzin strzał a on i tak do nas podbiegnie. Nawet strzał w głowę nic nie daje. Jest to całkowicie pozbawione sensu (podobnie było w poprzedniczce). Poza umiejętnościami związanymi z walką pojawiają się także inne możliwości. Co poziom dostajemy jeden punkt, który możemy wydać na rozwój naszego bohatera. Obok bojowych i magicznych pojawiają się rzemieślnicze oraz złodziejskie. Możemy więc stworzyć np. ciężkozbrojnego maga otwierającego zamki. Niestety, nie istnieje możliwość zresetowania naszych wyborów. Pozostaje więc ostrożnie dobierać umiejętności lub skorzystać z kodów. Nowością serii są Krzyki. Jako Smocze Dziecię możemy się nimi posługiwać. Jest ich 20, do każdego zdobywamy trzy słowa. Znajdujemy je w ruinach nordyckich grobowców. Ciekawą sprawą jest ich odblokowywanie. Nie dostajemy punktów - musimy je zdobyć. Ich źródłem są Smoki, a konkretniej ich dusze, które nasza postać „wysysa” po pokonaniu każdej paskudy. Przynajmniej w teorii. Ale o tym w później, wśród błędów. Źródło Dodatkowym sposobem zabijania wrogów są „inne stany”. Mam tu na myśli Wilkołactwo i Wampiryzm. Oba mają swoje wady i zalety. Na szczęście są opcjonalne i da się z nich łatwo wyleczyć. Kolejną nowością w serii jest możliwość… zawarcia małżeństwa. Wiąże się z tym osobny quest. Wbrew pozorom nie polega wcale na znalezieniu Białego Kwiatka z Ciemnej Doliny tylko na… założeniu stosownego amuletu i znalezieniu partnera(-ki). Cóż... Tańcząc z błędami Jak już wspomniałem, gra nie jest pozbawiona wad. Oczywiście, żadna nie jest, ale tutaj niektóre są mocno irytujące. Częste wyrzucanie do pulpitu to wierzchołek góry lodowej. Dochodzą do tego takie kwiatki jak brak możliwości wykonania zadania - wówczas pozostaje nam jedynie użycie kodów. Dodatkowym problemem jest wspomniane wysysanie dusz Smoków. Ten mechanizm nie zawsze działa, co oznacza, że niekiedy po morderczej walce nie otrzymujemy tego bezcennego „surowca”. Innym problemem jest fizyka. O ile mniejsze przedmioty (jak wazy) i ciała pokonanych ludzi możemy podnosić bez problemów, o tyle już z odciętymi głowami jest problem. Wbrew pozorom są chyba bardzo ciężkie, bo nie możemy ich podnieść powyżej własnych kostek. A ciała wilków czy lisów to już chyba z tonę ważą. Jest to dziwne, bo w Oblivionie nie było z tym problemów. Źródło Werdykt Cóż, na początku chciałem tej grze dać 10/10. Niestety ilość i jakość błędów spowodowały gorszy odbiór produkcji. Wciąż jednak jest to mój kandydat na grę roku 2011. I mam nadzieję, że nadchodzące łatki i dodatki naprawią błędy i dodadzą coś nowego do rozgrywki. Tak więc moja ocena to mocna dziewiątka. Z małym plusem.
  19. Wiem, że ostatnio o wiele częściej recenzuję anime niż gry komputerowe, ale musicie mi wybaczyć . Produkcja, którą dzisiaj będę oceniał - czyli Fena: Pirate Princess - została stworzona przez Crunchyroll (na ich stronie oglądałem odcinki – w wersji japońskiej z angielskimi napisami) w 2021 roku (ostatni odcinek miał premierę 24.10, czyli niecałe dwa tygodnie temu). Serial składa się z dwunastu 20 minutowych odcinków Źródło Przyznam szczerze, że po pierwszym zwiastunie myślałem, że będzie to przypominać Kino’s Journey. Pomyliłem się. Adult Submarine Ninja Samurais Tytułowa bohaterka – Fena Houtman - to młoda, białowłosa dziewczyna, która lata temu straciła ojca. Protagonistka początkowo mieszka w mieście portowym (nie, nie Khorinis :P), ale potem dołącza do Siedmiu Samurajów i razem z nimi pływa w łodzi podwodnej (!) w poszukiwaniu Edenu - jest "kluczem" do tego miejsca". Sama Fena jest z pewnością postacią, którą polubimy. Niestety, autorzy scenariusza wyposażyli ją w dziwaczną historię i czasami może się nam wydawać, że zachowuje się jak idiotka. Ale jest to jakoś wytłumaczone fabularnie, więc nie czepiam się tego aż tak bardzo. Szkoda tylko, że nie posiada żadnych charakterystycznych zdolności - jej rolą jest bycie wspomnianym "kluczem". Gorzej jest z resztą bohaterów. Spośród wspomnianych samurajów jedynie jeden jest na tyle charakterystyczny, że go zapamiętałem – Yukimaru. Dobra, „charakterystyczny” to zbyt wielkie słowo – po prostu jego imię pada najczęściej. Do tego, ponieważ jest miłością Feny to wiele kwestii koncentruje się także wokół niego. Dodam jeszcze, że jako samuraj (czyli jeden-dwa razy w całym serialu) ma na sobie czerwoną zbroję (jak na grafice powyżej), a do walki zabiera dwa samurajskie miecze. Pozostała szóstka wojowników to postacie bezbarwne – fakt, na początku serial stara się nas przekonać do nich, ale z czasem zapominamy nawet jakie mają imiona. Niemniej, do składu należą także: Shitan (łucznik, przyjaciel Yukimaru; na grafice - dlugowłosy mężczyzna z założonymi rękami), Karin (specjalistka od broni palnej i wynalazków; na grafice stoi obok Feny), Tsubaki (eee… głos rozsądku?; na grafice wydziera się na resztę), Makaba (kucharz-mięśniak; stoi na tyłach) oraz bliźniaki – Enju i Kaede (pełnią funkcję „klaunów” oraz mistrzów wspinaczki). Z tych dwóch ostatnich nie pamiętam który jest który, ale to i tak nie jest ważne dla akcji. W tym momencie pewnie myślicie sobie, że ta grupa jest świetnie wyszkolona i na pewno Fena jest bezpieczna - przecież jest bardzo ważna itd. Niestety, mamy tu do czynienia z bandą debili, którzy DWA RAZY dali się podejść w dokładnie ten sam sposób. Fakt, przez dwie różne grupy, ale - na litość Innosa - warto byłoby się uczyć na błędach, nie? Jasne, ma to służyć dramaturgii, ale szczególnie pierwsza "wpadka" jest karygodna i powinni popełnić honorowe sudoku za swoją głupotę. Skoro przy postaciach jesteśmy to warto wymienić jeszcze antagonistę. Jest nim Abel Bluefield - postać bardzo niejednoznaczna, muszę przyznać. Powód jest dosyć prosty - przez większość serialu pokazany jest jako bezwzględny typ, by nagle dostać „drugie dno”… po czym wrócić do bycia bezwzględnym typem. I nie, nie jest to poziom Vegety – pan Bluefield mógłby się od Księcia Saiyan bardzo dużo nauczyć. Do tego przez serial przewija się masa innych postaci, które w sumie możemy mieć w nosie, bo nie wnoszą zbyt wiele do fabuły – choć z początku może się wydawać inaczej. Oczywiście, jest jeszcze ojciec Feny, ale musiałbym sporo spojlerować (i użyć kilku „ciepłych” słów pod adresem idioty, który stworzył tę postać), więc go pominę. Huragan Akcja serialu toczy się w wariacji na temat osiemnastowiecznego świata. Z tego, co zrozumiałem – jest to Europa (nietypowo dla anime), ze względu na obecność Brytyjczyków oraz fakt, że bohaterowie odwiedzają Niemcy. Co zatem robią tam samurajowie? Cóż, serial to wyjaśnia, ale trochę tajemniczo i zbyt chaotycznie jak na mój gust. Okazuje się, że przodkowie opisanych wyżej samurajów rozbili się na jednej z wysp i przodkowie tytułowej bohaterki ich uratowali. Tyle wiem na pewno – reszta to tylko domysły… Ogólnie, jeśli chodzi o fabułę to mam wrażenie, że do stworzenia jej zarysu i napisania scenariusza dwóch pierwszych odcinków zatrudnili profesjonalistę. Potem go zwolnili/skończyła mu się umowa i od 3 do 10 odcinka mamy do czynienia z pracą początkującego pisarza, zatrudnionego na 1/16 etatu. Z kolei za odcinki 11 i 12 odpowiedzialny był student na darmowym stażu, który pomylił drzwi i miał się zajmować czymś całkowicie innym, ale skoro już przyszedł to dostał zadanie. Nie obrażając studentów, oczywiście. Ale nie martwcie się – zaoszczędzone pieniądze nie poszły na nowe auto dla szefa wytwórni. Bowiem musicie wiedzieć, że w warstwie audio-wizualnej mamy tu do czynienia z istnym arcydziełem. Postacie wyglądają i poruszają się świetnie, tła – miejscami wyglądają jak malowane pędzlem (szczególnie dobrze to widać w retrospekcjach oraz scenach w ogrodzie). Do tego genialna muzyka i dobrze podłożone głosy. Zresztą – taniec Feny najlepiej to zobrazuje: Jedynym minusem, jaki widzę w tym aspekcie to twarz Feny z profilu – jak dla mnie ma zbyt ostro zarysowany nos i podbródek, choć en face wygląda zupełnie inaczej. Podsumowanie Kończąc tę recenzję mam nielichy problem. Gdybym oceniał przygody Feny tylko pod kątem tego, co widziałem i słyszałem bez wahania dałbym 5,5/6. Niestety, fabuła zabija nieco radość z obcowania z tym tytułem. Przyznam się Wam, że przed obejrzeniem ostatniego odcinka pomyślałem „jeśli będzie cliffhanger to dam 3/6”, ale twórcy sprawili mi niespodziankę - i zrobili jeszcze gorsze zakończenie (było tak bzdurne, że szkoda mi miejsca na jego opisywanie). Niemniej, postanowiłem być uczciwy. Dlatego – choć robię to nieco na wyrost – moją ostateczną oceną jest: 3,5/6
  20. Za to między innymi uwielbiam DB . Niestety, tu musiałem je pominąć (bo pisałem o grach), ale Toriyama zbudował w tym aspekcie arcydzieło. Ich niebo dla "zwykłych" śmiertelników też było dobre (mam na myśli miejsce, w którym w sadze Buu znalazły się Bulma, Chi-Chi i Videl).
  21. Za nieco ponad tydzień odbędzie się Halloween. Następnie, zgodnie z tradycją, będziemy odwiedzać groby naszych Bliskich z okazji Wszystkich Świętych oraz Dnia Zadusznego. Sądzę zatem, że to najlepszy moment, by zająć się grobami oraz zaświatami w grach. I, powiem szczerze, moim zdaniem nie jest zbyt różowo. Spójrzmy na takie Shadowlands z World of Warcraft. Gdybym faktycznie żył i umarł w Azeroth to chyba bym się zabił w tamtejszych zaświatach. Bo jakie są opcje? Niby długi sen w kokonie w lesie nie jest taki zły, ale musiałbym liczyć na to mój opiekun będzie kumaty i mnie kiedykolwiek obudzi. Albo druga opcja – dostaję skrzydła, ale w zamian muszę zapomnieć o wszystkim, co robiłem za życia. Nie no – pięknie. Super sprawa, dzięki! Ale to i tak lepiej niż przebywać wśród jakiś kościotrupów (jakby mi ich było mało po przejściu Plagi) i walczyć na arenie. Nie, dziękuję. Do wyboru mam jeszcze życie wśród wampiropodobnych kolesi, więc chyba najbardziej kuszącą opcją wydaje się być Maw – może i by mnie torturowano, ale przynajmniej cierpiałbym z dala od tych idiotów. Źródło Przechodząc dalej, Sovngarde ze Skyrima na pierwszy rzut oka można uznać za zaświaty idealne. Bo co może być lepszego niż cała wieczność wśród wojowników, bardów i alkoholu? No cóż, nie jestem ani wojownikiem, ani bardem, a alkoholu zwyczajnie nie lubię. Zatem byłoby to dla mnie piekło. Ale i tak bym się tam nie dostał z innego powodu – tylko Nordowie mogą tam wejść. A i to nie wszyscy… Przynajmniej, jakby przejrzeć lore to – choć nie powinno nas to jakoś specjalnie dziwić – każda rasa w Tamriel ma swoje zaświaty. Nie jest to głupi pomysł, ale przecież dodatkowo wyznawcy konkretnego bóstwa może trafić do odpowiedniego królestwa… Niezły bajzel tam musi być w takim razie. Źródło Choć to i tak nic w porównaniu z Soul Cairn – tam to dopiero miałbym przekichane! I to tylko dlatego, że jakiś Bohater musiał sobie potrenować Enchanting i magią z mojej duszy zamienił swoje Żelazne Gacie w Magiczne Żelazne Gacie +2 do obrony przed ogniem. Pięknie. Najgorzej jednak mają ludzie żyjący w Myrtanie – oni to już w ogólnie nie wiedzą gdzie trafią. Raz jest mowa, że do Królestwa Beliara, a innym, że jednak do „światów” należących do poszczególnych bogów. Choć - niezależnie od wszystkiego - oznacza to, że w tym świecie prawdopodobnie nie ma piekła... Szczerze - to ja bym już jednak wolał dogadać się z jakimś nekromantą – i ja byłbym szczęśliwy i on miałby przyjaciela. Profit dla obu stron. A co Wy o tym sądzicie? Do których zaświatów z gier chcielibyście lub nie chcielibyście trafić? Do zobaczenia za dwa tygodnie!
  22. Cóż, dla mnie to taka sama sytuacja, jak z HoMM 3 - bardzo dobra gra, przy której spędziłem wiele miłych godzin, ale jednak wole inną część/części tej serii (w przypadku "Hirołsów" - niezbyt lubianą czwórkę ). Mnie to akurat cieszy - dzięki temu widać, że seria się rozwija. Moim zdaniem dobrze się stało, ze Ubisoft odszedł od "tradycyjnego Asasyna", choć - co muszę podkreślić - elementy skradankowe mogliby teraz lepiej rozwiązać. Ani w Origins ani w Valhalli nie korzystałem z tego, bo lepiej było wejść gdzieś na hura. I jedynie w Odyssey ciche zabijanie przeciwników dawało mi frajdę.
  23. Nie ma sprawy . Cóż... podchodziłem do każdej części Chronicles chyba trzy razy i jakoś nie umiem w tym znaleźć frajdy... Dlatego nie uwzględniłem tych gier na liście - tak samo jak Liberations (leży na Uplay) oraz Valhalla (muszę w końcu ją skończyć... tylko czasu brak ).
  24. Niedawny wpis @Przemyslav uświadomił mi, że powinienem zrobić prywatny ranking gier z serii Assassin’s Creed. Oto i on. Oczywiście, brałem pod uwagę tylko te produkcje, które ukończyłem. Uwaga – będą spoilery! 11. Assassin’s Creed Unity Ta część może nie była jakaś super słaba, ale coś musi znaleźć się na dnie listy, prawda? Szczególnie, że w tej części ani protagonista (czyli Victor Arno Dorian – samo jego imię mnie z jakiegoś powodu irytuje ) ani fabuła nie były jakoś pociągające. Do tego masa błędów (najsłynniejszy macie na obrazku poniżej - aczkolwiek ten akurat mi się nie trafił), bezsensowna aplikacja towarzysząca (która teraz nie działa…) oraz zupełnie niepotrzebny co-op. Źródło Jedynie klimat Paryża z czasów Rewolucji Francuskiej ratował całą produkcję. Ale, moim zdaniem, to troszkę za mało. Szczególnie, że nikt nawet nie silił się na wstawki po francusku. 10. Assassin’s Creed Revelations Ostatnia część trylogii Ezio była dla mnie – w porównaniu z wcześniejszymi częściami – niezbyt udana. Klimat Stambułu nie przemówił do mnie w żadnym stopniu. Do tego te durne sekwencje w podświadomości Desmonda… Oraz, oczywiście, tower defence… Do tego, o czym wspominałem w recenzji, należy doliczyć skopany tryb multi – co zaskoczyło mnie dość mocno, bo w Brotherhood ten element był wykonany bardzo dobrze. 9. Assassin’s Creed Origins Mimo ogromnego szacunku do Asasyna scalonego z Wiedźminem jakoś niezbyt dobrze wspominam tę część. Nie mówię, że było źle – sam zamysł zmienienia marki w RPGa nawet mi się podobał. Osobiście jednak ustawiam tę część tak nisko, ponieważ nie polubiłem bohatera. Nic na to nie poradzę – Bayek był nijaki. Szkoda, że nie moglem pograć Ayą… 8. Assassin’s Creed III Podobnie, jak w przypadku Origins, także w „trójce” o miejscu w rankingu zadecydował protagonista. Ile bym nie ogrywał, żałuję, że nie mogłem zostać przy postaci Haythama Kenway’a, a musiałem się użerać z jego synem. Jednakże, podobało mi się frontier i aktywności, które można było tam wykonać (aczkolwiek było ich bardzo mało...) oraz osada Davenport. Dodatkowo, ta część wprowadziła bitwy morskie - ale na ich rozwinięcie trzeba było poczekać. 7. Assassin’s Creed Rogue Moim zdaniem dość niedoceniana część serii – fakt, była po części recyklingiem „czwórki”, ale podobały mi się w niej dwie rzeczy. Po pierwsze – Shay Patrick Cormac pokazywał, że Templariusze mogą mieć tyle samo racji, co Asasyni w tym konflikcie. Związana z tym mechanika unikania asasynów też byłą całkiem niezła... Choć czasami miałem wrażenie, że mam do czynienia z idiotami (najbardziej rozbawił mnie skrytobójca "ukryty" na dachu w taki sposób, że widziałem go z kilometra, zaszedłem od tyłu i zasztyletowałem... kto ich szkolił?). A po drugie – ta część fabularnie spaja „amerykańskie” Asasyny z Unity. A to, moim zdaniem, Ubisoft poprowadził świetnie. 6. Assassin’s Creed Pierwsza część cyklu – choć była bardzo dobra (i bez niej ten ranking by nie powstał ;)) to z perspektywy czasu nie jest aż tak wybitna. O ile bowiem grając po raz pierwszy (i drugi, i trzeci…) bawiłem się świetnie, to z upływem czasu było już tylko gorzej. Powtarzalne do bólu misje (szczególnie wkurzająca z kradzieżą kieszonkową) oraz flagi, których za nic nie umiałem zdobyć sprawiają, że Altair – choć zasłużony – musi ustąpić miejsca niektórym swoim następcom. 5. Assassin’s Creed II Muszę przyznać, że długo się wahałem czy pierwsza część przygód Ezio powinna trafić na 5 czy 4 miejsce. Ostatecznie, uznałem, że ta część jednak musi zejść nieco niżej. Ale do rzeczy: w grze podobał mi się klimat renesansowej Italii – Florencja, Wenecja i Toskania (oraz Monteriggioni!) stanowiły miód dla moich oczu. Niestety, podobnie jak w przypadku „jedynki” grę dobijały powtarzalne zadania. Źródło 4. Assassin’s Creed Syndicate Może się Wam wydać dziwne, że tuż przed podium znajduje się część, której bliżej do Unity niż innych odsłon, ale nic na to nie poradzę – uwielbiam klimat wiktoriańskiego Londynu z tej odsłony. Do tego świetna postać Evie Frye (i nieco słabsza Jacoba…) oraz otoczka rewolucji przemysłowej. Czego chcieć więcej? Bo dla mnie było to wystarczające, by postawić tę część na tej pozycji – choć, jak napisałem, długo się zastanawiałem. 3. Assassin’s Creed Brotherhood Wiem, wielokrotnie powtarzam, że to właśnie druga odsłona przygód Ezio to mój ulubiony Asasyn… I sam siebie oszukuję. Bo choć XVI wieczny Rzym jest świetną lokacją to przyjemność z gry za każdym razem zabijają mi tu dwa wydarzenia – sam początek oraz zakończenie. W obu przypadkach rozumiem zabieg twórców, ale – mimo wszystko – było to dla mnie nie do przyjęcia. 2. Assassin’s Creed Odyssey Grecki Asasyn spodobał mi się z kilku powodów (dlatego zajmuje 2 miejsce ;)). Po pierwsze – w przeciwieństwie do Origins mamy tu do czynienia z prawdziwym RPGiem – wybór postaci na początku determinował wydarzenie w grze, pojawiły się dialogi (choć nie zrealizowane tak dobrze jak w typowych grach tego typu) oraz tablica rodem z Wiedźmina 3, choć z zadaniami generowanymi niemal bez przerwy. Do tego pojawiła się Adrestia – statek, którym mogliśmy brać udział w bitwach na morzu, a tego elementu brakowało mi w Origins. Wisienką na torcie były nawiązania do mitologii greckiej – szczególnie dobrze widoczne w kilku side-questach. Dodatkowo, moim zdaniem, było tu najwięcej „Asasyna w Asasynie” spośród wszystkich „nowych” części serii. A przynajmniej zdecydowanie więcej niż w Origins. 1. Assassin’s Creed Black Flag Moim zdaniem najlepsza część cyklu, choć wiem, że wielu się ze mną nie zgodzi ;). Niemniej, Edward Kenway jest najciekawszym bohaterem w serii. Fakt, może na samym początku rozgrywki nie da się go zbytnio polubić (w końcu facet zostawił swoją młodą żonę z synem w Anglii i wyruszył zdobyć bogactwo), ale finałowa scena rekompensuje wszystko. Oczywiście, najważniejszym czynnikiem, który w mojej hierarchii ustawia BF na pierwszym miejscu są bitwy morskie. Pod tym względem Ubisoft stworzył Arcydzieło. Nie wiem czy dałoby się lepiej zrealizować ten element w grach komputerowych. Źródło Chciałbym poznać Wasze zdanie na temat tej serii – czy zgadzacie się z moim rankingiem? Jeśli tak to dlaczego? A jeśli nie – to też dlaczego? Do zobaczenia za tydzień!
×
×
  • Utwórz nowe...