Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1153
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    94

MajinYoda wygrał w ostatnim dniu 14 Marzec

MajinYoda ma najbardziej lubianą zawartość!

Reputacja

941 Znakomita

1 obserwujący

O MajinYoda

  • Ranga
    Skalny Troll
    Skalny Troll
  • Urodziny 27.06.1990

Dodatkowe informacje

  • Ulubione gry
    Array
  • Ulubiony gatunek gier
    Array
  • Wyróżnienia Smugglerkowe
    Array

Sposób kontaktu

  • Strona WWW
    Array

Informacje profilowe

  • Płeć
    Array
  • Skąd
    Array
  • Zainteresowania
    Array

Ostatnio na profilu byli

23382 wyświetleń profilu
  1. Ostatnio publikuję niewiele treści o „życiu NPCów”. Najwyższa pora to nadrobić ;). W grach komputerowych zwiedzamy różne światy. Jedne wydają się nam bardziej niebezpieczne niż inne. Smoki, trolle, bandyci, mutanty, policja – wszystko zdaje się chcieć wyrządzić krzywdę Bohaterowi. No właśnie, a co z przeciętnym NPCem? Żeby było jasne, nie mam tu na myśli questgiverów czy kowali albo sklepikarzy, lecz szarych, bardzo często bezimiennych NPCów, którzy są po prostu statystami. Standardowo, nazwijmy takiego gostka Stanley i przyjrzymy się jego życiu. Wydaje się, że światy z typowego RPGa są najbardziej niebezpieczne dla naszego Stanleya. Nic bardziej mylnego. Jeśli ma gdzie spać to wstaje rano (jeśli nie to po prostu jest cały czas na nogach), idzie zrobić swoje i wraca do domu lub błąka się bez celu po mieście/wiosce. Bandyci go nie interesują, bo ci trafiają się na szlakach. Smoki? Jeśli nie zaatakuje miasta to też go nie obchodzą. Jedynym zagrożeniem może być Bohater. Jednakże, z powodu swojej ogólnej bezużyteczności, Stanley może co najwyżej zostać okradziony przez początkującego Bohatera. No, chyba, że ten akurat zrobił quicksave i chce sprawdzić czy da się zabić wszystkich Stanleyów na mapie… Ale po quickloadzie wszystko wraca do normy, więc można się przyzwyczaić. O wiele bardziej niebezpieczne wydają się być gry z serii GTA. Tutaj faktycznie, taki Stanley nigdy nie wie kiedy Bohater postanowi zacząć strzelać na lewo i prawo. I nie ma tu quickloada (albo bywa bardzo rzadko), więc taki Stanley jest zagrożony w każdej chwili. Jasne, policja prędzej czy później zneutralizuje Bohatera… ale ten, w przeciwieństwie do biednego Stanleya, trafi do szpitala/aresztu i wyjdzie szybko. A Stanley? Jeśli ma szczęście to załoga karetki go uratuje. Jeśli ma pecha, zniknie jak wielu innych wokół niego. Ktoś mógłby powiedzieć, że Stanley nie ma się czym przejmować w RTSach i one są dla niego najbezpieczniejsze. Otóż nie. Bowiem tam Stanley nawet nie ma swojej cielesności. Jest zaledwie cyfrą, określającą wielkość państwa lub (w niektórych przypadkach) miasta. W przypadku wojny nikt nawet się nie przejmie czy taki Stanley zginął czy nie. Co ciekawe, jednymi z najbezpieczniejszych światów dla Stanleya są te z serii Assassin’s Creed. Jedyne co może go w nich zabić to nuda i monotonia, bowiem Bohaterowie mają najczęściej zakaz mordowania postronnych. Stanley może zatem łazić bez celu po mieście i liczyć, że nie zabije go skrypt lub jakiś złoczyńca. Choć światy z AC i tak ustępują jeszcze innym – z gier sportowych. Ot, Stanley jest zaledwie jednym z kibiców, spędzającym cały swój żywot na trybunach. Jego jedyną rolą jest podrygiwanie i zakładanie odpowiednich koszulek. W czasie meczu nikt nawet nie zauważy, że Stanley zmieni strój i stronę trybun w zależności od tego, kto akurat wygrywa. A który świat według Was jest najlepszym miejscem dla NPCa? Do zobaczenia za trzy tygodnie!
  2. Dziś miał być zupełnie inny wpis. Jednakże, wczorajsza informacja wydała mi się ważniejsza. W zeszły piątek, 1 marca, w wieku zaledwie 68 lat zmarł Akira Toriyama, twórca Dragon Balla, a. Ponieważ mam ogromny sentyment do tej serii – szczególnie do „Zetki” – uznałem, że muszę napisać kilka słów. Choć lepiej nazwę to „wspomnieniami”. Pierwszą styczność ze stworzonym przez Toriyamę światem miałem gdzieś w 1998 roku. Nie był to jeszcze DB, lecz Dr Slump, który także jest całkiem znanym anime. Jednakże, niewiele z niego pamiętam, prawdopodobnie nie zaciekawiło mnie (w końcu miałem już wtedy na swoim „koncie” m.in. Daimosa ;)). Jeśli chodzi o DB to na początku, oczywiście, oglądałem go na RTL7. Co ciekawe, zacząłem oglądać dopiero od „Zetki”, z pierwszą serią zetknąłem się dopiero po jakimś czasie. Niemniej, od razu polubiłem bohaterów tej produkcji – Goku, Vegetę (który, jak widać po moim awatarze i połowie mojego nicku, szybko stał się moją ulubioną postacią), Bulmę, Trunksa, Gohana, Piccolo… I poszło ;). Obejrzałem także GT (tak, wiem, że nie do końca stworzył je Toriyama, ale świat był jego, nie?) oraz Super. Jednakże, nigdy nie przeczytałem mangi. Próbowałem wielokrotnie, ale jakoś mnie nie pociągała… Jednak, co też muszę dodać, zawsze najbardziej podobała mi się logika nadawania imion postaciom. Jasne, w większości pochodzą od jedzenia (Kakarotto, Vegeta, Gohan itp.), ale są też wyjątki. Mam tu na myśli przede wszystkim Videl (czyli anagram słowa „Devil”, jakby ktoś nie wiedział :P) i Pan (czyli po japońsku chleb, ale także grecki bóg-satyr). Oraz, oczywiście, pochodzące od nazw bielizny Bulma, Trunks czy Bra… Mógłbym tak wymieniać bez końca ;). Nie bardzo wiem co napisać na koniec wpisu o takiej informacji. Chyba najlepiej będzie prosto i od serca – dziękuję Ci, Mistrzu, za stworzenie świata, który towarzyszy mi od dzieciństwa.
  3. Trochę dziwnie się czuję z tym, że zdominowałem tutejszą blogosferę :P. Wcale mi to nie przeszkadza ;). Do tego, najwyraźniej, ktoś z CDA dokonał zmian na Forum i wreszcie jest jakaś nawigacja do strony głównej 😮
  4. Jakiś czas temu, przy okazji jakiegoś MSMa, obiecałem, że pojawi się tu publikacja prezentująca przeciwne stanowisko. Sądzę, że wreszcie nastał czas, by tak się stało :). Przed Wami książka „Komputer a rzeczywistość” autorstwa Marty Koplejewskiej z 2023 roku. Sama pozycja skupia się na wykorzystaniu gier komputerowych do rozwijania zdolności poznawczych dzieci z „niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym”. Co oznacza, że jest kierowana głównie do nauczycieli i rodziców, czyli osób mających styczność z takimi dziećmi. Tym bardziej uważam, że warto pochylić się i – w pewnym stopniu – promować tę pozycję. Ale po kolei. Rozdział 1, podrozdział „Zalety gier komputerowych w pracy z dzieckiem neurotypowym”: Po części zgadzam się tu z Autorką (czy raczej, z osobą, na którą się powołuje ;)). Niemniej, jak wynika z moich doświadczeń, traktowanie gier jako coś najgorszego nie jest jedynie domeną „cyfrowych imigrantów”. Najlepszym przykładem jest opisywany przeze mnie jakiś czas temu artykuł dziewczyny urodzonej pod koniec lat 90. Ponownie, jest w tym sporo prawdy. Ale też nie oszukujmy się - czego mógł nauczyć taki Pong? Nie zagłębiałem się w historię gier edukacyjnych, więc mogę jedynie przypuszczać, że nie od razu stały się dość popularne, by przyciągać uwagę badaczy. Co o tym sądzicie? Źródło Tutaj, choć wiem, że Autorka chciała dobrze, muszę się przeczepić doboru literatury. Pierwsze zdanie pochodzi z 2003 roku, z kolei reszta z 2000 (!) roku. Przydałyby się nowsze badania… Szczególnie, że mam teraz kontakt z osobami urodzonymi na początku XXI wieku, które – choć mogłoby się wydawać inaczej – mają problemy z czymś takim jak rozpakowanie pliku zip… I mam tu na myśli także graczy… W tym miejscu Autorka daje przypis do tekstu z 2015 roku, więc jest lepiej :). Niestety, w kolejnym fragmencie, który pominę, Autorka opisuje badania, ale nie daje żadnego źródła… Szkoda, bo chciałem się z nimi zapoznać. Przejdę teraz dalej, do właściwego badania. Autorka poświęca cały rozdział („Opis podstaw metodologii badań własnych”) na opisanie czego użyła i dlaczego. Trzeba przyznać, że to, niestety, rzadkość w tego typu badaniach (spychologowie nie lubią zdradzać szczegółów ;)). Dowiadujemy się między innymi, że: I ma to jak najbardziej sens. Oczywiście, przez to skala badania się zmniejsza. W tym przypadku badanych było 70 dzieci (32 chłopców i 38 dziewczynek) z klas I-III, przy czym podzielono je na równe grupy: eksperymentalną i kontrolną. Cóż, moim zdaniem, jest to niewielka liczba i nie można przekładać tych wyników na ogół uczniów z umiarkowaną niepełnosprawnością intelektualną. Szczególnie, że wszystkie dzieci chodziły do tej samej szkoły. Kilka słów o wybranych grach: Pewnie spodziewaliście się „DOOMa”, co? A tak serio, z ciekawości zacząłem szukać tego producenta gier… Niestety, nie udało mi się znaleźć nawet jednej, a ich strona na Google Play jest pusta. Jednak z tego, co czytałem, są to produkcje na tablety przeznaczone dla dzieci z autyzmem. Za jedno konto trzeba zapłacić 150 złotych. Jak ktoś miał styczność z ich produktami to proszę dać znać ;). Dalej Autorka dość szczegółowo opisuje wyniki. Jednakże, nie bardzo mam co napisać na ich temat – po prostu badanie zostało dobrze przeprowadzone, choć na niezbyt dużej grupie. Dlatego przejdę do rozdziału 10, czyli „Podsumowania badań własnych”, w którym, z jakiegoś powodu, Autorka pisze więcej niż tylko o swoich badaniach…: Ten fragment jest bardzo ciekawy. W przeciwieństwie do typowego MSMa, Autorka przy każdym z tych punktów dała przynajmniej jeden przypis! Wręcz zastanowiłem się nad jakością tekstów, które do tej pory czytałem, skoro ucieszyła mnie tak podstawowa rzecz ;). Jedyną kwestią jest to, że najstarszy tekst pochodzi z 2004 roku – jednakże, dotyczy obsługi komputera, więc mogę to przyjąć. Choć, jak pisałem, przydałoby się powtórzyć takie badania. Czas na faktyczne omówienie wyników badań: W tym miejscu znowu warto to, moim zdaniem, podkreślić – gry muszą być odpowiednio dobrane. Sam się, oczywiście, często śmieję, że po zagraniu w GTA nie staję się mordercą. Ale zdaję sobie sprawę, że produkcje dla dzieci (szczególnie tych o specjalnych potrzebach edukacyjnych) spełniają określoną funkcję w uczeniu, a nie tylko są traktowane jak rozrywka. O czym wielu spychologów nie wie, zapomina lub wciska ludziom ciemnotę ;). I pojawił się zgrzyt – „większość”… Muszę, niestety, Autorkę zganić za ten fragment z jeszcze jednego powodu – nie wiem co ma na myśli pisząc o „indywidualnych cechach dziecka”. Czy ma na myśli nabyte wcześniej zdolności? Czy może chodzi o przejawiane przez nie zachowania trudne? A może oba te czynniki? Zabrakło dosłownie kilku słów… A szkoda, bo, moim zdaniem, jest to bardzo ważna pozycja nie tylko z punktu widzenia „obrony gier komputerowych”, ale także edukacji. Wiem, że wcześniej się czepiałem, ale to są drobnostki, które po prostu nie pasują do całości. Bowiem widać, że Autorka włożyła sporo pracy, przyłożyła się do researchu oraz samych badań. Do zobaczenia! PS. Przez jakiś czas wpisy mogą pojawiać się nieregularnie.
  5. Cóż, zdaję sobie sprawę, że pewnego dnia forum zniknie razem z moimi blogami. Trudno ;). Jednak, jak już kiedyś pisałem, nie chcę być tym, który "gasi światło" tutejszej blogosfery. Wciąż też czuję pewien sentyment do "starego" CDA i Forum Actionum. Więc, póki forum istnieje, będę tu publikował choćby dla archiwum czy garstki ludzi, którzy tu zaglądają ;). Jednocześnie szukam jeszcze innego miejsca, poza PPE, gdzie mógłbym się przenieść
  6. Niedawno postanowiłem odświeżyć sobie Dragon Age Inquisition. Ogrywając, przypomniałem sobie o mechanice, która już wcześniej mnie zastanawiała – Bohater, który zostaje przywódcą. Uwaga – spoilery! Skoro już zacząłem od DAI to zostanę na chwilę przy tej produkcji. Dość szybko Bohater zostaje tu przywódcą inkwizycji, czyli dość siły militarnej i politycznej w krainie. Jak na taką potęgę przystało, wpływamy na to, co się dzieje wokół. A to na przywództwo w Cesarstwie Orlais, a to na wybór nowej Boskiej. Do tego działania przy Stole Narad gdzie-tam wpływa na stosunki Inkwizycji z postaciami, których najczęściej potem nigdzie nie ma... Innymi słowy, zrobiono to świetnie… z jednym wyjątkiem. Tak naprawdę i tak 90% rzeczy Inkwizytor musi robić sam. I nie mam tu na myśli nawet biegania po krainie, bo jest to jakoś wyjaśnione (w końcu tylko bohater może zamknąć te „dziury”, nie?), ale właśnie te działania przy Stole Narad. Przecież Cullen, Josephine i Leliana większość z tych decyzji mogą podjąć samodzielnie. Tymczasem, Inkwizytor musi przyjść, pochylić się nad tym i podjąć decyzję, choć tak naprawdę na nic nie wpływa. Ale, jak napisałem, DAI jeszcze nieźle do tego podchodzi. Dlatego zastanowiłem się – co z innymi produkcjami? I tu jako pierwsze przyszło mi na myśl zaginione Fable 3, w które udało mi się zagrać tylko raz, niestety… Ale do rzeczy. Bohater w pewnym momencie zostaje królem. Jako władca, musi podjąć pewne decyzje, które wpłyną pozytywnie lub negatywnie na jego odbiór… I tu pamiętam, że były schody. W większości przypadków ograniczeniem był budżet, który – ponownie – samemu trzeba było zdobyć. Oczywiście, władcą możemy też zostać w Mount & Blade: Bannerlord. Jednak nasze pole manewru bardzo często jest ograniczane przez naszych lenników. Wielokrotnie trzeba przystąpić do wojny, bo uznają, że walka na dwa albo trzy fronty jest świetna. Oczywiście, możemy próbować powiedzieć „nie!”, ale mogą się obrazić na nas… Skoro już mowa o władzy to zastanowiłem się jeszcze nad grami, w których przejmujemy władzę nad pomniejszymi frakcjami. Ale i tutaj nie jest zbyt kolorowo. W każdej znanej mi grze Bethesdy, poprzedni dowódcy mają o wiele większą kontrolę nad tym, co się dzieje, niż Bohater. Zawsze mnie to zastanawiało. Weźmy taki Instytut z Fallout 4. Shaun ma tam praktycznie nieograniczoną władzę, może decydować o każdym aspekcie działania frakcji. Jednak, gdy Bohater zostaje jego następcą nie może zrobić absolutnie nic. Jasne, nie mamy doświadczenia, jakim dysponował Shaun. Ale chociaż kilka wyborów (typu: przestańcie porywać ludzi, bo ludzie nie lubią, gdy nagle znikają ich znajomi) byłoby wskazanych. A tu nic z tego. Źródło Na koniec zostawiam RPGi, bo jest jeszcze jedna, trochę niesłusznie porzucona produkcja, w której też gracz przejmował władzę – The Godfather The Game. Dotarcie na szczyt Rodziny Corleone jest tam bardzo wymagające, ale klimatyczne. Jednak, gdy już zostaniemy donem… nic się nie zmienia. Nadal jesteśmy „chłopcem na posyłki” i nie mamy na nic wpływu. Nie dostajemy nawet głupiego ochroniarza… Na szczęście nie grałem w „dwójkę”, bo tam podobno jest jeszcze gorzej… A jakie Wy znacie gry, w których bohater staje się władcą? Do zobaczenia za tydzień!
  7. Wprawdzie drugi sezon Spy X Family nieco mnie zawiódł, ale nie oznacza to, że nie było w tym samym czasie lepszych anime. Dziś przedstawię Wam jedno z nich. Naturalnie, Tearmoon Empire pod żadnym względem nie może równać się na przykład z wciąż trwającym Apothecary Diary (recenzja po premierze ostatniego odcinka ;)), ale i tak oglądało mi się to całkiem przyjemnie. Szczególnie, gdy zacząłem się zgłębiać w fabułę i zastanawiać nad tym, czego twórcy nam nie pokazali bezpośrednio, a jedynie zasugerowali. Ale po kolei. Płacz, głupia, płacz Według opisu, który sprawił, że zainteresowałem się tym anime, serial opowiada o głupiej, leniwej i samolubnej księżniczce imieniem Mia Luna Tearmoon. Zgodnie z opisem, fabuła zaczyna się od jej śmierci w wieku 20 lat (sprawcą nie jest truck-kun, lecz guillotine-chan). Jednak zamiast trafić do jakiegoś isakei’owego świata, protagonistka budzi się 8 lat wcześniej, otrzymując od losu drugą szansę i swój zakrwawiony pamiętnik. Czas, który otrzymała, Mia postanawia poświęcić na uniknięcie ścięcia, bo jest to zbyt bolesne. Tyle dał mi sam opis fabuły i w większości zgadza się to ze stanem faktycznym. Ale, jeszcze podczas oglądania, zrozumiałem, że nie jest to w 100% prawda (no, chyba, że w mandze wygląda to inaczej). Przede wszystkim, nie nazwałbym Mii głupią. Jasne, nie jest zbyt bystra i niekiedy udaje jej się coś osiągnąć przez łut szczęścia albo nieporozumienie. Jednakże, sam fakt, że próbuje nie powtórzyć swoich dawnych błędów świadczy o tym, że nie jest tak głupia, jak można sądzić na początku. Dodatkowo, potrafi się czegoś nauczyć, o ile ją to interesuje. Leniwa to też nie jest dobre słowo, by ją określić. Raczej jest to kwestia rozpieszczenia przez ojca-króla. Nawet w kilku retrospekcjach jest pokazane w jaki sposób przebiegało jej wychowanie. Po prostu zabrakło jej dobrych wzorców do naśladowania. Jej egoizm wynika dokładnie z tego samego. Przy czym, wraz z biegiem wydarzeń (zarówno tych obecnych, jak i przeszłych/przyszłych) zacząłem jej współczuć. Ale szczegółów nie podam, bo to byłby spoiler ;). Napiszę jednak, że fabuła ogólnie mi się podobała. Choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że więcej tu śmiechu, to jednak sama wspomniana rewolucja, jej przyczyny i skutki jednak czasem dają do myślenia. Także w kontekście prawdziwych rewolucji. W moim odczuciu, twórcy bardzo dobrze zbalansowali te różne motywy. I za to należy im się plus. Współpłaczący O protagonistce i historii obudowanej wokół niej mógłbym jeszcze trochę napisać, ale trzeba napisać kilka słów o pozostałych postaciach. Tych jest całkiem sporo, choć nie bardzo umiałem przywiązać się do większości z nich. Tak naprawdę interesuje nas tylko Anne – zaufana pokojówka Mii. Nawet wspominany w opisach Ludwig – zajmujący się finansami – w anime pojawia się dość rzadko i miejscami o nim zapomniałem. Oczywiście, poza nimi pojawia się całe mnóstwo postaci, które w ten czy inny sposób wpłynęły na protagonistkę w tym i poprzednim czasie. Są tu „przyszli” przywódcy rewolucji, uczniowie Akademii, do której uczęszcza Mia, szlachcice, nowobogaccy, kupcy… Przekrój jest spory, ale raczej tylko w górnych sferach społecznych. Aczkolwiek, dla postaci z „nizin” też jakieś miejsce się znalazło. Pod tym względem nie mogę serialowi nic zarzucić. Choć, niestety, w większości te postacie są mocno płaskie i pozostają w swoich sztampowych rolach przez cały czas. Z drugiej jednak strony, wspomniani „przyszli” przywódcy rewolucji pokazani są tak, iż zastanawiałem się jak doszło do tego, że stanęli na czele rebelii przeciwko protagonistce i jej rodzinie. Serio, jak na mój gust, niewiele się od niej różnią. Ciekawą rolę pełni też narrator. Pojawia się dość rzadko, ale jego komentarze (zwykle złośliwe dla protagonistki) mocno podbijały komediowy aspekt serialu. Normalnie bym o tym nie wspominał, ale po prostu lubię, gdy narrator jest (w pewnym stopniu) wredny dla bohatera/ki ;). Na koniec tej sekcji warto wspomnieć o antagonistach. Ci się tu pojawiają, choć nie są tak oczywiści, jak mogłoby się na początku wydawać. Przez większość czasu rolę „głównego wroga” pełni wspomniana na początku guillotine-chan, pojawiając się głównie w wyobrażeniach Mii. Oczywiście, są tu także inni „złoczyńcy”, ale, ponownie, nie chcę spoilerować. Dodam tylko, że ich obecność rzuca nowe światło na pewne wydarzenia. Twórcy też płakali Generalnie, graficznie i animacyjnie serial nie jestem w stanie się niczego przyczepić – ładne tła, normalnie wyglądające postacie… Szkoda, że nie zawsze jest tak kolorowo. W kilku miejscach pojawiają się paskudne sekwencje 3D CGI. Gdy takowa została zaprezentowana po raz pierwszy, miałem flashbacki z drugiego sezonu BOFURI. Sprawdziłem i okazało się, że miałem rację – Tearmoon Empire jest produkcją tego samego studia (SILVER LINK.). Już tam wyglądało to sztucznie, ale tutaj przebiło wszystko. Jeszcze rozumiem, że użyli tego w scenie pędzącego powozu - trudno to zanimować „tradycyjnie” i wspomogli się w ten sposób. Ale scenę tańca można było po prostu inaczej zmontować. Bo tutaj zamiast postaci pojawiają się „manekiny” z nałożonymi teksturami ubrań. Skojarzyły mi się z mini-gierką, w którą grałem gdzieś we wczesnych latach 2000 – symulatorem spadania ze schodów. Tyle, że tam miało to sens… Przechodząc do kolejnego problemu tego anime, muszę wspomnieć o dziurach fabularnych. Są to w zasadzie drobiazgi, ale czasami dość widoczne. Niestety, nie mogę ich opisać zbyt dokładnie, ale jeśli chcecie poznać przykład to macie pod spoilerem: Na koniec napiszę jeszcze kilka słów o moich doznaniach dźwiękowych. Nie będę się rozpisywał, więc zaznaczę jedynie, że podobał mi się zarówno opening, jak i ending. Głosy postaci także zostały świetnie dobrane. I tzw. „mafia antydubbingowa” powinna być zadowolona, bo, póki co, to anime nie ma angielskiego dubbingu :P. Podsumowanie Cóż mogę napisać, Tearmoon Empire jest całkiem niezłym anime. W większości lekkim, nastawionym głównie na komedię, ale zawierającym elementy, nad którymi trzeba się zatrzymać i pomyśleć. Do tego o wiele lepiej się to ogląda niż SxF sezon 2 – ale to nic nadzwyczajnego... Dlatego uważam, że wystawiona ocena jest słuszna. I liczę na kolejny sezon (pewnie ze 2 lata poczekam, patrząc po BOFURI). PS. Za tydzień wpisu nie będzie. 8,5/10
  8. Doskonale to rozumiem. Fora jako takie umierają i nie da się z tym nic zrobić...
  9. To dość normalne w spychologii :D. Spisz, zmanipuluj, podpisz się ;). W którymś z MSMów spotkałem się nawet z przepisaniem całego zdania, słowo w słowo, z innego tekstu. Oryginał i "plagiat". Ale najwyraźniej spychologom to pasuje, skoro takie ewidentne spisania są przepuszczane na etapie recenzowania i sprawdzania programami antyplagiatowymi, a następnie puszczane w obieg bez jakiejkolwiek żenady. W sumie, mnie też to zastanowiło. Zwykle jest jakiś porządek w tych tekstach, a tu jest on mocno zachwiany. Nie pisałem jednak o tym, bo Autor najwyraźniej taki ma styl pisania ¯\_(ツ)_/¯
  10. Przyznam szczerze, że szukając kolejnych materiałów na MSMy znajduję ich coraz mniej. Nawet mnie to cieszy, bo będę mógł skupić się na tekstach „chwalących” gry. I taki tekst pojawi się za jakiś czas na blogu ;). Niemniej, na dziś przygotowałem tekst spychologiczny, choć nie jest jakiś bardzo tragiczny. Przed Wami dr hab. Piotr Zawada z artykułem pt. „Uzależnienie od internetu jako wyraz patologii społecznej”, który został opublikowany na łamach czasopisma „Seminare. Poszukiwania naukowe” w 2020 roku. Mam nadzieję, że jesteście gotowi. Zacznę od fragmentów „Wstępu”: Cóż, skoro internet pojawił się na przełomie XX/XXI wieku to nic dziwnego, że nie rodził problemów na przykład w XIV wieku, prawda? Choć bez wątpienia wtedy mieli inne patologie i problemy ;). Źródło Trochę tego nie rozumiem – dlaczego spadek czytelnictwa miałby być zrównywany (jako patologia) na przykład z narkomanią? Autor w tym miejscu powołuje się na tekst z 2011 roku. Wierzę, że tak tam napisano. Jednakże, w raporcie Biblioteki Narodowej za rok 2019 możemy wyraźnie przeczytać, że: Tego jednak Autor nie zechciał zauważyć, bo by mu do tezy nie pasowało. Mnie to, oczywiście, nie dziwi. Choć Autor wielokrotnie jeszcze będzie wracał do tej kwestii. Oczywiście, ktoś może mi zarzucić, że raport mógł powstać po wysłaniu przez Autora tekstu do druku. Od razu napiszę – nie, ponieważ Autor powołuje się także na raport z badania CBOS, opublikowanego w lipcu 2019 roku. A to oznacza, że wstępny raport BN także mógł bez problemu znaleźć, ale tego nie zrobił. Cóż, jako zwolennik gier powinienem się zgodzić z większością tez stawianych w tym fragmencie przez Autora. Jednakże, mam pewne wątpliwości, bo Autor nie dał tu jakiegokolwiek przypisu. Null, zero. Zatem nie wiem czy faktycznie tak jest. Dodatkowo, przydałoby się napisać w jaki sposób gry edukacyjne mogą stać się źródłem uzależnienia od gier. Autor pisze tu trochę na zasadzie „domyśl się”. Szkoda. Tak wiele mądrych słów, by napisać, że napisało się artykuł na podstawie tekstów znalezionych u innych autorów… Naturalnie, nie ma w tym nic złego, ale można by było jednak napisać wprost, a nie kluczyć ;). Choć w 2021 roku tekst w tym czasopiśmie był wart 40 punktów, więc może jakaś dokładniejsza analiza by się przydała? A przynajmniej lepszy dobór źródeł, co wykazałem podając pominięty przez Autor raport. Pora na pierwszą część artykułu: „Nadmierne i niekontrolowane korzystanie z Internetu”: Tu z kolei zrobiło się całkiem ciekawie. Bowiem Autor powołuje się na badania ponoć przeprowadzone przez firmę Nokia, ale daje przypis do książki prof. Spitzera z 2016 roku. Tak, tego samego prof. Spitzera, którego nie tak dawno temu na blogu określiłem mianem technofoba i w dwóch wpisach wykazałem jego manipulacje (link do 1 części wpisu). I teraz mam zagadkę – dlaczego Autor powołał się na artykuł, a nie bezpośrednio na te badania? I się nie pomyliłem. Zaciekawiony znalazłem książkę prof. Spitzera (w PDF), odszukałem odpowiedni fragment i co się okazuje – sam technofob odniósł się do artykułu ze strony Phone Arena. Według tego tekstu, Tomi Ahonen z Nokii stwierdził, że przeciętna osoba gapi się w telefon 150 razy dziennie (tylko nie wiem czym jest "statistic fist?" - ktoś-coś?). Nie ma tam ani słowa o młodych ludziach, więc nie wiem skąd prof. Spitzer i Autor to wzięli. I dlaczego Autor nie zweryfikował słów techonofoba, tylko wziął je za pewnik. Ba, spójrzcie sami, jak opisał to niemiecki „badacz”: Mogę to skomentować tylko w jeden sposób: Ten tekst Autor wziął z… 2002 roku! Najwyraźniej nie wie, że 18 lat w technologii to wieczność. Istnieją sposoby zabezpieczania - ot, choćby Google Family Link. Oczywiście, to tylko aplikacja i może okazać się niewystarczająca. Dlatego najlepszym zabezpieczeniem jest właściwa relacja rodzic-dziecko… ale i przetestowanie rożnych opcji nie zawadzi, nie? BTW – ktoś testował tego typu aplikację? Jestem ciekaw czy działają/mają sens i czy w tej materii jest jakiś postęp od tego 2002 roku ;). Są to pierwsze mądre słowa, które Autor napisał. Czemu nie zbudował swojego tekstu wokół nich? Byłoby o wiele lepiej i sensowniej. Co do zagrożeń – dzieci mogą w internecie trafić na przykład na teksty spychologiczne i potem powielać to, myśląc, że uprawiają „naukę” :D. Czytam ten fragment (oraz wyciętą przeze mnie część) i oczom nie wierzę. Autor zaczyna pisać z sensem! Ale… nie pasuje do do tytułu tej części artykułu. Zatem ten fragment powinien trafić na przykład do wstępu… W sumie to mniejsza z tym, pora na drugi punkt: „Ambiwalentne oblicze Internetu”: Czyli jakie, Autorze? Proszę o konkrety. No, chyba, że faktycznie chodzi o teksty spychologiczne :P. Kafejki internetowe? Coś takiego jeszcze istnieje? Pytam serio, bo już dawno żadnej nie widziałem… Oczywiście, widzę ludzi, którzy siedzą w kawiarniach czy restauracjach z laptopami, ale trudno to określić mianem „kafejki internetowej”. Co gorsza, Autor nie dał tu żadnego przypisu. Więc nie wiem czy skądś wziął ten tekst czy nadal żyje na początku lat 2000… Źródło (przepraszam, że to Kwejk :D) Wyczuwam tu… wyczuwam tu… hipokryzję. Przecież Autor sam na początku zaznaczył, że prowadził „badania” metodą „zza biurka”. Do tego korzysta z zasobów internetowych. Nie wspominając już nawet o wrzucaniu niemal 1 do 1 fragmentu tekstu innego autora. Z przypisem, ale jednak. Nie ładnie Autorze, oj, nie ładnie. Chętnie bym się dowiedział ska Autor wziął tę mądrość. Bo nie dał tu żadnego przypisu. Czy to jego widzimisię? A może akurat spojrzał przez okno i zobaczył scenę rodem z GTA? Czy ktoś ma jakiś pomysł? Te fragmenty następują bezpośrednio po sobie, ale nie ma między nimi żadnego związku. Przechodząc do samej treści – Autor nie dał tu przypisu, więc nie wiem kto szacuje i na jakiej podstawie. Ale bez kozery powiem, że „800% spychologów nie zna podstaw uprawiania nauki”. A co! Dlaczego w takim krótkim fragmencie Autor skacze sobie bezmyślnie między grami a internetem? Czy ktoś może mi to wyjaśnić w jakiś sensowny sposób? Co ciekawe, dalej Autor pisze całkiem sensownie o różnych zagrożeniach, które można napotkać w internecie (np. utrata danych osobowych, wirusy itd.). Jednak pod sam koniec tej części tekstu musiał cały dobry wizerunek zepsuć: Tu niby nie jest tak źle – wiadomo, uzależnienia (od używek, filmów, książek, gier itd.) wpływają na życie jednostki w bardzo negatywny sposób. Tu jednak o wiele ciekawszy jest przypis do badań CBOSu „Dzieci i młodzież w internecie – korzystanie i zagrożenia z perspektywy opiekunów”. Autor odwołuje się do stron 8-9, ale tam nie ma nic, co by potwierdzało słowa Autora… A wręcz przeciwnie, bowiem: Więc czemu to znalazło się w przypisie? Nie mam zielonego pojęcia. Autor prawdopodobnie założył, że nikt nigdy nie zajrzy do źródła, więc może wstawić byle co… Na tym zakończę dzisiejszy wpis. Generalnie, gdyby wyciąć lub mocno zmodyfikować przytoczone powyżej fragmenty to tekst byłby całkiem niezły i ominąłby MSMa. Niestety, Autor nie przyłożył się zbytnio i wyszło to, co wyszło. Link do całości. Do zobaczenia za tydzień!
  11. Jest to, niestety, smutna prawda. Forum Actionum (i razem z nim blogi) są już praktycznie martwe. Sam wrzucam tu wpisy już tylko na zasadzie archiwum, bo niewiele osób tu publikuje, czy choćby zagląda
  12. Witajcie po przerwie zimowej ;). Swego rodzaju tradycją staje się już dla mnie pisanie recenzji kolejnych odcinków Spy X Family na początku mojego powrotu do blogowania. Nie inaczej jest także teraz, po 12 odcinkach 2 sezonu tego anime. Trzeci raz to samo Miałem problem, by napisać całkowicie nową recenzję, skoro twórcy dali nam właściwie to samo. Mamy zatem szpiega o pseudonimie „Twilight” (udaje dr. Loida Forgera), jego adoptowaną (na potrzeby misji) córkę o imieniu Anya Forger (nadal ukrywa, że jest telepatką) oraz udawaną żonę – Yor Forger (z zawodu zabójczynię). Plus jest jeszcze pies Bond (ze zdolnością do przewidywania możliwej przyszłości), ale o nim możemy praktycznie zapomnieć, bo jakąkolwiek rolę pełni w zaledwie dwóch odcinkach. W poprzednich 12 odcinkach poznaliśmy bliżej otoczenie szpiega, więc teraz twórcy zaserwowali nam postacie związane z Yor. Nie chcę spoilerować, ale pojawiają się jej szefowie – ten oficjalny, z urzędu oraz „Shopkeeper”, czyli człowiek, który zleca jej zabójstwa. Niestety, twórcy postanowili pokazać jak ten drugi wygląda i byłem mocno rozczarowany. Wolałem go jako tajemniczy głos w słuchawce. A tak cała jego tajemniczość prysła. Poza nimi nie pojawia się nikt nowy, kto by nas w jakikolwiek sposób obchodził. I to jest chyba największy mankament tego sezonu. Ship is Not Enough W przeciwieństwie do poprzednich odcinków, fabuła zmieniła się nieznacznie. Niestety, na gorsze. Najważniejszym wydarzenie tego sezonu – czyli arc na statku wycieczkowym. Przyznaję, te pięć odcinków (6-10) ogląda się świetnie i autentycznie czekałem na kolejne. W ich trakcie możemy przyjrzeć się bliżej działaniom Yor oraz jej zdolnościom walki i przetrwania. Niestety, choć te odcinki niewątpliwie lśnią, to byłoby o wiele lepiej, gdyby pozostałe trzymały jakikolwiek poziom. Tymczasem, są one jedynie obudową dla tego arcu i niczym więcej. Szkoda, bo liczyłem, że dowiem się czegoś więcej o pracy, którą wykonuje Yuri, brat Yor. Albo jak Anya radzi sobie w szkole. Albo chociaż o tym jak Frankie podrywa kobiety na Bonda… A tu nic z tego. Ale miałem takie przeczucia po pierwszym odcinku tego sezonu, który chyba najlepiej oddaje pozostałe 11 odcinków. Yor pokazuje w nim, że nie dość, że nie jest zbyt bystra to jeszcze jest nieprofesjonalna. Związany jest z tym gag (dostała z pistoletu w tyłek i teraz ją boli), który staje się ograny w połowie odcinka. I normalnie powinien właśnie tyle trwać, ale twórcy go sztucznie przeciągnęli. Po co? Nie mam pojęcia. Potem jest różnie, nadchodzi arc na statku… i wracamy do średniactwa. Plus dostajemy kontynuację wątku z „miłością” sześcioletniej (!!!!) Becky to Loida. Czułem się bardzo niekomfortowo oglądając tę abominację. Przynajmniej mam nadzieję, że konkluzja tego odcinka definitywnie zakończy ten pogrzany wątek. W tym miejscu napiszę jeszcze o utworach początkowych i kończących. Cóż, moim zdaniem są najsłabsze z dotychczasowych. Każdy z nich zobaczyłem raz i nie miałem zamiaru oglądać ich ponownie. Podsumowanie Poprzedni sezon otrzymał ode mnie (choć w kawałkach) ocenę 7/10. Podtrzymuję tamten werdykt. Jednocześnie, ze względu na ogólną słabość, drugiemu sezonowi Spy X Family muszę dać ocenę zdecydowanie niższą. Szkoda, bo sam arc na statku zasługuje na co najmniej 9. Ale oceniam całość. 5.5/10
  13. Zbliżający się czas świąteczno-noworoczny kojarzy się głównie z Kevinem ze spotkaniami w gronie rodzinnym. Żeby wczuć się w klimat, postanowiłem napisać recenzję gry mobilnej. Omawianą produkcją jest Family Tree – Logic Puzzles i jest właśnie tym, co można wywnioskować z nazwy – grą logiczną przeznaczoną na smartfony. Sam testowałem grę na telefonie z systemem Android. Produkcja jest bardzo prosta w swoich założeniach. Ot, mamy puste (lub prawie puste) drzewo genealogiczne, grupę ludzi i opisy, na podstawie których mamy umieścić właściwą osobę we właściwym miejscu. Zwykle nie są to opisy typu „X jest synem Y”, lecz coś w stylu „Syn X jest szwagrem osoby adoptowanej przez Z”. I choć wygląda to dość prosto to niekiedy tracimy „życie” – albo dlatego, że czegoś nie doczytamy (np. Anne i Anna to dwie różne osoby :D), albo pojawi się błąd w opisie. Obrazek, który widzicie powyżej pochodzi z dziennego wyzwania, do tego podczas grudniowego eventu (stąd „laski”). W trybie „zwykłym” wygląda to bardzo podobnie – jedyną różnicą jest to, że drzewo genealogiczne jest wtedy podzielone na mniejsze kawałki, które uzupełniamy tak, by stworzyć całość. Ale, tak szczerze pisząc, bardziej podobają mi się daily. Ale dla tych „lasek” zrobiłem też trochę zwykłych plansz. Do tego dochodzą „bossowie”, czyli poziomy wyglądające jak normalne, ale z limitem czasowym i gwiazdkami. Są także poziomy specjalne, wzorowane na znanych rodzinach – rzeczywistych (np. brytyjska rodzina królewska) oraz fikcyjnych (np. związki z How I Met Your Mother – oczywiście nazwa została zmieniona ;)). Warto wspomnieć o kwestii nagród. Tych są dwa rodzaje – złoto oraz „młotki”. Za te pierwsze kupujemy rzeczy kosmetyczne jak obramowanie portretów czy tło. Te drugie z kolei są używane do budowania „miasteczek”. Polega to na tym, że za „młotki” kupujemy mieszkańca – dostajemy trzy osoby do wyboru (w tym jedną, lepszą, za dodatkowe reklamy) i umieszczamy je w wyznaczonym miejscu „miasteczka”. Po wypełnieniu go możemy postawić budynek. Planszę przechodzimy, gdy wszystko jest zbudowane… i zaczynamy od początku w innej scenerii i z innymi wymaganiami. Cóż, mnie to zbytnio nie pociąga, więc buduję cokolwiek tylko, gdy mam odpowiednią ilość „młotków” przez logowanie lub jako nagrodę za wyzwanie. W tym miejscu wspomnę o błędach. Najbardziej irytujące są wspomniane nieścisłości w opisach. Gram po angielsku i mam wrażenie, że oryginalny język gry jest inny… Niestety, przez niewłaściwy opis traci się „życie” i trzeba kombinować, by trafić gdzie ta postać pasuje. Na szczęście, takie sytuacje są rzadkie, ale warto to odnotować. Problemem są też reklamy, choć nie tak dużym, jak w wielu innych produkcjach na smartfony. Ot, po każdym poziomie trzeba obejrzeć 10 sekundowy przerywnik, by po nim chcieć obejrzeć 30 sekundowy, by dostać podwójną nagrodę. Generalnie, nie mam problemu z wywoływanymi reklamami – o ile dostaję jakiś bonus za to. Niestety, te krótsze mają irytujący zwyczaj trwać dłużej niż obiecane 10 sekund, ale to także standard. Oczywiście, oznacza to, że bez internetu nie pogramy... Generalnie, całkiem nieźle się bawię przy Family Tree – Logic Puzzles. Jako gra logiczna jest zdecydowanie do polecenia. Nie jest może w tym wybitna, ale daje radę i warto ją przetestować. Jednocześnie chciałbym Wam życzyć, by ten czas minął Wam w rodzinnej i spokojnej atmosferze oraz, by nadchodzący rok był jeszcze lepszy niż mijający :). Do blogowania wrócę pod koniec stycznia lub na początku lutego. 8/10
  14. Szaleństwo chyba wynika z tego, że R* kazał nam czekać 10 lat na ten zwiastun :). Jednak patrząc na serię AC to może i dobrze, że nie wydają jednej gry na rok-dwa?
  15. Nie spodziewałem się, że to stanie się jeszcze za mojego życia. Na szczęście, Rockstar w końcu oficjalnie podał konkrety dotyczące szóstej części serii GTA. Nie byłbym sobą, gdybym nie skomentował tutaj tego wiekopomnego wydarzenia. Przyznam szczerze, że wcześniejsze doniesienia traktowałem z przymrużeniem oka. Aczkolwiek, swoje „życzenia” dotyczące zawartości zamieściłem na tym blogu – do tego był to mój pierwszy wpis na PPE :). Niemniej, teraz, gdy dostaliśmy konkrety od twórców, mogę napisać o tym moje zdanie (nie, nie czytałem newsów z innych stron – chciałem sam wyrobić sobie opinię). Myślę, że chyba wszyscy go już widzieli, ale na wszelki wypadek zwiastun możecie zobaczyć tutaj: Moje wrażenia z tego zwiastuna są całkiem pozytywne. Vice City jest ciekawym wyborem, choć osobiście wolałbym coś nowego (ale jak się nie ma co się lubi to się kradnie co popadnie, nie? :D). Niemniej, wygląda na to, że miasto, po którym Tommy Vercetii zostanie tu poszerzone o pobliskie tereny. Akurat Rockstar świetnie radzi sobie z takimi sprawami (vide Los Santos), więc nie mam co do tego większych obaw. Zastanawia mnie kwestia protagonistów. Tym razem będzie to para… gangsterów? Ten pomysł przywodzi mi na myśl Bonnie i Clyde’a, ale oklepane schematy najlepiej się sprawdzają, nie? Ciekawe tylko, czy Rockstar pozwoli nam przełączać się między nimi (jak w GTA V), czy rozwiążą to inaczej? Byle nie wymuszali na nas ogrywania sekwencji konkretną postacią (jak Ubi w AC Syndicate). Oczywiście, póki co niewiele wiemy o tych postaciach, och motywacjach i kim właściwie dla siebie są. Z trailera wynika, że kochankami, ale Rockstar może wymyślić w tej kwestii coś całkiem innego (Sweet Home Alabama?). Swoją droga, jestem ciekaw fabuły. Jak pisałem te niemal 2 lata temu – chciałbym zobaczyć coś poważniejszego. I skoro wracamy do Vice City to mogłoby się pojawić jakieś nawiązanie do poprzedniej odsłony z tym miastem. Na przykład słynna willa Tony’ego Montany [skreślić] Tommy’ego. Na podstawie tego, co zobaczyliśmy, mam za to nadzieję na rozbudowanie skoków. W GTA V było ich stanowczo za mało (GTA Online się nie liczy – tylko singleplayer :D), a jednocześnie stanowią całkiem sporą cześć filmiku… Zdecydowanie jednak nie chcę żadnego krokodyla-zwierzątka. To jest GTA, a nie jakiś tam Far Cry 6, więc to tu nie pasuje. Kończąc ten szybki wpis, muszę napisać coś, co pewnie wkurzyło sporo osób, a mnie nawet nie zaskoczyło – platformy, na których pojawi się gra. Jako PC-towiec przywykłem do tego i nie spodziewam się premiery GTA VI na mój sprzęt przed - bo ja wiem – 2030. Szczególnie, że pewnie data 2025 dla konsol i tak nie jest ostateczną datą, jak znam życie ;). A co Wy sądzicie o tym zwiastunie? I czy czekacie na GTA VI? Do zobaczenia za tydzień! PS. W tym momencie chciałbym serdecznie podziękować wszystkim 10 osobom, które wypełniły moją ankietę za poświęcony czas :). Wasze opinie są dla mnie ważne i część z pomysłów na pewno wdrożę ;).
×
×
  • Utwórz nowe...