Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1155
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    94

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. Jakieś dwa tygodnie temu znajomy podesłał mi link do facebookowej strony „Mamy Przeciwko Brutalnym Grom Komputerowym” (na wszelki wypadek nie dam Wam linku :P). Zainteresowało mnie to z wiadomych powodów ;). Na początek przyjrzałem się treściom zamieszczanym przez Autorki: w większości są to materiały, które sam wrzuciłbym jako MSM. A to pojawi się jakaś lista brutalnych gier, a to zaraz jakiś artykuł o zabójstwie spowodowanym przez gry. Wisienką są opowieści „od rodziców” (o nich za chwilę), by nagle dostać w twarz polityką (Autorki wspierają Jedyną Słuszną Partię, rzecz jasna) albo wrzutką religijną. W komentarzach też jest ciekawie – na moje oko jakieś 90% osób to młodzi gracze (maks. 18 lat), którzy zaglądają tam albo by nawrzucać Autorkom albo by próbować dyskutować… Sam wielokrotnie próbowałem inicjować dyskusję z Autorkami, ale – póki co – ani razu nie dostałem odpowiedzi. Dlaczego? Nie mam zielonego pojęcia. Odnośnie historyjek – cały czas mam nieodparte wrażenie, że ktoś to zwyczajnie wymyśla. Przykładowo, kilka fragmentów z postu z 19 lutego – nie dokonywałem żadnych poprawek: Odkąd to przeczytałem siedzę i zastawiam się nad czymś: czy ta strona to jeden wielki bait czy ktoś tworzy to na serio? Bo ta historia jest tak niewiarogodna (zresztą nie tylko ta), że chyba tylko fanatyk by w to uwierzył. Jednakże, Autorki wydają się brać to całkowicie na serio. Zatem, osobiście, coraz bardziej skłaniam się ku drugiej opcji. Ale sam nie wiem…. Źródło Może Wy wiecie coś na ten temat? Albo macie jakiś pomysł? Jeśli tak – podzielcie się, proszę. Do zobaczenia za tydzień!
  2. Już na samym początku tej bardzo krótkiej recenzji trzeciego sezonu „Disenchantment” muszę przyznać, że – choć dobrze się bawiłem – miałem wrażenie, iż jest to zaledwie wstęp do kolejnego sezonu. Ale po kolei. Pierwsze odcinki tego sezonu zabierają nas z Dreamlandu (w którym znów źle się dzieje) do Steamland – które jest właściwie przeciwieństwem królestwa, z którego pochodzi Bean. Samo miejsce dość mocno przypomina wiktoriański Londyn – kominy, wszechobecna para, dzieci pracujące w fabrykach… wiecie o czym piszę ;). W „nowej” krainie pojawiają się też nowe postacie – przede wszystkim Alva Gunderson, twórca Steamlandu. Niestety, ta postać – póki co – nie jest zbyt dobrze rozwinięta i trudno określić o co mu dokładniej chodziło. Niemniej, przez cały sezon gdzieś tam się pojawia i wiemy, że jeszcze coś będzie z nim związane w kolejnym sezonie. Niestety, Groeninga poniosło nieco przy piętrzeniu problemów dla „starych” postaci. O ile rozumiem, że serial od początku bazuje na szalonych przygodach Bean, Elfo i Luci, tak nie mogę zrozumieć czemu zrobił Królowi Zogowi to, co zrobił. Na Innosa, przecież ten człowiek mówi głosem Bendera, a jego ojowe zawołąnie brzmi „bite my shiny metal axe”! Brakowało mi tej postaci – choć pojawiła się w prawie wszystkich odcinkach tej serii. Dlaczego zatem go brakowało? Cóż, o tym sami musicie się przekonać ;). Równie rozczarowujące jest zakończenie – znów mamy cliffhanger (do tego bardzo podobny do tego z pierwszego sezonu), co jest już trochę nudne w tym serialu… Szczególnie, że teraz trzeba czekać na czwarty sezon, by dowiedzieć się co dalej. Rozumiem, że tak ma to działać, ale choć raz niech to będzie jakiś inny suspens, a nie powtórzenie tego samego schematu. Wypadałoby teraz postawić ocenę, ale tego nie zrobię. W przeciwnym razie musiałbym postawić 4/6 (poprzednim dwóm sezonom postawiłem piątkę). Do zobaczenia za tydzień! Źródło grafiki
  3. W apce Bethesdy mam chyba trzy pierwsze części tej gry - aczkolwiek (jeszcze jako 10-letni dzieciak) grałem jedynie w "trójkę" .
  4. O ile Quake'a czy DOOMa się podświadomie spodziewałem (choć wciąż zaskakują mnie w tekstach pisanych po 2010 roku, a takie teraz wyszukuję na potrzeby bloga). Jednakże, nic mnie nie przygotowało na Wieloryba .
  5. Zgodnie z obietnicą, wracam do tekstu z zeszłego tygodnia. Zacznę od punktu „6. Gry licencjonowane i nielicencjonowane”. Uwaga - będzie dziwnie: Po przeczytaniu tych dwóch zdań myślałem, że Autorce chodzi o gry oryginalne i pirackie. Nie wiem czym by się różniły w swojej budowie, dlatego z zaciekawieniem czytałem dalej: Chyba w interesie każdego przedsiębiorcy jest zarobić, prawda? Fakt, że nie ma w Polsce przepisu regulującego te kwestie nie jest winą ani sprzedawcy ani producentów gier. Nullum crimen sine lege – tak to się chyba nazywa w prawie. Tu pretensje należy mieć do rządzących – w niektórych krajach (na pewno USA, Niemcy, UK i Francja) sprzedaż gier 18+ dzieciom jest zakazana. Cały czas się zastawiam czy chodzi o pirackie gry? Jeśli tak to czy pirackie filmy też są złe z tego samego powodu? Aczkolwiek, nadal nie jestem pewien czy to Autorka ma na myśli... Jak wyżej – nie dotyczy to jedynie gier, ale wszystkich treści. Pomijając już tak prostą kwestię jak blokada rodzicielska – która została wymyślona właśnie po to. Właściwie skonfigurowana powinna przynajmniej przyblokować dziecko. Ale jak rodzice się nie interesują własną latoroślą... Czemu Autorka znowu przeskoczyła na internet? Cały czas mam nieodparte wrażenie, że musiała na szybko dopisać kilka akapitów i wrzuciła to byle gdzie. A to zdanie co tu robi? W dodatku bez żadnego przypisu, źródła – nic. Autorka rzuciła kolejnym stwierdzeniem i handlujmy z tym. Ponownie – zero przypisów. Oczywiście, zgadzam się, że nieodpowiednie gry w nieodpowiednich rękach mogą być szkodliwe – jak wszystko inne. Jednocześnie aż prosi się o jakikolwiek przypis. Inaczej jest to tylko myśl Autorki – wrzucona do tekstu ot tak sobie. Źródło To chyba Autorka nigdy nie grała w Monopoly :P. Oraz w HoMM 4 z przyjaciółmi. Zastanawiam się także czy da się uzależnić od gier planszowych? Na blogu opisywałem już kiedyś przypadek zabójstwa na tle szachów [link], więc nie jestem pewny, że jest to takie bezpieczne zajęcie :D. W tym momencie załamałem się doszczętnie. Opadło mi wszystko, co tylko mogło (włącznie z włosami na głowie) gdy przeczytałem słowo „Quake”. Na wszelki wypadek rzuciłem okiem na przypis, który dała Autorka… do filmu na YouTube. Niestety, nie działa, ale w nawiasie została podana informacja, że widziała go 28.05.2019 roku. Uff… Ulżyło mi. Przecież to właśnie wtedy triumfy święciły Quake, DOOM oraz – o czym Autorka zapomniała – Wolfenstein 3D. Warto jednak dodać, że w 2019 roku były zabory – stąd popularność takich produkcji. A tak nieco poważniej - wygląda na to, że @Przemyslavodgadł "tylko" DOOMa . Ale nie liczcie, że to koniec tytułów gier, które zna Autorka - pojawią się niebawem ;). Zaczyna się obiecująco, nic się tu nie może wydarzyć – w końcu WoW był wcześniej przedstawiony jako przykład dobrej gry. Autorka odkryła gankowanie – gratulacje. Tylko zapomina, że obecnie w np. WoW nie trzeba włączać trybu PVP i tym samym można bardzo łątwo uniknąć gankowania. Odkryła też, że WoW ma miliony graczy – jednakże, zastanawia mnie słowo „już”. Przecież gra Blizzarda bardzo szybko osiągnęła milion użytkowników (niestety, nie mogę znaleźć w którym momencie – jeśli ktoś wie/pamięta to proszę o info). CO?? Na Innosa, to ja się męczę, ściągam 70 GB WoWa, a tu się okazuje, że można grać przez przeglądarkę?! :O Najwyraźniej Autorka odkryła coś, o czym nawet Blizzard nie ma pojęcia. Źródło Kolejne zdanie, które mnie zainteresowało. Czym były owe śmiertelne gry sieciowe? Pewnie nie zgadniecie nawet za milion lat, więc już cytuję: No nie… kolejna osoba, która myśli, że FAKE jakim był Blue Whale Challenge był grą komputerową? Oraz, że coś takiego miało miejsce? Coś Autorka usłyszała, coś przeczytała (są przypisy, co może Was zdziwić – do doniesień prasowych…) i wrzuciła do tekstu bez jakiegokolwiek sprawdzenia co się dalej wydarzyło w tej sprawie – i czy w ogóle jest to prawda. I ponownie zapytam – gdzie był recenzent? Źródło Pewnie chcielibyście poznać te dane? No, ja też bym chciał – niestety, Autorka ich nie podaje (w tym miejscu nie ma przypisu). Nie wiadomo zatem co to za dane, czy chodzi tylko o Polskę, czy o cały świat… Na osłodę Autorka podaje rzuca kilka przykładów: Ciekawa sytuacja – 130 ofiar i tylko dwa przykłady? Dodatkowo, link do strony z przypisu nie działa… W tym miejscu jest przypis – jeden prowadzi do „Top 10 Gaming Magazines & Publications To Follow in 2021” ze strony Feedspot [https://blog.feedspot.com/gaming_magazines/], z kolei drugi – do „Przeglądu polskiej prasy” na gry-online.pl [https://www.gry-online.pl/S047.asp]. Jaki ma to związek z tematem? Nie mam zielonego pojęcia, bo na tym wątek prasy o grach kończy się w tym artykule.. Co to tu robi? Dlaczego Autorka nagle przechodzi z „Blue Whale Challenge” do gier hazardowych? Ktoś w ogóle czytał ten tekst, czy jestem pierwszą osobą, która to robi? Bo chyba nawet Autorka tego nie zrobiła. Yyyyy… no, istnieje… Nie znam się na tym (nigdy nie byłem hazardzistą), ale wydaje mi się, ze do założenia konta na takiej stronie trzeba mieć 18 lat – ale poprawcie mnie, jeśli się mylę. Szczególnie, że Autorka chwilę później pisze, że: Jest to okropnie długie zdanie, przyznajcie. Jednocześnie – jeśli faktycznie nie ma tam takiego zapisu – to zgadzam się z Autorką, że ustawodawca powinien o tym pomyśleć. Jednakże – co to ma do tematu gier? Czemu Autorka nie zrobiła osobnego punktu o hazardzie? Nie mam pojęcia… Przeskoczę punkt 7 (który jest całkiem niezły, ale to istne masło-maślane) i pójdę od razu do „8. De lege ferenda – ujęcie interdyscyplinarne”: Ciekawi mnie skuteczność tego typu prezentacji. Jestem w tym momencie całkowicie poważny – czy takie prezentacje kiedykolwiek komuś pomogły? Czy zadziałały? Z moich szkolnych lat pamiętam jedynie, że przychodziła jakaś pani, puszczała prezentację w Power Poncie, pogadała z godzinę i wszystko wracało do normy… Ale może ktoś ma jakieś inne doświadczenia? Znowu nie rozumiem – co miałoby być na tych prezentacjach? Filmik z Quake’a? Może Autorka jednak pokusiłaby się o jakieś przykłady? Tu się zgadzam – nauczyciele nie są przygotowani do tego typu spraw… I nie jestem pewny czy to akurat ich działka. Chyba od tego powinien być pedagog szkolny (w końcu by się do czegoś przydał). W tym miejscu Autorka mnie zaskoczyła – tyle stron poświęciła pokazaniu jakie gry są złe, a tu nagle takie wnioski. Skąd to się wzięło? Brawo, Autorko. Nareszcie zaczynasz pisać z sensem – ale dlaczego dopiero teraz? Czy nie dało się tak robić od początku i na tym oprzeć tekst? Toż to byłby murowany kandydat do MoG! Przejdę to innej części tego punktu – w którym Autorka wraca do… WHO: Zgadzam się z tym psychologiem. Jednakże, Autorka ma ciut odmienne zdanie: To chyba Autorka zrobiła wyjątkowo kiepski research, skoro w literaturze przedmiotu nie znalazła książki „Zabawa w zabijanie”. Owszem, powinno się zapomnieć o tej pozycji, jednakże - ona wciąż istnieje. Sporo pomijam, bo już mi się kończy miejsce – zatem przejdę od razu do „Zakończenia”: Cel szczytny, przyznaję. Szkoda tylko, że został on zrealizowany w tak kiepski sposób. Ech… skąd ci wszyscy Autorzy biorą te „życia”? Halo, mamy XXI wiek, gry wyglądają teraz zupełnie inaczej! Przestańcie wypisywać te teksty jakby powstały w latach 90! Ja rozumiem, że dla Autorki wśród najnowszych gier znajduje się DOOM, ale ludzie – choć odrobinę zainteresowania tematem, o którym piszecie! Źródło I na tym bym zakończył na miejscu Autorki – bo to są bardzo mądre słowa i pokazałyby, że Autorka przynajmniej umie zakończyć sensownym zdaniem. Ale nie: Przyznam szczerze, że te trzy zdania czytałem dobre kilka dni, by napisać jakiś sensowny komentarz. Ale nie da się. Serio, nie wiem o o chodzi. Czy - pomijając istoty typu Katarzyna W. z Sosnowca - istnieją na tym świecie rodzice, którzy chcą, by ich dzieci umarły? A może chcą dla dzieci życia bez śmierci? I co ma do tego ostatnie zdanie? Autorko, wytłumacz mi, proszę. Bo ja nie mam już sił. Jednakże, na zakończenie chciałbym zauważyć, że tekst nie był jakoś super zły (na tle innych MSMów, oczywiście) – znalazło się tu kilka cennych i ważnych uwag oraz spostrzeżeń i to jest okej. Szkoda tylko, że te naprawdę pożyteczne kwestie utonęły w morzu bezsensownych i typowo spychologicznych tekstów. Do zobaczenia za tydzień!
  6. Autorka raczej nie słyszała o takiej grze . Blisko, ale... póki co trzymam karty przy sobie .
  7. Niniejszy tekst został opublikowany na łamach „Roczników Administracji Publicznej” w 2020 roku (online był to 16 grudnia tegoż roku), zatem jest bardzo świeży… Przed Wami mgr Wioletta Pawska i jej tekst pt. „Prawo małoletnich do wolności od hazardu, uzależnienia od Internetu i gier komputerowych”. I już sam tytuł wprawił mnie w nieliche zdumienie – to jest jakiś nakaz grania w gry komputerowe, że dzieci muszą mieć prawo do wolności od nich? Macie jakieś pomysły? Bo w tym kształcie równie dobrze można napisać „Prawo dziecka do wolności od bycia rozjechanym przez samochód” albo „Prawo dziecka do wolności od bycia prześladowanym przez kolegów z klasy”... Ale czepiam się. Ze względu na długość teksu musiałem podzielić go na dwa wpisy - drugi pojawi się za tydzień (wtedy dam też link do oryginału). Czy jesteście gotowi? Jest to drugie zdanie artykułu (a ściślej pisząc - "Wprowadzenia") i już nie mam pojęcia o co chodzi. Autentycznie – co Autorka miała na myśli? Czy – idąc tą logiką – jeśli dziecko dobrze korzysta z internetu to nie ma też dostępu do niebezpiecznych gier? No, coś w tym może i jest – jeśli rodzic jest mądry. Ale to są tylko moje domysły i nie wiem czy o to chodziło… Ale to jeszcze nic: O jakich „czynnościach” pisze Autorka? Czy ktoś umie mi to wytłumaczyć? I jakie podmioty Autorka ma tu na myśli? Chodzi o STEAMa? Sprzedawców w sklepach z grami? Rodziców? Internet? Panią z warzywniaka? Tyle pytań... Strasznie długie to zdanie… Nie wiem gdzie Autorka zaglądała, ale literatury (bardziej czy mniej naukowej) na temat zjawiska uzależnienia od gier jest całkiem dużo. Fakt, część z tych tekstów to MSMy, ale – patrząc na ten artykuł – nie sądzę, by Autorce to przeszkadzało. Na tym zakończę omawianie "Wprowadzenia" i przejdę dalej. Innosie, dopomóż... Mam dokładnie to samo z zegarkiem… Czy to oznacza uzależnienie od zegarków :O? A tak serio – rozumiem, że ciągłe zaglądanie do smartfona jest pewnym rodzajem uzależnienia i pojmuję dlaczego Autorka o tym wspomniała. Źródło Cóż, wolę czytać „tradycyjną” książkę – do ebooków jakoś nie umiem się przekonać. Jednakże, ten artykuł czytam w wersji internetowej – czyli ktoś musiał go zdigitalizować. Czy to oznacza, że ma mniejszą wartość niż jego papierowe wydanie? Chyba tak – papierowe wydanie można zawsze wykorzystać jako podpałkę. Co? Przecież pojęcie zakupoholizmu istnieje od wielu lat (według angielskiej Wikipedii mniej więcej od 1892 roku [https://en.wikipedia.org/wiki/Compulsive_buying_disorder]). Fakt, internet ułatwia robienie zakupów (co jest całkiem nieźle widoczne teraz), ale i bez Sieci ludzie radzili sobie z robieniem zakupów. Także ich nadmiernej ilości. Te dwa zdania wyrastają nagle, całkowicie niespodziewanie – najwyraźniej Autorce zaczęło brakować tekstu do jakiegoś limitu i dopisywała takie „wrzutki”. I – co już muszę napisać – ta tendencja pojawia się w całym artykule. Wyrażanie swojego negatywnego zdania na jakiś temat to NIE JEST hejt, droga Autorko. Oczywiście, dla niektórych wytknięcie, że się mylą jest od razu traktowane jako hejt, ale to tak nie działa. Według Słownika Języka Polskiego jest to „obraźliwy i zwykle agresywny komentarz internetowy”. Czemu Autorka nie sięgnęła po tę definicję? Pytam, bo chciałbym wiedzieć. Doskonałe źródło wiedzy – „wiadomo”. Gdzie był recenzent? Ponadto – czy to oznacza, że zjawisko uzależnienia od gier nie istniało przed internetem? Nie zrozumcie mnie źle – to tak jakby stwierdzić, że np. alkoholizm nie istniał przed powstaniem na przykład Carlsberga (dobra, nie znam się na historii piwa :P). Czas na „Uzależnienie małoletnich od gier komputerowych”: Cieszę się, że Autorka dostrzega pozytywy gier komputerowych. Bo bałem się, że będzie jak zawsze. Ale nieco nie rozumiem w jaki sposób WoW uczy kogokolwiek jak być bohaterem… Nie przypominam sobie, by jakikolwiek prawdziwy bohater nasyłał na złych ludzi płonącego psa samemu strzelając z łuku… Znów się zgadzam, brawo Autorko. Cieszę się, że wreszcie ktoś to dostrzegł i zastanawiam się dlaczego cały artykuł nie jest tak napisany? Tu czegoś nie rozumiem – przed chwilą Autorka chwaliła WoWa za „poznanie znaczenia ratowania świata przed problemami” (cokolwiek to znaczy), a tu nagle jednak (jako gra sieciowa) jest tą najgorszą rzeczą… Straszna niekonsekwencja – albo Autorka nie zdaje sobie sprawy czym jest WoW. Tu dałbym wielki plus Autorce. I gdyby na tym się skupiła to dałbym MoG jako główny tag, ponieważ te słowa są naprawdę mądre. Szkoda, że toną w morzu niezbyt udanych stwierdzeń. Tu – w pewnym stopniu – też muszę się zgodzić. Jednakże, co warto przypomnieć, zarywanie nocy (z tego czy innego powodu – także z powodu książek) nie jest niczym nowym. Chwila – co? Rozumiem zagrożenie zdrowia (głównie psychicznego), ale życia? Najgorsze, że w tym miejscu Autorka przechodzi do gaming disorder, nie tłumacząc w jaki sposób gry miałby zagrażać życiu dzieci. Szkoda, bo jestem ciekaw. Cóż, sam nie jestem do końca przekonany czy WHO miało rację (pisałem o tym na blogu [link]). Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że można uzależnić się od gier. Ale od telewizji, radia czy książek także można się uzależnić. Nie bardzo jednak rozumiem dlaczego Autorka to częściowo neguje. Dodatkowo, zarzucanie, że ktokolwiek broni gier, bo przynoszą mu korzyści materialne jest wyjątkowo niskie – nie jest to żaden argument. W końcu wpisanie uzależnienia od gier na listę chorób nie wpływa na wyniki sprzedaży. Jedyne co robi to sprawia, że tego typu zaburzenie będzie uznawane za chorobę i leczone. Nie rozumiem o co chodzi w tym zdaniu. Jakie programy? Chodzi o zawierające przemoc? A ktoś kontroluje czy dzieci ich nie oglądają (poza rodzicami)? Jasne, są oznaczenia, jest „czas chroniony”, ale przecież nie da się czegoś takiego wprowadzić w grach. I nie oszukujmy się – jak dziecko będzie chciało to obejrzy film po 23 to to zrobi – wszystko zależy od rodziców/opiekunów. Źródło Hura, jest moja ulubiona liczba – „wiele”. Można byłoby podać dokładną ilość gier przeznaczonych dla dzieci, w których występuje obcinanie kończyn. Że co? Że nie o takie gry chodziło? A o jakie? Ciekawe czy zgadniecie, bo konkretne tytuły pojawią się w drugiej części wpisu . W tym momencie zacząłem głową szukać blatu biurka… Czemu ci wszyscy „naukowcy” tak się uczepili tych żyć? Cieszę się, że Autorka dostrzega rolę rodziców, ale czemu nie spojrzała przy tym na wygląd współczesnych gier? Na tym zakończę część pierwszą wpisu. Do zobaczenia za tydzień!
  8. Jeszcze skrzynki z czymś konkretnym (jak w AC Valhalla: złoto, elementy uzbrojenia itp.) IMO dobrze jest widzieć na mapie - przynajmniej wiadomo gdzie szukać, gdy jest potrzebne . Szkoda jednak, że nie da się takich ikon zwyczajnie ukrywać, jeśli komuś przeszkadzają (jak w AC Odyssey).
  9. Mi nawet z mapą nie chciało się tego robić . Już wolałem szukać szanty w Black Flag (przynajmniej coś dawały) niż babrać się z piórami w AC2. Nie wiem czemu, ale pomyślałem o Skyrim oraz Fallout 4. Choć nie są to do końca "znajdźki" (nie są w żaden sposób oznaczone) to podobało mi się czytanie książek/terminali w tych grach - szczególnie w F4, gdzie mogłem poznać historię ludzi, którzy zginęli w czasie Wielkiej Wojny. Ogólnie temat znajdziek jest dość interesujący. Osobiście nie bardzo je lubię - ot, jak coś znajdę to się cieszę. Najbardziej wkurzyło mnie to w Far Cry Primal (którego nie ukończyłem częściowo także przez to) - rzut oka na mapę a tam nawrzucane jakiś punktów rzeczy "do znalezienia". Tylko po co?
  10. W sumie masz rację . Już poprawiam. PS. Wcześniej nie pokazało mi Twojego komentarza (w sensie na stronie bloga miałem napisane, że są tylko 2 komy)...
  11. Arno (i praktycznie całe AC Unity) to dno dna - nie ma co do tego zastrzeżeń (żałowałem, że nie dało się grać Elise). Dla mnie głównym problemem z pływaniem w Odyssey byli marynarze. W Black Flag trzeba było pilnować ich liczebności, dbać, by nie ginęli z byle powodu - a w "greckiej" odsłonie wyłazili w nieskończoność spod pokładu. Nie oszukujmy się też - bitwy morsie w XVIII wieku był bardziej widowiskowe niż w V wieku p.n.e. .
  12. W czasie Świąt, gdy oczekiwałem na nowy sezon Rozczarowanych (jestem w trakcie oglądania, ale wolę delektować się serialem, a nie pochłonąć go w jeden wieczór ;)) i chciałem odpocząć od A Certain Magical Index (bo czekam na angielski dubbing Railgun T ) postanowiłem obejrzeć inne anime, tym razem Netfliksa… Na wstępie przyznam się Wam do czegoś - Dragon Pilot: Hisone and Masotan zacząłem oglądać tuż przed moim wpisem o pierwszych dwóch sezonach „Disenchantment”. Jednakże, wówczas musiałem przerwać i niedawno postanowiłem oglądać od początku – tym razem wszystkie odcinki. Zacznę od tego, że serial mocno przypomina How to Train Your Dragon - i to wrażenie towarzyszy nam przez pierwsze dwa-trzy odcinki. Potem jest zdecydowanie gorzej, bo Hisone Amakasu nie ma startu do Czkawki. I to pod żadnym względem. Co najbardziej rzuciło mi się w oczy to fakt, że poza bohaterką i jej smokiem (bo oboje pojawiają się w tytule) nie pamiętam imienia żadnej postaci pobocznej. Autentycznie, nikogo. Moim zdaniem największą bolączką jest to, że brakuje im osobowości – choć bardzo się starają. Tymczasem, w HTTYD można zapamiętać prawie wszystkich. Tak samo we wspominanym na wstępie Railgunie. A tutaj kicha – ot, przewijają się jacyś ludzie (i smoki), ale co z tego? Zresztą, samej bohaterce też sporo brakuje do Czkawki oraz Mikoto Misaki – jedyne, co o niej pamiętam to to, że ma kota i problemy natury psychiczno-społecznej: praktycznie bezwiednie artykułuje swoje myśli. I tyle, cała głębia tej postaci. Nie sposób nawet określić jej wieku (mam wrażenie, że ma ok. 18 lat, ale nie jestem na 100% pewny). Sama fabuła też jest bzdurna: smoki żyją sobie wśród ludzi, ale są ukrywane przez jakieś organizacje i teraz udają samoloty (myśliwce itp.) w bazach wojskowych. Sterują nimi tytułowe smocze pilotki (w tym protagonistka). Brzmi całkiem spoko, ale pojawia się od razu sporo pytań - jak na „wiedzę tajemną” o całej operacji wie aż zbyt dużo osób (po samej bazie kręci się ich ze 20, do tego można odejść stamtąd praktycznie bez żadnych problemów). Jasne, nikt by im nie uwierzył, ale i tak kupy się to nie trzyma. Drugą głupotą jest sposób sterowania – smok musi połknąć (dosłownie) swoją pilotkę, która z kolei musi wiedzieć co naciskać w środku, by sterować stworem. Przecież te durne smoki chyba powinny same dobrze wiedzieć jak latać, nie? Ale wówczas protagonistka byłaby całkowicie zbędna. Jednak najgorsze dopiero przed nami – sama akcja. Przyznaję, na początku serial wciąga i nęci obietnicą „czegoś”, co ma się wydarzyć w końcowych odcinkach. Widz autentycznie czeka, a serial swoje karty bardzo długo trzyma przy sobie… Ale, jak to z produkcjami Netfliksa bywa, finał rozczarowuje na całej linii. Autentycznie, nie miałem pojęcia co się stało na ekranie. W sumie dwa ostatnie odcinki widziałem dwa razy i nie umiem wyjaśnić co się stało i czemu tak się stało. Ot, scenarzysta tak wymyślił i tyle. Przejdę teraz szybko do kwestii grafiki i animacji – tu jest dość dobrze. Aczkolwiek, przez długi czas myślałem, że główna bohaterka i parę innych postaci to krewni Krillina, bo nie mieli nosów. Dopiero potem odkryłem, ze rysownikowi nie chciało się ich dorysowywać i są widoczne jedynie z profilu. Bezsens na całej linii! Nic nie mogę też powiedzieć o muzyce – ani opening ani ending nie sprawiły, ze chciałem je oglądać za każdym razem (jak w przypadku np. Rozczarowanych). Także daleko im do utworów z Railguna. Kończąc tę krótką recenzję muszę wystawić ocenę… I tu mam niezłą zagwozdkę. Bowiem, pomimo wymienionych mankamentów, jest to całkiem niezłe anime (poza zakończeniem, ale o tym już wspomniałem). Zatem pierwszy raz w życiu muszę nieco naciągnąć ocenę i dam 3-/6. Do zobaczenia za tydzień!
  13. Już wiem - otrzymałem go z AC: Odyssey . Tak mnie wciągnęły przygody Kassandry, że o tym zapomniałem . Rogue ma dość przeciętną fabułę, fakt. Ale muszę przyznać, że świetnie spina wątek "amerykańskich" części AC z Unity. Podobało mi się też, że konflikt został pokazany od strony Templariuszy.
  14. Trójkę już recenzowałem na moim blogu, ale muszę przyznać, że jest to jedna z części, do której mam pewien sentyment. Jasne, Brotherhood i "jedynka" były świetne, ale pływanie statkiem (świetnie rozwinięte w Black Flag, Rogue oraz Odyssey) oraz inne podejście do rozwoju osady sprawiały, że uwielbiałem 'trójkę". Podobał mi się też ciąg chronologiczny Black Flag - Rogue - Unity - "trójka". Jedynie protagonista mnie irytował - dla mnie był nijaki po Ezio i Altairze. Co do Remastera - otrzymałem go jakiś czas temu od Ubisoftu za free (nie pamiętam czemu ;)) i będę musiał w końcu w niego zagrać. Może przy okazji przekonam się czy z Królem Waszyngtonem faktycznie jest tak źle ;).
  15. Ja zwykle wybieram wtedy Cities Skylines albo Tropico 5. A teraz ETS 2 dołączył do tej listy .
  16. Nie nazwał bym tego "odprężającym", ale to miła odskocznia od mordowania kolejnych istot w innych grach . Cóż, w życiu tylko jedna gra wyścigowa sprawiła, że nie mogłem się od niej oderwać - Need For Speed Porsche 2000.
  17. Przed Świętami mój brat kupił sobie nowego kompa i otrzymał kod od Intela na różne „dobra”. Wśród nich znalazł się kod STEAM na Euro Track Simulator 2. Żaden z nas nie jest fanem symulatorów, ale kod sobie wziąłem. Po mojej niezwykle krótkiej przygodzie z Symulatorem Farmy 2019 spodziewałem się dokładnie takiego samego scenariusza. Szczególnie, że – choć posiadam prawo jazdy – kierowca ze mnie kiepski. Tymczasem… Zacząłem od założenia własnego kierowcy, nazwy firmy i lokalizacji. Tak powstała Gwen May, firma „Trucking” (pierwsze co mi przyszło do głowy, bo nie wiązałem z tą grą żadnych nadziei) z siedzibą w Londynie. Niemal od razu użyłem Cheat Engine’a (bo czemu nie? :P) i ruszyłem w trasę. Oczywiście już za bramą firmy musiałem pomylić strony jezdni (ach, ta Anglia :D). Jednakże, z każdą minutą było coraz lepiej i lepiej, ku mojemu zaskoczeniu. Na początku porozwoziłem trochę towarów po Wyspie, ale w pewnym momencie poczułem potrzebę pozwiedzania Europy. Korzystając ze świątecznej wyprzedaży na STEAM dokupiłem Europę Środkową (żałuję, że jednak nie Włochy…) oraz Skandynawię i Sylwestra spędziłem na przejeździe z Londynu najpierw do Krakowa, a potem do Lublina. I muszę przyznać, że model jazdy jest całkiem przyjemny. Ogromnym plusem jest też możliwość dodania własnej muzyki i słuchania jej podczas jazdy. Toż to prawie GTA . Źródło Niestety, wszystkie miasta wyglądają identycznie: siedziba firmy, którą można kupić, znacznik z naczepami, jeden sklep z nowymi TIRami, hotel i stacja benzynowa. Trochę szkoda, bo można się było pokusić o jakąś personalizację różnych miejsc – przynajmniej stolic krajów. Zdziwiła mnie także mała ilość pojazdów NPC (nigdy nie miałem korka – nigdzie!) i kompletny brak jakichkolwiek przechodniów. Oznacza to jedno - nie da się szeryfować . Inna sprawa, że AI jest dosyć głupie – jeden przykład: jechałem sobie spokojnie, z naczepą. Byłem na drodze z pierwszeństwem. Pojazdy zatrzymały się, by mnie przepuścić… ale gdy już zjeżdżałem ze skrzyżowania jakiś pojazd wyjechał z podporządkowanej przywalił mi w naczepę. Nie wiem czemu to zrobił. Co gorsza – dostałem za to karę pieniężną. Kolejnym zgrzytem były ograniczenia prędkości. Jeśli dobrze pamiętam to obowiązują one po znaku – w tej grze jednak zauważyłem, że zaczynają się „na” znaku. Co doprowadziło do kilku zdjęć z fotoradarów, bo zwykle nie miałem szansy zwolnić. Szczególnie, że korzystam z tempomatu (zresztą, to najlepsze możliwe rozwiązanie w tej grze). Jednocześnie, podobało mi się, że pojawiają się random encounters – wygląda to super… Aczkolwiek, raz zdarzyło mi się, że wirtualna policja nie zablokowała całego pasa – wyglądało jakby zablokowano tylko kawałek. Musiałem tamtędy pojechać i miałem problem - bo okazało się, że musiałem przejechać obok śmigłowca LPR... Ogólnie, gra mogłaby być całkiem niezła do nauki przed prawem jazdy. O ile ktoś ma kierownicę, oczywiście. Niemniej, do gry niebawem wrócę, bo potrzebuję nieco odpoczynku od mordowania NPCów. I jeśli miałbym w tym momencie ocenić tę produkcję to dałbym jej 4,5/6. Jednocześnie chciałbym poznać Wasze zdanie na temat tej gry i innych symulatorów. Szerokości!
  18. Raczej nie nazwałbym tych osób "idiotami". Moim zdaniem są to w większości ludzi, którzy mieli/mają problemy psychiczne (choćby związane z prześladowaniem) lub są cynicznymi cwaniakami (Breivik). Nie do końca rozumiem co masz na myśli pisząc o cenzurze ;). Jeśli chodzi o "gry z gwałtami" (jak ten tytuł co dwa lata temu wywołał tyle kontrowersji na STEAM) to jestem za. Ja jednak spodziewałem się Columbine High School na pierwszym miejscu. Ale Breivik też był prawdopodobny ;). Nie nazwałbym tego "krucjatą". Ot, lubię się ponabijać z takich ludzi . Ogólnie, dla mnie najgorsze jest to, że żaden z tych Prof. S. Jonalistów nie podejmuje nawet próby spojrzenia na te sprawy obiektywnie. Widzą informację o grze komputerowej i na tym budują swoją narrację - olewając wszystkie inne wątki. Nie wspominając już o takim przypadku, jak ten z wpisu - gdy podają jakichkolwiek źródeł swojej "wiedzy"!
  19. Witajcie w 2021 roku! Zacznę od pewnej myśli - choć mamy już trzecią dekadę XXI wieku to wciąż pojawiają głosy, że gry komputerowe "tworzą" morderców. Często widząc gdzieś na Facebooku komentarz napisany z taką "tezą" dorzucam swoje trzy grosze pytając np. „czy przemoc nie istniała przed grami komputerowymi?”. Zwykle dostaję wykrętną odpowiedź, ale całkiem niedawno otrzymałem link do strony ciekawe.org. I okazało się, że to całkiem niezły materiał na MSMa. Bowiem ta strona określa się mianem "popularnonaukowej" (nie zetknąłem się z nią nigdy wcześniej – może macie jakieś doświadczenia?), lecz zrobiła coś, z czym powinna walczyć - czyli antynaukowymi bzdetami. Dodatkowo, tekście nie uświadczymy ani jednego źródła (coś mi to przypomina). Przechodząc do sedna - tekst „10 przestępstw powiązanych z grami komputerowymi”, autorstwa Nawaka, został opublikowany na wspomnianym portalu „3 lata temu” (post na Facebooku pojawił się 28 maja 2018 roku). Nie dokonywałem żadnych zmian w tekście – poza paroma skróceniami (było ich naprawdę niewiele, bo żal mi było ciąć taki „diament”), ale to chyba oczywiste. Link, tradycyjnie, na końcu. Media nazwały to „szałem”, bo jest to bardzo chwytliwe hasełko - a jak dobrze wiemy media wszelkiej maści uwielbiają tak pisać. Odnośnie sprawy - sześciu (bo tylu ich było według „abcNews”) nastolatków zaczęło napadać na osoby znajdujące się w nowojorskim New Hyde Parku. Według tego samego źródła zostali aresztowani, gdy otoczyli, zatrzymali i zaatakowali kijami i łomami przejeżdżającego vana. Jednego z napastników zatrzymał kierowca pojazdu, a pozostali wpadli w ręce policji niedługo później (uciekli, gdy kierowca wysiadł). Jeśli – jak stwierdzili po aresztowaniu – naśladowali zachowanie Nico Bellica to znaczy, że nie odróżniają fikcji od rzeczywistości i powinni być leczeni psychiatrycznie. Bo taka linia obrony jest dobra dla - bo ja wiem - 7 latka? Autora nieco poniosła fantazja. Część faktów się zgadza, ale nie wszystko. Owszem, Nathon Brooks strzelał w nocy do swoich rodziców i oboje przeżyli. Jednakże, według artykułu BBC tym, co pchnęło go do popełnienia tego czynu był zakaz… wzięcia udziału w turnieju koszykówki. Takiej realnej. Wiecie, piłka, dwie drużyny, kosze zawieszone kilka metrów nad ziemią. Rzeczywiście, miał także zakaz korzystania z elektroniki, lecz to nie było przyczyną tragedii. Autor „zapomniał” także wspomnieć, że Nathon prawdopodobnie ma zaburzenia psychiczne (np. zaburzenia depresyjne) i – w pewnym sensie - żałował swojego czynu – „Nie wiem co sobie myślałem”, „Czułem się winny, ponieważ jak mogłem zrobić coś takiego i nawet nie wiedzieć czemu to zrobiłem?” - takie zdania (według tego samego artykułu) wypowiadał w rozmowie z policjantem po zdarzeniu. Szkoda, że nie ma tu żadnego linku – bowiem nie znalazłem takowych słów (może strona, z której Autor je wziął już nie istnieje? Dlatego przydałyby się źródła…). Co ciekawsze, na stronie abc.net.au w zakładce „Fact Check” znalazłem informację, iż w 2012 roku ilość zabójstw w Nowej Południowej Walii była najniższa - biorąc pod uwagę przedział 1990-2013 roku (0,9 ofiar na 100000 osób). Tym razem Autor nie doczytał całości historii Devina Moore’a. Owszem, wspomniane zabójstwa oraz to, że twierdził, iż zbrodni dokonał pod wpływem GTA: Vice City to prawda. Taka była jego linia obrony. Co więcej, jego adwokat próbował zrzucać winę za to zdarzenie właśnie na tę grę Rockstara oraz na to, że Devin był molestowany przez ojca w dzieciństwie. Autor również nie dodał – pewnie znowu „zapomniał” – że sędzia zabronił obronie przedstawiania przygód Tommy'ego Vercetti'ego jako dowodu . A tego wszystkiego można łatwo się dowiedzieć przeglądając Wikipedię oraz po kilkuminutowym szperaniu w Sieci (przykład – The Register). Już pisałem o tej sprawie. Nie rozumiem co ona tu właściwie robi, skoro – co Autor słusznie zauważył – tłumaczenie o uzależnieniu od gier zostało uznane za niewiarygodne. Dodatkowo – o czym wtedy pisałem – dlaczego nastolatek z zaburzeniem psychicznym miał zakaz grania w gry, ale broń palna leżała w niczym niezabezpieczonej szafce? Chwila, chwila, chwila! Tym razem Autor przesadził. Ponownie odwołam się do angielskiej Wikipedii, bo widzę, że Autor nie zajrzał do żadnego źródła. Idźmy po kolei – Don, ojciec Evana, nie tylko „brał udział w strzelaninie”, ale uzbrojony wdarł się do redakcji „Anchorage Times”, ponieważ nie chcieli wydrukować jego politycznego listu i się wkurzył. Nie było żadnej strzelaniny – Don wziął zakładników, ale szybko się poddał i został aresztowany. Matka zaczęła pić, więc Evan trafiał do kolejnych rodzin zastępczych, gdzie był często molestowany i poniżany. Idąc dalej, Autor ma rację, że chłopak był prześladowany w szkole i w końcu pękł. Co ciekawe, broń, której użył Evan jest bardzo popularna w USA - był to Mossberg 500: Jednakże, Autor zamiast jednak skupić się na tym skąd Evan wziął broń (może kupił ją w szkolnym sklepiku?), ku mojemu zaskoczeniu, oparł swój tekst na słowach ojca (który sam święty nie był) i obarczył winą grę DOOM. No, pięknie. Nie wiem kim jest Autor, ale błagam los, by nie prowadził poradni psychologicznej ani w żaden inny sposób nie pracował z ludźmi z jakimikolwiek zaburzeniami (nawet dysgrafią). Tu już nie jest tak łatwo. Zabójca popełnił samobójstwo, więc trudno określić jakie faktycznie były jego motywy. Jednakże, według informacji, które znalazłem na CBC.ca miał on obsesję na punkcie broni palnej. Należał do "Canadian Forces Leadership and Recruit School" (aczkolwiek nie odbył treningu z bronią palną) oraz… do lokalnego klubu strzeleckiego (źródło). Według skrawków informacji, które znalazłem był on także zafascynowany strzelaniną w Columbine (która także znajdzie się na tej liście, nie martwcie się). Okej, przyjmuję to. Z tym punktem się zgadzam. Aczkolwiek, Autor z jakiegoś dziwnego powodu spycha na margines to, ze Lanza miał sporo problemów osobistych. Dodatkowo, prawdopodobnie cierpiał na syndrom Aspergera (The New Yorker) oraz zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne (Politico). Broni też nie wziął z Call of Duty, lecz z niczym nie zabezpieczonej szafki we własnym domu – jego matka miała obsesję na punkcie broni i uczyła swoje dzieci strzelać (CBS New York). Ponownie Autor bierze za pewnik „powszechną opinię”. Jakby było to jakiekolwiek źródło wiedzy (no, chyba, że dla antyszczepionkowców albo płaskoziemców). Ponownie, trudno określić co było faktyczną motywacją dla obu zabójców. Jednakże, według informacji ze strony police1.com nie mieli oni chorób psychicznych. W tym samym tekście można znaleźć informację, że jeden z zabójców był „psychopatą” (w sensie osobowości, nie chorób psychicznych), natomiast drugi był podatny na depresyjne myśli oraz łatwo popadał w paranoję. Ale ponownie – najłatwiej znaleźć kozła ofiarnego. Autor znowu zepchnął na margines to, co było najważniejszą motywacją Breivika – likwidacja (jak to nazywał) „marksistowskich zwolenników multikulutralizmu”. Dodatkowo, chodził na strzelnicę (powodzenia w uczeniu się obsługi broni na podstawie jakiejkolwiek gry – niezależnie od tego czy używa się pada czy myszy i klawiatury), miał pozwolenia na broń, którą kupił z legalnego źródła . Karabin Ruger Mini 14 nazwał Gungir (od mitycznej włóczni Odyna, którą zawsze trafiał w cel), natomiast pistolet Glock 19 – Mjölnir (którego nazwy chyba nie muszę tłumaczyć?). Czy to oznacza, że winą należy obarczyć też mitologię nordycką? Powyższe informacje znalazłem na stronie „Security in practice”. Na zakończenie podzielę się z Wami pewną myślą – dlaczego Autor popełnił tak bzdurny tekst? Przecież to naprawdę brzmi jak te wszystkie artykuły płaskoziemców, a nie poważny tekst na stronę popularno-naukową. Kompletnie tego nie rozumiem – przecież mi wystarczyło około 2 godzin, by sprawdzić wszystkie informacje, które Autor podał. Zatem w czym trudność, by robić to samo przed opublikowaniem takiego tekstu? I ponownie pytanie z początku – dlaczego Autor nie podał żadnego źródła na poparcie swoich tez? Na zakończenie – link do oryginału. Do zobaczenia za tydzień!
  20. Znalazłem screena z tej przejażdżki . Nawet nie pamiętałem, że go robiłem : edit - teraz powinno działać. Coś mnie Forum Actionum nie lubi z tymi obrazkami
  21. Nie jestem pewien. Odnośnie "dwójki" to spotkała mnie zabawna sytuacja, gdy nie mogłem zatrzymać żadnego samochodu (bo byłem tuż obok autostrady, a to nie GTA). Nie chciało mi się cisnąć z buta do zadania (czy czegoś). Wtedy zobaczyłem pojazd obsługi - czterokołowy, ale bez kierownicy. Zdziwiłem się, ponieważ mogłem z nim wejść w interakcję poprzez smartfon. Zatem wskoczyłem i po chwili ruszyłem. Po długim czasie dowlokłem się na najbliższy parking, gdzie przesiadłem się w coś bardziej konwencjonalnego . Zabrzmiało to jak opowieść z "Chwili dla CIebie", ale cóż :D.
  22. Ach, Watch_Dogs - seria, którą już dwa razy próbowałem polubić, ale jakoś mi nie wyszło... Choć uwielbiam Asasyny i przyjaźnie patrzę na Far Cry'e to jednak z WD jakoś nie mogę się dogadać. Model jazdy mnie odrzuca, strzelanie nie daje frajdy, a zabawa smartfonem po jakimś czasie mnie nudzi. Zacząłem od "jedynki" - było spoko przez 2-3 godziny. Potem rzuciłem ten tytuł w kąt i nigdy do niego nie wróciłem. Z kolei po ostatniej konferencji Ubisoftu podszedłem do "dwójki" (skoro dostałem ją za darmo to czemu nie?), która miała być mniej mroczna i bardziej "asasyńska" niż jedynka. Pograłem może jakieś 6 godzin i znów to samo. Aczkolwiek, do dwójki planuję kiedyś wrócić.
  23. Przyznam się Wam, że siadając do tego wpisu zastanawiałem się co napisać. Początkowo chciałem napisać o świętach w grach, ale zmieniłem zdanie. Powód był dość prosty - rok 2020 z całą pewnością będziemy jeszcze długo wspominać z całkowicie innych powodów. Muszę przyznać, że tak dziwacznego roku jeszcze nie widziałem. A podobno 2012 miał być okropny – chyba tylko dla tych, co oglądali ówczesne Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej i kibicowali Polsce :P. Niemniej, czas Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku (w teorii) daje nam nadzieję na lepsze czasy. Jak to mówią Chińczycy: 不要忘記以後閱讀我的博客. Pisząc ten krótki wpis chciałbym Wam przede wszystkim życzyć zdrowego, bezpiecznego i spokojnego zakończenia tego dziwacznego roku oraz tego, by rok 2021 był bardziej user-friendly i żeby wszystko wróciło do normy. Trzymajcie się (byle w bezpiecznej odległości i w maseczkach ;)). Do zobaczenia w drugiej połowie stycznia!
  24. Pamiętam i wydało mi się to głupie - nie po to rozbudowywałem osady, by je teraz napadać i niszczyć. Co innego jakbym mógł zebrać osady i np. zaatakować Diamond City., by przejąć władzę nad całym Commonwealth. Grałem kiedyś w "trójkę" i szkoda, że nie można jej nigdzie kupić, bo była świetna. Tu "złe" zakończenie samo pchało się pod nos, bo nie wystarczyło złota na "dobre" zakończenie (chyba, ze ktoś miał zmysł do kupowanie/sprzedawania nieruchomości... albo użył kodów). Brzmi kusząco - ale czy da się tłumić te bunty krwawo i zmusić mieszkańców do posłuszeństwa?
  25. O moralności graczy pisałem już na tym blogu , ale ostatnio zacząłem się zastanawiać nad czymś innym – dlaczego, mimo wyboru – gracze rzadko dostają możliwość bycia tym złym, wrednym i najgorszym. Oczywiście, są wyjątki – takie Dungeon Keeper czy Dungeons są – technicznie – symulatorami Władcy Ciemności. Więc je muszę pominąć. Zacznę od mojego ulubionego Jedi Academy, gdzie w pewnym momencie mogliśmy pójść drogą Sithów. Pamiętam rozczarowanie, gdy okazało się, że jedyną różnicą jest możliwość mordowania także „dobrych” Jedi oraz inna ostatnia walka. I tyle. Może gdyby wypuścili część trzecią… A tak – czułem niedosyt i nie czułem się jak nowy przywódca Sithów, który w przyszłości podbiłby całą galaktykę. Podobne odczucia miałem Dark Messiah of Might and Magic. Wybór między dobrym a złym zakończeniem pojawia się w pewnym momencie… i na nic nie wpływa! Jedyną różnicą są drobne zmiany w fnałowej cutscence. A szkoda – liczyłem, że będę mógł zrobić rzeź i zostać Złym Lordem. Być może chcieli to rozwinąć, ale – póki co – o sequelu nie ma żadnych informacji. Kolejne rozczarowanie dotyczy Skyrima. Liczyłem na możliwość bycia tam złym, szczególnie, gdy w dodatku Dawnguard mogłem dołączyć do wampirów. Specjalnie chciałem stworzyć złego „krwiopijcę”, by siać zniszczenie w Tamriel… I się srogo zawiodłem. Nie dość, że Vampire Lord jest dość słaby to „przepotężne” zasłonięcie słońca niewiele daje – nawet nie można stworzyć własnej armii wampirów, by siać zniszczenie w Skyrim. Nie mówiąc już o tym, że gra nie pozwala na zapędzenie się i jednak trzeba robić także „dobre” rzeczy. Na szczęście zawsze można zapisać i pozabijać wszystkie postacie w grze. Tylko trzeba najpierw znaleźć moda wyłączającego nieśmiertelność niektórym NPCom. Chyba jedynie w Dragon Age Inquisition czułem, że moje złe zachowanie ma jakiś wpływ na to, jak mnie traktują postacie przyboczne. Ale tylko oni, więc nie widziałem sensu we wkurzaniu sojuszników – gdybym mógł wywołał wojnę np. z Orlais i obalić cesarzową to co innego. A Wy jak sądzicie – chcielibyście, dla odmiany, zagrać „tym złym”? Do zobaczenia za tydzień!
×
×
  • Utwórz nowe...