Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1191
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    112

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. W niedawnym MoG wspominałem o pewnej „mądrej” książce i obiecałem, ze jeszcze w tym roku ją opiszę. A ja staram się dotrzymywać obietnice . Przed Wami Nicholas Kardaras, Ph. D.(tak jest podpisany) i jego książka pt. „Dzieci ekranu”, wydana w 2016 roku. Ze względu na fakt, że Autor napisał całkiem sporo a nie chcę Was zamęczać przed Świętami to drugi wpis o tej pozycji pojawi się gdzieś po Nowym Roku . Przyznam, ze treść nie jest tak całkowicie zła - bywały gorsze teksty. Ale i tak znalazło się dość dużo głupot, więc nie daję tagu MoG . Na początek wywiad z innym naukowcem – doktorem Andrew Doanem, który opisuje swoje przeszłe uzależnienie od gier komputerowych… i nieco gubi się w zeznaniach, jeśli chcecie znać moje zdanie. Ale „nie uprzedzajmy faktów”. Ten fragment jest okej, ale Pan Doktor już sygnalizuje swoje podejście do tematu gier – choćby przez porównanie ich z narkotykiem. Myślicie, że to koniec historii? Teraz nadchodzi najlepsze: Coś mi tu śmierdzi. Przede wszystkim – co, w tym kontekście, oznacza „upuścił”? Podszedł i pyrgnął mu na biurko płytę z grą? Dlaczego? A Pan Doktor, zamiast ją wywalić, zainstalował jej zawartość? Dodatkowo, przecież WoW to abonamentowe MMORPG, więc Pan Doktor musiał założyć konto, opłacić je… Jasne, Pan Doktor mógł użyć tzw. „skrótu myślowego”, ale mam dziwne przeczucie, że Pan Doktor wcale nie mówi nam całej prawdy… Teraz zajmijmy się Autorem, który w dalszej części tego rozdziału powołuje się na dra Doana, ale to są już jego słowa: Cóż, nie jest to nic odkrywczego – i nie ma tu nic przesadnie głupiego… Choć nie, jest – nie wiem czemu gry typu Tetris (swoją drogą to chciałbym zobaczyć jakie inne gry należą do tej części „piramidy”…) miałyby być „gorsze” niż telewizja. I w sumie to jestem ciekaw gdzie w tej piramidzie znajdują się książki (by było "cyfrowo" - ebooki). W sumie podoba mi się też gradacja "bardziej potężne". Nie wiem czemu, ale kojarzy mi się z Dragon Ballem . To jest dla mnie bardzo dziwnie – rozumiem, że gry pobudzają, ale - ponownie - coś mi tu nie pasuje. W wyciętym przeze mnie fragmencie pojawia się stwierdzenie, że owemu żołnierzowi za kurację wystarczyło odstawienie gier oraz... odstawienie środków nasennych, bo „nie działały z powodu nadmiernego grania”. Przyjąłbym takie tłumaczenie, ale w tej sytuacji jest mocno nielogiczne. Zastanawiam się także czy Autor i Pan Doktor wzięli pod uwagę, bo ja wiem, że opisywany żołnierz mógł być jednostkowym przypadkiem? Dodatkowo – zastanawia mnie co to znaczy, że „chciał odcinać głowy ludziom”? Biegał z maczetą albo piłą mechaniczną, czy tylko sobie gadał? Ale najlepsze przed nami: O, a tu Autor jednak zauważa, że ludzie są różni. Dziwne, zwykle spychologowie wrzucają wszystkich do jednego worka… W tym momencie mój mózg poszedł na kilkugodzinny urlop… Psychiatra ze mnie żaden, ale stres pourazowy pojawia się po przebytej traumie. Według angielskiej Wikipedii PTSD wiąże się m.in. z bezsennością oraz (niekiedy) próbami samobójczymi i samookaleczeniami osób cierpiącymi na to schorzenie PSYCHICZNE. Yyyyy… czy mam rozumieć, że weterani obu Wojen Światowych (i wcześniejszych wojen), u których również zdiagnozowano PTSD mieli lepiej, bo nie było wówczas gier? I mówimy tu o osobach, które m.in. boją się dźwięku wystrzału (w zależności od tego z jakiego powodu dostali PTSD)? Serio, Panie Doktorze? A dalej jest jeszcze lepiej: Aż sobie wygooglałem nazwisko „Aaron Alexis” i znalazłem pełny opis sprawy. Autor – z jakiegoś tajemniczego powodu – nie podał czytelnikom całego kontekstu tego zdarzenia. Ale, w sumie, po co? Gry zawiniły i tyle. W końcu fakt, że osiem razy był zatrzymywany, między innymi za strzelanie poza terenem jednostki oraz za przestrzelenie opon w samochodzie jakiegoś mężczyzny (i w żadnym z tych przypadków nie został skazany) nie było najwyraźniej żadnym sygnałem, ze coś z nim jest nie tak i dawanie mu dostępu do broni palnej nie jest najlepszym pomysłem. Oczywiście, nie dowiemy się, ponieważ zabójca zginął od policyjnych kul. Innymi słowy - spychologia próbuje diagnozować osoby, których nie da się już o nic zapytać... Może jest jakiś chętny nekromanta? Co ciekawe, Autor nie napisał również, ze w 2011 roku Alexis został wyrzucony z marynarki wojennej. Co jednak nie przeszkadzało mu wejść tam jak do siebie. ¯\_(ツ)_/¯ Czyli, z tego co rozumiem, nie byłoby żadnej wojny, nie istniałby terroryzm a świat pozostałby idylliczną utopią, gdyby wszyscy się wyspali? GENIALNE!! Źródło Na tym zakończę. Życzę Wam ciepłych, radosnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia, szampańskiego Sylwestra oraz pełnego sukcesów Nowego Roku 2020. I wyśpijcie się porządnie, żeby nie było żadnej strzelaniny .
  2. W rozmaitych msm-ach, które opisywałem na moim blogu pojawił się motyw braku przyjaźni między "samolubnym bohaterem" a innymi postaciami (choćby w ostatnim MSMie). Każdorazowo zastanawiałem się nad tym i za każdym razem dawałem przykład z Gothica. Ale czas napisać o tym więcej. Zacznijmy od tego, że Bohater zwykle zdobywa przyjaciół podczas swojej podróży (czegokolwiek ona dotyczy). Spójrzmy więc na wspomnianą grę PB - przez trzy części Bezi poznaje sporo osób i można spokojnie napisać, że - niezależnie od jego wyborów w "trójce" - ma trójkę conajmniej czwórkę przyjaciół: Lestera (dzięki @SerwusX ), Diego, Miltena i Gorna. Ten drugi jest zresztą pierwszą osobą, która nie jest nam wroga w Kolonii. Ba, Diego pomaga Beziemu praktycznie bezinteresownie - i przestrzega, by nie mówić za dużo, jeśli bohater wyjawi mu informacje o liście do magów ognia. Co ciekawe - w “dwójce” Bezi mu się odwdzięcza za to, a potem Diego dołącza do naszej wyprawy. Z kolei przyjaźń z Miltenem i Gornem ma nieco inne fundamenty - wspólne przeżycia za Barierą. Szczególnie mam tu na myśli Gorna, któremu pomagamy we wszystkich trzech częściach “jak wojownik wojownikowi”. Źródło Przechodząc dalej mamy właściwie mistrzów w tworzeniu tego typu relacji Bohater-NPC, czyli BioWare. Na przykładzie Inkwizycji - Inkwizytor(ka) poznaje po drodze sporo osób, z niektórymi się zaprzyjaźnia (choć nie musi), z innymi może się pokłócić a z jeszcze innymi wdać w romans. W moim przypadku dwukrotnie była to Sera - nic nie poradzę, że ta postać jest bardzo ciekawa :). Mniejsza - grunt, że ponownie - wspólny cel, przeżycia oraz - w dość znacznym stopniu - nasza postawa wobec tych NPCów może zmienić ich nastawienie do nas. najlepszym przykładem jest Kasandra, która najpierw oskarża nas o zabicie wszystkich w czasie Konklawe, by ostatecznie (o ile nasze wybory będą właściwe, rzecz jasna) otworzyć się na nas i nawet zostać przyjaciółką Inkwiztora(ki), a nawet jego ukochaną. Ewentualnie nową Boską. Jeśli chodzi o przyjaźń w DAI to wydaje mi się, że najbardziej przejmowałem się Cullenem. Serio, jego uzależnienie od lyrium i decyzja z tym związana (za każdym razem kazałem mu rzucić to draństwo) dawała mi poczucie, że mam wpływ na losy tej postaci i moim zaangażowaniem w jego problem zyskuję jego sympatię. Kolejnym ciekawym przykładem jest GTA IV i rodzinne więzi (które też są formą przyjaźni) Niko z Romanem. Jak wiemy, z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, ale w tym przypadku główny bohater troszczy się o swojego przygłupiego naiwnego eee… "czasami" wpadającego w tarapaty kuzyna. Co więcej - chroni go przed prawdą o losie jego matki. I, rzecz jasna, trzeba znosić jego chęć wypadów na kręgle :). Podczas rozgrywki Niko zaprzyjaźnia się także z innymi postaciami - najbliżej, oczywiście, z Kate McReary, ale ich związek, jak wiemy, kończy się źle lub tragicznie (w zależności od naszych wyborów). Źródło Długo zastanawiałem się nad kwestią Fallout 4. Właściwie Sole Survivor zdobywa tylko dwójkę przyjaciół - Nicka Valentine’a oraz Piper Wright, choć co do obu mam pewne wątpliwości - detektyw jest technicznie maszyną i trudno określić czy odczuwa takie rzeczy, z kolei dziennikarka… cóż, przez większość gry miałem ją za przyjazną postać, ale niekoniecznie przyjaciółkę mojej postaci. Jakoś nie odczuwałem więzi między nimi… Tak samo, nie odczuwałem więzi z Prestonem. Jasne, uwielbiam motyw budowania w F4, ale sposób, w jaki zleca nam zadania (niby jestem Generałem, a to on mi wydaje rozkazy - ciekawe) doprowadzał mnie do szału. Źródło W kwestii przyjaźni warto wspomnieć też o grach z serii Total War. Przyjaźnie, sojusze, unie i wojny - to codzienność w tej serii. Choć, rzecz jasna, w polityce nie istnieje pojęcie przyjaźni . Również w serii Assassin's Creed pojawia się przyjaźń. W "jedynce" mamy na to najlepszy przykład - Altair i Malik. Choć ten drugi traci rękę przez bohatera to jednak, widząc jego wewnętrzną przemianę, wybacza mu błędy, a pod koniec otwarcie staje po jego stronie w walce z własnym Mentorem. I to się nazywa przyjaźń. Z kolei w Odyssey mamy nieco mniej typowy wątek - Kassandra (lub Alexios, ale ja będę pisał z jej perspektywy) od początku gry przyjaźni się z dziewczynką imieniem Phoibe, a nawet daje jej drewnianego orła. Kiedy dziewczynka zginęła uznałem - czy raczej: Kassandra zdecydowała - że Alexios jest już nie do uratowania i przez resztę gry dążyłem do jednego - zabicia go. Brzmi to dziwnie, ale ten moment był dla mnie przełomowy, choć do decyzji zostało mi wówczas wiele godzin. Na koniec zostawiłem sobie Skyrima. Tu z kolei miałem inny kłopot - gra z jakiegoś powodu zmuszała mnie do polubienia Delphine a ja na każdym kroku miałem jej dość. Wszyscy na około trąbią o tym, że Bohater zabił Smoka i wchłonął jego duszę, Siwobrodzi wręcz wydarli się na całe Tamriel wołając Dragonborna… a ta najpierw musiała mieć pewność. Co gorsza - potem cały czas jesteśmy jej chłopcem/dziewczynką na posyłki. Szkoda, że nie da się powiedzieć jej by się odczepiła - jej "pomoc" i tak okazała się całkowicie zbędna. Źródło Innym dramatem jest kwestia małżeństw w Skyrim. Cieszy mnie, że wprowadzili tę mechanikę, ale coś poszło bardzo mocno nie tak, jak powinno. BioWare dobrze to rozwiązał a tu Bethesda zaserwowała nam najgłupsze możliwe rozwiązanie. Nie dość, że pula NPCów jest ograniczona, nie ma wszystkich ras to jeszcze miałem wrażenie, że jakieś 3/4 “kandydatów” została dopchnięta na listę na siłę. Tak naprawdę z kobiet sensowne są tylko Ysolda, Muiri, Aela, Lydia i Sylgja, a z facetów chyba tylko Vilkas i Erik. Przynajmniej takie jest moje zdanie . Oczywiście wybrałem tylko kilka przykładów i zdaję sobie sprawę, że jest ich o wiele więcej. Może jakieś podrzucicie?
  3. W październiku pisałem o książce Mario Puzo, którą przeczytałem w formie ebooka podczas wakacji. Dziś poznacie platformę, dzięki której polubiłem "wirtualne książki". Nieco zwlekałem z napisaniem tego tekstu, ponieważ w międzyczasie aplikacja dostała sporą aktualizację, która zmodyfikowała niektóre funkcje. Na początek muszę zaznaczyć, że Legimi jest moim pierwszym pełnym kontaktem z ebookami. Aplikację poznałem dzięki Miejskiej Bibliotece Publicznej w Lublinie, która swoim czytelnikom udostępnia (za darmo) kody do tej niej. Oczywiście, jest też możliwość wykupienia abonamentu (co daje dostęp do większej liczby pozycji, rzecz jasna) - koszt to około 40 zł miesięcznie. Aplikacja umożliwia też dostęp do audiobooków, ale, jako wzrokowiec, nie korzystam z tej opcji . Kłopot w tym, że, mimo bogatej oferty, wielu pozycji tu nie ma. Chcecie przeczytać Świat Dysku? Proszę bardzo. A może chcecie książki z uniwersum Warcrafta? Dobra. A może cykl o Wiedźminie? Ku mojemu zdziwieniu - nic z tego! Choć może to też być wina kiepskiej funkcji wyszukiwania - czasami trzeba szukać po autorze, czasami po początku tytułu - np. szukając książek Roberta M. Wegnera należy wpisać jego pełne imię i nazwisko, a szukając powieści Agathy Christie o słynnym belgijskim detektywie należy wpisać… Poirot! Inaczej pokazuje tylko kilka książek tej angielskiej autorki. NIestety, psuje to przyjemność z “posiadania” wielu książek w kieszeni. Inną wadą są błędy - zarówno w tekście (co zdarza się także w papierowych wydaniach, ale przydałoby się to poprawić), jak i takie: (Połączyłem dwa zrzuty ekranu, jakby ktoś pytał ) Czasami wielokrotne przełączenie strony pomaga, ale nie zawsze… Do tego dochodzą dziwnie zrobione przypisy - jest to szczególnie widoczne w książkach Terry’ego, gdzie - jak wiadomo - przypisy czasami są dość zabawne. Najczęściej aplikacja pozwala na kliknięcie przypisu i przenosi nas na koniec rozdziału lub książki - potem wystarczy kliknąć ponownie i wracamy do tekstu - i to jest okej. Jednakże, w niektórych książkach przypisów nie da się kliknąć” i czasami znajdują się tuż pod tekstem, a czasami zbiorczo na końcu rozdziału lub książki. Bywa to irytujące, ponieważ trzeba przeskoczyć całą treść, by przeczytać, co jest tam napisane. Powyższe problemy nie są na szczęście zbyt częste i przez 90% czasu można być skupionym tylko na najważniejszym - czytaniu. Aplikacja pozwala na dostosowanie wielkości czcionki (choć czasem miewa z tym problemy…), pokazuje ile stron ma dana pozycja, na której stronie jesteśmy (lub ile procent mamy przeczytane) i - opcjonalnie - ile minut powinno nam zająć przeczytanie danego rozdziału. Ponadto Legimi pozwala robić zakładki i wyszukiwać treść. Rzecz jasna, jest także możliwość kopiowania treści do schowka. Dodatkowo, apka pokazuje statystyki - tj. ile godzin czytaliśmy w ostatnich dniach - oraz informuje ile dni abonamentu nam zostało. Mimo wszystko jednak nie będę wystawiał oceny. Powód jest dość prozaiczny - nie korzystałem z innych tego typu aplikacji. Polecicie jakieś?
  4. Dawno nie było żadnego MoG (bo MSMy jakoś łatwiej wpadają mi w oczy), więc najwyższy czas to nadrobić. Przed Wami tekst Damiana Gałuszki pt. „Rozważania wokół dyskursu nad grami cyfrowymi w oparciu o ich krytykę ze strony Philipa Zimbardo”, który został opublikowany w „Przeglądzie Socjologii Jakościowej” w 2019 roku – czyli nówka :). Korzystałem z wersji elektronicznej, więc link znajdziecie na końcu. Autor wziął „pod lupę” książkę Philipa Zimbardo i Nikity D. Coulombe pt. „Man Interrupted: Why Young Men Are Struggling & What We Can Do about It”. Zaczynajmy: O samej zapowiedzi WHO rozpisywały się rodzime media komputerowa, a ja opisałem swoją przygodę z „testem” udostępnionym przez WHO, więc cieszę się, że Autor wziął się za to „na poważnie” . Zacytowałem ten fragment, ponieważ dalej Autor odnosi się do tych i podobnych wypowiedzi w kontekście omawianej pozycji. Autor chyba nie widział większości tekstów, z którymi ja się stykałem/stykam . A tak serio –jestem pewny, że Autor je widział i zna, ponieważ w dalszej części tekstu je cytuje (jednakże, pomijam to ze względu na ilość miejsca ). Dodatkowo, nie są to tak znane osoby, jak p. Zimbardo. Źródło Ponownie – wszystko to widzieliśmy także w innych MSMach i dobrze, że Autor zwraca na to uwagę. Szkoda, że pewnie mało który naukowiec będzie go cytował, wybierając treści z gatunku „gry tworzą morderców”… Warto dodać, że takie zjawisko także można zauważyć choćby w książkach dr Ulfik-Jaworskiej. Przejdę jednak do sedna – oczywiście wybrałem fragmenty, bo wszystko by się nie zmieściło : Czyli, innymi słowy, p. Zimbardo i p. Coulombe prezentują typowo spychologiczne podejście do tematu gier – "wybieramy sobie badania, które pasują do tezy i wrzucamy je do tekstu, jako prawdy objawione. Wszelkie nie pasujące do tezy fragmenty odrzucamy i fajrant." Z jednej strony jest to nawet śmieszne, że wciąż ludziom chce się tworzyć takie „książki”, z drugiej - potem kolejni "znawcy" biorą to na serio i tworzą kolejne "wypociony"... Cieszy mnie zatem, że Autor zajął się nimi na poważnie . To samo pytanie zadaję sobie za każdym razem - dlaczego autorzy książek i artykułów o grach nie rozumieją, że ich obowiązkiem jest wyjaśnić JAK rozumieją pojęcia, których używają. Tak, jak w tym przypadku - czy nałogowe granie to granie codziennie po 2 godziny? A może codziennie po 8? A może jednak nie ma żadnej granicy i każda osoba jest indywidualnym przypadkiem? Niestety, na te pytania takie teksty nam nie odpowiedzą... Tu z kolei szkoda, że Autor nie zwrócił uwagi, że nie wiadomo ile to jest „większość”. No, chyba, że w tekście są podane konkretne liczby, ale jakoś w to wątpię . Tu akurat nie widzę nic dziwnego w zachowaniu Autorów – w najbliższym MSMie przedstawię Wam książkę, w której można znaleźć powiązanie samobójstw wśród żołnierzy cierpiących na tzw. „shell shock” (czyli Zespół Stresu Pourazowego) z… grami komputerowymi. I piszę to absolutnie serio. Więc tu nie jest jeszcze AŻ tak źle . Uznałem, że warto zacytować cały fragment, bowiem Autor pisze dokładnie to, co ja osobiście uważam – nie zmuszam naukowców do lubienia gier. Ba, uważam, ze dobrze, jeśli ktoś krytykuje branżę rozrywkową (nie tylko gry, ale także m.in. filmy). Ale jednocześnie, dla zachowania obiektywizmu naukowego, MUSI wykazać, że w pełni rozumie podstawy dziedziny, w której się wypowiada oraz nie powinien generalizować i spychać odpowiedzialność za różne zdarzenia na „brutalne gry komputerowe”. Bo wtedy nie uprawia nauki, lecz to, co nazywam spychologią. Dla jasności - pominąłem kilka akapitów, w których Autor pisze, co Autorzy zrobili dobrze. Więc nie jest tak, że tylko ich krytykuje, ale również – za co mu chwała – pokazuje, że nie jest jeszcze tak źle. Źródło Na koniec chciałbym wyrazić nadzieję, że w niedalekiej przyszłości (oby jak najbliższej!) naukowcy zaczną cytować takie osoby, jak Autor, a nie pisane pod tezę pozycje typu „Zabawa w zabijanie”. Choć to raczej tylko marzenie… Obiecany link. Do zobaczenia za tydzień!
  5. Czwarta i ostatnia część mojego zestawienia. Oblivion Czwarty TES pojawił się w czasie, gdy zacząłem interesować się fantastyką - głównie za sprawą serii Gothic ;). Wprawdzie Morrowind mnie ominął, ale Oblivion dość mocno mi się spodobał - przede wszystkim świetnie pokazane były frakcje – każda była na swój sposób unikatowa, czego w późniejszych produkcjach mi brakowało. Najbardziej lubiłem, rzecz jasna, Mroczne Bractwo, ale Gildia Magów też miała swój urok. Do tego Arena, której, z niewiadomych przyczyn, nie było w Skyrimie… Choć już od dawna nie gram w TES IV to wciąż uważam, że był lepszy od „piątki”. Żródło Shogo: Mobile Armor Division Jedna z moich pierwszych gier ever, a z całą pewnością moja pierwsza pełna wersja gry z CDA. Japońska strzelanka z wielkimi mechami była wówczas czymś wielkim – przynajmniej dla mnie, już wtedy fana Dragon Balla, Daimosa i innych popularnych wtedy anime. Szczególnie, gdy wspomniany mech (którego, tak nawiasem mówiąc, można było wybrać z trzech dostępnych modeli na początku gry – ale nie wiem czy czymkolwiek się różniły) mógł się składać i rozjeżdżać żołnierzy (którzy byli przy nim wielkości mrówki). Ech, dobre czasy ;). Szkoda, że gdzieś zgubiłem płytę – choć i tak bym nie grał, bo grafika już niedzisiejsza . Żródło Soldier of Fortune W demo tej gry grałem, gdy miałem jakiej 10 lat. Ultrakrwawa i brutalna w dzisiejszych czasach zostałaby pewnie zakazana w większości krajów. Serio - w tej grze dało się bez problemów odstrzelić nie tylko głowę, ale i dłoń czy stopę przeciwnika. Krew i "flaki" były właściwie kwintesencją tej produkcji - nie byłą to zatem grzeczna gra pokroju SWAT 3, którego opis znajdziecie poniżej. Nic więc dziwnego, że, gdy w CDA pojawiła się jako pełniak ograłem ją wiele razy. Potem wyszła równie dobra dwójka i wyjątkowo kiepska trójka. Ale to jedynce należy się miejsce w zestawieniu (choć dałem logo "dwójki", bo jakoś nie mogłem znaleźć dobrego dla "jedynki"...) Żródło SWAT 3 Zabawne, bo w tę grę grałem w tym samym czasie, co w SoFa. Taktyczna strzelanka, w której najważniejsze było ratowanie zakładników i eliminacja porywaczy - największą satysfakcję miało się, gdy udało się aresztować jak największą ilość tych ostatnich. Oczywiście, grze trzeba było darować idiotyczne AI kompanów, których ulubionym zajęciem było zacinanie się w dowolnych drzwiach. Na szczęście zostało to zrekompensowane przez prosty system wydawania im komend (ba, można było nawet spojrzeć ich oczami – pojawiało się wówczas małe okienko) oraz sporo innych, wówczas świetnych, rozwiązań (choćby konieczność poświęcenia kilku sekund na zmianę broni – co można obserwować w lustrach w grze). Po latach otrzymałem za darmo klucz gog do tej produkcji… i jest to jedyny staroć, w który jestem w stanie grać bez przeszkód. Niestety, z modem… Żródło Worms World Party Last but not least – gra, od której - jak na ironię - zaczęła się cała lista. Już tłumaczę dlaczego: kiedy chodziłem do podstawówki moją wychowawczynią (i nauczycielką matematyki) była wredna baba, trochę taka Dolores Umbridge. Nawet wyglądała podobnie – oczywiście, nie mam na myśli kreacji Imeldy Staunton, lecz opis książkowy: Ten babsztyl zatruł mi trzy lata edukacji – cieszyłem się, że musiałem pójść do gimnazjum, bo nie wytrzymałbym kolejnych dwóch lat z tą wiedźmą. Kończąc tę dygresję wracam do tematu Worms World Party – to właśnie dzięki tej produkcji mój umysł przetrwał, bowiem gdy mnie mocno wkurzyła to wracałem do domu, włączałem kompa, odpalałem WWP, wybierałem drużynę robaków podpisaną różnymi wariantami jej imienia i nazwiska… i rozwalałem je inną drużyną na wszelkie dostępne sposoby. Powtarzałem to aż mi nie przeszło. A teraz proszę nie przysyłać do mnie spychologów . Byłem wówczas u jednej Pani Psycholog… ale to opowieść na inny wpis . Żródło
  6. @NomadP - to świetna organizacja konwentu, nie ma co... Ciekawe czy wyrzucali ludzi siłą z terenu . A tak z ciekawości - organizują jeszcze ten konwent ?
  7. Przez wiele lat chciałem wybrać się na konwent fanów fantastyki i w tym roku, w końcu, mi się udało. Wprawdzie byłem tylko w niedzielę, ale mogłem wyrobić swoje zdanie na ten temat. Bowiem, choć „Falkon” - bo na ten konwent się wybrałem - odbywa się w Lublinie (czyli w moim mieście ) od 2000 roku to jakoś zawsze „coś” mi wypadało... Tym razem jednak kupiłem bilet z wyprzedzeniem i nie było już mowy o wykrętach . Do tego wybierałem się ze znającym ten konwent znajomym, więc miałem przewodnika . Źródło I muszę przyznać, że trochę żałuję, że byłem tylko na jednym dniu. Ale i tak widziałem tłumy zwiedzających, wystawców oraz sporo przebranych osób. Co do tych ostatnich to wielu z tych postaci nie rozpoznawałem, ale widziałem Jokera, szturmowców, Obi-Wana, Spider-Manów, ratowników medycznych [skreślić] i innych barwnych postaci. Oczywiście, znalazło się też parę osób z zawieszkami typu „Free Hugs”, ale albo byli to mężczyźni, albo miałem wrażenie, że gdzieś w pobliżu kręci się prokurator (i to bynajmniej nie przebieraniec). Generalnie jednak było wesoło i kolorowo. Jeśli chodzi o stronę organizacyjną to można było pójść na oddzielną halę i albo wziąć udział w sesji RPG, albo zagrać ze znajomymi. Konwent to także spotkania m.in. z autorami fantasy (jakby Was to interesowało to ich pełna lista jest dostępna tu). Niestety w tym roku mnie to ominęło, ale nie oszukujmy się – spędziłem na „Falkonie” jakieś 2-3 godziny . Naturalnie, chętni mogli kupić niemal każdy gadżet związany z którymś z uniwersów – od anime (pluszowy Zen-Oh!) do seriali (m.in. Gra o Tron). Choć, z czego dość szybko zdałem sobie sprawę, świat Warcrafta praktycznie nie istniał. Widziałem może ze trzy kubki i jakieś koszulki i tyle. Oczywiście, ceny były miejscami zaporowe (6 (słownie: sześć!) złotych za małą kostkę do gry? I to zwyczajną, sześciościenną? Sporo! ), ale takie prawo konwentów (i cen na nich), więc rozumiem i się nie czepiam . Naturalnie, musiałem kupić sobie jakąś pamiątkę. Sęk w tym, że nie mogłem znaleźć nic dla siebie. Znajomy kupił tego sporo, a mi zależało na czymś... nietypowym. I tym sposobem pierwszy raz w życiu postanowiłem kupić loot-boksa! Co lepsze – realnego, namacalnego. Ale z którego świata? Po dłuższym namyśle zapłaciłem 60 zł za torbę z rzeczami związanymi z Dragon Ballem. Jeszcze na miejscu otworzyłem i muszę przyznać, że choć nie były to najlepiej wydane pieniądze w moim życiu to i nie było najgorzej. Oto, co znalazłem w środku: I. Podkładkę pod mysz (jeszcze nie rozpakowana; wybaczcie jakość, zdjęcie wykonane przeze mnie ); II. Magnes na lodówkę z Goku SSJ Blue; III. Przypinkę z Goku Autonomous Ultra Instinct; IV. Dwie podkładki pod piwo, obie z Goku – na jednej w formie SSJ God, a na drugiej zbierającym energię dla Spirit Bomb w Sadze Buu; V. Kubek z fanartem – od lewej: „dorosły” Dende, stary Krillin w stroju Master Roshi’ego, dorosły Goten (?), Gohan, duża Pan w pomarańczowym gi, dziwnie ubrany Goku (z ogonem), równie dziwnie ubrany Vegeta (też z ogonem), dorosły Trunks w zielonym gi (przypomina jego strój z Sagi Buu), Bulla albo młoda Bulma oraz dorosły Uub w pomarańczowym gi... (na konwencie widziałem podobny za 30 zł); VI. Pluszowa zawieszka z Shenronem owiniętym wokół czterogwiezdnej Smoczej Kuli (na ebay za jakieś 42 zł). I tak naprawdę tylko ten ostatni przedmiot mi się przydał jako ozdoba na żyrandol (no, chyba, że stłukę swój obecny kubek ;)). Jednakże, co widzicie po cenie dwóch ostatnich przedmiotów z zestawienia, wyszedłem na plus, zatem nie narzekam :). Przynajmniej, łaska Zen-Oh, nie dostałem poszewki na poduszkę . Podsumowując, było warto się wybrać i z całą pewnością będę chciał ponownie wziąć udział w „Falkonie” w przyszłym roku. A jakie są Wasze przemyślenia na temat konwentów? I czy bywacie/bywaliście na takich (sporo z Was pewnie tak )?
  8. Nie twierdzę, że nie . Hmm... wiesz, jakoś zawsze odrzucałem bycie "Heroldem". Szczególnie, gdy okazało się, że to nie była Andrasta, lecz Boska Justynia - swoją drogą rodzaj Papieża - to też wiem . Mam na Originie. Kiedyś próbowałem, ale jakoś mi nie podeszła. Może niebawem znów spróbuję?
  9. Cóż, wiem, że jest Stwórca (Maker), który porzucił świat (czy cośtam) - Koryfeusz, główny antagonista podstawki DAI twierdzi, że tron bogów jest pusty... Jest pieśń światła (Chant of Light)... I wiem, że elfy mają swoich bogów - tyle jestem pewny . Możliwe . Gdy wiele lat temu grałem w Obliviona wydawało mi się, że coś z tego wszystkiego rozumiem... Ale teraz już nie jestem pewny . No widzisz, jak wygląda moja wiedza o bogach i daedrach z TES . Zaraz to wyedytuję, by lepiej wyglądało . Nie grałem w Morrowinda... O Dagonie w Oblivionie, naturalnie, zapomniałem (ach ta skleroza ), a Dragonborna ukończyłem tylko raz - teraz w Skyrimie docieram maksymalnie do Siwobrodych.
  10. @NomadP - świat Warhammera 40k jakoś mnie ominął, więc dziękuję za zwrócenie na to uwagi . Ujmę to w następnym wpisie "Z życia NPC", który będzie o religijności postaci niezależnych . Prawdopodobnie opublikuję go dopiero przed Świętami .
  11. Przy okazji zeszłotygodniowych Świąt Wszystkich Świętych przyszło mi do głowy, że religia pojawia się także w grach komputerowych. Fakt, nie zawsze odgrywa jakąkolwiek rolę, ale zdarzają się światy z własnymi mitologiami. Najpierw pomysłem o "prawdziwych" religiach - i pierwsze, co przyszło mi do głowy to Medieval 2 Total War i mechanika krucjat/dżihadu. Pisałem o tym przy okazji jubileuszowej listy [link], ale dodam i tutaj: najciekawsza kwestia to prowadzenie rozgrywki Cesarstwem Bizantyjskim (czyli prawosławiem) i podbijanie miast, które były celem krucjaty lub dżihadu i nikt nie mógł nic z tym zrobić :D. Potem w Empire oraz Shogunie 2 też obecny był motyw religii, ale nie był już tak widoczny. Podobne tło religijne pojawiło się także w pierwszym Assassin's Creedzie. Tam także było się "pomiędzy" Chrześcijaństwem i Islamem. I niezależnie od wyznawanej przez nas wiary trzeba przyznać, że neutralny w tej kwestii Altaïr (w grze aasasyni są przedstawieni jako osobny odłam i, z tego co czytałem, tak było naprawdę) był genialnie napisaną postacią. Również "rzeczywiści" pogańscy bogowie przewijają się w grach. Choćby w ostatnim AC w tle przewijają się imiona bogów (Zeus najczęściej, rzecz jasna). Jest też God of War, ale nie grałem w niego, więc się nie wypowiem . Oczywiście, twórcy gier też czasem tworzą własne mitologie. W Polsce chyba najbardziej znana jest mitologia z Gothica, o której ochoczo opowiada Vatras w "dwójce" Do tego należy dodać historie przedstawiane w poszczególnych księgach z "trójki". Muszę przyznać, że zawsze lubiłem tę prostą, ale dość szczegółową "mitologię", choć w "jedynce" została przedstawiona ciut inaczej niż później - przede wszystkim wówczas była mowa, że każdy po śmierci trafia do królestwa Beliara, co potem zostało ciut zmodyfikowane. Jeśli chodzi o samych bogów Myrtany to zawsze najbardziej lubiłem Innosa - a Wy? Również świat The Elder Scrolls ma swoją mitologię. Przyznam jednak, że nigdy jej do końca nie zrozumiałem - w Oblivionie oczywiste było dla mnie, że jestem Dziewięć Bóstw, w tym jedno dodane niezbyt dawno. Lepiej jest to widoczne w Skyrim, gdzie toczy się praktycznie wojna religijna - w końcu m.in. o to, czy Talos był tylko człowiekiem czy stał się bogiem. Potem doczytałem, że różne rasy inaczej nazywają swoich bogów i mają niekiedy okrojony parteon względem "oficjalnej" religii. To jest dla mnie zrozumiałe. Źródło Sęk w tym, że nigdy nie umiałem rozpoznać który bóg jest który. Bo poza Talosem, bogiem-człowiekiem mamy Marę, boginię miłości, Dibellę, boginię kobiet i… całą resztę. A, kojarzę jeszcze Akatosh to ten od smoków. I tyle - trochę przekombinowali . Co gorsza, poza "Dziewiątką" są też Daedryczne Książęta. Z tymi mam trochę lepiej, choć tu nawet nie potrafię zapamiętać ilu ich jest. Dodatkowo, poza Sheogorathem – czyli „tym stukniętym, którym stajemy się na końcu dodatku Shivering Isles” oraz „tym od orków”, czyli Molag Balem Malacathem (dzięki @Pawcio7327 - to tylko świadczy o tym, jak bardzo przywiązałem się do bogów TESa ) reszta niewiele mi mówi... Podobny kłopot mam z serią Dragon Age, choć tu całkiem możliwe, że powód jest prozaiczny – znam tylko Inkwizycję. Edit - po komentarzu @SilentBob uznałem, że muszę dopisać w tym miejscu kilka słów, których najwyraźniej zabrakło mi podczas tworzenia tego wpisu . Wierzenia świata przedstawionego w serii Dragon Age są dla mnie ciut mgliste - wiem, że jest Stwórca (Maker), który (jeśli dobrze rozumiem) opuścił/porzucił swoich wyznawców. Do tego jest Andrasta (na którą wspomniany SilentBob zwrócił mi uwagę), męczennica i chyba kochanka/żona Stwórcy - nie jestem pewny . To, co wiem na 100% (i napisałem o tym w komentarzu) to fakt, że głową ichniego kościoła jest Boska (rodzaj kobiety-Papieża) - w końcu w czasie rozgrywki najpierw ginie Justynia, a następnie mamy wpływ na wybór jej następczyni (choć szkoda, że nie można obwołać się samej albo wybrać np. Serę ). Jednocześnie muszę podkreślić, że wciąż nie zrozumiałem wierzeń elfów (choć najczęściej grałem elfką) ani tym bardziej pozostałych ras (bo wydaje mi się, że gdzieś w grze jest informacja, że krasnoludy i quanari mają swoich bogów... ale może się mylę?). Z kolei w Wiedźminie ten wątek wydawał mi się nieistotny i kompletnie mnie nie obchodzili tamtejsi bogowie – wiem tylko, ze była Melitele i tyle mi wystarczy. W tym akapicie warto też wspomnieć o Warcrafcie, w którego lore pojawiają się i Tytani i Bogowie typu Odyn (czyli mitologia nordycka) i jacyś Old Gods, ale, szczerze pisząc, i tu niezbyt nadążam za panteonem. Jednakże, chyba najciekawsze rozwiązanie kwestii religii w grach pojawiło się Civilization V i dodatek Brave New World, w którym gracz może tworzyć własną religię dla swojej cywilizacji :). Polska była u mnie katolicka 2000 lat przed Chrystusem. Życzę Wam udanego dłuższego weekendu i do zobaczenia za tydzień!
  12. Nie ma sensu robić wstępu, skoro już wiecie o co chodzi . Jedi Academy Dawno, dawno temu… właściwie to nie aż tak dawno, bo w 2003 roku zagrywałem się w tę grę z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Uwielbiałem kreator postaci (choć był mocno ograniczony…), możliwość wybrania własnego koloru ostrza i rękojeści miecza świetlnego oraz fakt, że mogłem potem walczyć dwoma mieczami. Po świetnym Jedi Outcast był to dla mnie prawdziwy przeskok jakościowy. I choć uwielbiam ostatnią część z Kylem Katarnem w roli głównej to jednak przygody i wzlot (lub upadek…) Jaden Korr był dla mnie o wiele lepszą rozrywką. Do tego stopnia, że rok temu kupiłem sobie Jedi Academy za grosze na gogu. I może kiedyś do niego wrócę? Źródło Mafia the City of Lost Heaven Kolejna gra, która już kilka razy opisywałem na tym blogu (np. tu). W tym zestawieniu znalazła się głównie dlatego, że kochałem jej model zniszczeń oraz genialną historię. Za to nienawidziłem braku „sandboksowości” rodem z GTA. Niemniej, Thomas Angelo jest w mojej pierwszej dziesiątce najciekawszych postaci z gier. Był to też czas, gdy powoli zaczynałem interesować się gangsterskimi filmami i książkami. Źródło Medieval 2 Total War Moja kolejna „pierwsza gra” z danego gatunku. Średniowiecze przez długi czas bardzo mnie jarało… a potem okazało się, że nie było aż tak mroczne, jak mi wmawiano ;). Niemniej, Medieval 2 sprawił, że polubiłem serię Total War (szkoda, że teraz „duże” TW wychodzi tylko jako Warhammer, którego jakoś nigdy nie polubiłem…). Dlaczego? Cóż, przede wszystkim uwielbiałem bitwy o miasta – każde było nieco inne i zawsze miałem uczucie, że w tych budynkach kryją się cywile patrzący jak przebijam się przez obrońców lub dopingujący moich by utrzymali miasto. Lubiłem także drzewka rodów, choć brakowało mi w nich wielu opcji – choćby wskazania następcy (twórcy dodali je dopiero w jednej z łatek do Rome 2…). Podobało mi się zawiązywanie sojuszy – także unie personalnych. Oraz mechanika dżihadów/krucjat. Szczególnie, gdy odkryłem, że Cesarstwo Bizantyjskie może „trollować” obie strony podbijając miasto, które przywódcy religijni nakazują atakować. Jedynym mankamentem byli pojawiający się w drugiej połowie rozgrywki Mongołowie, którzy potrafili chmarami atakować moje (i tak zawsze dobrze obsadzone) miasta. Źródło Metal Slug O Innosie, ile ja godzin w to przegrałem. I to bynajmniej nie na automatach (choć, przyznaję, na nich też trochę grałem w młodości – u mnie na osiedlu stał automat), ale na emulatorze na palmtopie (tekst o nim wkrótce!). Wiem, było to piractwo, ale wtedy tak nie myślałem. Niedawno kupiłem na STEAM edycję PCtową tej gry i, ze smutkiem przyznaję, nie jest tak dobra, jak ta, którą od czasu do czasu lubię sobie przypomnieć . Źródło Need for Speed Porsche 2000 Moja pierwsza gra wyścigowa i jedyna, która mi się kiedykolwiek podobała. Głównie ze względu na model zniszczeń (do dziś nie mam pojęcia czemu potem z tego zrezygnowano lub okrojono) i możliwość kompleksowej modyfikacji aut. I choć nigdy nie grałem żadnych mistrzostw to i tak ciepło wspominam właśnie tę część serii. Źródło Za tydzień wpisu nie będzie. Do zobaczenia za dwa tygodnie .
  13. No nie jestem tego aż tak pewien - pamiętam, jak w Oblivionie - gdy grałem po raz pierwszy - przypadkiem ukradłem jabłko w sklepie... przyleciał strażnik i zmiótł mnie swoim mieczem. Więc ja tego tak nie odczuwam. To samo w GTA - wiadomo, możesz mordować, strzelać się z policją itp. Ale jeśli powinie Ci się noga to giniesz/zostajesz złapany i tracisz częśc gotówki oraz broń. Właśnie do tego się odnoszę - Autor wyraźnie napisał: Więc jednak pojawia się jakaś odpowiedzialność w grach. Nie we wszystkich, ale jednak.
  14. W poszukiwaniu MSMów myślałem, że dotarłem na skraj internetu… tymczasem, okazało się, że jeszcze nie jestem zbyt głęboko, ale muszę pójść trochę w bok. Dziś przed Wami artykuł Krzysztofa Stępniaka pt. „Internet - wirtualny przyjaciel czy realny wróg”, który został opublikowany w czasopiśmie „Warmińsko-Mazurski Kwartalnik Naukowy, Nauki Społeczne” w 2012 roku. Korzystałem z wersji elektronicznej, wiec link znajdziecie na końcu . Co ciekawe, to pismo ma jakiegoś pecha, bowiem pół roku temu opisywałem jeden MSM z 2016 roku . Nietypowo, zajmę się też omawianą przez Autora kwestią internetu, bowiem robi to w dosyć nietypowy sposób… Pomijam zatem przydługi wstęp i przechodzę do części zatytułowanej „Internet jako wirtualny przyjaciel”. Czego się spodziewacie po zobaczeniu takiego śródtytułu? No właśnie, ja też tak myślałem. Ale po kolei: Ten długi fragment nie zapowiada jeszcze tragedii, ale nijak ma się do dalszej części tekstu. Serio, właściwie nie wiem po co Autor w ogóle takie coś napisał w tym miejscu. Znów długi fragment – wybaczcie . Sęk w tym, że czytając go wcale nie poczułem, że internet może być przyjacielem. Wręcz przeciwnie – ze słów Autora wynika, że młodzi ludzie wpadają w depresję, bo ktoś ich wyrzucił z grona znajomych na FB. Ale gorsze dopiero nadchodzi: Szkoda, że Autor nie zagłębił się w temat i nie napisał najważniejszego - opublikowanie jakich filmów kończy się tragicznie. Dodatkowo, co Autor ma na myśli pisząc o „krytycznym” poście? Czy na przykład sprawa Dominika z 2015 roku (link, link) może być tak określona? A co Autor powie o samobójstwach po publikacji np. prywatnej „seks-taśmy”? Albo nagich zdjęć nastolatki/nastolatka - z twarzą danej osoby (bez jej/jego zgody, rzecz jasna). Powodów może być mnóstwo, i naprawdę nie rozumiem dlaczego Autor spłyca to do zaledwie kilku ogólnikowych stwierdzeń. Pięknie. Przejdźmy jednak do tego, co nas interesuje – części zatytułowanej „Internet jako realny wróg” i od razu zajmę się tym, co lubię – grami : Kolejny raz ogólniki i kolejny raz nie mam pojęcia jak gracz ma przejąć „wartości i sposób myślenia” bohatera. Jak? Jest to takie samo gadanie, jak niegdyś z „wyskoczył z okna bo myślał, że będzie latał jak Superman”. Ten sam poziom „myślenia”. Kolejny raz widać też, że Autor nie miał zamiaru zagłębiać się w tematykę, którą podjął, a postanowił tylko podryfować i zdać się na „wiedzę” innych – choćby informacja o „neopogańskiej czy satanistyczno-okultystycznej symbolice”. Jakie gry Autor miał na myśli? Może Anno 1404? Albo serię FIFA? Czemu mnie nie dziwi, że nie ma tu przypisu… Autor znowu pokazuje to samo – wyrzuca z kapelusza (czy skądkolwiek indziej – nie wnikam ) jakieś teksty o „tragicznych wydarzeniach” (ciekawe jakich?) nie podając ŻADNYCH konkretów. Nawet nie wiem i nie chce mi się szukać o jakim zdarzeniu z naszego kraju Autor pisze. Bo po co – to jego obowiązek przytoczyć argument. „Czasem” – warto podkreślić to słowo-wytrych, bo ponownie nie wnosi żadnych konkretnych liczb. W końcu to cecha spychologów . Rzecz jasna, Autor ponownie sprowadził wszystko do wyliczenia negatywnych cech gier komputerowych (który to już badacz?), zapominając, że w grach (nie wszystkich, ale jednak) pojawia się jakiś rodzaj prawa. Choćby kwestia przestępstw – zwykle są karane (np. w GTA są gwiazdki, w serii TES i AC strażnicy itd.). Autor zatem powinien wskazać albo konkretne tytuły, albo uargumentować swój wywód w jakiś inny sposób. Bo póki co nie udowodnił NIC. Ciekawe z jakiej książki korzystał p. Gajewski? Podejrzewam, że chodzi o tą, co zawsze, ale pewności nie mam. Tym razem Autor nas załatwił z obu stron – jeśli wskażę dowolną grę FPS to przyznam mu rację w pierwszej części. Jeśli zaś wskażę, że w takim Skyrimie można pozyskać przyjaciół wśród postaci niezależnych, a nawet ożenić się z jakąś to zostanie to storpedowane przez „motywację egocentryczną”, bo przecież taki małżonek(małżonka) dostarcza codziennie 100 septimów bohaterowi… Ale w ten sposób każdą formę relacji (także te realne) można określić „egocentryczną”, bo np. nie chce się być samotnym. I cyk wszyscy jesteśmy egoistami . Ale żarty na bok – przyjaźń Beziego z Miltenem, Lesterem i Gornem jest (od drugiej części Gothica) całkiem bezinteresowna. Tak samo przyjaźń Nico i Romana w GTA IV (dopóki nie zacznie działać na nerwy telefonami, by wybrać się z nim na kręgle :P). Przykłady można mnożyć. Ale, niestety, do tezy to nie pasuje… Niestety, na tym kończy się wątek gier. Dalej Autor nie pisze już nic interesującego (dla tego bloga), zatem tu muszę zakończyć. Zanim to zrobię podkreślę jeszcze raz: jest mi cholernie przykro, że niektórzy naukowcy nawet nie starają się zagłębić w tematykę i złożoność formy sztuki, jaką są gry komputerowe. Wyobrażacie sobie takie opisywanie np. literatury? Bo ja nie. Na szczęście, coraz częściej trafiam na teksty, które zasługują na tag MoG. Obiecuję, że co jakiś czas będę zamieszczał i chwalił takie osoby – ale, jak już kiedyś pisałem, to nie ci dobrzy są najczęściej cytowani i wyszukiwanie ich tekstów trwa dłużej. Obiecany link. Do zobaczenia za tydzień!
  15. Niedawno nadrobiłem część zaległych książek i przekonałem się do ebooków (o tym jednak w innym wpisie… kiedyś…). Jedną z pozycji była powieść „Sześć grobów do Monachium” autorstwa Mario Puzo (choć wydał ją pod pseudonimem Mario Cleri). Większość z Was kojarzy go zapewne z książek o mafii (najbardziej oczywiste – z „Ojca chrzestnego”), ale ta powstała w 1967 roku (czyli dwa lata przed rodziną Corleone). Podobnie jak w przypadku innych dzieł Puzo - zdecydowanie nie jest to książka dla dzieci . Źródło Akcja powieści toczy się tuż po drugiej wojnie światowej w zniszczonych wojną Niemczech. Główny bohater książki – Amerykanin Michael Rogan – odgrywał istotną rolę w wywiadzie USA na terenie Trzeciej Rzeszy. Teraz jednak, wykorzystując swoje umiejętności, pragnie zemścić się na siedmiu nazistach, którzy uniknęli skazania w Norymberdze (w ten czy inny sposób). Na samym początku fabuły Rogan spotyka prostytutkę – Niemkę Rosalie - która zaczyna mu towarzyszyć. Kolejne akty zemsty prowadzą bohatera do mocnego finału – którego się spodziewałem, ale nie w takiej formie. Przyznam, że koncept fabuły był całkiem interesujący – mamy krwiożerczego (i nieco tragicznego) bohatera, jego dość tajemniczą "dziewczynę", vendettę, zdradę, budzących odrazę wrogów (szczególnie na początku), kilka stron o mafii a także - bez czego nie mogło się obyć – dużo krwawych opisów oraz trochę seksu. Szczerze pisząc zadziwia mnie, że ta powieść jest mało znana i nie doczekała się filmu. Szczególnie, że jest dość krótka – całość zamyka się w zaledwie 164 stronach. Poza niezbyt imponującą długością jest jeszcze kilka kwestii, które mi się niezbyt podobały – przede wszystkim fabuła jest miejscami mocno naciągana (szczególnie niektóre akcje Rogana - choćby ta na Węgrzech). Z kolei Rosalie aż nazbyt przypomina Rosie z „Omerty” (czyli ostatniej książki Puzo). Dodatkowo, twist fabularny nic nie wnosi do akcji – po prostu jest i tyle można o nim napisać. Kończąc tę krótką recenzję stawiam „Sześciu grobom do Monachium” ocenę 4/6. Jeśli lubicie książki Mario Puzo to polecam Wam także tę powieść. A jeśli nie - to i tak warto po nią sięgnąć .
  16. Po krótkiej przerwie pora kontynuować moja listę Dwudziestu Najważniejszych/Najlepszych Gier na Dwudziestolecie Mojego Bycia Graczem (szczegóły możecie znaleźć w części pierwszej części zestawienia). Gothic 3 Seria Gothic była początkiem mojej przygody z RPGami. I choć „dwójka” była najbardziej rozbudowana itd. to jednak właśnie do „trójki” czuję największy sentyment i darzę ją największą sympatią. Pewnie ma to coś wspólnego z kwestią opisaną w jednym z moich starych postów . Źródło Grand Theft Auto 4 Długo zastanawiałem się która część serii GTA zasługuje na miejsce w tym zestawieniu. Moją pierwszą częścią była „dwójka”, ale kiedy to było ;). Ostatecznie doszedłem do wniosku, że to właśnie Niko Bellic i jego przygody były moim ulubionym tworem Rockstar Games. Historia była spójna, wciągająca i, jak na standardy serii, dość poważna. Szczególnie zapadło mi w pamięć zdanie bohatera „wojna jest wtedy, gdy młodzi i głupi zabijają się przez starych i zgorzkniałych”. Źródło Guild Wars Mój pierwszy MMORPG i jedyny, w którym uwielbiałem PVP. Do tego (jako hunter) uwielbiałem zbierać pety, by móc je trzymać w Menażerii Zaishen. Brakuje mi tego chociażby w WoWie… Dodatkowo, historia przedstawiona w GWEN była dość ciekawa, ale już jej nie pamiętam . Ważne jest jednak to że imię dla swoich żeńskich postaci w grach (prawdopodobnie) wziąłem od nazwy tego dodatku. Źródło Heroes of Might and Magic 4 Już o tym pisałem. I nie mam nic do dodania . Źródło Hitman Blood Money Jedyna część przygód łysego zabójcy, przy której dobrze się bawiłem. Uwielbiałem możliwość ukończenia każdej misji inaczej, choć – co muszę przyznać – w niektórych nie umiałem tego wykorzystać. Dobre było także zakończenie gry – bardzo nietypowe (kto grał, ten wie ). Nie mogę także zapomnieć o genialnym wykonaniu utworu Ave Maria w aranżacji Jespera Kyda, który cały czas mam na swojej playliście. Źródło Do zobaczenia za tydzień!
  17. Nie mam pojęcia :). Obrazek z tymi tytułami krąży po necie od jakiegoś czasu (poza wykopem znalazłem go na demotach i JoeMonster). Mam nawet wątpliwości czy jest prawdziwy czy to tylko bait. Ale nigdzie indziej nie znalazłem gry "Portal Komnat", więc może to jednak prawda?
  18. Całkiem niedawno opisywałem MSMa opublikowanego w czeskim czasopiśmie. Dzisiaj – dla odmiany – mam tekst ze Słowacji. Przed Wami Marek Wiater oraz Ireneusz Drabik i ich tekst pt. „Bezpieczeństwo i zagrożenia młodzieży w aspekcie zjawiska uzależnienia od internetu i gier komputerowych”, opublikowany w piśmie naukowym „Vojenské reflexie”. Artykuł pochodzi z 2012 roku, więc jest dość świeży. Link do artykułu znajduje się na końcu. Pierwsze strony są dość nudne – Autorzy podają m.in. definicję internetu – więc przejdę od razu do interesujących nas materiałów: Po raz kolejny się nie zawiodłem – czemu Autorzy nie pamiętają o wcześniejszych produkcjach? A jeśli już o nich nie chcą pisać to niech przynajmniej dodają, że była to pierwsza gra KOMERYCJNA! Wówczas będzie to przynajmniej prawda (choć też nie do końca, ale nie wnikajmy już w szczegóły ). Tak, w grach z 2012 roku pojawiały się tylko proste zdania i okrzyki bohaterów. Jasne Autorzy wzięli ten fragment z książki z 2000 roku (oczywiście, autorstwa Braun-Gałkowskiej i Ulfik-Jaworskiej, jakżeby inaczej), ale jako badacze powinni jednak PRZYJRZEĆ SIĘ czy tamte opisy się nie zdezaktualizowały. Bo i wtedy nie były zbyt aktualne (patrz: Baldur’s Gate). Powiecie – hej, ten fragment jest całkiem sensowny! I przyznam Wam rację. Jednakże, Autorzy podzielili się ze swoimi czytelnikami tytułami adaptacji filmowych: Kiedy dodarłem pierwszy raz do tego fragmentu musiałem zrobić sobie przerwę. Podchodziłem jednak co chwilę do monitora, by się upewnić, że to nie jest problem z moimi oczami. Nie był… Potem przeszukałem Google, i znalazłem grę „Portal Komnat”! Źródło: Wykop.pl Dobrze, że przynajmniej nie ma błędu w tytule „Tomb Raider” – zawsze coś . W tym momencie znajduje się opis gatunków gier – nie jest zrobiony źle, więc nie mam o czym pisać. Przejdę dalej, ale najpierw chcę Was poinformować, że kolejne fragmenty pochodzą z książki już przeze mnie opisywanej, więc nieco poskracałem. Tyle dobrze, że Autorzy dali przypisy . Całe mnóstwo ogólników, żadnych konkretów – skąd my to znamy, nie? Jednakże, Autorzy po ostatniej kropce w tym akapicie dodali przypis, do którego też warto zajrzeć: Nie wiem skąd się wzięło przeświadczenie o „opcji zwiększającej poziom gore w grach”, skoro w tego typu produkcjach sprzed lat (vide Soldier of Fortune) można było użyć opcji wyłączającej gore… zaraz! To jest to! Skoro można wyłączyć to można tą samą opcją też włączyć! Że też dopiero teraz na to wpadałem ! Rzecz jasna, muszę się także przyczepić słowa „większość”, bo nadal nie wiem jak duża jest ta liczba . Dalszą część pominę, bo musiałbym się powtarzać :). Na kolejnych stronach Autorzy opisują rzecz ważną – uzależnienie od gier i internetu. Pomijam to, ale jeszcze raz podkreślam – nie neguję takiego zjawiska i gdyby Autorzy napisali tylko o tym to ten artykuł umieściłbym jako MoG. Szkoda, że tak nie zrobili. Przemoc w grach sportowych? :O Jeśli się pojawia to oznacza, że w przedstawianych dyscyplinach sportowych TEŻ się pojawia. Trudno wyobrazić sobie grę np. o futbolu amerykańskim bez tej całej kotłowaniny czy gier z serii FIFA bez fauli. Ale żeby od razu „Wyrafinowany” (nie wiem skąd tu duża litera)? O sadyzmie nie wspominając. Ten fragment jest długi, ale nie chciałem go skracać – straciłby urok. Zacznijmy od tego, że nie we wszystkich grach pojawia się przemoc – w 2012 roku Autorzy nie powinni mieć problemów ze stwierdzeniem tego i powinni o tym pamiętać. Nadal też nie wiem skąd u badaczy przeświadczenie, że ludzie po zagraniu np. w Postala wezmą karabiny, nadzieją na nie koty i zaczną zabijać innych. Dlaczego psychologom wydaje się, że każdy człowiek jest identyczny? I wisienka na torcie – Autorzy musieli napisać „dzieci naśladują…”, jakby kompletnie zapomnieli o takim szczególe, że gry zawierające przemoc mają oznaczenia 16 lub 18+. I to rola rodziców, by pilnować w co grają ich dziatwy. Ale przecież spychologowie nigdy nie przyznają, że w procesie wychowania udział biorą nie tylko gry ;). O Innosie, kolejni szukają nekrofilii… Choć tu znów pojawiają się przypisy – znów książka Braun-Gałkowskiej i Ulfik-Jaworskiej (ale, ku mojemu zdziwieniu, inna niż zwykle :O - jak ją znajdę to bardzo chętnie się zapoznam). Zastanawia mnie, czy z równą gorliwością wszelkiej maści spychologowie szukają przejawów nekrofilii np. w sztuce albo literaturze. To dopiero pole do popisu dla nich! Uwaga! Poniższy spoiler zawiera obraz TYLKO dla osób dorosłych! Że co? Niby jaką kontrolę gracz posiada nad INNYMI postaciami (w sensie NPC)? Jeśli Autorzy (czy raczej Autorki, bo to kolejny fragment wzięty od naszych ulubionych spycholożek) nie mają na myśli strategii (a zakładam, że nie mają) to ten tekst nie ma najmniejszego sensu. Szczególnie ostatnia część. Co oni znowu z tą nekrofilią? W ogóle to zastanawiam się czy Autorzy znają definicję nekrofilii? Wątpię. Oczywiście, znów wspominane są dzieci – gdzie one wszystkie są? Mijają lata, a nadal nie ma chmar zwyrodnialców-nekrofilów-sadystów niszczących wszystko na swej drodze. Więc Autorzy (nie tylko ci) chyba powinni przemyśleć co piszą. Ale wówczas nie byliby spychologami . I nie można było na tym oprzeć tekstu, zamiast wypisywać te wszystkie bzdury? Dla wszystkich byłoby lepiej. Dziwne natomiast, że Autorzy nie postawili na końcu kropki . Ale to szczegół. A oto obiecany link do tekstu. Do zobaczenia za tydzień!
  19. Ach, kawiarenki internetowe - pomysł na biznes tak samo dobry, jak wypożyczalnia VHS/DVD w tamtych czasach . Choć osobiście byłem w takiej tylko raz. Ja, niestety, nie miałem z kim grać w AoE2. Wszyscy wokół woleli wówczas FPSy, a mnie ciągnęło do budowania w grach. I zostało mi to do dzisiaj (m.in. dlatego lubię Fallouta 4 - który nie załapał się do "dwudziestki", bo musiałem z czegoś zrezygnować ).
  20. U mnie wyszło tak, jak pisałem w recenzji - dla DAI odstawiłem Wiedźmina 3 Krew i wino... i nigdy nie przeszedłem dodatku od Redów - za to Inkwizycję ze trzy razy ukończyłem (w tym raz ze wszystkimi DLC). Więc różnie bywa .
  21. W tym roku spiętrzyło mi się trochę okazji do „świętowania” ;). Przede wszystkim w tym roku mija dwadzieścia lat mojej przynależności do społeczności graczy. Dodatkowo - dokładnie za tydzień minie sześć lat istnienia mojego bloga. A na dokładkę we wtorek w kioskach pojawi się 300 numer magazynu „CD-Action” . Postanowiłem to uczcić zwyczajnie – robiąc listę 20 gier, które (z tego czy innego powodu) uważam na najlepsze/najważniejsze dla mnie. Jako, że trudno byłoby mi się tu zmieścić podzieliłem wpis na cztery części – postanowiłem bowiem napisać kilka słów o każdej z tych produkcji. Jako, że nie potrafiłbym ich uszeregować od najlepszej do najgorszej uznałem, że najlepiej będzie spisać je alfabetycznie . Naturalnie zachęcam Was do komentowania i dzielenia się wrażeniami z tych gier . Age of Empires 2 Zestawienie otwiera RTS od Ensamble Studios. Ta pochodząca z 1999 roku produkcja była jednocześnie moją pierwszą strategią czasu rzeczywistego – i sporo się w nią zagrywałem w czasach podstawówki (poznałem ją gdzieś w 2001-2002 roku). Teraz, po latach, zastanawiam się co mnie w niej tak pociągało. I chyba mam odpowiedź – mój ulubiony element, czyli rozbudowa i przyglądanie się jak moje imperium rośnie w siłę… oraz irytacja na takie sobie AI robotników, którzy po „wyczerpaniu” pola potrafili stać jak kołki . Źródło Assassin's Creed Brotherhood Na mojej liście nie mogło zabraknąć reprezentanta flagowej serii od Ubisoftu. Miałem jednak pewne wątpliwości, która część zasługuje na to zaszczytne wyróżnienie. Ostatecznie zdecydowałem się na drugą część przygód Ezio i miałem ku temu kilak powodów. Przede wszystkim najlepiej się przy niej bawiłem – Rzym czasów Borgiów był ucieleśnieniem moich marzeń po przeczytaniu „Rodziny Borgiów” Puzo. Dodatkowo w tej części (niestety dla serii – na krótko) pojawiło się zarządzanie Bractwem (w wersji lepszej niż w Revelations czy „trójce”) oraz zdobywanie „stref wpływów”. Spodobał mi się także tryb multiplayer – szkoda, że później Ubi nie pociągnęło tej mechaniki (w Revelations moim zdaniem go zepsuli – match-making był beznadziejny i nic nie mogłem ugrać ). Źródło Dragon Age Inquisition Jedyna część serii DA, w którą grałem dłużej niż pięć minut, ale nie dlatego znalazła się na liście :). W tej grze spodobało mi się, ze Bohater(ka) ma władzę – jako Inkwizytor(ka) wydaje wyroki, podejmuje ważne dla świata gry decyzje i jest w pewnym sensie szanowany(a). Nie będę się jednak bardziej rozpisywał – recenzję napisałem na tego bloga już dawno temu . Źródło Empire Earth 2 Ta gra była dla mnie następcą AoE2, ale „bardziej”. Podobnie, jak w tamtym przypadku, spędziłem przy nim wiele godzin, choć – co muszę przyznać – zestarzała się jeszcze gorzej niż AoE2… Niemniej, możliwość zrzucania bomb atomowych na wroga będącego technologicznie w średniowieczu dawało mi sporo frajdy . Do tego każda cywilizacja byłą inna, a każda nacja miała swoje jednostki - zatem i urozmaicenie rozgrywki było dobrze pomyślane. I aż szkoda, że trzecia część była taka słaba... Źródło FIFA 07 Jedyna gra sportowa, którą kiedykolwiek lubiłem… Faktem jest, że swoją przygodę z tą serią zacząłem w 1999 roku (dobra, mój brat zaczął, a ja czasami sobie zagrałem jakiś mecz), jednakże to właśnie edycja z 2007 roku jest moją ulubioną. I znalazłem ku temu jeden powód – w karierze menedżera miałem o wiele większy wpływ na wszystko. Rozmowy z piłkarzami nie sprowadzały się do przyjęcia do wiadomości, że odchodzi. System dialogów pozwalał na poprawienie morale zawodników, a także wpływał na losy moje jako menedżera. Nawet cenę biletów i koszulek można było ustalać. Ach, takich gier już nie robią :D. Źródło
  22. Pamiętam - uwielbiałem to demo . Potem byłem lekko zawiedziony, że w pełnej wersji nie ma tej lokacji... Niemniej, także spędziłem tam wiele godzin (nawet z takim znajomym prześcigaliśmy się który z nasz szybciej pokona bossa ). Co do pierwszych poziomów - mi to nawet odpowiadało. Szczególnie, gdy później poznałem całą historię Kyle'a Katarna (tj. doczytałem w necie :P). Szkoda, że seria skończyła się wraz z moim ulubionym Jedi Academy .
  23. Pamiętacie te czasy, gdy przed zakupem dowolnej gry można było pobrać (albo znaleźć w piśmie komputerowym) demo niemal każdej wychodzącej produkcji i sprawdzić „czy mi się spodoba”? Sam zagrywałem się niegdyś w dema Soldier of Fortune, SWAT 3 czy Die Hard 2 – i ostatecznie zagrałem w pełne wersje tylko pierwszych dwóch – bo były pełniakami w CDA :P. Szkoda, że deweloperzy odeszli od tego i mocno mnie to dziwi, tak szczerze powiedziawszy. Rozumiem, że nie zawsze da się przerobić grę na demo (nie wyobrażam sobie dema np. Wiedźmina 3 – co by pokazywało?), ale przecież są inne sposoby, by przekonać nas – graczy – do swojej produkcji. Źródło Doszło to do mnie, gdy w niedzielę kupowałem Kingom Come Deliverance w promocji na STEAM po tym, jak spędziłem całą sobotę korzystając z darmowego weekendu z tą grą. Co więcej - jest to już druga produkcja, którą kupuję po ograniu jej w takiej akcji Valve – pierwszą był Fallout 4 (choć w tym przypadku poczekałem cierpliwie na edycję GOTY ;)). Dodatkowo – decyzję o zakupie Dragon Age Inkwizycji podjąłem właśnie po tym, jak zagrałem w wersję trial (miałem bodaj 5 godzin) na Originie. Da się? Da się! Przyznaję przy tym, że w każdym z tych trzech przypadków podchodziłem sceptycznie do gry – i za każdym razem byłem miło zaskoczony. Więc nie bardzo rozumiem dlaczego mało który deweloper korzysta z takich możliwości – to przecież świetna reklama i sposób na powiedzenie graczom „Hej! Nie musicie wierzyć recenzentom i opiniom w Sieci! Pograjcie trochę i sami ocieńcie czy warto dać nam pieniądze!”. A jakie jest Wasze zdanie na temat „bezpłatnych testów” współczesnych gier? I do których dem wciąż macie sentyment?
  24. Witajcie po wakacjach! Na rozgrzewkę postanowiłem zacząć od MSMa, mam nadzieję, że jesteście zadowoleni ;). Przed Wami – Sylwester Bębas (który już gościł na moim blogu) i jego artykuł pt. „Zagrożenia dla dzieci i młodzieży płynące z nadmiernego grania w gry komputerowe”, opublikowany w czasopiśmie „Zabawy i Zabawki” w 2015 roku. Tekst jest właściwie zbiorem cytatów – prawie każdy akapit kończy się przypisem harwardzkim. Wiecie już czego się spodziewać ;). Gotowi? Mam problem z tym fragmentem – z jednej strony Autor ma bardzo dużo racji i zgadzam się, że w szkołach przydałoby się porządne przygotowanie dzieci do istnienia (i współistnienia) w Sieci. Jednakże, mam wrażenie, że Autor trochę antagonizuje rolę nowych mediów w życiu młodego człowieka. Ale może tylko mi się wydaje? W pierwszej chwili pomyślałem „spoko, będzie trochę o negatywach, ale i jakieś pozytywy się znajdą”, niestety – wyszło jak zwykle. Zupełnie nie rozumiem po co Autorzy wspominają o „pozytywach” związanych z grami komputerowymi, skoro potem albo zupełnie o nich nie piszą albo jedynie wspominają w jednym-dwóch zdaniach? Cudzysłów nie jest mój ;). Już w kolejnym tekście hehe naukowym czytam to samo zdanie – pochodzące z książki dr Ulfik-Jaworskiej - dobrze, że Autor dał przypis. Szkoda tylko, że Autor w tym miejscu zapomniał, że drugi człowiek JEST potrzebny w wielu grach – o czym my, gracze, doskonale wiemy. Tym razem cytat z książki z… 1998 roku (!), do czego Autor się przyznaje. Siedemnaście (17!!!) lat to dla gier komputerowych szmat czasu, ale najwyraźniej nie dla Pana Bębasa. Chyba czeka na telefon od Indiany Jonesa – bo niezły z niego archeolog ;). Dodatkowo – kolejny raz nie dowiedziałem się jaką liczbą jest „wiele” :(. A jednak Autor wie, że istnieją gry, do których trzeba innych ludzi? Hura! Szczęśliwie, Autor spisał gatunki od Thomasa Feibela i Mirosława Filiciaka, więc przynajmniej w tym aspekcie omawiany tekst ma sens. Czas zatem na „Negatywne konsekwencje nadmiernego zaangażowania w gry komputerowe”: Tym razem mamy dość interesujący fragment (dlatego zostawiłem go bez cięć) – zacznijmy od emocji. Nie wiem, co Autor miał tu na myśli. Nie wskazał jakie to emocje (poza tym, że są silne i następują szybko po sobie). Bowiem zarówno gniew, jak i wzruszenie są emocjami. Druga kwestia – zaraz po rzuceniu ogólniku o emocjach, Autor od razu przechodzi do „treningu”. Jasne, także dzięki grom użytkownik uczy się posługiwać komputerem - tak samo jak pracując często z pakietem Office (teoretycznie) uczy się nim posługiwać. Nagle jednak, jak hiszpańska Inkwizycja, pojawia się „zadawanie cierpienia i dokonywanie zabójstw”, które „mogą” (slowo-wytrych) zostać przeniesione do „realnego świata”. Oczywiście, Autor uznał, że nie musi tu nic przedstawiać. On ma rację i na potwierdzenie swoich racji dorzucił przypis do książki z 1979 (!!!) roku. Aż żałuję, że nie mogę jej wypożyczyć (dla ciekawskich: Gurycka Antonina, 1979, Struktura i dynamika procesu wychowawczego. Analiza psychologiczna, PWN, Warszawa). Oczywiście, nie wiadomo czy cały akapit z niej pochodzi, czy tylko jedno-dwa słowa. Ale przypis jest i „dilujmy” z tym. Kolejny akapit z przypisem na końcu – tym razem z 1999 roku. Nie wiem, w jakie gry grał Autor, ale nawet w ’99 byłą MASA gier, w których się nie zabijało – ba, największą satysfakcję dawało przejście danego etapu bez wystrzału (np. SWAT 3). Autor zapomniał też o grach typu Tetris, FIFA, wszelkiej maści tycoonach i tym podobnych produkcjach, w których zabijanie NIE ISTNIEJE. Dla Autora (nie tylko tego, rzecz jasna) istnieją tylko gry z przemocą. Ciekawe czy z tych samych powodów nie ogląda filmów ani seriali? I nie czyta książek – poza spychologicznymi ;). Nie wiem dlaczego p. Izdebska rozdzieliła uzależnienie i nałóg… oraz czemu ten ostatni jest w cudzysłowie. Nie wspominając już, że takie suche wymienienie nic nie znaczy – czy p. Izdebska przeprowadziła jakiekolwiek badania na ten temat? Chętnie to sprawdzę, jak tylko dorwę publikację. A – oczywiście przed grami komputerowymi nie istniała żadna z tych „postaw”, ale to już wiecie ;). Hmmm… czy w takim razie świat bez gier byłby pozbawiony „gwałtu i przemocy”? No cóż – historia się z tym nie zgadza ;). Autor kolejny raz rzuca ogólnikami, które pasują do wypracowania szkolnego a nie do artykułu naukowego w punktowanym przez Ministerstwo czasopiśmie. Gdzie był recenzent? Ten fragment… ten fragment… jest taki od czapy, nie sądzicie? Nie wiem co Autor miał w głowie pisząc te słowa – bo tu akurat przypisu nie ma. Choć ma trochę racji – ostatnio oglądając Człowieka z blizną zwróciłem uwagę, że Tony Montana - w bardzo grzeczny i spokojny sposób - chciał przedstawić swojego przyjaciela grupie mężczyzn („Say hello to my little friend!”). Cieszę się, że filmy uczą młode pokolenia, że należy przepraszać – nie to, co te złe gry ;). Może jakieś liczby by się przydały? W końcu graczy jest jakieś kilkadziesiąt(set?) milionów na świecie i nie wiem, czy badania amerykańskie wzięły to pod uwagę. I czy w badaniu sprawdzano tylko zależność gracz/nie-gracz, czy zbadano także wpływ innych czynników – społeczne, psychiczne itd.? Autor o tym, z jakiegoś dziwnego powodu, zapomniał wspomnieć. Dalej Autor - bardzo słusznie zresztą – przedstawił oznaczenia PEGI i ESRB. Trochę mnie tym zaskoczył – ale pozytywnie. Szkoda tylko, że nie pasuje to do wydźwięku całego tekstu… Ale na tym nie koniec – obecnie w tekstach musi pojawić się abstrakt po angielsku. Z ciekawości postanowiłem zobaczyć, co też Autor tam wpisał i się zdziwiłem już na etapie tłumaczenia tytułu artykułu na język Terry’ego Pratchetta (język Shakespeara był jednak inny :P): W całym tekście nie ma więcej niż jednego akapitu (bo suche wypisanie oznaczeń PEGI i ESRB trudno określić mianem „pozytywnego aspektu”) to jeszcze ten błąd – computer! Rozumiem, że Word może zmienić wyraz – ale obowiązkiem jest sprawdzić (szczególnie w takim miejscu) czy nie wkradł się błąd. Szczęśliwie (?) cały abstrakt jest przetłumaczony poprawnie – choć jest właściwie przetłumaczeniem… akapitu z książki Jadwigi Izdebskiej. Dziwne… Do zobaczenia za tydzień!
  25. W tym ostatnim przed wakacjami wpisie chcę poruszyć pewien poważny temat – masakry w szkołach. Często przy takich okazjach w komentarzach pojawiają się zdania w stylu „dzisiejsza młodzież jest zepsuta!”, „kiedyś było inaczej – żadnych ochroniarzy, tylko woźna ze szmatą!”, „winę ponoszą pełne przemocy gry komputerowe”. Z kolei w mediach jakiś utytułowany spycholog wśród winnych wymienia przede wszystkim gry komputerowe, wszechobecną erotykę, uzależnienie od internetu i (z rzadka) Harry’ego Pottera. Kolejne osoby podchwytują temat. Powstają publikacje dziennikarskie, artykuły naukowe i inne podobne. Ponownie wśród winnych wymienia się pełne przemocy gry komputerowe i filmy oraz seriale. Pisze się, że sprawcy działali według schematu zaczerpniętego z elektronicznej rozrywki, że młodzi ludzie spędzają czas przed komputerem i myślą, że mają ileś tam żyć. Oczywiście w nosie mając tak proste powody jak choroba psychiczna sprawców. Tak było między innymi w przypadku tragedii w Erfurcie, Littleton, Parkland i niedawno (choć już nieco łagodniej) w Wawrze. Ale czy to jest nowość? Nie. I wydarzenia, które chcę Wam dzisiaj nakreślić nie rozegrały się w słynących ze strzelanin Stanach Zjednoczonych Ameryki, lecz w Polsce. Konkretniej – w Gimnazjum im. Joachima Lelewela w Wilnie, dnia 6 maja 1925 roku. Wówczas dwóch maturzystów – niespełna 23-letni Stanisław Ławrynowicz i 21-letni Janusz Obrąpalski* Tymi słowami rozpoczął się news w wileńskiej gazecie „Słowo” dzień po zajściu. Faktycznie, obaj maturzyści, używając także materiałów wybuchowych, zabili trzy osoby oraz siebie. Cały przebieg był dość typowy dla szkolnych masakr, także tych niedawnych: Jak widzicie – podobieństw do wspomnianych „masakr” jest sporo: obaj zabójcy zginęli – w tym jeden śmiercią samobójczą. Pozostałe trzy osoby (prof. Jankowski również zmarł) były z kolei przypadkowymi ofiarami – celem był prof. Biegański, który przeżył. Jak można się domyślać sprawa bardzo szybko nabrała charakteru politycznego – minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego (ówczesny MEN) Stanisław Grabski przyjechał do Wilna 12 maja [9] - i ogólnokrajowego. Pisała o tym m.in. „Gazeta Polska”, nadając tytuł „Krwawy egzamin”: [2] Możliwe, że rolę odegrały zdarzenia, o których pisały niemal wszystkie znalezione przeze mnie dzienniki, a co szczególnie podkreśliła „Gazeta Poranna 2 Grosze”: Po czym ta sama gazeta dodaje: Również „Gazeta Polska” wskazywała na przynależność obu sprawców do piłsudczykowskiego Związku Bezpieczeństwa Krajowego. Redakcje obu dzienników pisały także o ich prawdopodobnej neurastenii [3] [4]. "Gazeta Polska” i „Gazeta Poranna 2 grosze” wskazują, że, jak wynika z powyższych fragmentów, nie byli to „zwyczajni uczniowie”, lecz mieli dostęp do broni palnej – Ławrynowicz z „własnych” zasobów, natomiast Obrąpalski pożyczył broń od swojego kuzyna [8]. Co ciekawe, szukając winnych, dziennikarze skupili się na dwóch różnych kwestiach. Po pierwsze odnieśli się do zagrożenia Polski przez komunizm: Z kolei drugim „winnym” obwołano system szkolnictwa II RP: Tekst w podobnym tonie pojawił się w gazecie „Robotnik”: Powyższy fragment jest o tyle interesujący, że - z drobnymi poprawkami - mógłby trafić na łamy dowolnej współczesnej gazety nawet dzisiaj. Pokazuje także, że, choć zdarzenie miało charakter jednostkowy, zawsze znajdzie się kozioł ofiarny, na którego można zwalić winę za dowolne zdarzenie. Oczywiście, zajście nie pozostało bez echa także w innych dziennikach – niemal wszystkie, które znalazłem wspominały o nim przynajmniej w jednym numerze. Pisał o tym „Głos Lubelski”, „Kurjer Warszawski” oraz „Kurier Poznański”. Ten ostatni dał taki tytuł i lead: [6] Również prasa światowa wspominała o zajściu, m.in. „New York Times” i australijski „The Argus”: [1] Wszystko wygląda ciekawie, ale pewnie się zastanawiacie „co było przyczyną?”. Cóż, gazety szybko straciły zainteresowanie tematem. Prawdopodobnie chodziło o niechęć obu uczniów do nielubianego dyrektora oraz fakt, że nie był to ich pierwszy egzamin maturalny. Zgadza się – obaj uczniowie już raz oblali maturę i musieli zostać na kolejny rok. Z całą pewnością, co, już pierwszego dnia po zajściu, zauważa „Słowo” - obaj zabójcy nieprzypadkowo byli tak mocno uzbrojeni [8]. Na szczęście, jest to jedyna tak tragiczna szkolna strzelanina na terenach Polski. I obym nigdy nie musiał edytować tego zdania. Pisząc ten tekst naszła mnie pewna myśl. Nam wydaje się to oczywiste, ale jest pewnie sporo osób na świecie, które myślą, że przemoc w szkole to coś nowego (jak wspomniałem na początku). Dlatego, kończąc ten wpis, mam do Was prośbę – jeśli kiedykolwiek zobaczycie w komentarzach (np. przy okazji kolejnej szkolnej tragedii) słowa, że to wina gier komputerowych to proszę – wrzućcie tam mój wpis… …albo link do Wikipedii, gdzie opisane jest to zdarzenie. Wiadomo przecież, że ludzie prędzej uwierzą cioci Wiki niż mnie – zdegenerowanemu graczowi :P. Do zobaczenia we wrześniu! Życzę Wam bezpiecznych i spokojnych wakacji! --------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- * W niektórych gazetach pojawia się nazwisko „Obrąbalski”. Jednakże, wileńskie „Słowo” (będące najbliżej miejsca zdarzenia) [9] oraz list otwarty ojca – Emanuela Obrąpalskiego [10] wskazują na zapis nazwiska przez "p" jako właściwy. =================================================================================================================== Źródła: [1] „Argus, The”, 9 maja 1925 roku, s. 33. [2] „Gazeta Polska”, nr 105, s. 2. [3] „Gazeta Polska”, nr 106, s. 2. [4] „Gazeta Poranna 2 Grosze”, nr 125, s. 2. [5] „Ilustrowany Kuryer Codzienny”, nr 127, s. 4. [6] „Kurier Poznański”, nr 107, s. 4. [7] „Robotnik”, nr 128, s. 1. [8] „Słowo”, nr 102, s. 1. [9] „Słowo”, nr 107, s. 1. [10] „Warszawianka”, nr 134, s. 3. [11] Wikipedia.
×
×
  • Utwórz nowe...