Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1155
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    94

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. Jak zapewne zauważyliście w ostatnim czasie MSMów jest nieco mniej. Bynajmniej nie dlatego, że takie treści nie powstają – zwyczajnie kolejni spychologiwie jedynie spisują teksty od innych spychologów i musiałbym się w kółko powtarzać. Niemniej, „mądre” treści będą się pojawiać, nie martwcie się . Dzisiaj wziąłem na warsztat tekst Dominiki Przybyszewskiej pt. „Brutalność i destrukcja w grach komputerowych”, który został opublikowany na łamach czasopisma „Problemy Opiekuńczo-Wychowawcze” w 2015 roku. Wiedzcie, że jakieś 70% treści z tego artykułu pochodzi z innych źródeł – Autorka jedynie je wpisała do swojego tekstu. Korzystałem z wersji elektronicznej, więc link znajdziecie na końcu – jak zwykle . Jesteście gotowi? Nie czuje zmęczenia? A mechanika staminy to co? Nie czuje strachu ani lęku? A co z grami typu survival horror? Coś Autorka kiepsko się przygotowała do napisania tego tekstu. Jest to jedno z niewielu naprawdę mądrych zdań w tym artykule. Szkoda. Ponownie się zgadzam – ale Autorka chyba zapomina, że w grach DLA DZIECI przemoc nie występuje. A jeśli już – to w formie zbliżonej do kreskówek, które dzieci oglądają codziennie. Tymczasem mam wrażenie, że według Autorki dziewięcioletnie dziecko gra w gry pokroju Soldier of Fortune… Zły przykład . Dalej Autorka sensownie opisuje PEGI. Ale następnie pisze: Rozumiecie – Autorka najpierw obawia się o dzieci, które mogłyby zobaczyć brutalną grę (i całkiem słusznie), a potem skupia się na dorosłych graczach. Kompletnie tego nie rozumiem – nie żyjemy w ascetycznym świecie i dorosła osoba styka się z przemocą w ten czy inny sposób (choćby w filmach, serialach czy nawet Wiadomościach). Ale niech będzie. Choć ogólnie rozumiem przesłanie tego fragmentu – to całkowicie się z nim nie zgadzam. Gdyby te teksty były prawdziwe to gracze już dawno doprowadziliby do jakiejś poważnej apokalipsy. Bo skoro tylu spychologów twierdzi, że gry są „instrukcją zabijania” to co się dzieje? Przecież według tych przewidywań już dawno powinniśmy podbić świat i posadzić na tronie jakiegoś Wielkiego Mandorfa . Nie wiem o jakich grach pisał p. Jędrzejko, ale przecież istnieje całe mnóstwo gier, w których przemocy NIE MA. Oraz takie, w których przemoc jest, ale niekoniecznie jest bezkarna (gwiazdki w GTA, strażnicy w TES itp.). I co z grami wojennymi, gdzie pokazana jest… wojna? A w rzeczywistości żołnierze zabijający innych żołnierzy nie dość, ze nie są karani to bardzo często są za to nagradzani – medalami. Nie rozumiem też co złego jest w powtarzalności. Filmy też mogę przewijać i za każdym razem oglądać śmierć Mufasy czy coś. Książkę też mogę „cofnąć” i raz za razem rozkoszować się śmiercią Azji Tuhajbejowicza. Bo czemu nie? Źródło Słowo-klucz „często”. Obawiam się, Autorko, że mimo czytania kolejnych tekstów spychologicznych nadal nie wiem jaka to liczba. Droga Autorko – jeśli to czytasz to muszę Cię zaszokować, więc proszę o bardzo głęboki wdech. Już? Okej – przemoc istniała na wiele tysięcy lat przed powstaniem pierwszej gry wideo. Naprawdę! Oczywiście, nie musisz mi Autorko uwierzyć na słowo! Wystarczy zajrzeć do podręcznika od historii i pamiętać, że pierwsza gra powstała w 1947 roku. Wystarczy spojrzeć co działo się dwa (2) lata wcześniej. Już? Wszystko jasne? Oby… Ciekawe czy M. Wrzesień (nawet nie znam płci tej osoby, bo Autorka nie wpisała jej do Bibliografii…) podała jakiekolwiek statystyki. I, oczywiście, czy wykazała bezsprzeczną korelację między grami a wzrostem przestępczości. Zakładam jednak, że to jak z korelacją między filmami z Nicholasem Cagem a ilością samobójstw (czy coś w tym stylu). Tu z kolei przydałyby się jakieś badania. Ale Autorka ich nie przedstawia – innymi słowy: nie ma ŻADNYCH dowodów, że gracze mniej boją się np. zamachów terrorystycznych. Aż nie chcę wiedzieć skąd Autorka wzięła ten tekst. Chyba, że jej zdaniem mamy się bać wszystkiego – w ten sposób najlepiej nie ruszać się z domu, bo może akurat uda się zobaczyć jak dwóch pijaków się bije albo co. To głupie. To w końcu reagują czy nie reagują? Czy EA tworząc kolejną części serii FIFA (które bezsprzecznie sprzedają się bardzo dobrze, a przemocy w nich brak) brutalizuje rynek? Ten tekst p. W. Poznaniak(a?) jest kompletnie bez sensu i równie dobrze można to samo napisać o filmach czy serialach. Z jednym tylko muszę się zgodzić - gry komputerowe to biznes . Źródło Dobrze czytacie – cały artykuł był poświęcony dorosłym graczom (poza początkiem) a tu - niczym hiszpańska inkwizycja - pojawia wątek dzieci. Droga Autorko – prosiłbym o konsekwencję! Bo inaczej wychodzi jeszcze większa bzdura. Na zakończenie – obiecany link. Do zobaczenia za tydzień!
  2. Od kilkunastu dni media zdominowane zostały przez jeden temat – koronawirus. Sama epidemia jest ważnym tematem, nie przeczę. Jednakże cała sytuacja skłoniła mnie do Przemyśleń nad tematem chorób w grach. Pierwsze co przyszło mi do głowy to – oczywiście – słynny błąd w World of Warcraft, który spowodował epidemię „Corrupted Blood” (więcej informacji możecie znaleźć tutaj). W tym przypadku można jednak mówić o wypadku przy pracy – ale i tak ta „zaraza” przeszła do historii gier. Rzecz jasna, seria Warcraft jest związana także z inną chorobą – Plagą. Choć jest to zaraza stworzona magicznie to moim zdaniem należy ją zaliczyć do chorób. Szczególnie, że odegrała dość ważną rolę w lore – doprowadziła do powstania nieumarłych i Death Knightów. A skoro już o tej klasie mowa – nakłada on również nakłada choroby (disease) na przeciwników (np. Virulent Plague w specjalizacji Unholy). Idąc dalej mamy serię Fallout i schorzenia związane z promieniowaniem – w każdej części nadmiar „Radu” prowadził do śmierci bohatera (w ten czy inny sposób). W serii pojawia się także inny rodzaj zaburzeń zdrowotnych – uzależnienie. Jak w życiu – bohater może uzależnić się od alkoholu lub narkotyków… lub Nuka-Coli :). Dodatkowo, w „czwórce” jest możliwość złapania choroby – typu osłabienie. Podobny pomysł pojawił się już wcześniej w serii The Elder Scrolls. Z tych gier najbardziej znana jest infekcja o nazwie „sanguinare vampiris”, która – jak nazwa wskazuje – może zmienić bohatera w wampira. Sam motyw "przemiany" po chorobie też przewija się dość często w grach - choćby "Wirus T", który przemienia żywe istoty w zombie w serii Resident Evil. Ten sposób powstawania "żywych trupów" pojawia się także w innych grach (i nie tylko) - przykładowo w Dying Light czy serii Dead Island. Jednakże, chyba najbardziej wkurzającą mechanika chorób spośród wszystkich gier są kontuzje w serii FIFA. Przyznajcie, fani tych gier – ile razy przed ważnym meczem najlepszy piłkarz łamał sobie coś podczas treningu? Osobną kwestią są tutaj gry typu Plague Inc. Wspominam o niej, bo jest ona (jak zapewne dobrze wiecie) symulatorem zarazy i głupio byłoby o niej zapomnieć . Do zobaczenia za tydzień!
  3. No właśnie mnie to dziwi za każdym razem - Warcraft 3 HD nie ma dodatków, HoMM 3 HD też do dzisiaj ich nie otrzymał. Za to AoE2 HD dopiero później je dostało - i to mnie dopiero przekonało. Nie wiem czemu twórcy to robią...
  4. Dokładnie pięć lat temu (no, prawie dokładnie ) zastanawiałem się dlaczego twórcy odświeżają swoje hity i sprzedają je jako nowy produkt, tyle, że z łatką (HD). Wówczas myślałem o HoMM III HD i tym, że nie był dobrym pomysłem (nadal nie jest). Teraz Blizzard potwierdził moje zdanie i dobrze, że nie kupiłem ich Warcraft III No-Refunds. Źródło Choć z drugiej strony nieco szkoda, że nie wyszło – jak pisałem nigdy nie grałem w oryginalnego Warcrafta i chciałem zapoznać się z tą produkcją. Trudno. Za to powiem Wam, że mimo wszystko połakomiłem się na jednego „starocia” w wersji HD. Mianowicie, jakiś czas temu kupiłem sobie Age of Empires II Defenitive Edition HD (czy jakoś tak). I, przyznam szczerze, myślałem, że zmienię zdanie o odświeżonych wersjach. Gra jest zrobiona świetnie – ma ładniejszą grafikę i usprawnione niektóre mechanizmy rozgrywki względem oryginału (np. chłopi przestali stać pośrodku pustego pola), ale wciąż jest to ta sama produkcja, w którą w podstawówce zagrywałem się godzinami – aczkolwiek wówczas nie miałem żadnych dodatków, tylko podstawkę. Na minus jest zmiana muzyki - ta nie brzmi tak wspaniale jak oryginalna, ale - w sumie - też daje radę. Ale wciąż jest to tylko wyjątek od reguły. Szkoda, bo ostatnio myśląc nad tym doszedłem do wniosku, że może odświeżanie starych tytułów nie jest takie złe? O ile, oczywiście, twórcy pozwolą posiadaczom oryginałów pobrać „nową” wersję za darmo/drobną dopłatą. A jakie jest Wasze zdanie?
  5. Kontynuując zeszłotygodniowy wątek „MSMowego detoksu” postanowiłem znaleźć tekst, któremu z czystym sumieniem przyznam oznaczenie „mog”. I wiecie co? Udało się! Przed Wami artykuł autorstwa Moniki Wdowińskiej pt. „Najpierw gra, potem książka” – gry wideo jako motywacja do czytania wśród młodzieży szkół średnich”, który został opublikowany na łamach czasopisma „Literatura – Teatr – Kultura” w 2018 roku. Link (do CEEOL) znajdziecie na końcu. Niestety, sporo treści musiałem usunąć. Jak widzicie, już na samym początku Autorka pokazuje, ze nie będzie demonizować gier. Wręcz przeciwnie – przejawia zdroworozsądkowe podejście do tematu. Całkowicie to pochwalam . Źródło Jak na pytanie do pracy magisterskiej jest nieźle – jak sądzicie? Gorzej, bo – muszę się przyznać – nie lubię książek na podstawie gier. W życiu przeczytałem jedną (World of Warcraft: Zbrodnie wojenne) i to tylko dlatego, że wygrałem ją w konkursie ;). Dalej Autorka opisuje badania przeprowadzone przez nią –niestety, Autorka przebadała zaledwie 135 osobach – wśród których znalazło się zaledwie 15 (7 dziewcząt i 8 chłopców) uczniów szkół technicznych, zawodowych i liceów ogólnokształcących oraz 120 graczy, którzy wypełnili ankietę internetową. Szkoda, że tak mało, bo bardzo dobrze się zapowiadało, ale w sumie i tak więcej niż u niektórych spychologów . Dodatkowo, mimo sympatii dla Autorki i jej próby pokazania dobrej strony gier muszę także dodać, że napisała lakonicznie, iż w/w ankieta została umieszczona na „stronach zrzeszających graczy”, co niewiele znaczy. Szkoda. Na szczęście Autorka pamiętała o metryczce, więc przynajmniej wiemy w jakim przedziale wiekowym były badane osoby. Niemniej, kilka fragmentów wrzucę: Chodzi, oczywiście, o pierwszą część gry, co mimo wszystko byłoby warto dodać . Niemniej, nawet nie wiedziałem, że tak było. Przynajmniej wiem już ile wynosi większość . Ale żarty na bok – ponownie szkoda, że Autorka nie podała w tym miejscu żadnych tytułów (pojawiają się dalej w tekście, ale nie mam na nie miejsca), lecz przynajmniej wiemy, że gracze (przynajmniej jakiś procent ) czyta książki . Tu akurat nieco się uśmiechnąłem. Sam na lekcjach języka polskiego miałem fragmenty Wiedźmina i wiecie co? Chyba były słabo dobrane, bo mnie odrzuciło… Inna sprawa, że potem przetrwałem tylko do końca Czasu pogardy, więc może to nie była wina tych fragmentów? Bardzo się cieszę, że przynajmniej te kilka procent badaczy dostrzega potencjał gier. Autorka zaraz o tym więcej napisze, ale i ja mam pewną myśl – może najpierw właśnie nauczyć ludzi jak dobierać gry? Dziwi mnie, że jeszcze nikt nie wpisał tego do programu np. lekcji informatyki? Mój nauczyciel z LO grał w Gothica i czasami gadałem z nim na ten temat – po lekcjach, oczywiście . W tym miejscu przyszło mi do głowy coś jeszcze – istnieją przecież gry, które wykorzystuje się w rehabilitacji – nie znam dokładnych zastosowań, ale chyba po udarze stosuje się takie programy. Jak ktoś zna się na tym szerzej – proszę o info . Ten akapit chętnie bym wydrukował i oprawił w ramkę . Moim zdaniem świata nie da się cofnąć, technika idzie do przodu i tworzenie – jak to nazywam - „cyfrowych kalek” (jak ktoś chce może użyć tego terminu :)) całkowicie mija się z celem. Dlatego dziwi mnie, że szkoły tak chętnie zakazują uczniom korzystania z telefonów, zamiast nauczyć ich przede wszystkim jak korzystać z tzw. „nowych mediów”. I piszę to całkowicie poważnie. To też jest interesujący pomysł. Na podstawie np. Wiedźmina 3 można byłoby omówić skąd wzięły się niektóre motywy – pierwszy z brzegu to Olgierd von Everec z dodatku Serce z kamienia i jego podobieństwo z Andrzejem Kmicicem z Potopu. Dlaczego by tego nie wykorzystać w czasie lekcji? I to by się sprawdziło nie tylko na lekcjach języka polskiego! Pomyślę o tym i zrobię jakiś wpis . Co Wy na to? Na zakończenie jedno zdanie, które powinno się wyryć przed oczami każdego spychologa: I tą myślą zakończę dzisiejszy wpis. Obiecany link. I do zobaczenia za tydzień!
  6. W ramach odtrutki od wszelkiej maści MSMów postanowiłem Przemyśleć pewną kwestię – jaki jest najtwardszy pancerz w grach komputerowych? Pierwsze, co przyszło mi do głowy to zbroje wykonane ze Smoczych Łusek – twarde, wytrzymałe i (niekiedy) odporne na magię, zupełnie jak Smoki. Ale nie – przecież do ich zabicie wystarczy wystarczająco mocny oręż – albo Wiedźmin. To może Pancerz Wspomagany X-01? No, w sumie… ale też nie – da się zabić osobę odzianą w ten pancerz… W takim razie jakaś tarcza energetyczna? Także nie. Bowiem najtwardszym pancerzem w 99% gier jest – a raczej są – drewniane drzwi i meble. Zanim zaczniecie się śmiać spójrzcie na to z tej strony – Geralt z Rivii jest w stanie zabić dowolnego przeciwnika mieczem i Znakami. A drzwi czy nawet zwykłego krzesła nie ruszy niczym – nie spali ich Igni, nie rozbije ich Aardem ani nie rozwali mieczem. Podobnie Dragonborn – może i zabił Alduina, ale do otwarcia drzwi potrzebuje wytrychu zamiast rozwalić je w drzazgi toporem czy Fireballem. Nie wspominając, że o przesunięciu dowolnego drewnianego stołka o milimetr obaj mogą tylko pomarzyć. Jasne, można powiedzieć, że to drewno magiczne, runiczne, artefaktyczne – nawet, jeśli znajdują się w drewnianej (i równie nietykalnej) chałupie zwykłego chłopa. Okej. Ale co w takim razie z drewnianymi ozdobami w ruinach np. postapokaliptycznego Bostonu? Ich nawet mini bomba atomowa nie rusza. Ba, podejrzewam, że nawet Spirit Bomb nie przebiłby się przez drzwi! Zastanawiając się głębiej nad tym tematem doszedłem do wniosku, że w sumie to aż dziwne, że jeszcze w takim np. Dark Souls nikt nie wpadł na pomysł odziać bossa w drewniane atrybuty. No wiecie – zbroja z dwóch stołów, tarcza z drzwi, hełm z krzesła a jako broń – taboret. I już – boss doskonały, niemożliwy do pokonania żadnym sposobem. Hmm… choć może to właśnie dlatego? Ostatecznie gracz musi mieć jakieś szanse na zwycięstwo, nie?
  7. Dokładnie trzy tygodnie temu pisałem o tym, że „tradycyjne” media wciąż zrzucają winę za rozmaite tragedie na gry komputerowe. I w tym tygodniu muszę do tego wrócić za sprawą zabójstwa dokonanego przez czternastoletniego Łukasza W. - choć miałem w planach zupełnie inny wpis. Ale cóż zrobić - życie. Źródło Przyznam szczerze, że wcześniej nie miałem ochoty pisać tekstu o tym zdarzeniu. Ale zmieniłem zdanie, gdy zobaczyłem reportaż programu „Uwaga!”, w którym usłyszałem wypowiedź spychologa (w programie jest błąd, bo został podpisany jako „psychoterapeuta”) Karola Łojka (9'50''): Ta dość nieskładna (musicie przyznać) wypowiedź mną wstrząsnęła… a w zasadzie powinna, ale już przywykłem do tego typu tekstów . Szczególnie spodobało mi się słowo-wytrych. A skoro gry zostały wywołane do tablicy to ja bardzo chętnie zająłem się tą sprawą bazując na wiedzy pochodzącej z reszty tego reportażu: 1. chłopak zabił swoją macochę, z którą nie do końca jasne są jego relacje. Ojciec chłopaka twierdzi, że wszystko było dobrze, ale internetowa znajoma podejrzanego informuje, że „czuł się zaniedbywany” i „poświęcano mu zbyt mało czasu”; 2. podejrzany fascynował się morderstwami (szczególnie tym z Rakowisk), bronią palną oraz, jak już wiecie, „brutalnymi grami komputerowymi”; 3. Łukasz W. upodobał sobie również masakrę w Columbine High School w Littleton. Tak, tę samą, za którą - w swoim czasie – również obwiniono gry komputerowe, i o której pisałem na tym blogu; 4. kilka miesięcy przed zabójstwem groził, ze wysadzi szkołę w powietrze. Tłumaczył potem, że to był żart - i wszyscy mu uwierzyli! Normalnie nie brałbym tego pod uwagę – bo ilu z nas tak mówiło wśród znajomych ;), ale tutaj chłopak miał wyraźne zaburzenia; 5. do tego wyciął sobie żyletką inicjały pseudonimu morderczyni z Rakowisk, razem z datą popełnienia przez nią zbrodni. Poza tym – szukał z nią kontaktu; 6. chłopak był badany przez psychiatrę – jedyne zalecenie, jakie dał to - zgadza się! - ograniczenie chłopakowi dostępu do komputera… 7. dzień przed zabójstwem chłopak napisał na swoim profilu na fb: „Pora zabijać, ty szmato pijacka”; 8. Jego wybryki i słowa nie zainteresowały NIKOGO. Każda sprawa została skrupulatnie olana przez wszystkich - od ojca, przez nauczycieli, po znajomych. Po przeanalizowaniu tych wszystkich informacji mogę stwierdzić jedno – pan spycholog powinien dostać Nobla w dziedzinie spychologii stosowanej. Pięknie odwrócił uwagę (nomen-omen) od innych źródeł tej tragedii, skupiając się na jednym wycinku – tym, że chłopak uwielbiał „brutalne gry komputerowe”. Wygląda na to, że dla wszystkich spychologów oczywistym jest, że samookaleczanie jest normalną rozrywką. A i uwielbienie dla morderców nie jest niczym nagannym – jedni zbierają znaczki, inni obrazki z psychopatycznymi mordercami. Jedynie zabijanie wirtualnych wrogów jest ZŁEM.
  8. Dosłownie kilka dni temu, podczas poszukiwań kolejnych MSMów, odkryłem tekst ks. Dariusza Rasia pt. „Media – edukator i nauczyciel wiary. Ewangelizacja w świecie ekspozycji medialnych”. Widząc tytuł uznałem, że może być ciekawie – w końcu jakiś dobry MoG napisany przez duchownego. Szczególnie, że jest to tekst dość nowy, bo z 2018 roku to i miałem nadzieję, że Autor poruszy temat w jaki sposób wykorzystać gry komputerowe do niesienia Ewangelii. I się mocno przeliczyłem… W razie czego – link do niego znajdziecie na końcu wpisu. Gotowi? Ten fragment wskazywał, że będzie to dobry tekst… Więc najlepiej od razu przejdę do gier, przy których Autor się dość mocno wyłożył: Wstęp jest w miarę okej, nie ma się czego przyczepić, choć spodziewałem się jakiejś informacji dla „niosących wiarę”, ale cóż… Nie regulujcie monitorów ani własnych oczu – Autor naprawdę jako przykłady złych gier komputerowych podał te same gry, co zawsze. Właściwie to rozmaici spychologowie mogliby oszczędzić masę papieru i wpisywać „to, co zawsze” – choć wtedy pewnie mieliby mniejszą ilość stron i gdzie indziej musieli się wysilać :P. A tak – wystarczy spisać tekst sprzed X+1 lat od dr Ulfik-Jaworskiej (chyba nie sądziliście, że cytat pochodzi od kogoś innego…) i odjazd. Kij, że te słowa mają już 20+ lat i już w momencie ich pisania były bzdurne – pasują do tezy, więc jest okej. Źródło Ten tekst także już się zestarzał – nie rozumiem, czemu rozmaici Autorzy biorą się za temat, o którym nie mają bladego pojęcia i piszą o nim tonem znawców wszechrzeczy. Autor (poza spisaniem starych gier) nie podał ŻADNYCH danych potwierdzających jego tezy. I tylko papieru żal (także tego elektronicznego ). Uff… przynajmniej tu Autor napisał coś z sensem. Aż się uśmiechnąłem widząc ten tytuł. Jeśli go nie znacie – macie tu link to filmu NRGeeka - (jeśli ktoś nie zna jego twórczości to ostrzegam - materiał 18+!): Niemniej, on to lepiej skomentuje niż ja . Choć muszę przyznać, że przynajmniej Autor wskazał, że jednak zna "nowe" produkcje . Tu Autor zrobił ciekawy zabieg – urwał w tym miejscu temat i dał przypis do strony jakiegoś katolickiego wydawnictwa. Zajrzałem tam. Poza „Być uczniem Jezusa” i „Przygodą ze świtem Piotrem” (w pakiecie za 59 złotych) nie ma tam ANI jednej gry komputerowej – bo komputerowego quizu o Kościele Katolickim do tej kategorii raczej bym nie zaliczał. A co jest? Jakieś filmy animowane i czytanki. Nie znam się na tym za dobrze, ale mam wrażenie, że trudno to nazwać alternatywą dla gier… Zanim przeczytacie dalej – obstawiajcie, o czym Autor napisał? Nie ma to jak w „poważnym” tekście pisać o blue whale… i nazywać to grą komputerową! Pamiętam, że MEN (który od zawsze był siedliskiem idiotów, IMHO) też nazwał to gra komputerową – ale, na Innosa, przydałoby się weryfikować informacje (przykład - artykuł serwisu Spider's Web). Ale Autorowi by znów do tezy nie pasowało… I pewnie teraz zastanawiacie się „ale chwila, przecież Autor nie napisał nic o możliwości wykorzystania gier komputerowych do Ewangelizacji młodych – bo wątpliwej jakości gry studia Pasterz prędzej takie osoby odstraszą” – i macie rację. Ja też się nad tym zastanawiam. Bo uważam, że Kościół powinien umieć rozmawiać z młodymi – i na szczęście poznałem w swoim życiu wielu księży, którzy nie patrzyli na gry przez pryzmat „gry = zło”… Choć był też jeden czy dwóch takich . Na tym zakończę ten wpis. Obiecany link. Do zobaczenia za tydzień!
  9. Oczywistością jest, że w większości gier (oraz filmów i seriali) wszystkie postacie (niezależnie od tego, skąd pochodzą) mówią niemal perfekcyjnie po angielsku… albo mniej perfekcyjnie po polsku (zależnie od jakości dubbingu ). To nie będzie dzisiejszym tematem - bowiem nie widzę w tym nic dziwnego - głupio byłoby zmuszać gracza/widza do rozumienia języka elfów czy stworzenie nowego języka dla jakiejkolwiek rasy (choć to się zdarza i podoba mi się, gdy twórcom się chce). Zastanawiam się nad czymś innym - czemu niektóre postacie rozumieją co mówią inne. Nie wszystkie, co ciekawsze... Najlepszym przykładem jest World of Warcraft - jestem w stanie zrozumieć, że np. Jaina i Thrall się rozumieją. Jednakże, co jakiś czas pojawiają się nowe postacie i one też rozumieją się, niezależnie od rasy. Wyjątek stanowią gracze. Oni nie mogą nauczyć się Common (jako Horda) lub orkowego (jako Alliance). Co gorsza, rasy, które - zgodnie z zasadami logiki - powinny się porozumiewać tym samym językiem są sztucznie pozbawione tej możliwości TYLKO z powodu przynależności do frakcji - jakby to było nadrzędne. Rozumiem intencje Blizzarda, ale przykładowo Void Elfy powinny móc porozumiewać się z Blood Elfami, bo - technicznie - nimi były aż do przemiany. To samo dotyczy Forsaken, którzy (przed śmiercią) byli ludźmi, a mimo to nie są w stanie dogadać się z nimi. Za to z orkami - perfekcyjnie. Pamiętam jednak, że kiedyś Demo Warlock mógł się porozumieć z drugim z przeciwnej frakcji, jeśli obaj byli w demonicznej formie - wówczas rozmawiali w “swoim” języku. Szkoda, że już tego nie ma... Inna kwestia jest, w pewnym sensie, przeciwieństwem poprzedniej - w serii The Elder Scrolls rasy nie posiadają własnych dialektów. Wiem, że się czepiam, ale uważam, że Altmerowie powinni jednak mówić nieco innym językiem niż np. Nordowie. Jasne, akcenty są wyraźne (choć uważam, że mowa Bretonów i Cesarskich powinna się różnić, ale to tylko moje zdanie), ale przydałyby się jakieś regionalizmy. No, chyba, że nazywanie szczurów "skeevers" się do tego zalicza . Jednocześnie jednak muszę pochwalić twórców Skyrima za stworzenie języka smoków - szczególnie odkąd odkryłem podwójne znaczenie określenia głównego bohatera - czyli Dov-Ah-Kiin . Źródło Skoro jesteśmy przy grach od Bethesdy to bardzo krótko - w Fallout 4 z jakiegoś dziwnego powodu główna bohaterka - prawniczka - nie zna podstaw łaciny Czy to jest w ogóle możliwe? Może w okolicach roku 2077 prawnicy nie są uczeni łaciny, ale wydaje mi się to wątpliwe. Jest też coś jeszcze dosyć dziwnego w tej serii - mimo całkowitego upadku cywilizacji i 200 lat zmian społecznych język angielski nie zmienił się ani trochę. A wystarczy porównać język polski używany 200 lat temu ze współczesnym i widać różnicę. Ponownie - rozumiem czemu taki zabieg ma służyć. Ale znowu - przydałyby się jakieś - choćby drobne i sztuczne - różnice. Za to plusik w tej materii należy się twórcom Dragon Age (który już raz to piszę? ) - mieszkańcy Orlais mówią z dość wyraźnym francuskim akcentem, a rasy (choćby elfy) mają swój język. A czy Wy zwracacie uwagę na kwestie językowe? PS. Jakie anime polecacie obejrzeć na Netfliksie ?
  10. Zawsze tak jest przy sprawach z grami w tle - "na gorąco" media trąbią o "winie gier", a dopiero potem, gdy okazuje się, że powody były inne - gdzieś tam szepczą, że "a jednak chodziło o coś innego". Ale opinia publiczna i "naukowcy" już wiedzą swoje... Bo przecież dwa dni po tragedii nikt już nie zwrócił uwagi na te słowa (za tvn24.pl): "- Wbrew temu, co podają niektóre media, prokurator nie ustalił jeszcze motywu zbrodni. Proszę wszystkich o powściągliwość. To bardzo delikatna sprawa. Śledczy potrzebują spokoju, żeby przeprowadzić wszystkie czynności - powiedziała Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Koninie Aleksandra Marańda" Podejrzewam, że gdyby gry komputerowe istniały w 1939 roku to za wybuch II Wojny Światowej w pierwszej kolejności zostałyby one obwinione .
  11. Jest to dobry znak, choć w polskich mediach (oprócz "gamingowych") nie było o tym ani słowa. Niemniej - cieszy mnie, że o wspomnianej przez Ciebie sprawie napisało m.in. BBC . Jest to jednak - moim zdaniem - kropla miodu w beczce dziegciu...
  12. Witajcie w 2020 roku! Mam nadzieję, że przez Święta nieco odpoczęliście (i jesteście wyspani ). W tym miejscu miał być inny wpis, ale uznałem, że muszę odnieść się do dwóch MORDERSTW Z GRAMI W TLE! W Sylwestra całą Polskę obiegła informacja o 19-latku, który najprawdopodobniej zabił swojego 9-letniego brata. Doniesienia media dość szybko podłapały nieoficjalny wątek kłótni o dostęp do komputera… Póki co, sprawa przycichła. Drugie wydarzenie, już mniej medialne w Polsce (tylko TVN 24 i RMF o tym napisały), nastąpiło w Meksyku. Otóż, na terenie szkoły w mieście Torreón, 11-letni uczeń zastrzelił, korzystając z dwóch pistoletów, nauczycielkę i postrzelił kilkoro innych uczniów, po czym popełnił samobójstwo. Od razu pojawił się wątek gier, ponieważ chłopak miał… koszulkę z logo gry “Natural Selection”- czyli strzelanki! I tyle wystarczyło, by znalazł się "winny". Pierwszym, który określił winę gier był gubernator Miguel Ángel Riquelme (“The Guardian”). Następnie sprawę opisało m.in. BBC oraz CNN. Wszystko wygląda w następujący sposób - chłopak grał, więc zabił. Jednocześnie, z materiałów prasowych dowiedziałem się, że szkoła, w której doszło do tragedii uczestniczy w programie "bezpieczny plecak" (“Washington Times”)! Tak, dzieciakom przed lekcjami sprawdzane są plecaki, co w kraju pełnym gangów narkotykowych jest całkiem sensownym pomysłem. Źródło To jednak prowadzi do pytania - jakim cudem wniósł ją do szkoły? I to dwa pistolety na raz! I skąd je wziął? Wszystkie wspomniane media skupiły się na koszulce z logo gry, a nikogo nie zainteresowało jak to zrobił. Choć mam pewien pomysł - dzieciak oszukał system i zamiast plecaka przyniósł tornister . To prowadzi do pewnej smutnej konkluzji - choć właśnie weszliśmy w lata 20 XXI wieku, a wciąż gry komputerowe są głównym źródłem zła na świecie. Co gorsza, o czym przekonacie się niebawem, również "naukowcy" wciąż piszą o szkodliwości gier... Najlepszym podsumowaniem będzie jednak filmik youtubera Dziki Trener (uwaga - dużo wulgaryzmów) .
  13. W niedawnym MoG wspominałem o pewnej „mądrej” książce i obiecałem, ze jeszcze w tym roku ją opiszę. A ja staram się dotrzymywać obietnice . Przed Wami Nicholas Kardaras, Ph. D.(tak jest podpisany) i jego książka pt. „Dzieci ekranu”, wydana w 2016 roku. Ze względu na fakt, że Autor napisał całkiem sporo a nie chcę Was zamęczać przed Świętami to drugi wpis o tej pozycji pojawi się gdzieś po Nowym Roku . Przyznam, ze treść nie jest tak całkowicie zła - bywały gorsze teksty. Ale i tak znalazło się dość dużo głupot, więc nie daję tagu MoG . Na początek wywiad z innym naukowcem – doktorem Andrew Doanem, który opisuje swoje przeszłe uzależnienie od gier komputerowych… i nieco gubi się w zeznaniach, jeśli chcecie znać moje zdanie. Ale „nie uprzedzajmy faktów”. Ten fragment jest okej, ale Pan Doktor już sygnalizuje swoje podejście do tematu gier – choćby przez porównanie ich z narkotykiem. Myślicie, że to koniec historii? Teraz nadchodzi najlepsze: Coś mi tu śmierdzi. Przede wszystkim – co, w tym kontekście, oznacza „upuścił”? Podszedł i pyrgnął mu na biurko płytę z grą? Dlaczego? A Pan Doktor, zamiast ją wywalić, zainstalował jej zawartość? Dodatkowo, przecież WoW to abonamentowe MMORPG, więc Pan Doktor musiał założyć konto, opłacić je… Jasne, Pan Doktor mógł użyć tzw. „skrótu myślowego”, ale mam dziwne przeczucie, że Pan Doktor wcale nie mówi nam całej prawdy… Teraz zajmijmy się Autorem, który w dalszej części tego rozdziału powołuje się na dra Doana, ale to są już jego słowa: Cóż, nie jest to nic odkrywczego – i nie ma tu nic przesadnie głupiego… Choć nie, jest – nie wiem czemu gry typu Tetris (swoją drogą to chciałbym zobaczyć jakie inne gry należą do tej części „piramidy”…) miałyby być „gorsze” niż telewizja. I w sumie to jestem ciekaw gdzie w tej piramidzie znajdują się książki (by było "cyfrowo" - ebooki). W sumie podoba mi się też gradacja "bardziej potężne". Nie wiem czemu, ale kojarzy mi się z Dragon Ballem . To jest dla mnie bardzo dziwnie – rozumiem, że gry pobudzają, ale - ponownie - coś mi tu nie pasuje. W wyciętym przeze mnie fragmencie pojawia się stwierdzenie, że owemu żołnierzowi za kurację wystarczyło odstawienie gier oraz... odstawienie środków nasennych, bo „nie działały z powodu nadmiernego grania”. Przyjąłbym takie tłumaczenie, ale w tej sytuacji jest mocno nielogiczne. Zastanawiam się także czy Autor i Pan Doktor wzięli pod uwagę, bo ja wiem, że opisywany żołnierz mógł być jednostkowym przypadkiem? Dodatkowo – zastanawia mnie co to znaczy, że „chciał odcinać głowy ludziom”? Biegał z maczetą albo piłą mechaniczną, czy tylko sobie gadał? Ale najlepsze przed nami: O, a tu Autor jednak zauważa, że ludzie są różni. Dziwne, zwykle spychologowie wrzucają wszystkich do jednego worka… W tym momencie mój mózg poszedł na kilkugodzinny urlop… Psychiatra ze mnie żaden, ale stres pourazowy pojawia się po przebytej traumie. Według angielskiej Wikipedii PTSD wiąże się m.in. z bezsennością oraz (niekiedy) próbami samobójczymi i samookaleczeniami osób cierpiącymi na to schorzenie PSYCHICZNE. Yyyyy… czy mam rozumieć, że weterani obu Wojen Światowych (i wcześniejszych wojen), u których również zdiagnozowano PTSD mieli lepiej, bo nie było wówczas gier? I mówimy tu o osobach, które m.in. boją się dźwięku wystrzału (w zależności od tego z jakiego powodu dostali PTSD)? Serio, Panie Doktorze? A dalej jest jeszcze lepiej: Aż sobie wygooglałem nazwisko „Aaron Alexis” i znalazłem pełny opis sprawy. Autor – z jakiegoś tajemniczego powodu – nie podał czytelnikom całego kontekstu tego zdarzenia. Ale, w sumie, po co? Gry zawiniły i tyle. W końcu fakt, że osiem razy był zatrzymywany, między innymi za strzelanie poza terenem jednostki oraz za przestrzelenie opon w samochodzie jakiegoś mężczyzny (i w żadnym z tych przypadków nie został skazany) nie było najwyraźniej żadnym sygnałem, ze coś z nim jest nie tak i dawanie mu dostępu do broni palnej nie jest najlepszym pomysłem. Oczywiście, nie dowiemy się, ponieważ zabójca zginął od policyjnych kul. Innymi słowy - spychologia próbuje diagnozować osoby, których nie da się już o nic zapytać... Może jest jakiś chętny nekromanta? Co ciekawe, Autor nie napisał również, ze w 2011 roku Alexis został wyrzucony z marynarki wojennej. Co jednak nie przeszkadzało mu wejść tam jak do siebie. ¯\_(ツ)_/¯ Czyli, z tego co rozumiem, nie byłoby żadnej wojny, nie istniałby terroryzm a świat pozostałby idylliczną utopią, gdyby wszyscy się wyspali? GENIALNE!! Źródło Na tym zakończę. Życzę Wam ciepłych, radosnych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia, szampańskiego Sylwestra oraz pełnego sukcesów Nowego Roku 2020. I wyśpijcie się porządnie, żeby nie było żadnej strzelaniny .
  14. W rozmaitych msm-ach, które opisywałem na moim blogu pojawił się motyw braku przyjaźni między "samolubnym bohaterem" a innymi postaciami (choćby w ostatnim MSMie). Każdorazowo zastanawiałem się nad tym i za każdym razem dawałem przykład z Gothica. Ale czas napisać o tym więcej. Zacznijmy od tego, że Bohater zwykle zdobywa przyjaciół podczas swojej podróży (czegokolwiek ona dotyczy). Spójrzmy więc na wspomnianą grę PB - przez trzy części Bezi poznaje sporo osób i można spokojnie napisać, że - niezależnie od jego wyborów w "trójce" - ma trójkę conajmniej czwórkę przyjaciół: Lestera (dzięki @SerwusX ), Diego, Miltena i Gorna. Ten drugi jest zresztą pierwszą osobą, która nie jest nam wroga w Kolonii. Ba, Diego pomaga Beziemu praktycznie bezinteresownie - i przestrzega, by nie mówić za dużo, jeśli bohater wyjawi mu informacje o liście do magów ognia. Co ciekawe - w “dwójce” Bezi mu się odwdzięcza za to, a potem Diego dołącza do naszej wyprawy. Z kolei przyjaźń z Miltenem i Gornem ma nieco inne fundamenty - wspólne przeżycia za Barierą. Szczególnie mam tu na myśli Gorna, któremu pomagamy we wszystkich trzech częściach “jak wojownik wojownikowi”. Źródło Przechodząc dalej mamy właściwie mistrzów w tworzeniu tego typu relacji Bohater-NPC, czyli BioWare. Na przykładzie Inkwizycji - Inkwizytor(ka) poznaje po drodze sporo osób, z niektórymi się zaprzyjaźnia (choć nie musi), z innymi może się pokłócić a z jeszcze innymi wdać w romans. W moim przypadku dwukrotnie była to Sera - nic nie poradzę, że ta postać jest bardzo ciekawa :). Mniejsza - grunt, że ponownie - wspólny cel, przeżycia oraz - w dość znacznym stopniu - nasza postawa wobec tych NPCów może zmienić ich nastawienie do nas. najlepszym przykładem jest Kasandra, która najpierw oskarża nas o zabicie wszystkich w czasie Konklawe, by ostatecznie (o ile nasze wybory będą właściwe, rzecz jasna) otworzyć się na nas i nawet zostać przyjaciółką Inkwiztora(ki), a nawet jego ukochaną. Ewentualnie nową Boską. Jeśli chodzi o przyjaźń w DAI to wydaje mi się, że najbardziej przejmowałem się Cullenem. Serio, jego uzależnienie od lyrium i decyzja z tym związana (za każdym razem kazałem mu rzucić to draństwo) dawała mi poczucie, że mam wpływ na losy tej postaci i moim zaangażowaniem w jego problem zyskuję jego sympatię. Kolejnym ciekawym przykładem jest GTA IV i rodzinne więzi (które też są formą przyjaźni) Niko z Romanem. Jak wiemy, z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach, ale w tym przypadku główny bohater troszczy się o swojego przygłupiego naiwnego eee… "czasami" wpadającego w tarapaty kuzyna. Co więcej - chroni go przed prawdą o losie jego matki. I, rzecz jasna, trzeba znosić jego chęć wypadów na kręgle :). Podczas rozgrywki Niko zaprzyjaźnia się także z innymi postaciami - najbliżej, oczywiście, z Kate McReary, ale ich związek, jak wiemy, kończy się źle lub tragicznie (w zależności od naszych wyborów). Źródło Długo zastanawiałem się nad kwestią Fallout 4. Właściwie Sole Survivor zdobywa tylko dwójkę przyjaciół - Nicka Valentine’a oraz Piper Wright, choć co do obu mam pewne wątpliwości - detektyw jest technicznie maszyną i trudno określić czy odczuwa takie rzeczy, z kolei dziennikarka… cóż, przez większość gry miałem ją za przyjazną postać, ale niekoniecznie przyjaciółkę mojej postaci. Jakoś nie odczuwałem więzi między nimi… Tak samo, nie odczuwałem więzi z Prestonem. Jasne, uwielbiam motyw budowania w F4, ale sposób, w jaki zleca nam zadania (niby jestem Generałem, a to on mi wydaje rozkazy - ciekawe) doprowadzał mnie do szału. Źródło W kwestii przyjaźni warto wspomnieć też o grach z serii Total War. Przyjaźnie, sojusze, unie i wojny - to codzienność w tej serii. Choć, rzecz jasna, w polityce nie istnieje pojęcie przyjaźni . Również w serii Assassin's Creed pojawia się przyjaźń. W "jedynce" mamy na to najlepszy przykład - Altair i Malik. Choć ten drugi traci rękę przez bohatera to jednak, widząc jego wewnętrzną przemianę, wybacza mu błędy, a pod koniec otwarcie staje po jego stronie w walce z własnym Mentorem. I to się nazywa przyjaźń. Z kolei w Odyssey mamy nieco mniej typowy wątek - Kassandra (lub Alexios, ale ja będę pisał z jej perspektywy) od początku gry przyjaźni się z dziewczynką imieniem Phoibe, a nawet daje jej drewnianego orła. Kiedy dziewczynka zginęła uznałem - czy raczej: Kassandra zdecydowała - że Alexios jest już nie do uratowania i przez resztę gry dążyłem do jednego - zabicia go. Brzmi to dziwnie, ale ten moment był dla mnie przełomowy, choć do decyzji zostało mi wówczas wiele godzin. Na koniec zostawiłem sobie Skyrima. Tu z kolei miałem inny kłopot - gra z jakiegoś powodu zmuszała mnie do polubienia Delphine a ja na każdym kroku miałem jej dość. Wszyscy na około trąbią o tym, że Bohater zabił Smoka i wchłonął jego duszę, Siwobrodzi wręcz wydarli się na całe Tamriel wołając Dragonborna… a ta najpierw musiała mieć pewność. Co gorsza - potem cały czas jesteśmy jej chłopcem/dziewczynką na posyłki. Szkoda, że nie da się powiedzieć jej by się odczepiła - jej "pomoc" i tak okazała się całkowicie zbędna. Źródło Innym dramatem jest kwestia małżeństw w Skyrim. Cieszy mnie, że wprowadzili tę mechanikę, ale coś poszło bardzo mocno nie tak, jak powinno. BioWare dobrze to rozwiązał a tu Bethesda zaserwowała nam najgłupsze możliwe rozwiązanie. Nie dość, że pula NPCów jest ograniczona, nie ma wszystkich ras to jeszcze miałem wrażenie, że jakieś 3/4 “kandydatów” została dopchnięta na listę na siłę. Tak naprawdę z kobiet sensowne są tylko Ysolda, Muiri, Aela, Lydia i Sylgja, a z facetów chyba tylko Vilkas i Erik. Przynajmniej takie jest moje zdanie . Oczywiście wybrałem tylko kilka przykładów i zdaję sobie sprawę, że jest ich o wiele więcej. Może jakieś podrzucicie?
  15. W październiku pisałem o książce Mario Puzo, którą przeczytałem w formie ebooka podczas wakacji. Dziś poznacie platformę, dzięki której polubiłem "wirtualne książki". Nieco zwlekałem z napisaniem tego tekstu, ponieważ w międzyczasie aplikacja dostała sporą aktualizację, która zmodyfikowała niektóre funkcje. Na początek muszę zaznaczyć, że Legimi jest moim pierwszym pełnym kontaktem z ebookami. Aplikację poznałem dzięki Miejskiej Bibliotece Publicznej w Lublinie, która swoim czytelnikom udostępnia (za darmo) kody do tej niej. Oczywiście, jest też możliwość wykupienia abonamentu (co daje dostęp do większej liczby pozycji, rzecz jasna) - koszt to około 40 zł miesięcznie. Aplikacja umożliwia też dostęp do audiobooków, ale, jako wzrokowiec, nie korzystam z tej opcji . Kłopot w tym, że, mimo bogatej oferty, wielu pozycji tu nie ma. Chcecie przeczytać Świat Dysku? Proszę bardzo. A może chcecie książki z uniwersum Warcrafta? Dobra. A może cykl o Wiedźminie? Ku mojemu zdziwieniu - nic z tego! Choć może to też być wina kiepskiej funkcji wyszukiwania - czasami trzeba szukać po autorze, czasami po początku tytułu - np. szukając książek Roberta M. Wegnera należy wpisać jego pełne imię i nazwisko, a szukając powieści Agathy Christie o słynnym belgijskim detektywie należy wpisać… Poirot! Inaczej pokazuje tylko kilka książek tej angielskiej autorki. NIestety, psuje to przyjemność z “posiadania” wielu książek w kieszeni. Inną wadą są błędy - zarówno w tekście (co zdarza się także w papierowych wydaniach, ale przydałoby się to poprawić), jak i takie: (Połączyłem dwa zrzuty ekranu, jakby ktoś pytał ) Czasami wielokrotne przełączenie strony pomaga, ale nie zawsze… Do tego dochodzą dziwnie zrobione przypisy - jest to szczególnie widoczne w książkach Terry’ego, gdzie - jak wiadomo - przypisy czasami są dość zabawne. Najczęściej aplikacja pozwala na kliknięcie przypisu i przenosi nas na koniec rozdziału lub książki - potem wystarczy kliknąć ponownie i wracamy do tekstu - i to jest okej. Jednakże, w niektórych książkach przypisów nie da się kliknąć” i czasami znajdują się tuż pod tekstem, a czasami zbiorczo na końcu rozdziału lub książki. Bywa to irytujące, ponieważ trzeba przeskoczyć całą treść, by przeczytać, co jest tam napisane. Powyższe problemy nie są na szczęście zbyt częste i przez 90% czasu można być skupionym tylko na najważniejszym - czytaniu. Aplikacja pozwala na dostosowanie wielkości czcionki (choć czasem miewa z tym problemy…), pokazuje ile stron ma dana pozycja, na której stronie jesteśmy (lub ile procent mamy przeczytane) i - opcjonalnie - ile minut powinno nam zająć przeczytanie danego rozdziału. Ponadto Legimi pozwala robić zakładki i wyszukiwać treść. Rzecz jasna, jest także możliwość kopiowania treści do schowka. Dodatkowo, apka pokazuje statystyki - tj. ile godzin czytaliśmy w ostatnich dniach - oraz informuje ile dni abonamentu nam zostało. Mimo wszystko jednak nie będę wystawiał oceny. Powód jest dość prozaiczny - nie korzystałem z innych tego typu aplikacji. Polecicie jakieś?
  16. Dawno nie było żadnego MoG (bo MSMy jakoś łatwiej wpadają mi w oczy), więc najwyższy czas to nadrobić. Przed Wami tekst Damiana Gałuszki pt. „Rozważania wokół dyskursu nad grami cyfrowymi w oparciu o ich krytykę ze strony Philipa Zimbardo”, który został opublikowany w „Przeglądzie Socjologii Jakościowej” w 2019 roku – czyli nówka :). Korzystałem z wersji elektronicznej, więc link znajdziecie na końcu. Autor wziął „pod lupę” książkę Philipa Zimbardo i Nikity D. Coulombe pt. „Man Interrupted: Why Young Men Are Struggling & What We Can Do about It”. Zaczynajmy: O samej zapowiedzi WHO rozpisywały się rodzime media komputerowa, a ja opisałem swoją przygodę z „testem” udostępnionym przez WHO, więc cieszę się, że Autor wziął się za to „na poważnie” . Zacytowałem ten fragment, ponieważ dalej Autor odnosi się do tych i podobnych wypowiedzi w kontekście omawianej pozycji. Autor chyba nie widział większości tekstów, z którymi ja się stykałem/stykam . A tak serio –jestem pewny, że Autor je widział i zna, ponieważ w dalszej części tekstu je cytuje (jednakże, pomijam to ze względu na ilość miejsca ). Dodatkowo, nie są to tak znane osoby, jak p. Zimbardo. Źródło Ponownie – wszystko to widzieliśmy także w innych MSMach i dobrze, że Autor zwraca na to uwagę. Szkoda, że pewnie mało który naukowiec będzie go cytował, wybierając treści z gatunku „gry tworzą morderców”… Warto dodać, że takie zjawisko także można zauważyć choćby w książkach dr Ulfik-Jaworskiej. Przejdę jednak do sedna – oczywiście wybrałem fragmenty, bo wszystko by się nie zmieściło : Czyli, innymi słowy, p. Zimbardo i p. Coulombe prezentują typowo spychologiczne podejście do tematu gier – "wybieramy sobie badania, które pasują do tezy i wrzucamy je do tekstu, jako prawdy objawione. Wszelkie nie pasujące do tezy fragmenty odrzucamy i fajrant." Z jednej strony jest to nawet śmieszne, że wciąż ludziom chce się tworzyć takie „książki”, z drugiej - potem kolejni "znawcy" biorą to na serio i tworzą kolejne "wypociony"... Cieszy mnie zatem, że Autor zajął się nimi na poważnie . To samo pytanie zadaję sobie za każdym razem - dlaczego autorzy książek i artykułów o grach nie rozumieją, że ich obowiązkiem jest wyjaśnić JAK rozumieją pojęcia, których używają. Tak, jak w tym przypadku - czy nałogowe granie to granie codziennie po 2 godziny? A może codziennie po 8? A może jednak nie ma żadnej granicy i każda osoba jest indywidualnym przypadkiem? Niestety, na te pytania takie teksty nam nie odpowiedzą... Tu z kolei szkoda, że Autor nie zwrócił uwagi, że nie wiadomo ile to jest „większość”. No, chyba, że w tekście są podane konkretne liczby, ale jakoś w to wątpię . Tu akurat nie widzę nic dziwnego w zachowaniu Autorów – w najbliższym MSMie przedstawię Wam książkę, w której można znaleźć powiązanie samobójstw wśród żołnierzy cierpiących na tzw. „shell shock” (czyli Zespół Stresu Pourazowego) z… grami komputerowymi. I piszę to absolutnie serio. Więc tu nie jest jeszcze AŻ tak źle . Uznałem, że warto zacytować cały fragment, bowiem Autor pisze dokładnie to, co ja osobiście uważam – nie zmuszam naukowców do lubienia gier. Ba, uważam, ze dobrze, jeśli ktoś krytykuje branżę rozrywkową (nie tylko gry, ale także m.in. filmy). Ale jednocześnie, dla zachowania obiektywizmu naukowego, MUSI wykazać, że w pełni rozumie podstawy dziedziny, w której się wypowiada oraz nie powinien generalizować i spychać odpowiedzialność za różne zdarzenia na „brutalne gry komputerowe”. Bo wtedy nie uprawia nauki, lecz to, co nazywam spychologią. Dla jasności - pominąłem kilka akapitów, w których Autor pisze, co Autorzy zrobili dobrze. Więc nie jest tak, że tylko ich krytykuje, ale również – za co mu chwała – pokazuje, że nie jest jeszcze tak źle. Źródło Na koniec chciałbym wyrazić nadzieję, że w niedalekiej przyszłości (oby jak najbliższej!) naukowcy zaczną cytować takie osoby, jak Autor, a nie pisane pod tezę pozycje typu „Zabawa w zabijanie”. Choć to raczej tylko marzenie… Obiecany link. Do zobaczenia za tydzień!
  17. Czwarta i ostatnia część mojego zestawienia. Oblivion Czwarty TES pojawił się w czasie, gdy zacząłem interesować się fantastyką - głównie za sprawą serii Gothic ;). Wprawdzie Morrowind mnie ominął, ale Oblivion dość mocno mi się spodobał - przede wszystkim świetnie pokazane były frakcje – każda była na swój sposób unikatowa, czego w późniejszych produkcjach mi brakowało. Najbardziej lubiłem, rzecz jasna, Mroczne Bractwo, ale Gildia Magów też miała swój urok. Do tego Arena, której, z niewiadomych przyczyn, nie było w Skyrimie… Choć już od dawna nie gram w TES IV to wciąż uważam, że był lepszy od „piątki”. Żródło Shogo: Mobile Armor Division Jedna z moich pierwszych gier ever, a z całą pewnością moja pierwsza pełna wersja gry z CDA. Japońska strzelanka z wielkimi mechami była wówczas czymś wielkim – przynajmniej dla mnie, już wtedy fana Dragon Balla, Daimosa i innych popularnych wtedy anime. Szczególnie, gdy wspomniany mech (którego, tak nawiasem mówiąc, można było wybrać z trzech dostępnych modeli na początku gry – ale nie wiem czy czymkolwiek się różniły) mógł się składać i rozjeżdżać żołnierzy (którzy byli przy nim wielkości mrówki). Ech, dobre czasy ;). Szkoda, że gdzieś zgubiłem płytę – choć i tak bym nie grał, bo grafika już niedzisiejsza . Żródło Soldier of Fortune W demo tej gry grałem, gdy miałem jakiej 10 lat. Ultrakrwawa i brutalna w dzisiejszych czasach zostałaby pewnie zakazana w większości krajów. Serio - w tej grze dało się bez problemów odstrzelić nie tylko głowę, ale i dłoń czy stopę przeciwnika. Krew i "flaki" były właściwie kwintesencją tej produkcji - nie byłą to zatem grzeczna gra pokroju SWAT 3, którego opis znajdziecie poniżej. Nic więc dziwnego, że, gdy w CDA pojawiła się jako pełniak ograłem ją wiele razy. Potem wyszła równie dobra dwójka i wyjątkowo kiepska trójka. Ale to jedynce należy się miejsce w zestawieniu (choć dałem logo "dwójki", bo jakoś nie mogłem znaleźć dobrego dla "jedynki"...) Żródło SWAT 3 Zabawne, bo w tę grę grałem w tym samym czasie, co w SoFa. Taktyczna strzelanka, w której najważniejsze było ratowanie zakładników i eliminacja porywaczy - największą satysfakcję miało się, gdy udało się aresztować jak największą ilość tych ostatnich. Oczywiście, grze trzeba było darować idiotyczne AI kompanów, których ulubionym zajęciem było zacinanie się w dowolnych drzwiach. Na szczęście zostało to zrekompensowane przez prosty system wydawania im komend (ba, można było nawet spojrzeć ich oczami – pojawiało się wówczas małe okienko) oraz sporo innych, wówczas świetnych, rozwiązań (choćby konieczność poświęcenia kilku sekund na zmianę broni – co można obserwować w lustrach w grze). Po latach otrzymałem za darmo klucz gog do tej produkcji… i jest to jedyny staroć, w który jestem w stanie grać bez przeszkód. Niestety, z modem… Żródło Worms World Party Last but not least – gra, od której - jak na ironię - zaczęła się cała lista. Już tłumaczę dlaczego: kiedy chodziłem do podstawówki moją wychowawczynią (i nauczycielką matematyki) była wredna baba, trochę taka Dolores Umbridge. Nawet wyglądała podobnie – oczywiście, nie mam na myśli kreacji Imeldy Staunton, lecz opis książkowy: Ten babsztyl zatruł mi trzy lata edukacji – cieszyłem się, że musiałem pójść do gimnazjum, bo nie wytrzymałbym kolejnych dwóch lat z tą wiedźmą. Kończąc tę dygresję wracam do tematu Worms World Party – to właśnie dzięki tej produkcji mój umysł przetrwał, bowiem gdy mnie mocno wkurzyła to wracałem do domu, włączałem kompa, odpalałem WWP, wybierałem drużynę robaków podpisaną różnymi wariantami jej imienia i nazwiska… i rozwalałem je inną drużyną na wszelkie dostępne sposoby. Powtarzałem to aż mi nie przeszło. A teraz proszę nie przysyłać do mnie spychologów . Byłem wówczas u jednej Pani Psycholog… ale to opowieść na inny wpis . Żródło
  18. @NomadP - to świetna organizacja konwentu, nie ma co... Ciekawe czy wyrzucali ludzi siłą z terenu . A tak z ciekawości - organizują jeszcze ten konwent ?
  19. Przez wiele lat chciałem wybrać się na konwent fanów fantastyki i w tym roku, w końcu, mi się udało. Wprawdzie byłem tylko w niedzielę, ale mogłem wyrobić swoje zdanie na ten temat. Bowiem, choć „Falkon” - bo na ten konwent się wybrałem - odbywa się w Lublinie (czyli w moim mieście ) od 2000 roku to jakoś zawsze „coś” mi wypadało... Tym razem jednak kupiłem bilet z wyprzedzeniem i nie było już mowy o wykrętach . Do tego wybierałem się ze znającym ten konwent znajomym, więc miałem przewodnika . Źródło I muszę przyznać, że trochę żałuję, że byłem tylko na jednym dniu. Ale i tak widziałem tłumy zwiedzających, wystawców oraz sporo przebranych osób. Co do tych ostatnich to wielu z tych postaci nie rozpoznawałem, ale widziałem Jokera, szturmowców, Obi-Wana, Spider-Manów, ratowników medycznych [skreślić] i innych barwnych postaci. Oczywiście, znalazło się też parę osób z zawieszkami typu „Free Hugs”, ale albo byli to mężczyźni, albo miałem wrażenie, że gdzieś w pobliżu kręci się prokurator (i to bynajmniej nie przebieraniec). Generalnie jednak było wesoło i kolorowo. Jeśli chodzi o stronę organizacyjną to można było pójść na oddzielną halę i albo wziąć udział w sesji RPG, albo zagrać ze znajomymi. Konwent to także spotkania m.in. z autorami fantasy (jakby Was to interesowało to ich pełna lista jest dostępna tu). Niestety w tym roku mnie to ominęło, ale nie oszukujmy się – spędziłem na „Falkonie” jakieś 2-3 godziny . Naturalnie, chętni mogli kupić niemal każdy gadżet związany z którymś z uniwersów – od anime (pluszowy Zen-Oh!) do seriali (m.in. Gra o Tron). Choć, z czego dość szybko zdałem sobie sprawę, świat Warcrafta praktycznie nie istniał. Widziałem może ze trzy kubki i jakieś koszulki i tyle. Oczywiście, ceny były miejscami zaporowe (6 (słownie: sześć!) złotych za małą kostkę do gry? I to zwyczajną, sześciościenną? Sporo! ), ale takie prawo konwentów (i cen na nich), więc rozumiem i się nie czepiam . Naturalnie, musiałem kupić sobie jakąś pamiątkę. Sęk w tym, że nie mogłem znaleźć nic dla siebie. Znajomy kupił tego sporo, a mi zależało na czymś... nietypowym. I tym sposobem pierwszy raz w życiu postanowiłem kupić loot-boksa! Co lepsze – realnego, namacalnego. Ale z którego świata? Po dłuższym namyśle zapłaciłem 60 zł za torbę z rzeczami związanymi z Dragon Ballem. Jeszcze na miejscu otworzyłem i muszę przyznać, że choć nie były to najlepiej wydane pieniądze w moim życiu to i nie było najgorzej. Oto, co znalazłem w środku: I. Podkładkę pod mysz (jeszcze nie rozpakowana; wybaczcie jakość, zdjęcie wykonane przeze mnie ); II. Magnes na lodówkę z Goku SSJ Blue; III. Przypinkę z Goku Autonomous Ultra Instinct; IV. Dwie podkładki pod piwo, obie z Goku – na jednej w formie SSJ God, a na drugiej zbierającym energię dla Spirit Bomb w Sadze Buu; V. Kubek z fanartem – od lewej: „dorosły” Dende, stary Krillin w stroju Master Roshi’ego, dorosły Goten (?), Gohan, duża Pan w pomarańczowym gi, dziwnie ubrany Goku (z ogonem), równie dziwnie ubrany Vegeta (też z ogonem), dorosły Trunks w zielonym gi (przypomina jego strój z Sagi Buu), Bulla albo młoda Bulma oraz dorosły Uub w pomarańczowym gi... (na konwencie widziałem podobny za 30 zł); VI. Pluszowa zawieszka z Shenronem owiniętym wokół czterogwiezdnej Smoczej Kuli (na ebay za jakieś 42 zł). I tak naprawdę tylko ten ostatni przedmiot mi się przydał jako ozdoba na żyrandol (no, chyba, że stłukę swój obecny kubek ;)). Jednakże, co widzicie po cenie dwóch ostatnich przedmiotów z zestawienia, wyszedłem na plus, zatem nie narzekam :). Przynajmniej, łaska Zen-Oh, nie dostałem poszewki na poduszkę . Podsumowując, było warto się wybrać i z całą pewnością będę chciał ponownie wziąć udział w „Falkonie” w przyszłym roku. A jakie są Wasze przemyślenia na temat konwentów? I czy bywacie/bywaliście na takich (sporo z Was pewnie tak )?
  20. Nie twierdzę, że nie . Hmm... wiesz, jakoś zawsze odrzucałem bycie "Heroldem". Szczególnie, gdy okazało się, że to nie była Andrasta, lecz Boska Justynia - swoją drogą rodzaj Papieża - to też wiem . Mam na Originie. Kiedyś próbowałem, ale jakoś mi nie podeszła. Może niebawem znów spróbuję?
  21. Cóż, wiem, że jest Stwórca (Maker), który porzucił świat (czy cośtam) - Koryfeusz, główny antagonista podstawki DAI twierdzi, że tron bogów jest pusty... Jest pieśń światła (Chant of Light)... I wiem, że elfy mają swoich bogów - tyle jestem pewny . Możliwe . Gdy wiele lat temu grałem w Obliviona wydawało mi się, że coś z tego wszystkiego rozumiem... Ale teraz już nie jestem pewny . No widzisz, jak wygląda moja wiedza o bogach i daedrach z TES . Zaraz to wyedytuję, by lepiej wyglądało . Nie grałem w Morrowinda... O Dagonie w Oblivionie, naturalnie, zapomniałem (ach ta skleroza ), a Dragonborna ukończyłem tylko raz - teraz w Skyrimie docieram maksymalnie do Siwobrodych.
  22. @NomadP - świat Warhammera 40k jakoś mnie ominął, więc dziękuję za zwrócenie na to uwagi . Ujmę to w następnym wpisie "Z życia NPC", który będzie o religijności postaci niezależnych . Prawdopodobnie opublikuję go dopiero przed Świętami .
  23. Przy okazji zeszłotygodniowych Świąt Wszystkich Świętych przyszło mi do głowy, że religia pojawia się także w grach komputerowych. Fakt, nie zawsze odgrywa jakąkolwiek rolę, ale zdarzają się światy z własnymi mitologiami. Najpierw pomysłem o "prawdziwych" religiach - i pierwsze, co przyszło mi do głowy to Medieval 2 Total War i mechanika krucjat/dżihadu. Pisałem o tym przy okazji jubileuszowej listy [link], ale dodam i tutaj: najciekawsza kwestia to prowadzenie rozgrywki Cesarstwem Bizantyjskim (czyli prawosławiem) i podbijanie miast, które były celem krucjaty lub dżihadu i nikt nie mógł nic z tym zrobić :D. Potem w Empire oraz Shogunie 2 też obecny był motyw religii, ale nie był już tak widoczny. Podobne tło religijne pojawiło się także w pierwszym Assassin's Creedzie. Tam także było się "pomiędzy" Chrześcijaństwem i Islamem. I niezależnie od wyznawanej przez nas wiary trzeba przyznać, że neutralny w tej kwestii Altaïr (w grze aasasyni są przedstawieni jako osobny odłam i, z tego co czytałem, tak było naprawdę) był genialnie napisaną postacią. Również "rzeczywiści" pogańscy bogowie przewijają się w grach. Choćby w ostatnim AC w tle przewijają się imiona bogów (Zeus najczęściej, rzecz jasna). Jest też God of War, ale nie grałem w niego, więc się nie wypowiem . Oczywiście, twórcy gier też czasem tworzą własne mitologie. W Polsce chyba najbardziej znana jest mitologia z Gothica, o której ochoczo opowiada Vatras w "dwójce" Do tego należy dodać historie przedstawiane w poszczególnych księgach z "trójki". Muszę przyznać, że zawsze lubiłem tę prostą, ale dość szczegółową "mitologię", choć w "jedynce" została przedstawiona ciut inaczej niż później - przede wszystkim wówczas była mowa, że każdy po śmierci trafia do królestwa Beliara, co potem zostało ciut zmodyfikowane. Jeśli chodzi o samych bogów Myrtany to zawsze najbardziej lubiłem Innosa - a Wy? Również świat The Elder Scrolls ma swoją mitologię. Przyznam jednak, że nigdy jej do końca nie zrozumiałem - w Oblivionie oczywiste było dla mnie, że jestem Dziewięć Bóstw, w tym jedno dodane niezbyt dawno. Lepiej jest to widoczne w Skyrim, gdzie toczy się praktycznie wojna religijna - w końcu m.in. o to, czy Talos był tylko człowiekiem czy stał się bogiem. Potem doczytałem, że różne rasy inaczej nazywają swoich bogów i mają niekiedy okrojony parteon względem "oficjalnej" religii. To jest dla mnie zrozumiałe. Źródło Sęk w tym, że nigdy nie umiałem rozpoznać który bóg jest który. Bo poza Talosem, bogiem-człowiekiem mamy Marę, boginię miłości, Dibellę, boginię kobiet i… całą resztę. A, kojarzę jeszcze Akatosh to ten od smoków. I tyle - trochę przekombinowali . Co gorsza, poza "Dziewiątką" są też Daedryczne Książęta. Z tymi mam trochę lepiej, choć tu nawet nie potrafię zapamiętać ilu ich jest. Dodatkowo, poza Sheogorathem – czyli „tym stukniętym, którym stajemy się na końcu dodatku Shivering Isles” oraz „tym od orków”, czyli Molag Balem Malacathem (dzięki @Pawcio7327 - to tylko świadczy o tym, jak bardzo przywiązałem się do bogów TESa ) reszta niewiele mi mówi... Podobny kłopot mam z serią Dragon Age, choć tu całkiem możliwe, że powód jest prozaiczny – znam tylko Inkwizycję. Edit - po komentarzu @SilentBob uznałem, że muszę dopisać w tym miejscu kilka słów, których najwyraźniej zabrakło mi podczas tworzenia tego wpisu . Wierzenia świata przedstawionego w serii Dragon Age są dla mnie ciut mgliste - wiem, że jest Stwórca (Maker), który (jeśli dobrze rozumiem) opuścił/porzucił swoich wyznawców. Do tego jest Andrasta (na którą wspomniany SilentBob zwrócił mi uwagę), męczennica i chyba kochanka/żona Stwórcy - nie jestem pewny . To, co wiem na 100% (i napisałem o tym w komentarzu) to fakt, że głową ichniego kościoła jest Boska (rodzaj kobiety-Papieża) - w końcu w czasie rozgrywki najpierw ginie Justynia, a następnie mamy wpływ na wybór jej następczyni (choć szkoda, że nie można obwołać się samej albo wybrać np. Serę ). Jednocześnie muszę podkreślić, że wciąż nie zrozumiałem wierzeń elfów (choć najczęściej grałem elfką) ani tym bardziej pozostałych ras (bo wydaje mi się, że gdzieś w grze jest informacja, że krasnoludy i quanari mają swoich bogów... ale może się mylę?). Z kolei w Wiedźminie ten wątek wydawał mi się nieistotny i kompletnie mnie nie obchodzili tamtejsi bogowie – wiem tylko, ze była Melitele i tyle mi wystarczy. W tym akapicie warto też wspomnieć o Warcrafcie, w którego lore pojawiają się i Tytani i Bogowie typu Odyn (czyli mitologia nordycka) i jacyś Old Gods, ale, szczerze pisząc, i tu niezbyt nadążam za panteonem. Jednakże, chyba najciekawsze rozwiązanie kwestii religii w grach pojawiło się Civilization V i dodatek Brave New World, w którym gracz może tworzyć własną religię dla swojej cywilizacji :). Polska była u mnie katolicka 2000 lat przed Chrystusem. Życzę Wam udanego dłuższego weekendu i do zobaczenia za tydzień!
×
×
  • Utwórz nowe...