Skocz do zawartości

Earendil

Forumowicze
  • Zawartość

    785
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Komentarze blogu napisane przez Earendil

  1. @FaceDancer Myślę, że cała drama na temat geja w DA rozpętała się przez to, że twórcy opisywali jego tworzenie jakby dotknęli palec boży. Zamiast skupić się na poważnym writingu dostają artystycznego orgazmu, bo zrobili coś tak "kontrowersyjnego" naruszając "tabu".

    Co do samego wpisu.. to takie gry jak Heavenly Sword, Xblade czy Bayonetta pokazują, że można zrobić grę, w której pierwszoplanową rolę gra kobieta i nie jest wcale kreowana na ofiarę losu. No, ale skoro nie ma o czym mówić to trzeba taki temat stworzyć. Swoją drogą to dalej sądzę, że powstają gry dla graczy, niezależnie od płci. Są kobiety grające w Dark Souls, w Battlefield czy jakieś moby i feeling z gry nie jest dla nich gorszy ze względu na płeć bohaterów. Dziwne nie?

    • Upvote 1
  2. Bardzo możliwe, bo większość doświadczenia w grze dostaje się za progres w zadaniach (również pobocznych) niż w walce, gdzie dostajemy raczej mało xp, prócz przypadków gdy zadanie każe kogoś zabić, czyli siłą rzeczy wykonujemy punkt zadania.

    Co do taktyki... Spróbuj stworzyć drużynę Mag + Mag(polecam Morinth jeśli robisz za healera), tank(Avelina) i Varick. To jest dopiero zabawa, gdy musisz manewrować tankiem, by wyładować wszystkie aoe w tym bardzo przydatne aoe Varicka. :P

    DA:O wydawało się trudne, bo: 1. Tempo walki jest trochę wolniejsze, więc feeling walki jest zupełnie inny. Dla wielu dawał więcej satysfakcji, gdzie w DA 2 walki wydają się kończyć szybko, ale wystarczy spojrzeć w cyferki i wszystko się zgadza. 2. Sojusznicy są unikalni tylko pod względem fabularnym. Pod względem bojowym mają takie same umiejętności, co główny bohater(z podziałem na klasy), co odbijało się na łatwiejszym zrozumieniu walki.

    Ciekawym urozmaiceniem było powiązanie pasywnych bonusów w rozwoju umiejętności kompanów z relacjami, jakie nawiązywały się między nimi a głównym bohaterem. Sam nie wiem kiedy mnie to bardziej wkurzało, a kiedy bardziej podobało, bo zależy to, o którym towarzyszu byłaby mowa :P Aczkolwiek dawało to dodatkową zabawę w delikatnej zmianie gameplayu, a nie tylko fabuły jeśli zachciało nam się zagrać tym "złym" lub tym "dobrym".

  3. Wciąż nie rozumiem czemu niby walki wymagają mniej strategii. Nie dość, że jest więcej czarów obszarowych mogących ranić naszych sojuszników, często wrogowie mają o wiele groźniejsze umiejętności niż te w DA:O np. smok pod koniec gry potrafi sporo namieszać przywołując małe smoki, gdy cała drużyna jest rozproszona by nie oberwać zionięciem ogniem. Czy walka jest szybsza? Tak, ale tylko wizualnie. Włącz poziom trudności większy niż "normalny" czy "średni" i gra potrafi być wymagająca nie mniej niż w jedynce. Na dodatek bohaterowie mają własne, unikalne drzewka rozwoju, czego w pierwszej części nie było i dodaje to unikalności starć oraz obranych taktyk. Największą bolączką tej gry są powtarzalne starcia, w powtarzalnych lokacjach z teleportującymi się falami przeciwników. Jednakże nawet na normalnym poziomie trudności nie brakuje trudnych starć, walka finałowa jest tego świetnym przykładem.

    No i czy tylko dla mnie w grach DA poziom "normalny" to synonim "każual mode"? :P

    • Upvote 1
  4. Największym problemem jest program, ponieważ nawet uczniowie po trwałej kontuzji, którzy mogliby wykonywać pewne ćwiczenia mają zajęcia po prostu utrudnione. Przykład: W podstawówce wyskoczyła mi rzepka, skończyło się na nodze w szynie gipsowej, rehabilitacji itd. Teoretycznie mógłbym ćwiczyć dalej na wfach i starałem się to robić, ale mimo wyraźnych zaleceń lekarza nauczyciel nie chciał nawet słyszeć o nie wykonywaniu określonych ćwiczeń np. skok wzwyż lub bieg przez płotki, więc skończyłem z niższą oceną końcową. W gimnazjum powtórka, kolejne wyskoczenie rzepki, tym razem w stabilizatorze, ale i tutaj było trudniej z ocenami, bo PROGRAM. W liceum z wf-istką było mi się łatwiej dogadać, ale mieliśmy system punktowy i musiała od początku do końca przemodelować cały schemat oceniania w zasadzie łamiąc prawo, bo nie byłem oceniany z niektórych rzeczy, które program bądź co bądź zakładał. Nie zawsze problemem jest lenistwo uczniów, a upór nauczycieli i nieelastyczność systemu oceniania na wfie. O tym, co dzieje się w gimnazjach na wfach nawet wspominać nie trzeba, wciąż pamiętam co się działo za moich czasów, nauczyciele wręcz bywali zbyt zajęci patrzeniem się w "dziennik" niż uspokajaniem rozzuchwalonych nastolatków. Z opowieści mojego młodszego brata mam wrażenie, że nic się nie poprawiło, z opowieści moich znajomych w innych gimnazjach jest/było podobnie.

    Sport jest fajny, zwłaszcza w dobrym towarzystwie, gdy przynosi przyjemność. Niestety, ale lekcje wfu potrafią tą przyjemność zastąpić uczuciem udręki.

    • Upvote 2
  5. @Otton Z "Mein Kampf" miałem na myśli to, że książka jest słaba, ale jednocześnie bardzo ważna dla historii i literatury, mimo tego jaki to jest bełkot. Jest ona dosyć ambitna, biorąc pod uwagę wizję autora i idee w niej zawarte, ale od strony warsztatu literackiego jest słaba, wciąż jest to jednak książka ważna, którą wielu ludzi powinno czytać z odpowiednim przygotowaniem(które nota bene bardziej kształci niż samo przeczytanie tejże), ale pod względem literackim jest dziełem słabym, mało ważnym dla literackiego warsztatu i sztuki "ustawiania literek". Stąd też mój sceptycyzm do podziału na "kształcące bardziej" i "czytadła", bo jak wymieniłem MK warsztatem pasuje do roli czytadła, a jednak kształci.

  6. @Elano Jestem świadom, że Krzyżacy nie są ambitni, ale na taki ta książka jest kreowana. Gdy tylko przypomnę sobie w jakich superlatywach ją opisywała moja polonistka, to aż dech zapiera. Natomiast gdy zapytać polonisty z innego rocznika, to jego opinia może być zgoła inna. Zależy to chyba od preferencji wykładowców lub jakiejś mody.

  7. Bardzo nie lubię podziału literatury na "kształcącą" i "czytadła", ponieważ w dużej części twory uznawane za ambitne i ważne wcale nie są tak odkrywcze lub znaczące dla kształtowania człowieka. Ponadto nawet czytanie "lekkich" książek jak spora część Fabryki Słów poszerza słownictwo co samo w sobie jest dużym plusem. Od naprawdę trudnych w odbiorze dzieł może odstraszać wałkowane od lat szkolnych przekonanie, że literatura ambitna, kształcąca = nudna np. Krzyżacy, Potop(znam przypadki, że się podobał, ale były raczej odosobnione :)) czy Cierpienia Młodego Wertera (tej jednej pozycji nie znoszę, inne dzieła Goethego cenię i nie wiem dlaczego akurat tą słabiznę wciska się uczniom).

    Tak długo jak nie będzie odgórnego ideału, ku któremu powinniśmy się kształcić tak długo nie można stwierdzić, które dzieła kształcą lepiej, a które gorzej. Wszakże książki potrafią zmieniać również przekonania i zawierać idee, a nie wszystkie kształcą "dobrze" np. dzieła Marksa lub ten bełkot w "Mein Kampf", książeczce słabej, acz dosyć ważnej w dziejach.

    I jeszcze jedno pytanie, czemu tak często na blogach ludzie marudzą na Fabrykę Słów? Wiem, że często wydają książki wręcz maszynowo, ale zdarzają się im książki dobre, ciekawe i dające satysfakcję. Z pewnością nie jest to jednak Harlequin ^^.

  8. Krytykujesz Norlafa za porównanie gameplayu do jazdy samochodem, po czym wyjeżdżasz do Quetza z tekstem o procesie norymberdzkim? Kto tu ma problem z porównaniami?

    Ok, w ostatnim toczy się wojna na całego ? ale wojna na całego nie polega na tym, że jeden mały oddział komandosów wyżyna wszystkich bez wsparcia, a cała reszta stoi jak kiedyś. To nie decyzja podyktowana fabułą.
    Shepard? O nim nie ma w tekście, ale choć jest wytrenowanym zabójcą, ani razu nie staje na prawdziwym polu walki, razem ze swoim oddziałem, w formacji, walcząc ze zorganizowanym wojskiem wroga. Ten gość nie jest na wojnie. Jest agentem. Bierze udział w misjach, w których użycie wojska mijałoby się z celem.
    Czyli jednak jest to podyktowane fabułą. Większość walk w ME toczy się na planetach dopiero zaatakowanych lub w trakcie inwazji, więc duża ilość przeciwników jest zrozumiała.
  9. Żadna grupa religijna nie powinna zakazywać przedstawiania czegokolwiek, jeśli wejście jest płatne. Uważasz, że występ może razić Twoje uczucia religijne i nie poradzisz sobie z tym? To nie kupuj biletu i sprawa zamknięta. Inna sprawa była z emisją kabaretu przez TVP, ze względu na ten nieszczęsny zapis w konstytucji. Przerabialiśmy już ten temat przy dyskusji o Golgota Picnic. Z drugiej strony finansuje się z pieniędzy publicznych "sztukę" nowoczesną i to też ciekawy/śmieszny temat.

    PS Wskaż mi proszę media katolickie stwierdzające, że Warsaw Shore/inne fekalia telewizyjne są dobrym przekazem dla katolickiej młodzieży itd.

  10. Cóż, ja jedynie mogę odpowiedzieć tym artykułem . Temat WOŚP vs Caritas w głównej mierze wybuchł przez budowanie mitu jakoby Owsiak ratował polski system ochrony zdrowotnej i narosło wokół tego mnóstwo mitów.

    Co do podważania tych kłamstw, to ciężko jest znaleźć dokładny raport finansowy Caritasu. Na stronie wspomnianego ministerstwa go nie znalazłem. Ponadto Caritas wbrew temu, co artykuł sugeruje, organizuje zbiórki żywności, co jest szerzej opisane w artykule przeze mnie zalinkowanym. Sam dochód Caritasu w porównaniu do sumy, którą obracają jest relatywnie mały.

    Na temat zarabiania Owsiaka na WOŚP itd. się nie wypowiadam, bo nie mam dostępu do rzetelnych źródeł informacji o tym, a internet jest pełen bzdur i niedomówień na ten temat.

    Co do zarządzania przez Caritas źródłami z PEAD nie widzę nic złego tak długo jak robią to dobrze. Zmniejsza to po części koszty, jakie rząd musiałby przeznaczyć na tego typu działalność. Jak zmniejsza? Przez ogromną liczbę wolontariuszy.

  11. @Holy No proszę Cię, sugerujesz wyciąganie wniosków na podstawie artykułu aż ociekającego jadem z gazety, którą założył jeden z najgorszych komuchów ostatnich lat PRL? Sama postać Urbana dyskryminuje tę gazetę. Zwłaszcza, że większość argumentów podlega zwykłej manipulacji sugerującej, że Caritas wszystko robi "na lewo". Nie wspominając o tym, że NIE jest tygodnikiem skrajnie antyklerykalnym, co bardziej pomniejsza jego wiarygodność.

    @Lekcje religii. Nie wszystkie katechetki bywają nawiedzone. W podstawówce trafiła mi się katechetka(zastępcza), która sprawiała wrażenie jakby robiła to z obowiązku, ale wiedziała, że mówienie głupot tylko zrujnuje jej autorytet. Toteż skupiała się na graniu na gitarze, jakieś piosenki i oczywiście trochę programu tj. przypowieści, jakieś rysunki i inne bzdurki. Katecheta może prowadzić sensowne zajęcia z etyki, wymaga to jedynie od niego na tyle profesjonalizmu i kwalifikacji, że mało który się na to godzi. Często irytowała mnie konieczność czekania w środku dnia aż ta jedna godzina minie(bo nie uczęszczałem na religię), na szczęście plan był tak rozłożony, że religia wypadała na początku lub końcu.

    Prawdą jest jednak, że częściej to katecheci wygadują na lekcjach brednie niż księża. Może wynika to z faktu, że księża są bardziej świadomi tego o czym mówią i kontrowersji z tym związanymi. Może też wiedzą, gdzie jest sens, a gdzie go nie ma?

    No i musimy też zdefiniować te "bzdury". Jeśli mowa o edukacji seksualnej na religii, to fakt - mówią bzdury. Jeśli natomiast zaczynają opowiadać o żywotach swoich świętych, czy miejscach, gdzie podobno doszło do cudu, to wierzący katolik jest(chyba) zobowiązany w nie wierzyć, w jakimś stopniu przynajmniej i uznanie tego za bzdurę zależy od punktu widzenia.

    EDIT

    Nie prościej będzie przenieść dyskusję do polityki albo religii? Wiem, że nabija Ci to wyświetlenia, ale tam będzie raczej wygodniej ;)

  12. Stwierdzenie, że Francja jest państwem wybitnie świeckim jest dosyć zabawne biorąc pod uwagę fakt, że buduje się tam coraz więcej meczetów wyburzając kościoły. Nie wspominając o tym, że "mniejszość" muzułmańska sprawia tam coraz więcej nacisków, problemów i może stać się większym zagrożeniem niż katolicy mogliby być. Mimo wszystko sądzę, że biskup Tuluzy, o którym mowa w zalinkowanym przeze mnie artykule zachował się wzorowo i taka postawa byłaby mile widziana również w Polsce.

    Spektakl został zapewne odwołany, bo organizacja środków bezpieczeństwa kosztowała więcej niż miasto byłoby skłonne na nie wydać. Sądzę też, że organizatorzy pozwolili się zastraszyć.

    • Upvote 1
  13. @Repartee Deklarację podpisało około 3 tysięcy lekarzy. W skali kraju nie jest to aż tyle, by robić taką aferę. Prasa znalazła sobie świetny temat zastępczy do nieudolnie przeprowadzonych wyborów i prawie 24 godzinnego liczenia głosów.

    Sądzę, że państwo nie zadziałało tak jak powinno, spektakl powinien się odbyć, kto uważał, że godzi to w jego wiarę nie powinien kupować biletu. I tyle. Każdy powinien być strażnikiem własnego sumienia. I tylko własnego. Polecam ten artykuł

    • Upvote 2
  14. Nasuwa się pytanie kto jest głupszy, autor książki, czy ludzie bezwarunkowo wierzący i stosujący się do porad w niej zawartych?

    Dziwna sprawa, że nawet w moim gimnazjum nie zdarzyła się sytuacja, by katechetka atakowała gry komputerowe, więc takie kwiatki znajduję jedynie w internecie lub tv. Widocznie miałem szczęście nie spotkać takich ludzi :P

    • Upvote 1
  15. Jakiś czas temu byłem z trywialną sprawą u dermatologa (kurzajka do zamrożenia, robota na 30 sekund). Za pierwszą wizytą czekałem około 1,5 h w kolejce. Wiadomo, większość pacjentów to starzy ludzie, mają różne schorzenia, często wymaga to rozebrania się pacjenta, a starszym ludziom może to sprawiać trudności. Jednak na kolejne wizyty (kolejne zamrażania) już się nie musiałem rejestrować, miałem karteczkę od doktor z orientacyjną godziną wizyty i datą. Tu już zaczynały się schody, bo zdarzało się, że przychodził inwalida wojenny i cała kolejka przesuwała się o minimum pół godziny. To samo z honorowymi dawcami szpiku, organów lub krwi. Jestem w stanie to zrozumieć, bo takie osoby powinno się cenić i jest to niejako forma zachęty. Nie jestem jednak w stanie zrozumieć osób, które przychodzą spóźnione na wizytę o dobre 2 godziny, wchodzą bez ceregieli do gabinetu lekarza i z rozbrajającym uśmiechem oznajmiają, że są spóźnieni i czy mogą wejść bez kolejki... Zaczyna się dyskusja, wielkie fochy, marudzenie na służbę zdrowia i grafik wizyt szlag trafia.

    Ba, mój ojciec niedawno spotkał w szpitalu znajomego z pracy (sam był z wizytą u koleżanki), który nie chciał powiedzieć mu nic więcej oprócz tego, że ma planowany zabieg. Jak się okazało na następny dzień ów kolega był tak przerażony zabiegiem, że uciekł ze szpitala, co spowodowało dezorganizację.

  16. Ja aż takich perypetii nie miałem z polską służbą zdrowia. Głównie dzięki temu, że moja mama jest pielęgniarką i pracując w większości szpitali trójmiejskich zna sporo lekarzy specjalistów i wie, od których trzymać się z dala a którzy są naprawdę warci polecenia. No i wie kiedy warto zrobić coś prywatnie(co też wielokrotnie robiłem, głównie z brzuchem).

    Częstym problemem jest dostanie skierowania, pamiętam, gdy jeden lekarz stwierdził, że udaję objawy potencjalnej choroby przewlekłej, by zwrócić na siebie uwagę. Wystarczyła wizyta u innego lekarza i skierowanie dostałem od ręki. Toteż jestem zdania, że jakość usługi zależy również od samego lekarza. Jak ma on pacjenta w głębokim hmm.. poważaniu, to nawet największe pieniądze nie sprawią, że weźmie swoją pracę na poważnie.

    Mieszkając w Gdyni do lekarza pierwszego kontaktu nigdy nie miałem problemu się dostać, co często ostatnio robiłem(ogromne bóle brzucha, które okazały się zapaleniem jelita, skierowania na badanie dostałem, ale terminy były odległe, a chciałem sprawę załatwić przed maturą to badania przeprowadzane prywatnie) i nigdy nie miałem terminu rejestracji na dalej niż 1 dzień.

    Drugą stroną są też pacjenci, ile to już razy słyszałem jak w gabinecie lekarza pierwszego kontaktu stare babcie ględziły o swojej rodzince, wnuczce, córci i dupie maryni. Lekarz ma w takim potoku słów trudniejsze wyciągnięcie informacji od pacjenta, to wizyta się przedłuża.

    Leczenie prywatne ma też swoje wady, nie ma sensownej alternatywy leczenia prywatnego chorób o podłożu neurologicznym, bo są to zwykle choroby długie, kosztowne i stawki są często nie do przyjęcia. Brak też specjalistów z tej dziedziny. Tak więc jestem zdania, że prywatne jest ok, ale tylko do pewnego stopnia.

  17. W gimnazjum się w towarzystwie pijącym nie obracałem, aczkolwiek ono istniało. Za to w LO byłem objęty klasowym ostracyzmem ze względu na to, że nie piłem alkoholu i nie chodziłem do klubu przynajmniej raz w tygodniu. Podobnie na studiach ciężko jest poznać kogoś nowego inaczej niż pijąc z nim na jednej imprezie. Sztuka luźnej rozmowy bez otępiających środków stała się naprawdę rzadka wśród ludzi naszego pokolenia.

×
×
  • Utwórz nowe...