Skocz do zawartości

Dreamshop

  • wpisy
    29
  • komentarzy
    140
  • wyświetleń
    12226

Umieralnia made in Poland


rethray

823 wyświetleń

Umrzyj, nie zawracaj nam głowy

Przez cały weekend borykałem się ze zdrowiem. Organizm postanowił odmówić posłuszeństwa, co zaowocowało koniecznością zaprezentowania mojej osoby lekarzowi. Rzut oka do pięknie nazwanego systemu EWUŚ powinien wystarczyć aby uzyskać stosowną pomoc. Niestety, takie rzeczy to nie u nas. Zadzwoniłem do przychodni - brak wolnych terminów - radź sobie sam. No błagam, przecież 20% pensji przeznaczam na opiekę zdrowotną. Mocna rzecz. Przypomina mi się kultowy odcinek South Park, w którym jeden z bohaterów powierzył pieniądze bankierowi. W trakcie kilkunasto - sekundowej rozmowy o inwestowaniu tychże środków, klient usłyszał nagle:

- And... it's gone.

Tak po prostu. Mamy twoje pieniądze, ale w zasadzie to spadaj. Szkoda, że w przypadku świadczeń zdrowotnych nie mamy wyboru, chętnie opłacałbym własny abonament w prywatnej, wybranej przeze mnie klinice. Salomonowe rozwiązanie? Bynajmniej. Niepocieszony porażką w przychodni i mocno zdesperowany postanowiłem wykupić wizytę u internisty w Lux Medzie. Cóż to jest, 112 złotych przy kokosach jakie zarabiam wink_prosty.gif. Dzwonię, podaję dane, powód i oczekiwania. Co słyszę w odpowiedzi?

- Dziś w Warszawie nie ma już wolnych terminów.

Nieźle. Nie chcą moich pieniędzy - miło. W poniedziałek choruje połowa Polaków. Dodam, że dzwoniłem rano. Jeśli chodzi o wypisywanie l4 (niezdolność do pracy) wstecz, nie zawsze uzyskamy takowe zwolnienie - wszystko zależy od interpretacji lekarza. Teoretycznie można do 3 dni wybiec w przeszłość. W praktyce raz usłyszałem, że to tylko i tu cytat:

- No jakby Pan np. złamał nogę w lesie...

Dobry przekaz. Masz grypę? Biegnij do lasu, złam nogę - uzyskasz zwolnienie za wczoraj. Jesteś obłożnie chory - zdychasz w łóżku - masz pecha, należało przyjść wczoraj. A może trzeba leżeć w lesie, na mchu? Pewnie chodzi o bliski kontakt z naturą... Nikogo nie obchodzi, że nie ma terminów. Wieczorem moja współtowarzyszka w egzystencjalnej niedoli, podsunęła genialny pomysł.

- Idź na ostry dyżur.

Co miałem zrobić? Poszedłem. Nic, co w życiu przeżyłem nie przygotowało mnie na pobyt w tej jaskini. To prawdziwy dom pogrzebowy, umieralnia. Zaduch, gorąco, tłum kaszlących, smarkających ludzi, versus... jeden lekarz. Miałem szczęście - czekałem tylko cztery godziny. Jeśli nawet idąc na wizytę czułbym się dobrze, wyszedłbym z bagażem kilku chorób gratis. Po każdym pacjencie lekarz odpoczywał dziesięć minut. Nieważne ile trwała konsultacja. Jestem pewien, że gdybym tylko wszedł, powiedział "dzień dobry" i wyszedł, przerwa po mnie trwała by kolejne dziesięć minut. Pusty śmiech. Niezły miał zresztą, Pan doktor, sposób na zaproszenie do środka. Nie odzywał się ani słowem, jedynie podchodził do drzwi i delikatnie je uchylał. Nie patrzył przy tym nawet w ich kierunku. No look pass. Tyle, że to nie koszykówka, a ludzkie zdrowie. Usłyszałem nawet krótką wymianę zdań pomiędzy pielęgniarkami:

- Tyle czasu, to on już powinien ze czterdziestu pacjentów zbadać.

- No tak, a to chyba dopiero szesnasty.

Krzepiące. Mam to szczęście, że jeszcze jestem młody, ale dla starszej Pani siedzącej obok mnie to już dosłownie umieralnia. Nawet wody nie ma się gdzie napić. Frustrujące gdy jesteśmy zależni od widzimisię jednego idioty. Owa starsza Pani idealnie podsumowała zresztą zaistniałą sytuację, skarżąc się mężowi:

- O nie, to ten Rusek.

- Jesteś pewna?

- Tak, widziałam.

I rzeczywiście lekarz raczej słabo mówił po Polsku. Ale chamskie odzywki opanował do perfekcji. Ponownie w tym kraju poczułem się jak w ukrytej kamerze. Niestety otacza nas rzeczywistość. Zewsząd, nawet w chwili największej słabości. Powierzamy państwu swoje zdrowie...

- And... it's gone.

19 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Jestem chory na cukrzycę i nie miałem jeszcze za bardzo złych doświadczeń ze służbą zdrowia. Po prostu trzeba wiedzieć gdzie iść. Co do czego mentalność starszych ludzi mnie powala (nie wszystkich) Jako że często zapadam na różne przeziębienia i typowe problemy z gardłem często chodzę do doktora który przyjmuje w prowincjonalnej przychodni. Przyjmuje tam też drugi, stary doktor ponad 70 lat. Babki non stop na niego narzekają ale nawet nie pomyślą żeby pójść do młodszego który naprawdę zna się na rzeczy. W efekcie kolejki do starszego lekarza są dłuższe tylko dla tego że "wszyscy chodzom".

I co to za śmieszne porównanie we wpisie grypy z pacjentami obłożnie chorymi lol.... mega tendencyjne.

Link do komentarza

Przypomniały mi się dwie sytuacje.

Pierwsza: mama chciała zarejstrować mnie do położnej w związku z zaburzeniami miesiączkowania. Położna stwierdziła, że, cytuję, "przejdzie po pierwszej ciąży". Fajnie. Bardzo fajnie. Z chęcią przemęczę się kilkanaście lat, co półtora miesiąca wijąc się z bólu w łóżku. Skończyło się na wizycie prywatnej (ok. 50 zł za jedną plus do 2-3 godzin czekania w kolejce).

Druga sytuacja: pod koniec stycznia, w poniedziałek wieczorem nagle rozbolał mnie brzuch - na tyle konkretnie, że następnego dnia zostałam w domu i przez cały dzień ciągnęłam na lekach przeciwbólowych. W nocy (około 1) było już tak źle, że pojechałam z mamą na pogotowie.

Na miejscu zostałam zbadana, razem z USG (nie ma jak łażenie po całym szpitalu o 2 w nocy) i pobraniemkrwi. Jak na złość miałam wtedy okres, więc lekarze kręcili nosem, że pewnie boli mnie tylko podbrzusze i w ogóle co ta smarkula histeryzuje. W końcu dostałam skierowanie do gastrologa (na dzień następny, czyli środę) i wio do domu. Rano, w poradni szpitalnej, gastrolog znowu zbadał (nic nie znalazł) i posłał mnie na drugie z kolei USG.

Dopiero tam lekarz (młody, na oko z trzydzieści lat) uparł się i zrobił badanie jak najdokładniej, coraz mniejszymi głowicami. Układ moczowy w porządku, układ rozrodczy czysty, jelita bez zmian... ale coś jest nie tak.

Koledzy po fachu podśmiewali się trochę z "tubularnego" wyrostka, który wykazało badanie, ale ja jestem temu człowiekowi cholernie wdzięczna. Tak samo jak ordynatorowi chirurgii dziecięcej, który akurat zszedł i osobiście mnie zbadał (naciskając dłonią brzuch).

Około 14 przyjęli mnie na oddział. O 17 przekazali, że za godzinę mnie zoperują.

Gdy wypisywano mnie ze szpitala, pielęgniarki wprost mówiły, że miałam szczęście. Że dostałam zapalenia wyrostka przed osiemnastymi urodzinami. Że leżałam na chirurgii dziecięcej, a nie "dorosłej".

Mnie samą cieszy fakt, że przyjęto mnie na oddział, zanim ten cholerny wyrostek się rozlał. Wtedy byłoby dużo gorzej.

Link do komentarza

@EastClintwood

Jestem chory na cukrzycę i nie miałem jeszcze za bardzo złych doświadczeń ze służbą zdrowia.

Ja mógłbym powiedzieć coś z grubsza odwrotnego. Łącznie wydałem już grubo ponad 1000 zł na wizyty, które opierały się na osłuchaniu mnie i poleceniu, by dalej łykać tabletki... I tak przez 4 lata. Równie dobrze mogłem skończyć na pierwszej wizycie i chodzić na fundusz po recepty.

Po prostu trzeba wiedzieć gdzie iść.

Byłem w kilku miastach, w kilku szpitalach. Skutków brak - "proszę łykać dalej".

O, przepraszam, skutki były - badania zrobili w niecałe trzy dni i uparli się, że "dzisiaj mnie nie wypiszą" (kto wie, w jaki sposób NFZ płaci za "dni", ten zrozumie ocb). Jak wypisałem się na własne żądanie, to zaczęli prychać i robić mi wielką łaskę pańską, że pozwalają mi wyjść, zamiast kazać leżeć w przepoconym łóżku z pościelą z tektury i pięciorgiem osób na sali.

Jako że często zapadam na różne przeziębienia i typowe problemy z gardłem często chodzę do doktora który przyjmuje w prowincjonalnej przychodni.

Powiedzmy, że miałem podobną sytuację. Koniec końców przestałem chodzić, bo zapisywali absolutnie nieskuteczne tabletki (polecane przez "kolegów" czy nie - nie wnikam), odmawiali przepisania antybiotyków (już i tak łykałem końskie dawki, po których jestem bardziej "sterylny" niż toalety w pałacu królewskim) albo (najczęściej) polecali "odleżeć pod ciepłym okryciem". W końcu zdecydowałem się stosować ostatnią opcję do wszystkiego.

Ktoś coś mówił o rozwoju medycyny, bo ja go w najczęstszych i najbardziej powszechnych chorobach nie uświadczyłem.

Dodajmy do tego, że do lekarza pierwszego kontaktu - obojętnie czy po receptę, skierowanie czy osłuchanie trzeba u mnie czekać trzy tygodnie - a w tym terminie nawet z anginy "sam" się wyleczę. Najwyraźniej nie byłem dość chory.

Natomiast co do innych osób (starszych też, im idzie trochę wybaczyć), to przesiadują w gabinetach niekiedy godzinami (rekord - jedna osoba siedziała niemal 2 godziny, aż kilka razy ludzie pukali). Najkrótsza wizyta jaką widziałem trwała 15 minut. Moja wizyta trwa nie więcej niż 5. Naprawdę, nie mam bladego pojęcia o czym ludzie tam dyskutują - biadolą, że bieda, że leki drogie, że "Tuzg zuy"? Kawę piją z lekarzami? Usiłują zrozumieć najprostszą diagnozę, siedząc przez kwadrans i zadając w kółko te same pytania?

Lekarze też czasem przesadzają z czasem, ale to często nie ich wina, tylko prawa oraz "oszczędności" (pozornej, bo jakby zapłacić ~minimalną osobie z obsługą papierową, to by wszystko szło sprawniej i malałyby koszty usługi... w normalnym systemie - ten ma takie limity, że równie dobrze można nikogo nie przyjmować przez najbliższe lata, bo i tak nikt za to nie zapłaci), które nakazuje im babranie się w tonie papierów, podczas gdy tym (co widać w prywatnych klinikach/gabinetach) powinna zajmować się administracja.

Dodam też, że w drugim największym mieście w województwie nie idzie zrobić ani EKG, ani USG, o badaniu krwi nie wspominając. Ba, od ~2 lat połowa pielęgniarek i nowych lekarzy nie umie nawet dobrze POBRAĆ KRWI - może niektórzy to lubią, mnie to nawet niespecjalnie przeszkadza, ale nie lubię, jak wychodzę z gabinetu z kilkoma otworami na nadgarstku i pięcioma siniakami. Dziwnym trafem, stare, trzęsące się lekarki za każdym razem pobiorą dobrze, bezboleśnie i za pierwszym razem.

Co mogę w Toruniu polecić? Prosta chirurgia jest szybka i dobrej jakości, więc jak komuś wyskoczy bąbel za uchem albo obetnie sobie palec, to max. następnego dnia sprawę będzie miał załatwioną.

@Ylthina

Gdy wypisywano mnie ze szpitala, pielęgniarki wprost mówiły, że miałam szczęście. Że dostałam zapalenia wyrostka przed osiemnastymi urodzinami. Że leżałam na chirurgii dziecięcej, a nie "dorosłej".

Zapewniam - miały pełną rację.

  • Upvote 1
Link do komentarza

Największy problem z polską służbą zdrowia leży w jej finansowaniu.

Po pierwsze, lekarze rodzinni kręcą nosem na wydawanie skierowań na badania, ponieważ to na ich zarobkach się odbije.

Po drugie, pensje lekarzy (którzy oczywiście za całe lata swej nauki i wiedzę zasługują na dobrą pensję) są sztucznie napompowane, kosztem pielęgniarek i reszty personelu szpitalnego. No i jeszcze te sytuacje, gdy w godzinach pracy w szpitalu lekarz przyjmuje prywatnie gdzie indziej. -.-

No i po trzecie, najważniejsze: sposoby przepływu kasy między NFZ a szpitalami. O ile dobrze kojarzę, to teraz szpitale mają z góry określony budżet i to pod niego muszą ustawiać przyjęcia pacjentów i tak dalej. Ogranicza to sztucznie możliwości "przerobowe" szpitala. Gdyby jednak NFZ płacił dopiero po przedstawieniu rachunku, bez rzucania odgórnych ograniczeń szpitalowi... Byłoby lepiej.

  • Upvote 1
Link do komentarza

Dorzucę jeszcze mały drobiazg. Skręciłem kilka razy tę samą kostkę grając w piłkę nożną (do czasu aż poszło mi kolano... o tym zresztą kiedyś pisałem, może dodam innym razem ;)), spuchła bardziej niż zwykle, udałem się więc do lekarza, ponownie Lux Med. Ów znachor obejrzał felerną kostkę i powiedział:

- Najlepiej będzie ją oszczędzać, nie biegać zanadto.

Pomyślał chwilę i rzekł:

- Albo najlepiej będzie ją eksploatować, ćwiczyć biegać.

Może wolno kojarzę, ale czyż nie są to dwie zupełnie przeciwne zalecenia?

Nie mógł od razu powiedzieć:

- Eee... nie wiem, rób co chcesz.

East - Powiem szczerze - bardzo żadko słyszę pozytywne relacje ze zmagań o własne zdrowie.

Ythin - szczęście w nieszczęściu. Nie zazdroszczę jednak wspomnień...

Link do komentarza

Za każdym razem kiedy czytam takie relacje, coraz bardziej doceniam fakt, że nigdy nie miałem problemów ze służbą zdrowia. Chociaż nie tak znowu często musiałem mieć z nią kontakt mimo tych kilkudziesięciu lat na karku. Ma się to końskie zdrowie. ^^

Link do komentarza

Blitz, zdradź nam swoją dietę, nawyki, może jest jeszcze szansa :D. Kurde, trzeba było pozostać nerdem i molem książkowym do końca ale nie, sportu mi się zachciało ;). Nie żebym się jakoś pozytywnie zapowiadał, choć pograć z kolegami raz w tygodniu było miło :P. Poza tym jesteś wysoki, mówili, graj w siatkę, mamili. I teraz dołącza człowiek do młodocianych lekko uszkodzonych, a reprezentacja musi radzić sobie beze mnie :P. W sile wieku jeszcze możemy sobie poradzić w starciu z lekarzami, o starości wolę nie myśleć.

Link do komentarza

Hehe, właściwie to ja tak mało uwagi do swojego zdrowia i kondycji przywiązuję, że często zachodzę w głowę, jakim cudem jeszcze działam.

Certainly it's a MAGIC.

Co do jeszcze starszych ludzi - i bez problemów z biurokratyczną stroną służby zdrowia nie jest dobrze, a faktycznie, często bywa i gorzej. Ale cóż poradzisz...

Link do komentarza

<tu wstaw historię z polską służbą zdrowia>

Mógłbym opisać podobne doświadczenia, ale w sumie nie ma sensu, większość Polaków pewnie to zna.

Dlatego po prostu chodzę prywatnie - nie jest super, ale przynajmniej tak, jak to powinno wyglądać w publicznej służbie zdrowia.

Szkoda, że w przypadku świadczeń zdrowotnych nie mamy wyboru, chętnie opłacałbym własny abonament w prywatnej, wybranej przeze mnie klinice
Jest coś takiego, jak prywatne ubezpieczenie zdrowotne. Ale o ceny wolałem nawet nie pytać.
Link do komentarza

I dlatego ja do lekarzy nie chodzę wcale. Chociaż może dlatego, że nic poważniejszego od grypy czy 1,5 miesięcznego kaszlu ostatnimi laty mnie nie trafiło.

Link do komentarza

Wczoraj siedziałam półtorej godziny w poczekalni pełnej wrzeszczących dzieciaków tylko po to, żeby dowiedzieć się, że dopadający mnie od kilkunastu lat kaszel nie ma podłoża alergicznego, bo na nic nie jestem uczulona, nie mam astmy, a płuca są jak najbardziej OK (pojemność powyżej 4 dm^3). I że zamiast do alergologa mam chodzić do laryngologa.

W sumie dobrze, że to tylko sezonowy kaszel i zapalenia krtani/gardła/tchawicy/ucha środkowego.

Link do komentarza

Z cyklu "przyjemne spotkania z polską służbą zdrowia". Pisałem już o tym w Luźnych Gaciach, ale dalej bierze mnie cholera jak sobie przypomnę.

Ząbek mądrości źle się wyżynał i pewnego dnia po prostu pękł w zębodole. Zadzwoniłem do najbliższego chirurga zębowego w okolicy. Termin za półtorej miesiąca. No spoko, przecierpię. Pojawiłem się, typ mnie obejrzał, po czym wygłosił, że dziś go nie usunie i mam przyjść kiedy indziej, do tego czasu łykając antybiotyki.Termin za miesiąc. Pojawiłem się i znów ta sama śpiewka - nie mogę, obrzęk za duży, żryj antybiotyki. Termin za DWA miesiące. Ogarniała mnie już cholera, ale wyboru nie miałem - nie po to istnieją państwowe ubezpieczenia, bym teraz rzucał nawet 1000zł za ekstrakcje. Zwłaszcza, że taka suma jest poza moim zasięgiem. Niestety, dzwoniłem nawet do szpitala wojewódzkiego i tam terminy były na koniec roku. Więc czekałem. Antybiotyki się skończyły, zakażenie rosło, a z nim ból. Przerobiłem wszystko - ibuprofen, paracetamol, kodeinę, ketonal, a i tak ataki bólu redukowały mnie do jęczącego kłębka na podłodze. W końcu matka zaczęła nękać doktora telefonami i udało mnie się wcisnąć koło Wielkanocy. JUHUUUU.

Zjawiłem się, obejrzał mnie i stwierdził... że mam wrócić po świętach po kolejnym romansie z antybiotykami. Dobra, przełknąłem to. Wróciłem, a on stwierdził... że ma to w (!) i zęba nie zrobi. Dlaczego? Bo na zdjęciu rentgenowskim (które przyniosłem w trakcie PIERWSZEJ wizyty trzy miesiące temu!) widać, że plomba w sąsiednim zębie jest źle założona i musi być spiłowana. Wyszedłem stamtąd wściekły, marząc o podpaleniu całego gabinetu i z miejsca umówiłem się prywatnie z innym lekarzem. Dwa dni później mnie przyjął... i zapisał usunięcie na październik (dobrze, że przynajmniej hajsów nie wziął), uzasadniając to tym, że na rentgenie nie widać nic co usprawiedliwiałoby pośpiech.

Zrezygnowany i pogodzony z wizją cierpienia przez kolejne pół roku poszedłem do znajomej stomatolog spiłować plombę. Ona obejrzała zdjęcie i z miejsca zaproponowała ekstrakcję mniej wyrafinowanymi metodami. Półtorej godziny siedziałem na fotelu wijąc się z bólu, gdy stomatolog wyciągała dłutem ząb w kawałkach.

Okazało się, że pod spodem zrobiła się duża torbiel i był potężny stan zapalny, grożący zgorzelą. No cóż, najwyraźniej nie jest to powód do ekstrakcji w oczach chirurgów...

  • Upvote 3
Link do komentarza

Ja aż takich perypetii nie miałem z polską służbą zdrowia. Głównie dzięki temu, że moja mama jest pielęgniarką i pracując w większości szpitali trójmiejskich zna sporo lekarzy specjalistów i wie, od których trzymać się z dala a którzy są naprawdę warci polecenia. No i wie kiedy warto zrobić coś prywatnie(co też wielokrotnie robiłem, głównie z brzuchem).

Częstym problemem jest dostanie skierowania, pamiętam, gdy jeden lekarz stwierdził, że udaję objawy potencjalnej choroby przewlekłej, by zwrócić na siebie uwagę. Wystarczyła wizyta u innego lekarza i skierowanie dostałem od ręki. Toteż jestem zdania, że jakość usługi zależy również od samego lekarza. Jak ma on pacjenta w głębokim hmm.. poważaniu, to nawet największe pieniądze nie sprawią, że weźmie swoją pracę na poważnie.

Mieszkając w Gdyni do lekarza pierwszego kontaktu nigdy nie miałem problemu się dostać, co często ostatnio robiłem(ogromne bóle brzucha, które okazały się zapaleniem jelita, skierowania na badanie dostałem, ale terminy były odległe, a chciałem sprawę załatwić przed maturą to badania przeprowadzane prywatnie) i nigdy nie miałem terminu rejestracji na dalej niż 1 dzień.

Drugą stroną są też pacjenci, ile to już razy słyszałem jak w gabinecie lekarza pierwszego kontaktu stare babcie ględziły o swojej rodzince, wnuczce, córci i dupie maryni. Lekarz ma w takim potoku słów trudniejsze wyciągnięcie informacji od pacjenta, to wizyta się przedłuża.

Leczenie prywatne ma też swoje wady, nie ma sensownej alternatywy leczenia prywatnego chorób o podłożu neurologicznym, bo są to zwykle choroby długie, kosztowne i stawki są często nie do przyjęcia. Brak też specjalistów z tej dziedziny. Tak więc jestem zdania, że prywatne jest ok, ale tylko do pewnego stopnia.

Link do komentarza

Earendil, można by rzec, iż poznałeś zło od środka ;). Problem w tym, że mało kogo stać na prywatne wizyty. I tak jak mówiłeś pieniądze nie gwarantują sukcesu, można trafić na specyficznych lekarzy...

Link do komentarza

Jakiś czas temu byłem z trywialną sprawą u dermatologa (kurzajka do zamrożenia, robota na 30 sekund). Za pierwszą wizytą czekałem około 1,5 h w kolejce. Wiadomo, większość pacjentów to starzy ludzie, mają różne schorzenia, często wymaga to rozebrania się pacjenta, a starszym ludziom może to sprawiać trudności. Jednak na kolejne wizyty (kolejne zamrażania) już się nie musiałem rejestrować, miałem karteczkę od doktor z orientacyjną godziną wizyty i datą. Tu już zaczynały się schody, bo zdarzało się, że przychodził inwalida wojenny i cała kolejka przesuwała się o minimum pół godziny. To samo z honorowymi dawcami szpiku, organów lub krwi. Jestem w stanie to zrozumieć, bo takie osoby powinno się cenić i jest to niejako forma zachęty. Nie jestem jednak w stanie zrozumieć osób, które przychodzą spóźnione na wizytę o dobre 2 godziny, wchodzą bez ceregieli do gabinetu lekarza i z rozbrajającym uśmiechem oznajmiają, że są spóźnieni i czy mogą wejść bez kolejki... Zaczyna się dyskusja, wielkie fochy, marudzenie na służbę zdrowia i grafik wizyt szlag trafia.

Ba, mój ojciec niedawno spotkał w szpitalu znajomego z pracy (sam był z wizytą u koleżanki), który nie chciał powiedzieć mu nic więcej oprócz tego, że ma planowany zabieg. Jak się okazało na następny dzień ów kolega był tak przerażony zabiegiem, że uciekł ze szpitala, co spowodowało dezorganizację.

Link do komentarza

Z honorowymi krwiodawcami też miałem ciekawą sytuację ;). Super, że oddają krew, ale... Pewnego razu wstałem o 5 rano, by załapać się na jeden z kilkunastu numerków do lekarza. Rejestracja rozpoczynała się dopiero o 7:30, gdy dotarłem (około 5:30) byłem około 10 miejsca. Przez grupkę krwiodawców omal nie zabrakło dla mnie numerka... Wparadowało kilku, w skowronkach, przepchnęli się bez słowa i odebrali komuś miejsce. Kiepska sytuacja.

Link do komentarza

A to ciekawe, bo słyszałem kiedyś (no dobra, w telewizorze robili aferę), że nikt tych uprawnień nie honoruje i muszą czekać jak wszyscy inni. Sam się z czymś takim nigdy nie spotkałem, więc trudno mi ocenić, co ma miejsce częściej.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...