Obrzydliwy, zapewne wymyślony przez księgarzy slogan alarmuje: Polacy nie czytają książek, przeciętny obywatel naszego kraju sięga tylko po jedną rocznie. No i jak to w końcu jest: warto czy nie warto czytać? Czy miliony mogą się mylić?
Artykuł miał być początkowo odpowiedzią czy też nawet atakiem na pewien ? bezkrytycznie zresztą ? apologizujący książki tekst, który ukazał się co ciekawe na lokalnym poletku blogowym. W końcu jednak nie udało mi się go w pełni zrealizować w odpowiednim czasie, by mógł być jako odpowiedź na niego odbierany. Z czasem zaczął obrastać w kolejne spostrzeżenia i wydłużać się, utracił ostatecznie ten kontekst, stając się samodzielnie funkcjonującą cząstką tekstu? i może w sumie dobrze. Od stanowiącego inspirację wpisu upłynęło już w sumie w wiśle trochę wody, zapraszam zatem do czytania i komentowania.
*
Polacy nie gęsi, swój język mają
Nieprzypadkowo rozpocząłem tekst informacją, iż przeciętny Polak czyta średnio jedną książkę rocznie, bo też argument ten stanowi dla wszelkich obrońców lektur punkt wyjścia, by jątrzyć, toczyć spory i chwalić się tym, że przeczytali już trzycyfrowe ilości książek, a jeszcze jesień się nie zaczęła. Szkoda tylko, że wszyscy ci erudyci wykładają się na swojej ulubionej aktywności ? czytaniu ? już na etapie interpretacji owego hasła. Definicja książki, nie da się bowiem ukryć, dzięki popularności e-czytników uległa na przestrzeni ostatnich lat zmianie, owe haniebna zaś dla naszego narodu powiedzonko podobno wersji cyfrowych nie uwzględnia. To dość poważne zaniedbanie, wystarczy bowiem przejść się chwilę po ulicach dowolnego większego miasta, by zauważyć, iż taka bardziej nowoczesna forma literatury jest równie często spotykana, jak ludzie niosący pod pachą wielkie, prostokątne bryły z papieru.
Druga rzecz, mniej chlubna ? wydawanie rozmaitej literatury w formie cyfrowej okazało się zmianą tak epokową, jak wprowadzenie formatu MP3. Tamten powstał przecież w dobie wolnego Internetu, toteż zmniejszenie rozmiaru utworów zniosło blokady transferowe ? muzykę dało się po prostu ukraść. Podobną zmianę obserwujemy w przypadku literatury. W czasach, gdy nie powstawały jeszcze e-booki i e-czytniki, nielegalne zdobycie książki w kształcie identycznym jak sprzedawany w sklepie ? było zwyczajnie niemożliwe. Dostęp do literatury elektronicznej sprawił, że bardzo prosto jest wrzucić świeżo nabytą powieść na chomika. Następnie osoba, która takową stamtąd ukradnie, po przekopiowaniu na swój czytnik dostanie produkt oferujący podobną wygodę użytkowania. PDF jest równy ? poza kwestią legalności oczywiście ? skopiowanemu pedeefowi. Papierowa książka, a książka skserowana nie oferują natomiast podobnego komfortu użytkowania.
Do czego zmierzam? Ano do tego, że w czasach, gdy kradzież literatury ? w niezmienionym względem oryginału kształcie ? stała się tak prosta, wielu ludzi poszło drogą na skróty. Tak poznanych książek statystyka również nie uwzględnia, podejrzewam natomiast, że wliczenie ich do zestawienia szybko zamknęłoby usta tym, którzy kręcą głową mamrocząc przy tym pod nosem ?ach Polaczki, nie czytają?. Nie chcę być przy tym opatrznie zrozumiany, wcale nie namawiam do książkowego piractwa. Chciałbym natomiast zauważyć, że sam fakt nielegalnego pochodzenia literatury w żaden sposób nie wpływa na jej podatność na recepcję. Ta zależy tylko od odbiorcy. Czy kupiony w księgarni, czy ściągnięty z chomika Joyce pozostaje Joycem, a Flaubert Flaubertem. A znaczy A. Ale czy czytanie = wartościowe czytanie? No właśnie?
*
Co to znaczy czytać?
Z resztą o poziomie czytelnictwa w Polsce nie można w zasadzie rozmawiać, jeśli nie uwzględnia się prasy. Dlaczego w zasadzie traktujemy jedynie książkę jako wyznacznik mądrości? Nie zapominajmy, że mamy w kraju całkiem popularne, nieuwzględniane w sloganie, magazyny drukujące opowiadania ? jeżeli już chcemy ograniczać sensowne czytanie do opowieści literackich ? czy też rozmaite opiniotwórcze magazyny typu Polityka. Sam dość często sięgam po to ostatnie wydawnictwo i w zasadzie nie wiem, dlaczego jego ofertę upatruje się jako mniej kształcącą intelektualnie, niż książka jako taka. Ba, uważam czas spędzony z licznymi tygodnikami za bardziej rozwijający od przygód z czytadłami drukowanymi przez znienawidzoną Fabrykę Słów. Bo co to znaczy właściwie czytać książki? Może to tylko taki sport polegający na przewracaniu kartek, który wcale nie ma stymulować mózgu odbiorcy celem samodzielnego myślenia?
*
Czym różni się przeciętna książka od filmu?
Zdumiewa mnie jak chętnie nałogowi połykacze powieści z Fabryki Słów czy innych czytadeł w postaci ?Metra? uważają się automatycznie za mądrzejszych od tych, którzy książek unikają. Prawda jest jednak taka, że ich ulubione teksty literackie nie mają same w sobie wielkiej wartości. Czym się bowiem różni czytanie byle jakiej książki dla przyjemności od oglądania dla przyjemności byle jakiego filmu? W kontekście samorozwoju praktycznie niczym. Różni się tym, że przy filmie spędzimy dwie godzinki, nie zaś dziesięć. Nie potępiam oczywiście czytania powieści oferujących wyłącznie frajdę, w żadnym razie ich nie wyśmiewam. Bardziej mitologizowanie takiego nieco ?dekadenckiego? podejścia do literatury. Czysty hedonizm i nic więcej. Sam książki z takim nastawieniem czytam z biegiem czasu coraz rzadziej, skoro już zamierzam poświęcić na coś więcej niż dwie godziny, musi być to wartościowe.
Pomimo, że przeczytałem już w życiu niejedną ? w teorii trudniejszą ? książkę, nie potrafię przebyć choćby przez ?Dżihad Butleriański?. Wielu pisarzom wydaje się bowiem, że mają nad swoim światem tak wielką kontrolę jak reżyser nad filmem. Jest to tymczasem mit. Kiedy czytam w ?Dżihadzie? o tym, jak bohaterowie sobie lecieli statkiem, jak gięły się blachy wrogich maszyn, wcale nie wierzę w to, że wszystko o czym czytam faktycznie istnieje. Jeżeli pisarz napisze, że po niebie leci czerwony smok, musi się bardzo postarać, żeby stworzyć iluzję, która nada temu światu rzeczywistości. W filmie wzywa się animatorów, robi się smoka ? jest na ekranie? No tak? zatem o jego istnieniu nie sposób dyskutować. Książka, podobnie jak film, jest kłamcą, próbuje jednak sprzedać swoją wizję przy nieobecności części środków ułatwiających uwierzenie w nią, musi więc się postarać. W przypadku ?Dżihadu?, ze świata przedstawionego wybija mnie natomiast plebejski styl literacki czy niespójne charaktery bohaterów ? jak ktoś chce zobaczyć na czym polega syndrom Mary Sue*, polecam przyjrzeć się choćby głównemu bohaterowi. Jest tak święty, że aż się rzygać chce?
*
Czym literatura powinna stać?
Czym jest jednak to wartościowe czytanie, które w Polsce uprawia jeszcze mniej osób? Moim zdaniem powinno ono polegać na takim dobieraniu literatury, żeby czytana książka posiadała jakąś wartość, której inne media nie potrafią oddać w jednakowym stopniu. Może się kryć choćby w refleksyjnej fabule, skłaniającej do przemyśleń i odpowiedzi na pytanie ?a jak ja bym na miejscu bohatera postąpił?. Czy jednak tylko literatura prowadząca do głębokich wniosków, jak choćby ?Jądro Ciemności? Conrada ma jakąś wartość? Ależ bzdura. Książka różni się od innych mediów również tym, że opiera się na literkach? ale też nie mogą być one poukładane byle jak.
Jeżeli chcecie się uczyć pisania to nie ma siły, nie da wam doktorat z dziennikarstwa tego, co można pobrać z literatury. Nie znaczy to jednak, że zdolność pisania potrafi przekazać każda literatura. Pisarz bez odpowiedniego warsztatu może wymyślić i najpiękniejsze zwroty fabularne. To może jednak zrobić jednak i reżyser filmowy. Bez umiejętności budowania faktycznie pięknego literacko tekstu, twórca pozostanie grafomanem.
Weźmy na przykład takich ?Chłopów? Reymonta. Książka jest koszmarnie nudna, ale przy tym znakomita pod względem literackim. Takiej kultury składania literek w słowa, a słów w zdania byle jakie czytadło zdecydowanie nie zaoferuje. Przykładem literackiej ogłady może być wałkowana także w liceum ?Lalka?. Przy okazji oba zaproponowane przykłady ujawniają kolejną wartość czytania ? możliwość przesiąknięcia realiami dawnych czasów. W przypadku ?Lalki? otrzymujemy portret naprawdę precyzyjny, zaś badacze literatury znaleźli w całej opowieści Prusa ledwie dwa błędy merytoryczne, co jest osiągnięciem niezwykłym. W ?Chłopach? ? tak, książka jest pieruńsko nudna ? mamy wbrew pozorom również pewne spostrzeżenie o czasach? teraźniejszych. Jakim cudem? Otóż wydaje się nam, że pochodzimy wszyscy od arystokratów, tymczasem jest to rozminięcie się z prawdą. Inteligencja w czasie wojen została wymordowana, nazwiska w stylu Czartoryski spotykamy już głównie w Argentynie, natomiast przedstawieni przez Reymonta wieśniacy mają zasadniczo w d*pie, co też się w wielkim świecie dzieje. Dzięki temu przeżywają wojnę, przedłużają drzewa genealogiczne i buch ? oto jesteśmy ze swoją mentalnością, mamy jej źródło.
*
Czy warto czytać?
Wreszcie też przyszedł czas na zebranie wszystkiego do kupy i udzielenie wyczerpującej odpowiedzi na zadane w temacie pytanie. Są teksty dobre i teksty o typowo popcornowej treści, które nieraz nie przekraczają swoim poziomem intelektualnym oferty kina i to tego o superbohaterach. Nie jest zatem czytanie wartością samą w sobie. Jego geniusz polega na poznawaniu tekstów rozwijających, nawet jeśli miałby być to krótki artykuł w czasopiśmie. Jak weźmie się do ręki coś rzeczywiście dobrego, dwie strony i poświęcone na nie 15 minut mogą zdziałać cuda większe, niźli niejedno opasłe tomisko. Polacy moim zdaniem faktycznie czytają trochę więcej, niż slogan głosi. Ze swojej strony postulowałbym więc, by od teraz brzmiał on tak: ?Polacy boją się książek dobrych i rzeczywiście wartościowych. Ponadto zaś gubi ich ślepa wiara w sprawczą moc literek.? I w tym cały sęk...
______________________
* - Jeżeli odezwą się w komentarzach jacyś obrońcy ?Dżihadu? z przykładami wad Harkonnena ? Mary Sue jest nie tylko określeniem używanym wobec pozbawionych wad bohaterów, ale też takich, u których złe cechy nie odgrywają żadnej istotnej roli. To z resztą chyba największa choroba współczesnych książek.
21 komentarzy
Rekomendowane komentarze