Czwarta i ostatnia część mojego zestawienia.
Oblivion
Czwarty TES pojawił się w czasie, gdy zacząłem interesować się fantastyką - głównie za sprawą serii Gothic ;). Wprawdzie Morrowind mnie ominął, ale Oblivion dość mocno mi się spodobał - przede wszystkim świetnie pokazane były frakcje – każda była na swój sposób unikatowa, czego w późniejszych produkcjach mi brakowało. Najbardziej lubiłem, rzecz jasna, Mroczne Bractwo, ale Gildia Magów też miała swój urok. Do tego Arena, której, z niewiadomych przyczyn, nie było w Skyrimie…
Choć już od dawna nie gram w TES IV to wciąż uważam, że był lepszy od „piątki”.
Shogo: Mobile Armor Division
Jedna z moich pierwszych gier ever, a z całą pewnością moja pierwsza pełna wersja gry z CDA. Japońska strzelanka z wielkimi mechami była wówczas czymś wielkim – przynajmniej dla mnie, już wtedy fana Dragon Balla, Daimosa i innych popularnych wtedy anime. Szczególnie, gdy wspomniany mech (którego, tak nawiasem mówiąc, można było wybrać z trzech dostępnych modeli na początku gry – ale nie wiem czy czymkolwiek się różniły) mógł się składać i rozjeżdżać żołnierzy (którzy byli przy nim wielkości mrówki). Ech, dobre czasy ;). Szkoda, że gdzieś zgubiłem płytę – choć i tak bym nie grał, bo grafika już niedzisiejsza .
Soldier of Fortune
W demo tej gry grałem, gdy miałem jakiej 10 lat. Ultrakrwawa i brutalna w dzisiejszych czasach zostałaby pewnie zakazana w większości krajów. Serio - w tej grze dało się bez problemów odstrzelić nie tylko głowę, ale i dłoń czy stopę przeciwnika. Krew i "flaki" były właściwie kwintesencją tej produkcji - nie byłą to zatem grzeczna gra pokroju SWAT 3, którego opis znajdziecie poniżej. Nic więc dziwnego, że, gdy w CDA pojawiła się jako pełniak ograłem ją wiele razy. Potem wyszła równie dobra dwójka i wyjątkowo kiepska trójka. Ale to jedynce należy się miejsce w zestawieniu (choć dałem logo "dwójki", bo jakoś nie mogłem znaleźć dobrego dla "jedynki"...)
SWAT 3
Zabawne, bo w tę grę grałem w tym samym czasie, co w SoFa. Taktyczna strzelanka, w której najważniejsze było ratowanie zakładników i eliminacja porywaczy - największą satysfakcję miało się, gdy udało się aresztować jak największą ilość tych ostatnich. Oczywiście, grze trzeba było darować idiotyczne AI kompanów, których ulubionym zajęciem było zacinanie się w dowolnych drzwiach. Na szczęście zostało to zrekompensowane przez prosty system wydawania im komend (ba, można było nawet spojrzeć ich oczami – pojawiało się wówczas małe okienko) oraz sporo innych, wówczas świetnych, rozwiązań (choćby konieczność poświęcenia kilku sekund na zmianę broni – co można obserwować w lustrach w grze).
Po latach otrzymałem za darmo klucz gog do tej produkcji… i jest to jedyny staroć, w który jestem w stanie grać bez przeszkód. Niestety, z modem…
Worms World Party
Last but not least – gra, od której - jak na ironię - zaczęła się cała lista. Już tłumaczę dlaczego: kiedy chodziłem do podstawówki moją wychowawczynią (i nauczycielką matematyki) była wredna baba, trochę taka Dolores Umbridge. Nawet wyglądała podobnie – oczywiście, nie mam na myśli kreacji Imeldy Staunton, lecz opis książkowy:
CytatPomyślał, że wygląda jak wielka, blada ropucha. Była przysadzista, miała dużą, obwisłą twarz, szyję krótką (…).
Ten babsztyl zatruł mi trzy lata edukacji – cieszyłem się, że musiałem pójść do gimnazjum, bo nie wytrzymałbym kolejnych dwóch lat z tą wiedźmą. Kończąc tę dygresję wracam do tematu Worms World Party – to właśnie dzięki tej produkcji mój umysł przetrwał, bowiem gdy mnie mocno wkurzyła to wracałem do domu, włączałem kompa, odpalałem WWP, wybierałem drużynę robaków podpisaną różnymi wariantami jej imienia i nazwiska… i rozwalałem je inną drużyną na wszelkie dostępne sposoby. Powtarzałem to aż mi nie przeszło.
A teraz proszę nie przysyłać do mnie spychologów . Byłem wówczas u jednej Pani Psycholog… ale to opowieść na inny wpis .
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.