Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1161
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    96

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. Jak wiecie, jutro jest Niedziela Palmowa, rozpoczynająca Wielki Tydzień. I choć aura jest wybitnie bożonarodzeniowa to katolicy (w tym ja) powoli szykują się do tych najważniejszych Świąt. Ale nie będę o tym pisał. No, nie do końca. Jedną z potraw, które muszą w Niedzielę Wielkanocną znaleźć się na świątecznym stole jest żurek. A skoro od tysięcy lat filozofowie różnych kultur zastanawiają się nad sensem życia, ja zdecydowałem się na coś dużo mniej… hmm.. oklepanego – czy da się opisać smak żurku? Ale jak ugryźć ten problem (niektórzy lubią z chlebem)? Może zacznę od podstaw, czyli składników. Jako, że kucharz ze mnie gorszy niż matematyk zajrzę do encyklopedii wszelkiej wiedzy i kotów – Internetu. Wygląda jednak na to, że na żurek nie ma jednego przepisu, co może sugerować, że mam do czynienia z potrawą wielosmakową. Nigdy wcześniej tak nie patrzyłem na żurek. Myślałem, że ta zupa to tylko jajek i wody. Jak dalece się myliłem pokazuje pełny wykaz składników potrzebnych do przygotowania żurku. Na szczycie listy znajduje się 1,5 litra wywaru warzywnego – dzięki niemu żurek ma posmak wywaru warzywnego. Następnie ½ litra zakwasu na żurek, który definiuje, że żurek to żurek. Dalej jest 1/2 kilogramów białej kiełbasy (pokrojona na plasterki) – bardzo ważny składnik. Bez niego ta potrawa nie smakowałaby białą kiełbasą. Kolejnym składnikiem jest 100 gramów wędzonego boczku (pokrojony w paski) – dzięki czemu dowiadujemy się, że żurek z wędzonym boczkiem pokrojonym w kostkę żurkiem nie jest. Myślę, że dalsza część składników to tylko wymysł osoby piszącej ten przepis, by zwiększyć ilość tekstu i dostać kasę od sponsorów. Jako, że gotować nie umiem (poza wodą w czajniku) mogę sobie tylko poteoretyzować jaki bukiet smaków, zapach i kolor ma ta zupa. A musi to być cudowne. Smak połączonych smaków jajek i białej kiełbasy. I reszty wymienionych składników. A ten zapach. Mhmmm… doskonałe połączenie zapachu wędzonego boczku z nutką zakwasu na żurek. Jeżeli chodzi o kolor to widzę przed oczami pływające w białej mazi kawałki boczku, kiełbasy i jajek. Kończąc ten niezbyt długi (ale mieszczący się w standardach UE i UFO) wywód pragnę dodać tylko jedno. Żurek jest wyjątkową zupą - smakuje jak żadna inna, a jednocześnie żadna inna nie smakuje tak, jak żurek. I tym akcentem życzę Wam rodzinnych i ciepłych (jak nie pogodowo to przynajmniej uczuciowo) Świąt Wielkiej Nocy. I mokrego dyngusa (jeśli ktoś to lubi). Do zobaczenia za dwa tygodnie!
  2. Jak wiecie, jutro jest Niedziela Palmowa, rozpoczynająca Wielki Tydzień. I choć aura jest wybitnie bożonarodzeniowa to katolicy (w tym ja) powoli szykują się do tych najważniejszych Świąt. Ale nie będę o tym pisał. No, nie do końca. Jedną z potraw, które muszą w Niedzielę Wielkanocną znaleźć się na świątecznym stole jest żurek. A skoro od tysięcy lat filozofowie różnych kultur zastanawiają się nad sensem życia, ja zdecydowałem się na coś dużo mniej… hmm.. oklepanego – czy da się opisać smak żurku? Ale jak ugryźć ten problem (niektórzy lubią z chlebem)? Może zacznę od podstaw, czyli składników. Jako, że kucharz ze mnie gorszy niż matematyk zajrzę do encyklopedii wszelkiej wiedzy i kotów – Internetu. Wygląda jednak na to, że na żurek nie ma jednego przepisu, co może sugerować, że mam do czynienia z potrawą wielosmakową. Nigdy wcześniej tak nie patrzyłem na żurek. Myślałem, że ta zupa to tylko jajek i wody. Jak dalece się myliłem pokazuje pełny wykaz składników potrzebnych do przygotowania żurku. Na szczycie listy znajduje się 1,5 litra wywaru warzywnego – dzięki niemu żurek ma posmak wywaru warzywnego. Następnie 1 litra zakwasu na żurek, który definiuje, że żurek to żurek. Dalej jest 1/2 kilogramów białej kiełbasy (pokrojona na plasterki) – bardzo ważny składnik. Bez niego ta potrawa nie smakowałaby białą kiełbasą. Kolejnym składnikiem jest 100 gramów wędzonego boczku (pokrojony w paski) – dzięki czemu dowiadujemy się, że żurek z wędzonym boczkiem pokrojonym w kostkę żurkiem nie jest. Myślę, że dalsza część składników to tylko wymysł osoby piszącej ten przepis, by zwiększyć ilość tekstu i dostać kasę od sponsorów. Jako, że gotować nie umiem (poza wodą w czajniku) mogę sobie tylko poteoretyzować jaki bukiet smaków, zapach i kolor ma ta zupa. A musi to być cudowne. Smak połączonych smaków jajek i białej kiełbasy. I reszty wymienionych składników. A ten zapach. Mhmmm… doskonałe połączenie zapachu wędzonego boczku z nutką zakwasu na żurek. Jeżeli chodzi o kolor to widzę przed oczami pływające w białej mazi kawałki boczku, kiełbasy i jajek. Kończąc ten niezbyt długi (ale mieszczący się w standardach UE i UFO) wywód pragnę dodać tylko jedno. Żurek jest wyjątkową zupą - smakuje jak żadna inna, a jednocześnie żadna inna nie smakuje tak, jak żurek. I tym akcentem życzę Wam rodzinnych i ciepłych (jak nie pogodowo to przynajmniej uczuciowo) Świąt Wielkiej Nocy. I mokrego dyngusa (jeśli ktoś to lubi). Do zobaczenia za dwa tygodnie!
  3. Po zeszłotygodniowym, szybkim wpisie o "antygrowych" zapędach Białego Domu nabrałem ochoty na jakiegoś msm-a (wybacz @DJUDEK:)). Wybór padł na artykuł Małgorzaty Więczkowskiej (Autorka już kilka razy gościła na moim blogu) pt. „Gry komputerowe - niewinna zabawa czy zagrożenie?” z lutego 2008 roku. Link do oryginału znajduje się, tradycyjnie, na końcu. Niczego, oczywiście, nie poprawiałem. Gotowi? Pierwszy akapit nie zapowiada tragedii, prawda? Ale gdyby tak było cały czas to tekst trafiłby do MoG… Przytoczyłem ten długi i wciąż całkiem mądry fragment, by móc przejść dalej bez konieczności jego streszczania :). Taki ze mnie leń. Cóż, nie wiem kim były te dzieci. Wątpię, by w ogóle istniały. Bo jakby istniały, to wiedziały by czym są gry przygodowe i czemu takie gry zwykle NIE SĄ krwawe (no, nie tak jak FPSy, w każdym razie) – Autorce chodziło, zapewne, o gry akcji. Jeśli dodać do tego, że w 2008 roku dzieci powołują się na MK i Carmageddona (swoją drogą - pierwsze słyszę, by dało się tam kraść auta) oraz brak jakiegokolwiek potwierdzenia mam pewność, że te „dzieci” istnieją tylko w głowie Autorki. Kolejny już raz na tym blogu zapytam: to co powinienem zrobić, skoro w wieku 9 lat grałem w Soldier of Fortune (demo), NfS: Porsche 2000, SWAT 3 (demo), GTA 2 i Shogo? Kurde, właśnie to sobie wyobraziłem – powinienem teraz siedzieć w wielkim mechu, mieć drużynę przygłupich policjantów, jeździć Porsche 911 i odbierać (z budek telefonicznych) zlecenia od różnych gangów oraz odstrzeliwywać wszystkim kończyny. Przydałby się jakiś grafik, by to uwiecznić… Nie przypominam też sobie (poza bardzo drobnymi wyjątkami), by w grach (oczywiście mam na myśli te „duże” produkcje) bywały sceny gwałtu. To już w filmach jest ich więcej! Dodatkowo – dziecko może też oglądać sceny przemocy w domu – czy to oznacza, że trzeba zakazać istnienia rodzin, bo takie patologie są? Co w tekście o grach robią postacie z japońskich kreskówek? Wiem, że Autorka ma fioła na punkcie ZUA w mandze i anime, ale co to tu robi? Dodatkowo – w filmach, czasopismach, teledyskach i czym tam jeszcze też pojawiają się kobiety z wyeksponowanymi „atrybutami” i to często muśnięte photoshopem lub innym programem graficznym. Albo i obcisłym strojem. Czy należy zatem zakazać wszystkiego? Cóż – niech żyje Kononowicz (przyznać się – kto pamięta?) :D. Ponownie pojawia się tajemnicza gra 666 (ciekawe od kogo Autorka to spisała, nie? :D) i Nieświętą Czwórka. Czym jest jednak ta gra o Apostołach? Po wpisaniu w Google już wiem – „Apostołowe: Ziemie Święte (ang. Disciples: Sacred Lands)” z 1999 roku (!). Kolejna badaczka nie zauważa też, że w większości z tych gier należy POKONAĆ zło, diabła itp. Ale to przecież by nie pasowało do tezy, nie? W obecnych czasach praktycznie każde dziecko umie skorzystać z komputera, tabletu czy smartfona (praktycznie, bo pewnie są wyjątki). W 2008 mogła to być faktycznie nowość – ale bez przesady. Komputery już wtedy istniały w świadomości ludzkiej (a ten tekst to na czym Autorka pisała?). I Wielki Mandorf też już istniał ;). Nie neguję problemu uzależnienia od gier. Za to dziwi mnie „przypuszczanie” Autorki - przecież wcześniej napisała wyraźnie, że wpływa negatywnie. Czyżby chwilowy zanik pamięci? Tutaj mamy do czynienia z podręcznikowym „masłem maślanym”. No popatrzcie – w jednym akapicie dwa razy jest mowa o tym samym. Nawet tymi samymi słowami! Autorka chyba uznała, że pisze do bandy debili i musi coś powtórzyć, bo inaczej nie zrozumieją… Tu nie mogę się przyczepić – Autorka zamiast pisać tamte bzdury powinna była napisać właśnie to :). O, pod tym też mogę się podpisać. Właściwie, gdyby wyciąć te durne fragmenty to tekst zyskałby i trafiłby na bloga jako MoG (swoją drogą – muszę wreszcie przysiąść nad prawdziwie mądrą książką). Ale niestety – Prof. S. Jonalizm wciąż się przebija. Do zobaczenia za tydzień! A oto obiecany link.
  4. Po zeszłotygodniowym, szybkim wpisie o "antygrowych" zapędach Białego Domu" nabrałem ochoty na jakiegoś msm-a (wybacz @DJUDEK :)).Wybór padł na artykuł Małgorzaty Więczkowskiej (Autorka już kilka razy gościła na moim blogu) pt. „Gry komputerowe - niewinna zabawa czy zagrożenie?” z lutego 2008 roku. Link do oryginału znajduje się, tradycyjnie, na końcu. Niczego, oczywiście, nie poprawiałem. Gotowi? Pierwszy akapit nie zapowiada tragedii, prawda? Ale gdyby tak było cały czas to tekst trafiłby do MoG… Przytoczyłem ten długi i wciąż całkiem mądry fragment, by móc przejść dalej bez konieczności jego streszczania :). [mcz] Taki ze mnie leń. Cóż, nie wiem kim były te dzieci. Wątpię, by w ogóle istniały. Bo jakby istniały, to wiedziały by czym są gry przygodowe i czemu takie gry zwykle NIE SĄ krwawe (no, nie tak jak FPSy, w każdym razie) – Autorce chodziło, zapewne, o gry akcji. Jeśli dodać do tego, że w 2008 roku dzieci powołują się na MK i Carmageddona (swoją drogą - pierwsze słyszę, by dało się tam kraść auta) oraz brak jakiegokolwiek potwierdzenia mam pewność, że te „dzieci” istnieją tylko w głowie Autorki. Kolejny już raz na tym blogu zapytam: to co powinienem zrobić, skoro w wieku 9 lat grałem w Soldier of Fortune (demo), NfS: Porsche 2000, SWAT 3 (demo), GTA 2 i Shogo? Kurde, właśnie to sobie wyobraziłem – powinienem teraz siedzieć w wielkim mechu, mieć drużynę przygłupich policjantów, jeździć Porsche 911 i odbierać (z budek telefonicznych) zlecenia od różnych gangów oraz odstrzeliwywać wszystkim kończyny. Przydałby się jakiś grafik, by to uwiecznić… Nie przypominam też sobie (poza bardzo drobnymi wyjątkami), by w grach (oczywiście mam na myśli te „duże” produkcje) bywały sceny gwałtu. To już w filmach jest ich więcej! Dodatkowo – dziecko może też oglądać sceny przemocy w domu – czy to oznacza, że trzeba zakazać istnienia rodzin, bo takie patologie są? Co w tekście o grach robią postacie z japońskich kreskówek? Wiem, że Autorka ma fioła na punkcie ZUA w mandze i anime, ale co to tu robi? Dodatkowo – w filmach, czasopismach, teledyskach i czym tam jeszcze też pojawiają się kobiety z wyeksponowanymi „atrybutami” i to często muśnięte photoshopem lub innym programem graficznym. Albo i obcisłym strojem. Czy należy zatem zakazać wszystkiego? Cóż – niech żyje Kononowicz (przyznać się – kto pamięta?) :D. Ponownie pojawia się tajemnicza gra 666 (ciekawe od kogo Autorka to spisała, nie? :D) i Nieświęta Czwórka. Czym jest jednak ta gra o Apostołach? Po wpisaniu w Google już wiem – „Apostołowe: Ziemie Święte (ang. Disciples: Sacred Lands)” z 1999 roku (!). Kolejna badaczka nie zauważa też, że w większości z tych gier należy POKONAĆ zło, diabła itp. Ale to przecież by nie pasowało do tezy, nie? W obecnych czasach praktycznie każde dziecko umie skorzystać z komputera, tabletu czy smartfona (praktycznie, bo pewnie są wyjątki). W 2008 mogła to być faktycznie nowość – ale bez przesady. Komputery już wtedy istniały w świadomości ludzkiej (a ten tekst to na czym Autorka pisała?). I Wielki Mandorf też już istniał ;). Nie neguję problemu uzależnienia od gier. Za to dziwi mnie „przypuszczanie” Autorki - przecież wcześniej napisała wyraźnie, że wpływa negatywnie. Czyżby chwilowy zanik pamięci? Tutaj mamy do czynienia z podręcznikowym „masłem maślanym”. No popatrzcie – w jednym akapicie dwa razy jest mowa o tym samym. Nawet tymi samymi słowami! Autorka chyba uznała, że pisze do bandy debili i musi coś powtórzyć, bo inaczej nie zrozumieją… Tu nie mogę się przyczepić – Autorka zamiast pisać tamte bzdury powinna była napisać właśnie to :). O, pod tym też mogę się podpisać. Właściwie, gdyby wyciąć te durne fragmenty to tekst zyskałby i trafiłby na bloga jako MoG (swoją drogą – muszę wreszcie przysiąść nad prawdziwie mądrą książką). Ale niestety – Prof. S. Jonalizm wciąż się przebija. Do zobaczenia za tydzień! A oto obiecany link.
  5. To tylko świadczy o poziomie badań tych psychologów ;). Bo te 30 osób to są naprawdę małe liczby w porównaniu do faktycznej liczby graczy (no, chyba, że bada się zachowania np. w danej szkole). W końcu w badaniu Jestem Graczem próba wynosiła 79 543 osoby - ale ile graczy jest faktycznie w Polsce? Sam jestem ciekaw :). Dodatkowo, wspomniany Autor krytykuje też metody zastosowane m.in. przez dr Ulfik-Jaworską. Ale o tym już za kilka tygodni (wpis o tej książce planuję na kwiecień, ale nie wiem czy nie będę musiał zmienić planów - vide mój ostatni wpis). Nie musisz wiedzieć - wystarczy, że komentujesz :). Nooo... ja wysyłam SMS-y... :). I ludzie mi na nie odpisują ;). Więc jest jakaś grupa osób, które wciąż to robią :). Ile nas jest - nie mam pojęcia :P.
  6. Nigdy nie lubię, gdy takie sytuacje się zdarzają na blogu… już miałem gotowy wpis – wystarczyło poczekać kilka godzin… a tu takie „coś”. Fakt, że przetoczyło się to przez polskie portale (a dowiedziałem się tego z artykułu na cdaction.pl), więc głupio byłoby, gdybym ja to przemilczał. Więc wpis powstał „na szybko”, ale jednocześnie przyłożyłem się do niego. Piszę tu, naturalnie, o najnowszym filmie, który Biały Dom zamieścił na swoim koncie na YT, a który chyba już wszyscy widzieliście. Ale, zanim zacznę i by dopełnić formalności: Najpierw przyznam się Wam, że początkowo nie chciało mi się odnosić na tym blogu do doniesień o „szkolnej strzelaninie spowodowanej grami”, ponieważ już o tym kiedyś pisałem. Niestety, powyższy filmik uświadomił mi moją pomyłkę – muszę o tym napisać. Odsunę jednak na bok to, o czym już pisałem. Najpierw zajmę się samym „dziełem” Białego Domu – tendencyjnym, mniemającym sensu wideo o „szkodliwości gier”. No serio – żadnego komentarza, odniesienia się czy nawet podania tytułów owych brutalnych gier. Nie wspominając już, że chyba wszystkie gry z tego materiału mają oznaczenia ESRB „M” i wyżej. Czyli nie są przeznaczone dla dzieci! Szczególnie rozwaliła mnie obecność Fallouta 4 – i to w dodatku nagranego specjalnie w momencie, gdy gracz łamie prawo panujące w postapokalitycznym Bostonie/Diamond City – zabił cywila. Za co zapewne został za chwilę ukarany przez strażników. Jednocześnie jestem ciekaw czy po takich... ekhem... "dowodach" zostanie wprowadzony zakaz sprzedaży gier w USA. To będzie tak samo genialny pomysł, jak wprowadzenie prohibicji w 1919 roku - z całą pewnością w Stanach nikt wówczas nie pił alkoholu :P. Skoro już się tym tematem zająłem to postanowiłem zrobić szybki research - i okazało się, że strzelec, Nikolas Cruz, należał do "Junior Reserve Officers' Training Corps" oraz szkolnej drużyny strzeleckiej (źródło: The Telegraph). Czyli tak samo, jak w większości omawianych we wspomnianym wpisie przypadków! Co ciekawsze - miał też więcej wspólnego z tamtymi mordercami - został relegowany ze szkoły, miał problemy psychiczne... Szukając dalej znalazłem materiał CNN dotyczący tej sprawy - i okazuje się, ze w ciągu 10 lat policja byłą wzywana do domu Cruzów... 45 razy! Przy czym lokalny szeryf "przyznaje się" do 23. "Olewactwo" amerykańskiej policji pojawia się także w innej kwestii - w lutym 2016 roku sąsiedzi wzywali lokalne władze bezpośrednio do Cruza w obawie, że ten "zbiera broń i szykuje się do strzelaniny" (usatoday.com). FBI też się nie popisało: 5 stycznia - ponad miesiąc przed strzelaniną! - otrzymali telefon o planowanej przez Cruza strzelaninie w szkole. I nic nie zrobili! Do czego się przyznali dopiero dwa dni (!) po masakrze. Brawo, przez was zginęło 17 osób (źródło: New York TImes, FBI). I właśnie tym prezydent Trump powinien się zająć - zarówno kwestią dostępu do broni (nie, uzbrajanie nauczycieli to raczej nie jest dobre rozwiązanie), jak i kwestią policją oraz FBI - jak to jest możliwe, że przy takich podejrzeniach i informacjach NIKT przynajmniej nie obserwował Cruza. Zrobiło się dość poważnie, więc trzeba czegoś ciut zabawniejszego - oto fragment odcinka „Klanu”, który ostatnio pojawił się w serwisie JoeMonster.org – nie wiem czy już go widzieliście ;). Normalnie pod koniec myślałem, że emocje rozsadzą mi mózg – zawsze się tak czuję podczas grania w gry komputerowe. Czy nacisnę ten enter w odpowiednim momencie? Czy wygram dzięki temu? A co jeśli pomylę go z shiftem albo backspacem? Tyle stresu! Choć może ona ma już takiego "skilla", że wystarczy, że naciśnie jeden przycisk i wygrywa! Pewnie jest healerem w jakimś MMORPG i używa jednego macro - szacun! A tak bardziej serio – bardzo ciekawy obraz gracza prezentowany jest w tych wszystkich serialach (vide „Szpital”), nie uważacie? Nic dziwnego, ze później rozmaite osoby doszukują się we wszystkim winy „naszej” rozrywki.
  7. Nigdy nie lubię, gdy takie sytuacje się zdarzają na blogu… już miałem gotowy wpis – wystarczyło poczekać kilka godzin… a tu takie „coś”. Fakt, że przetoczyło się to przez polskie portale (a dowiedziałem się tego z cdaction.pl), więc głupio byłoby, gdybym ja to przemilczał. Więc wpis powstał „na szybko”. Piszę tu, naturalnie, o najnowszym filmie, który Biały Dom zamieścił na swoim koncie na YT, a który chyba już wszyscy widzieliście. Ale, by dopełnić formalności: Najpierw przyznam się Wam, że początkowo nie chciało mi się odnosić na tym blogu do doniesień o „szkolnej strzelaninie spowodowanej grami”, ponieważ już o tym kiedyś pisałem. Niestety, powyższy filmik uświadomił mi moją pomyłkę – muszę o tym napisać. Odsunę jednak na bok to, o czym już pisałem. Zajmę się samym „dziełem” Białego Domu – tendencyjnym, mniemającym sensu wideo o „szkodliwości gier”. No serio – żadnego komentarza, odniesienia się czy nawet podania tytułów owych brutalnych gier. Nie wspominając już, że chyba wszystkie gry z tego materiału mają oznaczenia ESRB „M” i wyżej. Czyli nie są przeznaczone dla dzieci! Szczególnie rozwaliła mnie obecność Fallouta 4 – i to w dodatku nagranego specjalnie w momencie, gdy gracz łamie prawo panujące w postapokalitycznym Bostonie/Diamond City – zabił cywila. Za co zapewne został za chwilę ukarany przez strażników. Skoro już się tym tematem zająłem to postanowiłem zrobić szybki research - i okazało się, że strzelec, Nikolas Cruz, należał do "Junior Reserve Officers' Training Corps" oraz szkolnej drużyny strzeleckiej (źródło: The Telegraph). Czyli tak samo, jak w większości omawianych we wspomnianym wpisie przypadków! Co ciekawsze - miał też więcej wspólnego z tamtymi mordercami - został relegowany ze szkoły, miał problemy psychiczne... Szukając dalej znalazłem materiał CNN dotyczący tej sprawy - i okazuje się, ze w ciągu 10 lat policja byłą wzywana do domu Cruzów... 45 razy! Przy czym lokalny szeryf "przyznaje się" do 23. "Olewactwo" amerykańskiej policji pojawia się także w innej kwestii - w lutym 2016 roku sąsiedzi wzywali lokalne władze bezpośrednio do Cruza w obawie, że ten "zbiera broń i szykuje się do strzelaniny" (usatoday.com). FBI też się nie popisało: 5 stycznia - ponad miesiąc przed strzelaniną! - otrzymali telefon o planowanej przez Cruza strzelaninie w szkole. I nic nie zrobili! Do czego się przyznali dopiero dwa dni (!) po masakrze. Brawo, przez was zginęło 17 osób (źródło: New York Times, FBI). I właśnie tym prezydent Trump powinien się zająć - zarówno kwestią dostępu do broni (nie, uzbrajanie nauczycieli to raczej nie jest dobre rozwiązanie), jak i kwestią policji oraz FBI - jak to jest możliwe, że przy takich podejrzeniach i informacjach NIKT przynajmniej nie obserwował Cruza. Zrobiło się dość poważnie, więc trzeba czegoś ciut zabawniejszego - oto fragment odcinka „Klanu”, który ostatnio pojawił się w serwisie JoeMonster.org – nie wiem czy już go widzieliście ;). Normalnie pod koniec myślałem, że emocje rozsadzą mi mózg – zawsze się tak czuję podczas grania w gry komputerowe. Czy nacisnę ten enter w odpowiednim momencie? Czy wygram dzięki temu? A co jeśli pomylę go z shiftem albo backspacem? Tyle stresu! Choć może ona ma już takiego "skilla", że wystarczy, że naciśnie jeden przycisk i wygrywa! Pewnie jest healerem w jakimś MMORPG i używa jednego macro - szacun! A tak bardziej serio – bardzo ciekawy obraz gracza prezentowany jest w tych wszystkich serialach (vide „Szpital”), nie uważacie? Nic dziwnego, ze później rozmaite osoby doszukują się we wszystkim winy „naszej” rozrywki.
  8. Pozwolisz, że odniosę się najpierw do końca Twojego komentarza - doskonale zdaję sobie sprawę, że język naukowy nieco się różni od "normalnego". Odpowiem cytatem: Dla mnie słowo "większość" nie jest żadnym dowodem - "większość głosujących na partię X to idioci - powie ktoś z partii Y". Należy podać liczby (ze źródłem!). Zabrakło także :Takie gry komputerowe aplikują..." - od razu wyglądałoby to lepiej. Ależ oczywiście, że się zgadzam. Zwyczajnie zakpiłem sobie :). I jestem ciekaw jakby wyglądał taki tekst - współczesny - piętnujący np. "Potop" - "bo brutalny i do tego lektura". "Najpewniej" - heh. Wybacz, ale to właśnie jest problem - nie wiem o co chodziło Autorowi, lecz wiem, co przeczytałem. Przy czym akurat ten fragment odczytałem jako swego rodzaju zaletę - ale czy dobrze zrobiłem? Owszem - kwestia tylko co tu faktycznie jest "jednostkowym przypadkiem", a co ogółem społeczeństwa. Tego się z tych tekstów nijak nie dowiaduję - i piszę tu o tych mądrzejszych pozycjach, a nie tych pisanych pod z góry założoną tezę (tu Autorowi tego zarzucić nie mogę). Dodatkowo: To fragment książki "Edukacja w pikselach" Karola Kowalczuka (2016), która za jakiś czas trafi tu na bloga jako MoG ;). I właśnie o to mi chodzi - i chyba żaden socjolog temu nie zaprzeczy - że liczba muszą być reprezentatywna, by była miarodajna. Na studiach miałem "prawo małych liczb" (jeśli źle coś napisałem to proszę o poprawienie mnie :)) - czyli błąd polegający na doborze zbyt niewielkiej próby do badań i próba przełożenia tego na ogół. Tak właśnie się dzieje w tych tekstach. O ile są jakiekolwiek badania prowadzone, rzecz jasna. Znowu - "wydaje mi się" - Autor chyba powinien sam podać jakieś przykłady. Choć Postal (Duke raczej też) byłby już strasznym starociem jak na 2013 rok! Mnie też nie zrozum źle - bardzo lubię Twoje komentarze (nawet jeśli się z nimi w 100% nie zgadzam) i lubię Ci na nie odpisywać (ba, ostatnio jak nie komentowałeś to czułem jakiś taki brak). Oczywiście, nie wszystkie moje teksty warto brać na serio - wierz mi, że przy pisaniu pracy magisterskiej zachowywałem większy dystans - dlatego, między innymi, powstał ten blog ;). Co więcej, planuję zacząć tworzyć wpisy o tych mądrych publikacjach - całe szczęście trafiam na nie coraz częściej i powoli będą spychać (nomen omen) te wszystkie msm-y na dalszy plan... Choć nie wyrzucą ich całkowicie ;). Dodatkowo - niby tych "mniej kompetentnych" jest zapewne garstka w morzu kompetentnych psychologów, pedagogów itd., ale to oni są potem najczęściej cytowani w rozmaitych mniejszych czy większych publikacjach - te wszystkie książki, artykuł i stronki, które tu trafiają zwykle odnajduję w bibliografiach poprzednich takich. I to jest prawdziwie smutne.
  9. Ponad trzy lata temu (ale ten czas leci!) pytałem po co mi wersje HD gier, ale teraz powinienem rozwinąć nieco tamtą kwestię – po co mi wersje HD, skoro mam modyfikacje, które robią dokładnie to samo? Zastanawiałem się nad tą kwestią od jakiegoś czasu – najpierw nad wspomnianym tam HoMM 3 HD, a skończywszy na Skyrim Special Edition. W tym pierwszym przypadku nie dość, że mod pozwalał na granie we wszystkie dodatki to jeszcze, moim zdaniem, lepiej wyglądał. I był darmowy. Z kolei jeśli chodzi to SSE to gdy tylko go zapowiedziano zacząłem szukać modów graficznych do „zwykłego” Skyrima… i znalazłem ich całkiem sporo. Nie powiem, gra może nie wygląda tak dobrze (?), jak SSE, ale nie jest od niej dużo gorsza. Od wyglądu wody, przez tekstury ciała aż do ciemniejszych nocy (rozjaśnianych latarniami z innego moda) – wszystko to udało mi się osiągnąć bez instalowania „drugiego” Skyrima (dobrze, że Bethesda dała takim, jak ja, SSE za darmo). Jednocześnie zacząłem bardziej rozmyślać nad kwestią modów i zerknąłem na ich licznik (mam na myśli licznik Nexus Mod Managera) – 75 aktywnych modów w Fallout 4… niby mało, ale w Skyrim mam… 197 (!) aktywnych modów. Może nie jest to rekord (jakiś rok temu miałem ich ponad 300!), ale i tak sporo, musicie przyznać (pochwalcie się w komentarzu swoim wynikiem :P). Przy okazji je przejrzałem – w F4 większość stanowią mody dodające nową broń (19!), zbroje (11) i ubrania (6), więc nie jest tak źle. W Skyrimie jest podobnie, choć nie chce mi się liczyć (NMM nie pokazuje mi tam modów z podziałem na kategorie <chlip>). Pomyślałem jeszcze o czymś innym – i miałem tu głównie na myśli TES V – Bethesda wycięła sporo zawartości z gry. Mieli do tego prawo, oczywiście… ale mimo wszystko dzięki modom udało się te rzeczy przywrócić. Głównie mam tu na myśli bardzo słaby, moim zdaniem, wątek Wojny Domowej – wykastrowany wręcz przez twórców z nieznanych mi powodów. Co gorsza – Beth nagrała nawet głosy! I wycięła. Dobrze, że udało się to przywrócić ;). Przy okazji pisania przyjrzałem się samym modom do Skyrima (jest ich tyle, że uznałem go za najlepszy przykład, ale z innymi grami bywa podobnie). Ich mnogość i różnorodność mnie powaliła. Wprawdzie nigdy nie używałem „dużych” modów (brak udźwiękowienia albo słaba jego jakość nie przemawia do mnie), ale niektóre są imponujące (nie będę podawać nazw ;)). Z drugiej strony, poszukując „kolejnego moda dodającego ciekawy bzdet” natrafiłem na… porno mody do gry. Cóż, Zasada 34 wciąż jest żywa :P. co ciekawe – „nude mody” też się przydają – ciała postaci często lepiej wyglądają niż „oryginalne”. Kończąc, przyszło mi do głowy coś jeszcze – poza Oblivionem, Skyrimem, Falloutem 4 i Mount&Bladem w żadnej innej grze nie używałem takiej ilości modów (no, zdarzyło mi się użyć jakiegoś w kilku grach no dobra – taki Community Patch do Gothic 3 jest, technicznie, jednym wielkim modem…). Ta myśl mnie mocno zaskoczyła – bowiem są to gry dość duże same w sobie, a mimo to wymagały pomocy społeczności. A jednak ani w Wiedźminach, Dragon Age Inkwizycji czy nawet GTA z nich nie korzystałem. Cieszyłem się z tej myśli, aż dowiedziałem się, że Bethesda - zapewne po stworzeniu Creation Cluba - postanowiła zablokować osiągnięcia STEAM, jeśli używa się modów spoza CC. Jakby jeszcze one coś dawała, poza satysfakcją… Ale dobrze, że i na to znalazł się sposób :P. Do zobaczenia za tydzień!
  10. Ponad trzy lata temu (ale ten czas leci!) pytałem po co mi wersje HD gier, ale teraz powinienem rozwinąć nieco tamtą kwestię – po co mi wersje HD, skoro mam modyfikacje, które robią dokładnie to samo? Zastanawiałem się nad tą kwestią od jakiegoś czasu – najpierw nad wspomnianym tam HoMM 3 HD, a skończywszy na Skyrim Special Edition. W tym pierwszym przypadku nie dość, że mod pozwalał na granie we wszystkie dodatki to jeszcze, moim zdaniem, lepiej wyglądał. I był darmowy. Z kolei jeśli chodzi to SSE to gdy tylko go zapowiedziano zacząłem szukać modów graficznych do „zwykłego” Skyrima… i znalazłem ich całkiem sporo. Nie powiem, gra może nie wygląda tak dobrze, jak SSE, ale nie jest od niej dużo gorsza. Od wyglądu wody, przez tekstury ciała aż do ciemniejszych nocy (rozjaśnianych latarniami z innego moda) – wszystko to udało mi się osiągnąć bez instalowania „drugiego” Skyrima (dobrze, że Bethesda dała takim, jak ja, SSE za darmo). Jednocześnie zacząłem bardziej rozmyślać nad kwestią modów i zerknąłem na ich licznik (w Nexus Mod Managerze) – 75 (edit - już 102) aktywnych modów w Fallout 4… niby mało, ale w Skyrim mam… 197 (edit - już 204!) aktywnych modów. Może nie jest to rekord (jakiś rok temu miałem ich ponad 300!), ale i tak sporo, musicie przyznać (pochwalcie się w komentarzu swoim wynikiem :P). Przy okazji je przejrzałem – w F4 większość stanowią mody dodające nową broń (19 22!), zbroje (11 17) i ubrania (6 7), więc nie jest tak źle. W Skyrimie jest podobnie, choć nie chce mi się liczyć (NMM nie pokazuje mi tam modów z podziałem na kategorie ). Pomyślałem jeszcze o czymś innym – i miałem tu głównie na myśli TES V – Bethesda wycięła sporo zawartości z gry. Mieli do tego prawo, oczywiście… ale mimo wszystko dzięki modom udało się te rzeczy przywrócić. Głównie mam tu na myśli bardzo słaby, moim zdaniem, wątek Wojny Domowej – wykastrowany wręcz przez twórców z nieznanych mi powodów. Co gorsza – Beth nagrała nawet głosy! I wycięła. Dobrze, że udało się to przywrócić ;). Przy okazji pisania przyjrzałem się samym modom do Skyrima (jest ich tyle, że uznałem go za najlepszy przykład, ale z innymi grami bywa podobnie). Ich mnogość i różnorodność mnie powaliła. Wprawdzie nigdy nie używałem „dużych” modów (brak udźwiękowienia albo słaba jego jakość nie przemawia do mnie), ale niektóre są imponujące (nie będę podawać nazw ;)). Z drugiej strony, poszukując „kolejnego moda dodającego ciekawy bzdet” natrafiłem na… porno mody do gry. Cóż, Zasada 34 internetu wciąż jest żywa :P. Co ciekawe – „nude mody” też się przydają – w takim Fallout 4 ciała postaci często lepiej wyglądają niż „oryginalne”. Kończąc, przyszło mi do głowy coś jeszcze – poza Oblivionem, Skyrimem, Falloutem 4 i Mount&Bladem w żadnej innej grze nie używałem takiej ilości modów (no, zdarzyło mi się użyć jakiegoś w kilku grach no dobra – taki Community Patch do Gothic 3 jest, technicznie, jednym wielkim modem…). Ta myśl mnie mocno zaskoczyła – bowiem są to gry dość duże same w sobie, a mimo to wymagały pomocy społeczności. A jednak ani w Wiedźminach, Dragon Age Inkwizycji czy nawet GTA z nich nie korzystałem. Cieszyłem się z tej myśli, aż dowiedziałem się, że Bethesda - zapewne po stworzeniu Creation Cluba (płatne mody... ale darmówki biorę ;)) - postanowiła zablokować osiągnięcia STEAM, jeśli używa się modów spoza CC. Jakby jeszcze one coś dawała, poza satysfakcją… Ale dobrze, że i na to znalazł się sposób :P. Do zobaczenia za tydzień!
  11. Jak wiecie (bo o tym już pisałem :P) mam pewną słabość do serii Assassin’s Creed. Nic więc dziwnego, że pod koniec zeszłego roku (korzystając z rozmaitych świątecznych promocji) zaopatrzyłem się w najnowszą odsłonę cyklu – czyli Origins. Jakiś czas temu udało mi się go ukończyć, więc czas na recenzję. I już na wstępie muszę przyznać, że pracownicy Ubisoftu nie próżnowali przez ten dodatkowy rok - przede wszystkim zoptymalizowali silnik gry (wreszcie!), więc ani razu nie miałem zacinki ani nie ujrzałem pulpitu (gdy tego nie chciałem). I bardzo dobrze. Wszystkie wykorzystane w recenzji zrzuty ekranu zrobiłem sam. Bayek, Bóyek i Bravurek Akcja Origins zaczyna się w Starożytnym Egipcie za czasów panowania Ptolemeusza XIII. Bohaterem jest Bayek z Siwy – medżaj (taki rodzaj strażnika) i, jak się później okazuje, jeden z pierwszych asasynów. Pomysł na postać był spoko – poszukujący zemsty za śmierć swego syna Bayek przemierza Egipt zabijając członków Zakonu Pradawnych (protoplastów Templariuszy). Miałem jednak pewien problem z głównym bohaterem – ogolony (dobrze, że włosy i brodę da się mu przywrócić) przypominał niezbyt lubianego przeze mnie Connora, bohatera AC 3, którego niezbyt polubiłem… Szybko zauważyłem, że, choć jest zdecydowanie „prawą” postacią – Bayek nie grzeszy zbytnio inteligencją… Takie przynajmniej odniosłem wrażenie, bo każdy musi mu wszystko pokazywać palcem. Jednakże, polubiłem medżaja z innego powodu – gdziekolwiek się nie pójdzie łażą na nim koty. Nie wiem czy ma przy sobie mnóstwo kociego żarcia, pachnie rybą czy zwyczajnie egipskie koty lubiły łasić się do medżajów, ale, jako kociarz, nie mogłem nie polubić takiej postaci. Co ciekawe – Bayek może kota pogłaskać. Przy głównej postaci warto wspomnieć o ulepszonym, względem Syndicate, rozwoju postaci, która, wzorem gier RPG, leveluje. Drzewko umiejętności podzielone jest a trzy części – Wojownik (umiejętności związane z walką wręcz), Myśliwy (walka łukami) i Wróż (rozmaite) – łącznie 53 umiejętności, z czego 3 można „ładować” w nieskończoność. Na papierze wygląda to nieźle – trzy ścieżki rozwoju, wybór spory, można dostosować sobie postać… Nie rozpędzajmy się jednak. Moje drzewko umiejętności po zakończeniu głównego wątku gry wyglądało tak: Jak widzicie, praktycznie nie brałem zdolności Wróża i miałem ku temu dobry powód – kompletnie do niczego by mi się nie przydały. Bo po co mam się bawić w usypianie wrogów skoro można takiego zastrzelić i mieć go z głowy? Zabawa z oswajaniem zwierząt to z kolei żywcem Far Cry Primal (o którym myślałem przez większą część gry). Jedyne użyteczne umiejętności Wróża to, moim zdaniem, dłuższe oddychanie pod wodą i korzystanie z bomb ogniowych (użyteczne przeciw wężom, przyznam) oraz bomb dymnych (użyłem raz, na próbę…). Reszta nie ma sensu. Skoro o tym wspomniałem – do walki Bayek może zabrać całkiem spore spektrum broni: miecze (zwykłe, zakrzywione) z tarczą, podwójne miecze, broń drzewcową, ciężką i cztery rodzaje łuków – łowcy (zwykły łuk), drapieżcy („snajperski”), wojownika (trzy strzały na raz, trochę jak shotgun) i lekki (szybkostrzelny). Warto dodać, że gracz może predefiniować dwa „sety” broni do walki wręcz i dwa dystansowe. Dodatkowo, ulepszamy jego wyposażenie (ukryte ostrze, płaszcz dający zdrowie, rękawicę zwiększającą obrażenia wręcz, rękawicę od obrażeń dystansowych, kołczan i torbę na bomby itp.). Zacznę swój wywód od broni do walki wręcz – z „dwuręcznych” ani razu nie korzystałem. Zwyczajnie uważałem je za zbyt wolne w porównaniu z połączeniem miecz+tarcza i dwa miecze. Druga kwestia to łuki – najczęściej korzystałem z drapieżcy (talent dający możliwość sterowania strzałą w locie nie raz pozwolił mi zabić przeciwnika headshotem) oraz wojownika (przydatny na bliski dystans). Aczkolwiek, pozostałe łuki też miały swoje zastosowania (głównie przy dłuższych walkach). Acha, najlepiej mieć zapas punktów UPlay i/lub Helix (o których później) – broń legendarna ma dodatkową statystykę pozwalającą np. leczyć się przy ciosie lub zatruwać wrogów. Broń należy też ulepszać u kowala. Kosztuje to sporo, więc nigdy nie narzekałem na nadmiar gotówki w grze - często też staje się przed dylematem "łuk czy miecz? a może tarczę?". Gorzej, gdy później z przeciwnika trafia nam się lepsza broń i uświadamiamy sobie, że wydaliśmy ciężko zarobioną gotówkę, by zaraz zmienić broń... Życie :). Inna sprawa, że nie jestem do końca przekonany co ulepszamy - zmienia się tylko poziom broni - możliwe, ze chodzi o obrażenia, ale Ubi mógłby ten element dopracować. Wspomniane punkty Helix nabywa się, rzecz jasna, za realne pieniądze (jakżeby inaczej...). Jednakże, sprzęt, który możemy kupić za złotówki można też... dostać z dziennego questa. Tak, jedna z postaci - Reda - daje nam zadanie do wykonania i w zamian otrzymujemy losową nagrodę. Można też kupić u niego skrzynię Heka - za 5000 złota... Kupiłem chyba ze dwie bo się nie opłaca. Ogólnie, z zadań - a robiłem ich sporo - dostałem kilka legendarnych przedmiotów. Oczywiście, należy pamiętać, że przedmioty za Heliksa są odblokowane dla wszystkich naszych przyszłych save'ów, a te z zadań/skrzyń - tylko dla tego, na którym je wykonaliśmy/kupiliśmy. Bayekowi towarzyszy orlica imieniem Senu. Stanowi ona asasyński ekwiwalent sowy ze wspomnianego Far Cry Primal, czyli robi za zwiad powietrzny i warto jej używać gdy tylko to możliwe. Od czasu do czasu, gdy stoimy nieruchomo, Senu ląduje na ręce Bayeka – wówczas możemy ją nakarmić lub pogłaskać klawiszem akcji (domyślnie „E” na klawiaturze) Po wybraniu odpowiednich umiejętności, Senu może nam pomagać w walce – jest to mało przydatne, ale czasami pomaga (chociażby przy polowaniu na jelonki) – oraz pokazywać ścieżki wrogów – ale nie potrzebowałem tego. Niestety, zauważyłem, że niekiedy orlica ma problemy z oznaczaniem wrogów – widzę, że chodzi, ale muszę podlecieć metr bliżej, by go oznaczyła – ale to detal. Drugą ważną postacią, którą rzadko sterujemy, jest żona Bayeka – Aya, która wykonuje dokładnie to samo zadanie, co główny bohater, ale przez całą grę miałem raczej wrażenie, że to my wszystko za nią dowalamy (w sumie od tego jesteśmy, nie? :)). Aya, wyglądem, przypomina mi Evie z Syndicate, więc szybko ją polubiłem. Gorzej, gdy musiałem nią sterować… Ci, co grali w Wiedźmina 3 pamiętają sekwencje, w których sterowało się Ciri. Miała swoje umiejętności, co było okej. Nie inaczej jest z Ayą… tyle, że jej umiejętności to w większości te z drzewka Wróża (chyba – nie da się ich zobaczyć), które kilka akapitów wyżej uznałem za beznadziejne… Miałem zresztą wrażenie, że Asasynka została nieco zrobiona w wielbłąda przez twórców – dali jej liche podwójne miecze, których w żaden sposób nie mogłem zmienić, łuk łowcy i bodajże zatrucie zwłok przeciwnika (!). A najlepsze jest to, że w jednej misji musiałem walczyć z dużym przeciwnikiem – coś, co Bayekowi zajęłoby jakąś minutę, Aya musiała załatwić w jakieś pięć. Dlaczego? Bo nie mogłem się przestawić, że nie ma tych samych skilli, co główny bohater (m.in. Kombinacji przełamującej, która umożliwia dalsze zadawanie obrażeń powalonemu wrogowi). Trzecią bohaterką jest nowa postać wątku współczesnego – Layla Hassan. Miło, że Ubisoft pamiętał o tym, bo zawsze lubiłem te wątki. Mam nadzieję, że ta postać powróci w przyszłej odsłonie. Czaszka nad głową, cza-cza-czaszka nad głową… Na drodze zemsty stają Bayekowi i Ayi rozmaici przeciwnicy – łucznicy, żołnierze z tarczami, wielkoludy z bronią dwuręczną (serio – są więksi od osiłków z Syndicate – niezłe sterydy musieli brać w starożytności) oraz zwierzęta (lwy, pantery, krokodyle, hieny itd.). Te ostatnie są przydatne, gdy trzeba zdobyć materiały do wspomnianego ulepszenia wyposażenia. Kiedy uda nam się, z pomocą Senu, oznaczyć wroga, gra pokazuje jego poziom – tu jest standard: słabsi są „na hita”, silniejsi są niemal niepokonani. Dodatkowo, wzorem Wiedźmina 3 (i WoWa ;)), czaszka zamiast poziomu przeciwnika oznacza „ten jest dla Ciebie zbyt silny - odpuść sobie i przyjdź później” – czyli jest super i czytelnie. Zauważyłem jednak pewien problem z poziomami wrogów – w pewnym momencie fabuły na świecie pojawiają się Łowcy – silni wojownicy wysłani, by zgładzić Bayeka. Jednakże, przy dobrym sprzęcie, wystarczy, że jesteśmy o jeden poziom słabsi od takiego i wygrywamy bez większych problemów (o ile nie zaatakujemy go w środku garnizonu pełnego wrogów, ma się rozumieć). Wracając do „regularnych” wrogów: grałem na easy i zauważyłem, że na tym poziomie strażnicy są strasznie głupi. No serio, taka scenka: podkradłem się pod fort wroga. By nieco sobie ułatwić zabiłem jednego na zewnątrz, ukryłem się w krzakach i wyleciałem Senu na zwiad. Latam, oznaczam wrogów i nagle zauważam, że wokół Bayeka łażą strażnicy szukając mordercy ich kolegi. Dosłownie – chodzili wokół Bayek ukrytego w krzakach i go nie widzieli! Warto jeszcze wspomnieć o głównych bossach. Chciałbym napisać coś pozytywnego o nich, ale niestety – podkradanie się i atak z zaskoczenia to nie byłą domena Pierwszego Asasyna – właściwie tylko jednego „złego” zabijamy w ten sposób – by Bayek mógł stracić palec od ukrytego ostrza… Potem mamy za każdym razem walkę na mini-arenie. Taktyka: odtocz się, zaatakuj, użyj Przełamania, odtocz się działa za każdym razem. No, poza ostatnim bossem – Flawiuszem – przy którym musiałem używać też łuku… Jeszcze słowo o Przełamaniu – nazywałem je szarżą, bo po użyciu tej zdolności bayek biegnie w kierunku wybranego wroga i go atakuje potężnym ciosem. Super. Tyle, że niekiedy Bayek mijał (!!) wybrany przeze mnie cel – choć ten nie ruszył się nawet o krok! Osobną kwestią są Próby Bogów, o których też powinienem wspomnieć. Te są trzy – Sechmet, Anubis oraz Sobek, Pamiętacie Legendarne okręty z Black Flaga? To jesteśmy w domu – z tą różnicą, że Próby pojawiają się co jakiś czas jako Wyzwania społeczności. W zasadzie na easy i po 40 poziomie walka z nimi jest dość prosta – do tego czasu gracz już dawno opanował strzelanie z łuku, Przełamanie i odtaczanie się. Moim zdaniem rozwiązanie jest godne rozwinięcia w kolejnych odsłonach cyklu. Nie widać tego na screenie, ale ten strój płonie! Zresztą, wspomniana „piracka” odsłona serii też znajdzie tutaj swoje miejsce. Chociaż nie - morskie misje Ayi bardziej przypominają te z „trójki” – mały teren, trzy misje i w sumie niewielkie zagrożenie ze strony wrogich okrętów. Aczkolwiek, muszę przyznać, że taki BF/Rogue by mi odpowiadał – łucznicy zamiast dział, katapulta, tarcze do osłony… byłoby super zobaczyć coś takiego w kolejnej odsłonie. Schni… Schna… Schnappi… Rozpisałem się już nieźle, a wciąż nie napisałem o najważniejszym, czyli świecie gry. Muszę przyznać, że bałem się trochę umieszczenia miejsca akcji Asasyna w krainie, w której dominują wioski i pustynia. Niemniej, co muszę przyznać, Ubi poradziło sobie z tym umożliwiając graczowi wspinanie się na półki skalne. Dodatkowo zwiedzimy Aleksandrię i Memfis oraz możemy powspinać się na piramidy oraz sfinksa. Mapa jest naprawdę duża – nie dam głowy, ale chyba największa w historii serii (przynajmniej tak mi się zdawało). Nadto, sama gra obfituje w podziemia w których, niekiedy, znajdziemy zagadkę logiczną z windą i ciężarkami. Tylko raz się zaciąłem przy takim wyzwaniu (okazało się, że źle kombinowałem). Widać też, że twórcy byli mocno dumni ze swojego dzieła. Na tyle, że wprowadzili tryb foto, który pozwala na robienie screenów za pomocą „free-cama”. Jako, że jest co oglądać (szczególnie po wspięciu się na wysoki budynek lub piramidę), bo widoczki bywają naprawdę piękne, możliwość fotografowania jest świetna. Na szczęście Egiptu nie zwiedzamy z „sandała” (no, chyba, że ktoś chce). Bayek może dosiąść konia, wielbłąda, poprowadzić wóz z sianem lub nawet jeździć rydwanem. Jednakże, te dwa ostatnie są mało opłacalne – bo są wolne. Dodatkowo Asasyn z Siwy może kierować łódką (praktycznie taką samą, jak w Wiedźminie 3). Oczywiście, Bayek może zagwizdać na swego wierzchowca (ustawionego w menu ekwipunku). Podobnie jak Płotka, koń/wielbłąd lubi się materializować znikąd – z wyjątkiem fortów, gdzie ta funkcja nie działa… Niestety, radość z poruszania się po tej krainie psuło mi… sterowanie. Najwięcej czasu spędziłem na autorunie – ktoś powie „i co z tego?” – ano to, że Bayek może się nawet wspinać samodzielnie! Skoro już o tym mowa – Bayek nie umie podskakiwać. Nie wiem czemu – skacze normalnie, ale podskoczyć już nie można. Nie można także biegać (ile to razy chciałem pogonić bohatera Shiftem, a zamiast tego go spowalniałem… bo podnosił tarczę!). Ale to mankamenty, do których dość szybko przywykłem. Wracając do świata – miło, że NPCki wreszcie mają swoje życie, zamiast być jedynie „tłem” – wożą towary, uprawiają ziemię, pływają po rzekach… Brakowało mi tego w poprzednich odsłonach i dobrze, że Ubi wreszcie tak zrobiło. Cieszy też wprowadzony tryb dnia i nocy (niby w Syndicate był, ale jakiś taki niedorobiony mi się zawsze wydawał), wraz z możliwością przejścia miedzy dniem i nocą… za pomocą wiedźmińskiej medżajskiej medytacji… Jakby nie można było używać łóżka… Carry on Bayek! Świat gry, wzorem rasowego RPGa, pełny jest zadań pobocznych oraz miejsc do odkrycia. Te ostatnie są zaznaczone na mapie znakami zapytania, więc cały czułem się jakbym biegał po, bo ja wiem, Zerrikanii, a nie Egipcie. Oczywiście, takie miejsca zwykle obfitują we wrogów, a co za tym idzie – możliwości zdobywania expa. Czego tu nie ma – forty pełne żołnierzy, kryjówki bandytów, statki-fortece, zniszczone wioski, świątynie, wspomniane piramidy, jaskinie hien albo lwów to tylko część takich miejsc. Są też, oczywiście, punkty widokowe (hura!) i pomniejsze miasta. Odnośnie zadań pobocznych – cóż, wykonałem ich zaledwie kilka i jakoś nie zapadły mi w pamięć – brakowało mi tej głębi znanej z typowych RPGów (głównie mam tu na myśli Wiedźmina 3, ale nawet zwykłe zadania w Skyrim były pod tym względem lepsze). Jednocześnie zauważyłem, że bardziej opłaca się atakować forty niż wykonywać questy (więcej expa) to cóż – omijałem je bez dalszych rozmyślań. To samo zrobiłem z innymi aktywnościami pobocznymi – arenami gladiatorów oraz wyścigi rydwanów. Te pierwsze były całkiem fajne… przez krótki czas. Z kolei do tych drugich nawet nie podchodziłem – nie przepadam za wyścigami, więc czułem się zwolniony z rozgrywania ich. Za to zawiódł mnie wątek główny – fakt, fabuła jest mroczniejsza niż w poprzedniczkach (dzieciobójstwo, zemsta, śmierć całych wiosek), ale była strasznie krótka – jeszcze się nie rozkręciłem, a ona się skończyła... An Assassin to Remember Podsumowując, najnowsza odsłona serii Assassin’s Creed jest krokiem w dobrą stronę – może Ubisoft we kolejnej części bardziej postawi na elementy RPG? Może rozbudowane dialogi? :). Zanim postawię ocenę muszę przyznać się Wam do jednej rzeczy – niechętnie się do tego przyznaję (ze względu na ogólną tendencję), ale mimo wszystkich powyższych ochów i achów… lepiej bawiłem się przy Syndicate (któremu ostatecznie zwiększyłem nieco ocenę do 4,5/6). Niemniej, najnowsza część zasługuje, moim zdaniem, na szkolną ocenę 5/6. Oby tak dalej!
  12. Jak wiecie (bo o tym już pisałem :P) mam pewną słabość do serii Assassin’s Creed. Nic więc dziwnego, że pod koniec zeszłego roku (korzystając z rozmaitych świątecznych promocji) zaopatrzyłem się w najnowszą odsłonę cyklu – czyli Origins. Jakiś czas temu udało mi się go ukończyć, więc czas na recenzję. I już na wstępie muszę przyznać, że pracownicy Ubisoftu nie próżnowali przez ten dodatkowy rok - przede wszystkim zoptymalizowali silnik gry (wreszcie!), więc ani razu nie miałem zacinki ani nie ujrzałem pulpitu (gdy tego nie chciałem). I bardzo dobrze. Wszystkie wykorzystane w recenzji zrzuty ekranu zrobiłem sam. Bayek, Bóyek i Bravurek Akcja Origins zaczyna się w Starożytnym Egipcie za czasów panowania Ptolemeusza XIII. Bohaterem jest Bayek z Siwy – medżaj (taki rodzaj strażnika) i, jak się później okazuje, jeden z pierwszych asasynów. Pomysł na postać był spoko – poszukujący zemsty za śmierć swego syna Bayek przemierza Egipt zabijając członków Zakonu Pradawnych (protoplastów Templariuszy). Miałem jednak pewien problem z głównym bohaterem – ogolony (dobrze, że włosy i brodę da się mu przywrócić) bardzo mocno przypominał mi Connora, bohatera AC 3, którego niezbyt polubiłem… Szybko zauważyłem, że - choć jest zdecydowanie „prawą” postacią - Bayek nie grzeszy zbytnio inteligencją… Takie przynajmniej odniosłem wrażenie, bo każdy musi mu wszystko pokazywać palcem. Jednakże, polubiłem medżaja z innego powodu – gdziekolwiek się nie pójdzie łażą na nim koty. Nie wiem czy ma przy sobie mnóstwo kociego żarcia, pachnie rybą czy zwyczajnie egipskie koty lubiły łasić się do medżajów, ale, jako kociarz, nie mogłem nie polubić takiej postaci. Co ciekawe – Bayek może kota pogłaskać. Przy głównej postaci warto wspomnieć o ulepszonym, względem AC: Syndicate, rozwoju postaci, która, wzorem gier RPG, leveluje. Drzewko umiejętności podzielone jest a trzy części – Wojownik (umiejętności związane z walką wręcz), Myśliwy (walka łukami) i Wróż (rozmaite) – łącznie 53 umiejętności, z czego 3 można „ładować” w nieskończoność. Na papierze wygląda to nieźle – trzy ścieżki rozwoju, wybór spory, można dostosować sobie postać… Nie rozpędzajmy się jednak. Moje drzewko umiejętności po zakończeniu głównego wątku gry wyglądało tak: Jak widzicie, praktycznie nie brałem zdolności Wróża i miałem ku temu dobry powód – kompletnie do niczego by mi się nie przydały. Bo po co mam się bawić w usypianie wrogów skoro można takiego zastrzelić i mieć go z głowy? Zabawa z oswajaniem zwierząt to z kolei żywcem Far Cry Primal (o którym myślałem przez większą część gry). Jedyne użyteczne umiejętności Wróża to, moim zdaniem, dłuższe oddychanie pod wodą i korzystanie z bomb ogniowych (użyteczne przeciw wężom, przyznam) oraz bomb dymnych (użyłem raz, na próbę…). Reszta nie ma sensu. Skoro o tym wspomniałem – do walki Bayek może zabrać całkiem spore spektrum broni: miecze (zwykłe, zakrzywione) z tarczą, podwójne miecze, broń drzewcową, ciężką i cztery rodzaje łuków – łowcy (zwykły łuk), drapieżcy („snajperski”), wojownika (trzy strzały na raz, trochę jak shotgun) i lekki (szybkostrzelny). Warto dodać, że gracz może predefiniować dwa „sety” broni do walki wręcz i dwa dystansowe. Dodatkowo, ulepszamy jego wyposażenie (ukryte ostrze, płaszcz dający zdrowie, rękawicę zwiększającą obrażenia wręcz, rękawicę od obrażeń dystansowych, kołczan i torbę na bomby itp.). Zacznę swój wywód od broni do walki wręcz – z „dwuręcznych” ani razu nie korzystałem. Zwyczajnie uważałem je za zbyt wolne w porównaniu z połączeniem miecz+tarcza i dwa miecze. Druga kwestia to łuki – najczęściej korzystałem z drapieżcy (talent dający możliwość sterowania strzałą w locie nie raz pozwolił mi zabić przeciwnika headshotem) oraz wojownika (przydatny na bliski dystans). Aczkolwiek, pozostałe łuki też miały swoje zastosowania (głównie przy dłuższych walkach). Acha, najlepiej mieć zapas punktów UPlay i/lub Helix (o których później) – broń legendarna ma dodatkową statystykę pozwalającą np. leczyć się przy ciosie lub zatruwać wrogów. Broń należy też ulepszać u kowala. Kosztuje to sporo, więc nigdy nie narzekałem na nadmiar gotówki w grze - często też staje się przed dylematem "łuk czy miecz? a może tarczę?". Gorzej, gdy później z przeciwnika trafia nam się lepsza broń i uświadamiamy sobie, że wydaliśmy ciężko zarobioną gotówkę, by zaraz zmienić broń... Życie :). Inna sprawa, że nie jestem do końca przekonany co ulepszamy - zmienia się tylko poziom broni - możliwe, ze chodzi o obrażenia, ale Ubi mógłby ten element dopracować. Wspomniane punkty Helix nabywa się, rzecz jasna, za realne pieniądze (jakżeby inaczej...). Jednakże, sprzęt, który możemy kupić za złotówki można też... dostać z dziennego questa. Tak, jedna z postaci - Reda - daje nam zadanie do wykonania i w zamian otrzymujemy losową nagrodę. Można też kupić u niego skrzynię Heka - za 5000 złota... Kupiłem chyba ze dwie bo się nie opłaca. Ogólnie, z zadań - a robiłem ich sporo - dostałem kilka legendarnych przedmiotów. Oczywiście, należy pamiętać, że przedmioty za Heliksa są odblokowane dla wszystkich naszych przyszłych save'ów, a te z zadań/skrzyń - tylko dla tego, na którym je wykonaliśmy/kupiliśmy. Bayekowi towarzyszy orlica imieniem Senu. Stanowi ona asasyński ekwiwalent sowy ze wspomnianego Far Cry Primal, czyli robi za zwiad powietrzny i warto jej używać gdy tylko to możliwe. Od czasu do czasu, gdy stoimy nieruchomo, Senu ląduje na ręce Bayeka – wówczas możemy ją nakarmić lub pogłaskać klawiszem akcji (domyślnie „E” na klawiaturze) Po wybraniu odpowiednich umiejętności, Senu może nam pomagać w walce – jest to mało przydatne, ale czasami pomaga (chociażby przy polowaniu na jelonki) – oraz pokazywać ścieżki wrogów – ale nie potrzebowałem tego. Niestety, zauważyłem, że niekiedy orlica ma problemy z oznaczaniem wrogów – widzę, że chodzi, ale muszę podlecieć metr bliżej, by go oznaczyła – ale to detal. Drugą ważną postacią, którą rzadko sterujemy, jest żona Bayeka – Aya, która wykonuje dokładnie to samo zadanie, co główny bohater, ale przez całą grę miałem raczej wrażenie, że to my wszystko za nią odwalamy (w sumie od tego jesteśmy, nie? :)). Aya, wyglądem, przypomina mi Evie z Syndicate, więc szybko ją polubiłem. Gorzej, gdy musiałem nią sterować… Ci, co grali w Wiedźmina 3 pamiętają sekwencje, w których sterowało się Ciri. Miała swoje umiejętności, co było okej. Nie inaczej jest z Ayą… tyle, że jej umiejętności to w większości te z drzewka Wróża (chyba – nie da się ich zobaczyć), które kilka akapitów wyżej uznałem za beznadziejne… Miałem zresztą wrażenie, że Asasynka została nieco zrobiona w wielbłąda przez twórców – dali jej liche podwójne miecze, których w żaden sposób nie mogłem zmienić, łuk łowcy i bodajże zatrucie zwłok przeciwnika (!). A najlepsze jest to, że w jednej misji musiałem walczyć z dużym przeciwnikiem – coś, co Bayekowi zajęłoby jakąś minutę, Aya musiała załatwić w jakieś pięć. Dlaczego? Bo nie mogłem się przestawić, że nie ma tych samych skilli, co główny bohater (m.in. Kombinacji przełamującej, która umożliwia dalsze zadawanie obrażeń powalonemu wrogowi). Trzecią bohaterką jest nowa postać wątku współczesnego – Layla Hassan. Miło, że Ubisoft pamiętał o tym, bo zawsze lubiłem te wątki. Mam nadzieję, że ta postać powróci w przyszłej odsłonie. Czaszka nad głową, cza-cza-czaszka nad głową… Na drodze zemsty stają Bayekowi i Ayi rozmaici przeciwnicy – łucznicy, żołnierze z tarczami, wielkoludy z bronią dwuręczną (serio – są więksi od osiłków z Syndicate – niezłe sterydy musieli brać w starożytności) oraz zwierzęta (lwy, pantery, krokodyle, hieny itd.). Te ostatnie są przydatne, gdy trzeba zdobyć materiały do wspomnianego ulepszenia wyposażenia. Kiedy uda nam się, z pomocą Senu, oznaczyć wroga, gra pokazuje jego poziom – tu jest standard: słabsi są „na hita”, silniejsi są niemal niepokonani. Dodatkowo, wzorem Wiedźmina 3 (i WoWa ;)), czaszka zamiast poziomu przeciwnika oznacza „ten jest dla Ciebie zbyt silny - odpuść sobie i przyjdź później” – czyli jest super i czytelnie. Zauważyłem jednak pewien problem z poziomami wrogów – w pewnym momencie fabuły na świecie pojawiają się Łowcy – silni wojownicy wysłani, by zgładzić Bayeka. Jednakże, przy dobrym sprzęcie, wystarczy, że jesteśmy o jeden poziom słabsi od takiego i wygrywamy bez większych problemów (o ile nie zaatakujemy go w środku garnizonu pełnego wrogów, ma się rozumieć). Wracając do „regularnych” wrogów: grałem na easy i zauważyłem, że na tym poziomie strażnicy są strasznie głupi. No serio, taka scenka: podkradłem się pod fort wroga. By nieco sobie ułatwić zabiłem jednego na zewnątrz, ukryłem się w krzakach i wyleciałem Senu na zwiad. Latam, oznaczam wrogów i nagle zauważam, że wokół Bayeka łażą strażnicy szukając mordercy ich kolegi. Dosłownie – chodzili wokół Bayek ukrytego w krzakach i go nie widzieli! Warto jeszcze wspomnieć o głównych bossach. Chciałbym napisać coś pozytywnego o nich, ale niestety – podkradanie się i atak z zaskoczenia to nie byłą domena Pierwszego Asasyna – właściwie tylko jednego „złego” zabijamy w ten sposób – by Bayek mógł stracić palec od ukrytego ostrza… Potem mamy za każdym razem walkę na mini-arenie. Taktyka: odtocz się, zaatakuj, użyj Przełamania, odtocz się działa za każdym razem. No, poza ostatnim bossem – Flawiuszem – przy którym musiałem używać też łuku… Jeszcze słowo o Przełamaniu – nazywałem je szarżą, bo po użyciu tej zdolności bayek biegnie w kierunku wybranego wroga i go atakuje potężnym ciosem. Super. Tyle, że niekiedy Bayek mijał (!!) wybrany przeze mnie cel – choć ten nie ruszył się nawet o krok! Osobną kwestią są Próby Bogów, o których też powinienem wspomnieć. Te są trzy – Sechmet, Anubis oraz Sobek, Pamiętacie Legendarne okręty z Black Flaga? To jesteśmy w domu – z tą różnicą, że Próby pojawiają się co jakiś czas jako Wyzwania społeczności. W zasadzie na easy i po 40 poziomie walka z nimi jest dość prosta – do tego czasu gracz już dawno opanował strzelanie z łuku, Przełamanie i odtaczanie się. Moim zdaniem rozwiązanie jest godne rozwinięcia w kolejnych odsłonach cyklu. Nie widać tego na screenie, ale ten strój płonie! Zresztą, wspomniana „piracka” odsłona serii też znajdzie tutaj swoje miejsce. Chociaż nie - morskie misje Ayi bardziej przypominają te z „trójki” – mały teren, trzy misje i w sumie niewielkie zagrożenie ze strony wrogich okrętów. Aczkolwiek, muszę przyznać, że taki BF/Rogue by mi odpowiadał – łucznicy zamiast dział, katapulta, tarcze do osłony… byłoby super zobaczyć coś takiego w kolejnej odsłonie. Schni… Schna… Schnappi… Rozpisałem się już nieźle, a wciąż nie napisałem o najważniejszym, czyli świecie gry. Muszę przyznać, że bałem się trochę umieszczenia miejsca akcji Asasyna w krainie, w której dominują wioski i pustynia. Niemniej, co muszę przyznać, Ubi poradziło sobie z tym umożliwiając graczowi wspinanie się na półki skalne. Dodatkowo zwiedzimy Aleksandrię i Memfis oraz możemy powspinać się na piramidy oraz sfinksa. Mapa jest naprawdę duża – nie dam głowy, ale chyba największa w historii serii (przynajmniej tak mi się zdawało). Nadto, sama gra obfituje w podziemia w których, niekiedy, znajdziemy zagadkę logiczną z windą i ciężarkami. Tylko raz się zaciąłem przy takim wyzwaniu (okazało się, że źle kombinowałem). Widać też, że twórcy byli mocno dumni ze swojego dzieła. Na tyle, że wprowadzili tryb foto, który pozwala na robienie screenów za pomocą „free-cama”. Jako, że jest co oglądać (szczególnie po wspięciu się na wysoki budynek lub piramidę), bo widoczki bywają naprawdę piękne, możliwość fotografowania jest świetna. Na szczęście Egiptu nie zwiedzamy z „sandała” (no, chyba, że ktoś chce). Bayek może dosiąść konia, wielbłąda, poprowadzić wóz z sianem lub nawet jeździć rydwanem. Jednakże, te dwa ostatnie są mało opłacalne – bo są wolne. Dodatkowo Asasyn z Siwy może kierować łódką (praktycznie taką samą, jak w Wiedźminie 3). Oczywiście, Bayek może zagwizdać na swego wierzchowca (ustawionego w menu ekwipunku). Podobnie jak Płotka, koń/wielbłąd lubi się materializować znikąd – z wyjątkiem fortów, gdzie ta funkcja nie działa… Niestety, radość z poruszania się po tej krainie psuło mi… sterowanie. Najwięcej czasu spędziłem na autorunie – ktoś powie „i co z tego?” – ano to, że Bayek może się nawet wspinać samodzielnie! Skoro już o tym mowa – Bayek nie umie podskakiwać. Nie wiem czemu – skacze normalnie, ale podskoczyć już nie można. Nie można także biegać (ile to razy chciałem pogonić bohatera Shiftem, a zamiast tego go spowalniałem… bo podnosił tarczę!). Ale to mankamenty, do których dość szybko przywykłem. Wracając do świata – miło, że NPCki wreszcie mają swoje życie, zamiast być jedynie „tłem” – wożą towary, uprawiają ziemię, pływają po rzekach… Brakowało mi tego w poprzednich odsłonach i dobrze, że Ubi wreszcie tak zrobiło. Cieszy też wprowadzony tryb dnia i nocy (niby w Syndicate był, ale jakiś taki niedorobiony mi się zawsze wydawał), wraz z możliwością przejścia miedzy dniem i nocą… za pomocą wiedźmińskiej medżajskiej medytacji… Jakby nie można było używać łóżka… Carry on Bayek! Świat gry, wzorem rasowego RPGa, pełny jest zadań pobocznych oraz miejsc do odkrycia. Te ostatnie są zaznaczone na mapie znakami zapytania, więc cały czułem się jakbym biegał po, bo ja wiem, Zerrikanii, a nie Egipcie. Oczywiście, takie miejsca zwykle obfitują we wrogów, a co za tym idzie – możliwości zdobywania expa. Czego tu nie ma – forty pełne żołnierzy, kryjówki bandytów, statki-fortece, zniszczone wioski, świątynie, wspomniane piramidy, jaskinie hien albo lwów to tylko część takich miejsc. Są też, oczywiście, punkty widokowe (hura!) i pomniejsze miasta. Odnośnie zadań pobocznych – cóż, wykonałem ich zaledwie kilka i jakoś nie zapadły mi w pamięć – brakowało mi tej głębi znanej z typowych RPGów (głównie mam tu na myśli Wiedźmina 3, ale nawet zwykłe zadania w Skyrim były pod tym względem lepsze). Jednocześnie zauważyłem, że bardziej opłaca się atakować forty niż wykonywać questy (więcej expa) to cóż – omijałem je bez dalszych rozmyślań. To samo zrobiłem z innymi aktywnościami pobocznymi – arenami gladiatorów oraz wyścigi rydwanów. Te pierwsze były całkiem fajne… przez krótki czas. Z kolei do tych drugich nawet nie podchodziłem – nie przepadam za wyścigami, więc czułem się zwolniony z rozgrywania ich. Za to zawiódł mnie wątek główny – fakt, fabuła jest mroczniejsza niż w poprzedniczkach (dzieciobójstwo, zemsta, śmierć całych wiosek), ale była strasznie krótka – jeszcze się nie rozkręciłem, a ona się skończyła... An Assassin to Remember Podsumowując, najnowsza odsłona serii Assassin’s Creed jest krokiem w dobrą stronę – może Ubisoft we kolejnej części bardziej postawi na elementy RPG? Może rozbudowane dialogi? :). Zanim postawię ocenę muszę przyznać się Wam do jednej rzeczy – niechętnie się do tego przyznaję (ze względu na ogólną tendencję), ale mimo wszystkich powyższych ochów i achów… lepiej bawiłem się przy Syndicate (któremu ostatecznie zwiększyłem nieco ocenę do 4,5/6). Niemniej, najnowsza część zasługuje, moim zdaniem, na szkolną ocenę 5/6. Oby tak dalej!
  13. No, ja kliknąłem... Ale nadal jestem CałKJEMM NoRmalnyyYY!!11oneonejedenjeden . Ja miałem zajęcia z prawnikiem (zajmującym się prawem prasowym) i był (zapewne nadal jest) świetnym wykładowcą (choć sporo wymagał :)).
  14. Sama ilość publikacji mogłaby być okej, ale, tak jak piszesz, o ile wnoszą coś nowego do tematu. Tymczasem, nic takiego się nie dzieje (no, są chlubne i całkiem liczne wyjątki, więc nie przesadzajmy ;)). System antyplagiatowy nadaje się najwyżej do prac magisterskich. W przypadku takich artykułów recenzent powinien uwalić takie bzdury... Niestety, jak znam życie tymi recenzentami są tacy sami znawcy, więc tak się nigdy nie stanie. A szkoda. Oj tak. Gorzej, że takich tekstów jest naprawdę dużo. Gdy już myślę "no, to chyba wszystko" trafiam na kolejną książkę... a potem czytam bibliografię w niej... i toczy się to dalej... Ciekawostka - prof. Bałandynowicz psychologiem nie jest. Jest profesorem nauk prawnych (http://nauka-polska.pl/#/profile/scientist?id=57672&_k=mnnrx0). Polecam też wygooglować jego nazwisko :). Dzięki za komentarz - już poprawiłem :). Cóż... wszystko zgodnie z Małym Słownikem Spychologicznym
  15. Polecam wygooglowanie nazwiska Autora :). Wiem, też cisnął mi się różne komentarze na klawiaturę, co poradzić przy takich bzdurach?
  16. Dzisiejszy MSM jest dosyć krótki – ale pełny wszelkiej maści „mądrości”, więc nikt nie powinien czuć się zawiedziony :P. Tym razem wybrałem książkę pt. „Przestępczość nieletnich – teoria i praktyka” pod red. Sylwii Ćmiel z 2012, a konkretniej artykuł autorstwa prof. Andrzeja Bałandynowicza zatytułowany „Agresja i przemoc w cyberprzestrzeni a przestępczość dzieci i młodzieży”. Co ciekawe, kolejny artykuł z tej książki jest pod względem niektórych treści bardzo podobny. Może kiedyś znajdę siłę, by i jego skomentować? Gotowi? Na początek kilka fragmentów o telewizji: Ja tu od razu pomyślałem o Królu Lwie, nie wiem jak Wy :P. Eee… a kto dziecku pozwala oglądać horrory? Kto uważa je za filmy dla dzieci? I czym są bajki science fiction? Może Autor miał na myśli np. Erie Indiana? Co do roli wychowawczej Autor ma ciut rację, choć, nie wiem czy zauważył, że Król Lew jest miejscami dość brutalny (choćby sam finał). Chociaż, po krótkim namyśle, zacząłem się zastanawiać - o jakie filmy animowane Autorowi chodzi? O Shreka? Albo Jak wytresować smoka czy Madagaskar? Przecież tamci bohaterowie są porównywalnie "brutalni" do Simby (o Pocahontas się nie wypowiem, bo film widziałem ze dwa razy w życiu), więc be przesady. No, chyba, że Autor wyznaje popularny pogląd, że "kiedyś, za mojej młodości to było... nie to, co teraz" :). „Często z włoskim dubbingiem”? Autor zatrzymał się na etapie Polonii 1! (BTW - kto oglądał Yattamanów, Gigi, Daimosa i W królestwie kalendarza ręka w górę :P) Nie przypominam też sobie takich scen w Pszczółce Mai czy Muminkach (no, w Smerfach bywało z tym różnie :P). Okeeej… nie wiem kto szuka intelektualnej rozrywki w Pile albo Sin City… Ktoś taki istnieje? Dobra, czas na gry: Ręce mi opadły przy tym fragmencie… Oczywiście, w każdej grze można się doszukiwać elementów „agresywnych” (tak, nawet w PONGu – przecież tam piłeczka obrywa :P), ale serio – strategie ekonomiczne? Chociaż, fakt, zawsze po rozgrywce w Cities Skylines mam ochotę komuś przywalić :P. A Wy nie? To konsole są… programami telewizyjnymi? A może chodziło o takie „gry-programy TV” jak Hugo? To ma sens… ale wymyka się powyższemu opisowi. Inna sprawa, że: Ja mam bardzo proste rozwiązanie (choć, nie będzie ono prawne - ale co tam! :))! Gra komputerowa – szeroko pojmowany program komputerowy mający za zadanie dać użytkownikowi rozrywkę (i czasem, opcjonalnie, czegoś nauczyć), wymaga komputera, konsoli lub podobnego sprzętu; Program telewizyjny – szerokie pojęcie obejmujące wszelkie telewizyjny produkcje audiowizualne, skierowane do różnych odbiorców; Program edukacyjny: 1. telewizyjny program o charakterze edukacyjnym, którego odbiorcami są zwykle dzieci i młodzież w wieku szkolnym; 2. program komputerowy mający na celu uczenie użytkownika różnych przydatnych w życiu czynności (poprawne pisanie, gramatyka, matematyka itd.);. To nie było takie trudne, prawda? Nigdy tego nie zrozumiem – dlaczego spychologia zakłada, że gracz „uczy się” zachowań od bohaterów gier? Jakie są na to dowody naukowe? (poza, oczywiście „tak mi się wydaje”) Rzecz jasna rozumiem, że np. siedmiolatek może wierzyć, że jak założy strój Supermana to będzie latał – ale to nie jest w żadnym stopniu wina gier, filmów czy seriali, a nieodpowiedzialnych rodziców, którzy nie potrafią wytłumaczyć swojej latorośli czym się różni prawda od fikcji – a jedynie zostawiają pociechę przed ekranem, by nie przeszkadzała i siedziała cicho. Ale, standardowo, lepiej „zepchnąć” odpowiedzialność na kogoś innego, prawda? Oczywiście – przecież takie Simsy nagradzają mordowanie ludzików, w Cities: Skylines niszczymy miasta, a co się dzieje w arcybrutalnym RollerCoaster Tycoonie to nawet nie wspomnę :P. Dobrze czytacie – 2012 i życia w grach (który już raz piszę te słowa?). Nie dziwi mnie brak przypisu – bo Autor musiał to od kogoś spisać. Nie wiem, czy Autor to zauważył, ale „wirtualna śmierć” jest… wirtualna. Nierzeczywista. (edit po komentarzu @SerwusX - dzięki :)) Dokładnie taka sama pojawia się w filmach, książkach, komiksach, teatrze… Taa, bo przecież żołnierze podczas wojny otrzymują medale za unikanie przemocy… a tak, zapomniałem – wojny to wina gier komputerowych :/. Przytoczyłem niemal cały fragment, bo 1. nie mam pojęcia jak ma się do tematu gier komputerowych, 2. nie wiem w jaki sposób Autorka wyliczyła „liczbę obelg” w internecie i rzeczywistości (może nas podsłuch*je?), 3. czy bronienie swojego zdania (nawet najbardziej durnego) jest czymś złym? To, przynajmniej moim zdaniem, lepsze, niż bycie „chorągiewką”, 4. o emotikonach Autorka nigdy nie słyszała?, 5. w kontakcie twarzą w twarz równie dobrze mogłoby się skończyć na obiciu owych twarzy przez interlokutorów – zależy od ich poziomu intelektualnego, oczywiście (przecież kibole się nie tłuką między sobą tylko ze względu na inne barwy szalików, nie? A nie – to przecież też wina gier :(), 6. ostatnie zdanie jest mądre :). I na tym zakończę dzisiejszy wpis :).
  17. Dzisiejszy MSM jest dosyć krótki – ale pełny wszelkiej maści „mądrości”, więc nikt nie powinien czuć się zawiedziony :P. Tym razem wybrałem książkę pt. „Przestępczość nieletnich – teoria i praktyka” pod red. Sylwii Ćmiel z 2012, a konkretniej artykuł autorstwa prof. Andrzeja Bałandynowicza zatytułowany „Agresja i przemoc w cyberprzestrzeni a przestępczość dzieci i młodzieży”. Co ciekawe, kolejny artykuł z tej książki jest pod względem niektórych treści bardzo podobny. Może kiedyś znajdę siłę, by i jego skomentować? Gotowi? Na początek kilka fragmentów o telewizji: Ja tu od razu pomyślałem o Królu Lwie, nie wiem jak Wy :P. Eee… a kto dziecku pozwala oglądać horrory? Kto uważa je za filmy dla dzieci? I czym są bajki science fiction? Co do roli wychowawczej Autor ma ciut rację, choć, nie wiem czy zauważył, że Król Lew jest miejscami dość brutalny (choćby sam finał). „Często z włoskim dubbingiem”? Autor zatrzymał się na etapie Polonii 1! (BTW - kto oglądał Yattamanów, Gigi, Daimosa i W królestwie kalendarza ręka w górę :P) Nie przypominam też sobie takich scen w Pszczółce Mai czy Muminkach (no, w Smerfach bywało z tym różnie :P). Okeeej… nie wiem kto szuka intelektualnej rozrywki w Pile albo Sin City… Ktoś taki istnieje? Dobra, czas na gry: Ręce mi opadły przy tym fragmencie… Oczywiście, w każdej grze można się doszukiwać elementów „agresywnych” (tak, nawet w PONGu – przecież tam piłeczka obrywa :P), ale serio – strategie ekonomiczne? Chociaż, fakt, zawsze po rozgrywce w Cities Skylines mam ochotę komuś przywalić :P. A Wy nie? To konsole są… programami telewizyjnymi? A może chodziło o takie „gry-programy TV” jak Hugo? To ma sens… ale wymyka się powyższemu opisowi. Inna sprawa, że: Ja mam bardzo proste rozwiązanie! Gra komputerowa – szeroko pojmowany program komputerowy mający za zadanie dać użytkownikowi rozrywkę (i czasem, opcjonalnie, czegoś nauczyć), wymaga komputera, konsoli lub podobnego sprzętu; Program telewizyjny – szerokie pojęcie obejmujące wszelkie telewizyjny produkcje audiowizualne, skierowane do różnych odbiorców; Program edukacyjny: 1. telewizyjny program o charakterze edukacyjnym, którego odbiorcami są zwykle dzieci i młodzież w wieku szkolnym; 2. program komputerowy mający na celu uczenie użytkownika różnych przydatnych w życiu czynności (poprawne pisanie, gramatyka, matematyka itd.);. To nie było takie trudne, prawda? Nigdy tego nie zrozumiem – dlaczego spychologia zakłada, że gracz „uczy się” zachowań od bohaterów gier? Jakie są na to dowody naukowe? (poza, oczywiście „tak mi się wydaje”) Rzecz jasna rozumiem, że np. siedmiolatek może wierzyć, że jak założy strój Supermana to będzie latał – ale to nie jest w żadnym stopniu wina gier, filmów czy seriali, a nieodpowiedzialnych rodziców, którzy nie potrafią wytłumaczyć swojej latorośli czym się różni prawda od fikcji – a jedynie zostawiają pociechę przed ekranem, by nie przeszkadzała i siedziała cicho. Ale, standardowo, lepiej „zepchnąć” odpowiedzialność na kogoś innego, prawda? Oczywiście – przecież takie Simsy nagradzają mordowanie ludzików, w Cities: Skylines niszczymy miasta, a co się dzieje w arcybrutalnym RollerCoaster Tycoonie to nawet nie wspomnę :P. Dobrze czytacie – 2012 i życia w grach (który już raz piszę te słowa?). Nie dziwi mnie brak przypisu – bo Autor musiał to od kogoś spisać. Nie wiem, czy Autor to zauważył, ale „wirtualna śmierć” jest… wirtualna. Dokładnie taka sama jak w filmach, książkach, komiksach, teatrze… Taa, bo przecież żołnierze podczas wojny otrzymują medale za unikanie przemocy… a tak, zapomniałem – wojny to wina gier komputerowych :/. Przytoczyłem niemal cały fragment, bo 1. nie mam pojęcia jak się ma do tematu gier komputerowych, 2. nie wiem jak Autorka wyliczyła „liczbę obelg” w internecie i rzeczywistości, 3. czy bronienie swojego zdania (nawet najbardziej durnego) jest czymś złym? To chyba lepsze, niż bycie „chorągiewką”, 4. o emotikonach Autorka nigdy nie słyszała?, 5. w kontakcie twarzą w twarz równie dobrze mogłoby się skończyć na obiciu owych twarzy przez interlokutorów – zależy od ich poziomu, oczywiście (przecież kibole się nie tłuką między sobą tylko ze względu na inne barwy szalików, nie? A nie – to przecież też wina gier :(), 6. ostatnie zdanie jest mądre :). I na tym zakończę dzisiejszy wpis :).
  18. Ze "STALKER"ów grałem tylko w Cień Czarnobyla - dość krótko - ale coś w tym jest, masz rację :).
  19. O, to jednak czasem się do czegoś nadają :D.
  20. Wpis z zeszłego tygodnia był, w zasadzie, wprowadzeniem do tematu dzisiejszych moich rozważań – rozmaitych handlarzy w grach komputerowych (głównie RPG-ach) :). Chyba nie ma co tu dużo tłumaczyć – NPC-ki zajmujące się handlem pełnią w zasadzie tylko jedną funkcję: mają skupować nasze graty [ewentualnie zagrać z Geraltem w gwinta). No, z rzadka coś nam sprzedadzą – głównie jednak Bohater kupuje od nich dwa trzy rodzaje towarów: 1. składniki, których nie chce mu się szukać a są niezbędne do wytworzenia mikstury/zbroi/miecza/czegokolwiek innego, 2. amunicja oraz 3. unikatowe przedmioty sprzedawane tylko przez danego handlarza. Najgorzej więc mają ci handlarze, którzy nie mają nic ciekawego do zaoferowania. Serio – kto z Was kiedykolwiek kupił coś np. od Carlotty w Skyrim? No właśnie. Taka sama sytuacja jest ze sprzedawcami w ogrywanym właśnie przeze mnie Assassin’s Creed Origins (recenzja niebawem ;)) – ulepszam u nich sprzęt (bo muszę…), ale żeby kupić od nich jakieś badziewie? Jeszcze czego! Ale, żeby było zabawniej - zwykle te postacie strasznie windują swoje ceny! Pamiętacie kurtkę z pierwszego Wiedźmina? Komuś udało się na nią zebrać? (bez kodów) Bo mi nie… Choć to tylko wierzchołek góry lodowej – ile to razy przez przypadek kupiłem nie tę rzecz, którą chciałem – za grubą forsę, oczywiście. Odsprzedać mu? Jasne, ale za ułamek ceny. Dobrze, że teraz twórcy zaczęli stosować „stoły wymiany”, problem przynajmniej zniknął :). Dodatkowo - choć często płacą Bohaterowi część wartości danego przedmiotu, a zakładam, że później odsprzedają go z zyskiem, to zawsze mają tyle samo pieniędzy później. Ba, nawet zwykle rzeczy, które później sprzedają nie są jakieś lepsze - ergo: nie inwestują w swój sklep, co jest wyjątkowo dziwne... Zawsze mnie także dziwiło, że oni kupią wszystko! Starą kapustę, tonę jabłek, zardzewiałe miecze, prastare zwoje, książki, narkotyki, Mroczne Ostrze Służące do Krwawych Rytuałów (+12) - wszystko! Pytanie tylko – co oni robią z tymi gratami? Rozumiem, gdy sprzedamy kowalowi Prosty Stalowy Miecz (+1) to on go, zapewne, przetopi albo sprzeda dalej. Ale co jeśli takie miecz sprzedamy – bo ja wiem – sprzedawcy warzyw z Khorinis ? „Kupujcie świeże jabłka, kapustę! Na stanie mam też dwadzieścia sztyletów, trzy miecze, jeden orkowy topór, trzydzieści trzy mikstury…” – brzmi dziwnie, nie? Napisałem w poprzednim akapicie "wszystko"... jak pokazują Oblivion i Skyrim niektórzy kupcy mają wbudowany detektor kradzionych rzeczy. Skąd to wiedzą? Ot, zagadka... Swoją drogą – grając w Fallout 4 naszło mnie coś jeszcze – a co jeśli oni tę całą broń, którą im czasem sprzedaję, później „opychają” bandytom? Czy ta maczeta, którą sprzedałem za 5 kapsli, nie posłuży do napadnięcia na jakiegoś bezbronnego Syntha? Albo, co gorsza, do napadnięcia MNIE? W sumie – to byłaby ciekawa mechanika w RPG-ach – gdy Bohater stworzy Mój Pierwszy Sztylet (-3) i po 2 poziomach go sprzeda to za kilka-kilkanaście dni napadnie go bandyta dzierżący ową broń? Co o tym sądzicie? Oczywiście, handlarze niekiedy sami coś wytwarzają… choć, w sumie, nie wiem do końca co - weźmy za przykład kowala z Riverwood (Skyrim, jakby ktoś pytał :P): całymi dniami niby coś kuje, a efektu nie ma. Co gorsza – facet ewidentnie jest do niczego – podczas, gdy Dragonborn umie już wykuwać smocze zbroje, ten „kowal z wieloletnim stażem, doświadczeniem i własną kuźnią” umie jedynie wykonać jakieś elfickie czy stalowe barachło. Więc i tu Bohater nie ma co kupić. Wyjątkiem jest tu chyba tylko Wiedźmin 3, ale to i tak tylko dlatego, że Geralt sam nic nie wykuje – więc musi mieć jakiegoś typka od kucia ;). A Wy co sądzicie o handlarzach w grach? Do zobaczenia za tydzień! PS. Dziękuję @Arturzyn i @Tesu za zagłosowanie na mnie w tegorocznych Smugglerkach :).
  21. Wpis z zeszłego tygodnia był, w zasadzie, wprowadzeniem do tematu dzisiejszych moich rozważań – rozmaitych handlarzy w grach komputerowych (głównie RPG-ach) :). Chyba nie ma co tu dużo tłumaczyć – NPC-ki zajmujące się handlem pełnią w zasadzie tylko jedną funkcję: mają skupować nasze graty (ewentualnie zagrać z Geraltem w gwinta). No, z rzadka coś nam sprzedadzą – głównie jednak Bohater kupuje od nich dwa-trzy rodzaje towarów: 1. składniki, których nie chce mu się szukać a są niezbędne do wytworzenia mikstury/zbroi/miecza/czegokolwiek innego, 2. amunicja oraz 3. unikatowe przedmioty sprzedawane tylko przez danego handlarza. Najgorzej więc mają ci handlarze, którzy nie mają nic ciekawego do zaoferowania. Serio – kto z Was kiedykolwiek kupił coś np. od Carlotty w Skyrim? No właśnie. Taka sama sytuacja jest ze sprzedawcami w ogrywanym właśnie przeze mnie Assassin’s Creed Origins (recenzja niebawem ;)) – ulepszam u nich sprzęt (bo muszę…), ale żeby kupić od nich jakieś badziewie? Jeszcze czego! Ale, żeby było zabawniej - zwykle te postacie strasznie windują swoje ceny! Pamiętacie kurtkę z pierwszego Wiedźmina? Komuś udało się na nią zebrać? (bez kodów) Bo mi nie… Choć to tylko wierzchołek góry lodowej – ile to razy przez przypadek kupiłem nie tę rzecz, którą chciałem – za grubą forsę, oczywiście. Odsprzedać mu? Jasne, ale za ułamek ceny. Dobrze, że teraz twórcy zaczęli stosować „stoły wymiany”, problem przynajmniej zniknął :). Dodatkowo - choć często płacą Bohaterowi część wartości danego przedmiotu, a zakładam, że później odsprzedają go z zyskiem, to zawsze mają tyle samo pieniędzy później. Ba, nawet zwykle rzeczy, które później sprzedają nie są jakieś lepsze - ergo: nie inwestują w swój sklep, co jest wyjątkowo dziwne... Zawsze mnie także dziwiło, że oni kupią wszystko! Starą kapustę, tonę jabłek, zardzewiałe miecze, prastare zwoje, książki, narkotyki, Mroczne Ostrze Służące do Krwawych Rytuałów (+12) - wszystko! Pytanie tylko – co oni robią z tymi gratami? Rozumiem, gdy sprzedamy kowalowi Prosty Stalowy Miecz (+1) to on go, zapewne, przetopi albo sprzeda dalej. Ale co jeśli takie miecz sprzedamy – bo ja wiem – sprzedawcy warzyw z Khorinis? „Kupujcie świeże jabłka, kapustę! Na stanie mam też dwadzieścia sztyletów, trzy miecze, jeden orkowy topór, trzydzieści trzy mikstury…” – brzmi dziwnie, nie? Napisałem w poprzednim akapicie "wszystko"... jak pokazują Oblivion i Skyrim kupcy mają wbudowany detektor kradzionych rzeczy. Skąd to wiedzą? Ot, zagadka... Swoją drogą – grając w Fallout 4 naszło mnie coś jeszcze – a co jeśli oni tę całą broń, którą im czasem sprzedaję, później „opychają” bandytom? Czy ta maczeta, którą sprzedałem za 5 kapsli, nie posłuży do napadnięcia na jakiegoś bezbronnego Syntha? Albo, co gorsza, do napadnięcia MNIE? W sumie – to byłaby ciekawa mechanika w RPG-ach – gdy Bohater stworzy Mój Pierwszy Sztylet (-3) i po 2 poziomach go sprzeda to za kilka-kilkanaście dni napadnie go bandyta dzierżący ową broń? Co o tym sądzicie? Oczywiście, handlarze niekiedy sami coś wytwarzają… choć, w sumie, nie wiem do końca co - weźmy za przykład kowala z Riverwood (Skyrim, jakby ktoś pytał :P): całymi dniami niby coś kuje, a efektu nie ma. Co gorsza – facet ewidentnie jest do niczego – podczas, gdy Dragonborn umie już wykuwać smocze zbroje, ten „kowal z wieloletnim stażem, doświadczeniem i własną kuźnią” umie jedynie wykonać jakieś elfickie czy stalowe barachło. Więc i tu Bohater nie ma co kupić. Wyjątkiem jest tu chyba tylko Wiedźmin 3, ale to i tak tylko dlatego, że Geralt sam nic nie wykuje – więc musi mieć jakiegoś typka od kucia ;). A Wy co sądzicie o handlarzach w grach? Do zobaczenia za tydzień! PS. Dziękuję @Arturzyn i @Tesu za zagłosowanie na mnie w tegorocznych Smugglerkach :). (edit2019 - tj. tych z zeszłego roku ).
  22. Witam, Mam do sprzedania Mithrilową Zbroję: Nie bita! Statystyki do uzgodnienia! Żadnej rdzy! Praktycznie nieużywana – jeno starszy krasnolud (płci nieokreślonej) w niej na uroczystości religijne chadzał! W dodatku płakał, jak sprzedawał. Żal mje go było, bo mnie potem jeszcze gonił, bo się rozmyślił. Ale jak żeśmy ze szwagrem pod tawernę zajechał to myśleli, że król ich nawiedził. A teraz muszę się rozstać z tą Zbroją, gdyż żona mi marudzi na głową, że chce se nową suknię kupić. A ja niech stracę i za 50 tysi sprzedam (płatne z góry!). Taniej nie będzie!
  23. W sumie to dla mnie najdziwniejsze jest, że promotorzy nie nakazują studentom, by korzystali z najnowszych publikacji/innych źródeł (w tym także gier). Choć, to akurat uogólnienie - znam kilku, którzy nie przyjmują zbyt starych publikacji w bibliografii (o ile nie jest to absolutnie konieczne). I tak dobrze, że to tylko magisterka ;). Pewnie pierwsi Prof. S. Jonaliści pisali o szkodliwości hieroglifów :P.
  24. Jak napisałem - nie było AŻ tak źle, jak w niektórych opisywanych tu przeze mnie pozycjach (nawet kiedyś była praca magisterska innej osoby - to dopiero był "odjazd"! :)). Ale za dobrze też nie jest...
×
×
  • Utwórz nowe...