Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Turambar

Forumowicze o Sobie IX

Polecane posty

No bo kto widział 40-paro letnią dorosłą kobietę, zachowującą się jak gówniara? Typu - różowy telefonik, buciki, futerko i tak dalej. Chyba pudla jeszcze ma. Nie rozumiem tego... :sleep:

Jeżeli ja nie rozumiem takiego stylu bycia nawet w przypadku nastolatek, to dziwnym by było gdybym takowej 40-latki nie uważał za istotę niespełna rozumu. To tyle w kwestii stereotypów i "nieoceniania" po wyglądzie.

A łapki ucięło? Jaki to problem obiad ugotować? No chyba, że preferujesz ?tradycyjny model rodziny?, czyli wracasz z roboty, siadasz przed telewizorem w piwem w jednej ręce, drugą drapiesz się po nabiale i wołasz ?dawaj obiad, lampucero?.

Nie zapomnij o pociągnięciu ścierą przez łeb, żeby przypadkiem nie pomyślała o wyjściu ze swojego środowiska naturalnego. A poważnie - jestem za względnie tradycyjnym modelem, podobnie jak moja partnerka. Nie wyobrażam sobie np., że żona zarabia 3x więcej, a ja siedzę w domu i bawię dzieci.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A poważnie - jestem za względnie tradycyjnym modelem, podobnie jak moja partnerka. Nie wyobrażam sobie np., że żona zarabia 3x więcej, a ja siedzę w domu i bawię dzieci.
Ja natomiast jako wieczny kujon-pracoholik nie umiałabym się przestawić na tryb kury domowej i 'pracoholizm fizyczny' - ok, bardzo lubię gotować (chociaż męża 1-2 potraw najprostszych nauczę, żeby miał co jeść w czasie moich wyjazdów/chorób ;) ). Uwielbiam dzieci. Sprzątanie - zniosę. Ale nie przez całą dobę dzień w dzień. Nawet, gdyby mój miły zarabiał w przyszłości dużo pieniędzy, nie powstrzymałoby mnie to pewnie przed chodzeniem do pracy. Albo kolejnymi studiami. A jeśli cokolwiek w życiu zmusi mnie do siedzenia cały dzień w domu, to już ja się postaram, żeby sobie znaleźć pracę do robienia w domu.

No i już teraz jakoś pracuję na przyszłość - już teraz odkładam część stypendiów na przyszłe życie, a od następnego semestru jak się uda to wracam 'do pracy' i pewnie od 8-14:00 będę na praktykach, a potem do ~20.00 pracować ;)

Ja umiem gotować i gotuję swojej dziewczynie i nie tylko (a właściwie to trochę ona trochę ja - zależy kto jest w domu i ma czas) ale w pełni popieram "żeby chociaż dobry obiad umiała zrobić". Taka zaradna dziewczyna to skarb (szczególnie w dzisiejszych czasach, gdzie szerzy się feminizm, "równouprawnienie" - celowo w cudzysłowiu bo takie panieny to tylko by chciały pokazywać "kto tu rządzi" itp).
Feministki :laugh: 'Jesteś wolną kobietą! Tak wolną, że zabraniamy ci zostawać w domu i spełniać się w macierzyństwie, gotowaniu, sprzątaniu i innych! Zakaz cerowania, prania i prasowania' :D Sama jestem za 'równouprawnieniem', ale nie na nowoczesnej zasadzie 'kobieta wyzwolona może wszystko'. Ok, mogę gotować codziennie obiady, ale za to mój miły np. będzie brał na siebie naprawy, opiekę nad sprzętem. Chodzimy obydwoje do pracy? To sprzątamy po równo i wspólnie zajmujemy się dziećmi. Już się naoglądałam w życiu związku, w którym facet nie pracuje wcale albo prawie wcale, a i w domu nic nie zrobi (bo to tradycjonalista, on sobie ręki płynem do naczyń nie splami, jak żona wróci, to się zajmie 'babskimi' obowiązkami), a kobieta za to daje się wmanewrować naraz w pracę, studia (żeby w przyszłości mieć pracę jeszcze lepszą)+ opiekę nad dziećmi. Nasłuchałam się też planów znajomych z liceum, które postanowiły sobie poszukać na politechnice jakiś 'dzianych' pantofli. Żeby one nie musiały w życiu broń-Boże-pracować poza domem, ale jako wolnym kobietom należy im się równouprawnienie i w domu nic robić NIE BĘDĄ.

Dlatego wolę jakieś zrównoważenie, by obydwie strony brały na siebie po tyle samo.

Nie będę już wracał do tematu tępoty umysłowej więc wypowiem się na temat świateł biggrin_prosty.gif. Otóż ja mam także takie skrzyżowanie, które mijam praktycznie codziennie (w drodze na przystanek) i jest bardzo wnerwiające- są 3 pasy ruchu w każdą stronę więc dosyć skomplikowane, długo się czeka na zielone światło, a jak już się przejdzie pierwszy etap to trzeba 2 tyle czekać dalej, bo dochodzi się do wysepki z której można w lewo lub prawo. O ile w lewo nie ma problemu, bo stamtąd praktycznie nikt nie wyjeżdża i ludzie spokojnie cisną na czerwonym, to w prawo już trzeba czekać kolejne 3-5 minut.
Podejścia są chyba różne w zależności od miast. W moim, z ok. 40 tysiącami mieszkańców, jest niewiele świateł. Zwykle wystarczy stanąć przed pasami, a samochody się zatrzymują, ja kiwam głową w podziękowaniu i przechodzę. We Wrocławiu natomiast każde światła są jak walka o ogień - jeśli się wbiegnie na ulicę, kiedy jest jeszcze ostatni raz miga zielone, to jest 'zaklepane' i można przejść spokojnym krokiem. Albo już w ogóle ludzie wskakują, jeśli zielone już zgasło, ale przez ulicę na czerwonym dalej ktoś przechodzi (bo sobie zaklepał). Kierowcy też nie są dłużni i często jeszcze zielone nie zgaśnie, a już przejeżdżają po pasach.

Jest trochę prawdy w stwierdzeniu, że kobiety lecą na kompletnych idiotów żeby potem płakać w rękaw swoim pudelkom z ''friend zone" gdzie dostają się wszyscy biedacy którzy próbowali, ale im się nie udało. Zwykle taki facet im bardziej odpowiada w młodym wieku, bo później wartości i poglądy ulegają drobnym zmianom i przy ''bad boyach" zostają już chyba tylko wyjątkowo bezmózgie cizie.
To zależy, czy się umie wyciągać wnioski :) Mi wystarczył w życiu jeden kompletny idiota, żeby sobie podarować mesjanizm. I tak, to jest właśnie przyczyna głupich doborów wśród dziewcząt. Jeśli któraś słyszy, że jakiś facet do tej pory przebierał w kobietach jak w rękawiczkach/poniżał je/bił etc., to zapala im się lampka zielona, a nie czerwona. Bo one są takie specjalne, że na pewno ich odmienią. Macie swoje pokłosie 'Pięknej i Bestii' ;) Czasem jest też tak, że dziewczyna, która raz trafiła na takiego, później szuka tylko takich (podświadomie). Bo nie ma wrażenia, że zasługuje na kogoś lepszego, albo też uważa, że skoro raz lub dwa została potraktowana tak samo, to nie ma facetów, którzy byliby porządni (są tylko tacy, którzy świetnie udają), więc jedyny sposób, w jaki może zyskać 'znośnego' to właśnie go 'naprawić'. I potem przez to, że raz lub dwa w życiu trafiła na beznadziejnego faceta, później ci porządni mają problem. To faceci innym facetom robią takie numery, a słabe dziewczyny nie umieją się nauczyć na błędach.

Najgorsze jest to, że najlepsze dziewczyny właśnie lecą na chamów. Zawsze, kiedy mi się jakaś spodoba, ma fajny charakter, to ma chłopaka (w większości bezmózga) który ją olewa.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zwykle zauważasz tylko zalety osoby, która ci się podoba, więc jej partner jest od razu antagonistą, który ma taką ilość wad, że trzymają się chyba tylko na sznurku, ślinie i złej woli. Z kolei znając życie, dziewczyny zainteresowane tym chłopakiem uważają, że on trafił na jakąś przemądrzałą lafiryndę lecącą na kasę i w ogóle wszyscy fajni chłopcy kończą w ten sposób (i nie zamierzałam jej obrazić - po prostu to jest standardowe podejście dziewczyn opierających się na plotkach. Jak żadne nie lecą, to trzeba wymyślić).

Warto też pamiętać, że dopioer po jakimś czasie w związku zauważa się wady drugiej osoby, a także zwyczajnie mniej chce się starać. Nagle po romantycznej randce nie ma tylko pocałunków przy pełni księżyca, ale i szukanie ukochanej osobie tabletek na ból żołądka, bo się rozchorowała. Tak naprawdę dopiero zderzenie z prozą życia każe nam ocenić, czy i tak jesteśmy w stanie dalej widzieć w nim/w niej Miłość Naszego Życia.

Nie zawsze? Wedlug mnie bardziej pasowaloby tu raczej "prawie nigdy". Z dziewczyn w wieku 20-25 lat ktore znam, zadna nie szuka partnera na stale i nie mysli o powaznym zwiazku. Dla wiekszosci z nich priorytetem jest wciaz zabawa i wyszalenie sie na imprezach zanim beda musialy zwiazac sie z kims na stale. No ale moze taki jest urok zycia na emigracji, a w Polsce jest inaczej...
No to ja jestem "prawie nigdy". Mam lat 22 (prawie 23), jestem w ponad 4,5-letnim związku. Takiego planowanego na krótką metę nigdy nie rozumiałam i mam nadzieję nie rozumieć. Czas bez bycia w poważnym związku uważałabym zwyczajnie za czas zmarnowany (przynajmniej u siebie, w życie innych osób staram się nie wtrącać).

No bo kto widział 40-paro letnią dorosłą kobietę, zachowującą się jak gówniara? Typu - różowy telefonik, buciki, futerko i tak dalej. Chyba pudla jeszcze ma. Nie rozumiem tego... sleep.gif
O ile wiem, często są to kobiety, które zbyt młodo i bezmyślnie wpakowały się w zbyt poważny związek. Po iluś latach cierpliwość się kończy, chcą na nowo skosztować życia i wrócić do momentu, kiedy były nastolatkami - z prawem wyszalenia się i niepoważnego zachowania. Nie zauważają tylko, że to jak pomalować stary dąb i uważać, że brzoza. Zamiast wyciągnąć wnioski ze swoich pomyłek i uznać to po prostu za paskudne, ale doświadczenie, udają, że wcale nie dokonały żadnego błędu i nic się nie stało.

Ja powiem tyle - nie próbowałem się nawet zmieniać. Moja zasada to - być sobą. Nie próbuję się na siłę dostosować do otoczenia. Jeśli mnie otoczenie nie zaakceptuje takim jakim jestem to dziękuję, szukam dalej.
Warto pracować nad sobą, ale nie zmieniać się na siłę. Zachowania, których próbowałeś się pozbyć tylko dlatego, że ktoś tak chciał - a nie dlatego, że ty uważałeś je za wady, prędzej czy później wypłyną powodując konflikt. Moim zdaniem lepiej jest, jeśli obydwie strony jak najszybciej wiedzą wzajemnie o swoich wadach, bo potem nie ma przykrych niespodzianek, i można się przyzwyczaić - 'coś za coś' (albo można też po konfrontacji z drugą osobą rzeczywiście zauważyć swoje błędy i się trochę zmienić. Ja np. z Negatrona zmieniłam się w Optimista Prime'a :D ).

A ja wam powiem że w dalszym ciągu uważam że typy "zapitego chama" mają największe wzięcie u kobiet.
No nie wiem, mnie i mojego chłopaka połączyło m.in. to, że obydwoje jesteśmy abstynentami (dzięki czemu na sylwestra możemy wypić Piccolo na spółkę :D ). Aczkolwiek wolałabym nie ciągnąć dyskusji o 'jak się ma alkohol do związków' dla dobra liczników ostrzeżeń :P
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żeby chociaż dobry obiad umiała zrobić. :)
A łapki ucięło? Jaki to problem obiad ugotować? No chyba, że preferujesz ?tradycyjny model rodziny?, (...)

Nie wiem, o co chodziło koledze, ale osobiście uważam, że kobieta, która nie potrafi przyrządzić w kuchni czegoś bardziej skomplikowanego od jajecznicy powinna się wstydzić. A tak właśnie. Sam całkiem nieźle radzę sobie w kuchni i jak trzeba, to i obiad ugotuję i coś upiekę. To nic trudnego - wystarczy podpatrzeć, jak robią to inni i początkowo korzystać z przepisów. Cóż, słyszałem i o przypadkach przypalenia wody, ale to już chyba ekstrema totalne.

Tak, jak pisze ...AAA..., również jestem za takim modelem rodziny, przy okazji dodając, że do mnie idea faceta pijącego złocisty napój przed TV z meczem kompletnie nie pasuje, bo za napojem takowym nie przepadam, a futbol ani trochę mnie nie interesuje. Ja w ogóle wybijam się ponad wszelkie schematy. Na palcach jednej ręki mogę policzyć ilość imprez, na których byłem, a i to raczej były tzw. "domówki" - nigdy jakoś mnie do klubów nie ciągnęło, o dyskotekach nie wspominając (zupełnie nie mój typ muzyki i zabawy). Oczywiście, że nie można popadać i w takie skrajności, ale siedzenie i ględzenie o byle czym przy napojach i chipsach nigdy mnie (na szczęście) nie kręciło.

Świateł w moim mieście jest niewiele, ot kilka (7? 9? Nie liczyłem w każdym razie) skrzyżowań z sygnalizacją i tu problemu większego nie ma. Gorzej jest w Warszawie, gdzie dojeżdżałem na studia, a teraz dojeżdżam do pracy - jeżeli ktoś kojarzy skrzyżowanie przy dworcu Wileńskim (aktualnie mamy budowę II linii metra, więc część ulic jest zamknięta i ogrodzona placem budowy), to do niedawna każdego dnia przez te skrzyżowanie przebijały się ogromne tłumy ludzi, którzy przebiegali an czerwonym (głównie Ci, którzy wyszli z pociągu). Oczywiście po to, by zdarzyć na tramwaj, a na przejście bez kolizji było z 10 sekund. No więc któregoś dnia patrzę sobie - jak zwykle hołota leci na czerwonym, a tu nagle trąbią rozpędzone samochody, grupka dziesięcioosobowa ledwo zdarzyła zawrócić (!) na przejściu.

Pal licho duże mandaty - życia nikt mi nie zwróci. Co z tego, że zaoszczędzę kilka sekund, jak można stracić cały życie? Nawet, jak się gdzieś niebywale śpieszę, to wolę poczekać ze świadomością, ze nie będę (patrząc na prędkości samochodów w najlepszym przypadku) kaleką.

Jeszcze względem tematu pośpiechu - czy śpieszycie się wszędzie (szczególnie w większych miastach)? Kiedyś to ludzie w Warszawie działali na mnie tak, że mimo tego, iż nie musiałem, to śpieszyłem się, bo inni również biegli wszędzie i zawsze. Z czasem mi to przeszło, bo taki krótki, niekontrolowany bieg szkodzi m.in. na serce. Ogólnie w dużych miastach pod względem stresowych sytuacji jest gorzej, dlatego trzeba dbać o zdrowie jeszcze bardziej, niż gdzie indziej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No nie wiem, mnie i mojego chłopaka połączyło m.in. to, że obydwoje jesteśmy abstynentami (dzięki czemu na sylwestra możemy wypić Piccolo na spółkę :D ). Aczkolwiek wolałabym nie ciągnąć dyskusji o 'jak się ma alkohol do związków' dla dobra liczników ostrzeżeń :P

To mieliście to szczęście. Ja widzę że jednak dziewczyny (nie każda) wolą tych zapitych. Nie wiem czy to jakoś wspomaga "atrakcyjność". Ja to widzę tak że to chyba chodzi o "rozrywkę". Tak jak by ten normalny był od razu nudziarzem a ten to tylko imprezy non stop. Może tu przyciąga to wrażenie totalnego balangowicza bez zahamowań? Nie mam pojęcia. Tylko ile można balować? Czy niektórzy naprawdę nie myślą że trzeba się też wziąć za życie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zawsze? Wedlug mnie bardziej pasowaloby tu raczej "prawie nigdy". Z dziewczyn w wieku 20-25 lat ktore znam, zadna nie szuka partnera na stale i nie mysli o powaznym zwiazku. Dla wiekszosci z nich priorytetem jest wciaz zabawa i wyszalenie sie na imprezach zanim beda musialy zwiazac sie z kims na stale. No ale moze taki jest urok zycia na emigracji, a w Polsce jest inaczej...
No to ja jestem "prawie nigdy". Mam lat 22 (prawie 23), jestem w ponad 4,5-letnim związku. Takiego planowanego na krótką metę nigdy nie rozumiałam i mam nadzieję nie rozumieć. Czas bez bycia w poważnym związku uważałabym zwyczajnie za czas zmarnowany (przynajmniej u siebie, w życie innych osób staram się nie wtrącać).

A ja bym powiedział jeszcze inaczej. Z dziewczyn - moich koleżanek - w wieku od 20 do 25 lat które znam te rozsądne albo mają już faceta (co oczywiście oznacza, że są zajęte) albo dość intensywnie interesują się jakimś. Mają zwykle bardzo prozaiczne plany - skończyć studia, założyć rodzinę, znaleźć pracę itp. Co ciekawe, ich wybrankowie mają podobne plany. Ciekawsza jest trzecia grupa dziewczyn - nie mająca nikogo i nie poszukująca nikogo na stałe. Czym one się kierują? Niektóre twierdzą, że trzeba zrobić najpierw karierę (zauważcie różnicę między pierwszymi dwoma grupami - one mówią "pracę" a te z trzeciej "karierę zawodową") albo, jak pisze Tesu, "wyszaleć się". Miałem okazję poznać kilka takich kiedy szedłem na studia (4-6 lat starsze ode mnie). Teraz są nieszczęśliwe i chyba nie potrafią utrzymać stałego związku (5 lat wcześniej one uciekały od facetów, teraz faceci uciekają od nich).

Niziołka przedstawiła bardzo dojrzałe podejście - człowiek w naturalny sposób ma skłonność do trzymania się swojego wyboru (a w tym wypadku drugiej połowy), racja jest też z tym "nie-wtrącaniem się w życie innych" ponieważ wiek, w którym człowiek dojrzewa do takich wyborów jest bardzo różny. Granicą jest właśnie wiek około 25l lub jakieś zmiany w życiu, związane z usamodzielnianiem się, w okolicach tego wieku (np: podjęcie studiów, podjęcie pracy). Jeśli wtedy okazuje się, że taka panienka nie była nigdy w związku i nie zanosi się na to, że się kimś na poważnie interesuje, to można śmiało podejrzewać że jest coś z nią nie tak. Z resztą u facetów jest dokładnie tak samo, tylko ta górna granica wieku, w którym zaczyna się naprawdę dojrzale myśleć, wynosi około 27 roku życia.

Jest taki stereotyp (w przypadku znanych mi osób jak najbardziej prawdziwy) że stare panny (tudzież starzy kawalerowie) są dziwni. Macie może wrażenie że to nie jest odwrotnie z przyczyną i skutkiem? Że taka stara panna/stary kawaler nie jest dziwna/y dlatego że jest starą panną/kawalerem ale odwrotnie - została/ał starą panną/kawalerem bo od początku było coś nie tak?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przed chwilą prosiłam i zostałam zignorowana. Oczywiście, że uważam dyskusję o ostracyzmie społecznym z powodu picia alkoholu lub jego braku za ważną, jednak byłabym wdzięczna, aby ta dyskusja przeniosła się do tematu Polityka, gospodarka, społeczeństwo. W regulaminie poglądów znajdziecie zasady, na jakich można wyjątkowo pisać o używkach.

Posty osób, które wypowiedziały się w tym temacie, znalazły się w Koszu, jednak nie widzę w tej sytuacji problemu, żeby autorzy skopiowali ich treść do wyżej wymienionego tematu.

Nie widzę natomiast przeszkód, by kontynuować rozmowę o dyskotekach.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobrze, więc ja również się poprawię. Na dyskoteki chodzę rzadko, z wielu niefajnych powodów. Ludzie w późniejszych godzinach stają się wszystkim oburzeni, każdy komuś odpyskuje. Doszło do tego, że chłopaka potrącono przed klubem. Dlatego wolę bardziej kameralne przyjęcia, w mniejszej grupie osób. Tym, których mogę zaufać i których znam. Niema potem nieprzyjemnych sytuacji. Chodzę czasami, lecz wolę być ostrożna, jednakże idę niechętnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A łapki ucięło? Jaki to problem obiad ugotować? No chyba, że preferujesz ?tradycyjny model rodziny?, czyli wracasz z roboty, siadasz przed telewizorem w piwem w jednej ręce, drugą drapiesz się po nabiale i wołasz ?dawaj obiad, lampucero?.

Heh, rzeczywiście preferuję "tradycyjny" model rodziny. Wolę taki niż żeby żona naprawiała samochód w trakcie kiedy ja będę gotował obiad. ;) O ile umiem sobie zrobić jakąś jajecznicę czy makaron z sosem tak juz czegoś bardziej skomplikowanego nie zrobię. A poza tym co to za żona co gotować nie potrafi? U mnie odpada.

Co do imprez- nie chodzę na żadne dyskoteki/potańcówki/biby bo "muzyka"... nie, to za duże słowo. Dźwięki, które tam puszczają to jakąś porażka. O ile typ zabawy mi się podoba (rozpierduchaaa!) o tyle muzyka juz nie. Fajnie jakby były imprezy dla metali z ostrą muzyką. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajnie jakby były imprezy dla metali z ostrą muzyką. :)

To się nazywa chyba rockoteka i byłem na czymś takim w Lublinie. Czad (chociaż to co nazywają tańcem to kręcenie się w kółko, skakanie bardziej przypomina ogólny chaos ale nawet pasuje do utworów np: typu Somebody put somethink in my drink w wykonaniu Children of Bodom). W ogóle to środowisko "metal" (w sensie stałych bywalców "rockotek") jest jakieś takie... realnie bardziej tolerancyjne? Mniej agresywne? W każdym razie ludzie przyjemniejsi niż na tradycyjnych dyskotekach - nawet Ci z wyjątkowo "mroczną" charakteryzacją.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobrze, więc ja również się poprawię. Na dyskoteki chodzę rzadko, z wielu niefajnych powodów. Ludzie w późniejszych godzinach stają się wszystkim oburzeni, każdy komuś odpyskuje. Doszło do tego, że chłopaka potrącono przed klubem. Dlatego wolę bardziej kameralne przyjęcia, w mniejszej grupie osób
Na dyskoteki nie chodzę, wolałabym już na koncert ;) Poza zjazdami moje ulubione imprezy to takie z kilkoma bliskimi znajomymi. Puszczamy muzykę, którą lubimy, tak głośno, by nie przeszkadzała grać. Rozmawiamy, gramy w Sesje RPG/w planszówki/na konsolach/na komputerach/oglądamy filmy. Może też np. na sylwestra zorganizujemy coś w stylu 'sushi party' :)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja też nie chodzę na dyskoteki i przez wielu uważany jestem za dziwaka. Po pierwsze nie umiem tańczyć (wstyyyd!), a po drugie nie te brzmienia. Może kiedyś wybiorę się na rockotekę, ale jak na razie staram się nie balować. Szczególnie, gdy w szkole dyskoteki organizowane są w czwartek, a z czwartku na piątek zawsze jest natłok prac domowych.

Co do gotowania. Umiem robić jajecznicę, zapiekanki, kanapki i herbatę. Tyle wystarczy? :trollface:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na dyskoteki nie chodzę, wolałabym już na koncert
Ode mnie niestety wszędzie daleko. Co jakiś koncert jest, to mam kawał drogi. Również bym sobie poszła na jakiś fajny koncert, ale niestety nie mam warunków. Chyba że bęzie grała mega-super-wypasiona kapela, to mogę zainwestować. Pojechało by się zorganizowaną grupą :wink:
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja na dyskoteki chodzę bardzo rzadko. Ostatni raz byłem na balu gimnazjalnym...

Nie jest to moja ulubiona forma spędzania wolnego czasu. Muzyka też nie ta, ale na to się aż tak uwagi nie zwraca. Zawsze nie chce mi się iść, a potem zawsze mi się ostatecznie podoba. :tongue:

Na koncert zdarza mi się czasem pojechać. W zeszłym roku miałem farta, bo w wakacje byłem w Augustowie, a tam akurat Dżem był. :smile: Ale większość moich ulubionych zespołów jak już się pojawi w Polsce to cena i tak jest zaporowa niestety. :dry:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a z czwartku na piątek zawsze jest natłok prac domowych.

Prace domowe :trollface:

Poważniej to nie wiem, czy dyskoteka = klub, a jeśli tak to chodzę tam czasem ale tylko ze znajomymi, sam nie lubię klubów bo po pierwsze jest mała szansa na spotkanie tam kogoś interesującego, a po drugie nie kręci mnie ten typ "rozrywki". Wolę już domówki, gdzie jest grono osób wybranych i więcej opcji rozrywkowych niż podbijanie do losowych dziewczyn i picie piwa za 5 zł.

Na koncercie to ostatnio byłem chyba w wieku 6 lat :P.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczerze? Na dyskoteki nie chodzę. Głównie dlatego, że i tak skończę, podpierając ściany lub zwieję w połowie imprezy, chlipiąc cicho, bo puścili "21 Guns" Dreen Day'a i wszyscy tańczą w parach, przytuleni do siebie, a ja siedzę w kącie jak głupia.

Muzyka to osobna sprawa. Popowe przeboiki z dyskotek działają mi na nerwy płaskim bitem i słabym zawodzeniem. Gdy mówię "płaskim" - mówię serio. Taka muzyka zdaje się rozpłaszczać wewnątrz czaszki na gałkach ocznych, brak jej głębi. I rzadko kiedy ma jakąkolwiek ciekawszą melodię.

Koncerty? Nigdy nie byłam na żadnym koncercie, czego żałuję. Niby mam Od Nowa i Lizard King w Toruniu, ale po pierwsze - brak ciekawszych dla mnie koncertów, po drugie - problemy z terminami, po trzecie - brak kasy. Po czwarte - zapewne ochrona nie wpuści małolaty wyglądającej na 13-14 lat bez opieki dorosłych.

Spotkania ze znajomymi?

...jakimi znajomymi?! Jestem sama jak palec. Na miasto wychodzę sama, nie biorę udziału w żadnych urodzinach, na imprezach klasowych jestem wycofana i nie idzie mnie wyciągnąć. Nie byłam zresztą na żadnych spotkaniach towarzyskich, imprezach typu piżama party, wspólnych zakupach (łażenie po sklepach mnie nudzi, zresztą i tak się nie stroję - najwyżej chustka czy szal na szyi, zero biżuterii poza kolczykami)... Zero wspólnych sesji RPG czy LARPów, rozmowy raczej sporadyczne i krótkie.

Rockoteki - hmmm. W prowincjonalnym zadupiu pokroju Torunia (200 000 mieszkańców) raczej takowej nie uświadczysz. Zresztą - mam zawalony szkołą tydzień i nie widzę okazji do żadnych wyjść np. do kina czy teatru. Co niezmiernie mnie wkurza, bo chętnie bym poszła z grupą internacką (tj. z grupą utworzoną przez mój rocznik mieszkający w internacie) np. do Cinema City czy do Teatru Horzycy. Albo do Centrum Sztuki Współczesnej, ale rzecz jasna chłopcy narzekają, że snujemy się po nudnych galeriach i że oni nie mają wpływu na miejsca, do których idziemy, i że w ogóle dziewczyny wszystko ustalają. Taaa, bo lepiej jest się uwalić przed telewizorem, rechocząc głupawo i oglądając powtórkę nic nie znaczącego meczu. Albo zachowywać się jak przedszkolak.

A teraz czas na osobiste wyznanie odnośnie tego, że czuję się sama. Możecie odejść od komputera i wypić sobie herbatkę.

Tak więc... czuję się sama. Spektakularne odkrycie, nieprawdaż? Powodem mojej samotności jest brak znajomych i przyjaciół, ciągłe tkwienie pośród idiotów i ludzi, z którymi za cholerę nie znajduję wspólnego języka... Oraz przemożna potrzeba, stanowiąca niemal główny imperatyw mojego działania, sprawiająca, że zazdrośnie odwracam głowę, widząc tulącą się/całującą/gawędzącą parę na szkolnym korytarzu.

Chciałabym mieć chłopaka.

Ale... Żaden samiec nie wpasowuje się w mój ideał, żaden nie jest właściwym (nie oczekuję perfekcyjnego gościa, ale musi choć trochę mi się podobać). Mówię zarówno o wyglądzie (gustuję w metalach/długowłosych), jak i o osobowości.

Szukam intensywnie inteligentnego, wygadanego gościa, o poczuciu humoru, dużej dawce empatii (szczególnie wymagana cecha), wyrozumiałego, tolerancyjnego i honorowego, szczerego, nietuzinkowego i dojrzałego. Mam wrażenie, że nigdy takiego nie znajdę.

Skończyłam, możecie wrócić z herbatką :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Ylthin:

(gustuję w metalach/długowłosych)

Prawidłowo. :ok:

Na dyskoteki oczywiście nie chodzę, bo za moje włosy dostałbym na wejściu z butelki w łeb. Naturalnie to zależy od klubu, ale w mojej mieścinie nawet jakby bramkarze mnie przepuścili, to wynosiliby mnie potem na noszach. Co innego kluby w większych miastach, zwłaszcza studenckie... Tam to każdy może czuć się jak w domu, bez względu na to kim jest i jak wygląda. W końcu wszyscy studenci to jedna rodzina, czyż nie?

W weekendy najczęściej spotykam się ze znajomymi z liceum. Albo łazimy do pubu, albo gdzieś w plener (coraz zimniej ostatnio, ale się nie poddajemy!), albo w jakieś inne szalone miejsca. Ot, standardowe (aż do bólu) spędzanie czasu, ale warto. Lepiej to niż gnić przed kompem całymi dniami. Co w sumie też robię. :D

A co do tańczenia... Nie umiem zupełnie, ale jak już się wybierzemy na jakiś wieczorek taneczny (dosłownie raz na ruski rok), to nic nie stoi mi na przeszkodzie, żeby szaleć na parkiecie. Nieważne jak, ważne żeby dobrze się przy tym bawić. <travolta_dance>

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostatnio znajomy z uporem maniaka próbował mnie wyciągnąć na jakąś dyskotekę. Z początku myślałem, że to może być ciekawy pomysł, później jednak przypomniałem sobie że to nie moje klimaty, że jest drogo i że i tak większość czasu spędziłbym przy barze. Chyba ogółem nie lubię klimatów gdzie ludzie pląsają na parkiecie wydając dziwne dźwięki i wykonując jeszcze dziwniejsze ruchy przy najdziwniejszej muzyce. Nigdy nie mogłem się dopasować do takiej typowej społeczności bywającej w dyskotekach, wole spokojne spotkania ze znajomymi, powiedzmy przy herbacie. ;)

Do niedawna spędzałem tak sporo czasu ze znajomymi, a teraz lipa, przeprowadzka, nie mogę się w dużym mieście odnaleźć, a nawet jak znajomy mnie gdzieś wyciąga to jest to kompletnie nie pasujące mi otoczenie.

Czy na tym forum wszyscy są długowłosymi metalami? :laugh:

@Ylthin Niestety czasem trzeba mieć trochę farta aby trafić w swoją grupę, nie warto wkręcać się nigdzie na siłę. Po gimnazjum powinno ci się poprawić, a jeśli nie to zmień otoczenie (łatwo mówić, ale lepszej rady nie mam ;)). Może warto by też zweryfikować trochę ten ideał, bo jak wszyscy wiemy - ideałów nie ma.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Ylthin - ze znajomymi to wszystko się zmieni z czasem. ja również w Twoim wieku nie mogłam się do nikogo dopasować. Chyba im moje specyficzne poczucie humoru przeszkadzało.. ale co tam. W szkole średniej są już dojrzali ludzie różnego pokroju, więc bez problemu znajdziesz kogoś, z kim będziesz mogła "konie kraść" :D Jak Abyss napisał - ideałów niema. Ja mam niewielkie wymagania. Taki, żeby dobrze traktował, był miły, sympatyczny, miał poczucie humoru! Ale jedno z najważniejszych - był jakieś 10cm wyższy. Co za czasy, żeby kobieta natrafiała na facetów swojego wzrostu?! :rage:
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy na tym forum wszyscy są długowłosymi metalami? laugh.gif

Ja w ogóle wychodzę poza schemat, bo włosy mam ani krótkie, ani długie, takie pomiędzy. No, ale metalu ( a w zasadzie bardziej rocka, ale...) też słucham. Liczy się? ; ]

@Dyskoteki

Nie będę oryginalny - nie chodzę. Nienawidzę dyskotek. Są nudne, odmóżdżające i bezsensowne. Nawaleni kolesie obściskują się na parkiecie z podpitymi panienkami w miniówkach (swoją drogą, czy tylko mi się zdaje, że obecne "dansingi" bardziej przypominają seks przez ubranie, niż prawdziwy taniec?) - nie moje klimaty. Po pierwsze, nie piję, co zresztą ostro dziwi ( w tym negatywnym sensie) "kolegów" ze szkoły. Nie chodzi nawet o to, że alkohol niezdrowy i inne tam takie. Po prostu nie lubię tracić kontroli nad sobą, bo zawsze potem tego żałuję.

@Wychodzenie ze znajomymi

Niby gdzie? Do pubu na piwo? I niby z kim? Znajomych mam naprawdę niewielu. Od czasu do czasu grywam (a w zasadzie prowadzę) na sesjach RPG, i to cała moja aktywność towarzyska. Poza tym, nie mam czasu na takie bzdury jak spotkania ; ]

Na pocieszenie (dla siebie, ale co tam) dodam, że taki Kafka albo Schulz też nie byli zbyt towarzyscy. To dobrze wróży mojej prozie :cheesy:

@ Problemy Sercowe Ylthin

Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że większość tych obściskujących się par i tak się rozejdzie. Poza tym, wzajemna fascynacja (jakoś nie lubię słowa "miłość", "zauroczenie" też mi nie pasuje) jest zdecydowanie przereklamowana. Jeśli jesteś sama, przynajmniej nie musisz się przejmować niczyją opinią :thumbsup:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy na tym forum wszyscy są długowłosymi metalami? :laugh:

Też tak przez chwilę myślałem, że jako jedyny wyglądam tutaj inaczej o0

@Ylthin

Z jednej strony nie dziwię się, że nie możesz znaleźć chłopaka, skoro jesteś "outsiderką" i mówisz, że nie masz znajomych. Z drugiej strony mnie też nie interesują gadki o niczym i wolę stać z boku, niż rozmawiać z moją grupą studyjną o tym ich szalonym życiu, które jest nudne jak flaki z olejem (oni chwalą się tym, co ja robiłem już kilka lat temu i mnie nie dziwi), ale mimo wszystko z każdym mogę porozmawiać i się dogadać, mam też grupę przyjaciół (od podstawówki niektórzy, jeden od zerówki) więc nie wiem, czy Twoja samotność wynika z aż tak negatywnego nastawienia do innych ludzi czy z Twojego charakteru, że nikt nie chce się z Tobą przyjaźnić. Troszkę mocne słowa, ale czasem potrzeba kopa żeby się ogarnąć :P.

@Agatix

Mężczyzna poniżej 180 cm to nie mężczyzna :trollface:

Takie stwierdzenie wypuściła ostatnio moja koleżanka, nie bijcie bo nie moje słowa :).

Jak się ostatnio mierzyłem było jakieś 185 cm, ciekawe jak teraz...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na dyskoteki oczywiście nie chodzę, bo za moje włosy dostałbym na wejściu z butelki w łeb. Naturalnie to zależy od klubu, ale w mojej mieścinie nawet jakby bramkarze mnie przepuścili, to wynosiliby mnie potem na noszach.

Jak ktoś dobrze wcześniej napisał - po co dyskoteki, skoro są koncerty. Byłem na niewielu, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że braterska atmosfera jaka panuje na imprezach rockowych i metalowych jest nie do przecenienia.

Taki, żeby dobrze traktował, był miły, sympatyczny, miał poczucie humoru! Ale jedno z najważniejszych - był jakieś 10cm wyższy. Co za czasy, żeby kobieta natrafiała na facetów swojego wzrostu?! :rage:

Dokładnie. Jaki oni śmią? Cytując opinię z innego forum: po co takie niskie coś się w ogóle rodzi? Wraz z blondynkami i grubymi do pieca, a ich partnerów publicznie zlinczować. Nie będzie nam się robactwo po kraju rozprzestrzeniać!

Zawsze się robię zgryźliwy widząc tego typu "niemądre" opinie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałabym mieć chłopaka.

Ale... Żaden samiec nie wpasowuje się w mój ideał, żaden nie jest właściwym (nie oczekuję perfekcyjnego gościa, ale musi choć trochę mi się podobać). Mówię zarówno o wyglądzie (gustuję w metalach/długowłosych), jak i o osobowości.

Szukam intensywnie inteligentnego, wygadanego gościa, o poczuciu humoru, dużej dawce empatii (szczególnie wymagana cecha), wyrozumiałego, tolerancyjnego i honorowego, szczerego, nietuzinkowego i dojrzałego. Mam wrażenie, że nigdy takiego nie znajdę.

Skończyłam, możecie wrócić z herbatką tongue_prosty.gif

Ja mam niewielkie wymagania. Taki, żeby dobrze traktował, był miły, sympatyczny, miał poczucie humoru! Ale jedno z najważniejszych - był jakieś 10cm wyższy. Co za czasy, żeby kobieta natrafiała na facetów swojego wzrostu?! rage.png

Ja znalazłam! Zajęty! :happy: (chociaż to 'miły' i 'dojrzały' ma dynamicznie przydzielane :P ). Mała rada - jeśli zaczniecie szukać, szukajcie wśród tych grup, z którymi macie wspólne zainteresowania. Ja znalazłam wśród RPGowców :) I tak, wy szukajcie. Bo jeśli przyszły Mężczyzna Waszego Życia też jest nieśmiały, to się nigdy nie zejdziecie ;]

Ylthin -> jakbyś naprawdę czuła się tak zdesperowana, żeby pogadać nawet ze mną - nic nie stoi na przeszkodzie :wink:

Dokładnie. Jaki oni śmią. Cytując opinię z innego forum - po co takie niskie coś się w ogóle rodzi? Wraz z blondynkami i grubymi do pieca.

Zawsze się robię zgryźliwy widząc tego typu "niemądre" opinie.

Wcale ci się nie dziwię. Tym bardziej, odkąd sobie uświadomiłam, ile z tego co widzimy w telewizji to zasługa retuszy, wypychanych staników, bielizny odchudzającej, dubblerów i specjalnych kadrów (zwłaszcza mających ukryć niski wzrost).

Mężczyzna poniżej 180 cm to nie mężczyzna

Takie stwierdzenie wypuściła ostatnio moja koleżanka, nie bijcie bo nie moje słowa

Jjjjasne. Kolejny zazdrosny o Johnny'ego Deppa :]
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz to już trochę strach tutaj cokolwiek napisać wink_prosty.gif
Jeśli się umie przestrzegać regulaminu, to nie ma czego się bać (zresztą - jak na całym forum) :wink:

Ja tam z doświadczenia wiem że zawsze powinienem się obawiać ^^

Ogólnie widzę że rozwinął się temat spraw sercowo-alkoholowo-dyskotekowych, więc się też wypowiem ;)

Odnośnie dyskotek, sam tak jak co poniektórzy tutaj nie przepadam za nimi.

Bo to ani nie można przez hałas z nikim porozmawiać, a to z poznaniem kogoś też może być problem. Tzn. chodzi o poznanie kogoś, z kim można sobie pogadać, gdyż właśnie ta czynność jest znacząco utrudniona, ale zawsze można liczyć na szczęście i magiczną moc przeznaczenia ;)

Sam osobiście wolę iść na jakąś domówkę, chociażby z jedną znajomą osobą, żeby mieć pewność że nie zostanę zabity za kolor koszulki, lub podejście do jakiejś dziewczyny.

Do tego zawsze można z ludźmi pogadać, pożartować i wykonać inne, trochę mniej moralne czynności(choć oczywiście bez przesady) ;)

Podobnie jak ktoś, lecz niestety nie pamiętam kto, bardziej preferuje koncerty. Szczególnie te darmowe, w stylu Pyrlandii, można tam spotkać naprawdę świetnych ludzi, a do tego dużo bardziej odpowiada mi atmosfera i klimat. Naprawdę trzeba się długo prosić aby sobie coś tam zrobić, chyba że ktoś ma dużego pecha ;)

Odnośnie spraw sercowych, sam też aktualnie jestem w stanie popularnie nazywanym "singlem", z kilku różnych powodów. Pierwszy z nich jest po prostu szacunek do dziewczyn, które, jeśli widać że "dają zezwolenie"(nie przepadam za pisaniem o tych sprawach, więc i dobór słów nienajlepszy), po prostu są uświadamiane o tym, że to jednak nie to i żeby nie traciły czasu ;)

Sam uważam że absolutną podstawą związku jest rozmowa, jeśli ktoś nie potrafi ze sobą rozmawiać, obojętnie jakby był zabawny, obojętnie jak byłoby fajnie na imprezach, w końcu przyjdzie moment problemów, w którym rozmowa jest więcej niż koniczna i wtedy następuje tzw. kryzys.

Więc sam aktualnie czekam, na tę jedyną i mam nadzieję że kiedyś ją znajdę ;)

Ale w sumie ze śmiercią w samotności też się pogodziłem :P

Jeszcze odnośnie wzrostu itp. - jak dla mnie, o ile dana osoba nie śmierdzi itp. to jest to najmniejszy problem, razem ze wzrostem, otyłością i innymi "defektami", życie to nie photoshop :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Dyskoteki

Nie chodzę częściej niż parę razy w roku, pod warunkiem, że nie jest to tępe, autobusowe techno. Więcej kunsztu ma dziobanie gołębi o metal. Jest okazja, są znajomi - to pójdę, potańczę (pokręcę się) sobie trochę na parkiecie, trochę na rurze (nie pytajcie ;p Nie, nie o taki taniec chodzi - po prostu są podia w Kotłowni i Blue Kaktusie). Raczej swobodne tańce, chociaż przyjacielskimi w parach i luźno też nie pogardzę.

Od Nowa mnie zwyczajnie zniechęca. Nie lubię tego klubu. Lizard King za to jest zwyczajnie za drogi. Stać to by mnie było, ale wolę coś skromniejszego.

Czasem na jakiś koncert wpadnę. Behemoth odpada - zły stosunek jakości do ceny i, podobnie - jak znajdę czas i wolne środki, to sobie pójdę. Częściej jednak na darmową Kobranockę.

Co do stosunku ludzi, to zależy. Przeżyłem miłe zaskoczenie wobec paru osób z mojego rocznika, natomiast co do liceum - cóż... parę osób traktowało i nadal traktuje mnie jak głąba, upośledzonego, tępaka bądź niedojrzałego szczyla, bo... gram w gry komputerowe. Czasem. Przykre jest też to, że nowo spotkani też czasem zdają się traktować to trochę z politowaniem. Również moje gusty muzyczne traktowano... czasem też nieprzyjemnie.

Nie tak dawno (chyba już o tym pisałem) wylookałem całkiem fajną, niedrogą kawiarnię (Niebo) z przyjemną muzyką - starą - Jazz, rock, czasem też z gier (piję kawę, uczę się do poprawki, a tu muzyka z Morrowinda :P), także jak ma się nastrój, to śmiało można się wyluzować i odpocząć. Może nawet wyciszyć i uprzyjemnić wnętrze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja na dyskoteki nie chodzę bo mnie to osobiście nie bawi. Najchętniej to bym się wybrał na jakiś konwent bo tam na 100% będą ludzie z którymi mam wspólne zainteresowanie. Szkoda tylko że mieszkam w nieszczególnym rejonie jeśli chodzi o konwenty...

Ja też jestem singlem i pewna część rodziny - od strony ojca - uważa to chyba za jakieś złooo. Ludzie tak żyją i jakoś im się nic nie dzieje...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.


  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...