Skocz do zawartości

Polecane posty

Poprawiłem już wytknięte mi błędy i podmieniłem ostatnie zdanie. Skolioza to nie choroba, z której należy żartować ^^"

Wampirze opowieści

PROLOGv1.01

Ludzie myślą, że dobrze znają otaczający ich świat. Ale czy na pewno tak jest? Ile razy dzieje się coś dziwnego, coś nieprawdopodobnego, co łamie wszelkie znane nam zasady? Szukacie wtedy wyjaśnienia naukowego, powołujecie się na ruchy powietrza czy inne przyciągania ziemskie, nie dopuszczacie do siebie myśli, że może istnieć coś, czego nie możecie pojąć i zamknąć w małym urządzeniu. Nie dostrzegacie tego, co pozwoliło waszym przodkom tworzyć rzeczy, o których wy możecie tylko śnić. Nie dostrzegacie magii.

Śmiejecie się, nazywacie mnie wariatem, prawda? Ale magia odgrywa w waszym życiu dużo większe znaczenie, niż możecie to sobie wyobrazić. Gdyby nie ona, to dalej mieszkalibyście w jaskiniach. Ale zostawmy historię w spokoju, chcę opowiedzieć wam o tym, co dzieje się teraz. A teraz ważą się losy nie tylko istot magicznych, ale także całego świata...

*

- To niedorzeczne! Nie wolno wam porywać ludzi, nawet w imię wyższych celów! Zdecydowaliście przecież, że ludzie są nietykalni. Łamiecie własne postanowienia!

- Uspokój się, Alcer ? odpowiedział mu Carter, przywódca klanu wampirów z Ameryki Północnej. ? Wiesz dobrze, że tak trzeba. Przyznacie mi rację, prawda panowie? ? Rozejrzał się po sali. Prócz niego siedziało tam jeszcze pięciu nosferatu, władcy rodów poszczególnych kontynentów. Wszyscy skinęli głowami na potwierdzenie.- Jak widzisz, wszyscy są zgodni co do tego, że tak trzeba. Wezwaliśmy Cię tu tylko dlatego, że jesteś potomkiem hrabiego Tepesa... Rozsądziłbyś sprawę, gdybyśmy nie mogli dojść do porozumienia.

Alcer zacisnął dłoń, w skórzanej rękawicy, na rękojeści swojego miecza i rzucił:

- Dlaczego nie weźmiecie mnie?

- Dobrze wiesz, że to nie możliwe. Jesteś ważnym elementem tej układanki. W końcu to na ciebie...

- Dość! ? Przerwał mu ze złością na twarzy Alcer. ? Załatwmy to jak dawniej, w pojedynku. Stawaj do walki!

Carter wstał ze zdobionego, mahoniowego krzesła i podszedł do swojego oponenta. Honor zabraniał mu chociażby pomyśleć o tym, żeby się wycofać. Stanęli tak blisko, że obaj czuli na twarzach swoje oddechy. Odrzucili swe peleryny i gdy tylko te dotknęły kamiennej podłogi, odskoczyli od siebie. Wyciągnęli miecze.

Gdy wylądowali Alcer ruszył na niego z dużą prędkością. Przeciwnik nie zareagował, spokojnie czekał na cios. Ten w końcu nadszedł, szybkie i mocne uderzenie z góry zostało z łatwością sparowane przez Cartera. Odpowiedział niewiarygodnie szybkim uderzeniem z prawej strony. Trafił. Krew chlusnęła na kamienną podłogę.

- Może to nauczy cię pokory. ? Powiedział Carter, odwracając się. Ale Alcer nie miał najmniejszego zamiaru się poddawać. Rzucił się na odwróconego do siebie plecami oponenta, ten jednak szybko zareagował i wytrącił mu miecz kopnięciem, złapał za szyję i rzucił nim w solidną, kamienną ścianę, na której został spory wyłom. Alcer i tym razem podźwignął się na nogi. Zaatakował ponownie, tym razem na dystans. Z jego ręki wystrzeliła świecąca kula, która przeleciała obok głowy Cartera.

- Tego już za wiele! ? Wykrzyczał rozwścieczony wampir. Odwrócił się i skoncentrował swoją energię na mieczu, który następnie posłał w Alcera. Broń przebiła jego brzuch i wbiła się w ścianę..

- Uciekajmy panowie, to zaraz wybuchnie ? powiedział spokojnie Carter. Wtedy każdy z wampirzych władców zmienił się w stado nietoperzy, które rozproszyły się i uleciały z zamku. Alcer starał się uwolnić. Udało mu się. Niestety na próżno, nie zdążył zrobić dwóch kroków, gdy miecz zaczął świecić bardzo jasnym, białym światłem i nagle eksplodował. Eksplozja rzuciła nim w przeciwległą ścianę, a po chwili przysypały go gruzy walącego się zamku.

- Myślicie, że wróci? ? zapytał ktoś z rady.

- Z pewnością. Potrzebuje nas.

*

Grałem właśnie na komputerze, gdy nagle poczułem wstrząs, któremu zawtórował przerażający huk. Szybko wybiegłem na balkon i zobaczyłem, że na miejscu zamku Chojniastego, oświetlonego przez wielkie lampy, znajdował się jedynie słup kolorowego ognia.

*

Po powrocie ze szkoły, jak zwykle walnąłem się na kanapę i włączyłem telewizję. Trafiłem na wiadomości:

- ..się zamku Chojnik spowodowane było przez bardzo rzadko spotykaną na tych terenach aktywność sejsmiczną, eksplozja zaś wywołana była przez zmagazynowane w piwnicy fajerwerki, które użyte miały być na pierwszym dorocznym festiwalu historycznym. Naukowcy uspokajają, że ponowne wstrząsy nie powinny się pojawić. Z Jeleniej Góry na żywo nadawała dla was Elżbieta Gracjasz, dziękuję.

- A oto kolejne wiadomości: Prokuratura ujawnia dane osobowe pedofila, jest nim...

Wyłączyłem telewizor.

- Aktywność sejsmiczna... Jasne, czemu na to nie wpadłem? To oczywiste i przewidywalne jak fabuła Wiedzmina.

***

P.S - Martuch, 7/10? Przesadziłeś, ja bym nie dał więcej niż 5. Stać mnie na dużo więcej, wiem to :P

Edytowano przez Gofer
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Knight Martius

Nie rozumiem tego.. (Wielokropek "z Alta") ale dziękuje ci za twoją zdanie. Jest ono takie hmm jasne na tyle ile potrafileś okreslic zrozumienie mojego tekstu.. Poczekam na jeszcze inne opinie i/lub może w poniedziałek wstawię coś świeższego :)

Ps: Może w chwili odrobiny siły przeczytam to nade mną ;)

Pps: Mam nadzieję, iż inni się odważą do skomentowania mojego "tworu"

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anfarius - Dziwny tekst. Z jednej strony zbyt ogólny, żeby dało się go odebrać "osobiście" a z drugiej zbyt szczególny i fragmenty wprowadzenia w świat bohatera zdają się nie pasować. Mam wrażenie, że spróbowałeś zmieścić zbyt wiele na zbyt małej powierzchni. Wydłuż tekst. Poleciłbym także - bo to chyba o wilkołaku jest - pisać z pierwszej osoby, skupić się bardziej na jego doznaniach, wątpliwościach, ukazać wnętrze, wtedy coś może z tego być.

Larvock - Zbyt wiele wielokropków, to odpycha od tekstu. Osobiście mogę cię zapewnić, że stosowanie krótkich zdań z jedną kropką daje lepszy efekt. Wydaje się to chaotyczne, głównie z powodu liczby wielokropków, choć pewnie takie miało być. Zachwycony nie jestem. Jest w tym jakaś myśl, ale na twoim miejscu popracowałbym na formą. Rób zdania dłuższe i krótsze, to powinno być lepiej. Poza tym niewiele mam do dodania. Od siebie dodam tylko, że tekst mnie nie zachwycił.

Jedynie dość ciężko się go czyta ze względu na to, że właściwie co zdanie stosujesz wielokropek (i to raz z Alta, innym razem z samego klawisza kropki...) - ale jakoś ciężko mi go sobie wyobrazić bez nich.

Osobiście uważam, że wtedy byłby lepszy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z natury nie lubię odpowiadać post po poście.. ale dziś chyba mam za dużo czasu.

Więc mam do ciebie prośbę jeśli i Ty czasem dysponujesz, skopiuj i wciśnij enter po każdym wielokropku.. Potem ustal średnią długość linijki tekstu i po kasuj część enterów w miejscach które będą za wąskie i dodaj je tam gdzie są znacząco za długie.. Wygląd tekstu straci Chaos.. Oceniłeś wygląd bo nie zastanowiłeś się nad wnętrzem, lub nie spostrzegłeś bo nie mogłeś. Zewnętrzne wartości książki są tym samym co zewnętrzny opis człowieka.. Może podobać się twojemu Oku ale nie dla tego został stworzony. Nie pragnę ci narzucić wizji mojego "tworu" bo nie o to chodzi. Każdy ma zobaczyć coś własnego w tym, jeśli tego nie odnalazł nie zrozumie. Nie chce by ktokolwiek próbował odgadnąć co wtedy myślałem, wole by zobaczył to co jemu się przypomina. Jedyne co chce by zostało moje, to wygląd, styl i moje własne zrozumienie tego co zostało spisane, w ten a nie inny sposób.

Edit:

Ps: To co Ty napisałeś, jest niczym ocena książki po okładce, ale to tylko moje zdanie i ciesze się z twojego komentarza jak z każdego innego:) - Podobać to ma się miś w sklepie z zabawkami, utwór ma zadanie skłaniania do refleksji, każdy jeden utwór...

Edytowano przez Larvock
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oceniłeś wygląd bo nie zastanowiłeś się nad wnętrzem, lub nie spostrzegłeś bo nie mogłeś.

Skąd pewność, że nie zastanowiłem się nad przesłaniem tekstu, ani nie podejrzewałem, że stworzyłeś tekst w ten sposób celowo? Mylisz się. Oceniłem wygląd, treść i zamiar. Poprawnie oceniłem zamiar - czyli tekst miał tak wyglądać - wygląd mi się po prostu nie spodobał, choć to czysto subiektywna ocena, a w myśli coś jest, tyle że odbiór myśli utrudnia mi forma. Dlatego nie radzę śpieszyć się z oceną komentarza, bo ocena ta może być - i jest - mylna. I dlaczego nagle używasz dwukropków?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gofer - mam taką prośbę na przyszłość. Mianowicie: nie śpiesz się z wysyłaniem tekstu. Jak widziałeś, nie miałem kiedy usiąść potem przy komputerze, a w związku z tym przyjrzeć się opowiadaniu i go poprawić przed wysyłką. Teraz bowiem nadal jest parę drobnych błędów natury "pisownianej" (teraz ich wymienianie nie ma w sumie sensu...). Oceny nie wystawiam, bo już to zrobiłem. ;) Ale powtarzam: na przyszłość poczekaj tak z dzień-dwa od czasu wysyłki tekstu do korekty, jeśli jest mniej więcej takiej objętości - nie oleję, grzecznie poprawię, ale tylko wtedy, kiedy właśnie mam trochę wolnego czasu. Jak myślisz, dlaczego nie upominałem m. in. ciebie, skoro już długo robisz sam-wiesz-co? ;]

Larvock - z tymi wielokropkami z Alta chodziło mi o znaki, które można zrobić w Wordzie. Otóż, jak sam pewnie wiesz, przytrzymując prawy Alt i wciskając przy tym klawisz kropki, można zrobić wielokropek, jaki można było ujrzeć kilka razy np. w twoim tekście. W zdecydowanej większości jednak do robienia wielokropków używałeś samych kropek (wciśniętych trzy razy) - a przez przemieszanie jednych i drugich tekst IMO wygląda z lekka nieestetycznie. Dalej nie mówię, bo musiałbym jeszcze raz przeczytać tekst, by zrozumieć przesłanie - a nie mam za bardzo ochoty teraz. ^^'

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Holy.Death - Jak piszę nigdy nie mam celu, nigdy nie znam środka ani końca, więc jak możesz Ty go znać? Miałem tylko na myśli, że tak powstał i chce by tak został, ale brawo za uwagę o "dwukropkach" - Tekst jest dość leciwy.. Może z wiekiem maleje mi ilość kropek?

Knight Martius - O tym alcie nie wiedziałem, ale tekst poprawiała moja koleżanka ongiś temu (poprawiała z błędów gramatycznych i ortograficznych) bo ja się na tym nie znam nic, a nic..

A co jeśli.....

A co jeśli... Wszystko jest niczym... Czemu są obawy... Czemu boje się... Boje się, że wszystko stanie się niczym? Że pełnia szczęścia stanie się pełnią cierpienia... Co wtedy się stanie... Wtedy... Będzie pusto... Co ja będę wtedy chciał...? Znowu przyszłość stanie się przestrzenią tak pustą, jak pustynna noc... Ciemność wokół i gwiazdy nad nami... Gwiazdy na wyciągniecie ręki, a jednak daleko... Nawet te spadające zawsze spadają daleko od nas... Szczęście, obietnice, co to jest? Nic... Przecież to też przemija... Czemu moja szklanka jest zawsze do polowy pusta... Nie może ktoś do niej nalać? Tak bardzo pragnę... Pragnę szczęścia... Miłości? Pragnę być potrzebny.... A co mam?? Da się odpowiedzieć...? Bo ja nie potrafię... Pragnę i na tym pozwolono mi przestać...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://gogal1204.bloog.pl/wyniki,1,index.html?ticaid=678ed część 1

http://buryzenek.bloog.pl/ część 2

http://buryzenek2.bloog.pl/index.html część 3

Nie jest to nic ambitnego ale po prostu kiedyś naszła mnie ochota na pisanie i zrobiłem coś takiego.A i każdą część proszę czytać od tyłu(tak jakoś wyszło)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedyś po przeczytaniu "Smokobójcy" Pacyńskiego (polecam) naszłamnie chętka na pisanie o smokach i rycerzach. Napisałem z dziesięć stron, wkleję jedną tylko historyjkę, jak się komuś spodoba to dodam więcej.

II

Godryk i Fenn szli pod górę obładowani ciężkim sprzętem. Gwoli ścisłości, to Fenn był obładowany, jego towarzysz miał ważniejsze sprawy na głowie niż taszczenie sprzętu. Między innymi stosowne pokazanie się grupce gapiów, która zebrała się u podnóża Wichrowego Szczytu. Fenn drałując pod górę zastanawiał się co za kretyn ponazywał tak co drugą górę jaką spotykali. Dzień był naprawdę ładny, nic nie zapowiadało brudnej roboty, którą zaraz mieli się zająć dwaj łowcy smoków. Nieliczne białe obłoki na niebie nie przysłaniały słońca, które radośnie rozświetlało zbocze góry, prażąc już dość mocno mimo, iż były to pierwsze dni wiosny. Na nielicznych okolicznych drzewach pojawiały się już maleńkie listki, gdzieniegdzie rosły maleńkie kępy trawy. Faktyczny władca tej krainy spał obecnie zmorzony snem zimowy, ale prawdopodobne było, że już niedługo się obudzi. Jego ziemia niepomna harców, które ten młody smok uprawiał jeszcze pod koniec jesieni budziła się powoli do życia. Dwaj łowcy smoków już dawno zostawili za sobą wioskę i jej wychudzonych, brudnych mieszkańców zdanych na łaskę i niełaskę swojego potwornego władcy. Smok nie zabijał wieśniaków. Mądra bestia. Poustawiał ich sobie i nakazał hodować owce, krowy i inne smakołyki na wypadek, gdyby nie chciało mu się ruszać z groty. Konieczność pilnowania chłopów przed atakami orków i bandytów była naprawdę niewielką ceną za możliwość wypoczywania przez dłuższy okres czasu. Pozwalał chłopom nawet na wydobywanie srebra spod jego leża, pod warunkiem, że będą wprowadzać do skarbca stosowny podatek (wynoszący naturalnie trzy czwarte wykopanego surowca).

- Pośpiesz się karle! ? ponaglił towarzysza Godryk. Fenn po raz kolejny obiecał sobie w duchu, że wyrwie temu człowiekowi nogi z [beeep], jeśli jeszcze raz go tak nazwie. Zamiast wprowadzić w życie swój ?niecny plan? zwolnił nieco kroku. Dla niego to nie robiło różnicy, ale dla człowieka była to najgorsza tortura. ? No szybciej, szybciej, SZYBCIEJ!

- Jak nie przestaniesz, to rzucę to całe ustrojstwo na ziemię i sam będziesz je niósł. ? burknął krasnolud. Godryk zamilkł, ale aż się w nim gotowało.

Po trzech kwadransach doszli do jamy. O dziwo człowiek był bardziej zmęczony niż krasnolud. Odpoczęli pół godziny, po czym zaczęli rozstawiać pułapkę. Fenn wbijał stalowe kołki w ścianę jaskini, podczas, gdy Godryk opowiadając bez wytchnienia co zrobi ze swoją połową złota mocował żelazną sieć. Dwie godziny później pułapka była gotowa. Łowcy smoków przywdziali żaroodporne pancerze i zgrali w kamień, nożyce, papier o to kto pójdzie na wabia. Wypadło na Godryka. Człowiek w milczeniu zapuścił się w cuchnące korytarze. Naciągnął kuszę i nałożył na nią bełt, poluzował pochwę przy pasie. Fakt bycia uzbrojonym wpływał na niego kojąco, mimo iż przeciwko smokowi mógł równie dobre ruszyć uzbrojony w topór dwuręczny, jak i w nóż - stwór nie zauważyłby różnicy. Zza pasa wydobył buteleczkę i popatrzył na zaklęcie które było w niej zamknięte. To było to. Rozbił ją o kamienną posadzkę i wyszeptał kilka słów. Z naczyńka wyleciał świetlisty obłok, który zawisł nad jego głową rozświetlając otaczające go ciemności. Wojownik ruszył przed siebie. Temperatura rosła z każdym krokiem. W końcu wszedł do jaskini, w której leżał zwinięty w kłębek smok, bestia była imponująca. Mimo młodego wieku miała ogromne rozmiary. Spała na niewielkim kopcu srebra. Człowiek chrząknął cichutko. Jedno oko wielkości jego rozwartej dłoni otworzyło się i spojrzało na niego wrzecionowatą źrenicą. Fala zimna przemknęła wzdłuż kręgosłupa Godryka i w dół jego przełyku. ?Kimże jesteś?? ? rozległo się w jego głowie. Ucieszył się. Bestia była naprawdę młoda, jeśli nie nauczyła się jeszcze języka mówionego. ?Czyżbyś był wysłannikiem? Przysłali kogoś nowego? Jeśli przynosisz srebro rzuć je na kupkę, a jeśli zwierzę daj mu czym po łbie i rzuć truchło tak, żebym mógł je dosięgnąć łapą.? Człowiek podniósł kuszę i strzelił potworowi w oko dokładnie w tym momencie, gdy ten je zamknął. Nie poczuł nawet uderzenia bełtu w twardą skórę. ?Jestem dzielnym rycerzem, który przybył by uwolnić tę krainę od ciebie pomiocie zła!? ? krzyknął łowca smoków w myślach w nadziei, że zwróci to uwagę bestii. Pomylił się. ?Spadaj, nie mam ochoty na pracowite wyciskanie cię ze zbroi, tylko po to, żeby uraczyć się niewielką ilością mięsa, które prawdopodobnie i tak jest łykowate.? ? odparł smok. ?A! Jeśli już jesteś to możesz mi łaskawie powiedzieć który dzisiaj jest?? ?Eee, dwunasty dzień kwietnia.? ? pomyślał zbity z tropu łowca smoków. ?CO!? I masz czelność budzić mnie o tej porze? Zmykaj do tej swojej małej norki.? Godryk zaklął w myślach, rozleniwiony smok był jeszcze gorszy od rozjuszonego. Pancerny, kolczasty kłębek był niemal całkiem odporny na jakiekolwiek ataki, jednocześnie za ciężki by móc go choćby przesunąć, aby zaatakować niemal niechronione podbrzusze. Fenn znowu miał rację. Ruszanie na smoki w tak wczesnych dniach wiosny było bezsensowne. Człowiek westchnął, wzruszył ramionami, podszedł do kupki ze srebrem, na której spał smok, zabrał ile mógł. I ruszył do wyjścia.

Jestem w trakcie pracy nad innym (o dwie klasy lepszym) opowiadaniem, ale jego nie wkleję bo stanowi spójną całość a jest go duuużo.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A oto moja "powiastka". ^^

"Mroczne czasy"

Część 1 rodziału I

-No więc tak... już od czterech lat prowadzimy wojnę z krasnoludami i co? Tracimy kolejne posterunki, zaczynają wyrzynać w pień nasze elfy. Czekam na wyjaśnienia. - Mówi Elnar.

Pierwszy głos zabrał Nelos.

-Nic nie możemy na to poradzić! Ich zbroje są zbyt silne, nasza broń ich nie pokona! - Lamentował.

-Zaczyna mnie to denerwować, jeśli nic nie poradzimy zniszczą nas do reszty. Co się stanie z naszymi fortecami z marmuru?! Są zbyt piękne, żeby je po prostu zniszczyć. Lecz już wiem, co trzeba zrobić...

"Czemu to akurat mnie musieli wysłać? Nie mogli posłać jakiegoś pachołka, tylko od razu księcia?!", myślał Lenor - książe Eldenu.

Lenor to wysoki elf, dosłownie i w przenośni. Jest bowiem elfem z klasy najwyższej, potomkiem poprzedniego króla. Na plecach nosi swój dalekosiężny łuk, z którym prawie nigdy się nie rozstawał. Ubrany w długą szatę, nie krępującą ruchów zmierzał w stronę Cahelonu - stolicy rasy, którą gardził, ludzi. Będąc koło bramy wręczył łapówkę strażnikom, bowiem wrota były ostatnio mało komu otwierane. Nie rozglądał się po mieście, tylko ruszył szybkim krokiem do zamku, w którym urzędował król. Dotarłszy do bram królewskiej siedziby pokazał wartownikom klejnoty, które opisał jako drogocenne. Mówił, że są podarunkiem dla króla. Wreszcie udało mu się uzyskać audiencję u "Najwyższego Władcy".

-Witaj... w jakiej sprawie przybyłeś? - zaczął Carnas, król.

- Jestem Lenor, książe Eldenu i nie będę się bawił w podchody. Mam propozycję nie do odrzucenia. Te klejnoty oraz góra innych - pokazał rubiny i szmaragdy - mogą być Wasze, jeśli udzielicie nam pomocy wojskowej. Walczymy przeciw krasnoludom i potrzebujemy wsparcia militarnego. Nie dajemy już rady utrzymywać naszych posterunków i dlatego Kowale - tak nazywano krasnoludów - masakrują nasze oddziały. - wyrecytował szybko elf.

-Hmmm... ile jesteście skłonni zaoferować tych klejnotów?

-Nasze skarbce będą stały dla was otworem, jeśli zaatakujecie krasnoludów i pomożecie nam bronić naszych granic.

-Wiesz co? Podoba mi się to. Pachołek! - krzyknął - Przynieś mi tu mapę.

Po chwili mapa była w rękach króla.

-Zaznacz mi tu gdzie mamy zaatakować. - powiedział do elfa.

Dobra. Góra pojutrze ma tu przybyć karawana ze złotem i klejnotami. Wtedy też wyruszymy na wyprawę wojenną. Zakładam, że nie spodziewają się nawet naszego ataku, to będzie proste.

Część 2 Rodziału I

Lenor jak najszybciej opuścił miasto i wyruszył w stronę drzew, ponieważ tylko koło nich czuł się dobrze. Idąc skrajem lasu zauważył, że na drodze stoi karawana kupiecka. Byli tam także uzbrojeni po zęby ludzie. Bohater wszedł na drzewo i próbował pochwycić rozmowę kupców z innymi. Usłyszał groźby, nie przejąłby się nimi, lecz zobaczył elfkę. "Skąd ona się tu wzięła? Powinna przecież być w Eldenie, lub w lesie.", pomyślał. Ściągnął łuk z pleców i wyciągnął strzałę z kołczanu. Założył ją i naciągnął cięciwę. Wycelował i wypuścił strzałę. "Trafiony, jeszcze... ilu?" Bandyci rzucili się na elfa. Zestrzelił jeszcze dwóch. Lecz nie miał ostatnio szczęścia. Nie zauważył kryjącego się kusznika, który mając celne oko zestrzelił go. Lenor spadł z drzewa. Rzezimieszki podbiegli do jego ciała i przekłuli go mieczami. Nie lubili jak ktoś się wtrąca. Wszystko poszło gładko, handlarze szybko oddali swój dobytek, ponieważ chcieli żyć. Zabrali wszystko, kupcom zostawili jedynie ubrania. Wieczorem jadąc drogą na zrabowanych koniach natknęli się podróżnika. Wydawał się bezbronny, więc ochoczo go napadnęli. Przechodnia nagle otoczyła czarna aura, jego dłonie zaczęły pokrywać długie pazury. Twarz zmieniła mu się w coś przypominające głowę psa, lub wilka. Po chwili pokrył się futrem. Bandyci zaczęli się zastanawiać "Co to jest?", ale nie mieli dużo czasu. Były podróżnik zaczął atakować ich pazurami i gryźć niebezpieczną paszczą. Zaraz po tym ataku nikt oprócz wilkołaka nie przeżył. Ach, jak szybko przemija życie... Potwór nie miał już zamiary przemieniać się spowrotem w człowieka. Biegiem na czterech łapach szybko dotarł do bram miasta, które o dziwo były otwarte. Wparował do środka i zaczęła się RZEŹ. Broń ludzi w magiczny sposób odbijała się od zwierzęcia. Nikt nie mógł sobie z nim poradzić. Z miastem nie miał problemów. Nikt nie przeżył. Teraz był czas na zamek. Ludzie widząc co się stało z miastem zabartkadowali się za murami. Oderwał sobie trochę skóry i podzielił ten kawałek na cztery części. Rzucił je na ziemię, a z nich powstały małe wilkołaki. Kazał im otoczyć twierdzę z połnocy, południa, wschodu i zachodu. Kazał im zawyć, kiedy przybędą na swoje miejsca. W błyskawicznym tempie wykonały rozkaz. Usłyszał wycie.

-Nell gree' niso! - wykrzyczał zaklęcie.

Nagle zrobiło się ciemno. Miasto zaczęło płonąć, ale to nie był zwykły ogień. To była Czarna Śmierć - zaklęcie znane tylko trzem nekromantom. Zaklęcie uwalniało także armię demonów, które pustoszyły wszystko co znajdą na drodze. Oczywiście muszą słuchać przyzywającego. Potwory nie opuściły miasta, dopóki nie zniszczyły wszystkiego.

Część 3 rodziału I

Człowiek-potwór powolnym krokiem przmieszczał się w kierunku stolicy elfów. Nie był jakimś zwykłym wilkołakiem żądnym krwi. Z wyglądu przypominał uczonego... którym był. Z początku interesował się magią, której chciał użyć do dobrych celów typu leczenie chorób i przedłużanie życia. Zrezygnował z tego. Czarów użył, żeby uczynić się nieśmiertelnym i otoczyć swoje ciało niezniszczalną powłoką. Jego uwagę przyciągała teraz czarna magia i nekromancja. Był w stanie przyzywać całe armie demonów, a z cmentarza siedzibę zombie.

Leniwie przesuwając się po drodze zauważył bandytów atakujących przypadkowych przechodniów. Nie zainteresowało go to. Znudzony tym ciągłym chodem postanowił przyśpieszyć.

-Rene tus! - wykrzyczał zaklęcie

Przemienił się w nietoperza i w mgnieniu oka szybował nad drogą. Mijał małe osady, niektóre zostały przez niego spalone. Jego droga to Śmierc. Zawsze szedł po trupach. Z naciskiem na "trupy". Zniszczone wsie, miasta... niezliczone. Dziwne, ze zawsze atakował tylko ludzi. Więc dlaczego leciał zaatakować elfy? Nudziło mu się i chciał pomordować coś innego niż tylko ludzi.

Dotarłwszy pod mury miasta Łowców - tak nazywano elfy - zaczął zabijać. Łucznicy próbowali zabić nekromantę, lecz nie udało im się. Pakt, który czarodziej zawarł z szatanem pozwolił mu zesłać meteor, który uderzył w miasto. Nigdy nie lubiał się powtarzać. Zamiast Czarnej Śmierci, teraz użył czegoś oryginalniejszego.

-Rizo neste! - usłyszały żyjące elfy.

Pojawił się ogromny portal, z którego wyłaniała się ogromna ilość olbrzymów. Miasto zostało zniszczone. Odwołał olbrzymy, ponieważ został do sforsowania tylko zamek królewski. "Niby piękny ten marmur... ale nie dla mnie". Podszedł pod mur siedziby Elnara i uderzył w ścianę budynku, który w mgnieniu oka zawalił się. Używając telekinezy odrzucił gruzy na bok. Przemienił się w wilkołaka i szybko podbiegł do trzęsącego się króla.

-Kim jesteś?! - zakrzyczal Elnar.

Straż królewska zaatakowała wilkołaka. On stojąc w miejscu zaczął monolog.

-Jestem Apokalipsą. Nikt mnie nie pokona, zniszczę wszystko. Posiadam wszechpotężne moce, którymi mogę cały świat zniszczyć w mgnieniu oka. Lecz nie zrobię tego. Wolę demolować i zabijać wszystkie rasy po kolei. Bez królów i władców nie będą umieli się zorganizować i po jakimś czasie upadną. Mi pasuje taka perspektywa.

Czarodziej pstryknął palcami. Elfom zaczęło brakować wody i po chwili "uschnęli". "Chyba się tu rozgoszczę...", pomyślał. Zagwizdał. Miasto wyglądało teraz na siedzibę demonów. Wszędzie czarno i mrocznie. Mury całe we krwi. Nekromanta uderzył pięścią w ziemię. Z ziemi powstały ciała zmarłych elfów, a słońce przesłonił księżyc.

"Nadchodzi nowa era..." pomyślał czarownik.

Koniec rodziału

Prosiłbym o ocenę. ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prosiłeś o komentarz, proszę - opowiadanie całkiem zgrabne, aczkolwiek zauważyłem pewien irytujący problem. Wszystko dzieje się za szybko: "Poszedł do miasta, doszedł do miasta, wymordował miasto". Za mało opisów, czy dialogów. Mam wrażenie, że to częste u początkujących pisarzy, bo też tak miałem :rolleyes: I język trochę kolokwialny, ale to już moje malkontenctwo.

Pomysł fajny (nie lubię elfów, a tu ginęły w dużych ilościach :>), ale nad techniką mógłbyś jeszcze trochę popracować. Tyle. Pisz dalej, życzę ci sukcesów :)

Edytowano przez Soutys
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy wolno tutaj zamieszczac recenzje gier? Cos mi sie daawno temu snilo, ze zdawalo mi sie, iz chyba przeczytalem cos, co mozliwe ze swiadczylo o zakazie zamieszczania na forum recenzji gier. Podobno nigdy nie wiadomo, czy autor jest wlascicielem oryginalnej wersji recenzowanej przez niego gry, przez co zamieszczanie recenzji gier jest zabronione.

Czy dobrze pamietam teoretycznie przeze mnie przeczytany kiedys dawno temu tekst?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Proszę, moje opowiadanie.

JABŁKA I POMARAŃCZE

Słońce jeszcze świeciło, gdy Tommy wracał długą ulicą do domu po wypadzie na miasto z przyjaciółmi. Uwielbiał wałęsać się z najlepszymi kumplami to tu, to tam, razem rzucać kamieniami w ptaki, dokuczać biedakom, powyzywać Żydów, nazwać jakiegoś przechodnia gejem. Wiecie, standard.

Tommy miał lat osiemnaście, był wysokim, wysportowanym młodzieńcem o piwnych oczach, szerokim nosie i elegancko przystrzyżonych włosach. Szedł powoli ubrany na sportowo w białe halówki i dres, wiąż wspominając minione chwile.

Po drodze spotkał biedaka. Nie omieszkał napluć mu w twarz i zasadzić paru kopów. Ot, że biedak, każdy rozumie.

Słońce już powoli zachodziło, lecz mimo to dalej było ciepło i choć to dość dziwne, dało się zauważyć pierwsze dwie gwiazdki na niebie. Ulica była pusta, więc nic nie rozpraszało Tommy?ego i nie odwracało jego uwago od własnych myśli.

Nagle jednak coś uderzyło go w twarz. Upadł.

Gdy się otrząsnął był w szoku.

- Co do cholery? ? pomyślał sobie.

Wstał. Przed nim nie było nikogo, za nim też nie.

- Dziwne.

Postanowił iść dalej, lecz gdy zrobił dwa kroki coś z znowu go uderzyło, tym razem lżej, więc tylko lekko się odsunął. Wyciągnął rękę i napotkał na swojej drodze opór. Sięgnął drugą. To samo.

Okazało się, ze oto znajduje się przed nim niewidzialna ściana, która, im dalej ruszał dłońmi, wydawała się nie mieć końca.

- Co do cholery? ? powtórzył już na głos ? Zablokowali czymś drogę? Przecież nie ma robót drogowych ? To była pierwsza myśl jaka przyszła mu do głowy. Ale ściana nie była jednak całkowicie przezroczysta. Na tle białego budynku, w miejscu, gdzie znajdowała się jezdnia, ujrzał srebrną, okrągłą klamkę. Spojrzał w obie strony, ale było to niepotrzebne bowiem na ulicy nie było nikogo. W końcu złapał za klamkę i ją obrócił.

Jezdnia rozciągała się dalej, gdy zebrał się na odwagę i zrobił kilka kroków. Wtedy drzwi się zamknęły, a z wewnątrz nie było klamki. Pytanie ?co do cholery?? nasunęło się ponownie. Nie wiedział czy ma odczuwać strach, czy może wybuchnąć śmiechem. Ale czego miał się obawiać?

Przecież słońce dalej świeci.

Prawda?

Słońca nie było, pozostała po nim jedynie czerwona poświata zachodu, teraz jakby wydobywająca się z nicości. Chmury poczęły się łączyć i coraz szybciej przybliżać, stały się czarne i zwiastowały burzę. Gdy znalazły się nad jego głową, tak blisko, że wydawałoby się, iż można ich dosięgnąć, Tommy usłyszał deszcz. Słyszał jak drobne krople rozbijają się o asfalt.

Lecz deszcz nie padał, nie widział go, nie poczuł na skórze.

To zdało mu się niedorzeczne, lecz było jak najbardziej realne.

Tak jak te wielkie jabłka i pomarańcze, które pędem toczyły się w jego stronę.

Nie wiedział dokąd uciekać, ale na jego szczęście nie było to konieczne. Nadnaturalnej wielkości owoce ominęły go, odbiły się od niewidzialnej ściany i wróciły tą samą drogą skąd przybyły.

Zaraz potem ziemia zaczęła się trząść. Tommy ledwo utrzymywał równowagę, ale w końcu upadł na plecy. Wtedy zauważył jak spod asfaltu wyrasta coś na kształt wielkiego klocka, który wzbijał się aż do nieba. Po chwili wyrósł drugi, trzeci i czwarty, aż w końcu wyrósł ten, na którym siedział Tommy.

Serce podskoczyło mu do gardła, gdy wgnieciony w czubek zimnego klocka, wzbijał się coraz wyżej w stronę nieba. Dotarł do chmur, tych, z których padał ?fałszywy? deszcz. Gdy klocek gwałtownie się zatrzymał, Tommy wciąż za nim leżał, nie mogąc uwierzyć co tutaj robi i co się właściwie dzieje. Nieistniejące błyskawice świeciły niczym tysiące latarek, lecz mimo to na ich widok nie musiał zamykać ani nawet mrużyć oczu. Po jakimś czasie klocki ukształtowały się w schody, które stopniowo prowadziły coraz wyżej. Nie mając innej drogi Tommy postanowił z nich skorzystać.

Choć był na wysokości kilku tysięcy metrów nad poziomem morza, nie odczuł nagłej zmiany temperatury i powietrza, wręcz przeciwnie, zdawało mu się ono równie lekkie i przyjemnie jakby tuż obok był ocean. Chmury były miękkie jak wata, gdy wyciągnął rękę i ich dotykał, a błyskające piorunu jedynie ogrzewały jego dłoń.

W końcu chmury się rozstąpiły i na horyzoncie widać było już ostatni schodek...

...który prowadził donikąd.

Tommy sięgnął butem jego krawędzi. Skoczył.

Spadał wprost w stronę zniszczonej jezdni, lecz teraz już nie odczuwał żadnego lęku. Tylko spadał.

Gdy uderzył w beton, wydał mu się równie miękki jak napompowany materac. Szybko wstał i widząc toczące się w kółko owoce, postanowił złapać okazję i wskoczył na jedną z pomarańczy. Ku jego zaskoczeniu utrzymanie równowagi nie sprawiło mu żadnego problemu.

Wtedy z nieba spadły gwiazdy i poczęły latać na wszystkie strony. Były takie jak w kreskówkach, miały pięć rogów, lśniły jasnym blaskiem i zostawiały za sobą gwieździsty pył.

Tommy złapał taką gwiazdę i usiadłszy na jej grzbiecie, raz jeszcze wzbił się w przestworza. Zdawało mu się, że czuje każdy nerw na swoim ciele. I nie interesował go czas ani logika, ponieważ one tu nie istniały.

Po raz ostatni zeskoczył z gwiazdy i znów spadał. Teraz mógł sięgnąć wzrokiem prawie cały świat i wydał mu się on mały niczym jabłko.

Więc wziął to jabłko i je ugryzł. Smakowało wybornie.

Słońce jeszcze świeciło, gdy Tommy wracał długą ulicą do domu po wypadzie na miasto ze swoimi przyjaciółmi.

Po drodze spotkał biedaka i zrobiło mu się go żal. Podszedł do niego, pomógł mu wstać i otrzepał go z brudu.

A potem kopnął go w dupę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To moja 1 opowieść więc proszę o wyrozumiałość. :) Była pisana 2 lata temu.

Rozdział 1

Był to dzień jak każdy w tym mieście i żaden z mieszkańców nieprzewidywał tego,co się miało zdarzyć.

Wczesnym popołudniem do karczy wszedł półbóg (ich odziały pilnowały miasta przed nieproszonymi gośćmi)

Vin,i jak codzień zamówił swój ulubiony napój dosiadając się do bohaterów wojny pod Xerskim Wąwozem.

Karczma była pełna ludzi,ponieważ była wyprzedaż Wixianskiego rumu.Wesołą zabawę przerwał dzwięk

dery-mitycznej broni.Wszystkie oczy ucztujących były zwrócone na Vina,który leżał martwy na stołku przy

stoliku.Gdy inni półbogowie o tym się dowiedzieli wpadli w szał,zaczeli niszczyć Xerksie i zabijać jej mieszkańców.

Nieliczni którzy przeżyli pouciekali do pobliskich lasów i jaskiń,półbogowie aby mieć 100%-ową pewnośc że nikt nie

wróci do miasta rzucili na nie klątwę.Miasto zostało otoczone barierą i zapadło się pod ziemię.W tym czasie

morderca półboga Vina zmierzał do swej kryjówki.Zen po śmierci swej ofiary był zadowolony z udanego

zlecenia,ale nie wiedział jeszcze co tak naprawdę zrobił...

I od razu 2 rozdział

Dochodząc do swej kryjówki obejrzał sie za siebie widząc unoszący się dym daleko w okolicach miasta.

-Co tam sie dzieje? Muszę sprawdzić, jutro tam zajrzę.

Siadając na wygodnym fotelu w wnętrzu swego domu czekał aż przybędzie człowiek który zlecił mu zabójstwo.

Po dwóch godzinach wtał i jeszcze raz obejrzał się w stronę dymu, który juz zaczął się robic bardziej

przejrzysty. Zen nie bardzo wiedział co o tym sądzić, więc postanowił nie zwlekać i ruszył w stronę miasta.

Gdy był w połowie drogi zauważył nieznaną wcześniej rasę, jej przedstawiciele wyglądali jak skrzyżowanie

smoka i człowieka. Niedaleko tej rasy stali dwaj obywatele Aksenu, zwykli ludzie którzy rozmawiali ze sobą.

-Słyszałeś co się stało w Xsersii?

-Nie a co?

-Podobno zabito półboga, niechciałbym byc w skórze tego kto to zrobił.

-Tak ma przejebane... Słyszałeś to? Dragonici tu idą w nogi !!!

Jeden z Dragonitów zauważył uciekajacych ludzi i ruszył za nimi. Jako że umiał on latać z łatwością ich

wyprzedził i przeciął drogę ucieczki. Jego towarzysze widząc to ruszyli za nim do dwójki przerażonych ludzi.

Zen nie lubił ingerowac w nie soje sprawy, więc ruszył dalej. Będąc niecały kilometr od miasta stanął aby

odpocząć. Ni stąd ni z owąd przed Zenem otworzył się portal i wyszedł z niego mag. Patrząc na jego

śnieżno białą szatę i przepływające po dłoniach pioruny można się było domyślić że był on bardzo potężny.

-Witaj Zenie dopuściłeś się okropnej zbrodni, poluja na ciebie wszyscy półbogowie, a człowiek który zlecił

ci to zadanie był wysłannikiem zakonu Qentis. Choć ze mną a możemy jeszcze wszystko naprawić i

uratować twoje nędzne życie.

-Portale, zakony, naprawiać o co ci chodzi wykonałem tylko zlecenie. Taką mam pracę nic na to nie

poradzę.

-Widzę że cie będę musiał zmusić... Abaqis kontran!!!

Po tych słowach Zen zmienił się w psa, małego bezbronnego kundla.

-Choć za mna a cię odmienię. Hahahaha!!!

Zen potakując głową zaszczekał i ruszył za magiem do teleportu nie wiedząc co bedzie musiał przeżyć

po drugiej stronie...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zapomniałbym tytuł tych wypocin to Xersia :)

Rozdział 3

Po przejściu przez teleport znaleźli się w sali, gdzie było pełno stołów, regałów i eliksirów.

Zen obrócił sie w stronę teleportu i ze zdziwieniem spostrzegł że juz go tam nie ma. Mag

dotrzymał obietnicy i zmienił zabójcy znów w człowieka.

-Gdzie jesteśmy? -spytał Zen

-W moim domu w Xersii.

-Przeciez Xersia została zniszczona.

-W przyszłości tak, my jesteśmy w czasie gdy dopiero za tydzień wykonasz swoje zlecenie.

-Jesteśmy w przeszłości? Jakim cudem?

-Dowiesz się w swoim czasie teraz trzymaj i zanies to dowódcy straży półbogów.-to powiedziawszy

mag wręczył Zenowi list po czym poszedł do piwnicy zamykając drzwi na klucz. Zabójca włożył list

do kieszeni i ruszył na miasto. Po zakupie broni na targu przypomniał sobie o liście otrzymanym od

maga.

-E tam, ide do mojej kryjówki.-to mówiąc wrzucił list do kosza i wyszedł z miasta. Gdy zniknął za

bramą w zaułku pojawił się mag, wyjął list z kosza i zniknął. Przed kryjówką Zen przysiadł i myślał.

-Jestem tydzień przed tamtymi wydarzeniami, więc ten człowiek przyjdzie do mnie idealnie o 6 rano.

Poczekam tu na niego i załatwię z nim te sprawę inaczej. Zbyt dużo ludzi, prawych ludzi ucierpiało

przeze mnie.

W tym momencie pojawił się u niego mag który usiadł obok na kamieniu.

-Nie dostarczyłeś listu dowódcy straży, dlaczego?

-A co mnie obchodzi jakiś list ja muszę naprawić to co zrobiłem.

-Kiedy przyjdzie do ciebie człowiek z Qentis?

-Jutro o 6. Ale nie przyjmę od niego tego zlecenia.

-Przyjmij je a potem śledź tego człowieka, ale uważaj oni nie są zwykłymi ludźmi lepiej słyszą,widzą

i potrafią omamić swoja ofiarę.Dlatego pozostawaj z tyłu o jakieś 20m, wtedy nie powinien cię już

widzieć.

-Nie są zwykłymi ludźmi? Więc kim?

-Nikt dokładnie nie wie kim są, wtępując do zakonu są zwykłymi ludźmi ale przechodzą potem mutacje.

Wszczepiają im różne wywary i eliksiry polepszające ich zmysły.Słabi ludzie nie umią nad sobą

zapanować po tych mutacjach, ale silni i wytrzymali są po nich bardzo potężni.

Nadeszła noc, Zen poszedł spać gdyż nazajutrz zacznie się robić gorąco...

Rozdział 4

Tak jak poprzednio do Zena przyszedł zakapturzony człowiek i tak samo zlecił mu zabójstwo półboga:

-Witaj, podobno jesteś dobry w swym fachu. Mam dla ciebie zadanie dobrze płatne.

-Tak? Jakie?-odpowiedział Zen tak jak poprzednio

-Pozbądź sie człowieka imieniem Vin który zawsze rano zagląda do knajpy w Xersii.

-Dobra ile zapłacicie?

-200000 xersinów za dobrze wykonaną robotę.

Zen przypomniał sobie że wcześniej dawali tylko 20000 więc zaczął podejrzewać że coś jest nie tak,

ale kontynuował dialog:

-Dobra biorę tę robotę gdzie mam odebrać pieniądze?

-Nigdzie-powiedział człowiek. Zaczyjąc się mutować kontynuował demonicznym głosem:

-Myślałeś że nas wykiwasz? Że nie wiemy że cofnąłeś się w czasie? Mogłeś się nie wtrącać a teraz zginiesz!

Demon szybkim ruchem uderzył Zena który padł na ziemię. Ledwo się podniósł i próbował sięgnąć po broń

lecz demon mu na to nie pozwolił, wyrzucając go z jego kryjówki na polanę. Nagle poczuł jakiś dziwny przypływ

sił i podnosząc się ruszył na demona z gołymi rękami. Był tak wściekły że energia którą posiadał wychodziła z jego

ciała i przepływała mu pod dłoniach. Chwycił 2 razy wiekszego od siebie potwora i rzucił nim z całej siły

w ziemię. Demon aż zaskowyczał i powoli opuszczały go siły, zaczął coraz bardziej przypominać człowieka.

Człowiek w kapturze zniknął jakby sie rozpłynął w powietrzu, a Zen nie wytzymując tak potężnego

przypływu energii poadł na ziemię, jakby martwy. Chwilę po tym wydarzeniu w domu maga pojawili sie także

zakapturzeni ludzie, ale on mógł się ratować ucieczką dzięki magii teleportów. Szukając Zena obrzedł całe miasto

i i nieznajdując go nigdzie wyruszył w teren, odnajdując go dopiero po 2 dniach poszukiwań. Niestety czas zrobił swoje

i mag przybył za późno, Zen już nie żył.

-Cholera za późno

Tymczasem Zen się obudził, lecz nie był już tam gdzie leżał wcześniej. Był w miejscu dziwnym, wszędzie było mgliście

i niezwykle trudno było coś zobaczyć.

-Gdzie ja jestem? Chwilę walczyłem z demonem, poczułem jakiś nagły przypływ mocy, a potem... Potem znalezłem się tutaj

Hej, a co to?-powiedział zauważywszy dziwne światło, po czym podrzedł bliżej. Jego oczom ukazał się wielki znicz płonący

białym ogniem. Nie wiedząc co to jest zaczął sie uważnie przyglądać okolicy. Nagle z mgły wyłoniła się jakaś postać

wykonała szybkie cięcie w ramię Zena i znikła.

-Co to było?-powiedział znowu dostając cięcie.

-Szybko jakaś broń-chwycił za za biały pogrzebać oparty o znicz-pokaż się tchórzu i walcz!!!

-Co?!Tchórzu?!-powiedziała i oczom bohatera ukazał się człowiek jakby płonący ogniem ze znicza, jego oczy były całkiem

białe jakby ktoś panował nad jego umysłem.Ale jego zdolności i niespotykana szybkość budziła respekt i Zen bał się swego

przeciwnika.Po chwili spoglądania ruszył do ataku iderzając to coś z całej siły pogrzebaczem i zaobserwował że część

płomienia została pochłonięta do pogrzebacza a tajemnicza postać osłabła.Zaczęła się walka, Zen uderzał mocnymi i

precyzyjnymi atakami lecz ciężko mu było trafić, nie był zbyt dobry w otwartej walce był zabójcą atakował z zaskoczenia.

Walczył aż poczuł zmęczenie postać wyglądała jakby tylko na to czekała, ruszyła do ataku wyglądało to na koniec Zena

w tym świecie. Postać już miała wbić swoje pazury w ciało Zena, już miała go rozerwać na strzępy, już miała go zabić,

ale w ostatniej chwili zniknęła po prostu rozpłynęła się w powietrzu.

-Co się stało? Gdzie to coś czymkolwiek było jest?-bohater zdziwiny zauważył błysk na pogrzebaczu i płomień płonący na nim.

Przyjrzawszy się bliżej zniczowi zauważył napis: znicz i pogrzebacz dusz.Tylko wybraniec może użyć pogrzebacza i wypędzić

dusze z naszego miasta.

-Miasta?Przecież tu jest sama mgła...ech nieważne coś czuję że sie o tym niedługo więcej dowiem.

Prosze :D jeśli nadal się będzie podobać zamieszczę dalszą część

Edytowano przez Maszkytny
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wydawało mi się, że piątek będzie jak najbardziej normalnym dniem. jak zwykle wstałem zaspany z lozka i odruchowo wlaczylem komputer. Poszedlem cos zjesc, a kiedy wrocilem, na gg pojawila sie wiadomosc od Asi. Brzmiala ona jakos tak " czesc wojtek, sluchaj, dzis bede ogladala nowe mieszkanie w sopocie, bede wolna o 15.30, takze jakbys mial ochote, to mozemy gdzies sie przejsc" Odpowiedzialem, jasne, spoko, mam nadzieje , ze sie wyrobie. " no to jstesmy umowieni, w razie czego jak bede mogla sie spoznic, to napisze esa. Pa, 3m sie ja juz musze isc do pracy"

Na mojej twarzy pojawil sie usmiech. Wow, pierwsze spotkanie od tak dlugiego czasu. Ubralem nowa bluze i z z trudem wepchnalem soczewke do lewego oka. czemu akurat zawsze mam problemy z lewym?

Mijala godzina za godzina, a do 15.30 bylo jeszcze daleko. Ogladnalem jakis film, nie pamietam juz jaki, pewnie Szeregowca Ryana. Swoja droga bardzo ciekawy.

Wreszcie nastala 15.00, ubralem sie i biegiem na autobus.10 minut pozniej znalazlem sie pod manhattanem. do umowionego spotkania bylo jeszcze daleko, wiec z ciekawosci pochodzilem troche po sklepach. Spotkalem kolege ze sredniej szkoly, wlasnie niedawno z wojska wrocil, zamienilismy kilka slow i podalismy sobie rece na dowidzenia. Stojac pod wejsciem i palac jednego papierosa za drugim wreszcie Ja zobaczylem. Szla z gracja i powolnym krokiem. Miala na sobie jasnobrazowe buty, ciemne spodnie i ciemna drelichowa kurtke. Stanela przede mna i powiedziala z usmiechem " Czesc". Usmiechnalem sie do niej i powiedzialem, ze bardzo mi milo Ja widziec." Chodz gdzies idziemy, zimno sie robi.

Przy Manhattanie znajduje sie niewielki pub w stylu angielskim, sciany oraz podloga sa wylozone ciemnym drewnem, na scianach widnialy angielskie plakaty, reklamy i wycinki z gazet. No i jak to przystalo na nowoczesny lokal, wszystkie kasy byly dotykowe. Usiedlismy w ostatniej malej sali obok siebie jak para, a nie po przeciwnej stronie stolu. Zamowilismy dwa piwa, Asia wypila swoje szybciej, zanim ja zdazylem wypic kilka lykow. W pewnym momencie nasza rozmowa zeszla na temat bylych partnerow. Asia posmutniala opowiadajac o swoim, ja sie poplakalem opowiadajac o swoich nieszczesliwych milosciach. Asi chlopak nazywal sie Michal, byl nalogowym hazardzista, alkoholikiem, zdradzal Ja przy kazdej okazji i czasem bylo tak, ze nie panowal nad swoimi nerwami i Ja kilkakrotnie uderzyl. Byla z nim 6 lat, mieszkala od 3 a rok temu z nim zerwala, nie mogac zniesc tego bolu. Powiedziala, ze nadal sa przyjaciolmi, podczas naszego spotkania kilkakrotnie wysylal jej sms z glupimi tekstami w stylu " wlasnie wyrwalem jakas babeczke i wlasnie jade z nia do domu"

Jesli chodzi o mnie, to sie rozkleilem. Zaczalem plakac, ze nigdy nie zaznalem prawdziwego szczescia, ze w zasadzie nigdy nie mialem prawdziwego przyjaciela, ze kiedys bylem w zlym towarzystwie, ze bylo mi zle, ze pragne kogos pokochac, oraz ze praktycznie najwazniejsza rzecza po seksie jest to, ze jak sie obudzisz, to czujesz na sobie oddech partnera, ze mozesz patrzec jak spi wtulony w ciebie, ze jak sie obudzi, to mozesz go pocalowac, oraz kochac sie znowu. Plakalem strasznie, a Ona patrzyla na mnie swoimi pieknymi oczami. Przytulila mnie, a ja zaczalem calowac jej szyje. Powiem szczerze , ze nawet przez mysl mi nie przyszlo, aby potraktowac Ja jako obiekt seksualny. Po prostu bliski przyjaciel, ktory pomoze zawsze, kiedy bede tego potrzebowal, przytuli, kiedy bedzie mi smutno, powie kilka milych i cieplych slow. Po prostu, ze bedzie. Klne sie na Boga, ze gdyby nie zabrala mnie tamtej nocy do siebie, bym sie zabil. SZCZERZE TO MOWIE.

Przytulila mnie, a ja powiedzialem aby nie przestawala. Lokal juz zamykano, nawet nie wiedzialem, jak bardzo szybko minal mi z Nia czas. Udalismy sie do Kojota. Ja juz nie moglem wiecej wlac w siebie piwa, bolala mnie glowa, wiec wzialem tylko herbate. Znowu zaczalem plakac i wtedy ... nie wiem czy to wina alkoholu czy nie, ale powiedzialem jej, ze sie w niej zakochalem. Jak ktos jest pijany, to mowi to, co slina mu na jezyk przyniesie. i nie klamie wtedy, tylko mowi prawde.

Przez zaplakane oczy widzialem jej twarz, do dzisiaj pamietam kolor jej oczu. Zielone, tak jak moje. Wplotlem swoje palce miedzy jej, i w tym momencie poczulem sie strasznie sentymentalnie. Wpatrywalem sie w jej zgrabnie i chude palce, czulem zapach jej perfum, patrzylem na jej szyje, po prostu poczulem sie cudownie. Glownie w lokalu siedzieli faceci i patrzyli sie na nas jak na idiotow, widzieli ze plakalem, ale zaden z nich sie nie zasmial. Po prostu wiedzieli.

po chwili powiedziala " chodz, dzis do mnie"

Zgodzilem sie.

Wynajmowala mieszkanie na Zabiance, ulica chyba Rybakow. Pamietam nawet jej kod do domofonu 6*1076

Zaprosila mnie do kuchni i wypilismy herbate. Byla to zwykla herbata, jedna z tanszych, taka w woreczkach. Mowila ze nie wie czemu, ale bardzo ja lubi. Ja odparlem, ze ma racje i ze ta herbata jest super. W jej pokoju panowal porzadek, poza zdjeciami lezacymi na stole. Wlasnie, pierwsze co, to powiedziala, ze chce mi pokazac zdjecia swoich przyjaciol.

Potem poszla sie umyc, jak weszla z powrotem do pokoju powiedziala, ze jak chce to moge wziac prysznic. Dala mi pieknie pachnacy recznik ktorego zapach pamietam do dzis, oraz troche za ciasne spodnie do spania.

Chcialem sie polozyc na ziemi, i prosilem Ja o poduszke, odparla, ze moze lozko jest niewygodne, ale pomiesci dwie osoby. Polozylem sie w jednym kacie, a Ona w drugim. Po chwili sie do mnie przytulila, a ja poczulem zapach Jej wlosow. " Nie wachaj moich wlosow- powiedziala, strasznie fajkami smierdza"

" Nie smierdza, pachna"- powiedzialem.

Lezalem tak moze z godzine, w momencie gdy nagle poczulem jej pocalunek, odpowiedzialem tym samym. polozyla sie na mnie i zaczela mnie calowac po calej twarzy.Boze:(. Calowalem jej usta, szyje, dawno nie bylem tak blisko z kobieta.

Ta noc nalezala do nas...

W koncu zasnelismy.

Obudzilem sie nad ranem. Lezala obok mnie, nie spala. Chcialem ja przytulic do siebie, poznac na nowo to uczucie, ktorego dawno nie zaznalem, lecz odepchnela moja reke i powiedziala " przestan"

W tym momencie wstala i zaczela malowac paznokcie mowiac "Yilmaz, wiesz, ze to bylo nasze ostatnie spotkanie. Ja chce rzucic prace i studia i wracam z powrotem do Wloclawka do Michala. Ja go kocham"

Poczulem sie tak, jak gdyby ktos [beeep]al mi obuchem w leb. Wciaz majac w mojej glowie wspomnienia ubieglej nocy, poczulem sie strasznie.

" ubierz sie juz, spiesze sie do pracy"- powiedziala zimno.

Po drodze wstapila do kiosku i kupila gumy do zucia, dala mi jedna. Moze to i glupie, ale ten papierek po gumie wkleilem do dziennika, ktorego prowadze od podstawowki. Spoznilismy sie na kolejke, teraz miala na mnie sporegio nerwa. Nie odezwala sie ani slowem, patrzyla sie tylko gdzies w martwy punkt na przystanku skm na Zabiance.

Wysiadlem wczesniej niz ona. Na pozegnanie powiedzialem cos w stylu " tu nasze drogi sie rozchodza, tak?". Milczala, skinela tylko glowa. Pocalowalem ja w policzek, ale tego nie odwzajemnila. Jej policzek byl zimny. Potem przez cala droge do domu, stado mysli kotlowalo mi sie w glowie. Ostatnia rzecza jaka zapamietalem bylo to, ze malowala paznokcie, oraz na nogach miala takie smieszne zielone kapcie w ksztalcie krolika. Pomyslalem, ze bardzo mi tego bedzie brakowalo, ze to wlasnie nie jej, lecz tych glupich zielonych kapci. pamietam do dzis rozklad jej pokoju, gdzie trzymala ubrania, jakiego miala laptopa, ze palila przy oknie, ze dala mi herbate w niebieskim kubku, ze moje ubranie przesiaknelo jej zapachem, ze nigdy nie bede pral tej koszulki, ze jak bedzie mi smutno, to po prostu przytkne ja do nosa i bede wdychal jej zapach, ze ta koszulka mnie pochlonie i znajde sie w innym swiecie, gdzie ona bedzie, bede pamietal, ze spala takze z misiem, ktorego miala w Anglii w pracy..... Ze po prostu bedzie.

Edytowano przez Yilmaz
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dawno nie pisałem. Opowiadanie w swej pierwotnej wersji pisane jest jako prolog do profilu w grze via www. Zamiast słowa Bóg, użyłem tam nazwy własnej wymyślonej przez Tolkiena - Eru. Lacrim, jak nielicznym wiadomo to mój nick, zarówno w tej grze, jak i na większości stron. Marduk to jeden z Bogów, patron magii, jednak imię w tym opowiadaniu nie ma nic wspólnego z owym Bogiem. BBCODE użyłem tylko i wyłącznie po to, by uprzyjemnić wam czytanie.

Wszelkie oceny, poprawki, jak i wszelka krytyka mile widziana.

Nowe życie

Męstwo i radość to obowiązki życia.

~Selma Lagerlöf

I

- Dobądź miecza, młodzieńcze. - Zawołał mistrz.

Posłusznie chwycił za rękojeść i obnażył ostrze.

- Walcz, tak jak Cię uczyłem! - Rozkazał starzec.

Lacrim zaczął pierwszy. To było błędem. Chciał uderzyć z góry, jednak gdy zbierał się do skoku, poczuł nogę na swej klatce piersiowej. Runął z impetem na ziemię.

- Tylko na tyle Cię stać? - Zaśmiał się mężczyzna.

On nie odpowiedział, zebrał się migiem z ziemi obolały. Otrzepał ramiona z kurzu i chwycił broń oburącz.

Staruszek zaatakował. Chciał wbić się w niego barkiem, w momencie gdy zajęty był obmyślaniem strategi. Mistrz był szybki, jednak nie na tyle, by młodzieniec nie zdołał uciec przed nim piruetem. Lacrim chciał odepchnąć go nogą lecz nie zdążył. Mężczyzna odwrócił się w jego stronę z uśmiechem na twarzy.

- Dobrze! Świetnie! Jednak to za mało. - Ryknął na niego, po czym ruszył z kopyta w jego stronę. Atakował z dołu, lekko pochylony. Młodzian przeskoczył nad niskim cięciem, tracąc rytm lekkim zachwianiem. Staruszek to wykorzystał. Szybki piruet i pięcie w plecy. Lacrim szybko przykucnął. Miecz przeleciał mu nad głową. Migiem wstał i powtórzył ruch nauczyciela. Piruet, początkowo atakując łeb, by po chwili ostrze uderzyło starca w brzuch. Dziadek zakrztusił się. Całe szczęście walczyli na tępe miecze.

- To jeszcze nie koniec. - Warknął i krztusząc się uderzył go z pięści w nos. Wyprostował się z spojrzał na niego z góry, po czym przystąpił kilka kroków. Błąd. Młodzian zemścił się za pierwszy ruch kopniakiem w sam środek klatki. Chwilę leżał wypluwając krew, zaś staruszek krztusił się jeszcze bardziej. Próbował wstać, jednak Lacrim przysunął się doń i podhaczył. Wstał migiem i przyłożył mu ostrze do krtani.

- W-y-g-r-a-ł-e-ś! - Wymamrotał nie mogąc nabrać powietrza. - Podnieś mnie!

Lacrim wyrzucił broń na ziemię i podniósł starca. Odsunął się dla bezpieczeństwa. Mistrz był lekko niezrównoważony, zawsze mógł dostać od niego po pysku, albo co gorzej nasłuchać się opowieści o czasach wielkich bitew, w których brał udział.

II

- Sądzę, że jesteś już gotowy...

- Mistrzu...

- Milcz gdy mówię! Sądzę, że jesteś gotów, jednak nie zaprzestawaj ćwiczeń. To, że dałeś mi radę nie czyni Cię bohaterem. - Zmarszczył brwi.

Woda była ciepła, razem siedzieli w niej obmywając się.

- Pamiętaj! - Przerwał ciszę starzec. - Musisz trzymać się wszelkich zasad, nie zabijaj, gdy ktoś Ci każę. Zabijaj gdy jest to ostateczna droga by przetrwać.

Lacrim milczał.

- Powinienem już ruszać. Obiecałem, iż będę w południe. - Uśmiechnął się doń, lecz on dalej nic nie mówił. - Jutro co świt w ruinach za miastem, masz tam być i na mnie czekać! Pamiętaj o tym co Ci mówiłem.

III

Przybył punktualnie. Zsiadł z konia i rozejrzał się w koło. Nie były to potężne ruiny, takie jak w legendach. Była to zwyczajna chata zbudowana z kamienia. Młodzieniec zajrzał do środka przez okno, a raczej wielką dziurę, w której niegdyś się mieściło. W środku było pusto.

- Młodzieńcze!

Odwrócił się na pięcie, ściskając rękojeść miecza.

- Po co ten nerwy? Czyżbyś bał się starca? - Zarechotał mistrz.

Lacrim wymusił na sobie lekki uśmieszek.

- Zawołałem Cię tu, by dać Ci ten oto miecz... - Starzec rzucił do niego ostrze w pochwie. - Należał do twego ojca. Od dziś możesz używać swej godności - Lacrim, syn Marduka. Nie jesteś już mym uczniem. Jesteś wolnym wojownikiem. Kim będziesz, zależy tylko od Ciebie. Niechaj Bóg ma Cię w opiece.

Skinął głową, że zrozumiał.

- Pamiętasz jeszcze jak zarabiałeś w mej chacie? Te pieniądze, należą od dziś do Ciebie. - Rzucił w sakwę. - Pięćset sztuk złota. Nie ciesz się tak wielce. W dzisiejszych czasach takie pięćset [beeep] znaczy.

Młodzian nie odrzekł. Wsiadł na konia i spojrzał na mistrza z góry.

- Bywaj, Lacrimie, synu Marduka!

- Mistrzu... niech Bóg ma Cię w opiece!

Starzec uśmiechnął się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lojalność kupiona jest najpewniejsza

Obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Spojrzałem na holocka, była piąta nad ranem. Zwlokłem się z gravibed?u i poszedłem pod prysznic. O ósmej czasu uniwersalnego odezwał się holophone:

- Masz połączenie od Bruce?a Kowalskiego - odezwał się zmysłowy głos urządzenia - Czy chcesz odebrać?

- Dawaj?

Przed moimi oczami pojawiła się twarz mojego wieloletniego przyjaciela. I pomyśleć, że taki przystojniak jak on jeszcze sobie nie znalazł partnerki. Zawsze miał problemy z kobietami, zresztą gdyby nie to wcale byśmy się nie poznali.

- Hej Wilku!- powitał mnie ksywką od nazwiskową.- Mam dla Ciebie robotę, skontaktował się ze mną pewien człowiek, potrzebuje pomocy VirtualDetectiva.

- Zna zasady? ? Aby przetrwać w tej robocie musiałem stworzyć parę zasad, które zapewniają bezpieczeństwo moje i klienta. Może wydaje się to archaiczne, ale mam ogromny sentyment do XX i XXI wieku, a wtedy detektywi żyli właśnie według takich zasad. I pomyśleć, że w XXI wieku każdy miał własny komputer pozwalający na zagłębienie się w wirtualną rzeczywistość. Internet był powszechnie dostępny a jeśli ktoś miał ochotę mógł w pełni legalnie zagrać w symulacje, od symulacji wojny po symulację archaicznych ?samochodów?. W XXII nastąpił przełom ludzie stworzyli genialną symulację życia, pozwalającą na życie w dostatku właściwie w nieskończoność. Beta tej symulacji ta miała podobno nazwę ?Matrix?. Tak dużo osób przeniosło się do tamtego świata, że rząd planetarny wystosował limity dla ludzi chcących mieszkać w VirtualWorldzie. Nie przeszkodziło to jednak hakerom w tworzeniu nielegalnych podłączeń. ViDec jest detektywem-najemnikiem pomiędzy obydwoma światami, pomaga ludziom ze świata realnego, ale i tym z ViWorldu. Zasady są takie, że człowiek z Realium nie może wpływać na ViWorld, a człowiek z ViWorldu nie może wpływać na Realium. Zapewnia to równowagę między dwoma światami. ViDec może przebywać w obydwu światach. Jednakże wszystko, co widzi i w Realium i w ViWorldzie jest ścisłą tajemnicą dla tego drugiego świata. Rząd zezwolił na taką profesję, ponieważ ViDecy likwidują, również hakerskie połączenia między światami.

- Tak. ? przerwał moje rozmyślania Bruce

- Z którego świata jest to zlecenie?

- Z ViWorldu, tak facet ma licencję na przebywanie w ViWorldzie - jak zwykle uprzedził moje pytanie ? Stawka to sto tysięcy. Klient chce abyś przekazał pewną wiadomość z planety na planetę

- Nie stać go na Space Jumpera? Przecież w ViWorldzie loty kosmiczne są naprawdę tanie.

- Ma zakaz opuszczania planety

Pokręciłem głową, zakaz opuszczania planet w ViWorldzie mają tylko hakerzy, którzy odsiadują swoje wyroki w wirtualnej rzeczywistości zamiast w więzieniach w Realium.

- Ok, spotkam się z nim. Gdzie go znajdę?

- Warsaw City kwadrat Midtown przy Golden Palace of Culture- uśmiechnęliśmy się do siebie, obaj mamy sentyment do Polski. W Realium zlikwidowano kraje na rzecz rządu planetarnego, jednakże w ViWorldzie dalej istniał ten archaiczny podział na kraje - wejdź Bramą 66 jest tam najszybsza odprawa, a klient mówił, że zależy mu na czasie.

- Jeszcze tylko jedna rzecz Bruce ? powiedziałem z uśmiechem

- Jaka?

- Jak on do cholery się nazywa?

- Marcus Lewandowski

* * *

Wziąłem prysznic i przebrałem się w specjalny kombinezon transferowy. Zamknąłem mieszkanie i włączyłem auto powiadamianie policji w razie włamania. Na szczęście ViDecy mają możliwość zamontowania aparatury we własnym apartamencie. Gdyby nie to musiałbym jechać do specjalnego rządowego budynku i przechodzić jeszcze przez powolne czynności, które należy wykonać przy przechodzeniu przez rządowy portal. Podszedłem do terminala i włączyłem system.

- Proszę podać imię i nazwisko, wpisać swój IN oraz hasło dostępu-powiedział monotonnie terminal

- Garth ?Wilk? Etenwolf ?powiedziałem na głos

Podczas gdy maszyna sprawdzała tembr mojego głosu ja wpisałem numer identyfikacyjny i 10 cyfrowe hasło

- Proszę o próbkę DNA

Wziąłem papierek próbny i pośliniłem go. W maszynie otworzyła się klapka do, której włożyłem papierek

- Dziękuję

Mając pełny dostęp do sieci sprawdziłem jeszcze Marcusa Lewandowskiego. Okazało się, że mam rację został skazany na przebywanie w Warsaw City za próbę przemytu danych dla niebezpiecznej grupy przestępczej zwanej Cobra. Sprawdziłem, który ViDec złapał Lewandowskiego. Jak ogromne było moje zaskoczenie, gdy pod ?złapany przez? zobaczyłem własne nazwisko. Dopiero po chwili przypomniałem sobie tą sprawę. Minęło od niej tyle lat, że zdążyłem o niej zapomnieć, jednak było to, co najmniej niepokojące, że osoba, którą sam pojmałem wynajmuje mnie do transportu jakiejś wiadomości. Stwierdziłem jednak, że nic się nie stanie jak się z nim spotkam i wysłucham, co ma do powiedzenia. Stwierdziłem jednak, że nic się nie stanie jak się z nim spotkam i wysłucham, co ma do powiedzenia. Sto tysięcy to niemała sumka, a ja ostatnio narzekałem na mało zleceń. Wyłączyłem akta Lewandowskiego i wydałem komendę przygotowania transferu. Potem położyłem się w specjalnej komorze nazywaną złośliwie trumną.

Trzeba przyznać, że nazwa pasuje jak ulał, ponieważ transfer to tak naprawdę teleportacja ciała na serwer. Dawniej korzystano z wtyczek podłączanych do rdzenia kręgowego, jednakże pozostawał problem magazynowania ciał i odleżyn, o potrzebach fizjologicznych nie mówiąc. Problem ten zlikwidowano poprzez teleportację ciała na serwer ViWorldu. Nikt nie wie, w jaki sposób się to robi. Jest to Tajemnica Rządowa. Nie zmienia to faktu, że transfer jest niewyobrażalnie bolesny. Twoje ciało zostaje rozbite na atomy i odbudowane już na serwerze. 2% Ludzi umiera z bólu przy pierwszej próbie transferu, a kolejne 5% przy błędach w odbudowie ciała. Jednakże śmiertelna może okazać się jedynie pierwsza próba, ponieważ jeśli organizm raz przetrwa taką dawkę bólu przetrwa i kolejny, a prawdopodobieństwo błędu w odbudowie zostaje zlikwidowane do zera, poprzez zapis ?wzoru? ciała na serwerze.

- Wykonać transfer ? powiedziałem na głos

Trumna się zamknęła i w sekundę później otoczyła mnie czysta energia.

Ból

Światło

Gorąco

A potem już tylko ciemność?

Otworzyłem oczy. Stałem w ?hali przylotów? w budynku Bramy 66. Po chwili podbiegli do mnie żołnierze z bronią w pogotowiu

- Ręce na głowę!!!- wydarł się sierżant Wachowski ? Zostaniesz sprawdzony pod kątem przemytu danych

Posłuchałem. Znamy się z sierżantem od wielu lat, jednak obowiązują go pewne reguły i musi każdego traktować w ten sam sposób. Sierżant podszedł do mnie i przejechał po mojej głowie naramiennym skanerem.

- Wynik negatywny- wykrakał skaner

Sierżant uśmiechnął się.

- Opuścić broń - powiedział do żołnierzy ? Wilku, ty piracie! Co robisz w naszych skromnych włościach?

- Mam zlecenie ? podałem mu rękę ? słyszałeś coś o Marcusie Lewandowskim?

- To nie ten haker, którego kiedyś zwinąłeś?

Szliśmy już korytarzem do punktu odbioru odzieży

- Dokładnie. To on dziś dał mi zlecenie. Można mu ufać?

- Nie wiem, naprawdę. Mówią, że się zmienił, ale ostatnio przyłapaliśmy go na próbie włamania do sieci. ? Wachowski podrapał się w głowę ? Twierdził, że chciał skorzystać tylko z poczty, ale on ma zakaz zbliżania się nawet na 20 metrów do terminala?

Zatrzymaliśmy się przed punktem odbioru odzieży

- Dzięki, jak skończę z Lewandowskim to się odezwę.

- Trzymaj się piracie, uważaj na niego. Coś mi mówi, że on nie bez powodu wezwał właśnie Ciebie

Podaliśmy sobie ręce i wszedłem do pokoju. Pozbyłem się kombinezonu transferowego i podszedłem do terminala. Wybrałem wygodną kombinację: na nogi wojskowe buty z wkładkami z żyjącego metalu- miękkiego przy zwykłym chodzeniu i twardego przy uderzeniach, spodnie z ukrytymi kieszeniami, które otwierają się tylko właścicielowi , t-shirta i skórzaną kurtkę, dokładnie taką jak te, które w XX wieku nosili motocykliści. Już miałem wychodzić z budynku, gdy zatrzymał mnie jeszcze sierżant.

- Mam dla ciebie prezent ? podał mi VDFG-500 ? najnowszy pistolet laserowy, oraz samodostosowującą się kaburę naramienną

- Dzięki, ale wątpię żeby był mi potrzebny

- Weź go ? powiedział twardo ? Nie ufam Lewandowskiemu, lepiej żebyś miał jakieś zabezpieczenie.

Wziąłem broń i zamocowałem pod pachą. Na szczęście kurtka dobrze go ukrywała?

* * *

Marcus był wysokim Murzynem. Nosił tlenione blond włosy przystrzyżone na ?jeża?. Ubrany był w hawajską koszulę i krótkie spodenki. Siedzieliśmy w Gravibarze unoszącym się wokół wysokiego na pięć kilometrów Golden Palace of Culture. Miał zaskakująco głęboki głos.

- Pańskie zlecenie ma polegać na transporcie danych na planetę HAT-P-11 b w Gwiazdozbiorze Łabędzia

- Dlaczego nie zleci pan po prostu wysłania tego pocztą interplanetarną? Dlaczego korzysta pan z kosztownych usług ViDeca? - zapytałem popijając kawę

- Te dane są zbyt cenne, aby jakiś uzdolniony mailmaster mógł je rozszyfrować. Wie pan, że najpewniejsza jest lojalność kupiona. Nie zapewnię sobie tego wysyłając to pocztą ? uśmiechnął się

- Dlaczego ja? ? nie dawałem mu spokoju ? Przecież to ja złapałem pana na gorącym uczynku.

- Możemy przejść na ?ty??

Wzruszyłem ramionami.

- Oczywiście ? jego nagłe pytanie mnie zaskoczyło ? Mów mi Wilk...

-Marcus. Wilku słuchaj złapałeś mnie, i to jest powód dlaczego Cię wynająłem. Skoro udało Ci się mnie schwytać znaczy, że jesteś profesjonalistą. Widzisz wcześniej chciałem tylko patrzeć jak świat płonie, jak dzięki moim działaniom zostaje zniszczony ViWorld. Właśnie to połączyło mnie z Cobrą. Chęć zniszczenia. Wiesz co to znaczy? Nie, nie wiesz, jesteś na to za dobry. Mieszkałem wtedy w Realium. Kiedy zostałem skazany na wieczne przebywanie w ViWorldzie. Przyznaję na początku była to tortura. Musiałem siedzieć w tym wyimaginowanym świecie, wiedząc, że nie jest realny. Jednak po pewnym czasie powiedziałem sobie: ?Nie zmienię tego, że tu jestem?. Wiesz, że największą zdolnością człowieka jest przystosowanie, zresztą jak czegoś nie możesz zniszczyć, to polub to. Tak więc polubiłem ten świat i stwierdzam, że jest wygodniejszy od Realium. Pytasz skąd taka zmiana. A stąd, że mi się opłaca.Gdyby ViWorld przestał istnieć to tacy jak ja tłoczyliby się w więzieniach zamiast siedzieć sobie w barze i popijać piwo... Dobra, do rzeczy. Te dane zawierają dowody oraz dokładne akta członków Cobry. Osoba, która przekażesz dane to najlepszy prokurator w tym Świecie. Z tymi dowodami rozprawi się z Cobrą błyskawicznie. Dzięki temu Cobra przestanie zagrażać ViWorldowi.

- Nie przekonuje mnie to. Jednak sam powiedziałeś: lojalność kupiona jest najpewniejsza. Pomogę Ci ? wstałem, wziąłem dysk z danymi, podałem mu rękę i poszedłem do spaceportu. Na szczęście w wirtualnym świecie, nie trzeba przechodzić tak rygorystycznego treningu jak w Realium. Działa to mniej więcej tak samo jak wypożyczalnia Gravilotów, podchodzi się do okienka podpisuje się papiery, płaci ubezpieczenie i zaliczkę i odbiera się kartę startową. Wylot z ziemskiego pola grawitacyjnego jest równie łatwy. Na szczęście twórcy ViWorldu postanowili pominąć pare ważnych praw fizyki, takich jak: niewarzkośc, przeciążenie, I prędkość kosmiczna, niemożność osiągnięcia prędkości światła czy nawet prędkości do niej zbliżonej, na rzecz dobrej zabawy. Gdyby nie to nawet osiągając prędkość światła na HAT-P-11 b byłbym po ok. 123 latach. Jednak lot zajął mi tylko 3 godziny.

* * *

Prokurator był niskim otyłym człowieczkiem. Jego garnitur wyglądał na szyty na miarę. Siedział w swoim fotelu kręcąc kółka kciukami.

- Gdzie ma pan ten dysk? ? spytał piskliwym głosikiem pełnym podniecenia.

- Proszę mam go tutaj. - Wyjąłem dysk i podałem prokuratorowi ? Jak pan wykorzysta te dane?

Prokurator podłączył dysk do terminala i włączył rozszyfrowywanie.

- Na pewno pozwolą mi przymknąć tego zbrodniarza

- Chyba zbrodniarzy? - powiedziałem zaskoczony

- Nie, tu są dane szefa Cobry ? prokurator popatrzył się z politowaniem

- Uważa pan, że Lewandowski jest wiarygodnym źródłem?

- Nie, on to tylko pionek, dane te pochodzą od naszego najlepszego szpiega ? pochylił się w moją stronę ? wie pan, że dzięki niemu rozbiliśmy 90% grup przestępczych w Realium i ViWorldzie?

Terminal zasygnalizował koniec rozszyfrowywania.

- Odczytać dane - rozkazał prokurator

- Obiekt: szef grupy przestępczej Cobra, Imię: Garth, Nazwisko: Etenwolf, Zawód:?

Ja już leżałem na ziemi, a ochrona skuwała mi ręce kajdankami ogłuszającymi. Nagle wszystko stało się jasne. Lewandowski nie kłamał. Zmienił się, ale teraz jego celem stała się zemsta na mnie. Nienawidził mnie za to, że umieściłem go w nierealnym świecie, w świecie, który starał się zniszczyć. Kiedy go przyłapano przy terminalu, nie korzystał z poczty, wykorzystywał swoje umiejętności hakerskie, aby mnie wrobić. A ja sam zaniosłem dane prokuratorowi. Rzeczywiście Lewandowski miał rację, lojalność kupiona jest najpewniejsza. Kiedy ochroniarze postawili mnie na nogi zobaczyłem plakietkę z nazwiskiem na biurku: Michael Lewandowski?

To przecież brat Marcusa?

Jest to moje pierwsze opowiadanie, niektórzy z was zauważą inspiracje Gamedec'iem jednakże chcę was zapewnić że jest to moja własna twórczość.

PS. Zmiany naniesione od poprzedniej publikacji są zaznaczone kolorem czerwonym

Edytowano przez MasterV
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

MasterV: Czytałem, czytałem i przeczytałem. Oczy mnie rozbolały, ale wynagradza to moja radość. Jak na pierwsze opowiadanie... jak na opowiadanie - jest ono bardzo świetne. Ciekawa fabuła, imponujący świat i ta profesja wykonywana przez głównego bohatera. Był bym rad, gdybyś napisał coś więcej i nie mieszał angielskich imion z naszymi nazwiskami. Wiem, że jest era emigrantów, ale nie zmienia to faktu, że brzmi to paskudnie. Po za tym masz łeb do nazwisk, patrz na godność Wilka, jest zaje***, oby więcej takich nazwisk! Jestem zachwycony, strasznie uradował by mnie fakt, gdybyś napisał jeszcze. Pozdrawiam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, Yilmaz prosił, stawiam się :)

Czerwone - do wyrzucenia

Niebieskie - przeze mnie wstawione

Wydawało mi się, że piątek będzie jak najbardziej normalnym dniem. Jak zwykle wstałem zaspany z lozka [jak ktoś wstaje zaspany, to przeważnie z łóżka]i odruchowo wlaczylem komputer. Poszedlem cos zjesc, a kiedy wrocilem, na gg pojawila sie wiadomosc od Asi. Brzmiala ona jakos tak " czesc wojtek, sluchaj, dzis bede ogladala nowe mieszkanie w sopocie, bede wolna o 15.30, takze jakbys mial ochote, to mozemy gdzies sie przejsc" Odpowiedzialem, jasne, spoko, mam nadzieje , ze sie wyrobie. " "no to jstesmy umowieni, w razie czego jak bede mogla sie spoznic, to napisze esa. Pa, 3m sie ja juz musze isc do pracy"

Na mojej twarzy pojawil sie usmiech. Wow, pierwsze spotkanie od tak dlugiego czasu. Ubralem Założyłem nowa bluze i z z trudem wepchnalem soczewke do lewego oka. czemu akurat zawsze mam problemy z lewym?

Mijala godzina za godzina, a do 15.30 bylo jeszcze daleko. Ogladnalem jakis film, nie pamietam juz jaki, pewnie Szeregowca Ryana. Swoja droga bardzo ciekawy.

Wreszcie nastala 15.00, ubralem sie i biegiem do autobusu na autobus.10 minut pozniej znalazlem sie pod manhattanem. do umowionego spotkania bylo jeszcze daleko, wiec z ciekawosci pochodzilem troche [jak "pochodziłem", to wiadomo, że "trochę"] po sklepach. Spotkalem kolege ze sredniej szkoly, wlasnie niedawno z wojska wrocil, zamienilismy kilka slow i podalismy sobie rece na dowidzenia. Stojac pod wejsciem i palac jednego papierosa za papierosem drugim wreszcie Ja zobaczylem. Szla z gracja, i powolnym krokiem powoli. Miala na sobie jasnobrazowe buty, ciemne spodnie i ciemna drelichowa kurtke. Stanela przede mna i powiedziala z usmiechem " Czesc". Usmiechnalem sie do niej i powiedzialem, ze bardzo mi milo Ja widziec." Chodz gdzies idziemy [jak "chodź", to wiadomo, że "idziemy"], zimno sie robi.

Przy Manhattanie znajduje sie niewielki pub w stylu angielskim, sciany oraz podloga sa wylozone ciemnym drewnem, na scianach widnialy widnieją [utrzymuj czas teraźniejszy] angielskie plakaty, reklamy i wycinki z gazet. No i jak to przystalo na nowoczesny lokal, wszystkie kasy byly dotykowe. Usiedlismy w ostatniej malej sali obok siebie, jak para, a nie po przeciwnej stronie stolu. Zamowilismy dwa piwa, Asia wypila swoje szybciej, zanim ja zdazylem wypic kilka lykow. W pewnym momencie nasza rozmowa zeszla na temat bylych partnerow. Asia posmutniala opowiadajac o swoim, ja sie poplakalem opowiadajac o swoich nieszczesliwych milosciach. Asi Jej chlopak nazywal sie Michal, byl nalogowym hazardzista, alkoholikiem, zdradzal Ja przy kazdej okazji i czasem bylo tak, ze nie panowal nad swoimi nerwami i Ja kilkakrotnie uderzyl. Byla z nim 6 lat, mieszkala od 3 a rok temu z nim zerwala, nie mogac zniesc tego bolu. Powiedziala, ze nadal sa przyjaciolmi, podczas naszego spotkania kilkakrotnie wysylal jej smsa z glupimi tekstami w stylu " wlasnie wyrwalem jakas babeczke i wlasnie jade z nia do domu"

Jesli chodzi o mnie, to sie rozkleilem się. Zaczalem plakac, ze nigdy nie zaznalem prawdziwego szczescia, ze w zasadzie nigdy nie mialem prawdziwego przyjaciela, ze kiedys bylem w zlym towarzystwie, ze bylo mi zle, ze pragne kogos pokochac, oraz ze praktycznie najwazniejsza rzecza po seksie jest to, ze jak sie obudzisz, to czujesz na sobie oddech partnerki, ze mozesz patrzec jak spi wtulona w ciebie, ze jak sie obudzi, to mozesz pocalowac, oraz kochac sie znowu. Plakalem strasznie, a Ona patrzyla na mnie swoimi pieknymi oczami. Przytulila mnie, a ja zaczalem calowac jej szyje. Powiem szczerze , ze nawet przez mysl mi nie przyszlo, aby potraktowac Ja jako obiekt seksualny. Po prostu bliski przyjaciel, ktory pomoze zawsze, kiedy bede tego potrzebowal, przytuli, kiedy bedzie mi smutno, powie kilka milych i cieplych slow. Po prostu, ze bedzie. Klne sie na Boga, ze gdyby nie zabrala mnie tamtej nocy do siebie, bym sie zabilbym się. SZCZERZE TO MOWIE. [niepotrzebnie uprzedzasz fakty]

Przytulila mnie, a ja powiedzialem aby nie przestawala. Lokal juz zamykano, nawet nie wiedzialem, jak bardzo szybko minal mi z Nia czas. Udalismy sie do Kojota. Ja juz nie moglem wiecej pić wlac w siebie piwa, bolala mnie glowa, wiec wzialem tylko herbate. Znowu zaczalem plakac i wtedy ... nie wiem czy to wina alkoholu czy nie, ale powiedzialem jej, ze sie w niej zakochalem. Jak ktos jest pijany, to mowi to, co slina mu na jezyk przyniesie. i wcale nie klamie wtedy, tylko mowi prawde.

Przez zaplakane oczy łzy widzialem jej twarz, do dzisiaj pamietam kolor jej oczu. Zielone, tak jak moje. Wplotlem swoje palce miedzy jej, i w tym momencie poczulem sie strasznie sentymentalnie. Wpatrywalem sie w jej zgrabnie i chude palce, czulem zapach jej perfum, patrzylem na jej szyje, po prostu poczulem sie cudownie. Glownie w lokalu siedzieli głównie faceci i patrzyli sie na nas dziwnie jak na idiotow, widzieli ze plakalem, ale zaden z nich sie nie zasmial. Po prostu wiedzieli.

po chwili powiedziala " chodz, dzis do mnie"

Zgodzilem sie.

Wynajmowala mieszkanie na Zabiance, ulica chyba Rybakow. Pamietam nawet jej kod do domofonu 6*1076

Zaprosila mnie do kuchni i wypilismy herbate. Byla to zwykla herbata, jedna z tanszych, taka w woreczkach. Mowila ze nie wie czemu, ale bardzo ja lubi. Ja odparlem, ze ma racje i ze ta herbata jest super [powtórzenie]. W jej pokoju panowal porzadek, poza zdjeciami lezacymi na stole. Wlasnie, pierwsze co, to powiedziala, ze chce mi pokazac zdjecia swoich przyjaciol.

Potem poszla sie umyc, a jak weszla z powrotem do pokoju powiedziala, ze jak chce to moge wziac prysznic. Dala mi pieknie pachnacy recznik ktorego zapach pamietam do dzis, oraz troche za ciasne spodnie do spania.

Chcialem sie polozyc na ziemi, i prosilem Ja o poduszke, odparla, ze moze lozko jest niewygodne, ale pomiesci dwie osoby. Polozylem sie w jednym kacie, a Ona w drugim. Po chwili sie do mnie przytulila, a ja poczulem zapach Jej wlosow. " Nie wachaj moich wlosow- powiedziala, strasznie fajkami smierdza"

" Nie smierdza, pachna"- powiedzialem.

Lezalem tak moze z godzine, w momencie gdy nagle poczulem jej pocalunek, odpowiedzialem tym samym. polozyla sie na mnie i zaczela mnie calowac po calej twarzy. Boze:(. Calowalem jej usta, szyje, dawno nie bylem tak blisko z kobieta.

Ta noc nalezala do nas...

W koncu zasnelismy.

Obudzilem sie nad ranem. Lezala obok mnie, nie spala. Chcialem ja przytulic do siebie, poznac na nowo to uczucie, ktorego dawno nie zaznalem, lecz odepchnela moja reke i powiedziala " przestan"

W tym momencie wstala i zaczela malowac paznokcie mowiac "Yilmaz, wiesz, ze to bylo nasze ostatnie spotkanie. Ja chce rzucic prace i studia i wracam z powrotem do Wloclawka, do Michala. Ja go kocham"

Poczulem sie tak, jak gdyby ktos [beeep]al mi obuchem w leb. Wciaz majac w mojej glowie wspomnienia ubieglej nocy, poczulem sie strasznie.

" ubierz sie juz, spiesze sie do pracy"- powiedziala zimno.

Po drodze wstapila do kiosku i kupila gumy do zucia, dala mi jedna. Moze to i glupie, ale ten papierek po gumie wkleilem do dziennika, ktory prowadze od podstawowki. Spoznilismy sie na kolejke, teraz miala na mnie sporego nerwa. Nie odezwala sie ani slowem, patrzyla sie tylko gdzies w martwy punkt na przystanku skm na Zabiance.

Wysiadlem wczesniej niz ona. Na pozegnanie powiedzialem cos w stylu " tu nasze drogi sie rozchodza, tak?". Milczala, skinela tylko glowa. Pocalowalem ja w policzek, ale tego nie odwzajemnila. Jej policzek byl zimny. Potem przez cala droge do domu, stado mysli kotlowalo mi sie w glowie. Ostatnia rzecza jaka zapamietalem bylo to, ze malowala paznokcie, a na nogach miala takie smieszne zielone kapcie w ksztalcie krolika. Pomyslalem, ze bardzo mi tego bedzie brakowalo, ze to wlasnie nie jej, lecz tych glupich zielonych kapci. pamietam do dzis rozklad jej pokoju, gdzie trzymala ubrania, jakiego miala laptopa, ze palila przy oknie, ze dala mi herbate w niebieskim kubku, ze moje ubranie przesiaknelo jej zapachem, ze nigdy nie bede pral tej koszulki, a jak bedzie mi smutno, to po prostu przytkne ja do nosa i bede wdychal jej zapach, ze ta koszulka mnie pochlonie i znajde sie w innym swiecie, gdzie bedzie ona.

Bede pamietal, ze spala takze z misiem, ktorego miala w Anglii w pracy..... Ze po prostu bedzie.

Miła impresja. Zapis przeżyć. Sprawia wrażenie autentycznego. Warsztat do wyszlifowania :). Staraj się unikać kolokwializmów. Powodzenia :).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...