Skocz do zawartości

Polecane posty

No to i ja sie tu wrzuce... Najwyzej zostane skrytykowany tak, ze zamkne sie w sobie :P

Przeznaczenie


    Podejmując się zadania, odczytania, przetłumaczenia oraz spisania tych wszystkich starych manuskryptów nie przypuszczałem, że całe moje dotychczasowe życie ulegnie tak diametralnej zmianie. Stary multi miliarder nie ma swoje zachcianki, które spełnia i realizuje kiedy tylko zechce. W końcu stać go na wszystko. Mógł tez sobie wynająć kogoś o znacznie lepszej reputacji ode mnie. Ta myśl na początku nie dawała mi spokoju. Płaci mi sporą sume za moja prace, prawie jak dla Luigiego, najslynniejszego znawce manuskryptów i martwych języków cywilizacji. Dlaczego więc ja? Z czasem przyzwyczaiłem się do tego, że na to pytanie odpowiedzi nie uzyskam a ów starzec, pomimo swojego podeszłego wieku bo 76lat, wcale nie wyglądającym i nie zachowującym się jak na swój wiek, tylko uśmiechał się łobuzowato. W sumie to nigdy nie udzielił mi konkretnej odpowiedzi na rzadne z zadanych przeze mnie pytań. Cóż... można przywknąć.
    Po kilku miesiącach ciężkiej i żmudnej pracy przyzwyczaiłem się nawet do tego, że traktuje mnie jak swoja własność. Czasy niewolnictwa już dawno minęły ale dla niego chyba zawsze będą trwać. Traktowanie ludzi przedmiotowo i dawanie im odczuć tego, że są gorsi miał opanowane do perfekcji. Od służby dowiedziałem się, że cały swoj majątek zdobył ciężko pracując. Nigdy się nie ożenił ani nie ma potomka, więc wszyscy jego pracownicy liczyli na to, że jego fortuna przypadnie im w udziale do podziału. W gruncie rzeczy to nawet liczyli na jego rychłą śmierć i nie koniecznie z przyczyn naturalnych. Tak naprawdę to niejednokrotnie mieli plan o nazwie : ?Jak wykończyć tego starego skurwiela?. Z tego co udało mi się dowiedzieć od jedynej służącej, która mogła wejść do jego sypialni, to próbowali go już uśmiercić wielokrotnie. Wszystko zakończone niepowodzeniem. Ci starsi, dłużej u niego pracujący twierdzili, że ?stary? nie jest człowiekiem. Dla mnie był zawsze starym, zdziwaczałym i samotnym ekscentrykiem. Dlaczego samotnym? Dlatego, że mimo swoich wielu podbojów nigdy z nikim nie był dłużej niż wymagała tego sytuacja. Raczej stronił od długich zwiazków i przyjaźni. Jednak krąg jego znajomych był wielki. Wręcz ogromny. Co piątek odbywały się u niego spotkania. Służba mówiła na to : ?prastary piątek? z powodu tego, iż wtedy zjeżdzali się jego znajomi, którzy również nie byli pierwszej młodości. Najmłodszy z nich liczył sobie raptem 72 lata. Najstarszy 97lat. Śmialiśmy się wtedy, że nikt nie żyje aż tak długo. Najgorszy był każdy 3 piątek miesiąca. Wtedy też wszyscy mieliśmy wolne. Mówie mieliśmy bo ten stary cap traktował mnie nawet gorzej niż swoją służbe. Szybko więc zyskałem ich aprobatę. Wtedy byliśmy zmuszeni opuścić rezydencję. Wszyscy. Stary zostawał sam i oczekiwał na przybycie swoich gości. Nigdy nikt nie wiedział co się tam wtedy dzieje. Po prostu nikt nie miał odwagi tego sprawdzić. Dla mnie kazał zabierać pracę ze sobą by następnego dnia, nim po nas przyjadą nie tracić tych kilku wolnych godzin na obijanie się, bo jak sam mawiał : ?Nie płace ci za opierdalanie się i pogaduchy przy kawie ze służbą?. I tak było i tym razem. Z samego rana, wcześniej niż zwykle, obudził wszystkich, kazał się ubierać, pakować i wsiadać do samochodów. Po kilku godzinach dojechaliśmy do miasta i do hotelu, w którym mieliśmy się zatrzymać. Samochody odjechały a my udaliśmy się do pokojów by zostawić rzeczy i udać się do pobliskiego baru na ?jednego?. Pokój w jakim przyszło mi spędzić tę noc określilbym mianem ?zatęchłej dziury?. Tapeta odchodziła od ścian, do tego kiepsko dobrana bo raczej wprawiała w przygnębienie niż napawała otuchą na spokojną noc. Ściany były chyba z tektury a podłogi z samych klepek i wykładzin bo wszystko było przez nie słychać. Zacieki na ścianach i plamy na suficie wskazywały, że wszechobecna wilgoć spływa aż z dachu i przez pokoje na górnych piętrach dociera do samiuśkiej piwnicy. Wolałem nie wyobrażać sobie co musi się dziać na poddaszu. O ile w ogóle można to sobie wyobrazić. Mimo wszystko postanowiłem się rozpakować. Położyłem walize na jedynym suchym miejscu, czyli na krześle, które uprzednio musiałem wyjąć z szafy totalnie nie pasującej do wystroju pomieszczenia. Otowrzyłem ją i... wtedy właśnie zauważyłem, że nie zabrałem swoich ?papierków?. ?No i [beeep] strzelił dniówke a ten [beeep] jeszcze się przyczepi.? Na samą myśl o tym, że ten pierdziel będzie mi z dokładnością kalkulatora wyliczał mój zarobek i wytykał błędy z dokładnością najszybszych komputerów, sprawiała, że odechciewało się żyć i miałem strzelić sobie w łeb. Postanowiłem jednak, że pojade do rezydencji, wejde niepostrzeżenie, wezmę dokumenty i wróce. Niewiele myśląc zniegłem na dól i poprosiłem o wezwanie taksówki. Czekając na jej przyjazd miałem dziwne myśli. Niepokojące. Jakby ostrzegające przed czychjącym niebezpieczeństwem i złem w rezydencji. Szybko jednak zdusiłem je troche ironiczną myślą : ?Najwyżej zobacze stado starych, pomarszczonych i nagich facetów w towarzystwie młodych dam, które dwoją się i troją by ich już dawno niesprawne ?sprzety? chociaż drgnęły?. W jednej chwili aż wybuchłem śmiechem na głos. Pewnie popatrzyli na mnie jak na idiote. Musiałem się chyba zamyślić na dłużej bo nawet nie zauważyłem stojącego obok mnie portiera, informującego mnie o tym, że moja taksówka już podjechała i czeka od kilku chwil. Podziękowałem, dałem mu duży napiwek, bo nie sądze, żeby codziennie dostawał studolarowe napiwki, wsiadłem do auta i ruszyliśmy.
    Przez całą droge nie odezwałem się ani słowem a rozmyślałem. Zastanawiałem się skąd we mnie te niepokojące myśli, przecież stary Ben nie należy chyba do jakiejś sekty ani też kółka psychopatycznych morderców. Nie potrafiłem nawet uzasadnić tych myśli. Sprecyzować. Określić  dlaczego akurat teraz je mam. Po prostu były. Dziwne. Chaotyczne. Ale były. Im bliżej rezydencji tym silniejsze i gorsze. Jednak najdziwniejsze było w nich to, że one mnie w jakiś sposób przyciagały, wabiły. Gdy dojechałem na miejsce, okazało się, że brama do rezydencji jest zamknięta. Przed rezydencją cały parking był zajęty przez auta gości Bena. W oknach nie paliło się światło wydobywające się z żarówek lecz widać było płonące świece w niektórych pomieszczeniach. Mimo iż wieczór był wietrzny to na terenie rezydencji nie widać było by jakikolwiek liść na drzewie łopotał. Panowała taka cisza, że można by usłyszeć przelatującą obok muchę. Myślę, że gdyby miała jakaś przelecieć to bym ją usłyszał zanim by się zbliżyła. Powiedziałem dla kierowcy by poczekał parę minut a sam podszedłem do furtki w bramie. Była chyba zaspawana, albo takie wrażenie odniosłem. Przeskoczyłem więc płot i ostrożnie, po cichu udałem się do wejścia dla służby. Klucz do tych drzwi zawsze, był schowany za klepką przy wyjściu. Wolałem nigdy nie pytać dlaczego. Otworzyłem drzwi i czym prędzej udałem się przejściem dla służby do swojego pokoju. Wziąłem dokumenty i miałem już wychodzić gdy coś mnie podkusiło by sprawdzić czy moje wcześniejsze mysli na temat towarzystwa młodych dam  się potwierdzą. Poszedłem na tyły domu i to co tam ujżałem, przeszło moje wyobrażenia. Wszędzie były ludzkie zwłoki, pociete, wykrwawione. Niektóre nawet zdawały się nosić ślady pieczenia. Pogryzione, poszarpane, ale nie przez zwierzęta a przez ludzi, pozbawione wnętrzności. Różnej płci i w róznym wieku. Nawet niemowlęta. Prawie zemdlałem na ten widok. Nie należał on do najlepszych. Na ścianach były wypisane jakieś słowa w nieznanym mi języku ani dialekcie. Symbole. I wszystko to było zrobione krwią. Zapewne krwią tych martwych ludzi. Nie wiem co mnie skłoniło by otworzyć drzwi. Jednak otworzyłem. Moim zdumionym oczom ukazał się widok Bena, który całował jakąś dziewczyne, która na oko miała nie więcej niż 19 lat. Z jej ust płynęła krew a skóra stawała się z każdą chwilą coraz bardziej sucha i pomarszczona. Skóra Bena natomiast zdawała się młodnieć. Tak jakby wysysał z niej życie. W tym momencie poczułem silny ból z tyłu głowy i zrobiło się ciemno. Pamiętam jeszcze słowa Bena, bardzo wyraźnie. ?Dziękuję Ci Howardzie za odczytanie tych wszystkich manusryptów. Teraz jednak nie jesteś mi już potrzebny. Jeśli Cię to pocieszy to wiedz, że dzięki Tobie znów będę mógł żyć.? Potem nastała cisza. Cisza i ciemność...
    Ocknąłem się tutaj. W tej grobowej krypcie. Nim skończy mi się powietrze spisuję to wszystko. Być może kiedyś będę obiektem archelogicznym a ten zapis będzie odczytywany przez kogoś takiego jak ja. Być może nawet na życzenie Bena. Teraz już wiem i rozumiem co znaczy słynny filmowy tekst ?Nie każdy wie jak wygłada grób od środka za życia?...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za uwagi dotyczące nazwisk... Zgodnie z radami nieocenionej rodziny zmieniłem trochę wypowiedź Marcusa. Nie wiem czy będę kontynuował temat ViDec'a, jednakże mam w planach zmierzenie się z opowiadaniem z gatunku horroru.

Kong. Co do Twojego "Nowego Życia", mam parę zastrzeżeń. Opisując walkę, unikaj długich zdań. Walka powinna byc opisywana dynamicznie. W Twoim przypadku scena walki trochę się "wlecze". Spodobał mi się pomysł korzystania z języka pasującego do czasu akcji tzn. troszkę archaicznego. Niestety w paru miejscach nie ustrzegłeś się języka potocznego. Ogólnie opowiadanie jest naprawdę niezłe, jednakże jak sam określiłeś, pasuje ono bardziej jako wstęp do większej historii. Mogę jedynie liczyc, że postanowisz ją kontynuowac. To tyle z mojej strony.

Edytowano przez MasterV
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki Master. Nigdy nie opisywałem walk, z resztą mało się na tym znam. Widziałem tylko raz przed sobą przedstawienie takowego rodzaju. Próbowałem więc takie zdarzenie opisać rodem z Wiedzminia, a że ASem nie jestem tak to wyszło. Możliwe, że nadejdzie kontynuacja, miałem właściwie w planach opisywać dalej przygody Lacrima. Jak narazie myślałem nad czymś obyczajowym, przygodowym lub czymś w tym rodzaju.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro już się zalogowałem na forum, co czynię bardzo żadko, to trzeba to jakoś wykorzystać.

Krótkie opowiadanko. Klimaty Steampunk'u. Tytuł: "Równaj krok!". Miłej lektury, mam nadzieję.

Mgła była wszędzie. Wypełniała każdą dostępną przestrzeń. Próbowała się dostać do domów przez szpary w oknach i drzwiach. Ograniczała pole widzenia do bezwzględnego minimum, czyli czubka własnego nosa. Albrecht słyszał od kolegów z redakcji, że Wyspy Brytyjskie przez większość roku spowija gęsta mgła. Uznał to za głupi stereotyp o uroczym kraju pełnym sielskich krajobrazów i porozrzucanych wszędzie kamiennych kręgów. Teraz żałował, że nie zdecydował się na rejs zeppelinem. Koszty były porównywalne z koleją, wyjazd potrwałby o wiele krócej, a tam w górze, ponad chmurami na pewno świeciło teraz słońce. W Londynie wydawało się, że podróż pociągiem pozwoli lepiej poznać piękny kraj, tak inny od Austro - Węgier, oraz interesujących ludzi. Wielka Brytania okazała się być krainą ponurych wrzosowisk nieustannie spowitych oparami, a Anglicy zwykłymi egoistami, melancholikami lub po prostu gburami. Droga dłużyła mu się niemiłosiernie. Jedynym zajęciem jakie miał było pisanie relacji z podróży do gazety, w której odbywał praktyki. Opis pobytu w Anglii był jego własną inicjatywą i miał niemałe wątpliwości, czy w ogóle zostanie przeczytany przez kogoś z redakcji. Jego prawdziwym celem był wywiad ze szkockim wynalazcą - Alexandrem Grahamem Bellem.

- Mój chłopcze - powiedział redaktor naczelny, zapalając fajkę. - To jest twoja wielka życiowa szansa. Jako pierwszy dziennikarz z kontynentu przeprowadzisz z nim wywiad. Wybrałem cię ze względu na twoje nieprzeciętne umiejętności. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz mojego zaufania. I nie zważaj na te głupie plotki o twoich poprzednikach, którzy nigdy nie wrócili. To tylko plotki, mój chłopcze.

O tym ponoć genialnym wynalazcy zrobiło się głośno pewien czas temu, gdy podpisał z brytyjską armią umowę na wykorzystanie przełomowego wynalazku - steamphon'u. Albrecht przetłumaczył to w jednym ze swoich pierwszych artykułów jako der Dampfschicken. Nazwa zaskakująco szybko przyjęła się w kraju. Traktował to jako swoje wielkie osiągnięcie i niewyobrażalnie ważny wkład w język niemiecki. Urządzenie było niewielkie, miało kształt półkuli, z której wystawały tylko korba i dwie tuby. Jedna służyła do odbioru, druga do wysyłania informacji. Działanie steamphon'u oparte było na prostych zasadach wszystkich innych maszyn, w których główną rolę odgrywała para. To ona była nośnikiem wiadomości. Bell znalazł sposób, aby zakodować w parze ludzki głos, który unosił się wraz z nią powietrze i lotem błyskawicy docierał do właściciela drugiego steamphon'u, któremu chcieliśmy coś przekazać.

Po kilkudniowej jeździe pociąg w końcu dotarł do Edynburga. Miasto było całkowicie ukryte za mgłą. Albrecht niczego nie mógł zobaczyć z okien swojego wagonu. Gdy lokomotywa stanęła, chwycił jedyną walizkę oraz parasol i ruszył do wyjścia. Na korytarzu mechaniczny konduktor, wyglądający jak metalowe pudło na kołach, zdążył jeszcze życzyć mu miłego dnia i Albrecht znalazł się na peronie. Z trudem przeciskał się przez tłum ludzi aż w końcu udało się wyjść na ulicę. Otrzepał ubranie. Rozglądnął się dookoła i stwierdził, że zewsząd otacza go mgła. Obejrzał się. Nie mógł dostrzec nawet dworca kolejowego, choć wiedział, że znajduje się kilka kroków za jego plecami. Niczym nieskażona biel zasłoniła wszystkie inne kolory. Słyszał tylko liczne nawoływania, krzyki, rozmowy i odgłosy kroków, tak charakterystyczne dla ulicznego zgiełku. Uczucie otaczającego go pośpiechu, zamieszania i ciągłego braku czasu sprawiły, że Albrecht poczuł się pewniej. Wiedział, że wokół trwa zwykłe miejskie życie. Najwyraźniej nawet ta ohydna mgła nie mogła zniechęcić mieszkańców do wyjścia z domów i załatwienia swoich, oczywiście niezwykle ważnych, spraw. Co pewien czas z białej masy wyłaniali się niespodziewanie ludzie. Mijali go obojętnie i szybko znikali w oparach. Po dłuższej chwili dezorientacji postanowił w końcu ruszyć i poszukać miejsca na nocleg. Gazeta zapewniła mu spore środki finansowe, więc mógł spać w najlepszych hotelach Edynburga. Jeśli tylko je znajdzie. Albrecht miał nadzieję trafić po omacku na jakiś budynek, wzdłuż jego ściany dojść do drzwi, a w środku poprosić kogoś o zaprowadzenie do hotelu. Gdy już dostanie się do swojego pokoju, nie wyjdzie z niego dopóki ta ohydna mgła nie opadnie. Plan doskonały. Z realizacją może nie pójść tak dobrze. Zrobił niepewnie kilka kroków naprzód, gdy nagle ktoś wpadł na niego z boku. Albrecht zachwiał się i upadł na bruk.

- Nic panu nie jest? - usłyszał. - Pozwoli pan, że pomogę wstać.

Albrecht zobaczył nad sobą wyciągniętą dłoń, chwycił ją i podciągnął się. Stanął pewnie na nogi i otrzepał ubranie.

- To chyba pańska walizka i parasol. Musiał je pan upuścić podczas upadku. Bardzo za to przepraszam, ale chyba mój finder się popsuł. Nie wykrył pańskiej obecności w porę. No cóż, wypadki się zdarzają. Myślę, że teraz najważniejsze będzie znalezienie pańskiego cylindra. Nie wie pan, gdzie mógł się potoczyć? Albrecht był trochę oszołomiony po wypadku i nie mógł zrozumieć, dlaczego temu mężczyźnie tak zależy na odnalezieniu jego cylindra. Każdy inny by tylko przeprosił i zaraz zniknął we mgle.

- Ale ja nie noszę cylindra.

Mężczyzna był wyraźnie zaskoczony jego słowami. Dziennikarz przez opary nie mógł zobaczyć wyrazu jego twarzy, ale z nagłej ciszy wywnioskował, że nieznajomemu zabrakło słów na opisanie okropnego, wręcz haniebnego czynu jakiego dopuścił się Albrecht.

- Ale jak to ... bez cylindra?

- Jakoś nie ... - zaczął dziennikarz, ale nie zdążył dokończyć.

Mężczyzna, po pierwszym zaskoczeniu, wrócił do swojego wylewnego stylu prowadzenia rozmowy.

- Ach, rozumiem. Pan musi być przyjezdnym. Skąd, jeśli można wiedzieć?

- Z Wiednia.

- Z samych Austro - Węgier? Coś niesłychanego! Dawno już tu nie mieliśmy Austriaka. Z tego, co mi wiadomo to nigdy jeszcze Austriak nie odwiedził Edynburga. Jest pan pierwszy! Gratuluję.

- Bardzo dziękuję - powiedział Albrecht, choć nie był pewien, czy naprawdę jest za co.

- Nic dziwnego, że nie zna pan naszych praw. Jedno z najważniejszych, do którego uchwalenia jako radny sam się przyczyniłem, mówi, że cylinder jest obowiązkowym nakryciem głowy. Proszę zapamiętać, cylinder musi być!

- Postaram się zapamiętać.

- Ma pan szczęście, że dzisiaj taka mgła, inaczej policja mogłaby pana zaaresztować.

- Za brak głupiego cylindra? - nie zrozumiał Albrecht.

- Oczywiście, że tak! - wykrzyknął najwyraźniej dotknięty do żywego mężczyzna. - Każdy gentleman powinien mieć te szlachetne nakrycie głowy podczas spacerów, a doprowadzenie do prawnego egzekwowania tego obowiązku uważam za swój wielki sukces i niezwykle ważny wkład w angielską kulturę.

Mężczyzna dyszał. Nagły napływ gniewu już ustępował i wyraźnie się uspokajał. - Radzę panu, aby jak najszybciej znalazł pan sobie cylinder, bo inaczej może być ciężko przetrwać na ulicach naszego miasta.

- W obecnym momencie najbardziej zależy mi na hotelu, w którym mógłbym się przespać i przeczekać tą ohydną pogodę.

- Hotel? Hotel!? Drogi panie, w mieście nie znajdzie pan lepszego schronienia niż pod moim dachem. Zapewnię panu wikt i opierunek na najwyższym poziomie - zawołał radośnie mężczyzna.

Albrecht był zaskoczony nagłymi zmianami nastroju nieznajomego. Lepiej nie ryzykować.

- Proszę mi wybaczyć, ale w ogóle pana nie znam i ...

- Nie ufa mi pan jeszcze? Bez obaw. Niech pan się spyta kogokolwiek. Wszyscy mnie tu znają i szanują.

Albrecht rozglądnął się bezradnie. Wciąż tylko biel. Choć się starał, to nie wypatrzył żywej duszy w pobliżu.

- Kogo na przykład?

- Na przykład Jonathana. Finder mówi, że jest tuż przy nas - odpowiedział mężczyzna i wyciągnął rękę w mgłę. Gdy ręka wróciła, trzymała za ramię jakiegoś mężczyznę. -Witaj Jonathanie. Czy możesz potwierdzić oto temu Austriakowi, że jestem człowiekiem godnym jego zaufania?

- Ależ oczywiście - odparł Jonathan. - Nie znam uczciwszego człowieka.

- Dziękuję bardzo. Pozdrów żonę i dzieci.

Jonathan zniknął we mgle szybciej niż się pojawił.

- No więc, drogi Austriaku, idziemy?

- Nie chcę ... - zaczął Albrecht, gdy nagle obok niego pojawił się dziwny, metalowy słup. Wbił się z ogromną siłą w ziemię rozbijając kostki bruku. Po okolicy rozniósł się straszny huk. Dziennikarz zachwiał się, ale tym razem udało mu się utrzymać na nogach. Kilka metrów dalej dało się słyszeć podobny dźwięk. Po chwili słup oderwał się i w powietrzu zniknął za ścianą mgły.

- Co to było? - zakrzyknął przerażony. Coraz mniej podobało mu się to dziwne miasto.

- Platforma poławiaczy. A konkretnie fragment jej nogi.

- Poławiaczy? Poławiaczy czego?

- Mgły, oczywiście. Ci tutaj naruszyli granicę miasta, więc zaraz powinno się zaroić od policji. Radzę zejść z torów, drogi Austriaku. Najbezpieczniej będzie przy mnie.

Albrecht postąpił kilka kroków i stanął przy mężczyźnie. Chłopak, wbrew temu, co myślał, miał dzisiaj niewiarygodne szczęście. Ledwo zszedł z torów, a za jego plecami przejechało coś z niewiarygodną szybkością. Przyszła mu na myśl lokomotywa, ale było to niemożliwe. Nie w środku miasta. Sekundę później kolejny wehikuł wyłonił się z mgły i zniknął za nim Albrecht zdążył mu się przyglądnąć. Minęła dłuższa chwila nim pojawiła się reszta pojazdów, którymi jednak okazały się lokomotywy. Były cztery razy mniejsze od tych, które znał dotychczas. Dzięki temu rozwijały o wiele większe prędkości i mogły lawirować nawet w ciasnych zaułkach. Nadal musiały jeździć po szynach, co był dużą niedogodnością. Kabiny były tak ciasne, ze z trudem mieściło się w nich dwóch, ubranych w charakterystyczne mundury, policjantów i maszynista. Dwadzieścia lokomotyw, jedna za drugą, popędziły w kierunku oddalającego się słupa, który według słów nowego znajomego, był częścią nogi. Albrecht był zafascynowany widokiem. Taka technologia! Tyle możliwości!

- Nasze dzielne chłopaki! - zawołał mężczyzna. - Nie uwierzy pan, ale edynburska policja dostała tylko dwadzieścia perainów zaledwie kilka miesięcy temu! Rząd w Londynie jawnie nas dyskryminuje.

- To smutne - przytaknął Albercht. To smutne, że bez tego nieznajomego zginie szybko i zapewne boleśnie, pomyślał. Zna miasto, jest tu chyba kimś bardzo ważnym. Nie ma rady, trzeba mu będzie zaufać. - Wspomniał pan chyba o możliwości noclegu, prawda? - przypomniał.

- Tak, oferta cały czas jest aktualna.

- Proszę prowadzić.

- Bardzo się cieszę, że się pan zdecydował. Ruszajmy.

Albrecht nawet nie zdał sobie sprawy, w którym momencie mężczyzna zniknął we mgle. Znów był sam. Otoczony zewsząd przez biel. No trudno, trzeba będzie po omacku trafić na jakiś budynek, wzdłuż ściany ...

- To idzie pan, czy nie? - usłyszał za sobą, po czym mocnym szarpnięciem został przymuszony do udania się w nieznanym kierunku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesc moich recek dla jrkrpg.pl:

Fable 2 (xbox 360): http://www.jrkrpg.pl/recenzja.php?kat=xbox...;str=fable2.htm

Mass Effect (xbox 360): http://www.jrkrpg.pl/recenzja.php?kat=xbox...mp;str=mass.htm

Oblivion (xbox 360): http://www.jrkrpg.pl/recenzja.php?kat=xbox...tr=oblivion.htm

Sea Dogs (PC): http://www.jrkrpg.pl/recenzja.php?kat=pc/S...str=seadogs.htm <- wlasnie przezylem szok... juz minely 4 dlugie lata od kiedy ta recenzje napisalem... ale ten czas leci!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiecie... Ten moment w końcu musiał nadejść. A co to za chwila, to nie będę dłużej już trzymał w niepewności. Powiem jeszcze, że pracowałem nad tym przez naprawdę ładny czas - dokładniej to przez ponad trzy kwartały. Mam nadzieję, że było warto.

Przedstawiam wam "opowiadanie mojego życia" - zatytułowane "Smoczy rycerz".

Oto link: http://osada.heroes.net.pl/rekopisy/Smoczy_rycerz

Jeśli nie odstrasza was fantasy, to miłego czytania życzę. Czekam z niecierpliwością na opinie.

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli nie odstrasza was fantasy, to miłego czytania życzę. Czekam z niecierpliwością na opinie.

Ach, jako pisarz i czytelnik pozwolę sobie wyrazić swoją opinię...

+ Pomysł!

+ Krótkie treściwe zdania, a nie masa podrzędnie i nadrzędnie złożonych

+ Dobre opisy, ale...

- ... czasem zbyt lakoniczne, a czasem zbyt wdające się w szczegóły

- Zbyt duża liczba powtórzeń. Szczególnie na początku

- Nie podoba mi się forma. To tak jakbym ja opowiadał Ci o twoim wczorajszym dniu (moje subiektywne odczucie)

- Za dużo opisów, za mało dialogów (moje subiektywne odczucie)

- Trochę słabo, jak na 9 m-cy pracy

- Troszkę błędów interpunkcyjnych i stylistycznych

- Ubóstwo językowe

- Myśl przewodnia zbyt oklepana...

PS Będziesz mógł się odgryźć, gdyż kończę już (choć może to jeszcze potrwać...) swoje najnowsze opowiadanie :wink:

Edytowano przez Dogmeat
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Knight Martius

Ja jako zwykły czytelnik, również wyrażę swoją opinię.

+Główna postać.

Chociaż niewiele o niej wiemy sam pomysł na nią jest naprawdę niezły. Co prawda wygląda mi ona na trochę przegiętą ale mimo to jest arcy ciekawa - nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem w książkach/opowiadaniach. Po zastanowieniu postać ta przypomina mi trochę smokowca.

+Klimatyczne opisy.

No co tu duże pisać będę, podtytuł mówi sam za siebie. Niekiedy faktycznie przydałoby się powiedzieć coś więcej szczególnie o otoczeniu. Lubię sobie analizować przestrzeń jaka otacza bohatera a tutaj pod tym względem było kiepskawo.

Jak dla mnie to są główne plusy twojego opowiadania.

Oczywiście można wymienić masę podrzędnych jak np. dialogi które bardzo pasują do postaci.

Przejdźmy do głównych minusów.

-Forma!!.

Całkowicie mi się nie spodobała. Oczywiście to tylko moje odczucie a każdy ma swoje tym niemniej jak widzę nie tylko mi ona się nie spodobała...

-Źli ludzie prześladują biednych nieludzi...

Ogólnie wydaje mi się, że inspirowałeś się w pewnym stopniu Wiedźminem. Nie dość, że motyw dość oklepany to w twoim wydaniu jakiś taki gorszy... Tym bardziej, że akcentujesz to na każdym kroku. Źli ludzie męczą biednego "smoczka" zupełnie bez powodu.

Ogólnie opowiadanie bardzo mi się podobało i w skali od 1 do 10 dałbym 8 z minusem. Jedno oczko za formę drugie za "Złych ludzi i dobrych nieludzi*" a minusik za drobne błędy typu powtórzenia itp. sprawy. Czekam na drugą część.

PS Z przedmówcą nie zgodzę się co do jednego pkt. Chodzi mi o rzekome "Ubóstwo językowe". Ja odniosłem zupełnie przeciwne wrażenie. IMHO opowiadanie wybija się mocno ponad normę. Tym bardziej, że nie jest to "Pan Tadeusz. ;)

*Przydałoby się w końcu aby ktoś napisał o Dobrych ludziach i złych nieludziach. :wink:

Edytowano przez Belutek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

OK, czas storpedować dotychczasowych krytyków. :]

Na samym początku chciałem Wam* podziękować za dotychczasowe opinie na temat tego opowiadania. Oczywiście krytykę wezmę na przyszłość pod uwagę. A teraz pora na komentarze...

- Nie podoba mi się forma. To tak jakbym ja opowiadał Ci o twoim wczorajszym dniu (moje subiektywne odczucie)

To tyczy się też Belutka i każdego innego, komu się forma nie podoba: usprawiedliwiam to tym, że chciałem z nią trochę poeksperymentować, żeby m. in. na tym polegała oryginalność tego opowiadania. Inna rzecz, że na swoich sesjach RPG na tym forum jako MG piszę w narracji 2-osobowej, pisząc graczom, co się dzieje z ich postaciami, więc tym bardziej optowałem za spróbowaniem... Oczywiście jeśli pomysł się nie sprawdzi (a jak widzę, nie sprawdza się...), to następne opowiadanie ze smoczym rycerzem w roli głównej (tak, tak, planuję kiedyś tam napisać :)) mogę napisać w formie 3-osobowej, nie ma takiego problemu.

- Trochę słabo, jak na 9 m-cy pracy

Tak po prawdzie to nie uwzględniłem, że ja nad tym opowiadaniem pracowałem ponad 9 miesięcy z GIGANTYCZNYMI przerwami. Wiadomo, raz nie miałem czasu, raz głowy... No, ale takie przerwy mimo wszystko wyszły mi na dobre IMO, bo dzięki temu ostatnie części napisałem w swoim odczuciu lepiej niż np. pierwszą. (Choć prywatnie najbardziej mi się podoba fragment z II części opisujący,

co się dzieje po śmierci herszta wilków

. Piękne to było, jak sobie poczytałem...)

- Troszkę błędów interpunkcyjnych i stylistycznych

Zaraaaz. Błędy stylistyczne jeszcze zrozumiem, w końcu nie pamiętam, żebym to kiedykolwiek uważał za swoją naprawdę mocną stronę. Ale błędy interpunkcyjne to gdzie były, jeśli można spytać? Domyślam się w sumie, ale wydaje mi się, że jednak z interpunkcją to wszystko w porządku...

- Myśl przewodnia zbyt oklepana...

Tu chyba musiałbym wyjaśnić przesłanie opowiadania - ale zostawię to sobie na sam koniec postu. ;)

Jeszcze jedno, Dogmeat - kiedy tu napiszesz jakiś post, choćby i ze swoim opowiadaniem, to przy okazji fajnie by było, jakbyś napisał, jak oceniasz moje opowiadanie, bo z plusów i minusów ciężko mi się domyślić oceny. ;] A z resztą zarzutów albo mniej lub bardziej się zgadzam - choć nie bardzo chce mi się dociekać, gdzie, co i jak - albo nie, ale pluć się nie będę. :]

PS Będziesz mógł się odgryźć, gdyż kończę już (choć może to jeszcze potrwać...) swoje najnowsze opowiadanie :wink:

Hehehe, nie odmówię. :>

Chociaż po zastanowieniu postać ta przypomina mi trochę smokowca.

W sumie zgadłeś. :) No i trudno, żeby taka postać NIE była przegięta. Ale skoro lubię

półsmoki

... ;]

Lubię sobie analizować przestrzeń jaka otacza bohatera a tutaj pod tym względem było kiepskawo.

Ale opisy i tak lepsze niż w Desc... Chwiiila, nie ten kanał. ;] Ogólnie to z opisów też nie uważałem się zwykle za orła, szczególnie jeśli idzie o otoczenie (lepiej się właśnie ćwiczyłem w opisywaniu postaci). Ale OK, wezmę to pod uwagę następnym razem.

Ogólnie wydaje mi się, że inspirowałeś się w pewnym stopniu Wiedźminem. Nie dość, że motyw dość oklepany to w twoim wydaniu jakiś taki gorszy... Tym bardziej, że akcentujesz to na każdym kroku. Źli ludzie męczą biednego "smoczka" zupełnie bez powodu.

Cóż, "Wiedźminem" raczej się nie inspirowałem - do tego specjalnie przejaskrawiłem zachowania ludzi, żeby przekazać to, na czym mi zależało. Tym samym przechodzę do tego, o czym pisałem, komentując minusy wymienione przez Dogmeata. A mianowicie: do wyjaśnienia przesłania tego opowiadania. Ale dam to w spoiler może. ;]

Kiedy się zastanawiałem dawno temu nad tym opowiadaniem, to chciałem zamieścić w nim przesłanie na zasadzie "żeby było" - to po to, by uniknąć sytuacji, że "czytelnik poczytał sobie, a potem zapomniał o sprawie". Potem jednak zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać... Nie pamiętam, czy mi to przyszło do głowy w trakcie pisania, czy po napisaniu, ale taka ciekawa anegdotka mi wyszła - główny bohater, który ratuje ludzi przed katastrofą, nie dość, że i tak zostaje obsmarowany przez tych, których uratował, to jeszcze mimo wszystko chcą go skazać na najgorsze męki. A to tylko dlatego, że wywodzi się z kompletnie innej rasy, do tego tej wyglądającej na paskudniejszą. Przyznam się szczerze, że książek czytam niewiele, a awersję do nich przezwyciężyłem dopiero dwa lata temu, więc (a może "ale"?) nie wiem, gdzie jeszcze taki motyw wystąpił. Tu chodzi nie o samo prześladowanie. Tu chodzi o prześladowanie z uzasadnieniem "bo tak" - bo jest odmieńcem, o czym już pisałem, bo "może zrobić krzywdę biednym ludziom" (a słaby jednak nie jest, jak przeczytaliście...), bo po prostu "my cię nie lubimy". Może faktycznie mogłem tego aż tak nie akcentować, ale dwie osoby, które wyraziły mi opinię na temat całości w cztery oczy, przekonały się do tego przesłania. Co prawda, tylko połowa - ale to i tak coś. Nie żebym oczywiście uwłaczał Waszym gustom - w końcu wszystkim dogodzić się nie da. A ja, szczerze mówiąc, tak naprawdę lubię ludzi - ale na to, co nieraz wyprawiają, po prostu mi ręce opadają. Tak uzasadniam wstawienie właśnie takiego przesłania do "Smoczego rycerza". Ponadto wydaje mi się, że jednak ma w sobie pewien sens - pewnie nawet może się okazać, że jest w tym całkiem sporo prawdy. A "dobrzy ludzie i źli nieludzie" występują w pierwszej lepszej bajce lub filmie amerykańskim z gatunku fantastyki, albo gdzie.

:P

No, i tyle w tej sprawie! Jeszcze raz dziękuję za opinie, no i podziękuję też za ew. kolejne, jeśli się pojawią. ;] A jednak było warto...

PS Mnie postać też się bardzo podoba. :D

*W drodze wyjątku w tym poście zaimki osobowe w 2. osobie piszę/pisałem z dużej litery. ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Troszkę błędów interpunkcyjnych i stylistycznych

Zaraaaz. Błędy stylistyczne jeszcze zrozumiem, w końcu nie pamiętam, żebym to kiedykolwiek uważał za swoją naprawdę mocną stronę. Ale błędy interpunkcyjne to gdzie były, jeśli można spytać?

Naprawdę Ci na nich zależy...? Jeśli tak, to mogę wyszukać. Wierz mi, kilka wyłapałem, a że sam super orłem z interpunkcji nie jestem, to coś musi być na rzeczy :smile:

- Myśl przewodnia zbyt oklepana...

Tu chyba musiałbym wyjaśnić przesłanie opowiadania - ale zostawię to sobie na sam koniec postu. ;)

No właśnie jest oklepana... Choćby w takim Wiedźminie ludzie walczą z elfami i innymi tylko dlatego, że są inni.

Jadąc dalej... W opowiadaniu Mniejsze Zło wiedźmin teoretycznie ratuje małe miasteczko od masakry (niestety bez kilku trupów się nie obyło...), za co następnie zostaje obrzucony kamieniami i wypędzony.

Co do oceny... Nie mogę tego jednoznacznie ocenić. W porównaniu do Sapka jest to dno (bez urazy, moje wcale nie są lepsze)... No, ale powiedzmy, że w porównaniu do innych amatorskich opowiadań jakie czytałem takie 6+/10.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W sumie zgadłeś. :) No i trudno, żeby taka postać NIE była przegięta. Ale skoro lubię półsmoki... ;]

Ano właśnie ja zawsze wolałem jakiś cherlaków w roli głównego "hirołsa". Lepiej się czytało jak to słaby mag, niedoświadczony wojownik i złodziej który złodziejem jest tylko z nazwy bo niczego nigdy nie ukradł próbują uciec przed bandą orków. Ogólnie to przepakowanie zaliczyłbym ci na minus, ale trzeba wziąć pod uwagę specyfikę postaci. Mianowicie jest to pół-smok. Smoki to (w moim odczuciu) prastare bestyje które przez setki lat mogły doskonalić swoje umiejętności. Właśnie dlatego przepakowanie postaci jest po prostu usprawiedliwione. Mam jednak nadzieję, że w następnych opowiadaniach nie dojdzie do takich kuriozów jak wybijanie całych wiosek zionięciem ognia. :icon_biggrin:

Tak więc w postaci nie zmieniłbym właściwie nic. Jest po prostu bardzo dobra. Oczywiście przydałoby się więcej dialogów tak aby można było określić z grubsza jej charakter.

mogę napisać w formie 3-osobowej

MUSISZ!! Znaacznie ułatwi to odbiór.

Cóż, "Wiedźminem" raczej się nie inspirowałem

Ano właśnie a mi skojarzenie z Wieśmakiem nadeszło mniej więcej po 2 minutach czytania. I to takie baardzo silne. Ogólnie myśl przewodnia może sama w sobie nie jest taka zła, ale po jakimś czasie zaczęło mnie irytować robienie z ludzi takich kanalii. Ja rozumiem, że w społeczności zawsze jest czarna owca ale żeby wszyscy byli aż tak zdegenerowani?

Nie ma co tu oczywiście porównywać opowiadania do książek Sapka bo chyba nie o to chodzi. W porównaniu do innych opowiadań amatorskich to bardzo mi się spodobało. Byłoby wręcz świetne gdyby nie parę błędów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przedstawiam wam "opowiadanie mojego życia" - zatytułowane "Smoczy rycerz".

Oto link: http://osada.heroes.net.pl/rekopisy/Smoczy_rycerz

Krótko - słabe. Bardzo. Z kilku powodów. Najpoważniejszym jest drugoosobowa forma opowiadania. Obrzydliwie się to czyta. I nie ma to żadnego uzasadnienia logicznego w samym opowiadaniu, poza chęcią poeksperymentowania autora. Co nadaje się na sesje kompletnie nie nadaje się na opowiadanie. Polecam pierwszoosobową lub trzecioosobową osobę. Dalej wytknę niekonsekwencję. Na początku dwóch gości zestrzeliło smoka (czy tam smokowca), a gdy podchodzą do celu do jeden z nich kuszę ma... na plecach. W dodatku jego towarzysz, zamiast wiać lub atakować rozpoczyna durną przemowę. W dalszej części tego samego opowiadania jakiś chłop bez strachu narzeka nad "bestią", a sami chłopi wolą uciec przed bandytami na koniach niż przed powtorem, który się z nimi wszystkimi rozprawił, co przecież samo w sobie sugeruje jego siłę. I na sam koniec w wiosce pojawia się król. Król wioski chyba. Niech mnie diabli, ja rozumiem iż wymusiłeś pewne rzeczy, bo chciałeś coś pokazać, ale zbyt grubymi nićmi jest to szyte, a i sposób formułowania myśli także nie sprzyja refleksji, pomijam już całkowity brak identyfikacji z bohaterem z uwagi na narrację.

Poza tym smokiem to ty nie jesteś. Bycie smokiem to nie tylko wygląd, ale też zachowanie. Jeśli tak wąsko postrzegasz smoki to mogę tylko wyrazić swój głęboki niesmak.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako, że recenzje mogą być, to chyba newsy też?

                                                                                                                  

Stało się. Po 12 latach od rozpoczęcia prac nad Duke Nukem Forever, studio 3D Realms zostało zamknięte.

Po internecie krążyły plotki o tym fakcie, myślano, że to jakaś dziwna kampania reklamowa i czekano na oficjalną odpowiedź. Wprawdzie nie doczekano się jej, ale Joe Siegler (webmaster 3D Realms) stwierdził krótko: "To prawda. W tej chwili nie mam nic więcej do powiedzenia"...

Nie wiadomo, co stanie się z grą, lecz wiadomo, że prawa do serii pozostały przy jej twórcach a umowa pomiędzy Take-Two obejmowała jedynie wydanie gry ("nasze układy z 3D Realms odnośnie Duke Nukem Forever miały postać umowy dotyczącej wydania gry i nie obejmowały finansowania prac nad nią. Dodatkowo Take-Two zatrzymuje prawa do wydania Duke Nukem Forever")...

Jednak Apogee Software i Deep Silver, oznajmili, że sytuacja ta nie ma wpływu na proces tworzenia wydawanej przez niech nowej, handheldowej odsłony serii zatytuowanej "Duke Nukem Trilogy" (tworzonej na PSP i DSa przez polskie studio developerskie Frontline Studios)...

Źródła:

CD-Action.pl (język polski)

Shacknews (język angielski)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No fajnie ale ja zawsze myślałem, że newsy mają być newsami a nie odgrzewanymi kotletami. Co to za sztuka zrobić newsa na podstawie newsa? :laugh:

Chodzi o to aby rzecz była nieznana i żeby można się czegoś dowiedzieć, a tak to napisałeś kropka w kropkę to samo tylko troszkę innymi słowami. W dodatku twoja forma jakoś tak mniej mi się podoba...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

OK, już odpowiadam. :) Sorry za takie opóźnienia, ale na początku było "niechcemisię", a potem "niemamczasu" - ale że się zdystansowałem i odpowiednio ustosunkowałem do wypowiedzi, to to nawet wyszło mi na zdrowie. ;]

Naprawdę Ci na nich zależy...? Jeśli tak, to mogę wyszukać. Wierz mi, kilka wyłapałem, a że sam super orłem z interpunkcji nie jestem, to coś musi być na rzeczy :smile:

Po prostu gdy przeczytałem w minusach, że były jakieś błędy interpunkcyjne, to się z lekka zdziwiłem - jak daleko sięgam pamięcią, to takowe na forum (a tym bardziej w prozie) popełniałem naprawdę rzadko. Tym bardziej że sam je poprawiam u innych, jeśli poproszą. :D No, ale jednak poprosiłbym, abyś je wypisał, czy to tutaj (przy okazji, kiedy np. wyślesz swój tekst), czy to na PW - zawsze dowiem się czegoś nowego. :)

Dogmeat

No właśnie jest oklepana... Choćby w takim Wiedźminie ludzie walczą z elfami i innymi tylko dlatego, że są inni.

Jadąc dalej... W opowiadaniu Mniejsze Zło wiedźmin teoretycznie ratuje małe miasteczko od masakry (niestety bez kilku trupów się nie obyło...), za co następnie zostaje obrzucony kamieniami i wypędzony.

Belutek

Ano właśnie a mi skojarzenie z Wieśmakiem nadeszło mniej więcej po 2 minutach czytania. I to takie baardzo silne. Ogólnie myśl przewodnia może sama w sobie nie jest taka zła, ale po jakimś czasie zaczęło mnie irytować robienie z ludzi takich kanalii. Ja rozumiem, że w społeczności zawsze jest czarna owca ale żeby wszyscy byli aż tak zdegenerowani?

No to napiszę, że wszelkie inspiracje "Wiedźminem" były niezamierzone. ;] No cóż, sam aktualnie zajmuję się m. in. czytaniem tej sagi (na razie z dość miernym skutkiem, ale o tym kiedy indziej...), a opowiadania zaliczyłem poprzedniego roku. Ale jak widać, muszę się pouczyć trochę czytania ze zrozumieniem, bo akurat ta końcówka z "Mniejszego zła" mi umknęła. ^_^' (Choć nie pamiętam, żeby Geralt był wypędzony z miasta - raczej

sam odszedł

...)

Dogmeat

W porównaniu do Sapka jest to dno (bez urazy, moje wcale nie są lepsze)...

Belutek

Nie ma co tu oczywiście porównywać opowiadania do książek Sapka bo chyba nie o to chodzi.

Bez jaj, nigdy nie twierdziłem, że to opowiadanie zdeklasuje samego Sapkowskiego. Co prawda, część fragmentów wydaje się być napisanych stylem odrobinę przypominającym jego (przynajmniej ja tak odczułem, czytając je podczas poprawiania)... ale jednak to inny styl. I inna ranga.

Ogólnie to przepakowanie zaliczyłbym ci na minus, ale trzeba wziąć pod uwagę specyfikę postaci. Mianowicie jest to pół-smok. Smoki to (w moim odczuciu) prastare bestyje które przez setki lat mogły doskonalić swoje umiejętności. Właśnie dlatego przepakowanie postaci jest po prostu usprawiedliwione.

Szczerze mówiąc, mnie takie coś cieszy. A wiesz dlaczego? Bo właśnie chciałem głównego bohatera ukazać nie jako mocarza, który pierdnięciem rozwala całe armie, tylko jako kogoś, kto co prawda jest mocny (czasem nawet bardzo), ale też ma prawo do popełniania błędów, nawet dość głupich. W pewnych sytuacjach nawet może sobie po prostu nie dać rady (vide

walka z wilkami

).

Mam jednak nadzieję, że w następnych opowiadaniach nie dojdzie do takich kuriozów jak wybijanie całych wiosek zionięciem ognia. :biggrin:

Jak mi znajdziesz, gdzie tak w swoim opowiadaniu napisałem (bo tak sugeruje ten cytat), to uzyskasz ode mnie plusa. :D

Tak więc w postaci nie zmieniłbym właściwie nic. Jest po prostu bardzo dobra. Oczywiście przydałoby się więcej dialogów tak aby można było określić z grubsza jej charakter.

Hm, w sumie mogę napisać, że aktualnie wpadłem na kilka pomysłów na kolejne historie ze smoczym rycerzem w roli głównej. Mógłbym nimi zapełnić... pięć opowiadań. I wiem, jaki wybiorę w najbliższym. Jaki to będzie - zobaczycie kiedyś. ;]

Oczywiście dziękuję powyżej cytowanym za opinie. Będę miał czym się podpierać przy następnych opowiadaniach. ;]

No i dziękuję też Holy'emu za to, że raczył wyrazić swoją opinię. :) Pamiętam, że w którymś poście na sesji Naruto miałem umieścić pewną wymyśloną przez siebie sentencję (która jednakże przeszła przez korektę przebudowana...): "Zwycięstwo podbudowuje, ale porażka motywuje". Tak że krytyka też się przyda. No i oczywiście teraz odrobinę polemiki z mojej strony. ;]

(Uwaga dla obserwatorów: trzy moje najbliższe fragmenty zawierają spoilery dotyczące tego opowiadania, więc jeśli się z nim [jeszcze] nie zapoznałeś, to czytasz na własną odpowiedzialność. Tylko nie mów potem, że nie ostrzegałem. ;))

Na początku dwóch gości zestrzeliło smoka (czy tam smokowca), a gdy podchodzą do celu do jeden z nich kuszę ma... na plecach. W dodatku jego towarzysz, zamiast wiać lub atakować rozpoczyna durną przemowę.

Jeśli chodzi o tego pierwszego faceta, to akurat można się domyślić, że po zestrzeleniu półsmoka/smokowca (jak zwał, tak zwał) schował kuszę. Jednakże odrobina racji w Twoim zarzucie jest, gdyż faktycznie, to nie była do końca przemyślana sytuacja. Pytanie tylko, czy z jego strony, czy z mojej. :P Ten drugi zaś był wystraszony. Nie wiedział, co zrobić. W końcu "bestia" prezentowała się tak, że o wiele lepiej byłoby zejść jej z drogi. No i zaczął ględzić coś o "gnębieniu szlachetnie urodzonych" i tych sprawach, a dopiero po chwili rzucił się na głównego bohatera, gdy ten się za bardzo zbliżył. Dla mnie to akurat w miarę zrozumiała sytuacja.

W dalszej części tego samego opowiadania jakiś chłop bez strachu narzeka nad "bestią", a sami chłopi wolą uciec przed bandytami na koniach niż przed powtorem, który się z nimi wszystkimi rozprawił, co przecież samo w sobie sugeruje jego siłę.

Cóż, ten pojedynczy wieśniak był albo człowiekiem odważnym, albo idiotą. :) Akurat przyznam się, że ten epizodzik z nim wstawiłem "przy okazji"... A tamci chłopi woleli uciec przed rozbójnikami, ponieważ wiedzieli, czego się po nich spodziewać. Wyraźnie bowiem zaznaczyłem, że nie pierwszy raz najechali na tę wioskę (rozbójnicy, nie chłopi). A i główny bohater nie był w bitwie z nimi sam - w końcu pomagały mu wilki. Co prawda, wszystkie zostały przetrzebione, ale i tak odwaliły kawał dobrej roboty, co pozwoliło półsmokowi z powodzeniem dokończyć resztę (ale i tak niemało ludzi ubił, zgadza się). A chłopi, mimo że chyba widzieli tę bitwę (chyba, bo ich zachowanie IMO sugeruje, że albo przyszli po fakcie, albo mieli klapki na oczach), nie bali się wyrazić antypatii do pojedynczej istoty, nawet gdy okazała się bez przesady mocna...

Żeby nie było, ja przytaczam tylko własną interpretację tych zdarzeń - autor w końcu nie musi wszystkiego podawać na tacy. :)

I na sam koniec w wiosce pojawia się król. Król wioski chyba. Niech mnie diabli, ja rozumiem iż wymusiłeś pewne rzeczy, bo chciałeś coś pokazać, ale zbyt grubymi nićmi jest to szyte (...).

To był król nie wioski, tylko królestwa, na terenie którego znajdowała się ta wioska. :) Ale tu akurat muszę Ci przyznać rację - jeden z korektorów zwrócił mi uwagę, że sytuacja, iż król może się pojawić w osadzie (tym bardziej że posiłki nie przybyły na czas), jest nieco naciągana. Myślałem, jak by to zmienić. Z drugiej jednak strony trochę za bardzo kombinowałem, ponieważ BARDZO mi zależało na pozostawieniu pewnych elementów tej sceny (np. króla), gdyż wtedy właśnie uzyskałaby odpowiedni wydźwięk. A gdybym chciał to skonstruować jakoś bez naciągnięć, to musiałbym chyba tak z połowę opowiadania napisać od nowa - a to jedyna rzecz, jakiej przy pisaniu szczerze nienawidzę (to zaś już sugeruje, że jednak nie dałem z siebie absolutnie wszystkiego...). I co w końcu zrobiłem? Zostawiłem tę scenę taką, jaka była. Wniosek z tego taki: na przyszłość będę lepiej konstruował fabułę. ;]

Poza tym smokiem to ty nie jesteś. Bycie smokiem to nie tylko wygląd, ale też zachowanie. Jeśli tak wąsko postrzegasz smoki to mogę tylko wyrazić swój głęboki niesmak.

Skoro już zacząłeś off-top... Fakt, swój image jako smoka kreuję właśnie w ramach wyglądu. Zachowanie bowiem już nie bardzo na to wskazuje - i nie zapowiada się, by się to w najbliższej przyszłości miało zmienić (chyba...). Sam oceń, czy to dobrze, czy źle.

A z resztą zarzutów nie mam jak polemizować - w sumie nawet je przyjmuję. ;] Jak już pisałem - pochwały są cieszące, ale krytyka pożyteczna. Lub coś w tym guście.

No, ale trzeba przyznać, że na osiem opinii nt. całości (licząc zdanie osób, które napisały do mnie prywatnie, oraz korektorów nt. wersji beta, która tak wielce pod względem treści się nie różni...) siedem pozytywnych ocen to i tak niezły wynik! Będę chciał nawet w poniedziałek (albo później, jeśli nie będę miał czasu) zrobić podsumowanie ocen mojego opowiadania z pierwszego tygodnia jego publikacji... Oczywiście jeszcze raz dziękuję wszystkim dotychczasowym krytykom za fatygę i mam nadzieję, że moje następne opowiadania (także te ze smoczym rycerzem w roli głównej) będą już tylko lepsze. :)

A teraz kończę post, bo się odrobinę zmęczyłem psychicznie po jego napisaniu. ^_^'

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam serdecznie. Skoro padło hasło własnej twórczości, to wypada mi zakomunikować, iż stworzyłem pewien serwis internetowy, który jest chyba dość sympatyczną lekturą. Napisałem bowiem www.sww.w.szu.pl - witrynę traktującą o II wojnie światowej. Cóż, zostaje mi tylko zaprosić do zapoznania się z treścią wortalu ;)

Edytowano przez Eisenhower
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Choć nie pamiętam, żeby Geralt był wypędzony z miasta - raczej

sam odszedł

...)

- Twoja rana jest poważna?

- Nie.

- W takim razie zabieraj się stąd.

- Tak - powiedział wiedźmin. Stał jeszcze chwilę, unikając wzroku wójta. Potem odwrócił się wolno, bardzo wolno.

- Geralt.

Wiedźmin obejrzał się.

- Nie wracaj tu nigdy - powiedział Caldemeyn. - Nigdy.

Kilka przykładów na szybko:

"Nie mam pojęcia, jak to nazwać" - co tu robi ten przecinek?

"To były pierwsze słowa, jakie usłyszałeś po obudzeniu się" - tu także?

Więcej postaram się wyłapać przy okazji zamieszczania mojego opowiadania... Błędem niekoniecznie jest brak przecinków, ale ich nadmiar także :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dogmeat - dzięki w sprawie "Wiedźmina". Faktycznie, jak się to rok temu czytało, to się pozapominało. ;)

A jeśli chodzi o błędy interpunkcyjne... to z całym szacunkiem, ale moim zdaniem to nie są błędy interpunkcyjne. ^_^ Akurat w zdaniach, które przytoczyłeś, przecinki w moim odczuciu są potrzebne. Chodzi tu o zasadę, że części zdania oddziela się przecinkiem - a takową można rozpoznać po tym, że zawiera jeden czasownik (są wyjątki od tej reguły, np. "rób coś jak należy", ale to już może wyższa szkoła jazdy ;]). Być może tę zasadę wyssałem z palca, wymyśliłem sobie, ale właśnie coś takiego (zresztą tych reguł mam więcej) pozwala mi lepiej pisać pod względem interpunkcji. I do dzisiaj IMO się sprawdza.

Innymi słowy, próbuj dalej. Istnieje szansa, że znajdziesz kwiatek, który faktycznie mogę z czystym sumieniem uznać za błąd interpunkcyjny. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak mi znajdziesz, gdzie tak w swoim opowiadaniu napisałem (bo tak sugeruje ten cytat), to uzyskasz ode mnie plusa. :D

Nic nie sugeruje, nad interpretujesz moją wypowiedź. :happy:

No a żeby dać wam szansę popastwić się nad moim "dziełem" zamieszczam tutaj moją pierwszą recenzją jaka wyszła z pod mojego pióra, eee to znaczy klawiatury. Wszelkie uwagi będą miło widziane. :icon_wink:

Recenzja Empire: Total War

Empire to piąta już odsłona serii Total War twórców Creative Assembly. Przenosi nas w czasy broni palnej. Muszkiety, karabiny oraz działa niepodzielnie królują na polu bitwy, słowem XVIII wiek w całej swej okazałości. Był to okres burzliwy i bardzo niespokojny nie tylko w Europie ale również na innych kontynentach, powstanie Stanów Zjednoczonych, rewolucja francuska czy rozbiory Polski to tylko niektóre z interesujących wydarzeń tamtego czasu.

No to zaczynamy.

Trybów rozgrywki jest kilka. Po pierwszy do naszej dyspozycji został oddany rozbudowany skrimish. Pozwala on nam wziąć udział w bitwie którą sami skonfigurowaliśmy. Walki toczą się nie tylko na lądzie jak dotychczas ale również na morzu. Kolejnym trybem jest fabularyzowana kampania pod tytułem, ?Droga ku niepodległości?. Droga jest bardzo ciekawym tutorialem. Tak, tak owa kampania pełni funkcję rozbudowanego samouczka. Droga składa się z czterech aktów. Poszczególne rozdziały opowiadają nam o kolonizacji nowego lądu, walkach z Indianami, następnie kolejnych walkach tym razem z Francuzami aby w końcu dojść do finału jaką będzie rozpętanie rewolucji przeciwko Brytyjczykom i powstanie Stanów Zjednoczonych. Ogólnie sama kampania byłaby całkiem ciekawa gdyby nie krępujący nas doradza z misjami w stylu; postaw jeden budynek, wybuduj dwa oddziały, zaatakuj to a to miasto. Fabularyzowana rozgrywka to z pewnością ciekawy prolog do gry właściwej. Tą funkcję pełni tutaj tryb Wielkiej Kampanii. Grając w ten sposób wybieramy jedną z ówczesnych potęg (Jest między innymi Polska). Są dwie długości rozgrywki, krótka 100 tur czyli 50 lat i długa 200 tur czyli 100 lat.

Wybierz państwo i podbij świat!

Nie mogłem sobie odmówić możliwości zobaczenia szarży Husarii na indyjskie słonie. Właśnie dlatego w wielkiej kampanii wybrałem Polskę. Ale żeby mogło dojść do skolonizowania tak odległych krajów jak Indie musimy się zabrać za gospodarkę, infrastrukturę, podatki, technologie i tego typu sprawy. Moimi pierwszymi decyzjami było zainwestowanie w miasteczka porozrzucane po mapie. Uwidacznia się tutaj kolejna nowość, budynki nie są już budowane tylko w stolicach regionu ale również w innych miastach rozsianych po całym terenie prowincji. Te miejscowości to nic innego jak gospodarstwa rolne, porty, i zakłady przemysłowe wszelakiej maści. Istnieją również pewne budynki specjalne dzięki którym będziemy pozyskiwać Hulaków, Dżentelmenów i Biskupów. Ci pierwsi to po prostu szpiedzy i sabotażyści, dżentelmeni pracują w szkołach nad projektami jednak mogą oni również wykradać technologie od innych państw. Biskupi nie są zbytnio przydatni chyba, że kolonizujemy imperium Osmańskie bądź też Indie, a czym się zajmują to chyba każdy wie, w skrócie przypomnę, że chodzi o pranie mózgu (?) . W grze istnieją trzy grupy ludności. Klasa niska, średnia i szlachta. Jednak podatki ustalamy tylko dla szlachty i klasy niskiej. Niedopatrzenie czy celowy zabieg twórców? Chyba jednak to pierwsze. Istotnym elementem naszego budżetu jest handel. Jednak imperium handlowego nie zbudujemy bez statków. Jest to jedna z największych innowacji jakie spotkamy w Empire. Kontrolując szlaki handlowe dorobimy się pokaźnej ilości złotych monet. Co więcej szlaki handlowe kontrolować możemy również na lądzie. Oczywiście trzeba się liczyć z agresją innych państw które na tym procederze tracą.

Nie samą walką człowiek żyje.

Jak to mówią wojna jest tylko przedłużeniem dyplomacji. Właśnie dlatego postaram się przybliżyć kulisy powstawania sojuszy, traktatów handlowych i innych ważnych paktów w Empire. Dyplomacja w najnowszej odsłonie serii jest bardzo rozbudowana i dopracowana. Nie trzeba już mozolnie przesuwać emisariuszy po mapie świata aby cokolwiek w jakiejkolwiek kwestii ugrać. Od teraz negocjujemy za pomocą paru kliknięć myszki. Komputer często popisuje się inicjatywą i sam wychodzi do nas z propozycją jakiegoś traktatu. Co więcej owe propozycje są całkiem sensowne. Co prawda zdarzają się pewne kwiatki w stylu kilkukrotnego zasypywaniu nas praktycznie tą samą propozycją która jest jednak coraz gorsza ale jest to sytuacja nieczęsta.

Wojenko, wojenko?

Kiedy już gospodarka będzie stabilna, ludność zdyscyplinowana, infrastruktura zaś stać będzie na wysokim poziomie a państwo nasze dzięki tajnikom dyplomacji poważane w całej Europie możemy zacząć prowadzić wojny. Walki odbywają się nie tylko na lądzie jak to miało miejsce w dotychczasowych częściach serii ale również na morzu. Najpierw postaram się opisać tą tradycyjną metodę budowania państwa. Walka lądowa została skonstruowana bardzo przejrzyście. Sprawowanie kontroli nawet nad ogromną armią nie powinno sprawiać zbytnich problemów. Należy jednak cały czas uważnie obserwować przebieg bitwy, sytuacja potrafi się zmienić w ciągu kilku sekund. Wystarczy, że nie zauważymy brawurowej szarży nieprzyjaciela i już możemy się żegnać z doborową jednostką. Ta dynamiczność rozgrywki to niebywały plus. Ogromny wpływ na przebieg bitwy ma morale wojsk. Nie raz zdarzało mi się celnym strzałem z działa pozbawić życia wrogiego generała już na początku starcia. Wojska przeciwnika zaczęły o wiele szybciej wpadać w panikę. Chociaż z drugiej strony niektóre bitwy były bardzo zażarte z uwagi na wysoki poziom doświadczenia jednostki. Takie oddziały potrafiły walczyć do ostatniego żołnierza nie uciekając z pola bitwy. Komputerowy przeciwnik zachowuje się bardzo nierówno. Potrafi przeprowadzić szybką szarżę na jednostki lekkiej piechoty i wziąć mnie w kleszcze bądź też ukryć w pobliżu artylerii piechotę która zmasakruje kawalerię która spróbuje porwać się na ?samotne? baterie dział. Jednak czasami komputer potrafi się popisać nie lada głupotą ale o tym na koniec. AI przeciwnika jest bardzo nierówne.

Nie da się ukryć, że XVIII wiek to czas gdy kawaleria staje się coraz mniej przydatna. Zostało to dobrze przedstawione w grze. Szarża ?koników? na czoło wrogiej piechoty liniowej zawsze kończy się doszczętną masakrą atakujących.

Przejdźmy teraz do bitew morskich. Są one świetną innowacją i w znaczącym stopniu podwyższają grywalność. Ważne są tutaj warunki atmosferyczne, przykładowo płynąc pod wiatr niewiele zdziałamy. Wrogie okręty możemy zatopić, bądź przejąć na drodze abordażu.

Niestety do rozgrywki gdzie uczestniczy kilkanaście okrętów wkrada się chaotyczność. Chyba każdy ma nie lada problemy nad opanowaniem tych wszystkich statków, natomiast komputerowy przeciwnik nie ma żadnych kłopotów z utrzymaniem nienagannych szyków i niszczeniem naszych jednostek. Z pewnością jest to kwestia wprawy mnie jednak duże bitwy morskie po prostu od siebie odrzuciły. Właśnie dlatego mniejsze potyczki po parę okrętów są o wiele bardziej interesujące. Możemy spokojnie operować każdym ze swoich statków.

Wachlarz jednostek jest olbrzymich rozmiarów. Mamy do dyspozycji różne rodzaje piechoty liniowej, snajperów, grenadierów, ułanów, huzarów oraz wiele, wiele więcej. Co prawda nie wszystko mamy od razu podane na złotej tacy. Lwia część wszystkich jednostek jest dostępna dopiero po wynalezieniu odpowiednich technologii. Przykładowo na taką Husarię przyjdzie nam długo poczekać.

Wojna jest piękna?

Należy również wspomnieć co nieco o oprawie audio-wizualnej. Bitwy są prześliczne, szczególnie starcia morskie wyglądają jakby zostały wyjęte z filmu. Okręt wzięty w krzyżowy ogień innych statków zostaje efektownie zniszczony. Dwie ścierające się ze sobą masy piechoty walczące ze sobą na bagnety to coś co zapada w pamięć na długi czas. Niezapomnianym widokiem jest również szarża kawalerii na piechotę która jest po prostu odrzucana samym impetem atakujących. Dym i ogień to rzeczy które również zostały z niebywale dopracowane. Trzeba jednak zaznaczyć, że pełne dobrodziejstwa grafiki doświadczą tylko gracze z naprawdę mocną maszyną. A to dlatego, że Empire potrafi zarżnąć praktycznie każdą maszynę szczególnie jeśli idzie o bitwy morskie.

Nie tylko to co widzimy stoi na wysokim poziomie, również oprawa dźwiękowa jest diabelnie dobra. Huk dział, salwy oddane z muszkietów, tentem koni, pokrzykiwanie oficerów i bojowe wycie atakujących jednostek to po prostu orgia dla uszu. Trzeba również zaznaczyć fakt świetnej lokalizacji. Jednostki z poszczególnych krajów mówią w swoim własnym języku co dodaje niepowtarzalnego smaczku rozgrywce.

Nowa część serii Total War jest również bardzo przystępna nawet dla najbardziej niedoświadczonych. Jest ona po prostu najłatwiejsza z dotychczasowych części. Praktycznie wszystko możemy zautomatyzować. Ustalanie podatków, budowanie konstrukcji a nawet bitwy ? te czynności mogą zostać powierzone pieczy komputera.

Wady, błędy, bugi. Arghh

Żeby nie było za pięknie należy zwrócić uwagę na fakt, że w tej ogromnej beczce miodu jest też pokaźna łyżka dziegdziu?

Obrona fortyfikacji to porażka całkowita i ogromny krok w tył w porównaniu do Rome. Po prostu biegniemy oddziałami pod mury gdzie, dzielni wojacy zarzucają haki na mury i wspinają się po linach, zero jakiejkolwiek taktyki. Obrona tych potworków też jest straszna. Co prawda w forcie znajdują się armaty z których można strzelać jednak ich skuteczność jest mierna, tak samo dzieje się z żołnierzami ostrzeliwującymi wspinających się nieprzyjaciół. Aż się prosi aby zrzucić liny i wysłać wrogów na przymusowy upadek. Niestety nic z tych rzeczy, nasi ?niedzielni? obrońcy tępo czekają aż wróg wejdzie na mury a potem zakłuje ich bagnetami na śmierć. Właśnie dlatego zrezygnowałem z jakiejkolwiek obrony tego czegoś zwanego dumnie fortyfikacjami. Wolę bronić się w polu gdzie mam chociaż jakiekolwiek możliwości do manewru i mogę kontrolować przebieg bitwy. Chyba nie takie były intencje twórców i w tym aspekcie po prostu się nie postarali. Idąc dalej za kolejną wadę trzeba zaliczyć nie powalające sztuczną inteligencją wojska przeciwnika. Twórcy obiecali stworzyć algorytmy AI od podstaw, no cóż z efektu ich pracy mogę wywnioskować, że praktycznie nic się nie zmieniło. Komputer nadal popełnia te same błędy. Zdarzają się takie sytuacje jak szarża kawalerii na czoło moich jednostek liniowych, oczywiście taki wybieg kończy się całkowitą masakrą jeźdźców. Niekiedy wojska komputera stoją w miejscu i dają się zaszlachtować, kiedy indziej jednostki wroga przyglądają się biernie śmierci swoich kompanów nie robiąc nic aby im pomóc. Niestety takich wypadków można by mnożyć tak więc i tu producent się nie postarał.

Jeśli jesteś jednak gotów przymknąć oko na te drobne niedogodności z pewnością odkryjesz w Empire świetną strategię z rozbudowaną dyplomacją, gospodarką i epickimi bitwami w dodatku nie tylko lądowymi ale również morskimi. Zresztą pokładam ogromną nadzieję w producentów i wierzę, że kolejne łatki* naprawią większość z niedoskonałości. Właśnie dlatego mogę z czystym sumieniem polecić grę, Empire: Total War jako najlepszą z całej serii. Pozostaje mi życzyć wam udanych podbojów!

* A jeśli twórcy oleją produkcję to zawsze zostanie oddana rzesza fanów którzy naprawią grę modami.

Plusy:

+ Miodność rozgrywki i jej grywalność.

+ Ogromne ilości frakcji, jednostek, budynków.

+ Grafika!

+ Mnóstwo nowinek jak Np. bitwy morskie.

+ Polska frakcja dostępna od początku.

+ Rozbudowana dyplomacja i gospodarka.

Minusy:

- Forty!

- Duże wymagania sprzętowe.

- AI przeciwnika pozostawia sporo do życzenia.

- Taka sobie zgodność historyczna.

Ocena: 8,5/10

Autor Recenzji: ?Belutek?.

Obecna wersja została zapgrejdowana w stosunku do poprzedniczki. Czekam na komentarze...

Edytowano przez Belutek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobra, co się będę - ludziska się chwalą twórczością to ja też nie mogę być gorszy.

Gwoli ścisłośći: opowiadanko sklecone pod wpływem impulsu i środków odurzających. Stawiałem na ogarniający mną surrealizm i absurd, a całe opowiadanko jest zmyślnie zaplanowane jako wstęp do czegoś dłuższego. N-joy.

EDIT: ŁOLABOGA! Ale literówek nasadziłem. Jak będzie mi się chciało i w ogóle ktoś to zechce przeczytać, to poprawię.

Był piękny wiosenny poranek. Jeffrey Higgs szedł przez bagna, brodząc po kolana w budyniu czekoladowym.

Podniósł karabin, gdyż usłyszał jakiś szelest w pobliskich zaroślach. Droga do Starego Nowego Nowego Orleanu była niebepieczna: sporo nieostrożnych podróżników zostawało napadniętych przez Velocirapotry. Jeff zaryzykował jednak tę przeprawę; wolał stare, poczciwe dinozaury niż coraz to nowe i dziwniejsze bandy łupieżców, grasujące wzdłuż głównej drogi do miasta. Nawet, gdyby nie liczyć bandytów, na szlaku ponoć ostatnio szalał również skalny troll, który zrobił niemałe zamieszanie w Tutaj, a słyszało się również o oszalałym robocie w Niemożliwogrodzie.

Jakiejkolwiek by Jeff drogi nie wybrał, o śmierć było łatwo, ponieważ Stary Nowy Nowy Orlean był jednym z ostatnich Ognisk. Ktoś mógłby się dziwić, jak ludzie mogą tutaj żyć, ale zdolność przystosowania się, później plaga dziwnych sekt aż w końcu popadnięcie w obłęd spowodowały, że obecną sytuację tubylcy uznają za normalność. Z kolei fakt, że średnio raz na pięć lat nie budzi sięw tej samej postaci, w której zasnęli, traktują jako Wolę Bogów.

Świat stanął na głowie. A potem wydłubał sobie rozum przez ucho i wystrzelił w kosmos.

Jeffrey pamiętał, jak to się stało...

Pomyśleć, że minęło już prawie dwadzieścia lat. Pracował wtedy na uniwersytecie w Oxfordzie na wydziale fizyki. Pewnego wieczora wpadł na Pomysł. To nie był zwykły pomysł, lecz Pomysł, pierwotna Idea, która cały czas gdzieś tam była, od począdku czasu. Pokazała ona mu niesamowite możliwości, a wszystkie wynikały od prostego wzoru i odrobiny wiary w teorię, że wszystko jest możliwe. Kilka latpracy nad przygotowaniami do eksperymenty i oto jest: możliwość zasymulowania powstania wszechświata. Teoretycznie mógł pomóc w odpowiedzi na pytanie ?Jak to się stało??. Teoretycznie. W praktyce wyzwolił potęgę, której urządzenia przygotowane na tę okazję nie mogły opanować. Cała ta twórcza siła mogłaby stworzyć wszechśiat, gdyby nie jeden maluteńki problem. On już istniał i miał się dobrze. W tenże sposób doszło do paradoksu, i choć nie był to poważny problem, bo wystarczyłoby usiąść przy herbacie i przedyskutować całą sprawę od początku do końca, niestety nieskończenie małe, nieskończenie ciężkie bozony są zwykle również niezwykle niecierpliwe. I wtedy wszystko stało się możliwe. Tak jak w wizji Jeffa. Przedmioty znieniały się, przesuwały w czasie a liczniki prawdopodobieństwa zwariowały. Jeffrey zapamiętał tylko wszechobezne białe światło. Kiedy odzyskał przytomność, zamiast w laboratorium znajdował się w ładnym saloniku urządzonym w stylu art deco, miał na sobie strój błazna i miał jakieś jedenaście lat. Jego przyjaciel nie miał tyle szczęścia: jego narządy wewnętrzne przesunęły się o około pół metra, co wprowadzało nieco nieładu do saloniku, zaś dwóch pozostałych współpracowników zamieniło się ciałami.

I tak to się właśnie zaczęło. Niewiele rzeczy pozostało takimi, jakimi były wcześniej. Prawdopodobieństwo czegokolwiek było nieprawdopodobnie prawdopodobne. Kosmici wylądowali na Bazylice Świętego Piotra w Watykanie, która przemalowała się na niebiesko, okazało się, że Elvis żyje i łatwiej byłoby udowodnić niepodważalnie, że czarne jest białe, niż wyciągnąć od kogoś pieniądze na papierosy.

Gdyby owa energia diałała nieprzerwanie przez ostatnie dwadzieścia lat, wszechświat już dawno zamieniłby się w wielką latającą świnię i odleciałby w nicość. Można tylko dziękować [nazwa siły sprawczej, w którą wierzysz] za to, że najbardziej fundamentalne prawa fizyki pozostały niemal całkowicie niewzruszone i Magia, jak ją później nazwano, nie mogła działać wiecznie. Obecnie na świecie pozostało już niewiele Ognisk, w których miała ona jeszcze coś do powiedzenia. Świat się zmienił, lecz niemal na pewno jest to już ten sam świat, który oglądać będą kolejne pokolenia.

Kolejne poruszenie w krzakach wyciągneło Jeffreya Higgsa z rozmyślań. Wycelował karabin w jego stronę. Chwila skupienia na jednej tylko rzeczy dała raptorom okazję do działania i ani się obejrzał, a stał pośrodku szybko zacieśniającego się kręgu tych drapieżców.

Wiedział, że są bardzo, bardzo inteligentne, dlatego też nie strzelił. Nie musiały wiedzieć, że ma tylko trzy naboje. Wśród nich widział najróżniejsze wariacje: dwugłowe, pierzaste, skrzydlate. Najbardziej rzucał się kamienny oraz jeden z dwunastoma nogami i wielkim guzowatym naroślem na szyi. Prawdopodobnie Ognisko w Starym Nowym Nowym Orleanie znów dało o sobie znać.

Wtedy jeden z Velociraptorów wysunął się na przód i przemówił do niego.

Jeffrey mimowolnie otworzył usta ? tego się kompletnie nie spodziewał

- Witaj ? mówił jaszczur. Mówił nieco niewyraźnie ale jak najbardziej zrozumiale. Jako, że czytanie ma być przyjemnością a nie torturą, przedstawione zostało tu znaczenie słów, nie zaś ich brzmienie, jak to by było u co bardziej awangardowych autorów ? Zapewne jesteś zdziwiony tym, że przemawiam do ciebie, lecz nie martw się. Tak się składa, że rok temu doszło tutaj do Rozbłysku, w efekcie którego większość z nas zyskała kilka dodatkowych punktów ilorazu inteligencji. Mamy tutaj swoją małą cywilizację, z własnym zapleczem kulturalnym i rosnącą wiedzą o świecie. Nie atakujemy istot rozumnych i nieagresywnych. Ty zaś wykazałeś się obiema tymi cechami.

Jeffrey był już kompletnie wyluzowany. Od dziesięciu lat, z niewielkim wyjątkiem, nic go nie zdziwiło. Dinozaur kontynuował:

- Jakiś czas temu zaprosiliśmy do naszej wioski ludzkiego nauczyciela, a co miesiąc jeden z naszych idzie do miasta po nowe książki.

Jeffrey podniósł oczy.

- Ktoś w mieście ma książki sprzed katastrofy?! ? Zapytał niedowierzając.

- Po ostatnim Rozbłysku miejsce przez was znane jako Różowy Dom zamieniło się w Bibliotekę Waszyngtońską.

- !!! ? odparł Jeff zaskoczony tak dobrą i tak złą wiadomością. No cóż, są rzeczy ważne i ważniejsze.

Do grupy dinozaurów dołączyły nowe, niosące ciała niezidentyfikowanych stworzeń. Przywódca Velociraptorów znów przemówił:

- Nasze polowanie na dziśjest skończone. Chcesz może, abyśmy przeprowadzili cię bezpiecznie przez bagna? Jest tutaj o wiele stworzeń znacznie bardziej niebezpiecznych od nas.

- Na przykład ludzie ? mruknął Jeffrey ? Byłbym zobowiązany.

- Jestem Ryyhra, wódz Raptorów.

- Jeffrey Higgs , nikt szczególny.

Ryyhra zmierzył Higgsa bacznym spojrzeniem. Chyba był bardziej inteligentny niż się wydawało, lecz nic nie powiedział.

Droga okazała się krótsza niż można było się tego spodziewać. Po drodze nic ich nie zaatakowało, w oddaly zamajaczyło tylko stado latających mastodontów, a między drzewami śmignęło coś, co najprawdopodobniej było błyskawcem. Po dwugodzinnym marszu dotarli do czegoś, co mogło uchodzić za ludzką wioskę, lecz za nią nie uchodziło. Jeffrey pomyślał o pracy, jaką jaszczury musiały włożyć w budowę prowizorycznych chat, ale w to, iż sporych wielkości totem na środku wioski był również przez nich zbudowany, już nie wierzył.

- Pomogli nam ludzie z miasta ? powiedział Ryyhra.

Jeff patrzał na prosty totem z drewna, na którego szczycie była umieszczona biała gwiazda. Wokół totemu leżały gigantyczne stosy kości.

- Pomogli?! ? spytał.

- Zwyczajna ludzka dobroć.

Jasne, pomyślał Higgs. Grupka dinozaurów przyszła do miasta i poprosiła o pomoc u ucywilizowaniu się. Ludzie byli prawdopodobnie bezbronni, ciągnęli słomki albo wysłali kilku skazańców. Spojrzał jeszcze raz na białą gwiazdę.

- Co wy właściewie wyznajecie? Co to za gwiazda? ? zapytał.

- Modlimy się o kolejny Rozbłysk! Jeśli istnieje jakiś bóg lub bogowie, to będziemy ich obłaskawiać, a być może po kolejnym rozbłysku staniemy się jeszcze bardziej ludzcy! ? W głosie Ryyhry słychać było wyraźny entuzjazm. Jeffrey odwrócił się w jedo stronę i zobaczył wyraz paszczy, który nie mógł być niczym innym jak tylko niezbyt udaną próbą uśmiechu. Nie wytrzymał:

- Czyś ty oszalał?! Myślisz, że ludzie są tacy wspaniali?! Bo myślą?! Bo mają kulturę? Język, pismo i resztę tych rzeczy? Czy ty wiesz, jakimi draniami są ludzie? Zawistni, chciwi, obłudni... Ryyhro, wodzu... Błagam cię abyś nigdy nie stał się zbyt podobnym do człowieka. Miejcie swoją kulturę, własne obyczaje... Wiele ludzkich plemion, żyjących gdzieś zupełnie bez kontaktu z resztą bardzo dobrze na tym wyszło, uwierz mi. Powiedz mi, gdzie jest miasto?

- Za tym wzgórzem ? odparł zszokowany Ryyhra. Oblicze zszokowanego Velociraptora może nieco człowieka otrzeźwić, tak więc Jeffrey natychmiast się uspokoił. Powiedział:

- Dobrze więc. Posłuchaj mnie, wodzu. Idźcie głębiej w dżunglę. Odetnijcie się od ludzi. Nie potrzebujecie być tacy jak oni, bądźcie sobą. Powiem więcej. Codziennie wystawiaj warty pilnujące terenu dawnej wioski a zaręczam, że nie dalej jak za miesiąc przyjdzie tutaj zgraja z pochodniami czy może nawet jakąś bronią. Jeśli zechcesz, pomogę ci w przeprowadzce i pokażę kilka sztuczek, o których ludzie na pewno wam nie wspomnieli.

- Zgoda ? odparł po namyśle wódz ? Lecz powiedz, czemu mówisz o swej rasie tak źle, sam jednak będąc inny?

Jeffrey odetchnął...

- Chyba nie jestem już człowiekiem, drogi wodzu... ?rzekł i wyruszył uczynić ostoją człowieczeństwa zupełnie nieludzki gatunek.

Edytowano przez Ivghald
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Belutek - przeczytam Twoją recenzję, jak będę miał dostatecznie dużo czasu i chęci. Z góry jednak zaznaczam, że na grze się nie znam. ;)

No i jak zapowiadałem, tak robię - zamieszczam opinie dotychczasowych krytyków mojego opowiadania, tak w ramach podsumowania pierwszego tygodnia jej publikacji. :) Robię to z opóźnieniem, bo wcześniej nie miałem czasu ani siły.

Zanim jednak zacznę, daję dwie uwagi.

1. Nie odpowiadam za treść wygłaszanych opinii. Każdego korektora i "prywatnego" krytyka pytałem o to, czy nie mają nic przeciwko upublicznieniu ich zdania. Jeśli więc ktoś napisał coś nie do końca zgodnego z panującymi tu zasadami, a mimo to się zgodził, to sam się o to prosił. ;]

2. Tu są opinie tylko od tych osób, które przeczytały całość opowiadania. W rzeczywistości więc krytyków było odrobinę więcej, niż prezentuję. :)

Korektorzy (wersja beta)

Milicja: "Co do samego opowiadania- ogólnie mi się bardzo podoba, chociaż czasami bywa lekko irytujące kiedy non-stop podkreślasz pewne rzeczy (np. , że glówny bohater ma bolące skrzydło etc.)

Stylistycznie i gramatycznie zastrzeżeń w sumie nie ma, poprawiłam tylko lekko te zdania, gdzie były powtórzenia ew. lekko zmieniałam ich budowę, aby łatwiej je się czytało".

Gofer: "Fajne w miarę i z morałem... Nie będę oceniał, ale mogło być lepiej :P".

Anathema: <Jak się ją spytałem o to, czy nie ma nic przeciwko upublicznieniu jej opinii, to do dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi. Opinii od niej więc na razie tu nie ma. Jak się coś zmieni, to zrobię edit.>

Prywatnie

HeadRox: "Nie no, mnie się podoba mimo formy. / (...) Cały czas jest w formie do czytelnika. / Można powiedzieć, że w drugiej osobie".

Na to ostatnie odpisałem: "Właśnie chciałem zrobić narrację 2-osobową, i to przedstawioną w taki sposób".

Jego odpowiedź: "To Ci się udało. / Nawet doskonale".

I dalej od niego: "Fabuła ciekawie zaczęta. / Budzisz się w jaskini. / Dobre opisy walk. / (...) Trochę jak Sapkowski. / (...) Ciekawy wątek z wilkami. / (...) Hm, przesłanie ciekawe. / Tylko takie... bo ja wiem? Delikatnie pompatyczne? Oklepane? Rasizm jest dobry, ale tylko rzeczywistych realiach. / Alegoria z całości też niezła. / Ciekawie przedstawione".

W końcu za moją prośbą ocenił to opowiadanie na 87%.

Następnego dnia jednak pisze do mnie coś takiego: "Heh. Tak teraz patrzę na Twoje opowiadanie z perspektywy. / I jest w nim cholernie dużo brawdy. / *prawdy. / (...) Więc, jak ocena była 8,5 to jest 9".

A na koniec: w rozmowie, w której spytałem się go o pozwolenie na zamieszczenie jego opinii publicznie, napisał, że jeszcze mogę zacytować, że w przesłaniu tego opowiadania: "Jest zaj<ekhem> dużo życia (...)".

ValdiCieć: "2 rzeczy. / 1. Ludzie to <ekhem>. / 2. Mam nadzieję, że kiedyś rozwiniesz przygody naszego smoczego rycerza z opowiadania do powieści".

Też mam taką nadzieję. :) Następnego dnia zaś spytałem się Valdiego, jak ocenia moje opowiadanie. Dostałem taką odpowiedź: "Ja się na krytyce nie znam. / U mnie są tylko trzy oceny: dobrze, średnio i nudno. / U ciebie jest dobrze".

Forum Actionum (http://forum.cdaction.pl/index.php - Twórczość --> Proza)

Tu opinie podam tylko w wielkim skrócie, ponieważ jak ktoś będzie chciał się zapoznać dokładniej z nimi, to w końcu powyżej podałem linka do forum. ;] Dyskusja zaczyna się od 12. strony tematu "Proza".

Dogmeat: "Co do oceny... Nie mogę tego jednoznacznie ocenić. W porównaniu do Sapka jest to dno (bez urazy, moje wcale nie są lepsze)... No, ale powiedzmy, że w porównaniu do innych amatorskich opowiadań jakie czytałem takie 6+/10".

Belutek: "Ogólnie opowiadanie bardzo mi się podobało i w skali od 1 do 10 dałbym 8 z minusem. Jedno oczko za formę drugie za >>Złych ludzi i dobrych nieludzi*<< a minusik za drobne błędy typu powtórzenia itp. sprawy. Czekam na drugą część".

Holy.Death: "Krótko - słabe. Bardzo. Z kilku powodów". W skrócie wytknął mi 2-osobową formę opowiadania (tj. że takie coś obrzydliwie się czyta), niekonsekwencję w zachowaniu występujących tam postaci, naciągnięcia (tak przynajmniej zrozumiałem) i kilka innych.

W sumie mam... siedem opinii pozytywnych na osiem! (Opinia Anathemy była pozytywna, od razu mówię. Chyba nikt mi głowy nie urwie, jeśli to napisałem mimo wszystko. ;]) To chyba dobra motywacja na przyszłość, prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W sumie mam... siedem opinii pozytywnych na osiem! (Opinia Anathemy była pozytywna, od razu mówię. Chyba nikt mi głowy nie urwie, jeśli to napisałem mimo wszystko. ;]) To chyba dobra motywacja na przyszłość, prawda?

Całkiem, całkiem... Myślę, że opinię były pozytywne także dlatego, że to twój debiut :smile:

Za drugim razem coś takiego nie przejdzie, koniecznie zmień formę pracy! I trochę wyszarz postacie i wydarzenia, bo na moje są troszeczkę zbyt jednoznaczne i za bardzo przejaskrawione. Ale ogólnie, całkiem dobrze się zapowiadasz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W sumie mam... siedem opinii pozytywnych na osiem! (Opinia Anathemy była pozytywna, od razu mówię. Chyba nikt mi głowy nie urwie, jeśli to napisałem mimo wszystko. ;]) To chyba dobra motywacja na przyszłość, prawda?

Powiem tak - jeśli uwagi dotyczące twojego opowiadania sprawią iż przestaniesz pisać to dobrze, bo widocznie nie starczyło ci zapału do tego. Jeśli zaś zmobilizują cię do nieustannej poprawy jakości twoich wyrobów to będzie to z korzyścią dla wszystkich. Jak dla mnie uczciwa zamiana.

Mógłbym pochwalić się (gdy skończę) w tym miejscu moją literacką adaptacją (a nawet rozwinięciem) pierwszego Thiefa?

Amusing. Zetknąłem się swego czasu z pewnym "handbookiem", opartym właśnie na Thiefie 1. Całkiem profesjonalnie zrobionym, muszę rzec. I ciekawie napisanym. Ciekawi mnie czy go przebijesz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...