Skocz do zawartości

Polecane posty

Eeehmmm,ciekawe,że na forum którym publikuję opowiadania,nikt w dwóch poprzednich powieściach się tej spacji nie czepiał.

Jeśli osoby wypowiadające się tam piszą tak samo, jak ty tutaj - nic dziwnego. Jest to błąd i jednocześnie sprawia, że ciężko się czyta. Gdyby tekst był dłuższy, to bym sobie odpuścił, bo nie ma sensu się specjalnie katować.

Natomiast zupełnie nie rozumiem czepialstwa ,jeśli chodzi o ilość informacji.

Racja. Może faktycznie przesadziłem i informacji nie ma zbyt wiele, ale kompozycja tekstu powoduje - przynajmniej u mnie - mieszanie się całości. Jestem przyzwyczajony do poprawnej pisowni, której u ciebie nie widzę nawet w normalnych postach.

A realia to nie współczesność.Nie przeszkadza mi to jednak w umieszczeniu broni palnej.

Czyli science fiction, z braku bardziej szczegółowych informacji tak to nazwę, a ty piszesz coś na temat fantasy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A skoro w pierwszej powieści umieściłem jeden pistolet,to już nie jest ona fantasy?(a byłą zbudowana wg. standardów tego gatunku)

*Holy skrobie się po głowie*

W sumie... Andre Norton umieszczała w "Świecie Czarownic" coś takiego, jak pistolety strzałkowe - słabo zaawansowana wersja pistoletu współczesnego i mimo to nadal było to fantasy. W dodatku były tam "dziwne pojazdy", które głównemu bohaterowi przypominały te z współczesnego świata (stamtąd był Simon). Hm... Niech będzie, że się mylę. Mam zbyt mało informacji o twoim świecie, żeby móc stwierdzić z całą pewnością do jakiego gatunku się zalicza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

sie robi... metoda jak zwykle Klik & read ;)

techromancerud9.jpg

Coś o największych dobrach ludzkości - dużych robotach i ogromnych piersiach, odkurzamy Dreamcast'y ! KLIK

merlinxo8.jpg

Czemu powstaje tak mało wybitnych seriali fantasy? nie wiem, ale 'Merlin' to własnie jeden z nich. KLIK

dbzzzaa9.jpg

Jak zarobić miliony? wystarczy zrobić tasiemcowe anime i doić z drobnych jego wyznawców. Jak zarobić grube miliony? połączyć pare tasiemcowych anime w jeden produkt. O dziwo takie mutanty powstają i już zaatakowały... KLIK

skateqe8.jpg

Krótko - po odpaleniu Skate bez żalu można pomachac na dowidzenia serii Tony'ego Hawka. Jeden z najbardziej nowatorskich tytułów na next-geny. KLIK

....

No to fajno, se wypisałem :P jeszcze dla lansu uber-link ;) :

granadooop4.jpg

jakieś coś, strunka, dwóch zapaleńców, pisze se to i tamto, o tym i tamtym.

Edytowano przez aras-ocb
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam Wszystkich czytelników forum. Niżej możecie przeczytać mój jakby to nazwać felieton. Jest to zwykła amatorka także nie zrażajcie sie od razu. Jak będzie choć parę pozytywnych głosów to skrobnę coś jeszcze. Sorka za literówki i inne pomniejsze błędy. Moj komp nie ma funkcjonalnych polskich liter.

--Brus--

Empic(ki) świat!!!

Pewnego razu, kiedy przebywałem w Polsce, postanowiłem uzupełnić zbiór swoich gier na pc. Jako, że jestem fanem Serious Sama(dalej SS) posiadam pierwsze i drugie starcie, ale zapragnąłem mieć drugą część jego zmagań Mentalem i jego sługusami.

Pojechałem wiec do jednego z Wrocławskich Empików. Wchodzę do środka, kierunek dział gier, zaczynam szukać. Po 10 minutach szukania znalazłem pierwsze i drugie starcie ale znajomej nazwy SS 2 nie znalazłem. Poszedłem wiec do sprzedawcy spytać sie czy taka grę maja? Sprzedawca sprawdził w komputerze i prowadzi mnie w regały no i niestety pokazuje mi starsza cześć przygód Sama. Powtarzam tytuł ale sprzedawca uprzejmie odpowiada mi, że tego tytułu nie ma w sprzedaży. Spojrzałem sie na niego ze zdziwieniem ale tez obudziła sie we mnie nuta ciekawości wiec pytam:

-a nie wie Pan gdzie mogę dostać tą grę?

-nie dostanie pan jej nigdzie bo jej nie ma w sprzedaży.

Ja nie wiem czemu ale nie przyjąłem tego do wiadomości i dopytuje sie dalej:

-ale jak to jest możliwe skoro na półce widzę wcześniejsze wydania tej gry to prędzej one powinny być wycofane ze sprzedaży niż później wydany SS 2?

Od mocno już zirytowanego moja dociekliwością sprzedawcy usłyszałem taką odpowiedź:

-słuchaj zawsze możesz sobie pirata na giełdzie kupić prawda?!

Byłem tak zszokowany odpowiedzią, ze wykrztusiłem z siebie tylko -acha- obróciłem sie i wyszedłem.

Nie wiem czy to ja bylem tak upierdliwy, ze go sprowokowałem? Czy tez może to był jego pierwszy dzień pracy i sie chłopak zestresował? Tak czy inaczej nic dziwnego, ze w Polsce jest wciąż popularne kupowanie pirackich kopii skoro nawet w renomowanej sieci sklepów z grami na PC słyszy sie coś takiego!

--Brus--

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może i ja coś wrzucę ;] A wrzucę, co mi tam

Rozdział I: Czarne listy

Część I

Co miałem zrobić? Właściwie nie miałem wyboru, bo ona mi tak kazała. Nie mogłem się cofnąć, bo ona mi tego zabroniła. Wszystko sprowadzało się do jej rozkazu: przyjdź. Sam fakt, że pofatygowała się na tyle, żeby osobiście do mnie napisać był wystarczająco przerażający i źle wróżący. Kto by w ogóle przypuszczał, że ona potrafi się jeszcze tak poświęcić dla kogoś z ulicy. Przez całą drogę z uliczki Zamkniętej Krypty wyliczałem sobie powody tego niecodziennego wezwania. I szczerze mówiąc, specjalnie się nie naliczyłem, gdyż istniały jedynie trzy praktyczne możliwości: zalazłem jej w jakiś sposób za skórę i chce mnie zabić; jest na tyle znudzona szarą codziennością, że postanowiła zakopać mnie dwa metry pod ziemią; poprzedniej nocy miała kolejną szaloną wizję i chce mnie powołać do życia po za ciałem. Ta świadomość tak beznadziejnej sytuacji, w której się znalazłem przygniatała mnie bardziej niż przeczucie tego, co się stanie. I pomyśleć, że jeszcze wczoraj koiłem myśli kuflem wyśmienitego piwa z karczmy Grega. Jasna cholera! A potem ten [beeep] list! Że też ona nie ma innych problemów. Dała mi dwa dni. Dwa dni! Oczywiście nie bardzo miałem ochotę czekać i zastanawiać się jaką nowatorską sztuczkę zaprezentuje ona tym razem. Topienie skóry wrzątkiem już było. Zalewanie gardła gorącym woskiem też już pokazała. Nawet pojedyncze rwanie zębów zaprezentowała w ostatnim czasie. A ona nie lubiła się powtarzać. Mógłbym uspokoić się myślą, że nic gorszego stać mi się nie może, ale tego nie zrobiłem, bo i tak pewniejsze jest, że istnieją jeszcze gorsze przedstawienia. Najwyżej ?zaskoczony? roztopię się we wrzątku.

- Czego- stosunkowo niegrzecznie zapytał się mnie strażnik.

- Zostałem wezwany - pokazałem list z czarną pieczęcią.

- Ty jesteś Servilius Rikard Afangrada? ade? grade?- niesfornie doczytywał nazwisko.

- Afangradaret- wyręczyłem.

- No właśnie - powiedział nieco zniesmaczony - to ty?

- Jak widać ja - rozłożyłem przedstawiająco obie ręce.

- No właśnie nie widać. Pani raczej rzadko spotyka się z ludźmi twojego poziomu - przyjrzał mi się jeszcze raz. ? Właź.

Jakby twój poziom był wystarczający. Nie powiedziałem mu tego tylko dzięki praktycznemu zastosowaniu własnego rozsądku. Prawdą jednak było, że miałem ogromną ochotę wytknąć mu jego głupotę choćby prosto w grubawą, brudną twarz.

To wszystko? Przepuścił mnie jeden strażnik za pokazaniem zapisanej kartki papieru? To się dopiero nazywa bezczelność. Pani już tak najadła się pychą, że zaczęła lekceważyć pomniejsze zagrożenia tzw. tępych sztyletów. Ale, niestety, to tylko bezczelność. Wielu bowiem złudnie nazywało ją głupią, z nadzieją znalezienia sposobu na zlikwidowanie odwiecznego problemu. Było niewielu takich jak ja, którzy rozumieli, że jej najzwyczajniej nie da się zabić. Kiedy ona udawała swoją głupotę, jej wrogowie stawali się dla niej skończonymi idiotami, wymyślającymi kolejne beznadziejne sposoby na uprzykrzenie jej życia. A ona zawsze trzymała coś w zanadrzu. Osobiście mogłem to wszystko tylko przypuszczać, gdyż nikt nie znał prawdziwych zamiarów Pani. Dotarło to do mnie, kiedy to zarżnęła czternastu moich przyjaciół po próbie wykradzenia jej intymnej korespondencji ze swoim kochankiem- cesarzem. Sam straciłem na tej nieudanej kradzieży nie tylko swoich ostatnich towarzyszy, ale także i mały palec u prawej ręki. Mogłoby zdziwić to, że mnie nie zabiła, gdyby nie fakt, że takie życie w całkowitej samotności i poczuciu winy (to ja zaplanowałem to uderzenie) jest o wiele gorszym losem; a najbardziej bolą rany duchowe. Do dzisiejszego dnia wzdrygałem się na myśl o tej godzinnej męce, no i jeszcze ten szeroki, ohydny uśmiech kata. To nie było zwyczajne odrąbanie palca, to było godzinne piłowanie kości otępiałym, przerdzawionym sztyletem, którym kilka minut wcześniej patroszono zarażoną świnie. Wymiotowałem po tym przez dobrą, niesamowicie długą noc. Teraz jednak, kiedy to znalazłem się tak blisko wcielonej śmierci, na własnym życiu przestało mi specjalnie zależeć. To dziwne, ale przerażenie można by porównać do szczęścia. Prawdziwą radość odczuwamy przed wyczekiwaną, upragnioną chwilą. Tak samo jest z przerażeniem, boimy się w okresie oczekiwania. Ze mną było dokładnie tak samo. Trząsłem się na myśl o nadchodzącym cierpieniu. Teraz jednak miałem to głęboko gdzieś. Nie bałem się już. Nie bałem się już Pani. Czułem jedynie wszechmocny gniew. Ale ona i to przewidziała. Zabrała mi wszystko, ciepły dom, przyjaciół, pieniądze, a nawet mój własny strach. Cóż, najwyraźniej przygotowała mnie do spotkania.

Część II

- Długo czekałam na spotkanie z tobą - subtelny głos dotarł do mnie zza czerwonej zasłony otulonej całunem mroku.

- Pani? - Zdziwiło mnie to, co powiedziała, gdyż zjawiłem się wyjątkowo szybko, w dodatku przed czasem. - Dwa lata, Rikardzie, dwa lata- delikatny czerwony materiał osłaniający komnatę Pani wyraźnie poruszył się w moją stronę. - Dlaczego ja zawsze muszę na was czekać?

- Proszę o wybaczenie, ale? - próbę usprawiedliwienia przerwał mi widok wyłaniającej się z ciemności kobiety.

Szła ku mnie. Średniego wzrostu, o jasnej karnacji, włosy miała chyba kruczo czarne, nie mogłem odróżnić ich od mrocznego otoczenia. Przez moment uległem samczemu instynktowi, rzucając krótkie spojrzenie na głęboki dekolt sięgający niemal do samego splotu. Szybko się jednak opamiętałem, gwałtownie spuszczając wzrok na brązową posadzkę. Byłoby bowiem samobójstwem, gdybym zaczął się wtedy delektować tym idealnym dziełem chyba samej Irydryty. Zresztą i tak sam zawsze powtarzałem sobie, że im owoc słodszy tym bardziej nafaszerowany jest złem. Mimo silnej woli, kiedy stanęła tuż przede mną, a jej aksamitna, czerwona, niemal przezroczysta suknia musnęła moją duchową sferę, samozachowawczy instynkt przykryło nieopanowane podniecenie. Stałem skulony przed nią, licząc, że zwróci się do mnie zbawiennymi słowami, które uratują mnie z tych, jakby to nie ująć, zwierzęcych zalotów. Nieco się jednak przeliczyłem, gdyż chyba nie zamierzała robić nic innego niż to, co w obecnej chwili robiła. Stała. I to właśnie było w niej najgorsze. Kiedy torturowała, biła, wyszydzała (kobiety!) można było być przynajmniej pewnym, że nie zastanawia się nad czymś jeszcze gorszym.

- Nie ma już Gwardzistów, takich jakim ty byłeś, prawda?

Odetchnąłem z ulgą.

- Nie Pani, Legiony odeszły razem ze śmiercią Przemożnego Pana.

- Daruj sobie te nieludzkie epitety - pomachała zgryźliwie ręką- nie możesz przypisywać ich zmarłemu gówniarzowi, który zupełnie na nie nie zasłużył.

Ścisnąłem oschłe dłonie. Jeszcze dwadzieścia lat temu za te bluźnierstwa rozprułbym jej gardło bez chwili zastanowienia. Cesarz, jako mój przewodnik, był mi bratem. Ja służyłem mu dobrą radą i orężem, a on zapewniał mi ulgę honorowego spełnienia.

Mimo ogromnych starań nie udało mi się jednak w pełni ukoić tą duchową nagrodą. Zrzędzenia losu, niespokojna sytuacja w Valandorze i Frydoradzie, aktywna działalność przeciwników rządów Parentora raczej mi nie pomagały. Nie wspominając już o tych barbarzyńskich posrańcach, którzy od dobrych stu lat zaśmiecają dobytek naszych świętych przodków. Nie żebym narzekał, obroń mnie Rennarze! W tym wszystkim po prostu stwierdziłem, iż oprócz naszego czcigodnego władcy nie istniało nic, co gwarantowałoby zachowanie świetności naszego państwa. Jego młodość, rodowy talent do zarządzania tak ogromnym państwem (co chyba z każdym kolejnym podbojem wzmacniało się w następnych pokoleniach) pozwalały mieć nadzieję na to, że uda się zapieczętować wieloletnią kampanię na zachód. Niestety cesarz odszedł, a razem z nim wszystko, co twardym filarem podpierało dotychczasowy ład i porządek na naszych ziemiach.

Wracając do obecnej sytuacji, wciąż zastanawiały mnie słowa Pani. Dlaczego na mnie czekała, jakie to plany chciała wtoczyć w moje życie? Dlaczego akurat ja...

- Proszę cię, nie poruszajmy tego tematu.

Czyżby był niewygodny?

- Sprowadziłam ciebie, Rikardzie, aby zaproponować ci pewien układ.

- Mnie? Układ? Ja jestem gotów zrobić wszystko na jedno twoje słowo, Pani - potężnie uderzyłem się w myślach, przygryzając język.

- Uwierz mi, gdyby nie moja dobra wola do zawiązywania układów i przekonanie, ze jesteś odpowiednim człowiekiem, w dodatku dawnym gwardzistą-przyjrzała mi się z teatralnym podziwem - już dawno skończyłbyś jak twoi przyjaciele.

Milczałem.

- Sama sobie jestem pełna podziwu za niezwykłą cierpliwość. Minęło tyle czasu. Nie jestem przyzwyczajona do czekania, Rikardzie, radzę ci to zapamiętać.

- Oczywiście - odpowiedziałem nieco drżącym głosem, wiedząc że byle niespokojna myśl Pani może mnie teraz pchnąć w przepaść, nad którą niebezpiecznie kroczę.

- Żeby jednak kontynuować dalszą rozmowę muszę ci o czymś przypomnieć. Muszę otworzyć twoje myśli i zwrócić im to, co sam sobie skradłeś. To, co przyprowadziło ciebie do mnie, o czym dawno już zapomniałeś... a może nie chciałeś pamiętać - ostatnie słowa wypowiedziała jakby wyższym tonem. - I ty dobrze o tym wiesz.

Zbliżyła się do mnie na tak bardzo, że udało mi się poczuć jej słodki zapach ust. Coś było nie tak. Poczułem to, kiedy rytmiczne dotąd bicie serca wyraźnie zaznaczyło swoją obecność. Co ona właściwie robiła? Stanęła przy mnie tak jakby...jakby chciała mnie pocało...

Część 3

- Podstępna dziwka! - Wrzasnąłem, ocierając krew z tyłu głowy.

Do sali wpadł wysoki, barczysty strażnik. Dosłownie skoczył w kierunku krzesła, aktualnie będącego moją nierozłączną częścią. Swoje przedstawienie rozpoczął wymierzeniem mi potężnego uderzenia prosto w twarz. To, co robił ze mną potem, nie jest warte ani moich opowiadań, ani żadnych innych przekazów. Tak więc stanowczo pominę ten wątek.

- Niegrzecznie mnie obrażać, Rikardzie - z lekkim uśmiechem zwróciła się do mnie Pani, którą ledwie dojrzałem zza szerokich ramion mojego kata.

Po chwili otrzymałem jeszcze siarczystego kopniaka, który zapoznał mnie z podłogą.

- Wystarczy Retrih!

Retrih. Warto zapamiętać to imię.

- Myślę, że nasz nowy przyjaciel zrozumiał aluzję.

- O tak - powiedziałem przez czerwone zęby, po czym splunąłem krwią na buty mojego ?nowego kolegi?.

Na nieszczęście wybuchowych i niewyrozumiałych nie miałem w zwyczaju przegrywać. Tym bardziej nie przepadałem za tymi, którzy tę porażkę chcieli mi wcisnąć na siłę. Możecie być więc pewni, że zrobiłem to z zupełnie świadomej premedytacji. Oczywiście otrzymałem to, czego chciałem.

- Ty brudny psie! - Złapał mnie za głowę i kilkakrotnie uderzył nią o krzesło, z którego wcześniej spadłem.

- Reeetrih - leniwie przeciągnęła. - Jak myślisz, jakie on ma teraz o nas zdanie?

- Przepraszam, Pani, ale ten kundel?

- Zamilcz już, proszę.

Z pokłonem wyszedł z sali.

Czy to słabość do kobiet? Szacunek? Czy zwyczajne posłuszeństwo? O nie. Tym razem było to coś o wiele silniejszego. Targało nim, krępowało, narzucało radykalne oddanie. Za pewne wiecie, co mam na myśli. Strach - odwieczny oręż Pani. Choć jest on pojęciem najczystszej abstrakcji, w niepowołanych rękach potrafi przybierać potężne formy. ?Bowiem wojownik w najtwardszą stal przybrany, który lękiem nasiąknie, upadnie i wić się będzie pośród zgliszczy swojej odwagi?. Słowa mojego dawnego mistrza - Celessusa, idealnie oddawały to, czego wrogowie Mrocznej Niewiasty powinni się obawiać. Niewątpliwie ona o tym wiedziała i bezlitośnie tą wiedzę wprowadzała w życie innych.

- Mam nadzieję, że opanowałeś już swoje emocje. Wiem, że możesz czuć się nieco zawiedziony. Było tak blisko - uśmiechnęła się w moim kierunku, na co ja odpowiedziałem ironicznym parsknięciem.

- Z twojej strony oczekiwałbym, co najwyżej chwili odstąpienia od tych idiotycznych gierek, którymi się chełpisz. - Z trudem podniosłem się z zimnej, lekko czerwonej posadzki.

- Podobasz mi się. Naprawdę. Twoje ironiczne podejście w stosunku do otaczającego cię niebezpieczeństwa jest niezwykle pożyteczną cechą. - Na dłużej zatrzymała na mnie wzrok. - To kształtuje? odwagę.

- Skończmy już to.

- O nie, mój drogi, to się dopiero zaczyna.

- Bawi cię ten sadyzm?

Na jej twarzy po raz pierwszy ujrzałem prawdziwy, niczym nie skryty uśmiech. Obróciła się, jakby ze wstydem, w kierunku szerokiego, drewnianego stołu, ustawionego w samym narożniku mrocznej sali. Właściwie to dopiero teraz go dojrzałem.

- Podejdź, proszę - powiedziała cicho nie odwracając się do mnie.

Wskazała na drewniane krzesło. Ze sporymi trudnościami zarówno fizycznymi jak i psychicznymi zasiadłem przy stole. Cóż, może i nie chciałem poddać się jej manipulacjom, ale to, co dekorowało stół, łamało chyba wszelkie bariery oporu. I co z tego, że namieszane, że ryby podane z dziczyzną, że wino nie tam gdzie trzeba. Wszystko tworzyło tak zgrabny artystyczny bałagan, iż sam widok nadawał potrawom smakowitego aromatu. Zacząłem się zastanawiać, co chce osiągnąć Pani. Szczerze wątpiłem, aby mój żołądek zadecydował o zmianie ostrożnego i logicznego postępowania. Kupić mnie więc raczej nie chciała, gdyż wątpiłem, by była na tyle głupia, aby podjąć się takowej próby. A może po prostu chciała dać świadectwo swej skrytej szczodrości? Nie, raczej nie. To by było zbyt ludzkie.

- Mam głęboką nadzieję, że zdołamy podjąć teraz stosowną konwersację, Rikardzie- powiedziała, po czym usiadła pod drugiej stronie stołu.

- Ja również - uśmiechnąłem się, odpowiadając w stronę soczystego kawałka mięsa.

- Nazywam się Ksymena. - Pstryknęła zgrabnie palcami, po czym mroczna dotąd sala po brzegi wypełniła się światłem.

To ona ma imię?

- Ciekawa sztuczka, Ksymeno - oznajmiłem.

- Skąd wiesz, że to nie coś więcej?

- Bo oboje dobrze wiemy, że tak być nie może - porządnie zmieliłem mięso w ustach, popijając lekko kwaśnym, winem.

- A gdyby jednak?

- Wiedziałbym o tym.

Cóż, moi mili, zrobiło mi się nieco przykro. Miałem nadzieję, że naprawdę znajdzie się sposobność do zupełnie bezinteresownej pogawędki z tak piękną niewiastą. Moje małe marzenie okazało się jednak kolejną, ledwo widoczną smugą porannej mgły, która znikła gdzieś w zetknięciu ze ścianą rzeczywistości.

Oczywistym było, że mnie sprawdzała. Jako gwardzista uczony byłem jak odróżniać od siebie otaczający nas, namacalny świat od towarzyszących nam epiforiów. Czym one są? Tak jakby sokiem brzoskwini, którą my jesteśmy. Istnieją dwa takowe? chyba dwa. Jeden z nich charakteryzuje się niezwykle ciepłą i namacalną aurą, którą każdy, przy odrobinie wprawy, może obiąć. To właśnie dzięki niej trwamy, jawnie widzimy, biernie otaczamy się życiodajną powłoką. Jest ona częścią każdego z nas. Możemy się zarówno nią dzielić jak i zachowywać jedynie dla siebie. Co najważniejsze, istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że ją stracimy. Wielu mówiło, że idzie to w parze z naszą śmiercią. Sam jednak nie byłem, co do tego w pełni przekonany, gdyż z cesarskich ksiąg wiedziałem, iż to epiforium, choć tkwi w każdym z nas, nie jest naszą nierozerwalną częścią. Jeżeli wspomniałem już o pierwszym z nich, warto powiedzieć też coś i od drugim (o ile w ogóle warto). Drugie epiforium to ?coś? mroźnego, tkwiącego jedynie w niektórych z nas. Cóż, więcej nie mogę na ten temat powiedzieć, gdyż nikt nigdy nie potrafił tego sprecyzować (dlaczego więc ja miałbym to potrafić?). Wiem, że to idiotyczne: ?Mroczna, siła potężnych wybrańców?, ale inaczej nie potrafię Wam tego wyjaśnić. Przykro mi, ale to wiedza, której chyba nie warto zgłębiać dla dobra siebie i innych. W tym wszystkim wystarczy jedynie wiara w to, że coś takiego istnieje. To wszystko.

- Gdzie się podział twój strach? - Powiedziała, sięgając po złoty kieliszek wina.

- Szczerze, sam się nad tym zastanawiałem - nałożyłem sobie na talerz spory kawał jakiejś tam ryby, po czym starłem krew z policzka. - I równie szczerze mogę stwierdzić, iż nie znalazłem odpowiedzi.

- Może dlatego, że ją schowałam? - rzuciłem na nią krótkie spojrzenie. - Jestem nawet w stanie podzielić się z tobą swoją wiedzą w zamian za gwarancję, że wysłuchasz mnie teraz dokładnie - mocniej zaakcentowała ostatnie słowo.

Co miałem do stracenia? Posłuchać każdy może.

- Będę zbyt zajęty tymi pysznymi potrawami, aby móc ci przerwać - uśmiechnąłem się uprzejmie.

- Mam taką szczerą, choć mało realną, nadzieję - spojrzała na mnie smutnymi, zmęczonymi oczyma.

Przerwałem na chwilę popijanie wina, odpowiadając na wzrok Pani, po czym ze smakiem dokończyłem, oblizując się. Przez otwarte okno wdarło się mroźne powietrze. Ostatnie słowa Ksymeny sprawiły, że potrawy straciły nieco na smaku.

To by było na tyle. Jak ktoś to przeczyta i porządnie oceni, będe wdzięczny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sorka za literówki i inne pomniejsze błędy. Moj komp nie ma funkcjonalnych polskich liter.

Ma, ale najwyraźniej tylko te, które odpowiadają jego autorowi. I jeśli jesteś na tyle niechlujny, żeby wrzucać tutaj - świadomie - tekst z błędami to należy ci się kopniak w zad. Używanie Wordów i innych korektorów (np. przeglądarka FireFox ma wbudowany własny) w takiej sytuacji pomaga ustrzec twórcę, który mógł mieć prawo pominąć coś nawet przy piątym czytaniu. Ogólnie nie kopię za przypadkowe literówki, ja sam czytałem trzy razy i po publikacji znalazłem parę literówek, ale za przypadkowe, a nie za celowo pozostawione. Zwłaszcza w tak krótkim tekście. Będę jednak nieprzyzwoicie litościwy i zabiję cię prędko:

1. Łączysz polskie znaki z ich brakiem, a to najgorsze możliwe rozwiązaie.

2. Raz pamiętasz o przecinkach, żeby chwilę potem je ominąć.

3. Po myślnikach piszemy ze spacją i wielką literą.

4. Nie podoba mi się zupełnie to "--Brus--" na górze i na dole tekstu. Zupełnie, jakbym nie umiał spojrzeć w bok i przeczytać autora pracy.

Odnośnie samej treści - w moim odczuciu zupełnie nie potrafisz pisać dokumentu. Może to jest dobre na jakiegoś bloga, nie wiem, nie mam własnego, ale osobiście radzę ci poćwiczyć styl, bo zupełnie nie czuję opisanej sytuacji. Start masz kiepski, ale ja też pisałem beznadziejnie na początku, więc jeśli włożysz w to sporo pracy i trochę serca, to od razu będzie widać różnicę.

Postaram się wrzucać coś co tydzień...

Mam lepszy pomysł - najpierw napisz co chcesz napisać, a potem to opublikuj. Bez żadnego wstępu, ogłoszenia, bo tutaj publikuje się prace, a nie zapowiedzi autorskie. I po grzyba dajesz tyle spacji, zwłaszcza na końcu?

Whisky - Całkiem niezłe. Dałem radę przeczytać całość bez obrzydzenia. Pisać umiesz, reszta powinna się od ciebie uczyć, a ja nie znalazłem żadnych istotnych uchybień w tekście, albo nie było to nic wartego przyczepienia się, a jest to moją specjalnością, co chyba mówi samo za siebie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ożesz ku... Przepraszam. Wiedziałam, że jak zostawię włączonego kompa to coś się stanie. To się nazywa koszt posiadania rodzeństwa. Ten post to sprawka sis, nie moja. A fica, owszem, chcę napisać, ale na inny temat.

SORRY! To jak, nie było posta?

Dzięki, Holy...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fajne tu powstają opowiadania, nie będę mówił konkretnie, bo za dużo ich tu, dopiero się zabiorę za czytanie.

Tymczasem chciałbym wystawić na próbę mojego małego potworka, który powstał po krótkich i szybkich przemyśleniach :)

Droga do Wieczności

I nagle zgaśniecie

Szybko i cicho jak

Zdmuchnięty płomień świecy

Wasze oczy zmatowieją

Umysł odejdzie w zapomnienie?

I sam zapomni?

O wszystkim?

    Przyszli do mego pałacu skąpani w blasku wiecznie zachodzącego słońca. Byli zakuci w lekkie, posrebrzane łańcuchy, które brzęczały, jakby opowiadając smutną historię skazańców. Błagali o godność i życie w Ogrodzie, skruchą prosili o obiecaną wieczność. Ich oczy, zasnute mgłą, utraciły dawny blask, który z pewnością kiedyś od nich bił.
    Stali tak długo, jęcząc i chwiejąc się w rytm gasnącego serca. Każdy próbował stanąć jak najbliżej masywnych, dębowych drzwi z dwiema mosiężnymi kołatami. Nikt nie miał jednak na tyle siły, by choć wyciągnąć rękę w ich stronę. Całą gasnącą energię przeznaczali na utrzymanie się na słabnących nogach. Ich włosy były siwe, długie, posklejane błotem i krwią, twarze z wyrytym na niej cierpieniem biły fetorem rozkładających się zwłok. Ubrani byli w stare, wypłowiałe szmaty, które beznamiętnie zwisały z wychudzonych, chorych ciał. Było ich tam wielu - staruszkowie, grzesznicy, mordercy, święci? Wszyscy. Spróchniałe wraki bez najmniejszego zalążka duszy.
    Wyszedłem do nich z serdecznym uśmiechem, patrząc prosto w oczy, aby nie myśleli, że ich zdradzam. Zmarszczki na mojej twarzy dodawały mi szacunku i szlachetności, choć wiem, że było to zbędne. Ludzie nie chcą dostrzegać upływającego czasu. Przeszedłem przez ten gasnący tłum powoli, dotykając każdego z osobna. Blask bijący zza otwartych, dębowych drzwi zaczął przygasać i wrota powoli się zamknęły. Przez moment w wąskiej szparze białej przestrzeni mrugnęło skrzydło mojego Syna.
    Pstryknąłem palcami i w jednej sekundzie cała ta dogorywająca zgnilizna, każdy z osobna, a jednocześnie wszyscy, ujrzeli swych bliskich płaczących nad ich zimnymi ciałami. Mordercy zobaczyli kilka kropel spadających na pokrwawione prześcieradło, bezdomni psy wyjące w ciemnym zaułku, grzesznicy zaś ujrzeli aniołów błagających o litość. Każdy zobaczył najbliższe osoby i istoty, które choć na chwilę przejęły się ich stratą. Łzy lały się oszczędnie, ale szczerze. Umierającym tłumem także wstrząsnęły suche spazmy. Wydając ciche jęki, płakali nad sobą. Nagle wszyscy zobaczyli siebie, martwych, w trumnie. Potem w ich lepkich od potu umysłach dostrzegli swoje groby, mszę za ich osobę, płaczącego synka po stracie rodzica. Wtem pokazałem im ich własne twarze po kilku miesiącach leżenia w ziemi, zimne, na wpół zżarte przez robactwo, wykrzywione w okropnym grymasie cierpienia i bezradności. Grymasie, który wywołała śmierć. Z czekającej na zbawienie ludności powoli zaczęła znikać nadzieja. Nadzieja na upragnioną wieczność.
    Wtedy pojęli, że całe ich krótkie życie, wszystkie wspaniałe i smutne chwile? To właśnie do niej droga. Nie zareagowali jednak na to okrzykami radości ani oznakami uśmiechu i ulgi. Przeciwnie, w ich oczach pojawił się strach i panika. Pośród tłumu przebiegł szmer, a bicie dogorywającego serca wypełniło ogromną przestrzeń przed moim pałacem. Przekazałem im drogą ich ciasnego umysłu, czym będzie obiecana wiekuistość. Ze zgrozą pojęli, że wieczność, to rześki posmak po słodkiej pomarańczy, że to rozgrzane serce po chwilowym romansie, że to świeżość powietrza po ostrej wymianie zdań burzowych chmur.
    Dałem im do zrozumienia, że wieczność to rocznica i kwiaty na ich grobie i że to wędrówka po świecie bez nich samych, że to wspomnienie? to śmierć.
    Idąc w stronę dębowych drzwi, pozdrawiałem tłum pamiętnym, papieskim gestem, który tak przypadł mi do gustu. Jak przedtem, dotykałem każdego z osobna, choć wiedzieli, że owoce w Ogrodzie okazały się nie dla nich. Postanowiłem, że nie podam zakorzenionego gdzieś głęboko powodu, dlaczego zmieniłem zdanie. Po co marnować czas dla nich? Dla istot, które doprowadziły do swego upadku.
    Wrota otworzyły się same. Obróciłem się jeszcze w progu, zerkając w ich wystraszone oczy.

      Nagle, bez ostrzeżenia, stojąc z całą gwardią zaufanych aniołów, zatrzasnąłem drzwi przed ich zgarbionymi nosami, śmiejąc się dobrotliwie?

Pamiętajcie o tym póki jeszcze możecie...

Edytowano przez MiQulll
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam. W tym temacie dopiero debiutuję, dlatego witam. ;]

To tak: innych opowiadań na razie nie przeczytam i nie ocenię, bo chcę sobie odpocząć. Poza tym mam trochę rzeczy do zrobienia. Może kiedyś... Może nawet jutro...

No dobra, a tymczasem zaprezentuję swoje wypociny. Przez trzy tygodnie nie miałem Neta w domu i musiałem wówczas coś robić. Dlatego z trzech najbliższych planowanych opowiadań napisałem dwa, a aktualnie pracuję nad "opowiadaniem mojego życia". Zaś tamte dwa... No cóż, jedno ma być wielkie, więc aktualnie przechodzi przez 3-osobową korektę (a ze względu na treść będzie musiało potem przejść przez cenzurę ;]). A tymczasem więc zapodaję drugie. Skończone, sprawdzone. Jest to prolog opowiadania na podstawie sesji Naruto, którą prowadzę na IRC-u. Nie jestem z niej do końca zadowolony, ale postanowiłem ją uwiecznić w moich tekstach. :)

A teraz macie tekst. Starałem się go napisać jak najlepiej. Poza tym to tylko wstęp, więc... No i jest drobna cenzura, bo trafiły się trzy przekleństwa, których regulamin forum by nie dopuścił. Dlatego zastąpiłem je ich łagodniejszymi odpowiednikami. Mogę chętnym wysłać oryginał (podawać tylko maila ;]), ale warto się fatygować dla trzech przekleństw?

Jeszcze jedno... Choć ja byłem autorem, to korektą zajął się forumowicz o nicku boromir_blitz, za co mu dziękuję.

Dobra, dosyć gadania, miłego czytania. Czekam na opinie.

Prolog

Zagrożenie

Lasek. Noc. Krajobraz sprawiał wrażenie dosyć przerażającego. Drzewa i krzewy były jedynie ledwo oświetlone blaskiem księżyca i gwiazd. Powiada się, że jeśli chciało się w taką porę wybrać do lasu, to lepiej zostać w domu, przy ogniu w kominku i wyraźnym świetle. I nic dziwnego ? o takiej porze mogło być niebezpiecznie. I to bardzo.

Należy jednak zadać sobie pytanie ? kto w dzisiejszych czasach słucha się jakichkolwiek ostrzeżeń? Wszystko, co oznaczone ?18+?, dzieci biorą bez śladu wahania. A nawet więcej ? z błyskiem w oku. Tamtej nocy zaś, co prawda, w lesie przebywali dorośli, sztuk dwie, ale i tak lepiej słuchać się wszelkich przestróg, niezależnie od wieku. To jest prawda absolutna, nawet w przypadku, gdy ostrzeżenia wydają się bezsensowne.

Nie da się dostrzec, jak ci dorośli wyglądali, ponieważ nie było zbyt jasno. Ba, nawet więcej ? W OGÓLE nie było jasno. Cel ich spaceru po lesie ? polowanie. Akurat tak się złożyło, że trwało ono aż do teraz. Szczęściem, nie nastała jeszcze północ.

Jeden z tej dwójki ziewnął przeciągle i powiedział do kolegi:

- Rany, te łowy ciągną się nam już nie wiadomo ile? Może jednak pójdziemy już do wioski i wrócimy tu jutro?

Po głosie można było rozpoznać, że jego wiek nie przekraczał 21 lat.

- Nie ? odpowiedział nieco tubalnym głosem ten drugi. ? Chcesz, żebyśmy mieli co jeść jutro na obiad czy nie? Poza tym nie chcę, żeby cały ten czas poszedł na marne.

- Chyba nie zauważyłeś, ale w nocy większość zwierzyny się kryje ? odparł zgryźliwie pierwszy facet. ? Jak chcesz znaleźć coś, co przecież jest w swoich kryjówkach? Wytłumacz mi to łopatologicznie.

- Ech? Powiedziałeś, że ukryła się ?większość?. Czyli że można coś jeszcze upolować. Zresztą co ja mówię? Jeśli ci tak bardzo na tym zależy, to cię nie zatrzymuję. Wracaj do osady i poluj sobie jutro. Ktoś cię zmusza do tego, byś to robił TERAZ?

- Nie, ale?

Nagle rozległ się dźwięk przypominający pohukiwanie sowy. Dla pierwszego dorosłego był to sygnał, żeby się uciszył, o czym wiedział dobrze. Jednak na wszelki wypadek ten drugi pokazał swojemu koledze otwartą dłoń na znak, by przestał mówić. Tymczasem pohukiwanie trwało chwilę. Potem nastąpił dźwięk łopotu skrzydeł. Ledwo było widać, ale mimo to jakoś zauważyli, że z gałęzi jednego z drzew odleciała sowa.

Ten drugi wyciągnął dosyć powoli kunai. Wystawił go tak, jakby celował. Czasu było jednak bardzo niewiele. Zresztą i tak w ogóle to nie trwało długo. Ninja rzucił kunaiem w stronę sowy. Ale już nie można było dostrzec, czy trafił, czy nie. Skoro jednak dźwięk łopotu skrzydeł nadal był słyszalny, choć lekko tłumiony przez oddalanie się ptaka, oznaczało to jednak, że broń nie trafiła. Shinobi ten zaklął cicho, po czym ruszył pędem za ptaszyskiem. Nie oglądał się za siebie, by zobaczyć, czy jego towarzysz dotrzymywał mu kroku, czy nie.

Czuł, że cel nie odlatuje zanadto, utrzymywał mniej więcej równy dystans. Człowiek ten jednak był całkiem szybki ? przecież normalnie ptakowi nie zależałoby na daniu się złapać przez kogokolwiek, w szczególności właśnie człowieka. Shinobi czuł, że cel powoli, nieznacznie zwiększa dystans od niego. W pewnym momencie zobaczył jednak inną rzecz. Skraj lasu.

Wyszedł spod drzew, a ptak leciał dalej i dalej. Ninja wówczas najwyraźniej uznał, że dalsza gonitwa nie ma sensu, tak więc przestał biec. Dysząc powoli, złapał się za kolana i spuścił głowę, mając przymknięte oczy. Otwierając je ponownie na oścież, rozejrzał się po terenie, w szczególności za sobą, ale pomijając to, co się znajdowało daleko przed nim. Wtedy doszła do niego jedna rzecz: jego partner stchórzył i uciekł do wioski.

- Nosz kurna, co za debil! ? zaklął zdenerwowany. Po tym usiadł, stawiając ręce na ziemi i patrząc w gwiaździste niebo. Jest tak piękne, gdy zbliża się północ? Przy okazji gwiazdy rzuciły odrobinę światła na płytkę, którą ninja miał na czole. Pod nią była bowiem opaska, a na samej płytce znajdował się symbol przypominający wygięte źdźbło trawy. Czyli jego partner pewnie też był shinobi o tej samej opasce? Dało się wyraźnie poznać, że ci dwaj pochodzili z osady Kusa-Gakure, znanej też jako Wioska Ukrytej Trawy.

I tak patrząc na niebo, zauważył nad sobą głowę swojego towarzysza, uśmiechającego się głupkowato.

- A ty gdzie? - chciał spytać shinobi z pewną dozą irytacji, ale nie dokończył, ponieważ jego kumpel trzepnął go po głowie.

- Ała! Za co?

- Za nazwanie mnie debilem ? odpowiedział kolega, nadal nie przestając się uśmiechać. Ninja chciał wstać, odwzajemniając uśmiech i spoglądając przy okazji na jego opaskę. I racja ? kumpel też był ninja i też był z Kusa. Po tym wstał już do końca i wyszedł naprzód od lasu.

- No, dobrze przynajmniej, że jesteś. Już się chyba domyśliłeś: sowa mi?

Nagle się zatrzymał, nie dokańczając zdania.

- Odleciała? ? dokończył za niego kumpel. Tamten jednak się odezwał po chwili pełnym zdziwienia:

- O kurde?

- Ej no, o co chodzi? ? zapytał partner, po czym zauważył, że tamten ninja patrzy daleko naprzód. Wtedy podszedł do niego i zobaczył to samo, co on.

- Niemożliwe?

Daleko naprzód znajdował się widok niewróżący niczego dobrego. Na jednym, dużym terenie skupione było mnóstwo namiotów niemałych rozmiarów jak na takowe. Średnio dało się zauważyć rozpalone światła, a już dużo lepiej niezgaszone jeszcze ogniska. Tak jest, ten widok nie wróżył niczego dobrego, czego obaj się domyślili.

- Jak myślisz? do kogo należą? ? zapytał shinobi, który opuścił swojego towarzysza w gonitwie za sową, nadal zszokowany tym, co zobaczył.

- Sk-skąd mam wiedzieć? ? odpowiedział ten drugi, wtórując mu odczuciami. ? Lepiej stąd uciekajmy. A jeszcze lepiej: powiadommy o tym daimyo?

Kiedy już się odwrócili i chcieli wracać, nagle okrążyła ich grupa shinobi. Kusańscy ninja obejrzeli ich. Było ich siedmiu, wszyscy mieli tak na oko po dwadzieścia parę lat. Na ich czołach znajdowały się zawiązane opaski z płytkami, na których symbol przypominał chmury. Wszyscy stali dookoła kusańskich ninja, przygotowani do ewentualnego ataku. Tymczasem odrobinę do przodu wyszedł jeden z tamtych, wyglądający na przywódcę grupy.

- Z rozkazu dowódcy armii Kumo-Gakure, Wioski Ukrytego Obłoku, mamy za cel was pojmać! Poddajcie się albo my dobierzemy się wam do skóry, kusańskie psy!

- Kto tu jest niby psem, hę? ? zapytał pogardliwie ten, który wtedy ścigał sowę. ? Nawet nie macie pojęcia, z kim macie do czynienia!

Przywódca grupy stanowczo podszedł do tego shinobi i dłonią chwycił go lekko za brodę. Głowę przybliżył blisko jego twarzy.

- Ty łajzo? - syknął. ? To TY nie masz pojęcia, z kim zadzierasz nosa. Ale mniejsza z tym, to i tak nie ma żadnego znaczenia. Pojutrzejszej nocy was zaatakujemy. Przygotujcie się lepiej?

- Nas? czy? Kusa? Gakure? ? zapytał przerażony partner kusańskiego ninja, którego upatrzył sobie dowódca.

- A jak myślisz? ? warknął w odpowiedzi. ? Są dwie opcje. Możemy was puścić, żebyście zawiadomili swojego daimyo, abyście mogli się przygotować do bitwy, która niebawem nastąpi. Możemy też was ująć lub zabić, a Kusa-Gakure prędzej czy później się dowie. Gdy wybuchnie bitwa?

Po chwili milczenia ten pierwszy ninja z Kusy wycedził:

- Możesz nas zamknąć. Możesz nas zabić. Ale Kusa-Gakure i tak dowie się szybko o napadzie na nas. O tym, co nam chcecie zrobić, szumowiny?

Jeden z grupy ninja Kumo-Gakure podszedł do mężczyzny i uderzył go z całej siły pięścią w policzek. Mocno go zabolało, to fakt, ale dalej mógł jakoś reagować. Wówczas kiwnął do swojego partnera głową. Kumpel mu odwzajemnił. Po tym natychmiast zaatakował pięścią w brzuch tego, który uderzył tamtego kusańskiego ninja. Nie oglądając się za siebie, uciekł bardzo szybko z ?kręgu?, tak szybko, że nikt nie zdążył go złapać. Pobiegł w głąb lasu.

Uciekał najszybciej, jak tylko potrafił. Nie był w stanie ukryć goryczy po stracie swojego partnera. A prawdopodobnie stracił go na zawsze. Najdziwniejsze jednak było to, że w ogóle nie słyszał za sobą niczyich kroków ani susów. Czy to możliwe, żeby go nie ścigali? Jaki w tym mają cel? Co się stanie z tamtym? Te pytania kołatały się w głowie tego shinobi w drodze przez las. Tymczasem, skupiając w pewnym momencie czakrę na podeszwach, wbiegł do korony jednego z drzew i zaczął skakać. Przeskakiwał po gałęziach, jedna po drugiej. Mimo to nadal nie było ani śladu po tych, co by go ścigali. Czyli że co? Jednak z pierwszą opcją mówili prawdę?

Rozmyślania zostały przerwane, gdy zobaczył skraj lasu, a potem piaszczystą drogę. Natychmiast wylądował na ziemi i dalej biegł, aż do wioski. W końcu dotarł do północnej bramy. Natychmiast przez nią przebiegł, choć strażnicy powoli ją zamykali. Pomimo ich złorzeczeń nie zatrzymał się, by wyjaśnić, co i jak. Krzyknął jedynie za sobą:

- Zaatakują nas!

Krótki moment później dotarł nieco zdyszany do siedziby daimyo. Natychmiast otworzył wielkie drzwi i wrzasnął:

- Czcigodny daimyo! Zaatakują nas!

Po chwili po pociemniałej sali głównej przebiegł w stronę tego ninja starszy mężczyzna w piżamie.

- Czego chcesz? Tutaj się śpi! ? wyrzucił z siebie.

- Bardzo przepraszam za zakłócanie czcigodnemu snu! ? ukłonił się zziajany i spocony shinobi. ? Ale mamy bardzo poważny problem! Na północnej granicy Kraju Trawy znajduje się armia Kumo-Gakure! Zaatakuje nas pojutrzejszej nocy!

- Mówisz? Ile możesz zagwarantować prawdy w słowach, które wypowiedziałeś?

- Panie, to najszczersza prawda na całym świecie! Inaczej nie zakłócałbym twojego spokoju!

Daimyo nie wyglądał, jakby się przejął tym, co właśnie usłyszał. Dopiero jednak po chwili otworzył oczy ze zdumienia.

- Coś ty powiedział?! ? zaryczał. ? I tym zakłócasz mój spokój?! Gdybyś o tym nie wspomniał ani słowem, dalej spałbym sobie smacznie!

Władca wziął regularne, szybkie oddechy. Tymczasem shinobi, nieco pobladły, wypowiedział:

- Panie?

- W porządku ? przerwał daimyo ? mówiąc poważnie, wierzę ci. Jeśli jeden z Pięciu Wielkich Krajów Shinobi chce nas zaatakować, to jest tak, jak mówisz: mamy poważny problem. Hm? Co w tej sytuacji zrobić, co w tej sytuacji zrobić?

Władca tak krążył wokoło przez chwilę, dopóki się nagle nie zatrzymał, stając prawym bokiem do podwładnego.

- Hm? - zastanawiał się. ? Chyba już się domyślam, jak można temu kryzysowi zaradzić. A tu tylko jedna wioska może nam pomóc.

Ciąg dalszy będzie, kiedy będzie. Aktualnie jestem dosyć zajęty (także tym "opowiadaniem mojego życia"), więc rozdział pierwszy nie przyjdzie szybko. Ale materiału mam na cztery (z planowanych siedmiu), więc nie ma się o co martwić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

de99ial:

Autobus jest całkiem ciekawy. Na pewno nie jest to opowiadanie grozy, bez żartów, ale dobrze się czyta. Ciekawe. Poza brakiem kilku przecinków wszystko jest w porządku.

Nowy (lepszy?) świat - Nie podoba mi się zwracanie się do czytelnika wielką literą, to chyba nie jest urzędowe pismo. Albo to tylko takie moje skrzywienie. Poza tym jest bezpłciowe. Masa informacji, klimatu niewiele. Proponowałbym większe skupienie się na postaci - wilkołaku, jak sądzę - niż na świecie jako takim. To pomaga.

Knight Martius: Wybacz, ale nie cierpię wizualnej mangą i anime, a co dopiero mówić o tekstach pisanych w tych klimatach. Dlatego też nie będę nawet czytał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nowy (lepszy?) świat - Nie podoba mi się zwracanie się do czytelnika wielką literą, to chyba nie jest urzędowe pismo. Albo to tylko takie moje skrzywienie. Poza tym jest bezpłciowe. Masa informacji, klimatu niewiele. Proponowałbym większe skupienie się na postaci - wilkołaku, jak sądzę - niż na świecie jako takim. To pomaga.

Tylko, że to akurat miał być przekaz informacji. To miał być wstęp do konwersji jednego z systemów fabularnych (Wilkołak: Apokalipsa) a nie opowiadanie w stricte sensie.

Co do Autobusu - ja od dawna jestem zdania, że horrorów już się nie kręci i nie pisze. Robi sie filmy/książki niesamowite bo straszyć to one od dawna już nie straszą ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeładowywanie czytelnika informacjami jest najlepszym sposobem na zniechęcenie go. Można to było napisać klimatycznie i jednocześnie zawrzeć tam wiadomości, jednak wiązałoby się to z wydłużeniem, nawet znacznym, całego tekstu. Podręcznik do Wampira jest świetnym przykładem klimatycznego przekazu informacji, ale jeśli miał to być sam suchy przekaz informacji, to już trzeba było sobie darować otoczkę opowiadaniową, ewentualnie zastosować inną perspektywę osoby opowiadającej. Na przykład wszechwiedzącego, bezosobowego narratora.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeładowywanie czytelnika informacjami jest najlepszym sposobem na zniechęcenie go. Można to było napisać klimatycznie i jednocześnie zawrzeć tam wiadomości, jednak wiązałoby się to z wydłużeniem, nawet znacznym, całego tekstu. Podręcznik do Wampira jest świetnym przykładem klimatycznego przekazu informacji, ale jeśli miał to być sam suchy przekaz informacji, to już trzeba było sobie darować otoczkę opowiadaniową, ewentualnie zastosować inną perspektywę osoby opowiadającej. Na przykład wszechwiedzącego, bezosobowego narratora.

Ale ja o Wilkołaku pisze ;)

Wyjaśnię od początku - to miało być takim małym skondensowanym wstępem do zmiany całkowitej konwencji systemu. Konwersja upadła ale tekścik pozostał - ot i tyle ;) Stąd taka forma i taki przekaz. Jak to miało by wyglądać po całej pracy - nie da się powiedzieć teraz.

W każdym razie dzięki za komentarz ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Komu się będzie chciało niech przeczyta.

Marek Strzał i tajemnicze lochy

I.Tajemniczy mężczyzna

Pewnego słonecznego dnia, gdy pani Bukowska siedziała na kanapie oglądając telewizję, zadzwonił telefon. To dzwoniła jej koleżanka. Rozmawiały o zwykłych sprawach. Po zakończonej rozmowie kobieta zaparzyła sobie zioła. Gdy położyła się odstawiając gorący napój zasnęła głębokim snem. Wtedy na dworze zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Początkowo zaczął wiać silny wiatr, a potem za wzgórza wyłoniła się jakaś postać. Dopiero jak padło na jego twarz światło latarni można było dostrzec, że to jest mężczyzna. Szedł powoli i jakby nad ziemią. W ręku trzymał koszyk z zawiniątkiem. Położył go pod drzwiami domu nr 6. Patrzył się jeszcze przez dwie godziny na skąpane w ciemności miasteczko i odszedł.

Nastał ranek. Pani Bukowska wstała z łóżka. Ubrała się i wyszła po pocztę. Kiedy otworzyła drzwi zobaczyła przed drzwiami koszyk. Wniosła go do domu. W środku były zdjęcia, list, stare ubrania i śpiochy dla dziecka.

-Po co mi śpiochy dla dziecka- pomyślała pani Bukowska.

Następnie wzięła list do ręki i zaczęła go czytać. List wyjaśniał, że jej córka i zięć zginęli w wypadku samolotu, a ona musi zaopiekować się ich dzieckiem. Po dojściu do końca listu kobieta opadła na fotel i zaczęła płakać. Trwało to tylko kilka minut, ponieważ zadzwonił dzwonek do drzwi. Bukowska otworzyła drzwi i zobaczyła w progu wysokiego mężczyznę o ciemnej cerze i z czarnymi włosami. W rękach trzymał dziecko.

-Dzień dobry.- powiedział.

-Dzień dobry- odparła z trudem powstrzymując łzy i łkanie.- Proszę wejść.

Mężczyzna wszedł do salonu i usiadł na kanapie. Staruszka opanowała roztrzęsienie i zapytała:

-Kim pan jest?

- Nazywam się Krzysztof Przełęc. Jestem nauczycielem walki na miecze samurajskie, ale o tym potem. Jestem tu po to, by przekazać pani Marka Strzałę, czyli syna Magdy i Józefa Strzałów - mówiąc to podał jej dziecko- i powiedzieć, że zginęli oni nie w wypadku samolotu tylko?

-Ale przecież to prawda? Dostałam list.- wtrąciła

-Napisaliśmy tak w liście, ponieważ gdyby dostał się w niepowołane ręce byłoby niedobrze. Rodzice Marka zginęli w turnieju samurajów. Odbywa się on co roku. Nagrodą jest złota Deloria i ogłoszenie samuraja Samurajem Roku. Józef miał pięć Delorii, a Magda sześć. Deloria to amulet dobra, mądrości i siły. Jego moc może uaktywnić jednak tylko dobry samuraj. Delorie jednak można wykorzystać do złych celów. W turnieju tego roku doszli do finału, lecz tam czekali na nich godni przeciwnicy, którzy ich zabili. Prawo turnieju zabrania zabijania przeciwników. Chcieliśmy ich złapać, ale zabójcom udało się uciec. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, bo Magda i Józef byli moimi dobrymi przyjaciółmi.

-Dlaczego daliście Marka mnie? O ile mnie pamięć nie myli on chyba poza mną ma jakąś rodzinę?

- Tak miał, ale nie spełniali wymagań. W ostatniej chwili dowiedzieliśmy się o pani. Gdybyśmy się nie dowiedzieli, że pani jest jego babcię poszedłby on do innej rodziny samurajskiej, która też chciała go przyjąć. Miała pani szczęście. Aha byłbym zapomniał. Jeśli Marek osiągnie wiek dwunastu lat będzie pani miała obowiązek wysłać go do szkoły samurajów. Jakieś pytania?

- Kiedy będzie ich pogrzeb?

- Już był.

- Dlaczego nikt mnie o nim nie zawiadomił?

- Przecież mówiłem już pani, że dopiero niedawno dowiedzieliśmy się, że pani jest z nimi spokrewniona.

- Jestem jednak zaskoczona istnieniem samurajów. Nie zwracała uwago na to, że wychodzili w nocy z długimi pakunkami, a potem wracali cali spoceni. Kiedyś przeszukiwałam ich pokój, ale znalazłam tylko jakieś dyplomy i nie chciało mi się ich czytać. Myślałam, że po prostu chodzą na siłownię czy coś w tym rodzaju.

-Życie płata różne figle, ale mam nadzieję, że Marek będzie wychodził cało z turniejów.

- Jak to Marek będzie musiał startować w tych turniejach? Nie wiem, czy wytrzymam taki stres. Nie mam już więcej pytań.

- To już wszystko. Do widzenia.- pożegnał się Krzysztof

-Do widzenia- odparła Bukowska.

Przełęc zamknął za sobą drzwi i wyszedł. Bukowska usiadła przy Marku otulając go kocem i wyszeptała:

- Wszystko będzie dobrze.

II. Pechowy dzień urodzinowy

11 lat później

Nadszedł ranek. Pani Bukowska krzątała się po kuchni. Była lekko przygnębiona, ponieważ nie wiedziała ja zacząć jutrzejszą rozmowę z Markiem, w której wyjaśnij mu całą prawdę o jego rodzicach i o tym, że jest samurajem. Ponure myśli rozwiała jej strzała wlatująca przez okno i wbijająca się w szafę. Kobieta wyciągnęła strzałę, a dziura po niej pozostawiona błyskawicznie się zarosła. Trochę ją to zdziwiło, ale pomyślała, że w świecie samurajów wszystko jest możliwe. Zostawiła w spokoju dziurę i zabrała się za czytanie wiadomości nawiniętych na strzale. Treść pierwszej wiadomości była następująca(wiadomości było kilka):

Droga pani Bukowska,

Mam nadzieję, że pamięta pani o powiedzeniu

Markowi całej prawdy o śmierci jego rodziców i o nim samym

Pragnę panią poinformować, że jutro na urodziny Marka przyjdzie

Wraz ze mną dyrektorka szkoły dla samurajów Małgorzata Karlicka

Podczas naszej ostatniej rozmowy zapomniałem pani powiedzieć, że

W świecie samurajów wiadomości przesyłamy za pomocą strzał, ale

Wysiłku przy rzucie w ogóle nie ma. Gdyby jednak nie miała pani siły

Wystarczy powiedzieć TILUP i strzała sama poleci. Nie ma żadnej obawy,

Że strzała trafi w człowieka bo zaczarowali ją Magowie Kręgu. To wszystko.

K.P

PS. W innych wiadomościach są różne szkolne zasady.

Bukowska odwinęła następną wiadomość i zaczęła czytać:

ZASADY OBOWOIĄZUJĄCE W SZKOLE DLA SAMURAJÓW

1. Poza lekcjami nie można toczyć walk na miecze

2. W nocy nie można chodzić po szkole

3. Posiadanie jakiejś innej broni oprócz miecza jest surowo zabronione

4. Poza teren szkoły wyjść można tylko z dorosłą osobą

Dyrektorka szkoły

Dla samurajów Małgorzata Karlicka

Pani Bukowska po przeczytaniu listów postanowiła, że powie wszystko Markowi, gdy zejdzie na śniadanie. Listy zwinęła i włożyła do szafy.

Marek leżał w łóżku rozmyślając o jutrzejszym dniu. Był to dzień jego urodzin. Miał przeczucie, że wydarzy się jakaś niespodzianka, ale nie wiedział kiedy. Po kilku minutach wstał i się ubrał. Schodząc na dół spojrzał w lustro. Jego włosy leżały dobrze na głowie. Nagle zaśmiał się sam do siebie. Przypomniał sobie jak babcia, po jego ostrzyżeniu włosów u fryzjera obraziła się na niego, bo obciął się na bardzo krótko i prawie był łysy. Jemu to jednak pasowało. Zszedł do kuchni. Babcie podała mu śniadanie. Po skończonym posiłku Marek chciał odejść od stołu, ale babcia go zatrzymała.

-Poczekaj chwilę. Muszę ci coś powiedzieć- mówiąc to podeszła do szafy i wyciągnęła z niej listy.

-Co to jest?- zapytał Marek.

-Listy do ciebie. Dam ci je później, a teraz muszę ci coś powiedzieć- wzięła głęboki oddech- Pierwszą rzeczą jest to? że twoi ro- rodzice nie zginęli wypadku samolotowym tylko w turnieju samurajskim. Ty też jesteś samurajem i w tym roku pójdziesz do szkoły dla samurajów. To są listy z szkoły.

Podała mu zwinięte pergaminy.

-Jak to? I utrzymywałaś to w tajemnicy przez te wszystkie lata!- krzyknął zdenerwowany Marek- Mogłaś mi to powiedzieć wcześniej. Idę do swojego pokoju. Daj mi te listy.

Marek wyszedł. Poszedł do swojego pokoju, usiadł na łóżku i zaczął czytać listy. Gdy skończył czytać usłyszał dzwonek do drzwi. Szybko zbiegł na dół. Otworzył drzwi i zobaczył w nich wysokiego mężczyznę. Był to oczywiście Krzysztof Przełęc, ale Marek go nie znał.

-Jest twoje babcia?- zapytał wchodząc do pokoju.

-Tak zaraz ją zawołam.

Marek zawołał babcię. Kiedy weszła do pokoju przywitała się z Krzysztofem, a potem zapytała jaki jest cel jego wizyty.

-Chciałbym porozmawiać z Markiem na osobności.

Marek pokazał Krzysztofowi drogę do swojego pokoju i obaj weszli do pomieszczenia. Przełęc usiadł na krześle, a Marek na łóżku.

-Nazywam się Krzysztof Przełęc. Jestem przyjacielem twojej mamy i twojego taty. Jestem samurajem. Mam nadzieję, że babcia powiedział ci wszystko o samurajach.

Marek znacząco pokiwał głową.

-Czy dobrze znał pan moich rodziców?

-Tak ,bardzo dobrze

-Czy mam jakąś inną rodzinę oprócz babci?

-Chyba jeszcze tak, ale nie jestem pewien. Twoi rodzice zostawili dla ciebie list- wyciągnął z kieszeni kartkę. Marek wziął ją i schował do kieszeni. Kątem oka uchwycił tylko zdanie Jeśli to czytasz nas już prawdopodobnie niema.

-Czytał pan ten list?

-Tak musiałem sprawdzić, czy nie jest przeklęty. Mógł jakiś inny samuraj po ich śmierci go przekląć.

-To jak pan myśli. Jak moi rodzice przewidzieli swoją śmierć. Z tego co mi mówiła babcia w turnieju nie można zabijać. Może mieli dar jasnowidzenia?

-Słyszałem kiedyś o samurajach, którzy mają różne dary. Jest to dziedziczne, to znaczy, że? to niemożliwe ty?

-Co ja?

-Nic, muszę już iść. Niedługo się spotkamy.

Krzysztof wyszedł, a Marek usłyszał jak zamykają się za nim drzwi.

-Dlaczego nie odpowiedział na pytanie- myślał Marek.

Następnie wyszedł na dwór. Chodził po dworze parę godzin rozmyślając, aż nadszedł wieczór, więc musiał wrócić do domu. Zjadł kolację i położył się spać. Myślał jeszcze przez chwilę i zasnął.

Marek wstał o świcie. Ćwiczył jak ma rozmawiać i jak ma się zachowywać przy dyrektorce szkoły dla samurajów. Po kilku minutach wstał i się ubrał. Poczuł, że coś uwiera go w kieszeni spodni. Wsadził tam rękę i po chwili trzymał w niej list od swoich rodziców. Drżącymi rękami rozłożył list i zaczął go czytać.

Synu

Jeśli to czytasz nas prawdopodobnie już nie ma

Chcielibyśmy, żebyś wiedział, że bardzo cię kochaliśmy

Niestety już nigdy nie będziesz mógł się do nas przytulić

Wiec jednak, że zawsze będziemy przy tobie i w twoim sercu

Kochający rodzice Magda i Józef.

Chłopiec skończył czytać list. Schował go do kieszeni i zszedł do kuchni. Cały czas myślał o tym liście. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Marek podbiegł do drzwi i otworzył je. W progu stał Krzysztof Przełęc i kobieta. Marek pomyślał, że to na pewno dyrektorka szkoły dla samurajów Małgorzata Karlicka.

Dzień dobry- powiedział Marek- proszę wejść.

Dzień dobry- odparła dyrektorka

Pani Bukowska wyszła z kuchni niosąc tacę z kawą. Po chwili odstawiła ją na stole, a Małgorzata i Krzysztof usiedli na fotelach.

-Ty zapewne jesteś Marek, a to twoja babcia pani Bukowska- powiedziała Karlicka wskazując najpierw na Marka, a potem na Bukowską.

-Tak zgadza się.

Małgorzat zrobiła łyk Kawy.

-Pani praca musi być ciężka- zagadnął Marek.

-Och tak. Musze się dużo napracować. Czy wiesz, że uczyłam twojego tatę i twoją mamę? Byli zdolnymi uczniami.

-Nie wiedziałem.- powiedział Marek

Zapadło kilkuminutowe milczenie. Dopiero pani Bukowska je przerwała mówiąc Markowi, aby poszedł z nią po coś do kuchni. Po chwili babcia z wnukiem wyszli z kuchni niosąc tace z lodami. Postawili ją na stole. Wszyscy wzięli po jednaj porcji. Kiedy znów zapadło milczenie Krzysztof zaproponował:

-Może opowiem historię szkoły?

Wszyscy twierdząco pokiwali głowami.

Historia szkoły samurajów

-Dawno temu, gdy samurajowie ukrywali się przed ludźmi panował wielki strach między nimi. Pojawił się pewien czarodziej, który chciał przywrócić porządek na świecie. Szukał on samurajów, którzy byli mu w tym potrzebni. Po trudach odnalazł ich. Początkowo nie wiedzieli, że jest to czarodziej i chcieli go zabić, ale im się przedstawił i wszystko się unormowało. Mag nazywał się Hefn. Powiedział samurajom, że jedyną szansą na przywrócenie porządku pomiędzy światem samurajów, a światem ludzi jest odnalezienie trzech Asmajów. Asmaje to ludzie o dużej sile. Mag jednak powiedział o Asmajach jak o rzeczy. Powód tego będzie wyjaśniony później. Podzielili się, więc samurajowie na pięć grup. W czterech grupach było po 12 osób, a w piątej tylko trzy. Był tam Kemt, Solf i Hefn. Wyruszyli, więc wszyscy na poszukiwania. Dużo ludzi zginęło, zaginęło, uciekło. Po paru miesiącach wrócili ci co przetrwali z wyjątkiem Maga, Kemta i Solfa.

Trzech podróżników właśnie przeszukiwało jaskinię. Po kilku dniach bezowocnych poszukiwań chcieli ich zaprzestać, ale zobaczyli światło w tunelu. Udali się w tamtą stronę. Kiedy byli blisko dostrzegli jakieś drzwi. Otworzyli je i wtedy oślepił ich blask. Zamknęli oczy i szli na oślep. Nagle, każdy z nich dotknął kawałka ściany. Gdy otworzyli oczy już nic ich nie oślepiało. Kemt rozejrzał się. Koło nich była duża przepaść. Blask, który ich oślepiał znikł, a na jego miejscu pojawił się jakiś człowiek. Mag i Kemt podeszli do niego. Hefn powiedział coś w nieznanym języku, a mężczyzna odpowiedział. Mag wyjaśnił Kemtowi , że to jest właśnie Asmaj i że ma na imię Gryh. Nagle usłyszeli krzyk, gdy spojrzeli w tamtą stronę zobaczyli, że Solf zwisa z krawędzi przepaści, a koło niego stoi jakiś mężczyzna.

-Spodziewałeś się mnie Hefn?- zapytał mężczyzna i zaśmiał się szyderczo.

-Tak wiedziałem, że tak zrobisz Juio. Każdy człowiek znający ciebie mógł to przewidzieć, a szczególnie ja.

-No tak przecież ty jesteś najmądrzejszy- zadrwił Juio.

-Nie żartuj. To nie jest czas, ani miejsce na takie pogawędki. I tak nie masz tutaj czego szukać. Asmaje nigdy nie poddadzą się twojej woli. Żegnam więc. Gdybyś mógł wyciągnij mojego towarzysza z przepaści.

Tym razem Juio roześmiał się chyba najgłośniej jak mógł. Jego śmiech odbijał się echem po ścianach jaskini. Nagle rozległ się krzyk. Mag i Juio spojrzeli w tamtą stronę. Kemt leżał koło Solfa. Gdy Hefn i Juio byli zajęci rozmową Kemt ukradkiem podszedł blisko przepaści jednym ruchem wyciągnął go z przepaści. Juio prawie nie zwracał na nich uwagi. Znowu spojrzał na maga. Teraz Hefn uśmiechał się, ponieważ w myślał, że w jakimś stopniu przechytrzył Juio. Kemt nieco z trudem podniósł się i podbiegł do maga. On zaczął mu wyjaśniać plan ich działania. Dopiero omówili pierwszą fazę planu, gdy koło nich świsnęła bryła lodu. Mag odpowiedział na to serią kul ognia. Następnie Krzyknął do Kemta:

-Rób tak jak ci mówiłem. Ja zajmę się resztą.

Kemt wybiegł z jaskini. Kiedy był za drzwiami skręcił w przeciwną stronę skąd przyszli. Potem wszedł po schodach, których nikt nie widział. Mag ciągle walczył z Juio. Nagle, z górnej półki skalnej spadł głaz, lecąc prosto na mężczyznę. Juio roztrzaskał go bez najmniejszego problemu. Potem machnięciem ręki uniósł szczątki głazu.

-I co? Myślałeś, że jesteś sprytniejszy ode mnie. Będziesz musiał za to ponieść surową karę?

-Nieeee!- krzyknął Kemt zeskakując z półki skalnej. Mag w ostatniej chwili złagodził jego wypadek.

-Kemt jeśli dasz radę zajmij się Juio, a ja w tym czasie spróbuj je coś wymyślić.

Kemt pokiwał głową. Juio opuścił kawałki głazu.

-To zostawię sobie na Hefna.- powiedział wskazując na odłamki głazu.

Kemt wyciągnął miecz i rozpoczęła się walka. Juio teraz miotał wszystkimi żywiołami. Wodą, ogniem i lodem. Takie żywioły były wtedy w świecie samurajów. Kule i bryły i inne moce świstały koło uszu Kemta. Mag gorączkowo przygotowywał plan działania. Nagle usłyszeli jęk. To Solf jęczał z bólu. Kemt już opadał z sił. Po ponad półgodzinnym pojedynku Kemt upadł na ziemie. Juio stał spokojnie jakby to wszystko go nie zmęczyło. Mag powiedział coś w nieznanym języku i w jego rękach pojawił się zwój. Juio chyba zorientował się o co chodzi, bo podniósł machnięciem ręki szczątki głazu i skierował je powoli ku Hefnow. On zaczął szeptem czytać szybko to co było napisane na pergaminie. Kawałki głazu były coraz bliżej. Można było zauważyć, że mag już prawie zbliża się do końca. Juio to zauważył i jednym machnięciem pchnął kawałki na maga. Kemt widząc ten moment wrzasnął. Chciał się podnieść, ale nie miał tyle siły. Dym unosił się nad zawalonym magiem. Juio zwrócił się do Solfa.

-Widzisz, tak giną ci, którzy mi się sprzeciwiają.

Potem zwrócił się do Kemta, ale zanim zdążył otworzyć usta coś huknęło. Wszyscy zwrócili wzrok w tamtą stronę. Kawałki leżące na magu zaczęły się podnosić i łączyć w powietrzu. Gdy parę kawałków się połączyło pojawiła się ręka człowieka. Nie wiadomo było, czy się rusza. Po paru minutach odłamki skalne złożyły się do końca w powietrzu. Powstała z nich jakaś skalna postać. Hefn podniósł się z trudem. Popatrzył na kawałek pergaminu, który mu został i przeczytał go. Kamienna postać zaświeciła na niebiesko. Zaczęła Obracać się w powietrzu i po chwili stanęła przed wszystkimi oczyma zamieniona w rycerza w lśniącej zbroi.

-Kerrrmendloo.- powiedział mag w starożytnym języku samurajów.

Rycerz ruszył na Juio. Bronił się jak mógł. Gdy wyczerpał swoje zasoby możliwości szepnął jedno słowo. Nikt go nie zrozumiał. Juio złożył dwie dłonie jak do modlitwy, a kiedy je otworzył wystrzelił z nich strumień niebiesko-czerwonego płynu. Na twarzy Hefna malował się strach. Rycerz odparłszy atak kroczył dalej. Juio wyczerpany padł na ziemię. Rycerz podszedł do niego w wbił miecz prosto w serce. Nad jego ciałem pojawiła się jakaś złota smuga. Poderwała się w powietrze i pofrunęła w stronę nieba. Rycerz sam się rozpadł i pozostawił po sobie odłamki głazu, z którego powstał. Mag podbiegł do Solfa i zajął się jego ranami. Asmaj cały czas siedział w kącie przyglądając się całej sytuacji. Wstał i podszedł do maga, który zajmował się ranami Solfa. Wciął miecz pozostawiony po rycerzu i wyciął nim dziurę w okolicach serca. Mag nie zdążył go powstrzymać. Gryh wyciągnął z siebie świecącą kulkę. Potrzymał ją chwile w dłoni i ostatnimi siłami wepchnął ją do ciała Solfa. Ten od razu wstał. Energia go rozpierała. Wstał i zaczął podskakiwać. Dopiero kiedy zobaczył Kemta i Asmaja leżących na ziemi przestał się cieszyć.

-Już wystarczy- powiedziała Małgorzata pokazując na śpiącego Marka.- Na nas już czas.

Dyrektorka i Krzysztof już stali w progu drzwi gotowi do wyjście, gdy nagle Małgorzata wzdrygnęła się jakby o czymś zapomniał.

-Proszę to dać Markowi- podała babci paczkę.

Następnie obydwoje wyszli i zniknęli w ciemności. Pani Bukowska zaniosła paczkę do pokoju Marka. Miała chęć ją otworzyć, ponieważ nie wiedziała co jest w środku, ale zaniechała tego zamiaru.

Po paru godzinach Marek wstał. Przetarł oczy, a gdy zobaczył babcię zapytał:

-Co się stało? Gdzie są moi goście?

-Nic się nie stało. Zasnąłeś podczas opowiadania pana Krzysztofa. Oni już dawno sobie poszli. Zostawili dla ciebie paczkę. Leży w twoim pokoju na szafie.

Marek szybko pobiegł do swojego pokoju. Dokładnie jak mówiła babcia paczka leżała na szafie. Pospiesznie ją rozpakował rozrzucając kawałki papieru po czystej podłodze pokoju, którą babcia umyła specjalnie na jego urodziny. Paczka zawierała: zdjęcie na którym było coś napisane, krótki liścik wyglądający na wizytówkę i coś co Marka zaciekawiło najbardziej ostrze ułamane zapewne od samurajskiego miecza. Na początek postanowił odwrócić zdjęcie z zamiarem zobaczenia, czy nie ma tam nic napisanego. Kiedy je odwrócił oślepiło go światło. Jednym ruchem dłoni odwrócił zdjęcie na odwrotną stronę. Na zdjęciu widniała grupka ludzi. W rogu zdjęcia napisane było WUSiM Bądź co bądź Liczy się tylko umysł i odwaga .Marek dokładniej przyjrzał się ludziom. Byli oni ubrani w jakieś dziwne szaty. Za nimi stał biały budynek. Można to było wywnioskować z dwóch białych kolumn. Marek zrozumiał, że na zdjęciu muszą być jego rodzice, ponieważ rozpoznał na nim Krzysztofa. Kiedy złapał ręce za róg zdjęcia palec zaczął go piec. Szybko puścił róg. Nic się z nim nie stało(z rogiem). Marek spojrzał na swój poparzony palec. Też nic. A jednak coś się stało, gdy Marek złapał za róg. Ta myśl nie mogła mu dać spokoju. Wziął teraz do ręki mały liścik. Z przodu był adres, a z tyłu napis Idź tam to dostaniesz miecz samurajski i się czegoś nauczysz. Koniecznie dziś. Marek ubrał kurtkę i pobiegł pod wskazany adres. Przez całą drogę miał uczucie, że ktoś go śledzi. Wreszcie dotarł przed sklep. Wyglądał on bardzo ponuro. Za przyciemnianymi szybami nie było nic widać. Tak jakby nikogo tam nie było. Marek jednak zdobył się na odwagę i wszedł do środka. Pomieszczenie było ciemne. Na prawie każdej rzeczy był kurz. Wyglądało to wszystko na zaniedbane. Po paru minutach zza lady Marek usłyszał jakiś hałas, a po chwili przed jego oczami stanął jakiś mężczyzna.

-Dzień do-do-dobry- wydusił z siebie.

-Dzień dobry. W czym mogę pomóc?

Marek niepewnie podał mu wizytówkę. Po chwili milczenia mężczyzna się odezwał.

-Ach, to ty. Jak mogłem cię nie poznać. Jestem Jim. Siadaj proszę. Zaraz przyniosę coś ci przyniosę.

Jim wyszedł. Marek wstał i ponownie zaczął się rozglądać po różnych rzeczach i pergaminach, Lae teraz z zamiarem ich dotknięcia. Jego wzrok przyciągnęło szafa, w której był rozłożony jakiś pergamin, a pod nim napisane było NIE DOTYKAĆ! Wiadomo jednak, że zakazany owoc smakuje najbardziej, więc Marek powoli otworzył połówkę gablotki. Już wyciągał rękę ku zwojowi, gdy wszedł Jim. Szybko podbiegł do Marka, odciągnął go i zamknął gablotkę. On jednak zdążył przeczytać słowa Neso Krules Wandes Lamus Herut. Nie wiedział co to znaczy. Prawdopodobnie napisane było w języku starożytnych samurajów.

-Czy ty na dobre oszalałeś!- krzyknął Jim- Nie umiesz czytać?! Przecież napisane jest bardzo wyraźnie NIE DOTYKAĆ.

-Wiem. Ale przecież nic by mi się nie stało. To tylko kawał papieru.

-To nie jest zwykły kawał papieru? A co ja ci będę tłumaczył! Gdybyś tego dotknął teraz nie rozmawiał byś ze mną tylko z swoimi rodzicami. Rozumiesz?

-Tak.

-Masz. Zobaczmy to- powiedział trochę spokojniejszy Jim podając Markowi miecz.

Rękojeść wykonana była z smoczej łuski pancerza. Pozłacana z rysunkiem smoka. Na ostrzu też był smok. Było ono trochę czerwone. Marek złapał za rękojeść i zaczął wymachiwać mieczem. Nagle ostrze zapaliło się na czerwony kolor. Marek przez chwile miał wrażenie, że leci i że nie jest w swoim ciele. To uczucie trwało tylko chwile.

-To ten miecz- powiedział Jim.

-Hm. Mam coś. Może panu się przyda?- Marek wyciągnął z kieszeni ostrze złamanego miecza.

Jim spojrzał na nie z niedowierzaniem. Szybko chwycił ostrze i schował je bez słowa w swoją kieszeń. Marek już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Jim posłał mu przenikliwe spojrzenie. Chłopiec spowrotem zamknął usta i usiadł na krześle.

-Jak mam się posługiwać tym mieczem? Przecież nic nie umiem.

Marek spojrzał na Jima. On siedział tylko zadumany myśląc o czymś.

-Jak mam się?

Jim uciszył Marka ruchem ręki. Był trochę przestraszony. Siedzieli tak kilka minut w całkowitym milczeniu. Jim pokazał Markowi, że ma wejść pod stół. Nagle Jim skoczył za ladę. Zaczęła się szamotanina. Marek wystawił głowę spod stołu i mógł obserwować całe zdarzenie. Po kilku minutach Jim leżała jakimś mężczyźnie przykładając mu miecz do gardła. Po chwili Jim wstał i podniósł leżącego mężczyznę. Potem zaczęli się śmiać. Marek kompletnie nie wiedział o co chodzi. Powoli podszedł do obydwóch mężczyzn. Gdy był już blisko oniemiał z tego co zobaczył. Jim stał uśmiechnięty, a obok niego stał kto? Krzysztof w takim samym humorze. Marek poczuł coś w żołądku i zaczął się śmiać razem z nimi. Potem pobrał 2 godziny treningu od Krzysztofa i 1 godzinę od Jima. Wyszedł z sklepu późną nocą. Gdy szedł ciemną uliczką poczuł chłód na swojej głowie. Myślał, że ktoś wbił tam miecz. Kiedy pogładził włosy poczuł, że to tylko płatek. Powinien się uspokoić, ale śnieg padający w środku lata to trochę nienaturalne. Tylko o tym pomyślał zza krzaków wyskoczył na niego mężczyzna ściskający w ręku miecz. Zapewne był to samuraj. Ostrze jego miecza błyszczało w świetle księżyca. Podniósł go i zaatakował Marka. Ten z lekkim trudem się obronił. Pojedynek był zacięty. Dużo razy Marek myślał, że już zginie, ale jego umiejętności ratowały mu życie. Po paru minutach walki, Markowi wydawało się że upłynęły godziny, Marek opadł z sił i mężczyzna wytrącił mu miecz z ręki. Marek wiedział co teraz nastąpi. Już nigdy nie zobaczy swojej babci innych dzieci samurajów w szkole. Mężczyzna złapał do ręki jego miecz z satysfakcją, że zabije go jego własną bronią. Ostatnimi siłami Marek przypomniał sobie dobre chwile swojego życia, lecz coś je przerwało. Myśl, aby skupił się na mieczu nie dawała mu spokoju. Posłuchał jej więc, a efekt tego był zadziwiający. Nagle mężczyzna zaczął krzyczeć z bólu i upuścił jego miecz. Marek wykorzystał tan moment i złapał swój miecz. Spojrzał na dłoń mężczyzny. Była cała poparzona. Po chwili mężczyzna spostrzegł, że Marek ma swój miecz w rękach i uciekł. Chłopiec po zdarzeniu pobiegł do domu. Zjadł kolacje i położył się spać.

III. Zaskakująca wiadomość

Następnego dnia Marek wstał dosyć późno. Leżał chwilę na łóżku, aż usłyszał hałas za oknem. Gdy je otworzył nic nie zobaczył, dopiero kiedy zamykał okno zauważył strzałę tkwiącą w futrynie. Wyciągnął ją. Dziura jak zwykle się zarosła. Marek odwinął wiadomość i zaczął ją czytać:

Drogi Marku,

Zapomniałem Ci powiedzieć żebyś przyszedł dzisiaj na trening

Do sklepu Jima. Przyjdź o 17.00. Teraz jednak musisz się pospieszyć

Bo o 10.00 w parku mamy trening. To jeszcze nie jest nic związane z szkołą, ale

Lepiej być przygotowanym na wszystko. Przyjdź szybko. Powinna być

Teraz godzina 9.30, więc lepiej się pospiesz.

Krzysztof

Marek odłożył list i spojrzał na zegarek. Rzeczywiście było wpół do dziesiątej. Ubrał się i szybko zbiegł do kuchni. Zjadł śniadanie dał babci list mówiąc, że wszystko wyjaśnia i pobiegł do parku. Po piętnastu minutach był już na miejscu. Kiedy wszedł do parku bardzo się zdziwił, bo oprócz niego było tam ponad sto osób. Nagle usłyszał z boku znajomy głos. Zobaczył Krzysztofa, który macha do niego ręką. Udał się w tamtym kierunku. Gdy doszedł do Krzysztofa powiedział:

-Kim są te dzieci?

-To samuraje. Wszyscy przyszli tu ćwiczyć. Niektórzy są starsi od ciebie i umieją dużo więcej. Chyba zapomniałem ci jeszcze powiedzieć, że do szkoły samurajów chodzi się tylko pięć lat. Później możesz iść na Wyższą Uczelnię Samurajów i Magów. Tak zwany WUSiM.

Marek zrobił zdziwioną minę i już chciał otworzyć usta, ale Krzysztof go wyprzedził.

-Tak wiem. Dałem ci zdjęcie z tym napisem. A Bądź, co bądź Liczy się tylko umysł i odwaga to jej motto. Na zdjęciu byli twoi rodzice. Jeśli będziesz w uczelni spójrz w gablotę z najzdolniejszymi uczniami. Są tam twoi rodzice bo zdobyli dyplom samurajski i prawie umiejętności maga. Do maga zabrakło im 1 punktu. Pewnie Jesteś ciekawy po co cię tu zaprosiłem?

Marek znacząco pokiwał głową.

-Więc tak. Zaprosiłem cię po to abyś nauczył się czegoś więcej, a zwłaszcza po tej bójce w nocy po wyjściu od Jima.

-Skąd pan o niej wie?

-Szedłem za tobą od samego sklepu. Kiedy natknąłeś się na tego mężczyznę chciałem ci pomóc, ale po paru minutach zobaczyłem, że dobrze sobie radzisz, więc nie wtrącałem się w pojedynek. Jednak gdy leżałeś już na ziemi nie mając sił przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Nie wiedziałem czy się uda bo nigdy tego nie próbowałem.

Marek zrobił zdziwione spojrzenie.

-Ah. Chcesz wiedzieć co to był za pomysł. Powiem ci. Podsunąłem ci telepatycznie pomysł żebyś skupił się na mieczu. Nie zauważyłeś, że kiedy chciałeś sobie przypomnieć jakąś chwilę to wszystko przysłaniała jedna myśl, abyś skupił się na mieczu.

-No tak. Przypominałem sobie najmilsze chwile swojego życia, ale przerwała to myśl skupienia się na mieczu. Ale jak pan mógłby podsunąć mi telepatycznie pomysł? Przecież samurajowie nie mają takich zdolności. Nie powie mi pan?yh?, że ma pan zdolności, czyli tak zwany dar.

-Nie wiem o czym mówisz. Musimy już zaczynać

Po tych słowach natychmiast rozbrzmiał jakiś głos. Markowi wydał się znajomy, ale nie mógł sobie przypomnieć do kogo on należał. Dopiero, kiedy spojrzał w stronę źródła głosy zobaczył, że to Jim.

-Dzień dobry wszystkim- powiedział, a wszyscy odpowiedzieli to samo- To nasz pierwszy trening wakacyjny. Dla tych którzy są tu dopiero pierwszy raz wyjaśnię na czym to wszystko polega. Więc tak. Co roku spotykamy się tu na treningach wakacyjnych. Są one po to, żeby nauczyć młodych samurajów jak sprawnie władać mieczem, a starszych podszkolić w tej dziedzinie. Ja i mój przyjaciel Krzysztof Przełęc będziemy prowadzić w tym, kolejnym już roku zajęcia wakacyjne. Pani Lofak niestety jaszcze nie powróciła do zdrowia po wypadku sprzed 4 lat. Ciągle nie może pozbierać się po utracie bliskiej osoby. No, ale wy jesteście tu po to, aby ćwiczyć swoje zdolności i żeby nigdy nie dopuścić do takiej sytuacji. Dla starszych to wszystko. Teraz powiem zasady. Po pierwsze, nikomu, ale to nikomu poza naszą grupą nie można powiedzieć o tych treningach nawet samurajom. Po drugie, w świecie zwykłych ludzi nie możecie pokazywać mieczy. Po trzecie, ta grupa jest dla was jak rodzina, więc traktujcie ją jak rodzinę. I to by było na tyle. Zabieramy się do ćwiczeń. Niech ci co są pierwszy raz przejdą na prawą stronę, a ci są już więcej to na lewą.

Liczniejsza grupa była po prawej stronie.

-Dobrze- powiedział Jim- Po lewej stronie wiecie jakie macie grupy. Podzielę teraz prawą stronę.

Jim zaczął dzielić wszystkich na grupy. Marek był w grupie z Anią, Mateuszem, Sebastianem i Karolem. Polubili się od razu. Stanęli w rządku i zaczęli ćwiczyć. Marek spojrzał w inną stronę i zobaczył, że starszy już od niego chłopak wymachiwał bardzo zręcznie dwoma mieczami. Po godzinie Marek zauważył, że trzymanie miecz nie sprawia takiej trudności. Nauczył się odpowiednio wywarzyć miecz. Po skończonym treningu udał się w stronę swojego domu. Szedł w towarzystwie swoich przyjaciół z grupy. Okazało się, że mieszkali blisko siebie, a jednak nigdy przedtem się nie spotkali. Porozmawiali przez chwilę, apotem rozeszli się do swoich domów. Marek wszystko opowiedział swojej babci. W pośpiech zjadł obiad i pobiegł na trening do sklepu Jima. Znał już drogę, więc dotarcie do sklepu nie zajęło mu dużo czasu. W środku już czekali na niego Jim i Krzysztof. Wyglądali na przestraszonych na widok Marka. Bardzo go to zdziwiło.

-Rozmawialiśmy właśnie o tobie- powiedział Krzysztof próbując rozładować atmosferę.

-Taak?Rozmawialiśmy o twoich zdolnościach- dodał Jim.

-Może zaczniemy od razu trening?

-Tak.- odparł Krzysztof.

Trening był krótszy, ponieważ Marek wiedział już trochę więcej. Po skończonym treningu Marek otworzył drzwi sklepu i wyszedł na zewnątrz. Interesowało go o czym rozmawiali Krzysztof i Jim przed jego przyjściem do sklepu. Teraz też Krzysztof został w sklepie i rozmawiał z Jimem. Marek obszedł budynek dookoła i miał zamiar wejść tylnym wejściem, aby usłyszeć chociaż strzępy rozmowy. Tylne drzwi na szczęście były otwarte i Marek bez problemu wszedł do środka. Przeszedł parę kroków i się zatrzymał bo słyszał dobrze o czym rozmawiają mężczyźni.

-Wszystko wymknęło się spod kontroli. Czy też odgadł, że masz zdolności ? O mnie już wie, ale nie chce w to wierzyć. Czytałem w jego myślach. Ciągle dręczy go to pytanie. Teraz trzeba tylko uważać żeby nie dowiedział się o tobie.- Marek rozpoznał po głosie, że chyba to wypowiada Krzysztof. Zrobił parę kroków w przód i wtedy potrącił nogą jakiś puchar. Rozległ się głośny trzask. Marek szybko wybiegł z sklepu i udał się w stronę swojego domu. Myślał o czym i o kim rozmawiali. Wszedł do domu, zjadł kolację, opowiedział babci jak było na treningu i poszedł spać.

Następnego ranka Marek wstał wcześniej, aby przygotować się lepiej na trening. Ubrał się i zaczął trenować. Po kilkudziesięciu minutach zadzwonił budzik. Marek odłożył miecz i zaszedł na śniadanie. Nie jadł do syta bo potem na treningu nie mógłby się ruszyć. Wyszedł z domu i udał się pod domy swoich przyjaciół. Kiedy już byli w komplecie najbliżej Marka idąca Ania zapytała się go, czy ma szatę na tymczasowe trening. Marek był zdziwiony i odpowiedział, że nie ma. Skierowali się, więc do sklepu. Marek sam wszedł do środka. Sklep wyglądał mile. Chłopiec zapomniał o najważniejszym. Nie miał żadnych pieniędzy. Chciał zawrócić, ale w tej samej chwili zza zasłony wyłoniła się jakaś pani.

-Czego potrzebujesz?- zapytała badając wzrokiem Marka.

-Yyy?Chciałem?Chciałem kupić szatę na treningi wakacyjne, ale nie mam pieniędzy.

-Nie martw się. Szaty na treningi są bezpłatne. Jaki chcesz kolor?

-Obojętnie, ale oprócz różowego.

Pani wyszła na zaplecze, a po chwili wróciła trzymając w rękach zieloną szatę. Marek założył ją. Pasowała idealnie.

-Dziękuję.-powiedział i wyszedł.

Na zewnątrz czekała już na niego tylko Ania. Marek spojrzał na nią ze zdziwieniem.

-Już sobie poszli bo nie chciało im się czekać.

Marek i Ania pobiegli na trening. W parku było jakoś gwarno. Atmosfera luźniejsza niż zwykle. Jim wyszedł na środek parku.

-Pierwszoroczniacy za dwa tygodnie pojadą na małe szkolenie do Chin. Dokładniej do Hongkongu. Przed wyjazdem będziecie chodzić na dodatkowe treningi. Zacznijmy już ćwiczenia.

Trening trwał parę godzin. Wszyscy wracali z niego zmęczeni. Przyjaciele nie odzywali się do siebie ani słowem. Kiedy byli na tej samej ulicy rozeszli się do domów. Marek jak zwykle zjadł kolację, opowiedział babci co było na treningu i poszedł spać. Początkowo nie kazała mu jechać, ale później się zgodziła.

Dwa tygodnie minęły bardzo szybko. Marek poszedł po południu do parku. Na środku placu stal jakiś kwadrat na stojaku przykryty zasłoną.

-Już jesteś.- powiedział Jim wychodząc zza kwadratu

-Gdzie są inni?- zapytał Marek

-Inni pierwszoroczniacy są w innych miejscach tylko ty i twoja grupa jedziecie do Hongkongu.- powiedział Jim odsłaniając obraz. Marek usłyszał głosy za sobą. Obejrzał się. W jego stronę szli przyjaciele, z którymi był w grupie.

-Część- przywitali się.

Marek od razu wytłumaczył im dlaczego nikogo z dzieci wyjeżdżających na szkolenie do Chin niema. Też się trochę zdziwili.

-Stańcie w rzędzie przed tym obrazem.- powiedział Jim

Przyjaciele posłuchali .

-Teraz zamknijcie oczy i skupcie się na obrazie.

Marek zamknął oczy. Poczuł lekkie drganie, a gdy otworzył oczy był już w jakimś pokoju. Koło niego stali Ania, Sebastian, Karol i Mateusz. Po ich minach widać było, że są zdziwieni tak samo jak Marek. Przed nimi sta mężczyzna z obrazu. Pokuj wyłożony był zielonkowatą tapetą. W rogu stał mały kredens. Na środku pokoju była duża szafa. Duże okno wpuszczało do pomieszczenia dużo światła.-Witam was- powiedział Chińczyk- Ja jestem Kendo, a to jest Doris- wskazał na wchodzącą do pokoju jasnowłosą dziewczynę.

-Cześć. Wy na pewno jesteście z Polski. Teraz chodźcie do kuchni na obiad, a później wytłumaczymy wam na czym ma polegać szkolenie. Będziecie mieli oddzielne pokoje. Teraz chodźmy- powiedział Doris i poprowadziła wszystkich w stronę kuchni. Kiedy weszli do niej Marek o mało co się wywrócił. Spojrzał w dół na podłogę. Wykonana była ona ze szkła. Doris wskazała wszystkim miejsca. Przyjaciele je zajęli. Obok Marka usiadł Kendo. Mógł teraz dokładniej mu się przyjrzeć. Starszy mężczyzna mógł być w wieku Krzysztofa. Długie, brązowe włosy opadały na plecy. Miał wygląd typowego samuraja. W tej chwili ubrany był w czarną szatę dosięgającą za kolana. Marek przestał się mu przyglądać i zaczął jeść. Dopiero teraz zrozumiał, że jest bardzo głodny. Nałożył sobie trochę surówki. Była zielona, więc myślał, że jest zrobiona z kapusty lub innego zielonego warzywa. Kiedy wziął ja do ust o mały włos nie wypluł dania na stół. Sięgnął po kubek z sokiem, żeby połknąć surówkę. Sok był trochę lepszy, ale też niezbyt dobry. Marek z trudem wszystko przełknął. Kendo to zauważył.

-Może wam to nie smakować bo zrobione jest z magicznych roślin, które poprawiają koncentrację, siłę i refleks. Nie będziemy oczywiście jedli tego codziennie. To zostało przygotowane specjalnie na wasz przyjazd. Musicie być silni przed szkoleniem. A propo -zaczął niezbyt dobrze po polsku Kendo- wasze szkolenie będzie składało się z małych misji. Nie przewidujemy żadnych ciężkich. Żeby się lepiej przygotować będziecie chodzić na tygodniowe zajęcia z Doris. Kupcie sobie podręczniki Samuraj w teorii i praktyce I .Nie zmarnują się one bo będą wam jeszcze potrzebne w szkole dla samurajów. Po posiłku Doris zaprowadzi was do pokoi.

Ku zdziwieniu wszystkich na stole pojawiły się polskie potrawy. Marek pomyślał, że chińscy samuraje potrafią tak dobrze mówić po polsku i tak dobrze gotować polskie potrawy. Wszystko było pyszne. Po skończonym posiłku Doris odprowadziła piątkę przyjaciół do pokoi. Wszyscy byli w oddzielnych pomieszczeniach. Marek w drodze do swojego pokoju, który był najdalej w korytarzu rozejrzał się trochę po domu. Po bokach stały szklane figury. Na ścianach wisiały portrety, na których namalowani byli ludzie podobni do Kendo. Z głównego korytarza wychodziło kilka mniejszych. W głębi widać było tylko ciemność. Szczególną uwagę Marka przykuła szafa stojąca przy ścianie. Było ona brązowa i tak wąska, że żadne ubranie by się do niej nie zmieściło.

-Co jest w tej szafie?- zapytał Marek, Doris

-Jeszcze nie musisz wszystkiego wiedzieć.

Marek dalej szedł zamyślony. Po paru minutach Doris wskazał mu drzwi. Wszedł do pokoju. W środku było bardzo jasne. Pokoju nie oświetlała żadna lampa, a jednak było jasno jak w dzień. Marek o nic nie pytał. Doris kiedy wychodziła powiedziała:

-Jak chcesz zgasić światło musisz zawołać Herk. Dobranoc.

Doris wyszła, a Marek zaczął rozglądać się po pokoju. W rogu stała duża szafa. Na ścianie namalowana była jakaś historia. Marek zaczął jej się dokładniej przyglądać. Na pierwszej części namalowany był mężczyzna trzymający miecz w ręce. Na drugiej potwory i świątynia za nimi. Na trzeciej trzech magów trzymających laski. Na czwartej niewidoczne postacie w kapturach. Marek poczuł się senny i ułożył się do łóżka. Zapomniał zgasić światła, więc wyszeptał Herk. Z ściany wyleciał jakiś mały człowieczek z długą, szaro brązową brodą, ubrany w długi płaszcz i z kijem w ręku.

-Wzywałeś mnie?

-Ccc? Kim ty jesteś?- wyjąkał Marek.

-Jestem Herk. Twój nowy Mormand.

-Kto to jest Mormand?

-Mormandowie mieszkają w starożytnym mieście Kigrela. Są oni pomocnikami samurajów, którzy są niedouczeni. Doris postanowiła dać mnie tobie nie dlatego, że jesteś niedouczony tylko?Nieważne. Jestem tutaj tylko po to żeby cię chronić. Nie mów nic swoim przyjaciołom, oni nie dostali Mormandów. Jutro nikt nie będzie pamiętał, że mnie posiadasz nawet Doris. A co do Marmandów to mamy taką moc, że nawet nie umiesz sobie tego wyobrazić. Przybędę do ciebie dopiero wtedy, kiedy będę sądził, że to koniecznie. To by było na tyle. Żegnaj.

Sekunda i Herka już nie było. Marek położył się do łóżka. Miał jeszcze tyle pytań do Herka, a jutro nawet nie będzie mógł zapytać o niego Doris. Długo nie mógł zasnąć.

Rano wstał bardzo późno. Powoli przetarł oczy i zobaczył zamaskowaną postać grzebiącą w jego rzeczach. Chciał dosięgnąć miecza, ale był za daleko. Bardzo mocno wychylił się z łóżka. To także nie przyniosło skutków. Spróbował jeszcze raz natężając wszystkie siły. Wtedy stało się coś nieprawdopodobnego. Miecz uniósł się do góry i podleciał do ręki Marka. Szybko chwycił go i rzucił się na postać. Rozpoczął się zacięty pojedynek. Przeciwnik Marka był bardzo silny. Walka jednak była wyrównana na początku, ale później Marek zaczął opadać z sił. Wołał pomoce, ale dźwięk nie wydostawał się za ściany pokoju. Po kilkudziesięciu minutach Marek ostatkiem sił powalił przeciwnika i przyłożył mu miecz do gardła. Jednym szybkim ruchem ściągnął mu maskę z głowy. Marek nie mógł uwierzyć własnym oczom. Pod maską kryła się twarz Doris. Pospiesznie podał jej rękę i pomógł wstać.

-Mógłbym wiedzieć co to miało znaczyć?

-Postanowiłam wczoraj z Kendo, że sprawdzimy twoje umiejętności. Krzysztof mówił nam, że dużo potrafisz i szybko się uczysz. Pamiętaj o tym, że dobry samuraj zabija drugiego człowiek tylko w ostateczności.

-Jak zdołałem cię pokonać? Przecież jesteś silniejsza i masz większe umiejętności. Ja i tak bym nie mógł kogoś zabić.

-Kiedy ktoś inny zły samuraj będzie chciał cie zabić wtedy nie masz wybory, ale ty i tak jeszcze nie możesz zabijać bo nie skończyłeś 18 lat i szkoły. A jak zdołałeś mnie pokonać tego nie wiem, ale przyznam, że jesteś dobry. Teraz choć na śniadanie. Kendo powie wam trochę o kodeksie samurajów.

Nie będzie wymieniał wszystkich punktów bo jest ich bardzo dużo tylko krótko wam niektóre przybliży.

Marek szedł za Doris. Musiał prawie biec żeby dotrzymać jej tępa. Kiedy wkroczyli do kuchni chłopiec zobaczył na twarzy Doris duże zaskoczenie. Ujrzał bowiem nie tak jak zawsze samego Kenda siedzącego przy stole, tylko kilkanaście osób chodzących po kuchni lub siedzących przy stole. Marek usiadł obok wysokiego mężczyzny z krótkimi włosami ubranego w czerwone spodnie i zieloną kamizelkę. Zdziwił się, ponieważ nigdy nie widział tak dziwacznie ubranego mężczyzny. Kiedy podniósł wzrok, aby zobaczyć kto siedzi naprzeciwko omal nie krzyknął z przerażenia. Po drugiej stronie stołu siedział kilka zakapturzonych postaci z rękami pod stołem, a w środku ich grupki siedział Kendo. Marek powoli zabrał się za jedzenie. Po chwili usłyszał znajome głosy i do kuchni wkroczyła jego grupka przyjaciół. Przywitał ich z wielką radością bo bał się siedzieć sam przy stole z tymi obcymi ludźmi. Sebastian podał rękę Markowi na przywitanie, a ten (Marek) pokazał głową na zakapturzone postacie. Marek odprowadzał wzrokiem swoich przyjaciół. Kiedy usiedli jego spojrzenie spotkało się z spojrzeniem Doris. Znacząca pokiwała głową choć Marek nie wiedział co to znaczy. Ponownie zabrał się do jedzenia. Nagle rozbrzmiał głos Kenda.

-Proszę o cisze. Niech wszyscy usiądą.-powiedział spoglądając za każdym razem w stronę ludzi stojących za Markiem- Jak wiecie spotkaliśmy się tu aby poznać grupkę naszych małych samurajów przebywających na szkoleniu. Oto oni: Marek, Karol, Sebastian, Ania i Mateusz. Postanowiłem ich wtajemniczyć w nasze działania. Nie będę musieli zadawać zbędnych pytań jeśli się coś zdarzy lub jakiś obcy człowiek wejdzie do domu. To był wstęp, a teraz zabierzmy się do jedzenia, a po śniadaniu będzie debata. Marek stuknął obok siebie siedzącego mężczyznę i zapytał:

-Kim są ci w kapturach?

Mężczyzna otworzył oczy ze zdziwienia.

-To są Rycerze Śmierci. Na świecie jest ich mało, ale są podzieleni na dobrych i złych.

Marek chciał zapytać czy to są źli, ale mężczyzna przestał na niego zwracać uwagę. Zabrał się z powrotem do jedzenia. Marek jednak nie mógł wytrzymać by nie zobaczyć rąk tajemniczych postaci. Miał już plan. Niby przypadkiem upuści widelec, a gdy się po niego schyli zobaczy ręce Rycerzy. Zabrał się do roboty. Odgłos upuszczonego widelca nie zrobił na nikim dużego wrażenia, ale zakapturzone postacie lekko drgnęły. Marek widząc to trochę się przestraszył. Kontynuował dalej jednak swój plan. Schyliwszy się po widelec zerknął na ręce postaci. Omal nie krzyknął z przerażenia. Ręce były jakby z dymu, a w środku odbijały się jakieś dziwne kształty. Marek szybko wynurzył się z pod stołu. Teraz musiał zapytać dla pewności mężczyznę siedzącego obok czym się różnią dobrzy rycerze od złych. Lekko szturchnął go ramieniem. Tamten odwrócił się bardzo zdziwiony dlaczego ktoś przerywa mu posiłek.

-Proszę pana- zaczął grzeczniej niż za pierwszym razem ? czym różnią się Rycerze dobrzy od złych?

-A skąd takie pytanie, co cię to interesuję?

-Nic tylko tak pytam dla pewności, ale czym się różnią?

-W zasadzie to niczym, ale słyszałem, że źli rycerze noszą w sobie cząstkę zła i jest to widoczne jeśli człowiek, który zobaczy rycerza pierwsza raz i spojrzy w tą część ciała to zobaczy prawdziwą cząstkę zła. Oczywiście nikt nie wie gdzie znajduje się ta cząstka.

-Aha rozumiem, dziękuje panu bardzo.

Marek myślał jaka cząstka ciała mogłaby być tą jedyną, ale na pewno i tak nigdy jej nie zobaczy bo już widział Rycerza Śmierci. Zaniepokoiło go coś jednak bo w jednym z kapturów mignęły czerwone oczy. Zazwyczaj dobre postacie nie mają czerwonych oczu. Chłopiec jeszcze raz szturchnął obok siedzącego mężczyznę, ale teraz nic nie mówił tylko potrząsnął mieczem i wskazał na Rycerzy Śmierci. Mężczyzna zrozumiał o co chodzi. Napisał coś na serwetce i podał dalej. Każdy kto dostał serwetkę z wiadomością wyciągał miecz z pokrowca i kładł koło siebie (oprócz piątki przyjaciół bo oni nie mieli jeszcze pokrowców). Jedyną osobom która nie dostała wiadomości był Kendo, ponieważ siedział pośrodku grupy Rycerzy Śmierci. Tylko jedna część stołu, po prawej stronie Marka dostała widomości, a lewa część już nie. Trzeba było napisać drugą wiadomość. W tej sprawie chłopiec zwrócił się do mężczyzny. Tan w jednej chwili wyciągnął z kieszeni serwetkę na której już była napisana wiadomość. Marek nawet nie przeczytał napisu tylko podał dalej do siedzącej obok kobiety. Wiadomość obeszła cały stół z wyjątkiem Kenda. Po paru minutach Kendo wstał i zapowiedział, że zaczynamy obrady. Wyciągnął z kieszeni jakiś kawałek papieru. Marek zauważył, że postacie siedzącego obok Kenda lekko drgnęły. Chłopiec mocniej ścisnął rękojeść miecza. Kendo chyba też to zauważył bo zaczął ostrożnie cofać rękę z papierem z powrotem do kieszeni. Rycerze wyczuli, że jest coś nie tak i wyciągnęli miecze. Samurajowie siedzący przy stole przewrócili go. Kendo pobiegł gdzieś schować mapę. Zaczęła się walka. Samurajowie mieli przewagę liczebną, ale część z nich uciekła. Marek i jego przyjaciele stali w zwartej grupie. Doris podbiegła do nich i powiedziała:

-Część samurajów uciekła! Rycerze sklonowali się i teraz mamy tyle samo walczących osób. Wy musicie się gdzieś schować? Wiem, że nie chcecie się chować tylko chcecie walczyć, ale to jest za bardzo niebezpieczne-dodała widząc ich rozczarowane miny- Idźcie tamtymi schodami na górę tam nikt was nie znajdzie. Już biegiem!- krzyknęła widząc biegnącego w ich stronę Rycerza Śmierci.

Piątka przyjaciół odbiegła na bok, lecz nie w kierunku drzwi tylko w kąt po drugiej stronie pokoju. Nie mieli zamiaru słuchać Doris. W pojedynkę może nie mieli szans, ale razem w piątkę na jednego Rycerza owszem. Wbiegli w tłum walczących. W oddali zobaczyli samuraja walczącego z dwoma rycerzami. Pobiegli w tamtym kierunku. Po drodze jednak tylko Marek sam szedł w tamta stronę bo reszta zgubiła się w tłumie. Kiedy chłopiec dotarł do walczącego samuraja zobaczył, że to nie kto inny jak Kendo. Mężczyzna widząc go krzyknął:

-Doris mówiła, że jesteście na górze bezpieczni! Co ty tu robisz?! Gdzie jest reszta?!

Marek nie odpowiedział na te pytania tylko jednym ruchem odparł cios Rycerza. Nie wiedział na co się porywa. Walko z tak silną i zło istotą nie mogła skończyć się dobrze. Toteż Kendo, walcząc szukał wzrokiem samuraja który nie walczy aby pomógł Markowi. Marek już opadał z sił. Nie mógł wytrzymać takiego nacisku. Rycerz w ogóle nie wyglądał na zmęczonego tylko z większą siła uderzał mieczem o miecz Marka. Chłopiec odpierał ataki. Po paru minutach nie wytrzymał i wypuścił miecz z ręki. W tej samej chwili usłyszał krzyk. Obejrzał się w tamtą stronę. W jego stronę biegła piątka przyjaciół, a za nimi Doris. Kendo też biegł w jego stronę. Kiedy Marek był zajęty walką on przemieścił się w inną stronę pokoju. Rycerz Śmierci był coraz bliżej. Marek spróbował tak jak w walce z Doris przyciągnąć miecz. Udało mu się miecz uniósł się do góry, ale kiedy leciał w stronę Marka, Rycerz Śmierci złapał go w powietrzu i odrzucił na bok. Jego dwie ręce zbliżały się do gardła chłopca. Kendo był najbliżej. Rzucił miecz z taką siłą, że wbił się Markowi w spodnie i przygwoździł do ściany trochę dalej o Rycerz Śmierci. Kreatura nie zważała na to tylko dalej przemieszczała się ku Markowi. Nagle Rycerz upadła na ziemie. Marek zobaczył, że to Kendo rzucił się na niego i teraz biją się na podłodze. Chłopiec spojrzał w stronę z której powinni już dobiec przyjaciele i Doris. Niestety nie było ich widać przez dym który był w pomieszczeniu. Marek podbiegł i chwycił swój miecz. Zobaczył, że na ziemi leży miecz Rycerz. Też go podniósł. Coś zaczęło się z nim dziać. Nie panował nad sobą. Zobaczył człowieka ubranego na czarno z mieczem. Nie wyglądał na kogoś dobrego. Mówił tylko

-Czekałem na to? Misja się powiodła? Teraz wszystko jest jasne? Mam cię..

Z jego ciała wybiegł ogromny potwór. Marek nie zdarzył zobaczyć co to jest bo upadł na ziemię upuszczając miecz Rycerza Śmierci i swój.

Marek obudził się z wielkim bólem głowy. Zobaczył Doris, przyjaciół i paru innych samurajów.

-Marek żyjesz?- zapytał cichy głos Doris.

-Ledwo, ale żyje. Co mi się stało? Pamiętam tylko, że Kendo walczył z Rycerzem Śmierci, a ja podniosłem jego miecz i wtedy film mi się urwał.

-Tak. Podniosłeś miecz Rycerza Śmierci Myśleliśmy, że nie żyjesz. Upadłeś na ziemię zanim zdążyliśmy dobiec do ciebie- mówiła Doris- Nie wiedzieliśmy co robić. Przecież ty i reszta mieliście być na górze.!

Jednak wy wolicie nie słuchać dorosłych?

-A co z Kendo?- wtrącił Marek

Osoby stojące wokół jego łóżka rozsunęły się ukazując w pełni zdrowego Kendo.

-Nic ci nie jest- zwrócił się do Marka

-Nie, wszystko w porządku tylko trochę boli mnie głowa

Po tych słowach można było dostrzec, że Kendo za chwilę wybuchnie gniewem. I po chwili tak się stało.

-Czy ty wczoraj ogłuchłeś! Doris kazała ci iść na górę, a ty i reszta nie posłuchaliście! Wiesz jak to się mogło skończyć!?

-Wiem. Bardzo źle. Ale wszystko jest w porządku. A w ogóle to co to była za mapa?- Marek tym pytaniem próbował uciec od tematu.

-Nieważne, teraz powinieneś się martwić o swoje zdrowie. Ja muszę już iść. Żegnaj.

Kendo wyszedł wolnym krokiem. Na każdej twarzy w pokoju pojawiło się zdziwienie.

-Rozumiem go, ale czy w młodości nie postąpił by tak samo?

-Raz postąpił podobnie. Nie będę wam jednak przybliżała tego tematu. Kendo na pewno nie byłby z tego zadowolony, że opowiadam wam historie z jego lat młodzieńczych. W ogóle to wtedy były inne czasy. Samurajowie byli szkoleni surowo już o najmłodszych lat. Marek jeśli ci nic nie potrzeba to ja już pójdę.

-Nie niczego mi nie trzeba, ale dziękuję za troskę.

Wszyscy się rozeszli tylko piątka przyjaciół Marka zostało przy łóżku. Po paru minutach milczenia Marek chciał powiedzieć przyjaciołom co zaczęło się z nim dziać kiedy podniósł miecz Rycerza Śmierci.

-Wiecie?Kiedy podniosłem miecz Rycerza Śmierci przed oczyma ukazał mi się?

Nie dokończył zadania, ponieważ poczuł ostry ból w klatce piersiowej. Zaczął się dusić. Jego piżama zrobiła się czerwona od krwi, która ciekł mu z blizny, której przed chwilą nie było. Anią pobiegł po Kenda. Marek usłyszł głos

-Ani słowa bo zabiję jak psa? Zemszczę się jeszcze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Błędne Ogniki, tematyka ostateczna. Mam już w miarę spójną wizję fabuły, bohaterów oraz głównej intrygi. A oto króciutki wstępik ;)...

Żyjąc, nie raz miałem wrażenie że stoję nieruchomo, podczas gdy świat ucieka mi spod stóp. Trwam na stanowisku podarowanym przez los, niczym latarnia świadomości otoczona przez wszechświat, rozjarzony miliardami oczu wpatrzonych we mnie. Te spojrzenia są jak lustra? Tworzą obraz tego, co się w nich przegląda.

Każdy z nas jest takim zwierciadłem. Cała nasza wiedza jest wynikiem obserwacji, nie ma mocy dzięki której moglibyśmy zajrzeć w głąb duszy drugiego człowieka. Widzimy skutek, nie znając przyczyny. Nie rozumiani, nie potrafimy pojąc drugiej istoty. Zawsze jesteśmy sami, choć nie doskwiera nam samotność.

Przez tą ułomność oceniamy na podstawie czynów, które są przecież wynikiem czegoś znacznie głębszego. Nikt jednak nie jest w stanie rozbić tafli szkła dzielącej go od prawdy. A nie zawsze wystarczy dopowiedzieć sobie to, co drugi człowiek miał na myśli.

?Istnieje siła, dzięki której to, co niemożliwe, stanie się faktem - człowiek pozbędzie się ograniczeń narzucanych mu przez jego biologię a świadomość przestanie być twierdzą nie do zdobycia. Samotność stałaby się wówczas pieśnią przeszłości. Moc ta nosi nazwę Lennay i jawi się jako klucz do nowego świata. Jest niczym odźwierny przy wrotach lepszego jutra.?

Sen ten nigdy się nie spełnił. Naznaczone przez Lennay ziemie okazały się pułapką dla trzech i pół miliarda ludzi, których ciała i dusze przepadły na zawsze, pochłonięte przez Nicość. Na szczęście ekspansję śmierci udało się powstrzymać, toteż to co ocalało, nasz świat, Nowy Eden, jest dziś miejscem godnym miana raju.

Lennay jednak nie znikła. Rozcieńczona, wymieszała się z tlenem dołączając do nieskończonego obiegu cząstek atmosfery. Wchłaniam ją z każdym oddechem, choć tak mało, że nie odczuwam jej wpływu na moją świadomość. Są jednak ludzie potrafiący korzystać z tych małych dawek. Nazywamy ich Widzącymi, gdyż mocą Lennay kontrolują teraźniejszość poprzez wgląd w przyszłość i przewidywanie tego, co się stanie. To możni tego świata. Mój ojciec był jednym z nich, choć ja nie odziedziczyłem jego daru. Pewnie dlatego, że moja mama była zwyczajną chłopką?

Ojciec nigdy się do mnie nie przyznał, co nie przeszkodziło mamie przypominać mi o moim pochodzeniu przy byle okazji- jakby na złość ojcu, żyjącemu w pałacu na skraju wioski, w towarzystwie dziesiątek służek i bandy eunuchów. Zawsze był sam, nie miał nikogo bliskiego. Mówi się, że zamordował swoich rodziców, aby w wieku dwudziestu dwóch lat przejąć należące do nich ziemie. Moją matkę? zgwałcił. Nie chcę o tym mówić. Zresztą, dowiedziałem się o tym w chwili, gdy umierała. Chyba nie chciała abym dorastał w poczuciu bycia kimś niechcianym. Chroniła mnie przed piętnem dziecka gwałtu tak długo, jak pozwalało jej na to starzejące się serce. To była dobra, mądra kobieta, pełna ciepła i oddania jedynemu dziecku, które miała. Nigdy jej nie podziękowałem, nawet wówczas, gdy wpatrywała się we mnie pełnymi łez oczyma, gotowa odejść z tego świata.

Teraz, idąc na szafot, żałuję tego, co zrobiłem. Nie wiem co mną kierowało, gdy wbijałem jej nóż w serce.

- Możemy iść szybciej?

- A niby jak? Przecie masz kajdany na ręcach i nogach, nie pobiegniesz- odrzekł głupkowaty z twarzy strażnik.

Rzeczywiście, ciężki metal spowalniał moje ruchy. W zamyśleniu całkiem o nim zapomniałem. Gdy konwój wreszcie zatrzymał się, zdałem sobie sprawę, że to już koniec mojej wędrówki. Odetchnąłem z ulgą, bo choć żyłem zaledwie dziewiętnaście lat, zniosłem więcej cierpienia i chłodu niż przeciętny człowiek dźwigać musi przez całe życie. Czemu? Tego nie wiem. Tym nie mniej chciałem uciec od świata który nie potrafił mnie zaakceptować. Pragnąłem śmierci wiedząc, że tylko tam, po drugiej stronie będę mógł spojrzeć w twarz jedynej istoty, dla której byłem kimś więcej nad kozła ofiarnego.

Jakże pragnąłem jej podziękować. Za wszystko, czym mnie obdarzyła?

- Dlaczego te cholerne wrota otwierają się tak powoli?

Więzienny korytarz, pełen chłodu i mroku rozcieńczonego migotliwym światłem dziesiątek pochodni, zalało ciepłe światło dnia. Zmrużyłem oczy odwykłe od słonecznego blasku. Nabrałem w płuca świeżego powietrza. Po raz pierwszy od dwóch miesięcy zdałem sobie sprawę, iż nie chcę umierać. Nadal czułem się winny, ale poczucie to nie było już w stanie zagłuszyć zewu wolności. Ale cóż mogłem zrobić?

- Ja?

Zamilkłem, bo stało się coś niezwykłego. Zalało mnie mrokiem tak gęstym, że czerń pod powiekami wydawała mi się szarością. Wszelkie dźwięki umilkły, wiatr przestał mierzwić moje włosy. Zniknęły ciężkie kajdany? Zostałem sam pośród niespodziewanej nocy, która z każdą chwilą, coraz mocniej napierała na moją świadomość.

Pierwszym, co ujrzałem po przebudzeniu się był widok Placu Egzekucji pełnego setek zakrwawionych ciał. Podniosłem się i chwiejnym krokiem ruszyłem w kierunku mównicy, pod którą leżało ciało księdza. Zaplamiona sutanna zdradzała obrażenia, lecz nie dopatrzyłem się żadnych ran ciętych. Krew zdawała się wypływać z naturalnych otworów ciała.

- Co tu się, u licha, działo...

Obok kapłana leżał mosiężny krzyż. Podniosłem ów krucyfiks i schowałem go do kieszeni. Byłem sam na Placu Egzekucji, który - choć śmierdzący krwią, pełen much i ptaków - po raz pierwszy w swojej karierze zdawał się spełniony w tej roli.

Raptem poczułem na plecach obce spojrzenie.

Odwróciłem się, by ujrzeć faceta w ciemnej szacie z kapturem skrywającym lica.

- Kim jesteś?... Odpowiadaj!

Rozjuszyło mnie jego milczenie. Podbiegłem, zamierzyłem się do ciosu i w momencie, gdy dłoń moja musnęła szatę zawiał wiatr, zdmuchując nie skrywające niczyjego ciała ubranie z drągu na którym było zawieszone. Pięść uderzyła w twardy mur. Poczułem przemożne zmęczenie, rezygnację, zachciało mi się płakać. Nie wiedziałem, co robić. Wezbrała we mnie panika. Zacząłem biec. Przed siebie, oby dalej od miejsca niedawnej kaźni. Dotarłem pod mur miasta. Zdjąłem buty, wziąłem trzy głębokie oddechy. Wyszczerbiony kamień dawał wystarczające oparcie palcom rąk i stóp, toteż wspiąłem się nań i wydostałem na wolność, skacząc na trawę i skręcając kostkę lewej nogi.

Edytowano przez Tressela
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja mam do zaprezentowania zin pt.: "Świat Gier". Wydaliśmy już drugi numer! Oba możecie ściągnąć pod adresem www.swiat-gier.net Prosimy o porady, wytknięcia błędów, kulturalną krytykę, a i pochwały przyjmiemy z otwartymi ramionami;) Nie wiedziałem, gdzie dać, to dałem tutaj. Jak źle, to proszę o powiadomienie mnie o tym.

Pozdrawiam

syfchester

Okładki (w pomniejszeniu):

Miniaturka2.pngminiaturavj8.jpg

W powiększeniu ta druga wygląda znacznie lepiej:)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam was twórczy koledzy :P Chciałbym zaprezentować I rozdział mojego opowiadania rodem z kart książek Stephena Kinga. To oczywiście żart, mam nie duże doświadczenie w pisaniu, a jednak udało mi się coś ostatnio "wyprodukować". Szczególnie proszę o komentarze osób doświadczonych ale bez względu na nie, opowiadanie i tak dokończę, ponieważ

zależy mi na rozwijaniu swoich umiejętności. Z góry dziękuję za uwagę. :)

Człowiek i mrok

I. Człowiek i mrok.

Aura tego miejsca była niesamowita, mroczna, przerażająca i zarazem tajemnicza. Dodatkowo przytłaczający klimat potęgowała mgła unosząca się nisko nad ziemią. Była północ, światło księżyca oświetlało lekko nagrobki, półokrągłe i wystające kamienne krzyże. Każdy więc bodziec odebrany przez człowieka rodził w jego głowie dziesiątki najróżniejszych myśli, myśli dziwnych i przerażających. Czy to był szmer wywołany przez roślinność, czy lekki powiew wiatru, który w tych okolicznościach wydawał się zepsutym i duszącym oddechem ożywionych zwłok. Niepewny i zagubiony człowiek przybył tu pod przymusem swych wizji, które dręczyły go coraz częściej. Nie miał wyboru. Wkrótce przybysz ujrzał zarys niewielkiej budowli, którą była krypta. Podszedł do niej ostrożnie, złapał obiema dłońmi krat od furtki wejściowej i gdy zauważył, że wrota stawiają opór poczuł - nie wiadomo skąd - przypływ agresji i adrenaliny. Furtka ta była tak stara i zardzewiała, że nie sposób było ją otworzyć. Jednak człowiek poczuł jak jego żyły pulsują mocno, a serce wali jeszcze potężniej. Ścisnął kraty jeszcze mocniej niczym jastrząb łapie swą ofiarę i przy niesamowitym napływie energii pociągnął wrota w swoją stronę. Chropowata stal zgrzytała o betonową posadzkę aż w końcu mroczna krypta stanęła otworem przed równie mrocznym człowiekiem o nieznanej misji. Wkrótce słychać było powolne kroki podążające w dół po porośniętych mchem stromych schodach a przytłacząjąca grobowa cisza sprawiała, że człowiek niemalże słyszał coraz szybsze bicie swego serca.

Zejście w dół trwało dłużej niż by się z początku wydawało. Może to za sprawą niesamowicie przerażającej aury miejsca przez, którą każde kilka sekund było walką ze strachem. Postać zchodząca w dół zauważyła pośród mroku tlące się światło. Gdy przybliżyła się bardziej zobaczyła, że to pochodnie palące się wzdłuż obu kamiennych ścian korytarza. Na dole było duszno, a wilgoć była obecna wszędzie. Podążając korytarzem mężczyzna zauważył na ścianach wyryte w kamieniu płaskorzeźby. Przedstawiały one przerażające postaci, które najwyraźniej były demonami. Cała kompozycja przedstawiała mord ludzi przez okrutne demony. Ich twarze były tak przerażające, że człowiekowi patrzącemu prosto w ślepia jednego z nich zakręciło się w głowie. Zrobił dwa kroki do tyłu, chwiejąc się i o mało nie upadając na twarde podłoże. Cały czas miał zawroty głowy i gdy ponownie spojrzał na okrutnie wyrzeźbioną facjatę potwora - którego oczy teraz jakby zaiskrzyły - zlękł się okropnie. Miał straszny szum w głowie a jego wzrok kłamał przed nim samym. Demon spojrzał na niego, obracając tylko piekielne ślepia. Wzrok ten był tak okrutny i preszywający, że mężczyzna stęknął z przerażenia. Jego umysł był teraz jego wrogiem, dodatkowo zaczął słyszeć dziesiątki różnych głosów ale z tej paplaniny nie mógł wyłapać żadnego ludzkiego słowa. Będąc na skraju paraliżującej rozpaczy, zaczął bięgnąć przed siebie. Niezdarnie przechylał się na boki mając umysł opętany przez szatana. Trafił na kolejne - równie strome jak poprzednie - schody, wiedział, że może upaść ale coś kazało mu posuwać się do przodu, aż do celu. Pochodnie na ścianach skończyły się, a oszołomiony człowiek wkraczał w coraz głębszy mrok. Nagle, przez jego ciało przebiegł bolesny dreszcz, od stóp po głowę. Stracił czucie w nogach potem ramionach i reszcie ciała. Był już tak obojętny, że nie myślał o niczym. Czas jakby zwolnił w umyśle oszołomionego i sparaliżowanego na dodatek człowieka. Poczuł tylko jak jego ciało bezwładnie legnie na nierówną powierzchnię, nie czuł bólu, nie miał prawa, ponieważ był w stanie jakiego nie mógł sobie wyobrazić przeciętny człowiek. Potem czuł jak toczy się w dół, obijając straszliwie swoje ciało. Aż stracił przytomność.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tressela - Na początku dosyć ciekawe rozważania, choć nie jest to dla mnie nic nowego. Chyba każdy do takich wniosków dochodzi prędzej lub później. Potem jest trochę informacji na temat głównego bohatera, a na koniec interwencja tajemniczej siły, która morduje wszystkich i pozwala wybrańcowi na ucieczkę. Poprawnie pod względem formalnym, ale jeśli chodzi o treść to jest nijaka. Zupełnie do mnie nie przemawia. Po niezgorszym początku spodziewałem się czegoś lepszego.

Broadway - Tak nasyciłeś swoje opowiadanie mrokiem, przerażeniem i rozpaczą, że można się tylko bardzo szeroko uśmiechnąć. Operowanie słowem pisanym, żeby wywołać zamierzony efekt jest trudniejsze niż w przypadku obrazu, ale wrzucanie co zdanie kilku 'strasznych' słów zamienia opowiadanie w groteskę, a nie taki był chyba twój zamiar. Może spróbuj być oszczędniejszy i buduj klimat przez niedopowiedzenie? Czytałem swego czasu Lovecrafta i jego twórczość była najmocniejsza tam, gdzie jego "horrory" nie manifestowały się otwarcie.

Edytowano przez Holy.Death
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na tym właśnie polega fenomen Lovecrafta - niedopowiedzeniach, stwarzających genialną iluzję chaotycznych myśli przerażonego człowieka; po kilku zdaniach traci się poczucie, że to książka i słowo pisane.

Broadway - pracuj przede wszystkim nad interpunkcją i synonimami. Dość często zdarza Ci się używanie wyrazów, które brzmią podobnie (1 lub 2 identyczne sylaby w jednym i drugim) w zbyt małych odstępach - zostawia to zgrzyt w podświadomości czytelnika, ale dość łatwo takie małe paskudniki wyeliminować: po prostu czytaj swoje prace na głos i sam szybko wychwycisz, co i gdzie. Ponadto upraszczaj słowa, silisz się na tak kwiecisty styl, że zakrawa to na przesadę - mało kto lubi tyle ambitnych upiększaczy, upchanych w jednym zdaniu. Proste określenia mają swój nieodparty urok, lepiej trafiają do odbiorcy, a i wszelkie esy-floresy mają zamierzony efekt na ich tle. Plus to, co napisał Holy, z którym wyjątkowo zgodzę się w tej kwestii - samymi mhhhrrocznymi i ponurymi przymiotnikami nigdy nie zbudujesz należytej atmosfery, musisz operować różnymi częściami mowy, które będą podsycać klimat i nie korzystać z tego zbyt często, bo to, co przeznaczone było do wstrząśnięcia czytelnika i trzymania go w napięciu/strachu, stanie się po krótkiej chwili monotonne. A do tego pisarz grozy za nic dopuścić nie może. ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...