Skocz do zawartości

Polecane posty

uhm...no więc chciałbym się przywitać : o

a jak to powiedział ktoś fajny (albo i nie) "Ważne jest to jak się zaczyna a nie kończy" ... ew. jak sie kończy a nie zaczyna, no ale mniejsza z tym

To pierwsza publiczna prezentacja tego co udało mi sie napisać przez czas długi, a ponieważ w kręgach znajomych padało dużo pozytywnych opinii i ponieważ dawno powinienem się na tym forum "rejestrnąć" to chciałem zacząć twórczo...ale i posłuchać zdania ludzi obiektywnych i takich którzy nie znają mnie od strony osoby.

______________________________

Wierzch jest wykonany ze startej zwierzęcej skóry, widać iż to co trzymasz w swych dłoniach wiele przeżyło. Na okładce jest dumny napis

Eldis Silverarrow ? Dziennik

Otwierasz księgę? Jeśli tak wiesz iż pierwsza strona wita cię prostym i zrozumiałym zdaniem

Tylko Umarli widzieli koniec wojny. Dla mnie ona nadal trwa. Bo tylko uczciwi pozostali dłużej żywi, będą umierać powoli. Tak znacznie bardziej boli

Część I : Początek

Nasz świat ?piękny i malowniczy jak każdy

Świat który rządzony jest równowagą?

Nie rządzi tu ani światłość, ani ciemność

Nie mniej nadchodzi era mroku

Era tego czego każdy się obawia

Światłość i ciemność

Lecz wyniszczając sami siebie

Nie umiemy przeciwstawiać się wspólnemu złu

Dlatego nasz świat legnie

A Artefakty poślą echo zguby do serc każdego.

Drugie proroctwo Jeremiasza

Niechaj Wszechbóg napełni mnie naznaczeniem

Niechaj wypełni mą dusze siłą

Niechaj napełni mnie niczym naczynie swą wiarą

Niechaj wypleni zemnie resztki zwątpienia

Niechaj chroni mnie przed tym co złe

Niechaj wypaczy podszepty artefaktów

Fragment 13 psalmu ku czci Wszechboga.

Adencjo, czy jesteś czy cię niema

Mrok wypełnił mą dusze, nóż w mej dłoni przemawia

Któż widzi tę zbrodnie, o tę którą czynie?

Dla cię to robie, lecz cię już tu niema

Adencjo, czy jesteś czy cię niema?

Któż by przewidział wszystko co czyni

Przekleństwo artefaktów na wieki będzie

Tych dobrych i złych, przeklętych i świętych

Każdy wykorzysta, i pamięć zostawi

A tyś na mych kolanach wykrwawiła

Adencjo?Adencjo?

Fragment sztuki ?Zniewolony? Ardelsa Mirdego

Prolog

Niechaj śpiew zagłady uniesie się nad tym światem. Niechaj rozpacz pochłonie każdego, sługi i ich panów, bogaczy i tych bez dóbr materialnych, silnych i nikłych, głupich i inteligentnych. Albowiem w swej próżności śmiertelni głupcy zapomnieliście iż nadal zostajecie tacy sami, mimo iż jesteście inni

Ostatnia Klątwa Casheda

Jego kroki rozniosły się echem po korytarzu, jego biała toga, dłoń na karmazynowym płaszczu i włosy na szpic odhaczone do tyłu świadczyły kto przed nimi stał. Razor, jeden z Archontów. Opoka zakrywający połowę jego twarzy i dziwne, krwiście czerwone oczy świadczyły o jego pochodzeniu. Ród Ma?gne był niegdyś w objęciach Mroku. Nie mniej to była przeszłość, mimo iż nadal pamiętana, to ten elf zaświadczył o odmianie jego krwi.

Mrok powróci do tego świata! A ja uniesiony na jego fali spojrzę w wasze przerażone oczy, gdy moje gnijące już ciało dotknie waszych potomnych. Szykujcie swoje mury, umacniajcie pozycje które są słabe. Mrok nie wykorzystuje słabości, on uderza przełamując największą i najlepiej ufortyfikowaną część. Albowiem w waszej próżności jak zawsze będziecie zaskoczeni!

Ostatnia Klątwa Casheda

Ułamek sekundy wystarczał aby ci młodzi żołnierze spoczęli w kałuży własnej krwi.

Parę kroków dalej wielkie kamienne wrota poczęły otwierać się. Jego usta wykrzywił uśmiech satysfakcji, gdyż wiedział iż zwykle potrzeba było potężnego maga który przebiłby się przez magie blokującą te wrota. Wkroczył do owalnej Sali, jedna platforma która kończyła się w centrum. Sufit zdobiły zawiłe wzory których nikt nie umiał odczytać i które prawdopodobnie pochodziły z Ery bohaterów. Pod platformą wiły się cienie. Niczym ocean otchłani. Pustka i mrok.

Ciemność zawyje triumfalnie, a sztylet mroku zmieni to w bulgot zrodzony z ich własnej krwi. Albowiem Ciemność odłamała się od mroku, nie chcąc czekać na przybycie do tego świata. Na próżno szukajcie w nas sojuszników. Na próżno myślcie o tymczasowych paktach. Na próżno myślcie iż pozbędziemy się światłości i zostawimy tą ziemie jałową dla waszych potomnych. Nasz pochód zniewoli wszystko co nie będzie po naszej stronie!

Ostatnia Klątwa Casheda

Stanął na krawędzi, jedno spojrzenie w dół i każdy kto obserwował tą scenę wiedział co zaraz się wydarzy. Zamykając oczy przechylił ciężar ciała w przód opadając swobodnie ku otchłani czekającej pod jego stopami. Lecąc tak czarne smugi zaczynały wirować wokół niego. Cisze rozdarł krzyk?krzyk który odznaczał przerażenie i niesamowity ból.

Ryk ucichł, zaś postać zginęła w otchłani.

Roździał 1: Początek

Opowiem wam swoją historie?historie półkrwistego elfa, który wplątał się w aferę której nie rozumiem do teraz. Wiem że nikt nie pojmie tego co wtedy doświadczyłem, natłoku myśli których doświadczyłem z każdą chwilą, z każdym działaniem tych których mogę teraz nazwać przyjaciółmi, wrogami czy sojusznikami. Tak naprawdę objawiam teraz całą prawdę, ktokolwiek to czyta, ktokolwiek słucha tych słów. Wiedźcie iż prawdy podawane wam przez Heroldów, księgi czy pisma są kłamstwem. Nazywam się Elid Silverarrow i opowiem wam prawdziwą historie. Nie pod kątem wygodnej informacji czy propagandy. Prawdę i tylko ją. Wszystko zaczęło się nie zręcznie?

Wchodząc przez tak pięknie zdobioną bramę lekko zdziwiłem się widząc iż za nią nie czekało mnie żadne doznanie Estetyczne. Sześcienne budynki z niewielkimi oknami i ani jednego zdobienia, rzeźby czy fresku. Poprawiając torbę na ramieniu ruszyłem. Plac wydawał się ciasny, ale jakby wyobrazić sobie zdyscyplinowane wojska przemierzające je chyba znalazło by się tu dość miejsca dla każdego.

- Perfekcyjne w każdym calu - Bąknąłem pod nosem rozglądając się. Perfekcja chyba naprawdę jest nudna i monotonna. Zastanawiam się czy ja tu nie oszaleje. Rozmyślając wpadłem na coś metalowego.

- Uważaj mały jak łazisz - Coś odezwało się na wysokości parędziesięciu centymetrów powyżej mojego wzroku. Patrząc w górę, odchodząc o parę kroków przekląłem w duchu widząc jednego z Templarów. Miał płomienne krótko obcięte włosy z grzywką opadającą na lewą stronę twarzy. Wyglądał na młodego, posiadał kilkudniowy zarost i musiał być dobrze zbudowany skoro chodził w potężnej pełnej płycie.

- ja?to znaczy ja?no?ja.

- No ty na mnie wpaść, twoja mówić wspólna? - Parsknął patrząc na mnie. Skłoniłem się przepraszając i zastanawiałem się co mnie czeka dalej skoro już pierwszego dnia wpadam na Templara. Kontynuował po chwili szacując mój cywilny wygląd i sporą torbę. przerzucaną przez ramie.

- Rekrut? Hm?no proszę, mam szczęście - Pokiwał głową z zadowoleniem i ruszył do wrót większego budynku. Zastanawiałem się o co mu chodzi i gdy właśnie miałem poszukać miejsca do którego miałem się zgłosić machnął ręką patrząc nie cierpliwie.

Widać znalazłem nim zacząłem szukać.

Korytarz którym szliśmy był owalny i mało w nim było ostrych i nagłych zakrętów. Okrągłość w kwadracie.

- Jak się nazywasz? - Spytał po chwili dłuższej ciszy która towarzyszyła nam przez spory kawałek drogi.

- Elid?Elid Silverarrow Sir - Mimo iż próbowałem, nie mogłem powstrzymać drżenia głosu i niepewności w nim zasianego.

- Odpuść sobie Sirów, Alexander z tytułem szlacheckim Turan - Wyciągnął dłoń która w pancernej rękawicy mogła prawdopodobnie zgnieść mi głowę.

- Miło poznać - Kontynuował, przez uprzejmość zebrałem się na odwagę odwzajemniając gest. Spodziewając się zmiażdżonej dłoni, zdziwiłem się gdy było już po tym dotykowym przywitaniu.

- każdy nowy powinien znaleźć jednego z wyższych rangą, a ty znalazłeś mnie. Zaprowadzimy cię do zbrojowni, żebyś jak najszybciej mógł przyzwyczaić się do swojego uzbrojenia - Rzekł pukając w żelazne wrota. Migoczący napis powyżej ?Zbrojownia? utwierdził mnie w fakcie iż byliśmy u celu.

- Pierwszy żołd jest ci odbierany, za niego wykuwamy twoje wyposażenie, które możesz wziąć po służbie do cywilia - Tłumaczył dalej czekając cierpliwie aż coś otworzy lub odpowie zza drzwi.

- Jak mniemam jesteś tu po Usprawnienie wojskowe, a nie na stałą służbę?

- Zobaczymy Sir - Odrzekłem wyrywając się z zamyślenia, a pewność mojego głosu widocznie zdziwiła nie tylko mnie. Nie mniej na jego twarzy szybko zagościł szeroki uśmiech i kiwając głowa wprowadził mnie do kuźni. Nie zauważyłem nawet gdy wrota otworzyły się. Środek był typową kuźnią z parą pieców, wiader z zimną woda, kowadeł i osełek. Na wyżłobionych w ścianie ?pułkach? leżały liczne wzorce, papiery, młoty, szczypce, obcęgi, klingi i drzewce. Niewielki, acz barczysty Khazzad przywitał Templara poczym zmarszczył swoje krzaczaste brwi do takiego stopnia iż zastanawiałem się czy coś w ogóle widzi. Te umięśnione istoty rzadko widywane były wśród innych ras. Była to Rasa o połowę mniejsza niż przeciętny człowiek. Nie mniej dwa razy bardziej szersza. Upodobali sobie brody, zaś ich brwi przysłaniają im światopogląd. Złośliwi tłumaczą tak ich honor i dość dziwne poczucie wartości.

- Świeżyzna He? Ba! Jak zwykle sprowadzasz mi tu mięso, a wpadać to już żeby się napić nie wpadasz.

- Wybacz Bagden, ale obowiązki i służba ku Czci władzy - Człowiek którego znam pod imieniem Alexandra odrzekł z uśmiechem. Mógłbym przysiąść że to tylko żart i kpina?ale nie chciałem osądzać na ślepo.

- Ba?no dobra, obowiązek to obowiązek tu mata racje Templaru cholerny - Khazzad zmierzył mnie swoim wzrokiem, poczym szarpiąc i cudem nie wyrywając ręki ze stawu ruszył ku drewnianym drzwiom. Puszczając mnie otworzył wrota a w zaniemówieniu usiadłbym gdyby nie powaga sytuacji. Za tymi prostymi drzwiami leżały wszystkie rodzaje wyposażenia jakie widziałem i parę które widzę pierwszy raz na oczy.

- nu?dobra, wybierajta co wam pod łape pasuje. ? Rzekł wracając do swoich obowiązków. Poczułem za sobą czyjąś obecność, zerkając przez ramie zauważyłem iż Templar przygląda się mnie z zaciekawieniem. Przełykając gule w gardle ruszyłem niepewnie do stosu broni jaki mnie oczekiwał. Przymierzałem wiele broni ale tak naprawdę nic nie mogło się równać z łukiem z którego strzelałem pod okiem Ojca.

- Więc twój ojciec wyrabia łuki tak? ? Jakby czytając w moich myślach spytał co wyrwało mnie z zamyślenia, odwróciłem się zaprzestając prób z różnymi brońmy.

- uh?Tak sir, moja rodzina od elfich pokoleń wyrabia łuki i strzały. ? Pokiwałem głowa, zaś spojrzenie które dostałem w odpowiedzi wywołało chęć zapadnięcia się pod ziemie.

- Elfickie? No oczywiście! ? uderzył pięścią w otwartą dłoń. ? Jesteś półelfem. ? To stwierdzenie zbiło mnie z tropu. W rzeczywistości byłem istotą mieszanej krwi.

- Tak?sir?jestem półelfem. ? odrzekłem niepewnie i zauważyłem że Khazzad zbliżał się marszcząc swoją brew.

- Rzemieślnik co? Dawaj łapska. ? chwycił moją dłoń i przyjrzał się jej, powtórzył to samo z drugą i otworzył oczy tak szeroko iż nieomal czaszka mu podskoczyła.

- No! Nada się, od 5 lat ktoś kto się nada, Alex! Won do Protektoratu i mówta im że on Se będzie rzemieślnikiem wojennym. ? przełknąłem ślinę na te słowa i zbladłem co nieco. Ojciec zawsze chciał abym był chlubą wojska. Nie mniej ważne było dla niego też abym kontynuował zawód rodzinny. Templar kiwnął głowa w stronę wyjścia i niechętnie ruszyłem za nim.

- Co ci tak mina zrzedła mały? To jedna z lepszych posad w wojsku. Bezpieczna i o sporym żołdzie. ? rzekł poklepawszy mnie po plecach. Westchnąłem i zacząłem cicho.

- Starszy chciał żebym był żołnierzem. Wprawdzie chciał też żeby ktoś kontynuował tradycje ale?

- no więc wybrałeś wojsko zamiast siedzenia nad drewnem co?

- to nie tak?urodził się drugi syn, tym razem z matki elfki. ? westchnąłem a mój wzrok spoczął na kamiennej posadźcie wzdłuż której szliśmy.

- Czyli wolał posłać ciebie do tego ryzykowniejszego marzenia hm? I zastanawiasz się teraz czy Rzemieślnik wojenny go zaspokoi.

- cóż?tak. ? spojrzałem na jego twarz która wyrażała zamyślenie.

- Powiem ci że dla mnie spełniasz podwójne marzenie. Kontynuujesz prace i idziesz do wojska. ? Ta myśl pocieszyła mnie. Może faktycznie miał racje. No i jak mówił płatnie i bezpiecznie. Uśmiechnąłem się szerzej i ruszyłem żwawszymi krokami wpadając na kogoś.

- Ja?to?znaczy?ja?ja? - zacząłem jąkając się. Spojrzałem na jej milczące oblicze przysłonięte kapturem. Uśmiechnęła się delikatnie gdy poprawiała szaty. Po bliższym przyjrzeniu się zauważyłem iż ubrana jest w reprezentacyjną szatę Czarownic, która zakrywała całą jej drobną sylwetkę. Z postury mogłem przypuszczać iż była elfką czystej krwi.

- Alex, coś złego stało się przy Sacramentum. ? Uśmiech szybko znikł z jej oblicza zwróciwszy się do mojego opiekuna.

- Razor!...wiadomo coś? ? Zmartwienie w ich głosie mogło oznaczać iż dobrze znali potomka rodu Ma?gne. Wiedziałem o nich co nieco. W ?Wojnie równowagi? to oni sprowadzili Mrok wewnątrz warowni Światła. I to wtedy sztuka ?Mrocznego miecza? znana teraz pod nazwą ?Słoneczną sztuką? rozsławiła się po całym świecie. Dzisiaj tylko członkom rodu wolno praktykować tą zabójczą sztukę.

- Nic?to znaczy nie dostaliśmy raportu, właśnie idę to sprawdzić. ? z zamyślenia wyrwał mnie jej uspokajający ton głosu. Mimo iż Czarownica były mistyczną gałęzią nadal znały podstawy świetlistej magii. Sam ich głos uspokajał i koił.

- W takim razie może to wasze zaburzenia Eteryczne?

- Możliwe...ostatnio często się to zdarzało. ? przytaknęła wojownikowi.

- Pójdziemy już, i powiadom mnie gdyby było coś wiadomo. ? Templar odkrzyknął przez ramie, poczym przeniósł na mnie rozbawione spojrzenie.

- Patrz czasem pod nogi mały, już drugi raz wpadasz na kogoś ważnego. ? Zaśmiał się, a ja zaczerwieniony ruszyłem z mniejszą dawką pewności.

Roździał 2: Świadomość

Jak bardzo chcielibyśmy zrozumieć boski plan? Pojąć jego znaczenia, zrozumieć w nim swoje miejsce. Prawie tak bardzo jak czytelnie widzieć swoje miejsce w przyszłości. Ale cieszę się iż tak się nie stało, sam fakt świadomości iż jesteśmy TYLKO pionkami zniszczył by naszą cywilizacje. Ale takie są fakty, mimo iż wielu próbuje zaprzeczać. Mimo iż królowie władają, tak naprawdę przeminą a po nich nadejdą nowi. Od czasu pierwszego spotkania, moje myślenie przeszło serie ewolucji, i to być może był początek. Dzisiaj nie myślę już tak, jak inni mogliby uznać za racjonalne?dzisiaj myślę pod kątem tego co przeżyłem. Patrząc w przeszłość widzę dziwną gierkę bogów, którzy nie liczą się z nami.

I niechaj ktoś nazwie to herezją?ale ja znam fakty, widziałem więcej niż oni wyobrażają sobie, czy uczą się o swoich bogach. Boję się pomyśleć co następna gierka bogów zniesie do tego świata. Ale to zapewne będzie zmartwieniem przyszłych pokoleń?

Moja łyżka nie ruszyła tego co tutaj nazywają ?Pożywną papką?.

Powodem tego była wieść iż Sacramentum, jeden z artefaktów Ib zapadł się w sobie. Cały oddział stacjonujący tam został wyrżnięty i tylko jednego ciała nie odnaleziono?Razora Ma?gne. W bazie huczało od plotek o zdradzie, porwaniu i innych intrygach. Z bujania w obłokach wy budziło mnie uderzenie w stół. Zerknąwszy w stronę pochodzenia dźwięku zauważyłem miskę, a podążając wzrokiem w górę zauważyłem ten sam kilkudniowy zarost i tą samą rudawą grzywkę którą widzę zwykle gdy spoglądam na Alexa.

- Co tak myślisz mały? Planujesz zmianę profesji? ? Zerknąłem na niego mrugając oczami i próbując zastanowić się nad tym co powiedział. Myślenie nie przychodziło mi łatwo ostatnimi dniami.

- nie nie! Oczywiście że nie, ja po prostu...zastanawiałem się co o tym myśleć.

- o tej całej sprawie z artefaktem? Bardziej martwi mnie to co ten wariat odstawił, niż to który cholerny artefakt się zapadnie rozpadnie czy wyparuje.

- Ale to nie dziwne? Jedna z boskich manifestacji, i to ta która uważana była za umarłą?ród Ma?gne który już raz był w jej objęciach. ? Moje słowa kierowane były w przestrzeń, jako luźne myśli i ogniwa łańcucha które czekają na połączenie.

- Słuchaj, nie wierze że on zdradził, może go porwali, może sam wyruszył szukać zemsty?Był Archontem, samotnikiem. Dlatego nie oceniaj go po plotkach i przeszłości jego rodziny! ? jego ton głosu zaskoczył mnie, lecz nie tylko mnie. Spojrzałem na niego a na jego obliczu zakwitło zmęczenie. Chowając twarz w swoje stalowe rękawice westchnął. Prawie zawsze chodzi w swoich pancerzu. Ciekawiło mnie to zawsze, więc jakiś czas temu przekupiłem jednego z początkujących archiwistów dniem przepustki aby zajrzeć do Archiwum. Tam dowiedziałem się iż ten pancerz jest lekki jak ubranie które nosze w kuźni. Bardziej wytrzymałe od wzmocnionego Mitrylu. Zorientowałem się że znowu myślę o bzdurach i westchnąłem. Siedzieliśmy tak w milczeniu dopóki jego głos nie wyrwał mnie z zadumy.

- Bierz ekwipunek i udowodnię ci że nie zdradził. ? Rzekł i wstając ruszył ku wyjściu.

- Ale ja mam zajęcia! ? Gdy to wykrzyczałem on roześmiał się i pokręcił głową.

- Załatwię ci zwolnienie, a teraz bierz co masz i chodź. ? Nie chciałem się kłócić a odpoczynek od tego miejsca przydałby się każdemu. Odsuwając zimne danie ruszyłem ku pokojom. Idąc w stronę baraków zastanawiałem się co na to mój Mentor. Z jednej strony dobrze zna się z tym całym Alexem, ale wiem jaki uparty potrafi być. Najlepiej powiedzieć mu po fakcie, wtedy nic nie będzie mógł zrobić. Kiwając głową doszedłem do drzwi swojego jednoosobowego pokoju. Jako uczeń Rzemiosła mogłem zażyczyć sobie czegoś takiego. Cóż, mój mentor przez jakiś dziwny wzgląd zrobił to za mnie o czym dowiedziałem się dopiero po tygodniu myśląc iż każdy ma osobny pokój. Wchodząc do niego skrzywiłem się widząc bałagan jaki tu panował. Niewielki kwadratowy pokój z szafą na prawo od wejścia na mój skórzany pancerz, komodą którą zawsze widzę jako pierwszą gdy otworze drzwi do pokoju. Była przeznaczona na 2 pary ubrań które łaskawie dostaliśmy i łóżko na lewo od wejścia. Wszystko białe i jednolite. Nie chcąc zostawać tu dłużej zabrałem się za zakładanie własnego rynsztunku. Skórzane getry i kubrak bez rękawów oraz śmieszny hełm którego nigdy nie zakładałem. Spojrzawszy na nakrycie głowy parsknąłem i rzuciłem je w kąt. Podążyłem na główny plac gdzie czekał już na nas transport. Stał tam Alex ze swoim srebrnym amuletem na szyi. Westchnąłem już z daleka poznając ten przedmiot. Amulety teleportacji ograniczonej. O roboczej nazwie ATO, były powszechnie używane, ze względu na niskie koszta produkcji względem ich przydatność poręczności i łatwości użycia.

Podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu, już miałem coś powiedzieć gdy poczułem jakby przelatywał z wielką szybkością w inne miejsce. Gdy się rozejrzałem byliśmy w lesie, w jakimś obozowisku.

- Mogłeś ostrzec. ? burknąłem cicho wyciągając strzałę z kołczanu. 25 strzał musi wystarczyć. Rozejrzałem się i zobaczyłem 4 spore namioty, i wiele mniejszych.

Mobilny obóz, zapewne w większości rezydowali tu łowczy. Uczyli nas żeby nigdy nie ufać łowczemu który przesiaduje w mieście, lecz jeśli idziemy w dzicz zawsze brać jednego ze sobą. Mówiono że odziedziczyli prastarą druidzką sztukę która byłą wyśmiewana przez współczesnych uczonych i magów. Nie mniej nikt nie umiał i nie umie wytłumaczyć skąd ich zdolności.

- 6 łowczych, Archont i?

- Razor? ? przerwałem mu pytaniem, zaglądając w namioty. W każdym z nich panował żołnierski porządek i dyscyplina. Jakby wszyscy wyparowali, żadnej walki czy krwi?nic co ja mógłbym rozpoznać.

- co? ? zerknął na mnie zdziwiony, sam nie wiem czy faktem że mu przerwałem, czy samym pytaniem.

- Czy Razor był tym Archontem?

- cóż?nie, a czemu pytasz? ? zmarszczył brwi i mimo pytania, chyba sam wiedział o co mam zamiar spytać.

- W takim razie przybył tu sam z siebie. Nadal zastanawiasz się czemu powątpiewam w to że jest po naszej stronie? ? Westchnąłem kończąc rozpoznanie mniejszych namiotów, Alex skończył swój rekonesans po dowódczych i stanęliśmy tak po środku tego całego szajsu nie wiedząc co dalej robić. Zerkając na swojego towarzysza zauważyłem że spogląda gdzieś w bok zamyślony. Całą sytuacje przerwał jakiś hałas usłyszany niedaleko. Z pomiędzy drzew, które otaczały obozowisko wyszła czarna sylwetka. Była niższa od człowieka, czy nawet półelfa jakim byłem, i dość chuderlawa. Miała czarny pancerz skórzany z wieloma srebrzystymi elementami, prosty pas z której sterczała pochwa z kataną, a czarny gruby płaszcz ze skóry pozszywany był srebrzystymi nićmi. Kaptur i mrok jaki panował pod nim, jakby nie naturalny, nie pozwalał dojrzeć twarzy. Gdy już miałem spytać kto idzie, mój kompan uprzedził mnie chwytając swój oburęczny miecz który trzymał w pochwie na plecach.

- Kto idzie? Jesteś z tego obozu? A może byłeś w grupie która ułatwiła ulotnienie się mu?

- Nie jestem, i być może tak. ? Postać odrzekła cicho. Wstałem zerkając przy tym pierw na nieznajomego, a potem mój wzrok utkwił na Alexie. Jego oblicze było zaskoczone, jakby zobaczył ducha. Uniosłem brew i pomyślałem o tym samym, co powiedział Templar.

? Szedł w naszą stronę, bez broni, stawiając z wolna każdy krok. Po chwili uniósł ręce w górę i zauważyłem jak wzdłuż nich pojawia się spirala czerwonej mgły przecinanej czymś co mógłbym porównać do elektryczności. Gdy dotarły do dłoni poleciały odrobinę wykraczając poza dłoń, a gdy znikły zauważyłem iż postać nie jest już nie uzbrojona. Dwa bliźniaczej ostrza zwisały luźno z jego dłoni.

- Odsuń się młody! ? Nie miałem czasu zareagować gdy postać błyskawicznie rozpoczęła szarże, Alex przygotował się przyjmując gardę. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś takiego. Ten?Ktoś, który uważał się za Razora, ciągnął za sobą czerwony opar, od czasu znikając i pojawiając się parę chwil później w miejscu bliżej Alexa. Tak jak mi kazał odsunąłem się, wręcz uciekałem wyczuwając iż za chwile wydarzy się jedna z tych epickich bitew dobra ze złem?jak bardzo się myliłem. Pierwsze uderzenie padło gdy Alex wyczuwając moment zamachnął się w bok napotykając opór dwóch mniejszych ostrzy. Dwie katany przecięły powietrze po odbiciu oburęcznego miecza i skierowały się ku przegubie miednicy. Alex mimo pancerza wykonał unik, a jego miecz zamachnął się w pustkę w której sekundę po machnięciu pojawiła się czarna sylwetka która manewrowała ponad ostrzem. Przyglądałem się jak Alex co chwile macha w powietrze, tylko po to aby przekonać się iż on wiedział gdzie jego oponent zamierza wyłonić się z oparów tej samej czerwonej substancji.

- THANDRA LA SEPTOZA! ? Zgiełk walki zagłuszyły kobiece słowa, zaraz po tym nastąpił huk i błysk, krzyknąłem! Na tyle na ile pozwalało mi gardło, zasłoniłem oczy cofając się instynktownie. Piszczało mi w uszach a po chwili coś uderzyło mnie w głowę?.

Część II: Sekrety

Na początku była pustka, zaś do tej pustki przybył On

On, później oznajmił iż jest Wszechbogiem materii i wszelkiej rzeczy

Stworzył on to co miłuje, światło, zaś z niego stworzyć istoty sobie podobne.

Ludzie, elfy, Khazzadowie i inne formy światła zostały wytworzone

Wszechbóg wiedział iż to co stworzył jest dobre.

Lecz w ten, z cienia istot które stworzył wyłoniła się podstępna Ib.

Wraz ze swym kochankiem Darklordem stworzyła z cienia tych istot własne.

Wszechbóg wiedział iż jest to złe, ale wiedział iż równowaga musi istnieć.

Fragment historii stworzenia

Bogowie mimo wielu własnych doskonałości, nadal podlegali niektórym prawom.

Dlatego dawniej mamy doniesienia o półboskich istotach, i rodach które wykształciły się z nich. Tak naprawdę niema żadnego logicznego wyjaśnienia, zaś Świątynia odmawia jakichkolwiek komentarzy na ten temat. Czyżby potomkowie bogów istnieli wśród nas?

To obala twierdzenie iż elfy mogły zostać stworzone równo z człowiekiem, i że były ewolucją boskiej i ludzkiej krwi. Ale co z Khazzadami?

Fragment Twierdzenia Mardela.

Absurdem jest sądzić iż bogowie przemierzali nasze ziemie a tym bardziej wybrali sobie ludzkich kochanków z których spłodzono elfy i inne rasy. Bzdurą jest to co samozwańczy ideolog wmawia brudnej i ciemnej masie jaką jesteście. Każdy kto wierzy w głupoty, jednoczy się z nimi. Nie lepszy jest od tego który to głosi. Podstawą tego twierdzenia jest ród który powinien zrodzić się ze światłości i mroku, co jest sprzeczne według uczonych jak i magów którzy przeprowadzali eksperymenty.

Fragment kontr twierdzenia Peteya.

??I w ten Andros pokochał Synaptie. Paradoks wziął miejsce, a z ich potomstwa rozwinął skrzydła gołąb o sercu kruka. Kruk o gołębim sercu. W ten sposób zakazanu ród rozpoczął swoją przeklęta egzystencje aby ??

Prolog

Prolog

Wszystko szło zgodnie z planem, ich pojawienie się, walka i wtargnięcie elfki. Przemierzając ciemne i wilgotne korytarze krypty, tymczasowej siedziby odrodzenia, zastanawiałem się jaka kara czeka mnie za nie wypełnienie powierzonego mi przez rade zadania zadania. Korytarz naznaczony był jarzącymi się na czerwono runami. Były świeże, wyczuwałem w nich magie. W reszcie stanąłem naprzeciw drzwi do pomieszczenia gdzie mieściło się zgromadzenie. Wrota krypty rozsunęły się, słyszałem dźwięk przesuwanego ciężkiego kamienia, gdy wrota w magiczny sposób umożliwiały mi wejście. Wchodząc do środka rozejrzałem się ukradkiem po 8 osobnikach stojących na piedestałach w okrągłej Sali.

- Zawiodłeś zakazany synu. ? Rzekł jeden z nich. Głos 3, Razor odgadł od razu, gdyż tylko on nazywał go ?zakazanym synem? czyli istotą z przepowiedni.

- Dopełnił tylko przepowiedni, wiesz drogi głosie iż mówi ona dokładnie to co zaobserwowaliśmy. ? Rzekł głos 1, przewodniczący i chyba najbardziej wyrozumiały. Być może to z tego powodu jeszcze tu stoję, a nie odbywam jakiejś kary. Przyklęknąłem, a skóra w którą byłem ubrany zajęczała w specyficzny sposób.

- Zgromadzeni, próbowałem lecz zawiodłem?to prawda. Ale tak jak wspomniał 1 głos, tym samym przepowiednia postawiła kolejny krok. ? Rzekłem nie podnosząc głowy. Czułem pogardę do tych istot. Istot które uważały się za pana nad boskim dzieciem. Nad potomkiem Ma?gne?nade mną.

- Mądrze wykorzystany As. ? dodał uszczypliwie kobiecy głos?8 i najmłodszy oraz najmniej znaczący z głosów.

- Dość o nim, co robimy dalej? Dowiedzieli się przez to czyja to sprawka, straciliśmy element zaskoczenia. ? Głos który rozpoznałem jako 2 rzekł z gniewem a jego pięść gruchnęła o metalową poręcz.

- Czy mutacja dobiegła końca? Mieliśmy czekać do jej końca, a potem decydować. ? Głos 4 odezwał się, zdziwiło mnie to. Przez moje liczne jak na ten krótki czas wizyty tutaj, odezwał się 2 razy?a pierwszym razem było przywitanie. Sam fakt odezwania się nie wywołałby mojego zniesmaczenia i zdziwienia gdyby nie sama treść jaka niosła się w jego głosie.

- Opuścisz nas teraz, a gdy Zgromadzenie będzie chciało się z tobą rozmówić, dowiesz się o tym. ? 1 Głos przerwał rozmowę reszty tymi słowami. Skierowali swoje czarne oblicza ku mojej osobie.

- Żyje by służyć matce Ib. ? Skłoniłem się i opuściłem sale.

Rozdział 1: Omylność

Często gdy myślimy iż wszystko rozumiemy, sprawa zaczyna się sypać przez naszą pewność w błędne rozumowanie. Miałem to życiowe szczęście iż jedyne co wywołało to u mnie, to było zaskoczenie. Wtedy sprawa wyglądała na dziwnie zawiłą ale o jakże prostym rozwiązaniu. Wtedy tego nie zauważyłem. Lecz teraz patrząc na to wszystko z pryzmatu czasu, wiem co jest czym i jak bardzo myliłem się w sprawach o których byłem przekonany iż je znam. Często osądzamy i nie bierzemy pod uwagę wszelkich możliwości. Czasami wyznaczamy opinie bez znajomości sytuacji, bądź znając tylko kawałek sytuacji. Fakty kłamią? Nie, to ludzie je przekłamują. Wtedy to bzdura a nie fakt. Dlatego teraz gdy mam zamiar osądzić kogoś biorę pod uwagę to co wiem, domysły oraz fakty. Bo gdy ktoś da wam w ryja na ulicy, jest pijany i wygląda na nie zbyt stosownie odzianego, widzimy bandytę bez krzty jakiegokolwiek człowieczeństwa. A ilu z was zastanawiało się że ten ktoś ma problemy domowe, rodzinne, w pracy?cokolwiek wykonuje. Ilu? Prawdopodobnie nie wielu, a i spory procent z tych osób dał się ponieść emocjom i zdrowy rozsądek odłożył na dalszy plan. Tak samo było ze mną. Na swoją obronę mam tylko to, iż ta sprawa sięgała daleko poza zawiłość pijaka i jego napaści w gniewie lub desperacji.

- Idzie mu coraz lepiej. ? usłyszałem głos mojego wojennego mentora.

- To prawda, opanował magie, teraz musi poznawać coraz to nowsze sposoby posługiwania się nią. ? moja ?pani? mentor od spraw mocy odpowiedziała pierwszemu głosowi. Westchnąłem cicho wychodząc z pokoju i zajmując czerwony, skórzany fotel. Nadal nie wierzyłem w zbieg okoliczności z którego wyniknęło to wszystko. Piorun który rykoszetem trafił we mnie wyzwolił coś?coś. Nie miałem innego słowa aby to nazwać, nie pamiętam zbyt wiele. Istotne jest to że w tydzień zmieniła się moja cała perspektywa postrzegania świata. Ten pokój był bardziej przytulny, kominek, skórzane obicia na wielu meblach, owalny stół ozdobiony różnymi znakami, no i ten nieszczęsny fotel.

- Któż do nas zawitał. ? Męski głos odezwał się drażniącym tonem, spojrzałem w górę zmęczonym wzrokiem zerknąwszy na Alexa, nie miałem sił spojrzeć na Arkadie, po prostu z westchnięciem moja głowa oparła się o miękkie i wygodne oparcie fotela, a moje powieki zamknęły się same.

- Jak się czujesz? Zmęczony? Przyzwyczaisz się, i magia będzie ci służyła jak trzecia dłoń. Potrzeba ci dużo treningu?no i odrobiny zdrowego rozsądku. ? mogłem wyczuć uśmiech w słowach mojej pani. Z moich ust wydostało się kolejne westchnięcie, tym razem zmartwienia.

- Co jest chłopcze? Nie podoba ci się bycie magikiem? ? usłyszawszy ironie w głosie templara spojrzałem w górę wymieniając z nim krótkie spojrzenie. Jakby wyczytał w nich odpowiedź na swoje pytanie.

- Stary zrozumie, a Bagden pewnie nie chciałby mieć w swojej kuźni magusa, jak to mawia.

- Zaraz? Bagden? Nie było o nim mowy jak zgadzałam się na to szkolenie, przecież on mnie zabije! ? Uniosłem brew spoglądając na zmartwiony wyraz twarzy elfki.

- Nie pytałaś. ? Wzruszywszy ramionami Alex skierował się ku drzwiom z chęcią wyjścia, czarownica wyprzedzając go zagrodziła mu drogę.

- O nie, nie unikniesz tej rozmowy, masz mu wytłumaczyć wszystko! ? jakby w wyrazie obrażenia obróciła się na pięcie i wyszła zamykając drzwi przed samym nosem lekko zaskoczonego templara. westchnąwszy wziął krzesło usiadł na nim okrakiem, odwrotnie niż powinien i oparł się obejmując oparcie i spoglądając leniwym wzrokiem na mnie.

- Pamiętasz zdarzenie z przed tygodnia, prawda? ? nie czekając na odpowiedź kontynuował.

- Wiesz ?Razor zdradził, tak ale? - Przerwał westchnąwszy i odwróciwszy na chwile wzrok wbił go w trzaskający ogień kominku. Uniosłem brew, a gdy otworzyłem usta aby cokolwiek powiedzieć, ten kontynuował nie spoglądając na mnie.

- Jego siostra?

- co z nią? - spytałem, delikatnie ujmując wyrwany z kontekstu.

- Twój ojciec, porwali go i?i każą robić rzeczy których nie chciałbyś robić, ale musisz bo od tego zależy los bliskiej ci osoby. ? Tu urwał, nadal spoglądając zamyślonym wzrokiem w kominek i ogień w nim. Przez chwile pokój wypełniła cisza i nagle dotarło do mnie o co mu chodzi.

- Mają jego siostrę!. ? Wykrzyknąłem uderzając w puchowe obicie fotela który zajmowałem. Strasznie wolno łączyłem kawałki układanek, zwłaszcza jeśli nie miałem ich przed sobą wypisanych albo zobrazowanych. Jednak moją euforie domyślenia się przerwał cień myśli. Myśli która nie mogła pozostać w mojej głowie.

- Kto o tym wie? Czy Rada zamierza coś z tym zrobić?

- Rada niema tu nic do rzeczy, wiemy gdzie jest jego siostra, wiemy też jak się z nim wtedy skontaktować?problem w tym że będziemy musieli poczynić kroki tak drastyczne.- Przerwał tutaj biorąc głębszy i spokojniejszy oddech, jakby z poczuciem winy spojrzał na mnie i dokończył.

- Kolejny artefakt upadnie?dla naszej sprawy. ? Zniżył wzrok jakby nie mógł uwierzyć w to co powiedział, jakby sama myśl o tym napawała go odrazą?a jednocześnie nie miał innego wyjścia.

- i co wtedy? Będziecie mieli Razora i jego siostrę, oboje przesiąkniętych mocą mroku, co chcecie przez to uzyskać? Rozmowę? Czas? ? Złapałem kurczowo oparcie fotelu wbijając weń wzrok.

- Nie, światło. To tego artefaktu potrzebujemy. ? Dokończył wstając i kierując się ku drzwiom. Światłość?mrok?...razem? osobno? Siostra zajmie światłość? To dużo wyjaśnia, w końcu po co ogień ogniem skoro można oblać go wodą. Trzask drzwiami wy budził mnie z mojego potoku myśli, rozejrzałem się i opadłem głębiej w fotel.

- Zostawili mnie w obcym mieszkaniu. ? Westchnąłem pozwalając słowom wypełnić cisze pustego mieszkania.

Rozdział 2: Strata

W wielu przypadkach przekonałem się że cynizm sam w sobie jako nauki starożytnych które znamy z nie wielu wykopalisk jest dobry. Wiele razy przekonałem się że gdy inni tracą wiele, ja tak naprawdę nie mam nic do stracenia, poza zdrowiem czy życiem. Są to dobra które mogę poświęcić dla nie wielu osób. Są to dobra które jeśli mi je odbiorą, cóż, prawdopodobnie nie będzie mnie to już dotyczyło, gdyż świat materialny zostawię za sobą. Ubolewam nad stratą tych osób które niczemu sobie nie zasłużyły, które były zwykłymi ofiarami losu, wojny i intrygi. Ubolewam nad tym wszystkim, w duchu dziękując że sam nie miałem nic do stracenia. Zapewne materialny żal powstrzymałby mnie od wielu decyzji które podjąłem dzięki jego brakowi. Nie, nie mieszkam w beczce. Teraz po tym wszystkim zasłużyłem na pare chwil egoizmu i materialności. Dziękuje Świetlistemu Ojcu że pozwolił mi cieszyć Się w spokoju człowieczymi rządzami posiadania.

Wóz toczył się leniwie po drodze. Wy budziłem się ze swojej drzemki. Nie wiem czy to ta podróż, czy może sama monotonia tej jazdy tak męczyła. Spojrzałem na Alexa siedzącego obok mnie. Siedział z zamkniętymi oczyma, wiec reasumowałem iż także on był znudzony. Rozejrzałem się na boki i widząc tych samych Khazadów którzy eskortowali nas od pewnego punktu, odetchnąłem. Każdy z nich obkuty od głowy po czubek palca u stopy w żelazo. Zdobienia ich klanu, czarny topór o dwóch płazach na tle lodowato niebieskiej, okrągłej tarczy. Wzdrygnąłem się na myśl o tej kolorystyce. Jednak nadal czułem się bezpiecznie za pancerzami tych istot.

- Wy budziłeś się, ya? ? usłyszałem pytanie. Potrzebowałem chwili aby uświadomić sobie kto to mówi. Przywódca tej brygady. Alex przedstawił mi go jako Vilquor ?Piwochlap?Shieldbreaker .

- uhm?tak, jak widać. ? Dość powiedzieć że po moim wcześniejszym zapytaniu, czy jego pseudonim pochodzi od chlapania piwem, nie czułem się zbyt dobrze rozmawiając z nim.

- łobudźta tego posrańca, zbliżem się do tej waszej wiochy?jak się łona zwoła?Daelrith? Ta, chyba ta.

- ale tam niedaleko jest fort krzywy. ? i wraz z nazwą fortu, skrzywiłem się. Nie po to unikaliśmy linii teleportacyjnych i podróżowaliśmy w ten sposób, aby teraz zauważył nas jakiś fort nie wiadomo gdzie umiejscowiony i tylko w archiwalnych doniesieniach wiadomo było czemu stał akurat tam. Wzruszyłem jednak ramionami, odwróciłem się i trząchnąłem za pancerz Templara.

- Co jest młody? Słyszę na razie dobrze. Dojeżdżamy. ? uzyskawszy odpowiedź warknąłem zirytowany. Ktoś parsknął, odwróciłem się w tamtym kierunku, ale nie mogłem odpowiedzieć.

- Dym! Pali się! Tam! Na niebie! ? Jeden z khazadów wrzasnął pokazując to co widzieli wszyscy?poza mną. Nadrobiłem straty i spojrzałem na smugę unoszącą się nad lasem. Była smoliście czarna, wyglądała jak właśnie takowa smoła unosząca się nad wioską.

-Przyśpiesz wozy! Już! ? Templar nie musiał tego mówić. Woły zostały smagnięte i ruszyły na tyle na ile pozwalały im kopyta. Wyjechaliśmy zza gęstszego buszu. Sytuacja nie wyglądała na ciekawą. Wielkie ogry, tłuste prawie 3 metrowe istoty smagały palami cokolwiek nawinie im się pod oręż. Słyszałem przeklniecie wielu z Khazadów, odważyłem spojrzeć się na Alexa. Oceniał bystrym okiem pole bitwy. Westchnąłem chwytając łuk i zeskakując z wozu. Zerknąłem raz jeszcze mierząc w jednego z nich. Oddział pod wodzą Vilquora błyskawicznie uformował szyk i ruszył pełnym biegiem. Mierząc w ogra zauważyłem bezmyślny wzrok tej postaci. Nie, nie to żeby one były inteligentne. Ale coś?dziwnego, poruszały się tak sztucznie. Widocznie nie byłem sam w swych odkryciach.

- Widzisz to młody? Te ogry?coś z nimi nie tak. ? Skinąłem głową i ruszyliśmy na przód. W mieście panował chaos. Nie wielkie chatki były w ruinie, strzecha paliła się a dym gryzł w oczy. Żołnierze, być może z pobliskiego fortu straceńczo bronili tego co zostało z tej ruiny. Biegłem ile sił w nogach za Alexem. Nagle ustał a ja wpadłem na niego.

- Co jest?! Biegnij! ? krzyknąłem aby mnie usłyszał. Wyjrzałem zza niego i nie miałem tchu dokończyć. Khazadzi zajęli się ogrami którzy próbowali przebić się przez barykadę za którymi schronili się wieśniacy. Nie było tam wojska z fortu. Ono było dziesiątkowane przez istotę?

- Razor?...- Pytanie bezgłośnie wypełniło powietrze. Jeśli nie istniała perfekcja, to to co widziałem, sięgało głęboko jego dna. Poruszał się między ostrzami miecza, uderzał tam gdzie pancerz nie zasłaniał ciała. Poruszał się błyskawicznie, żołnierze w akcie desperacji machali mieczami, bez efektu. Kolejny z nich padł, zaścielając już i tak spore pole trupów. Templar wysunął ostrze ryknąwszy ruszył biegiem wspomóc ich. Stałem tak, nie wiem ile czasu minęło, wiedziałem jednak że to co wiedze teraz, było niczym w porównaniu z tym co widziałem wcześniej, podczas jego walki z Alexem. Obudziłem się w momencie gdy mój towarzysz machał mieczem w puste powietrze. Widziałem go, widziałem jak?uciekał? Nie, on nie uciekał. Mógł pokonać nas wszystkich ale tego nie zrobił.

- Ylfie!! ? jeden z khazadów ryknął gdy pała spadła na jego tarcze. Instynktownie, nawet nie zdążywszy wy budzić się z własnych myśli strzeliłem. Nie wiem czy bogowie nieśli moją strzałę, czy to może ja jestem świetnym strzelcem. Ogr padł, drzewiec wystawał mu z jednego oczodołu. Khazad ryknął uciekając przed ciałem, nie patrzałem dalej, wzrokiem omiotłem pole bitwy. Ogień dogasał, dym nadal jednak wisiał, gryzł w oczy i utrudniał oddech, tak potrzebny po tej dawce adrenaliny jaką większość z nas otrzymała. Podszedłem do Alexa. Beznamiętnie, a przynajmniej takie stwarzał pozory, sprawdzał ciała zabitych żołnierzy. Elf doskonale personifikował to czym myśleliśmy iż był mrok. O ile Ciemność była chaosem i brutalnością, o tyle mrok był bezlitosny, finezyjny i perfekcyjny.

- Nie żyją, wszyscy. ? słowa wypowiedziane przez Templara były faktem samym w sobie. Nikt nie mógł przeżyć spotkania z nim. Nikt.

- Nu, Łogrzyska rozczepane, mortwi mnie jeno że łone cosik podejrzani wyglundajom. ? Vilquor powiedziawszy to przyklęknął przy ciałach i westchnął oceniając młode twarze umarłych.

- Przeto to som jeszcze dzieciary. ? Poczułem żal w jego głosie, westchnąłem odwracając się plecami do tego wszystkiego, odszedłem pare kroków i mogłem jeszcze usłyszeć Alexa.

- a co jak jest ich tu więcej?

- ta?no i co z ludźmi ? przeto nie ma ich kto bronić, toże wszystko im spalili to przeto fakt! ? Dalej nie raczyłem słuchać, osunąłem się pod drzewo przymykając oczy.

Rozdział 3: Wybór

Czym jest wybór? Jest to prosta decyzja która odmienia losy twoje, jak i twojego otoczenia. Na początku swojej wędrówki, i tego całego bagna obserwowałem jak inni decydują i jak życie stawia przed nimi wybór. Mniejsze zło wydawało się okrutne, ale prawość chwili mogła wywołać więcej ofiar niż owe zło. Jesteśmy egoistami nie wybierając mniejszego zła, bo tak naprawdę większa liczba ofiar nie interesuje nas, póki jej nie widzimy. Tak, jestem egoistą. Nie umiałem być nigdy bezwzględny w swych wyborach i często płaciłem tego cenę. Ale płaciłem ją świadom tego że postąpiłem według zasad. Ofiary mojego wyboru są pieczęcią moich własnych osobistych zasad. Opłakuje ich wszystkich, ale mam nadzieje że nie mają mi za złe. Rozumiem teraz Alexa czy innych. Rozumiem to co nimi kierowało. Teraz ich słowa, wtedy bezwzględne i okrutne, wydają mi się takie logiczne i przemyślane. Ja natomiast pod tym względem zawsze będę głupcem, i kiedyś przypłacę za to swoim życiem, jednak umrę ze świadomością że robiłem co podpowiadało serce, a nie rozum. Umrę jako szczęśliwy głupiec, bo lepsze to od bycia nieszczęśliwym mędrcem.

Przechadzałem się między ruinami, przyglądając się temu wszystkiemu z bliska. Gdyby zaczął padać deszcz, prawdopodobnie jedyną osłoną byłyby drzewa. Pojedyncze ściany, zwały drewnianych fragmentów, słomy i gdzieniegdzie kawałki kamieni. Westchnąłem kucając przy części nadpalonego drewna, obróciłem go w dłoniach przyglądając mu się bez większego celu. Moją uwagę przykuł jakiś głos?dwa głosy. Jeden poznawałem ale drugi wydawał mi się obcy, a jednak było w nim coś co już musiałem usłyszeć. Podszedłem po cichu do jednego rumowiska i wychyliłem głowę. Ujrzałem Alexa rozmawiającego z dużo niższą postacią. Na początku myślałem że rozmawia z jednym z khazadów, ale zauważyłem że postać była zbyt chuderlawa jak na tę istotę, chociaż miała podobny wzrost.

- Zrobiłem to, co musiało zostać zrobione. ? Tajemnicza postać odezwała się głosem pełnym spokoju, i mimo tego nadal w jej głosie było coś, co powodowało zjeżenie się włosów na karku

- W co ty pogrywasz? Spójrz na to! Spójrz i powiedź czy trzeba było TO zrobić. ? Nadal starający się być cicho głos Templara drżał ze złości.

- Ofiary, ty masz swoje rozkazy, a ja swoje?jeśli wiesz o czym mówię, każdy z nas musi odegrać swoją role w tej szopce.

- wiem, i to mnie przeraża?że pozwalamy sobie na zbyt wiele ofiar. ? Frustracja w głosie zastąpiła złość, usłyszałem szelest liści jednego z drzew, gdy Alex uderzył w nie próbując wyładować na nim emocje. Zmrużyłem oczy, ale czarna sylwetka zniknęła, jakby wyparowała wyczuwając iż obserwator na chwile stracił czujność i uwagę na jego osobie. Wstałem otrzepując się z pyłu, zrobiłem pierwszy krok, ale moją uwagę przykuły krzyki z miejsca które stało się przyczółkiem dla ocalałych i khazadów. Cel moich nóg natychmiast się zmienił, myśląc że zniknięcie postaci oznaczało kolejny atak chwyciłem za łuk i podążyłem pośpiesznie w tamtą stronę. Wychodząc z labiryntu wyższych ruin spojrzałem na grupkę zebraną na głównym placu, gestykulowali spoglądając w górę a rozmowy stały się ożywione. Spojrzał w kierunku w jakim pokazywali i stanąłem w pół kroku. Z łukiem w jednej dłoni i strzałą w drugiej obserwowałem. Na niebie leciał kształt jaszczurki o skrzydłach nietoperza. Obrazki z dzieciństwa przewinęły mi się przez głowę.

- smok. ? Nie mogłem uwierzyć w to co powiedziałem, te bestie istniały tylko w baśniach, zauważyłem że na istocie jechała jakaś postać, obniżała lot i mimo iż początkowo faktycznie jej zarys powiększył się to w pewnym punkcie zauważył że nie może to być coś dużego. Coś klepnęło mnie w plecy, zaskoczony wycelowałem instynktownie odwracając się i stając twarzą w twarz z Vilquorem. Zrobił zeza patrząc na grot przy twarzy, odetchnąłem i poczułem jak coś?szarpie strzałę. Zerkając w stronę khazada zauważyłem że coś żuje. Spojrzawszy na nadgryziony drzewiec otworzyłem oczy w szoku gdy stwierdziłem iż spora część mojego pocisku została odgryziona. Szybko łącząc fakty obróciłem wzrok raz jeszcze na Khazada.

- Ty ją?zjadłeś? To magiczna strzała! Grot znaczy się! ? było za późno gdy dowódca kompani Shieldbreakerów przełknął owy grot jego brzuch zaczął burczeć. Odsunąłem się spodziewając się jakiejś eksplozji i latających wnętrzności. Ale dla odmiany barczysta postać beknęła donośnie i wydawać się mogło że z jej uszu strzeliły błyskawice.

- ba! Dobreh, ino jadołem lepiej. ? Vilquor oblizał się a potem zmarszczył krzaczaste brwi jakby próbując sobie coś przypomnieć.

- a no! Prawda, miał ja ci rzec że Se cię szuka na placu tyn?Alex.

Zostawiając w tyle Khazada ruszyłem na plac, tak czy siak chciałem przyjrzeć się temu jaszczurzemu jeźdźcowi. Tłum odsunął się widząc że nadchodzę, z początku czułem się nie swojo gdy wszyscy unikali mnie z powodu wojskowego wyglądu, ale ludzka strona mojego jestestwa szybko przyswoiła nowy fakt i już mnie to nie obchodziło. Wychodząc z tłumu zauważyłem istotę i ustałem mrużąc oczy. Wyglądała jak miniaturka rdzawego smoka, to jakby prawdziwy smok ale zmniejszony do rozmiarów Khazada. Obróciłem głowę szukając wzrokiem Alexa, którego znalazłem gdy dyskutował o czymś z dużo mniejszą osobą. Była ubrana w skórzany, brązowy kubrak, skórzane spodnie tej samej barwy i co najdziwniejsze miała smoczą replikę głowy swojego wierzchowca. Tak jakby to była jej druga głowa?a może była? Mimika wydawała się idealna, tak jakby to była jego twarz. Nie mniej rękawice bez palców zdradzały iż jego skóra nie jest pokryta łuską, co nasuwało na myśl jego humanoidalne pochodzenie. Wziąłem oddech i podszedłem żwawszym krokiem.

- Pan musi tu zostać ze swoim oddziałem! Fort jest pusty i jest dzień drogi stąd! A ich plugawe siły przybędą tu właśnie za tyle! Za dzień! Jutro najpóźniej. ? Mniejszy humanoid wydawał się ożywiony, gestykulował dłońmi i wydawał się czymś oburzony. Spojrzałem na Templara i wyczytałem na jego twarzy zakłopotanie.

- Posłuchaj mnie, z całym szacunkiem ale mamy ważniejszą misje do wykonania. ? Misje która nie jest tak istotna, misja którą mogliśmy sobie odpuścić?przecież ci ludzie nas potrzebują. A jednak Alex wahał się, czy zostać.

- co jest ważniejsze od ratowania własnego gatunku! Zachowujecie się gorzej od bestii które was zaatakują!.

- nie nas mały, ich. ? Wojownik próbował nie spoglądać na ludzi, ale ja nie wytrzymując rzuciłem okiem na najbliższe stojące dookoła osoby. Zbledli, ale nie protestowali, stali tak świadomi tego że czeka ich rzeź.

- Ich!? Kogo! Starców, dzieci i kobiety!? ? Nagle coś ryknęło za naszymi plecami, ziemia się zatrząsła, zaś resztki gruzów posypały się. Wszyscy odwróciliśmy się w tamtym kierunku aby ujrzeć Vilquora który?bekając donośnie próbował zwrócić uwagę wszystkich, co mu wyszło. Opierał się o swój dwuręczny topór a jego kompania dołączyła aby stanąć za nim i po jego bokach.

- Słuchajta! Skoro Se jużem waszom uwage zebroł na swej tej no?osobie skromnej ni? Nu! To słuchajta! Armiocha ma Se zaatakować He? Dlatego zostajem w osadzie aby jej bronić! Ba! W sumia nima czego bronić, dlatego żeśmy wpadli na pomysła z Braciakami - Wszyscy słuchali z zainteresowaniem, Alex i mały jeździec wyszli przed wszystkich aby lepiej usłyszeć pomysł khazada, ruszyłem krótko za nimi.

- SŁuchajta! ? Rzucił coś pod nogi malca.

- To Se je amulet ta? Bah! Magijny amulet który Se teleportuje ni? Nu włośnie, teraz nawet ja wim że ktosik zdolny mogicznie łumie złomoć magije w nim i Se go wykorzystać to otwarcia na krótko, ale wystarczajonco długo, aby Se spora grupa osób łuciekła. ? Tutaj Vilquor spojrzał wymownie na Mirmima w smoczej masce. Zmarszczył swoje gadzie oczy i spoglądał na amulet. ? To zajmie półtora dnia dla mnie samego. ? Zdecydowałem że musze odegrać jakąś znaczą role, półtora dnia nie wchodziło w gre, nie wiedziałem co ma zaatakować, ale po desperacji w planie i działaniu wiedziałem że nic, co można by odpierać tak długi czas.

- Powiedź mi co mam zrobić a wesprę cię magicznie. ? Malec spojrzał na mnie kucając i biorąc amulet.

- Masz potencjał, dobrze, przez większą część nocy powiem ci co i jak, i gdy tylko załapiesz o co chodzi zaczynamy inkantacje. ? Skinąłem głową gdy ten skończył mówić.

- Bah! Wezme chłopaków i Se spróbujem zrobić jakowe obwarowanie prowizoryczne, kamienia troche Se momy, a i z drywna cosik wyskrobiem. ? Kompania ruszyła, szybko dzieląc się na 2 osobowe grupki i organizując się błyskawicznie. Rzuciłem okiem w stronę Alexa, wyglądał na spokojnego. W końcu ktoś zdjął z jego barków odpowiedzialność wyboru i zdecydował za niego. Wiedziałem że to nas opóźni i zwróci na nas uwagę, ale czy było inne wyjście??

Rozdział 4: Wojna

Wojna jest straszna?ktokolwiek powie że jest piękna, dostanie w zęby. Wojna to nie szachy, to nie figurki i czysta logika. To ludzkie emocje, to ludzie?to logika połączona z przypadkiem i tym wszystkim. Patrząc jak wszyscy umierają, w swym egoizmie cieszyłem się że byłem ogniwem na tyle istotnym iż umierali za mnie?teraz myśląc o tym wolałbym umrzeć za nich wszystkich?chce tylko aby ich poświęcenie nie brzmiało tak samolubnie. Poświęcili się dla rodzin, a ja tylko pomogłem ich poświęceniu nie zmarnować się. Wojna to masakra, to początkowe planowanie, tylko po to aby obserwować rzeź. Wojna to nie ludzki wymysł, natura stworzyła ją dawno temu. My ją tylko nazwaliśmy?dlatego też walczymy, w imię porządku. W imię absurdu i prawa silniejszego?

Chmury zbierały się nad prowizoryczną fortyfikacją. Khazadzi przeszli samych siebie, z gruzu i okolicznych drzew w mig ustawili jako takie mury i porozstawiali pułapki. Nie było tego wiele, ale dostatecznie dużo aby kupić nam czas. Nigdy nie zdawałem sobie uwagi z tego, jak wolno upływa. Krąg odznaczał wiele run których nie rozumiałem, a nie chciałem marnować czasu na ich zrozumienie. Wiedziałem co mam zrobić i tylko to się liczyło. Garstka ludzi która była dostatecznie krzepka otrzymała od nas zapasowe wyposażenie. Nie było tego dużo, ale z ochotą zgłosili się tacy którzy chcieli bronić dzieci, kobiet i starców. Obserwatorzy zauważyli już ponad półgodziny temu pierwsze oznaki zbliżającej się armii. Armia?zdałem sobie sprawę z tego słowa gdy rzuciłem okiem na naszą nie wielką grupkę. Alex zajął miejsce przy naszej dwójce, jako nasz osobisty strażnik w razie przedarcia się wojsk nie przyjaciela przez barykady i mury. Dowodzenie nad armią przejął Vilquor. Alex wspominał też że będzie lepiej jeśli to on będzie dowodził, gdyby sam to robił zbyt wiele uwagi poświęcał by na życie obrońców. Dowódca kompanii zaś odznaczał się wielką wiarą w przodków, tak jak i inni z jego rasy. Kiedyś czytając o nich, uważałem ich za berserkerów, ale widząc to z jakim zaangażowaniem i dyscypliną podejmują się zadań, wiedziałem po prostu że oni są stworzeni do bitwy i zginięcie w niej to chwała większa od życia.

- Dobrze, teraz tak jak ci pokazywałem, nie denerwuj się i uwolnij umysł od jakichkolwiek zmartwień. Połączymy nasze umysły i w ten sposób poprowadzę cię przez każdy etap tworzenia. Jesteś gotów? ? Mirmim spojrzał na mnie, nadal miał swoją maskę, ale jego gadzie oczy skanowały każdy mój ruch, aby wykryć zwątpienie lub zawahanie. Skinąłem głową i uniosłem ręce wypowiadając wraz z moim mniejszym towarzyszem słowa rozpoczynające inkantacje. Runy jak i sam krąg rozświetlił się. Jakby na to czekały, rozległy się ryki z lasu, zaś dookoła warowni poczęły zbierać się istoty nie obce każdemu kto kiedykolwiek walczył z siłami ciemności. Nie wielkie, chuderlawe gobliny o elastycznym szkielecie, biegły w pierwszej linii, wśród nich biegły dużo większe i bardziej masywne, zielonoskóre orki dzierżące straszliwe topory oburęczne. Zaś rozłamując drzewa z północy i zachodu wyszły Giganty. Vilquor podbiegł do Alexa, poważny wyraz twarzy i topór oparty o ramie sygnalizowały iż Khazad w pełni pochłonięty był nadchodzącą bitwą.

- Ile czasu Se im zajmie to magikowanie? ? Alex zastanowił się chwile.

- A ile go mamy? ? Spytał spokojnie obserwując fortyfikacje.

- Bah! 20 Khazadów, naliczyliżeśmy z 70 łorków i ze dwa Rozy tyle gobelinów, ale pewnikiem Se ich je wiencej. Nu i ze dwo giganty, takoj jako iże mamy przewage liczebnom, to pewnikiem troche tygo czasu mamy?ba! No i Se niektóre wioskowe ludy dozbroiły, ya? ? Z rechotem odbiegł dowodzić ludźmi, spodziewając się odpowiedzi Alexa. Templar westchnął z powodu sarkazmu Khazada. Pierwsze ryki rozległy się gdy chmary goblinów i orków wpadły w zastawione doły najeżone naostrzonymi Palami. Wróg prawdopodobnie wiedział o tym, ale taktyka nie wchodziła w grę, gdyż bestie parły na przód omijając doły. Widziałem zeszłej nocy jak połowa khazadów zamiast kopać, ostrzyła większe kawałki drewna, zdziwiło mnie to że nie rozstawili ich w pułapkach a zostawili wewnątrz obwarowania. Teraz rozumiałem z jakiej okazji to robiły, rzucając je tak celnie, jak celne były ich topory w walce w zwarciu. Wielu ludzi także rzucało oszczepami, życie po środku dziczy wyostrzyło zmysły tych ludzi, gdyby mieli wojskowe przeszkolenie byliby groźnymi rywalami, ale i bez tego stanowili przeszkodę dla nadchodzącej armii. Większość oszczepów wpadała w ciała orków, nie liczne które nie trafiły kładły trupem mniejsze humanoidy.

- Zachodnie skrzydło! ? Ryk rozległ się i ułamek sekundy stał się wiecznością gdy wielki głaz wylądował na tamtej ścianie miażdżąc ją, wszyscy w pobliżu zdążyli uciec, nie mniej istoty miały wejście do środka?bitwa dopiero się rozpoczęła. Słychać było ryki Vilquora który grupował ludzi w nowe grupki. Pełen podziwu dla jego umiejętności będę po kres własnego istnienia. Czułem jak słabnę, nie robiłem nic oprócz powtarzania pewnej formuły w kółko, mimo to czułem się coraz słabiej. Nie było to osłabienie takie iż zaraz miałem paść plackiem na ziemi?było to jednak odczuwalne. Amulet zaś powoli wznosił się ku górze i obracał w powietrzu. Słyszałem pierwsze okrzyki z wewnątrz, gdzie małe humanoidy siały chaos wśród silniejszych, a orki wykorzystywały to wbijając się do zdezorganizowanych szyków. Kwestią czasu było to iż nas zauważą, mimo to musiałem skupić się na zaklęciu, teraz?albo nigdy. Alex stał przygotowany, uniósł miecz i oczekiwał jak pająk w swej sieci. Po części poczułem się jak przynęta Templara. Khazadzi Shiedlbreakerzy orali się przez wszelkie orki i gobliny którym udało się dostać do środka.

- WSCHÓD!! ? Kolejny ryk i kolejny trzask?kolejny głaz i kolejna przełęcz dla istot ciemności. Kolejne ryki Vilquora i jego ludzie podzielili się błyskawicznie na dwie grupy ,jedna już biegła wesprzeć tamtą stronę. Słyszałem krzyki umierających ludzi, coś co nie omal wyprowadziło mnie z równowagi, gdyby nie mentalna więź z mirmimem. Krzyk?krzyki były wszędzie, khazadzi ryczeli, gobliny skomlały, ludzie krzyczeli, orki wtórowały khazadom?

Portal zaczął się otwierać, feeria niebieskich ogników poczęła zbierać się przy amulecie jak i przy naszej czarującej dwójce?

Shieldbreakrzy Vilquora zebrali się przy nas i otoczyli korowodem. Kryjówkę nie zdolnych do walki otoczyła druga grupa, dołączyli walczący ludzie którym udało przebić się przez bestie.

Rozdział 5: Ofiara

Czym jest ofiara według mnie? Jest to egoizm pozostawienia brzemienia pamięci na żyjących?egoizm? Był okres czasu gdy tak uważałem. Teraz uważam to za przywilej chwili. Dziękuje tym wszystkim którzy wykrzesali tyle odwagi aby otrzymać ten przywilej. Brzemie? Wspomnienia?tak będę o tym myślał, bo wiem że to co zrobili było dobre. Przeszłość jest czarna, ale gdy się przyjrzymy widzimy iż pozorna czerń tworzy piękne wzory bieli i innych barw?

Spuszczaliśmy powoli skrzynie w dół który starannie wykopaliśmy. Puściliśmy sznury i spojrzeliśmy w dziure. Dwa metry czeluści a w niej sporych rozmiarów skrzynia?trumna.

Zakopanie go nie zajęło długo, rozejrzałem się po pobojowisku?naszym uprzednim polu bitwy, chmury empatycznie wyraziły swoje emocje. Deszcz powoli zaczął moczyć ziemie wokoło?zmywać krew.

- Bierejta po lewej! Tamoj wzmocnić! PIES WOS CHENDORAŁ!! Nie mogom dojść do centrum. ? Vilquor ryczał samemu robiąc co mógł toporem, frustracja w jego głosie nie pomagała teraz tej sytuacji. Jeden zamach oznaczał kolejną śmierć po stronie agresora, portal powoli otwierał się, ale nadal był nie stabilny. To wszystko trwało tak krótko, ale dla nas była to wieczność. Alex milczał, miał kamienny wyraz twarzy gdy obserwował dookoła korowód z ludzi i krasnoludów, wyszukując luk. Zimna kalkulacja, nie patrzał na to kto cierpi, patrzał na luki które przysporzą mu oponentów.

Liście zaczynały spadać, pojedyncze i tylko niektóre przybrały żywe barwy czerwieni czy żółci?Liściopad dopiero się rozpoczynał. Staliśmy tak, Alex zapewne wspominał chwile, a ja? A ja powstrzymywałem natłok emocji. Zemsta, rozpacz, smutek, beznadzieja. Byłem jak beczka prochu, iskra wystarczyła abym wybuchł.

Nie chciałem oceniać jego czynu, nie teraz?nie w tej sytuacji. Przyszłość jest po to aby wypominać zmarłym przeszłość?teraźniejszość to nieodpowiednia pora.

Stworzenia cofnęły się, zbierając się. Czułem jak krąg zacieśnia się, niwelując luki spowodowane śmiercią nielicznych sił jakimi dysponował Vilquor. Portal był prawie gotowy.

- JUŻ! Ale?cholera! ? Nie wiem jak inni, ale to pojedyncze zdanie wryje mi się w pamięć. Mirmim nie mógł inaczej wyrazić swoim spostrzeżeń.

- PORTAL za długo zostanie aktywny?ja?ja musze go zamknąć, to potrwa krótko i będę potrzebował czasu?i kogoś kto zajmie stworzenia, a wy! BIEGIEM DO PORTALU.

Łza popłynęła wzdłuż mojego policzka?łza lub być może jedna z kropel deszczu. Alex ruszył na przód, wbijając dwa związane topory, a następnie wbijając tarcze jako tło dla tych toporów. Był to improwizowany nagrobek?Khazadzki nagrobek jaki pamiętał Templar.

-Czarujta i dołączajta, bo jeszcze Se wom pozabijam wszysteczko i Se wom całom zabawe zabiere. ? Vilquor uderzył toporem o ziemie zachęcająco, rechocząc zadziornie. Stworzenia rzuciły się na niego. Mówiło się że Khazadzi mają wyrobioną w sobie?umiejętność do prowokowania większości mniej inteligentnych istot ciemności. Zamachnął się, ale nie powstrzymał zamachu gdy ostrze przecięło jedno z ciał. Niczym trąba powietrzna, bez równowagi począł ciąć i siekać. Ryczał a chóralne okrzyki umierających tworzyły kakofoniczną pieśń tej walki. W końcu poczuł jak jedna z włóczni znalazła odsłoniętą tkanke.

- Gotowe! Zamknięty! ? Triumfalnie, ze smutkiem w głosie orzekł Mirmim gdy portal zamknął się za jego plecami a on sam miał już w dłoni krótki miecz. Vilquor upadając zauważył jak piękna feeria barw towarzyszyła temu zjawisku?następnie czuł jak jego zimne ciało przecinają inne gorące włócznie?czuł twardą ziemie. Czuł się szczęśliwy?słyszał krzyk, a następnie stęknięcie mirmima. Wiedział że dopełnili swojej przysięgi?

- Ruszamy? - Alex ruszył nie odwracając wzroku, ja zaś jeszcze raz rzuciłem okiem na to co zostało napisane przy pomocy układanych małych kamyczków ?Dla towarzysza broni i bohatera tego miejsca, niechaj Przodkowie napełnią mu kufel chwały pienistym miodem, a dziewoje czesają brodę po kres czasu??

__________________________________

na koniec chciałem dodać iż nie czytałem Sapkowskiego, acz polowałem na niego i łowy się rozpoczną na nowo, ale jakoś tak dziwnie różne zbiegi okoliczności...

wszelkie podobieństwa są tylko z nazwy (a i one same pewnie zmienią się), ale fakt nie które fragmenty mogłem zerżnąć jak dziki, czego nie pamiętam.

jedyne za co przeprosić świadomie mogę to inspiracje "Krucjatą Libertiego" i tekstem który uchwyciłem z pięć dwa dębiec i który wita wśród ksiąg tego co czytaliście

wszystko to napisane zostało w dość długim rozłożeniu czasowym, celowo abym mógł śledzić własne postępy no i tak ostrzegam...co do błędów ortograficznych to wina worda jak czegoś sam nie wyłapałem. Co do interpunkcji i składni? Cały czas się uczę i dlatego zamieściłem to...coś, dla szerszego grona i obiektywnego : o czasami trzeba obuchem w brzuch aby człeczek cosik zrozumiał...

Zjedziecie czy nie, dostane -1 czy nie to zamierzam kontynuować prace bogatszy o waszą opinie...oczywiście całej sagi to ledwo początek...sagi...ta mam nadziejeże bede mógł to kontynuować tak jak chciałem...a nawet jeśli nie to lepsze pisanie i rozwijanie się od ćpania ya? : P

EDIT: co do wy budzić etc. to wina worda : /....poprawiam

Edytowano przez Hell
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witajcie forumowicze, pisarze, artyści. Też tworzę i chciałbym się podzielić z wami moimi wypocinami.

Kiedyś naszła mnie myśl, że spróbuje opisać mój normalny dzień w formie historii fantasy. Jakie to przyniosło efekty? Możecie sprawdzić sami tutaj

Możecie tam też poczytać moją twórczość pt. "The Log". Prosiłbym o komentarze i propozycje, bo dawno tego nie ruszałem, a chciałbym skończyć, jednak nikt mi nic nie powiedział na ten temat, mimo, że już jakiś czas w Sieci istnieje...

UWAGA

Strona jest w całości po angielsku, więc jeżeli nie znasz języka, to przepraszam. Jako, że jestem studentem Filologii Angielskiej, to traktowałem tę stronę, jako test moich umiejętności pisania w języku obcym. Dziękuję za wyrozumiałość

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pomysł całkiem ciekawy, wykonanie raczej też dobre... choć jeszcze ekspertem od anglika nie jestem ^_^ Muszę przejrzeć całe to draństwo,

Są to fragmenty baaaaardzo długiej (praktycznie rzecz biorąc podwaliny powstały, jak miałem 4 lata ;)) powieści, do tego raczej bardzo wielowątkowej. Niestety, więcej nie udało mi się napisać, nie byłem też pewien, czy od którego momentu zacząć. Narazie postanowiłem, że skończę na tym i pozbieram wszystko, co stworzyłem we łbie na dysku (papier odpada bom jest [beeep] dysgrafik :( i to zaawansowany ;(). Jest to raczej (przynajmniej póki co, bo dalej tu już będzie niezły zamęt ;)) fantasy w tradycyjnym raczej stylu. Cóż, jak chcecie oceńcie.

Saga Półmroku

Prolog

Półmrok ? tajemniczy, ogromny, niezmienny. Był na samym początku, jest również teraz i on zostanie w dniu Apokalyptionu. To z niego ukształtowały się dwa pierwsze ucieleśnione byty ? Sigril oraz Memgril, czyli w języku starożytnych: Światło oraz Mrok. Ich zadaniem było uporządkowanie pustki, która powoli przekształcała się w to, czym jest dzisiaj ? Wszechświat. Obaj stworzyli wówczas Synów Losu ? Strażników Światła oraz Władców Mroku (później często nazywanych Władcami Zła lub po prostu Władcami). Były to istoty z woli podobne do swoich stwórców, jednak słabsze i potrafiących odróżniać uczucia, przez co mogły zrozumieć motywy innych, później narodzonych istot. Najwyższym Strażnikiem był Khold, sam jednakże rzadko zajmował się późniejszymi wydarzeniami, dlatego wymienię trzech najpotężniejszych strażników: Mheylor, Strażnik galaktyki zwanej później drogą mleczną, Opierający swoją siłę nie na mocy, lecz mądrości, Khajnei, Strażnik galaktyki Khoda, którego samo spojrzenie przegania ciemność, a serce jest zawsze gotowe do walki, oraz Tsaran, najspokojniejszy ze wszystkich istot stworzonych przez Sigrila, któremu przeznaczona była galaktyka Sander i który poświęcił wszystko dla wiary. Władcą zaś rządził Meylor (później nazywany Siltranem by nie ubliżać Mheylorowi), którego hordy miały siać później grozę i nienawiść. Imiona zaś jego sług brzmią: Theylor, jego syn, zajmujący się drogą mleczną wraz z Mheylorem, który swą dzikością przerażał nawet władców, a jego przebiegłość zwodziła nawet bogów, Kharjin, najmędrszy z władców, który później podbił swoją galaktykę Sin i wygnał z niej Taara, oraz Sejlor Przeklęty, początkowo słabszy od innych władców, lecz nadrabiający to nienawiścią do innych istot, zdrajca wszystkich istot włącznie z Władcami, nie powierzono mu żadnej galaktyki. Oprócz tego każda trójka posiadała 3 artefakty. Strażnicy posiadali Pierścień Nadziei Khanjei, Berło Światła Mheylora oraz bliźniacze Berło Andriachjam Tsarana, zaś przedmiotami władców były Lustro Nienawiści Sejlora, Berło Cierpienia Theylora oraz Puchar Zdrady Kharjin.

Po stworzeniu strażników Sigril odsunął się od spraw tego wszechświata, zostawiając wszystko w rękach strażników, Memgril jednak wykorzystał to i dał władca rzecz zakazaną: żądze zniszczenia oraz władzy, przez co władcy już przy tworzeniu poszczególnych światów starali się dodać jak najwięcej swoich pomysłów, by móc potem przejąć nad nimi kontrole. Strażnicy zwrócili się do Khoda o pomoc. W tym czasie, nie wiadomo skąd, władcy dowiedzieli się o istnieniu ludu, który potrafił czuć i był śmiertelny. Nie zachowało się jego pierwotne imię, ale wiadomo, że w niedługim czasie stworzyli miasto, a właściwie planetę - miasto, zwane Qrtą, gdyż sami siebie nazywali w swoim własnym języku Qrtami, czyli czującymi. Z wyglądu najczęściej przypominali jaszczurki (ciężko tu porównywać, ponieważ rzecz jasna wtedy jeszcze żadnych zwierząt nie było), tyle że stali na dwóch nogach, a ich twarze miały rozpoznawalne rysy. W tak błyskawicznym tempie rozwinęli technologie, ze nawet władcy nie śmieli ich zaatakować otwarcie, mimo to nie zaprzestali swojej działalności, choć teraz już potajemnie. Tymczasem nadchodziły wydarzenia, których ani Qrtowie, ani nawet Synowie Losu nie potrafili przewidzieć...

Rozdział 1: Wysłannik

Qrta. Miasto tak cudowne, że żaden z poetów nigdy nie śmiał twierdzić, iż opisał go równie pięknie, jak w rzeczywistości. Dwa słowa najlepiej je obrazujące: wiara i piękno brzmią zbyt skromnie, by nim opisywać ten największy cud wszechświata. Wszystko, od potężnych placów i budowli Fiaramu, centralnej dzielnicy Qrty, aż po lasy Estaliońskie były przepiękne, wyczuwało się w nich jakąś magie, choć większość była oparta po prostu na wierze lub technice. Był to Dzień Oświecenia, którego pierwotna nazwa nie zachowała się. Ulicami Qrty zmierzały tłum, większość ubrana w piękne płaszcze. W każdym jednak wyczuwało się potężną moc, w ich oczach był blask słońca, od którego dzieliło ich zresztą tylko 230 km (tak zwana długość słoneczna, którą Qrtowie liczyli odległości innych obiektów). Wszyscy jednak ustępowali przed majestatem Lintrha, głównego zwiadowcę Qrty oraz Meltra, sprawującego władze nad całym miastem-państwem. Szli w milczeniu, a z ich oczu taki blask emanował, że żadna z istot poza Qrtami nie potrafiła patrzeć im w oczy bez utraty wzroku.

Tymczasem przy fontannach Sigrila przechodzili dwaj dostojnicy: Sendiran oraz Aldahg.

- No to jeszcze parę kroków i będziemy przy Wielkiej Sali. Mam nadzieje, że to nic poważnego, że tak wcześnie rozpoczynamy, dopiero kiltra ( pierwsza godzina nowego dnia). ? Rzekł Aldahg. Był mniejszy od swojego towarzysza, ale bardziej żywy, gdy mówił cały czas robił rękami gesty, jakby uważał że nikt go nie usłyszy.

- Raczej tak, bo Linthr nie powiedział szczegółów nawet Meltrowi, przynajmniej nie u niego. ? Sedneran zdawał się być całkowicie spokojny, odpowiadał powoli i z widocznym zastanowieniem.

- No to zaraz się dowiemy chyba, o ile znowu nie zacznie wspominać ?przemyślanego? odejścia Gadra (władca rządzący dawniej galaktyką zwaną później Martwą Ciszą, uciekł na sam widok Linthra) ? zażartował Aldahg.

Byli już przy ogromnej kopule, gdy podszedł do nich Jkarhr. Był on jakby portierem, sprawdzał, czy do hali wchodzą tylko dostojnicy.

- Mądrość jest światłem... ? powiedział czekając na odpowiedź. Każdy dostojnik miał inny wers tego starożytnego wiersza.

- ...Zbrodnia jest cieniem, co niszczy szczęście. ? dokończył Aldahg i wszedł do środka. Jkarhr zapytał oto samo Senderana.

- ... Nadzieja ogniwem, co szczęście spaja. ?również został wpuszczony.

Sala była jak zwykle wystrojona tak okazale, że normalna istota umarła by z przepychu, zanim by się zorientowała, na co dokładnie patrzy. Ale nie Qrtowie.

Większość już dawno przybyła i uparcie wpatrywała się w podium, na którym zazwyczaj zasiadała rada dziewięciu. Nikt nawet nie zauważył, że weszli. Gdy zajęli swoje miejsca, nadal wszyscy wpatrywali się w podium wiec oni zrobili to samo i zdumieli się wielce? a Qrtów nie łatwo zaskoczyć, zwłaszcza dostojników. Najbliżej tłumu stali Linthr i Meltr, dalej natomiast stała istota, która na pewno nie była Qrtem. Owszem ? również miała ogon i ?gadzią? skórę, ale reszta zupełnie nie pasowała do niczego o znali. Ubrana była w rodzaj lekkiej zbroi, przykrywającej większość przedniej części ciała oraz całe plecy, z których wyrastały mu białe skrzydła, niczym ptaka, które żyły dopiero od nie dawna we Wszechświecie. Nogi miał okryte złotym materiałem (wtedy nie istniało jeszcze pojęcie buty)twarz była skryta pod hełmem nie liczą ?ust, mimo to czuło się wyraźnie, ze wpatruje się w każdego, kto tu wchodził. Inskrypcji na hełmie nie dało się odczytać, wszystkich jedna przyciągała głownia jego berła ? całe złote, u góry miało rozwidlenie przypominające skrzydła a w środku czerwony przedmiot przypominający kamień, w którym krążyło światło.

Po chwili wstał Meltr i wszystkie twarze zwróciły się na niego.

Drodzy Qrtowie, synowie pokoju! ? zaczął; głos miał uroczysty i władczy jak zwykle, widać było w nim jednak drobny niepokój. ? Nasz dzielny brat, Linthr, wrócił właśnie z długiej wędrówki po innych galaktykach. Widział wiele i oto wraca do nas z raportem i towarzyszem. Słyszeliście zapewne o Strażnikach, synach Sigrila. Ten o oto Mheylor, syn Kholda, pilnujący naszej galaktyki przybył z pilną sprawą, od której może zależeć również nasze istnienie.

Zebrani poruszyli się. Strażnicy nigdy nie zajmowali się innymi istotami bezpośrednio, a oto jeden z Trójcy przybył do nich z wieścią o możliwej klęsce.

Rozdział 2: Wieści z daleka

Po wstępie Meltr z ukłonem ustąpił miejsca Mheylorowi. Zanim jednak zdążył zrobić dwa kroki, ten już przeniósł się (czy może po prostu tak szybko się poruszał) do ambony.

- Szlachetni dostojnicy, jak już słyszeliście, jestem Mheylor, tymczasowy strażnik tej galaktyki. - mówił głosem bezbarwnym, bez żadnego akcentu czy uczuć ? Zostałem tutaj wysłany po naradzie, którą zebraliśmy po otrzymaniu niepokojących wieści. My sami nie potrafiliśmy do tej pory rozpoznać niebezpieczeństwa, które czai się w mroku. Niech najpierw jednak przemówi Linthr, którego spotkałem w drodze tutaj i który zwrócił moją uwagę na prawdzie źródło naszych zmartwień. ? po tych słowach odszedł z ukłonem a Qrtowie w myślach rozmawiali, zastanawiając się, czy zgodnie z ich przewidywaniami chodzi mu o Władców. Wkrótce do ambony podszedł Linthr, więc zaprzestali i słuchali dalej.

- Pamiętacie zapewne, jak to Gadra uciekł, gdy tylko się zbliżyłem - reszta spojrzała po sobie, jakby chcą powiedzieć ? A nie mówiłem??. Linthr potrafił jednak utrzymać cisze bez podnoszenia głosu, a patrząc w jego oczy nawet mocniejsi musieli ulec, tak wiec nikt nie rzekł ani słowa. ? Gdy już upewniłem się, ze raczej nie wróci, udałem się do dalszych galaktyk gdzie przekonałem się, że wcale nie jest lepiej, żeby nie mówić ? gorzej. Gadra wcale nie należał, jak sądzili niektórzy, do ich Trójcy, widziałem dwóch z nich, Theylora w pobliżu Galaktyki Sin, był niezwykle silny, wycofał się co prawda, lecz nie przede mną jestem pewien. Z początku bowiem stanął przede mną (nigdy nie widziałem bardziej przerażającego stworzenia, wierzcie mi!) i patrzył w moje oczy tak, że nasze spojrzenia budziły wokół płomienie. Po chwili jednak spojrzał z przerażeniem za mnie i zniknął. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, gdy ponownie wyczułem fale negatywnej energii. Tym razem jednak dużo większej ? nie była to bowiem nienawiść do mnie, a przynajmniej nie tylko. Była to nienawiść do wszystkiego i wszystkich, tak wielka, że już miałem odejść, gdy nagle wyczułem zwykła energie wewnętrzną ? taką, jak my mamy. Była jednak bardzo słaba, ledwo się ją czuło przy tym potopie nienawiści. Nie sprawdziłem tego, gdyż chwile potem usłyszałem potężny wybuch. Była to supernowa, jednak nie wierzyłem, by wybuchła bez powodu. Gdy dotarłem tam, spotkałem drugiego z ich Trójcy, Kharjina. Z tym stoczyłem walkę, jednak krył w okolicy paru słabszych władców, którzy wysadzili kolejna gwiazdę tuz przy mnie tak, że przez chwile straciłem orientacje. Wówczas zauważyłem wielkie światło, a gdy się przyjrzałem, zobaczyłem właśnie tego oto Mheylora, wracającego z rady Strażników. Rozmawialiśmy przez chwile, jednak dopiero gdy wspomniałem o tej fali zaczął mnie wypytywać. Potem ruszyliśmy tutaj i po drodze nie napotkaliśmy nic niepokojącego. Czułem jednak, że w miarę jak się oddalamy, zamyka się za nami fala ciemności, a Władcy ponownie zaczynają...

W tej chwili Mheylor podniósł rękę, a Linhtr zamilkł, Qrtowie spojrzeli z podziwem na Strażnika ? dotąd Linhtr nigdy nie dał sobie przerwać, a już na pewno nie w ?jak się zdawało ? najważniejszym dla niego momencie.

- To nie oni są przyczyną mroku, który ogarnia cały Wszechświat. Władcy zostali przecież stworzeni podobnie jak strażnicy, jako istoty pilnujące równowagi między światłem a mrokiem. A to, że przydzielono im więcej, niż powinni otrzymać, to już nie ich wina tylko tego, kto ich stworzył.

Qrtowie zamilkli, wszyscy patrzyli na Mheylora, nie z zainteresowaniem, nawet nie z niepokojem, tylko z uczuciem, którego dotąd nie znali ?z czystym, nie kontrolowanym strachem. Nawet Linhtr patrzył z niedowierzaniem, a Meltr po chwili przemówił, jednak bez spokoju, jaki wcześniej go wyróżniał spośród innych:

-Chcesz powiedzieć, że tym, co deprawuje chaos, są nie Władcy, tylko... On? ? Mheylor skinął ponuro głową i rzekł tym samym bezbarwnym głosem:

- Tak, to Memgril.

Zapanowała cisza, nad Świętym Miastem zawisły chmur, umilkł śmiech, umilkły głosy, nawet fontanny ucichły. Cała Qrta wyglądała, jak pogrążona w żałobie, która niedługo miała zawitać na Ulice Szczęścia.

Rozdział 3: Jedność Losu

Po chwili Meltr przemówił, nadal z niemałym przestrachem:

-Jak to możliwe, żeby On mieszał się w sprawy tego wszechświata? Czy nie odszedł razem z...?

- Też tak myśleliśmy ? odrzekł Mheylor, po raz kolejny przerywając ? Gdy Władcy zaczęli postępować niezgodnie z Wolą, zebraliśmy naradę. Wszyscy poza Khanjei byli pewni, że to jakaś siłą we wszechświecie zmieniła Władców albo że Memgril dał im przez pomyłkę uczucia. Postanowiliśmy z początku udać się do Qrty, by prosić was o pomoc w porozumieniu z Memgrilem., by przywrócił Władców do właściwego stanu. Jednak gdy Linthr poinformował mnie to tej ciemności zrozumiałem, że skoro nawet mój brat, Theylor, uciekł przed tym, to na pewno nie może być Władca, chyba że...

- Chyba że On uczynił z niego swego powiernika, nieprawdaż bracie? ? odezwał się głos władczy, budzący przerażenie w sercach i tak niespokojnych Qrtów. Obejrzeli się. W przejściu stała postać, która jeszcze mniej przypominała dostojników. Był cały czarny, a właściwie ciemny, również posiadał skrzydła ale były one jakby zepsute i naderwane, ręce były z pozoru krótkie, jednak miał coś w rodzaju sprężyn i mogły się niezwykle wydłużyć. Dolna część twarzy była skryta pod białą warstwą pancerza, lub może to była jego własna skóra. Oczy były podobne do kamienia znajdującego się w Berle Mheylora, z tą różnicą, że były skryte w ciemności i zamiast zaciekawiać ? odstręczały. Zebrani wydali okrzyk zdumienia, Meltr i Linthr pośpiesznie wstali, przy czym drugi sięgnął po swój słynny miecz( zwany później Naundlirem, ? Chwałą Niebios?), tylko Mheylor w milczeniu spojrzał na przybysza, wroga i brata zarazem. Ten zaś spojrzał, jak się wydawało, z szacunkiem na zgromadzonych i piękną, wręcz urzekającą mową rzekł:

- Linthrze, wierz mi, z chęcią dokończył bym tak brutalnie przerwane spotkanie, lecz niestety, mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Nie słyszałem, o czym tu mówiliście, ale pewnie o tym samym, co zmusiło mnie zgromadzanie Ulraich (tak sami siebie nazywali władcy, często błednie kojarzone z elfickim Ulairi, jak nazywali mędrcy Nazgule). Otrzymaliśmy słowa których nie potrafiliśmy zrozumieć. Wiem też, że Nasi bracia ?tu spojrzał na Mheylora ? również otrzymali niezrozumiałe słowa. Zostałem wybrany jako posłaniec Naszej myśli, by przywieźć ją do Błogosławionej Qrty i rozwiązać tę zagadkę, bowiem sława mądrości jej mieszkańców jest znana dalej niż granice tego królestwa.

Mówił tonem tak pięknym i pełnym szacunku, że zgromadzeni uznali, że nawet Władca może się zmienić na lepsze. Jednak gdy Theylor przemawiał, wciąż spoglądał na całą sale, i po kryjomu patrzył w ich serca szukając słabych punktów, jednak w ich budowie nie znalazł nic, co mógłby wykorzystać w podboju Qrty, tym bardziej czerniało jego serce. Skupił się i dalej myślał już tylko, jak zaradzić tej katastrofie, która może zniszczyć wszystko, zanim się naprawdę zacznie. Po tych słowach wstał Meltr, już w pełni opanowany.

-Piękne słowa. Miejmy nadzieje, że twoje myśli i intencje są równie czyste i szlachetne. ? Na te słowa Linhtr spojrzał ponuro na Władcę: w przeciwieństwie do innych zbyt długo podróżował i obcował z Władcami, by dać się zwieść temu, milczał jednak, bo podobnie jak Theylor uważał, że należy porzucić inne sprawy - dla dobra Qrty. ? Bez względu na to, wiem jednak, ze przynajmniej twój powód wizyty jest prawdziwy, bowiem w moich snach również słyszałem podobne wołania, jak zresztą większość z nas, choć mało kto zwrócił na nie większą uwagę niż na pogłoski o innych galaktykach. Ponieważ jednak całą świadomość ludu Qrty jest zebrana we mnie, prosiłbym was obu, byście udali się ze mną i Linthrem do Sali Wyznań, tam pokaże wam wszystko, co pomoże wam w rozwiązaniu dręczących was, a teraz również nas, pytań. Niech ze mną ud się tylko Linhtr wraz z Senderanem, Ghatrem i Gitramem, by byli naszymi świadkami wśród innych, tak Qrtów, jaki i innych ras. Senderanie, Gahtremei i Gitramie powstańcie! ? trzej dostojnicy wstali, kompletnie oszołomieni, nigdy nie pozwolono nikomu zbliżyć się do Pokoju Wyznań, a teraz sam Meltr rozkazał im się tam udać, tam, gdzie znajduje się źródło spokoju Qrtów...

Rozdział 4: Tajemny wiersz

Udali się gęstwiną korytarzy, a przynajmniej takie mieli wrażenie. Bo to nie zawiłość i liczba przejść nie pozwalały im zapamiętać drogi, choć wysilali wszystkie siły i Theylor nawet nie starał się ukryć swoich starań. Wszystko to spowodowane było jakąś mieszaniną magii, światła i ciemności, tak, że dla każdego była to męczarnia. Dla wszystkich, oprócz...

Gdy dotarli do końca i wkroczyli do małego pomieszczenia, ogarnęło ich zdumienie większe nawet od tego wywołanego pojawieniem się Theylora. Spodziewali się wejść do sali pełnej światła i niezwykłych urządzeń utrzymujących równowagę na planecie. Tymczasem wkroczyli do małego pokoju z czarno-szarego kamienia (możliwe, że była to odmiana grafitu). W środku nie było żadnych mebli bądź ozdób. Meltr widząc zdziwienie na ich twarzy powiedział, że początkowo wprowadzał tu wiele cudów, jakie posiadał, ale nawet najpiękniejsze były przyćmiewane przez Squandron.

To tylko bardziej zaintrygowało gości ? jak takie pomieszczenie można nazwać pięknym lub mówić, że wszystko inne ?przyćmiewa?? A o niczym innym nie mógł mówić, bo przecież nic tu nie było!

A przynajmniej tak z początku myśleli. Po chwili ujrzeli na środku misę, ustawioną na kolumnie, równie skromnej jak pomieszczenie. Na obu wyryto dziwne inskrypcje, znaki i obrazy, które przyciągały swą tajemniczością, lecz gdy się im przyglądali budziły w nich coraz większy lęk. Tylko Linhtr pozostał niewzruszony ? Meltr bywał tu wystarczająco długo, by się przyzwyczaić. Nadal jednak nie rozumieli, jak Squandron może być piękniejszy niż wszystko inne?

Spojrzeli pytająco na Linthra, lecz ten nic nie odrzekł, wpatrując się w inskrypcje na misy, podczas gdy Mheylor stał nieporuszony. Tymczasem Senderan patrzył, jak Meltr podszedł do misy i dotknął różdżką ogromnej, ciemno-złocistej kuli (która nie wiadomo skąd pojawiła się przy najdalszej od wejścia ścianie) i wówczas nie wytrzymał:

-Ile tu jeszcze jest rzeczy ukrytych przed nami? ? zapytał ciekawie

Pozostali spojrzeli na niego zdziwieni, a Meltr rzekł:

-Jedyna rzecz, która jest tu ukryta nie zajaśnieje nigdy przed nikim poza Lordem*.

Patrzył przy tym badawczo na dostojnika, który zrozumiał ukryty sens tych słów. Inni nie widzieli kuli, więc nie zrozumieli tego. Meltr zaś zbliżył się do Squandronu i zanurzył różdżkę, zakończoną teraz biała poświatą, do srebrnej cieczy wypełniającej wnętrze misy. Ogarnęło ich białe światło i wówczas...Właśnie, nikt nie wie, co dokładnie stało się potem. Wiadomo tylko, że usłyszeli potem (czy może zobaczyli) tajemny wiersz, mówiący o przyszłości, w której powstanie przyziemna planeta** oraz o Dziecku Półmroku, które ma się na niej urodzić. Cały wiersz*** jest znany tylko nielicznym, gdyż jest długi i pełen zawiłości.

***

Tymczasem gdzieś daleko, w mroku galaktyki Sira **** jasność stawała się coraz silniejsza, zmuszając Sejlora, jednego z Trójki Władców, do opuszczenia jej, zanim zdąży go dogonić Gerlham****. Nie mógł znieść porażki, ale nie chciał prosić innych władców o pomoc, sądząc, że tylko zabraliby mu jego tereny. Udał się więc w kierunku miejsca niedoszłej walki Linhtra z Theylorem. Nie widział ciemności, która nawet jednego z Trójcy zmusiła ucieczki, gdyż znacznie większa ciemność (o ile jest takowa możliwa) przesłaniała jego umysł, bo serca ? nawet pozornego ? dawno już nie miał. Widział tylko moc... Moc większa od połączonej siły wszystkich Władców. A któż wie, może nawet wszystkich istot... Udał się więc w drogę...

?... gdzie ciemność zwiewa gwiazdy z nas

zniszczyła nawet mroku chwałę,

A z nią nadchodzi opętanie...?

* nie jest to poprawne słowo, ale to używane na określenie Władcy Qrty było znacznie dłuższe w naszym tłumaczeniu. Riglim Tratgisti, jeden z mędrców hogrońskich wyliczył, że po przetłumaczeniu na najbliższy qrtyjskiemu estarski zwrot ten będzie zawierał ok. 547 wyrazów (licząc połączenia wyrazowe jako jeden wyraz).

** Jak błędnie tłumaczono ten tekst - w rzeczywistości była to "planeta Ziemia". Mimo że wydaje się śmieszny, to właśnie ten błąd był przyczyną późniejszych nieszczęść.

*** Lub właściwie jego przetłumaczenie na słowa - był to bowiem wiersz, który się bardziej czuło wszystkimi zmysłami oraz jakas tajmeną siłą, przekazującą wszystko, ale z trudem dającą się uwiecznić słowami.

*** Przez ludzi zwana Galaktyką Oriona z powodu utożsamiania Gerhlama Myśliwego z Orionem - łowcą z mitologi greckiej, w którym zakochała się Artemida, zabity przez skorpiona i przeniesiony razem z nim na niebo jako gwiezdna konstelacja - gdyż Gerhlam również odniósł poważne rany w trakcie walki z przodkiem tzw. Estaropiona - sztucznego brata Estara, który walczył razem z Dzieckiem Półmroku.

ps. jest ich więcej ale wymagają jeszcze poważniejszej przeróbki niż te powyżej.

Edytowano przez Entelarmer
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Entelarmer - nie obrazisz się, jeśli chociaż fragment tego przeczytam dopiero jutro? To dlatego, że twoje wypociny chciałem poczytać, ale teraz nie mam kompletnie ochoty. Mam nadzieję jutro się za to zabrać (choć nie wiem, bo czas mam nadszarpnięty), żeby nie było, że interesuje mnie tylko i wyłącznie moja twórczość. ;]

A propos mojej twórczości...

Tenchi Fukei: Generation

(Strażnicy Wszechświata: Pokolenie)

To opowiadanie (czy może raczej nowela) opowiada o przeszłości senseiów graczy sesji RPG Tenchi Fukei na tym forum ? Adama i Yamazakiego. Napisane zostało na podstawie sesji na IRC-u zwanej ?Tenchi Fukei: Generation?, która się toczyła w marcu. Jest to historia opowiedziana z OGROMNYM przymrużeniem oka. :)

Prozę tę dedykuję wszystkim uczestnikom sesji Tenchi Fukei, w szczególności tym, którzy brali udział w Tenchi Fukei: Generation. Ich lista podana jest na samym dole. Dziękuję też tym, którzy raczyli przeczytać to opowiadanie w wersji beta i powiedzieć, co ich drażniło i co powinienem poprawić (nawet tym, którzy się nie wypowiedzieli :P). Lista tychże też na samym dole.

UWAGA! Wszelkie mocniejsze i niezbyt uzasadnione wulgaryzmy w tym opowiadaniu zostały zastąpione ich łagodniejszymi odpowiednikami, a postacie zamiast alkoholu mogą się nacieszyć jedynie karotką i sokiem Frugo. Zabieg ten był konieczny ze względu na regulamin Forum Actionum, który zabrania używania nawet zagwiazdkowanych wulgaryzmów bez względu na sytuację oraz propagowania używek (w tym alkoholu). Jeśli jednak ktoś chce zapoznać się z tym opowiadaniem w wersji bez cenzury, zapraszam do siebie na PW albo GG (podając przy okazji swój adres mailowy :)).

Jeszcze jedno. Z polecenia MG sesji Tenchi Fukei Kagexa WSZYSCY gracze uczestniczący na tej sesji MUSZĄ zapoznać się z tym opowiadaniem. To wszystko.

A tymczasem zapraszam do czytania.

Rozdział 1

Drim Tim

Narrator: Był piękny, letni poranek, kiedy to rozpoczęła się nasza zawrotna opowieść. Słonko świeci, ptaszek śpiewa, a wszystkich dookoła krew zalewa? Mimo to jednak przypatrzmy się naszej historii z punktu widzenia jednej postaci.

Skierujmy nasz wzrok na wnętrze pewnego przytulnego mieszkanka, które, jako jedno z nielicznych, nie wyglądało na takie, w które strzelił piorun czy inne tornado przeszło. Na fotelu zaś przesiadywała sobie pewna istota, z wyglądu przypominająca niemal typowego Ziemianina. Z tą jednak różnicą, że jej skóra miała odcień złotawy. Ogólnie była dość wysoka i szczupła. Jej krótko ostrzyżone, sterczące włosy miały kolor kasztanowy. Ubrana była w strój służbowy Strażników. No, ale ta istota jest samcem, więc lepiej zwracajmy się do niej? to znaczy niego jak do mężczyzny. A więc? Aktualnie w ręku trzymał książkę zatytułowaną ?Baśnie Echeliońskie?. Czasy dzieciństwa sobie przypominamy, co? W sumie racja, każdy z nas powinien w sobie coś zostawić z dawnych czasów? Wracając jednak do bohatera naszej powieści? Ze spokojnym wyrazem twarzy czytał kolejne strony książki, przewracając raz po razie kartkę. Po chwili jednak coś usłyszał? Jednakże, jak gdyby nigdy nic, czytał sobie dalej. Co tam, nieważne, że na jakiś hałas się zbiera, prawda? Oho, nasz bohater oderwał twarz od książki i spojrzał na ścianę? A ta? odpadła. Do wewnątrz. CAŁA. Na ten widok natychmiast zatrzasnął książkę i odłożył na stół. Przejął się jednak czy nie? Po tym, co zobaczył, chyba jednak się przejął? Albowiem gdy chmura kurzu i pyłu opadła, w miejscu, gdzie normalnie powinna być ściana, stał inny mężczyzna. To był dość młody i wysoki humanoid o złotawym, jak tamten, odcieniu skóry oraz wysokich, sterczących włosach o kolorze platynowym. Jego ubiór stanowiła tylko i wyłącznie czerń. Był wyraźnie spocony. Po chwili otrzepał się z kurzu i nieco zziajany i z obłędem w oczach powiedział:

- Cześć, Adam? Sorki, że ci ścianę rozwaliłem, ale wiesz?

- Cześć, Yazz ? odpowiedział Adam. ? Znowu chłopcy zaleźli ci za skórę?

- Ta, żebyś wiedział? No sam widzisz, facet próbuje sobie posiedzieć normalnie sam, a tu taki jeden Iviss przychodzi, żeby mi gwizdnąć skrzynkę z Frugo! No to fru w pościg! A jeszcze gorzej, że byli z nim Akihito i ten, jak mu tam, Kei? W pewnym momencie użyłem flash stepa, by ich dogonić, nie wyhamowałem i?

- OK, OK, opowiadać mi dalej nie musisz, resztę już znam ? uśmiechnął się Adam, machając raz ręką. ? Yamazaki, usiądź może. Odpoczniesz sobie, pogadamy? Ba, nawet Frugo mam!

Po tych słowach wyciągnął obok fotela pięć butelek soku i postawił na stole. Na ten widok Yamazakiemu opadła szczęka z wrażenia. Chwilę potem jedynie mocno wyszczerzył zęby, nadal wytrzeszczając z niedowierzania oczy.

- O stary? Ty, dzięki, życie mi ratujesz! ? pogratulował Yazz.

- Do usług ? kiwnął głową Adam.

Kiedy Yamazaki chciał już podejść do stołu, przy którym siedział kolega, po przekroczeniu opadłej ściany nagle się zatrzymał.

- Pytanko. Miałeś tu coś?

- Hm? nie.

- To dobrze. Wiesz co? Potem ci pomogę w postawieniu ściany.

- Nie, nie musisz ? uśmiechnął się Adam. Yazz mu to odwzajemnił, po czym usiadł przy stole.

Mówiąc filmowym językiem, scena później. Ściana, mimo wszystko, stoi już tak, jak powinna. Innymi słowy, jednak ci dwaj ją postawili. Widać ich siedzących przy tym samym stole, co we wcześniejszej scenie. Adam wyciągnął dwie szklanki i nalał napoju do każdej z nich. W obu szklankach nalane było niemal do pełna. Yamazaki wziął tę, która była bliżej niego.

- Adam? - zaczął. ? Kiedy po raz pierwszy cię spotkałem po paru latach, to zobaczyłem, że się zmieniłeś, i to bardzo. Coś cię trapi?

Adam po chwili zastanowienia odpowiedział:

- Nie, nic mnie nie trapi.

- Adam, przecież się kolegujemy. Wiesz, ja ciebie lubię, ty mnie. Więc wiesz?

- Po prostu coś na sentyment mi się zebrało? Przed oczami przeminęły mi dawne chwile, jak byliśmy my obaj? Bleur? i Hiroshi.

- Ta, dobre czasy? Też lubię sobie czasem powspominać? Tylko że ja nie pamiętam tego wszystkiego szczegółowo, pewnie ty też nie?

- Yazz, o mnie się nie martw ? machnął ręką Adam. ? Jeśli chcesz, możemy wspólnie powspominać sobie dawne chwile. Ta, świetne to były czasy?

- No to opowiadaj ? uśmiechnął się Yazz, po czym rozsiadł się wygodnie na fotelu. ? Chętnie posłucham.

Adam wypił duszkiem całą szklankę soku.

- Odezwała się we mnie doza sentymentalizmu, nie ma co? Bardzo śmiesznie było, pamiętam? No to zaczynamy.

Adam: Widzisz, to był wtedy piękny, słoneczny dzień, tak jak dzisiaj. Ani jednej chmurki na niebie. Po prostu sielanka. No i wiesz, szło ze sobą czworo przyjaciół, sącząc tanią karotkę i ciesząc się jak nie wiadomo co egzaminami końcowymi udanymi tak, że aż odpłynąć się zachciewa. To byliśmy my, pamiętasz? Nasza czwórka zdała egzaminy najlepiej z całej Świątyni.

Yamazaki: Heh, pamiętam, jaki wtedy rozpromieniony chodziłem? Aż miałem mnóstwo weny na picie! I to prawdziwego Frugo, nie jakiejś tam taniej karotki!

Adam: He, he, he? No, ale byliśmy nie tylko my dwaj. Mieliśmy jeszcze w paczce Bleur i Hiroshiego. Bleur to była Saifanidka, wyglądała na drobną i bardzo młodą dziewczynę. I taka była. Ba, należała nawet do najmłodszych adeptek Świątyni! Jej długie włosy przybierały różne kolory, do tego twarz miała kształtną, a sylwetkę szczupłą. Choć nie powiem, u niej chyba nie można przesadnie mówić o anoreksji? Mało tego, była ubrana w zwiewną, lekką sukienkę.

Yamazaki: Jeszcze jedno, Adam ? Bleur nie zawsze była materialną istotą. Powiedziałbym o tym więcej, ale guzik pamiętam?

Adam: Spoko, wszystko w swoim czasie. No, ale jeszcze mamy tu Hiroshiego. Nie zapominajmy właśnie o trzecim samcu z naszej grupy? To był człowiek, ale nie Ziemianin, tylko? hm? a, Centaurianin. Z tego, co pamiętam, facet nosił przydomek Siedem Ostrzy.

Yamazaki: <robi mu się banan na twarzy>

Adam: No, w każdym razie pamiętam jeszcze, jak wyglądał. Na twarzy nosił srebrną, taką idealnie okrągłą maskę z otworem na oczy koloru błękitnego, pokazującą jego twarz, jakby nie miała w ogóle wyrazu. Nie przypominam sobie, by mi kiedykolwiek pokazał to, co ukrywa pod maską. A wiesz, co mnie jeszcze bardziej zastanawia? Zauważyłem, że on po prostu przykładał maskę do siebie ? w ogóle w żaden sposób jej nie przywiązywał ani nic. Po prostu się trzymała! Kiedy tylko po raz pierwszy to zauważyłem, to w myślach ogarnął mnie taki dół, że wiesz?

Yamazaki: Adam, mnie tam było wszystko jedno. Hiroshi miał maskę na sobie? To dobra, nie dociekałem dalej. Bo i po co?

Adam: Ja jednak dociekałem. Aha, jeszcze facet miał włosy koloru? łysego?

Yamazaki: <śmiech na sali>

Adam: Ta, niezłe? Po prostu był łysy. No i do tego lekko się ubierał. Dobra, to może zacznę opowiadać, co w tych ?starych, dobrych czasach? się działo. To tak: my wszyscy szliśmy sobie, sącząc karotkę i ciesząc się z pomyślnych wyników egzaminów końcowych. I tak sobie gadaliśmy o nadchodzących przydziałach do drużyn i pierwszych misjach, jakie dostaniemy. W pewnym momencie wyskoczyłeś z tekstem:

- Bonus, bonus! Jeszcze jedna karotkaaa!

O tak? Jeśli można było wtedy mówić o fanatyku różnych napojów, to na myśl przychodzisz mi właśnie ty. Aż dziwne, że w encyklopedii pod hasłem ?maniak picia? nie ma twojego zdjęcia.

Yamazaki: Bo widzisz, wychodzi na to, że jestem tak sławny, że to przekracza czyjekolwiek pojęcie? Dobra, nie przeszkadzam, kontynuuj.

Adam: W każdym razie Bleur ci odpowiedziała:

- Bo wychlejesz i nic dla mnie nie?

I nagle sielankę przerwały jakieś krzyki. Patrzymy tam. No i zobaczyliśmy, że trzech studentów goniło czwartego, zmykającego ze skrzynką pełną Frugo!

- Soczki! ? krzyknęła Bleur z błyskiem w oku.

- Starczy dla każdego, uspokój się? - upomniał ją nasz niezapomniany Hiroshi. A ja? Bardzo efektownie ciepłym moczem olewałem sytuację. Nie dosłownie oczywiście.

- Huhu! Frugo! ? krzyknąłeś, po czym zachciało ci się użyć flash stepa, by szybko przenieść się pod tego studenta i gwizdnąć mu skrzynkę z napojem. Następnie szybko pojawiłeś się przy nas. A Hiroshi obserwował akcję tak zaciekawiony?

Yamazaki: Ta, pomyśleć, że to były najlepsze lata mojego życia? Ech, łezka się w oku kręci. <bierze napój i nalewa sobie do szklanki> Frugo?

Adam: Czemu nie, lej. <podstawia szklankę>

Yamazaki: <nalewa Adamowi>

Adam: <bierze łyka> Dobra, to kontynuujmy. Wtedy Bleur zatarła ręce i w jej oku pojawił się jeszcze większy błysk.

- Hejaho! Soczki! ? cieszyłeś się po złapaniu zdobyczy, po czym z radością chciałeś już otworzyć sobie jeden. No, ale zorientowali się biedni studenci, że im gwizdnąłeś napój, to i poszli w naszym kierunku. Zauważyliśmy ich wtedy. U mnie na twarzy to malował się ironiczny uśmieszek. A Bleur powiedziała do ciebie:

- Dawaj jeden? - Zauważyła wtedy studentów. ? O, oł? Hej, panowie, spadać mi stąd, nasz rewir!

- Zmykamy czy dajemy po łbach? ? zapytał Hiroshi, wstając spod skrzynki.

- Ooo? - stwierdziłeś jakże inteligentnie. ? Koniec soczku! Trzymajcie się! ? po czym wziąłeś skrzynkę, użyłeś flash stepa i uciekałeś najdalej, jak tylko potrafiłeś.

Yamazaki: <śmiech>

Adam: - Wracaj tu, kradzieju! ? darła się Bleur za tobą. Tymczasem też Hiroshi obrócił się i pobiegł za tobą. Ty wtedy obejrzałeś się za siebie i?

Yamazaki: Iii??

Adam: Nagle coś cię zatrzymało w miejscu. Popatrzyłeś przed siebie i zauważyłeś groźną minę jednego z naszych byłych nauczycieli.

- Hm? - zastanawiałeś się. ? Bad direction. Flash step!

Po tym chciałeś wrócić do nas, ale nauczyciel cię zablokował. Nie mylę się?

Yamazaki: Tak, to już sobie przypomniałem? Tak, chciałem już zwiać z Frugo do was, ale ten skurczybyk mnie zablokował. Mam tylko nadzieję, że on teraz tego nie słucha?

Adam: Spokojnie, z tego, co wiem, zmienili nauczyciela.

Yamazaki: Uff?

Adam: W każdym bądź razie na ten widok Hiroshi stwierdził:

- No pięknie? Jeszcze się nam dostanie na start?

- Kurde, jeszcze raz mi taki numer wytnie? - mruknęła Bleur pod nosem, po czym, jak gdyby nigdy nic, popijała napój. Akurat udało mi się usłyszeć to, co powiedziała, dlatego teraz ci mówię. No, a ty powiedziałeś do nauczyciela:

- Eee? Witam, panie psorze! W czym mogę pomóc? Soczku?

- Przepraszam, że przerywam zabawę, ale dyrektor chce się z wami widzieć ? odpowiedział nasz stary nauczyciel.

- Z nami? Ach, rozumiem? Legendarna czwórka i te sprawy?

- ?i to pięć minut temu ? dokończył pan profesor. ? Tylko nie mogłem was znaleźć.

I w końcu ja się odezwałem, bo nareszcie się nadarzyła okazja:

- Dzień dobry. Dobrze wiedzieć. Chyba?

- Bleur, Adam, chodźcie ? zawołał nas Hiroshi.

- A co z napojem? ? pytałeś nauczyciela. Ta, stary, dobry ty? Dla ciebie kiedyś dzień bez napoju to dzień stracony.

Yamazaki: Tylko okazjonalnie! <uśmiecha się złośliwie>

Adam: <śmiech> No dobra, to dalej może opowiem. Pan profesor odpowiedział nam wszystkim:

- Lepiej się pośpieszcie, to coś poważnego.

Zaraz mieliśmy iść? ale co to jest? Bleur podchodzi do nas bliżej, sącząc Frugo, i pyta:

- Czy to na tyle poważne, że nie będzie imprezy?

He, he, he? Bleur to niezła dziewczyna była, się okazuje?

Yamazaki: Ja coś o tym wiem w szczególności. Lubiłem sobie popić, to prawda. A jak nie sam, to z Bleur. W końcu w dwójkę zawsze raźniej. <uśmiecha się>

Adam: W każdym razie ja odpowiedziałem nauczycielowi:

- Dobrze.

A Bleur wtedy tak się na ciebie patrzyła? Z jakimś takim błyskiem w oku? No i wypaliłeś jej:

- Nie patrz tak na mnie, Bleur. To idzie ze mną?

Po tym złapał skrzynkę i ruszył w stronę gabinetu dyrektora. Jak zauważyłem, to Hiroshi nagle w pewnym momencie złapał napój i pił szybko. A ja? No cóż, spokojny byłem, a i potencjał imprezowicza był u mnie nijaki. A skoro wszyscy, to i ja wziąłem sobie Frugo. Jednak piłem powoli, ostrożnie, nie śpiesząc się?

Yamazaki: Ale przyznaj się chociaż raz, że kiedyś ze mną ostro popiłeś.

Adam: <wzbrania się rękoma, kręcąc głową i uśmiechając się>

Yamazaki: Ta, a ja czasami wręcz uważałem cię za, że tak powiem, wodopija. Bo skoro nie potrafiłeś się uchlać do nieprzytomności, to i tak dziwnie na ciebie czasami patrzyłem? Ale i tak cię lubiłem.

Adam: No, dzięki. Zresztą ja nigdy nie przesadzałem z piciem. Powiem nawet więcej: z mało czym przesadzałem. Ale pogadajmy może później na ten temat. Po jakimś czasie doszliśmy do gabinetu dyrektora?

Yamazaki: Adam, Adam, Adam!

Adam: Yazz, Yazz, Yazz!? O co chodzi?

Yamazaki: Coś mi się wydaje, że nadal jesteś trochę sztywny. Wiesz, mówi się raczej ?gabinet DYRA?, nie ?DYREKTORA?.

Adam: Jeden pies? Kontynuując, z gabinetu DYRA dobiegały jakieś wrzaski.

- O, kłótnia małżeńska! ? stwierdziła głośno Bleur. Pomijając ten nieśmieszny tekst, słychać zewsząd było urywane słowa, między innymi ?damska łazienka?, ?gruzy?, ?szlaban? i ?powtarzanie roku?. Hiroshi stwierdził:

- Znowu ktoś się bawił materiałami wybuchowymi czy co?

Po tym podszedł do drzwi pierwszy i je otworzył. Później ty wchodziłeś do środka, trzymając nadal skrzynkę Frugo.

- Ej, nie wchodźcie, tam może być zboczeniec! ? powiedziała głośno Bleur.

- Bleur, wchodź do środka PIERWSZA ? odpowiedziałeś, popychając ją do środka.

- Co jak co, ale szarmancki to ty nie jesteś ? stwierdził o tobie Hiroshi.

- Spierniczaj, ty grzmocie pokręcony! ? odparła w twoją stronę oburzona Bleur. ? Kobietę będziesz pchał, świnio jedna?!

- Bleur, nie stresuj się, bo zmarszczek dostaniesz ? odpowiedziałeś jej spokojnie. Tymczasem mijaliśmy się z grupą młodszych uczniów. Wszyscy byli nieco osmaleni, a ich szaty przypalone. A ja z ogromną ekspresją, zaangażowaniem i tym, jak bardzo się przejmuję sytuacją, stwierdziłem cicho:

- Oho.

Yamazaki: <parska lekko śmiechem>

Adam: <uśmiecha się krzywo> Hiroshi zaś westchnął:

- A jednak materiały wybuchowe? albo ogień.

No, ale wy byliście nadal zajęci kłótnią. Bleur powiedziała o tobie? Właśnie, pamiętasz, co wtedy powiedziała na twoje ?Bleur, nie stresuj się, bo zmarszczek dostaniesz??

Yamazaki: ?A chcesz zostać bezpłodny??.

Adam: O właśnie, dzięki. Syknąłeś jej wtedy:

- Lepiej nie?

A ja zauważyłem, że dyrektor Świątyni na nas spogląda spode łba, lecz chwilę później jego twarz się rozjaśniła. Kto wie? Może to dlatego, że już nie będzie się musiał z wami użerać?

Yamazaki: Wiesz co, Adam? To była jedna z rzeczy, za które najbardziej lubię stare lata. Po prostu można się było nieźle pośmiać, a i starszych powkurzać. Żałuj, co straciłeś, Adam!

Adam: E tam, też miałem swój okres, w którym się nieźle wygłupiałem?

Yamazaki: To musiał być krótki. Ale jednak, przyznam szczerze, umiałeś się wyluzować i ogólnie byłeś spoko gościem. Znaczy nadal nim jesteś.

Adam: Ja w każdym razie powiedziałem do was w miarę spokojnie:

- Przestańcie.

A Bleur nadal swoje do ciebie ? dobrze chociaż, że szeptem:

- To mnie nie pchaj, zboczeńcu.

Hiroshi stanął wówczas między wami.

- Witajcie, moi drodzy ? zaczął dyrektor, nadal siedząc na swoim krześle ? gratuluję pomyślnych wyników.

- Dzień dobry ? przywitałem się grzecznie, dodatkowo się kłaniając, jak nakazuje kultura.

- Dzień dobry i dziękujemy ? odpowiedział Hiroshi.

- Tak, dziękujemy ? dokończyłem u siebie. Tymczasem ty do Bleur:

- Trzymaj ? po czym dałeś jej skrzynkę z napojem i poszedłeś do dyrektora uścisnąć mu dłoń. Robiąc to, powiedziałeś radośnie:

- Dzień dobry, tak, wiem, byłem najlepszy, prawda? Ja! Najlepszym!

Dyrektor zaś, jak gdyby nigdy nic, olewając cię niemal moczem, kontynuował:

- Wiem, że zasłużyliście na odpoczynek i że nie mam prawa was o nic prosić, ale?

- Nie będzie imprezy?! ? przerwała krzykiem Bleur, po czym z oczu poleciały jej łzy. Hiroshi wówczas odebrał jej skrzynkę z sokiem.

- Będzie potem? - powiedział. ? I tak wszystko zamieniacie w imprezę.

- Dostałem wiadomość od dowództwa ? ciągnął dyrektor. ? Jak wiecie, ostatnio aktywność demonów znacznie wzrosła i wszyscy Strażnicy są w terenie.

Tymczasem zaś dostrzegłeś łzy Bleur i podszedłeś do niej, po czym zacząłeś jej je ocierać i ją pocieszać.

- Yazz, nie będzie imprezy? - powiedziała smutno Bleur do ciebie, niemal załamana.

- Impreza jest zawsze! Hejaho! ? pocieszałeś ją. No, a ja tymczasem słuchałem, co miał do powiedzenia dyrektor.

Yamazaki: Czekaj, czekaj? Skoro powiedziałeś, że słuchałeś tymczasem, co dyrektor mówił, to jak słuchałeś jednocześnie tego, co my mówiliśmy?

Adam: <ironiczny uśmiech> Pewnych rzeczy lepiej nie mówić. No, a skoro dyrektor miał coś do powiedzenia, to trzeba było tego wysłuchać, prawda? No to słuchałem, i:

- Tymczasem zwiad radarowy wykazał nieznaną aktywność energetyczną na obrzeżu Zewnętrznych Pierścieni.

- Na Zewnętrznych? ? zdziwił się Hiroshi. ? Przecież to same tubylcze światy.

- Nie wiemy, co to jest, i nie mamy kogo tam wysłać. Oczywiście nie macie jeszcze przydziału, ale wasza czwórka miała najlepsze wyniki na roku, więc ktoś pomyślał, że może moglibyście to zbadać?

Wtedy wyskoczyłeś:

- Panie dyrektorze, ja! Ja byłem najlepszy! ? Po tym dotarło do ciebie, co mówił jeszcze dyrektor, więc po chwili milczenia odpowiedziałeś: ? Ale muszę się napić? i laski wyrywać?

- Yazz ? chciałem cię już upomnieć, ale ty kontynuowałeś:

- ?i Adama nauczać!

Dzisiaj pewnie zaliczyłbym niezłego doła.

Yamazaki: He, he, he, chciałbym cię takiego zobaczyć. Ta, już to widzę? Ja nauczycielem Adama? Ech, marzenia, marzenia?

Adam: A ja, jako twój uczeń, doprowadzałbym cię do załamania nerwowego. Hm? Jakby się tak dłużej zastanowić, to byłby to świetny układ. <szczerzy zęby>

Yamazaki: <załamka>

Adam: No, ale może wrócę do naszej historii. Ja na to twoje stałem niewzruszony, a dyrektor dodał jeszcze:

- Cóż, zagrożony jest cały jeden świat, zamieszkany przez prymitywne i spokojne istoty.

- I na to poświęcamy IMPREZĘ?! ? zdziwiła się mocno Bleur, robiąc wielkie oczy.

- Uspokójcie się wreszcie! ? odezwał się Hiroshi do ciebie i dziewczyny. ? Poimprezujecie na statku!

- Tak, to chyba dobry powód, by nie iść na imprezę ? dokończył dyrektor. A ja? Jak to zwykle ja wtedy, kiwnąłem głową.

Yamazaki: A ja właśnie sobie przypomniałem, że na słowo ?impreza? całkiem nieźle się wzdrygnąłem i powiedziałem w stylu jakiegoś typowego bad guya:

- Ja tu jeszcze wrócę, dyrektorze?

Adam: Wtedy dyr mruknął:

- Tego się obawiam?

Yamazaki: I jest czego! <szaleńczy śmiech> No OK, OK. No i dokończyłem to swoje, że jeszcze tu wrócę:

- ?z Frugo i Bleur!

- No ba! ? odezwała się moja ukochana wariatka. ? Takich trzech jak nas dwoje to ani jednego!

Adam: No, i wtedy Hiroshi powiedział do Bleur:

- Zdecydowanie. Za wynagrodzenie po misji postawicie największą imprezę, jaką widziała Świątynia.

Yamazaki: Dobra, pozwól, że ja opowiem dalej, bo pewnie słuchałeś, co miał dyr do powiedzenia. A więc moja war? znaczy dziewczyna odpowiedziała Hiroshiemu:

- Z karotką, petardami i facetami?

- Hue, hue! ? zaśmiałem się, po czym zwróciłem do drużyny: - Właśnie, jak tam stoimy z kasą?

- No właśnie ? odparł Hiroshi. ? Przepita na amen.

Adam: A ja w pewnym momencie nie wytrzymałem i starałem się zwykłym ?ćś? uciszyć drużynę.

Yamazaki: Ta, i guzik to dało. No a w tej naszej rozmowie ten nasz ?trzeci samiec? kontynuował:

- Facetów sztuk trzy, reszty brak.

- Z czego się jeden nie nadaje ? zauważyła mądrze nasza dziewczynka.

- Dziękuję za komplement?

- Zawsze do usług.

- Wzajemnie, śliczna, wzajemnie.

A ja w końcu się odezwałem:

- Będziecie się kłócić? Lepiej pić!

Adam: No dobra, to może ja opowiem, co się w MOJEJ rozmowie działo. To dyrektor się nas spytał:

- To co, zgadzacie się?

A ja po próbie uciszenia was odpowiedziałem:

- Nie wiem, może i mamy najwyższe wyniki w Świątyni, ale taka misja?

- To tylko zwiad, Adamie. W razie poważnych kłopotów będziecie mogli się po prostu wynieść?

- Rozumiem. W takim razie ja przyjmuję tę misję. ? Odwróciłem twarz w waszą stronę. ? A wy?

No i w końcu ktoś wreszcie raczył odpowiedzieć. A był to nasz niezastąpiony Hiroshi. Powiedział do dyrektora, wpierw wzdychając:

- Przyjmujemy misję, dyrektorze. Pytam tylko: ile za nią dostaniemy?

- Podwójne zwykłe wynagrodzenie? - odpowiedział dyrektor.

- Chyba nie mam wyboru? - też się zgodziłeś. ? Ale te spragnione laski?

- Jak dostaniemy kasę, to zrobimy imprezę? - odparła Bleur - ?i załatwię ci laski! Dobra, biorę, tylko Frugo na statek raz poproszę.

A ja aż w końcu powiedziałem otwarcie:

- A wam tylko Frugo i impry w głowie?

No co, nie wytrzymałem? A Bleur, dalej rozbawiona, mi odpowiedziała:

- A co! Życie za krótkie, żeby je przespać!

- Dokładnie ? przytaknął Hiroshi. ? Ale po imprezach zawsze śpisz jak zabita.

- Nie mówię, kto hefta rano do kibla ? odparła zgryźliwie dziewczyna. A ja powiedziałem po tym wszystkim, co usłyszałem:

- Co tam, potem się z wami zabawię. W końcu jesteśmy w sumie drużyną, prawda?

A ty już:

- Czas na nas, dyrektorze! Aye!

- Kiedy wyruszamy? ? zapytałem na koniec.

- Kiedy otrzymamy szczegóły i kiedy wyruszamy? ? zapytał Hiroshi.

- Kiedy napijemy się po drodze? ? zapytałeś ty.

Yamazaki: <śmiech> Gdyby tylko jeszcze Bleur się odezwała z tym ?kiedy?, to byłoby git?

Adam: Ale się nie odezwała. Co tam, też mi szkoda. A dyrektor odpowiedział, niekoniecznie na wszystkie pytania:

- Zgłoście się do portalu 12. Tam spotkacie się z Kenji Akane, która wprowadzi was w szczegóły.

Wtedy tak szeroko otworzyłeś oczy?

- Kenji Akane?!

- Rozumiemy ? odpowiedziałem mimo to spokojnie. ? To do widzenia.

Wtedy się ukłoniłem, a potem wychodziłem, by przy wejściu poczekać na was. Zauważyłem, że Hiroshi też się ukłonił, a potem, wychodząc, odpowiedział Bleur:

- To było przez to, że się prawie rozebrałaś na oczach wszystkich?

- Zaraz w jaja dostaniesz i się skończy! ? odparła zgryźliwie dziewczyna.

Yamazaki: Wtedy pomyślałem: ?Kiedy ostatnio widziałem Akane, to była to niezła laska??. Tak, to to akurat pamiętam jeszcze? A wiesz co? Kiedy usłyszałem ?podwójne zwykłe wynagrodzenie?, to też szeroko otworzyłem oczy. Normalnie jakbym był bliźniakiem Bleur? <uśmiecha się> No i niczym jakaś mantra powtarzałem sobie pod nosem: ?podwójne zwykłe wynagrodzenie, podwójne zwykłe wynagrodzenie??.

Adam: Tak, bo to było warte zachodu. Ale do tego, czy w ogóle je dostaliśmy, przejdziemy dużo później. Gdy już wyszliśmy z gabinetu dyrektora, zapytałeś:

- Zaraz, gdzie moje Frugo? Bleur?

- Hiroshi zachrzanił! ? stwierdziła głośno Bleur.

- Ja je niosę? - odpowiedział Hiroshi. ? I nie wydzieraj się tak, śliczna.

- Oddawaj! ? krzyknąłeś. ? To moje, lekka noga, ukradzione Frugo!

- A proszę cię bardzo.

No i tymczasem sobie przypomniałem, że i ja trzymam butelkę napoju w ręce. To i pociągnąłem głębokiego łyka. A Bleur do Hiroshiego:

- Podobno się zheftałeś, jak się prawie rozebrałam, więc mi nie śliczniuj.

- Dobrze, śliczna.

Potem ty odebrałeś skrzynkę od Hiroshiego i dałeś ją Bleur. Powiedziałeś wtedy:

- Trzymaj i pilnuj ich.

A nasz ?trzeci samiec? wziął napój na uspokojenie i wypijał go na dwa razy?

- Może wylosujemy, kto będzie nosić sok? ? zaproponowałem, jak zwykle dlatego, że w końcu nie mogłem wytrzymać.

Yamazaki: Jeśli tak ciągle nie wytrzymujesz, to idź do świątyni dumania.

<chwila ciszy, przerywana co rusz krakaniem wrony przelatującej przez ekran>

Adam: Ha, ha, ha, very funny. W każdym razie ty na moje odpowiedziałeś:

- Bleur jest odpowiedzialna.

- Soczkiii! ? ucieszyła się Bleur, mając błysk w oku, i zaczęła opróżniać skrzynkę. Ta, już widzę tę ?odpowiedzialność?? - I nie zwalaj na mnie, szowinisto jeden.

- Nie, serio, trzeba zrobić losowanie ? dodałem. ? Może ?marynarza??

- Mogę ponieść ? odpowiedział Hiroshi. ? Ale znów się będziecie rzucać.

- Hm? - stwierdziłeś, po czym od razu walnąłeś Bleur w głowę, zapierniczyłeś skrzynkę i zacząłeś uciekać.

- AUUUUUUU! ? zawyła dziewczyna. ? KURNA! JAK CIĘ DOPADNĘ, TO CI JAJA UTNĘ I WTŁOCZĘ PRZEZ MÓZG!

A ja użyłem flash stepa, aby spróbować się przenieść przed ciebie i zabrać napój. Obejrzałeś się wtedy za siebie i powiedziałeś:

- Oł crap? Zjeżdżaj, Adam!!!

Ale choć użyłem dobrej techniki, to jednak nie udało mi się ciebie, psiakrew, dogonić. Podczas tej pełnej bezsensu sceny Hiroshi wrzasnął:

- NA WIELKĄ MOC I WSZYSTKICH BOGÓW TEGO CHOLERNEGO UNIWERSUM PRZE-STAŃ-CIE!!!

- Tak, przestańcie! ? przytaknąłem.

- NA SWOJE WŁASNE JAJA ZAMKNIJ SIĘ, IMPOTENCIE! ? wydarła się Bleur na Hiroshiego.

Yamazaki: ?Portal 12! Flash step!?. Wtedy tak właśnie pomyślałem. I tak zrobiłem, ale?

Adam: A ja po prostu spokojnie, nie zwracając uwagi na kogokolwiek, mając cały świat w poważaniu, ruszyłem w kierunku portalu 12. Wtedy jednak zauważyłem pewną grupkę. Reszta naszej drużyny też, bo się akurat zatrzymałeś. A to się okazali jacyś gapie, którzy najwyraźniej podniecili się tym, jak wszyscy droczymy się ze sobą. I nagle z tej grupki słyszymy krzyk:

- HEJ, TO NASZE FRUGO!!!

- A wy co się gapicie?! ? zapytała Bleur ze złością. ? Zjeżdżać mi tu!

Po tym zapodała najbliższemu solidnego kopa. Z kolei Hiroshi uspokajał się, głośno, głęboko oddychając. Słysząc tamto, powiedział:

- Bleur, kiedyś się doigrasz?

Pomyślałem wtedy: ?Tak to w życiu nie dojdziemy??.

Yamazaki: A ja pomyślałem: ?Oł crap??. Później krzyknąłem:

- Bleur! Łap!!! ? po czym rzuciłem Bleur skrzynkę z Frugo.

Adam: He, he, he, świętości trzeba w końcu bronić? A ja aż krzyknąłem:

- A łapcie se!

Wtedy wyrzuciłem karton, który trzymałem, w dal. <widzi, jak Yamazaki próbuje otworzyć usta> Poczekaj, Yazz, najpierw opowiem, co u mnie się działo. A więc: podczas gdy próbowałem spokojnie przejść obok gapiów i dojść do portalu 12, zobaczyłem, jak Bleur wzięła skrzynkę z Frugo. Do tego Hiroshi złapał ją za rękę i zaczął ciągnąć w stronę portalu, marszcząc brwi, po czym powiedział:

- Idziemy! Nawet nie myśl mi przyłożyć.

- Ja nie myślę, zapomniałeś?! ? żachnęła się Bleur.

- Uspokój się, bo ci strzelę w ten pijany łeb?

Dalej nie słuchałem. A gdy chciałem sobie spokojnie pójść w stronę portalu, z tłumu wyskoczyła na mnie istota, która wyglądała jak jakiś? troll. W jakiejś mitologii ziemskiej był takowy, ale sam nie pamiętam, w której. W każdym razie spojrzałem flegmatycznie na gościa i palnąłem:

- Hm? Słucham.

Oczywiście w razie czego byłem zawsze gotowy do ucieczki. A ten facet? Chyba nie był skory do dyskusji, bo zaczął mnie okładać pięściami. Ja zaś unikałem jego ciosów. Na razie mi się udawało, ale gdyby mnie jednak walnął? Aż ciarki przechodzą mi po plecach? To ja się w końcu wkurzyłem, choć do chęci wgniecenia w ziemię było mi daleko, i użyłem jednej ze swoich technik.

Yamazaki: <zastanawia się> ?Demon szybkości??

Adam: O właśnie. Gdy to zastosowałem, poczułem nagle, że byłem zdolny do takich czynów, o którym co poniektórzy mogliby co najwyżej marzyć. Ale bez zbędnego nadymania się powiem, że po prostu stałem się szybszy, silniejszy i zwinniejszy. Jednakże ta technika miała mimo to wadę, która sprawiała, że musiałem to załatwić w miarę szybko. Po przypływie energii starałem się powalić kolesia na ziemię, jednocześnie nie dając się trafić. No to zadałem mu parę mocnych ciosów, po czym celnie uderzyłem w głowę, tym samym powalając go na ziemię. Posądzam, że wtedy tylko stracił przytomność. I dobrze, taki był mój zamiar. Po tym stwierdziłem:

- No, udało się.

Rozejrzałem się za sytuacją. No i zauważyłem, że ta grupka was też związała walką.

Yamazaki: Ta, żebyś wiedział. Teraz daj mnie opowiedzieć, co U MNIE się działo, OK? To tak: gdy tylko rzuciłem skrzynką z Frugo do Bleur, poczułem jakieś zimno w okolicach stóp. Spoglądam w dół, patrzę, a tutaj jakiś debil mnie do ziemi przymroził?

- Nosz kurde! ? krzyknąłem. ? Co za buc?!

Potem obejrzałem się za siebie, starając się dojrzeć, kto mi to zrobił. I kogo zauważyłem? Jakiegoś chłopaka, który uśmiechał się wrednie, a któremu gwizdnąłem napój! Ech? Mogli sobie kupić nową skrzynkę, zamiast się z nami droczyć?

Adam: Wiesz, my mieliśmy jeszcze trochę soku, o ile dobrze pamiętam. Ty jednak uparłeś się, by dorwać jeszcze więcej.

Yamazaki: Ta, może i racja. Zaraz, przecież wtedy to mieliśmy zwykłą karotkę, a nie Frugo? Ale dobra, kontynuuję może: no i ten chłopak przygotowywał jakiś brzydki lodowy pocisk. To ja uśmiechnąłem się w jego stronę szeroko, po czym krzyknąłem:

- Rzut wiatru!

Nakazałem wtedy wiatrowi przybić jego głowę do muru. Z całej siły. Jednak gość się chyba tego spodziewał, bo wyniósł się poza zasięg techniki.

- Słodko? - powiedziałem. ? Wanna play?

Po tym rozejrzałem się, czy gdzieś w pobliżu jest któryś z moich znajomych. Wówczas usłyszałem krzyk któregoś z tych buców:

- Warto było zabierać nasze Frugo?!

Popatrzyłem w tę stronę. Okazało się, że Bleur była wiatrem przybita do ściany. To ja krzyknąłem:

- TO NIE JA, BLEUR!

Ona jedynie krzyknęła w jego stronę:

- Jasna cholera, to nie ja!

Po tym zajmowałem się już tylko sobą. Sprawdzałem, jak mocny jest lód, który właśnie przytrzymywał moje stopy. No i co się stało? Udało mi się uwolnić lewą nogę! A co się stało potem? Zdrętwiała mi lewa ręka!

Adam: <uśmiecha się szeroko>

Yamazaki: Ta? Pewnie tamten gościu znowu strzelił we mnie tym swoim lodowym pociskiem. No to się wkurzyłem i ułożyłem szybko plan. Starałem się wyczuć odpowiedni moment, w którym strzeli we mnie kolejnym lodowym pociskiem, i gdy to się stanie, użyć rzutu wiatru do odbicia zaklęcia w jego stronę. Tak też zrobiłem. I cóż? Plan się powiódł. Lodowy pocisk trafił w twarz tego buca.

- Hejaho, dziadu! Nie zaczynaj ZE MNĄ i MOJĄ BLEUR! ? krzyknąłem (akcentując wyróżnione słowa). Chwilę później pomyślałem: ?Właśnie, gdzie jest Bleur??.

Adam: No, rozglądając się, zauważyłem właśnie, że ty i Hiroshi skończyliście swoje walki, a Bleur nadal jest przygnieciona do ściany. No i patrzyłem, kto ją atakuje. A wy przystąpiliście do ataku. Hiroshi już przygotowywał łańcuch i rękawice do walki, a ty próbowałeś flash stepem dojść do buca.

Yamazaki: Tak, i chciałem użyć na niego ?Thunderstrike?a?, to jest ?uderzenia pioruna?.

Adam: No dobra, a ja zauważyłem coś. Bleur chyba się zdematerializowała. Wtedy to wiatr, jak widać, przestał na nią tak działać. To i zanim dotarłeś do gościa, ona zaszła go od tyłu, zmaterializowała się i dała kopa w tyłek.

- Słodko, kochanie! ? krzyknąłeś. ? Dajesz go w mordę!

A potem dała mu pięścią w mor? twarz. A ja, widząc całą sytuację, anulowałem ?demona szybkości?. Już stałem się słabszy i z deka zmęczony, ale dalsze trzymanie techniki nie miało większego sensu. Hiroshi się zatrzymał i skomentował:

- Wiedziałem, że tak to się skończy?

Przywołał nóż do ręki. Miał być już większy bałagan, miało być już po tamtym gościu, kiedy nagle?

- CO SIĘ TUTAJ DZIEJE?!

Usłyszeliśmy zewsząd czyjś krzyk. Chyba to profesor się do nas zbliżał? Kiedy przyszedł, to aż oczy mu prawie z orbit wyszły, kiedy zobaczył cały burdel. Hiroshi podszedł do profesora i powiedział do niego:

- Zostaliśmy zaatakowani bez ostrzeżenia. Działaliśmy w samoobronie.

Chwilę potem krzyknąłeś:

- Bawcie się! ? po czym wziąłeś szybko skrzynkę z Frugo, użyłeś flash stepa i uciekałeś w kierunku przeciwnym od profesora. A gdy Bleur usłyszała jego głos, natychmiast przybrała łzawą minę skrzywdzonej dziewczynki i udawała pochlipywanie. Ja zaś po prostu się ukłoniłem i powiedziałem:

- Bardzo przepraszamy, panie profesorze? Zostaliśmy zaatakowani i właśnie działaliśmy w samoobronie.

- A tak, wasza czwórka? - powiedział profesor. ? Czy wy czasem nie wyruszyliście na jakąś misję?

- Mieliśmy, ale oni nas zaatakowali! ? odpowiedziała głośno Bleur, dalej przybierając swoją minę. ? Chcieli mnie zgwałcić publicznie!

- Właśnie zmierzamy po szczegóły ? dodałem.

- Bleur, uspokój się? - powiedział Hiroshi, podchodząc do niej, po czym spytał, jednak martwiąc się lekko: - Mocno dostałaś? ? Odwrócił wtedy głowę w moją stronę. ? Adam, w porządku?

- Tak, w porządku ? odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Hiroshi kiwnął głową, po czym spojrzał ponownie na Bleur.

- Będzie mnie wszystko boleć? - mruknęła do faceta, po czym pokazała język w stronę gości, tak aby profesor nie widział.

Yamazaki: A ja, widząc, że nie ma żadnego zagrożenia, wróciłem do was flash stepem, nadal mając ze sobą skrzynkę pełną napoju.

Adam: A profesor spojrzał na tę grupkę.

- Ci? i tak za picie procentowych napojów na wykładach mają przerąbane na najbliższe pół roku. Najwyraźniej uznali, że dodatkowy miesiąc kary w tę czy we w tę? Zajmę się nimi.

- Oni i tak są nieprzytomni? - skomentował cicho Hiroshi.

- Dobrze, panie profesorze ? powiedziałem. ? Już zaraz idziemy.

Wtedy wziąłeś sobie karton Frugo, aby ukoić złość. Sięgnąłeś także po jeszcze jeden, który podałeś Bleur. I poszliśmy? Uff, zaschło mi trochę w gardle.

Yamazaki: <bierze butelkę do ręki> Frugo?

Adam: Lej.

* * *

Narrator: Adam podstawił szklankę, aby Yamazaki nalał mu do niej napoju. Otwarta butelka przechylona była tak, aby napój lał się tam, gdzie miał trafić. Szklanka tym samym została napełniona niemal do pełna. Adam jednym susem wypił z niej wszystko. Po tym otarł rękawem wargi i kontynuował:

- Ach, już mi lepiej. Teraz już możemy powspominać dalej.

- Adam ? zaczął Yamazaki. ? Nie lepiej by było, gdybyś ty odpoczął, a ja opowiadał dalej, co się stało? Mniej więcej pamiętam, co się wtedy działo. Przypomniałem sobie.

- Nie, pozwól, że ja będę opowiadał dalej. Na pewno jeszcze trochę pociągnę.

- No dobra, skoro tak mówisz?

- To kontynuujemy naszą historię?

Adam: W drodze do portalu 12, gdy minęło niemal pół godziny, zapytałem resztę drużyny:

- Jak się czujecie?

- Znakomicie! ? odpowiedziałeś radośnie. ? Ja tam mogę śmigać cały dzień!

- Źle? - odpowiedział Hiroshi, nadal pewnie mając wspomnienie tamtego spotkania. ? Skur? Chciał mi zdjąć maskę.

Bleur zaś przez całą drogę do portalu sączyła jeden karton Frugo. Mało tego: jeszcze go nie wypiła! To dosyć dziwne dla niej?

Yamazaki: Dziwisz się jej? Czasami co za dużo, to niezdrowo. A Bleur, chcąc nie chcąc, znała umiar. Czasami, ale znała?

Adam: ?Czasami?? W każdym razie na moje pytanie wzdrygnęła się:

- Muszę się umyć?

Wówczas doszliśmy do pomieszczenia, w którym znajdował się portal. Widać było, jak dwa potężne słupy z wyrytymi runami podtrzymują misternie rzeźbiony w dziwne, wężowe kształty łuk. Powietrze wokół portalu drżało, więc łuk zdawał się wić?

Yamazaki: Pamiętam, że wtedy rozglądałem się za jakąś seksowną kobietą pilnującą portalu. Tak, chciałbym taką widzieć non stop? Ech, rozmarzyłem się?

Adam: <uśmiecha się> No, w każdym razie doszliśmy. Wiedziałem, że jeszcze Bleur i Hiroshi ze sobą rozmawiają, ale postanowiłem w to nie ingerować. Jedynie podszedłem ostrożnie do portalu. Ale przy okazji dalej słyszałem rozmowę, gdzie Hiroshi odpowiedział na wzdrygnięcie się Bleur, że musi się umyć:

- No to masz pecha, śliczna. Najwyraźniej nie będzie nam taki przywilej dany przed misją?

- Kurde? - zdenerwowała się trochę nasza dziewczyna. ? Czemu mi mówisz śliczna, jak się zheftałeś, gdy prawie się rozebrałam?

- Żeby cię wkurzyć.

I wtedy usłyszeliśmy poważny głos Akane:

- Witajcie.

- Akane?! ? zdziwiłeś się.

Ja i Hiroshi się tymczasem ukłoniliśmy.

- Dzień dobry ? przywitałem się grzecznie.

- Co piłaś, żeś taka poważna?! ? zapytałeś ją. ? Daj łyka!

- Yazz, ćś! ? próbowałem cię uciszyć. No i zauważyłem tymczasem, że Bleur próbowała sprzedać Hiroshiemu kopa. Ten jednak go zablokował.

- Uspokój się ? powiedział. Bleur mruknęła do niego:

- Impotent ? po czym radośnie obraziła się na cały świat.

Yamazaki: <uśmiecha się> Radośnie się obrazić? Chyba tylko Bleur tak potrafiła?

Adam: Nie wnikam. A Akane zaczęła:

- Portal jeszcze się rozgrzewa? ale nie zostało dużo czasu, a muszę wam powiedzieć o wielu sprawach.

- Słuchamy ? przytaknąłem. Ty jednak z radością powiedziałeś do niej:

- Tyle lat! Soku?

- Zmilcz, cholerny? - odparła nieco zdenerwowana Akane ? bo powiem im, ile naprawdę masz w gaciach centymetrów.

- Kwii?

A ja z ironii uśmiechnąłem się BARDZO szeroko. Tak na marginesie: ile masz w gaciach centymetrów? <uśmiecha się BARDZO szeroko z ironii>

Yamazaki: <kompletna załamka>

Adam: No, a Hiroshi dalej swoje, bo powiedział do Bleur na jej ?impotenta?:

- Ślicznotka.

- Pedofil ? odparła dziewczyna.

- A to skąd?!

- A dla jaj.

- Ty takowych nie masz?

- Ale ty masz. A męskie jaja to przysmak.

- Wy, moi drodzy ? wtrąciła Akane ? też moglibyście się dla odmiany przymknąć. Ech, pracować z dzieciakami?

Wtedy odwróciłeś się w naszą stronę i krzyknąłeś:

- Morda, chamy!

- Akane-sama, słuchamy ? nalegałem.

- Morda, świnio ? odparła tobie Bleur.

- Ćśśś! ? zaliczyłem bardziej stanowczą próbę uciszania was.

- Jeszcze pogadamy ? rzucił Hiroshi na odczepnego.

- Wiesz, że ja też mogę cię przybić do ściany? ? powiedziałeś do Bleur. ? Tylko że z mojego uścisku się nie wywiniesz tak łatwo.

- Z miłą chęcią ? odpowiedziała dziewczyna. ? A chcesz z buta i szlaban na Frugo?

- A chcesz lizać podłogę przez 15 minut?

- Słuchajcie ? ciągnęła Akane. ? Wstąpiliście do Świątyni, żeby bronić całego wszechświata przed zniszczeniem. Może i czas nauki w Świątyni to bardziej zabawa, ale teraz czas stać się nieco poważniejszym.

- Dokładnie tak ? odpowiedział Hiroshi. ? Słuchamy, co to za misja.

Ale Bleur razem z tobą i tak dalej swoje:

- Bo wykluczę cię z imprezy i będziesz panienek szukał na ulicy.

Wtedy Hiroshi uderzył was oboje w łeb, mówiąc:

- Cisza.

- Au! ? zabolało dziewczynę, która po raz drugi obraziła się na cały świat. Ty zaś odpowiedziałeś:

- A niech cię? A niech was? - i się obraziłeś na parę debili, patrząc już na Akane.

Yamazaki: Debili? Wtedy tak mi przyszło do głowy?

Adam: Posądzam, że tak.

Yamazaki: <mimo pewnych zapędów uśmiecha się>

Adam: A potem Hiroshi znowu cię uderzył w głowę, tym razem sylabizując:

- Ci-sza.

Ja zaś powiedziałem do Akane:

- Proszę zignorować Yamazakiego i Bleur, są dosyć? nieokrzesani.

- Jak być może poinformował was dyrektor ? ciągnęła mimo to Akane ? jeden z odległych światów, dokładniej Ashen, wymaga interwencji Strażników.

- Ci dam nieokrzesanego, cholerny lizusie! ? krzyknęła do mnie Bleur

- Dobra, słuchaj, bo to ważne ? odpowiedziałem, nie chcąc podejmować dyskusji. Heh? Krzyknęła do mnie, nie biorąc pod uwagę NIC z tego, żeby się uciszyła. Zresztą? mam być szczery?

Yamazaki: Adam, to było daaawno temu. Wal śmiało.

Adam: Zresztą ty nie lepszy, ponieważ już uaktywniłeś tego swojego ?Thunderstrike?a? i uderzyłeś nim Hiroshiego w brzuch. Facet chyba nieźle to odczuł.

- Nie uderzaj mnie więcej ? powiedziałeś ostrzegawczo. Hiroshi oddychał po tym głęboko. Jak najspokojniej? A Akane już milczała i patrzyła na to wszystko z politowaniem. Bleur z kolei potraktowała Hiroshiego i ciebie kopniakiem. A ja po prostu sobie milczałem i patrzyłem dalej na Akane, czekając, aż będzie kontynuować.

- Bleur, bo powiem im, że twoje piersi to w 60% wkładki! ? powiedziałeś, po czym wydarłeś się na całą salę: ? Powiedzieć im?!

- Chcesz żebym się wkurzyła?? - ostrzegła cię Bleur.

- Bujaj się, robaku?

- Pedał.

I obraziła się po raz trzeci. Kurde, rekord.

Yamazaki: Eee tam? Widziałem większe?

Adam: Tak, ale każdy z Bleur. Kontynuując, Hiroshi zwrócił się do Akane:

- Proszę, mów. Nie ma na nas rady?

A ona, niemal załamana, powiedziała:

- I wy jesteście najlepszymi, jakimi dysponuje Świątynia? Wszyscy jesteśmy zgubieni.

- Proszę kontynuować ? znowu nalegałem. A ty znowu z czymś wyskoczyłeś:

- O, Akane, zawsze chciałem się dowiedzieć, dlaczego mówią na ciebie NPC.

I my wszyscy gleba? Aż z trudem powstrzymywałem się od tego, by cię palnąć łeb.

Yamazaki: <śmiech> Ta, świetne to było? Nie wiem, czy wiesz, ale w przerwie między jedną imprą a drugą, jednym kartonem Frugo a drugim, zagrywałem się namiętnie w RPG-i, czasem nawet MMO!

Adam: <śmiech> Naprawdę?! <opanowuje się> C-co? A, to dobra? No a ty odpowiedziałeś z miną dziecka z tym, co na Ziemi nazywają zespołem Downa:

- No co?

- TO! ? krzyknąłem, po czym faktycznie trzepnąłem cię w łeb.

- Ała! No co, nie ciekawiło was to?!

Ignorując ciebie, odwróciłem się ponownie w stronę Akane i powiedziałem:

- Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać? Proszę w końcu kontynuować.

- Nieregularnie ? kontynuowała Akane ? co kilka dni na Ashenie rejestrujemy impulsy nieznanej energii. To społeczeństwo rolnicze, dość prymitywne, nie spodziewamy się rewolucji przemysłowej przez najbliższe 400 lat.

Po tym przysunąłeś się do mnie i szepnąłeś mi na ucho?

Adam & Yamazaki: ?Pamiętasz czasy, gdy ratowałem ci tyłek? To był ostatni raz? Więcej ci nie pomagam podrywać panienek?. <obaj gleba ze śmiechu>

Yamazaki: A ja ci mimo to tyle razy pomagałem! Niekoniecznie w podrywaniu panienek, ale zawsze!

Adam: Ta, pamiętam to jak dziś! Ale może kontynuujmy tę rozmowę. Ja zaś milczałem, myśląc, że odpowiem ci później. Zaś Hiroshi zapytał:

- Co więc powoduje te skoki?

Akane zaś, jakby puściła to mimo uszu, ciągnęła:

- Ponadto dość często, bo co kilka pokoleń, planeta atakowana jest przez duże siły demonów. Nie wiemy, czy to, co rejestrujemy teraz, to kolejny taki atak, czy coś innego. Potrzebujemy drużyny rozpoznania, która rozejrzy się po okolicy i przygotuje raport.

- To szukajcie dalej ? wtrąciłeś. ? Na nas tu impreza czeka.

- To wiemy ? odpowiedział Hiroshi ? Więcej szczegółów?

- Rozumiemy ? powiedziałem. ? Jest jeszcze coś, o czym powinniśmy wiedzieć?

- Dyrektor mówił, że już się zgodziliście? ? kontynuowała Akane. ? Użyjecie zwykłego zestawu kamuflującego. Bleur dostanie specjalny amulet, który pozwoli jej bez wysiłku zachowywać materialną formę. Dyrektor zaproponował, by misją dowodził Yamazaki, który ma doświadczenie w infiltracji. Ewentualną dyplomacją powinien zająć się Adam. Hiroshi zajmie się utrzymywaniem łączności ze Świątynią.

- Hłe, hłe, hłe? - zaśmiałeś się dziadowsko.

Yamazaki: Ej, ja nie dziad!

Adam: <machnął ręką>

- A ja mam grzać siedzenie i nic nie robić? Cudownie ? mruknęła do siebie Bleur, pewnie nadal obrażona.

- Rozumiem ? odpowiedział Hiroshi.

A ja, gdy usłyszałem, że to ty masz nami dowodzić, pomyślałem: ?No to po nas??. Chociaż okazałeś się nie najgorszym dowódcą.

Yamazaki: No bo w końcu to ja! He, he, he?

Adam: Kontynuując, powiedziałem:

- W porządku.

- Świat jest bardzo niskomagiczny ? ciągnęła Akane ? więc musicie przez cały czas używać ograniczników. Zostaniecie przeniesieni przez portal, bo nie mamy czasu na wysyłanie was okrętem. Macie jeszcze pół godziny na przygotowania, nim będzie gotowy, w tym czasie zbierzcie dodatkowy sprzęt i co tam potrzebujecie. Wszystko jasne?

- Rozumiemy ? odpowiedziałem. ? Wszystko jasne.

- Ryzykowne? ? stwierdził Hiroshi. ? Co, jeśli będziemy potrzebować więcej energii?

- Zwykła procedura ? odpowiedziała Akane ? ale pamiętajcie, staramy się minimalizować szkody.

Yamazaki: A ja pomyślałem wtedy: ?Dodatkowy sprzęt, którego potrzebujemy??.

- Frugo! ? odpowiedziałem sam sobie na głos.

Adam: No, a Hiroshi dodał:

- Nie mam więcej pytań. Ale proszę nie dawać im Frugo?

No a Bleur walnęła go w głowę.

- Zamknij się ? burknęła. A ty podszedłeś do Bleur, wręczyłeś jej butelkę Frugo i poprosiłeś, żeby poszła razem z tobą. Hiroshi zaś jeszcze dopowiedział:

- Podtrzymuję prośbę tym silniej.

Chwilę po tym powiedziałem:

- Dobrze. To ja już pójdę się spakować. Yazz, Hiroshi, Bleur, idziecie?

- Nie, nigdzie nie idziemy, Adamie ? odpowiedziałeś, naśladując złośliwie mój głos. Słowo daję, gdybym był wtedy bardziej nerwowy, to bym ci w łeb jeszcze raz dał. Ale cię lubię, więc jesteś kryty. <uśmiecha się>

Yamazaki: <odwzajemnia uśmiech>

Adam: Hiroshi zaś powiedział:

- Idziemy, Yazz. Pół godziny do misji. Nie mam czasu na kłótnie i picie Frugo.

Odezwała się też nasza Bleur:

- Ja nie idę z tym pedałem. A łapówek nie przyjmuję ? dodała, oddając tobie napój.

Yamazaki: Dziewczynka nam się marnotrawna zrobiła, gdy się obraziła? Ech, kobiety? Ale to się zdarzało tylko czasami, dobre chociaż to.

Adam: Ja tam nie jestem szowinistą, więc nic nie mówię. A ja się wtrąciłem:

- Zgadzam się z Hiroshim.

I pomyślałem sobie wtedy: ?No, wreszcie ktoś, kto nie myśli tylko o Frugo??. No bo to prawda.

Yamazaki: Prawda, nieprawda, ja tam nic nie mówię. Nie musisz tego dodawać.

Adam: W każdym razie ty odpowiedziałeś:

- Trudno. Żegnajcie. Hłe, hłe, hłe!

- Proszę was, choć ten raz ? nalegał Hiroshi. ? Nie uda nam się bez was, Bleur, Yazz?

Z kolei ja ukłoniłem się Akane, mówiąc:

- Do widzenia. ? Odwróciłem się potem w waszą stronę. ? Ale wiecie, że bez was misja będzie guzik warta?

No, ale ty już się odwróciłeś i pobiegłeś szybko w stronę biblioteki. Co tam chciałeś znaleźć ? nie mam pojęcia.

Yamazaki: Adam, ja już o tym opowiem, jak skończysz swój fragment. Kontynuuj.

Adam: Dobra. To kontynuując, Bleur zapytała:

- A co za to dostanę?

- Postawię ci setkę za to, co zarobię na misji ? odpowiedział Hiroshi. ? Ale PO misji.

- Postawię ci 10 kartonów Frugo, Bleur ? wtrąciłem. ? Co ty na to?

?Geez, jeśli kasy mi starczy??, dodałem w myślach. No i, ku uciesze mojej i pewnie Hiroshiego, dziewczyna odpowiedziała:

- Stoi! ? Po chwili dodała. ? Tylko mnie tu nie oszukujcie, bo żadnej nie pokryjecie potem?

- Ale nie pijesz do końca misji ? zastrzegł facet.

- Do końca misji? Ja uschnę bez napoju?

Jednak w końcu do Hiroshiego dotarł mniej więcej sens tego, co powiedziała wcześniej Bleur, i zapytał, chyba zdziwiony:

- Nie? pokryjemy?

- Znaczy się, więcej nie pochędożysz.

- Ja nie chędożę? Jakbyś nie zauważyła, to brzydki jestem.

- I znowu? - stwierdziłem.

- Do tego mordy nie trza ? kontynuowała Bleur. Wtedy ja oznajmiłem tej dwójce:

- Dobra, ja się idę spakować, spotkamy się za pół godziny przy tym portalu. OK?

A ja poczułem się zignorowany? bo Hiroshi mimo to kontynuował dyskusję:

- Dobrze, śliczna. Stoi. Tylko bez Frugo na misji. ANI JEDNEGO.

- Szantażujesz niewinną ? odpowiedziała Bleur, robiąc oczka zbitego pieska. A ja coś poczułem, że chyba zaraz mi żyłka pęknie?

- Oczywiście ? ciągnął Hiroshi. ? Szantaż i zastraszanie to moje metody dyplomatyczne.

No i pękła. Uciekłem wtedy od grupy, drąc się jak idiota. Pomyślałem z wielkim wyrzutem: ?NO ILEŻ MOŻNA, KURNA?!!!?. Dzisiaj się cieszę, że nabrałem odporności psychicznej? Kiedy się zaś upewniłem, że się od nich oddaliłem, zatrzymałem się, przestałem się wydzierać i dalej już poszedłem spokojnym krokiem w stronę swojej kwatery, by się spakować? Yazz?

Yamazaki: <tarza się na podłodze ze śmiechu>

Adam: No już, Yazz, spokój się. Trochę jeszcze mi zostało do opowiedzenia. <uśmiecha się> No, ale fajnie, że ci dałem powody do śmiechu.

Yamazaki: <podnosi się powoli, nadal się trochę śmiejąc, i siada ponownie na fotelu> No już, dobrze, dobrze? Uff, już mi lepiej. OK, to teraz moja kolej. Odpocznij sobie i słuchaj. To ja wpadłem z hukiem do biblioteki i od razu polazłem do bibliotekarki. Zagaiłem do niej:

- Teni! Hejaho! Mam prośbę. Idę na misję i mam nią kierować. Potrzebuję jakiegoś magicznego przedmiotu od ciebie.

- Cóż? może dla odmiany książka? ? odparła.

- Jasne, nie ma to jak dla relaksu poczytać sobie 5000-stronicową książkę?

- No dobra, Yazz, mam tu skonfiskowany tydzień temu nie do końca legalny wykrywacz różnych rzeczy. Można go skonfigurować na śmiertelników, demony, energię? Przyda się?

- Miśka, ja tu potrzebuję studni z Frugo bez dna?

Adam: <robi minę obrażonego dziecka> Burżuj!

Yamazaki: <tłumiony śmiech> A bibliotekarka mi na to:

- Wiesz, że nawet gdybym taką miała, to bym ci nie dała, tylko podmontowała kranik i rzuciła fuchę w bibliotece?

Adam: Dobra kobieta! Oby tak dalej!

Yamazaki: Dobra, bez przesady. Ja zaś odpowiedziałem:

- Ej, a pamiętasz, jak kiedyś miałaś taki bukłak, co to wlewało się trzy puszki i były trzy puszki, a wydawało się, że wlana jest ledwie szklanka?

- Tak, Yazz ? odpowiedziała bibliotekarka ? ale sprawdziłeś, czy da się wlać trzy litry czystego spirytusu? i wybuchł, pamiętasz?

- To masz coś takiego?

- Nie, nowego nie mam?

- Po prostu daj mi jakiś kontakt, muszę coś takiego mieć. Albo coś, co zakamufluje górę Frugo.

- Górę Frugo to świetnie kamuflują twoje usta? ale OK. Masz tu piersiówkę. Napełniasz wodą, a ta po godzinie ma smak soku pomarańczowego. Może być?

- Hm? Hłe, hłe, hłe, dajesz, siostro! A, i daj no ten wykrywacz, może się przydać.

No i mi dała? Wtedy pożegnałem się, wziąłem nowy sprzęt, wyszedłem z biblioteki, no i bęc.

Adam: No, bęc? burżuju. <uśmiecha się> Dobra, to teraz spoważnieję, bo chyba ja zaraz mam opowiadać, prawda? To najpierw powiem, że miałem nadzieję, że się w końcu wy wszyscy uspokoicie i będziecie trochę bardziej poważni. Bo niby mieliśmy przystąpić do naszej pierwszej poważnej misji, a zachowywaliście się żenująco. No, jeszcze trochę z Hiroshim dało się wytrzymać, ale wy dwoje?

Yamazaki: Ta, a ja miałem nadzieję, że się w końcu wyluzujesz i ogólnie zrobisz tak, jak było w tamtej piosence. To była chyba ta pod tytułem ?Relax, take it easy?, ale mogę się mylić. Po prostu nie obraź się? tak jak ja to skrycie robię? ale byłeś trochę zbyt sztywny. Miałeś trochę szacunku do dorosłych i to się chwali. Ale nie dość, że zachowywałeś się jak sztywniak, to jeszcze lizałeś tamtym cztery litery?

Adam: Tak, masz rację, trochę zbyt sztywno się zachowywałem. No, ale dzisiaj to już nie ma znaczenia. To może najpierw ty opowiedz, co robiłeś po wyjściu z biblioteki.

Yamazaki: To tak: popędziłem uradowany z nowo zdobytym sprzętem do swojego pokoju, w którym po prostu szybko się spakowałem i wyszedłem pod portal. I wsio.

Adam: To ja teraz rozwinę, co JA robiłem. Kiedy już dotarłem do pokoju, pakowałem się spokojnie. Dobierałem sobie te rzeczy, które, miałem nadzieję, mi się przydadzą. Mój wzrok przykuła butelka coli leżąca na moim łóżku. No to się szeroko uśmiechnąłem, wziąłem ją i spakowałem do środka. Po tym poszedłem pod portal.

Yamazaki: <robi minę obrażonego dziecka> Burżuj!

Adam: Ej, ty nie lepszy. W końcu miałeś ze sobą tamtą piersiówkę, a? <z ironii robi mu się ogromny banan na twarzy>

Yamazaki: Tak, ale i tak jest z ciebie burżuj!

Adam: Dobra, droczyć się nie będę. W końcu wszyscy dotarliśmy pod portal. Na miejscu zauważyliśmy, że w jego pobliżu kręci się kilku techników. I tak Akane pokrzykiwała na nich nerwowo? Filary lekko drżały od nagromadzonej energii.

Yamazaki: No, ale nie zapominaj, że przyszedłem tam pierwszy. No to se usiadłem na torbie i czekałem na was. Przy okazji sprawdziłem, czy mam wszystkie potrzebne rzeczy. No i akurat niczego nie zapomniałem. Wtedy jednak coś mi się przypomniało? ?O kutwa! Piersiówka!?. Po tym szybko polazłem do toalety, by do niej nalać wody. Potem wróciłem na miejsce z piersiówką ukrytą w płaszczu. Patrzę, a tam już was widzę?

Adam: No, czyli niby jesteś pierwszy, ale wszyscy myśleli, że ostatni. W każdym razie zauważyłem, że Hiroshi miał na sobie jakieś kolczyki. Ale nie miałem czasu ich obejrzeć, gdyż Akane podeszła do nas wszystkich.

- Portal jest mocno niestabilny, przejście może nie być zbyt przyjemne ? powiedziała.

- Rozumiemy? - odpowiedziałem. ? Ale co może się nam stać?

- Jeżeli mamy pełne napoju żołądki, to zwrócimy ich zawartość? ? zapytałeś.

- Super? - stwierdziła Bleur. ? Miło wiedzieć? Teraz to mam nerwa.

- Poradzimy sobie ? zwrócił się do dziewczyny Hiroshi. ? A jak ktoś będzie miał ochotę na pawia, to proszę bardzo, ale nie w stronę innych, dobrze?

- Specjalnie będę zwracać na ciebie, Hiroshi?

Akane przerwała tę dyskusję, podając nam zdjęcia i mówiąc:

- Tak wyglądają Asheni.

No i spojrzałem na zdjęcie, które ja dostałem? Na moim widniała jakaś niewysoka istota o brązowej skórze, czarnych oczach bez tęczówek i górnych kończynach zakończonych dziwnymi chwytakami.

- Więc tak wyglądają Asheni? ? stwierdziłem. ? Dobrze wiedzieć? A pawia się nie puści ? dokończyłem, uśmiechając się. Akane zaś zapytała:

- Bleur, potrafisz się upodobnić?

Yamazaki: - Ona potrafi baaardzo wiele? - Przywołałem sobie wtedy w pamięci lunatykującą Bleur tańczącą roznegliżowanie po stole.

Adam: O tak, potrafiła baaardzo wiele? I za to ją lubiłem. <uśmiecha się> A Hiroshi odpowiedział na to:

- Była prawie naga?

Uśmiechnął się, najwyraźniej na myśl o tamtym zdarzeniu.

- Zamknijcie się, napaleńcy? ? burknęła Bleur, po czym odpowiedziała Akane: - Aha, chyba tak.

Kobieta kontynuowała:

- Wioski są oddalone od siebie, możecie podać się za wędrownych handlarzy albo po prostu poszukiwaczy przygód czy coś? Liczę tu na inwencję Yamazakiego.

- Yazzne ? przytaknąłeś tą jakże niesamowitą grą słów.

Yamazaki: <pokazuje kciuk do góry, ukazując niekoniecznie białe, lśniące zęby>

Adam: AAAAAA!!! <nerwowe oddychanie> Nie rób tak więcej, błagam cię!

Yamazaki: <śmiech>

Adam: Dobra, żartowałem. Kontynuując, reszta się wypowiedziała, ale najpierw Hiroshi westchnął:

- Świetnie?

- Genialnie ? przytaknęła Bleur.

- Chodźmy już.

A ja się nie odzywałem, tylko pomyślałem: ?Mam nadzieję, że nie będzie tak źle, inaczej faktycznie jesteśmy zgubieni??. A portal nagle wydał wyjący odgłos, sypnął iskrami i jakby zapadł się do środka. Po chwili we wnętrzu uformował się jasny, spiralny tunel. Zadecydowałeś wtedy:

- Bleur pierwsza. Jeśli będzie krzyczeć, to ja nie wchodzę.

- O nie, ty wchodzisz pierwszy, Yazz? - zasugerowała Bleur.

- Ha, ha. A jak umrę, to wy zginiecie z głodu i bez zmysłu taktycznego. Czy coś tam.

- Wiesz, będzie o jednego debila mniej.

- Ja idę pierwszy? - powiedział Hiroshi. ? Utoruję wam wyjście, jakby coś się działo?

- Zgadzam się z Hiroshim, żebyśmy poszli ? przytaknąłem. Facet zaś podszedł do portalu i zapytał Akane:

- Jest gotowy?

- Może pogramy w tego marynarza, by wylosować, kto pierwszy, co? ? zaproponowałem, bo coś się obawiałem, że znowu ty i Bleur się pokłócicie.

Yamazaki: My?! Ależ skąd! Kto ci takich bzdur naopowiadał?!

Adam: Hm? Samo życie? Ale kontynuując, dodałem:

- Równie dobrze mógłbym to być ja.

Akane zaś odpowiedziała Hiroshiemu, który oczekiwał odpowiedzi:

- W razie kłopotów będziemy gotowi otworzyć wam przejście w ciągu 15 minut. Nie dajcie się zabić na pierwszej poważnej misji. No i powodzenia?

- O właśnie! ? znowu z czymś wyskoczyłem. ? Skoro nie możecie dojść do porozumienia, to ja idę pierwszy.

Ty zaś, mimo to, podszedłeś do Bleur, musnąłeś ustami, złapałeś ją i wrzuciłeś do portalu. Jeszcze przed tym dziewczyna powiedziała:

- Zabiję?

A że Hiroshi utorował wejście do portalu, to Bleur wpadła na niego i obaj polecieli. Powiedziałeś wtedy głośno:

- Score!

A potem zwróciłeś się w stronę Akane:

- Pa, Akane, skarbie! ? po czym musnąłeś ustami.

- OK, to ja idę następny ? zaproponowałem, po czym już chciałem wejść przez portal. Przed nim wpierw krzyknąłem:

- Hiroshi, dobrze ci jest?!

Yamazaki: <mocny śmiech>

Adam: Dobra, nie pij tyle. Wtedy jednak usłyszałem, jak Akane kopnęła cię w tyłek i poleciałeś do portalu. Ja jednak stałem na twojej drodze?

- O kur? - To powiedziałem, zanim wpadłem do środka. No i w końcu mnie wepchnąłeś? Zobaczyłem, że wszyscy znaleźliśmy się wewnątrz. Ja często przechodziłem przez portal, to pamiętam, jakie to było uczucie? Jakby coś mnie próbowało rozerwać na kawałki? Dosyć paskudnie się wtedy czułem.

Yamazaki: Chłopie, a ja miałem inaczej? Jeszcze pamiętam, że czułem, jak mi mózg wariuje tak, że nie mogłem tego znieść?

- HIHI!!! ? darłem się wtedy jak idiota. Choć, z drugiej strony, było mi nawet dosyć błogo?

Adam: Pozwól, że nie spytam, jak ci było dokładnie.

Yamazaki: Pozwalam.

Adam: Ja w każdym razie starałem się skoncentrować, by utrzymać jasność umysłu. Chciałem za wszelką cenę wyjść z tego jakoś. A potem wszystko się skończyło. Leżeliśmy już na dziwnej, fioletowej trawie, oddychając głęboko. Znajdowaliśmy się obok siebie.

Yamazaki: Ja na Bleur! Ja na Bleur!

Adam: - Możesz zejść, Bleur? ? zapytał Hiroshi.

Yamazaki: <robi smutną minę>

Adam: Nie martw się, kiedyś i ty miałeś okazję. Nie wiem kiedy, ale miałeś. Kontynuując, gdy się zorientowałem, gdzie właściwie się znajduję, starałem się wstać. Podczas tego usłyszałem, co Bleur mówiła do Hiroshiego:

- Nie, nie mogę. Wygodny jesteś, wiesz?

- Nie wstawajcie, głąby ? odezwałeś się. ? Ja wami dowodzę, to wam mówię, kiedy możecie wstać!

Ja mimo to wstałem. Tak na złość.

- Och? - stwierdziłem. ? Koszmar się skończył? Chyba?

Potem rozglądałem się pobieżnie po świecie. Mimo to miałem z tym pewne trudności, ponieważ słońce, choć dużo mniejsze niż w przypadku Świątyni, było dużo jaśniejsze. Prawie wręcz oślepiało. Ale i tak lepiej było posłuchać dalszej rozmowy, bo Hiroshi odpowiedział Bleur:

- Nie wiem? Trzymasz się? Ja jakoś tak? dziwnie się czuję?

- Uhm, jeszcze nie heftam ? odparła dziewczyna. Zauważyłem wtedy, że i ty wstałeś. Zaczęliśmy się obaj rozglądać po świecie?

- Powstrzymaj się ? kontynuował Hiroshi. ? Nie chcę mieć poplamionych nogawek na starcie?

Yamazaki: No i mnie zaskoczyło to, że na tym świecie były jakiekolwiek stałe. Jest trawa, są drzewa z oddali, choć bardziej przypominają jakieś takie wielkie grzyby?

Adam: - Kurna, staram się! ? odpowiedziała Bleur.

A zza wzgórz unosiła się smużka jakiegoś dymu. Mogło to znaczyć tylko jedno: tam gdzieś daleko leżała osada.

- Yazz, jakieś pomysły, co robić? ? spytałem się ciebie. Tymczasem Hiroshi wyszedł spod Bleur, klękając przy niej.

- Oddychaj głęboko. Ustami ? powiedział, po czym odwrócił twarz w naszą stronę. ? Hej, wy tam! Wszystko w porządku?

- Jest dobrze? Chyba? - odpowiedziałem. Bleur zaś oddychała głęboko. A Hiroshi coś usłyszał ze swojego kolczyka, który najwyraźniej miał służyć jako komunikator. Nie mogłem jednak dosłyszeć, co tam mówili. Facet mimo to powiedział do kolczyka:

- Odbieram, głośno i wyraźnie. Czekamy na instrukcje. Odbiór.

I dalej coś szumiało przez komunikator, ale nie mogłem dosłyszeć. Za to ty się zastanawiałeś.

Yamazaki: Pomyślałem wtedy, spoglądając na towarzyszy: ?Ciężko z nimi będzie?.

Adam: W sumie racja? Ale kontynuujmy, co się działo. Bleur było niedobrze, to wiadomo. Ale że nagle poczuła się chyba tak niedobrze, że w jednym momencie zdematerializowała się i puściła z ust strumień energii, który osmalił maskę Hiroshiego, to już coś bardzo poważnego. To był chyba jej paw.

- O? ojej? - jęknęła Bleur.

- Bleur? Co ci jest? ? zapytałeś.

- C? co się dzieje?! ? wyrwało mi się.

- Niedobrze? mi? - powiedziała dziewczyna.

- Świetnie? - stwierdził Hiroshi, czyszcząc maskę rękawem, po czym zapytał podirytowany: - Już lepiej?

- Bleur, uspokój się? - zacząłem swoje do Bleur. ? Nie bój się? Przestań wypluwać to? to coś?

Yamazaki: Jeszcze chwilę wcześniej pomyślałem: ?Ach? Niskomagiczny świat? Niedobrze??. Zapomniałem o tym wspomnieć.

Adam: OK, dzięki. Zaś po tym, co powiedziałeś, wyjąłeś bukłak z wodą i podałeś go Bleur.

- Masz, napij się.

- To chyba nic nie da? - stwierdził Hiroshi. ? Musi wyrzygać resztę?

- Racja ? przytaknąłeś, po czym zabrałeś bukłak. Tymczasem znów jakiś głos dobiegał z kolczyka Hiroshiego. Facet odpowiedział na to:

- Mamy drobny problem, ale powinniśmy sobie z nim poradzić. Proszę powtórzyć. Odbiór.

Szum?

- Jako że przeszedłem kurs medyczny w Świątyni ? oznajmiłeś ? muszę jej pomóc.

- Przyjąłem ? odpowiedział Hiroshi przez kolczyk. ? Zalecenia?

I znowu szum. Tymczasem ty podszedłeś do Bleur, złapałeś ją za brzuch, podniosłeś i naciskałeś gwałtownie. Ja zaś starałem się ją uspokoić.

- Przyj, Bleur, przyj! ? krzyknąłeś.

Yamazaki: <śmiech>

Adam: Bleur cicho mówiła przy tym:

- Ratunku?

- Rozumiem. Bez odbioru ? odpowiedział Hiroshi na szumy w kolczyku, po czym podszedł do Yazza i próbował go odepchnąć. Po części zakończyło się to fiaskiem, bo nie do końca się dawałeś. Ale Bleur i tak poczuła się jakoś dużo silniejsza, jak zobaczyłem?

- Uspokójcie się, do cholery! ? ryknął Hiroshi. ? Mamy misję!

- Co tam mówisz? Mocniej?! ? krzyknąłeś w odpowiedzi, po czym wykonywałeś czynność jeszcze raz. Facet znowu cię odepchnął.

Yamazaki: To nie fair. Ja tu chcę pomóc członkowi grupy, a mi tutaj nie pozwalają?

Adam: No cóż, zdarza się.

Yamazaki: Ta, to kwestia głównie tego, JAK się chce do czegoś zabrać? Tja, znam to na pamięć. Kontynuuj.

Adam: Powiedziałeś do Hiroshiego:

- Hiroshi, jak się nie znasz, to mnie nie dotykaj. Mam ci pokazać dyplom?

- Mam ci pokazać pięść? ? spytał zgryźliwie facet. No i przez tamto Bleur chciała cię kopnąć w czułe miejsce.

Yamazaki: Ała?

Adam: Chciała, ale tego nie zrobiła. Spudłowała.

Yamazaki: Uff?

Adam: Albo nie, jednak trafiła. Tylko że nie za mocno.

Yamazaki: Ała?

Adam: W końcu zapytałem was nieco wkurzony:

- Czy możecie się us-po-ko-ić?

- Dobra, będziecie chcieli pomocy? - zacząłeś, ale nie dokończyłeś. ? Zapamiętam to sobie?

- Yazz, jesteś liderem, zrób coś, do jasnej cholery! ? powiedziałem do ciebie z nerwów.

- STARAM SIĘ! ? wrzasnąłeś na mnie. Trochę to mną wstrząsnęło, przyznaję. Potem dodałeś jakby obrażony:

- Jak chciałem pomóc, to mnie kopła, drugi mnie maca. Bujać się!

- Yazz? - chciałem z czymś wyskoczyć. Ty jednak usiadłeś po turecku, złożyłeś ręce i zacząłeś? myśleć.

Yamazaki: He, he, he, nie martw się, to uczucie przeszywa kiedyś każdego. No, a wiesz, co ja wtedy pomyślałem? ?Banda idiotów. Niech chociaż myślą, że ja próbuję myśleć. To da mi trochę czasu??.

Adam: A wiesz, co JA wtedy pomyślałem? ?Mam nadzieję, że Yazz coś wymyśli??.

Yamazaki: <uśmiecha się> A widzisz?! Wiedziałem!

Adam: <uśmiecha się> To ci się udało, muszę przyznać. Po tym jednak powiedziałem do ciebie:

- Albo nie, już nic.

A Hiroshi zwrócił się do nas:

- Baza daje nam wolną rękę. Mówią, że może minąć trochę czasu, zanim nadejdzie kolejny skok energii.

- Rozumiem ? odpowiedziałem.

- To może potrwać dni? - Odwrócił się w stronę Bleur. ? Bleur, w porządku już?

Dziewczyna oddychała wówczas, najwidoczniej starając się uspokoić.

- U? uhm.

- Rekomenduję pójść poszukać miejsca do noclegu ? ciągnął Hiroshi. ? Sądzę jednak, że na razie lepiej trzymać się z dala od tubylców?

Yamazaki: A ja się tymczasem macałem po kieszeniach i po chwili wyciągnąłem niewielką butelkę z karotką, którą sobie ku przestrodze wziąłem ze sobą. Otworzyłem ją i wypiłem całą jednym susem.

Adam: <szczerzy zęby> Yazz, nie małpuj mnie!

Yamazaki: No co, drobny soczek nie zaszkodzi?

Adam: Stanowczo powiedziałem wtedy do ciebie:

- Yazz, czekaj!

Następnie siarczyście beknąłeś i wstałeś.

- Tak?

- Skądżeś wziął tę karotkę?

- A więc, LIDERZE? ? zapytał zgryźliwie Hiroshi.

- Nie, albo dobra, słucham.

- Ha, wsadziłem ją sobie przed misją! ? odpowiedziałeś z bardzo lekką nutką triumfu w głosie.

- Aha ? przytaknąłem jakże inteligentnie.

Yamazaki: <uśmiecha się szeroko> Przytaknięcie adekwatne do IQ!

Adam: <odwzajemnia uśmiech> W każdym razie ty dodałeś:

- I teraz miałem. Dobra, plan jest taki: idziemy infiltrować osadę.

Kiwnąłem głową.

- Brawo, liderze? - pogratulowała ironicznie Bleur.

- Bleur będzie nam prawdopodobnie kulą u nogi, ale cóż, damy radę.

Dziewczyna się załamała po tym, co powiedziałeś.

- Co masz na myśli? ? zapytał Hiroshi. ? Nie chcesz chyba okazywać agresji?

- Jak jej organizm ma zamiar tak szaleć, to ja dziękuję. Podzielimy się na drużyny?

- Jesteśmy tu w misji POKOJOWEJ.

Yamazaki: ?Jesteśmy tu w misji pokojowej?, powiedział koleś, który ma przy sobie tak z 30 kilo żelastwa do zabijania?

Adam: <śmiech> Wówczas ty odpowiedziałeś, udając zdziwienie:

- Niemożliwe, Hiroshi! Nie wiedziałem, a więc zmieniamy plan. Podzielimy się na drużyny. Potrzebujemy dwóch komunikatorów?

- To się nazywa profesjonalizm? - powiedziała ironicznie Bleur. Hiroshi zaś westchnął, mówiąc później:

- Najpierw tłumacz, potem storpeduję twoje pomysły?

- Hiroshi idzie z Bleur, Adam idzie ze mną ? rzuciłeś. Ja zaś przytaknąłem:

- Dobrze.

- Hir, daj mi jeden komunikator. Będziemy się komunikować.

- To cały misterny plan? ? zapytał Hiroshi.

- Tak, na razie idziemy po prostu wybadać. Coś ci się nie podoba?

- Mi się nie podoba ? odpowiedziała Bleur. ? Że miałeś sok.

Tymczasem Hiroshi zdjął jeden ze swoich kolczyków i dał go tobie.

- Pamiętaj o umowie, Bleur? ? zwrócił się do dziewczyny.

- Pamiętam, pamiętam? - odpowiedziała lekko zawiedziona.

- Dobra, chodźmy ? powiedziałeś, po czym wpiąłeś sobie kolczyk. Ja zaś byłem za tobą.

- I co mamy zrobić? ? zapytał Hiroshi. ? Kraść, grabić, palić i gwałcić?

- Hiroshi? - upomniała go ?między wierszami? Bleur.

- Najchętniej zostawiłbym cię tutaj, ale nie wolno mi ? odpowiedziałeś ?trzeciemu samcowi?. Ten westchnął, po czym powiedział:

- Chodźmy, Bleur?

- Z dala od tych świrów? - dokończyła dziewczyna. A wiesz co? Dzisiaj pewnie zaproponowałbym, byśmy znaleźli jakieś spokojnie miejsce, gdzie Bleur mogłaby odpocząć.

Yamazaki: A co? Ona była zmęczona?

Adam: Ona rzygała? i to przed chwilą? Przypomnij sobie, jakie to uczucie, deklu. <cichy śmiech>

Yamazaki: <odwzajemnia śmiech> No racja, racja, zapomniałem. I proszę cię ? weź mi o tym nie wspominaj. Sam sobie przypomniałem, jak na jednej imprezie z Bleur omal się nie porzygałem?

Adam: Od czego? <Yazzowi otwierają się usta> Nie, nie mów! Nie chcę wiedzieć! W każdym razie nagle powiedziałeś:

- Zmiana planów. Adam, opiekuj się Bleur, ja z Hiroshim pójdziemy.

Yazz, przecież poprzednie ustawienie było dobre. Hiroshi ochroniłby Bleur w razie czego, a ja w wiosce bym negocjował, gdyby zaszła taka potrzeba.

Yamazaki: Wiem, wiem? Dzisiaj też przyjąłbym poprzednie ustawienie.

Adam: Mimo to powiedziałeś do nas o Bleur:

- Widzę, że ona jest jakaś niewyraźna. Ma ktoś Rutinoscorbin?

Yamazaki: <uśmiecha się>

Adam: - Yazz? - chciała cię upomnieć Bleur.

- Dobrze ? odpowiedziałem na tamto ustawienie. No cóż, grzeczny byłem, to i nie oponowałem rozkazom dowódcy, bo i po co? Szkoda tylko, że lekko późno się odezwałem, ale cóż zrobić? No i zapytałem: - Yazz, dasz mi komunikator?

- Mam wrażenie, że mnie powieszą za niesubordynację? - powiedział Hiroshi, który już najwyraźniej nie mógł wytrzymać. ? Ale dopiero PO TYM, jak komuś przywalę?

- Poczekajcie, bo aż sam się pogubiłem ? wypaliłeś. ? Ktoś musi zostać z Bleur, bo ona wygląda, jakby ją dorwało stado dzikich Entmanów.

Yamazaki: <mocny śmiech>

Adam: <uśmiecha się> Entmanów?

Yamazaki: Ach, stare czasy były genialne? Pamiętasz, jak mówiłem, że także zagrywałem się w RPG-i? Bo Entman to taki noob był. Grał chyba we wszystkie MMORPG-i, w jakie ja grałem. I tam non stop go ownowali, głównie ja. Ach, po prostu się tego nie zapomina?

Adam: <uśmiecha się> Dobra, nie wnikam. W każdym razie trochę już zdenerwowana Bleur odpowiedziała:

- Zamknij się, Yazz?

- Zostaję ? zadeklarował się Hiroshi. ? Ty idziesz. Jesteś liderem.

- Słusznie ? odpowiedziałeś ? masz na sobie tyle żelastwa, że jakby ci coś odbiło?

- Dokładnie. Wymordowałbym całą wioskę.

- W porządku, to ja pójdę z Yazzem ? powiedziałem.

- Powodzenia ? dokończył Hiroshi, tym razem już naprawdę szczerze, co było słychać w jego głosie.

- Raportuj co pięć minut jej stan ? dodałeś facetowi. ? Dzięki. Idziemy, Adam.

- Dobra ? przytaknąłem, po czym poszedłem za tobą.

- Adam, nie zabij się ? życzyła mi Bleur.

- Dzięki, Bleur ? odpowiedziałeś za mnie.

- Ja pamiętam o tym napoju? - dodała.

- Nie martw się ? odparłem jej, uśmiechając się. No i żwawo poszliśmy obaj w stronę wioski.

Ruszyliśmy akurat w stronę wzgórza. Na szczycie dostrzegliśmy ścieżkę, która najwyraźniej prowadzi do wioski. Upewniłem się wtedy, czy mamy na sobie te pierścienie, które nas zmieniają. Na szczęście tak.

- To jak? Idziemy, nie idziemy? ? zapytałem się ciebie.

- Idziemy. Po drodze opowiem ci, jak masz się zachowywać.

- OK.

No i ruszyliśmy dalej. Ty zaś zacząłeś:

- Więc po pierwsze: w tłumie nie zatrzymuj się. Po drugie: trzymaj się blisko mnie?

Ja zaś jedynie kiwnąłem głową. Nasz spacer trwał pół godziny. Wtedy już weszliśmy między pola, z oddali zauważyliśmy też samą wioskę.

- W porządku ? powiedziałem. ? Chyba czas się już przemienić?

- Taa? - przytaknąłeś bez entuzjazmu.

Jak zauważyliśmy, zbliżając się do niej, wioska była nieduża. Przed domami kręciły się dzieci, a mężczyźni pracowali na mijanych przez nas polach. W miarę jak się zbliżaliśmy, wywoływaliśmy drobne zamieszanie.

- Hm? Pierścienie nie działają? ? zapytałeś. Ale po reakcjach tubylców chyba nietrudno się było w końcu domyślić, że jednak zobaczyli nas jako przedstawicieli swojej rasy, a to dzięki magicznej iluzji. I nie, to nie była ironia wobec ciebie.

Yamazaki: I chwała ci za to? Choć mogłeś jakąś zarzucić? <uśmiecha się>

Adam: Odgryzę się potem, nie bój nic. I choć tubylcy zareagowali lepiej, niż można by było przypuszczać w normalnym przypadku, to chyba jednak nie są przyzwyczajeni to wizyt obcych. Ja zaś stwierdziłem w myślach: ?A jednak działa??. Oczywiście szedłem dalej za tobą, nie oddalając się. W końcu, mniej więcej przy wejściu do wioski, naprzeciw nas wyszedł jakiś starszy mężczyzna, chyba przywódca społeczeństwa.

Yamazaki: ?Cudownie??, pomyślałem.

Adam: No, ale szczęśliwie się złożyło, że mieliśmy przy sobie urządzenie do tłumaczenia, przez co rozumieliśmy język tej rasy i brzmieliśmy tak, jakbyśmy sami się nim posługiwali. No cóż, mieliśmy ułatwienie. Sam wódz zaś milczał i się nam przyglądał. Przynajmniej do chwili, gdy nie zacząłem, kłaniając się:

- Witamy.

Szepnąłeś mi wtedy na ucho:

- Zamilcz!

- Witajcie, wędrowcy ? zaczął przywódca. ? Skąd pochodzicie?

- Z wielkiej wioski ? odpowiedziałeś. ? Przynosimy podarek.

Po tym podałeś wodzowi karton z Frugo. Inteligentny jak cholera pomysł, przyznaję?

Yamazaki: Ej, a na poczekaniu wymyśliłbyś coś lepszego?

Adam: Mówię to z perspektywy czasu. Przecież wtedy zrobiłbym prawdopodobnie właśnie coś w tym rodzaju.

Yamazaki: No widzisz.

Adam: W każdym razie wódz przyjął prezent. Otworzył karton, pociągnął łyka i się uśmiechnął. Ku naszemu zdziwieniu rzekł z uznaniem:

- Woda smakowa.

- Najlepsza, z mojej prywatnej kolekcji, dla najlepszego wodza? - zagajałeś go.

- Tak, tak, co was tu sprowadza?

- Ja wraz z moim towarzyszem jesteśmy w podróży. Mieliśmy plan tu się zatrzymać na chwilę i odpocząć.

- Z radością was ugościmy. Jestem Torgan, zarządca tej wioski.

- Cudownie! Jestem Yamazaki, a to Adam. Nie sprawimy wam kłopotów.

I wtedy pomyślałem o jednym? Co ci przyszło do głowy, żeby podać nasze prawdziwe imiona?

Yamazaki: Spontaniczność, chłopie, spontaniczność. No, ale teraz ty posłuchaj mnie. <uśmiecha się> Wiesz co z komunikatora słyszałem wtedy?

- Cudownie? Miły miodowy miesiąc, naprawdę? - powiedziała zgryźliwie Bleur.

- Bardzo miły? Obejmij mnie ? odparł cicho Hiroshi. ? Albo już nie. Poszli.

- A już myślałam, że zgłupiałeś?

- Prawie?

Wtedy nie wytrzymałem i powiedziałem cicho przez komunikator:

- Hiroshi, nie napalaj się tam?

- A ty się zajmij swoimi sprawami? - odpowiedział, po czym chyba wyłączył komunikator. A szkoda, bo scena chyba warta najwyższej nagrody była. <śmiech>

Adam: <uśmiecha się> W każdym razie Torgan znów się odezwał:

- Zbliża się wieczór. Jeśli chcecie odpocząć, możecie się przespać w jednej ze stodół. Za piękny podarek poproszę jedną z moich córek, aby przyniosła wam strawę.

- Wodzu Torgan, jak tam sprawy w waszej wiosce? ? spytałeś się, zmieniając temat. ? Ostatnio cały świat nękają problemy?

Wódz przyglądał się nam przez chwilę badawczo, po czym odpowiedział:

- Na razie było spokojnie. Nic nie zapowiada kolejnej wojny bogów.

- Ciekawy jestem, na jak długo. Nasza wioska poniosła ogromne straty.

- A więc zostaliście zaatakowani przez dzieci nocy. Współczujemy? Czy widzieliście łowców?

- Nasz wódz został ranny. Ale, o dziwo, nie porwali go. Nie widzieliśmy łowców. Gdy zaatakowali, wszyscy spaliśmy.

- Rozumiem. Powinniście odpocząć. Porozmawiamy później.

- Oczywiście ? zakończyłeś, po czym ukłoniłeś się wodzowi. Gestem nakazałeś mi zrobić to samo. No to co miałem innego do roboty? Też się ukłoniłem. Po tym udałeś się do stodoły. Ja na odchodne powiedziałem do wodza:

- Dziękujemy za gościnę ? po czym ruszyłem dalej za tobą. Po pewnym czasie dotarliśmy na miejsce. Do nie do końca przytulnej, ale do wytrzymania stodoły. Wtedy powiedziałeś do mnie:

- Posłuchaj, nigdy nie mów niczego bez mojej zgody. Nie znaliśmy ich przyzwyczajeń, nie miałem nawet pojęcia, jak zareagują na napój. Cieszmy się, że nas nie pozabijali.

- Dobrze? - odpowiedziałem, jakbym trochę się wstydził swojego zachowania. ? Będę na przyszłość pamiętał?

- W nocy powinniśmy się trochę przyjrzeć wiosce ? dokończyłeś. Ja zaś kiwnąłem głową w odpowiedzi. ? Mam nadzieję, że nie będzie księżyca na niebie?

- Też mam taką nadzieję?

- Teraz postaraj się zasnąć. Śpij z jednym okiem otwartym.

No i właśnie tak chciałem zrobić.

Kiedy starałem się zasnąć, lekki ból głowy nie dawał mi spokoju. Myślałem, że to chyba przez podróż? Jednak dopiero teraz ? w sensie wtedy ? zdałem sobie sprawę z tego, że to co innego. Wiesz, że byłem w drużynie najwrażliwszy na moce? Cóż, dało się to oczywiście wykorzystać jako zaletę? Wydawało mi się wtedy bowiem, że gdzieś w pobliżu znajduje się jakaś demoniczna istota. Szepnąłem do ciebie:

- Mam jakieś dziwne przeczucia? Jakby gdzieś niedaleko był jakiś demon?

Zerwałeś się nagle.

- Demon? ? zdziwiłeś się, ale nagle się uspokoiłeś. ? Ach, tak!

Yamazaki: Po tym wyjąłem urządzenie, jakie dostałem od bibliotekarki. To, które umożliwia mi wykrywanie mocy ze wszystkiego, na co je ustawię.

Adam: No wiem. I przestroiłeś to tak, aby mogło wyszukiwać istoty magiczne?

Yamazaki: Tak.

Adam: Rozumiem. Wtedy ci spojrzałem na urządzenie i zobaczyłem tylko dwie kropki na ekranie. Zapytałem się szeptem:

- I co?

- Cóż, nic. Zostawimy go włączonego, jakby coś się działo, to mnie obudzi.

- Dobrze.

Ale ty jednak usłyszałeś jakiś szum w słuchawce. Ja też zresztą, ale bardzo przyciszony. Jeśli pamiętasz tę rozmowę, to ty już ją opowiedz.

Yamazaki: OK, opowiem. No to tak: masz rację, z komunikatora słychać było szum. Spytałem się przezeń:

- Hiroshi? Co się tam dzieje?

No i Hiroshi mi krzyknął:

- Demony w lesie!

Wtedy spojrzałem na ciebie i stwierdziłem:

- Chyba mają problemy.

- Na to wychodzi ? odpowiedziałeś.

- Chyba? ? odparł zdenerwowany ?trzeci samiec?, jak ty go czasami określałeś. ? Piekielne psy, cholera!

- Jak dużo? ? zapytałem. ? Postaraj się nie robić zbyt dużo hałasu.

Ale hałas i tak cały czas słyszałem? To w końcu powiedziałem:

- Hiroshi, postaraj się zająć bestię. Broń za wszelką cenę Bleur. Jak zginie, to nie będę miał z kim pić.

- Nie damy rady, Bleur? - usłyszałem przez komunikator. ? Nie bez pomocy?

- Nie zdejmować opasek!

- Wiem, do cholery! Ruszcie tyłki!

- Posłuchajcie, to mogłoby rozerwać ten świat w pół.

I na tym dialog przez komunikator się skończył

Adam: Dobra, to teraz ja. Niby mieliśmy im ruszyć z pomocą, ale był jeden problem: od nich dzieliła nas tak z godzina drogi. Na czas to byśmy na pewno nie zdążyli. A ja, słysząc odrobinę, co mówił Hiroshi przez komunikator, powiedziałem:

- Sądzę, że Hiroshi ma trochę racji. Ale z drugiej strony jesteśmy od nich za daleko. Co robić?

Wtedy patrzyłeś tak na mnie.

- Zauważyłeś tu może jakieś środki transportu?

Wówczas się rozejrzałem po otoczeniu. Po chwili zauważyłem drewniany powóz, obsługiwany przez jednego konia. Starego i niewidomego.

- Heh? - szepnąłem, pokazując ci ręką powóz. ? Lepsze to niż nic. Ale dzięki czemuś takiemu i tak nie zdążymy.

- Nie możemy iść do wodza, to by było zbyt podejrzane choćby pytać o jakiś transport ? stwierdziłeś.

- Właśnie.

Wtedy jednak nagle znieruchomiałeś, po czym uśmiechnąłeś się szeroko.

- Adamie? Czas się popisać? - powiedziałeś.

- Co masz na myśli? ? zapytałem.

- Przechodzimy przez astral, znajdziemy się tam najszybciej, jak możemy. ? Zszedłeś z siana i stanąłeś na podłodze. ? Jesteś gotów?

A ja się tak zdziwiłem? Że też nie pomyślałem wtedy o planie astralnym? Przecież tam wszystko jest bliżej niż w planie materialnym, a do tego demony nie rzucają jedynie swojego cienia, ale też prawdziwą formę.

- Czemu o tym nie pomyślałem?! Przechodzimy, nie ma czasu do stracenia!

- Taaa? - potwierdziłeś od niechcenia, po czym wyszliśmy ze swoich ciał.

Znaleźliśmy się na planie astralnym. Cały krajobraz wtedy zrobił się niemal niewidoczny, jedynie staliśmy na czymś, co można było nazywać podłogą. Do tego na całym tle dominowała czerwień. Rozejrzeliśmy się po terenie. Zupełnie niedaleko od nas, okazało się, znajdowały się trzy wielkie, czarne kształty. Wszystkie były skupione na walce w planie materialnym. No, ale jeden chyba jednak nas wyczuł, bo nagle poruszył się i zaczął pędzić w naszym kierunku. Szybko wtedy wyjąłeś katanę i przyjąłeś pozycję ofensywną. Ale tu demon, a dokładnie jakiś demoniczny psiak, był całkiem mocny. Przeczuwałem coś, że i tak nawet we dwójkę będziemy mieli problem z załatwieniem go?

Yamazaki: Eee tam, zawsze był jakiś sposób.

Adam: No ba. W każdym razie przyjąłem odpowiednią pozycję i zacząłem ładować magiczną moc, którą trzymałem w dłoniach zaciśniętych w pięść. Krzyknąłem do ciebie:

- Yazz, osłaniaj mnie!

- Ciebie? ? zaśmiałeś się. ? No cóż, jedziesz, Adamie.

A ty, trzymając swoją katanę, napełniałeś ją prądem, a następnie zrobiłeś to samo z drugą. Ja zaś, kiedy uznałem, że swoją technikę naładowałem już dostatecznie dobrze, machnąłem rękoma w stronę demona, puszczając pięści i mówiąc głośno:

- Ostrze wiatru!

W stronę psa poleciał strumień energii, który przypominał żywo schemat cięcia mieczem. Tymczasem bestia, pędząc w naszym kierunku, nagle stanęła na dwóch łapach. Z przednich wyrosły pazuropodobne długie ostrza.

- Słodko! ? krzyknąłeś w moim kierunku. ? Nie daj się posiekać!

Yamazaki: A ja wtedy pomyślałem: ?Chyba czas wziąć to w swoje ręce??.

Adam: A ja pomyślałem: ?Cholera??. Tymczasem demon się na ciebie rzucił, próbując cię rozszarpać swoimi pazurami. Ty jednak robiłeś serię błyskawicznych bloków mieczami, jakie trzymałeś w rękach. Zauważyłem też efekty mojej techniki. Okazało się, że ostrze wiatru cięło głęboko pierś demona. Byłoby jeszcze lepiej, gdybym był w stanie przygotować kolejny atak. Istniał tylko jeden problem ? nie miałem na to czasu. ?Niby trochę działa, ale to dalej nie to??, pomyślałem. A ty krzyknąłeś nagle:

- Uderzenie pioruna! ? po czym natychmiast wykonałeś skok i uderzyłeś nogą w głowę demona. Ten jednak pazurami przeorał ci nogę.

Yamazaki: Szlag! Dokładnie tak wtedy pomyślałem.

Adam: <kiwa głową> I zauważyłem tymczasem, że pozostałe dwa demony uciekają z planu astralnego gdzieś w mrok, a Hiroshi śpieszy nam na pomoc z uniesionym mieczem. Tymczasem zacisnąłeś pięści i krzyknąłeś:

- Rzut wiatru!

Chciałeś, aby wiatr przewrócił demona na plecy i go tak trzymał. Z zaskoczeniem jednak stwierdziłeś, że demon był dość silny, by oprzeć się temu.

Yamazaki: Ale z zaskoczeniem stwierdziłem, że moja moc w astralu powinna być większa?

Adam: Odwrotnie? Nie mieliśmy całej mocy w astralu, poza tym ogranicznik wciąż działał.

Yamazaki: Może i tak? Sam już zapomniałem? Dobra, trudno się mówi.

Adam: Kontynuujmy. Hiroshi wtedy dopadł bestię i wbił jej miecz w plecy. Ta jednak tylko odwinęła się, wyrywając mu broń z ręki i omal nie szatkując go swoimi pazurami. Na szczęście w ostatniej chwili zasłonił się lewą ręką. A ja pomyślałem: ?OK, nie ma chyba innego wyjścia?. Nie mogąc na to wszystko patrzeć, użyłem techniki ?demona szybkości?. Wtedy znowu poczułem przypływ siły i swobody. Starałem się jak najszybciej dorwać psa i go rozerwać.

Yamazaki: A ja tymczasem sprawdziłem, jak moja noga. Heh? Rana była tak paskudna, że szkoda gadać.

Adam: Ale jeszcze jakoś się trzymałeś. Tymczasem Hiroshi, uśmiechnąwszy się, rzucił w demona łańcuchem. Ten jednak stracił go w locie. Tymczasem zdążyłem kątem oka zauważyć, jak Bleur biegnie w naszą stronę. Użyła ona techniki, którą znam pod nazwą ?ognista fala?. I faktycznie, ogień był takową. W ferworze walki dało się dostrzec, że demon pod takim naporem zaczął powoli słabnąć. Hiroshi w pewnym momencie krzyknął:

- Otoczcie go! ? po czym koncentrował się na użyciu magicznej mocy z rękawic.

- A co my niby kurna robimy?! ? wrzasnęła w odpowiedzi Bleur, dalej stosując ognistą falę. I demon w końcu wykonał rozpaczliwy manewr, aby uciec, ale ja stanąłem mu na drodze. Chwilę później kolejna ognista fala Bleur i ognista kula z rękawic Hiroshiego zakończyły sprawę. Demon padł nieżywy na ?podłogę?.

- Łiii! ? odpowiedziałeś na to niemal z uśmiechem, choć rana dalej ci dokuczała. I to na tyle, że ledwo mogłeś stać na zranionej nodze. Po nogawce ciekła ci świetlista ?krew duszy?. Ale na szczęście na ciele miałeś jedynie siniaka.

- Ufff? - westchnąłem, po czym widząc, że nie ma zagrożenia, anulowałem technikę. Zacząłem oddychać dosyć głęboko. Za to Hiroshi nie czuł się lepiej, ponieważ upadł na kolana, dysząc ciężko, i złapał się za krwawiącą ranę na boku, którą to dopiero zauważyłem. Nie była ona bardzo poważna, choć chyba na pewno dokuczliwa.

- Ech, co wy byście beze mnie zrobili? - powiedziała Bleur, oddychając ciężej. Hiroshi patrzył na nią. Nie mogę stwierdzić, jak bardzo wymownie, bo oczywiście miał na twarzy tę swoją maskę?

- W płaszczu mam spirytus, może komuś na ranę? ? spytałeś. Tyle że wiesz, że musiałbyś wrócić do swojego ciała?

Yamazaki: Ta, wiem. <uśmiecha się>

Adam: - Jak się czujecie? ? zapytałem ekipę.

- Fatalnie? - odpowiedział Hiroshi, przywołując nóż do dłoni.

- Hiroshi i Bleur ? zacząłeś swoją kwestię ? nie mogę pozwolić wam na kolejne takie wabienie demonów.

- Jak skowronki, kurde? - burknęła zdenerwowana Bleur. ? Coś tu na sto procent śmierdzi? ALE TO NIE MY, IDIOTO!

- Zamknij się, LIDERZE? - odparł równie burkliwie Hiroshi. Potem nastała chwila milczenia, podczas której zacząłeś sobie czyścić paznokcie. Moment później Bleur zaczęła:

- Natknęliśmy się na żołnierza. Nie wiem, czy to jest jakaś wskazówka, ale jego broń? była zbyt zaawansowana technologicznie.

Yamazaki: Zbyt zaawansowana jak na Ashenów raczej? Pewnie przypominała prosty muszkiet albo coś w tym rodzaju.

Adam: <uśmiecha się> Hiroshi dodał:

- Poza tym zaalarmował swoją bazę. Mają tu gdzieś bunkier.

- I chyba o kimś mówił? - wtrąciła dziewczyna. Ty odpowiedziałeś:

- Proszę ja was, gdybyście nie wyłączyli komunikatora, to bym o tym wiedział. Bunkier?

- Bunkier ? odpowiedziała Bleur. ? Albo schron.

- Uda się wam go sprawdzić w nocy?

- Szczerze mówiąc, jakoś mnie dziwi, że zaalarmował bazę? Albo coś mi tu śmierdzi, albo przekazują sobie myśli.

- Mieli jakiś komunikator? Jak ich powiadomił o waszym istnieniu?

- No właśnie? I tego nie wiem.

- To chyba oczywiste ? powiedział Hiroshi, wstając. ? Przyłożył dłoń do ust.

Podczas wstawania z klęczek syknął z bólu.

- Niech szlag te pieprzone demony?

- A wy co macie? ? spytała Bleur.

- Przyłożył dłoń do ust? ? zdziwiłeś się, próbując sobie skojarzyć, czy cokolwiek wiesz o tej technice. Tymczasem usiadłeś na ziemi, aby nie przemęczać już nogi.

- Człowieku, miał jakiś nadajnik na nadgarstku? - powiedział Hiroshi. ? To żadne czary mary?

Ja zaś powiedziałem do Bleur, mając w pamięci tamto jej pytanie:

- Rozmawialiśmy z wodzem.

Nastała krótka chwila ciszy, którą dziewczyna przerwała:

- Adam? Twoja elokwencja mnie POWALA.

- Daj mi dokończyć ? kontynuowałem. ? Powitał nas przyjaźnie i mamy nocleg na noc. Niewielu specjalnych rzeczy się dowiedzieliśmy.

Nastała kolejna chwila ciszy. Zaś ty, pamiętając o tym, co powiedział Hiroshi o nadajniku, powiedziałeś:

- Ta, być może, Hiroshi? W każdym razie waszym zadaniem jest sprawdzenie tej bazy. Ja z Adamem w nocy zamierzamy infiltrować wioskę.

No i koniec na razie. Uff? Zmęczyłem się trochę. Aż mi w gardle zaschło.

Yamazaki: Dobrze się składa. <bierze butelkę do ręki> Frugo?

Adam: Chętnie.

Ciąg dalszy nastąpi.

Ekipa ?Tenchi Fukei: Generation?

Opowiadanie

Autor: Knight Martius

Korekta (wersja bez cenzury): Knight Martius, KaGeX, P_aul, Chimaira*

Korekta (wersja ocenzurowana): Knight Martius

Sesja

P_aul ? twórca świata, Mistrz Gry, designer Adama, Bleur i Hiroshiego

Maverick undead ? twórca świata

KaGeX ? designer i odtwórca Yamazakiego

Knight Martius ? odtwórca Adama

Siri ? odtwórczyni Bleur

boromir_blitz ? odtwórca Hiroshiego

*Choć pewno nie sprawdził, i tak dziękuję za chęci. :D

Następny rozdział będzie? kiedy będzie. Niech najpierw odbędzie się druga część sesji, a potem się zobaczy.

Dla dociekliwych: o co chodzi z tymi ogranicznikami, o których wspominała jako pierwsza Akane? Albowiem ?ogranicznik? to po prostu opaska ograniczająca moce Strażnika. Noszona jest na misjach, gdyż pomaga w kontroli mocy magicznej. Istnieją bowiem różne światy w Illnoris (tak się nazywa galaktyka, w którym toczy się akcja sesji Tenchi Fukei i TF:G), jedne bardziej magiczne, inne mniej. Zdjęcie opaski podczas przebywania na danej planecie powoduje zwiększenie mocy Strażnika, bardziej swobodny przepływ energii. Jednakże tyle nagromadzonej mocy może doprowadzić do poważnych szkód w niskomagicznym świecie, a w najgorszym razie go zniszczyć. Dlatego opaski mogą być zdejmowane przez Strażników tylko i wyłącznie w ostateczności, gdy inne metody zawiodły. Tak, są to właśnie te opaski, o których mówił Yazz w rozmowie z Hiroshim przez komunikator.

To wszystko. Czekam na opinie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Głośny odgłos kroków odbił się echem od kamiennych ścian. Szli w półcieniu. Jedynym źródłem światła były kończące powoli swój żywot pochodnie, nieregularnie pozawieszane na przeżartych rdzą łańcuchach.

- Długo jeszcze? ? zapytał mężczyzna idący na końcu kilkuosobowej kolumny.

- Spokojnie. Według mapy ta komnata powinna znajdować się za następnym zakrętem?

Szli w ciszy, przerywanej od czasu do czasu odgłosami kropel spadających ze stropu na marmurową posadzkę. Minęli jeden korytarz, później drugi i kolejny? Gdy wchodząc do następnej sali ich oczom ukazały się resztki grobów i poniszczone, pokryte grubą warstwą kurzu posągi, jeden z idących nie wytrzymał. Cisnął swoim mieczem o ścianę komnaty, tak że powietrze przeszył nieprzyjemny brzdęk stali.

- Idziemy i idziemy. Coś jest z tą mapą! ? rzucił gniewnie. Opadł na zarośniętą bluszczem pokrywę grobu i wyjął bukłak. Gęsty, krwistoczerwony trunek zalał mu nie tylko usta i brodę, ale także koszulę i skórzane spodnie.

Mężczyzna stojący najbliżej niego ? wysoki i chudy, z burzą srebrnych włosów ? pokręcił zniesmaczony głową.

- Mówiłem żebyśmy go nie brali ? odezwał się zimnym, wysokim głosem. Przez chwilę jakby czekał na odpowiedź, ale że nikt się nie odezwał ciągnął dalej ? To skomplikowana i dość delikatna wyprawa. Dlaczego wzięliśmy ze sobą tych? najemników?

Wszystkie spojrzenia powędrowały na osobę stojącą tuż przy wyjściu z sali. Była znacznie niższa i drobniejsza od reszty. Miała na sobie ciemnozielony płaszcz z kapturem narzuconym na głowę.

- Nie tobie to oceniać Wiktorze. Tak zdecydowała rada. Jeśli masz jakiekolwiek zastrzeżenia to po naszym powrocie będziesz mógł je przed nią przedstawić. Tymczasem zamknij się, a ty Avramie ? tu postać przeniosła wzrok na siedzącego najemnika ? albo przestaniesz narzekać albo zostaniesz w tych komnatach jako integralna część tutejszego wystroju!

Najemnik zdawał się nie przejmować tymi słowami. Może inaczej ? najprawdopodobniej ich nie zrozumiał. Dlatego uśmiechnął się jedynie, ukazując resztki pożółkłych zębów.

- Wybacz Pani ale? ale chyba znaleźliśmy!

W komnacie pojawił się rudowłosy chłopak. Blask trzymanej przez niego pochodni padł na wyjście sali. Długi korytarz wydobywający się z niej, prowadził bezpośrednio do ogromnego pomieszczenia. Wszyscy ? łącznie z niezadowolonym najemnikiem, który jakimś cudem odnalazł swój miecz miedzy gruzami grobów ? podążyli w tamtym kierunku.

Mrok coraz bardziej ustępował jasnej poświacie wydobywającej się z sąsiedniej krypty. Ta komnata była znacznie większa od innych. Niedostrzegalny strop podtrzymywały powykręcane, marmurowe kolumny, rozmieszczone starannie po całej powierzchni sali. Ściany przyozdobione były najróżniejszymi obrazami, a na środku dumnie piętrzyła się pozostałość fontanny. Krawędzie jej kolejnych pięter wieńczyły wymyślne symbole i wzory. Jej najwyższa półka była jeszcze pełna wody.

- To tu? ? rzucił Wiktor ocierając palcami o ramę jednego z obrazów ? Komnata grobowa ostatniego z elfickich książąt?

P.S Z góry dziękuje za jakiekolwiek komentarze i opinie. Powróciłem po... 2 latach (?). Mam dodatkowo pytanie - czy pojawia sie tu jeszcze Arg?

P.S 2 Boże ile się tu pozmieniało :mellow:

Edytowano przez V'Cius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, wrzucam próbke mojego opowiadania, rodział drugi. Prosze o komentarze jeżeli ktoś przeczyta.

ROZDZIAŁ DRUGI. "Brudne psy - to prawdziwe sukinsyny Jason..."

To moje pierwsze zadanie, wiem, że niemogę sie stresować. Cholera, chwilami przechodzą mi przez głowę myśli typu: W co ja się do jasnej do cholery najlepszego wpakowałem. Nazywam się Jason Underbid, syn jednego z najlepszych agentów tajnej organizjacji CDU. Moja matka zginęła gdy miałem 10 lat, zabiła ją Szarańcza. Pewnego dnia napadli nasz dom i... Od tamtego czasu wszystko się zmieniło, ojciec poprzysiągł zemstę, tym samym wstąpiając do agencji. Ja jako chłopiec mogłem tylko dusić w sobie okropne uczucie. Po odbyciu dwu rocznego szkolenia jednostek specjalnych w wieku 16 lat, wstąpiłem do CDU, by ramię w ramię z ojcem zwalczać "Szarańczę". Dzisiaj lecę na swoją pierwszą misję. Mam wykraść plany ataków jednej z organizacji Szarańczy, niejakich "Brudnych" psów. Znajdują się rzekomo w ich "sztabie" na Środkowej Syberii, na północ od rzeki Wiluj. Nie mogę się denerowować, czego długo uczono mnie na szkoleniu, wiem, że to się uda w stu procentach, poprostu się uda...

Jason stał w kadłubie razem z dwoma pilotami siedzącymi przy kokpicie sterującym.

- Jak leci chłopie? Co gadasz sam do siebie!? - spytał zaczepny pilot wahadłowca.

- Przesłyszałeś się! - odparł zdecydowany i pewny siebie Jason.

- Ta! Pewnie, że się przesłyszałem panie Jason! - odparł, ironicznie się uśmiechając.

- Przesłyszałeś się, Przesłyszałeś... - powiedział młody mężczyzna wracając dalej już do swych myśli.

Nowoczesne wahadłowce zapewniają najwyższy komfort lotu tak, że dwóch wyższych rangą wojaków może sobie spokojnie siedzieć przy stoliku i grać w szachy przy tym popijąc herbatkę. Do tego służy mała sala rekreacyjna umieszczona na samym tyle pojazdu. Jest urządzona - jak na wnętrze latającego transportera opancerzonego - niezwykle przytulnie, cała podłoga wyścielona jest bawełnianym, czerwonym dywanem z żóltymi wykończeniami a i reszta nie jest gorsza. W prawym rogu stoi narożnik, dwie części siedziska przytwierdzone do prostopadłych względem siebie ścian, obite błyszczącym jedwabiem o kolorystyce wspomnianego dywanu. Przed narożnikiem stoi, przymocowana do podłogi dość obszerna ława, a za nią znów ławka. Na lewo od wejścia i miejsca siedzisk jest spory regał pełen książek i czasopism - nie wiadomo czy uaktualnianych przez kogoś - także przytwierdzony do ściany. Zaś zaraz na lewo wiszące nad ziemią dwie kapsuły sypialne. "Meble" wykonane są z ognioodpornego tworzywa. Technicy zapewniają, że podpalony dywan i tak da się szybko ugasić systemem antypożarowym. Ściany to już jednak surowa, goła stal. Pomieszczenie to było przemyślane w szczególności dla agentów lecących na trochę dalsze wyprawy. Mogą tu się odprężyć i zrelaksować przed misją. W tak "domowych" warunkach każdemu agentowi podniesie się morale, ale nie zdąrzy się zabardzo "udomowić", zanim doleci na pole walki, mówią dowódcy. Środkowe pomieszczenie było wielkości poprzedniego i służyło do wykonywania skoków. Żartobliwie zostało nazwane przez agentów "pokojem desantowym". Ludzie mimo danych im wygód, żartują, że pojazd służb specjalnych zmienia się powoli w małe mieszkanie. Ale w rzeczywistości jest to doskonałe połączenie surowości, skuteczności i luksusu w jednym.

- Skaczesz za 10 minut Jason, przygotuj się - ostrzegł pilot.

- Przygotowany jestem już kilku godzin, czekam, tylko czekam. - odparł pewien siebie agent. - A potem zrobie swoje i wróce do domu.

- Jesteś pewien siebie, tak trzymaj! Przyda ci się to na dole, czekają tam na Ciebie cholerne brudne psy - to prawdziwe sukinsyny Jason - już od dawna psują nam humor. Sam będziesz miał okazje się przekonać czemu to takie psychole - odparł sterujący maszyną, z wyraźną agresją w głosie.

Drugi pilot siedział tylko niemalże nieruchomy i robił swoje. Mimo nikłego stresu czas Jason' a dłużył się w jak w piekle. Ostatnie minuty przed skokiem, który mógł odmienić lub nawet zakończyć jego życie. Śledził każdą sekundę na swym monitorze. Każdy agent CDU przed prawym okiem umieszczony mały interfejs, który jest połączony z systemem komunikacyjnym, stanowi to nieocenioną pomoc ze strony bazy na obszarze działania. Sprzęt ten nosi specyficzną nazwę The Omnibus, i jest równie przydatny co wyciszony pistolet Zeus 12mm SD. Jednak to sam człowiek jest najważniejszy, a konkretnie jego wyszkolenie i mocna psychika. Jason nie został agentem CDU tylko ze względu na swego ojca. Był bardzo zdolny, a szkolenie przeszedł wzorowo. Zostało już niemalże chwila do zrzutu. Jason patrzył się teraz obojetnię przez szybę pojazdu i chwilę potem otrząsnął się gdy usłyszał znany mu dźwięk dobiegający z konsoli wahadłowca. Był to sygnał do zrzutu.

- No dalej przchodź do pomieszczenia desantowego, zrzucamy Cię Jason! - powiadomił pilot.

- Idę. - odparł krótko po czym założył maskę na twarz i skierował się do wyjścia.

- Zaczekaj! - zatrzymał go pilot. - Twój ojciec będzie z Ciebie dumny, powodzenia.

Teraz nic już nie odpowiadając otworzył automatyczne drzwi i wyszedł z kokpitu, widząc po lewej i prawej stronie otwierające się klapy wahadłowca. Sprawdził jeszcze tylko czy ma na sobie złoty naszyjnik, przekazywany w jego rodzinie od pokoleń. Był w kształcie koła z wyrzeźbionym wilkiem jako symbol wolności i pokoju. Nosił go jeszcze ojciec Nicholasa. Gdy jechał na wojne kazał sobie wykuć właśnie taki amulet... Zaczęło się odliczanie, Jason stał przed wyjściem i liczył sekundy razem z maszyną. Gdy już miał skakać usłyszał niespokojny głos dobiegający z kokpitu, oblał go zimny pot. Przestraszył się.

- Namierzyli nas!? Jak to możliwe!? Jason skacz do jasnej cholery! Już po nas! - krzyczał spanikowany pilot.

To go przerosło, jednak nie zwlekał więcej i rzucił się w przestworza. Usłyszał tylko ogromny wybuch a fala cisnęła nim w dół. Ciął powietrze jak kula karabinu, spadając z ogromną prędkością w kombinezonie aerodynamiczno - ochronnym. Nie miał czasu na rozmyślanie do tego w jego głowie było straszny chaos. I strach. Stracił pewność siebie i panikował. Przecież wszystko miało pójść zgodnie z planem - tak jak go zapewniano. Interfejs wskazywał odległość od ziemi i kiedy nagle pokazał 200 m od podłoża, zapiszczał i zaświetlił się na zielono, automatyczny spadochron rozłożył się, i nałapał powietrza. Człowiek dryfował teraz spokojnie w powietrzu z głową pełną mieszanych uczuć. Z jednej strony był pewien siebie, myślał, że wszystko będzie w porządku ale nagły wybuch, i te krzyki bezradnego człowieka. A przecież wahadłowiec CDU jest prawie nienamierzalny, co się do cholery dzieje myślał sobie. Wtedy, powoli i z nienacka w jego oczach zaczął rysować się krajobraz ośnieżonych wyżyn. Jednak jeszcze niewyraźny bo mgła słoniła całe, ogromne połacie bezludnej krainy. Jason przypomniał sobie, że skoczył za późno, o tyle za późno, że może teraz spaść za bazą wroga za punktem zrzutu. Baza ta jest posterunkiem, a cały obszar dalej na wschód to pola minowe i pomniejsze patrole Szarańczy. To może oznaczać dla niego tylko jedno - pułapkę bez wyjścia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niestety, póki co nie mam czasu na przeczytanie całego opowiadania, ale to, na co zwróciłem szczególną uwagę:

Zamiast "10 minut", należy pisać: "dziesięć minut". Zamiast "200 m" - pisz "dwieście metrów"...

Z takich drobnych błędów jeszcze dodam:

Cholera, chwilami przechodzą mi przez głowę myśli typu: W co ja się do jasnej do cholery...

Po dwukropku wydaje mi się, że powinno to być "w" zamiast "W" - czyli nie z dużej litery. Wiem, czepiam się drobnostek, ale to ważne :)

Poza tym "dwurocznego" pisze się razem.

To tylko to, co zdążyłem zauważyć - jeśli chodzi o fabułę, może się wypowiem po przeczytaniu.

Edytowano przez Adam__R
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

7 Październik

New York MIESZKANIE Carla Smith'a

Dziś znów zerwałem się wczesnym rankiem, słysząc błagalne nawoływania prostaty, jestem piep*zonym starcem, to

coś w moim fiu*ie prowadzi mnie jak za rączkę lecz ja odczuwam jak by szarpało mnie za rękę ciągnąc co godzinę

do kibla., kur*a. Gdy się wysz*załem, nie miałem już nawet potrzeby kłaść się, na budziku migała godzina

05.45, to chole*stwo i tak zadzwoni za 15 minut, wyłączyłem budzenie i poszedłem wrzucić coś na ząb. Niestety

nim otworzyłem lodówkę odezwał się telefon :

- Wstawaj, kur*a, masz robotę - krzyczał komendant, najwidoczniej myśląc, że nie usłyszę, gdy powie to ciszej.

Po krótkiej rozmowie z przełożonym dowiedziałem się gdzie i po co mam ganiać jeszcze przed naliczaniem

godzin pracy.

New York MAGAZYN FABRYKI SPRZĘTU OGORDICZEGO

- Co tu zaszło ? - spytałem deb*la stojącego na środku pomieszczenia, na c*uj ten debil się szczerzy ?

- Właściwie tylko jeden zaszedł, do krainy wiecznego snu, detektywie Smith - powiedział "de*il" po czym

uśmiechnął się w sposób potwierdzający to jak nazwałem go w myślach. Policjant "de*il" odsłonił czarną

płachtę pod którą leżało zmasakrowane ciało, zaraz też wskazał wzrokiem łopatę i powiedział:

- Denat dostał trzy równe ciosy w łeb łopatą, w wyniku, czego jego twarz została zdeformowana i zgnieciona -

wytłumaczył policjant

- Dopiero teraz można o nim powiedzieć, że to równy gość - powiedziałem, lecz zauważając że "de*il" nie

zrozumiał żartu dodałem :

- Czy mamy podejrzanych ? - dodałem po czym spojrzałem na policjanta, który potwierdził ruchem głowy i

powiedział :

- Tak wszystkich pracowników, to jest pie*rzona fabryka łopat - odpowiedział.

- A jakieś poszlaki ? - znów zapytałem, lecz tym razem policjant zaprzeczył ruchem głowy.

- To mi się dzi*ko nie pokazuj bez tropów - krzyknąłem, po czym policjant zaczął zaglądać pod każdy kąt,

szukając poszlak jak niedożywiony pies michy z żarciem. Wiedziałem jednak, że ten przygłup jest w stanie

znaleźć najwyżej dziurę w swojej du*ie, dlatego też samemu zacząłem szukać śladów. Po mozolnym przeczesywaniu

pomieszczenia zauważyłem że na lewym uchu trupa jest wyryty jakiś napis, jednak był on takiej wielkości że

jedynie na dużym przybliżeniu dało by się go rozczytać, odesłałem trupa do laboratorium i czekałem na

wiadomości. Teraz jednak mogłem wrócić do domu, odespać to, w czym przeszkodziła mi wada wacka.

8 Październik

Budzik, dawał mi niezaprzeczalny sygnał że przekleństwo które ludzie nazywają porankiem, właśnie nastał. Po

cho*erę komu poranki ? Nad łóżkiem unosił się zapach spalonej jajecznicy, Christine przyszła. W pośpiechu

wstałem z łóżka wrzucając na siebie podarty szlafrok i kapcie w kształcie myszy, prowadzony zwierzęcym,

nieposkromionym instynktem, podążałem ku kuchni by zaspokoić burczenie żołądka, przy okazji karmiąc tasiemca.

- Jajecznicy nie będzie, spaliła się - oznajmiła mi Christine gdy stanąłem w drzwiach kuchni, ja pier*ole tego

właśnie się obawiałem, kocham tę niedojdę lecz ona zawsze potrafi coś spier*olić. Kim trzeba być by nie potrafić

zrobić głupiej jajecznicy ? To tak jakby przypalić wodę.

- Przepraszam kochanie, nie denerwuj się, ubierz się i idź do banku, po drodze wstąp po chińszczyznę -

powiedziała Christine uśmiechając się tak niewinnie że nie byłem w stanie już się na nią wściekać. Założyłem

wełnianą koszulę, którą uszyła mi mama i jeansowe spodnie mające za sobą kilka niezliczonych lat egzystencji i

wyszedłem na ulicę. Jak myślicie, co się stało ? Jakie szczęście może mieć taki pierdolony frajer jak ja,

oczywiście kur*a zaczęło padać, ba padać, zaczęło lać jeśli to nie jest nawet zbyt delikatnym określeniem

panującej właśnie pogody, wokół ludzie w samochodach, ludzie w taksówkach, żywej duszy bez pojazdu a ja frajer

moknę w wełnianej koszuli, całe szczęście że do banku już tylko kilka metrów a chińska budka stoi po drodze do

domu. W drzwiach banku, powitała mnie Sonja, miła dziewczyna, zawsze wita się ze mną, uśmiecha się, szkoda

że płacą jej za te uprzejmości. Od bankomatu dzielą mnie dwa, trzy kroki, jednak po zrobieniu jednego

przystanąłem by przyjrzeć się temu co dzieje się wokół. Pier*olony happy land, klauni wręczający baloniki

dzieciom, gość przebrany za misia śmieje się, podskakuje przyciągając uwagę licznej grupy dzieci, które nie

dopchały się do klauna darczyńcy, ja pier*ole to nie jest prawdziwe życie, to jebana fikcja, tak się nie żyje,

świat nie jest szczęśliwym miejscem, tu jest głód, śmierć, gwałty a nie baloniki, klauni i uśmiechnięte dzieci.

Pier*ole, podchodzę do bankomatu i wystukując smętne cyfry dochodzę do wyciągnięcia pieniędzy, sięgam po nie,

chowam do portfela, gdy nagle po holu roznosi się krzyk klauna :

- To jest pier*olony napad i niech mi się ktoś kur*a ruszy, a ustrzelę jak psa.

Klaun wyciągnął spod kolorowej peleryny dwa ingramy, wycelował w biegnących ochroniarzy i wystrzelił, krew

ochrony trysnęła na ściany, zalewając je ponurą czerwienią, to nie była krew z filmów, to nie był pier*olony

film, kolor krwi był ciemno czerwony, wręcz groteskowy, nawet ciała nie wyglądały jak z ekranu a raczej jak

z ponurego snu rzeźnika.

- Na glebę, bo skończycie jak tamci - krzyknął "miś" z drugiego końca pomieszczenia, ujawniając tym samym swoją

prawdziwą tożsamość. To jest życie, to jest kur*a prawdziwy świat, tu klaun i miś w kostiumie, to bandyci,

mordercy napadający na banki. W takich chwilach żałuje się, że nie jest się, Clintem Eastwoodem, że nagle

w niewyjaśniony sposób nie znajdzie się w twojej kieszeni desert eagle, to jest życie, więc leż z ry*em przy

podłodze i stul mo*dę. Czując powiew powietrza podniosłem głowę i ujrzałem "klauna" stojącego nade mną.

- Ktoś ty ? - wyjątkowo grzecznie, jak na bandytę spytał mi się "klaun"

- Pracuje w fabryce sznurówek - powiedziałem, zabrzmiało to dość niedorzecznie, lecz to pierwsze, przyszło mi do

głowy.

- Panie sznurówka, dawaj portfel !

Nie miałem wyboru, oddałem portfel, szykując się na to że za chwilę w mojej głowie może zostać wydrążony tunel

kaliber 9 mm. Klaun obrócił się w stronę "misia" i krzyknął:

- Pan sznurówka, jest pałkarzem, nie lubimy kłamców, prawda John ?

Więc jeden z nich ma na imię John..... kur*a zamknij mor*ę, nie jesteś na służbie i nawet nie myśl by teraz

na nią przejść, jesteś szarym obywatelem, olewasz władzę, pracujesz w policji tylko dla kasy.

- Jestem ciekaw jak sznurówka sprawdzi się w roli zakładnika, bierz tego c*uja, będzie żywą tarczę w razie, co.

Silna ręka "klauna" szarpnęła mnie za mój wełniany sweter i podrzuciła do góry tak, że od razu stanąłem na nogach,

każąc mi iść przyciskał mi lufę PM do pleców. "Klaun" skinął na szefa banku i udał się w stronę sejfu, prowadząc

teraz dwóch ludzi, mnie i grubasa, będącego szefem tej jaskini kapitalizmu. Wiedziałem, kur*a, wiedziałem, tylko

mnie mogło się przydarzyć takie coś, tylko mnie. Już po kilku minutach, sejf był grabiony przez "misia" podczas

gdy "klaun" pilnował zakładników. Wtem powietrze rozdarł przenikający do głębi odgłos policyjnych syren i w tym

samym czasie świetlik z sufitu rozpadł się na kawałki, przez dziurę w suficie wsunęły się liny a na nich

ubrani w czarne kostiumy komandosi. Trudno uwierzyć, lecz zamiast rozpocząć walkę, bandyci pobiegli w kierunku

tylnego wyjścia, uwijając się z miejsca zanim policja zdążyła wejść do pomieszczenia.

Godzinę później

Choć wielokrotnie oznajmiałem policjantom, że jestem gliną ci cały czas nie kazali mi wstawać, zero pierd*lonego

szacunku po tylu latach służby. Usłyszałem rozmowę dwóch policjantów :

- Uciekli, nigdzie ich nie ma, mieli podstawiony szybki wóz, cały stan ich poszukuje, lecz jak dotąd

bezskutecznie.

Chwilę później zaczęli przeszukiwać zakładników, konieczna procedura. I oczywiście ja, szczęściarz, stanąłem na

końcu kolejki. Mozolna procedura, wlokła się jak rower bez kół, lecz w końcu przyszła kolej na mnie. Młoda

policjantka, obmacywała mnie wszędzie gdzie mogłem schować łup, w sumie to chyba zaczynam lubić przeszukania.

- Ręce w górę, skur*ysynu - krzyknęła policyjna piękność, po wyciągnięciu czegoś z mojej kieszeni i wywołując niemałe zamieszanie. Wkrótce wokół mnie

zebrało niemałe zbiegowisko glin, tylko ja nie wiedziałem o co chodzi, i nie wiedziałem nadal gdy siedziałem

w ciężarówce, jadącej do więzienia o zaostrzonym rygorze. Ja pier*ole, przecież ja tylko chciałem się najeść...

Pewnie kiepskie ale chciałbym usłyszeć trochę opinii.

Mam nadzieję że wszystko ocenzurowałem (jeśli nie zostawiam to modom).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Będzie w temacie. Wysłałem tę recenzję Ghostowi na zorganizowany przez niego konkurs. Swoją drogą ciągle zastanawiam się co o niej sądzi. Na chwilę obecną mi się nie podoba, wiele bym zmienił. Pewnie dlatego, że poświęciłem na nią niewiele ponad pół godziny.

Mimo, że we wspomnianym konkursie nagrody otrzymałem to satysfakcja nie była zbyt wielka - Ghost sam pisał, że prac przyszło bardzo mało. Więc mogłem dostać za udział. Miłej, mam nadzieję, lektury.

Pierwsze na świecie recenzja Duke Nukem Forever.

?Wybieram Duke?a!?

?Ucz się pilnie jak Mickiewicz w Wilnie? ? tę oto starą myśl wzięli sobie do serca autorzy ?Duke Nukem Forever?, albo jak kto woli ?Ducka Nucka Forucka?, bowiem tytuł ostatecznie został wydany przez czeskie studio ?Wspanialutkie Giereczki?. Nazwa studia wspaniałe wspólnie gra z charakterystyką nowej gry z Duckiem Nuckiem. Najkrócej charakteryzując charakterystykę ? wspaniale wyszedł im ten Forever.

?Zdrowyś Duke?u, łaskiś pełny, a na dodatek dzielny?

Moja matka była dobrą kobietą. Ojciec był dobrym mężczyzną, ale bił ją z powodu swojego dużego umięśnienia. Sąsiad za każdym razem, kiedy go widział, mówił ?Ale pan jesteś umięśniony?. Pewnego razu, kiedy uprał ( zbił ? przyp.red.) matkę do półprzytomności i posiadania dwóch wielkich, fioletowych bań zamiast oczu, spytałem go:

- Tato, czy nie przesadziłeś?

Wtedy on spojrzał na mnie, zerwał z siebie koszulę, ułożył ją w kostkę i napiął mięśnie.

- Te mięśnie, synu, to nie twoja babka ? nie mogą leżeć martwe odłogiem. Muszę pokazać siłę, pocić się i prężyć.

I naprężył się jeszcze bardziej. Po czym się spocił.

Zrozumiałem wtedy, że chcę być taki jak on. Był moim największym autorytetem. Był moim księciem - Duke Nukemem. Dlatego więc ze szczególnym sentymentem i wzruszeniem podchodziłem do recenzji ?Forever?a?.

?Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu?

Wróćmy jednak do początku mojej przygody z Duckiem Nuckiem Foruckiem. Najpierw skorzystałem z zaproszenia ?Wspanialutkich giereczek? - poleciałem z całą rodziną i psem do Afryki na beta-testy Księcia. To był Egipt, 40 stopni w cieniu i jeden cień na 40 kilometrów. Przemierzałem na gumowym pontonie bezkres hotelowego basenu. Popijałem przy tym jakiś drink, który otrzymałem od tubylca zza lady w barze. Pomimo tego wszystkiego, byłem dość zaniepokojony.

Nawet ten 5-gwiazdkowy hotel nie był w stanie zapewnić mi przyjaznej atmosfery, bowiem nasz nieznośny pies konał z gorąca przez 3 pierwsze dni i zdechł dopiero za czwartym. Kundla, w celu pochowania, przekazałem okolicznym tubylcom z obsługi. Nie zapomnę tego dnia do końca moich dni, gdyż podczas kolacji miałem okazję zasmakować najlepszego mięsa w swoim życiu! Niestety nie znam języków prastarych ludów ani pisma obrazkowego, więc do dziś nie wiem jakiego było pochodzenia. Kończąc tę dysgrafię, powróćmy do mojego zaniepokojenia. Przez cały okres beta-testów ani razu nie zagrałem w Duke?a. Nawet nie widziałem tam żadnego komputera, nie licząc egipskich kalkulatorów! Pod koniec testów zadzwonił do mnie przedstawiciel studia. Rozmowę, co oczywiste, nagrałem.

- Podobało się pane?

- Fantastycznie! Pięknie się opaliliśmy, widzieliśmy sarkofagi prawie wszystkich prezydentów i tą egipską statuę wolności na czterech łapach dłuta Ramzesa.. czy jak . Ogółem świetnie. Nie liczę tylko tego przykrego epizodu z zębami i nogą.

- Ojej, jakie zęby i noga?

- Zęby krokodyla i noga syna. Ale proszę się nie martwić! Jeśli pokryjecie państwo opłatę za nadbagaż to całą i zdrową nogę zabierzemy do Polski.

- Tak, tak oczywista. Chcę powiedzieć, że gierecka już po premierze i w sprzedaży. Nadeślemy do redakcji egzemplarz z naszej firmecki. I zapraszamy na rozmoweckę do naszej ?Wspanialuchej Gierecki!? , z panem Młotko Niemłotem, autorem Forever.

. ?Kto ma rozum, niech obliczy liczbę zwierzęcia; jest to bowiem liczba człowieka. A liczba jego jest sześćset sześćdziesiąt sześć?

Wywiad z tym bogiem gier komputerowych, guru programistów i kochankiem geniuszu , znajdziecie w ramce obok.

RAMKA OBOK

Młotko Niemłot: Witaj! Jak idą pracę nad recenzją?

CD-Action: Dzień dobry, to naprawdę zaszczyt rozmawiać z pionierem. Recenzja jest w trakcie pisania!

M. N.: I jakie masz odczucia co do gry? Jak udały się beta-testy?

CDA: Jeszcze nie grałem! Testy były nadzwyczaj owocne!

M.N.: Nie grałeś?! Niemożliwe ? każdy już grał! Ogólnoświatowy szał! Chyba zawrzesz to w swojej recenzji?

CDA: Sądzę?że tak.

M.N.: Wspomnisz o nieskończonej ilości broni, poziomów, przeciwników oraz wyglądów bohatera?

CDA: Wow! Jasne!

M.N.: A o tym, że możesz ją kupić za ile chcesz? Nawet za darmo! O tym, że działa na każdym komputerze; że można mieć dowolną grafikę; że można być w niej kim się chce i robić co dusza zapragnie?!

CDA: Wooooow! Naprawdę?! O wszystkim napiszę!

M.N.: Koniecznie! I pamiętaj, że aby cieszyć się rozgrywką, nie musisz jej wcale instalować!

CDA: Nie do wiary!

M.N.: W ogóle możesz nazwać tę grę jak chcesz! To nie musi być ?Duke Nukem!?

CDA: Super! Zawsze chciałem żeby wyprodukowano grę o tytule ?Picuś Glancuś: Kobiece stopy?!

M.N.: Ee..wspaniale! Tak też się może nazywać!

CDA: Świetnie! Dziękuje za wywiad!

M.N.: To była czysta przyjemność odpowiadać na Twoje pytania. Do zobaczenia!

? Kto ma rozum, niech obliczy liczbę zwierzęcia; jest to bowiem liczba człowieka. A liczba jego jest sześćset sześćdziesiąt sześć?O, k**** to już było.

Często, z wielkimi hitami, jest tak , że twórcy naskładają obietnic, a potem wychodzi jeden, wielki niewypał. Obawiałem się, że Duke stanie się kolejną odsłoną serialu ?Miał być Hit, wyszedł Żyd?. Na szczęście obawy były zupełnie niepotrzebne! Książe rzeczywiście nie potrzebuje instalacji! Ba! Nie potrzebuje nawet pudełka i płyty!

Grafika jest taka, jaką sobie wymarzysz. Gwarantuję ? czegoś takiego w swoim życiu jeszcze nie widziałeś. Jest tak wspaniała, że no po prostu nie mogę, jak siedzę na krześle przed komputerem. Takie mam jakieś przyjemne mrowienie jak się na to wszystko patrzę. To tak jakbym przyszedł na dyskotekę z szalikiem, upił się i tańczył z trzeźwą dziewczyną. Zarzuciłbym go jej na tułów, obcierał i krzyczał:

- Błagam cię malutka poczuj gorąc tego parkietu, bo zaraz wystrzelę!

I ona by go nie poczuła w takim stopniu jak ja, póki by się nie napiła. Tak samo jest z Dukem ? musisz zagrać, aby poczuć jego wielkość.

Można by wydać 100 płyt z warstwą dźwiękową gry i być smutnym z powodu tego, że do nagrania pozostał jeszcze milion! Muzyka zadowoli wszystkich poczynając od zwierząt i zwykłych ludzi, a kończąc na kosmitach i czarnoskórych gejach.

Pozwolę sobie teraz przyrównać Picusia Glancusia do świata rzeczywistego. Uwaga, przyrównuję. I co? Okazuje się, że nasza planeta nie ma w sobie ani trochę grywalności! Wybieram Duke?a, o okrutny świecie!

Radosław Nukem*

PS: Cytaty pochodzą ze mnie , z programu ?Koło Fortuny? i z serii filmów ?Omen?.

*Radosław Kobylanowski ? ur. 1979, wielokrotny uciekinier szpitala dla umysłowo chorych w Rybniku. Po raz pierwszy osadzony w 99? roku, po tym jak udawał, że jest kojotem i wył pod oknem twórców Duke?a, prosząc o wydanie nowej części jego ulubionej gry. W roku 2000 zmienia swoje nazwisko na Nukem. W 2008 wysłany do Afryki na dwa tygodnie w ramach programu leczenia niepełnosprawnych umysłowo kontaktem z głodującymi i umierającymi. Podczas pobytu zabił, upiekł i zjadł psa. Po powrocie do kraju wyobraził sobie, że jest redaktorem magazynu o grach komputerowych CD-Action. Napisał recenzję nieistniejącej gry, która przez pomyłkę trafiła do redakcji tegoż czasopisma. Obecnie prawdopodobnie przebywa gdzieś na dzikich pustyniach Afganistanu i bierze udział w misji pokojowej.

Edytowano przez Rolek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podawałem tego linka w temacie ogólnym, ale że jest wydzielony temat specjalnie dla prozy (a mnie umknął :) ), to powtarzam.

http://fiattenebrae.blogspot.com/

Powitania nie czytać, bo to dla odstraszania ludzi napisane. Opowiadań zaś nie czytać spożywając posiłki wszelakie, szczególnie napoje, bo można opryskać monitor.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No dobra... Dawno temu zauważyłem, że ten temat zamienił się w kącik "Do szuflady". To znaczy: tyle dzieł tutaj się przewija, a prawie nikt ich nie ocenia. Łącznie ze mną. Wypierałem się bowiem tego z powodu braku czasu (co jest po części prawdą). No, ale ktoś musi zacząć, prawda? No to ja zacznę. ;]

I jeszcze jedno. Jeśli czyjegoś tekstu nie oceniam, to to oznacza tyle, że temat bądź gatunek zawarty w tekście mnie kompletnie nie interesuje. No, chyba że będzie mi się chciało coś takiego przeczytać, ale zastrzeżę o tym. ;] Nikt nikomu na złość nie robi, to i ja staram się tego trzymać.

No to jak? Who's first?

masti92 - W chwili, gdy piszę to zdanie, przeczytałem zaledwie jeden akapit, a następny przejrzałem tylko pobieżnie. No to tak: opowiadanie już w tym miejscu niezbyt mi się podoba - mam tu na myśli głównie formę. Ta bowiem pozostawia wiele do życzenia. Przede wszystkim: używasz wulgaryzmów zdecydowanie bez wyczucia. Odpowiednio użyte budują klimat, jednak czymś takim IMO przekraczasz trochę granicę dobrego smaku. A słów takich jak "cholerstwo" czy "debil" nie musisz gwiazdkować. ;) Budujesz do tego za długie zdania. A jeśli zdanie jest za długie, to potem ciężko się takowe czyta. Zauważyłem parę miejsc, w których mógłbyś bez problemu postawić kropki zamiast przecinków - korzystaj z tego. Z kolei przed znakami zapytania i wykrzyknikami nie stawia się spacji. Może i tak się niekiedy robi w komiksach, ale tutaj wygląda to w najlepszym razie tak sobie. Widzę też, że interpunkcja nie jest twoją mocną stroną. Poradzę ci coś: przed wysłaniem kolejnego tekstu zatrudnij sobie betę (albo korektę, jak zwał, tak zwał). Jeśli dana osoba nadaje się do tej fuchy, masz spore szanse na wyeliminowanie przynajmniej większości byków.

Dobra, czytam dalej... Rzuca mi się w oczy kolejna sprawa. A mianowicie: jeśli postać krzyczy, to nie pisz tylko, że krzyczy, ale w samej kwestii zaakcentuj to odpowiednio (mam tu na myśli zakończenie zdania wykrzyknikiem). Czytelnikowi oszczędzisz wtedy odrobinę "wysiłku umysłowego". ;) A, no i z początku sposób wysławiania się głównego bohatera przypominał mi trochę dresa (tyle przekleństw), potem jednak nie było tak źle.

I zakończenie... No nie powiem, złe nie jest, tylko nie wyjaśniłeś jednego. Mianowicie: co takiego tamta policjantka znalazła, że głównego bohatera wsadzili do więzienia?

Ogółem wystawiam temu opowiadaniu 4+/10. Plusa stawiam tylko i wyłącznie na zachętę.

M. - Przejrzałem sobie i od razu wyłączyłem. No sorry, ale mnie piłka nożna nie interesuje, więc nie potrafiłbym ocenić tego felietonu.

Rolek - Jeśli to miała być parodia recenzji (bo w końcu opisywana jest nieistniejąca gra!), to tak ją będę oceniał. Najpierw wytknę parę pojedynczych błędów. A więc: "wspólnie gra" należałoby zastąpić wyrażeniem "współgra", a "tą" pisze się do narzędników, nie bierników (do nich akurat pisze się "tę"). No i parę błędów interpunkcyjnych się wkradło. Recenzję jednak czytało mi się przyjemnie, a nawet można się w jej trakcie parę razy lekko uśmiechnąć. Humor jednak jest niestety po części niskich lotów. No, ale nie można powiedzieć, że jest źle - ogólnie tylko czasami podczas czytania jakichkolwiek recenzji się uśmiałem, więc ja tam przymknę oko. ;] Tekst oceniam na 7/10.

kamiloss - No, to na razie zacznę od wytykania. Przede wszystkim w tekście uderzało mnie to, że nie mogłeś się zdecydować, czy "ty", "tobie", "ciebie", "ci" itd. pisać z wielkiej litery, czy z małej. Innymi słowy, mamy tutaj pewną niekonsekwencję. I jeszcze odrobinę błędów interpunkcyjnych było, ale tych to już nie wytknę. ;] No, ale jeśli chodzi zarówno o treść, jak i formę (nie licząc powyższych błędów), ta opowieść jest napisana... no... bardzo dobrze. Obejmuje naprawdę ciekawy temat, do tego zapisany w świetnej formie. Gdybyś zdecydował się na jakiś układ zgłosek w linijkach i ew. podział na zwrotki, to byłby z tego wiersz biały jak znalazł. :) Ogółem, oceniam to na 8/10. Plusa zabrałem, boś się w poprawianiu kwiatków nie przyłożył. :P

Tenebris - Iiik... Kilka opowiadań to jest, a co za tym idzie - zapowiada się sporo czytania. Zajmę się tym dopiero w następny weekend, bo jednak na nadmiar wolnego czasu niestety nie cierpię. Mam nadzieję, że poczekasz do tego momentu. ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Peace Grenade - Community blog złożony z pięciu osób. Pięć różnych punktów widzenia, pięć granatów, które eksplodują z każdym kolejnym wpisem. :)

be333zey0.jpg

God of War - myślę, że tej serii żadnemu z graczy (nawet PeCetowych) przedstawiać nie muszę. Przed Wami moja recenzja ostatniej (póki co) gry z tego cyklu. Flaki będą latać!

beeztw1.jpg

w470.png

Parę słów o PSP-3000 - najnowszej zabawce Sony, polityce "kagańcowej" i różnych takich, niekoniecznie fajnych sprawach. ^^

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pan Książeczka (część pierwsza)

Kiedyś bardzo dawno temu w odległej galaktyce na planecie Szafka doszło do stworzenia dziwnej istoty, jaką okazał się Pan książeczka, był on wyjątkowym stworzeniem, ponieważ nigdy się nie nudził-po prostu gdy nie miał co robić zawsze mógł siebie przeczytać. Pewnego dnia Pan książeczka zwany później bohaterem, MrBook?iem itp. postanowił pójść na spacer do parku, aby zobaczyć czy istnieje jeszcze inny Pan lub Pani książeczka. Gdy już wędrował nie zobaczył innych osobników ze swojego gatunku-co go bardzo zasmuciło. Mało tego! Jego wygląd źle kojarzył się gangowi strugawek, który bardzo szybko podjął decyzje o ?zatemperowaniu? dziwnego przybysza, warto dodać, że gang ten uczył się w szkole dla rasistów, Pan Książeczka nie był w najlepszej sytuacji. Gdy już miał zostać temperowany z oddali słychać było dziwne dźwięki, nie było to nic innego niż członkowie gangu 20 centymetrowych linijek, które jechały skradzionymi gumkami do mazania. Ta sytuacja okazała się być jedyną okazją do ucieczki naszego bohatera. Dlaczego? Właśnie dlatego, że te dwa gangi są swoimi największymi wrogami! Nasz bohater wyczuł to, po czym rzucił się do ucieczki. Zapieprzał tak szybko, że o mało nie pogubił kartek, o zakładkach nie wspominając. Gdy już uciekał rozpoczęła się zażarta walka: gang strugawek zaczął strzelać do przeciwników z wkładów do pióra kulkowego, dla linijek nie było to przeszkodą, również mieli broń. W zasadzie bardziej zaawansowaną, posługiwali się pestkami z arbuzów, co okazało się być zabójcze dla strugaw. Po chwili jeden z przechodzących tam zeszytów-konfidentów zadzwonił po oddział zmotoryzowanych policyjnych markerów, zrobili porządek. Do aresztu trafił również nasz podopieczny, który został wzięty za jednego z chuliganów, dokładniej za członka gangu 20 centymetrowych linijek. Po jakimś czasie został zaprowadzony na przesłuchanie, sądząc po minie policjanta (wściekłego markera zmywalnego do tablic) nie był on optymistycznie nastawiony do swojej pracy, wręcz nie cierpiał robić w fachu policjanta, zawsze marzył o zostaniu czymś w stylu markera biurowego służącego do zakreślania różnych rzeczy, bądź po prostu do leniuchowania w szafce jakiegoś dzieciaka. Wracając do Mr.Book?a nasz bohater zaczął się jąkać i uciekały mu zdania z kartek, zawsze tak ma, gdy się stresuje. Podczas przesłuchania funkcjonariusz zauważył, że... Pan Książeczka jest ranny! Dokładniej brakowało mu 37 strony, co okazało się wynikiem rasistowskich działań jednego z członków gangu. Książeczka został odwieziony do szpitala, w celu przeszczepienia strony 37 z innej książki, która uległa śmiertelnemu wypadkowi podczas próby wykonania fantastycznego skoku ze skorych do wybryków encyklopedii powszechnych. Nie będę się wdawał w szczegóły śmierci kaskadera, wielu z was nie wytrzyma tego psychicznie i emocjonalnie jak i psychiczno-emocjonalnie. Operacja trwała ponad 5 godzin, ale nie było mowy o tym żeby zabieg się nie udał-przy stole stały świetnie wyszkolone francuskie klucze oraz śrubokręty w roli pielęgniarek. Podczas operacji naszemu bohaterowi śnił się piękny sen, śniło mu się, że spotkał piękną, inteligentną i zarazem szczupłą (zaledwie 10 stron!) Panią Książeczkę, według jego opowiadań była to piękna różowa książeczka... Spotkali się w klubie, podczas gdy została zaczepiana przez wścibski gang zielonych pisaków, który specjalizował się w zaczepianiu bezbronnych dziewczyn ze względu swojego lamerstwa- nie potrafili nic innego. Pan książeczka po wcześniejszym oglądaniu filmu z Brucem-Leenijką, (co nie zostało opisane w śnie) wykonał serię fantastycznych wykopów z twardej okładki, którą nabył w punkcie sieci MakrERA. Poskładał wszystkich, trzech członków bandy, do dziś nie wydobyli z siebie nawet kropli tuszu... Tak ich załatwił, szkoda, że był to zwykły sen. W rzeczywistości Pan Książeczka nigdy nie odważyłby się postawić innemu stworzeniu. Po zakończonym zabiegu musiał zostać w szpitalu jeszcze kilka dni ze względu na panującą chorobę śmietanową, która dopadała wszystkich żyjących w tej historii. Po tych kilku dniach naszemu kochanemu Panu Książeczce udało się wyjść ze szpitala. Po powrocie do domu postanowił przejść się przez park, który był przyczyną całego zamieszania, nie zrobiłby tego gdyby obiekt nie był strzeżony przez znaną wszystkim firmę Solid Strugawity. Ale zaraz, to nie koniec historii! Podczas spaceru zobaczył piękną Panią (tak, tak... To ta sama szczupła książka ze snu...) Dalej już sami możecie się domyślić co się wydarzyło, w nawiasie dodam, że żyli długo i szczęśliwie wraz ze swoimi dziećmi-elementarzem i inteligentniejszym atlasem świata.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

RAFAŁ FURDAL

?Aganei?

Pogoń

Dolwen poganiał konia, próbując uciec Snotlingom. Te jednak nie dawały za wygraną. Nieubłaganie zbliżały się do niego, gdy z krzaków wyłoniła się driada. Stała dumnie na pagórku, patrząc na rozgrywającą się pół mili dalej scenę. Spokojnie nałożyła cięciwę na trzymający w dłoni łuk, wyjęła z kołczanu strzałę i celując trafiła potwora prosto w pierś. Dolwen, który właśnie jechał na szkolenie Niosących Światło, był zmuszony walczyć. Zdjął z pleców miecz i, z trudem, zamachnął się na pierwszego Snotlinga. Cios niemalże przeciął głowę przeciwnika, który padł na ziemię i po chwili umarł. Zdziwione potwory wymieniły spojrzenia, po czym z rozrywającym krzykiem rzuciły się na Dolwena. Zaatakowały jednocześnie, lecz nie zdążyły wykonać ciosów. Dwie kolejne driady wystrzeliły z łuków. Dolwen odetchnął z ulgą. Duchy natury przemówiły miękkim głosem:

- Co tu robisz, chłopcze?

- Jechałem właśnie na trening Aganei, gdy napadły mnie te stwory.

- Och? Twój koń jest ranny. Nie dojedzie do lasu Loth Arem. Weź tego rumaka, powinien cię dowieźć na miejsce - jej białe dłonie trzymające uprząż jednorożca powędrowały do rąk Dolwen - opiekuj się nim dobrze. Po zakończeniu treningu przyjedź po swojego konia z powrotem. I pamiętaj: gdy dojedziesz puść jednorożca wolno.

Jej usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. Dolwen podziękował i popędził na szkolenie. Droga była długa i żmudna.

W czasie pomiędzy jazdą, uczeń ćwiczył walkę mieczem. Dobrze mu szło, dopóki nie pomyślał, że będzie musiał także nauczyć się magii. Z tą myślą poszedł po wiadro, wyciął dno, a raczej jego kawałek, i próbował napełnić naczynie wodą. Wiedział, że po jakimś czasie zdenerwuje się i będzie musiał zasięgnąć pomocy magii.

Las Loth Arem

Gdy dojechał na miejsce wypuścił jednorożca, który natychmiast pobiegł w stronę lasu. Strażnicy pilnujący wejścia do Zakonu Aganei zatrzymali Dolwena przed wejściem do zamku. A była to zaiście monumentalna budowla. Zimne, kamienne ściany, były okryte grubą warstwą mchu. Duże okna były zdobiona witrażami przedstawiającymi sceny walk. Zamek wyglądał na bardzo stary. Był jednak czysty, co wskazywało na zadbanie zamczyska. Gdy przyglądał się witrażom, strażnik zagadnął:

- Jak się nazywasz?

- Mów mi Dolwen, przybywam z krainy zwanej Eryn .Obwieść swemu panu, że przybył nowy uczeń.

Po kilku minutach strażnik wrócił wraz z mężczyzną, który wyglądał bardzo złowieszczo.

- Nasz pan cię oczekuje. Chodź za mną. Nazywam się Kerth.

Dolwen bez słowa podążył za nim. Szli przez wielkie komnaty, których ściany zbudowane były z marmuru. Nowemu uczniowi czas dłużył się niemiłosiernie, aż weszli do wielkiej sali. Na ścianach było mnóstwo obrazów. Na podłodze stały posągi elfickich bogów.

Jednak najbardziej rzucał się w oczy czerwony, gwiaździsty rubin.

- To Mothril Tissan.

- Słucham?

- To Mothril Tissan. Ten klejnot, na którym stoisz.

Dopiero teraz zauważył siedzącego za biurkiem wysokiego mężczyznę. Patrzył na niego tajemniczym wzrokiem.

- Jestem Vivandrel. Usiądź proszę.

Dolwen usadowił się w fotelu.

- A więc, to ty jesteś tym, który ma się stać Niosącym Światło. Witaj w naszych szeregach.

Jutro rozpoczną się treningi, więc radzę ci, abyś nie zwlekał z przygotowaniami. Kerth pokaże ci twój pokój.

Uczeń wstał i wyszedł. Przewodnik zaprowadził go do obskurnego pokoju, który miał jedno małe okno.

- Oto twój pokój. Będziesz tu spał.

- Tak, mistrzu. Dziękuję.

- Wyśpij się. Jutro masz pierwszy trening.

- Dobrze, mistrzu.

Jak powiedziano, tak zrobił.

Sen

Jego sen był dosyć niezwykły:

Mężczyzna w złotej masce szedł obok niego. Witał każdego, obok którego przechodził. Dopiero po chwili Dolwen zauważył, że to są trupy. Bezmyślnie szedł za nieznajomym. Mimo usilnych starań nie mógł wypowiedzieć ani słowa.

Coś wyrwało go gwałtownie za snu.

Trening- No już, wstawaj!

- Co się??!

- Jesteśmy spóźnieni już godzinę!

- Dobrze, już, dobrze! Wstaję! Jak ci na imię?

- Zwą mnie Unar. Jak będziesz gotowy, zejdź na dół.

- Oczywiście. Dziękuję, Unarze.

Po 10 minutach, Dolwen był gotowy.

Czyjś głos wyrwał go z zamyślenia.

- Nareszcie jesteś! Co tak długo?

Uczeń odpowiedział westchnieniem. Po około 20 sekundach powiedział:

- Zaspałem.

- No cóż, trudno. Zostaniesz godzinę po lekcji.

- Dobrze.

- A teraz słuchaj. Nazywam się Torren i jestem twoim nowym nauczycielem.

- Tak, mistrzu.

- Nie nazywaj mnie tak, proszę. Mów mi po imieniu, bądź ewentualnie Nar.

- Dobrze, Nar Torren.

- Dobra. Skoro to mamy już ustalone, możemy wziąć się za naukę. Na początku chciałbym sprawdzić twoje umiejętności walki. Zniszcz tę oto kukłę. Bez pomocy miecza.

Dolwen nie był na to przygotowany. Zamachnął się i?

- Ałłłłł. Co tam jest w środku?

- Nie mogę ci powiedzieć. Próbuj dalej, ale tym.

Nauczyciel wręczył mu czarną pochwę. Uczeń ocenił, że nie jest ciężka, więc wziął ją w ręce. Mylił się jednak. Miecz ważył około 15 kilogramów. Wyciągnął go. Dopiero teraz zauważył ozdobną rękojeść. Cała broń była pokryta runicznymi znakami, tak samo jak pochwa. Klinga rozbłysła lustrzanym blaskiem. Miecz był zrobiony z czystego srebra.

- Miecz ten jest na potwory, ale na kukłę też może być. Spróbuj.

Dolwen wziął potężny zamach i przeszył kukłę ostrzem.

- Udało się! UDAŁO!! Zniszczyłem go!

Nie posiadał się z radości. Zmiótł z powierzchni ziemi swój pierwszy cel. I nie ostatni.

- Będziesz dobrym wojownikiem- powiedział Torren.

- Dziękuję, mistrz? to znaczy Nar Torren.

Alarm

Tutututututututuuuuuuu!!!!

- Co?! Alarm?! Ale jak??!

W tym momencie podbiegł do nich, jak pomyślał Dolwen, inny uczeń.

- Mistrzu! Mistrzu! Alarm! W Lesie zauważono Rikka.

- Rikka?! Hmm. To może być dobry trening - zwrócił się do Dolwena - Masz swoje pierwsze zadanie. Zabij potwora.

- Z ochotą zrobię to dla dobra Zakonu.

- Weź ten miecz. Przyda ci się.

Jakimś cudem Dolwen zauważył wejście do Lasu.

Gdy dotarł na miejsce, zauważył potwora jedzącego zwłoki, zapewne jakiegoś wieśniaka.

Potwór ów miał półtora metra wzrostu. Jak jadł. Wkrótce jednak zauważył człowieka i podniósł się. Dopiero teraz Dolwen zauważył ogrom potwora. Tak naprawdę miał dwa i pół metra wzrostu i na oko ważył 80 kilogramów. Wielkie, ostre zęby, spiczaste pazury, kościsty grzebień na czaszce i długie, za długie, ręce. Masywne nogi ugięły się jak do skoku. I rzeczywiście. Choć był od Niego o jakieś 10 metrów doskoczył prawie na wyciągnięcie ręki. Dolmen ledwo zdążył uniknąć ciosu. Pozornie ociężały potwór zaskoczył go niezwykłą zwinnością i siłą. Okazało się, że stwór jest potężny i bardzo trudny do pokonania.

Kolejny atak wyrwał go z zamyślenia.

Jak ja mam zabić coś takiego, pomyślał Dolwen. Zamachnął się, ale rozciął tylko powietrze.

A gdyby tak??

- To jest myśl! - wykrzyknął. Przygotował się do kolejnego ataku, ale tym razem zawirował w błyskawicznym piruecie, gdy rikk otarł się o niego. Przeszył stwora niemal na pół. Potwór zaryczał wściekle i padł trupem. Po chwili jego ciało zamieniło się w piasek i rozsypało na wietrze. Dolwen uśmiechnął się. Mógł spokojnie wrócić do Zamku.

Nagroda

Po około dwóch godzinach wrócił. Tak jak przypuszczał, czekała go nagroda.

- Jesteś wreszcie. I jak poszło? - zapytał Toren.

- Dobrze. Tak myślę. Zabiłem go.

- Na szczęście. Twoją nagrodą będzie ten miecz. Możesz go sobie wziąć.

- Dziękuję, Nar Toren.

Dolwen, wraz ze swoją nową nagrodą, poszedł do pokoju. Velerad ucieszył się na jego widok, uśmiechając się z radością.

- Myślałem, że nie żyjesz. Ludzie powiadają, że zabiłeś tego potwora.

- Widzę, że wieści szybko się tu rozchodzą - odpowiedział Dolwen - Ale tak, udało mi się.

- I nic ci się nie stało?- nalegał Velerad

- Absolutnie nic. Jestem cały i zdrów.

- To dobrze.

I tak rozprawiali o rzeczach małych i wielkich, ważnych i nieważnych, aż przyszedł ranek i trzeba był iść na trening?

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Edytowano przez Rafik
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uczeń ? trudny zawód

Poranna pobudka, wyspani, wypoczęci i głodni wiedzy zmierzamy do szkoły po nowe, jakże ważne dla nas informacje. ? Tak powinien wyglądać zwykły dzień ucznia według tych, którzy o naszej edukacji początkowo decydują.

W praktyce jest niestety inaczej. Najczęściej wstajemy niewyspani, po 6-godzinnym śnie (co jest efektem uczenia się do późnych godzin wieczornych). Szybko jedząc śniadanie i myjąc się, biegiem - z obciążeniem w formie 25 kilogramowego plecaka - ledwie zdążamy na środek lokomocji mający ułatwić nam drogę do szkoły. Często jest tak iż czekamy na niego moknąc w strugach deszczu cieknącego nieustannie z nieba, lub marznąc w 20 stopniowym mrozie pośród szalejącej wokoło śnieżycy - a on jak na złość ulega spóźnieniu. Cóż optymistycznie wpajamy sobie iż to tylko chwilowy pech. Znajdując się już w jego środku spostrzegamy iż wszystkie miejsca są zajęte. Tak przez długą (w zależności od oddalenia naszego miejsca zamieszkania względem lokacji szkoły) drogę stoimy z naszym towarzyszem ? wspomnianym wyżej ?tobołkiem?. Po przejechaniu - drogi dzielącej nas od ukochanej szkoły ? docieramy wreszcie do naszego przystanku. Pech chciał, że jest on oddalony ponad kilometr od naszej szkoły. Cóż, przypadek. Taki sam jak ten, że poprzez spóźnienie, któremu uległ nasz ?transport? odcinek ten musimy przebyć w ciągu 10 minut. Tutaj próbujemy uspokoić się myślą, iż może być to wspaniały poranny trening. Załóżmy, iż uda nam się dotrzeć na czas, koniecznie zmienić obuwie i stawić się w porę przy odpowiedniej sali, nim klasa doń wejdzie. Błędnym jest myślenie tego, który uważa iż teraz odetchniemy i w spokoju przyjmiemy upragnioną porcję wiedzy. Tuż przed lekcją dowiadujemy się od kolegi uważnie wertującego książkę w nadziei zapamiętania najistotniejszych wątków, że to właśnie dziś jest ostateczny termin przeczytania 700-stronicowej lektury, a na dodatek na następnej lekcji mamy klasówkę z XXX ? cokolwiek to znaczy. W tej sytuacji pozostaje nam tylko zmówić modlitwę, której nie zdążyliśmy odmówić rano przez ogólny pośpiech i liczyć na cud ? Gdy dobrniemy do ostatniej spośród 8 godzin lekcji, na poprawę humoru mamy szansę usłyszeć przypomnienie o planowanej na jutro klasówce (dziwnym trafem słyszymy to po raz pierwszy) z całego działu ?fizyki cząsteczkowej i termodynamiki?, która to jest pasjonującym tematem dla naszego humanistycznego umysłu (zakładając, że ten ?typowy uczeń? takowy posiada). Wychodząc ze szkoły przypominamy sobie o zaległej lekturze, którą przecież trzeba poprawić, więc udajemy się do biblioteki. Wchodząc do niej stwierdzamy, że zaczyna się chmurzyć, a dochodzące do naszych uszu uderzenia piorunów sygnalizują, iż nie stracimy ponownej możliwości zmoknięcia. W bibliotece po odstaniu w kilkunastoosobowej kolejce dostajemy wreszcie możliwość zapytania się o upragnioną przez nas książkę. Nie jesteśmy jednak zadowoleni uzyskaniem informacji, że ksiązki takowej akurat nie ma. W tej świetnej sytuacji, pełni poczucia humoru postanawiamy udać się jak najszybciej do miejsca odjazdu ?środka komunikacji?, którym mamy udać się do domu. Oczywiście w drodze doń optymistycznie wita nas kolejna ulewa, która mimo szczerych chęci uniknięcia towarzyszy nam jeszcze długo - dochodząc do przystanku dowiadujemy się, iż spóźniliśmy się 2 minuty a następny odjazd będzie za godzinę. Niestety wszystko ma swój koniec i w końcu trafiamy z powrotem do domu pełni wrażeń po ok. 10 godzinnym dniu pełnym przygód. Gdy już ochłoniemy z tego wszystkiego powoli zabieramy się za lekcje ?.. Ale bez zmartwień, że nie zdążymy ? przecież noc jest taka długa.

Jesli moglibyscie ocenic ten krotki felieton do gazetki szkolnej i w miejscu XXX podać jakąś obco brzmiącą nazwę jakiegoś działu dowolnego przedmiotu - jednak nauczanego w liceum typu fizyka,chemia,biologia, matematyka- to byłbym bardzo wdzięczny. To mój pierwszy takowy "nie naukowy" artykuł i bardzo mi na nim zależy. Chce byście napisali czy to jakoś przejdzie czy jest (krotko mowiac0 do d*%y.

Pozdrawiam i dziękuje za każdą opinie

Demeterius

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Demeterius - napisałeś swój felieton bardzo zgrabnie, niestety więcej pochwał nie przeciśnie się przez palce, bo treść boleśnie przypomina o tym, co zacznie się od nowa już pojutrze. ;] Jedyne czysto techniczne błędy to zjedzenie paru przecinków i niepotrzebne wstawienie "drogi dzielącej nas od ukochanej szkoły" między myślniki. Sam tekst natomiast jest spójny, z subtelnym jajem (może ciut za małym, ale skoro to do szkolnej gazetki - zrozumiałe) i uroczo realistycznie przedstawia dupność uczniowskiego życia (jednocześnie brzmiąc całkiem "po bożemu"). Dla mnie ok, a w miejsce XXX wrzuć coś z chemii (skoro fizyka już była), w stylu homolityczny rozpad wiązania czy inny elektronowy rezonans paramagnetyczny.

Edytowano przez Yennefer
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Takie tam bardzo króciutkie opowiadanko, napisane na wenie, która powstała podczas jednego z Posiedzeń w "sali tronowej". Jak powszechnie wiadomo, tak powstają najlepsze idee (choć wszystko inne, będące efektem takich chwil, nie jest już takie fajne).

Żeby uprzedzić - ja normalnie <nieskromnie stwierdzę> piszę lepiej, tutaj się nie starałem w ogóle, więc nie oczekujcie cudów. Napisane, aby śmieszyć, choć wielu może uznać zakończenie za niesmaczne.

NIE czytać od końca, najlepiej też NIE komentować stylu.

Interes

Grażyna wchodząc do domu trzasnęła drzwiami tak potężnie, że szyba znajdująca się po środku tej drewnianej konstrukcji niemal opuściła swoje ramy. Dziewczyna chciała dać upust swoim emocjom, bo te głupie dzieciuchy ze szkoły znowu się z niej naśmiewały. Pomyśleć, że jest tylko trochę od nich inna, a oni nie potrafią tego tolerować! Zdenerwowana zrzuciła ze swego grzbietu ciężki plecak wyładowany książkami i cisnęła go w kąt. Od razu poczuła się lepiej, choć wspomnienia całego dnia wciąż kotłowały się w jej głowie, sprawiając, że po chwili znowu było jej smutno. To wszystko przez poziom niedojrzałości obecnej młodzieży, myślała. Gdyby chodziła nie do gimnazjum,

a do jakiegoś normalnego liceum, byłoby inaczej. Nie siedziała by teraz zapłakana w swoim pokoju, tylko pewnie obściskiwałaby się z jakimś gorącym przedstawicielem płci przeciwnej.

Ale jednak los postanowił, że Grażynka lat piętnaście, więc marzenia o normalnej szkole musiały poczekać na swoją kolej. Na razie dziewczyna musiała zadowolić się paroma fajnymi ocenami z biologii ? z doświadczenia znała budowę ludzkiego ciała, tak więc ów przedmiot w zasadzie nie miał przed nią tajemnic.

Wtem Grażyna doszła do wniosku, że najlepszym sposobem na chandrę jest najedzenie się czymś słodkim, najlepiej czekoladą podlaną czekoladą. Jako że jej matka wracała dopiero za parę godzin, jak postanowiła, tak zrobiła. W przypływie natchnienia dodała do swojego pysznego posiłku także szklankę soku malinowego. Normalny człowiek byłby zwrócił swoje śniadanie, ale ona była przecież przygnębiona. Skonsumowała więc czekoladę przed telewizorem, popijając ją sokiem.

Godzinę później Grażynka poczuła, że czas najwyższy zrobić w swym organizmie miejsce dla niedawno przełkniętego soku, więc czym prędzej skierowała swe kroki do toalety. Na jej progu obudziły się jednak jej wspomnienia. To właśnie w szkolnej toalecie najwięcej osób komentowało jej inność, pewnie ze względu na brak nauczycieli dyżurujących to miejsce. Dziewczyna znowu się zdenerwowała. Podejrzewała, że nawet osobę czarnoskórą, czy wyznającą inną wiarę traktowaliby łagodniej. W tym momencie jej pęcherz dał wyraźnie do zrozumienia, że nie jest to czas na duchowe rozterki.

Grażyna podeszła więc do sedesu, wyciągnęła swój interes i zrobiła, po co przyszła.

Albo mi się zdaje, albo forum pozjada akapity.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To może i ja się pochwale :)

"Dni, w których umarłem"

Poniedziałek.

Wstałem dość wcześnie. Zegarek pokazywał, że nie było nawet jeszcze 6, a na niebie już powoli zaczynało się robić jasno, a raczej szarawo. Jesień. Jak ja nienawidzę tej pory roku. Deszcz, chłód, a przez większą jej część, rzadko można zobaczyć choćby promyk słońca spod grubej warstwy ?pierzyny? zalegającej na nieboskłonie. Westchnąłem i ubrałem się ciepło bo termometr wskazywał jedynie parę marnych kresek powyżej zera. Na polu jeszcze do teko zacinała lekka mżawka. Niewielkie krople rozbijały się o moje okulary utrudniając widzenie tego co miałem przed sobą. Wreszcie dotarłem na przejście dla pieszych z światłami sygnalizacyjnymi. Czerwień ludzika wskazującego, że nie możemy w tej chwili przejść bardzo mnie drażniła, więc zacząłem coraz bardziej się niecierpliwić. Sekundy mijały niczym godziny, aż w końcu zaświeciło się upragnione zielone światło. Niewiele myśląc wszedłem na pasy, powoli tnąc w poprzek ulicę.

Gdy się ocknąłem, ujrzałem wokoło wielu gapiów spoglądających na mnie, a po prawej samochód rozbity o murek pobliskiego domu. Spod maski srebrnej toyoty wydobywał się szary dymek niknący wśród wciąż zacinającego deszczy. Wtedy dopiero zacząłem zadawać sobie pytania- dlaczego wszyscy się na mnie gapią? Dlaczego właściwie leże na ulicy? Kierowany przeczuciem spojrzałem na swoje nogi. Nie ma ich, a z mojego przepołowionego ciała wystawały rozmazane po jezdni jelita. Żołądek także został wyrwany z ciała, a z jego wnętrza wylała się żrąca ciecz, wraz z kawałkami niestrawionego jeszcze jedzenia. Nie mogąc się obrócić próbowałem spojrzeć za siebie, ku memu zdziwieniu widziałem krew rozlewającą się strumykiem po mokrym asfalcie. Dotarło też do mnie co w ogóle się stało. Próbowałem krzyknąć. Nie mogłem. Udało mi się jedynie zamknąć oczy...

Piątek.

Obudziłem się z wrzaskiem. Zerwałem z siebie kołdrę i spojrzałem na nogi. Odetchnąłem z ulgą, były na swoim miejscu. Obracając tamto zdarzenie w zły sen spojrzałem na zegarek. Jest jeszcze przed szóstą. Odruchowo zwróciłem także uwagę na datę. Piątek, 14 maja. Piątek? Coś mi się nie zgadzało, przysiągł bym, że gdy kładłem się spać była niedziela 13 listopada. Ale przypomniał mi się znowu sen i pomyślałem, że to właśnie dla tego. Szybko wróciły mi wspomnienia dnia wczorajszego. Taaak, umówiłem się wczoraj z kumplami na odkryty basen po szkole. Dziś kończymy wcześnie więc będzie dużo czasu po południu. Spojrzałem jeszcze za okno. Pogoda była przepiękną. Słonecznie, ptaki śpiewały, a termometr wskazywał 25'C w cieniu. Kocham wiosnę, szczególnie tę późną. Kiedy drzewa wydalają swoje pachnące kwiecie, a ogrody mienią się od barw. Po niebie maszerowało mozolnie kilka dużych ?baranków?, które ani myślały zmoczyć ziemi deszczem. Świetna pogoda na pływanie. W pośpiechu założyłem na siebie ciemną koszulkę, z krótkim rękawem i wcisnąłem na nogi krótkie spodenki sięgające za kolana. Do lekkiego plecaka wepchałem kilka potrzebnych na basen przedmiotów i szybko pognałem do szkoły.

Woda była już naprawdę ciepła. Wprost zachęcała do pływania. Nie namyślając się za wiele, wskoczyłem do niej z rozbiegu. W krótkim ?locie? spojrzałem jeszcze na kolegów flirtujących z dziewczynami na brzegu, odwróciłem wzrok i z uśmiechem zauważyłem, że tafla wody była coraz bliżej. Plusk. Co za przyjemne uczucie, szybko się zanurzałem. Coraz głębiej i głębiej. Nagle poczułem, silny ból w głowie i na chwile straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem, woda przybrała dziwnie czerwony kolor. Próbowałem przetrzeć oczy, ale ręce nie chciały się poruszyć. Robiło mi się coraz zimniej. Pomyślałem, że to może deszcz zaczął padać i woda się ochłodziła, ale nic na to nie wskazywało. Uświadomiłem sobie, że nie przez dłuższy czas nie brałem oddechu. Chciałem wypłynąć, ale żadna z kończyn nie chciała się poruszyć. W pasie złapał mnie jakiś uścisk. I wyciągną na powierzchnię. Nareszcie... ale zaraz, dlaczego nie mogę złapać oddechu. Chciałem krzyknąć ale nie mogłem. Zaraz dlaczego oni mnie wsadzają do czarnego worka? Poczekajcie. Dlaczego powieki są takie ciężkie? Nim zdążyłem zamknąć oczy zasunięto zamek błyskawiczny i zapanowała ciemność.

Środa.

Otworzyłem oczy i z obojętnością spojrzałem na zegarek. Jeszcze przed szóstą, 15 stycznia. Zima. Wstałem i zabrałem scyzoryk z biurka. W łazience napuściłem do wanny wody. Nie ściągając ze siebie piżamy wszedłem do niej. Szybkim i mocnym ruchem podciąłem sobie żyły. Ciepła czerwona ciecz spływająca po nadgarstku była ostatnią rzeczą jaką widziałem zanim straciłem przytomność...

Niedziela.

16 lipca. Lato w pełni. Znowu zginąłem. Może niepotrzebnie zabijałem tego gościa...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Seryjny morderca wieloletnim fascynatem Wormsów

Powstało już bardzo wiele artykułów na temat podobny do tego, który chciałem poruszyć. Mam nadzieję, że nie nazbyt wiele. Otóż zaintrygował mnie problem szkodliwości gier komputerowych, a w zasadzie liczne dyskusje na ten temat, które bez problemu można wyszukać w sieci. Opinie nakręconych psychologów, znających się na grach komputerowych, jak księża na kobietach, ścierają się tam z niezadowolonym odzewem wieloletnich graczy. Znalazłem również kilka opinii rodziców i osób dotkniętych problemem uzależnień od komputera, lecz jakby zupełnie niezwiązanych z tematem gier. Co ciekawe, udało mi się przeprowadzić rozmowę z księdzem, którego przemyślenia dotyczące gier po prostu zwaliły mnie z nóg. Ale o tym potem!

Wymiana argumentów podczas dyskusji jest szybka, dla każdej ze stron racje są oczywiste. Ostrze krytyki mierzy celnie w agresję, przemoc i brutalne sceny, które mają tutaj kluczowe znaczenie ? oddziałują negatywnie na psychikę graczy. No tak, ale tylko graczy podatnych na tego typu wpływy... Mowa tu oczywiście o dzieciach, których to światopogląd i postrzeganie rzeczywistości ma zostać spaczone przez szczególnie krwawe tytuły. Pozornie silna argumentacja, kunsztownie przygotowana przez liczne grono parujących psychologów - w spotkaniu ze sprzeciwem ze strony graczy - rozbija się niczym fale o gdański falochron. Ale jak to? Słabością psychologów jest to, że ich przekonania nie mają zastosowania w życiu, opierają się na suchych opiniach. Moim zdaniem gry wymagają od nas zdrowego podejścia i choć odrobiny rozsądku ? dojrzałości emocjonalnej. W przypadku dzieci, grających w tytuły przeznaczone wyłącznie dla dorosłych warto zainteresować się gdzie w tym czasie znajdowali się rodzice i skąd do jasnej Anielki trzynastoletnie dziecko wzięło Postala? Jest to problem charakterystyczny dla polskiego przemysłu zajmującego się sprzedażą gier. O sytuacji w której sprzedawca zwrócił uwagę na młody wiek klienta, nie słyszałem nawet w opowiadaniach. Ma to uzasadnienie jakoby w specyfice naszego społeczeństwa - i podobnie jak walka z piractwem ? zwalczanie sprzedaży gier oznaczonych znaczkiem 'only for adults' jest po prostu walką z wiatrakami. Nie mam prawa oskarżać nikogo, rozgraniczenie winy w tej kwestii jest sprawą dość delikatną. Apeluję do rodziców, aby jednak zerknęli od czasu do czasu, przy czym ich pociecha spędza piątą godzinę sobotniego popołudnia.

Swoją rolę, niemałą zresztą, w nagonce przeciwko rozwojowi tego przemysłu odgrywają media. Nie raz daje się słyszeć historie, według których ogłupiony przez gry małolat dokonuje morderstwa, będąc przekonanym, że zabity zrespawnuje się za osiem sekund. Gdy pewien Niemiec zastrzelił na ulicy trzynaście osób, prędko doszukano się w jego życiorysie fascynacji Counter-Strikiem, wiążąc szybko popełnioną zbrodnię z destrukcyjnym wpływem gier na usposobienie człowieka. Nijak ma się to jednak do rzeczywistości. Gra nie może być jedynym elementem składającym się na tego typu zachowania. Założę się o opłacenie półrocznego abonamentu we WoW'ie, że ów Niemiec miał problemy ? czy to w domu, a bo mało to patologii? W szkole? Młodzież targa się na swoje życie po niezdanej maturze, dlaczego więc nie miałaby zabijać? Czy powodował się problemami w życiu prywatnym? Nie miał przyjaciół? Jedno jest pewne ? to nie gry komputerowe zabiły tamtych ludzi. Pod wspomnianą wiadomością wywiązał się dość ciekawa wymiana zdań. Nie ma sensu opisywać wszystkiego, przytoczę jednak wypowiedź pewnego gracza, którego wypowiedź przypadła mi do gustu najbardziej: ?Od jedenastu lat gram w gry komputerowe, nie zabijam ludzi, nie jestem agresywny, mam przyjaciół. What's wrong with me?? . Jest to ostatni z komentarzy, widocznie nikt z odwiedzających stronę nie miał już nic do dodania.

Na początku tego tekstu wspomniałem o rozmowie, jaką udało mi się przeprowadzić z pewnym księdzem. Stosunek kościoła do gier jest bezwzględnie krytyczny, czego dowodzi artykuł zamieszczony na stronie Salwatoriańskiego Ośrodku Powołań mówiący o szkodliwości gier komputerowych. I do tego właśnie artykułu odesłał mnie ów duchowny, zagadnięty o jego stosunek do gier. Początkowo tłumaczył się brakiem zainteresowania tego typu rozrywką, co wydało mi się zrozumiałe. I tu spotkało mnie pierwsze zaskoczenie ? porównał gracza do osoby opętanej, opisując to z takim spokojem, jakby przypadkiem zagadnął mnie: ?ładnie dzisiaj, prawda??. Nie sądzę, aby wyczuł moje oburzenie...

To był jednak dopiero początek. Pomińmy to, że gry są otwartymi na oścież drzwiami, przez które przyjmujemy zło. Ba! Robimy to sami... Nigdy nie pomyślałbym nawet, że poprzez gry można zostać opętanym, są jednak ludzie, którzy w to wierzą. Choć ociera się to o absurd, zamiast kolorować, staram się nieco urzeczywistnić wizję mojego rozmówcy. Jeśli wcześniej czułem lekkie zażenowanie, pomyślcie co działo się w mojej głowie, gdy poznałem tajemnicę... No cóż, nie sądzę byście wcześniej zadawali sobie tego typu pytania. Czy wiecie w jakim celu zostało stworzone Diablo? Kto w ogóle robi takie gry? Otóż dzięki Diablo szatan ma nas jak na dłoni... Zarzuca twórcom Blizzarda zniewolenie przez diabła. ?Im tylko wydaje się, że są wolni?. Gdy moje witki przestały wisieć bezwładnie, a muszę przyznać, że szok chwilę trwał, począłem tłumaczyć, że i owszem, Diablo jest mroczne. Ale ? to wszystko. Gra po prostu posiada swój unikatowy, fantastyczny, kochany przez miliony klimat, dynamiczna rozgrywkę, i jak na swoje lata wciąż cieszy się sporą popularnością. Diablo to po prostu... dobra gra, a nie dzieło szatana, ani tym bardziej narzędzie służące zatruwaniu ludzkich serc. Z wypowiedzi księdza wywnioskowałem, że jeśli kiedykolwiek grałeś w Diablo, Twoje szanse na bycie opętanym znacznie wzrastają. Na nieszczęście przypomniałem sobie również o kapeli Level 70 Elite Tauren Chieftain stworzonej przecież przez programistów Blizzarda. Muzyka, jaką grają, to nie cukierkowy pop punk Toli Loli z Blog 27, czy wyczyny Litzy w Arce Noego, lecz najprawdziwszy metal. Teraz już chyba wszystko wydaje się jasne. Demoniczna gra stworzona przez programistów-metalowców to zwiastun zagłady.

Gdyby nie przeczytany przeze mnie artykuł zapewne do rozmowy by nie doszło, teraz jednak ze strachem spoglądam w lustro i zastanawiam się gdzie jeszcze czai się szatan.

Uważam, że każda ze stron ma po części rację. Dzieci pozbawione opieki, grające w gry przeznaczone dla osób starszych, niczego pożytecznego z nich nie wyniosą. Niemniej jednak nierozsądnym jest zarzucanie grom aż tak destrukcyjnego, negatywnego wpływu na graczy. Taki sposób myślenia nie ma racji bytu i pozbawiony jest rzeczowego uzasadnienia. Trudno mi polemizować z opinią księdza. Mam wrażenie, że żaden z nas nie wyniósł z tej rozmowy niczego wartościowego. Mój sceptycyzm stawił skuteczny opór jego fanatyzmowi. Poruszony przeze mnie temat jest mi na tyle nieobojętny, że nawet chcąc, nie potrafię być obiektywny. Pragnę tylko naświetlić sytuacje, w których zarzuty nie są podparte faktami, lub ? jak w przypadku postaci szatana ? czysto absurdalne. Kwestia szkodliwości gier komputerowych niewątpliwie jeszcze długo będzie przedmiotem sporów. Pozostaje mi opowiedzenie się po jednej ze stron.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...