Skocz do zawartości

Polecane posty

*Martius spala temat*

Hm? Że co? Niedopieczony? No nic, trudno się mówi... W każdym razie nadszedł czas, abym w końcu tutaj odpowiedział. :) Najpierw jednak...

Dziwię się Holy'emu i Martowi, że od razu nie poznali o czym mówi kolega Piotrek66.

No cóż, skoro jest to temat "Proza", to w lot zrozumiałem, że chodzi tutaj o improfica. Choć tak patrząc po opisie Piotrka, można wywnioskować, że równie dobrze może chodzić także o Free Sesję, faktycznie... No, ale ja mimo wszystko obstaję przy improficu. ^_^ Po prostu improfic nadal jest opowiadaniem (a może powieścią?), które będzie czytać masa internautów (albo przynajmniej paru :D). Sesje zaś są robione... no... głównie dla siebie. Różnica więc jest nie byle jaka, dlatego też nadal myślę o improficu. ;] A jeśli chodzi o "kończenie w akcji w danym momencie", to w powieściach, filmach itp. to się nazywa "cliffhanger". Ale nie należy tego używać przesadnie, bo w pewnym momencie może to mocno wkurzyć czytelnika lub widza. ^^'

Co do realiów - myślę, że nie ma sensu umieszczać naszego projektu w świecie mało znanych, albo znanych tylko garstce (bez urazy) anime/mang. Sam jestem fanem tegoż, ale o takim tytule nie słyszałem.

Nie dziwne - Tenchi Fukei narodził się na tym forum i poza nie nie wyszedł. :P Jest to właściwie uniwersum autorskie (spytajcie P_aula ;]). No, ale przeboleję, jeśli ten pomysł przegra. I tak osobiście mam też inne plany co do niego... ;>

Jeśli już, to można wykorzystać, jakieś bardzo znane (Dragon Ball, Bleach, Naruto), które większość zna. Chyba nie muszę przypominać, że czytać nas będą także inni forumowicze, prawda? <smile> To samo tyczy się gier, ale tu raczej nie powinno być takiego problemu. O światach fantasy to samo - najlepiej w klasycznych (Śródziemie, Forgotten Realms, Wiedźmin). Oczywiście nie wykluczam też wykorzystania seriali.

Jeśli chodzi o pomysł na uniwersum, to w moim mniemaniu realia z anime odpadają (no, chyba że "Bleach" - chętnie bym popróbował, a w razie tego mógłbym się sprężyć z oglądaniem tego anime. :P No, ale po prostu takiego "Dragon Balla" pamiętam jako relikt z przeszłości i chcę, by tam pozostał - ficów w "Naruto" z kolei mam dość). Jak już, to proponowałbym to umieścić w jakimś świecie fantasy. Tylko uwaga: nie znam się dobrze na tych już istniejących. ^^'

I jeszcze do KMa - pojawiło się światełko w tunelu w postaci możliwości odpalenia impro na naszym forum, na Sesji ofkoz. Nie jestem jeszcze w pełni przekonany, ale widać, ze zainteresowanie jest spore, więc czemu nie...

Odkrywca! :D Improfic na naszym forum, nawet jeśli nie w świecie TF, jest BARDZO prawdopodobny. A że takowy byłby też na Sesji RPG... Cóż, proponowałbym jednak zrobić w Twórczości temat dotyczący tego pomysłu, żeby więcej ludzi chciało tu zajrzeć. ;) No, ale na umiejscowienie tegoż na Sesji RPG też narzekać nie będę. ;]

jestem dość nowym użytkownikiem na forum (wbrew dacie mojej rejestracji), więc nie wiedziałem, że takie coś już istniało. Może jednak byłby ktoś chętny do reanimacji projektu? Widzę, że są chętni, więc, jeżeli byś mógł, prosiłbym Cię P_aul o pomoc przy organizacji. <smile>

Wiem, że w nicku zamiast podłogi mam spację (:D), ale odpowiem za P_aula. Otóż jeśli są osoby chętne do reaktywacji Free Sesji, to akurat jakiś czas temu zostały rzucone dwa pomysły: Free Sesja #3 (zwana też "Alienową" - szczegóły w temacie "Dyskusje o sesjach Free" ;]) oraz Free Sesja Final Fantasy. Problem tylko w tym, że w przypadku tej pierwszej jest za mało chętnych (i kart...) do gry, a w przypadku tej drugiej brak zainteresowania (co znaczy w sumie jedno i to samo...). Innymi słowy, jeśli ktoś byłby chętny, mógłby się dołączyć do powstania tychże sesji. ;] A ja w takim razie wezmę się wkrótce za kartę na FS#3...

A tego, że moglibyście pomóc, niektórzy z was nie muszą tego powtarzać dwa razy - niech posty wnoszą coś nowego do dyskusji. :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do miejsca dla improfica to kilku moderatorów wypowiedziało się jednoznacznie - na Sesji, a nie w Twórczości. Propozycja jest taka, żeby założyć jeden temat "na próbę". Dzięki temu będziemy mogli sprawdzić, czy zainteresowanie szybko nie opadnie, przetestować zasady itd. Jeśli formuła się sprawdzi i będą pomysły i chętni do nowych opowiadań to stworzymy kolejne. Póki co, zgodnie z polityką niemnożenia tematów dyskusyjnych zapraszam zainteresowanych do Dyskusji o sesjach Free. Zapraszam też do zainteresowania się tymi ostatnimi, różnice między imrpofic'iem a FS są w sumie niewielkie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oto moje opowiadanie (powróciłem do pisania po dość długiej przerwie). Spisane niedawno. Mimo iż jest już "sklejone", to było pisane w różnych odstępach czasowych. O większych błędach już wiem. Zapraszam do lektury ;)

Prosiaq - bez Ciebie nie byłoby tej opowieści...

Szpital dla dusz.

John Lawyer jak zwykle, co wieczór uzupełniał wpisy w swym pamiętniku.

Rosły, młody mężczyzna o gęstej brodzie i włosach koloru kasztanowego

siedział zgarbiony i pisał w świetle lampki pokojowej. Wpisy dotyczyły

każdego dnia, jaki przeżył. Bez wyjątków. Zapełnił już wiele zeszytów,

które nazywał pamiętnikami. Zakurzone spoczywały na półkach od bardzo

wczesnych lat życia Johny'ego.

?12 Listopada 2005r.

Dzisiaj kontynuowałem swą nietypową pracę. Rano jak zwykle po misce

musli ruszyłem w stronę szpitala przy Starfish Street. W przebieralni

jak zwykłe włożyłem kostium ?Mówcy". Przywieziono kilku pół-żyjących.

Jedna starsza pani, martwiła się o swojego kota... przywieziono go, w

stanie identycznym jak właścicielki. Zaczadzili się... odeszli. Razem.

Po niej porozmawiałem z chłopakiem, na oko dwudziestodwuletnim. Był

duży, w pękniętych okularach i długich włosach. Na jego mokrym (jak

całym ciele) policzku przyklejone były kawałki tytoniu z papierosa...

cały był siny. Jego rodzina i najbliżsi przyjaciele... dziwnie

spokojni... on... on zdesperowany... że nie może z nimi zamówić ani

słowa... uspokoić... Poprosił mnie o to, bym poleciał do jego

rodzimego kraju... Polski i udał się do miejscowości... Ge...

Geeshycko albo jakoś tak... dziwna nazwa. Odkopał tam pod wielkim,

rosłym dębem z wyrytymi jego inicjałami i strzałą, która przekuwa

serce zdjęcie w małej skrzyneczce... Powiedział, iż powinna się tam

znajdować kłódka, lecz nie mam się co trudzić o kluczyk. Mam ją

zniszczyć i wydobyć to zdjęcie, a następnie zgarnąć trochę ziemi obok

tego dębu i zawieść mu do Ameryki... Tu chce zostać pochowany.

Powiedział, iż jego rodziny nie stać na transport zwłok. Prosił... bym

ziemię z Polski sypnął na trumnę, gdy będą go chowali... zaś... zaś

zdjęcie położyć na jego piersi... by nigdy o niej nie zapomniał. Z

tymi oto rozkazami jutro lecę do Polski. Służba nie drużba...

Kiedy już miałem zdejmować strój, gdy nagle przywieźli małego

chłopca... ledwo go rozumiałem. Jego matka została całkiem zmiażdżona

w karambolu na autostradzie. Jemu ?tylko" odcięło głowę... wrak

chryslera był cały ze krwi i flaków... okropność. Jeden z ratowników

opowiadał, że widział jak z auta wypadło oko, gdy zostało otworzone

przez strażaków... Chłopczyk coś bełkotał... coś o mamie, wypadku... i

Panu Ciapku. Jaki Pan Ciapek? Czyżby jakaś zabawka była tym, czego

potrzebował do odejścia? Okazało się... że chodzi o jego psiaka,

małego kundelka. Szczeniaka. Rodzice zabrali mu psa... i umieścili w

schronisku przy Apple Street. Chłopak chciał się z nim pożegnać...

Zdjąłem skafander, wziąłem metalową rurkę z szatni i autobusem

ruszyłem. Po chwili znalazłem się w schronisku. Było późno, a ja nie

zamierzałem czekać do otwarcia. Przeskoczyłem przez płot, robiąc

wielki hałas. Szczek tysiąca psów dobiegł mych uszu. Po obu stronach

były klatki z wszelakimi psami, ja zaś doglądając każdej z nich,

kroczyłem w mroczną ciemność, stającą się ciemniejszą z chwili na

chwilę. Mrok pochłonął mnie. Ledwo ujrzałem psa. Spokojny,

sympatyczny... Pan Ciapek. Zbliżył się. Mądra psina. Na jego obroży

odnalazłem specjalnie przypięty medalik. Otworzyłem go. W środku wciąż

znajdowało się zdjęcie tego chłopca z Panem Ciapkiem... Upewniwszy

się, że to on, zniszczyłem kłódkę i wydostałem kundla na wolność.

Jakoś przeskoczyłem z nim płot i wróciłem do szpitala, by chłopak mógł

się pożegnać. I pożegnał się.

Zakończywszy pracę wziąłem Pana Ciapka ze sobą... medalik został."

Staranne pismo kończyło się na wpisie o psie. Zamknął zeszyt i schował

go do szuflady. Chłopak umył się i położył spać... W tym czasie Pan

Ciapek pałaszował w najlepsze kości, jakie mu dał John.

John Lawyer wyjrzał za małe okienko. Jego oczom ukazały się piękne

chmury i słońce... Krajobraz jaki widział tylko w filmach, o jakim

czytał tylko w książkach. Przed podróżą bardzo bał się... lecz musiał

wykonać prośbę pół-żyjącego. Na tym polegała jego praca. Rozmawiać z

duszami, zmarłych gwałtowną śmiercią i spełnić ich ostatnią wolę, by

mogły w spokoju odejść na ?tamten" świat. Johny zawsze zastanawiał

się, czy też ktoś kiedyś przeprowadzi z nim taką rozmowę. A jeśli

tak... to jaka będzie jego ostatnia wola? Przecież matka nie żyła od

siedmiu lat, ojca nie znał... jego ojczym po śmierci matki go

porzucił... Jakby nigdy się nie znali. Poza tym... nikogo innego w

rodzinie nie miał. Pan Ciapek został u Toma. Johny nie mógł go wziąć

do samolotu, a Tom nadal przebywając w szpitalu mógł się zaopiekować

Ciapkiem. Nowy opiekun psiaka był jednym z niewielu, których Johny

lubił w szpitalu. Był salowym. Wszyscy pracownicy szpitala patrzyli na

niego ze zgorszeniem.. tylko nie Johny i Sue. Sue była przyjaciółką

Johna jeszcze z czasów dzieciństwa. Była spokojna, miła,

tolerancyjna... Różniła się zawsze od wszystkich nastolatek. Nie

pałała ochotą do imprez, wygłupów... John nigdy sobie nawet nie

przypominał, by miała kiedyś chłopaka... Traktowali ją jak ducha.

Mała, niepozorna, szczupła brunetka w okularach, zawsze cicha...

Wydawać by się mogło, że jedynie Johny spośród wszystkich chłopaków z

nią rozmawiał... on jeden. Jej jedyna, a zarazem najlepsza

przyjaciółka, Ashley Kennedy zginęła gwałtowną śmiercią... wpadła pod

pociąg. Był to początek wakacji... wszyscy świętowali zdanie egzaminu

dojrzałości... Ashley wypiła o dwa piwa za dużo. Akurat tej nocy

wracała sama... Potem Sue zamieniła z nią ostatnie słowa... a

właściwie z jej duszą, kiedy Ashley była w stanie pół-życia... akurat

na pięć minut, kiedy wtargnął krępy ?Mówca" i odprawił ją na tamten

świat. Czyżby nie miała ostatniej woli? Wspomnienia Johna gwałtownie

przerwała stewardessa.

-Podać coś? -Miłym głosem zapytało śliczne, zgrabne dziewczę o blond

włosach. Kiwnął głową przecząco i powrócił do swych wspomnień.

Pamiętał jak zabierał Sue w czasie wakacji do wesołych miasteczek,

kin... by zapomniała o tragedii, jaka spotkała jej przyjaciółkę. W

końcu... w końcu wyznał Sue miłość. Pierwszy raz powiedział tak czułe

słowa dziewczynie. Ta odparła, że... musi to przemyśleć. Nigdy nie

dostał odpowiedzi. W czasie studiów byli przyjaciółmi. Nie mieli

nikogo poza sobą... Potem dostali pracę w tej samej placówce, Szpitalu

dla Dusz przy Starfish Street. I tak pracują do tej pory, spełniając

ostatnie wole pół-żyjących.

John przymknął oczy... zasnął.

Wychodząc z lotniska przyjrzał się. Był pewny widoku jakiegoś

niewyobrażalnego zacofania... domów rodem z pustynnej Afryki.

Rozczarował się. Warszawa nie wyglądała tak źle. Idąc ulicą pytał się

ludzi o drogę na dworzec. Nikt go nie rozumiał. W końcu jeden z nich

porozumiał się z nim i powiedział, że go zaprowadzi. Wkroczyli na

jakiś park w centrum osiedla, dosyć obskurnego... slumsy? Czy to na

pewno dobra droga? Trapiły go myśli. Do przewodnika dołączyło kilku

nieciekawie wyglądających typów, z wyraźnie złymi zamiarami wobec

Johna. Cios... kolejny... kop... w końcu coś twardego uderzyło go w

głowę... zemdlał.

Wokoło widniała czerń... tak głęboka... zaczęła wciągać Johna... ?Czy

umieram?" pytał... Lecz odczuł... odczuł jakby krople na swej twarzy.

Deszcz! Otworzył oczy. Ledwo widział, czuł się okropnie. Wylądował na

jakimś placu. Wieczorny deszcz trochę go ocucił. Pobili go, okradli.

Przyjrzał się... cały brudny z błota i krwi... zaczął się obmacywać,

czy wszystko jest w porządku... lecz gdy dotknął czoła poczuł

przeraźliwy ból, zaś krew popłynęła żwawiej...

-Szlag! -Krzyknął.

Oczy Lawyera skupiły się na ścianie o wściekle żółtym kolorze.

-Chcesz kawę? -Dobiegł męski głos z kuchni o dziwnym akcencie.

-Ze śmietanką i cukrem. -Odpowiedział.

-Mam tylko mleko...

-Może być. -I powrócił do swoich obserwacji ściany. Wstał z twardego,

składanego łóżka, wyjętego specjalnie dla niego i powłóczył się do

kuchni. Lecz zanim tam wszedł, zatrzymał się przed lustrem i ocenił

swój stan lakonicznie... -[beeep]... . Johnem zaopiekował się przyjazny

polak. Zabrał go do swojego skromnego mieszkania przy Łąkowej i

opatrzył go. Rozeznał go trochę w mieście. Akurat mijał równo tydzień

od ich pierwszego spotkania... a zaczynała się praca Johna ? spełnić

wolę pół-żyjącego. John był już spakowany. Jasiu pożyczył mu trochę

kasy na wieczne nieoddanie. Jasiu to właśnie polak, który zaopiekował

się Johnem. Opiekun jest z powołania... księdzem. Niestety miał pewne

problemy i już nie piastuje tego zaszczytnego stanowiska. Mówca

właśnie kończył swoją kawę. Pożegnał się z Jasiem i ruszył opisaną mu

drogą na dworzec. W czasie wędrówki rozmyślał nad swymi oprawcami i

ich minami, kiedy odebrali telefon ze szpitala. Na jego twarzy pojawił

się nikły uśmieszek... chociaż tyle dobrego. Na dworcu zakupił bilet

wedle instrukcji Jasia. Poczekał na stosowny pociąg i ruszył w stronę

Giżycka. Dworzec Giżycka nie wyglądał najlepiej... cały zaniedbany,

poniszczony... zastanawiał się, czy tak nie wygląda cała Europa. Wedle

instrukcji pół-żyjącego odnalazł drzewo i wykopał małą skrzynkę. Nim

ją otworzył nieźle się natrudził z niepozorną kłódeczką. Schował

zdjęcie do kieszeni swojej marynarki. Ujął garść ziemi i wsypał ją do

foliowego woreczka. Teraz wystarczy wrócić do Szpitala...

W kraju przywitała go deszczowa pogoda. W szpitalu dostał porządny

opierdol i masę roboty. Gdyby nie to pobicie, z pewnością mógłby już

iść do pośredniaka. Pierwsza klientką była jego wredna sąsiadka Pani

Catherine Lawrence. Zawsze się go czepiała... nienawidziła młodzieży.

Gdy zobaczyła Johna... pierwszy raz odkąd pamiętał uśmiechnęła się...

Ona! Ta stara lafirynda!

-Johny... -Powiedziała smutnym głosem. -Jak się cieszę, że Ciebie

widzę! Chciałam... chciałam Cię przeprosić za te wszystkie lata... -W

międzyczasie John zastanawiał się, jak mogła go rozpoznać, skoro był w

masce gazowej... -Z pewnością masz uprawnienia... wejdź... wejdź do

mojego domu. W pokoju pod poduszką powinieneś znaleźć rekompensatę za

te wszystkie lata... o nic więcej Cię nie proszę. -John spytał tylko

jeszcze, jak zginęła... napad. John przypomniał sobie o swoim

powitaniu w Polsce... Odprawił panią Lawrence i poszedł do kolejnej

ofiary. Córka Andersonów... Laura. Młoda, zgrabna... Jej ksywa na

osiedlu była Puszczalska. Ponoć nie było chłopaka który z nią ?tego"

nie robił... Pewnego razu John nawet znalazł jej stronę internetową.

Ona zaś... to śliczne dziewczę poprosiło go... o... o to, by nie

powiedział nigdy jej rodzicom czym się najchętniej zajmowała... I to

wszystko. W szkole spadła na nią... skrzynka. Jej kolejny cel stał się

zbyt porywczy i zbyt mocno przywarł o szafkę jej ciałem. Skrzynka

woźnego spadła i z łomotem rozłupała głowę... Johny otworzył worek...

nieprzyjemny widok. Następna w kolejce była mała dziewczynka, która

została zmiażdżona przez przewróconą huśtawkę na placu zabaw. Potem

narzeczona. Zmarło się jej pod kołami tira w przeddzień ślubu.

Następnie kierowca autobusu. Wpadł w niego wcześniej wymieniony tir.

Kolejnym klientem był kierowca owego tira... zbyt zajęty swą panną,

która ?majstrowała" pod kierownicą by patrzeć na drogę. Potem owa

panna. Młoda dziewczyna... zboczeniec, zabawiał się w najlepsze z

dzieckiem z gimnazjum i przepłacił to życiem czterech istnień. Pod

koniec ofiara szalonego fryzjera. Chłystek poszedł się ostrzyc na łyso

do fryzjera. Fryzjerowi palma odbiła i zamiast golić włosy na głowie,

zaczął golić krew w szyi. W salonie fryzjerskim tryskało na wszystkie

strony, lecz koledzy pół-żyjącego odpowiednio się zajęli fryzjerem...

I wielu innych... Po tych wszystkich atrakcjach nastał wieczór i John

spytał w szatni Sue czy nie wybierze się z nim do jego domu na noc

filmową. Zgodziła się...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, to zebrałem się w sobie i założyłem bloga na Wordpress specjalnie dla swojego dzieła z jednego powodu - tam rzucam trochę a czasami nawet bardzo ostrym mięsem i od razu uwaga - jak ktoś nie chce to nie czyta :) jeśli bluzgi mu przeszkadzają. Resztę opisu macie w poniższym linku:

http://blackshadow1991.wordpress.com/the-g...ife-naznaczeni/

No, a główny tekst znajduje się tutaj:

http://blackshadow1991.wordpress.com/

Uwaga tylko mała - czytać od dołu strony ;) Tak się niestety ułożyło a ja czasu nie mam, żeby próbować to zmienić. Miłego czytania, oczywiście opinie chętnie usłyszę, ale napisałem tam to napiszę tutaj - to dziełko nie aspiruje do miana wielkiego :P Pisałem... bo nudziło mi się i "spłodziłem" coś takiego :lol:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

RECENZJA GRY IMPERIAL GLORY.

To mój pierwszy tekst,proszę o powagę ;)

Toczyła się wojna o kliknięcie na skrót do gry.Kliknąć czy nie kliknąć?Oto jest pytanie ^^.Na grach z CDA zawiodłem się nie raz,właściwie każda gra była dla mnie syfem i nudziła się po czasie od 10 minut do godziny .Myśle sobie : raz kozie

śmierć.Odpaliłem.Ładownie...Napięcie rośnie...Pojawiło sie Menu,odpalam Kampnię.I w tym momencie nic nie istniało tylko Imperial Glory i komputer.Gra mnie tak wciągneła,że spędziłem przy kompie 7 godzin :).Mocz woła o wydostanie.Myśle sobie ' dobra kliknę tylko Koniec Tury ' ale zanim udałem się do klopa, na 'Koniec Tury' kliknełem ze 20 razy ;).

Imperial Glory to jakby 3 cześć Total War'a.Akcja gry dzieje się 200 lat później (18 wiek) i walka jest właściwie taka sama jak w Total War'ze.Podczas walki możemy sami dowodzić wojskiem,pozwolić walczyć kompowi lub uciec z pola bitwy na najbliże inne pole.Rodzaje jednostek to: Piechota,Kawaleria i różnego rodzaju armaty.Jeśli posiadamy strzelców,możemy 'wsadzić' ich w jakichś budynek,las lub schować za murem,co daje im bonus do obrony.Są również strzelcy na koniach,Ci są dużo lepsi od tych zwykłych.Po klilku bitwach stwierdziłem,że piechota się nie nadaje i szkoliłem samą kawalerię,a najwięcej Husarów Węgierskich,którzy jak już dobiegną do jednostek wroga,rozpier***ą je w 2 sekundy :).Oczywiście istnieje również zakładka 'Dyplomacja' , a w niej możemy podpisać z kimś koalicję przeciwko innemu Imperium,Traktat pokojowy,(tylko,jeśli prowadzimy z kimś wojnę)pozwolnie na przemarsz,handel,wypowiedzenie wojny,Traktat Obronny(w grze komputer zakłada sojusze, w których każde z państw pomagają sobie)możemy również poprosić kogoś o pomoc w postaci jednostek lub wypożyczyć nasze wojsko komputerowi.Jest również coś takiego jak 'Poprawa Stosunków'.W tej opcji możemy dać komuś kasę,żeby bardziej nas polubił.(im bardziej inne imperia nas lubią,tym większa szansa,że wyślą nam wojsko kiedy o to poprosimy i będą nam składać coraz lepsze oferty handlowe)Istnieje okienko 'Drzewo Badań' w którym opracowujemy nowe technologie, a te umożliwiają nam np.budowę nowoczesnych koszar i stajni,magyznów,kopalni,farm itp.Teraz wrócimy do Menu.'Szybka gra' to krótka bitwa,w której wybieramy naszą nacje i przeciwnika,kupujemy jednostki obydwu stronom no i walczymy,ale to samo jest w Kampanii ;P.

Później są 'Bitwy Historyczne' ,w których wcielamy się np. w Napoelona i mamy kontrolę nad jego armią,która jest bardzo mała,a armia wroga jest 3x większa.Cel:Wygrać.Oczywiście jest tak kilka małych błędów graficznych(np jednostki znikają w murze,ale przez niego nie przejdą,więc wychodzą)ale to jak w każdej grze.

Podsumowując:

Świetna gra na długie,nudne(z tą grą przestają takie być! :P)zimowe wieczory.Moja ocena: 9.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja tu tylko się nad jednym zastanawiam... Piotrek66 dał pomysł pisania improfica, prawda? Do tego pomysłu znalazło się stosunkowo wielu chętnych, prawda? To dlaczego w takim razie minęło tyle czasu od przeniesienia dyskusji na ten temat do "Dyskusji o sesjach Free - bez Mistrza Gry" na Sesji RPG, a poza mną (zresztą ja się już formalnie wycofałem) zapostowała tam tylko jedna osoba? Rozumiem, że niektórzy nie mają czasu albo ochoty (nawet pomysłodawca...), ale z własnego (i cudzego :D) doświadczenia wiem, że słomiany zapał nigdy nie wychodzi na zdrowie. Jeśli więc chcecie porzucić ten pomysł tak szybko, jak się pojawił, to ja nie mam nic przeciwko. Ale pamiętajcie: na przyszłość, zanim się do czegoś zadeklarujecie, przemyślcie parę razy, czy uda się wam tę deklarację wypełnić.

No, a w "Dyskusjach o sesjach Free - bez Mistrza Gry" toczy się dość powolna dyskusja nt. ogólnych założeń improfica. Kto jeszcze nie porzucił uczestnictwa w tym projekcie, to zapraszam. :) To, że go nie będę pisał, nie oznacza, że w jego tworzeniu w ogóle nie pomogę. ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Project AMOVA"

Na początku był wielki wybuch.

Przynajmniej tak mówią...

Lecz to ja tylko zapaliłem lampkę...

Tak. Dwanaście Milionów lat temu powstały pierwsze planety i układy...

Ciężko było je zaprojektować... ale w końcu udało się.

Po nich rozpoczął się cykl...

Ten cykl...

Cykl życia...

Cykl AMOVA.

"AMOVA" był projektem bardzo śmiałym. Nikt nie wiedział, że od niego rozpocznie się prawdziwe życie...

12.01.10020 P.W.W (po wielkim wybuchu) przeprowadzono eksperyment na planetach. Ponieważ szanse na niepowodzenie były zbyt wielkie, został zrobiony na zaledwie trzech z nich.

Wybrano na cel układ słoneczny. Na Johanie (Dzisiejszym Marsie), Avanaje (Dzisiejszym Jowiszu) i Amova (Dzisiejszej Ziemi). Projekt wziął swą nazwę od planety, ponieważ właśnie tam warunki pozwalały na wielkie powodzenie eksperymentu.

Później tylko naciśnięto ten jeden, czerwony guzik...

Guzik, odpowiedzialny za życie milonów istot.

Guzik, rozpoczynający i mogący zakończyć Ich żywot.

Ja wcisnąłem ten guzik - guzik początku...

i końca.

Eksperyment trwał kilka milionów lat, gdzie sprawdzaliśmy wytrwałość i inteligencję Hominidae i ich podopiecznych.

Na początku cyklu stworzyliśmy tak zwane zwierzęta. Ich celem było utrzymanie ludzi w nieświadomości trwania eksperymentu. Następnie powołaliśmy do Cyklu Człowieka. Z początku byli zupełnie dzicy i walczyli o przetrwanie. Wraz z upływem milionów lat, człowiek miał coraz większe zachcianki. Zaczęli "wynajdywać" z materiałów, które były wokół nich.

Od tego wynajdywania zrobiło się niebezpiecznie dla eksperymentu, albowiem wynajdywali coraz to silniejsze i groźniejsze bronie, by krzywdzić się nimi nawzajem. Doszło w końcu do wynalezienia Bomby Atomowej.

Najpierw jedynie straszyli się tą bronią, lecz w końcu jedni sprowokowani przez drugich...

Wielu ludzi zginęło, a nieliczni, którzy przeżyli, zgromadzili się w jednym miejscu. W miejscu zwanym przez nich Europą.

Przed Wybuchem Atomowym był to jeden z wielu kontynentów ich planety. Teraz był ostatnim.

Ponieważ wybuch zmusił wszystkich ludzi do rozmawiania ze sobą w jednym języku, opracowali język Nezoeiczny, porozumiewali się za pomocą ruchów.

Jednym z efektów ich głupiego postępowania było globalne ocieplenie. Wraz z nim wody zaczęły wyparowywać, a kontynenty - pękać.

W końcu około dwa tysiące lat później, dokładnie 12.12.2112 roku ery poatomowej według ich kalendarza, ludzkość nie miała gdzie się podziać. Ich rozwinięta przez ten czas technika pozwoliła im na opuszczenie planety. I tak zrobili. Zaledwie dwadzieścia lat później Ziemia opustoszała zupełnie.

Pozostawiono ją suchą i wyniszczoną. Patrzyliśmy na to z niedowierzaniem.

Daliśmy im Dom.

Daliśmy im Życie.

Zaspokoiliśmy ich pragnienia.

A oni po prostu to wszystko zniszczyli...

Wiele osób poleciało za szczęściem na inne planety. W tym na Jowisza. Postanowiliśmy im więcej nie dogadzać.

Powietrze było tam trujące, a temperatury dla nich zabójcze. Chcieliśmy zobaczyć ich reakcję.

Tuż po wprowadzeniu się znacznej ilości tych, którzy przeżyli Erę Atomową, Jowisza spowiły chmury.

Przez kolejne dwa tysiące lat nie mieliśmy z Nimi kontaktu...

W roku 10240 P.W.W chmury się przerzedziły. Pozwoliły nam ujrzeć, jak sądziliśmy, szczątki naszego dzieła.

Ponieważ na Jowiszu eksperyment także był prowadzony do czasu, gdy wszystkie istoty na nim żyjące nie powymierały, panowały tam warunki podobne do tych na Ziemi podczas Ery Poatomowej. Trujące gazy wchodziły w skład tutejszej atmosfery, a ciśnienie przystosowane było do przetrwania poprzednich lokatorów...

Ku naszemu zdziwieniu zamiast trupów, ujrzeliśmy gigantyczne metropolie zamieszkane przez istoty, których na pewno nie stworzyliśmy na potrzeby eksperymentu.

Chociaż były podobne do naszych Hominidae - ludzi, na pewno nimi nie byli.

Przynajmniej My tak uważaliśmy. Usiadłem odpocząć. Postanowiłem przyjrzeć się memu dziełu przed całkowitym zniszczeniem go. Ujrzałem, jak te istoty świetnie przystosowały się do panujących na Jowiszu warunków.

Kiedyś, jeszcze przed wybuchem, ludzie modlili się do Nas za innych, swoich bliskich, za rzeczy i o rzeczy. Gdy coś im nie wyszło przepraszali nas.

Gdy ktoś nas prosił - dawaliśmy mu. Lecz teraz, gdy patrzę na ich nową planetę widzę, że nie potrzebują się już do nas modlić - sami sobie wszystko robią.

Spojrzałem po raz ostatni na Jowisza i moich podopiecznych. Trudno im będzie wytłumaczyć, że muszą skoczyć swój żywot.

I nacisnąłem po raz ostatni czerwony guzik...

Ten guzik - guzik początku...

i końca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Człek niski o aparycji rozlazłego budyniu wlanego w szklaną, sferyczną formę, wlazł do mojego biura, nawet butów nie wytarłszy. Był kurdupel, ale widać, że z klasą, krawacik, marynareczka, ha! Brzuch opięty, z zapiętym guzikiem przez mości jego narzeczoną zapewne, którą najpewniej zostawił w domu. Pan ten przypominał mi kogoś z telewizji, ale szybko swe przypominajki darowałem, bo ten odezwał się do mnie mamroczącym głosem.

- Pnsz Antonisz Wit Zalewski?

- Że co proszę? - Spytałem ściągając nogi z biurka i szybko omiatając go z kurzu dłonią, pył przybrał postać kosy wiszącej w powietrzu, dymu papierosowego, który dusił mnie, jak i dwu smutnych panów, którzy towarzyszyli panu metr pięćdziesiąt w kapeluszu. Jego szczęście, kurz unosił się w powietrzu, tak więc przy poziomie podłogi szanowny klient oddychał swobodnie.

- Czy to pan Zalewski? - Tak, zdecydowanie wypowiedział moje nazwisko.

- A i owszem, do usług! - Wstałem i wyciągnąłem dłoń ku niemu i ze zdumieniem spostrzegłem, jak jeden ze smutnych panów chciał się rzucić na swojego chlebodawcę, a drugi na mnie. Cofnąłem dłoń. - Ejże! Panowie! Spokojnie, to już przywitać się nie można?

- Panie Zalewski, czaszu nie ma, szprawsz wagi pańsztfowej.

- Zamieniam się w słuch... - ...I rzeczywiście, by zrozumieć ten sepleniący arbuz użyłem techniki poznanej w tybecie i odłączyłem wszelkie zmysły, by skupić się na zrozumieniu jego dialektu.

- Musim posnać toszsamość niebespiecznego człowieka, skandalistę, pszefrotowca, tajnego agenta SB, ZSRR, HCCP, SSL, WRC i CDA. - Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem i słuchałem dalej. - Pracuje we Wrosławiu, w redakcji komunisztycznego, skorumpofanego pisma pornograficznodemoralizującego sidiakszon. To Szmugler.

- Szmuglerów ci u nas dostatek, miły panie, mogę ci paru przymknąć...

- Nie taki szmugler. To Smugler. Taki Pseudonim.

- Szukaliście w IPNie?

- Jego teszka sniknęła.

- A w ogóle istniała?

- Na pefno istniała. Sostała skraziona, wywieziona za granisę i tam spalona.

- Aha. - udałem, że dałem wiarę - skoro tyle wiecie, to czemu niby ja mam się tym zajmować?

- Płasę i wymagam, panie Salewski. Tu ma pan teszkę, to jeszt to, czo o nim fiemy.

Chwyciłem papierową tekę i wsadziłem swoje łapy do środka, wymacawszy parę papierów wyjąłem, przejrzałem je pobieżnie i rzutem na taśmę wylądowała w biurku, w otwartej szufladzie.

- dwa miliony! - rzuciłem żartem. Przeszło!

- Sztoi, połowa teraz, drugie dwa myliony po robocie, msi pan wiecieć, że to niebessspieczny człowiek, dziecko meduzy i bazyliszka.

- Bujda na resorach.

- Niech pan poszyta teszkę, panie Salewski. Oszkuję wykonania zadania.

Klient z obstawą znikł za drzwiami a ja zrazu zabrałem się do roboty. Chwyciłem płaszcz, kapelusz, sprzęt podręczny oraz teczkę z szuflady i wystrzeliłem z biura mijając panią Agatkę, moją asystentkę, w takim tempie, że pył z puderniczki razem ze mną znikł za drzwiami prowadzącymi na ulicę. W drodze do kafejki internetowej poczytałem zawartość teczki, która była w miarę interesująca. Miała ponad 20 stron formatu A4, ale gdy sobie zacząłem skreślać inwektywy, tytuły szlacheckie i inne przywary nadane przez twórcę owych papierów, zebrało się stron 6. Podobno spojrzenie na niego zabija, w najlepszym przypadku przyprawia o mdłości, traumę do końca życia i karnet do psychiatry z bonem na psychotropy. Oczywiście bzdury wyssane z palca, zajrzałem na, jak stwierdzała teczka, wiarygodne źródło informacji. "Źródłami" okazały się wypowiedzi Smugglera na łamach pisma, opinie jego kolegów po fachu i forum internetowe wypełnione po brzegi spekulacjami na temat redaktora. Wpadłem do kafejki, wymacałem złocisze i rzuciłem je z pogardą godną przyszłego milionera na ladę pana Zdziśka. Zasiadłem przed maszyną, uruchomiłem i połączyłem się z "źródłem". Czytanie lektury doprowadziło mnie do dwóch wniosków. Po pierwsze, że piractwo jest be i że będę musiał wywalić parę starych płyt z utworami Anny Marii Jopek z mieszkania wraz z przerysowaną tablicą Mendelejewa ze szkoły. Po drugie, że paranoja i legenda wokół Smugglera obrosła do tego stopnia, że już nikt nie wierzy w jego istnienie, mimo iż się wypowiada. Posądzano go o bycie Borgiem. Wstałem i ruszyłem do kiosku, gdzie pani Henia na krechę wypożyczyła mi dwa numery CDA, w które zagłębiłem się z marszu. Nie mogłem otrząsnąć się po lekturze, GTA IV dostało tylko 9... Pretensje zachowałem sobie na później i skorzystałem z możliwości, o jakiej wspominają sami redaktorzy oraz rzekomi fani, wyznawcy kultu CDA, sekciarze najgorszego typu. Umówiłem się na wizytację, zabrałem ukrytą kamerę, dyktafon i przez cholerne 4 godziny szukałem redakcji. Schowali się perfidnie, ale mnie nie przechytrzą, powiedziałem sobie, zaparłem się i w końcu silna wola zwyciężyła, iluzja rzeczywistości została rozbita i ujrzałem drzwi redakcji. Wkroczyłem raźno, przywitałem się z miła panią przy biurku, zdałem jej, w czym rzecz i ta zrazu sięgnęła po telefon i wezwała ducha. Guseł się jej zachciało czy jak? Duch owy nie wyglądał jak duch, był całkiem rzeczywisty, materialny nawet bym powiedział, czego nie omieszkałem sprawdzić, uścisnąwszy mu dłoń. Nie tracąc zbyt wiele czasu ruszyłem w głąb terytorium wroga. Moje ostre zmysły starały się wyłapać każdego podejrzanego typa, który mógł być Nim. Zobaczyłem że Iwan, który wbrew nickowi nie okazał się murzynem, wsuwa pod biurko wiadro z brzęczącą, metalową zawartością. Atmosfera była w miarę luźna, każdy robił swoje, wlepione gały w komputer, gdzieniegdzie tylko ktoś wstawał, odbijał kartę i wchodził do ubikacji, przy której stał minutnik odmierzający czas, jaki może tam ktoś spędzić. Wyjąłem Aparat, który nagle zniknął z mych dłoni, w zamian otrzymawszy reprymendę w postaci spojrzenia mordercy połączonego z naiwnym, acz uprzejmym uśmiechem. Odpowiedziałem mu tym samym, znaczy uśmiechem, bo wzrok miałem nieco rozbiegany, gdy nagle, niczym cud, spłynęła na mnie okazja. Na jednym z biurek zabrzmiał telefon o charakterystycznej melodyjce "papapaparampampampama" i nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby nie fakt, że jeden z redaktorów sąsiadujących z biurkiem, na którym rozbrzmiał telefon, złapał go i krzyknął do znikającego za zakrętem osobnika:

- Hej, Smug, smsa ma...

Zamilkł, jak i cała redakcja. Stukanie w klawisze ustało, na jednym z monitorów zginął bohater jakieś gry, którą męczył od ponoć 2 godzin Allor. Sprzedał go, wiedział o tym i strach zajrzał mu w oczy. pobladł jak ściana, Iwan sięgnął po wiaderko i szybko wyszedł. Ja musiałem, koniecznie musiałem udać, że nic nie zauważyłem.

- A co to? - pokazałem na pająka na ścianie. Duch pokazał, że mamy iść dalej, omiotłem szybko redakcję spojrzeniem, ale z redaktora nic nie zostało, ani śladu, biurko było wysprzątane i gotowe na przyjęcie nowego pracownika. Nie mogłem stracić okazji.

- Musze do kibelka!

I ruszyłem szybko w stronę, gdzie zniknęła sylwetka domniemanego Smuga, wyjrzałem za róg i zobaczyłem tylko zamykające się tajemnicze drzwi, o których fani CDA tyle trąbią na forum i o których wspominają sami Redaktorzy. Nie traciłem czasu. Ruszyłem biegiem w ich stronę, słysząc za sobą polecenia zatrzymania się i odgłosy przeładowywanego kałasza. Rzuciłem się na drzwi i wpadłem do środka, we framugę wbił się gumowy kurczak, widelec i roślina strączkowa, a nad głową świsnęły kule. Szybko podniosłem głowę, by zorientować się, gdzie jestem gdy... Straciłem przytomność. Ktoś przydzwonił mi w łeb czymś ciężkim, tępym i twardym, i ległem jak długi na ziemię. Próbowałem zachować przytomność, ale obraz rozmazywał się i ani myślał poprawić ostrości. Ktoś nade mną się nachylił. potem pojawiło się więcej osób.

Obudziłem w ciemnościach, ale za to słyszałem miejski gwar. Po chwili stwierdzałem, że to jakaś gazeta leży mi na twarzy, szybko chciałem ją zdjąć, ale ból błyskawicą przeszył plecy i szyje, która zdecydowanie na bardzo długo zapamięta kształt przedmiotu, który na niej wylądował. Powoli odjąłem, jak się po chwili okazało, czasopismo od twarzy i uderzyło mnie jasne słońce, co straszliwie zabolało moje oczy.

- I co w najnowszym numerze? - spytał ktoś stojący obok mnie.

- Co? - spytałem, wciąż zupełnie zdezorientowany starałem się przywrócić zdolności motoryczne.

- Co nowego w CDA?

- CDA? Pieprzyć CDA! - Powiedziałem w nerwach, co, rzecz jasna, skończyło się kolejną falą bólu.

- To po co kupujesz? - Spytał znów natręt. Starałem się mu przyjrzeć, ale był on ciemną plamą na jasnym tle.

- Nie kupuje, w śmietniku znalazłem. - znowu mnie nerwy poniosły ,ale teraz powiedziałem to nieco spokojniej.

- Kolejny antyfan?

- Idź pan w cholerę... - Powiedziałem ze zrezygnowaniem.

Facet odszedł a ja już nieco bardziej orientowałem się wizualnie, gdzie jestem. Chyba jakiś rynek, albo centrum miasta, kupa ludzi, turystów. I nagle usłyszałem:

"papapaparampampampama"

- halo? - przytłumiony przez gwar ludu głos poznałem od razu. To facet, który przed chwilą do mnie zagadał. Wstałem tak gwałtownie, jak gwałtownie po chwili usiadłem, czując ból wszystkich kości. Facet zniknął w tłumie a ja nie byłem w stanie się ruszyć. Z irytacji zajrzałem do numeru.

- O, recenzja Necrovision...

fin.

Edytowano przez twh
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, jestem tu nowy, więc jeżeli to nie ten dział proszę o wyrozumiałość i ew. link do "tego właściwego"

Poradnik ten tyczy się robienia Screenów z gier (Al, Screeeeeeny! :P). Od razu mówię, iż nie znam się za bardzo na tym, ale kiedyś napisałem taki poradnik na stronce mojej grupy fimlowej.

Cz. 1 "Przygotowania"

Po pierwsze: program do screenów Programów tych jest mnóstwo, więc ta kwestia zależy od Ciebie, lecz ja polecam Fraps. Został stworzony właśnie do gier ponadto (a może przede wszystkim) funkcję kręcenia filmów (w wersji próbnej - ograniczone czasowo do 30 sekund). Kiedy już ściągniemy Frapsa (wersja trial wystarczy), trzeba jeszcze zaopatrzyć się w narzędzie do obrabiania i modyfikowania Screenów. Do tego przyda się Picasa i GIMP

(Oba darmowe). Pierwszy dobry dla początkujących, drugi wymaga nieco wprawy. Na stronie http://gimpuj.info można znaleść wiele przydatnych rzeczy (m.in. tutoriale, rozszerzenia), które mogą bardzo upiększyć zrzut ekranu.

Cz. 2 "Podstawowe porady - zrzucanie"

Najważniejsza rzecz na danym screenie powinna się znajdować w centrum zrzutu, lub chociaż w stosunkowo widocznym miejscu. Osoba oglądająca "skrina" powinna od razu zauważyć to, co powinna zauważyć. To tylko teoria. A co z praktyką? Jak zrobić screenia? Dowiecie się poniżej (screeny gdzieś o 14, góra 15).

Na początku trzeba znaleźć jakieś ciekawe miejsce do zrzutu. Można je znaleźć praktycznie w każdej grze, od RTS'ów do Tycoonów. Kiedy już znajdziemy coś, co spodoba się potencjalnemu odbiorcy trzeba upewnić się, że nic nie zasłania centralnego kadru oraz czy nie pojawiły się jakieś niedoskonałości (brak tekstur, jakieś błędy w wyświetlaniu). Jak już mówiłem, na ujęciu widz od razu ma zauważyć "to coś". Jeżeli chcemy uwiecznić coś w stylu Screen Shocka to nie trzeba aż tak się starać. Polecam zrobić kilka screenów z różnych ujęć, a następnie wybrać te kilka najlepszych i...

Cz. 3 "Obróbka"

...zacząc "tjuningować" zrzuty. Ta część zależy wyłącznie od autora, tu liczy się pomysł. Ale podam kilka rad:

- można przyciąć zdjęcie tak, by nie było na nim HUD'a,

- jeżeli jednak nie widać tego, co chcielibyśmy, by było widać można dodać jakieś kółeczko, strzałkę (byle małą),

- jeżeli chcesz, możesz dodać duuuuuużo efektów. Od filtrów, przez ramki na fotomontażach kończąc.

Jeżeli tylko nie nałożyłeś zbyt wiele filtrów, nie przekombinowałeś screena, powinno wyjść coś naprawdę ciekawego.

Przydatne linki:

http://fraps.com Narzędzie do zrzucania screenów i nagrywania filmów.

http://gimpuj.info Mnóstwo tutoriali, dodatków i rozszerzeń do GIMP'a

http://picasa.google.pl Program do obróbki zdjęć (dla początkujących)

Proszę o Wasze opinie, sugestie i krytykę.

Oto 2 Screeny: (Oba z MX vs ATV Unleashed - był na coverku)

http://img509.imageshack.us/my.php?image=m...14172297jg8.jpg

http://img509.imageshack.us/my.php?image=m...14165298mt8.jpg

Pozdrawiam, Kapii

Edytowano przez Kapii
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do moderacji: ten post to w sumie ogłoszenie, więc jeśli zamieściłem go w nieodpowiednim miejscu, to mój błąd. Gdyby tak było, to prosiłbym też powiedzieć, do którego tematu mógłbym się z nim skierować. ^^'

Szukam trójki korektorów!

Otóż od dłuższego czasu pisałem coś, co ochrzciłem "opowiadaniem mojego życia". Gatunek: fantasy. Więcej wolę nie zdradzać. ;) W każdym razie napisałem je, jestem w trakcie sprawdzania, no i chciałbym, aby ktoś z "zewnątrz" też je później sprawdził.

Wymagania:

- znajomość stylistyki;

- umiejętność konstruowania poprawnych zdań;

- myślenie logiczne i wyobraźnia (żeby sprawdzić, czy czegoś w konkretnych wydarzeniach lub ogólnie w fabule nie pokręciłem ;));

- czerpanie przyjemności z czytania, ew. po prostu choć jako takie oczytanie (bo albo opis gdzieś powinien być potrzebny, a go nie ma, albo zwyczajnie przedobrzyłem, bo np. zdania za długie i np. walka wygląda w tekście jak sprawozdanie do laboratorium naukowego...);

- gwarancja, że korektor na widok fantasy i zawartych w moim opowiadaniu pomysłów, jakkolwiek bzdurne by nie były, nie ucieknie z krzykiem (:D);

- trochę czasu wolnego w posiadaniu lub po prostu dyspozycyjność (żeby sprawdzić to najpóźniej w kilka dni po wysłaniu do sprawdzenia) - fabuła w tym opowiadaniu to zamknięta całość, więc wystarczy, że korektor może sobie wygospodarować czas wolny w tym lub następnym tygodniu. ;)

Wszystko oczywiście na poziomie co najmniej przyzwoitym.

Pozostałe cechy, np. znajomość ortografii, interpunkcji itd., są niekonieczne, choć mile widziane. =]

Kontakt: PW, GG (numer w moim profilu)

Nieaktualne! Korektorzy znalezieni! Dziękuję za odzew!

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Naskrobane przed chwilą, z pomysłem kształtującym się może jakieś dwa dni.

Opowieść o Mariusie Garbarzu

Scena Pierwsza

Gdzieś na dalekiej północy, na terenach, które mędrcy nazywali skutymi lodem równinami, na których nie uchowa się żadne żywe stworzenie, kwitła cywilizacja. Oczywiście tereny dalekiej północy wcale nie były skute lodem, a jedynie blisko stamtąd było do Gór Krańca Świata, za którymi, według mędrców, nie ma już nic. Co natomiast jest za Górami Krańca Świata, to zupełnie inna historia. Nas interesuje miasto położone u podnóża najmniejszych z gór tworzących wyżej wymieniony tajemniczy łańcuch szczytów. Miasto, czy raczej osada, było miejscem, które zamieszkiwali traperzy, czy raczej ich synowie i córki. Ludzie tworzący tam społeczność mieli skórę jasną, upodabniającą się powoli, wraz z każdym nowym pokoleniem, coraz bardziej do śniegu. Ich włosy, zarówno kobiet, jak i mężczyzn, były silne, gęste i przeważnie czarne lub brązowe, z przewagą tego drugiego. Tak samo jak przodkowie, traperzy, byli to ludzie obdarzeni siłą woli mogącą poruszać góry, hartem ducha pozwalającym przeżyć wśród wszechobecnego zimna i brakiem strachu przed ciężką, prawie niewolniczą pracą. Mieszkańcy tej zapomnianej osady, o której nie wspominają żadne pisma, cieszyli się swoim życiem. Człowiek rodził się, dorastał i umierał otoczony kochającą rodziną i przyjaciółmi. Prawie każdy mężczyzna w osadzie trudnił się czymś innym. Jeden był kowalem, inny zajmował się szeroko pojętym handlem, kolejny znowu całe życie rąbał drzewo by zbudować i ogrzać wszystkie domy.

Marius od urodzenia był przygotowywany do roli garbarza, człowieka, którego usługi są podstawą do przeżycia w tak niekorzystnych warunkach. W wieku szesnastu lat poślubił o dwa lata młodszą sąsiadkę, Ilennę, córkę Bolgosta Drwala. Kilka lat później Marius mógł się pochwalić dwójką zdrowych chłopców i wspaniałym domem blisko centrum wioski.

Ilenna, trzydziestodwuletnia pani domu położyła spać swoje dorastające pociechy. Jak oni szybko rosną, myślała, nakrywając pierzyną obu chłopców.

- Tym razem też musisz iść? Nie mógłbyś choć raz zostać? Zimno mi w te noce, kiedy nie ma cie przy mnie ? poskarżyła się mężowi.

- Kochanie, wybacz mi, ale to siła wyższa. Za parę dni wrócę, i ogrzeję cię tak jak nigdy dotąd ? odparł Marius, stojąc przy drzwiach, ubrany w własnej produkcji skóry i zawinięty w gruby płaszcz.

- Zawsze tak mówisz... - prychnęła Ilenna układając się do snu - ...i zawsze jest tak samo cudownie. Wróć jak najszybciej.

- Nie martw się, to nie potrwa długo... obiecuję ? szybko wyszedł z domu, by do środka nie dostało się za dużo zimna. Ilenna wpatrywała się jeszcze długi czas w sufit, dopiero potem zasnęła. Coś jednak wyrwało ją ze snu, kilka godzin później.

Marius kroczył powoli, ale wytrwale wśród śniegu, przez iglasty las, ciągnący się kilometrami we wszystkie strony od osady. Gdy doszedł do jego skraju, droga stała się jeszcze trudniejsza. Góry Krańca Świata, nawet te najmniejsze, są potwornie stromymi szczytami, i wspinanie się po nich nie jest dobrym pomysłem nawet w dzień, przy bezwietrznej pogodzie. Marius szedł pod górę już prawie na czworakach, nie dość, że w noc, to jeszcze w trakcie zamieci. Czymże jednak są takie warunki dla mężczyzny z północy... codziennością. I tak w końcu dotarł do celu, do jaskini, będącej jego kryjówką już od wielu lat. Stanął w wejściu, gdzie zamieć przycichła i wreszcie usłyszał własne myśli. Myśli, które były dla niego coraz bardziej obce, coraz bardziej niepokojące i... zwierzęce. Spomiędzy gęstych chmur na dolinę padła łuna księżyca w pełni.

Kilka minut później w całej dolinie można było usłyszeć długie, mrożące krew w żyłach wycie wilka. Większość śpiących obudziła się a mężczyźni chwycili za broń. Środowisko bowiem nie nauczyło ich nie bać się czających się wśród mroku nocy, żółtych ślepi.

Dziękuję za uwagę i proszę o komentarze,

Anf

Edytowano przez Anfarius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wampirze opowieści
PROLOG


Ludzie myślą, że dobrze znają otaczający ich świat. Ale czy na pewno tak jest? Ile razy dzieje się coś dziwnego, coś nieprawdopodobnego, co łamie wszelkie znane nam zasady? Szukacie wtedy wyjaśnienia naukowego, powołujecie się na ruchy powietrza czy inne przyciągania ziemskie, nie dopuszczacie do siebie myśli, że może istnieć coś, czego nie możecie pojąć i zamknąć w małym urządzeniu. Nie dostrzegacie tego, co pozwoliło waszym przodkom tworzyć rzeczy, o których wy możecie tylko śnić. Nie dostrzegacie magii.

Śmiejecie się, nazywacie mnie wariatem, prawda? Ale magia odgrywa w waszym życiu dużo większe znaczenie, niż możecie to sobie wyobrazić. Gdyby nie ona, to dalej mieszkalibyście w jaskiniach. Ale zostawmy historię w spokoju, chcę opowiedzieć wam o tym, co dzieje się teraz. A teraz ważą się losy nie tylko istot magicznych, ale także całego świata...

*


- To niedorzeczne! Nie wolno wam porywać ludzi, nawet w imię wyższych celów! Zdecydowaliście przecież, że ludzie są nietykalni. Łamiecie własne postanowienia!
- Uspokój się, Alcer ? odpowiedział mu Carter, przywódca klanu wampirów z Ameryki Północnej. ? Wiesz dobrze, że tak trzeba. Przyznacie mi rację, prawda panowie? ? Rozejrzał się po sali. Prócz niego siedziało tam jeszcze pięciu nosferatu, władcy rodów poszczególnych kontynentów. Wszyscy skinęli głowami na potwierdzenie.- Jak widzisz, wszyscy są zgodni co do tego, że tak trzeba. Wezwaliśmy Cię tu tylko dlatego, że jesteś potomkiem hrabiego Tepesa... Rozsądziłbyś sprawę, gdybyśmy nie mogli dojść do porozumienia.
Alcer zacisnął dłoń, w skórzanej rękawicy, na rękojeści swojego miecza i rzucił:
- Dlaczego nie weźmiecie mnie?
- Dobrze wiesz, że to nie możliwe. Jesteś ważnym elementem tej układanki, w końcu to na ciebie...
- Dość! ? Przerwał mu ze złością na twarzy Alcer. ? Załatwmy to jak dawniej, w pojedynku. Stawaj do walki!
Carter wstał ze zdobionego, mahoniowego krzesła i podszedł do swojego oponenta tak blisko, że obaj czuli na twarzach swoje oddechy. Odrzucili swe peleryny i gdy tylko te dotknęły kamiennej podłogi, odskoczyli od siebie, wyciągając miecze.

Gdy wylądowali Alcer ruszył na niego z dużą prędkością, lecz jego przeciwnik nie zareagował, spokojnie czekał na cios. Ten w końcu nadszedł, szybkie i mocne uderzenie z góry zostało z łatwością sparowane przez Cartera, który odpowiedział niewiarygodnie szybkim uderzeniem z prawej strony. Trafił. Krew chlusnęła na kamienną podłogę.
- Może to nauczy cię pokory. ? Powiedział Carter, odwracając się. Ale Alcer nie miał najmniejszego zamiaru się poddawać. Rzucił się na odwróconego do siebie plecami oponenta, ten jednak szybko zareagował i wytrącił mu miecz kopnięciem, a następnie złapał za szyję i rzucił nim w solidną, kamienną ścianę, na której zostało po tym wgniecenie. Alcer i tym razem podźwignął się na nogi i zaatakował ponownie, tym razem na dystans. Z jego ręki wystrzeliła świecąca kula, która przeleciała obok głowy Cartera.
- Tego już za wiele! ? Wykrzyczał rozwścieczony wampir. Odwrócił się i skoncentrował swoją energię na mieczu, który następnie posłał w Alcera. Miecz wbił się w ścianę, przypinając do niej płaszcz wampira.
- Uciekajmy panowie, to zaraz wybuchnie ? powiedział spokojnie Carter. Wtedy każdy z wampirzych władców zmienił się w stado nietoperzy i tak ulecieli z zamku. Alcer starał się uwolnić. Udało mu się. Niestety na próżno, nie zdążył zrobić dwóch kroków, gdy miecz zaczął świecić bardzo jasnym, białym światłem i nagle eksplodował. Eksplozja rzuciła Alcerem na przeciwległą ścianę, a po chwili przysypały go gruzy walącego się zamku.
- Myślicie, że wróci? ? zapytał ktoś z rady.
- Z pewnością. Potrzebuje nas.


*


Grałem właśnie na komputerze, gdy nagle poczułem wstrząs, któremu zawtórował przerażający huk. Szybko wybiegłem na balkon i zobaczyłem, że na miejscu zamku Chojniastego, oświetlonego przez wielkie lampy, znajdował się jedynie słup kolorowego ognia.


*


Po powrocie ze szkoły, jak zwykle walnąłem się na kanapę i włączyłem telewizję. Trafiłem na wiadomości:
- ..się zamku Chojnik spowodowane było przez bardzo rzadko spotykaną na tych terenach aktywność sejsmiczną, eksplozja zaś wywołana była przez zmagazynowane w piwnicy fajerwerki, które użyte miały być na pierwszym dorocznym festiwalu historycznym. Naukowcy uspokajają, że ponowne wstrząsy nie powinny się pojawić. Z Jeleniej Góry na żywo nadawała dla was Elżbieta Gracjasz, dziękuję.
- A oto kolejne wiadomości: Prokuratura ujawnia dane osobowe pedofila, jest nim...
Wyłączyłem telewizor.
- Aktywność sejsmiczna... Jasne, czemu na to nie wpadłem? To proste jak dziecko ze skoliozą.


***



Tak więc moi drodzy, tutaj zamieszczam prolog opowiadania, a kto wie, może i cyklu, o wampirkach. Proszę o wszelkie uwagi, mile widziane są te pozytywne, ale jeszcze bardziej ucieszą mnie te negatywne - w końcu trzeba się rozwijać.

P.S - Zdaję sobie sprawę z tego, że część z rzeczy tu przedstawionych może odbiegać od wampirzego kanonu, ale ja nie lubię tego typu ograniczeń :P

P.P.S - Jakby kto pytał, miejscem akcji jest, póki co, moja ukochana Jelenai Góra i okolice ^^
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...rzucił nim w solidną, kamienną ścianę, na której zostało po tym wgniecenie...

Solidna, kamienna ściana i wgniecenie po człowieku? Za dużo Matrix'a. Człowiek, gdyby posiadał taki rozpęd i siłę, żeby pozostawić wgniecenie w kamiennej ścianie, już nigdy by potem nie wstał. Ciężko by było nawet stwierdzić, że to człowiek.

...wtedy każdy z wampirzych władców zmienił się w stado nietoperzy i tak ulecieli z zamku...

Oglądałeś *Ligę Niezwykłych Dżentelmenów*?

Pierwsza uwaga na poważnie, druga z czystego czepialstwa.

Nie podobała mi się scena walki pomiędzy wampirami. Powiedziałbym, że było to trochę sztuczne. Szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się, gdyby po tej scenie nastąpiło zdanie *A potem ktoś krzyknął cięcie i kręcenie nowego filmu stanęło w miejscu*

Nie mam zastrzeżeń do pierwszych zdań, podobały mi się. Scena "telewizyjna" jest wiarygodna.

Tyle,

Anf

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ano dziękuję, uwagi przydadzą się na przyszłość. Z tą ścianą miałem poprawione, widocznie skopiowałem starszą wersję ^^"

Co do "cięcie" to fajny pomysł, kiedyś go wykorzystam ;]

I nie, nie oglądałem tego filmu :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako iż jest to mój pierwszy post.. To chciałem wszystkich przywitać.. A więc witajcie..

To co zapisane jest na dole nie posiada rodzaju i nie da się chyba tego określić, więc mam nadzieje iż dobrze wybrałem dział.

Jeśli ktoś potrafi powiedzieć mi jaki to gatunek lub coś w tym rodzaju, będę ogromnie wdzięczny..

Cichy gwizd..

Wstajesz rano by poczuć, że nic nie czujesz.. To było wczoraj, gdy czułeś, gdy całe życie stało przed twymi oczami? Całość jako jedna plama? W uszach cichy gwizd, w oczach tysiąc łez i krew? Krew z ciebie niczym fragmenty twojego życia, przelewa się z twych dłoni by spaść na posadzkę? I ten cichy gwizd... Szmer w twym uchu, myśli z twojej głowy? Szepty poprzedniego życia... Znowu nic nie wróci... Wraca tylko ból i łzy, wraca tylko krew... Nie wejdziesz dwa razy do tej samej rzeki... Gdyż czas będzie inny, coś już będzie inne? A ty? A ty wchodzisz i jedyne co się zmienia to ilość bólu, jaki możesz znieść... Więc wstajesz rano i cierpisz całym ciałem i duszą wczorajszej nocy... Pozostał tylko cichy gwizd... I może ból w sercu... Wiesz już, że nie oznacza nie? Wiesz, że nie będzie już jej... Lecz jest... Cichy gwizd to słowa, każde kocham, które czułeś, ale nie słyszałeś? Cichy gwizd to każde dziękuje i przepraszam, co nie zostało powiedziane... Cichy gwizd to ból w twoim sercu, po miejscu, w którym jest? Dorabiasz uśmiech do cierpienia i unosisz się na nogi... Żyjesz, bo ci każą? Cierpisz, bo proszą, nie chcą zostać sami... A ty... A ty jesteś sam? Niezależnie jak się starasz i co dasz... Będziesz słyszeć tylko cichy gwizd? Wyjdziesz przez drzwi i zobaczysz te same twarze, ujrzysz cały świat i siebie? Siebie jak tą jedyną osobę, która nie powinna być... Lecz żyj, żyj zmuszony przez innych i dla innych? Twoja rola to być i pokazać, że się da... Tylko cichy gwizd... I cierpienie zawsze z tobą i dla ciebie? Zawsze z kimś, lecz sam... Mówisz, piszesz, okazujesz? W zamian słyszysz tylko kroki osób oddalających się od ciebie? Kiedy ty nie chciałeś.. Kiedy ty chcesz by podeszli... Oni oddalają się? Spotkają innych, którzy łzy nie ronią, co nie płaczą... I ten cichy gwizd... Może on ich denerwuje... Może to cierpienie i strach... Niczym mityczny stwór, strach przed słowem i bólem... Oni nie chcą cierpieć z tobą, nie chcą by bolało, więc odchodzą? Szukając innych... Twierdząc, że i do ciebie przyjdą inni... I za każdym razem przychodzą... Są... Inni, a po nich następni... Zawsze oddalając się od ciebie... Cichy gwizd... I łza... Ci, co zostają na zawsze... Na zawsze dla ciebie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Huh, widzę, że Gofer już się pośpieszył z publikacją swojego opowiadania. ^^' A już miałem zrobić głębsze poprawki... (Tak, sprawdzałem ten tekst przed jego wysłaniem.) Interpunkcję już pominę, tylko zwrócę uwagę na kilka rzeczy.

Przyznacie mi rację, prawda panowie?

Niby kwestii dialogowych aż tak się nie czepiam, ale to zdanie po prostu mi "nie brzmi". IMO lepsze by było na przykład: "Chyba sami mi przyznacie rację, panowie?".

Odwrócił się i skoncentrował swoją energię na mieczu, który następnie posłał w Alcera. Miecz wbił się w ścianę, przypinając do niej płaszcz wampira.

Powtórzenie słowa "miecz". W tym drugim zdaniu mogłeś napisać spokojnie "broń".

No i ogólnie scena walki - kiedy tak to czytam na spokojnie i w miarę wypoczęty, to widzę, że Anfarius ma rację. Przede wszystkim budujesz tutaj tak długie zdania, że jej opis wygląda jak sprawozdanie - po prostu nie oddaje dynamiki akcji. A przy opisie czegoś takiego to zbrodnia.

Jeszcze zostało parę rzeczy natury "pisownianej" (tu zabrakło przecinka, tam coś innego...). Sorry, że nie wytknąłem tego wszystkiego wcześniej, ale po prostu nie miałem czasu na poprawianie, no i nie byłem do końca dysponowany. ^^' No, ale mimo wszystko widać wyraźnie, że to opowiadanie (a może powieść?) ma potencjał i że może z tego wyjść całkiem ciekawa historia. Więc jak uwiniesz się z sam-wiesz-czym, to chętnie bym poczytał ciąg dalszy. :P

Ocena: 7/10 (tak na zachętę, mi się wydaje)

Larvock - gdyby nie to, że to jest lity tekst i nie ma tu żadnych Enterów, zaklasyfikowałbym go jako wiersz biały. Ale że mamy, co mamy, to pasuje to do prozy - nie wiem tylko, jakim gatunkiem go nazwać. ^^' Ale sam tekst, poza paroma sprawami natury "pisownianej" ("tę osobę", nie "tą osobę"...), wydaje mi się w porządku. Jedynie dość ciężko się go czyta ze względu na to, że właściwie co zdanie stosujesz wielokropek (i to raz z Alta, innym razem z samego klawisza kropki...) - ale jakoś ciężko mi go sobie wyobrazić bez nich. Oceny nie wystawiam, ponieważ nie wiem, jaka by się należała - no i się na takim okazywaniu uczuć w prozie zbytnio nie znam. ^^'

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...