Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Hut

Sens życia

Polecane posty

O matko!

Ale się tu bajzel porobił. Jak widzę dyskusja w wykonaniu niektórych osób spadła do poziomu fundamentów i zaczyna kopać głębiej.

Po raz:

Od gadania o religiach jest osobny temat. Oczywiście zastanawiając się nad ?sęsem rzyci? nie da się uniknąć nawiązań do religii, ale róbcie to w odniesieniu do tytułu topiku. Różnice między religiami/wyznaniami/obrządkami proszę rozpatrywać w ?Religiach?.

Po dwa:

@Pat5 ? Gratulacje ? właśnie uzyskałeś oficjalnie status forumowego trolla i zostałeś wpisany do CKM, czyli ?Czarnego Kajecika Moderatorów?. Mamy już dość Twoich wybryków, każdy następny wyskok zostanie odpowiednio nagrodzony.

@Reszta Dyskutantów ? proszę pamiętać, że trolla się nie karmi.

Po trzy:

Jak już dyskutujecie, to starajcie się chociaż wiedzieć o czym mówicie. Uzyskanie wiedzy o podstawowych pojęciach nie jest chyba zbyt trudne w erze Wujka Gógla. Tak, uncleSam, głównie do Ciebie piję. Nie dość, że nie znasz podstawowych pojęć, to jeszcze nie przyjmujesz dobrych rad eksperta, czyli człowieka, którego wiedzę administracja forum uznała za dużą w danej dziedzinie. BTW, ciesz się, że moja żona nie jest tu modem, bo za Twój tekst, że ?protestantyzm jest odłamem katolicyzmu? dostałbyś z miejsca baniaka za obrazę uczuć religijnych i skrajne dyletanctwo. W zasadzie to stoi nade mną i się go domaga dla Ciebie (a także spalenia Cię na stosie).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wystarczy jedno pytanie: skoro "Bóg" istnieje, to czemu nie daje żadnego znaku?

Niedawno rozmawiałem, z moim kumplem ateistą, a patrząc po doświadczeniu, to jest podstawowe pytanie. Bóg (tak, z dużej litery!) dał nam wolną wolę, i możemy robić co chcemy. Właśnie dlatego była IIWŚ, Czarnobyl, Hiroszima itd. Bo każdy ma wolną, niczym nie ograniczoną wolę, ale z której zostaniemy rozliczeni po śmierci czy tam na Sądzie Ostatecznym. Żadnego znaku nie daje, bo wtedy byłoby narzekanie "No kurde, ten Bóg się wpieprza do naszych spraw, zamiast siedzieć tam na górze!". Ludziom nigdy nic nie pasuje.

Czy to, że wierzę w Boga oznacza, że jestem słabszy? Jeśli tak sądzisz, to bardzo mi przykro:) A czy Ty nie boisz się śmierci? Każdy z nas się jej boi, ale nie myślimy o niej i może dlatego wydaje nam się, że nie odczuwamy przed nią lęku.

Zgadzam się. Każdy boi się śmierci, niezależnie od tego co by mówił.

Uważam, że wszystkim rządzą prawa fizyki, tylko my jesteśmy jeszcze na zbyt niskim poziomie rozwoju, żeby to pojmować (mówię tu o ewolucji, nie technologii) (...)

Nikt nie neguje tego, że Prawa Fizyki rządzą światem. Ale przecież, (dla niewiedzących) Bóg jest wszechmocny, więc może z nimi robić co chce. =7

Ja śmierci raczej się nie boję, umrę będzie mi bardziej szkoda tego że już sobie nie pożyję, ale jeśli dobrze pójdzie to jeszcze długo pożyję. Ludzie boją się tego co jest po śmierci, nieznanego. Tak jak ciemności boisz się bo nie wiesz co tam się czai.

Pewnie. Każdy tak mówi. (Ta część wypowiedzi będzie się opierała głównie na niewiedzy na twój temat, więc jeśli się pomylę, to wybacz.) Jakby przyszło co do czego, np. uczestniczylibyście w wypadku samochodowym, i by was zatrzasnęło czy coś... Naprawdę, Ateiści w obliczu śmierci zostaliby niewzruszeni? Człowiek żyję lękiem, lękiem inności i nieznanego. Boimy się śmierci i okaleczenia, czyhającego na nas. Każdy może sobie wyobrażać, że jest bohaterski, jak goście z filmów czy z książek, ale jeśli leżałby w kałuży krwi, i z możliwością śmierci, tak bohaterski by nie był. Po prostu błagał by tylko o ratunek. Bo wiecie, ja byłem przed taką możliwością okaleczenie, i wiem co mówię. To nie "książkowa" praktyka, tylko życiowe doświadczenie.

I, mam pytanie. Czy wy, wszyscy ateiści itd: Nie czujecie nigdy potrzeby odwołania się do 'wyższej instancji'? Nie ma co wierzyć w potęgę człowieka, bo życie ludzkie jest jak zapałka. Poza tym, duża część ateistów, powstaje w wieku młodym, kiedy lenistwo wygrywa nad obowiązkowością, gdyż rodzicie nie przycisną. W bardzo młodym wieku, człowiek nie może decydować bezpośrednio o swojej przyszłości, i o tym jak odbije się ona na całym jego życiu. Wolność wyboru, rozumiem, ale czy ta wolność to kwestia woli, czy lenistwa?

@edit

Mój post pisałem w trakcie upomnienia Pzkw, dlatego przez moją ciężką pracę pozostawię go tu. Przepraszam z góry, ale aż mi go żal. =7

Ależ post jest jak najbardziej prawidłowy i na temat- Pzkw

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Naprawdę, Ateiści w obliczu śmierci zostaliby niewzruszeni? Człowiek żyję lękiem, lękiem inności i nieznanego. Boimy się śmierci i okaleczenia, czyhającego na nas.
No i IMO stąd właśnie wzięła się wiara. Stworzyły ją właśnie lęki. I nie mówię tu tylko o wierze w Boga lub boga. Wystarczy popatrzeć na wszelkie tzw. zabobony. Pod względem racjonalności nie różnią się niczym od ?prawdziwej wiary?.

Czy wy, wszyscy ateiści itd: Nie czujecie nigdy potrzeby odwołania się do 'wyższej instancji'? Nie ma co wierzyć w potęgę człowieka, bo życie ludzkie jest jak zapałka.
Osobiście nie czuję. Niby po co? Ja się po prostu godzę z tym, że pewnego dnia trafi mnie szlag i tyle. Nie jestem typem człowieka, który będzie wpłacał pieniądze na konto w Zimbabwe, bo mailem dostał ofertę świetnego zysku od biznesmena w potrzebie. Zły przykład? Przecież na internetowe oszustwa daje się nabierać mnóstwo ludzi uwiedzionych wizją bogactwa. Obietnica życia wiecznego jest chyba jeszcze bardziej kusząca. I wcale nie wierzę w potęgę człowieka. Jako gatunek mamy swoją chwilę na Ziemi i tyle. Jako jednostka nie czuję się jakoś specjalnie lepszy od swojego kota. No dobra, czuję się lepszy, ale to dlatego, że mogę go wykopać z łózka i sam się położyć. Czy jako ?wyższa instancja? zapewnię mu życie wieczne?
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak już pisałem jestem dość specyficznym katolikiem -od ponad 10 lat należę do Służby Liturgicznej w mojej małej parafii ,a mimo to totalnie nie zgadzam się z tym, co obecnie dzieje się w kościele, zmianom którym uległa moja religia na przełomie tych wszystkich lat. Ktoś mógłby powiedzieć, że sensem życiu osoby wierzącej całym sercem (duszą?) w istnienie Stwórcy powinno być umartwianie się, rozdawanie majątku ubogim, poświęcanie się dla innych i jeszcze czerpanie z tego satysfakcji. Tym kimś kto tak mówi, a raczej wmawia jest kościół z księżmi. Czy tak ma wyglądać moja egzystencja? Jak wychodzę z niedzielnej mszy czasami czuję się nikim, marnym pyłkiem, zastraszanym przez "doświadczonych" kapłanów wieczną męką. A co z radości z samego faktu, że otrzymaliśmy tak wspaniały dar jakim jest życie, bez względu na to jakie ono jest. Wydaje mi się, że dla Boga (tego z Biblii, a nie groźnego dziadka czyhającego tylko na moment, w którym potknie się nam noga) mianem dobrego uczynku jest radość człowieka cieszącego się z otrzymanego daru. Przyznam się teraz do tego co ja uważam, za sens mojego życia na chwilę obecną. Czerpać jak najwięcej dobra i radości z naszych własnych uczynków. Obdarować panią sprzedającą nam codziennie rano bułki na śniadanie uśmiechem, radość człowieka który naprawdę potrzebował naszej pomocy, a my zrobiliśmy więcej niż rzucenie mu dwóch złotych (w naszym domniemaniu na chleb), rozwijanie się, rozmawianie z innymi, wymienianie się doświadczeniami. Tak właśnie wyobrażam sobie Dobro, do którego staram się nieudolnie dążyć.

Trochę interesuję się innymi religiami i szanuję każdych wierzących, jak i ateistów, a niech panowie (i panie) straszący kogokolwiek ogniami piekielnymi i straszną zemstą Stwórcy życia przejrzą na oczy i zobaczą, że wielu ateistów jest o wiele lepszymi ludźmi, dostrzegającymi i czyniącymi Dobro, potrafiącymi czerpać z życia garściami dla siebie, a swoim optymizmem polepszają "jakość" egzystencji innych.

Wracając jeszcze do samych księży i głoszonych przez nich idei. Poznałem kilku duchownych mających naprawdę zdrowe poglądy, dodatkowo dobrze wykształconych i szanujących inne wyznania (w tym ateistów), ale było ich zdecydowanie mniej niż duchownych nie mających pojęcia o życiu, często próbujących napełnić swoje kieszenie naiwnością wierzących. Nie uważam, że dla nich (innowierców) wrota niebios są niedostępne, a na pewno mają większą szansę na "zbawienie" niż obłudni katolicy i księża próbujący wciskać nam kit, w który już chyba sami nie wierzą. Dodatkowo wtrącających się do rzeczy totalnie ich niedotyczących, wychodzących z jakiegoś dziwnego założenia, że kto próbuje zrobić coś w myśl innej idei, niż ta przyświecająca w ich głowach, atakuje ich jedyną i prawdziwą wiarę. Jako katolikowi - szczerze mi wstyd za każde ich czyny, nie wstydzę się tego w co wierzę, ale czasami szczerze czuję żal gdy ktoś wierzący w cokolwiek innego wytyka mi w twarz te okropne belki tkwiące w "oczach" kościoła. Nie mam wtedy żadnego kontrargumentu, bo wiem że jest to szczera prawda... Szczególnie po pewnej wypowiedzi przeczytanej w tym temacie zrobiło mi się głupio, że katolicy na forum, gdzie średnia wieku nie jest jakaś szczególnie wysoka, mogą tak beztrosko obrażać innych, za ich poglądy/wiarę.

Zaakceptowanie absolutnego końca naprawdę nie jest trudne - mnie wydaje się to tak normalne i zwyczajne, że aż oczywiste - i nie rozumiem z kolei ludzi, którzy zaniedbują doczesność, oczekując na coś, co w mojej opinii jest mrzonką. Być może, mając na uwadze kruchość swojego życia, ateiści bardziej uważają na rozpędzone tiry? ;] Osobiście doskonale wiem, że mamy tylko tę jedną szansę do wykorzystania tu i teraz - nie będzie ani drugiej takiej, ani żadnej innej, dlatego szkoda mi marnować nawet i minuty na rzeczy, które nie sprzyjają poznawaniu świata i cieszeniu się nim i jego niezwykłością.

Jak najbardziej zgadzam się z tym. Z tą drobną tylko różnicą, że ja wierzę dodatkowo w istnienie Boga, który to wszystko stworzył, dał nam wskazówki pomagające nam zdefiniować Dobro, a żeby było zabawniej dał nam wolną wolę. Kiedyś uważałem, że człowiek bez wiary jest jak pusta skorupa , że tak naprawdę do końca nigdy nie zgłębi sensu swojego jestestwa, ale po rozmowach z kilkoma ateistami moje poglądy zostały nieco zmodyfikowane.

EDIT

Jako jednostka nie czuję się jakoś specjalnie lepszy od swojego kota. No dobra, czuję się lepszy, ale to dlatego, że mogę go wykopać z łózka i sam się położyć. Czy jako ?wyższa instancja? zapewnię mu życie wieczne?

Naturalnie, że nie jesteś mu w stanie zapewnić życia wiecznego:). Zgadzam się również, że wiara pozwala nam zmniejszyć nasz strach przed nieznanym, przed nieuniknionym końcem. Dla mnie, między innymi dzięki swojemu naiwnemu założeniu w niekończące się szczęście, doskonałą nagrodę za życie pełne niedoskonałości, wiara jest piękna. Wydaje mi się, że to nawet nie chodzi o to, że wyższe inteligencje obdarzają niższe darami, bo samemu ciężko mi ocenić czy Bóg jest bytem inteligentnym w naszym ziemskim rozumowaniu tego słowa. Dla mnie po prostu jest on czymś całkiem innym, istotą której nie da się opisać ludzkim językiem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niedawno rozmawiałem, z moim kumplem ateistą, a patrząc po doświadczeniu, to jest podstawowe pytanie. Bóg (tak, z dużej litery!) dał nam wolną wolę, i możemy robić co chcemy. Właśnie dlatego była IIWŚ, Czarnobyl, Hiroszima itd. Bo każdy ma wolną, niczym nie ograniczoną wolę, ale z której zostaniemy rozliczeni po śmierci czy tam na Sądzie Ostatecznym. Żadnego znaku nie daje, bo wtedy byłoby narzekanie "No kurde, ten Bóg się wpieprza do naszych spraw, zamiast siedzieć tam na górze!". Ludziom nigdy nic nie pasuje.

Ach wolna wola, mój ukochany temat. Bóg jest wszechwiedzący, więc wiedział, że IIWŚ wybuchnie - więc czy Hitler miał wolną wolę, skoro brodaty staruszek z chmurki od zawsze wiedział, że ten ją rozpęta (no bo wiedział, jeżeli nie, to nie jest wszechwiedzący, heloł)? Ale to offtop...

Pewnie. Każdy tak mówi. (Ta część wypowiedzi będzie się opierała głównie na niewiedzy na twój temat, więc jeśli się pomylę, to wybacz.) Jakby przyszło co do czego, np. uczestniczylibyście w wypadku samochodowym, i by was zatrzasnęło czy coś... Naprawdę, Ateiści w obliczu śmierci zostaliby niewzruszeni? Człowiek żyję lękiem, lękiem inności i nieznanego. Boimy się śmierci i okaleczenia, czyhającego na nas. Każdy może sobie wyobrażać, że jest bohaterski, jak goście z filmów czy z książek, ale jeśli leżałby w kałuży krwi, i z możliwością śmierci, tak bohaterski by nie był. Po prostu błagał by tylko o ratunek. Bo wiecie, ja byłem przed taką możliwością okaleczenie, i wiem co mówię. To nie "książkowa" praktyka, tylko życiowe doświadczenie.

Ale czemu przedstawiasz niewierzących, jak jakieś nieczułe maszyny? Niewzruszeni wobec śmierci? E tam. Jak najbardziej emocje i uczucia przeróżne wchodzą w grę, ale nie siła wyższa. W święta wylądowałem w szpitalu z przebitym płucem, co było dosyć niebezpieczne i mogło źle się skończyć bez hospitalizacji, ale moje życie nagle się nie odmieniło... Podziękowałem księdzu, który chciał się mną tam "zająć" w Boże Narodzenie. Myślę, że to kwestia pewności swoich poglądów. Jeżeli ktoś pod wpływem jakiegoś wydarzenia diametralnie zmienia poglądy, to chyba nie był ich tak do końca pewien, tak mi się przynajmniej wydaje. To, że nie zacząłem się modlić i błagać jakiegoś Boga o zdrowie, nie znaczy, że się nie bałem, nie myślałem o tym "co by było, gdyby", i tak dalej.

I, mam pytanie. Czy wy, wszyscy ateiści itd: Nie czujecie nigdy potrzeby odwołania się do 'wyższej instancji'? Nie ma co wierzyć w potęgę człowieka, bo życie ludzkie jest jak zapałka. Poza tym, duża część ateistów, powstaje w wieku młodym, kiedy lenistwo wygrywa nad obowiązkowością, gdyż rodzicie nie przycisną. W bardzo młodym wieku, człowiek nie może decydować bezpośrednio o swojej przyszłości, i o tym jak odbije się ona na całym jego życiu. Wolność wyboru, rozumiem, ale czy ta wolność to kwestia woli, czy lenistwa?

Odwoływanie się do siły wyższej? Hm. Nie, dziękuję. Do psychologa też nie chodzę jak mam problemy. Co najwyżej gadam z przyjacielem, albo radzę sobie sam. I jest dobrze.

Lenistwo? Gdzie jest lenistwo w niewierze? No, chyba, że dla kogoś wiara = chodzenie do kościoła, to tak, zgodzę się... Ale takie patrzenie na te sprawy raczej znika po 15 - 16 roku życia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałem zrobić ripostę, ale jak zobaczyłem pewien post, to aż grzechem byłoby nie odpowiedzieć.

@Pat5 ? Gratulacje ? właśnie uzyskałeś oficjalnie status forumowego trolla i zostałeś wpisany do CKM, czyli ?Czarnego Kajecika Moderatorów?. Mamy już dość Twoich wybryków, każdy następny wyskok zostanie odpowiednio nagrodzony.

Po pierwsze: jakich wybryków? Jeśli chodzi o sprawę z blogami, to myślałem, że jest to sprawa tylko między mną a Lordem. Co prawda był jeden głupi wyskok z mojej strony, ale to było kiedyś, co nie oznacza, że się nie zmieniłem. A co do mojego postu, to nie miałem zamiaru nikogo obrazić. Przepraszam jeśli kogoś uraziłem. Co do Ciebie Pzkw, to nie mam zamiaru z Tobą dyskutować. Nie chciałem nikogo obrażać, a wszystkie bluzgi skierowane do mnie, które odpowiadają na tamten post, to nie moja wina. Powracając do tematu..

Ach wolna wola, mój ukochany temat. Bóg jest wszechwiedzący, więc wiedział, że IIWŚ wybuchnie - więc czy Hitler miał wolną wolę, skoro brodaty staruszek z chmurki od zawsze wiedział, że ten ją rozpęta (no bo wiedział, jeżeli nie, to nie jest wszechwiedzący, heloł)? Ale to offtop...

To, że Bóg jest wszechwiedzący, a to, że dał człowiekowi wolną wolę, to dwie różne rzeczy. Nie wiem dla czego je łączysz. Owszem, wiedział od zawsze, że Hitler rozpęta II wojnę, lecz jeśli dał ludziom tą wolną wolę, to dlaczego niby Hitler miałby jej nie mieć? To też jest człowiek. Ale racja, od tego jest temat religia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyt0k, to wcale tak nie jest. Myślę, że źle rozumiemy pojęcie "strachu" przed śmiercią. Nie boję się tego, że kiedyś umrę, i nie boję się tego co będzie po śmierci, bo nic nie będzie. Ja po prostu cieszę się życiem. Jeżeli miałbym ten wypadek i byłbym uwięziony bałbym się, jestem człowiekiem. Bałbym się jednak bólu i tego, że moje życie by się skończyło, a raczej tego nie chcę. Po drugie moi rodzice też są ateistami, a przystąpiłem do pierwszej komunii, chodziłem na religię, oni nigdy po prostu nie ingerowali w moje odczucia religijne. Ja sam przestawałem wierzyć w boga, prawdę mówiąc byłem raczej agnostykiem-dzieciakiem, zbyt młodym by się tym interesować i pojmować.

A "wyższa instancja"... To przecież na tym, że jej nie ma opiera się cały ateizm!!! Jeżeli ktoś odczuwa taką potrzebę to prawdopodobnie jest agnostykiem. Ja jako ateista nie wierzę w żadne "instancje" i NIE odczuwam takiej potrzeby!

Och Trymusie, zupełnie mnie nie zrozumiałeś. Co prawda pisałem trochę na szybko, ponieważ było już trochę późno i wybierałem się spać i może użyłem nieodpowiednich słów (w takich tematach trzeba przemyśleć każde słowy by nie zostać źle zrozumianym). Czy nie uważasz, że cała ta wiedza jaką posiada nasza cywilizacja o wszechświecie nie jest wspaniała? A jednak jak mała. Nie wierzę w boga a prawdę mówiąc "sens życia" jest trochę religijnym hasłem, ponieważ sens ten miałby jakoby być nadany przez boga. Ja myślę, że człowiek sam nadaje sobie sens życia tak jak powiedziałem, od przetrwania za homo erectusa do np. poznania wszechświata teraz.

Nie powiedziałem także że chcę aby żyło się lepiej moim dzieciom, europejczykom, czy polakom. Tylko żeby żyło się lepiej całemu światu, żeby nie było głodu i śmierci, wiem że nie uda mi się tego zrobić, ale bardzo bym chciał.

@ Pat5: Pzkw nie zbluzgał Cię tylko określił mianem trolla, czyli osoby prowokującej forumowiczów i uprzykrzającej im ogólnie życie. A po drugie to post twój uraził mnie, bo stwierdziłeś, że wiesz lepiej ode mnie co czuję. Ja nigdy tak bym nie powiedział nikomu, bo wiem, że nie wiem co czują inni, chociaż uważam, że się mylą.

PS: zapomniałem dodać do myśli o śmierci właśnie tego co napisał przed chwilą Shaker, "Carpe Diem!" to jest dokładnie moje motto. Jestem epikurejczykiem i nie chcę umierać bo podoba mi się moje życie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To, że Bóg jest wszechwiedzący, a to, że dał człowiekowi wolną wolę, to dwie różne rzeczy. Nie wiem dla czego je łączysz.

Łączy te dwie rzeczy, ponieważ występuje wiele sprzeczności z tym związanych :/

Pewnie. Każdy tak mówi. (Ta część wypowiedzi będzie się opierała głównie na niewiedzy na twój temat, więc jeśli się pomylę, to wybacz.) Jakby przyszło co do czego, np. uczestniczylibyście w wypadku samochodowym, i by was zatrzasnęło czy coś... Naprawdę, Ateiści w obliczu śmierci zostaliby niewzruszeni? Człowiek żyję lękiem, lękiem inności i nieznanego. Boimy się śmierci i okaleczenia, czyhającego na nas. Każdy może sobie wyobrażać, że jest bohaterski, jak goście z filmów czy z książek, ale jeśli leżałby w kałuży krwi, i z możliwością śmierci, tak bohaterski by nie był. Po prostu błagał by tylko o ratunek. Bo wiecie, ja byłem przed taką możliwością okaleczenie, i wiem co mówię. To nie "książkowa" praktyka, tylko życiowe doświadczenie.

Pytanie, po co mam bać się śmierci? Nie obchodzi mnie to, że kiedyś umrę, bo to dopiero się stanie. Znasz pewną maksymę: ,,Carpe Diem!"- czyli ,,Chwytaj dzień". Powiedz mi, że jak zostaniesz okaleczony zwrócisz się do boga to ja ci pogratuluję. Główną siłą napędową zwracającą ludzi do tzw.,,Boga" jest strach przed bólem, samotnością itd. Dla mnie to jest tylko iluzja i patrząc na innych ludzi widzę to, czego oni nie dostrzegają, ich poświęcenie, które dla mnie jest daremne.

Co do poczucia lęku, jest to zgubne dla człowieka, bać się nieznanego też mi coś. W sytułacji okaleczenia, bliskiej śmierci też bym błagał o ratunek, lecz nie Boga, bo miliony się do niego modlą i do milionów nie przychodzi :/

I, mam pytanie. Czy wy, wszyscy ateiści itd: Nie czujecie nigdy potrzeby odwołania się do 'wyższej instancji'? Nie ma co wierzyć w potęgę człowieka, bo życie ludzkie jest jak zapałka. Poza tym, duża część ateistów, powstaje w wieku młodym, kiedy lenistwo wygrywa nad obowiązkowością, gdyż rodzicie nie przycisną. W bardzo młodym wieku, człowiek nie może decydować bezpośrednio o swojej przyszłości, i o tym jak odbije się ona na całym jego życiu. Wolność wyboru, rozumiem, ale czy ta wolność to kwestia woli, czy lenistwa?

Uśmiałem się, jak to przeczytałem. No i odpowiem ci tak Tytokusie, przynajmniej w moim przypadku to nie jest tak, że nie wierzę z lenistwa. Mam po prostu wiele do zarzucenie wierze w tego tak zwanego ,,Boga". Poświęcać się dla zbawienie w którym i tak nie będę uczestniczył tylko niby moja dusza, a dusza bez ciała nic już nie pamięta, więc mnie to mało obchodzi. Nie jestem na razie dosyć długo ateistą, lecz nie czuję się bez ,,Boga" źle. Nic w moim życiu nie brakuje, a na pewno nie brak mi ,,jego".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paszczaq - przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam. Jak pisałem wcześniej - nie miałem takiego zamiaru! Nie chciałem Was obrazić i nie chciałem Wam uprzykrzyć życia. Nie spodziewałem się takich reakcji i mam nadzieję, że dacie z tym wreszcie spokój.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy wy, wszyscy ateiści itd: Nie czujecie nigdy potrzeby odwołania się do 'wyższej instancji'?

Nie, a czemu miałabym mieć taką potrzebę? Oczywiście, że słabość i maluczkość człowieka wobec wszechświata często wywołuje "pobożną" (darujcie mi ironię ;]) myśl, jak to by było cudownie, gdyby [tu wstawić coś, co wymaga interwencji sił co najmniej nadprzyrodzonych]. Poczytuję to jednak jako naszą naturalną, rasową przypadłość, a 'wyższą instancją' nie musi być od razu bóg (jakikolwiek, na czele z chrześcijańskim o twórczo uproszczonym dla ludu imieniu Bóg); dlaczego by nie Matka Natura? Ona przynajmniej manifestuje się fizycznie wszędzie wokół nas i daje niezbite dowody na swoją potęgę (a to zmiecie kilkaset tysięcy ludzi z pomocą tsunami, a to obudzi wulkan, żeby pierdyknął, a to ześle konkretną lawinę na narciarskie miasteczko w środku sezonu). Nie odczuwam żadnej potrzeby obecności 'siły wyższej' nade mną, zaś świadomość życia na własny rachunek, własną odpowiedzialność i z pomocą własnych sił jest może i stresująca, ale jednocześnie bardzo budująca i mile łechcze ambicję. ;]

Nie zgadzam się z czyimś stwierdzeniem, że "sens życia" to hasło trochę religijne - absolutnie nie. Nikt nikomu nie każe szukać sensu w bogu, a to, że niektórzy tak robią, to ich prywatny problem. Sens mojego życia jest dla mnie jasny - wiem, co dla mnie nadaje wszystkiemu barwę i co sprawia, że ja czuję się kompletna i spełniona. I zapewniam, że nie ma to najmniejszego związku z jakąkolwiek religią ani jej pochodnymi... akurat na te 'metafizyczne' przeżycia jestem całkowicie głucha i nieczuła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy wy, wszyscy ateiści itd: Nie czujecie nigdy potrzeby odwołania się do 'wyższej instancji'?

Tak samo jak czuję potrzebę opierzenia się we wspaniałe anielskie skrzydła i latania na lasami, łąkami... ale to może dziać się tylko w mojej głowie. Niestety :(

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak myślę, że zastanawia mnie zastanawianie się nad sensem życia, szukanie go i nazywanie, w taki sposób, w jaki zastanawia mnie szukanie przez wielu ludzi przyczyn wszystkiego - np. powstania świata. Dlaczego? Gdyż moim zdaniem, nie wszystko musi mieć swą przyczynę czy sens. Gdy ostatnio rozmawiałem z kumplem, ten stwierdził, że gdyby nie było 'wyższej instancji' czy innego tzw. wyższego sensu w jego życiu (i życiu w ogóle), ten pewnie by się zabił (tzn. zabiłby się, gdyby został w sposób niepodważalny uświadomiony). Dla ułatwienia warunków zadania przyjmijmy, ze i takie uświadomienie, i wiedza na temat tego, co się zrobi w sytuacjach ekstremalnych, jest możliwa.

Cóż, a więc nie ma sensu, i żyjemy sobie po nic - i co z tego? IMO egoizmem jest myślenie, że jako jednostka, człowiek lub coś podobnego ma się jakiś konkretny, wymyślony przez wyższą instancję cel (swoją drogą, bardzo zabawnie by to wyglądało, gdyby jakiejkolwiek instancji nie było i okazało się, że człowiek wymyślił boga, który wymyślił człowieka na swoje podobieństwo i dał mu cel w życiu). Nie wiem, z czego to wynika. Może to niemożność pogodzenia się z tym, że jesteśmy po prostu zwykłymi ssakami, różniącymi... wróć, nieróżniącymi się od mrówki w sposób inny, niż pies różni się od homara? Owy lęk przed małością też jest dla mnie oznaką egoizmu.

Mam nadzieję, że mój post jest w miarę zrozumiały. Zawsze miałem problem z takim przekazywaniem swoich myśli, by były one łatwe w odbiorze (co niestety tworzy także problemy przy zapisie rozwiązań zadań matematycznych ;)), ale staram się z tym walczyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdyż moim zdaniem, nie wszystko musi mieć swą przyczynę czy sens.

Wszystko w naszym świecie ma swoją przyczynę, każda reakcja, zdarzenie itd. Na tym opiera się nauka.

Ja nie mam odgórnie ustalonego sensu mojego życia, wyznaczam go sobie na bieżąco co daje mi możliwość ciągłego poszukiwania, bez zmartwień o to co się stanie. Sensem może być dąrzenie do spełnienia marzenia, lecz na tym nie możemy poprzestać bo dojdziemy do wniosku, w którym jak inni mówią, można tylko umrzeć.

Może to niemożność pogodzenia się z tym, że jesteśmy po prostu zwykłymi ssakami, różniącymi... wróć, nieróżniącymi się od mrówki w sposób inny, niż pies różni się od homara? Owy lęk przed małością też jest dla mnie oznaką egoizmu.

Po pierwsze nie mam pojęcia, co te dwa zdania mają wspólnego z tym co wcześniej napisałeś. A po drugie, ja nie uważam, że człowiek jest tym najważniejszym gatunkiem i tą sprawę porzucam, bo nie potrafię stwierdzić, która jest najlepsza, bo nie znamy z bliska żadnej innej planety zpoza naszego układu słonecznego i nie możemy stwierdzić, że nie żyje tam ktoś bardziej rozwinięty od nas :/

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Shaker - każde zdarzenie ma przyczynę, zgadzam się - ale odnosi się to raczej tylko do spraw materialnych. Na pytanie "dlaczego żyjesz?" możesz odpowiedzieć "ponieważ moi rodzice mnie spłodzili". Jednak nie jest to powód, nazwijmy to, głęboki - czyli mający związek z czymś 'wyższym', celem nadrzędnym etc.

Jeśli realizowaniu marzeń towarzyszy obieranie nowych, nie wiem, czy to musi się skończyc w sposób, który Ty podajesz.

Dwa zdania łączą się... A przynajmniej mam taką nadzieję. Egoizmem jest dla mnie to, co napisałem, a przyczyną tego egoizmu może być/jest strach przed małością.

Swoją drogą - co rozumiesz poprzez "lepiej rozwinięty"? Wydaje mi się, że nie ma żadnego obiektywnego kryterium rozwoju gatunku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak myślę, że zastanawia mnie zastanawianie się nad sensem życia, szukanie go i nazywanie, w taki sposób, w jaki zastanawia mnie szukanie przez wielu ludzi przyczyn wszystkiego - np. powstania świata. (...)

Wszyscy ludzie są ciekawi wszystkiego. M. in. szukamy przyczyn powstawania świata, czy sensu życia. Bo świat, nie mógł powstać tak, że było !^&@$!@, a potem był świat. A jeśli tak, to co było przed tym !^&@$!@?

Cóż, a więc nie ma sensu, i żyjemy sobie po nic - i co z tego? IMO egoizmem jest myślenie, że jako jednostka, człowiek lub coś podobnego ma się jakiś konkretny, wymyślony przez wyższą instancję cel (swoją drogą, bardzo zabawnie by to wyglądało, gdyby jakiejkolwiek instancji nie było i okazało się, że człowiek wymyślił boga, który wymyślił człowieka na swoje podobieństwo i dał mu cel w życiu).

Nie żyjemy po nic. Masz dziewczynę? Żyjesz dla niej, bo ona cię kocha. Żyjesz dla rodziny, dla kumpli itd. Nie trzeba być sławnym by cię kochano. Czy miłość za sławę jest lepsza?

A co do Boga - się zobaczy jak umrzemy. =7

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powód nie musi mieć związku z czymś nadrzędnym. Jak to się mówi ,, Każdy powód jest dobry!".

Swoją drogą - co rozumiesz poprzez "lepiej rozwinięty"?

Człowiek pochodzi od małpy i to nazywamy ewolucją, rozwojem. Po drugie im więcej umiejętności posiadamy tym bardziej jesteśmy rozwinięci. Im więcej rozumiemy i im więcej potrafimy wyjaśnić tym bardziej nasz gatunek się rozwija.

Może istnieć cywilizacja zwana przez niektórych ,,Stworzycielami", którzy kiedyś przybyli na ziemię i nauczyli ludzi wielu umiejętności, lecz jak zobaczyli, że ludzie źle wykorzystują daną przez nich wiedzę ograniczyli nam ją, lecz jest to tylko teoria nie poparta żadnymi dowodami, chociaż mogło by to wyjaśnić, jak starożytni tworzyli różne ,,cuda" budowlane itd.

Ogólnie gatunek bardziej rozwinięty to ten, który może sobie poradzić z większością problemów, obroną gatunku itd. Zwięrzęta tego nie potrafią i mogą zostać unicestwione przez człowieka :/

Bo świat, nie mógł powstać tak, że było !^&@$!@, a potem był świat. A jeśli tak, to co było przed tym !^&@$!@?

A czemu nie mógł? Czy są jakieś ograniczenia? Ano nie, więc z takimi teoriami to gdzie indziej. A przed bum, była wolna materia, która latała sobie w kosmosie. Świat powstawał miliony lat, a nasz intelekt jest na tyle mały, że nie potrafilibyśmy ogarnąć i zrozumieć tego, nawet gdybyśmy się dowiedzieli prawdy, jak powstał świat i co było przed nim.

A co do Boga - się zobaczy jak umrzemy. =7

Jak umrzemy dobre sobie, poświęcenie bez zapewnienia o prawdziwym istnieniu jest niczym, jak tylko pustymi słowami. <<--Tak nawiasem

Edit:

kicek0 naprawdę mnie rozśmieszyłeś :D

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo świat, nie mógł powstać tak, że było !^&@$!@, a potem był świat. A jeśli tak, to co było przed tym !^&@$!@?
Może popełniam błąd, myśląc w ten sposób, ale: a po co mi wiedzieć, co było przed tym !^&@$!@?

Nie żyjemy po nic. Masz dziewczynę? Żyjesz dla niej, bo ona cię kocha.
Przyjmijmy, ze mam. Ale IMO posiadanie dziewczyny to taki sam powód, by życ, jak jedzenie, spanie, itp. Zwykła czynnośc ludzka, angażująca inne sfery mózgu, odpowiedzialne za uczucia akurat. Jasne, to jest powód, by życ. Ale taki sam powód do życia mają też inne zwierzęta. Dlatego (?) wielu ludzi poszukuje powodu głębszego - czegoś w rodzaju boga, który stworzył ich, by spełnili jakąś rolę na tym świecie. Całą wypowiedź odnosiłem do mojego przykładu mojego kolegi ;).

Powód nie musi mieć związku z czymś nadrzędnym. Jak to się mówi ,, Każdy powód jest dobry!".
Racja. Jednak wszystko zależy, co uznamy za przyczynę: powód, czyli zdarzenie, które poskutkowało następnym, czy cel. Dla objaśnienia odróżnię na przykładzie: odśnieżasz, bo spadł śnieg, ale odśnieżasz po to, by np. móc wyjechac samochodem z garażu. Różnica polega na "bo" i "po to, by". A wg mnie nie ma potrzeby szukania przyczyny "po to, by". "Po co powstał świat"? A musiał po coś?

Ogólnie gatunek bardziej rozwinięty to ten, który może sobie poradzić z większością problemów, obroną gatunku itd. Zwięrzęta tego nie potrafią i mogą zostać unicestwione przez człowieka
W takim razie wyżej od nas rozwinięte są bakterie - są w stanie przetrwac w trudniejszych warunkach, rozmnażają się z ogromną szybkością, a człowiek tych negatywnych bakterii zwalczyc tak naprawdę jeszcze nie potrafi. Podobnie z wirusami.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy bakteria myśli nad nadrzędnym powodem dlaczego cię zaraża niż poto by się rozmnażać? Czy materia łacząc się w atom myśli nad powodem? Nie bo to rzecz materialna(bakteria nie choć ona też nie myśli) ona nie myśli, więc występuje w tej chwili brak powodów. Po prostu tak jest.

W takim razie wyżej od nas rozwinięte są bakterie - są w stanie przetrwac w trudniejszych warunkach, rozmnażają się z ogromną szybkością, a człowiek tych negatywnych bakterii zwalczyc tak naprawdę jeszcze nie potrafi. Podobnie z wirusami.

No dobrze, może źle to wyjaśniłem. Wszystko zależy od sposobu postrzegania. Ludziom w znaczeniu tego słowa chodzi o rozwinięcie technologiczne, umysłowe itd. Bakterie nie myślą, one działają dlatego nie zaliczymy ich do ,,gatunku myślącego".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do posta Pzkw: owszem, może i pomyliłem pojęcia, za co serdecznie przepraszam, również Twoją żonę i wszystkich forumowiczów. Ale nie zgadzam się z tym, że nie uznałem racji eksperta zwanego Trymusem. Przyznałem się do błędu i Trymus mnie poprawił, ponadto przeprosiłem. Wystarczy?

Ale żeby nie było totalnego offtopu:

Człowiek może i jest myślący, ale nie zawsze potrafi z tego daru skorzystać. Taki lew- zaspokaja tylko swoje potrzeby życiowe, morduje dlatego, iż musi, a nie dlatego, że ma taką chęć, jak to ludzie mają w zwyczaju. Owszem, wiele wynalazków jest bardzo przydatnych, dzięki nim życie staje się łatwiejsze/przyjemniejsze, ale po kiego grzyba w takim razie nam broń jądrowa i chemiczna? W ogóle wojny są bez sensu, bo nie są wywoływane dlatego, że ktoś musi przeżyć, ale wynikają one ze sporów, które można rozwiązać na tysiąc innych sposobów bez potrzeby zabijania. Kiedyś ludzie zabijali zwierzęta, bo potrzebowali pokarmu lub bronili się, dziś polują na nie dla zabawy i jest to jeden z przejawów autodestrukcji. Bomby atomowe i inne niekonwencjonalne bronie o których wspomniałem są jak zapalnik czasowy przykryty ścierką- nie wiadomo, kiedy zrobi "klik-klak" i kabum, nie ma też możliwości rozbrojenia go. Zamiast to wszystko wywalić w pizdu, politycy wolą mieć zawsze kilka nuków na wszelki wypadek, bo to nie wiadomo, co planuje rywal. Ale gdyby tak wszystkie bomby zniszczyć, to nie byłoby problemu. I nie mam tu na myśli tylko takich supermocarstw jak USA czy Rosja, ale też Izrael i Iran. ten drugi chce bombę stworzyć, ten pierwszy ją ma i nie zawaha się jej użyć. No, to będziemy mieli fajne fajerwerki, a później bardzo ciekawą zimę nuklearną.

Dobra koniec dygresji. Powyższym przykładem starałem się wam unaocznić to, że człowiek wcale nie jest taki super-hiper do przodu. Fauna i flora różni się od nas tym, że one chcą tylko przeżyć, my chcemy żyć jak najlepiej. Teoretycznie to drugie jest lepsze, ale jakim kosztem jest osiągane.

P.S. Jeśli znowu coś przekręciłem, to przepraszam i proszę, byście mnie poprawili, ale starałem się nic nie skopać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem kto twierdzi, iż człowiek jest hiper-extra-do przodu. Poziom zaawansowania technologicznego naszego gatunku, sprawił tylko tyle, że mamy ciepło koło tyłka, TEORETYCZNIE mniej chorujemy, pokonujemy duże odległości w krótszym czasie, nie musimy bić się z dziką zwierzyną o posiłek itp. Ale żyjemy na jednej planecie i dlatego wciąż jedziemy na tym samym wózku co lew, tudzież mrówka. Robienie sensu życia z tylko i wyłącznie, rozwoju naukowego jest zacne, ale na dłuższa metę może być przyczyną naszej zguby. Świadomość i wolna wola zbyt wiele dały nam możliwości, czego wynikiem jest wyniszczenie globu. Sensem życia lwa jest przetrwanie i co za tym idzie, takie zwierzę nigdy nie będzie współwinowajcą topniejących lodowców i czy wycinki lasów równikowych. Powstaje pytanie, czy faktycznie jesteśmy zobligowani do wielkich rzeczy? A może podobnie jak lew, powinniśmy skupić się na rozmnażaniu i przetrwaniu? Nie nazwałbym siebie zwierzęciem, ale trwamy na tych samych zasadach co reszta. Czy człowiek musi równać się wielkie ego? Być może, nie jest nam dane ogarnąć całej wiedzy, nie pojmiemy w pełni zasad kreacji, istnienia, przemijania, praw fizyki. Jesteśmy kroplą w dziejach wszechświata, takim mrugnięciem oka. Szczerze wątpię, że jesteśmy w stanie wsadzić kij w tryby wszechistnienia. a skoro nie, to po co tyle dociekać? Po prostu trwajmy. Jako JA i jako gatunek. Czyż to nie jest najprostszy cel/sens istnienia?

Proszę, jak to pięknie brzmi - otarte z wszelkiego romantyzmu. A swoja drogą, skoro każdego czeka smutny koniec - bo śmierć to nic wesołego, bez względu na to czy jest się "beztroskim" ateistą czy człowiekiem religijnym - to czy życie nie jest grecka tragedią? Czy moja własna wola i chęć nie staje się czymś jeszcze bardziej ulotnym?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A może podobnie jak lew, powinniśmy skupić się na rozmnażaniu i przetrwaniu?

A gdy się tak przez dziesięciolecia będziemy rozmnażać, będzie nas od chole... bardzo dużo i dla większości zabraknie miejsca. Tak po prostu. By móc powiedzieć "mój jest ten kawałek podłogi" człowiek będzie musiał zabić/zjeść kolegów żyjących na jego "terenie" By mieć trochę miejsca człowiek stanie się podobny do zwierzęcia...

A skupiając się na rozmnażaniu dbać jeszcze o technologię i rozwój, byłoby więcej miejsca do życia, w ogromnych drapaczach chmur lub na innych planetach...

PS Ja tylko sobie wyobraziłem człowieka, który skupia się wyłącznie na rozmnażaniu (prowadziłoby to pewnie do masowych gwałtów) i przetrwaniu (zabijanie tych, którzy nam nie pasują)...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem kto twierdzi, iż człowiek jest hiper-extra-do przodu. Poziom zaawansowania technologicznego naszego gatunku, sprawił tylko tyle, że mamy ciepło koło tyłka, TEORETYCZNIE mniej chorujemy, pokonujemy duże odległości w krótszym czasie, nie musimy bić się z dziką zwierzyną o posiłek itp. .

Osiągnięcia współczesnego człowieka byłby już z 1000 lat temu kompletnym SF. :rolleyes: I nie mów to o 'teoretyzmie'; owszem, istnieją choroby i problemy, z którymi nie jesteśmy w stanie sobie poradzić, ale ludziom mającym dostęp do dóbr dzisiejszej cywilizacji jest nieporównywalnie łatwiej niż bywało ongiś (nie mówię teraz o krajach trzeciego świata)...

Robienie sensu życia z tylko i wyłącznie, rozwoju naukowego jest zacne, ale na dłuższa metę może być przyczyną naszej zguby.

Tyle, że jeśli nie będziemy dostatecznie rozwinięci, to czeka nas definitywny koniec - w postaci unicestwienia naszej planety (i nie tylko) przez pewnego białego karała zwanego teraz słońcem. Oczywiście do tej pory nasz gatunek najprawdopodobniej opuści Ziemię (lub ulegnie zagładzie z innych przyczyn), ale chcę tylko pokazać, że nauka jest nas w stanie ocalić - a nie tylko unicestwić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Życie powstało przez przypadek, więc czy musi mieć jakiś sens??

Według mnie, życie sensu nie ma, ponieważ:

-Gdybym był miliarderem, miał tytuł profesora zwyczajnego, rządził całym światem itp, to czy moja śmierć różniłaby się czymkolwiek od śmierci jakiegoś menela, szczura, muchy itp?? - Poza tym, że pogrzeb byłby okazalszy, to niczym, bo i tak wszystko stracę(wiedzę, rzeczy, ciało, możliwość myślenia itp), tak samo jak każdy inny organizm żywy.

-Co mi da to że kiedyś żyłem, albo że ktoś żył?? - bo komuś kto jeszcze żyje, może coś dać fakt, że ktoś żył, ale martwemu już nic nie daje fakt, że ktoś żył (nawet on sam).

-Rozmnażanie się?? Tylko po co?? Do czego to prowadzi?? - organizmy żywe są tak zaprogramowane, tylko po to, żeby przetrwać (tylko po co??), więc nie jest to sensem życia, tylko dawaniem okazji innym do sprawdzenia czym jest ta bezsensowna egzystencja.

Religia też nie wyjaśnia sensu życia, ponieważ:

-A w jakim celu żyje/żyłby Bóg?? - stwarzać?? tylko po co??, dawać życie, które i tak jest bez sensu?? Może ktoś z Was mi odpowie??

-Po dostaniu się do raju, można leżeć na chmurce i zadawać sobie pytanie: "po co ja tu właściwie leżę i spędzam czas na przyjemnościach?? przecież to do niczego nie prowadzi".

-Biblia, podstawa kilku religii, zawiera sporo błędów (nie mam pod ręką biblii więc nie wypiszę jakie), a ponoć jest to książka nieomylna - więc nie będę szukał sensu istnienia w mitach (sądzę że wierzący wierzą dlatego, że im istnienie Boga wydaje się tak oczywiste, że nie potrzebują się upewniać, więc nie wyszukują błędów w biblii).

PS. Cały wszechświat stanie się kiedyś jedną wielką czarną dziurą i będzie parować przez kilka googoli (10^100) lat, ale zanim to nastąpi życie na ziemi (i w innych układach w których istnieje życie) stanie się niemożliwe więc zniknie (oglądałem ostatnio jakiś program na discovery o tym), a wątpię, że uda się komuś uratować od skończenia w czarnej dziurze (a zresztą po co życie ma przetrwać??) - a skoro wszystko zostanie rozdrobnione na atomy albo i lepiej i nic nie będzie żyło, więc co Ci da to że zrobisz to co chcesz??

Przyzna mi ktoś rację??

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...