Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Hut

Sens życia

Polecane posty

Jestem ateistką, ale spełnianie siedmiu funkcji żywego organizmu i zaspokajanie minimalnych potrzeb, powiedzmy, intelektualnych, nie opisuje "życia" w moim wyobrażeniu; ta iskra, którą jedni nazwaliby duszą i jej zewem, inni celem, sensem i samorealizacją, a jeszcze inni fundamentem człowieczeństwa, odróżniającym nas od zwierząt, jest niezbędna.

Jak najbardziej nie uważam, że ateiści (ba, nawet Żydzi i Muzułmanie) powinni poprzestawać na spełnianiu jedynie minimalnych potrzeb :). Tyle w teorii, bo jednak wielu nawet nie potrafi marzyć o czymś pokroju samorealizacji czy miłości. Tu pozwolę sobie zacytować

Tu wdałabym się chętnie w dyskusję na temat mojego osobistego podziału społecznego, ale ponieważ to nie ten temat, powiem krótko - większość ludzi, brzydko mówiąc: 'szarej masy', w ogóle nie rozważa takich pojęć jak "sens życia". Jeśli człowiek jest płytki, naturalnie jego ewentualne cele również są płytkie, przy czym nie doskwiera mu żaden weltschmerz ani żadne dylematy z górnej półki filozofii. Swoją drogą, zastanawiam się czasami, czy nie byłoby lżej urodzić się osobą w stu procentach przeciętną - tak zwaną "głupią, ale szczęśliwą".

To jest jedna z opcji, gdy człowiek nie myśli o potrzebach wyższych. Swoją drogą kiedyś też długo rozmawiałem z przyjacielem na ten właśnie temat. Urodzić się kimś, kto nie zdaje sprawy z tego, co dzieje się wokół. Kogoś, kto ma gdzieś filozofie, nie dostrzega tego co złe, a wręcz uważa to za nieodłączny element, którego nie da się zmienić. Nie chodzi naturalnie o kogoś w jakimkolwiek stopniu upośledzonego (z całym szacunkiem dla takich osób, miałem w życiu dużo styczności z takimi ludźmi i uważam, że im o wiele łatwiej odnaleźć swój cel i być szczęśliwym, a ich postrzeganie niektórych problemów i ich interpretacji niejednokrotnie wprowadziły mnie w miłe zaskoczenie i z pewnością czegoś nauczyły), lecz o zwykłego szaraczka, żyjącego z dnia na dzień. Pamiętam, że doszedłem wtedy do wniosku, że mimo wszystko lepiej być kimś kto dostrzega w całym tym burdelu złe aspekty, nie traci jednak swojego optymizmu i próbuje zmienić, nawet niewiele znaczące rzeczy z najbliższego otoczenia.

Drugi przypadek, w którym ludzie nie odczuwają wyższych potrzeb - brak możliwości do spełnienia tych podstawowych. Niestety smutna prawda, gdy głód i brak poczucia bezpieczeństwa i wsparcia z jakiejkolwiek strony blokuje nas przed jakimkolwiek rozwojem. Sprawa oczywista i smutna, ale jednak zawsze aktualna i warta przypominania. Dużo się o tym gada, mało robi.Nie czas i miejsce na ten temat, bo lekko zbaczamy z kursu, więc milknę.

Pozostają jeszcze ludzie, którzy mają możliwości rozwoju, są inteligentni, z dużym doświadczeniem, ale jak wspomniała Yennefer z niewytłumaczalnych przyczyn są po prostu płytcy. W sumie tylko tą grupą gardzę, bo zazwyczaj są to zadufani w sobie, bogaci debile, którzy osiągnęli "coś" idąc zazwyczaj po trupach do celu.

I ostatnio offtop, bo nie mogę sobie go darować. Uważam, że wiara w "coś" (niekoniecznie "tym czymś" jest Bóg, Stwórca, Wielki Duch) jest jednak człowiekowi potrzebna, bo bez niej bylibyśmy jak pusta skorupa, a życie straciłoby smak. Wiara, chociażby nawet w coś tak banalnego jak Prawdziwą Miłość jest po prostu piękna, a uważanie życia za ciąg losowych przypadków jest smutne. Tak, znam definicję ateizmu i wiem, że chodziło Ci z pewnością o brak wiary w bóstwa, jednak ja osobiście uważam, że jeżeli się wierzy w jakiekolwiek rzeczy nie dające się racjonalnie wytłumaczyć to się ateistą/tką nie jest . Zatem dla mnie ateistką nie jesteś :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I ostatnio offtop, bo nie mogę sobie go darować. Uważam, że wiara w "coś" (niekoniecznie "tym czymś" jest Bóg, Stwórca, Wielki Duch) jest jednak człowiekowi potrzebna, bo bez niej bylibyśmy jak pusta skorupa, a życie straciłoby smak. Wiara, chociażby nawet w coś tak banalnego jak Prawdziwą Miłość jest po prostu piękna, a uważanie życia za ciąg losowych przypadków jest smutne.

Iiiii tam. A w siebie można wierzyć? :happy: A tak bardziej serio - miłość też można sprowadzić do reakcji chemicznych zachodzących w mózgu, następnie emocjonalnego przywiązania, a na koniec przyzwyczajenia. Nie musi to zaraz być nadnaturalny fenomen. A losowe przypadki są zdecydowanie lepsze niż z góry ustalone 'nieprzypadki'. W przypadku przypadków możemy mieć jeszcze jakąś szansę na zareagowanie, jakiś wpływ, a w przypadku 'nieprzypadków' i tak nic nie zmienimy.

I tu wracamy znów do pytania - jak duży rzeczywiście mamy wpływ na swoje życie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

tak bardziej serio - miłość też można sprowadzić do reakcji chemicznych zachodzących w mózgu, następnie emocjonalnego przywiązania, a na koniec przyzwyczajenia.

Zauważ, że nie chodziło mi o samo odczuwanie miłości, tylko wiarę w to, że każdego z nas kiedyś takowa spotka.

A losowe przypadki są zdecydowanie lepsze niż z góry ustalone 'nieprzypadki'. W przypadku przypadków możemy mieć jeszcze jakąś szansę na zareagowanie, jakiś wpływ, a w przypadku 'nieprzypadków' i tak nic nie zmienimy.

w przypadku nieprzypadku też mamy szansę zareagować. Życie stawia nas w nieprzypadkowych sytuacjach, a my podejmujemy przypadkowe decyzje, które zmieniają często nasze życie - o to mi chodziło.

Co do pytania zadanego przez Qubusia - to zależy jak na to z jakiej strony spojrzymy na zagadnienie. Gdy wyjdziemy z założenia, że naszym życiem kieruje przeznaczenie - to wpływ mamy na to wszystko znikomy, albo zerowy. Osobiście uważam, że przeznaczenie istnieje tylko w grach RPG, a każda nasza decyzja, czasem nawet w minimalnym ułamku, ma wpływ na nasze życie (wykluczając problemu egzystencjalne typu "Co dzisiaj zjem na śniadanie?").Jakakolwiek decyzja mająca podtekst moralny, etyczny trochę zmienia nas samych i to w jaki sposób postrzegamy świat. Ciągnąc dalej tok przyczynowo-skutkowy, jak już ukształtuje się jakiś zdrowo-chory pogląd na życie, potrafimy mniej więcej zadecydować co jest dla nas istotne, zaczniemy doszukiwać się sensu życia i swojego celu. Oczywiście poglądy z biegiem czasu mogę (a nawet powinny) się zmieniać, rozwijać, stabilizować, a problemy z którymi się spotykamy codziennie, powinniśmy rozwiązywać zgodnie ze swoimi przekonaniami. To w sumie od nasze decyzje kształtują nasze życie, nikt nam nie narzuca jedynego-trafnego-nieomylnego toru jazdy, na swojej drodze spotykamy wiele rozwidleń i skrzyżowań.

Są jednak oczywiście elementy życia, na które nie mamy wpływu.

Po pierwsze primo - Rodzice i wychowanie. Każdy rodzic wychowuje nas na takich ludzi, jakimi sami chcieliby być. Do pewnego wieku każdy postrzega to co mówią za najwyższą prawdę, oni wdrażają nas w życie i oczywiście taka jest kolej rzeczy i jest to nieuniknione. Z pewnością, to co oni nam przekazują ma kolosalne znaczenie dla naszych, kształtujących się poglądów.

Po drugie primo - Szkoła. Instytucja owa wpaja nam wiele wzorców, według niej tych dobrych. Z moich osobistych doświadczeń jasno wynika, że próbuje ona nas ograniczać i wręcz narzuca nam niektóre schematy. Mit o dowolnej interpretacji, promowaniu kreatywności i innowacyjnego myślenia pozostanie już chyba na zawsze mitem. Obecnie króluje zasada - myślisz inaczej niż wzorzec, to myślisz źle. Na wychowawczej mówią nam, że papierosy i alkohol są złe, o dragach już nie wspominając (nie uważam, że akurat używki są dobrym sposobem na życie, przykładowo jestem zagorzałym przeciwnikiem jakichkolwiek narkotyków, ale uważam że niektóre używki są wręcz potrzebne w życiu), a na WDŻ miast uczyć się, rozmawiamy o dewiacjach seksualnych.

Po trzecie primo i ultimo - Religia. To co powiem tyczy się głównie naszego kraju. Jak chodziłem do przedszkola/szkoły podstawowej, nie uczęszczanie na religie było wręcz wstydem. Sam jestem praktykującym chrześcijaninem, ale dlaczego w szkole mogę się uczyć tylko o religii katolickiej? Jesteś świadkiem Jechowy, czy muzułmaninem - sry, ale jesteśmy w Polsce i nie ma dla Ciebie miejsca. 2 klasa podstawówki idzie do pierwszej komunii, czyli w wieku 8 (7?) lat określają się, że chcą należeć do danej wspólnoty. W sumie wracamy tutaj do punktu pierwszego, bo jest to decyzja w 99% przypadkach rodziców/opiekunów. Jak dla mnie, religia ma ogromny wpływ na poglądy młodych ludzi, szczególnie tych niewierzących, albo wierzących-inaczej i jak najszybciej powinna być obowiązkowa etyka dla wszystkich, a religia dla zainteresowanych w kościele po lekcjach. Jak dwóch poprzednich elementów ominąć się raczej nie da, lub ominąć jest ciężko to w tej sprawie ktoś powinien puknąć się w czoło i zmienić co konieczne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale jakim odmianom może podlegać nieśmiertelność?
Co prawda nie czytałem nic Przybyłka, ale generalnie fantastyka już dawno rozprawiła się ze wszystkimi narzucającymi się wizjami nieśmiertelności - najczęściej w dość ponury sposób. Tak się złożyło, że wczoraj kupiłem Hyperiona Dana Simmonsa, gdzie przedstawiona jest jedna z najbardziej srogich wizji nieśmiertelności jakie widziałem:

wywoływana ona jest przez niemożliwego do usunięcia pasożyta. Nosiciel przestaje się starzeć, lecz w dalszym ciągu może zostać zraniony, czuć ból i umrzeć. W takich przypadkach ciało ulega naprawie i następuje 'wskrzeszenie'. Jednak są tego konsekwencje: wraz z upływającym czasem właściciel podlega zombifikacji - powoli traci świadomość, motywację i inteligencję, zanikają cechy płciowe. Ponadto nie może się oddalać zbytnio od jednostki centralnej, gdyż owocuje to paraliżującym bólem i automatycznym powrotem.

Sweet, eh?

No i odmiany nieśmiertelności jakie ja mogę sobie wyobrazić/przypomnieć.

- nieśmiertelność typu suspended animation: czyli stara, dobra hibernacja oraz jej pochodne. Kto powiedział, że w życiu na wieki świadomość jest gwarantowana?

- nieśmiertelność typu breakdown: cholernie ponura wizja - człowiek staje się nieśmiertelny, ale wciąż się starzeje w normalnym tempie. Wersja hardkorowa: człowiek staje się nieśmiertelny, ale jego ciało zostaje 'zamrożone' w chwili przejścia w ten stan. Co powiesz na wieczność ze złamaną nogą albo kolką? Wersja mega hardkorowa: czyli to co poprzednio + brak odporności na zewnętrzne urazy.

- nieśmiertelność typu stasis: biologiczny i neurologiczny standstill - ale nie należy zapominać, że pozostaje jeszcze starzenie się psychiki: kto wie, czy człowiek nie ma jakiejś bariery życia opartej o psychikę, której nie osiągamy tylko dlatego, że wcześniej się przekręcamy z powodów fizycznych.

- nieśmiertelność typu body leaving: transcendencja, digitalizacja and so on. To chyba najbardziej odpowiada Twojej wizji nieśmiertelności, neh?

- nieśmiertelność typu life extension: imho najbardziej prawdopodobna - pseudonieśmiertelność, gdzie jednostka hoduje sobie nowe organy/ciało do przeniesienia swojej świadomości. Także nanomedycyna regeneracyjna. Niezła opcja dla każdego, kto chciałby sprzedawać paczkowaną nieśmiertelność w różnych konfiguracjach i abonamentach.

Bo w świecie korporacyjnym szaraczkom byłoby pewnie niezbyt wesoło.
Oj tam - po prostu w drabinie stratyfikacyjnej dodanoby kolejny szczebelek na samym szczycie. Nihil novi.

dla mnie to jest to po prostu odrodzenie kultury plemienno-rytualnej
To ona kiedyś zaniknęła? (; Parę tysięcy lat to dla ewolucji mgnienie oka - nie da rady byśmy mogli się tak szybko pozbyć swych instynktów i biologicznych procedur. Teraz po prostu sublimujemy je zamiast wykorzystywać bezpośrednio do przeżycia.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Fr0g129 - i ja wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, czy - obiektywnie - lepsza jest ignorancja i szczęśliwe, BO nieuświadomione życie, czy też dalece rozwinięte postrzeganie i rozumienie świata, okupione jednak nieustanną walką z najróżniejszym bólem. W dosyć głębokim i długim kryzysie, na który cierpiałam do niedawna, patrzyłam na puste lale, jakich wszędzie pełno, i szczerze zazdrościłam im beztroski, niefrasobliwości graniczącej z bezdenną głupotą, która zachwyca się sobą i płytkości, tworzącej zaskakująco skuteczny pancerz ochronny. Niemniej jednak, przewalczywszy pierwsze w swoim życiu autentyczne zwątpienie, znów cieszę się z bycia kimś choć odrobinę wyjątkowym. Even if it hurts.

Co do ateizmu - sama etymologia tego słowa wskazuje na negację teizmu, odrzucenie jakiejkolwiek koncepcji istnienia dowolnego boga czy bóstw; przynajmniej ja, w swoim małym rozumku, tak pojmuję ateizm i w tym znaczeniu staram się tego pojęcia używać - zwłaszcza w odniesieniu do siebie. Co do samej wiary zaś (pomijając religijne aspekty, bo to odrębny temat-rzeka), zgadzam się z Tobą, że w jakichś niepodpartych dowodami, metafizycznych założeniach kryje się piękno; trafiłeś w sedno, jeśli chodzi o "prawdziwą miłość", bo - chociaż pośrednio się już do tego przyznałam - ona właśnie stanowi sens mojego życia i tego się dzielnie trzymam. :icon_redface: I nawet mimo braku jakichkolwiek solidnych dowodów na faktyczne istnienie motywu "dwóch połówek", na istnienie takiej połówki przeznaczonej dla mnie, uważam, że nadal warto z mojej perspektywy wierzyć w miłość. A przynajmniej ja nie znajduję niczego od niej piękniejszego na tym świecie (matko kochana, ależ na mnie wsiądą za moment i przykleją do tyłka wielką etykietę pod tytułem "100% NAIVE").

Po trzecie primo i ultimo - Religia.(...)

Powitać rozsądnie myślącego wierzącego. : ) Poza zdaniem o byciu praktykującym chrześcijaninem, mogłabym się podpisać obydwiema rękami pod tym, co powiedziałeś na temat religii, jej narzucania i wątpliwej tolerancji w naszym kraju; sama jestem żywym przykładem na to, że katolicka indoktrynacja wywołuje skutek naprawdę odwrotny do zamierzonego.

I tu wracamy znów do pytania - jak duży rzeczywiście mamy wpływ na swoje życie?

Może zabrzmi to głupio, ale nauczona swoim krótkim jeszcze doświadczeniem stwierdzam, że... 50/50. Chętnie wierzę w koncepcję przypadku, a jeszcze chętniej w przeznaczenie, bo - nie oszukujmy się - zdejmuje to z człowieka wielkie brzemię odpowiedzialności za wiele spraw. Poza tym zagadnienie "losu" - z góry ustalonego od początku do końca, co średnio mi odpowiada, bądź też stanowiącego losową siłę wyższą - jest w pewnym sensie pocieszające: powiedzenie, że dałam z siebie wszystko, ale i tak nie wyszło, jest bardzo nieprzyjemne. Powiedzenie jednak, że dałam z siebie wszystko, ale i tak nie wyszło, BO "los chciał inaczej" - brzmi lepiej, czyż nie? Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że to niemal oszukiwanie siebie... niemniej to cykl o wiedźminie Sapkowskiego zmienił nieco moje spojrzenie na przeznaczenie. : ) Co do tej drugiej, nieprzypadkowej połowy naszego wpływu na życie i rzeczywistość - "każdy jest kowalem własnego losu". Perspektywa dość przerażająca, bo jesteśmy jedynym winowajcą, jeśli chodzi o niepowodzenia; z drugiej strony człowiek w widoczny i oczywisty sposób kształtuje pewne elementy swojego życia, zaś przypadek to uzupełnia i nierzadko zmienia. Mawia się, że "na pewne rzeczy nie mamy wpływu" - i nie mamy. Przykładowo: potrafimy wzbudzać w innych ludziach rozmaite uczucia (chociażby kogoś zirytować czy rozweselić), ale czy umiemy zmusić kogoś, by zapałał szczerą miłością do konkretnej osoby? Nie. Jeśli chodzi jednak o kombinację świadomego działania i przypadku w kształtowaniu życia, musiałabym się naprawdę szerzej zastanowić... wybaczcie błahość innego przykładu, ale jeśli w tym momencie postanawiam zjeść na obiad barszcz, po czym okazuje się, że nie ma takowego w domu, to? Konsekwencja mojej wcześniejszej decyzji, polegającej na tym, że na ostatnich zakupach nie nabyłam barszczu, czy przypadku, bo w żadnym sklepie barszczu nie było, co już nie jest moją winą? Albo i był w domu, a ktoś w międzyczasie już go zjadł, o czym nie wiedziałam? Random czy owoc zostawienia barszczu na wierzchu? No cóż, moja koncepcja jest niedopracowana i infantylna, bo z jednej strony zadowala mnie myśl, że jestem panią swego życia i sama wytyczam sobie ścieżkę, a z drugiej akceptuję pocieszające i usprawiedliwiające istnienie przypadku (czy też przeznaczenia). Zalatuje to troszeczkę hipokryzją, ale w ogóle mi to nie przeszkadza - ten tryb myślenia jest szalenie wygodny. : )

A tak bardziej serio - miłość też można sprowadzić do reakcji chemicznych zachodzących w mózgu, następnie emocjonalnego przywiązania, a na koniec przyzwyczajenia.

Można. Oczywiście, że wszystko można próbować sprowadzić do parteru, racjonalnie, sucho i naukowo wyjaśnić albo i odrzucić z braku dowodów. Wiara w moim wykonaniu, poza tym wyjątkiem, jakim jest miłość i po części przeznaczenie, wymaga niezmiennie dowodów - zaczynając od religijnego wymiaru wiary, który neguję, ponieważ nigdy nie otrzymałam dowodu na istnienie boskiego pierwiastka, a kończąc na wierze w siebie, która u mnie szwankuje, bo pod moim domem nie stoi entuzjastyczny tłum, skandujący non stop "Ania jest cudna! Ania jest śliczna! Ania jest genialna! ...". ;]

To ona kiedyś zaniknęła? (;

Powiedziałabym coś na temat związku kościelnych dzwonów z plemiennymi bębnami, ale to będzie niegrzeczne. ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

o do ateizmu - sama etymologia tego słowa wskazuje na negację teizmu, odrzucenie jakiejkolwiek koncepcji istnienia dowolnego boga czy bóstw; przynajmniej ja, w swoim małym rozumku, tak pojmuję ateizm i w tym znaczeniu staram się tego pojęcia używać - zwłaszcza w odniesieniu do siebie.

Jak najbardziej dobrze pojmujesz ateizm, chodziło mi że każdy kto wierzy "niepodparte dowodami, metafizyczne założenia" nie jest 100% ateistą według mojej definicji ateizmu. Ot mam kilka dziwnych skrzywień, które wychodzą dziś na jaw :)

I nawet mimo braku jakichkolwiek solidnych dowodów na faktyczne istnienie motywu "dwóch połówek", na istnienie takiej połówki przeznaczonej dla mnie, uważam, że nadal warto z mojej perspektywy wierzyć w miłość. A przynajmniej ja nie znajduję niczego od niej piękniejszego na tym świecie (matko kochana, ależ na mnie wsiądą za moment i przykleją do tyłka wielką etykietę pod tytułem "100% NAIVE").

Nie uważam, żeby wiara coś tak wspaniałego mogła być naiwna. Większość ludzi pewnie marzy o spotkaniu kogoś "przeznaczonego" sobie, a w tym pewnie i ja , mimo że nie wierze w zjawisko przeznaczenia. Miłość się po prostu trafia, trzeba wyczuć ten moment i nie pozwolić jej uciec, a jak się złapie to za cholerę nie puszczać. Mówiąc słowami Sapkowskiego, czasami trzeba czegoś więcej niż tylko przeznaczenie. Naiwnym byłoby postawić sobie za cel życiowy trafienia szóstki w totka.

jeśli chodzi o "prawdziwą miłość", bo - chociaż pośrednio się już do tego przyznałam - ona właśnie stanowi sens mojego życia i tego się dzielnie trzymam

Domyśliłem się tego, po przeczytaniu twojej listy top10 filmów - Zmierzch :) Jakoś przez przypadek czysty sobie włączyłem ten temat po przeczytaniu twojego postu z przykładowym sensem życia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zauważ, że nie chodziło mi o samo odczuwanie miłości, tylko wiarę w to, że każdego z nas kiedyś takowa spotka.

Jeśli rzeczywiście przyjmiemy biologiczno-chemiczne spojrzenie na miłość, to taką wiarę można sprowadzić do wiary w statystykę. Każdego w końcu trafi :happy:

To w sumie od nasze decyzje kształtują nasze życie, nikt nam nie narzuca jedynego-trafnego-nieomylnego toru jazdy, na swojej drodze spotykamy wiele rozwidleń i skrzyżowań.

Są jednak oczywiście elementy życia, na które nie mamy wpływu.

Celowo zestawiłem te dwa fragmenty. Wiadomo, że nasze decyzje kształtują nasze życie, ale czy to nie te elementy, na które nie mamy wpływu nie kształtują tych decyzji? Nie da się tego sprawdzić, bo podróżować w czasie nie potrafimy, ale czy na dana osoba na tych hipotetycznych skrzyżowaniach nie będzie zawsze skręcała w tę samą stronę? Czyż 95% (tak dla przykładu) osób nie postępuje w przewidywalny sposób?

Tak się złożyło, że wczoraj kupiłem Hyperiona Dana Simmonsa, gdzie przedstawiona jest jedna z najbardziej srogich wizji nieśmiertelności jakie widziałem:

Hyperiona nie czytałem, ale wyciemniony fragment i tak przeczytałem :dry: Straszna ta ma ciekawskość. Przykład dość ciekawy, ale przecież oboje znamy inny dobry przykład przeklętej nieśmiertelności -

Rhulad Sengar

, anyone?

- nieśmiertelność typu life extension: imho najbardziej prawdopodobna - pseudonieśmiertelność, gdzie jednostka hoduje sobie nowe organy/ciało do przeniesienia swojej świadomości. Także nanomedycyna regeneracyjna. Niezła opcja dla każdego, kto chciałby sprzedawać paczkowaną nieśmiertelność w różnych konfiguracjach i abonamentach.

Gdy się nad tym dłużej zastanowić, to rzeczywiście pojawia się sporo możliwości segmentowania rynku nieśmiertelności. Lepsze drogie nanoboty lub gorsze tanie, zupełny brak bólu lub nie do końca - okresowe wymiany i serwisowania. Aż strach pomyśleć. Trzeba tylko mieć nadzieję, że najbardziej opłacalne okaże się rozwiązanie dobre i dla odbiorców.

To ona kiedyś zaniknęła? (;

True. Forma się zmienia, ale sedno pozostaje to samo.

Może zabrzmi to głupio, ale nauczona swoim krótkim jeszcze doświadczeniem stwierdzam, że... 50/50.

Ja cyferki nie mam, ale mniej więcej się zgadzam. Swoją nadzieję pokładam w naszych osobowościach, świadomościach i ogólnej nierozsądności ludzkości. Po prostu wydaje mi się, że człowiek w pewnym momencie przekroczył prób deterministycznej zwierzęcości, różnica ilościowa i jakościowa (lepszy zwierz) przeszła w różnicę gatunkową. W tych rzadkich chwilach, gdy jest to nad dane, potrafimy pokierować swoim losem i coś zmienić w świecie. Nawet jeśli czasem przypadek obraca te wybory w niwecz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z pewnością, to co oni nam przekazują ma kolosalne znaczenie dla naszych, kształtujących się poglądów.

Jeśli ktoś przyjmuje zdanie rodziców bezkrytycznie to pewnie tak jest. To prawie jak religia.

Po drugie primo - Szkoła. Instytucja owa wpaja nam wiele wzorców, według niej tych dobrych. Z moich osobistych doświadczeń jasno wynika, że próbuje ona nas ograniczać i wręcz narzuca nam niektóre schematy.

Ponownie pozwolę sobie wyrazić wątpliwość - czy narzucanie wzorców oznacza automatycznie jego przyjęcie? Do tego akurat wiek szkolny jest tego rodzaju, że owe wzorce raczej odrzuca dla zasady, a nie przyjmuje. Już prędzej widziałbym większy wpływ na życie wynikający z własnych nawyków wyniesionych w szkole niż z jakiegokolwiek wzorca.

Po trzecie primo i ultimo - Religia. To co powiem tyczy się głównie naszego kraju. Jak chodziłem do przedszkola/szkoły podstawowej, nie uczęszczanie na religie było wręcz wstydem. Sam jestem praktykującym chrześcijaninem, ale dlaczego w szkole mogę się uczyć tylko o religii katolickiej?

Taka była umowa z Kościołem Katolickim, jak sądzę. I ponownie nie jestem przekonany do stwierdzenia, że religia ma ogromny wpływ na poglądy. Powiedziałbym, że tak, do pewnego stopnia, ale nie zawsze i nie we wszystkich przypadkach.

A przynajmniej ja nie znajduję niczego od niej piękniejszego na tym świecie (matko kochana, ależ na mnie wsiądą za moment i przykleją do tyłka wielką etykietę pod tytułem "100% NAIVE").

Ależ można posiadać w głowie piękne ideały, to jest jak najbardziej dozwolone. Należy tylko zdawać sobie sprawę z tego, że to są ideały, a ideały w rzeczywistości kiepsko się sprawdzają.

Powiedzenie jednak, że dałam z siebie wszystko, ale i tak nie wyszło, BO "los chciał inaczej" - brzmi lepiej, czyż nie? Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że to niemal oszukiwanie siebie... niemniej to cykl o wiedźminie Sapkowskiego zmienił nieco moje spojrzenie na przeznaczenie.

Dla mnie koncept przeznaczenia jest dobry, gdy przychodzi do sprawy beznadziejnej - jeśli nie mam już na coś wpływu to włączam sobie fatalizm, który na dobrą sprawę ma szerokie zastosowanie, bo uzasadni każdą twoją decyzję; jeśli mam żyć to nie ma potrzeby oddawać tych pieniędzy bandycie, a jeśli umrę to oddanie mu niczego nie zmieni, więc rzucam się do ataku. Ot, taki przykład. Robisz coś, rzucasz kością, a co wypadnie to wypadnie. Jak wypadnie źle to trudno, a jak dobrze to dobrze. Na swój sposób fatalizm mobilizuje do walki.

Co do tej drugiej, nieprzypadkowej połowy naszego wpływu na życie i rzeczywistość - "każdy jest kowalem własnego losu". Perspektywa dość przerażająca, bo jesteśmy jedynym winowajcą, jeśli chodzi o niepowodzenia; z drugiej strony człowiek w widoczny i oczywisty sposób kształtuje pewne elementy swojego życia, zaś przypadek to uzupełnia i nierzadko zmienia.

Zauważ, że na tej planszy jest jeszcze sporo innych pionków, które sobie same nawzajem przeszkadzają (np. źle wkopany przez robotników słup spada na samochód i zabija kierowcę), więc teoria o jedynym winowajcy jest raczej niepoprawna. Już prędzej powiedziałbym o głównym graczu i postaciach pobocznych, które z kolei same dla siebie są graczami, a reszta dla nich postaciami pobocznymi i działanie każdego gracza odbija się na świecie, a to na nich oraz na postaciach pobocznych. Jest to bardziej skomplikowana koncepcja, ale myślę, że bliższa prawdzie.

Szczerze mówiąc przeznaczenie to rzeka tak głęboka i szeroka, że można się w niej utopić. Może być jak u Makbeta z przepowiednią wiedźm, że sami sobie kopiemy grób/przepowiedziane nam przeznaczenie, bo uważamy, że takie jest nasze przeznaczenie i należy do niego dążyć. Czyli przeznaczenia jako takiego nie ma, tylko sami je sobie kreujemy. Może być i tak, że istnieje tylko jedna droga i nie można z niej odstąpić, choć tutaj raczej odpada czynnik odpowiedzialności za czyny bo trudno być odpowiedzialnym za to, że coś nam było przeznaczone. Albo to wszystko bzdura, której nie da się nijak sprawdzić, bo nikt nie dorwie "Księgi Przeznaczenia", a restartu, żeby zacząć to samo życie od nowa, nie ma. I te możliwości są możliwe. Wszystkie. Mniej lub bardziej prawdopodobne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli ktoś przyjmuje zdanie rodziców bezkrytycznie to pewnie tak jest.

Do pewnego momentu każde dziecko przyjmuje zdanie rodziców absolutnie bezkrytycznie, zaś młodzieńczy bunt, pojawiający się wraz z dojrzewaniem, z początku odrzuca dokładnie wszystko, co pochodzi od rodziców. Ukształtowanie się świadomie krytycznego podejścia do sprawy wymaga czasu, niemniej jednak zwykle fundamenty, jakie zbudowali w nas rodzice, pozostają w większości niezmienione. Sądzę, że o to właśnie chodziło Twojemu przedmówcy - o pewną bazę, która samoistnie wrastała w nas latami; pozwala ona oczywiście na późniejszy rozwój w dowolnym kierunku, ostatecznie jesteśmy ludźmi wolnymi, ale zakładam, że nie byłabym tym, kim jestem, gdybym została wychowana przez religijnych ortodoksów czy inne ekstremum rodzicielskie. Oczywiście nie neguję przypadku całkowitego odrzucenia swojego... hmm... dziedzictwa.

Ależ można posiadać w głowie piękne ideały, to jest jak najbardziej dozwolone. Należy tylko zdawać sobie sprawę z tego, że to są ideały, a ideały w rzeczywistości kiepsko się sprawdzają.

Fakt, ale żywię nadzieję, że ideały kiepsko sprawdzają się wśród wspomnianej kilka postów wcześniej 'szarej masy' - być może ich realizacja w moim wykonaniu wypadnie nieco lepiej.

Jak wypadnie źle to trudno, a jak dobrze to dobrze. Na swój sposób fatalizm mobilizuje do walki.

Problemem jest jednak kwestia akceptacji tego "trudno"; jeśli sprawa jest wielkiej wagi - na przykład na szali są życie i śmierć, tak jak w opisanym przez Ciebie przykładzie - wyobrażam sobie rozmaite ludzkie podejścia. Jednych fatalizm rzeczywiście zmobilizowałby do walki, ale pod warunkiem zaakceptowania "gorszej wersji wydarzeń", co wydaje mi się trudne w większości przypadków. Drudzy z kolei, wiedzeni przez instynkt samozachowawczy, zrezygnują z konceptu przeznaczenia i przypadku, pragnąc wziąć sprawę od początku do końca w swoje ręce i nie powierzać własnego życia kapryśnemu losowi. Oczywiście w obydwu możliwościach ofiara może zostać z równym prawdopodobieństwem zastrzelona przez bandytę, co chyba tylko udowadnia ludzką kruchość i bezsilność.

Zauważ, że na tej planszy jest jeszcze sporo innych pionków, które sobie same nawzajem przeszkadzają (np. źle wkopany przez robotników słup spada na samochód i zabija kierowcę), więc teoria o jedynym winowajcy jest raczej niepoprawna. Już prędzej powiedziałbym o głównym graczu i postaciach pobocznych, które z kolei same dla siebie są graczami, a reszta dla nich postaciami pobocznymi i działanie każdego gracza odbija się na świecie, a to na nich oraz na postaciach pobocznych. Jest to bardziej skomplikowana koncepcja, ale myślę, że bliższa prawdzie.

Owszem, ale z jednym winowajcą chodziło mi o odpowiedzialność jednostki przed sobą samą w kwestii niepowodzeń, na przebieg których wpływ miała głównie ona sama. Przykładowo: oblanie egzaminu jest zazwyczaj konsekwencją tego, że delikwent się nie nauczył, lecz jeśli zajrzał do książek, a trafił na pytania z zakresu, z którego akurat czuł się słaby lub też na złośliwego egzaminatora, może pocieszyć się ingerencją przypadku i przełożyć część ze swojej odpowiedzialności za to zdarzenie na los. Źle wkopany przez robotników słup przypomina mi mój barszcz - żeby stwierdzić winę ludzi, a nie kwestię przypadku, musimy wiedzieć na pewno, że katastrofa zdarzyła się z powodu błędu robotników, a nie z innych przyczyn, które też można mnożyć. Masz zatem rację, że działania różnych pionków, inaczej postrzegane i inne w konsekwencji dla każdego z nich, zazębiają się i tworzą mechanizmy o zróżnicowanych oddziaływaniach, wszystko jest jednak narażone na ingerencję przypadku.

Swoją nadzieję pokładam w naszych osobowościach, świadomościach i ogólnej nierozsądności ludzkości.

I tu, w konsekwencji powyższych przemyśleń, nasuwa mi się pytanie - czy to ta nierozsądność ludzkości jest źródłem przypadku, który pojawia się jako owoc tysiąca przewracających się nawzajem kostek domina, czy też przypadek jest zawirowaniem samym w sobie, o ograniczonym bezpośrednim działaniu?

Miłość się po prostu trafia, trzeba wyczuć ten moment i nie pozwolić jej uciec, a jak się złapie to za cholerę nie puszczać. Mówiąc słowami Sapkowskiego, czasami trzeba czegoś więcej niż tylko przeznaczenie.

Tak, to najpierw kwestia szczęścia, bycia w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, a później - obopólnej ciężkiej pracy i poświęcenia. Czytałam ostatnio "O sztuce miłości" Fromma i muszę powiedzieć, że ta książka dość skutecznie uświadamia, jak mylne jest założenie, że wystarczy spotkać odpowiednią osobę - po prawdzie faktyczny wysiłek i walka zaczyna się dopiero później. Niestety, owa walka ma sens i szansę na wygraną tylko w przypadku, gdy oboje ludzi chce podjąć ten trud; zdążyłam już na własnej skórze doświadczyć, że wspomniane przez Ciebie słowa Sapkowskiego to bolesny truizm, sprawdzający się za każdym razem.

Domyśliłem się tego, po przeczytaniu twojej listy top10 filmów - Zmierzch

Proponuję wobec tego zapoznać się też z moją tutejszą recenzją książkowego Twilightu, żebyś nie uznał mnie za kogoś, za kogo myślę, że mnie uznałeś. ;) Miłość to dla każdej jednostki odrębna kwestia, więc trudno mówić o spłycaniu jej w tym czy innym przypadku, ale jej wizja, przedstawiona w bajce, jaką jest "Zmierzch", niestety nijak ma się do mojej koncepcji, która zakłada uczucie, zdolne zatrząść Wszechświatem. ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli ktoś przyjmuje zdanie rodziców bezkrytycznie to pewnie tak jest. To prawie jak religia.

W pewnym wieku poglądy człowieka zaczynają się stabilizować, dojrzewa emocjonalnie, zaczyna widzieć więcej problemów w otaczającym go świecie. Wtedy bardziej zaczynamy zwracać uwagę na to, kim chcemy być, a kogo chce z nas zrobić "system" (szkoła, rodzice). Do pewnego momentu wzorce przekazywane nam przez naszych rodziców, czy trochę później w szkole, są czymś oczywistym, czymś co przekazują nam ludzie starsi, mądrzejsi, ludzie którym ufamy że mają racje i których kochamy. Potem oczywiście możemy podejść do tego wszystkiego krytycznie, zdecydować się co naprawdę jest dla nas ważne w naszym życiu, ale jednak w naszej podświadomości jednak pozostaje to, co zaszczepiono nam w dzieciństwie. Osoby nienauczone podstaw etycznych i moralnych jakimi powinno się (?) kierować w życiu, będą miały inne cele i z pewnością inaczej będą postrzegać swój sens życia (o ile w ogóle zaczną się nad nim zastanawiać). Nie mówiąc już o skrajnościach typu tata-alkoholik, pedofil, lub dowolna inna patologia, bo takie przykre sprawy mają niestety kolosalny wpływ na nas i postrzeganie otaczającego świata.

Ponownie pozwolę sobie wyrazić wątpliwość - czy narzucanie wzorców oznacza automatycznie jego przyjęcie? Do tego akurat wiek szkolny jest tego rodzaju, że owe wzorce raczej odrzuca dla zasady, a nie przyjmuje. Już prędzej widziałbym większy wpływ na życie wynikający z własnych nawyków wyniesionych w szkole niż z jakiegokolwiek wzorca.

Napisałem, że szkoła próbuje nam narzucić pewne schematy i wzorce, w żadnym wypadku nie napisałem o automatycznym przyjęciu czegokolwiek. Szkoła próbuje nas ograniczać przykładowo naszą kreatywność i/lub inny tok myślenia niż ten narzucony przez autora książki/nauczyciela. Piszę co myślę o danym dziele, w którym zostało poruszone wiele ciekawych problemów natury filozoficznej, wyrażam swoje zdaniem, przemyślenia na ten temat, z pewnością w kilku miejscach odbiegających lekko od wzorcowego ideału interpretacji. Dostaję 3, bo nie zdobyłem iluśtam punktów za treść, kolega pisze dokładnie wszystko to co wymaga od niego wzorzec i dostaje 5. W pewnym stopniu narzuca to jakiś konkretny sposób myślenia - "będę pisał dokładnie to, czego ode mnie wymagając dając sobie spokój z pierdołami typu własne przemyślenia, to będę dostawał lepsze stopnie". Oczywiście możne pisać "pod wzorzec", a swoje 3 grosze zachować dla siebie, ale to też w pewien sposób ogranicza.

Jasnym jest, że jeżeli mamy już ustabilizowane spojrzenie na świat i byle pierdoła tego nie jest w stanie zmienić, to anie rodzice, ani szkoła i religia nie są w stanie nas zmienić. Gorzej jeżeli człowiek jest dzieckiem i święcie wierzy w rację tego, co wpaja mu się do głowy, a jest za mało bystry (dojrzały?), żeby oddzielić ziarno od plew i zapamiętać tylko to, co sam uważa za słuszne.

Proponuję wobec tego zapoznać się też z moją tutejszą recenzją książkowego Twilightu, żebyś nie uznał mnie za kogoś, za kogo myślę, że mnie uznałeś. ;) Miłość to dla każdej jednostki odrębna kwestia, więc trudno mówić o spłycaniu jej w tym czy innym przypadku, ale jej wizja, przedstawiona w bajce, jaką jest "Zmierzch", niestety nijak ma się do mojej koncepcji, która zakłada uczucie, zdolne zatrząść Wszechświatem. ;)

EDIT

Oj tam , żartowałem sobie z tym Zmierzchem troszeczkę. Nigdy nie śmiałbym oceniać kogokolwiek (w sensie fajny człowiek - niefajny człowiek mówiąc najprościej) na podstawie opisu jakiegoś filmu, czy recenzji książki. Czuję się za mały w ogóle żeby oceniać po tak pobieżnej znajomości kogokolwiek. Ewentualnie mogę powiedzieć, czy podoba mi się styl i twoje spojrzenie na temat. Rozbawiło mnie tylko, że najpierw przeczytałem "zupełnie przypadkowy" przykład sensu jakim jest Miłość, a potem wchodzę do jakiegoś losowego topicu i widzę, że podoba Ci się Zmierzch, czyli w sumie bajka o miłości. Ja uważam chyba dość podobnie - bajka fajna, ale mimo wszystko jak na top10 za słabo.

Miłości nie traktujesz jako płytkiego uczucia, widać to jasno w wielu twoich wypowiedziach. Niech zatrząśnie to uczucie kiedyś Tobą, tak żeby Wszechświat przestał się liczyć :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja wam powiem krótko i zwięźle...Sensem życia człowieka, jest ciągłe poszukiwanie sensu. Gdyby człowiek wiedział jaki sens ma jego życie, przestałby szukać prawdy i...jego życie stałoby się bez sensu.

To tak jakbyś powiedział, że kiedy człowiek postawi sobie jakiś życiowy cel, później dąży do jego spełnienia, aż w końcu tak się dzieje, to nie ma już celu w życiu i nie ma po co żyć.

PS Wybaczcie powtórzenie słowa "życie" - w różnych formach, ale zawsze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdyby człowiek wiedział jaki sens ma jego życie, przestałby szukać prawdy i...jego życie stałoby się bez sensu.

Zależy dla kogo... Czy jak byś wiedział, że za rok na 100% umrzesz, twoje życie było by bez sensu? Nie, ponieważ nadal mógłbyś robić wszystko, na co ci zdrowie pozwala. Jeśli nie widzi się sensu życia, to najlepiej spojrzeć na innych ludzi i odkryć ich sens życia, wtedy możemy odszukać i nasz własny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja wam powiem krótko i zwięźle...Sensem życia człowieka, jest ciągłe poszukiwanie sensu. Gdyby człowiek wiedział jaki sens ma jego życie, przestałby szukać prawdy i...jego życie stałoby się bez sensu.

Co rozumiesz przez poszukiwanie prawdy? I co się stanie, jak ktoś będzie uważał szukanie prawdy za swój sens życia?

Jaki ma cel szukanie sensu, skoro wiem, że nigdy nie mogę go znaleźć, bo gdy to zrobię, moje życie straci sens i przestanę "szukać prawdy"? Ja uważam, że sens nie jest czymś co można opisać jednym słowem np. altruizm, miłość, rodzina. Życie polega na ciągłym poszukiwaniu celów życiowych, przy czym jeden nie wyklucza drugiego. Załóżmy, że naszym sensem życiowym jest chęć takiego życia, jakie przystoi istocie na naszym poziomie rozwoju. Wtedy dalej możemy poszukiwać najlepszej drogi do jego osiągnięcia, bo kto potrafi jasno wytłumaczyć mi czym jest "godne życie" tak, aby nikt nie miał co do tego zastrzeżeń? Każdy musi sam sobie ustalić swoje normy moralnego postępowania, uczyć się przez całe życie, dążyć do ideału, którego nawet do końca nie jest w stanie pojąć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tu trzeba by się było zastanowić nad pochodzeniem tego sensu. Czy sens życia ludzkiego jest niejako nabyty i obiektywny? Czy może jest subiektywy i nadajemy go sobie sami? A może to dwie osobne kwestie? Bo za pierwszy można uznać biologiczny sens życia w ogóle, czyli sens przez nas zastany. Ale wcale nie musimy go uznawać za sens własnego życia, prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Każdy człowiek dąży do bycia szczęśliwym. No bo któż z nas nie chciałby być zadowolony z życia? Więc ogólnie sens życia każdego z nas jest taki sam. Ale diabeł tkwi w szczegółach i dlatego każdy człowiek inaczej interpretuje szczęście. Dla jednego może być to żona i gromadka dzieci, a dla innego życie singla i wyrywanie panien na jedną noc. Jeden będzie zadowolony tylko i wyłącznie z pracy przynoszącej minimum 10 000 zł dochodu, a jego kolega może będzie się chciał poświęcić innym (vide Romuald Mądrakiewicz, alias Warszawski Mikołaj- wyGooglujcie sobie to nazwisko; niesamowity człowiek).

Dla mnie szczęście jest proste- fajna partnerka życiowa, ciekawa praca i godne życie. Nie wymagam wiele, prawda?;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czytajac ostatnie zdanie z posta uncleSama (skad zes ty te xywke wytrzasnal ;> ) naszla mnie pewna mysl. Co robisz by uzyskac to "szczescie"? Dobrze sie uczysz i pojdziesz na studia, ktore cie intersuja, podrywasz laski. A co jesli (puk, puk, tfu, splun przez ramie i przytul / poglaszcz czarnego kota i kazdy 13 w piatek w kalendarzu zmien na 14ty) zostanie ci to zabrane? Nie, nie chodzi mi tutaj, ze dziewczyna cie rzuci, albo oblejesz kolokwium... Przechodzisz nierozwaznie (zamysliles sie, zagapiles itd) przez jezdnie wprost pod nadjezdzajacy samochod. Po wielu miesiacach pobytu w szpitalu jestes w stanie stanac o wlasnych silach, ale... uszkodzenie mozgu (zanik pamieci plus kompletna dezorientacja), lub co gorsza - do konca zycia zostajesz przykuty do lozka (jak warzywo). Albo z innej "beczki" - dopadnie cie stwardenie rozsiane lub plasawica Huntingtona (to raczej niemozliwe jesli twoi rodzice / przodkowie nie byli chorzy na te nieuleczalna chorobe, ale cuda sie zdarzaja). Nie zycze ci tego z calego serca, ale nigdy nie jestesmy pewni jutra. Do czego zmierzam... Czy nie jest szczesciem dla ciebie to, ze przezyles kolejny dzien bez wiekszych problemow? W koncu "nie znamy dnia ani godziny".

Napisales "Dla mnie szczęście jest proste- fajna partnerka życiowa, ciekawa praca i godne życie. " Dla mnie jest to przeznaczenie. Wszystko robisz, by je (t.zn szczescie) osiagnac, ale czy bedzie ci dane? Niektorzy mowia, ze przeznaczenie zostalo zpisane przy naszych narodzinach, a jeszcze inni, ze sami je tworzymy... Dla mnie oba sa prawdziwe. Cale moje zycie toczylo sie tak, bym wyladowal w tej cholernej Anglii i dorobil sie dwojki cudownych corek. Nie planowalem tego - mialem, jak wiekszosc nas, Rodakow tutaj przyjezdzajacych dorobic sie szybkiej kasy i wiac z powrotem do Polski kontynuowac studia informatyczne. Jednak dane mi bylo co innego: Justynka i Natalia. Z jednej strony obie to moje szczescie, a z drugiej byly najwidoczniej moim przeznaczeniem. Moze zostaly zeslane na ten swiat specjalnie, nie przez przypadek (w sensie, ze maja cos wielkiego zrobic - tego nie dowiemy sie, az sie stanie)? Podobny przyklad z mojego zycia moge podac: spotkanie sie z matka moich dzieci. Nie Polka, pol swiata zwiedzila (pracowala w Arabii Saudyjskiej, Singapurze). A musielismy oboje do Anglii przyjechac by sie spotkac. Przeznaczenie czy tylko zbieg okolicznosci? A czy jest moim szczesciem to juz inna para kaloszy (ahhh, te baby, nie wazne z jakiego kranca swiata - wszystkie takie same wredoty) ;) ;)

Uwazam tak: ciesz sie kazdym przezytym dniem. Traktuj dany dzien, jakby byl twoim ostatnim, jakby byl twoim szczesciem, ze go przezyles - wykorzystaj go na maksa, na relaks, na zabawe, na dazenie do tego czym jest dla nas szczescie (moze uda nam sie je osiagnac), na modlitwe / medytacje / refleksje.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja wam powiem krótko i zwięźle...Sensem życia człowieka, jest ciągłe poszukiwanie sensu. Gdyby człowiek wiedział jaki sens ma jego życie, przestałby szukać prawdy i...jego życie stałoby się bez sensu.

Mądrze powiedziane, zgadzam się, ale przez "sens" rozumiem bardziej naukowe wyjaśnienie wszechświata i istnienia, nie cel, który przyświecał bogu tworząc ludzi, bo w niego nie wierzę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mądrze powiedziane, zgadzam się, ale przez "sens" rozumiem bardziej naukowe wyjaśnienie wszechświata i istnienia, nie cel, który przyświecał bogu tworząc ludzi, bo w niego nie wierzę.

Naukowo zostało już niej więcej powiedziane jak świat powstał, nie określono tylko dlaczego i po co. I myślę, że taka wiadomość jest nie do odkrycia (chyba, że cofniemy się w przeszłość ;)), ponieważ przed powstaniem wszechświata była jedynie pustka, a nie możliwe jest wyobrażenie sobie pustki. No, bo czym może być pustka? Nie wiemy nawet jaki ma kolor, itp.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cale moje zycie toczylo sie tak, bym wyladowal w tej cholernej Anglii i dorobil sie dwojki cudownych corek. Nie planowalem tego - mialem, jak wiekszosc nas, Rodakow tutaj przyjezdzajacych dorobic sie szybkiej kasy i wiac z powrotem do Polski kontynuowac studia informatyczne. Jednak dane mi bylo co innego: Justynka i Natalia.

I gdzie tu to przeznaczenie? Nie ma żadnych nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, pokonywania przeciwności i dziwnych interwencji nie wiadomo skąd. Zresztą trochę bez sensu się czepiam - rozróżnienie przypadek-przeznaczenie zależy wyłącznie od punktu widzenia. Dla niektórych spotkanie lubej będzie przypadkiem, a dla innych będzie przeznaczeniem. Te same zdarzenia można różnie widzieć. Zawsze jednak powtarzam, że wiara w przeznaczenie jest smutną wiarą, bo odbiera człowiekowi wolę.

Z jednej strony obie to moje szczescie, a z drugiej byly najwidoczniej moim przeznaczeniem. Moze zostaly zeslane na ten swiat specjalnie, nie przez przypadek (w sensie, ze maja cos wielkiego zrobic - tego nie dowiemy sie, az sie stanie)?

Czemu najwidoczniej? Gdybym miał być złośliwy, to bym powiedział, że sami sobie je zrobiliście :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mówienie o przeznaczeniu, losie, albo teksty w stylu "Bóg tak chciał" to pocieszanie się, czasem nawet podświadomie. Coś się zrobiło nie tak, jak się sobie wymarzyło? To nie nasza wina, tylko tak nam było pisane. Jakiś wypadek? Widocznie taka wola boska. Nigdzie tu nie ma człowieka, co jest smutne, bo - jak zauważył przedmówca - gdzie tu miejsce na wolną wolę człowieka? Jeżeli nasz los jest zdeterminowany i przeznaczenie istnieje, to nie ma żadnej wolności.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podpisuję się obiema rękoma i nogami pod postem ZdeniO. Ja wierzę w to, że każda nasza decyzja przynosi jakieś konsekwencje, a nie w to, że wszystko mamy z góry zapisane. Zdarzają się pewne zbiegi okoliczności, gdzie zupełnie przypadkowo poznajemy osobę, później się z nią zaprzyjaźniamy (jest takie słowo?), a może nawet i zakochujemy i spędzamy z nią życie. Adamie 1415- czy Twoim przeznaczeniem było pojechanie do Anglii? Nie, bo przeznaczenie nie istnieje. Sam podjąłeś decyzję, byłeś jej w pełni świadom. A reszta tych rzeczy, które Cię tam spotkały to już tylko efekty tego wyjazdu. Każdy uważa jak chce, nie będę nikogo odwodził od jego/jej zdania, ale mówię za siebie- nie wierzę w przeznaczenie. O.

Fajny lub nawet niefajny dzień jest szczęściem, bo jak sam powiedziałeś- nie znamy dnia ani godziny, ale mimo to nie nazwałbym tego sensem życia. Sens życia to coś, co powoduje, że ciągle katujemy naszą pikawę, a nie walniemy sobie w łeb lub nie rzucimy się z 10 piętra. Niektórzy ludzie tracą sens swojego życia (rodzina, miłość, majątek) i popełniają samobójstwo. Moim sensem życia jest rodzina (rodzice, brat i dalsi krewni), ale też to, że jestem optymistą i wierzę, że zrealizuję swoje życiowe zamierzenia, o których wspomniałem w pierwszym poście. Czyli wszystko to, co daje mi szczęście. Ale czy sensem życia kogoś z nas jest tylko radość z tego, że przeżyliśmy kolejny dzień? Wątpię. Na codzień nie odczuwamy radości z tego, że mamy przyjaciół, rodzinę, dach nad głową i warunki życia, o których inni mogą tylko pomarzyć. Taki Jigsaw uczył ludzi, żeby się cieszyć z tego, co się ma najcenniejsze- z życia. Ale samo życie nie wystarczy, trzeba też z nim coś robić. Robić coś, co doprowadzi nas do szczęścia.

P.S. Może te wszystkie refleksje brzmią śmiesznie w ustach 15-latka, który pojęcie o życiu ma raczej marne, ale cóż poradzić :)

P.S.2. Ksywka wzięła się z powodu... braku pomysłu na ksywkę. A co ona oznacza, to już musisz samo odkryć, Adamie1415. Przepraszam jeśli zwątpiłem w Twoją wiedzę o świecie :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

uncleSam, jesli chodzi o twoja xywke, to co innego mialem na mysli, wytlumacze ci to kiedys :) To nie temat na takie rozwazania....

Hmm, pare wyjasnien: nie zaluje tego co sie stalo - jestem szczesliwym ojcem i na pewno gdybym cofnal czas to bym zrobil to samo :) Tylko babe bym se zmienil :D

Moja mama mi ciagle mowi "widocznie tak mialo byc" , "takie bylo twoje przeznaczenie". Z jednej strony sami tworzymy nasze szczescie i przeznaczenie, a z drugiej strony analizujac cale moje zycie od 7-8 klasy podstawowki wszystko toczylo sie tak, zebym w tej Anglii wyladowal. Zgadzam sie, wyjazd byl moim wolnym wyborem, nikt mnie do tego nie zmuszal... Teoretycznie... Moim rodzicom bardzo ciezko bylo finansowo i chcialem im pomoc. I pomagalem, ale skonczylo sie jak sie skonczylo.

Dla mnie, jako ojca szczesciem jest, ze przychodzac do domu z pracy widze radosc swoich corek, ze tatus nareszcie w domu, ze moge z nimi kopac pilke (no, z Justyna tylko, bo Natalia ma dopiero 7 miesiecy...), ogolnie spedzac czas. Tych chwil nie zamienilbym na zadne pieniadze, chocby diabel do mnie przyszedl i powiedzial: "Oddaj mi te chwile a ja ci dam najwieksze bogactwa tego swiata". Dla mnie sensem, a raczej celem zycia sa moje dzieci, by je dobrze wychowac i mimo kultury tutaj panujacej (wszedzie, gdzie czlowiek nie spojrzy jest seks) wyrosly na porzadnch ludzi (nie chce by byly to dwie puszczalskie .........)

A co z ludzmi wierzacymi? Dla nich sensem zycia jest dojrzenie do swietosci. Dla kogos kto jest wierzacy i szanuje Biblie na pewno bedzie dazyl do tego by po smierci pojsc do Nieba.. albo w ostatecznosci Czysca :) Biblie czytalem - nie cala, ale wiekszosc i jest tam napisane: "Latwiej wielbadowi przejsc przez ucho igielne niz bogatemu wejsc do Krolestwa Niebieskiego". Czy osoba wierzaca bedzie starala sie dorobic ogromnego majatku i zachowa wszystko dla siebie (nie bedzie sie dzielic, rozdawac ubogim) wiedzac, ze jak umrze nic z tym nie zrobi, a pojdzie tam, gdzie zespol Gorgoroth po smierci? Dla takiej osoby sensem zycia jest dazenie do tego by po smierci pojsc do Nieba.

Nie czuje takiej potrzeby by dorobic sie majatku. Chce tylko godziwie zycie, szczesliwa rodzine. No, i wrocic na studia, ale to juz chyba tutaj... Oraz jezdzic do Polski czesto i odwiedzac Gliwice i pojsc z kolegami na browarka jak za dawnych licealnych czasow:)

W swoim poprzednim poscie nieprzypadkowo wspomnialem o tym, co moze sie stac "jutro". Jestem ciekaw co myslicie nad sensem zycia ludzi, ktorzy ulegli przeroznym wypadkom, chorobom, ktore przykuly ich na reszte zycia do lozka, z ktorymi nie ma w ogole kontaktu lub sa calkowicie zdezorientowani. Czy tacy ludzie maja jakis sens zycia? Opiekun myje ich kilka razy dziennie, podciera tylek, sa karmieni przez rurke lub jedza papki... Jaki maja cel, sens zycia? Zaden? Musi byc jakis sens ich cierpienia. Ktos moze powiedziec: musieli cos w zyciu zrobic, ze spotkala ich taka kara lub, ze cierpia za grzechy swiata i po smierci pojda do nieba (cisze prosze, nie jestem fanatykiem religijnym, do bycia religijnym duuuuuuuuzo mi brakuje). Musza miec sens zycia, tylko jaki?

PS. Jak na 15-latka to piszesz bardzo z sensem :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem ciekaw co myslicie nad sensem zycia ludzi, ktorzy ulegli przeroznym wypadkom, chorobom, ktore przykuly ich na reszte zycia do lozka, z ktorymi nie ma w ogole kontaktu lub sa calkowicie zdezorientowani. Czy tacy ludzie maja jakis sens zycia? Opiekun myje ich kilka razy dziennie, podciera tylek, sa karmieni przez rurke lub jedza papki... Jaki maja cel, sens zycia? Zaden? Musi byc jakis sens ich cierpienia. Ktos moze powiedziec: musieli cos w zyciu zrobic, ze spotkala ich taka kara lub, ze cierpia za grzechy swiata i po smierci pojda do nieba (cisze prosze, nie jestem fanatykiem religijnym, do bycia religijnym duuuuuuuuzo mi brakuje). Musza miec sens zycia, tylko jaki?

Na pewno każdy z takich ludzi jest inny, od tego trzeba zacząć. Jedni godzą się ze swoim losem, inni nie. Dla niektórych celem życia będzie pokonanie cierpienia, wytrwanie do końca, dla niektórych doczekanie spotkania z Bogiem, dla jeszcze innych życie dla bliskich osób. A niektórzy się z przykuciem do łóżka pogodzić nie mogą, chcieliby umrzeć itp. Nie ma reguły - wierzący, czy niewierzący. Bywa różnie. Wkurza mnie uogólnianie i sprowadzanie problemu do jednego przypadku. Na sali szpitalnej, na której miałem nieszczęście leżeć od Wigilii do wczoraj, leżał też niepełnosprawny facet (ale nie z tego powodu oczywiście, z powodu jakiejś choroby płuc). Jeden z odwiedzających go strasznie mnie irytował, bo opowiadał mu o jakimśtam swoim znajomym, który też nie chodzi "ale walczy, cieszy się życiem, bo widzi w tym sens, modli się, żyje dla rodziny, wiesz, zupełnie normalny, ty też tak możesz", sratatata. Otóż nie, precz z robieniem z ludzi klonów o takiej samej psychice. Jeden sobie radzi z problemem X, drugi sobie z tym problemem za Chiny Ludowe nie poradzi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panie ZdeniO, ja tutaj niczego do jednego przypadku nie sprowadzilem (przynajmniej nie mialem takiego zamiaru). Ilu z was mialo okazje porozmawiac z kims kto ma stwardnienie, chorobe neuronu ruchowego? Jesli tak, to jestem ciekaw waszych refleksji po spotkaniu z taka osoba. Pracuje w szpitalu na chirurgii naczyniowej (vascular surgery ward). Niekoniecznie tam, ale setki, tysiace razy spotkalem sie z ludzmi, ktorzy sa uzaleznieni od pomocy innych. Patrzac na ich cierpnienie nie raz i nie dwa naszla mnie refleksja: dlaczego on(a), jaki jest jej / jego dalszy sens zycia, czy ta osoba jest wdzieczna za okazana pomoc (pogodzil sie ze swoim cierpieniem), czy tez w glebi ducha jest mocno zirytowana, ze jest uzalezniona od innych na zawsze? Zawsze chcialem studiwac medycyne. Przed wejsciem w swiat medycyny nigdy nie pomyslalem, ze dookola nas jest tylu ludzi, ktorzy oczekuja od nas pomocy, ktorzy cierpia z niewlasnego wyboru (np MS, Huntington). I tu sie zgodze, z mojego doswiadczenia i obserwacji ci ludzie zyja dla rodziny, czesto wiara im daje sile by zyc (widzialem tez "przypadki", ze zyja np. od papierosa do papierosa, wszystko dookola maja gdzies, byle tylko moc wsadzic fajke w dziob i cos zjesc). Ilez to razy widzialem, ze ludzie pogodzili sie ze swoja choroba. Widzialem usmiech na ich twarzy, zyja normalnie tak, jakby nic nigdy sie nie stalo z wyjatkiem niemoznosci chodzenia.

Gdy widzisz usmiech na twarzy takiej osoby, bo cos dla niej dobrego zrobiles - czy to nie jest jeden z celow w zyciu? Pomagac tym, co sa w potrzebie?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...