Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1191
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    112

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. Wpis z zeszłego tygodnia był, w zasadzie, wprowadzeniem do tematu dzisiejszych moich rozważań – rozmaitych handlarzy w grach komputerowych (głównie RPG-ach) :). Chyba nie ma co tu dużo tłumaczyć – NPC-ki zajmujące się handlem pełnią w zasadzie tylko jedną funkcję: mają skupować nasze graty [ewentualnie zagrać z Geraltem w gwinta). No, z rzadka coś nam sprzedadzą – głównie jednak Bohater kupuje od nich dwa trzy rodzaje towarów: 1. składniki, których nie chce mu się szukać a są niezbędne do wytworzenia mikstury/zbroi/miecza/czegokolwiek innego, 2. amunicja oraz 3. unikatowe przedmioty sprzedawane tylko przez danego handlarza. Najgorzej więc mają ci handlarze, którzy nie mają nic ciekawego do zaoferowania. Serio – kto z Was kiedykolwiek kupił coś np. od Carlotty w Skyrim? No właśnie. Taka sama sytuacja jest ze sprzedawcami w ogrywanym właśnie przeze mnie Assassin’s Creed Origins (recenzja niebawem ;)) – ulepszam u nich sprzęt (bo muszę…), ale żeby kupić od nich jakieś badziewie? Jeszcze czego! Ale, żeby było zabawniej - zwykle te postacie strasznie windują swoje ceny! Pamiętacie kurtkę z pierwszego Wiedźmina? Komuś udało się na nią zebrać? (bez kodów) Bo mi nie… Choć to tylko wierzchołek góry lodowej – ile to razy przez przypadek kupiłem nie tę rzecz, którą chciałem – za grubą forsę, oczywiście. Odsprzedać mu? Jasne, ale za ułamek ceny. Dobrze, że teraz twórcy zaczęli stosować „stoły wymiany”, problem przynajmniej zniknął :). Dodatkowo - choć często płacą Bohaterowi część wartości danego przedmiotu, a zakładam, że później odsprzedają go z zyskiem, to zawsze mają tyle samo pieniędzy później. Ba, nawet zwykle rzeczy, które później sprzedają nie są jakieś lepsze - ergo: nie inwestują w swój sklep, co jest wyjątkowo dziwne... Zawsze mnie także dziwiło, że oni kupią wszystko! Starą kapustę, tonę jabłek, zardzewiałe miecze, prastare zwoje, książki, narkotyki, Mroczne Ostrze Służące do Krwawych Rytuałów (+12) - wszystko! Pytanie tylko – co oni robią z tymi gratami? Rozumiem, gdy sprzedamy kowalowi Prosty Stalowy Miecz (+1) to on go, zapewne, przetopi albo sprzeda dalej. Ale co jeśli takie miecz sprzedamy – bo ja wiem – sprzedawcy warzyw z Khorinis ? „Kupujcie świeże jabłka, kapustę! Na stanie mam też dwadzieścia sztyletów, trzy miecze, jeden orkowy topór, trzydzieści trzy mikstury…” – brzmi dziwnie, nie? Napisałem w poprzednim akapicie "wszystko"... jak pokazują Oblivion i Skyrim niektórzy kupcy mają wbudowany detektor kradzionych rzeczy. Skąd to wiedzą? Ot, zagadka... Swoją drogą – grając w Fallout 4 naszło mnie coś jeszcze – a co jeśli oni tę całą broń, którą im czasem sprzedaję, później „opychają” bandytom? Czy ta maczeta, którą sprzedałem za 5 kapsli, nie posłuży do napadnięcia na jakiegoś bezbronnego Syntha? Albo, co gorsza, do napadnięcia MNIE? W sumie – to byłaby ciekawa mechanika w RPG-ach – gdy Bohater stworzy Mój Pierwszy Sztylet (-3) i po 2 poziomach go sprzeda to za kilka-kilkanaście dni napadnie go bandyta dzierżący ową broń? Co o tym sądzicie? Oczywiście, handlarze niekiedy sami coś wytwarzają… choć, w sumie, nie wiem do końca co - weźmy za przykład kowala z Riverwood (Skyrim, jakby ktoś pytał :P): całymi dniami niby coś kuje, a efektu nie ma. Co gorsza – facet ewidentnie jest do niczego – podczas, gdy Dragonborn umie już wykuwać smocze zbroje, ten „kowal z wieloletnim stażem, doświadczeniem i własną kuźnią” umie jedynie wykonać jakieś elfickie czy stalowe barachło. Więc i tu Bohater nie ma co kupić. Wyjątkiem jest tu chyba tylko Wiedźmin 3, ale to i tak tylko dlatego, że Geralt sam nic nie wykuje – więc musi mieć jakiegoś typka od kucia ;). A Wy co sądzicie o handlarzach w grach? Do zobaczenia za tydzień! PS. Dziękuję @Arturzyn i @Tesu za zagłosowanie na mnie w tegorocznych Smugglerkach :).
  2. Wpis z zeszłego tygodnia był, w zasadzie, wprowadzeniem do tematu dzisiejszych moich rozważań – rozmaitych handlarzy w grach komputerowych (głównie RPG-ach) :). Chyba nie ma co tu dużo tłumaczyć – NPC-ki zajmujące się handlem pełnią w zasadzie tylko jedną funkcję: mają skupować nasze graty (ewentualnie zagrać z Geraltem w gwinta). No, z rzadka coś nam sprzedadzą – głównie jednak Bohater kupuje od nich dwa-trzy rodzaje towarów: 1. składniki, których nie chce mu się szukać a są niezbędne do wytworzenia mikstury/zbroi/miecza/czegokolwiek innego, 2. amunicja oraz 3. unikatowe przedmioty sprzedawane tylko przez danego handlarza. Najgorzej więc mają ci handlarze, którzy nie mają nic ciekawego do zaoferowania. Serio – kto z Was kiedykolwiek kupił coś np. od Carlotty w Skyrim? No właśnie. Taka sama sytuacja jest ze sprzedawcami w ogrywanym właśnie przeze mnie Assassin’s Creed Origins (recenzja niebawem ;)) – ulepszam u nich sprzęt (bo muszę…), ale żeby kupić od nich jakieś badziewie? Jeszcze czego! Ale, żeby było zabawniej - zwykle te postacie strasznie windują swoje ceny! Pamiętacie kurtkę z pierwszego Wiedźmina? Komuś udało się na nią zebrać? (bez kodów) Bo mi nie… Choć to tylko wierzchołek góry lodowej – ile to razy przez przypadek kupiłem nie tę rzecz, którą chciałem – za grubą forsę, oczywiście. Odsprzedać mu? Jasne, ale za ułamek ceny. Dobrze, że teraz twórcy zaczęli stosować „stoły wymiany”, problem przynajmniej zniknął :). Dodatkowo - choć często płacą Bohaterowi część wartości danego przedmiotu, a zakładam, że później odsprzedają go z zyskiem, to zawsze mają tyle samo pieniędzy później. Ba, nawet zwykle rzeczy, które później sprzedają nie są jakieś lepsze - ergo: nie inwestują w swój sklep, co jest wyjątkowo dziwne... Zawsze mnie także dziwiło, że oni kupią wszystko! Starą kapustę, tonę jabłek, zardzewiałe miecze, prastare zwoje, książki, narkotyki, Mroczne Ostrze Służące do Krwawych Rytuałów (+12) - wszystko! Pytanie tylko – co oni robią z tymi gratami? Rozumiem, gdy sprzedamy kowalowi Prosty Stalowy Miecz (+1) to on go, zapewne, przetopi albo sprzeda dalej. Ale co jeśli takie miecz sprzedamy – bo ja wiem – sprzedawcy warzyw z Khorinis? „Kupujcie świeże jabłka, kapustę! Na stanie mam też dwadzieścia sztyletów, trzy miecze, jeden orkowy topór, trzydzieści trzy mikstury…” – brzmi dziwnie, nie? Napisałem w poprzednim akapicie "wszystko"... jak pokazują Oblivion i Skyrim kupcy mają wbudowany detektor kradzionych rzeczy. Skąd to wiedzą? Ot, zagadka... Swoją drogą – grając w Fallout 4 naszło mnie coś jeszcze – a co jeśli oni tę całą broń, którą im czasem sprzedaję, później „opychają” bandytom? Czy ta maczeta, którą sprzedałem za 5 kapsli, nie posłuży do napadnięcia na jakiegoś bezbronnego Syntha? Albo, co gorsza, do napadnięcia MNIE? W sumie – to byłaby ciekawa mechanika w RPG-ach – gdy Bohater stworzy Mój Pierwszy Sztylet (-3) i po 2 poziomach go sprzeda to za kilka-kilkanaście dni napadnie go bandyta dzierżący ową broń? Co o tym sądzicie? Oczywiście, handlarze niekiedy sami coś wytwarzają… choć, w sumie, nie wiem do końca co - weźmy za przykład kowala z Riverwood (Skyrim, jakby ktoś pytał :P): całymi dniami niby coś kuje, a efektu nie ma. Co gorsza – facet ewidentnie jest do niczego – podczas, gdy Dragonborn umie już wykuwać smocze zbroje, ten „kowal z wieloletnim stażem, doświadczeniem i własną kuźnią” umie jedynie wykonać jakieś elfickie czy stalowe barachło. Więc i tu Bohater nie ma co kupić. Wyjątkiem jest tu chyba tylko Wiedźmin 3, ale to i tak tylko dlatego, że Geralt sam nic nie wykuje – więc musi mieć jakiegoś typka od kucia ;). A Wy co sądzicie o handlarzach w grach? Do zobaczenia za tydzień! PS. Dziękuję @Arturzyn i @Tesu za zagłosowanie na mnie w tegorocznych Smugglerkach :). (edit2019 - tj. tych z zeszłego roku ).
  3. Witam, Mam do sprzedania Mithrilową Zbroję: Nie bita! Statystyki do uzgodnienia! Żadnej rdzy! Praktycznie nieużywana – jeno starszy krasnolud (płci nieokreślonej) w niej na uroczystości religijne chadzał! W dodatku płakał, jak sprzedawał. Żal mje go było, bo mnie potem jeszcze gonił, bo się rozmyślił. Ale jak żeśmy ze szwagrem pod tawernę zajechał to myśleli, że król ich nawiedził. A teraz muszę się rozstać z tą Zbroją, gdyż żona mi marudzi na głową, że chce se nową suknię kupić. A ja niech stracę i za 50 tysi sprzedam (płatne z góry!). Taniej nie będzie!
  4. W sumie to dla mnie najdziwniejsze jest, że promotorzy nie nakazują studentom, by korzystali z najnowszych publikacji/innych źródeł (w tym także gier). Choć, to akurat uogólnienie - znam kilku, którzy nie przyjmują zbyt starych publikacji w bibliografii (o ile nie jest to absolutnie konieczne). I tak dobrze, że to tylko magisterka ;). Pewnie pierwsi Prof. S. Jonaliści pisali o szkodliwości hieroglifów :P.
  5. Jak napisałem - nie było AŻ tak źle, jak w niektórych opisywanych tu przeze mnie pozycjach (nawet kiedyś była praca magisterska innej osoby - to dopiero był "odjazd"! :)). Ale za dobrze też nie jest...
  6. Coś w tym jest - nawet o tym myślałem, gdy wrzucałem już gotowy wpis. Ale nie wiem czy Autorka właśnie to miała na myśli...
  7. Było nieco przerwy, więc chyba pora zająć się jakimś eMSMem … Ten jest dosyć nietypowy, ponieważ jest to cała strona internetowa (link na końcu ;))! Do tego powstała na podstawie pracy magisterskiej pt. „Wplyw i oddzialywanie gier komputerowych i sieciowych na wychowanie mlodziezy gimnazjalnej” (pisownia oryginalna, zresztą jak każdy cytat z tego tekstu)) autorstwa Marty Bednarskiej, napisanej, jak podaje Autorka, pod kierownictwem ks. dr hab. Jana Kochela, prof. Uniwersytetu Opolskiego (tak, Autorka nie wstawiła kropki po „dr” lub nie wpisała „dra”) w ramach seminarium z katechetyki. Więc już wiecie czego się spodziewać… Szkoda tylko, że Autorka nie podała daty powstania pracy (wg przypisów był to rok 2014). Jednakże, coś jeszcze przykuło moją uwagę – ale o tym na samym końcu. Ogólnie, przyznam szczerze, tekst nie jest tak zły, jak może się wydawać – jest tu kilka całkiem sensownych treści a i badania nie są jakieś przesadnie głupie (ani wnoszące cokolwiek nowego do tematu… - dlatego je pominąłem ;)), więc dodałem (po raz kolejny) tag MoG. Ale niekiedy Autorka wypisała takie rzeczy, że aż się odechciewa – ostrzegam lojalnie :). Będzie długo (i mało obrazków...). Gotowi? Na początek krótko o wykazie skrótów – miło, że się pojawił. Jest PEGI, FPP, LAN, MMO itd. Niby nic, ale na pierwszym miejscu jest… CD Key! Od kiedy to jest skrót? No dobra, CD to skrót od Compact Disc, ale opis wygląda tak: Co oznacza, że to nie wykaz skrótów, a wykaz pojęć. Jak można było to przeoczyć? Dobra, czepiam się. Idźmy dalej – „Pojecie i historia gier komputerowych”. Pierwszą część pominiemy, zajmijmy się historią: Rozumiem, że w 2014 roku nie wszyscy mieli smartfony… ale WAP jako „stosunkowo niedawno”? Toż ja pamiętam, jak się wysyłało sms-a, by dostać Księcia Persji na telefon jeszcze w 2007 roku! Więc to „niedawno” to, jakby nie patrzeć, szmat czasu jest… I jeszcze pytanie – jak się gra przez SMS? Pomyślicie – spoko, przecież tylko o Cathode Ray-Tube Amusement Device zapomniała… i wielu innych grach po drodze… Ale to nie wszystko: Zrobiłem wielkie oczy ze zdumienia, gdy to pierwszy raz zobaczyłem. Autorka powołuje się na tekst Iwony Ulfik-Jaworskiej, ale, z tego co pamiętam, mimo wszystko tam było to opisane sensowniej… Tu Autorka zrobiła z dwóch gier jedną i, co gorsza, obie przypisała ATARI! Oraz pomyliła się o dekadę (!) z PONGiem! Co to za nauka? Ja rozumiem, że to katechetyka, ale teraz Autorka jest katechetką w jakiejś szkole i uczy dzieci wypisywać niesprawdzone bzdury (no dobra, poniosło mnie. Nie wiem czego uczy… w szkole religii uczyło mnie (w tej kolejności): ksiądz (IV-VI), katechetka (Igim-IIgim), katechetka (IIIgim), ksiądz (Ilo), ksiądz (Ilo), ksiądz (IIlo-IIIlo, śp), ksiądz (IIIlo) - i każde uczyło nieco innymi metodami, czegoś nieco innego (np. od śp. księdza z liceum dowiedziałem się, jak się liczy stopień pokrewieństwa). Nie znam się na tym, ale wówczas każdy komputer miał dużą moc (jak na tamte czasy). Chyba, że Autorka próbowała porównywać tamte urządzenia ze współczesnymi. Bezsensu… Przyznam szczerze, nie rozumiem tego fragmentu… Od 1963 do 1980 minęło 17 lat… Czy Złoty Wiek przypadał na okres od PONGa do Pac-Mana? Czy tak mam to rozumieć? Ktoś mi pomoże to ogarnąć? Zważywszy, że pierwsza konsola (Odyssey ITL 200) powstała w 1966 roku, a została wypuszczona na rynek w 1972 to chyba nie był jednak przełom lat 70 i 80 XX wieku… Taaa… to tak, jakby napisać „popularne buty tzw. Abibas zwane inaczej Adidas” :D. Dodatkowo – konsola (tj. klon NES-a) nazywała się „Pegasus”! Nie dość, że błąd w tytule to jeszcze niekonsekwencja. To w końcu Pac-Man czy Mario? Hmm… A co z Marienbad pochodzącego z 1962 roku? Co ciekawe – w kolejnym rozdziale - zatytułowanym „Charakterystyka i rodzaje gier komputerowych” - wbrew pozorom, nie ma zbyt wielu bzdur i to właśnie głównie za to Autorka dostała MoG w Tagach :). Przejdźmy więc dalej – „Negatywny wpływ gier komputerowych i sieciowych” (o pozytywach napiszę później – bo też się pojawiły :)): Pisałem już o tym tak często, że mi się odechciewa… Ale niech będzie – czy „gwiazdki” z GTA, strażnicy z serii TES oraz Gothic to nie są kary? Fakt, umowne, ale jednak. I co z przemocą w filmach… Autorka znalazła wyjaśnienie: Nawet ja muszę przyznać, że ma to sens. Choć, w zasadzie, w grach nadal jest się odbiorcą – bo chyba nikt nie sądzi, że walka na miecze wygląda tak, jak w Asasynie czy Skyrim albo i w Wiedźminie? Pomijając już, że chyba żaden bohater gier nie odbezpiecza broni… A już myślałem, że Autorka bada współczesne gry – uff... poczułem się normalnie :). Bo przecież praca badawcza bez DOOMa i Quake`a to nie praca badawcza ;). To jest zresztą dość dziwne, bo przy części o gatunkach gier Autorka wymienia m.in. Call of Duty i Battlefielda. Więc czemu nie tutaj? Rozumiem, że Autorka to spisała, ale nie wzięła tego w cudzysłów, czyli mogła, bez problemu, podać „nowsze” strzelanki… Pomijając, że bijatyki to po angielsku Beat’em up (i to one są zwane „bijatykami”, a nie na odwrót!) to ten fragment ujdzie w tłoku. No, spłycony opis MK (choć całkiem trafny) trochę źle wygląda… Ech, ten Niemcy… u nich to chyba każda gra została zbanowana :). Uwaga – teraz będzie mocny fragment! Znowu ktoś (hejka :P) napisze, że się czepiam słówek – ale te zdania nie mają sensu! Kto rozbraja bomby? Kto bierze zakładników? Nie jestem specem od CS-a, ale tam się chyba nie bierze zakładników, a ich dostaje, bo tak przewiduje scenariusz… Poczytałem też, że nie można ich zabić – ani terroryści ani antyterroryści. Więc w czym kłopot? Idźmy dalej: Wziąłem cały fragment, bo jest bardzo interesujący. Po kolei: w jednym rozdziale Autorka, słusznie, zwraca uwagę na istnienie PEGI, a teraz nagle uważa, że „odbiorcą gier są głównie dzieci”? A gdzie tu dane (oczywiście, w przypisie tekst dr Ulfik-Jaworskiej)? Nie wspominając już, że obie wspomniane produkcje mają oznaczenia 16+ i 18+ - czyli to nie wina gier/producentów, a nieodpowiedzialnych rodziców/opiekunów, że dzieci grają w takie gry. Jednocześnie, jestem ciekaw ile spośród tych hipotetycznych dzieci po zagraniu np. w GTA San Andreras korzysta z usług prostytutek? To trochę tak, jak kiedyś (bodaj w USA) musieli tłumaczyć przy okazji filmu „Pretty Woman”, że wyjście z „zarabiania ciałem” nie wygląda tak, jak w filmie… bo ludzie są debilami i wierzą w bajki, nie? Pomijając fakt, że Autorka znów powołuje się na stare gry (choć nie wiem jak wygląda sytuacja w D3, jeśli chodzi o takie symbole – z tego, co czytałem w Sieci jest ich dużo mniej niż w poprzednich częściach). Dodatkowo – trudno, żeby w Leżu Diabła wszystko było udekorowane meblami IKEA albo kolorowe i wesołe (no, chyba, że to piekło Friezy :P): Dodatkowo – czemu Autorka nie widzi tych dobrych symboli w innych grach? Krzyż, światło i anioły kojarzą się z Dobrem i Prawością (pierwsze z brzegu przykłady - Paladyn i Priest z WoWa, Azyl/Zamek z Heroesów itp.). Ale po co się wysilać, nie? Przecież to by nie pasowało do tezy… Ach, więc to dlatego spędzałem w Tropico/Cities Skylines tyle czasu, starając się zapewnić mieszkańcom żywność, wodę itp. Zresztą – w większości gier chodzi o ratowanie świata. Tak, do ostatniego naboju, ale czy nie tak samo działają bohaterowie filmów i książek? Fakt, nie wszyscy – podobnie, jak nie wszyscy bohaterowie gier. Tak, bo ludzie w rzeczywistości robią wszystko altruistycznie. Nigdy przecież nie było sytuacji, w której przyjaciel wykorzystał zaufanie drugiej osoby, brat nie zabijał brata itp. Wiem, już o tym pisałem, ale Autorka beznamiętnie spisuje (dobrze, że z przypisem) bzdury i nie robi bardzo ważnej rzeczy – nie „uaktualnia” ich, bo powinna sięgać nie tylko do nowszej literatury, ale także odnosić się do najnowszych produkcji. I takiej „nauce” należy powiedzieć zdecydowane NIE. Teraz, dla równowagi, jakieś pozytywy: Nie wiem czemu tylko „miłośnicy”, ale niech będzie. Wreszcie… doczekałem się po tylu MSMach… Udało się! Ktoś zechciał zauważyć jakie czynniki warunkują zachowanie człowieka… szkoda tylko, że Autorka napisała to i wcześniejsze „negatywne” cytaty (zakładam, że brakowało jej stron :P). Tu już jest nieco dziwniej – przecież czerpanie przyjemności z rozwijania innych to egoizm :P. I na tym zakończę, by, tradycyjnie, zostawić dobre wrażenie o Autorce (tak, jak w dowcipie o Stirlitzu :P). Zostały mi już tylko dwie kwestie – 1. na stronie internetowej ks. dr hab. Jana Kochela znajduje się spis prac, których był promotorem… i nie ma tam wpisanej Autorki. Co to może znaczyć, jak sądzicie? I 2. – obiecany link: http://badaniagier.pl Do zobaczenia za tydzień!
  8. Też nie lubię leczyć w grach (chyba, że siebie ;)). Ale lubię czasami, dla odmiany, pograć w Skyrim "paladynem" (tj. postacią prawą itp.). DK-em nawet nieźle mi się grało (pierwsze questy są najlepsze :P), ale mimo wszystko zawsze wracałem do range/magic klas (warlock destro, wcześniej demo (oczywiście, jeśli chodzi o Legion)). Wyjątkiem jest, wspomniana w tekście, Demon Hunterka :P.
  9. Na tym blogu pisałem już m.in. o płciach przy tworzeniu postaci w RPG, więc dzisiaj poruszę inny temat, który mnie trapi przy tego typu produkcjach – klasy. Myślę, że fani RPG-ów mnie zrozumieją ;). Te, jak wiadomo, dzielą się z grubsza na trzy typy: ciężko opancerzonego wojownika, średniozbrojnego łotrzyka/łucznika oraz odzianego w szmaty szaty maga/kapłana. Pojawiają się, oczywiście, wariancje na ich temat, ale taki podział zawsze się pojawia. Nie będę ich po kolei omawiał, bo chyba nie ma to sensu na Forum czasopisma o grach komputerowych, prawda :)? Zajmę się czymś zupełnie innym – marudzeniem na nie ;P. Wiecie, że to lubię :). Ściślej pisząc, będę marudził na klasy, które wybieram praktycznie zawsze – mianowicie wszelkie „dystansowe”. W każdym (MMO)RPG-u mój wybór (o ile takowy istnieje, rzecz jasna) pada na jakiegoś łucznika lub maga. Dlaczego? Ponieważ wolę trzymać się na dystans od wrogów, a tylko takie klasy dają mi taką możliwość. I tak, w Dragon Age Inkwizycji na trzy postacie, którymi ukończyłem grę dwie były łuczniczkami (elfka i człowiek), a jedna - maginią (człowiek). Oczywiście, próbowałem grać wojownikiem, ale z miernym skutkiem, bo po dłuższej chwili przełączałem się na „dystansowego” członka drużyny. Nigdy też nie testowałem łotrzyka-złodzieja, bo skradać się też nie lubię ;). Z kolei w takim WoWie moim mainem jest BM Hunter (co ciekawe – mężczyzna), a altami Druid Balance, Shadow Priest i Arcane Mage - czyli żadnej klasy melee, choć próbowałem nimi grać… (przyznać tu jednak muszę, że Demon Hunter mnie nieco przekonał :)). O ile jednak w takich grach nie ma problemu z moim wyborem (choć w Inkwizycji uzbrojenia dla łuczników jak na lekarstwo - o czym pisałem w recenzji gry), tak w innych grach aspekt walki na dystans… powiedzmy, że jest bardzo marny. Pomijam tu, oczywiście, Wiedźmina 3, gdzie kusza została dorzucona lekko na siłę – choć ma swoje zastosowania :). Chodzi mi o gry typu Skyrim, gdzie łuki jest dosyć słabą drogą – przynajmniej moim zdaniem. Ot, wystrzelę w przeciwnika grad strzał, a on nadal idzie. Zrozumiałbym, gdyby był w zbroi – ale odziany w jakieś skóry? W dodatku z czterema-pięcioma strzałami w głowie? Albo w kolanie. No bez przesady. Rzecz jasna, inne gry są pod tym względem bardziej zbalansowane. W takim Gothic 3 świetnie walczyło mi się na dystans – z silniejszymi łukami żaden podrzędny ork nie był straszny. Podobnie było, oczywiście, w „jedynce” i „dwójce” – choć akurat w G2 wolałem grać Magiem Ognia. Czyli też dystansowcem. Choć i tak za każdym razem miałem wrażenie, że "mój" łuk jest o wiele słabszy od broni przeciwników. Wizerunek łuku jednak poprawił się ostatnio, co zauważyłem w nowym Asasynie - każdy sprawia frajdę (o czym napiszę w recenzji, jak tylko przejdę grę - ale póki co czekam na pierwsze dlc ;)) Dobra, pomarudziłem, ale tak mi się jakoś dzisiaj zebrało :). Do zobaczenia za tydzień!
  10. Na tym blogu pisałem już m.in. o płciach przy tworzeniu postaci w RPG, więc dzisiaj poruszę inny temat, który mnie trapi przy tego typu produkcjach – klasy. Myślę, że fani RPG-ów mnie zrozumieją ;). Te, jak wiadomo, dzielą się z grubsza na trzy typy: ciężko opancerzonego wojownika, średniozbrojnego łotrzyka/łucznika oraz odzianego w szmaty [skreślić] szaty maga/kapłana. Pojawiają się, oczywiście, wariancje na ich temat, ale taki podział zawsze się pojawia. Nie będę ich po kolei omawiał, bo chyba nie ma to sensu na Forum czasopisma o grach komputerowych, prawda :)? Zajmę się czymś zupełnie innym – marudzeniem na nie ;P. Wiecie, że to lubię :). Ściślej pisząc, będę marudził na klasy, które wybieram praktycznie zawsze – mianowicie wszelkie „dystansowe”. W każdym (MMO)RPG-u mój wybór (o ile takowy istnieje, rzecz jasna) pada na jakiegoś łucznika lub maga. Dlaczego? Ponieważ wolę trzymać się na dystans od wrogów, a tylko takie klasy dają mi taką możliwość. I tak, w Dragon Age Inkwizycji na trzy klasy, którymi ukończyłem grę dwie były łuczniczkami (elfka i człowiek), a jedna - maginią (człowiek). Oczywiście, próbowałem grać wojownikiem, ale z miernym skutkiem, bo po dłuższej chwili przełączałem się na „dystansowego” członka drużyny. Nigdy też nie testowałem łotrzyka-złodzieja, bo skradać się też nie lubię ;). Z kolei w takim WoWie moim mainem jest BM Hunter (co ciekawe – mężczyzna), a altami Druid Balance, Shadow Priest i Arcane Mage - czyli żadnej klasy melee, choć próbowałem nimi grać… (przyznać tu jednak muszę, że Demon Hunter mnie nieco przekonał :)). O ile jednak w takich grach nie ma problemu z moim wyborem (choć w Inkwizycji uzbrojenia dla łuczników jak na lekarstwo…), tak w innych grach aspekt walki na dystans… powiedzmy, że jest bardzo marny. Pomijam tu, oczywiście, Wiedźmina 3, gdzie kusza została dorzucona lekko na siłę – choć ma swoje zastosowania :). Chodzi mi o gry typu Skyrim, gdzie łuki jest dosyć słabą drogą – przynajmniej moim zdaniem. Ot, wystrzelę w przeciwnika grad strzał, a on nadal idzie. Zrozumiałbym, gdyby był w zbroi – ale odziany w jakieś skóry? W dodatku z czterema-pięcioma strzałami w głowie? Albo w kolanie. No bez przesady. Rzecz jasna, inne gry są pod tym względem bardziej zbalansowane. W takim Gothic 3 świetnie walczyło mi się na dystans – z silniejszymi łukami żaden podrzędny ork nie był straszny. Podobnie było, oczywiście, w „jedynce” i „dwójce” – choć akurat w G2 wolałem grać Magiem Ognia. Czyli też dystansowcem. Niemniej jednak za każdym razem czułem się jakoś… hmmm… olewany, gdy grałem łucznikiem lub magiem. Nie mówię tu już nawet o sile ognia czy konieczności krycia się za wojownikami (bo to oczywistość), lecz o sprzęcie. W Inkwizycji za każdym razem marudziłem na fakt, że łuk ma tylko jedno miejsce na ulepszenie, gdy pozostałe miały po dwa. Również nowy sprzęt jakby rzadziej mi się trafiał, więc dochodziło do sytuacji, gdy spośród wszystkich moich towarzyszy – tych w drużynie i tych poza nią – łotrzyki (w tym ja) mieli najsłabszy sprzęt… Dobra, pomarudziłem, ale tak mi się jakoś dzisiaj zebrało :). Do zobaczenia za tydzień!
  11. W LO byłem w klasie z rozszerzonym WoSem i historią... teoretycznie, bo, jak pisałem, dotarłem wówczas do 1956 roku. A i nauczycielka (obu przedmiotów ta sama) była taka sobie (tj. miała wiedzę, ale nie umiała jej przekazać). Najlepszego nauczyciela historii miałem w gimnazjum. Niestety, program pozwolił na dotarcie jedynie do końca I WŚ... I nie martw się - jutro będą kolejne Przemyślenia ;). MSM może pojawi się za tydzień - jeszcze nie podjąłem decyzji ;).
  12. No właśnie - któryś moderator lub admin mógłby napisać czy gdybym radził komuś w Pomocnej Dłoni, żeby użył cracka to czy dostałbym osta. Chociaż to, moim zdaniem, nie jest tożsame z piractwem (ostatecznie oryginał został zakupiony).
  13. Z KotOR-em (tym z CDA) miałem zabawną sytuację - u mnie na "10" działała, u kumpla nie. I do dziś nie doszliśmy dlaczego ;). Dobrze, że przynajmniej próbowali Ci jakkolwiek pomóc - tak, jak mi pomogła SEGA :). Też mnie to zadziwiło, jak jakiś czas temu był w CDA artykuł o emulatorach (przy PokemonGo była mowa o Rew (tak się to pisze? ;), czyli emulatorze GB Color). I, chyba, właśnie za to kochamy to pismo :P. (Ciekawe czy Smuggler zmienia poglądy :P?)
  14. Witajcie w 2018 roku :). Na rozgrzewkę - krótkie Przemyślenia dotyczące pewnej kwestii, która trapi mnie od wielu lat i jest dość… może nie kontrowersyjna, ale prawie. Chodzi o używanie cracków w legalnie kupionych grach. Zacznę jednak od kwestii, którą pewnie wszyscy dobrze znamy – nasza ulubiona gra, mimo wielu lat i przestarzałej już grafiki, wciąż nas bawi, jak w dniu premiery. Ja mam obecnie dwie takie gry: Medieval II Total War i Heroes of Might and Magic IV. I z obiema był ten sam problem – DRM, przez który nie mogłem grać na Windows 10 (prawdopodobnie). O ile w przypadku Medievala rozwiązanie podsunęła mi pomoc techniczna firmy SEGA (dla zainteresowanych – wystarczy wpisać CD-Key do STEAMa :)), tak w przypadku produkcji 3DO pomoc Ubisoftu rozłożyła ręce. Nadzieją był jeszcze gog.com, ale nie dali mi gwarancji, że gra zadziała na W10 – ba, w jej opisie nie ma o tym mowy! A po co mam kupować drugi raz tę samą grę, skoro nie miałem pewności, że się uda? W zamian kupiłem sobie Jedi Academy, które chodzi na W10 ;). Cóż więc począć? Wtedy przypomniałem sobie podobną sytuację sprzed paru lat – gdy nieopatrznie przesiadłem się z XP-ka na Vistę… i mój ulubiony Gothic 3 odmówił współpracy. Ach, ale się wówczas nakombinowałem – dzwoniłem do pomocy technicznej CDP, pisałem na forach, szukałem innej porady… Aż, w akcie desperacji, po brałem cracka. I co? I gra śmigała aż miło! Szczęśliwie, niedługo później (no, relatywnie niedługo później ;)) pojawił się Community Patch i mogłem usunąć niepotrzebny już crack. Teraz jednak zrobiłem dokładnie to samo – i Heroes IV działa. Zastanawia mnie jednak jedna kwestia – czemu musiałem się uciekać do używania cracka? Czy producent nie powinien zapewnić mi, konsumentowi, własnego wsparcia? SEGA wywiązała się z tego – i jestem im za to wdzięczny. Ale co z innymi grami, które spotkał podobny los? I wierzcie, właśnie z tego powodu cieszę się, że obecne gry wychodzą na STEAMa UPlay, Origin itd. Bo przynajmniej mam jakieś 90% pewności, że po przejściu na kolejny system wszystkie te gry będą działały :). Na zakończenie pytanie do Was – czy Waszym zdaniem postąpiłem nieuczciwie/nielegalnie? I czy Wy mieliście lub macie podobny kłopot? Piszcie w komentarzach :).
  15. Sorry, pisałem na telefonie i nie zauważyłem :). Dlatego rzadko cokolwiek piszę na tym blogu z telefonu . Zaraz to poprawię ;). Zawsze dopisuję kto "dopełnił" mój wpis :). Tylko nie zawsze dodaję @ przed nickiem....
  16. Kiedyś może udostępnię ;). A studiowałem na KULu :).
  17. Tak, studiowałem dziennikarstwo - miałem zajęcia, na których pisaliśmy felietony, recenzje, newsy itp. Więc i recki Asasynów pisałem (choć nigdy ich tu nie zamieszczę - były pisane dla laików).
  18. Już za (nieco ponad) tydzień Święta... Jako dziecko zawsze lubiłem koniec roku. Śnieg, Wigilia, spotkanie z rodziną... Nawet Kevina oglądałem. Lubiłem także, jadąc przez miasto, patrzeć na palące się świecące choinki w centrum Lublina, gdy wracałem z Wigilii u mojej (już świętej pamięci) Babci... Szkoda, że wszystko tak zmarniało (a może to ja się zestarzałem?). Parafrazując Hansa Klossa: „W zeszłym roku padał śnieg. Deszcz ze śniegiem”. Pominę jednak kwestię pogody – na nią wpływu nikt nie ma. Ale skoro już wspomniałem o telewizji to nią się zajmę. W końcu po spotkaniu z rodziną chce się trochę innej „rozrywki”. Od lat w Święta „Telewizja ze Słoneczkiem” obowiązkowo wyświetla cztery filmy – dwa Keviny oraz dwa pierwsze Die Hardy. Pozostałe stacje też nie lepsze: „Niespotykanie spokojny człowiek”, „To właśnie miłość” i inne świąteczne filmy, które na pamięć zna już tak ze trzy czwarte populacji. Nie mówię, że są złe, ale może czas na jakąś innowację? Chociaż, przy obecnym stanie naszej kinematografii, chyba wolałbym tego nie oglądać… (vide co roku nowe „Listy do M” z udziałem moich „ulubionych” aktorów (czyt. tych, co pojawiają się w każdym polskim filmie/serialu od jakiś 10 lat)). Zresztą, większość emitowanych w Święta filmów to produkcje zagraniczne. Oznacza to, że są kompletnie (lub chociaż częściowo) wyprane z prawdziwego powodu tych Świąt - narodzin Zbawiciela. Może nigdy nie byłem jakoś bardzo pobożny, ale nie mogę zdzierżyć amerykanizacji i, z braku lepszego określenia, laicyzacji Bożego Narodzenia. Doszło już nawet do tego, że zamiast „Merry Christmas” mamy „Merry X-mas”. Co ciekawe, mój Word podkreśla „Christmas”, a „X-mas” - nie. Ciekawe dlaczego… Niestety, u podstaw tego trendu leży infantylizacja Bożego Narodzenia - Dzieciątko w żłóbku ze zwierzątkami. Myślę, że ludziom znudziła się już ta tradycyjna (Kościelna) wizja Świąt. Stąd zapewne taka fascynacja amerykańskim stylem świętowania. Mnie to jednak nie przekonuje. Cóż, pomarudziłem sobie (nie pierwszy raz na tym blogu – hej @DJUDEK :P). Na zakończenie dodam tylko - dobrze, że przynajmniej mogę się zrelaksować przy grach, nie oglądając po raz n-ty wspomnianych filmów. A właśnie – znacie jakieś dobre produkcje (najlepiej darmowe ;)) albo mody (najlepiej do Fallout 4 :P) w tych klimatach? Na zakończenie pozostało mi tylko życzyć Wam (w chrześcijańskim stylu) Wesołych i Rodzinnych (i pełnych gier? ;)) Świąt Bożego Narodzenia, udanego Sylwestra oraz Szczęśliwego 2018 Roku! Do zobaczenia w drugiej połowie stycznia ;). PS. W tym roku zrezygnowałem z ankiety… poza tą na początku, oczywiście :).
  19. Już za (nieco ponad) tydzień Święta... Jako dziecko zawsze lubiłem koniec roku. Śnieg, Wigilia, spotkanie z rodziną... Nawet Kevina oglądałem. Lubiłem także, jadąc przez miasto, patrzeć na palące się świecące choinki w centrum Lublina, gdy wracałem z Wigilii u mojej (już świętej pamięci) Babci... Szkoda, że wszystko tak zmarniało (a może to ja się zestarzałem?). Parafrazując Hansa Klossa: „W zeszłym roku padał śnieg. Deszcz ze śniegiem”. Pominę jednak kwestię pogody – na nią wpływu nikt nie ma. Ale skoro już wspomniałem o telewizji to nią się zajmę. W końcu po spotkaniu z rodziną chce się trochę innej „rozrywki”. Od lat w Święta „Telewizja ze Słoneczkiem” obowiązkowo wyświetla cztery filmy – dwa Keviny oraz dwa pierwsze Die Hardy. Pozostałe stacje też nie lepsze: „Niespotykanie spokojny człowiek”, „To właśnie miłość” i inne świąteczne filmy, które na pamięć zna już tak ze trzy czwarte populacji. Nie mówię, że są złe, ale może czas na jakąś innowację? Chociaż, przy obecnym stanie naszej kinematografii, chyba wolałbym tego nie oglądać… (vide co roku nowe „Listy do M” z udziałem moich „ulubionych” aktorów (czyt. tych, co pojawiają się w każdym polskim filmie/serialu od jakiś 10 lat)). Zresztą, większość emitowanych w Święta filmów to produkcje zagraniczne. Oznacza to, że są kompletnie (lub chociaż częściowo) wyprane z prawdziwego powodu tych Świąt - narodzin Zbawiciela. Może nigdy nie byłem jakoś bardzo pobożny, ale nie mogę zdzierżyć amerykanizacji i, z braku lepszego określenia, laicyzacji Bożego Narodzenia. Doszło już nawet do tego, że zamiast „Merry Christmas” mamy „Merry X-mas”. Co ciekawe, mój Word podkreśla „Christmas”, a „X-mas” - nie. Ciekawe dlaczego… Niestety, u podstaw tego trendu leży infantylizacja Bożego Narodzenia - Dzieciątko w żłóbku ze zwierzątkami. Myślę, że ludziom znudziła się już ta tradycyjna (Kościelna) wizja Świąt. Stąd zapewne taka fascynacja amerykańskim stylem świętowania. Mnie to jednak nie przekonuje. Cóż, pomarudziłem sobie (nie pierwszy raz na tym blogu ). Na zakończenie dodam tylko - dobrze, że przynajmniej mogę się zrelaksować przy grach, nie oglądając po raz n-ty wspomnianych filmów. A właśnie – znacie jakieś dobre produkcje (najlepiej darmowe ;)) albo mody (najlepiej do Fallout 4 :P) w tych klimatach? Na zakończenie pozostało mi tylko życzyć Wam (w chrześcijańskim stylu) Wesołych i Rodzinnych (i pełnych gier? ;)) Świąt Bożego Narodzenia, udanego Sylwestra oraz Szczęśliwego 2018 Roku! Do zobaczenia w drugiej połowie stycznia ;). PS. W tym roku zrezygnowałem z ankiety… poza tą na początku, oczywiście :).
  20. Kontynuacja wpisu sprzed tygodnia. Gotowi? Czemu wśród dzieci i młodzieży? Jakieś, bo ja wiem, statystyki? No, Autor chyba zapomniał, że artykułów naukowych nie pisze się na bazie „doniesień” i „widzimisię”. A tu mamy z kolei przykład dlaczego warto przeczytać swój tekst PRZED drukiem :). choć ja tam się nie powinienem odzywać, skoro we własnej magisterce (przez wordowską autokorektę – choć powinienem był to sprawdzić, przyznaję) zmieniłem nazwisko 9kier z Pogiernicka na Powiernicka… (na szczęście tylko w jednym miejscu ;)) O nie… a jak ktoś go spędza przy filmach lub książkach to też jest źle? CO?? O czym Autor teraz pisze – skąd tu nagle się wzięło uzależnienie? W dodatku – czy w takim razie nie da się uzależnić od np. gier logicznych? A co z uzależnieniem od pasjansa – nie ma czegoś takiego? Hmmm… Wziąłem cały fragment, bo po pocięciu straciłby swój sens i urok. Co do jego samego – już kiedyś w którymś komentarzu pisałem, że to dla mnie bardzo dziwne – dlaczego miarą uzależnienia jest to, ze myślę o dalszych etapach albo obmyślam strategię? Czyli co – jak myślę o książce, którą właśnie czytam (np. co się stanie z głównym bohaterem, kto jest mordercą itp.) to jestem uzależniony od książek? A jak zastanawiałem się jak pokonać znajomego w szachy to jestem uzależniony od szachów? No już nie dajmy się zwariować… Bo, w sumie, czytając ten artykuł (a musicie wiedzieć, że nigdy nie piszę msm-a w jeden dzień – zwykle zajmuje mi to nawet kilka dni) też myślałem – co będzie dalej? Czyżbym uzależnił się od artykułów naukowych? Tu akurat, poza ogólnym wydźwiękiem, nie ma nic przesadnie głupiego – ot, dywagacje na temat gier i wirtualnych postaci i ich moralności… No tak, bo ludzie, którzy nie grają, najchętniej identyfikują się z przegranym, brzydkim i słabym bohaterem dowolnego filmu/książki… Tak przecież są przedstawiani celebryci, nie? Patrz wyżej. Eee… nie bardzo rozkminiam jak się to ma do poprzedniego fragmentu… Ktoś mi pomoże? Bo, jeśli dobrze to rozumiem – jeżeli identyfikuję się z „potężnym i nieśmiertelnym” bohaterem to w przyszłości będę zabijał. Z kolei – jeśli będę się identyfikował ze słabeuszem to sam będę „przegrywem”… To z kim mam się identyfikować, by nie oberwać z którejś strony? Chwila, chwila! Ten tekst coś mi przypomina.. Może następny fragment coś rozjaśni? Ha, już wiem – to przecież kopiuj-wklej-przerób z książki z tego wpisu! I to zerżnięte bez jakiegokolwiek przypisu! Wstydź się Autorze za plagiat! (choć w świecie spychologów takie pojęcie nie istnieje :P) „Wielu” – jak ja lubię ten wyraz (w końcu to jedna z trollowych liczb :P), ale coś innego przykuło moją uwagę – z powyższego fragmentu jasno wynika, że wszyscy gracze potrzebują „niezwykłych doznań”. Teraz pytanie – co Autor miał na myśli? Skoki na bungee bez zabezpieczeń? Nurkowanie w stroju zrobionym ze świeżego mięsa w wodzie pełnej rekinów? Wchodzenie na sektor Legii z szalikiem Polonii? Może macie jeszcze jakieś inne propozycje? Autor chyba nigdy nie widział Risena i podobnych produkcji :P. W sensie Autor oddziela PC-ty od konsol? Czy miał na myśli filmy? Bo trochę to dziwnie brzmi… Za to muszę przyznać, że przynajmniej nie pisze o DOOMie i Quake – zawsze coś :). Nooo, ja bym się spierał. Rozumiem, że w takim GTA V czy innym Wiedźminie 3 postacie wyglądają dość realistycznie (o ile przymknie się z jedno oko…), ale aż tak bym nie przesadzał – do full realizmu jeszcze nam daleko. Przy okazji – w kwestii formalnej – kto widział dźwięk w grze? Ci graficy naprawdę są świetni :D. Ale… to przecież nie jest jakaś super-nowość… Ja wiem, że AI rozwinęło się dość znacznie na przestrzeni tylu lat, ale przecież już duszki w Pac-Manie miały swoje… nazwijmy to – osobowości. Nie wspominając już nawet, że sterowana przez komputer paletka w Pongu też się sama nie poruszała :). Może Autor ma na myśli skrypty? Sam nie wiem... Ktoś-coś? Ale Autor zdaje sobie sprawę, że ta „miłość” nie jest odczuwana przez NPCka, lecz działa na zasadzie algorytmu? Wiecie – „dialogi prefabrykowane – Lydia Cię nie kocha” ;). Czas na zakończenie, dzięki któremu mogłem dopisać do obu postów o tym artykule tag MoG z czystym sumieniem: Wreszcie! Doczekałem się! Otwieram szampana – nie czekam do Sylwestra :D. No, entuzjazm mi nieco opadł, ale co tam – Autor ostatecznie tylko przytacza zdanie innych naukowców. I kolejne mądre zdanie! Szkoda, ze nastąpiło po całej serii bzdur, ale zawsze… chociaż… Czy ktoś rozumie ten akapit, ostatni w omawianym artykule? O jakiej znajomości pisze Autor? Cóż, zakładam, że chodzi o znajomość tematu gier, ale pewności nie mam… Niemniej - na tym kończę przygodę z tym artykułem. Do zobaczenia za tydzień :).
  21. Kontynuacja wpisu sprzed tygodnia. Gotowi? Czemu wśród dzieci i młodzieży? Jakieś, bo ja wiem, statystyki? No, Autor chyba zapomniał, że artykułów naukowych nie pisze się na bazie „doniesień” i „widzimisię”. A tu mamy z kolei przykład dlaczego warto przeczytać swój tekst PRZED drukiem :). choć ja tam się nie powinienem odzywać, skoro we własnej magisterce (przez wordowską autokorektę – choć powinienem był to sprawdzić, przyznaję) zmieniłem nazwisko 9kier z Pogiernicka na Powiernicka… (na szczęście tylko w jednym miejscu ;)) O nie… a jak ktoś go spędza przy filmach lub książkach to też jest źle? CO?? O czym Autor teraz pisze – skąd tu nagle się wzięło uzależnienie? W dodatku – czy w takim razie nie da się uzależnić od np. gier logicznych? A co z uzależnieniem od pasjansa – nie ma czegoś takiego? Hmmm… Wziąłem cały fragment, bo po pocięciu straciłby swój sens i urok. Co do jego samego – już kiedyś w którymś komentarzu pisałem, że to dla mnie bardzo dziwne – dlaczego miarą uzależnienia jest to, ze myślę o dalszych etapach albo obmyślam strategię? Czyli co – jak myślę o książce, którą właśnie czytam (np. co się stanie z głównym bohaterem, kto jest mordercą itp.) to jestem uzależniony od książek? A jak zastanawiałem się jak pokonać znajomego w szachy to jestem uzależniony od szachów? No już nie dajmy się zwariować… Bo, w sumie, czytając ten artykuł (a musicie wiedzieć, że nigdy nie piszę msm-a w jeden dzień – zwykle zajmuje mi to nawet kilka dni) też myślałem – co będzie dalej? Czyżbym uzależnił się od artykułów naukowych? Tu akurat, poza ogólnym wydźwiękiem, nie ma nic przesadnie głupiego – ot, dywagacje na temat gier i wirtualnych postaci i ich moralności… No tak, bo ludzie, którzy nie grają, najchętniej identyfikują się z przegranym, brzydkim i słabym bohaterem dowolnego filmu/książki… Tak przecież są przedstawiani celebryci, nie? Patrz wyżej. Eee… nie bardzo rozkminiam jak się to ma do poprzedniego fragmentu… Ktoś mi pomoże? Bo, jeśli dobrze to rozumiem – jeżeli identyfikuję się z „potężnym i nieśmiertelnym” bohaterem to w przyszłości będę zabijał. Z kolei – jeśli będę się identyfikował ze słabeuszem to sam będę „przegrywem”… To z kim mam się identyfikować, by nie oberwać z którejś strony? Chwila, chwila! Ten tekst coś mi przypomina.. Może następny fragment coś rozjaśni? Ha, już wiem – to przecież kopiuj-wklej-przerób z książki z tego wpisu! I to zerżnięte bez jakiegokolwiek przypisu! Wstydź się Autorze za plagiat! (choć w świecie spychologów takie pojęcie nie istnieje :P) „Wielu” – jak ja lubię ten wyraz (w końcu to jedna z trollowych liczb :P), ale coś innego przykuło moją uwagę – z powyższego fragmentu jasno wynika, że wszyscy gracze potrzebują „niezwykłych doznań”. Teraz pytanie – co Autor miał na myśli? Skoki na bungee bez zabezpieczeń? Nurkowanie w stroju zrobionym ze świeżego mięsa w wodzie pełnej rekinów? Wchodzenie na sektor Legii z szalikiem Polonii? Może macie jeszcze jakieś inne propozycje? Autor chyba nigdy nie widział Risena i podobnych produkcji :P. W sensie Autor oddziela PC-ty od konsol? Czy miał na myśli filmy? Bo trochę to dziwnie brzmi… Za to muszę przyznać, że przynajmniej nie pisze o DOOMie i Quake – zawsze coś :). Nooo, ja bym się spierał. Rozumiem, że w takim GTA V czy innym Wiedźminie 3 postacie wyglądają dość realistycznie (o ile przymknie się z jedno oko…), ale aż tak bym nie przesadzał – do full realizmu jeszcze nam daleko. Przy okazji – w kwestii formalnej – kto widział dźwięk w grze? Ci graficy naprawdę są świetni :D. Ale… to przecież nie jest jakaś super-nowość… Ja wiem, że AI rozwinęło się dość znacznie na przestrzeni tylu lat, ale przecież już duszki w Pac-Manie miały swoje… nazwijmy to – osobowości. Nie wspominając już nawet, że sterowana przez komputer paletka w Pongu też się sama nie poruszała :). Może Autor ma na myśli skrypty? Sam nie wiem... Ktoś-coś? Ale Autor zdaje sobie sprawę, że ta „miłość” nie jest odczuwana przez NPCka, lecz działa na zasadzie algorytmu? Wiecie – „dialogi prefabrykowane – Lydia Cię nie kocha” ;). Czas na zakończenie, dzięki któremu mogłem dopisać do obu postów o tym artykule tag MoG z czystym sumieniem: Wreszcie! Doczekałem się! Otwieram szampana – nie czekam do Sylwestra :D. No, entuzjazm mi nieco opadł, ale co tam – Autor ostatecznie tylko przytacza zdanie innych naukowców. I kolejne mądre zdanie! Szkoda, ze nastąpiło po całej serii bzdur, ale zawsze… chociaż… Czy ktoś rozumie ten akapit, ostatni w omawianym artykule? O jakiej znajomości pisze Autor? Cóż, zakładam, że chodzi o znajomość tematu gier, ale pewności nie mam… Niemniej - na tym kończę przygodę z tym artykułem. Do zobaczenia za tydzień :).
  22. E tam - mam wrażenie, że rozmaici spychologowie od zarania dziejów "grzmią" o "złym wpływie... (dopisz cokolwiek)". Tylko teraz, ze względu na komputeryzację, globalizację itd. raczej trafia się na teksty o grach i/lub filmach. Dodatkowo - w drugiej części będzie o uzależnieniach, więc wiesz ;). Dzięki za wyjaśnienie :). I tu powinna właśnie pojawić się "instytucja" psychologa - gdy rodzic nie radzi sobie z wychowaniem (nie oszukujmy się - powody mogą być różne) to ktoś wykwalifikowany powinien mu w tym pomagać. A nie wypisywać głupoty i "spychać" odpowiedzialność. BTW - nie pisz o swoich doświadczeniach, bo niektórzy użytkownicy tego nie lubią (pozdro dla kumatych :P). Jak psiałem na wstępie - Autor pisał mocno nierówno - jakby nie do końca był pewny co chce napisać ;). Podpisuję się pod Twoimi słowami :). Ogólnie, niestety, utarło się w społeczeństwie (także dzięki takim "naukowcom" jak Autor), że "po Wieczorynce dzieci idą spać" (ta, jassne... pomijając, że Wieczorynka w jednej z książek też jest brutalna ;)), a w gry grają TYLKO dzieci i osoby zdziecinniałe (zresztą to samo dotyczy choćby anime). Dlaczego? Bo tak jest łatwiej. A czego się spodziewałeś po spychologu? Przecież to (prawie) jak w szkole (no, nie wszystkich, oczywiście :)) - wszyscy mają być równi, żadnego miejsca na "inność". Ja z kolei zacząłem grać dla rozrywki samej w sobie... Za to, co muszę przyznać, dzięki grom przetrzymałem swoją nauczycielkę matematyki w podstawówce - miałem wówczas Worms World Party i kiedy mnie ostro wkurzyła (a była z niej większa cholera niż z Umbridge w HP) włączałem "robale", brałem tryb "hot seat", ustawiałem wormsy, by nosiły wariacje jej imienia i nazwiska... i zrzucałem na nie wszelkie dostępne uzbrojenie ;). Ktoś powie, że to chore, powinienem się leczyć itp. Ale, szczerze, dzięki temu nie wpadłem w depresję i spokojnie przeszedłem do gimnazjum (za co, w sumie, byłem wdzięczny "reformatorom" ;)). Najlepszy komentarz ever :D. No właśnie, chyba w tym problem. W dodatku, wiesz, Autor w dzieciństwie pewnie chciał być Tomkiem Sawyerem czy innym Johnem Waynem (chyba ;)), a teraz młodzi chcą być, tfu, tfu!, jakimiś Ezio albo Bezim? I jeszcze zamiast siedzieć nad "Nad Niemnem" chcą zwiedzać (wirtualnie) Skyrim/Florencję/Los Santos? No, dramat. Raczej zabranianie też nic nie da... Bo przecież każda dziewczynka marzy o byciu księżniczką, a chłopiec - o byciu wojownikiem, bogaczem itd. A czy to realne? W 99% przypadków NIE. Ale pomarzyć można ;). Nooo... nie zgodzę się z Tobą ;). Wiele lat ogrywałem wszystkie 3 części Gothica i dopiero niedawno mi się znudziło ;). W gimnazjum "ojca chrzestnego" czytałem z dwa miesiące bez przerwy (tj. kończyłem i zaczynałem od nowa) natomiast "Straż! Straż!' czytam właśnie piąty raz ;). Wiec z tym też bywa różnie :). Niestety, wpływ otoczenia działa zarówno na dziecko ("Brajanek dostał na Mikołaja nowego iPhone'a. Ja też chcem!") jak i na rodziców ("somsiad spod trójki kupił dzieciorowi komputer. Chodź, Grażyna, nie będziem gorsi!"). I tak to się kręci ;). Choć, oczywiście, nie ma co generalizować - na szczęście jest bardzo dużo świetnych rodziców, którzy potrafią przynajmniej przystopować roszczeniowość swoich "latorośli". Bo łatwiej jest napisać o "zuym Diabolo, co deprawuje dzieci i przez to mordują i rośnie im garb!" niż o grach, w których naprawdę liczy się fabuła... dojrzała fabuła, której nie powstydziłby się filmy. No co Ty, przecież amerykańscy naukowcy udowodnili, że przed grami nie było wojen - wszyscy prowadzili dysputy filozoficzne, recytując z pamięci Illiadę, popijając wodę i ogólnie żyli w ascezie... Aż przyszły gry i wszystko to zaprzepaściły :(. A, Stalin i Hitler też byli graczami komputerowymi! Hehehe, a to szczelanie z kota w Postalu to dopiero, huehuehue, ubaw po pachy, lololololololol! Patrz jeden z moich komentarzy powyżej ;). A co do procentów - dzięki za ciekawą zasadę - przynajmniej tłumaczy te dziwne 80% ;). Obstawiam, ze pisał to mniej-więcej w 2011 roku... A GTA zawsze można napisać, że jest popularne - bo czemu nie?
  23. Dokładnie tak :). Gdzieś kiedyś widziałem to "słowo" i mi się nawet spodobało :). PS. Twój komentarz jest 900 na moim blogu ;). Dziękuję :).
×
×
  • Utwórz nowe...