Skocz do zawartości

piotrekn

Forumowicze
  • Zawartość

    3467
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez piotrekn

  1. piotrekn
    Kolejny dowód na to, że nie ma świętości w kulturze dla Japończyków...



    Yasaka Mahiro to przeciętny licealista, jednak (cóż za zaskoczenie!) do czasu. W pewnym momencie bowiem zwala mu się na głowę bóstwo Cthulhu pod postacią srebrnowłosej dziewczyny. Jak to zwykle bywa, jedno nieszczęście przyciąga następne, więc po niedługim czasie jego dom zamieszkują w sumie 4 dość potężne (i problematyczne) istoty.
    Seria dość krótka, składa się z 12 odcinków po 4 minuty każdy (z czego półtorej to
    , a pół - 'zapowiedź' następnego odcinka). Jest to flashowa animacja, więc wygląda zupełnie inaczej niż większość anime. Nie jest to jednak jakimś strasznym problemem, przynajmniej dla mnie. Nie mam też zastrzeżeń do dźwięków - piosenka wpadła mi w ucho, a głosy były rewelacyjne. Ogółem całkiem fajne oglądadło, zasługujące na 8 oczek.
  2. piotrekn
    A teraz będzie coś, czego się mało kto spodziewa, czyli o gimnazjaliście ratującym obcy świat...



    Izumi Shinku to ambitny 13-latek, półkrwi Brytyjczyk, pół - Japończyk. Uczęszcza do szkoły zrzeszającej uczniów ze świata całego i w zasadzie jego m4d sk1llz w gimnastyce osiągnęły poziom światowy, niemal mistrzowski wręcz (oczywiście, w swojej kategorii wiekowej). Właśnie skończył mu się semestr i zaczęły wakacje, zatem aby zdążyć na samolot wychodzi ze szkoły nieco wcześniej. Swoim najwyraźniej zwyczajem przechadza się po gzymsie i już ma lądować tuż przed wejściem, gdy nagle otwiera mu się przed nosem portal, przez który zostaje przeniesiony do nieco inszego świata, gdzie ludzie mają zwierzęce uszy i ogony. Okazuje się, że został przyzwany przez księżniczkę Millhiore Firianno Biscotti, aby odwrócić losy jej kraju w wojnie z królową Leonmichelli Galette des Rois. Z tym, że słowo 'wojna' jest tu troszeczkę na wyrost, bo polega bynajmniej nie na mordowaniu i sianiu zniszczenia, a jedynie na zdobywaniu punktów za wyłączanie z walki wrogich żołdaków. Jest to bardziej widowisko (z kamerami, komentatorami i czasem widownią), gdzie główną rolę odgrywają co zdolniejsi rycerze.
    Pod kątem jakichkolwiek ambicji, fabuła to dno. Klisza za kliszą, wszystko jest przesłodzone, wrogowie są w zasadzie przyjaciółmi, a główny zły wcale nie jest głównym złym. Znaczy, jest, ale ma słuszne intencje. Ale mimo wszystko... oglądało się to fajnie. Warto to było choćby obejrzeć dla sceny, w której Shinku proponuje księżniczce zabawę... frisbee. I nikt nie widzi w tym nic dziwnego, zdrożnego ani śmiesznego.
    Graficznie oczywiście było jak najbardziej OK. Postaci wyglądały fajnie, ich skille AoE też wyglądały nieźle. Jedyne, do czego bym się przyczepił, to ostatni występ Millhi, który zbyt wyraźnie odstawał wyglądem od reszty. Może brakło czasu, może funduszy na moc obliczeniową, ale fakt pozostaje faktem - niezbyt ładnie to wyglądało.
    Dźwięk to zupełnie inna zabawa. OP całkiem znośny, choć typowy dla takich serii; ED już troszkę mniej. Do głosu Shinku zdecydowanie trzeba się nieco przyzwyczaić, z kolei wiele wynagradza obecność Hikasy Youko, Hanazawy Kany oraz Asumi Kany. I kilku innych znanych i fajnie kojarzonych głosów.
    Choć jest to seria z kategorii raczej guilty pleasure, może się podobać (podobnie zresztą jak Strike Witches...) i moim jakże skromnym zdaniem zasługuje na 8.
  3. piotrekn
    O tytule pierwszy raz usłyszałem natrafiając na Watarase Jun, jednak nie dla niego zacząłem to oglądać



    Dziecięciem będąc, Kamizaka Haruhi (ta ruda na przedzie) została uratowana przez chłopca, dość potężnego maga, i poświęciła swoje życie w zasadzie na szlifowanie swoich zdolności magicznych, aby chłopaka odnaleźć. Po kilku latach wspięła się na szczyt pewnej szkoły, pozwalającej uczyć się oddzielnie magom i plebejuszom zwykłym ludziom, jednak w bliżej nieokreślonej eksplozji zostaje zniszczona główna część 'magicznego' budynku, więc i magowie muszą uczyć się z mugolami. Z tego też powodu Haruhi, wraz ze swoją przyjaciółką (i jednostronnym rywalem) Hiiragi Anri trafiają do jednej klasy z wspomnianym Watarase Jun, Kohinatą Yuumą oraz Takamizo Hachisuke. W międzyczasie pojawia się również tajemnicze białowłose dziewczę oraz związane z nią rodzeństwo, a to wszystko prowadzi do odkrycia kilku tajemnic na temat rodziny Yuumy.
    Jak na adaptację eroge anime reprezentuje sobą całkiem niezły poziom, choć atutów jest niewiele - w zasadzie tylko Jun i Takamine Kyouki, wraz z jej Tama-chan. Tym niemniej, fabuła zła nie jest, a efekty wyglądają nieźle. Animacja na bardzo przyzwoitym poziomie, głosy jak zwykle dopasowane, choć i tak muzyka jakoś specjalnie swej funkcji nie spełniała. Jedyne co udało mi się zapamiętać z theme songów to odrobina początku OPa.
    Ogólnie rzecz biorąc, średniak, ale z tych lepszych - obejrzeć nie zaszkodzi. U mnie zasłużyło sobie na ocenę 8.
  4. piotrekn
    Kolejna warta obejrzenia pozycja właśnie zakończonego sezonu. Niech podstawowym tu argumentem za obejrzeniem będzie SHAFT. A warto w tym miejscu zauważyć, że studio to od jakiegoś czasu bierze na warsztat tytuły o nieco poważniejszym wydźwięku, starające się przedstawić jakąś konkretną historię. Denpa Onna jest gdzieś pomiędzy tą stosunkowo nową tendencją, a tradycyjnym shaftowskim modelem losowo wybranych, totalnie zwariowanych elementów, połączonych w jakąś całość.



    Niwa Makoto, nasz licealny protagonista, z powodu wyjazdu rodziców przeprowadza się do ciotki, imouto swojego ojca - Touwy Meme. W domu zwraca jego uwagę zrolowany futon z nogami i śladami spódniczki, który Meme-san otwarcie ignoruje. Upór Makoto ujawnia prawdziwą tożsamość nóg z materacem, a konkretnie - Touwa Erio, córka Meme, zaginięta jakiś czas temu na pół roku, odnaleziona dryfująca na morzu i twierdząca, że porwali ją kosmici oraz że sama jest jednym z nich. Niwa-kun podejmuje się cokolwiek karkołomnej misji zreformowania Erio, napotykając przy tym na swojej drodze na całkiem sporo co najmniej nie typowych osobowości. Pozwalając sobie na lekkie spoilerowanie - powyższe to w zasadzie wszystko co wydarzyło się w materii głównego wątku, przez 12 odcinków. Większość serii to przygody, czy też obserwacje protagonisty, związane ze wspomnianymi oryginałami, przeważnie płci żeńskiej. A pod koniec każdego odcinka, robi sobie bilans "punktów dojrzewania", bazując na tym, w jakim stopniu bieżące wydarzenia przypadły mu do gustu. Gust ma przy tym chłopaczyna mocno względny, choć stara się na to patrzeć z nieco dalszej perspektywy - stąd też uściski i całusy ciotki (urodziwej, to trzeba przyznać - zupełnie po niej nie widać tej magicznej granicy, na którą każdy pomstuje) ocenia punktami ujemnymi.
    Fabuła, jak to zazwyczaj w przypadku adaptacji LN bywa (w końcu są też Zero no Tsukaima czy Infinite Stratos...), jest ciekawa i nawet wciągająca, treścią chyba się wpisuje w SHAFTowy styl - nie wiem, czy coś zmieniali w oryginale. Najprawdopodobniej jednak po prostu urwali historię w połowie (nowelka jest zakończona), co albo jest kolejną dziwnością wiadomego studia, albo znakiem, iż są chęci i plany zrobienia drugiej serii (co bardziej by mi odpowiadało). Trudno tu jednak od razu poznać 'rękę' studia, ponieważ, jak rzadko kiedy, grafika pozbawiona jest charakterystycznych i nadających swoistego klimatu uproszczeń - być może tematyka nie ta, bo i tak wypadło rewelacyjnie (no, może z małym wyjątkiem odstającej nieco swoim 'stylem' od reszty Erio). Ze strony dźwiękowej, nieco przeszkadzać może głos bohaterki, ale to już kwestia postaci i jej sposobu mówienia. OP jest jak najbardziej słuchalny, a ED może się na dość chwilę wgryźć w ucho. A owszem, muzyka całkiem ciekawa, a kreska wybitnie ładna; powtórkę z tego drugiego zobaczymy w nadchodzącej adaptacji dzieła tego samego rysownika - Boku wa Tomodachi ga Sukunai (bo reklamowania tej serii nigdy za dużo^^).
    To wszystko razem składa się na bardzo fajną serię, niepozbawioną niestety kilku wad (fabularnie miejscami kuleje - nie ma problemów z ciągłością ani niczym takim, tylko momentami nieco nuży), przez co wystawiam tej serii 9 oczek. A ja ująłbym to tak: nie zawsze wiadomo o co chodzi, ale jest fajnie.
  5. piotrekn
    Druga haremówka sezonu Wiosna 2010, ale nieco ambitniejsza niż opisywana ostatnio - nie bez powodu zresztą.



    Już na początku wita nas coś cokolwiek niecodziennego jak na tego typu anime - dostajemy aż trzech protagonistów. Chitose Shuusuke to bajerant przesiadujący w restauracji Alexander, pracuje jako recenzent. Narita Hayato to typ 'twardego' człowieka o 'twardym' języku i nocnym trybie życia (stąd jego przezwisko 'Dora', od Draculi). No i Haneda Takashi, licealista, twierdzący, że nie jest z tego świata... Każdy z nich poznaje dziewczę lub dwa, z którymi zaczyna ich wiązać nieco więcej, zaś w tak zwanym międzyczasie ujawniane są powoli relacje między owymi trzema młodzieńcami.
    A powiązania łączące głównych bohaterów są... dość zawiłe. Ciężko o jakikolwiek opis, nie odsłaniający żadnego zwrotu akcji, których w tej serii jest kilka. Mówiąc najogólniej - każdy z nich urzęduje o ściśle określonej porze dnia, do pewnego czasu, co jest rzeczą istotną. Samo anime jest z tych, które wyjaśniają o co tak naprawdę chodzi dopiero na samym końcu, co osobiście bardzo lubię.
    No, może nie na samym końcu, ale powoli, stopniowo i dość późno. Odrobinę zawiłości, w dodatku wcale nie przeszkadzających w oglądaniu, zawdzięczamy zapewne twórcom oryginału, czyli firmie Navel, odpowiedzialnej też za Shuffle! Dzięki temu fabuła jest jak najbardziej znośna i dość sprawnie łączy komedię z niezbyt radosnymi sekwencjami.
    Z rzeczy pozostałych. Graficznie jest co najmniej bardzo dobrze - projekty postaci w miarę oryginalne i całkiem ładne, animacja sama w sobie jest płynna, a spadków formy animatorów i rysowników, gdzieś tak w środku serii, w zasadzie nie było. Może elementy stylizowane na fantasy wyglądały mało majestatycznie, co jednak by im się należało, ale to akurat była sprawa dalszego planu, w więcej niż jednym znaczeniu tego słowa. Muzyka nie wyróżniała się niczym szczególnym, choć openingu słuchało się całkiem przyjemnie.
    Zdecydowanie. Nie mam nic do zarzucenia wyglądowi postaci, zaś owa katedra prezentowała się całkiem nieźle. Żadna z postaci nie była nieznośna do słuchania, choć nieco ciężkawo oglądało się właśnie wspomniane fragmenty fantasy (no, może z wyjątkiem konwersacji z Bezimienną Panną:3) czy zachowania Króla. Tym niemniej, rzecz całkiem porządna (nieraz potrafiąca widza zaskoczyć... na wielu płaszczyznach, co odnotowuję jako plus) i zasługująca na 8.
  6. piotrekn
    Jedna z dwóch tegosezonowych haremówek, obejrzana w zasadzie dla obejrzenia, a nuż będzie jakoś ciekawa. Ale po kolei...



    Hoshino Kazuma przeprowadza się z młodszym bratem Ayumu do niewielkiego miasteczka Yamabiko, ze względu na jego zdrowie. Zatrzymują się w karczmie Yorozuyo, dostając w zasadzie do dyspozycji całą starą część budynku... Ale nie to jest istotne. W drodze, nad rzeczką, Kazuma potyka się i ląduje na uroczej, długowłosej Ui. Ląduje zresztą na tyle niefortunnie, że wychodzi z tego pocałunek. Wszystko (prawie) widziała Hinata Ibuki, oczywiście zaczynając wyzywanie przyjezdnego.
    Kazuma wiele szczęścia nie ma. Jeszcze tego samego dnia gospodyni oraz pracująca tam jego senpai mogły się naoglądać, a Ibuki i Ui okazują się chodzić do tej samej klasy co on (zresztą, wiele wyboru nie mają). Dość powiedzieć zresztą, że w krótkim czasie pojawia się korowód dziewcząt w różnych kształtach i kolorach.
    Zasadniczo, jak na haremówkę, nie jest źle. Fajne postaci, ładna kreska, a zboczeniec i skończony idiota nie jest protagonistą. Sam Hoshino z kolei nie jest też taki gruboskórny jak większość. Minusem z kolei może być bardzo jednoznaczne zakończenie.
    Jak dla mnie żadna z dziewcząt nie wsławiła się, na szczęście, wybitnie irytującym głosem, co najwyżej Koyori zachowaniem. OP nawet niezły, ED już troszkę mniej. Dość mocno do gustu przypadła mi z kolei Sakai Hina i jej słabość do kawaii. Nieco dziwnie wyglądały oczy postaci, z czymś takim się jeszcze nie spotkałem. Na szczęście nie psuje to jakoś wybitnie radości z oglądania.
    Podsumowując, rzecz całkiem porządna, choć nie wybijająca się ponad standard. Za tą niekiepską porządność należy się jej 8.
  7. piotrekn
    Aby nieco zaburzyć rytm własnej pracy, pomyślałem, że zacznę opisywać niedawno zakończony sezon.



    Na pierwszy ogień pójdzie A Channel, yet another schoolgirls story i ekranizacja yonkomy. Kwartet na obrazku to, od lewej: cokolwiek roztrzepana Run, której logika się nie ima, strzegąca jej widocznym na obrazku kijem od kilku lat, bardzo przywiązana i jednocześnie o rok młodsza Tooru, podręczna tsukkomi z okazjonalnymi tendencjami do cokolwiek dziwnych zachowań i ciętego dowcipu Nagi oraz jakże ładna, jakże hojnie obdarzona, a przy tym jakże strachliwa i pechowa Yuuko mówiąca kansai-ben. Nagi i Yuuko to koleżanki z klasy Run, które Tooru poznaje w niecodziennych okolicznościach. Razem, jak to przystało na kwartet licealistek, robią dużo różnych rzeczy - ciasta, karaoke, gotowanie...
    Fabuła, której w zasadzie nie ma, jest całkiem sympatyczna - oprócz wspomnianej czwórki jest jeszcze troje nauczycieli - przepełniona entuzjazmem Kitou, jej w zasadzie skrajne przeciwieństwo Kamade (Ale zanim pójdę, sensei... jak ja się nazywam? ) oraz cokolwiek specyficzny Satou - oraz Yuutaka i Miho, zajmujące się zadręczaniem Tooru.
    Wygląd jest jak najbardziej w porządku, Yuuko jakoś wybitnie się wyglądem nie wyróżnia, mimo wszelakich uwag koleżanek. Dźwiękowo też nie jest źle. O ile Kotobuki Minako zazwyczaj się kojarzy z uroczymi blondynkami, nie ma absolutnie żadnego problemu, żeby podkładała głos pod modelowatą brunetkę. A opening to po prostu rewelacja.
    I to wszystko składa się razem na pełne humoru anime warte w mojej opinii dyszki.
  8. piotrekn
    Niech ta informacja o braku wstępu posłuży za wstęp. A, i przy okazji - kolejna wspólna z Kondziem recenzja, jeśli można tak szumnie nazwać to, co tu uprawiamy.



    Ryner Lute nie należy do najbardziej pracowitych ludzi świata. Innymi słowy, jest leniem jakich mało (niemal dorównując w tym mojej skromnej osobie). Posiada przy tym zdolność zwaną Alpha Stigma, która pozwala mu władać dowolną magią w mistrzowski sposób. Problem jest jednak taki, że ludzie boją się 'nosicieli' Alpha Stigma, ponieważ ci mają tendencję do wpadania w szał i anihilacji bez wyjątku, dlatego też Ryner będąc po pierwsze wyjątkiem (w zasadzie każdy wpada w szał jako dziecko i kończy przy tym swoje życie) może sobie (względnie) spokojnie żyć utrzymując swoją zdolność w tajemnicy. A po drugie, nasz bohater jest w stanie wrócić do normalnego stanu po napadzie tendencji mocno destruktywnych, choć zanim się opamięta, obszar wielkości małej wioski zostaje zmieciony z powierzchni ziemi. Po jednym z takich incydentów został aresztowany i skazany na śmierć. Szukając pozytywów, w celi koleżka miał mnóstwo czasu na czytanie książek i zajęcie się (teoretycznymi, ale zawsze) badaniami naukowymi.
    Tenże właśnie Ryner Lute odkrył razu pewnego, że dawno dawno istnieli źli władcy władający potężnymi artefaktami i dobrzy wojownicy, analogiczną mocą ich zwalczający. Na rozkaz nowo obranego króla i jednocześnie swojego przyjaciela, wraz z niejaką Eris Ferris wyruszają w podróż celem zebrania jak największej ilości wspomnianych artefaktów i w ogóle dowiedzenia się o nich czegokolwiek. Warto wspomnieć, że owym królem został stary przyjaciel Rynera, Sion Astal. A ten, korzystając z władzy nad niedolą protagonisty, koleżeńsko "zmotywował" go do współpracy na rzecz królestwa. A wspomniana Ferris to swego rodzaju zabezpieczenie, aby nasz bohater nie dał nogi przy najbliższej okazji. I wykonuje swoje zadanie niezwykle skutecznie, bez skrupułów uciekając się do przemocy stosowanej... Pozostając jednak dość tragiczną postacią, jak zresztą niemal każdy w tej serii (nie lękajcie się jednak, to anime to nie jest wyciskacz łez).
    Fabuła należy do tych bardziej skomplikowanych, i choć wśród M&A można znaleźć bardzo dużo kompleksowych uniwersów, świat przedstawiony w Legend of Legendary Heroes należy do tych bardziej samodzielnych, w dodatku z cokolwiek wielopoziomową intrygą i nieco rozbudowaną skalą szarości (choć niestety, twist pod koniec sezonu nieco zbyt skutecznie odwraca role stawiając Siona jako złego, zaś król Riphal trafia na przeciwne spektrum, choć i to nie opiera się na jakimś bardzo wyraźnym kontraście). Mimo tego, ogląda się to bardzo ciekawie, głównie ze względu na to, jak Ryner zmaga się z bezpodstawną opinią potwora.
    Tak jak intryga, również postacie prezentują wcale złożone osobowości. Główny bohater to, z jednej strony przedostatni bumelant, który ciągle szuka okazji na ucięcie sobie drzemki, z drugiej - człowiek bardzo wrażliwy, gotów poświęcić bardzo dużo, by pomóc w słusznej sprawie. Wiecznie niewyspany i niezadowolony z życia, choć doskonale potrafi o siebie zadbać. Ferris poznajemy jako surową i stanowczą osobę, co jednak nie przeszkadza jej w uważaniu za wartość najwyższej w życiu... jej ulubionej potrawy. Dziewczyna bez problemu dotrzymuje kroku Rynerowi; pomimo traktowania go jako niższą (i perwersyjną) formę życia, świetnie się z nim dogaduje, kiedy trzeba zachęci do działania (nie zawsze, choć przeważnie, używając siły), a w odpowiednim momencie wesprze emocjonalnie. Innymi słowy: dobrana z nich para.
    I jednocześnie przyjemna dla oka. Graficznie otrzymaliśmy anime pozbawione jakichkolwiek dziwnostek w wyglądzie postaci, terenu i wogle, efekty graficzne nie są zrobione z jakąś przesadą, a wszelakie magiczne kręgi tworzące się podczas czarowania bynajmniej nie przypominają płaskich krążków (tak, Fairy Tail, do ciebie mówię).
    A ścieżka dźwiękowa to nie lada gratka dal miłośników muzyki. O ile oba openingi i endingi nie są jakieś szczególnie wybitne, już dźwięki słyszane w tle poszczególnych scen, zasługują na wyróżnienie. Często przygrywa skoczna muzyka z epoki, doskonale pasująca do lżejszych scen obyczajowych i komediowych, nierzadko pojawiają się też
    , bądź nieco , współgrające z epickimi pojedynkami i innymi pełnymi patosu scenami, najczęściej związanymi z głównym wątkiem.To wszystko razem składa się na bardzo dobre anime, któremu nie sposób odmówić oceny na poziomie 9. A nawet wyższą można by ze spokojnym sumieniem przyznać, gdyby tylko tak brutalne nie zakończono serii w jej kulminacyjnym punkcie. Cóż, pozostaje tylko czekać na kontynuację najlepszej serii fantasy tej dekady.
  9. piotrekn
    Nikt nie odpowiadał na pytania, czy fajne, więc zaszalałem, obejrzałem... i nie pożałowałem.



    Michishio Nagasumi, podczas odwiedzin u babci nad Morzem Wewnętrznym, niemal tonie, lecz od śmierci ratuje go syrena. Oczywiście, nikt chłopakowi nie wierzy, do czasu, gdy rodzina wspomnianej syreny (a w zasadzie syrenki) sprowadza Nagasumiego z rodziną do swojej podwodnej posiadłości żądając jego śmierci, aby nie wyjawił ich sekretu. Na szczęście dla szyi chłopaka, Seto San, która go uratowała, zaproponowała, że go poślubi - w końcu będąc członkiem rodziny może wiedzieć o jej istnieniu... Tatuś ulega szantażowi emocjonalnemu swojej córeczki i zgadza się na wstrzymanie egzekucji Nagasumiego. Oczywiście, tak łatwo za wygraną nie daje, i wraz ze swoimi pomocnikami jedzie za nią i wkręcają się między personel szkoły chłopaka. Aha, wspomniałem już, że rodzina Seto to w zasadzie podmorska yakuza? Jakby tego było mało, po niedługim czasie pojawiają się jeszcze dwie inne konkurencyjne...
    Choć wszystko zdaje się podążać wzdłuż jakiejś fabuły, jest to w zasadzie ciąg różnych gagów, w których cała ekipa Seto oraz Edomae-san próbują Nagasumiego zabić, Runa - odbić, a San - udowodnić swoją miłość. Humor jest naprawdę różnoraki, dzięki czemu anime bynajmniej nie robi się monotonne. Mnóstwo też jest nawiązań do znanych shounenów, głównie Hokuto no Ken, no i pokazany wcześniej Terminator w postaci ojca Runy (ten nie-do-końca-człowiek jest niezniszczalny, supersilny i oczywiście rzuca tekstami typu Who's your daddy! Terminator! czy I'll be back.). Jedynie Saruyama był cokolwiek irytujący, choć widywałem gorsze przypadki.
    Kreska jest cokolwiek specyficzna, choć nie jest zła - razić (a może bardziej dziwić) mogą prostokątne oczy. Do ścieżki dźwiękowej nie mam nic, OP i ED nie były złe (pierwszy ending mógł wpaść nieco bardziej w ucho), i ogólnie anime zrealizowane porządnie. Wraz z OVA zasłużyło na dyszkę za mnóstwo nieprzeciętnego humoru i nieprzerwany banan na ustach.
  10. piotrekn
    Jedyne, co udało mi się obejrzeć podczas serii filmów Hayao Miyazakiego na TVP Kultura.



    Tysiąc lat temu zakończyła się wielka Wojna, która pozostawiła świat w dużej mierze opustoszałym i niezdatnym do życia, za wyjątkiem różnych osad. Jedną z nich jest Dolina Wiatru, w której żyje tytułowa bohaterka. Nazwa tego miejsca pochodzi od wiejącego tu wiatru (d'uh) napędzającego wiatraki.
    Świat (i osady) nękają dwa zasadnicze problemy - natura w postaci ogromnych, w zasadzie niezniszczalnych Ohmów i grzybowego lasu oraz inne osady. Ten drugi problem dotyka w filmie bezpośrednio Dolinę Wiatru, która zostaje siłą wciągnięta w nową wojnę po stronie Torumekian przez księżniczkę Kushanę. W wyniku splotu różnych wydarzeń, podczas ucieczki z Doliny Nausicaä spada do lasu i odkrywa jego kilka tajemnic.
    Nausicaä z Doliny Wiatru to film, który warto zobaczyć ze względu na treść. Jest w nim całkiem sporo akcji, ale jest też najważniejsze u Miyazakiego przesłanie proekologiczne i pacyfistyczne, którego uosobieniem jest główna bohaterka. Zdaję sobie sprawę, że wygląd może nie każdemu przypaść do gustu (1984), ale mimo wszystko jest jak najbardziej przemyślany i nieprzesadzony, pokazując ogromne statki powietrzne i roboty, które się rozbijają i niszczą, jednocześnie nie przesadzając z efektami graficznymi.
    Ogólnie rzecz biorąc, bardzo ciekawy i wciągający film, nienachalny ze swoim przekazem, ale nadal czytelny. Troszkę jednak w mojej opinii mu do ideału brakuje i dlatego dostaje 9 oczek na 10.
  11. piotrekn
    Bardzo miła niespodziewanka, do tego od SHAFTa.
    Miłą niespodzianką jest też chyba to, że wreszcie udało się mnie (znaczy Aidena) zaciągnąć do jakiegoś wpisu Jak dotąd zrobiłem tylko jeden, leżący hen daleko w głębinach bloga... Ale Bakemonogatari to na tyle doba produkcja, że pora się ruszyć i wrócić do pisania.



    Araragi Koyomi wiedzie w dużej mierze normalne życie, skłócony ze swoją rodziną (głównie dwiema młodszymi siostrami) i bez jakiegoś wybitnie wyraźnego celu, regularnie wciągany w różne aktywności przez Hanekawę Tsubasę. Pewnego jednak dnia, idąc szkolnym korytarzem (tak naprawdę to schody były ), spada mu w ramiona dziewczyna. Jakby to samo w sobie nie było dostatecznie dziwne, ona nie waży niemal nic. Senjougahara Hitagi, bo tak się też i owa niewiasta zowie, wyciąga swój raczej groźny arsenał przeciwko Koyomiemu, jednak ten groźbom się nie poddaje i decyduje się jej z problemem pomóc.
    Tyle mogę w zasadzie powiedzieć na temat fabuły bez poważniejszego sypania spojlerami. Historia reprezentuje sobą całkiem wysoki poziom, pokazując spory i dość skomplikowany system łączący wszelkiej maści mity i legendy dalekiego wschodu i nie tylko.
    Zapomniałeś o jednym ważnym szczególe: główny bohater jest ćwierćwampirem, co znaczy, że bardzo szybko się regeneruje (w pewnym momencie przeżył częściowe wyrwanie sobie jelit) i ma bardziej czułe zmysły, ale świt wywołuje u niego dyskomfort. To żaden spoiler, bo wiadomo o tym od samego początku i czasami daje to o sobie znać. Nie ma w drzewie genealogicznym żadnego krwiopijcy, ale jakiś czas przed początkiem akcji krótko nim był. Klątwę pomógł mu zdjąć (nie całkowicie, ale jednak) Oshino Meme, egzorcysta i szaman specjalizujący się w tego typu przypadkach. Nie jest zasuszonym staruszkiem w kimono, czy czymś takim, a młodym blondynem w hawajskiej koszuli, to tak żeby nie było wątpliwości. Jego postać często przewija się też w samym anime, kiedy pomaga Araragiemu w rozwiązywaniu nadprzyrodzonych problemów napotkanych dziewczyn.
    I też w tym samym wydarzeniu brała udział Hanekawa, przez co oboje są mu dłużni. Warto też wspomnieć jak w ogóle skonstruowana jest fabuła. Araragi-kun spotyka w niezbyt typowych okolicznościach dziewczę, które ma problemy osobiste, a te zaś problemy doprowadziły do pewnych ponadnaturalnych konsekwencji - i tak Hitagi-san nic nie waży przez to, co ją spotkało w domu, Hachikuji Mayoi nie może znaleźć drogi do domu... No, nie będę tu wymieniał zbyt dużo, bo im dalej w las tym więcej drzew, innymi słowy - na kolejne historie oddziałują poprzednie.
    Tyle w temacie fabuły, przejdźmy do bardziej... technicznego aspektu. Na początek - dlaczego wspomniałem studio, jakby to było coś co najmniej istotnego? Bo to jest bardzo istotne. Anime od SHAFT cechują się nierzadko dość nietypowym prowadzeniem historii oraz charakterystycznym wyglądem, nawet pomimo różnic między tytułami. Zabawa kolorami, konturami, kształtami, to jeden ze znaków rozpoznawalnych studia - wystarczy spojrzeć na Mahou Shoujo Madoka?Magica, Maria?Holic czy Sayonara Zetsubou Sensei, z tych bardziej rozpoznawanych. Co więcej, anime od SHAFT to nie tylko specyficzny wygląd, ale i również dobra robota.
    Shaft to studio znane i wywołujące dość mieszane uczucia, to fakt. Niektórzy mówią, że tak naprawdę całe to udziwnianie jest bardzo tanie i to dosłownie. Innymi słowy zwyczajnie oszczędzają na animacji. W Bakemonogatari często pojawiają się całoekranowe plansze, czasami na ułamek sekundy i bywa, że nawet bez konkretnego tekstu. Fajny akcent, do tego czasami dostarcza dobrych tekstów (dziękujemy Kondziowi za ten screen jeszcze z forumowego tematu ), ale nie da się ukryć, że momentami trochę burzą dynamizm i jest ich odrobinę za dużo. Najbardziej było to widoczne w scenie egzorcyzmów Nadeko. Z drugiej strony scena walki przy wątku Kanbaru dzięki zabawie kolorami naprawdę mi się podobała (tak samo jak kręcenie Araragim za jego jelita). Ogółe z SHAFTem trzeba być ostrożnym, bo jego styl nie każdemu przypada do gustu. Inne cechy charakterystyczne, to np. szczegółowe tła, na których często pojawiają się postacie, pojedyncze "artystyczne" ujęcia i migawki, zbliżenia na oczy, absurdalny humor, nawiązania do innych produkcji, dużo dialogów, często pomiędzy oryginalnymi postaciami. Mi tam osobiście to wszystko się podoba, a SHAFT to jedno z moich ulubionych studiów animacyjnych, między innymi za pozycje takie właśnie jak Bakemonogatari, Madoka Magica, Arakawa Under the Bridge i Sayonara Zetsubou Sensei. Ale chwila, chyba nieco zszedłem z tematu.
    Nie, skądże - w końcu trzeba w jakiś sposób zjawisko wyjaśnić.
    Wracając jednak do opisywanego tytułu, pochwaliłem już wygląd (nawet jeśli to jest tanie, to tylko lepiej - wygląda dobrze i, jak już zostało wspomniane, nadaje dość niepowtarzalnego klimatu), fabułę zresztą też, teraz pora przejść do dźwięków. Dźwięków, niekoniecznie muzyki, ponieważ nierzadko podkład przypomina np. ten z Portala 2, składając się z różnych, no, dźwięków, całkiem nieźle wpasowując się w klimat. OPy i EDy też złe nie są, mnie osobiście urzekły Ren'Ai Circulation (OP4, Sengoku Nadeko) oraz Kimi no Shiranai Monogatari (ED - spoilers ahead!).
    O tak, muzykę należy pochwalić niewątpliwie. Zazwyczaj po prostu miło gra w tle, ale openingi i endingi są bardzo wysokiej klasy, szczególnie wspomniane już Kimi no Shiranai Monogatari autorstwa Supercell. Ren'Ai Ciculation zapadło mi w pamięć głównie dzięki
    (facet ogółem ma na koncie sporo fajnych rzeczy), a i opening Kanbaru był fajny (latające w tle lilie nie są tam bez przyczyny ;]).Taa, o liliach było już tu nie raz i nie trzy, i oby było jak najwięcej.
    I w zasadzie pora już na podsumowanie. Bakemonogatari to kawał porządnego animca, który można bardzo polubić albo znielubić za styl. Mnie osobiście przypadło do gustu zarabiając sobie ocenę 9.
    U mnie też dostało 9. Za fabułę, która nie jest jakoś wybitnie złożona czy pokręcona, ale trzyma poziom. Za bohaterów (w większości bohaterki w zasadzie), z których każda jest ciekawa i ma jakieś swoje nie mniej interesujące problemy. Za romans głównych bohaterów, ich rozwijające się trudne (Senjougahara to nie jest łatwa w odbiorze osoba, oj nie) relacje. Za muzykę i styl, nie tylko graficzny. Za ogólną, bardzo solidną i dającą dużo przyjemności całość. Innymi słowy polecam, tym bardziej, że ci, którzy zaczną oglądać teraz, nie będą musieli czekać po miesiąc na trzy ostatnie odcinki.
  12. piotrekn
    Yuri Seijin Naoko-san

    Ot, niezbyt niewinny shorcik bazujący na podobno mocno pokręconej mandze.



    Na Ziemię przybyła z kosmosu niejaka Naoko-san, pochodząca z odległej Planety Yuri. Jej celem jest podbój naszej planety przez yurifikację. W tak zwanym międzyczasie dręczy Misuzu, gimnazjalistkę na której dachu żyje, oraz jej młodszego brata.
    Długie to nie jest, licząc sobie 6 minut, ale jest zabawne pokazując kilka ciekawych myków (jak np. telefon działający jedynie w pobliżu pantsu loli). Wygląd jest już nieco mniej ciekawy, bo wyraźnie sztuczny. Co do dźwięku, jedyne co byłem w stanie zapamiętać to nader charakterystyczny głos Naoko-san. Ogółem jako ciekawostka warte obejrzenia.


    Houkago no Pleiades

    Czyli jak wypromować samochód używając do tego moe dziewczynek.



    Pewnego dnia wielbicielka kosmosu Subaru odkrywa, że jej najlepsza przyjaciółka Aoi należy do jakiegoś dziwnego klubu. W wyniku różnych okoliczności dołącza do tej grupy mahou shoujo zbierających części silnika, coby bliżej nieokreślony byt z Plejad mógł do domu wrócić. Gdzie tu miejsce na samochody? Różdżki dziewcząt wydają autowe dźwięki i w zasadzie składają się z autowych części.
    Tu mamy 4 odcinki, razem składające się na w zasadzie pełnowymiarowy odcinek. Zamykając przy okazji większą część historii. Kolejne niewielkie coś, tym razem o całkiem ładnym wyglądzie (choć znów nieco sztucznym - chyba trzeba się do tego coraz bardziej przyzwyczajać), choć Subaru ma nieco irytujący (jak dla mnie) głos. Kolejna rzecz, która w zasadzie nie trwa nic, a obejrzeć nie szkoda.
  13. piotrekn
    Tu miał się znajdować wpis o Happiness!, ale ze względu na zewnętrzne czynniki, w tym brak czasu, oraz milczenie m.in. Kondzia, znajduje się coś zastępczego i przy okazji inauguracja nowej kategorii, czyli visual novel. Nie będzie tych wpisów zbyt wiele, bo większość godnych uwagi i opisywalnych tutaj VN pochłania całkiem spore ilości czasu choćby dla poznania całej historii, nie mówiąc o różnorakich dodatkach.



    Uwaga: ta gra to eroge. Oznacza to, że dzieją się tu też rzeczy niecenzuralne. Można je jednak bez większych problemów ominąć.
    Moja pierwsza, ukończona w 100% visual novel (no, jeszcze zaliczyłem Sono Hanabira, ale tak troszkę niezbyt się nadają do opisania na blogu ). I kolejne podziękowania w stronę Kondzia, gdyż to właśnie on mi tą grę podsunął. Nie jest to jednak łączony wpis, m.in. ze względu na to, że ja ukończyłem też Kagetsu Tohya.
    Na początek parę słów wstępu. Tsukihime dzieje się w Nasuverse - uniwersum stworzonym przez studio TYPE-MOON, a w zasadzie głównego scenarzystę, od którego imienia pochodzi zresztą nazwa. W tym samym uniwersum dzieją się również rozpoczęta przed Tsukihime seria light novels Kara no Kyoukai, zekranizowana w filmach, oraz kolejna VN Fate/stay night, które być może niektórzy znają z co najwyżej przeciętnej ekranizacji (ten sam zresztą los spotkał opisywaną tu grę, ale o Shingetsutan Tsukihime się już wypowiadałem w odpowiednim temacie), stąd też i nawiązania choćby pod postacią Aozaki Aoko znanej jako Blue, potężnej magini i młodszej siostry Aozaki Touko, czy choćby zdolności Shikiego.
    Przechodząc jednak do rzeczy: Tohno Shiki przeżył osiem lat temu dość poważny wypadek, przez który w zasadzie nie mógł wrócić do domu rodziny Tohno będąc zbyt słabym jak na dziedzica i od tego czasu był wychowywany przez swoich krewnych, Arimów. Pamiątką po wypadku zostały mu blizna na piersi oraz ataki anemii. Jest też jeszcze jedna rzecz, o której w zasadzie nikt nie wie - jego oczy widzą śmierć pod postacią linii, w które wystarczy w zasadzie wsadzić nóż i obiekt się rozpada. Na szczęście przed obłędem i kalectwem uratowała go Aozaki Aoko, wręczając okulary blokujące tę zdolność.
    Osiem lat po wypadku głowa rodziny Tohno Makihisa umiera i pozycję tą przejmuje o rok młodsza od Shikiego Akiha, której jednym z pierwszych poleceń było sprowadzenie brata do domu.
    W zasadzie już od tego momentu zaczynają się wybory rozdzielające fabułę na Near Side of the Moon (front route) i Far Side of the Moon (back route, Tohno route). Pierwsza ścieżka to historie Arcueid, przezabawnej i arcyuroczej wampirzycy, która wygrywa wszelkie konkursy popularności wśród fanów, oraz Ciel, dość groźnej senpai, cierpiącej na wspomnianej popularności niedostatek. Tohno route, jak sama nazwa wskazuje, to z kolei penetrowanie sekretów rodziny, w tym pochodzenia i funkcji, jakie pełniły w domu Hisui i Kohaku czy pewnej tajemnicy skrywanej przez Akihę.
    Po zakończeniu wydarzeń w Tsukihime, dzieje się Alliance of Illusionary Eyes, króciutka historia wprowadzająca Seo Akirę, uroczą kouhai Akihy. Później zaczyna się Kagetsu Tohya, w zasadzie fabularny sequel, który ze względu na swoją formę dzieje się jednocześnie po każdym z zakończeń wprowadzając Len, ducha-pomocnika odpowiedzialnego za 'sen' będący prezentem od Arcueid, pod postacią niewielkiej, głównie milczącej dziewczynki. W porównaniu z samym Tsukihime, Kagetsu Tohya jest bardzo trudne i wymaga umiejętnego powtarzania tych samych schematów, jednocześnie nagradzając bardzo ciekawymi informacjami, jak np. zawartość szafy Arcueid, oraz historiami pobocznymi - historią ojca Shikiego, pewną zimową przygodą Akihy czy 'Hisui-chan, Inversion Impulse!'.
    Same postaci są bardzo fajne. Jak już wspomniałem, rekordy popularności bije Arcueid, głównie ze względu na swój nieodparty urok i niezmierzone pokłady energii. Całkiem popularna jest Akiha, obowiązkowa tsundere-chan, oraz aktualnie skryta i milcząca Hisui, okazjonalnie okazująca emocje. Nieco niżej, ze względu na nieco wątpliwe moralnie działania, plasują się Kohaku i Ciel. Są też Inui Arihiko, zaskakująco dobry zły przyjaciel, oraz Yumizuka Satsuki, biedaczysko pozbawione własnego scenariusza w ostatecznej wersji gry (sam scenariusz jest nawet obiektem wielu żartów w dodatkach).
    Gra sama w sobie nie przypomina większości VN, nie tylko ze względu na brak VA (jedyne udźwiękowienie to kilka efektów dźwiękowych oraz 10 ścieżek muzycznych), ale i również za bardzo książkowy sposób przedstawiania tekstu w całym oknie. Charakterystyczny wygląd również dodaje klimatu całej historii.
    Podsumowując, Tsukihime to kawał bardzo wciągającego czytadła, które da się 'wyczytać' w przeciągu tygodnia (a potem pozostają sequele i Melty Blood). Gorąco polecam!
  14. piotrekn
    Już przy wpisie o SP wspominałem o Otoboku, Kondzio w międzyczasie serię dooglądał, więc nie pozostaje nam nic innego jak opisać ją tutaj - szczególnie, że wedle oczywistego systemu teraz na nią przyszła pora.
    Choć trzeba wspomnieć, iż w tym anime elementu shoujo-ai nie ma praktycznie wcale, a nawet jak się pojawia, jego istota opiera się na mylnym wrażeniu kilku dziewcząt odnośnie protagonisty... Jak to mówią, jak się nie ma co się lubi...



    Kaburagi Mizuho to licealista pochodzący z bogatej rodziny, od dłuższego czasu żyjący bez matki. Niedawno zmarł też jego dziadek, najwyraźniej dotychczasowa głowa rodziny, i w swoim testamencie nakazał wnukowi zmianę szkoły. Już to samo w sobie pomysłem jest cokolwiek nietypowym, ale należy jeszcze wspomnieć co to za szkoła...
    A jest to legendarna żeńska katolicka szkoła, która z pewnością pozwoli Mizuho staranne wykształcenie i nabrać ogłady. No ale, jak niektórzy już zapewne zauważyli, mówimy o głównym bohaterze serii - samcu. Fakt, że o nader dziewczęcym głosie i wyglądzie, o kilku szczegółach z jego dzieciństwa nie wspominając. Zatem poczciwy senior musiał mieć specyficzne poczucie humoru albo być entuzjastą specyficznych fetyszów. Ewentualnie, w promieniu trzech prefektur nie było żadnej elitarnej szkoły przyjmującej uczniów tej brzydszej płci.
    Jest też inna opcja, IIRC mniej więcej oficjalna, wedle której chłopak miał po prostu stać się lepszym ludziem, ewentualnie dowiadując się co nieco o swojej rodzicielce. Tak czy siak, pod panieńskim nazwiskiem matki Miyanokouji Mizuho dołączył do grona uczennic Seiyou, ze wsparciem swojej osana najimi Mikado Mariyi. Oczywiście, jak na protagonistę przystało, jego obecność i zachowanie nie umknęły uwadze współuczennic i niedługo po przybyciu do szkoły jako trzecioklasistka został wybrany Starszą Siostrą (ang. Eruda Sista Elder Sister), walcząc przy okazji z aktualną przewodniczącą, rudowłosą tsundere o imieniu Itsukushima Takako, nie uznającej popularności Mizuho jako osoby nieznającej i nieszanującej tradycji szkoły, mając po swojej stronie z kolei Suoin Kanę, wierną i skorą do pomocy swojej Mizuho-oneesama, zmarłą w oczekiwaniu na jego matkę Takashimę Ichiko (wypada mi zacytować: "hyperactive bisexual ghost" ^^ - tak, nie ma celniejszego podsumowania) oraz wiedzącą o wszystkim Jyuujyou Shion.
    Chciałbym móc zacząć albo od wyglądu, albo od fabuły, ale na początek trzeba zwrócić uwagę na kilka nieścisłości, które właśnie się pokazują na ekranie. Jest pewien powód, dla którego Mizuho-kun nosi długie spodnie na WFie, nie przeszkadza mu to jednak wyglądać tak. Jakby tego było mało, już w dzieciństwie miał tendencje do noszenia dziewczęcych kostiumów kąpielowych.
    A jak duże problemy stanowi określenie jego płci, bazując na wyglądzie zewnętrznym, nie inaczej ma się sytuacja gdy weźmiemy pod uwagę zachowanie bohatera, tudzież jego nastawienie. Przez chwilę ma on pewne opory przed zostaniem młodą damą z wyższych sfer, jednak bardzo szybko adaptuje się w nowym środowisku i czasem sam zapomina że jest samcem (przynajmniej takie wrażenie odniosłem), przez co widz, dla własnego bezpieczeństwa, regularnie przypominać sobie o tym fakcie musi sam. Kto spodziewałby się licznych wesołych a niezręcznych sytuacji związanych z nietypowym położeniem protagonisty, nieco się zawiedzie.
    Z drugiej strony, nie można zapominać o pierwowzorze serii, czyli grze z kategorii, bądź co bądź, shoujo-ai, pomimo bohatera. W końcu nie wszędzie można znaleźć m.in. całą halę dziewcząt podziwiających swoją Onee-sama, no i jest również Takako, która do końcówki nie znała prawdy o Mizuho, a zaczęła pokazywać się dere dere. Ogólnie jeśli przyjmiemy shoujo-ai za łagodniejsze yuri (różnica pomiędzy tymi pojęciami do dziś jest dyskusyjna, jednak właśnie takie nazewnictwo przyjęło się w międzynarodowym fandomie), to Otoboku można zaklasyfikować jako bieda-shoujo-ai. Podobno jednak nijak się to ma do pierwowzoru...
    Moimi ulubionymi postaciami były Kei-san, która chyba wiecznie coś spiskuje i najwyraźniej wie dużo, dużo więcej niż można się spodziewać, oraz przezabawna Ichiko, która niestety po niedługim czasie wytraciła większość swojego pędu. Ciekawa jest także Takako, będąc tsundere pozbawioną agresji wobec protagonisty i mając swoje I am perfectly calm! Ja mógłbym uznać panią przewodniczącą za swoją ulubioną postać w tym anime, choć pierwsze wrażenie robi nieciekawe. No i to właśnie ona (przejściowo, ale zawsze) jest głównym powodem do nazywania Otoboku shoujo-ai
    Jeśli chodzi o udźwiękowienie... Muzyka chyba jest, a OP ani ED jakoś wybitnie mnie nie zachwyciły. Głosy są dobrane bardzo dobrze, choć Ichiko może brzmieć w sposób nieco irytujący, kiedy mówi swoim normalnym tempem. Ale kiedy drastycznie przyspiesza (Oneesamaoneesamaoneesamaoneesama...) problem znika. Poza tym żadnych uwag nie mam, bo poza tym, że muzyka była niewiele pamiętam. Może Kondzio, będący świeżo po obejrzeniu, będzie mógł coś więcej w tej sprawie powiedzieć. Cóż... muzyka, w zasadzie jak sama seria: całkiem przyjemna, ale bez rewelacji. Endingu zdarzyło mi się nawet posłuchać jeszcze kilka razy po zakończeniu oglądania. Jeśli chodzi o OP, też niezły, choć moją uwagę przykuł głównie pierwszym wersem tekstu, zakończonym słowem "amen". Podobna tendencja nieodmiennie kojarzy mi się z ojcem Andersonem z Hellsinga, przez co miałem niezły ubaw przy czołówce każdego odcinka... Ale to już tak w ramach ciekawostki. A jak już o ciekawostkach, to dobre miejsce na przytoczenie
    Otome wa Boku ni Koishiteru, który swego czasu wpadł mi w ucho na dobre.Ogólnie rzecz biorąc, Otoboku to anime co najmniej dobre. Wydaje mi się, że można to obejrzeć jako pewien wstęp albo próbę przed 'pełnym' shoujo-ai; mnie się spodobało i na mojej liście zasłużyło sobie na 9 oczek. Mimo wspomnianych nieścisłości ogląda się przyjemnie i ja poważniejszych zastrzeżeń nie miałem.
    Mnie seria nie rzuciła na kolana, kilka rzeczy ukłuło, bynajmniej nie chodzi tu o brak rzeczywistego elementu yuri. Zdecydowanie nie przekonała mnie postawa Marii, która mówiła jedno, robiła drugie, a myślała trzecie... Niektóre pomysły i rozwiązania fabularne również mogły być lepsze: coby nie psuć zabawy tym którzy jeszcze nie oglądali, wspomnę enigmatycznie o "aferze wstążkowej" i "pojedynku w bikini", który nie do końca wiadomo o co był... Mimo wszystko, ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne, do czego przyczynia się udana końcówka (ostatnie 3, 4 odcinki). Otome wa Boku ni Koishiteru nie jest może arcydziełem, ale kto chce uraczyć się lekką serią na jeden lub dwa wieczory, to omawiane anime nadaje się do tego doskonale.
  15. piotrekn
    I kolejna ekranizacja utsuge.



    Hidaka Sana, dziecięciem jeszcze będąc, wyjechał wraz z rodzicami do Tokyo. Po siedmiu latach wraca do miasta Sakuranomori, gdzie spotyka się ze swoimi starymi przyjaciółmi: bliźniętami Wakatsuki, Shuri i Shusuke, Oribe Aoi, która dość znacznie... wyrosła, a także Yatsushiro Nanaką, która bardzo się przez ten okres zmieniła. Sana próbuje odbudować swoje relacje z Nanaką, w międzyczasie nadziewając się na przeróżne sekrety i mało komfortowe sytuacje wśród swoich przyjaciół, samemu zresztą od tajemnic nie będąc wolnym.
    Anime zrealizowane bardzo fajnie. Jak na utsuge przystało, każdy (może z wyjątkiem Aoi) ma swoje problemy i na swój sposób je rozwiązuje. Oczywiście są też i obecne wątki komediowe, w których główną rolę odgrywają Aoi i Hinako. Kreska jest przyjemna dla oka, animacja dbała, muzyka... jest, choć nieco rozpraszać (a nawet w niektórych przypadkach irytować) głos starszej Aoi, troszkę za bardzo kontrastujący z jej wyglądem (zrozumiałbym, gdyby została loli, ale 'trafiło' jej się w zupełnie przeciwnym kierunku). Ogółem jednak anime ogląda się całkiem przyjemnie.
    Podsumowując, jak na krótką serię Myself ; Yourself jest produktem pełnym, w którym raczej nie czuć jakiegoś wybitnego przyspieszenia, a mimo to jest miejsce również na dużą ilość komedii. W związku z tym zasłużyło sobie na mojej liście na ocenę 9.
  16. piotrekn
    Mój mały osobisty kamień milowy, czyli pierwszy kontakt z shoujo-ai, a przy okazji próba nowego sposobu pisania. Jako, że troszkę bardziej wsiąkłem w yuri dzięki Kondziowi (oraz że to w zasadzie miał być jego wpis), pojawił się pomysł wpisu wspólnego.
    Witam na jedynej właściwej ścieżce Dużo można powiedzieć na temat yuri (jap. "lilia", jakby ktoś nie chwycił skąd wziął się tytuł wpisu), czy raczej ja mógłbym to uczynić, jak każdy odnośnie tematu na którym się w miarę zna i dobrze w nim czuje^^ A Strawberry Panic również w moim przypadku było serią przełomową, pierwszą animacją z tego gatunku. Początkowo oglądając z niewielkim entuzjazmem, szybko przekonałem się do poszczególnych postaci oraz ich osobistych historii. Uważam to, abstrahując od podziałów gatunkowych, za doskonały przykład tego, że dobra seria zawsze się obroni, jeśli tylko damy jej trochę czasu. Tak na przyszłość, warto mieć to w pamięci



    Rodzice Aoi Nagisy wyjechali za granicę do pracy, a ponieważ ona sama nie chciała pozostawiać Japonii zapisała się do Dziewczęcej Akademii Miator, z którą połączony jest internat. Nie idzie jej jednak zbyt dobrze, bo na wstępie się zgubiła na, trzeba przyznać, rozległym terenie, który dzielą trzy szkoły dla dziewcząt (oprócz wspomnianej są również Lulim oraz Spica), i została 'znaleziona' przez piękność o długich, srebrnych włosach, od której pocałunku (niestety, tylko w czoło...) mdleje.
    Jakiś czas później Nagisa budzi się w ambulatorium, znajdując przy swym boku Suzumi Tamao, czyli cały czas przyszłą współlokatorkę. Tamao jest wielce uradowana, a przy okazji bardzo zainteresowana koleżanką. Następnego dnia przy śniadaniu okazuje się, że do zasłabnięcia doprowadził ją nie kto inny, jak Hanazono Shizuma, pełniąca aktualnie rolę Etoile. Jest to ktoś w rodzaju reprezentanta uczniów wszystkich trzech szkół, zobowiązany do współpracy przy łączonych wydarzeniach organizowanych przez samorządy, jak przeróżne festiwale etc.
    Inna sprawa, że stosunek Shizumy do piastowanego przez nią urzędu jest co najmniej obojętny. Od wypełniania formalności zdecydowanie woli siedzenie na zielonej trawce i rzucanie smutnych spojrzeń w daleką przestrzeń. Kompletny brak obowiązkowości nie przeszkadza jej jednak w utrzymywaniu statusu szkolnej idolki, tym bardziej, iż panna słynie z notorycznego łamania serc kolejnych uczennic. I tak, obecnie jej zainteresowanie skupiło się na niewinnej nowej uczennicy, Nagisie.
    W 25 odcinkach poznajemy przygody Nagisy, zmagającej się ze swoimi uczuciami wobec Shizumy oraz swoją współlokatorką Tamao, przy okazji dostarczając sobie ogromnych ilości zmartwień związanych z nieznajomością realiów szkoły, mając jednak do pewnej pomocy przewodniczące Miatora oraz Lulim. Równocześnie nie tylko Shizuma podbija serca swoich kouhai - w Spice kwitnie w najlepsze kolejny romans, w którym mącić próbuje samorząd. A żeby tylko jeden... W tym miejscu musimy zwrócić uwagę na dwa podstawowe założenia tego anime: występują tam wyłącznie postaci żeńskie i wszystkie, w większym lub mniejszym stopniu, przejawiają skłonności ku własnej płci. I jest to tam całkowicie naturalne; Strawberry Panic należy do podgatunku w którym zagadnienie homoseksualizmu samego w sobie nie jest zbytnio roztrząsane (przynajmniej nie w takim stopniu jak w tytułach pokroju Aoi Hana, czy choćby Sasameki Koto), a miłość i jakiekolwiek jej pochodne kwitną bez ograniczeń.
    Zacznijmy może od postaci. Większość z nich ma jakiś konkretny powód dla swojego zachowania, a przy tym w zasadzie wśród pozytywnych nie ma nikogo irytującego. Bez względu na to, czy chodzi o ogarniętą obsesją Tamao, czy o tsundere Tsubomi, wszystkie są nader sympatyczne - oczywiście, nie dotyczy to w takim stopniu Kaname i Momomi, będących w dużej mierze szwarccharatkerami. Warto też zwrócić uwagę na stopniową zmianę Nagisy, którą widać nie tylko w uodparnianiu się na obecność Shizumy.
    Trudno się z tym nie zgodzić. Każda postać, która pojawiła się na ekranie na dłużej niż pięć minut jest bardzo wyrazista i, jak się później okazuje, bardziej złożona niż mogłoby się wydawać. Dzięki temu nawet "tło" głównego wątku żyje własnym życiem i na wiele sposobów ubarwia widzowi seans. Jeśli chodzi o bohaterki drugoplanowe i ich perypetie, interesującym i dość obszernym jest wątek Amane - swego rodzaju odpowiednika Shizumy (pod względem popularności, zdecydowanie nie charakteru) ze Spici oraz jednej z jej fanek - Hikari (ta wersja wydarzeń dotyczy wersji anime). Znajomość dziewcząt jest pełna różnego rodzaju przeszkód, głównie ze strony otoczenia, co stanowi kontrast dla wydarzeń z St. Miator (i to dość spory - bądź co bądź ich związek rozwija się o wiele szybciej). Moim zdaniem (tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę wydarzenia późniejsze) Amane i Hikari są tak naprawdę drugą parą głównych bohaterek tej serii.
    Nie zapominajmy także o przewodniczącej Rady Uczniowskiej Lulim - Chikaru Minamoto, która pełni tu istotną rolę "starszej siostry", zawsze gotowej wesprzeć mentalnie każdą uczennicę, bez względu na to z jakiej szkoły. Nie wspominając o jej... osobliwych pomysłach, do realizacji których zaprzęga swój mały harem swoje wierne asystentki. Krążył zresztą o nich pewien GIF... Nie można pominąć faktu, że pary przechodzą również do czynów, i nie mam tu na myśli tylko podarunków i pocałunków (których w ogóle jest mało w produkcjach spod znaku lilii, w dość... specyficzny sposób omijających tą sprawę - pary potrafią się czerwienić przez najsubtelniejszy kontakt pomimo, że ich związki posuwają się dużo, dużo dalej).
    Nie samymi charakterami stoi anime. Mimo to, kreska jest całkiem dla oka przyjemna, szczególnie, że w przeciwieństwie do sporej ilości tego typu anime (nie mówię tylko o yuri) co roślejsze bohaterki mają raczej kobiecą figurę (trudno tego nie zauważyć choćby przy ujęciach noszonego naszyjnika Etoile), którą nieco obcisłe i niezbyt skromne mundurki podkreślają, postaci pozbawione są przerośniętych oczu oraz zbyt wysmuklonego wyglądu. No, ale z drugiej strony różnice w stylu rysowania poszczególnych bohaterek sprawiają, że przynajmniej w St. Miator między kolejnymi latami szkoły wydaje się być całe pokolenie różnicy, co chyba jest przywarą gatunku. Onee-sama! A tak bardziej poważnie, w obrębie samego gatunku modelacje są najróżniejsze, a problem z dopasowaniem wyglądu postaci do jej wieku obecny jest na każdym kroku i żyje już tak długo jak anime w ogóle... Zresztą u prawdziwych Japonek, oszacowanie wieku po wyglądzie jest równie trudne, choć działa trochę w inną stronę. Ale nie przeczę, schemat "wysoka i tajemnicza + nieśmiała, nieco dziecinna jak na swój wiek" to chyba najpopularniejszy w półświatku. Do wyglądu szkoły, a w zasadzie całego kompleksu, nie mogę się przyczepić - nie stanowi jakiejś różnicy jakościowej w stosunku do postaci, przez co wygląda dość naturalnie. Porównując mundurki z budynkami, nietrudno jest się domyślić który jest z której szkoły, a rzut z góry robi wrażenie.
    Coby dodać do powyższego, muzyka również jest całkiem niezła. Najbardziej spodobał mi się pierwszy z dwóch openingów i do dziś zdarzy mi się go czasem posłuchać. Utwory przewijające się w tle, typowo dla gatunku, to w większości instrumentalna muzyka klasyczna, same bohaterki również (obowiązkowo) (nie przesadzajmy - Yumi choćby nie grała...) potrafią grać na fortepianie, co stwarza dodatkowe okazje do raczenia widzów muzyką. Endingi może nie powaliły mnie na kolana (chyba, że stroną wizualną, ale to i tak w negatywnym sensie), ale warto zaznaczyć, że wykonują je osoby użyczające głosów Nagisie i Tamao.
    Jeśli chodzi o muzykę, ani OPów ani EDów niestety nie pamiętam, ale całkiem przyjemnie się słuchało fortepianowych partii na cztery ręce Nagisy i Shizumy.
    W zasadzie pora już na podsumowanie. Na pewno Strawberry Panic nadaje się na początek przygody z Liliową Stroną Mocy (czego przykładem jesteśmy obaj tu piszący - zgadnijcie, jak nazywa się ten kolor) jako całkiem ładna i lekka seria pozbawiona ewentualnego nadmiaru dramatyzmu. Bardzo fajnie przeplatają się rozterki bohaterek z komedią serwowaną nierzadko przez nie same. Warto dać się wciągnąć, stąd też i ocena 9.
    Ani słowa kłamstwa. Ze swojej strony dodam tylko, że Strawberry Panic jest jedną z nielicznych serii które obejrzałem więcej niż raz i wcale tego nie żałuję. Serdecznie polecam.
    Bardzo prawdopodobne, że za czas jakiś taki wspólny wpis się powtórzy, choćby przy okazji Marimite czy Otoboku (które, mam nadzieję, Kondzio w międzyczasie obejrzy Wciąż nad tym pracuję:3 ). Prosimy też o opinie, czy taka formuła się Wam podoba, co można poprawić...
  17. piotrekn
    Postanowiłem się porwać na coś nader ambitnego, a konkretnie spróbować zrobić własne AMV.



    Mam już dwa dość istotne elementy potrzebne do stworzenia takiego filmu, czyli pomysł i
    - teraz pora na zebranie ujęć.Tu właśnie się zwracam do wszystkich czujących się na siłach z prośbą o pomoc w znalezieniu odpowiednich scen - potrzebuję jak najwięcej wyraźnych aktów stalkingu (albo przynajmniej czegoś, co na to wygląda) z różnych anime - ktoś wyraźnie obserwuje kogoś innego zza drzewa/kamienia/rogu, ma pomieszczenie wypełnione zdjęciami jednej osoby i inne takie (yandere mile widziane). Fajnie by było, gdyby oprócz podania serii i postaci znalazłby się przynajmniej numer odcinka (najidealniej od razu z timecodami), bo sceny tego typu nie cechują się dynamizmem i zazwyczaj nie da się pokazać z nich więcej niż kilka, czasami kilkanaście sekund.
    Na ewentualne pytania odpowiem mejlownie lub tu, w komentarzach, tak samo też proszę o przesyłanie namiarów na sceny.
  18. piotrekn
    'Pomimo' początku (zazwyczaj tutaj potrafią się nabudować oczekiwania, aby potem upaść z hukiem), nader ambitna seria.



    Arima Teppei wiódł sobie spokojne, stosunkowo beztroskie życie przeciętnego nastolatka z przeciętnie zarabiającej rodziny. Niestety, do momentu, w którym jego rodzice tracą życie w wypadku. Teppei zostaje adoptowany przez swojego dziadka, właściciela koncernu Arima, wbrew pozorom całkiem sympatycznego człowieka, i w drodze do niego z grobu rodziców ratuje z opresji jadącą w powozie (!) białogłowę o długich, różowych włosach i lokaju, znaną jako Charlotte Hazelrink. Zapisując się w jej pamięci nie tylko jako ratujący, niedługo później dociera do swojego nowego domu i jeszcze tego samego dnia poznaje swoją osobistą pokojówkę Fujikurę Yuu oraz narzeczoną Sylvię van Hossen, z którą znajomość zaczyna zresztą od walki na miecze.
    Anime zaskakuje, i to pozytywnie. Zaczyna jako typowy szkolny romcom wprowadzając wianuszek zakochanych bohaterek ze wskazaniem, zaś z upływem czasu zaczyna się wspominać choćby o okolicznościach śmierci rodziców Teppeia albo rozwiązuje się kwestię kłótni rodziny Seiki z Arimami, dlatego za fabułę ogromny plus. Jak zapewne widać na powyższym arciku, postaci wyglądają co najmniej porządnie - kreska jest ładna, żadnych zauważalnych braków w animacji nie ma, zaś nic nie wygląda na bardziej CG niż powinno. Do dźwięku zastrzeżeń nie mam, choć OP ani ED jakoś w ucho specjalnie mi nie wpadły, a o muzyce mogę powiedzieć tylko tyle, że chyba była. Doliczając do tego speciale (Picture Drama oraz Magical Knight Maria-chan), zarówno główna seria jak i całość zasługują na niemal okrągłe 9.
    Aha, jest jeszcze kwestia nieco problematycznej OVA. Nie słyszałem o niej zbyt pochlebnych opinii i sam raczej nie mam zamiaru jej oglądać, próbując sobie nie zepsuć bardzo dobrego wrażenia, jakie pozostawiła oryginalna seria.
  19. piotrekn
    Rzadko sięgam po rzeczy aż z okolic 2002 roku, ale tego nie wypada nie znać



    Kolejny slice of life, który trudno jakoś konkretnie streścić. Mamy tutaj hiperaktywną Tomo, kontrolującą ją Yomi, skrytą i podatną na kjutne obiekty Sakaki, 10-latkę w liceum Chiyo, niezbyt dynamiczną Osakę (nikt nawet nie pamięta jak się biedaczysko nazywa) i wiele, wiele innych, co daje mieszankę piorunującą. W grupie wspomnianych 5 (i czasem więcej) osób oprócz chodzenia do szkoły robią wiele różnych rzeczy, jak choćby wyjeżdżanie na wakacje do willi, z bardzo różnymi efektami (jak np. Osaka chcąca obudzić Yukari patelnią...).
    Jak (być może) widać na arcie, kreska jest niczego sobie i bardzo charakterystyczna. Do dźwięku nie mam żadnych zastrzeżeń, zaś od czasu do czasu wracam do Soramimi Cake (OP) czy Raspberry Heaven (ED). A fabuła? Konkretniejszej brak, ale i tak jest genialna. Na mojej liście zasłużyło sobie na ocenę 9 i z całego serca polecam do obejrzenia.
  20. piotrekn
    Tak jakoś dałem się namówić i wytrwałem do końca...



    Restauracja Meiji postępuje. Do niemal nieskażonego europejską kulturą Nipponu przenika coraz więcej różnych zmian przywiezionych z Zachodu. Warto tu jednak zaznaczyć, że nie wszystko w 100% zgadza się z tym, co napisane jest w książkach - youkai są jak najbardziej rzeczywiste. Rząd japoński powołał do życia ministerstwo odpowiedzialne za załatwianie spraw w jakimś stopniu 'duchowych', zaś do dołączenia do jego niewielkiej siły w postaci czworga pół-youkai (czyli w zasadzie dziewcząt z lisimi uszami) - tsundere Zakuro, cichej Susukihotaru oraz żywych bliźniaczek Bonbori i Hozuki - oddelegowano trzech oficerów - bojącego się youkai bishonena imieniem Agemaki Kei, uosobienie stoicyzmu znane jako Yoshinokazura Riken oraz najmłodszego porucznika, czyli Hanakiri Ganryuu.
    Po raz kolejny akcja przeplata się z romcomem; fabuła okazuje się być całkiem ciekawa, w dodatku z niezłym twistem. Kreska wygląda przyzwoicie (choć frontony budynków nieco kuleją...), brzmi też całkiem nieźle (trudno wyrzucić z głowy tą ichnią piosnkę bojową).
    Podsumowując, jakoś strasznie wybitne to to nie było, ale kiepskie też nie. 8 oczek z czystym sumieniem.
  21. piotrekn
    Przepraszam za małą obsuwę. Na początku zapominalstwo, potem jeszcze więcej zapominalstwa i odkładactwa.



    Hino Akiharu stracił rodziców jeszcze za swej maleńkości, w związku z czym adoptował go wuj. Okazało się jednak po jakimś czasie, że sam wuj chciałby przejąć to, co po rodzicach Akiharu zostało, zatem chłopaczyna udaje się do liceum Hakureiryou, gdzie szkolą się meido z lokajami i młode ojou. Jak łatwo można się domyślić, trafia do Servant Ed, wraz z dwoma i pół innymi młodzieńcami oraz pewną wyjątkowo niezdarną zielonowłosą panną, która mogłaby uchodzić za personifikację fanserwisu dzięki sytuacjom, w jakie trafia.
    Samo przybycie Akiharu do szkoły obarczone jest niemałą ilością iwentów, zaczynając od upadnięcia na brytyjskiego pochodzenia hojnie obdarzoną blondynę z nieco pokręconymi włosami, poprzez wystraszenie każdej dziewczyny w okolicy swoim wyglądem, na publicznym upokorzeniu przez swoją dawną znajomą z dzieciństwa Saikyou Tomomi kończąc. I to wszystko w ramach pierwszego odcinka.
    Pewnie ktoś zauważy podobieństwo kreski do tej z Kanokona - i słusznie. Na kresce podobieństwa się nie kończą, gdyż obie serie koncentrują się na fanserwisie, fanserwisie, odrobinie rozwoju fabularnego i fanserwisie, zatem nie należy oczekiwać od tej serii nie wiadomo czego. Nie ma zresztą takiej potrzeby, bo dzięki również niemałej ilości komedii (i to nie tylko tego typu) ogląda się to całkiem przyjemnie. Niestety, tu pojawia się manipulująca wszystkim i wszystkimi Tomomi, na którą już na szczęście jakąś dozę odporności nasz ślepy na miłość protagonista wykształcił. Z drugiej zaś strony, Selnia z biegiem serii nieco łagodnieje pokazując sporo dere. Jest jeszcze jedna rzecz, o której w jakimś stopniu warto pamiętać przy tej serii, a są nią speciale, które dość mocno naginają granicę terminu ecchi. 6 krótkich 'odcinków', w których główną (i jedyną) rolę odgrywają kolejne pary bohaterek.
    Bzdurny romcom z dużą ilością ecchi, ale chyba właśnie dlatego ogląda się to całkiem fajnie, dając summa summarum 8 oczek.
  22. piotrekn
    Trafiłem na to czystym przypadkiem i nie żałuję.



    Krótka, czteroodcinkowa OVA opowiadająca historie 4 dziewcząt w okularach. Asou Kana (po lewej z dołu) z Klubu Czytelniczego zauroczyła swoim wyglądem Kamiyę Junichiego, który regularnie próbuje ją przekonać do zdjęcia okularów. Ichinohe Aya (po przeciwnej stronie), idolka, za okularami kryje swoją prawdziwą tożsamość i pewnego dnia w restauracji kelner zaprasza ją na randkę. Kimura Mitsuki (po prawej na dole) i Tanaka Touru spędzają cały dzień bez okularów ze względu na zniszczone oprawki, zaś Kuramoto Chiaki po przejściu do liceum zmienia swój stosunek do Takatsuki Tatsuyi na nieco chłodniejszy.
    Krótkie, lekkie i przyjemne, w nieco skondensowany sposób traktując formułę romansu, czy też nawet zupełnie z niej rezygnując - w przeciągu kwadransa (tyle trwa jeden odcinek) zaczyna się i kończy jedna historia. Nie, żeby przez to seryjka na czymś traciła. Ładnie wygląda, fajnie brzmi i w ogóle jest niezłe. Nie miałem powodu, żeby nie wystawić 9.
  23. piotrekn
    Brzmiało fajnie, to i obejrzałem...



    Sasaki Yukinari, jak każdy szanujący się protagonista, ma problem. W jego przypadku chodzi konkretnie o alergiczne reakcje połączone z mizogynią - strachem przed kobietami. Trzeba tu bowiem zaznaczyć, że Yukinari, człeczyna postury cokolwiek nikczemnej, dręczon był przez niewiasty przez lwią część swego dotychczasowego żywota, w związku z czym obok wspomnianej fobii dostaje wysypki od samego kontaktu fizycznego. Sytuacji tej nie ułatwia Kojima Kirie, tsundere z dzieciństwa. Wyobraża sobie cholera jedna wie co traktując chłopaka, który boi się kobiet, jak regularnego licealistę zboczeńca.
    W tych cokolwiek niekorzystnych warunkach, za pomocą własnej wanny Yukinari przenosi się do świata o nazwie Seiren, na którego firmamencie znajduje się nasza błękitna planeta, gdzie poznaje różowowłosą Miharu-chan, jedyne dziewczę nie wywołujące reakcji alergicznej u Sasakiego. Po niedługim czasie wraca do domu, ściągając przy tym za sobą mały wianuszek dziewcząt.
    Z opisu wyglądało to na całkiem ciekawy pomysł, a wyszło niestety jak zwykle... Braciszka Fukuyamy miałem dość po paru minutach oglądania, zaś bezpodstawne i w ogóle idiotyczne oskarżenia Kirie zaczynają męczyć w połączeniu z fizyczną przemocą z jej strony. Na szczęście reszta obsady, nawet Risa, Tomoka i Maharu, są o wiele bardziej znośni. Dodatkowym problemem jest fabuła, która w lwiej części obraca się wokół mniej lub bardziej denerwujących dowciapów Fukuyamy, zaś cała reszta bez jego interwencji obyć się nie może. Podobno drugi sezon ma jakąś konkretniejszą fabułę, lecz gdy za pierwszym razem go spróbowałem, odbiłem się przy pierwszym odcinku pokazującym starą formułę.
    Udźwiękowienie w porządku, choć pierwszy raz usłyszałem Noto Mamiko w takiej roli. Nie, żeby to jakoś źle wypadło. Tomoka ma głos irytujący i tak w zasadzie być powinno, podobnie jak zresztą dopasowanie reszty. OP ani ED jakoś szczególnie w ucho mi nie wpadły. Kreska całkiem ciekawa, animacje płynne - całkiem ładnie wyglądały sekwencje z udziałem magii czy mechanicznych machlojek Kazuharu.
    Podsumowując, jest to wyjątkowo średnie harem comedy, które oceniłem na 7. Jeśli nie przeszkadzają ci typki gorsze od Tomokiego, możesz spróbować.
  24. piotrekn
    Nadrabiania tzw. klasyków ciąg dalszy.



    W kraju zwanym Tristein znajduje się wielka akademia magii, w której uczą się arystokraci, czyli osoby mogące wspomnianą magią władać. Do tego niezbyt zacnego grona należy m.in. Louise de La Valliere, która (jak się później okazuje - nie bez powodu) z władaniem magią ma pewne problemy - zdecydowana większość jej zaklęć (poza
    oraz przyzwaniem chowańca [tsukaima]) kończy się eksplozją (stąd przydomek 'Zero'). Przychodzi pora przyzwania chowańców dla uczniów, zaś podczas ceremonii z udziałem Louise ta przyzywa sobie człowieka imieniem Hiraga Saito. Obie strony są mocno skonfundowane, bo różowowłosa
    chce rytuał powtórzyć, zaś sam Saito nie rozumie co się dzieje. Stety albo i nie, jego nieświadomość wynikająca z nierozumienia słów ludzi dookoła niego zostaje przełamana jeszcze tego samego wieczora podczas dość (eufemizm alert) brutalnego traktowania przez swoją panią (zresztą, anime to nic - w nowelkach potrafiła go biczować do nieprzytomności). Mimo tego wszystkiego, nie mając zresztą wielkiego wyboru, zostaje w tym świecie i w ciągu następnych dni odkrywa tajemnice m.in. swojej obecności w innym świecie oraz nieumiejętności korzystania z magii przez Louise.
    Uczucia po obejrzeniu serii mam nieco mieszane. Z jednej strony całkiem fajna historia, ciekawy świat i postaci i wogle, podczas gdy z drugiej mamy tsundere
    o wyjątkowo nieludzkiej brutalności. Nieco po prostu to przeszkadza, gdy w jednej chwili są momenty, Saito robi za Big Damn Hero, tylko po to, żeby jeszcze tego samego wieczora skończyć pod biczami śpiąc na słomie. Na szczęście, w większości przypadków, między takimi scenami jest przynajmniej jeden odcinek różnicy...
    Co do technikaliów, oczywiście żadnych zarzutów nie mam. Płynna i ciesząca oko animacja, doskonale dopasowane głosy (jeśli ktoś zacząłby się zastanawiać czy spotkałem głosy dopasowane niedobrze, to tak - choćby protagonista Omamori Himari brzmi cokolwiek dziwnie) i świetny
    . Ja przyznałem tej serii 9 oczek, również dzięki Sieście, Marronowi i wielu, wielu różnym, ciekawym i zabawnym postaciom. Nie warto tego oglądać jako jednego z pierwszych anime, bo już spotkałem parę osób, które zraziły się do terminu 'tsundere' właśnie dzięki Louise.
  25. piotrekn
    Pomyślałem, że czas obejrzeć sobie nieco tzw. klasyki tsundere, zatem też i sięgnąłem po Toradora!



    Takasu Ryuuji łatwego życia nie ma - po ojcu odziedziczył twarz zabijaki dającą mu etykietkę yankee, zaś ze względu na jego nieobecność żyje w niewielkim domu z mamą. Oczywiście, opinie te nie mogły być dalsze od prawdy - Ryuuji jest w rzeczywistości miłym, młodym człowiekiem o rozlicznych, przydatnych w domu umiejętnościach takich jak szycie, gotowanie etc. Pewnego dnia w swojej szafce na buty znajduje różową kopertę, która zmieni jego dotychczasowe życie.
    Warto w tym momencie wspomnieć, że do tej samej szkoły, ba - do tej samej klasy chodzi niejaka Aisaka Taiga, agresywne dziewczę nikczemnego wzrostu, co dało jej przydomek 'Tenori Taiga' - Palmtop Tiger. Jeszcze tego samego dnia, a właściwie w nocy, włamuje się do domu Takasu, aby wykraść list i zaszlachtować Ryuujiego. Chłopak jakimś cudem unika śmierci, gdy udaje mu się wyjaśnić, że koperta była pusta, po czym Aisaka się wycofuje.
    Następnego ranka, po odkryciu szokującego faktu, że są sąsiadami, zaś ich okna są na tej samej wysokości, zawierają umowę - Ryuuji pomoże Taidze zdobyć serce przyjaciela Takasu i rzeczywistemu adresatowi prawie-listu miłosnego, Kitamury Yuusaku, zaś ona sama złączy go z energiczną jej przyjaciółką Kushiedą Minori. Cały powstały chaos mnoży się, gdy do akcji wchodzi dwulicowa modelka i znajoma Yuusaku Kawashima Ami, lecz nawet tytuł nie pozostawia wątpliwości co do wyniku całej historii.
    Na początek małe sprostowanie w stronę tych, którzy z tą serią kontakt mieli minimalny: Taiga to taka nie za zbytnio tsundere, a w każdym razie nie nadużywa broni ani pięści. Wypada dość blado w porównaniu choćby z Louise. Poza tym, większość postaci jest naprawdę ciekawych i logicznych, a do tego rozwijają się (spójrzmy choćby na Harutę, który nieco się zmienia od początku serii). Jedynym wyjątkiem może tu być Kushieda, która
    . W zasadzie w kwestii fabuły to jedyny mankament.
    Wygląd jest całkiem ciekawy, i oczywiście do głosów nie mogę się przyczepić. Sporo fajnego romansu z niezłą końcówką, który oceniłem na w pełni zasłużone 9. Warto obejrzeć.
×
×
  • Utwórz nowe...