Skocz do zawartości

piotrekn

Forumowicze
  • Zawartość

    3467
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez piotrekn

  1. piotrekn
    Pod jakimś bliżej nieokreślonym wpływem (prawdopodobnie Amagami SS) zacząłem oglądać Kimikiss, które się później okazało być adaptacją poprzedniego dating-sima od Enterbrain, o tytule właśnie Kimikiss. A szło to tak:
    Po kilku latach we Francji, do rodzinnego miasta wraca Mizusawa Mao i zamieszkuje u przyjaciela z dzieciństwa, Sanady Kouichiego. Niedługo później zresztą odwiedza ich kolejny przyjaciel, Aihara Kazuki. Zapisując się do liceum do trzeciej klasy, Mizusawa ląduje w tej samej szkole co wspomnieni, a mieszkając z Kouichim i widząc, co się dzieje między nim a niejaką Hoshino Yuumi, postanawia mu pomóc. Niestety, kończy się to nie do końca po jej myśli. Równocześnie Kazuki poznaje Futami Eriko, lokalne skupisko inteligencji, i próbuje w jakiś sposób ją przekonać do szerszego socjalizowania się, a przy okazji...
    Jako ekranizacja dating-sima, dziewcząt jest tu kilka. Poza wymienionymi przewija się m.in. wpiłkegrająca Sakino Asuka. Zresztą, w przeciwieństwie do gry mamy dwóch protagonistów zamiast jednego, co troszeczkę zmienia obraz.
    Ogólnie rzecz biorąc kawał porządnego romansu, zresztą jeden z klasyków. Do fabuły poważniejszych zastrzeżeń nie mam, nie licząc jedynie Hiiragiego, bo większość postaci jest stworzonych całkiem ciekawie. Jednym z plusów jest to, że nie ma jakichś wybitnie lepszych dziewcząt nad inne, jak to ma miejsce w przypadku Amagami (arc Nanasaki był troszeczkę lepszy od całej reszty, Morishima też zdobyła dużo pozytywnych głosów), choć może to ja się nie znam. Kreska niczego sobie, choć fanem akurat takiego stylu nie jestem. Głosy całkiem całkiem, szczególnie Shijou Mitsuki - jakoś tak Noto Mamiko bardzo pasuje do takich ról. Ogólnie rzecz biorąc - 8 punktów za solidnie wykonane, lecz mało porywające anime.
  2. piotrekn
    Kolejny skarb sezonu letniego. Przeoczyłem DWA RAZY skanując listę nowych tytułów (albo może było mało atrakcyjnie zaprezentowane ), ale na szczęście trafiłem na ten tytuł.
    Mniej więcej w czasach nam współczesnych na Ziemi w okolicach Okinawy pojawia się statek kosmiczny z wiadomością "Asobi ni Iku yo!" (mniej więcej "Przybylimy się zabawić"), a z tego statku wydostaje się na ląd i trafia na uroczystość pogrzebu (lub jego rocznicy, nie wiadomo dokładnie) catgirl w czerwono-białym obcisłym kombinezonie o imieniu Eris. Przedstawiona zostaje naszemu protagoniście znanemu szerzej jako Kakazu Kio, który niedługo później wykazuje się naprawdę słabą głową tracąc przytomność od kilku łyków piwa (sic!). Budzi się w swoim pokoju biorąc całą sytuację za osobliwy sen do chwili, gdy wspomniana Eris okazuje się spoczywać zaraz obok niego, w wyjątkowo skąpym stroju. Po wizycie nie do końca chcianych i oczekiwanych gości, Eris okazuje się być wysłannikiem rasy Cathean chcących nawiązać kontakt z Ziemianami. Wkrótce zresztą przybywa w tym celu Statek Matka, zaś dom Kio staje się ambasadą Cathean, czyli terytorium poza jurysdykcją okolicznych władz. Okazuje się to zresztą na rękę dwóm pannom związanym z Kakazu, Kinjou Manami - osana najimi, która chce współpracować z CIA, oraz Futaba Aoi - posiadająca supermoc tajna zabójczyni na usługach rządu. Jakby tego było mało, już na Ziemi znajduje się wróg próbujący pokrzyżować plany Catheanom.
    Zdecydowanie fajna komedyjka, lekka, idealna na lato. Troszkę może przeszkadzać wątek romansowaty, ale na dłuższą metę jakoś specjalnie nie przeszkadza. Na pewno to anime może w jakiś sposób zaskoczyć fanów hardkorowego sci-fi oraz mecha (ostatni odcinek), nie mówiąc o cameo (trzeci odcinek to Natsuru i Shizuku z Kämpfera, czwarty to m.in. Luke, Lisa i Cecily z omawianego ostatnio Seiken no Blacksmith oraz Louise z czekającego w kolejce do opisania Zero no Tsukaima). Na minus należy policzyć niektóre dłużyzny - czasem, jak na anime zdrowo naładowane akcją, robiło się lekko nudnawo. Na szczęście całkiem zgrana (mimo wszystko) fabuła, ładna grafika (bardzo mało CGI, a kiedy się pojawiało - nie było nachalne) oraz niezłe udźwiękowienie robią swoje. Bardzo fajne postaci poboczne (Antonia) oraz ogólnie poprowadzenie akcji powodują, że anime wzbija się ponad szereg, lecz leci troszeczkę za nisko na 10, więc dostaje 9 i gorącą zachętę do zapoznania się z tą pozycją.
  3. piotrekn
    Jednym z dobrodziejstw przebywania na FA jest fakt, że posiada dość sporą i usystematyzowaną historię opisywanych serii. Zapoznanie się z tą zawdzięczam tylko i wyłącznie przypadkowemu znalezieniu tematu.
    W bliżej nieokreślonym gdzieś/kiedyś jest sobie kraina, wydawałoby się, mlekiem i miodem płynąca. Pozory jednak mylą, bo jakiś czas wcześniej przez kraj ten przetoczyła się niemała wojna. Jedną z jej głównych przyczyn był niejaki Valbanill, żyjący wewnątrz góry bóg, źródło demonów i w ogóle. Wyrył on na sercu każdego człowieka Słowa Śmierci, które po odczytaniu przemieniają właściciela narządu w demona dysponującego ogromną mocą. Wśród wojennej zawieruchy zaczęły się również pojawiać potężne Demoniczne Miecze (całkiem sporo tu demonów, nie?), niektóre zdolne przyjmować ludzką postać. Jednym z nich jest Aria, rapier zdolny do miotania wiatrem w różnych kierunkach, zarówno jako przyspieszenie, jak i pocisk. Aria zostaje oddana w przechowanie do czasu festynu w ręce niejakiej Cecily Cambell, młodej panny należącej do Rycerzy-Gwardzistów strzegących porządku w mieście, której nie za dobrze idzie rycerzowanie. Pojawia się również młodzieniec imieniem Luke Ainsworth zdolny wytwarzać katany, kompresując za pomocą magii wieloletni proces wyrobu do kilku/kilkunastu minut, i którego to młodzieńca Cecily prosi o takiż właśnie miecz.
    Prawdopodobnie nieskładnie przeze mnie opisana fabuła jest w rzeczywistości niczego sobie, przemycając po drodze niektóre elementy typowe dla typowych anime (jak np. co sobie takiego Aria upatrzyła za dobrą 'poduszkę', czy wręcz jak się na oczach Luke'a rozpadła zbroja Cecily i co ona potem mu za to zrobiła) dodające szczypty komediowości. Choć wielkim fanem fantasy jakoś nie jestem, nie mogę uznać czasu poświęconego na obejrzenie tych 12 odcinków za stracony. Kreska zdecydowanie ładna, animacje płynne, brak jakichś rzucających się w oczy spadków jakości animacji w sekwencjach walk (troszkę tu pomagają zapewne artystom krótkie włosy Cecily, nie aż tak trudne do zanimowania). Na udźwiękowienie też nie narzekam, choć OP i ED jakoś specjalnie przebojowe nie były - w większości przypadków przewijałem i jakoś specjalnie w pamięć mi się nie wryły. Z bardziej kojarzących się głosów jest Lisa-Uiharu, z resztą seiy? zapoznałem się przy seriach oglądanych później.
    Ogólnie rzecz biorąc, jest to seria warta obejrzenia. Ta pozbawiona romansu komedia fantasy z elementami magii i sporą ilością walk zasłużyła u mnie na 8/10 za bardzo solidną robotę bez jakichś wyraźnych uchybień (a zresztą ja mało wybredny zazwyczaj jestem), ale też i bez tego czegoś, co pozwoliłoby się wybić dość bardzo ponad przeciętność. Warto.
  4. piotrekn
    W sumie sam się zastanawiam czego oczekiwałem po opisie fabuły, ale i tak się zawiodłem.
    Młodzieniec imieniem Senou Natsuru po dziwnym śnie odkrywa, że obudził się jako dziewczyna, a do tego jedna z maskotek zaczyna mówić. Stał się jednym z Kämpferów (którzy dzielą się na 3 rodzaje - posługujący się magią, bronią palną lub białą), a że Kämpferami mogą zastać tylko panie - przechodzi przemianę przy przechodzeniu w battle form. Spotyka również innych Kämpferów, będąc jednym z niebieskich musi walczyć z czerwonymi. Jego "druga tożsamość" w pewnym stopniu wycieka do braci uczniowskiej w dość... specyficznej szkole, w której część żeńska i męska są oddzielone murem. Najprawdziwszym, dwu-trzymetrowym betonowym murem. W wyniku najprzeróżniejszych wydarzeń, Natsuru ma zorganizowane przeniesienie z jednej części do drugiej (pod tym samym nazwiskiem).
    Tak z grubsza to tyle, Mógłbym to określić mianem typowej, kiepskawej 13-odcinkowej serii, ale nie mogę - inne, które obejrzałem są o wiele lepsze. Nawet takie bzdurki jak DearS czy Akikan! miały więcej polotu, a raczej dziełami wybitnymi ich nie nazwę. Kreska jest w porządku, udźwiękowienie też niczego sobie. O wiele większym problemem jest fabuła, jakaś taka mało logiczna i zbyt nieskomplikowana, i jako rzecz o wiele istotniejsza niźli wygląd czy dźwięk, wraz z odcinkiem specjalnym całkowicie kładą to anime. Raczej warto nie było.
  5. piotrekn
    Tak się złożyło, że obejrzało mi się najpierw Railgun, a za Index zabrałem się kawałeczek później. Ale, jak widać, niedługo później. A problemów z fabułą nie ma, bo jakichś strasznych nawiązań przygód Biribiri do człowieka z
    brak.
    A to o tym zresztą młodzieńcu opowiada TAMnI. Niejaki Kamijou Touma żyje sobie spokojnie w Academy City jako esper poziomu 0 - żadnej mocy. Jego jedynym problemem jest prześladujący go nieustannie pech. Pewnego dnia spotyka przewieszoną przez balkon i umierającą z głodu błękitnowłosą dziewoję w swoistym habicie, deklarującą straszny głód. Touma zajmuje się nią, oferując zawartość swej wyłączonej od dłuższej chwili lodówki, którą ku niemałemu zdziwieniu gospodarza dziewczę zjada ze smakiem (zawartość, nie lodówkę). Wszystkożerczyni o żołądku rodowitego studenta przedstawia się jako Index Librorum Prohibitorum - Indeks Ksiąg Zakazanych - twierdząc, że ma w pamięci umieszczone 103 000 tomów, oraz że z tego powodu ściga ją dwoje złych ludzi, natomiast jej szata to Chodzący Kościół, czyli ubiór spełniający minimalne wymogi Domu Bożego w rozumieniu katolików. Tenże ubiór, próbując udowodnić swą moc anulowania jakiejkolwiek innej mocy (zarówno ESP, jak i magii) przy użyciu prawej ręki, Touma niszczy ledwie go dotykając. Po dalszej rozmowie Index się oddala, aby pojawić się przed jego progiem z cięciem zadanym przez plecy.
    Ta seria jest w sumie niczego sobie, choć ustępuje Railgunowi. Całość jest jakaś taka niestała, raz pełno dłużyzn tylko po to, żeby rozwiązać całość w ciągu 10 minut. No i jeszcze ta całkiem niepotrzebna amnezja Toumy, bo nic nie zmienił w jego stosunku do Index, w arcu Angel Fall dała tylko pretekst do wyciągnięcia dodatkowego odcinka, żeby Touma dopiero w domu zauważył, że
    , a z Misaką łączą go dokładnie te same stosunki. Najlepiej chyba wspominam pierwszy arc, kiedy zmagał się z magami goniącymi Index wraz z całym rozwiązaniem, oraz ostatni o Acceleratorze. tylko dzięki nim zdolny jestem dać tej serii ocenę 7/10. Czy warto obejrzeć? Raczej tak. A nóż widelec zainteresuje.
  6. piotrekn
    I tu już powolutku wchodzimy w sezon letni 2010. Pierwszym tytułem, na który trafiłem, był Ookami-san.
    W Mieście Otogibana jest sobie liceum o podobnej nazwie, a w tym liceum jest klub o nazwie Bank Otogi. Jego zadaniem jest udzielać kredytów na przysługi - pomogą każdemu, jeśli ten się zobowiąże pomóc im w odpowiednim momencie. Do tejże organizacji należy m.in. Ookami Ryouko, młode dziewczę ze smykałką do boksu, oraz jej partnerka Akai Ringo, stylizowana lekko na Czerwonego Kapturka (ale tylko z wyglądu). Pewnego dnia swą miłość do Ryouko wyznaje niejaki Morino Ryoushi, skopofobiczny (boi się, gdy na niego się patrzy) myśliwy wychowany w górach. Po "zaproszeniu" do Banku Otogi, rozpoczyna swoją przygodę u boku rasowej tsundere, jaką jest Ookami, okazując się całkiem zdolnym człowiekiem. Przygodę usłaną odniesieniami do przeróżnych bajek.
    Pierwsza rzecz, jaką zapunktował u mnie Ookami-san to historia. Na pewno nie można powiedzieć, że jest wyjątkowo wybitna, wysokich lotów czy coś. Zdecydowanie jednak potrafi rozśmieszyć do łez, nie sprawiając jednocześnie uczucia wymuszenia przy poważniejszych momentach. Bardzo dobrze wyważona, wciągająca historia. co do wyglądu - wygląda jak wygląda, dla niektórych na pewno co najmniej specyficznie. Troszkę gryzie w oczy co najmniej specyficzne cieniowanie. Z kwestii dźwięków, OP i ED są dość chwytliwe, ale nudzą się po pewnym czasie. Głosy są w miarę dobrze dopasowane, na pewno niektórym w pamięć może zapaść narratorka Ogólnie rzecz zdecydowanie warta obejrzenia, choć jak już wspomniałem, niektórym może się nie spodobać wygląd, ziejący komputerem na kilometr.
  7. piotrekn
    Samo anime wygląda stosunkowo niegroźnie. Wystarczy jednak poświęcić kilka minut, żeby ta opinia się zmieniła.
    Takatoshi Tsuda rozpoczyna naukę w liceum Ousai. Przed tym rokiem szkoła była jedynie żeńska, dopiero teraz otwarto jej podwoje dla męskiej części braci uczniowskiej. Tsuda znalazł się w tej szkole tylko dlatego że jest blisko jego domu. Przy wejściu do szkoły przyłapuje go Amakusa Shino - przewodnicząca tej zacnej placówki edukacyjnej - każąc mu poprawić krawat. I tu się zaczynają schody - jej pierwszy komentarz, dlaczego nosi swój mundurek schludnie. Niedługo później dołącza do nich Shichijou Aria, rodowita ojou, o dość osobliwym poczuciu humoru i podejściu podobnym do Shino-chan. Jest też Hagimura Suzu, miejscowa
    o IQ 180 i mówiąca płynnie w 10 językach, wyjątkowo wyczulona na punkcie swojej postury. Ich konwersacja trwała dość długo, toteż w tak zwanym międzyczasie rozległ się dzwonek na lekcje. Ponieważ to ona spowodowała spóźnienie Tsudy, Shino oferuje mu miejsce w samorządzie szkoły, na co ten zresztą przystaje.
    Hagimura i Tsuda to najwyraźniej jedyni normalni ludzie w całej szkole, komentujący dość nietypowe interpretacje Shino i Arii, a także Yokoshimy Naruko, "opiekunki" samorządu, Haty Ranko z tendencją do śledzenia Amakusy i reszty, nie wspominając nawet o Kotomi, młodszej siostrze Tsudy czy osobliwej meido Dejimie Sayace.
    Wygląda toto całkiem nieźle, choć do sposobu rysowania twarzy trzeba się przyzwyczaić. Jest to ekranizacja yonkomy, toteż raczej są to serie gagów opartych na żartach słownych i dwuznaczności, z jakimś wspólnym motywem określonym przez odcinek. Udźwiękowienie całkiem fajne, nawet się im jakaś nagroda za OP trafiła. Nie dziwię się, OP i ED wpadają w ucho, więc w tym aspekcie jest nieźle. Humor jest dość specyficzny i może troszkę potrwać przyzwyczajenie się do niego, lecz na dłuższą metę akceptowalny. Można spróbować, choć może odrzucić.
  8. piotrekn
    Sekirei to w niewielkim stopniu nietypowa seria, a to dlatego, że mangaka jest kobietą. Nie przeszkadza to jednak w pojawianiu się praktycznie dziesiątek pań z rzucającymi się w oczy walorami. No, ale do rzeczy.
    Jest niedaleka przyszłość, niejaki Sahashi Minato drugi raz z rzędu zawalił egzaminy wstępne na uniwersytet - o ile raczej problemów z nauką nie ma, problemy pojawiają się jednak w sytuacjach stresowych. Podczas powrotu do domu spotyka niewiastę, uciekającą przed parą dwóch innych, miotających piorunami. Nie przeszkadza mu to jednak stanąć w obronie ściganej, z którą zaczyna uciekać, jednak nieskutecznie. W sytuacji okrążenia dziewczę, przedstawiwszy się jako numer 88 Musubi, całuje Minato dopełniając czynności zwanej 'uskrzydleniem', po czym napastniczki się oddalają. Docierając do lokalu Sahashiego Musubi zaczyna tłumaczyć, że należy do grupy osób pod nazwą Sekirei, których zadaniem jest znaleźć swoich Ashikabi i walczyć z resztą. Już na miejscu w telewizorze pojawia się swoista prywatna transmisja do protagonisty od samego właściciela MBI, korporacji władającej miastem, imieniem Minaka Hiroto, który wyjawia wszelkie istotne szczegóły Planu Sekirei. Od tego momentu Musubi musi walczyć dla Minato, aby wygrać cały Plan.
    Na samym początku to anime jest jak najbardziej, potem z lekka zaczyna tracić, ponieważ jest troszkę mniej walk. Pierwszy sezon koncentruje się na zdobyciu zestawu Sekirei (wliczając w to sympatyczną jak na swój typ tsundere pod postacią Tsukiumi), a później na pomocy w ucieczce. Choć może to i lepiej, bo walk wtedy jest jakby więcej, a przeciwnicy wymagający, bo wygląda na to, że Musubi, Matsu, Tsukiumi i Kuu to jedne z silniejszych, a jak jeszcze do tego dochodzą
    ... Pure Engagement (drugi sezon) na pewno jest o wiele ciekawszy i zafundował o wiele lepszy cliffhanger niż pierwszy.
    Do kreski, jak to zwykle bywa, nie mogę się przyczepić. Normalna, obfituje w gainaxing, "współczesna" - jak dla mnie bez wad. Dźwięk - duuży plus za głos Yukari (nishishishi), wścibskiej młodszej siostry. Fabuła i postaci - z grubsza żale wszelakie już wylałem, do zbudowania charakterów nie mogę się przyczepić. Sporo (choć nie za dużo) ecchi, trochę walk, no i wspomniana budowa pań. 7 za sezon pierwszy i 9 za drugi (oba na dłuższą metę krótkawe, materiału pewnie starczyłoby na porządnego long-runnera), tak więc ocena zdecydowanie pozytywna. Polecam.
  9. piotrekn
    Ten tytuł kojarzę dość bardzo, bo z kolegą chcemy zbudować sobie prywatne działo kinetyczne aka railgun i podczas przeszukiwania sieci w poszukiwaniu przydatnych informacji okazało się, iż jest to tak niszowa kwestia, że stosunek pozycji railgun-broń do railgun-anime wynosił mniej więcej 1:1. A że przy okazji rozkwitało moje zainteresowanie, kolejny tytuł znalazł się na mej liście.
    Na pewno kogoś może ciekawić, czym (a właściwie kim) jest esper. Nazwa ta to wariacja na temat skrótowca ESP (Extrasensory Perception, postrzeganie pozazmysłowe) i wbrew pozorom oznacza jakiekolwiek ponadnaturalne zdolności, jak teleportacja czy miotanie i manipulowanie elektrycznością.
    Railgun to spin-off od To Aru Majutsu no Index (o tym kiedy indziej), w którym pierwsze skrzypce gra drugi najpotężniejszy esper w supernowoczesnym, szkolnym mieście Academy City, młoda tsundere imieniem Misaka Mikoto vel Railgun - przydomek jakkolwiek bezzasadny, jeśli za punkt wyjścia przyjmiemy zasadę działania railguna, na której skupię się innym razem - wraz z psycho-lesbian (i jednocześnie współlokatorką) posiadającą jeden z najbardziej rozpoznawalnych głosów Shirai Kuroko (jedna z lepszych, poziom mocy 4 z 5), do których dołącza dość barwny duet Uiharu Kazari (moc raczej słabsza) i Saten Ruiko (mocy pozbawiona). Ogólnie całe anime można określić z grubsza jako "cztery panny i nic konkretnego", choć w sumie mamy jeden arc podzielony wpół i dość istotny, i jeden istotny mniej, w tak zwanym międzyczasie. Do tego jeszcze kilka odcinków autentycznie o niczym specjalnym.
    Na pewno ogląda się to fajnie. Kresce nie mam nic do zarzucenia, zaś głosy są dość charakterystyczne i lubią się powtarzać w produkcjach J.C. Staff (Ookami-san choćby). Głos Arai Satomi najszerzej znany jest właśnie jako Kuroko, i zawsze z nią porównywany. Fabuła fajna, też nie mam nic do zarzucenia. W efekcie pozostaje ocena niejako wyjściowa, czyli 8/10. Warto, obejrzeć nie zaszkodzi, a Index i Railgun to jedne z ciekawszych uniwersów.
  10. piotrekn
    Angel Beats! to dzieło od Keya, tego samego, który stworzył visual novele Clannad, Kanon, Air i parę innych, również znanych obracającym się w tej materii. Anime to nie posiada jakiegoś "pierwowzoru", innymi słowy jest pierwszym medium opowiadającym taką historię (tak samo zresztą jak opisywane ostatnio SW). Historię zresztą (wydaje mi się) nietuzinkową.
    Młody, czerwonowłosy chłopak budzi się nocą na terenie jakiejś szkoły. Tuż obok niego stoi dziewczyna, trzymając w ręku karabin z celownikiem optycznym, celująca do innej niewiasty znajdującej się na boisku. Nie wierząc w słowa Yuri, gdyż tak zwie się zbrojna panna, iż jest martwy, postanawia porozmawiać z drugą, przedstawioną jako Tenshi (Anioł). Ta w efekcie rozmowy zadaje mu pchnięcie w serce. W efekcie późniejszych wydarzeń Otonashi (gdyż tak się zowie nasz protagonista) dołącza do Frontu Walki w Zaświatach prowadzonego przez wspomnianą Yuri i poznaje tam różnych zakręconych ludzi, z którymi wykonują różne zadania.
    Historia, tak jak te zrealizowane przez KyoAni, nie szczędzi humoru, ale jej głównym celem jest (co najmniej) chwycić za gardło, co nierzadko się udaje (historia Naoi, hipnoza zaaplikowana Yuri oraz historia Kanade, nie wspominając w zasadzie całego ostatniego odcinka). Jednym z zarzutów wobec Angel Beats! jest fakt, że mógłby być dłuższy. Z postaci drugoplanowych poznajemy historię jedynie Hinaty, Yui i Iwasawy, przy czym konkretnemu rozwinięciu i wykorzystaniu ulega tylko życie ogoniastej genki girl. Poza nimi pozostają Matsushita, TK, Takamatsu, Noda, Shiina... cała gama ciekawych postaci, o których prawdopodobnie nigdy się niczego nie dowiemy. Poza tym jednym mankamentem, seria wydaje się być bardzo w porządku, jak zwykle na udźwiękowienie nie narzekam, a co do obrazu... Angel Beats! jest w ok. 120% robione na komputerze, co widać po takim a nie innym wyglądzie postaci, cieniowaniu i innych zauważalnych cechach. Nie wszystkim się to może podobać.
    W moim uznaniu seria zasłużyła na 8, może zapowiedziany na nadchodzące lato drugi sezon, w którym
    , może zasłuży na oczko lub nawet dwa wyżej.
  11. piotrekn
    No, to teraz pora na jeden z dziwniejszych tytułów na mojej liście.
    W 1939 roku Ziemię zaatakowali kosmici nazwani Neuroi, którzy względnie szybko podbili Europę i Azję. Jedyny skuteczny sposób aby z nimi walczyć to posłać w niebiosa młode dziewczęta władające magią, zbrojne w ciężką broń i ustrojstwa zakładane na nogi umożliwiające im lot - Strikery. Jedną z ostatnich linii obrony są Wyspy Brytyjskie, a założony w jednej z baz 501. szwadron otrzymał nazwę Strike Witches.
    Mieszkająca sobie spokojnie gdzieś w głębi kraju zwanego Fuso (Japonia) Miyafuji Yoshika zostaje znaleziona przez panią porucznik Sakamoto Mio, która próbuje zwerbować nasze dziewczę do wspomnianego szwadronu. Ta z kolei, straciwszy ojca dzięki wojnie, czuje do wojny wstręt potężny i nie chce walczyć, nie mówiąc nawet o wyjeździe. Pomimo tego wyrusza do Brytanii w poszukiwaniu ojca, po drodze będąc świadkiem walki z Neuroi, która zmienia jej podejście do całej sprawy i w efekcie której dołącza jednak do oddziału.
    Na początek parę słów o postaciach. Jest Yoshika, młoda, naiwna, lekko
    (wbrew temu, co się głównie sądzi, trudno tu uświadczyć jakąś true
    ), główna oś całej fabuły (w końcu po coś musiała dostać największą moc ze wszystkich panien). Mamy jej przyjaciółkę, Lynette Bishop z Brytanii (tak to się u nich nazywa), strzelec wyborowy. Jest archetyp francuskiego bufona, Perrine Clostermann z Gallii (no cóż to może być za kraj?), pałająca uwielbieniem dla nauk pani porucznik. Są też swoiste kompleciki - liberiońska (chameryka) maniaczka szybkości hojnie obdarowana przez naturę i jej całkowite przeciwieństwo Francesca Lucchini z Romagnii (północne Włochy, a jakże), obie z zamiłowaniem do skinshipu, Eila Juutilainen prawdopodobnie z ichniego odpowiednika Finlandii oraz utalentowana Sanya Litvyak z Orussii, a także asy całego zespołu, pochodzące z Karlslandu Gertrud Barkhorn (służbistka) oraz Erica Hartmann (obowiązkowy leń), jest jeszcze Minna Wilcke, dowódca oddziału, którą łączy zażyłość z porucznik Sakamoto.
    Chyba jeszcze nie wspomniałem, że Striker w jakiś niewyjaśniony dotąd sposób kłóci się z noszeniem spodni, toteż nie ma na horyzoncie żadnej, powtarzam ŻADNEJ przedstawicielki płci pięknej, którą uświadczymy w spodniach, czy nawet w spódnicy. Na tej płaszczyźnie wyróżnia się jedynie Perrine. A skoro już sobie to wyjaśniliśmy, można spokojnie powiedzieć, ze przez co najmniej połowę każdego z dwóch sezonów z ekranu wylewa się ecchi w niemałych ilościach (choć przy niektórych tytułach wymięka), głównie pod postacią (pod względem częstości występowania): pantyshotów, scen furo oraz skinshipu.
    Spoglądając od strony technicznej, głosy zrealizowane są bardzo dobrze, z charakterystycznym śmiechem Mio na czele. Na muzykę trudno narzekać, choć opening ani ending jakoś specjalnie mnie nie urzekły, szczególnie te z drugiego sezonu (jakaś dziwna tendencja się pojawia w OPach i EDach ostatnich sezonów). Wygląda to całkiem ładnie, okręty i bazy są całkiem "detalicznie" wykonane, no i za każdym razem inny Neuroi. Jako całokształt stoi na całkiem przyzwoitym poziomie, choć fabuła jako taka dzieje się w sumie tylko w pierwszych i ostatnich dwóch odcinkach sezonu. Polecam to głównie osobom, które ecchi uznają za obowiązkowy element każdego porządnego anime.
  12. piotrekn
    Gdzieś w Hokkaido jest sobie restauracja o nazwie Wagnaria i w tejże restauracji młoda kobieta pracująca, 17-letnia Taneshima Poplar wzrostu niewiele większego niż półtora metra (jej imię tłumaczymy z angielskiego jako "topola". Pomysł rodziców, do którego się przyznaje) i z kucykiem (kucem?) sporo dłuższym niż do pasa, zostaje wysłana na zdobycie nowego pracownika. Próbuje swoich sił w szkole, na ulicy, aż w końcu trafia przez przypadek na osobnika imieniem Takanashi Souta, któren z oczywistych względów bierze ją za zagubione dziecko (będąc zresztą, jak sam to określił, miniconem i wielbiąc wszystko co małe, kjutne i młodsze niż 12 lat) i trwa w tej iluzji dopóki się nie dowiaduje, iż owa niewysoka bynajmniej-nie-
    jest nie dość, że o rok starsza, to jeszcze chodzi do tej samej szkoły... po czym zgadza się na pracę w restauracji, gdzie znajdują się o wiele ciekawsze osobowości, jak choćby dwaj kucharze, jeden szantażysta (Souma Hiroomi), drugi (Satou Jun) się podkochuje w szefowej kelnerek (Todoroki Yachiyo), która nosząc przy sobie katanę (tylko dlatego, że jej rodzice zajmują się wytwarzaniem ostrzy różnego rodzaju) żywi gorące uczucia do pani menedżer (brutalnej i leniwej Shirafuji Kyouko). Jest jeszcze Inami Mahiru, cierpiąca na mizoandrię, do tego do najsłabszych nie należy, teoretycznie szef całego przybytku Otoo Hyogo, który poszukuje zaginionej żony, oraz 4 siostry Souty (prawniczka-rozwódka, pisarka romansideł, alkoholiczka ucząca samoobrony dla kobiet i bardzo rezolutna jak na swój wiek dwunastolatka wyższa od Taneshimy o głowę).
    Pierwsza adaptacja yonkomy, jaką zobaczyłem (adaptację, nie yonkomę) i bardzo przypadła mi do gustu. Ogląda się to z nieprzerwanym uśmiechem, bo nie ma żadnych przestojów i dzieje się w miarę dużo. Regularne konfrontacje Souty i Mahiru nie nudzą, tak samo jak Satou z Taneshimą. Kreska jak najbardziej, podobnież udźwiękowienie (m.in Ono Daisuke jako Satou). Ja bawiłem się przy tym świetnie aż do ostatniego odcinka i polecam praktycznie każdemu. Jak najbardziej zasłużone 10/10.
  13. piotrekn
    Razu pewnego dyskusja zeszła na tory różnych japońskich restauracji i przy restauracji, w której kelnerki są przebrane za meido wyskoczył tytuł Kaichou wa Maid-sama!. Całkiem sympatyczne romansidło o despotycznej przewodniczącej w liceum znanej jako Ayuzawa Misaki, które to liceum do niedawna było szkołą męską, więc też i panowie nie są radzi z "kadry rządzącej". Pani przewodnicząca ma jednak mały sekret - pracuje w kawiarence o jakże wymownej nazwie Maid Latte, w dodatku jako kelnerka... jak można się domyślić, już na samym początku sekret wycieka, na szczęście w niewielkie grono. W tym gronie jednak jest Usui Takumi, uczeń numer jeden w szkole, któren złamał wiele serc i najwyraźniej czuje miętę do Misaki.
    Ogląda się to nawet ciekawie, wygląda całkiem ładnie, brzmi też bardzo dobrze, nie jest jednak arcydziełem i może niektórych zacząć nużyć. Cóż, zbliża się już koniec serii, więc zapewne wytrwam do ostatniego odcinka
  14. piotrekn
    Od Shany zaczynają się tytuły bez jakiejś poważniejszej historii trafień, bo zapoczątkowało to moje wakacje polegające na przeszukiwaniu przeróżnych tytułów w sieci i oglądanie co ciekawszych.
    Równolegle do naszego świata istnieje wymiar znany jako Guze. Istotny w nim powstałe dzielą się na Guze no Tomogara i Władców (Guze no Ou) i "żywią" się energią istnienia ludzi - po pożarciu człowieka, znika wszelki ślad jego istnienia. Ponieważ nie wszyscy w Guze są jednomyślni, niektórzy z Władców starają się o pomoc ludzi, stających się w tym momencie Flame Haze, których zadaniem jest walka z Tomogara oraz ich rinne - podwładnymi. Jedną z najbardziej znanych Flame Haze jest Płomiennowłosa Ognistooka Łowczyni, która współpracuje z Płomieniem Niebios Alastorem. Nasz protagonista (licealista, a jakże), Sakai Yuuji, spotyka ją gdy pewnego dnia cały świat zatrzymuje się w miejscu i pogrąża w dziwnej poświacie, po czym pojawiają się dziwne potwory a także wspomniana Łowczyni. Rozprawia się z potworami szybko a bezboleśnie, po czym proszący o wyjaśnienie Yuuji dowiaduje się, że jest tylko namiastką prawdziwego Yuujiego, Pochodnią (palnikiem - używają słowa Torch) stworzoną, aby zniknięcie istnienia nie wywarło zbyt dużego wpływu na świat, i że za jakiś czas sam przestanie istnieć. I tak rozpoczyna się historia na dwa sezony, czteroodcinkową OVA oraz zapowiedziany sezon trzeci oparta na wciąż wydawanych light novelach.
    Shakugan no Shana to raczej dzieło na jednorazowe podejście. Za pierwszym zamachem urzekły mnie wszystkie podkreślane zalety tej produkcji, takie jak choćby głębia postaci wspierających, gdzie niemal każdy ma swoją historię, a my ją poznajemy. Kreska zła nie jest, a nawet wręcz przeciwnie, choć trzeba się przyzwyczaić do dużych (nawet jak na standardy anime) oczu Shany, Yuujiego i Yoshidy. Udźwiękowienie też jest niczego sobie, głosy raczej dobrze dopasowane do postaci, a pierwszy ED bardzo przypadł mi do gustu, wraz z pierwszym OPem drugiego sezonu. Mimo tego wszystkiego, próba obejrzenia całej serii raz jeszcze skończyła się u mnie gdzieś po trzeciej płycie od początku, a to z prostej przyczyny - tsundere, która przez 99,997% czasu jest tsuntsun (później na szczęście jest troszkę lepiej), w pewnym momencie przestaje bawić, a zaczyna irytować. Do tego jeszcze sytuacja po sezonie drugim, który skończył się ja się skończył, a jednak relacja między główną parą nadal jest niezmieniona. Nie chcę się do tego rozwodzić nad kwestią panowania Yuujiego nad mocą, którą zyskał, bo momentami czegoś tu brakuje.
    W ogólnym rozrachunku nie jest to złe, a jako jeden z klasyków tsundere można obejrzeć. Seria otrzymała u mnie po 9 za każdą część, punktując głównie całokształtem.
  15. piotrekn
    Po zapoznaniu się z Fairy Tail, postanowiłem znaleźć sobie coś na własną rękę. Traf chciał, że akurat znalazłem Ah! My Goddess - całkiem sympatyczną historię o studencie bliżej nieokreślonego, acz technicznego kierunku w szkole wyższej w mieście Nekomi. Życia łatwego biedaczysko nie ma - jest to praktycznie ciągłe pasmo nieszczęść, których raczej po nim nie widać. Razu pewnego czystym przypadkiem kontaktuje się z niebiańskim centrum pomocy, w efekcie czego z pobliskiego lustra wyłania się dziewczyna. Przedstawia się jako bogini imieniem Belldandy (japońska wariacja na temat Werdandi, tożsame w wymowie) i oferująca jedno życzenie. Traktując to jako żart ze strony swoich senpai, wypowiada życzenie, które na zawsze zmienia jego życie...
    Sama seria ma całkiem niemałą historię, długą już na 22 lata - tyle ma manga, nadal wydawana, w Polszcze przez JPF. Nie miałem z nią jednak większego kontaktu, więc skoncentruję się na anime, którego też jest niemało - 5-odcinkowa OVA, która ma tyle lat co ja (dość rzuca się w oczy charakterystyczna kreska i udźwiękowienie), kinówka dziejąca się ok. 3 lata po mandze (pomimo przeszło 20 lat wydawania, fabuła posunęła się o około rok), po której przyszła oficjalna seria, z sequelem i paletką speciali.
    Historia jest całkiem sympatyczna, nie koncentruje się na "unieszczęśliwianiu" Kenichiego, którego pech opuścił wraz z przybyciem bogiń. Jest oponent, obecny bardziej for teh lulz niż dla jakiejś szkody, jest troszkę walk, jedyne, do czego bym mógł się przyczepić, to mały nacisk na postaci drugoplanowe, choć taki Otaki dostał nawet niemały wątek... Fabuła w kinówce bardzo fajna, wygląd też niczego sobie. Fajny element na zwieńczenie obejrzanego anime, pomimo powstania przed nim
    Postaci oceniam moim okiem kompletnego laika na świetne. Protagonista nie jest tylko od obrywania po głowie, a harem żeby się kręcił wokół niego. Można się troszkę uczepić archetypu Yamato Nadeshiko zaszczepionego Belldandy, choć z drugiej strony coś takiego pasuje Belldandy. Do tego akurat ta rola zapewniła "typ" postaci dla Kikuko Inoue, dzięki czemu usłyszeć można ją jako np. Sanae Furukawa z Clannadu. Urd i Skuld, świetny kontrast, a do tego inhibitor głównej pary, Marller, która za każdym razem traci odrobinę godności jako demon, a także cały wachlarz postaci z uniwersytetu - dość "charakterystyczne", lecz w tym przypadku aż tak złe to nie jest, ani nie jest to regułą w przypadku sióstr. Nie mogę też nie wspomnieć o "występie" spirytusu w sequelu - najmocniejszy trunek na świecie, z autentycznie polskim napisem "Spirytus Rektyfikowany" na butelce pojawia się na ekranie na parę chwil na bankiecie.
    Moje ogólne wrażenie - bardzo fajne. Ogląda się to zdecydowanie lekko, choć dzieje się niemało jak na taki typ historii. Nie jest to akurat już shonen, a bardziej seinen, co niesie za sobą brak rzucającej się w oczy schematyczności, względnie niewiele fanserwisu (Urd i Peorth pominę milczeniem...) i troszkę inne żarty. Jest to jak najbardziej godne polecenia.
  16. piotrekn
    Inien niż ostatnim razem kolega z klasy przebąkiwał coś o jakimś dziwnym anime, w którym nad miastem górowała fabryka w kształcie wielkiego żelazka, która regularnie wydawała z siebie donośny syk wypuszczając ogromne ilości pary. I że po 10 minutach oglądania się w tym pogubił. Troszkę go pognębiwszy, wydobyłem z niego tytuł, który znany jest pod wieloma wersjami - FLCL, Fooly Cooly, a także fonetyczna, którą dostałem - furikuri.
    Muszę przyznać, troszkę się z prawdą rozminął, choć co do pogubienia się jestem skłonny uwierzyć mu na słowo. Ten twór studia Gainax, znanego m.in. z gainaxingu oraz NGE, to czysta abstrakcja zamknięta w 6 odcinkach anime, opowiadającego o przeżyciach niejakiego Naoty, wyjątkowo cynicznego dwunastolatka, od momentu w którym Haruko Haruhara nadjeżdżając na swojej Vespie zdziela go w łeb swoją spalinową (tak, najwyraźniej ma wbudowany silnik z kosiarki, sporo posiada odpowiedni "zaciąg" i wydaje stosowne dźwięki) gitarą basową, po czym udziela mu pierwszej pomocy... czego świadkiem jest również przyjaciółka Naoty, bezdomna Mamimi, która w swojej historii ma m.in.
    . W efekcie uderzenia na czole Naoty pojawia się dziwny twór, który pod koniec odcinka przeradza się w robota z kineskopem zamiast głowy. Od tego momentu na cel bierze ich również organizacja rządowa, która najwyraźniej z Haruko już do czynienia miała, a której akcjom przewodzi osobnik o nietypowych brwiach.
    FLCL to, jak już wspomniałem, rzecz co najmniej dziwna. Kreskę ma osobliwą, udźwiękowienie zaś niezłe (wiele osób lubi podkreślać, że całą muzykę stworzy ł jeden zespół i że zrobił to w sposób świetny, mnie jednak ta muzyka jakoś nie urzekła - nie moje gusta). Fabuła z kolei to temat chyba na książkę. Jest dość dziwna, choć paradoksalnie trudno się w niej pogubić. Jest złożona, postaci się rozwijają (przynajmniej główne), dzieje się dużo, ale nie za dużo. No i pojawia się Maluch, kolejne nawiązanie do Polski, tym razem bardziej fortunne
    Seria jest krótka, więc i wiele o niej napisać się nie da. Niemniej jednak jest to coś co, myślę, warto obejrzeć, bo jest krótkie i nadaje się na sprawdzenie, jak na nas działa taka ilość pomieszania z poplątaniem i absurdu.
  17. piotrekn
    O ile poprzednia seria została mi polecona, to tą już odkopałem samodzielnie. Love Hina to coś, co kojarzyć powinien chyba każdy, a mianowicie historia niejakiego Keitaro Urashimy (imię nieprzypadkowe, nawiązania do niejakiego Taro Urashimy pojawiają się dość często), który już trzeci rok z rzędu bezskutecznie stara się dostać na Uniwersytet Tokijski ze względu na obietnicę z dzieciństwa z pewną dziewczynką. "Porzucony" przez rodziców postanawia zamieszkać w pensjonacie Hinata należącym do jego babci. Biedaczek nie wie jednak, że ów pensjonat w tak zwanym międzyczasie stał się ośrodkiem tylko dla dziewcząt. Jak można się domyślić, nie wie o tym tylko przez krótką chwilę. Seria wypadków uświadamia mu aktualną sytuację, aczkolwiek w wyniku nieporozumień zostaje zatrudniony na posadzie zarządcy ośrodka.
    Ta zawarta w 123 rozdziałach w 14 tomikach stała się pewnym punktem odniesienia dla dużej części historii "haremowych", romansów i przeróżnych pośrednich, wraz z lokalną tsundere uzbrojoną w Naru punch! i naszym nieszczęsnym bohaterem. Historia potrafi autentycznie wciągnąć, w przeciwieństwie do adaptacji anime, która została zrobiona co najwyżej średnio (poza openingiem, który dość mocno wpadał w ucho) i odstrasza ludzi od mangi, do której niejednokrotnie ma się nijak.
    Cóż mogę powiedzieć? U mnie manga zasłużyła sobie na dyszkę, anime to 6+ ze względu na podejście do oryginału. Tak też mangę szczerze polecam niemal każdemu (każdy choć skrycie pewnie chciałby to przeczytać ), anime zaś odradzam.
  18. piotrekn
    Postanowiłem zacząć dzielić się spostrzeżeniami co do niektórych serii anime, na które trafiam. Mimo względnie niewielkiego stażu w oglądaniu owoców japońskiej animacji, już zdążyłem trafić na tytuły, które potrafią zadziwić ideą czy innymi bzdetami.
    Serią, od której zacząłem ten ciąg pochłanianych tytułów, jest Fairy Tail na podstawie świetnej mangi Hiro Mashimy opowiadającej o przygodach "magini" imieniem Lucy Heartfilia, której marzeniem było przystąpić do największej gildii magów - tytułowej Fairy Tail. Po serii zdarzeń, zawierających w sobie człowieka zionącego ogniem oraz zalanie całego miasteczka falą, nasza bohaterka trafia do gildii, która okazuje się być zbiorem najprzeróżniejszych osobowości, mających "zniszczenia przy pracy" w głębokim poważaniu, a przy tym jakże ciekawych.
    Co do odczuć po zapoznaniu się z tytułem - ogląda się to całkiem fajnie, odstresowująco, zachęciło mnie do zapoznania się z mangą, za którą wiernie podąża (za co sobie zresztą tą serię cenię), jednakże po nadgonieniu fabuły "czytanej", samo anime zaczyna z lekka nużyć, głównie dlatego, że wiem co i kiedy się stanie. Niemniej jednak za całokształt należy się wysoka ocena, w tym za głosy (choć w życiu bym się nie domyślił, że Shana i Happy to ta sama VA). OP i ED jakoś mnie strasznie nie zachwyciły, więc regularnie je przewijam - nic zatem o nich powiedzieć nie mogę. Wygląda toto bardzo ładnie, ma swój charakterystyczny styl. Mimo, że sam już nie oglądam, poleciłbym ją z czystym sumieniem każdemu, kto lubi dużo walk i dużo humoru.
  19. piotrekn
    Ot, kolejna świeżynka z nietypowym pomysłem na fabułę, która wystartowała ostatniej jesieni. Samo anime, choć zrealizowane świetnie, blednie przy mandze, która po siedmiu 'zwykłych' podbojach zaczyna robić się zdecydowanie bardziej interesująca. No, ale zacznijmy od początku.



    Nie ma dziewczyny, której 17-letni Keima Katsuragi nie potrafiłby zdobyć. Cały problem polega na tym, że dotyczy to tylko i wyłącznie gier... Pewnego dnia otrzymuje mejla, w którym tajemniczy nadawca proponuje mu wyzwanie jako Zdobywającego Boga (Capturing God, Otoshi-gami; jak ja uwielbiam te tłumaczenia...). Traktując to jak kolejną grę, zabiera się do odpowiedzi. W tym momencie z nieba spada przed nim zbrojne w miotłę i tajemniczy ni to szal, ni to różowy obłoczek lewitujący w tle przyjemne dla oka dziewczę tytułujące Keimę jako Kami-sama. Przedstawiwszy się jako Elucia de Lut Ima (w skrócie Elsea), tłumaczy, że Keima właśnie podpisał kontrakt polegający na łapaniu duchów, które uciekły z piekła i kryją się w delikatnych serduszkach młodych dziewoj i jedynym sposobem, aby je stamtąd wypędzić jest zająć ich miejsce. Innymi słowy, ma wyrywać lachony. Cały szkopuł w tym, że mechanizmy, jakimi rozumuje Katsuragi w grach nijak mają się do rzeczywistości, czego zresztą jest doskonale świadom. A, i jeszcze coś - jeśli złamie kontrakt, obroża na szyi odetnie mu głowę, po czym Elsee zginie razem z nim.
    Na początku jest po prostu zabawnie, i to nie tylko dlatego, że mechanizmy znane Katsuragiemu z gier doskonale działają w rzeczywistości. Niezdarność demonicy, czasami nieco groteskowe działania dziewcząt (no, ale w końcu do tego prowadzą 'złe duchy' gnieżdżące się w ich serduszkach) i cała specyfika Keimy - otamegane o wyglądzie bishounena, całe lekcje spędza na graniu, lecz zdobywa najlepsze wyniki etc. etc. - tworzą całkiem fajny efekt komediowy. Cała historia powiększa się na późniejszym etapie (ale to hen, poza zapowiedzianym drugim sezonem) o wielką intrygę mającą na celu zniszczenie nowego porządku świata, całą gamę barwnych postaci i kilka powracających (choćby aktualny arc kręci się wokół tychże). Dość mocnym szokiem było m.in. ujawnienie, że
    Dzieje się dużo, dzieje się dynamicznie, dzieje się ciekawie. Niestety, manga nie jest pozbawiona wad - w zasadzie ostatnie chaptery to wyjątkowo fragmentaryczna akcja, gdzie kolejne 'starcia' z dziewczętami są rozwiązywane na przestrzeni dwóch-trzech odcinków. Mimo to jest jak najbardziej warta uwagi.
    Zaś jeśli chodzi o anime, kolejna robota bez zarzutu. Keima ma głos dokładnie taki jak trzeba, podobnie Elsea. Opening, szczególnie w pełnej wersji, robi niezłe wrażenie. Zarówno animacja, jak i pierwowzór, dostały u mnie w pełni zasłużoną dychę, zaś za mangę szczerze polecam się zabrać.
  20. piotrekn
    Powoli zaczyna się sezon zimowy 2010/11, a na pierwszy ogień idzie masa czarnego humoru i absurdu skryta pod tytułem Korean Zombie Desk Car.



    Aikawa Ayumu, przeciętny licealista... wróć. Przeciętny (?) zombie licealista, żyjący sobie w spokoju z małomówną nekromantką, która go wskrzesiła, pewnego dnia (a w zasadzie nocy) spotyka na cmentarzu niedźwiedziopodobny twór w surducie, który go atakuje i m.in. przebija na wylot. Oczywiście, Ayumu od tego nie zginie - kilka godzin wcześniej przetrwał zderzenie z ciężarówką, a tak naprawdę najwięcej szkodzi mu wysuszające słońce. Ale ponieważ słońca o tej porze nie ma, pazury wchodzące plecami i wychodzące brzuchem mogą zostać uznane za największy problem w danej chwili. A już w następnej pojawia się odziana w róż Haruna z piłą mechaniczną i atakuje owo futrzaste cuś swoim kopnięciem nie zważając na to, że na drodze piły znalazł się nasz biedny protagonista. Po pokonaniu stwora próbuje pomóc naszemu wcale-nie-bliższemu śmierci Aikawie, lecz w efekcie zostaje pozbawiona mocy. I ubrania. A nasz dzielny protagonista zyskał możliwość transformowania się w masou shoujo (oczywiście, zachowując kolor i ekwipunek), aby walczyć z megalo, czyli stworami podobnymi do tego, który go niedawno próbował uśmiercić (chodzi o poczęściniedźwiedzia, nie Harunę). Nowe znajome, które jakoś-tak-przypadkiem-zamieszkały-u-protagonisty, jak i świeżo zdobyte moce ząbimagiczne, skłoniły naszego bohatera do rozpoczęcia poszukiwań osoby, która to bezpośrednio przyczyniła się do jego śmierci (używając do tego dużego i ostrego narzędzia). A to dopiero początek tej szalonej historii; kolejne zdarzenia dziwne a niebezpieczne dla zdrowia i życia, nie wspominając o większej ilości osobliwych postaci (głównie urodziwych samic), będą się wręcz kleić do Ayumu. Pośród urodziwych samic, oprócz wspomnianej Haruny, znajdziemy też m.in. Seraphim, które będą grać w Jengę, Twistera czy mahjongga.
    Pierwsza rzecz, jaką można o serii powiedzieć to to, że bardzo zręcznie łączy komedię (nierzadko czarną) z fajnymi poważniejszymi wstawkami, jak choćby przypomnienie pierwszego spotkania z Yuu czy właśnie poszukiwania osoby posługującej się długim i ostrym narzędziem, aby robić ludziom to, co zrobiła Aikawie. Ba, takie elementy mogą pojawić się nawet w ramach jednego odcinka, co wcale nie psuje efektu - wbrew pozorom umieszczenie dobermana próbującego wybić herbatę z kubka i późniejszy pościg za mordercą czy stopniowa przemiana stroju Ayumu (You can't get any cuter!) w suknię w ramach ratowania miasta przed olbrzymim wielorybem dryfującym w przestworzach wygląda całkiem nieźle. A owszem, ciekawa sprawa. Ta seria próbuje pokazywać poważne walki (z bardzo poważnymi obrażeniami w pakiecie) o poważne stawki, z facetem w różowej sukience w roli głównej... I nawet jakoś to wychodzi.
    Trzeba też dodać, że robi to cokolwiek niebrzydko. Paradoksalnie poza eye-catchami nie ma miejsca na deformacje, wszędzie posługując się bardzo fajną kreską, a w kwestii dźwięku warte wspomnienia są 3 aspekty: opening,
    i głos Seraphim. A jak o głosach mowa, warto dodać, że Eucliwood, choć odzywała się głównie w wyobraźni głównego bohatera, w każdym odcinku czyniła to dzięki innej seiyuu. Czemu? Nie mam pojęcia, ale pomysł ciekawy. Muzycznie owszem, seria wpada w ucho nawet. Animacja to wyższe stany średnie, czyli jakość przyzwoita, zwłaszcza pod koniec, jak to zwykle bywa.Seria mnie całkowicie zachwyciła, trudno mi w niej jakichś poważniejszych wad szukać i dlatego dostaje 10 oczek również za Serę wypalającą wok, Yuu, Tomonori ze swoim majonezem i Harunę i jej jajka. Było bardzo dobrze, to na pewno. Jak dla mnie, najwięcej bonusowych punktów idzie za konfigurację, tudzież bohatera, który pomimo skompletowania pokaźnych rozmiarów haremu, od początku do końca mierzy do jednej i tej samej panny Zarysowała się także całkiem fajna historia, gdzie jednak (póki co) więcej pytań niż odpowiedzi. Z mojej strony 8 i konkretne oczekiwania co do, zapowiedzianego jakiś czas temu, drugiego sezonu.
  21. piotrekn
    Ta seria, na szczęście, do krótkich nie należy i to zdecydowanie bardzo dobrze. Historia rozłożona na pierwszy sezon i After Story dając blisko 60 odcinków ogląda się naprawdę genialnie i pozostawia niezapomniane wrażenia.
    Okazaki Tomoya, lat 17, nienawidzi swojego miasta. Wiążą się z nim wspomnienia, których najchętniej by się pozbył, ale nie jest w stanie. Prowadzi beztroskie, bezcelowe życie aż do momentu, w którym u stóp wzgórza prowadzącego do szkoły spotyka pewną osobliwą dziewczynę. Zdaje się ona mówić do kogoś, lecz nie do końca jest pewne do kogo. Tomoya, reagując na jej słowa, zachęca ją do wspięcia się na szczyt i tak zaczyna się ich historia...
    Opis wyjątkowo krótki, to prawda. Pomimo tego, stosunkowo trudno streścić zaczątki fabuły Clannada w troszkę dłuższej formie, czy też raczej byłoby to raczej błędem. W przeciągu tej serii w końcu większość swoich znajomych Tomoya poznaje praktycznie zupełnie na nowo, nie mówiąc o nowych znajomościach. Ta ekranizacja głównej ścieżki visual novel (z którym aktualnie się zmagam) w bardzo zręczny sposób odtwarza większość zawiłości, prezentując je w bardzo fajnej formie, z o wiele lepszym seiy? dla Okazakiego niż kinówka. Nie jestem do końca pewien dlaczego, ale wydaje mi się, że po prostu nie jestem w stanie oddać tej niesamowitej atmosfery, którą przedstawia i pozostawia po sobie Clannad za pomocą słów. Fabuła genialna, kreska ładna (choć wielu się czepia rozstawu i skali oczu żeńskich postaci), udźwiękowienie świetne z uwzględnieniem seiy? z VN. Zakończę ten problematyczny wywód oceną 12 na 10-stopniowej skali oraz poleceniem: obejrzeć za wszelką cenę!
  22. piotrekn
    W Akademii Hekiyou samorząd szkolny jest wybierany w konkursie popularności, dlatego też przewodniczącą została przepełniona moe
    Sakurano Kurimu, jej zastępcą jest tsunderowata Shiina Minatsu (zettai ryouiki grade S!), pozycję skarbnika zajmuje jej młodsza siostra, rozkochana w grach i wszelkich odmianach BL Shiina Mafuyu, zaś sekretarzem jest tajemnicza tall dark and bishoujo Akaba Chizuru. Jest jeszcze jedno miejsce, przeznaczone dla najlepszego ucznia w całej szkole i zajął je niejaki Sugisaki Ken, który pragnie uczynić z samorządu swój harem.
    Prace samorządu, jeśli w ogóle można je tak nazwać, obejmują z grubsza wyjadanie przekąsek, gadanie o niczym, obrażanie i okładanie Sugisakiego, jego kolejne próby uwiedzenia dziewcząt i przeróżne dziwne aktywności, zależnie od okoliczności. Okazuje się, że Ken całkiem poważnie podchodzi do swojej 'obietnicy', jaką złożył na wejściu i sam wypełnia całą robotę po godzinach. Wbrew pozorom, jego zachowanie ma niemały wpływ na resztę obsady - wystarczy choćby spojrzeć na odcinek, gdy
    przychodzi siostra natrętnej dziennikarki albo gdy Sugisaki jest chory. Są zresztą konkretne powody dla takiego a nie innego zachowania z jego strony, które w pewnym momencie ujawnia (ale nie będę odbierał przyjemności z oglądania).
    Na pewno ogląda się to całkiem nieźle. Kreska jest fajna, ale troszkę brakuje, żeby opening czy ending wgryzły się głęboko w ucho. Seiyu są dobrani dobrze, same zaś postaci - ciekawe. Fabuły jakiejś konkretnej brak, ale to wcale wadą nie jest. Oglądane po raz pierwszy może sprawić dużo radości (szczególnie, gdy zna się sporą część odwołań na początku), ale za drugim razem troszkę trudno zacząć. Pomimo tego za naprawdę dużą ilość przyzwoitej komedii dostaje 9/10. Jak najbardziej.
×
×
  • Utwórz nowe...