Skocz do zawartości

konjel

Forumowicze
  • Zawartość

    117
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez konjel

  1. konjel
    Może powinienem tą recenzję zatytułować "Studium odosobnienia", ale intuicja podpowiedziała mi inaczej. A prawdziwy stalker intuicji słucha, bo inaczej długo nie pożyje. Dlaczego właśnie taki tytuł owa intuicja mi podsunęła? Miejmy nadzieję, że rozwiązanie znajdziemy w dalszej części tej opowieści.
    Nie skupiałbym się na "technicznym" aspekcie, jakim jest fakt, że "Ołowiany świt" otwiera książkową serię "S.T.A.L.K.E.R.a" w Polsce, ale w tym wypadku może mieć to dość istotne znaczenie. Jakie? Otóż takie, że po prostu podobnego dzieła nie było mi dane do tej pory przeczytać. Owszem, przez moje oczy przeszło wiele stronic wyszperanych po sieci opowiadań i historii osadzonych w uniwersum (sam zresztą też coś-niecoś nabazgrałem), ale była to ledwie przystawka do tego, co dane mi było przeczytać jakieś dziesięć minut temu. Jest to dla mnie ważne, ponieważ żadna książka, żadne opowiadanie, które przeczytałem nie były składową tego, co znalazłem w "Ołowianym świcie". To były elementy, drobinki, które były kawałkami tortu. A ta historia jest tortem w całości.
    Zacząłem tak enigmatycznie i zwykły śmiertelnik pewnie już się zgubił. Co to, jakieś "Zony", "stalkery", historie? Niestety, na streszczenie całości podwalin uniwersum "S.T.A.L.K.E.R.a" nie mam ani czasu, ani, szczerze mówiąc, ochoty. Nowicjuszów nieobeznanych z tematem zapraszam na strony, które może i lepiej by to zrobiły ode mnie. I już tu zaznaczę dla waszego zdrowia, że ta recenzja ni cholery nie będzie obiektywna. A z tego powodu, że będę ją pisał ja jako osoba z imienia i nazwiska, ale przede wszystkim ja jako Rączka. Ja jako stalker. Zacznijmy...
    Skłamałbym mówiąc, że nie spodziewałem się, że "Ołowiany świt" będzie czymś niezwykłym. I pewnie nie dla mnie jednego, zresztą. A produkt końcowy wręcz przerósł moje nadzieje.
    Może parę słów o głównym bohaterze historii. Zaczynamy poznawanie Misia. Miś pochodzi z Polski, co odbija się na jego kontaktach z otoczeniem, które musi znosić zlepki dialektu polsko-rosyjsko-stalkerskiego, a który nawet rodzimemu czytelnikowi może wydać się niezrozumiały. Ale, jak mawiają, Słowianie zawsze dogadać się potrafią, więc w zasadzie nie ma problemu. Dlaczego tak zaakcentowałem to na początku? Sam nie wiem. Może dlatego, że urealnia... nie, strasznie sztuczne stwierdzenie... ożywia, przybliża postać i sprawia, że jest bardziej autentyczna. Miś jest stalkerem. Najzwyklejszym stalkerem, który z początku wydaje się nie robić nic nadzwyczajnego. Ot, wyprawia się na stary kompleks, żeby odzyskać towar kumpla. Ale to ledwie kilka pierwszych stron. Bo tak, jak w legendarnym wręcz obrazie kinematografii Tarkowskiego Stalker, Pisarz i Profesor reprezentowali odmienne cechy charakteru, postawy i spojrzenia na różne sprawy, tak i Miś ma pewną cechę szczególną. Bardzo lubi samotność. Jest stalkerem, nic w tym dziwnego. Stalker nie lubi tłoku i niepotrzebnego hałasu, bo w takim otoczeniu najłatwiej w Strefie o zgon. Ale samotność staje się czymś szczególnym, co daje się zauważyć w jego wędrówce. Z pewnością nie jest myślą przewodnią, ani jakimś pseudofilozoficznym wydumanym celem, ale pałęta się jak czarnobylec pod nogami, niby nie przeszkadzając, ale jednocześnie nie dając o sobie zapomnieć. To jedna z cech. I tu już zacznę drobną polemikę, a nawet nie... nie wiem w sumie jak to nazwać, więc niech "polemika" zostanie. (Którą i tak pewnie należałoby przeprowadzić z samym autorem w towarzystwie "dezaktywatora", na co mam cichą nadzieję). Drugą cechą jest pragmatyzm. Absolutnie, nie jest to totalne odarcie z uczuć na rzecz kierowania się praktycznością. Mamy parę przykładów, jakoś nieszczególnie wyróżnionych, ale wystarczająco czytelnych, na to, że Miś wcale wyprany z uczuć nie jest i nie zawsze przemawia przez niego czysty pragmatyzm. Jednak ta cecha tak silnie powiązana jest ze Strefą, że uznałbym ją za normalny, stalkerski instynkt przetrwania, ale... no właśnie, coś mi nie pasowało. A, przypomniałem sobie! (Tą recenzję spisuję na bieżąco i pewnie nie będzie mi się chciało robić retuszu, więc za chaos i wszelkie wtręty przepraszam). Misza niepochlebnie wypowiada się na temat zaufania. Jego zdaniem w Strefie zaufaniem można darzyć jedynie siebie, gdyż zbytnie poleganie na kimś jest jednoczesnym przerzuceniem części odpowiedzialności, rozluźnieniem, poza tym towarzystwo więcej przeszkadza, niż pomaga. I to, co w jednostkach specjalnych, przy czyszczeniu budynków jest zaletą - całkowite zaufanie towarzyszowi, że "pokroi swój kawałek tortu" - tutaj staje się zgubą. Pozwolę się z tym częściowo nie zgodzić.
    (tu, w trakcie pisania, zrobiłem jakieś cztery dygresje - bo wszystko się konsekwentnie zazębia!)
    Osobiście uważam, że w Strefie zaufanie do drugiej osoby nie jest... złem koniecznym. Chodzi tu też o to, że lżej jakoś umierać, wiedząc, że ktoś chciał nam pomóc, że nie zostawił, może nawet dobił, nie pozwalając na męczarnie. Ale nie tylko. Przede wszystkim chodzi o to, że człowiek to stadny zwierz i nawet ja, który uchodził niegdyś a sam do dziś uważa się za samotnika, nie zniesie tego za długo. Że można wyżalić się przy wódce kompanowi, że można pożartować, powspominać, można pomilczeć i dodawać sobie wzajemnie otuchy. Oczywiście, wszelkie argumenty temu przeciwne nie są bezpodstawne, ale zbyt samotne życie także nie zawsze prowadzi do dobrych sytuacji. Żeby nie przedłużać wywodu - Miszka jest zbyt... neutralny, nie... oschły, też nie... taki bezceremonialny(?) w stosunku do innych stalkerów.
    *Po chwili zastanowienia:
    Bljadź, znowu nie. Cofam poprzednie... ileś akapitów. Dotarło do mnie, że Miszka to Red Shoeheart naszych czasów! Wraz z całym swoim obyciem. I jeśli chodzi o wykreowanego bohatera, to chyba niczym nie ustępuje pod względem "ilości stalkera w stalkerze" bohaterowi "Pikniku na skraju drogi". Amen.
    Dochodzimy do kolejnego koła zębatego, którym jest sama Strefa. Dostałem potężnego kopa w jaja przy okazji czytania, gdyż jest to Strefa tak podobna, a jednocześnie tak inna od znanej z serii gier...
    "Nie ma klanów, nie ma zgrupowań, nie ma telewizora ani muzyki w barze na opuszczonej fabryce Rostok. Nie wiem, czy w całej bez mała osiemdziesięciokilometrowej Zonie zebrałaby się nas, stalkerów, setka - szczerze mówiąc, poważnie w to wątpię."
    Od razu zaznaczę, że nie uważam się za "niedzielnego stalkera", który ogranicza się do bycia stalkerem w wirtualnej rzeczywistości, jak "fan militariów", który całą wiedzę wyciąga z kolejnych zagrywanych części "Call of Duty". Był to kopniak mocny, ale jednocześnie otrzeźwiający. Bo przecież Strefa to nie tylko to, co widzimy dookoła my. To przecież też spojrzenie wielu pozostałych! I to jest piękne. Bo nie ma żadnych twardych granic, oczywistości, klapek. Wiele rzeczy jest umownych, a jeszcze więcej płynnych, ruchomych, elastycznych i pozwalających na swobodne spojrzenie na moją własną Strefę. Bo każdy taką ma. I każda będzie się trochę różnić od poprzedniej.
    A jaka jest ta Strefa? Pusta. Odludna, rozległa, niezamieszkała. Poruszamy się po obszarze zupełnie nowym - mamy bazę wypadową Nową Jołczę, Pogranicze, Most na Dnieprze, opuszczone wioski, lasy, bagna. Dla chciwego czytelnika-stalkera teren dziewiczy. Chętnie go oglądałem i poznawałem oczyma wyobraźni. Czy tak samo postąpiłbym, gdyby w moje ręce trafiła inna książka uniwersum? Możliwe. Ale w "Ołowianym świcie" cały obszar, który mogliśmy eksplorować ramię w ramię z głównym bohaterem, był doskonale poukładany i opisany.
    Warto w tym miejscu zaznaczyć, że opis terenów, po których porusza się protagonista jest bardzo plastyczny i z łatwością można mniej więcej rozłożyć sobie określone punkty w przestrzeni. Mi osobiście proeblem sprawiały opisy niektórych wnętrz, po prostu nie nadążałem i gubiłem się w korytarzach i pomieszczeniach. Ale poza tym, opis terenu jest wzorowy.
    No właśnie, wszystko jest tu bardzo konsekwentne i trzyma się kupy. Wszystko, co dzieje się wokół, wszystkie miejsca, wydarzenia, napotkane postacie, są bardzo autentyczne. Zresztą chyba sam autor korzystał z map i miejsca oraz nazwy wybierał nieprzypadkowo, a już z pewnością ich nie zmyślał. No i możemy się też dowiedzieć, że przecież w naszych ciepłych domkach mamy Zonę praktycznie na jedno kliknięcie, a i tak większość z nas do CzAES rwałaby się na PÓŁNOC od Prypeci i to koniecznie przejazdem przez STADION. (BTW. Świetny pomysł z nazwaniem wzgórza po koordynatach, od razu dostałem impuls, by go znaleźć na mapach Google i cały tamten fragment wydał mi się jeszcze bardziej autentyczny!). Ale autor bynajmniej nie mami nas naszą nieznajomością terenu, to nie iluzja kontrolera, to najprawdziwsza Strefa, której po prostu dotąd nie znaliśmy.
    Lecz czymże byłaby książka stalkerska bez tajemnicy? Stalkerzy żyją ze zbierania artefaktów, ale niektórym to nie wystarcza i próbują wydrzeć Strefie jej sekrety. Oczywiście, Strefa dłużna nie pozostaje i co mniej rozważni zasilają szeregi zombiaków, tudzież konto ofiar mutantów, ale niektórym udaje się ujść z życiem. A stawka jest wysoka. I nie chodzi tyle o zysk, ile o czystą ciekawość i chęć poznania. To samo, co kieruje urban exploratorami - dreszczyk emocji związany z odkryciem dawno zapomnianych miejsc i przedmiotów. W tym przypadku tajemnica jest pierwszorzędna - Miś natrafia zupełnym przypadkiem na kilka miejsc, które zaczyna podejrzewać o jakieś powiązanie ze sobą. Nitka tajemnicy prowadzi go w różne, ciekawe miejsca i na brak wrażeń z pewnością nie można narzekać. "Finalny" element zagadki został skonstruowany po mistrzowsku, klimat mrocznych podziemi udzielił mi się tak bardzo, że natychmiast przypomniałem sobie uczucia, które mnie ogarnęły, kiedy po raz pierwszy oglądałem "Obcego". Nastrój zasługuje na pochwałę!
    Łyżka dziegciu się jednak znalazła - kobieta. O ile samo wprowadzenie epizodycznej bohaterki było jak najbardziej konsekwentne. Poza tym, kiedy się pojawiła, miałem deja vu - facet grający obojętnego drania najpierw zostawia babkę, by chwilę później ocalić ją z opałów? Miałem przemożne wrażenie, że gdzieś to już widziałem/czytałem (i to nie raz). Moment, gdy Misza przebywa na "urlopie", z nowo poznaną kobitką był dla mnie... dziwny. Podkreślał, że poza Strefą był "odmieńcem" (dokładniej to "syndrom Afganu", jak mnie pamięć nie myli), ale poza tym było mu różowo ze swoją kochanką. Stalker przestał być stalkerem! Wcześniejsze podkreślanie przywiązania do Zony, by tak ją zdradzić? Czyżby drobna niekonsekwencja? Powiem tak - nie bez powodu w obrazie Tarkowskiego wszystko poza Strefą jest pozbawione koloru.
    Na koniec zwrócę prywatną uwagę na narrację, która jest pierwszoosobowa. Udany zabieg, który pozwala nam zżyć się z bohaterem i czyni akcję bardziej dynamiczną. Zmieniłem totalnie swoje postrzeganie tej narracji, którą do tej pory postrzegałem za nieatrakcyjną.
    Kończę mój wywód, bo czym dłuższy, tym mniej składny mi się wydaje. Zdecydowanie polecam "Ołowiany świt", nie tylko ze względu na jego otwierającą rolę w serii "S.T.A.L.K.E.R." w Polsce. Pomimo naprawdę drobnych zgrzytów, jest to świetna książka. Klimat budowany doskonałym opisem otoczenia, językiem, nazewnictwem i przemyśleniami Misia jest iście stalkerski i chyba nic lepszego nie można o nim powiedzieć. Styl nie męczy oka, a proste i wyraziste rysunki pozwalają dodatkowo się wczuć. Dla stalkerów pozycja niemal obowiązkowa, dla fanów postapokaliptyki - zalecana, dla miłośników tajemnic i mroczniejszych klimatów też coś się znajdzie.
    Na sam finisz notka, którą poczyniłem na Facebooku, jeszcze w trakcie czytania:
    "Ołowiany świt" mnie naprawdę pozytywnie zaskakuje! Może nie... nie zaskakuje, ale zaciekawia, przyciąga i wsysa niczym "grawikoncentrat."
    Mam nadzieję, że nie zamęczyłem na śmierć i przynajmniej trochę pokazałem, czego można się spodziewać po książce Michała Gołkowskiego.
    Dobrej Zony!
    ...i Wam nie chorować.


    Rączka

  2. konjel
    Witajcie! Na początku lutego wystartowałem ze swoim pierwszym, poważnym projektem na YouTube. Zachęcam gorąco do odwiedzin!
    Jest to kanał stalkerski - znajdują się na nim filmy z rozgrywki w poszczególne części serii, oraz mody, felietony okołopostapokaliptyczne i być może coś jeszcze, tylko Czarny Stalker wie. Kanał póki co rozwija się, więc za wszelkie porady i uwagi (konstruktywne) będę bardzo wdzięczny.
    Natomiast na stronie będę wrzucał też informacje, zdjęcia, filmy i wszelkie "dodatki" okołostalkerskie i postapokaliptyczne, a także najnowsze materiały dotyczące kanału. Udanych łowów, stalkerze!
    Kanał - Rączka Stalker YT
    Strona na Facebooku - Rączka Stalker FB
  3. konjel
    Witam! Jak obiecałem, wstawiam dalszą część opowiadania. Nie jest to co prawda tekst najnowszy, gdyż ten nadal jest pocięty i czeka na składanie i edycję. Wybaczcie, że tak mało - ledwo 5 stron, ale obecnie zajęty jestem innym projektem. Otóż pod koniec listopada uzyskałem zgodę na tłumaczenie książki Balazsa Patakiego "S.T.A.L.K.E.R.: Southern Comfort" (http://tinyurl.com/b79y8yu). Książka o tyle ciekawa, gdyż początkowo autor miał pozwolenie do użytku praw autorskich GSC (czyli wszelkich miejsc, postaci i wydarzeń z serii gier). Później, po odejściu ze studia zespołu tworzącego S.T.A..K.E.R. 2, prawa przyznane pisarzowi, zostały cofnięte, przez co musiał on "ocenzurować" swoją książkę (a w zasadzie dwie, gdyż powstała też część druga "Northern Passage") i obecnie sprzedaje je po śmiesznie niskiej cenie, a starą wersję może udostępniać jedynie za darmo. Toteż w ramach mego poparcia dla jego pracy, postanowiłem umożliwić polskim fanom uniwersum S.T.A.L.K.E.R.'a przeczytanie jej. Dlatego też wszelkie prace nad moimi tekstami są wstrzymane, lub ślimaczo powolne.
    Dla tych, którzy nie czytali tego opowiadania, lub chcą sobie przypomnieć - TU.
    Rączka uśmiechnął się krzywo. Ogniskowe opowieści były mało wiarygodnym źródłem informacji. I choć niestworzonych historii nowicjuszy i tak nikt nie słuchał, to nawet weteranom zdarzało się relacjonować bajki wyssane z palca. Narybek szybko łapał te przekazy i brał je za pewnik. Dlatego też Rączka był ostrożny jeśli chodziło o plotki i niejasne opowiastki.
    Nieprzyjemna cisza nadal wisiała nad otoczeniem, nawet wiatr nie był zdolny jej przepędzić. Jedynie suchy mech trzeszczał pod stopami. Przeszli tak kilkaset metrów, nasłuchując najmniejszego szmeru. Mijali przysypane śmieciami pojazdy i kawałki złomu. W oddali leżał gnijący trup - odór był dość wyczuwalny. Zapiszczało PDA. Rączka wyjął je i zdziwił się, gdyż GPS podał, że są na miejscu.
    - To chyba jakiś żart? - parsknął z niedowierzaniem Piast.
    Rozejrzeli się. Wokół nikogo nie było, nie było też widać żadnego budynku. Nic. Rączka chciał już łączyć się z Wilkiem, gdy zauważył coś podejrzanego. Przeszedł parę kroków dalej. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dziwaczna konstrukcja, do której się zbliżył, to transporter, obudowany przez kogoś betonowymi płytami i zamaskowany siatką (co odrobinę mijało się z celem, gdyż stał w otwartym polu).
    - To chyba tu ? stwierdził bez przekonania.
    Piast wdrapał się na transporter i po prostu zapukał we właz. Brak odpowiedzi. Zapukał mocniej po raz drugi. Znowu nic. W końcu skorzystał z ?metody Gestapo? ? uderzył najmocniej jak mógł otwartą dłonią tak, że poszło echo wewnątrz pojazdu. Nawet nie zdążył sięgnąć po broń, gdy z włazu wyskoczyła lufa PKM-u, a zaraz za nią obrośnięta twarz w szarym kapturze. Mężczyzna miał śmiertelnie poważną twarz. Jego palec niebezpiecznie podrygiwał na spuście, gotów odstrzelić głowę nieproszonego gościa. Wszyscy zamarli. Ciszę przerwał mieszkaniec transportera.
    - Czego tu szukacie? ? nieznajomy, nie zdejmując palca ze spustu, rozejrzał się. Kiedy jego wzrok napotkał Rączkę, powiedział:
    - Zaraz? Nie jesteście bandytami? - zapytał jakby sam siebie. Odstawił karabin na bok i wyszedł z wnętrza pojazdu. Był to człowiek solidnej postury. Nosił szary płaszcz, pod którym miał hawajską koszulę w jaskrawych barwach i brudne dżinsy. Twarz, mimo, że dość barbarzyńska z powodu zarostu, emanowała dobrocią. Zdobiła ją szrama przechodząca przez oczodół i zszarzałe oko oraz bujna, kasztanowa broda, rozchodząca się na boki, niczym korzenie sędziwego drzewa. Nieznajomy popatrzył na gości z wysoka, skrzywił usta, westchnął i złapał się ręką za czoło.
    - Wybaczcie. Ostatnio bandyci nachodzą mnie coraz częściej. Wiecie, człowiek jakoś się bronić musi? Poza tym nie miałem wielu gości w ostatnich? Miesiącach. ? jego głos był mocny i głęboki, stanowczy i inteligentny.
    - Nic się nie stało ? wydukał zszokowany Piast, nadal wybałuszając oczy na stojący obok PKM.
    - Zapewne interes jakiś macie. Proszę ? gestem ręki zachęcił do wejścia. Piast podniósł się niepewnie, spojrzał na Rączkę i ostrożnie zszedł do środka. Nieznajomy pomógł Rączce wejść, po czym sam sięgnął po karabin, rozejrzał się jeszcze i czmychnął na dół, szybko zamykając za sobą właz.
    Wnętrze pojazdu zszokowało obu stalkerów. Całe było wyremontowane i pozbawione niepotrzebnego sprzętu. W jednym końcu upchnięto kilka dużych poduszek i lodówkę; w środkowej części, na obu ścianach, wisiały poprzyczepiane kartki, tabele, spisy i notatki; w przedniej części pojazdu pozostała oryginalna radiostacja, spora, okuta skrzynia, drobna szafka i laptop z głośnikami. Grała jakaś hawajska muzyka. Mężczyzna wskazał gościom poduszki, sam zaś sięgnął do lodówki i wyciągnął z niej trzy szklane, półlitrowe butelki Pepsi. Dwie wręczył przybyszom, a sam zajął się opróżnianiem następnej. Rączka i Piast zaniemówili, ale jako że nigdy nie odmawiali gościny, rozsiedli się na niezwykle wygodnym siedzisku rozkoszując się napojem i muzyką. Gospodarz pogmerał chwilę w laptopie, po czym zasiadł przed stalkerami.
    - Przepraszam najmocniej, nie przedstawiłem się. Mówcie mi Todta ? uścisnął dłonie przybyszów i kontynuował. ? Witam was w mych skromnych progach.
    - Na mnie mówią Rączka, a to Piast.
    - Miło mi. Przychodzicie od Wilka?
    - Tak. Przekazał mi, że masz robotę związaną z dostawami sprzętu od kopaczy.
    - Ach, tak! Dość stara oferta, ale nadal aktualna. Wiecie, tutaj niewiele się zmienia ? kopacza harują, bandyci rozrabiają. A ja się staram w tym wszystkim trochę zarobić. Ale do rzeczy?
    Sięgnął po komputer i wyklikał coś na klawiaturze. Później sięgnął po PDA, coś w nim sprawdził, pokręcił enigmatycznie głową i wrócił do gości z palmtopem w ręku.
    - Wilk powiedział wam o wszystkim? ? stalkerzy skinęli głowami. ? Świetnie! Zanim wam wszystko pokażę, chcę mieć pewność, że te informacje nie trafią do nikogo więcej. Nie wymagam od was przysięgi krwi, czy podobnych bzdur. Po prostu liczę na waszą stalkerską uczciwość ? zmarszczył brwi i opuścił wzrok. ? To miejsce to więzienie, zamknięte koło, panoptikum. Ludzie wykopują dobry sprzęt i boją się go sprzedać, bo wiedzą, że za to grozi im w najlepszym razie kula w łeb. Oddają go więc dobrowolnie jako haracz. Ci ludzie są pozbawieni nadziei - nie mają z czego żyć, śpią w strasznych miejscach. Nie mówiąc już o tych biedakach, którzy stali się niewolnikami na polach anomalii. Mój interes to dla nich nadzieja na wyrwanie się z błędnego koła ? jego twarz rozpromieniła się, a w oczach zaświeciły drobne iskierki. ? Wszystko działa na ich korzyść ? dają mi przyrządy, w zamian dostają pieniądze, za które mogą kupić broń, jedzenie, lepszy sprzęt. I mogą skutecznie się bronić, albo bezpiecznie odejść.
    Rączka pokiwał powoli głową. Nie myślał nigdy o losie innych stalkerów, chyba że bardzo bliskich. Naturalnie, wiedział że w Zonie ludzie giną, albo przydarzają się im jeszcze gorsze rzeczy, jednak starał się tym nie przejmować. Wilk wielokrotnie mówił, że stalker zawsze wspomoże drugiego stalkera, nawet jeśli by go nie znał, ale nie wolno było zapominać o zdrowym rozsądku. Ale teraz Rączka chciał postawić pomoc, ponad wszystkim innym. Nie chciał już być jedynie młodzikiem, żądnym przygód. Chciał pomagać tym, którym się nie poszczęściło. Wierzył, że dobroczynność zwraca się ze zdwojoną siłą. Nie można tego tak zostawić, mówił do siebie w myślach, nie mogę przejść obok losu tych biedaków obojętnie.
    Piast zmrużył oczy. Uważano go za lekkoducha, jednak teraz zmiękło mu serce. Wyruszył, jako oddany kompan - teraz mógł zrobić jeszcze coś dobrego. Marta z pewnością by tego chciała, pomyślał, ona zawsze lubiła pomagać - sąsiadkom, ojcu. Była uczynną kobietą i nigdy nie chciała nic w zamian. A on starał się jak mógł, by jego najukochańsza na świecie mogła być z niego dumna.
    Todta obserwował ich twarze. Po chwili wspólnego milczenia, klasnął w dłonie i nabrał gwałtownie powietrza.
    - Wyciągajcie PDA, prześlę wam pozycje grup kopaczy ? Rączka wyciągnął z kieszeni mobilny komputer i podał go handlarzowi. Ten włączył przesyłanie danych i kontynuował. ? Znam trzy miejsca, w których ostatnio przebywali. Powinni nadal tam być. Pokażą wam, gdzie są inni ? oddał PDA właścicielowi, a swoje schował do kieszeni, po czym przeszedł na drugi koniec pojazdu. Otworzył pancerną skrzynię, z której wyciągnął spore zawiniątko i gruby plik banknotów.
    ? To pieniądze na wymianę i przesyłka do dostarczenia. Okrągłe cztery tysiące rubli i kilka pistoletów dla gościa zwanego Borsuk. Jest szefem jednej z grup.
    Todta ważył dwa pakunki w dłoniach, spojrzał na obu gości i zawiniątko wręczył Piastowi, a pieniądze Rączce. Piast bezceremonialnie wrzucił broń do plecaka. Rączka schował plik banknotów za pazuchę i zapytał:
    - Co, jeśli spotkamy bandytów?
    - Najlepiej nie rzucać się w oczy i omijać ich z daleka, ale jeśli już jakichś spotkacie, to powiedzcie, że chodzicie z mojego polecenia. Załatwiałem z nimi trochę interesów, można mieć nadzieję, że jeszcze o tym pamiętają.
    - Marne pocieszenie ? westchnął Piast.
    - To nie takie proste, chłopcze ? odpowiedź Todty nieco rozdrażniła Piasta. Nazywać go chłopcem? ? Jedni bandyci są drażliwi i nerwowo trzymają palec na spuście. Inni są bardzo ugodowi, wręcz przyjaźni. Jednak wszyscy są spryciarzami i mogą się zgrywać albo wręcz szykować zasadzkę. W razie kontaktu unikajcie walki, tak długo jak to możliwe, ale jeśli poczujecie, że coś jest nie tak... prujcie ołowiem ile wlezie. Ode mnie to chyba tyle. Macie jakieś pytania?
    Stalkerzy popatrzyli po sobie. Rączka odparł:
    - Nie, to wszystko. Możemy ruszać.
    Handlarz pozbierał opróżnione butelki i otworzył właz. Następnie sięgnął do skrzyni, z której wyciągnął PKM i wystrzelił przez otwór krótką serię, po czym niespodziewanie, błyskawicznym ruchem, wyjrzał na zewnątrz ze szczerbinką przy oku. Po chwili absolutnej ciszy, machnął dłonią, nie odrywając wzroku od broni i przedpola. Rączka posłusznie wyszedł z pojazdu, zaraz za nim Piast. Mieli chwilę, by zauważyć, że pogoda nie zmieniła się ani na jotę. Po chwili stali już na stałym gruncie. Twarz gospodarza nie drgnęła, nie poruszył się na niej ani jeden mięsień, za to jego oczy powoli skanowały teren. Rączka pomyślał, że tutaj, w Strefie, każdy może mieć kilka tożsamości. Na kilka chwil Todta stał się żołnierzem sił specjalnych albo najemnikiem z porządnym przeszkoleniem. Brodacz w końcu rozluźnił postawę, oparł broń na dwójnogu i uśmiechnął się tak pogodnie, jakby otoczenie pasowało idealnie do jego hawajskiej koszuli. Uniósł prawicę i pożegnał się:
    - S wami Boh! Szerokiej drogi!
    Pokiwali handlarzowi i odeszli.
    Rączka wyjął PDA i przejrzał trasę do najbliższego obozu kretów. Dzieliło ich od niego około półtora kilometra, na wschód. Skorygowali kierunek marszu i poprawili broń tak, by była w każdej chwili gotowa do użycia. Teren nie zmieniał się, nadal otaczały ich większe lub mniejsze hałdy śmieci, a gdzieś pomiędzy nimi biegało stadko ślepych psów. Po kilkunastu minutach zobaczyli wyrobisko w niewielkiej kotlince. Na jej brzegu stała, przecięta rdzawymi liniami, bladożółta koparka. W głębi zobaczyli obozowisko. Na samym dnie kotlinki był spory wykop, a obok niego niewielka sterta, tym razem poukładanego, złomu oraz otoczone kamieniami, czarne w środku, miejsce na ognisko. Wokół było ustawionych kilka drewnianych tarcz i metalowych płyt, na których zaczepiono paskudnie wyglądające fragmenty podartych tkanin, zapewne służące za namioty. Zobaczyli także ludzkie sylwetki krzątające się w tej scenerii. Pierwszego dostrzegli zwiadowcę, który wychylił się zza ramienia koparki, kiedy stalkerzy podeszli na jakieś pięćdziesiąt metrów. W rękach trzymał kałasza i celował w przybyszów.
    - Kto idzie?! ? zawołał chrypliwym głosem.
    - Swoi, od handlarza ? odkrzyczał Rączka.
    Osobnik zniknął za koparką, co uznali za dobry znak. Zbliżając się usłyszeli kopanie w ziemi i mogli przyjrzeć się kopaczom. Przedstawiali oni raczej marny obraz - było ich siedmiu, a tylko trzech miało pistolety zatknięte za paski, poza tym każdy dzierżył prymitywną łopatę. Ich skromny ubiór, składający się z bojówek i dżinsów oraz oliwkowych koszul i brudnych polarów, z pewnością dawno nie był zmieniany i naprawiany. Nie spoglądali na przybyszów. Twarze mieli umorusane, oczy podkrążone, a usta zapieczone. Stalkerzy skierowali kroki w stronę człowieka, który wyróżniał się ubiorem - nosił czarne, nieco wyblakłe, bojówki i granatowy sweter. Przez ramię miał przewieszoną dwururkę o mocno wytartym chwycie oraz pistolet w ciemnej kaburze.
    Kiedy podeszli bliżej, usłyszał ich kroki i odwrócił się. Z twarzy wyglądał na około pięćdziesiąt lat - głębokie bruzdy przecinały jego czoło, były swoistym wyznacznikiem wieku i doświadczenia, worki pod oczami wskazywały na wiele nieprzespanych nocy, twarz o obfitym zaroście dawno nie miała kontaktu z brzytwą. Siwa szczecina na bokach głowy dodawała mu co najmniej jeszcze kilka lat. Mężczyzna popatrzył na gości z ukosa. Niezauważalnie, jego ręka powędrowała wyćwiczonym ruchem do kabury. Stał tak przez chwilę, w końcu groźny grymas zniknął mu z twarzy, a ręka cofnęła się. Oparł dłonie na biodrach i uczynił krok w kierunku przybyszów.
    - Czego? - odezwał się ostrym, zauważalnie nie żałowanym w życiu, głosem.
    Rączka i Piast wymienili zdezorientowane spojrzenia i przedstawili się.
    Dowódca widocznie nie miał ochoty na powitania, gdyż nic nie odpowiedział. Ciszę przerwał Rączka:
    - Nie jesteśmy bandytami, przychodzimy od Todty.
    Mężczyzna mruknął nieprzyjemnie i podszedł do starty złomu. Stalkerzy spojrzeli po sobie z niemym zapytaniem w oczach i poszli za nim. Ten zamachnął ręką w geście prezentacji pokaźnej sterty żelastwa.
    - To wszystko, co mamy. Nie mogę wam dać wszystkiego, bo jakby "zarządcy" - to słowo wypowiedział z grubo przesadzoną ironią. - wparowali, to by nam zrobili małe ludobójstwo. Zresztą, nie wydaje mi się, żeby Todta miał tyle kasy i zbytu, żeby ryzykować kupienie tego wszystkiego.
    Rączka spojrzał bez przekonania na stos sprzętu.
    - Tak naprawdę - zaczął nieśmiało. - to średnio ogarniam ten techniczny bajzel... A ty, Piast?
    Kompan popatrzył na niego z dość wymownym spojrzeniem. Szef obozu zastanowił się i po chwili odparł:
    - Wiem chyba, co by zainteresowało naszego handlarza. Ile macie kasy?
    - Wam mogę dać jakiś tysiąc - odrzekł Rączka, wyciągając z kieszeni plik banknotów, które następnie przeliczył i schował resztę. Kontrahent bezceremonialnie wyrwał pieniądze, sam dokładnie je przeliczył i zapchał do kieszeni.
    - Zaraz coś wam przygotuję.
    Oddalił się w kierunku grupy kopaczy, zamienił z nimi kilka słów, po czym wraz z dwoma młodymi chłopakami podszedł do stosu zużytych sprzętów. Wystawili z niego dwie drobne skrzynki z kolorowymi pokrętłami, obok których wylądowały zaraz metalowe pudła niewiadomego przeznaczenia i stos anten. Przez chwilę zdawało się, że towaru będzie więcej, ale wreszcie skończyli.
    - Chwatit.
    Po wrzuceniu sprzętu do brezentowej płachty, Rączka i piast spróbowali podnieść pakunek. Okazało się, że waży dużo więcej, niż na to wyglądało. Stalkerzy wielkim trudem unieśli przesyłkę.
    - Dacie radę, chłopaki? - skomentował żartobliwie facet.
    - Ta... - wycedził Rączka. - Potrzebujemy jeszcze wiedzieć, gdzie jest grupa Borsuka.
    - Ha ha! Zwykle biorę za to opłatę, ale wam odpuszczę. - wskazał palcem zachód, co można było poznać po chylącym się ku horyzontowi słońcu, którego promienie ledwo przebijały się przez całun chmur. - Jakieś trzy kilometry i będziecie na miejscu. Tylko się pospieszcie - nocą można w tych okolicach wpaść na istoty, na które... lepiej nie wpadać. Udaczi wam!
    Tu klepnął potężnie Piasta w bark, tak, że ten niemal runął na ziemię.
    - A jak wrócicie do Todty, to powiedzcie, że wisi Szufli zgrzewkę wódki za pokera.
    Cała trójka przeszłą między skąpymi schronieniami kopaczy, na drugi skraj kotlinki. Szufla pożegnał się i wrócił do obozu. Po pewnym czasie, gdy pomarańczowa łuna słońca wystawała ledwo zza horyzontu, Rączka zorientował się, że są wystawieni na atak i niemal bezbronni. Ale okolica była spokojna.
    Noc zbliżała się nieubłaganie. Najpierw zobaczyli wysoki uskok, a pod nim rozłożone światła obozowiska. Wyglądał zdecydowanie lepiej, od poprzedniego - możliwe drogi ucieczki i osłony były naturalnie zapewnione przez gruz i złom, które jak macki rozchodziły się promieniście od urwiska.
    Pod samą ścianą stało kilka starych, wojskowych namiotów, przed którymi płonęły małe ogniska. Przez późną porę stalkerzy nie dostrzegli od razu kręcących się po ścieżkach strażników.
    Prezentowali się nieźle - każdy z nich miał jednolity mundur partizan, kaburę z pistoletem oraz standardowy AK-74. Wartownicy odprowadzili gości nieprzyjemnymi spojrzeniami, ale nie podnieśli broni.
    CDN.
  4. konjel
    Łojejku, ale mi wyleciał z głowy ten blog. No cóż, taki po prostu jestem - pamięć mam dobrą, ale krótką. Na początek nowa dostawa mej jakże skromnej twórczości.


    Wasia



    Leży zimny na mokrym asfalcie



    W kałuży brunatnej już krwi



    Blade palce zaciśnięte na automacie



    Obłęd w oczach



    Bandycka kula sięgnęła piersi



    Przeszyła serce



    To serce, które kogoś kochało



    Które radowało się z przyjaciółmi



    Które tęskniło



    Które cierpiało



    Dyszał jeszcze, gdy upadł



    Co myślał?



    Czy chciał walczyć o życie?



    A może poddał się woli losu?



    Widziałem jak pocisk pruje



    Przez jego wspomnienia i nadzieje



    Widziałem, jak on sam pada



    W odmęty odrętwienia



    Wszystkie jego uśmiechy



    Wszystkie szepty



    Naraz stanęły mi w oczach



    Gdy podbiegłem



    Schwycił mnie mocno i powiedział:



    "Nie zapomnij mnie"



    Stojąc nad grobem Twym



    Przysięgam, że nie zapomnę



    Na krzyżu wypisane



    "Wasia"



    UWAGA! Wiersz zawiera słowa, powszechnie uznawane za wulgarne!



    Na Wszystkich Świętych



    Wstałem rano, do kościoła



    Tam przespałem pół kazania



    Nie wiem jeszcze, czy podołam



    Do cmentarza zasuwania



    Ale ruszam na piechotę, zapomniałem parasola



    Tłum, ścisk, krzyki, przepychanie



    Boli mnie od tego głowa



    Zniczy ciągłe układanie



    Ja - modlitwy krótkiej słowa



    Zagłuszanej przeklinaniem



    "Katolickie święto" - szkoda



    Takie robią świętowanie



    Mijam masy te bezwolne



    "Ja pierd*lę,
    Wreszcie wolne..."



    ***

    Ostatnio zabrałem się za nadrobienie braków i lepsze zapoznanie się z twórczością Braci Strugackich. Nieprzypadkowo, bo niedawno (19 listopada) zmarł Borys Strugacki. Zacząłem więc chronologicznie, od najstarszych ich wspólnych powieści. Do tej pory (co ciekawe - czytając jedynie na przerwach i niektórych lekcjach) przeczytałem "W krainie purpurowych obłoków" oraz "Trudno być bogiem", a aktualnie czytam "Przenicowany świat". Po skończeniu tej powieści chyba pokuszę się o drobną recenzję, a raczej opis dotychczas przeczytanych powieści. Przede mną jeszcze "Żuk w mrowisku", "Fale tłumią wiatr" i "Ślimak na zboczu". W miarę możliwości postaram się również przypomnieć sobie "Poniedziałek zaczyna się w sobotę" oraz "Piknik na skraju drogi". Zbliża się świąteczne wolne, więc mogę liczyć na więcej czasu na czytanie


    ***

    Minął kolejny Wieczór z Maskonem, organizowany przez Bydgoski Klub Fantastyki MASKON, tym razem opatrzony numerem XII. Kilka słów o samej imprezie - są to w miarę regularne spotkania dla miłośników fantastyki, bez opłaty za wstęp. Dajemy tym samym możliwość poszerzenia wiedzy z różnych dziedzin fantastyki, pogrania w gry karciane i planszowe (udostępniane przez Centrum Gier PEGAZ), spotkanie pisarzy - fantastów oraz dobrą zabawę. Tym razem temat przewodni to


    "Dni, które nadejdą...
    Wizje fantastów, rojenia szaleńców, sny outsiderów...
    PRZYSZŁOŚĆ W LITERATURZE, FILMACH I GRACH"

    Poza prowadzeniem imprezy, przygotowałem również prelekcję nt. uniwersum gry S.T.A.L.K.E.R. Starałem się przedstawić historię Zony, od samej genezy (czyli powieści Strugackich i filmu Tarkowskiego), poprzez historię, aż do krótkiego opisu ekwipunku stalkera, relacji między frakcjami i warunków w Strefie. Kilka fotencji:



    ***

    Przy okazji wolnego, planuję powrócić do opowiadania, gdyż mam kilka niedorobionych fragmentów, które trzeba wlepić i przeredagować. Spodziewajcie się więc drobnego updejta.


    Na soczysty koniec...
    ABRAKADABRA ????? ???!!!



    http://www.youtube.com/watch?v=zQ2LaOpRo2Y
  5. konjel
    Hej! Dziś krótko i konkretnie.
    Po pierwsze: klip, który zrobiłem jakieś dwa tygodnie temu. Kolejny utwór Arii, który bardzo przypadł mi do gustu, Ten już w zasadzie typowo wojenny - opowiada o cierpieniu tych, którzy wojnę przeżyli.


    Po drugie: Taki sobie utwór napisany, kiedy dopadła mnie cholernie podła chandra.
    Ja i każdy
    Krzyk niemy
    Cofam się w kąt
    W nieopanowanie
    I ciemność
    Ręce drętwieją
    Gdy chcę rwać włosy
    Z głowy, odurzonej myśleniem
    Dawkowane cierpienie boli najbardziej
    Jak kropla kapiąca co minutę
    Na czoło, które w końcu
    Rozstępuję się
    Jak ciągnąca się guma
    Nieograniczony rozpaczą własnej niemocy
    Rzucam suche słowa, które więdną
    Bez czułości,
    Bez bliskości,
    Bez poznania
    Jestem klepsydrą bez piasku
    Zegarem bez wskazówek
    Niepojęty sprzęt
    Tykający milczeniem
    Kolejnych dni
    I gorycz spijający
    Z krawędzi zagubienia
    Sam zdmuchnąłem płomień
    Nie wiedząc, że nie potrafię go zapalić
    Po trzecie: taki sobie rysunek wykonany na geografii

  6. konjel
    Witam, cześć i czołem! Złapałem chwilę na namazanie paru słówek. Rok szkolny się zaczął i, dzięki bogom, mnóstwo przedmiotom powiedziałem papa. Została taka sucha oś, na której powinniśmy, jako human, jechać od pierwszej klasy. No, ale co ja, młody-głupi, wiem... Maturka się zbliża, ale nie jestem specjalnie zdenerwowany. Najbardziej martwi mnie praca pisemna z polskiego na poziomie podstawowym (gdyż na rozszerzeniu można się ciut więcej rozpisać). Ale może dość o szkole, bo się zaczyna, a ja już tak nawaliłem o niej.
    Może zrobię krótkie podsumowanie wakacji. Otóż były to, o dziwo, zarazem najlepsze i najgorsze wakacje w moim życiu. Dlaczego najlepsze? Odpocząłem, pojechałem w dość ciekawe okolice (bo wywaliło mnie aż do Prowansji), spotykałem się ze znajomymi i po ASGejowałem i byłem na zlocie GRH. Miałem czas na czytanie książek, choć twórczość własna nieco przeleżała. No i mogłem posłuchać muzyki, a też wzbogaciłem nieco swój repertuar.
    Dlaczego najgorsze? Rzeczony wyjazd do Francji był od samego początku, do samego końca spierdzielony przez atmosferę generowaną przez kłócących się o byle [beeep] rodziców. No i wytraciłem na tą wątpliwą przyjemność sporo kasy, którą mógłbym o wiele lepiej spożytkować.
    No i jest coś pomiędzy - mniej więcej w środku wakacji zakończył się mój pierwszy związek. Choć nie jestem pewien, czy tak powinienem go nazywać, to zdecydowanie wolę jednak tak o tym myśleć. I tak - dzięki tej dziewczynie odzyskałem nadzieję... nadzieję na to, że jednak można uchwycić szczęście, choć na mgnienie oka. I jestem jej dozgonnie za to wdzięczny, mam też nadzieję, że zostawiłem więcej dobrego, niż złego. Ale do sedna - jakieś pół roku temu stwierdziłem, że mam, jak to się mówi, wyrąbane na wszystko. Nie żałowałem niczego w swoim życiu. Absolutnie i stuprocentowo szczerze. Może to brzmi niewiarygodnie, ale tak właśnie było. Kiedy byłem z nią, to poczucie jeszcze się zaostrzyło. I teraz nic się nie zmieniło - nadal nie żałuję niczego w moim życiu... oprócz tego, że tak to się skończyło. Jedna, jedyna rzecz której żałuję. Ale czasu się nie cofnie, więc jedyne, co można zrobić, to wyciągnąć z tego wszystkiego wnioski, żyć dalej i robić jak najlepiej dla siebie i innych. No bo co innego nam zostało?
    Ale ogólnie - wakacje oceniam cholernie pozytywnie.
    A wy, co robiliście?
  7. konjel
    Witam! Ten wpis będzie trochę rozciągnięty w tematyce, ale nic na to poradzić nie mogę. Taki już jestem, trochę tego, trochę tamtego.
    Zacznę od pewnego "eksperymentu":
    Jako, że jestem wielkim fanem obrazu Johna Carpentera "The Thing", postanowiłem przeczytać minipowieść Johna. W. Campbella "Who Goes There?", na podstawie której powstał. Żeby dodać klimatu, postanowiłem przeczytać całość (62 strony) nocą, słuchając dark ambientu w wykonaniu Lustmorda. Początek był dobry, ale - nie wiem, czy przez zmęczenie, czy dość przytłaczające uczucie wywołane chyba bardziej muzyką, niż samą lekturą - wpadłem w pewien letarg. Tło Worda (to niebieskie, na którym jest strona) ciemniało mi w czasie czytania i układało się w różne dziwne kształty (czasem jakieś twarze, co było dość strachliwe). W środku czytania przyłapałem się na tym, że moja świadomość nie rejestruje fragmentów tekstu, które jednak nadal czytałem. Trochę zepsuło mi to odbiór bo musiałem znowu wkręcać się w akcję. Koniec był wielką ulgą. Spojrzałem na listę odtwarzanych utworów na lastfm i policzyłem, że od początku czytania przez moje uszy przeleciało 8 utworów... łącznie ok. 1 godzina 55 minut! Doznałem epickiego mindfuck'a. 62 strony zwykle nie są dla mnie wielkim wyzwaniem i mógłbym skończyć ich czytanie w pół godziny. Co dark ambient robi z człowiekiem...Kiedy piszę ten tekst jestem chwilę po. Zobaczymy jak będę odbierał to jutro rano.
    Uzupełnienie - następnego dnia nie odczuwałem żadnych niedogodności psychofizycznych. Aczkolwiek jeśli chodzi o zapamiętanie tekstu, to pamiętam bardzo mglisty ogół. Zakończenia - wcale.
    ***
    Od klasowego kolegi, który wrócił z kolejnych wakacji w Rosji otrzymałem taki oto, miły, prezent:

    Jest to jedna z książek serii literackiej S.T.A.L.K.E.R. (która notabene odradza się w tym roku). I ponoć jeden z lepszych tytułów tej serii. Zobaczymy, jak będzie mi się czytało. Oczywiście, nie omieszkam podzielić się opinią. Tekst z tyłu obwoluty (tłumaczenie by ja):
    "Każdy ma swój powód, by kochać i nienawidzić Zonę, która handluje ludzkie życia, na cenne artefakty. Kto jest w stanie rzucić wyzwanie siłom, które stworzyły to mroczne miejsce? Jedynie obcy, nieludzki włóczęga, zwany Buka. Niczym wytwór Strefy, doskonale przystosowany, jak zmuszony do życia we wrogim, ludzkim, środowisku. Mógłby stać się najlepszym ze stalkerów i zysk sam szedł by mu w ręce, ale... Wszystko, czego potrzebuje - zniszczyć znienawidzoną Zonę. I teraz, w końcu, ma możliwość rozprawienia się z nią. Pierwszy krok - zebrać drużynę ze skazanych na śmierć nieudaczników. Tylko czy uratowani będą radzi z takiego "szczęśliwego" wybawienia? I czy stalkerom spodoba się zamysł Buki? Ale podjęto decyzję i tylko Czarny Stalker wie, gdzie wiedzie swoją pierwszą i ostatnią grupę tajemniczy szaleniec."
    Ten krótki opis podoba mi się. I wzbudził we mnie autentyczne zaciekawienie.
    ***
    Nie wiem dlaczego, ale postanowiłem zrobić sobie małą listę utworów, które w ten, czy inny sposób, odnoszą się do miłości. W sumie do różnych jej aspektów. Ale to już decyzja indywidualnego odbiorcy.

    Ta piosenka ma na mnie bardzo kojące działanie. Jest to elficka pieśń, której osią są słowa "Ai! Aniron Undomiel" czyli "Ah! Pragnę Gwiazdy Wieczornej"
    <do pobrania>???????? - "??? ???? ????"
    Bardzo przyjemny utwór. Zwłaszcza refren.
    "I po cóż obracasz się, Ziemio?
    Bez sensu życie, kiedy brak Ciebie
    Daj mi przeżyć - odchodzę od zmysłów
    Winna, zresztą, jesteś sama
    Nie wiem, co się ze mną dzieje
    Lecę - gdy skrzydła na plecach
    Lecz nie jestem aniołem, nie mogłem się nim stać
    Nie wiem, jak Ci powiedzieć
    Ref. Tyś wróżką moich snów
    Milcz, nie trzeba słów
    Klękam przed tobą
    Wszak jesteś moją boginią
    Proszę, nie odchodź
    I nie odwracaj wzroku
    Ty oświecasz świat
    A bez Ciebie wokół pustynia
    Niech niemodne, będzie to jak śpiewam
    Jesteś wolna, kocham Cię
    Wyście inni, nie należymy już do was
    Uciekamy, wy na wysokości
    Mój czas uleciał precz
    Został mi tylko dzień i noc
    Chciałbym być twoim podparciem
    Więc muszę wszystko Ci powiedzieć
    Ref.
    Powiedzcie, jak o niej zapomnieć
    Widać nie dano nam być
    Jesteśmy obcy - jak ogień i lód
    I nikt mnie już nie zrozumie
    A ty spotkasz paru dla siebie
    Może nawet wbrew losowi
    I nie będę mógł Ciebie szukać
    Nie potrafię, najwyraźniej, powiedzieć
    Ref."
    ???????? - "????? ???????"
    "Ocean pustki
    Brzegiem - ja
    Brzegiem - Ty
    Podstawiając dłoń
    Pod niebiański ogień
    Lecz nie grzeje
    On...
    Ref. Ty wśród śniegów
    A ja spowita ogniem
    Życie plecie
    Przedziwną nić
    Ale póki
    Nie usnęliśmy wiecznym snem
    Nikt nas
    Nie może rozłączyć
    Zasłona ciszy
    Głosy niesłyszalne
    Lecz jeden, cichy dźwięk
    Twojego serca bicie
    Usłyszałem wnet
    Ref.
    Mrok nigdy nie odpuści
    Póki jest zwątpienie w naszych sercach
    Błądzimy w ciemnościach
    Ref."

    "Od krańca do krańca
    Niebo płonie
    I w nim giną
    Wszystkie nadzieje i sny
    A Ty zasypiasz
    I anioł do Ciebie zlatuje
    Zetrze Twe łzy
    I we śmiejesz się
    Ref. Zasypiaj
    Na mych rękach
    Zasypiaj
    Zasypiaj
    Pod śpiew deszczu
    Daleko
    Tam, gdzie niebo się kończy
    Znajdziesz
    Utracony raj
    We śnie chytry demon
    Może przejść przez ściany
    Oddech śpiącym
    On potrafi skraść
    Nie trzeba się bać
    Dusza moja będzie obok
    By Twe sny
    Do świtu ochraniać
    Ref.
    Nadstawię dłonie
    Napełnij je swoim bólem
    Napełnij smutkiem
    Strachem przed głośną ciemnością
    I nie dowiesz się
    Jak niebo spala się w ogniu
    I jak życie rozbija
    Wszystkie nadzieje i marzenia
    Ref."

    Piosenka szczególnie mi bliska.
    "You came into my life
    And changed my faith
    In this world of lies
    My heart was closed gates.
    But you found a key.
    Ice turned to fire.
    Now it?s time to begin,
    Just look into my eyes.
    I?m a lonely traveler
    On infinite road ?
    You became a breath
    Of my soul!
    I?ve lost one way
    Within my dreams.
    Wake up and pray
    I can feel the gleams.
    Never leave me be,
    Don?t put my love to grave,
    I don?t wanna be free ?
    Wanna be your slave!
    I?m a lonely traveler
    On infinite road ?
    You became a breath
    Of my soul!
    You like a flash,
    How you can be so nice?
    I charmed by eyelashes
    And your eyes!
    You like a flash,
    How you can be so nice?
    I charmed by eyelashes
    And your eyes!"

    Piosenka o tym, że czasem trzeba wrócić do domu. Gdzie ktoś czeka...
    ***
    Mniej więcej tu wkraczamy w piosenki w moim odczuciu mówiące o namiętności, a pod koniec - wręcz erotyzmie.
    Alice Cooper - "Poison"
    Ostatnio zacząłęm słuchać Alice Coopera i ten kawałek spodobał mi się tak bardzo, że prawie cały dzisiejszy dzień go słuchałem.
    Van Canto - "Bed of Nails"

    Tu już erotyka w czystej postaci. Ale za to w jakiej miłej dla ucha formie
    ***
    A teraz pora na zakończenie historii. Szczęśliwe, lub nie. Tu zebrałem utwory, które mówią o tym drugim. Coś jednak zostaje, chyba do końca życia w człowieku. Zostają rzeczy wspaniałe, lecz strata nigdy nie jest obojętna. Ale najważniejsze, żeby nikomu więcej nie zadać takiej rany i samemu też nie dać się zranić.

    Ten utwór... Bardzo mi przypomina. Bardzo.



    Kolejny, bardzo bliski mi utwór.
    "Głos Twój ucichł
    Rozpływając się w nocy
    Zniknęłaś we mgle
    Jak płomień świecy
    W moich snach nie ma łez
    W nich jestem razem z Tobą
    Budzę się w delirium
    Pusto wokół mnie
    Ref. W moim sercu pustka
    A moja dusza martwa
    Modliłem się za Ciebie
    Patrzyłem w Twe oczy
    Jak gwiazdy w niebiosach
    Mi jaśniały
    Już nie dają mi światła
    Zostałem w ciszy
    Tylko w domu moim, śmiech Twój
    Do tej pory rozbrzmiewa
    Jakby wczoraj
    Byłem obok
    Trzymałem Twoją dłoń
    Jak w marzeniu złotym
    Lodowata woda
    Przemienia mi krew
    Bo kłamstwo
    Zniszczyło miłość
    Ref. x2"

    "Ciemna noc, świat rozpaczliwie pusty
    Obłoki płyną do domu
    Doleci do Ciebie mój smutek
    Upadnie z rzęs, łzą
    Życie i śmierć - wszystkiego dwa mrugnięcia
    Nieskończony tylko nasz ból
    Ref. Wrócę do Ciebie deszczem
    Poranną zamiecią za oknem
    Srebro garściami rzucę do nóg Twoich
    Wrócę do Ciebie burzą
    Tęczą zmartwychwstanę nad ziemią
    Zgaszę oddechem wiatru światło byłej miłości
    Cień księżyca przesłoni rany moje
    Zamieni w rubiny krew
    I zostawi mnie samego
    By umrzeć wśród śniegów
    Chciałem całe życie zacząć od nowa
    Ale można je już zakończyć...
    Ref.
    Światło byłej miłości, na końcu drogi
    Moja dusza leci do niego
    Chłód skuł ciało moje setką łańcuchów
    Jak zwykły żołnierz w obcych stronach
    Szukałem swego szczęścia
    Jak byłem głupi, powie mi śmierć
    Powie Tobie..."

    ***
    Oddaję tu cząstkę siebie. Choć tak naprawdę nie wiem, kto będzie tego czytał i słuchał. Ale mam nadzieję, że te utwory pomogą mu. Tak jak pomogły mnie. Dziękuję!
  8. konjel
    Witam po długaśnej przerwie. Ostatni wpis jest grubo sprzed wakacji - przez ten czas zaszło u mnie trochę zmian, większych lub mniejszych, ale myślę, że niezbyt interesujących dla czytelników. Co ważnego chciałem przekazać - nie zamierzam zamknąć bloga. Jest to chyba najlepsza forma a) dzielenia się twórczością, przemyśleniami, muzyką etc. b) archiwizacji moich tekstów z sposób wizualnie przyjemny. Zatem, nie. Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo
    Przez ten czas nie zajmowałem się zbytnio twórczością, kilka razy naszła mnie wena i wtedy coś pisałem. Pod koniec wakacji można spodziewać się kolejnej partii opowiadania o roboczym tytule "S.T.A.L.K.E.R.". Nie chciałem robić tego odcinkami, po 3 - 4 tysiące znaków. Wolę od razu wrzucić większy blok tekstu. Jakoś tak. Wygodniej.


    ***

    Nie żebym się chwalił... No dobra, pochwalę się. W Bydgoskim Informatorze Kulturalnym pojawiła się opcja przedstawienia jakiejś charakterystycznej młodej osoby z ramienia Młodzieżowego Domu Kultury nr 2. No i padło na Klub Fantastyki MASKON, a prezes wybrał mnie.
    Wchodzimy na stronę http://www.bik.bydgoszcz.pl/ i pod kalendarzem klikamy na " lipiec/sierpień 2012 w ISSUU", gdzie znajduje się czasopismo w wersji flashowej. przechodzimy na stronę 47 i można o mnie poczytać.
    Słowem sprostowania - podane tam tytuły nie są zgodne z opisem, gdyż po prostu nie było to potrzebne. Twórca tekstu nie dokonywał analizy każdego utworu, w celu odszukania jego znaczenia, a dostał ode mnie gotową spiskę.


    ***

    Wierszyk napisany w zasadzie z nudów, jako wpis na Fejsbuka.
    Uwaga dla wrażliwych czytelników - liryk zawiera słowa uznawane powszechnie za wulgarne.


    Na hejtera



    Przed ekranem, hejter siedzi



    Dzień, noc całą w necie śledzi



    Ktoś napisał, coś się dzieje



    Już z ekranu hejt się leje



    "Kurw" nie szczędzi, "deklem" sypnie



    Podkrążonym okiem łypnie



    Dużych liter nadużywa



    Już wiązanek nie ukrywa



    Krzyk w monitor, żeś "ch uj zgięty"



    Choć on sam jest pierdolnięty



    ***

    Zebrałem się też do pracy nad klipem, o którym myślałem od dobrego miesiąca. Cała robota nie była w sumie tak straszna i zajęła mi jakieś cztery dni. Słówko o samym utworze - bardzo mnie poruszył, gdyż podobają mi się rzeczy rzutujące na obecne społeczeństwo, które jest chorobą ludzkości. I nie byłoby w sumie w tym nic niezwykłego, gdyby nie to, że utwór powstał 23 lata temu. Jak widać (a raczej słychać) - zmiany ostatniego dwudziestolecia w skali świata były bardzo kosmetyczne.


    [media=]
    http://www.youtube.com/watch?v=-ChY4Qz902E


    ***

    W tym czasie potwierdziło się moje wrodzone książkowe molarstwo... molerstwo... Nieważne. po prostu wystarczy trochę wolnego czasu i zaczynam pożerać książki. Przeczytałem znakomitą powieść sensacyjną "Gdy zgasną światła" Alexa Scarrowa - historia rozdzielonej przez los rodziny, która stara się wzajemnie odnaleźć i przeżyć pośród chaosu, wywołanego globalnym kryzysem naftowym. Moim łupem padł także "Rok 1984" Orwella, który po "My" Jewgienija Zamiatina był dla mnie tym, czym dla smakosza jest idealnie wyważony deser po obfitym obiedzie. W bibliotece klubu, przeglądając leżące książki, znalazłem coś, co przykuło mnie samym tytułem. "Wiedźmin z Wielkiego Kijowa" Władimira Wasilijewa jest opowieścią o wiedźminie Geralcie, który na ulicach i bezdrożach Wielkiego Kijowa zajmuje się tępieniem zdziczałych maszyn. Świat w którym przeplata się bardzo dzisiejsza bieda, przekręty i ignorancja oraz fantastyka. Książka jest zbiorem czterech opowiadań, które zaskakująco podążają za stylem Sapkowskiego (zresztą, za którego oficjalną zgodą mogło powstać w ogóle coś takiego). Pozycja bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, absolutnie nie spodziewałem się tak przyjemnej lektury po tej niepozornej książeczce. Ostatnio zacząłem zaś czytać sporą, bo ponad tysiącstronicową, książkę, którą pożyczyła mi moja nauczycielka polskiego. "Łaskawe" Jonathana Littela jest zbiorem wspomnień z Frontu Wschodniego II Wojny Światowej z punktu widzenia młodego oficera SS. Jest to drugi tytuł byłego SSmana, który czytam i jest on równie dobry. Autor na samym początku nie owija w bawełnę, tylko bez zbędnego gadania mówi, że nie jest to książka dla czytelników, ale dla niego samego. Nie próbuje się wybielać, ani nic z tych rzeczy. Po prostu - pisze jak było, co widział, co czuł.
    Na najbliższą przyszłość planuję zamknięcie serii "klasycznych" (jak ja nie lubię tego słowa) antyutopii: "My" Zamiatina, "Rok 1984" Orwella tytułami: "451 stopni Fahrenheita" niedawno zmarłego Bradbury'ego oraz "Nowy Wspaniały Świat" Huxleya. Dlaczego? Sam nie wiem, ale z pewnością antyutopia pozostanie, obok postapokaliptyki, moją pasją literacką.
    Wpis kończę i nie mówię, kiedy spodziewać się następnego. Może zaskakująco niedługo.
    P.S.: Co się stało, że layout jeszcze bardziej wychudł? Można go jakoś poszerzyć? Czytanie dużej ilości tekstu będzie w takim stylu torturą.
  9. konjel
    W 26 rocznicę Katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej, jak głosi hasło przewodnie tegorocznego marszu, chcemy przede wszystkim oddać hołd bohaterom. Ludziom, którzy przez 7 miesięcy toczyli ciężką bitwę z niewidzialnym wrogiem.
    Przemaszerujemy kilka ulic miasta z pieśnią na ustach:
    "Ghost Town" - Huns & Dr.Beeker
    "Time Goes" - Asfalt
    Nikt nie będzie do tego zmuszany. Jeśli nie będzie zainteresowania, jak najbardziej może być to marsz milczenia. W czasie postojów będę odczytywał fragmenty z książki Igora Kostina "Czarnobyl. Spowiedź reportera" oraz artykułu nt. katastrofy i akcji likwidacyjnej mojego autorstwa, a także rozdawał fotografie.
    Traktujemy tą akcję bardzo poważnie - jeśli masz zamiar przyjść, żeby się pośmiać i powydurniać, to lepiej nie przychodź. Akcja nie ma też na celu przedstawiania jakichkolwiek poglądów politycznych (zwłaszcza na temat budowy elektrowni atomowej w Polsce) - chcemy wyłącznie uczcić pamięć ofiar katastrofy i poinformować o niej społeczeństwo.
    Na rozdawanych ulotkach, oprócz informacji nt. katastrofy, będzie wymienionych kilka ciekawych pozycji literackich, poświęconych postapokaliptyce. Literatura często stawiała pytanie - jak będzie wyglądał świat, jeśli nastąpi nuklearna zagłada? Temat ściśle związany z istotą Marszu - zagrożenie atomem nie wynika tylko z bomb, ale też często z błędów konstrukcyjnych i ludzkich.
    Aby zwiększyć zainteresowanie, ubierzemy się charakterystycznie - będą maski przeciwgazowe i wojskowe ubrania. Zachęcam do przychodzenia w tego typu ubiorze wraz z ciekawymi gadżetami z okresu (może ktoś z was ma jakieś urządzenie pomiarowe, kombinezon przeciwchemiczny - przynieście, cokolwiek uznacie za odpowiednie).
    Liczę, że pojawi się wielu uczestników.Wszak nieczęsto zdarza się okazja do uczestniczenia w takiej aktywnej lekcji historii.
  10. konjel
    Witam! Wpadłem na pomysł by się zmobilizować i robić wpis co sobotę, niezależnie od treści, jaka mi przyjdzie na myśl do napisania. By nie zanudzać - jestem w trakcie czytania świetnej książki - "Afgańska ruletka" Gregorego Feifera. Pozycja przedstawia radziecką inwazję na Afganistan, lecz nie tylko. Opisuje genezę konfliktu, stosunki polityczne, dyplomatyczne i wewnętrzne gry na szczeblach władzy w Afganistanie. Pozycja pisana w stylu popularnonaukowym, bardzo przystępnym językiem. Znajdziemy w niej przekrój całego konfliktu - od szturmu na pałac prezydencki Tadż-bek w grudniu 1979 roku, aż do refleksji z perspektywy tego konfliktu, dotyczących amerykańskiej inwazji w 2001 roku. Działania zbrojne i polityczne obserwujemy z perspektywy różnych osób - jest tu agent KGB z grupy Zenit - Walery Kuryłow, jest znany z filmu "9 Kompania" Walery Wostrotin, jak i dużo innych bohaterów - od radzieckich pilotów i dyplomatów począwszy, na afgańskim szefie wywiadu czy dowódcy mudżahedinów skończywszy. Kolejne rozdziały są częściowo chronologiczne, co jednak nie przeszkadza we wtrącaniu fragmentów z lat poprzednich, by opisać jakąś szczególną sytuację, czy relacje polityczne lub zachowania żołnierzy. Autor nie skupia się na niepotrzebnych szczegółach, ale opisuje najważniejsze kampanie i potyczki oraz zagrania polityczne. I bardzo dobrze, dzięki temu nie grzęźniemy w natłoku mało istotnych informacji, a przemy przez historię konfliktu, jak T-55 z filmu "Bestia wojny". Jeszcze nie skończyłem tej książki, ale myślę, że szybko to zrobię - czyta się naprawdę przyjemnie. Jest też, niestety drobna, wkładka z kilkoma zdjęciami, m.in.: kolejni prezydenci Afganistanu i sprzęt mudżahedinów. Mogę tą pozycję polecić każdemu miłośnikowi konfliktów zbrojnych, rusofilowi, czy po prostu osobie, która by chciała uzupełnić wiedzę w tym temacie (jak chociażby ja).
    Kolejna sprawa - dla mnie dość istotna - to działanie, a konkretnie widok, bloga. Nie wiem, czy moja przeglądarka źle to otwiera, czy to z ogólnym działaniem serwisu jest coś nie tak, ale wygląda u mnie to w ten sposób:



    Jeśli ktoś mógłby powiedzieć, jak naprawić ten problem, byłbym głęboko zobowiązany.
    Ostatnia sprawa to kolejny wiersz biały, napisany przeze mnie, dzięki inspiracji niniejszym utworem:


    To był kwiecień Ciepło i jasno
    Siedziałem w gnieździe
    Piłem lepki, dobry smar
    Jadłem błyszczące części zapasowe
    Siedziałem w przytulnym gnieździe
    Wtem, wyciągnęli mnie
    Bardzo nie chciałem
    Ale ludzie byli dobrzy
    Więc robiłem, co kazali
    Wsiedli na mnie
    Kazali rozwinąć skrzydła
    I poleciałem
    Nie lecieliśmy długo
    Wylądowałem przy wielkim miasteczku
    Jakich zresztą ludzie robią wiele
    Widzę znajome, oliwkowozielone gąsienice
    Z paliwem w odwłokach
    Głośne żuki transportowe
    W środku żołnierze
    Dziwnie wyglądają
    Mają białe maski na twarzach
    Ludzie w kombinezonach założyli mi filtry
    Dziwne
    Przecież tu nie ma pyłu
    Jak w południowym kraju piasków
    Gdzie upolowano wielu moich braci
    Ale milczę
    Kolejny dzień
    Podczepiają mi worki z piaskiem
    Ładują nimi cały żołądek
    I z grzbietu kierują mnie
    Nad groźny budynek
    Wysoki komin
    A obok wyrwa
    Dziura w budowli
    Nad nią - potwornie gorąco
    Schodzę najniżej, jak mogę
    I wtedy wrzucają tam
    Cały ten piasek
    Nie wiem dlaczego
    Ale milczę
    Obróciłem kilka razy dziennie
    Byłem strasznie zmęczony
    W końcu, dali odpocząć
    Kilka dni tak upłynęło
    W tej wielkiej wrzawie
    Pewnego dnia pilot
    Poklepał mnie po brzuchu
    Przyszła cała załoga
    I fotograf
    A ja, taki brudny
    Ale stałem dumnie
    Razem z nimi
    I jestem na tym zdjęciu
    Kolejny dzień i to samo
    Budowla zmieniła się
    Robią nad nią drugi budynek
    Dziwni są ludzie
    Pełno chudych drzew
    Bez liści
    Z długimi lianami
    I znowu, podchodzę
    By otworzyć paszczę
    I wypluć piasek
    Jestem skoncentrowany
    Skupiony
    Milczę
    Uderzyłem?
    Zahaczyłem?
    Nie, niemożliwe!
    Wywróciłem się
    I spadałem
    A ze mną załoga
    Rozbiliśmy się
    Na skraju gorącej jamy
    Nie mogłem ruszyć skrzydłami
    Chciałem się obrócić
    Ale nie dałem rady
    Nie słyszałem pilota
    Ani żadnego z żołnierzy
    Chciałem krzyczeć
    Ale... milczałem
    Zgasły w końcu moje płuca silników
    I oczy kontrolek
    Tak bardzo żałuję

  11. konjel
    Witam! Po dłuższej przerwie postanowiłem w wolnej chwili coś-niecoś nasmarować. Od ostatniego wpisu sporo minęło, ale niewiele się zmieniło. Opowiadanie jakoś się mi nie klei, brakuje mi nie weny ale jakiegoś takiego... dociśnięcia. Klimatu stalkerskiego na zewnątrz brak (i wewnątrz też). Jeśli macie, towarzysze, jakieś przyjemne, stalkerskie materiały, to proszę o zalinkowanie - może odzyskam natchnienie.
    W sumie to czytam po łebkach zapożyczoną "Grę o tron" i (też po łebkach) "Afgańską ruletkę". Jakoś ostatnio ciężko mi się zmotywować do czegokolwiek. Przychodzę ze szkoły do domu, odpalam kompa i siedzę w necie, albo gram. Też macie ten problem?
    Wraz z 2 przyjaciółmi realizujemy powoli pomysł związany z YouTube. Szczegóły wkrótce
    Na nowej stronie Bydgoskiego Klubu Fantastyki MASKON ( www.maskon.pl ) będę wrzucał także na bieżąco swą twórczość fantastyczną (jest tam także odcinek opowiadania "S.T.A.L.K.E.R." z kilkoma linijkami, których nie ma na blogu (stwierdziłem, że poczekam aż zrobię np. pełne 3 strony)
    Jeśli ktoś tego bloga jeszcze czyta, to bardzo mi miło
    A na koniec bardzo przyjemny "Hymn wszystkich stalkerów"

    Kto tobie powiedział, że jesteśmy wrogami.
    Milczące i nieme Prypeci drogi
    Ej, dokąd zmierzasz, stalkerze bracie, poczekaj
    Wypij kielicha na dwóch ze snajperem moim.
    Ref. Monolitu nie lubią, do Monolitu strzelają
    Tylko zew nam przeżyć pomaga,
    I kiedy u nas nadchodzi noc
    Wszyscy stalkerzy uciekają od centrum Zony precz.
    Potwory obok chodzą ? nie wyjdziesz pospacerować
    Ej stary, w mordę strzelił (?), lepiej daj pospać.
    Radiostacja trzeszczy ? Powinność biegnie do ataku
    Rzuć im granat z góry, żeby biegli z sercem
    Ref...
    Z lewej anomalia. Co powiesz mi mój bracie?
    Licznikowi Geigera brakuje skali, wycofam się.
    Śrubami obrzucę to miejsce, żeby przejść.
    Monolitu oznaczę bezpieczne ścieżki.
    Ref...

    Udanych łowów!
  12. konjel
    Tekst może zawierać błędy, pisałem go późno w nocy, więc proszę na przymknięcie oka na bugi.
    Kim jestem? Jestem skromnym chłopakiem o być może nieco dziwnych zainteresowaniach. Nie staram się być na siłę oryginalny, jak to obserwuję z przestrachem w dzisiejszym społeczeństwie. Nie emanuję na siłę udziwnionym strojem, zachowaniem czy zdjęciami w Internecie. Owszem, nie lubię iść pod prąd, ale to, co widzę dziś w Polsce jest czymś zupełnie odmiennym ? robienie z siebie na siłę kogoś zupełnie innego, czego niegdy nie popierałem, nie popieram i popierać nie będę. I choć trudno w to uwierzyć, wielu ludzi tak się właśnie zachowuje. Społeczeństwo oryginalnych indywidualistów. Ludzi robiących WSZYSTKO na opak. Ludzi słuchających jedynej tru oryginalnej muzyki, wyzwalającej ciało i duszę. Ludzi, nie zwracających uwagi na ważne sprawy i kwestie. Myślenie jest dla głupich. Zamiast porozmawiać, poczytać, lub obejrzeć wzbogacający film, czy posłuchać DOBREJ muzyki (a w zasadzie, dowolnej, jaka przypasowuje indywidualnie), to lepiej ze znajomymi kupić browara i iść na Górki żeby się poopierdalać jeszcze mniej produktywnie niż by mogło się dać. Owszem, ja też lubię wypić sobie czasem, nie na okrągło, lubię spotykać się ze znajomymi, lecz tam zazwyczaj rozmowy są na poziomie. I od razu zaznaczam, dla każdego są inne priorytety ? jeden lubi gadać o muzyce, inny o polityce. Jednak ludzie zazwyczaj z góry odrzucają temat, który wydaje się przekombinowany lub nieistotny. Po co o tym rozmawiać? I tak nic to nie zmieni. A potem jeszcze najlepiej w bardzo polskim stylu narzekać na każdy aspekt życia. Bo oczywiście każdemu chce się narzekać, ale wziąć [beeep] w troki i wreszcie coś pozmieniać w tym kraju wymęczonym taką właśnie postawą NIE MA KOMU. Co mógłbyś zrobić dla kraju, by był lepszy? Dla KRAJU. Nie dla ogółu idiotycznego społeczeństwa. Demokracja to głos większości, z uwzględnieniem mniejszości (a jak wiemy, większość to debile). Kiedyś zadałem to pytanie mojemu znajomemu. Stwierdził on, że albo palnąć w łeb sobie, albo zasadzić bombę w Sejmie. Kiedy dopytywałem, czy nie ma innego pomysłu, powiedział, ze nie. Twórca, rysownik i gość z wielką fantazją. Później temat powoli zszedł na dużo poważniejsze tory i zacząłem się bać. Zacząłem się bać poglądów. Zmiany były wszędzie i czasem były drastyczne ? płk. Stauffenberg poświęcił życie, by pokazać światu, że nie wszyscy Niemcy to naziści. Czy było to tego warte? Te kilka tysięcy ludzi, których później skazano i wymordowano, za udział w przewrocie. Moim zdaniem tak. Nikt nie wybiera śmierci? Dobrowolnie? Oni to właśnie zrobili. Dopuszczali dozę niepewności, w której był taki właśnie scenariusz. Czy Hitler jest lepszy od Stauffenberga? Nie wiem, co to za pytanie, ale spróbuję odpowiedzieć. Każdy człowiek jest równy. Tylko ? czy Hitler był człowiekiem? Postawmy obok siebie te dwie postaci. Człowiek, który inicjuje mordy na innych ludziach, wywołuje wojnę, która zabiera 50 milionów ludzi. Człowiek, który nieszczy, morduje i toruje drogę dla swej chorej idei.
    A kim był Stauffenberg? Człowiek oddany krajowi, którego cierpienie widzi i chce temu zapobiec. I to to chodzi! Gdy słyszy się, ze Polacy to złodzieje, to co się robi? Wszystko, by nikt tak nie myślał, bo stereotypy to zło. I co on zrobił? Ratował Niemcy przed katastrofą moralną. Co się stało po zamachu wiemy. Co by się stało, gdyby zamachu nie było? Czy Hitler stracił by ducha, tak jak to się stało w rzeczywistości? Nie wiemy. Pułkownik (jak i cała reszta osób związanych z tym przewrotem) był obciążony potężną odpowiedzialnością. Nawet nie wyobrażam sobie, jaka to była presja. Dla III Rzeszy stał się zdrajcą, dla Niemiec był bohaterem. Tak, jak działacze polskiego podziemia detonujący ładunki w Niemczech. Dla hitlerowców byli terrorystami ? dla nas, Polaków, bohaterami. Tak, jak płk. Kukliński, który dla PRLu stał się największym zdrajcą, dla Polaków (i nie tylko) był bohaterem.I teraz ? czy odpowiedziałem na to pytanie? Czy Stauffenberg był lepszy od Hitlera. Był. Bo wszyscy ludzie są równi. A Hitler człowiekiem nie był. Był czymś? strasznym. Esencją wielkiego zła i wielkiej woli. Efektem ubocznym bólu narodu, który cierpiał okrutnie. Pewnie teraz ktoś zapyta ? no dobra, czyli można rozgrzeszyć żołnierzy II Rzeszy? Jak to pięknie w piosence Sabatonu ujęte ? Szaleńcy na smyczy, czy młodzi ludzie, którzy stracili drogę? Wizje Rzeszy mogły im się wydawać wtedy realne. Myślę, że to należy rozpatrywać indywidualnie. Na pewno wielu z nich zatraciło się bezpowrotnie w szpony tej strasznej ideologii. Jednak są i ci, którzy dokonali pewnego rachunku sumienia. Na pewno nie mnie sądzić o ich winie. I tu dochodzimy do pewnego wniosku ? ludzie nie mają autorytetów. Dziś kreują poglądy albo według swoich pseudooryginalnych idoli, gwiazd, populistycznych polityków? niegdyś autorytetów było wiele ? pisarze, poeci, malarze, filozofowie, generałowie, królowie, politycy? wymieniać można w bród. Zapytajcie losowego młodego człowieka na ulicy, kto jest jego autorytetem. Założę się o własne włosy, że 90% nie będzie wiedziało, co to autorytet, lub odpowie, zę żadnego nie ma. Czemu? Bo autorytetów nikt nie pokazuje. Są nie na rękę. Ale można wybierać w naszej bogatej przeszłości. I właśnie dla mnie osobistym autorytetem jest płk. Ryszard Kukliński i gen. August Emil Fieldorf. Autorytetem twórczym ? J.R.R. Tolkien. Ludzie nie chcą autorytetów. Nie potrzebują naśladownictwa ? przecież oni chcą być oryginalni!
    Długi (i zapewne nudny i bezowocny) wywód kończę. Wierzę w wiele rzeczy. O dziwo ? nie wierzę w istnienie jako takiego Boga (przez co rozumie się pierwszego poruszyciela, istoty zbawczej, mającej realny wkład w życie nasze i nasz świat itd.). Nie mam z tym żadnych problemów, większość osób z mojego środowiska jest tego samego? z braku lepszego określenia ?poglądu?. Wierzę natomiast w kilka kontrowersyjnych tzw. ?teorii spiskowych?. Wieczór z Maskonem ? mini konwent z prelekcjami, games roomem itp. itd. Tematyka ? rycerze. Prelekcja ? tajemnice templariuszy. Gościu (notabene wcześniej prezentujący prelekcję [dość ostrą jeśli chodzi o dyskusję] pt. Czego nie mówi nam NASA) rozwija temat pewnych nieznanych faktów nt. naszej historii i jaki wpływ mieli na to rzecze ni Templariusze. No mniejsza, dochodzimy do szalenie śmiesznego momentu, gdzie mówi, o świątyni pobudowanej przez Tempelków, która (co ponoć naukowo dowiedzione) ma przeskok w czasie o jedną sekundę (nie pamiętam w przód, czy w tył). Dwóch moich znajomych opanowuje śmiech. Po całym wieczorze rozprawiają, jakie to głupie i bez sensu, że takie coś jest gorsze od fanatyków religijnych. Na to Kamień (szef klubu, bardzo mądry człowiek) odrzeka niby do nich, niby do siebie, że właśnie zaprosił tego pana K., bo znany jest z tych kontrowersyjnych prelekcji. Ja dodaję, iż ludzie mają chorobliwą tendencję do odgórnego odrzucania takich teorii. Czy nie spotkaliście z czymś takim?
    ?A wiecie, ostatnio oglądałem ciekawy dokument o UFO??
    ?HAHAHAHAHA! Ty w takie bzdury wierzysz?!?
    Małe porównanie:
    ?A wiecie, ostatnio oglądałem ciekawy dokument o istocie Boga i jego nie dającej się poddać nauce naturze??
    ?HAHAHA! Ty wierzysz w Boga?!?
    Czyżby rasizm na tle wiary? Nie religijnej, lecz wiary poglądowej. Każdy wierzy w to, co chce i NIKT nie ma prawa go poniżać z tego powodu. Skończę chyba tutaj. Chciałem zmieścić dużo w dość małym rozmyślaniu, co nie do końca mi wyszło. Liczę na komentarze, może jakaś dyskusja? Kilka wątków postaram się niegdyś nieco rozwinąć. Ot, musiałem wyrzucić, co mi leży na wątrobie.
  13. konjel
    Do kogo pasuje według was ten utwór, dopowiedzcie sobie sami

    Ty przebrzydły gadzie Ty opasły zadzie
    Kacapie niemyty
    Chamie nieobyty
    Niechlujna łamago
    Narodu ty zgago
    Ty psie niewierny
    Oratorze mierny
    Przekupny oszuście
    Żałosne bezguście
    Mową dostojną nie władasz
    Chociaż w Sejmie zasiadasz
  14. konjel
    Choć tytuły otrzymał bardzo znamienite
    Uniwersytety zwiedził wszelkie, nieprzebyte
    Studia pokończył i zaznał urzędy
    I magisterskie zajmował on grzędy
    Po rozmowie z nim szybko się okazało
    Że dumy w głowie mnóstwo, a oleju mało
  15. konjel
    Jestem świeżo po drugim dniu szkoły i już jestem wypompowany. Chcę coś napisać, bo mnie bardzo wkurza parę spraw odnośnie naszej edukacji. Zacznę od godzin. No żesz kur..., jaki imbecyl robi godziny od 7 do 15, czy 17? Normalne lekcje powinny być z zakresu pieprzonego profilu (bo jeśli nie są to po ki chu te profile?). Od 7 czy nawet 6 do 13 i koniec! To co widzę u znajomych w technikum też mnie przeraża... do 19 szkole, no ja pier... Druga sprawa - jak trzeba być upośledzonym, żeby ustawiać profilowi humanistycznemu polski i wos na samym końcu, jako 7 i 8 lekcję?! Podczas gdy wcześniej jest TI (które spokojnie mogłoby być na końcu), fizyka (!) i chemia (oraz dodatkowo dołujące i zajmujące tylko czas Podst. Przedsiębiorczości). No pytam się ja! Trzecia sprawa - jakim prawem z planowanego zakresu godzin biologii 2-1-0 zrobiło się 2-2-0? I w ten oto wspaniały sposób miast 3 historii na ten przykład, są tylko 2, bo jest ta chędożona biologia (i kolejne pokolenie idiotów bez tożsamości narodowej wyrasta). A tego, co zrobiono z testem gimnazjalnym nie skomentuję... tak samo jak matury z polskiego... Kraj zgnije od środka, jeśli czegoś nie zmienią... Tragedia...
  16. konjel
    Myślę opornie o tym piątku
    Dwadzieścia pięć lat nazad
    I łzy mi się cisną i robię, co mogę
    By nie zapomniał świat
    I umarł pilot, co służył w Afganie
    Zginąć mógł setki razy tam
    Lecz zginąć od kuli nie było mu dane
    Zmarł od popromiennych ran
    I umarł żołnierz z wojsk rezerwowych
    Choć ukrytą wadę serca miał
    Nie umarł na zawał, umierał tygodnie
    Miał terminalny już stan
    I zginął górnik, był krzepki i młody
    Zawały przeżył już ze dwa
    Nie zmarł pod skałami, choć był na to gotów
    Połknął radioaktywny piach
    I umarł inżynier, co był w instytucie
    Na emeryturę iść miał
    Pomiary kazali mu jeszcze zrobić, potem będzie wolny już
    Odmierzył śmiertelną dawkę
    I umarł reporter, z jakiejś agencji
    Co miał aparat marki Nikon
    Reporter wojenny, na froncie się narażał
    Za blisko zrobić zdjęcie chciał
    I umarł czołgista, gdzieś z Uralu
    W dłoniach pocisk mu wybuchł kiedyś
    Za długo stał, na polu śmierci
    Pancerz nie dał rady tam
    Umarło miasto ? jedno i drugie
    Wsie wszystkie, drogi i domy
    Umarła lalka, zapodziana
    Umarło zdjęcie na półce
    Umarł też motocykl i umarło drzewo
    Drzewo młodej jabłonki
    I umarł śmigłowiec, co pilot nim latał
    I łzy do dziś rdzawe roni
    I umarł mundur starego żołnierza
    I czapka, co poprawiał na skroni
    I umarła łopata młodego górnika
    Pęknięta i stara już
    I umarł licznik inżyniera
    Kurzy się na półce tu
    I umarł czołg z imieniem Anuszka
    Które czołgista wypisał nań
    I umarła klisza reportera
    Jest biała, spalona do cna
    I ja też umieram, razem z nimi
    Lecz umrzeć nie dane mi jest
    Bo oni jechali do Czarnobyla
    Żebym ja mógł żyć
    Zostały dyplomy, zostały medale
    Pomniki i krzyże cmentarne
    Lecz nie ma już ludzi
    Bo wszyscy umarli
    A ja żyję ? Dla tych, którzy uratowali świat


  17. konjel
    Dziś znalazłem polską Czarnobyl wiki! Wielkie było moje zdziwienie, gdy ujrzałem >tą< stronę. Znalazłem tam odnośnik do utworu znanej mi grupy Asfalt (znanej z utworu Czernobylskaja Pyl). Utwór traktuje o poświeceniu, a skierowany jest do ludzi, którzy głównie 'bawią' się w Zonie, czy to przez gry komputerowe, fabularne czy ASG. I trzeba przyznać rację, jest to miejsce ogromnego poświęcenia, ziemia która wchłonęła mnóstwo krwi i potu. Kiedy myślę o tych wszystkich ludziach i ich bólu, nie mogę powstrzymać się od łez. Tak bardzo chciałbym, aby społeczeństwo wiedziało, że Czarnobyl to nie obiekt żartów i zabawy. To miejsce pełne bólu i rozpaczy. I to postaram się uświadomić na najbliższym Marszu czarnobylskim, który będzie startował pod słusznym tytułem ???, ??? ???????? ???? - Tym, którzy uratowali świat

    Żeby nie było niejasności - nie krytykuję wszystkich graczy. Grać w gry, których akcja dzieje się w takim miejscu trzeba z głową. Z pewną świadomością. To wszystko.
  18. konjel
    Budzik. Spojrzenie na zegarek ? czwarta trzydzieści. Wygramolenie się z barłogu. Haft na podłogę. Otarcie ust i ostrożne podniesienie się na nogi. Chwiejny spacer do toalety. Wypróżnienie się. Spuszczenie nieczystości. Przejrzenie się w pękniętym lustrze. Odwrócenie oczu z wyrzutem i przerażeniem. Zadanie sobie retorycznego pytania. Machnięcie ręką. Odkręcenie kranu i oblanie twarzy lodowatą wodą. Zakręcenie kranu. Niedbałe podcięcie przetłuszczonych włosów starymi nożyczkami i wrzucenie kosmyków do ustępu. Powrót do pokoju. Ubranie poplamionej koszuli roboczej i wysłużonych butów wojskowych oraz kurtki flektarn. Założenie plecaka. Ostrożne wyjście przed budynek. Zachłyśnięcie się świeżym powietrzem. Na progu, kolejny haft.
    ?Jak ja się tu, kurna, znalazłem??
    Tak? to był kolejny dzień w Zonie.
    ***
    Rączka był abstynentem. Nie był członkiem żadnej sekty, nie wierzył w wiele rzeczy. Po prostu znał zgubne właściwości dużych ilości alkoholu i nie był przyzwyczajony w ogóle do jego spożywania. Zapamiętał dwie butelki mieszane z tanim sokiem, później urwał mu się film. Nie wiedział, czy pito z powodu jakiegoś święta, czyjegoś powrotu lub śmierci, czy też bez okazji. Ważne, że dziś czuł się okropnie (i podobnie wyglądał) co w jego mniemaniu było niedopuszczalne. Tym bardziej czuł się żałośnie, że dziś najdalej, gdzie się uda, to ognisko. Z drugiej strony, było za co pić. Ostatnio Rączka zarobił tyle, że stać go było już na lepszą broń i myślał o pójściu na północ. Słysząc opowieści o dobrych warunkach do zarobku i jeszcze lepszych na dostanie kulki w łeb, opowiadane nocą przy ognisku, czuł, że musi się wyrwać z Kordonu. Przyciągały go zarobek i odrobina adrenaliny. Dziś jednak był poddanym kaca. Pierwsze kroki skierował do ogniska. Całe szczęście, większość obozu nadal spała i wioska była cicha. Jednak i tak trawa rosła zbyt głośno i Rączka odchodził od zmysłów, próbując utrzymać równowagę. Było pusto, ci którzy się obudzili, albo jeszcze drzemali, albo próbowali zabić czas czytając, lub czyszcząc rynsztunek. Rączka siadł ciężko przy starej połówce beczki, w której tliły się kawałki taniego węgla. Trzaskając, iskry doprowadzały uszy stalkera do rozpaczy. Po dłuższym gapieniu się w kawałek opału, przekonał się do zjedzenia czegoś. Wyciągnął z plecaka zafoliowany pęczek kiełbas, urwał jedną i położył ją na nieco sczerniałej, aluminiowej tacce, którą oparł na krawędziach beczki. Tłuszcz strzelał bardzo głośno?
    Wyciągnął też manierkę i solidnie z niej pociągnął, oblewając sobie całą szyję. Odetchnął głośno i strzelił sobie lekkiego plaskacza. Trochę podziałało, otumanienie nieco zelżało. Ściągnął kiełbaskę z tacki i wgryzł się w nią, parząc wargi. Przeciągał żucie drobiowo - sojowej mieszanki, popijanej wodą. Skończył to skromne śniadanie i podniósłszy się ostrożnie, poszedł do bojlera uzupełnić manierkę. Po powrocie zobaczył już paru ludzi, dwóch siedziało przy ognisku z objawami kaca, reszta rozpoczynała warty przy wejściach do wioski. Pierwsze promienie słońca tworzyły jasne plamy na obdrapanych ścianach domków, raz po raz lekki wiatr wył żałośnie w dziurawych poddaszach. Rączka nie miał tymczasowo ochoty na rozmowy, więc udał się prosto do swojej kwatery. Rzucił plecak w kąt i położył się na kocu w pozycji embrionalnej. Miał dość, chciał obudzić się zdrów na ciele i umyśle następnego dnia. Zasnął szybko. We śnie hasał po pagórkach na Wysypisku i zbierał do worka pojawiające się znikąd artefakty.
    ***
    Ze snu wyrwały go uderzające w ścianę drzwi i ciężkie kroki. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, już rozległo się donośne, polskie:
    - Pobudka, pobudka, wstać! Czas koniom wody dać!
    - Ciszej? - zdołał żałośnie wyjąkać Rączka.
    Otworzył oczy i zobaczył nad sobą swojego kumpla Piasta. Średniego wzrostu, ubrany w wypłowiały płaszcz i oliwkowy mundur z niedbale przyszytymi dwoma ładownicami na magazynki do MP5 na pasie. Miał jasne włosy, zadbaną brodę i uśmiechnięte oczyska. Był świetnym kompanem, potrafił swym humorem wyciągnąć z każdego dołka. Jego głos zawsze był bardzo serdeczny, choć czasem potrafił wprowadzić w szał. Poznali się w czasie transportu do Strefy, on był byłym dziennikarzem z Polski, który, po śmierci żony, stracił sens życia. Wyruszył wiec w jego poszukiwaniu do Zony. Tu nieco się podbudował na wspólnych wypadach z Rączką, ale czasem można było dostrzec kątem oka, jak w środku nocy popłakuje nad zdjęciem ukochanej.
    - Och? Znowu zarzygałeś podłogę. ? stwierdził obojętnie Piast.
    - Stary, cośmy przedwczoraj chlali? ? zapytał śpiącym głosem Rączka i spróbował wstać. Nie powiodło się. Bolała go głowa.
    - No, trochę tego było. ? powiedział radośnie Piast. ? Odjechałem chyba po siódmej kolejce, ale pamiętam, że urządziłeś z kimś konkurs picia. A na dodatek ta cała wódka była moja!
    Ostatnie zdanie wypowiedział z niemiłym grymasem na twarzy.
    - Będziesz mi musiał za nią oddać. ? powiedział stanowczo.
    - Spadaj? - odrzekł cicho Rączka. Nie lubił być dłużny, choć czuł wstyd, że sam wypił tyle, że Piast przyszedł go męczyć o zwrot kosztów.
    - Proszę bardzo. Sam tego chciałeś.
    Piast wyciągnął z kieszeni harmonijkę i zaczął grać hymn Federacji Rosyjskiej, w rytm uderzeń swymi ciężkimi buciorami o klepisko. Trzeba przyznać, że umiejętność gry nadrabiał głośnością. Rączka zakrył rękoma uszy i po chwili miotania, poddał się:
    - Dobra, dobra! Dostaniesz swoją wódę!
    Harmonijka Piasta ucichła, jak za dotknięciem magicznej różdżki, a na twarzy jej właściciela zagościł szeroki uśmiech. Rączka, choć nie miał w zwyczaju nosić ze sobą wódki, dziś wyjątkowo miał dwie butelki, które wyciągnął z plecaka i wręczył Piastowi. Ten z radością odebrał należność i zaczął mówić:
    - No, to teraz pole?
    - Nu, chwatit. ? uciął stanowczym głosem Rączka. ? Paszoł won!
    Piast z chichotem czmychnął z budynku. Rączka legł na wznak na swoim barłogu. Dopiero teraz dostrzegł wyraźne promienie Słońca, przebijające się przez zabite deskami okno. Spojrzał na zegarek ? wpół do dwunastej. Westchnął żałośnie. Choć kac zdecydowanie minął, to pozostawił ból głowy. Rączka, po chwili leżenia na wznak, zmusił się do wstania. Siedział jeszcze przez jakiś czas na brzegu materaca, trzymając się rękoma za twarz. Starał się zdusić ból jątrzący się w jego skroniach. W końcu wstał i sięgnął po wysłużoną strzelbę. Następnie skierował się ostrożnie do wyjścia. Słońce oświetlało całą okolicę, powietrze było czyste i przyjemnie ciepłe. Słychać było krzątaninę przy ognisku, jakaś grupka robiła śniadanie. Ktoś machnął Rączce na przywitanie. O ścianę niegdysiejszego domu sołtysa stał oparty Wilk, paląc papierosa. Choć wydawać się mógł młody, pod świeżą szczeciną i jasną skórą krył się doświadczony stalker. Rączka poznał Wilka lepiej niż Sidorowicza. Wilk był szefem miejscowej szkółki dla nowicjuszy, uczył ich podstaw przetrwania, używania i konserwacji broni, zapewniał pracę i kontakty. Nie do końca było wiadomo, dlaczego to robił. Może chciał odpokutować stare winy, lub odnaleźć trochę spokoju. Jedyne, czego Rączka się dowiedział to, że Wilk chce się wydostać z Zony, ale z niewiadomych powodów nie może. Zazwyczaj błahe sprawy odsuwają go od odejścia ? jednym razem wypad, innym robota dla Sidorowicza, jeszcze kiedy indziej wizyta starego znajomego. Jednak znakomita większość świeżaków zawdzięczała mu, świadomie, czy nie, swe życie. Był on otwarty i skory do pomocy, a w Zonie był od bardzo dawna i poznał tereny blisko centrum.
    Rączka miał nadzieję, że znalazł mu obiecany kontakt na Wysypisku. Bardzo potrzebował pracy, nie lubił siedzieć bezczynnie. Skierował się do Sidorowicza, przeszedł kilka kroków za ogrodzenie, obok cmentarzyka, i wszedł przez właz, oświetlonymi schodami w dół. Stanął przed masywnymi drzwiami, które bez trudu otworzył. Wszedł do środka. Jak zwykle unosił się tu zapach jedzenia, Sidorowicz był niezłym smakoszem i zazwyczaj coś przegryzał. Po lewej stało kilka pionowych szafek, po prawej stara skrzynka, a całe pomieszczenie na pół rozdzielało coś na wzór kasy z osłoną z prętów zbrojeniowych. Za nią, na biurku, stała stara lampka i potężny laptop. Obok leżał poplamiony ?Playboy?, a obok niego stał barczysty kubek. Za biurkiem, na starym, skórzanym fotelu, siedział (nie mniej barczysty) Sidorowicz. Lekko wyłysiały, przykościsty facet z lekkim zezem zbieżnym. Ubrany był jak zwykle ? w białą, płócienną koszulę i szarą, nieco wypłowiałą, kamizelkę. Za pomocą laptopa i Internetu uprawiał biurokrację Strefy. Na dźwięk otwieranych drzwi, nawet nie podniósł oczu. Skinął tylko ręką i powiedział standardowe ?Momencik?. Rączka czekał posłusznie, aż handlarz skończy swoją robotę i raczy zwrócić uwagę na gościa. Czekanie utrudniał brak jakiegokolwiek krzesła. Większość wiedziała, że było to celowe. Sidorowicz bardzo szybko i nader sprawnie zmienił profesję, ze stalkera ? weterana i pioniera, stał się najbardziej znanym i cenionym w Strefie handlarzem. I to nie byle jakim handlarzem. Utrzymywał kontakty z zewnętrznym światem ? firmami, wielkimi koncernami, prywatnymi inwestorami, naukowcami, najemnikami, a nawet wojskowymi. Każdy klient musiał być obsłużony profesjonalnie, nieważne, czy pospolity turysta, czy światowej sławy badacz. Z tego też powodu każdy, kto dla niego pracował, był zobowiązany wykonać robotę szybko, rzeczowo i porządnie. Kto nie mógł się do tego dostosować, kończył dość marnie. I choć wielu nie lubiło, a nawet wprost nienawidziło Sidorowicza, to sporo mu zawdzięczali wszyscy w Zonie. On sprowadzał broń i amunicję, on dostarczał pracę i kontakty, on zapewniał informacje. Był szczwanym lisem, który skrzętnie wykorzystywał każdą okazję i każdą osobę, by zarobić. Żył jak bóg, zamknięty w swoim bunkrze, rządził. Po pewnym czasie stracił popularność, gdyż handlarzy przybyło, a ceny u niego nie spadały, lecz mimo to nadal cieszył się wielkim uznaniem.
    - Taak? ? w końcu odezwał się, przeciągając słowo w swoich popękanych, szerokich ustach.
    - Przyszedłem po zamówioną broń. ? powiedział spokojnie Rączka, choć na staniu i podziwianiu wiszących u sufitu kabli zeszło mu dobre pięć minut.
    - Ach tak! ? Sidorowicz uniósł palec wskazujący i wstał mozolnie z fotela. Podreptał na okafelkowane zaplecze i wrócił ze sporym, zawiniętym w gazety pakunkiem. Położył go na biurku i odwinął gazety. Leżał w nich AKM. Znany wygląd, nieco przetarte elementy drewniane, lakier starty z selektora, wytarty chwyt, zapach smaru i wojskowych koszar.
    - Wygląda na zużyty, ale bebechy ma w pełni funkcjonalne. ? zapobiegawczo rzucił handlarz. ? Rozłożony przez mojego technika i przestrzelany. Jeśli będziesz się nim opiekował, to posłuży ci długo. Możesz mieć czasem problem z amunicją, 7,62 to niezbyt popularne tutaj pestki, ale jeśli załatwisz paru wojskowych, albo dorwiesz handlarza w większej bazie, to powinno być w porządku.
    Rączka kiwnął głową po czym podniósł broń i przymierzył do ramienia. Pasowała idealnie. Bez żalu pożegnał się ze swoją dwururką, w zamian za pełny, 30-nabojowy magazynek do nowego nabytku, po czym dokupił jeszcze dwa takie same.
    - Wybierasz się na Wysypisko, ta? ? zagadnął Sidorowicz, gdy Rączka zakładał przygotowane wcześniej zawieszenie taktyczne.
    - Tak, nadszedł już czas. ? odpowiedział cicho Rączka.
    - W sumie to mam tam jedną robotę?
    Rączka zamarł. Wiedział, że praca od Sidorowicza jest zawsze dobrze płatna, ale musi być wykonana bezzwłocznie, a on chciał się nieco powłóczyć po nowym terenie. Jednocześnie Sidorowicz nieczęsto sam rzucał ofertami, a jeśli już, to były zazwyczaj bardzo atrakcyjne. Zanim Rączka zdążył pomyśleć, z jego ust wyrwało się:
    - Nie, dzięki.
    Sidorowicz uniósł brwi i wrócił do laptopa. Stalker przewiesił karabin przez ramię i wyszedł z bunkra. Kiedy zostawiał za sobą ostatni stopień, usłyszał znane ?Udanych łowów, stalkerze?.
    Na zewnątrz grzało Słońce, widoczność była świetna. Delikatne chmury, niczym unosząca się na szkle masa z bitej śmietany, tworzyły na jasnym niebie fantastyczne kształty. W wiosce trzaskało ognisko, słychać było rozmowy. Tak, pomyślał Rączka, to będzie dobry dzień. Skierował się w stronę Wilka, po drodze wymieniając parę słów ze znajomymi stalkerami ? nowicjuszami. Można było zauważyć, że ?starzy wyjadacze?, czyli ci, którzy byli w Strefie po prostu kilka tygodni dłużej, poniekąd odcinają się od nowych, nazywanych pogardliwie ?kotami?. I nie ma co się dziwić ? przeżyłeś w Zonie choćby jeden dzień, to już coś. Niewielu przybyszów z zewnętrznego świata przeżywało te kilka tygodni. Był to swoisty okres próbny, który tutaj, nieudany, kończył się śmiercią. Nie było się czemu dziwić, sporo ludzi było po prostu nieprzygotowanych, na nieznane niebezpieczeństwa. Można było doświadczyć tu wielkomiejskich bohaterów, którzy chcieli żyć, jak w amerykańskim filmie (a śpiwora, to chyba na oczy nie widzieli), hipisów w tych ich laczkach z dredami, miłujących ?przyrodę? i marihuanę, wykształciuchów ? naukowców, którzy w swoich delikatnych rączkach nie trzymali nic, prócz mikroskopu. I żadna z takich osób nie miała szans na przeżycie w Strefie. Przeżywali ludzie zahartowani, o silnej osobowości, z ciężkimi przeżyciami, gotowi na dalsze nieprzyjemności losu, w imię nieco lepszego życia ? tak, to był raj dla ludzi wyjętych spod prawa. Byli tu prości rabusie, czy też seryjni mordercy, ale poza tym także osoby po prostu odtrącone przez społeczeństwo. Ci wszyscy wydawali ostatnie pieniądze na ekwipunek i nielegalnymi drogami ruszali do Zony. Zarobek na artefaktach, przygoda, odwet na dawnym wrogu ? intencji i przyczyn tyle, ile przybyszów.
    - Witaj. ? Rączka podał rękę Wilkowi, który, ponownie palił papierosa (wydawałoby się, że dokładnie tego samego, co wcześniej).
    - Cześć. ? Wilk uścisnął mu dłoń i wskazał przewróconą skrzynię, by usiąść. ? Widzę, że kupiłeś w końcu porządną pukawkę. ? tu skinął głową na wystającą przy boku Rączki lufę kałasza. ? A więc ruszasz?
    - Tak, w końcu trzeba opuścić przedsionek i wejść do chałupy. ? odpowiedział z uśmiechem Rączka.
    Wilk uśmiechnął się krzywo, jakby chciał powiedzieć ?Uważaj, żebyś przy wchodzeniu nie wyrżnął się o próg?.
    - No tak? Znalazłem pracę, o którą pytałeś. ? nie czekając, Wilk zaczął mówić. ? Na Wysypisku jeden facet zajmuje się sprzedażą części od radiów, radiostacji, załatwia też anteny, wzmacniacze i inny radiowy chłam. Póki co potrzebuje po prostu pośrednika między sobą, a kopaczami rozsianymi po całym Wysypisku i poza jego granicami. Krótko mówiąc ? twoja robota polegałaby na chodzeniu od kopacza, do kopacza i pytaniu o części, oraz dostarczaniu ich do tego gościa. Chwilowo to jedyny mój kontakt na Wysypisku, więc bierzesz robotę, albo czekasz.
    - Pewnie, że biorę! Nie będę zwlekał.
    - W porządku. Bierzesz kogoś z sobą?
    - Tak, idę razem z Piastem.
    - Dobra, daj mi swoje PDA, to wbiję ci, co trzeba.
    Rączka przekazał Wilkowi swojego palmtopa i powiedział, że zwinie sprzęt i zaraz wraca. Był zadowolony, mimo, że praca wyglądała na monotonną, miał szansę poznać ludzi a także nieco Strefę. Pomknął najpierw do chatki, w której rezydował Piast. W obdrapanym z niebieskiej farby budynku z zapadniętym strychem zobaczył swojego towarzysza w otoczeniu kilku znajomych, była godzina na kawały.
    - ? i wtedy mówię ?W tym pudle był kotlet!?, a gościu na mnie patrzy, jak na wariata. ? Piast kończył jeden ze swych dowcipów w akompaniamencie śmiechów swoich kumpli.
    - Piast!
    - Co jest?
    - Robota jest, chodź!
    - No, koledzy. ? Piast wstał, otrzepał kolana i podszedł do ściany po swoją broń i plecak. ? Do zobaczenia, za jakiś czas. Dla mnie, koniec obijania.
    Odebrał od jednego z nich flaszkę na pożegnanie i wyszedł. Następnie zapytał towarzysza w czasie, gdy kierowali się do domku Rączki:
    - Jaka robota jest?
    - Będziemy pośredniczyć w zakupie sprzętu.
    - A honorarium?
    - W cholerę z honorarium! Ja chcę coś zobaczyć, z ludźmi porozmawiać! Zapłata gra drugą rolę.
    Piast spochmurniał nieco, ale już się nie odzywał. Rączka wziął ze swojego leża ekwipunek, obmył nieco twarz i wrócili do Wilka, który już czekał z oddaniem PDA. Odprowadzając ich na koniec wioski, nie omieszkał udzielić kilku rad, o które poprosili.
    - Pamiętajcie, że to teren Bandytów. Żyją z wyzysku kopaczy oraz ze złapanych podróżnych. Posyłają ich na najniebezpieczniejsze tereny, żeby zbierali złom i artefakty. Jeśli nie chcecie tak skończyć, musicie być twardzi. W razie potrzeby lepiej, żeby skończyło się strzelaniną, niż spokojnym założeniem worka na głowę. Niestety jedyne, w miarę bezpieczne miejsce, to posterunek Powinności, w drodze do Baru. Nie powiem, żebym ich specjalnie lubił, ale, jak mówią, ?wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem?. Pod względem mutantów nie jest zbyt niebezpiecznie, ot, czasem spotka się chmarę psów, albo parę snorków. Spodziewajcie się raczej lania od bandziorów. Jeśli chodzi o samo dotarcie tam, to aby uniknąć posterunku na północ stąd, można użyć starego tunelu na północnym-zachodzie, trasę masz już wgraną na GPS. Z Wysypiska warto przejść do Agropromu, po starych zabudowaniach wojskowych na pewno jest trochę sprzętu do opchnięcia. To chyba by było na tyle. Szerokiej drogi!
    Wilk uścisnął każdemu rękę i wrócił do wioski. Rączka i Piast odwrócili jeszcze wzrok, na placówkę wojskową, za którą rozpościerał się zewnętrzny świat. Ruszyli.
    Nie spieszyło im się zanadto, toteż szli powoli. Pogoda była dobra (co w Zonie naprawdę rzadko się zdarza), więc cieszyli się każdym przebłyskiem Słońca między drobnymi chmurami. Mimo to, drzewa szybko mijały im po bokach drogi i wkrótce minęli wiadukt, stację pojazdów i zabudowania ?windy?. Było spokojnie, gdzieniegdzie biegały ślepe psy, dziki i mięsacze pasły się w cieniu. Kordon dziś był bardzo spokojny. I w zasadzie nie ma w tym nic nadzwyczajnego, jako sektor będący najbliżej granicy Strefy, nie mógł się poszczycić ani groźnymi mutantami, ani wyjątkowymi artefaktami. Był jedynie furtką dla nowoprzybyłych. Mimo, że granic strzegła praktycznie cała rezerwa i część zmobilizowanych sił zbrojnych, a często wpadali z wizytą bracia Rosjanie, pod postacią Specnazu lub OMONu, to nadal, każdego miesiąca, rosła o tysiące liczba osób przedzierających się do wnętrza Strefy. Techniki stalkerów były przeróżne, najczęściej przewozili ich opłaceni kierowcy wojskowi w ciężarówkach, niektórzy płacili słone łapówki, by dostać przepustkę, a inni wybierali drogę przez zasieki, miny i ogień karabinów. Wojsko miało strzelać do wszystkiego, co chciało nielegalnie ze Strefy wyjść, lub do niej wejść. Nieliczne posterunki głębiej były zazwyczaj bardzo przekupne i póki obsadzeni tam żołnierze nie musieli ruszać się z bezpiecznych stanowisk, to przymykali oko na stalkerów. Podróżni właśnie zbliżali się do takiego posterunku, a raczej jego resztek. Pod zniszczonym wiaduktem kolejowym, na zaspach z drogowego placu budowy, stał zdezelowany jeep i pojazd opancerzony, zasłonięty siatką stos drewnianych skrzyń amunicyjnych (od dawna pustych), beczka na ognisko i kilka betonowych płyt. Niedawno stalkerzy przejęli to miejsce zwane nasypem kolejowym i trzymali tu stałą straż snajperską. Dwaj kompani skinęli trzem stalkerom, stojącym na metalowym rusztowaniu wiaduktu. Tamci odmachali im, a jeden z nich zawołał ?Pozdrowieni bracia stalkerzy!?. Zaraz za tym punktem wznosiło się stare gospodarstwo, przerobione na bazę stalkerów, gdzie rezydował ich nieformalny szef ? ojciec Walerian. Baza została obudowana metalowymi osłonami i drutem kolczastym, na dachach budynków pełniono wartę. Baza została wybudowana niedawno, ale szybko stała się czymś w rodzaju schroniska dla stalkerów. Każdy mógł znaleźć tam kęs jedzenia, łyk wódki, pomoc medyka, a miejscowy technik za parę rubli po znajomości mógł doprowadzić sprzęt do stanu używalności.
    Minęli bazę z lewej strony i szli teraz przez rzadki las, prowadzeni przez GPS na tunel. Kiedy znaleźli się na miejscu, zobaczyli opuszczone obozowisko ze starym namiotem i wypalonym do cna ogniskiem, a w krzakach kilka kroków dalej majaczyło okrągłe wejście do tunelu. Wędrowcy postanowili sprawdzić sprzęt. Zasiedli przy namiocie i powoli wykładali wszystko z plecaków. Piast odwinął ze szmaty swoją starą ?empepiątkę? i sprawdził przełącznik trybu ognia. Zgrzytał.
    - Cholera? Dwa razy smarowałem sukinsyna i dalej hałasuje.
    Rączka zgrywał w tym czasie przyrządy celownicze swojego AKMa. Poza tym posiadali przy sobie podstawowe przedmioty, takie jak bandaże, trochę chleba i paczkę sucharów, kilka kiełbas, drobne apteczki i paczkę tabletek (potocznie ?antirad?). Rączka zdołał niegdyś wykonać dla siebie chest rig ? samoróbkę. Piast trzymał u siebie, nieodłączne, dwie butelki wódki i woreczek śrub. Polak założył jeszcze stary płaszcz wojskowy i ?garnek? (jak pogardliwie określano jego hełm z lat osiemdziesiątych). Rączka przeczyścił wizjery swojej maski przeciwgazowej rosyjskiego pochodzenia i załadował broń. Spakowali się i weszli do tunelu. Nie wyglądał na całkowicie obudowany, gdyż gdzieniegdzie ze stropu zwisały korzenie, poza tym był do przejścia. Tyle, że ciasny i ciemny. Po kilku krokach musieli włączyć latarki. Powoli przemieszczali się na północ.
    Większość stalkerów zaczęło używać tego przejścia, gdy tylko je odkryto, gdyż posterunek na północy często przechodził w ręce bandytów, po tym, jak wybito znajdujących się tam żołnierzy. Wtedy było to jedyne, znane i bezpieczne przejście na północ, toteż wszyscy, chcący przejść musieli płacić wysokie sumy bandytom. Od kiedy jednak stalkerze urośli w siłę, zaczęli atakować posterunek, aż w końcu go zajęli i odblokowali drogę. Od tamtej pory o to miejsce, jak i wiele innych, toczą się potyczki. Wysypisko było istnym rajem dla złomiarzy. Po katastrofie z ?86 składowano tu część pojazdów, lecz najwięcej było sprzętów codziennego użytku, a także napromieniowanych materiałów wojskowych. Po latach promieniowanie zmalało na tyle, że ich wydobywanie stało się względnie bezpieczne, z drugiej strony Strefa sama kształtowała swoje wnętrze i większość z tych ?skarbów? była chroniona przez anomalie. Nie zrażało to dzielnych kopaczy, jak wkrótce nazwano część stalkerów, którzy zajmowali się odgrzebywaniem co wartościowszych przedmiotów. Dostawali za niektóre duże sumy, co nie spodobało się bandytom, którzy szybko większość z nich wyparli i zaprowadzili własny porządek. Od tamtej pory liczba wolnych kopaczy malała, a Wysypisko nieoficjalnie stało się terenem bandytów.
    Wyszli. Pod koniec tunel zaczął nieco schodzić w głąb, wobec czego wyjście było w połowie zakryte ziemią. Po wygrzebaniu się stamtąd, rozejrzeli się. Stali między kilkoma nieprzypadkowo ustawionymi kawałkami betonu, najwyraźniej niegdyś był to posterunek. Dalej, na wprost, znajdowało się otoczone drutem kolczastym składowisko pojazdów. Można było tam dostrzec stojące w równych rzędach, rdzewiejące dumy Związku Radzieckiego ? śmigłowce Mi-24, ze świtą pojazdów opancerzonych BTR-70, ciężarówek GAZ i wozów strażackich ZiŁ. Pomiędzy wrakami co jakiś czas strzelały pionowo w górę języki ognia ? spalacze. Obok wjazdu na składowisko szła asfaltowa droga, która wiła się między dwiema potężnymi górami złomu. Wystawały z nich maszty, anteny, ramienia dźwigów i rury. Jak okiem sięgnąć, widać było większe, lub mniejsze kopczyki gratów. Poza tym teren był płaski, gdzieniegdzie wyrastały jedynie karłowate drzewa i krzaki. Po prawej stronie, kilkaset metrów dalej, widać było mały zagajnik. Dość nieprzyjemnego widoku dopełniały ciemne chmury, wiszące nieruchomym, groźnym kloszem nad krajobrazem, zdawałoby się gotowe w każdej chwili do zalania ziemi deszczem. Nie było widać żywej duszy. Na betonowych blokach widoczne były wgłębienia i wyszczerbione krawędzie ? liczne oznaki ostrzału, a gdzieś pomiędzy rzadkimi źdźbłami trawy leżały łuski po pociskach różnych kalibrów. Cisza.
    - Ładny widok. ? powiedział z kwaśną miną, drapiąc się po skroni, Piast.
    Rączka sięgnął po PDA i prześledził dalszą trasę. Wodząc placem po interaktywnej mapie, omawiał drogę. Piast patrzył mu przez ramię.
    - Pójdziemy asfaltówką. Za przystankiem skręcimy na prawo i stamtąd będzie jakieś trzysta ? czterysta metrów prosto. ? Rączka schował PDA do kieszeni na piersi i wyciągnął rękę do Piasta. ? Zarzuć parę śrub.
    Piast pogmerał chwilę w plecaku i po chwili Rączka miał całą garść rdzewiejących śrub różnego rozmiaru i przeznaczenia w przeszłości. Powoli przeszli na drogę i przez kilka minut kierowali się wzdłuż jej prawej krawędzi. Po lewej stronie dostrzegli ceglany mur okalający duży budynek. Gdy podeszli bliżej, zobaczyli zamkniętą bramę z ociekającą rdzą, czerwoną gwiazdą pośrodku oraz zapadnięty, blaszany dach budowli. Po zewnętrznej stronie narożnika muru stała wieża obserwacyjna bez drabiny. Ten budynek i jego otoczenie zwane były Parowozownią, tam mieściła się siedziba bandytów i ich szefa ? Jogi. Po prawej zaś stronie wznosił się stary przystanek otoczony kilkoma zaporami z drewna, blachy i betonu. W jego środku widać było ślady ogniska. Skręcili w prawo. Teraz poruszali się między silosami i dużą górą odpadów. Na jej krawędzi migotały jasne, drobne wyładowania. Rączka przystanął i cisnął przed siebie kilka śrub. Bezpiecznie. Szli dalej. Wyszli na otwartą przestrzeń, po ich lewej stronie wznosiły się ruiny wysokiej budowli ? niczym magiczną siekierą ukrojony na pół, betonowy, czterokondygnacyjny budynek i ruiny jego drugiej połowy.
    - Patrz. ? Piast pacnął towarzysza w ramię. ? To kiedyś był Pchli Targ.
    - Co takiego?
    - No wiesz, handlarze i kopacze zrobili sobie tu miejscówkę. Bezpiecznie, bo blisko do posterunku Powinności. Aż pewnego razu, nocą, przyszli bandyci. Otoczyli ich i pozarzynali.
    - Skąd to wiesz?
    - A, słyszało się to i owo przy ognisku.
    Rączka uśmiechnął się krzywo. Ogniskowe opowieści były raczej mało wiarygodnym źródłem informacji.
  19. konjel
    No, nareszcie. Cóż mam do powiedzenia? Ano trochę się zebrało.
    Generalnie nie wiem, od czego zacząć, więc zacznę od początku.
    Na początku lipca przebywałem na Mazurach, gdzie wypoczywałem i zwiedzałem. A co zwiedzałem? Na wyróżnienie zasługuje Wilczy Szaniec. Wycieczka po nim była ciekawym doświadczeniem. Ujrzenie niemych świadków historii w postaci drzew i gruzów. Niezwykłe, że Niemcy byli w stanie niszczyć wszystko za sobą. Szczególnie monumentalny jest bunkier Hitlera, którego strop, wskutek wybuchu, przewrócił się na bok. Gdzieś na ścieżce spoczywa także fragment toalety Fuhrera. Jak słusznie powiedział Cyrankiewicz "Pola się odminuje i będą tam pracować rolnicy. Lasem zajmą się leśnicy. A bunkry? Niech leżą, nie będziemy z tym nic robi, kraj jest młody i biedny. W przyszłości miliony będą tu przyjeżdżać, żeby to zobaczyć." (nie podaję dokładnego cytatu, gdyż był jako tako podawany przez przewodnika). No i przede wszystkim ruiny baraku, w którym płk. Claus von Stauffenberg dokonał zamachu na Hitlera. Generalnie ten element był bardzo ciekawy - od dawna wiedziałem tylko tyle, że Wilczy Szaniec istniał i dokonano w nim zamachu. Nic więcej. A teraz wiedzę uzupełniłem.
    Następnie Dowództwo Wojsk Lądowych III Rzeszy w Mamerkach. Świetnie zachowane bunkry wraz z pomieszczeniami. To ciekawe uczucie, gdy idąc parę metrów przed siebie i skręcając kilkukrotnie nie słyszysz już nic z zewnątrz, a jedynie potęgowane przez echo własne kroki i czujesz chłód (ten rodzaj lepkiego chłodu połączonego w gliniastą wręcz ciemnością rozpraszaną opornie przez światło latarki). Polecam jedno, jak i drugie. Ceny biletów naprawdę nie są wygórowane, a warto zwiedzić te miejsca.
    Kolejnym obiektem zwiedzanym była Twierdza Boyen. Stary, pruski fort. Poza naprawdę ciekawą architekturą spotkałem się tam z współczesnymi budynkami (popadającymi już w ruinę). W tym momencie włączył się mój tryb postapo . Także polecam ten kompleks.
    Później wyjechałem na Podlasie, do babci. Kolejny raz mogłem porozmawiać z tamtejszymi ludźmi. Smutna prawda jest taka, że starzy umierają, młodzi wyjeżdżają do miast, a gospodarstwa niszczeją, lub są wydzierżawiane czy też zakupywane. I tak ten obraz naszej wsi słabnie na rzecz "nowoczesności". Szkoda...
    Wróciłem do domu. Tutaj przez pierwszy tydzień zajmowałem się nieróbstwem. Ot, grałem w Call of Duty 4. Ostatnio postanowiłem otworzyć moje stanowisko modelarskie. Zakupiłem model Mi-24W, który chodził za mną już od jakiegoś czasu. I choć do końca wakacji na pewno go nie skończę, to mam nadzieję, że w roku szkolnym znajdę czas na jego montowanie. Oczywiście jedna z kluczowych części musiała mi się zgubić (jedyny element wystający na zewnątrz z silnika, co gorsza - trzpień, na którym osadzany jest wirnik). No, ale coś się zmajstruje.
    Poza tym udało mi się przysiąść do Gothic'a i skończyć go. 14 godzin gry i 117 zapisów. Gothic nigdy się nie nudzi, to trzeba przyznać. Już zabrałem się za Gothic II
    W czasie mojego pobytu poza domem usiadłem także do opowiadania stalkerskiego. W następnym wpisie wstawiam moja dotychczasową pracę (na dalsze pisanie szukam weny, a słoneczna i mocno burzowo pogoda nie sprzyja [najlepsza jest taka typowo jesienna]).
  20. konjel
    Sława i chwała! Znowu nie mam kiedy pisać na blogu. Ale nie dziwota, skoro mam dwa zagrożenia w LO. Nic ostatnio w zasadzie nie napisałem, obecnie zajmuję się opracowywaniem systemu RPG w realiach z powieści "Metro 2033". Ostatnio chyba nic ciekawego nie czytałem, zabieram się z kolei do odświeżenia twórczości Tolkiena i ponownego czytania Lema. Mam nadzieję, że w wakacje odetchnę w końcu. Jeśli chodzi o Marsz czarnobylski, to był bardzo udany. Mimo małej ilości chętnych, cel osiągnęliśmy. Przysiągłem sobie, ze jeśli choćby jedna osoba się zainteresuje na moment katastrofą, która przydarzyła się 25 lat temu, to już będzie pełnoprawny sukces. Pojawili się operatorzy z TVNu, którzy zapewne mieli jak najlepsze intencje, ale wiadomo, jak to jest. Materiał został cofnięty. Mimo to, mamy trochę zdjątek (które można zobaczyć na moim koncie Facebook - http://www.facebook.com/konjel) i miłe wspomnienia. Za rok na pewno będzie powtórka, mam nadzieję, że w szerszym gronie. Hm... co ciekawego z gier... Mafia II na przykład. o ile fabuła i oprawa audiowizualna niesamowita, o tyle prowadzenie gracza za rękę jest irytujące, a zakończenie... Cóż, nie widziałem chyba tak arcyspierdzielonego zakończenia nigdy. Poza tym odświeżam sobie LOTRO (darmowe! yay). Znajdziecie mnie na Snowburn'ie jako Thoradvell, jakby ktoś chciał pograć razem, pocraftować, czy się potykać. Zastanawiałem się także ostatnio nad założeniem małego radia internetowego, ale na razie na myśleniu się skończyło. Póki co zbieram także pomysły u cytaty do mojego pierwszego, poważnego opowiadania satyrycznego "Sen Tadeusza, czyli Czwartek zaczyna się w środę". Jeśli chodzi o muzykę, to eksploruję po kolei albumy Within Temptation oraz Arii. Na koniec przepraszam, za uporczywe lenistwo, które na pewno zaniknie w czasie wakacji. A na pocieszenie:
    http://www.youtube.com/watch?v=WkgmMwaIOGs
    Tłumaczenie znajdziecie na www.arija.pl (polecam stronkę, jak i forum)
    Rasup gamat!
  21. konjel
    Z okazji 25 rocznicy katastrofy w Elektrowni Atomowej w Czarnobylu, chcemy uhonorować pamięć tych, którzy oddali swe życie, w walce z atomem, poprzez symboliczny marsz ulicami naszego miasta. Będziemy rozdawać ulotki, zawierające podstawowe informacje o katastrofie, lecz nie tylko. Oto nasze pozostałe tematy:
    - Fukushima, czyli po 25 latach kolejna katastrofa w energetyce nuklearnej
    - "S.T.A.L.K.E.R.", czyli Czarnobyl w kulturze
    - "To przewidziano dawno temu!", czyli apokaliptyczne wizje wymykającego się spod kontroli atomu w literaturze science-fiction
    Wszystkie z nich będą zawarte w rozdawanych ulotkach, poza tym każdy uczestnik, będzie mógł porozmawiać z ciekawskimi przechodniami (tu mała uwaga - co nieco proszę poczytać/obejrzeć/posłuchać, jeśli chodzi, o te tematy [w razie czego słać maila]). Niewykluczone, że wspólnymi siłami zaśpiewamy "Ghost Town" (Huns & Dr. Beeker) oraz "Stalker" (Jacek Kaczmarski) oczywiście nikt nie będzie zmuszany. Uwaga! Cała akcja jest traktowana bardzo poważnie. Co jest naszym celem? Zwrócić uwagę ludzi na katastrofę w Czarnobylu, na to, jak odbiła się ona w kulturze, jak w tej kulturze trwa, jak wyobrażano sobie takie katastrofy w literaturze science-fiction, a także jak można odnieść do siebie katastrofę Fukushimy i tą z '86 roku. Jeśli ktoś zamierza przyjść pośmiać się, powariować i robić z siebie głupka, to niech natychmiast zaniecha tej decyzji. Akcja nie ma służyć, do przedstawiania jakichkolwiek opinii, czy poglądów (zwłaszcza dotyczących budowy elektrowni atomowej w Polsce)!
    Czekamy, na was, towarzysze stalkerzy!
    P. S. Chętnych, do udziału, w akcji plakatowej proszę o informacje na e-mail.
    Pozdrawiam i zapraszam, Rączka.
    Czas: Poniedziałek 25.04.2011, start: godz. 13:24 - nieokreślona (zapewne około 16)
    Miejsce: Bydgoszcz (Przystanki: Stary Rynek, Gdańska, FocusPark; ulice: Plac Teatralny+Mostowa, Gdańska, Jagiellońska [zastrzegam sobie prawo do drobnej modyfikacji trasy])
    Wymagania: dobrze by było, gdyby nie mieszały się w to osoby, poniżej 14 roku życia (ale przyjść popatrzeć i pogadać można), mile widziane rekwizyty z okresu (maski przeciwgazowe, płaszcze, kurtki wojskowe, hełmy, fartuchy, co wam przyjdzie do głowy), zabrać ze sobą coś do picia i na ząb, można przynieść aparat/kamerę
    Kontakt: marszczarnobylski@gmail.com / Gadu-Gadu: 5982501
  22. konjel
    Oj, ileż mnie tu nie było. Ostatni wpis był chyba niedługo po wakacjach, co? Ah, nieważne. Tyle chciałbym wam przekazać. Po pierwsze, w LO powodzi mi się dobrze, ważne, że ludzie w klasie są naprawdę w porządku, reszta jakoś idzie. Ostatnio wziąłem się za słuchanie nowych zespołów, a są to:
    -Van Canto (power metal wykonywany a capella, świetna sprawa)
    -Nightwish
    -Iron Maiden
    -???? (Aria; rosyjski power metal)
    Jeśli chodzi o pierwszy to po odsłuchaniu większosci utworów mam bardzo dobrą opinię o tym zespole. Dodatkowo dowiedziałem się niedawno, że w październiku Maxim Samosvat, wokalista grupy ???????? (Epidemia), odchodzi od grupy. Zasmuciła mnie ta wieść, gdyż nie wyobrażam sobie Epidemii bez jego głosu. Na szczęście zastępuje go człowiek zaufany, Eugeny Egorov, który tworzył m. in. w albumie "?????????? ????????: ???????? ?? ??? ???????".
    Jeśli chodzi o sprawy książkowe to zakupiłem nowy twór Adama Roberts'a "Projekt Stalin", niezwykle przedstawiona historia domniemanej inwazji obcych z '86 roku, która została spisana na długo wcześniej przez najwybitniejszych twórców radzieckiej fantastyki naukowej na polecenie samego Stalina. Historia (jak dla mnie) niebanalna i dość neistandardowa. Po za tym pożyczyłem książkę Kołakowskiego "Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania", ale nie zacząłem jej jeszcze czytać. Poza tym mam do przeczytania lekturę "Mistrz i Małgorzata" Bułhakowa. No i muszę w końcu wymęczyc do końca "Lux perpetua" Sapka. Więc na brak ciekawych książek do przeczytania nie mogę narzekać.
    Jeśli chodzi o twórczość pisaną to wiersze jakieś mi nawet wyszły, nie chce mi się ich o tej porze przepisywać, ale może jutro je wrzucę. Nie wiem jakie jeszcze informacje mógłbym zapodać. Jak coś mi wpadnie do głowy to dopiszę.
  23. konjel
    Jak przyobiecałem sobie, tak też uczyniłem.
    Twór powstały na lekcji j. polskiego:
    "Ostatni oddech"
    Mgła okrywa horyzont
    Mąż przy mężu czeka na rozkaz
    Jeszcze ostatni dowcip
    Cicha namiastka śmiechu w odpowiedzi
    Jeszcze ostatnie słowa niewypowiedzianej modlitwy
    Ktoś medalik z krzyżem podnosi do ust
    Jeszcze poprawka szczerbinki
    Strzepnięcie grudek ziemi z broni
    I w końcu - donośny gwizd
    Skok do przodu, gdy ciało rwie się do biegu
    A krtań wypuszcza z gardła krzyk
    Jeszcze jeden oddech
    Ostatni
    Następnie opowiadanka na j. polski (pierwsze mierne):
    Był 3 września 1939 roku. Słońce paliło niemiłosiernie. Blask odbijał się w rzędzie żelaznych hełmów. Żołnierze szli równo, twardym krokiem, stukając podkutymi butami o kamienną nawierzchnię ulicy Gdańskiej. Szli dumnie, jak na żołnierza polskiego przystało, mimo iż wycofywali się. Choć tego nie chcieli. Nie chcieli zostawić tego miasta bez obrony. Wiedzieli, że ludzie i tak podejmą walkę i w końcu przegrają, a oni nie będą przy tym, aby ich wspomóc. Dusili w sobie żałość, lecz dyskutować z rozkazami nie było im dane. Mogli jedynie mieć nadzieję, że uda się przeprowadzić kontruderzenie, że Francja zaatakuje Trzecią Rzeszę i wtedy powrócą. Tymczasem łapali oczyma każdy skrawek pięknego miasta, stare kamienice, kościoły, sklepy. Mimowolnie na twarzy strudzonego żołnierza pojawiał się uśmiech, gdy przemykały mu przed oczyma ręcznie rzeźbione drzwi kamienic, napisy na szyldach, eleganckie kawiarenki, czy dzwonnice kościołów. Widok ludzi, przystających na chwilę, wpatrujących się z uśmiechem i dumą, napawał ich umęczone dusze radością. Jednym z tych wielu dzielnych wojaków był szeregowy z 22 Pułku Piechoty 9 Dywizji przynależnej do Armii ?Pomorze? ? Jarosław Kurowski. Do pułku dołączył w ślad ojca, który walczył w nim jeszcze z bolszewikami w 1920 roku. Chociaż brał już udział w walkach na północnym-zachodzie Kujaw i Przedmościu Bydgoskim, jak większość był niedoświadczony. Nie zgrywał nigdy bohatera, był ostrożny. Gdy szli ulicami miasta mnie zaprzątywał sobie głowy kłopotami, nie myślał o przegranej. Skupiał się na marszu i obserwacji, Bydgoszcz miała w sobie coś co lubił w miastach. Nie potrafił tego określić, estetykę, ciekawość czy pewną tajemniczość, nie znajdywał słów, gdy chciał powiedzieć co go urzekało w obliczu miast. Kiedy jego pododdział mijał jakiś sklep, usłyszał ledwo słyszalny, charakterystyczny dźwięk. Słyszał go wiele razy, to niezapomniane szczęknięcie suwadła karabinu maszynowego. Kolejna cecha tego żołnierza, z której nie do końca zdawał sobie sprawę to był właśnie wyjątkowo dobry słuch. Natychmiast zapytał sam siebie w myślach - skąd tutaj? W środku miasta? Może mu się zdawało. Kilka myśli przemknęło przez jego głowę i stało się. Pierwsze strzały padły z tyłu, od strony Teatru. Krótka seria z cekaemu przecięła powietrze i uderzyła w bruk, na środku ulicy. Następnie ktoś ostrzelał ich z górnych pięter okalających ulicę kamienic. Tabor zatrzymano, żołnierze rozbiegli się w poszukiwaniu osłon, a cywile zaczęli panicznie uciekać.
    -Walą z lecznicy - ktoś krzyczał z jednej strony.
    -Nie, od Placu Teatralnego - ktoś odpowiedział z drugiej.
    Zapanował chaos, postronni mieszkańcy uciekali z krzykiem pośród padających pocisków i krzyków zdezorientowanych oficerów. Jarek nie czekał, poszedł w ślady innych, wpadł w bramę najbliższego budynku. Gdy kompani osadzili się na pozycjach rozpoczęła się odpowiedź ogniowa. Wtedy wszyscy usłyszeli krótki, urwany krzyk kobiety. Chwilę później krzyk innej osoby. Jarek wyjrzał ostrożnie i zobaczył to, czego najbardziej się obawiał.
    -Zabili? Zabili cywilów - powiedział do swego kolegi, Andrzeja. - Trzech ludzi zabili!
    -Trzeba coś zrobić - odparł Andrzej. Potrafił szybko podejmować dobre decyzje. Chwycił Jarka za ramię i pociągnął w głąb podwórza, kilku innych poszło z nimi.
    -Stąd można wyjść na? jak się tamta ulica nazywała - powiedział wskazując na przejście w prawo.
    -Jagiellońska. Tak, chodźmy!
    Żołnierze pobiegli w kierunku, z którego padły pierwsze strzały. Nawet stąd słyszeli strzelaninę na ulicy obok. Po kilku minutach wyszli na Jagiellońską. Mieli stąd dobrą widoczność. Ktoś strzelał z karabinu maszynowego z okna na trzecim piętrze, obok było kilka osób strzelających ze standardowych karabinów.
    -Chłopaki - zawołał Andrzej. - Zostańcie tu i walcie zaporowym na tych na górze. Ja z Jarkiem wejdziemy do środka i spróbujemy ich wykurzyć. Ognia!
    Kompani ostrzelali cel. Przeciwnik był zdziwiony tymi strzałami, gdyż ostrzał z jego strony na moment ustał. Andrzej i Jarek ruszyli biegiem do tego budynku. Wpadli przez drzwi i puścili się pędem po schodach. W ostatnim momencie uchylili się, gdy z drzwi wejściowych do mieszkania na trzecim piętrze ktoś wystrzelił w ich kierunku z pistoletu. Oddali kilka strzałów na ślepo, następnie Jarek podbiegł do uchylonych drzwi wejściowych do mieszkania i wrzucił do środka granat. Po chwili wybuch wyrzucił na zewnątrz chmurę pyłu. Usłyszeli jakiś jęk, wtedy weszli. Nie patrzyli w kogo celują, strzelali bez ostrzeżenia i bez wahania. Tak ich uczono, zabij lub bądź zabitym. Gdy ostatnia osoba w mieszkaniu padła martwa na podłogę, nadal dzierżąc w ręku taśmę z nabojami, zaczęli oględziny. Od razu zauważyli dziwną cechę wspólną ofiar, wszyscy zabici mieli swetry, ściągane u szyi. Lato było tak upalne, iż niemożliwym było, aby ktoś miejscowy tak się ubierał. Jarek pomachał z okna do kompanów na dole.
    -Tu czysto! Wchodźcie!
    -To musiała być zaplanowana akcja ? powiedział Andrzej. ? Zobacz tylko, MG, i te szwabskie strzeladła? Karki dziewięć-osiem, czy jak im tam?
    -Chyba już się uspokoiło ? odrzekł Jarek.
    Rzeczywiście, na Gdańskiej zrobiło się spokojniej. Nadal było słychać strzały dochodzące z budynków, żołnierze je oczyszczali. Jednak wyglądało an to, że oprócz cywilów zginęło również kilkunastu żołnierzy. Zeszli na dół, gdzie już czekali ich koledzy z oddziału. Był tam także kapitan Strzegomski.
    -Dobra robota chłopaki, chyba dostaniecie po awansie - Klepnął Andrzeja w ramię i zaśmiał się. Gdy mijali żołnierzy niosących ciała zabitych wszyscy zmartwieli. Dwoje mężczyzn, dwie kobiety i dziecko. Małe niewiniątko, które nie musiało ginąć. Poza tym kilkunastu kompanów z 22 i 62 Pułku. Tego było za wiele, Jarek uronił jedną, małą łzę. Przetarł ją rękawem po czym stanowczym głosem powiedział:
    -Pomścimy ich? Prawda, kapitanie?
    -Tak? Pomścimy?
    W milczeniu skierowali się w stronę taboru. Ktoś krzyknął z górnego piętra:
    -Kryć się! Strzelec!
    Nim cokolwiek zdążyli zrobić, padł strzał. Nastała cisza. Jarek zauważył, że leży na ulicy. Spróbował wstać, ale ostry ból w piersi przyszpilił go do gruntu. Pomacał ręką pierś i zobaczył, że jest na niej krew. Leżał w rosnącej, karmazynowej kałuży. Nie mógł w to uwierzyć. Nie chciał uwierzyć. Spróbował wstać jeszcze raz. Coś w nim pękło, poczuł przeszywający serce ból. Zacisnął pięści i szczęki. Powoli wypuścił powietrze i otworzył oczy. Zobaczył Andrzeja i kapitana. Obok klęczał medyk, rozpaczliwie próbujący zatamować krwawienie w jego boku. Dopiero teraz usłyszał cokolwiek.
    -Dostał w wątrobę, nie przeżyje dwóch minut!
    -Zamknij się! Pomóż mu! Cholera, musisz coś zrobić!
    Ktoś krzyczał, ktoś załamał ręce, ktoś płakał. Jarek nie wiedział co myśleć. Całe życie w sekundę uciekało mu przed oczami, jak w jakimś diabelskim kinie. Obrócił głowę. Zobaczył jak z kamienicy wytargowany jest kolejny dywersant w szarym swetrze. Jak kapitan przystępuje do niego z pistoletem w dłoni, bije go, coś krzyczy.
    -Zabiję! Zabiję skur*ysyna!
    -Nie.
    Nawet nie wiedział jak to powiedział. Samoistnie? Bez żadnego bodźca? Wysilił się jeszcze, aby powiedzieć:
    -Dajcie mi? łuskę pocisku, który? mnie trafił?
    Nie mógł wyrzec więcej. Stracił już czucie w kończynach. Oddychał bardzo ciężko. Przystąpił do niego Andrzej, ułożył mu w dłoni łuskę 7,92 milimetra. Jeszcze troszkę ciepłą, lecz stygnącą tak jak Jarek.
    -A więc to już śmierć, przyjacielu? - zdobył siłę na jeszcze te słowa i wypluł krew.
    -Nie? To jeszcze nie jest śmierć.
    Nagle po jego ciele rozlało się orzeźwiające zimno. Zanurzył się w długiej, ciemnej studni. Odetchnął z ulgą. Łuska upadła z brzękiem na bruk.
    -To dopiero jest śmierć?
    ***
    Ziemia obiecana
    Nad Strefą wstał mroźny, lecz wyjątkowo pogodny dzień. Podniósł się gwar w nielicznych obozach stalkerów, jedni wracali wymęczeni po nocnych polowaniach, inni zaś dopiero zaczynali pracę, a jeszcze inni, zwłaszcza koty, dalej spali ile wlezie. Poniósł się dźwięk rozmów, zapach pieczonej kiełbasy i taniej wódki. Nawet na bezdrożach tylko ślepe psy i dziki lub mięsacze od czasu do czasu wywoływały głuche kwiknięcia i poszczekiwanie. A niebo wyjątkowo nie czerniło się stadami wron i kruków, co więcej jakiś nieśmiały ptaszek umilił życie krótkim trelem. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że to będzie dobry dzień. I nawet Rączka przez mgnienie oka uwierzył w piękną pogodę, w spokojne lasy i wesołych ludzi, ale wnet opamiętał się i przypomniał sobie, że Strefa jest podstępna i mami piękną aurą, by uderzyć ze zdwojoną siłą. Tutaj, w tym zapomnianym przez Boga zakątku Świata, nie można było ufać oczom. Skądinąd, niektórzy je sobie wydłubywali, lecz ci albo wzięli to zbyt dosłownie, albo przebywali zbyt długo tam, gdzie nie powinni. Rączka, już z uporządkowanymi myślami, wstał powoli z prowizorycznego posłania, rozciągnął się trochę i obudził kuksańcem w bok swego towarzysza. Dex podskoczył, krzyknął i natychmiast wycelował swego shotgun?a w kamrata. Dopiero gdy oddech mu się uspokoił, a umysł zaczął normalnie pracować odłożył broń, roześmiał się i wstał.
    -Oj bracie, aleś mnie nastraszył ? powiedział otrzepując się z pyłu. ? A sen miałem zaiste jak z horroru?
    -Nie ty jeden ? odrzekł Rączka.
    Obaj wypili resztkę herbaty, która została im w termosie, zjedli nieco suszonego mięsa z dzika, sprawdzili broń, spakowali się i wyszli z rozpadającej się chaty, wyglądającej w środku jak Sodoma i Gomora, a służącej stalkerom jako miejsce noclegu i skierowali się do prowizorycznego baru. Bar miał dźwięczną nazwę ?Eden?, znajdował się blisko centrum wioski, a ulokowany był w starej stajni i choć od momentu, gdy przechowywano tu jakiekolwiek zwierzęta minęło sporo lat, nadal unosił się tu nieprzyjemny swąd. Jednak miejsce to zostało odpowiednio przygotowane do pełnienia obecnych funkcji, całe dokładnie wyczyszczono z wszelkich śladów zwierzęcej obecności, odbudowano fragmenty ściany cudem zdobytymi materiałami i wzmocniono sufit. Tymi, którzy położyli kamień węgielny pod to miejsce byli Piast oraz jego prawa ręka - Klinkier. Obaj znani Rączce i Dexowi. Piast był barmanem i, jak zawsze mówił, pracował w tym zawodzie odkąd pamiętał, a trzeba przyznać, szło mu całkiem dobrze. Klinkier natomiast był paserem, małomównym i tajemniczym, lecz sumiennym, uczciwym i odpowiedzialnym, a nadto bardzo skutecznym w swej robocie, ukuto nawet porzekadło ?Klinkier i po wodzie chodzić będzie, by towar dla klienta załatwić?. Jak łatwo się domyślić nie musieli szukać długo pomocników i najemników i tak utworzyli w tej małej wiosce, niemal w środku Zony nieźle prosperujący bar, magazinz dobrej jakości towarami, zakład techniczny, lazaret i skład żywności. Krzątało się tam całkiem niemało ludzi, toteż dotarcie do szynkwasu zajęło Rączce dłuższą chwilę, w czasie której Dex poszedł dokupić parę rzeczy. Gdy Rączka dobił się do lady, zobaczył kolejny popis butelkowej żonglerki Piasta. Barman miał przysiwione włosy, krótką bródkę i był wesoło uśmiechnięty, przypominał poczciwego staruszka, a był w istocie mistrzem barmanów, wiek miał Chrystusowy. Rączka zapukał knykciem w blat, by zwrócić uwagę popisującego się barmana, ten odstawił butelki na swoje miejsca, klasnął w dłonie i podskoczył do Rączki.
    -Hej, co tam, bratku? Wyspaliście się? ? powiedział wesoło, z wyraźnym, polskim akcentem, nietrudno było odgadnąć skąd wzięła się jego ksywa.
    -Niezbyt... ? odrzekł półgłosem Rączka. ? Zaraz ruszamy dalej, chciałem zaopatrzyć się w coś mocniejszego.
    -Aha, mam dla ciebie coś specjalnego. ? Powiedział Piast i zanurkował pod ladę, by po chwili wyciągnąć stamtąd kanciastą i ubrudzoną butelkę z obdrapaną etykietą z płynną zawartością koloru pomarańczowego. ? Prawdziwa whisky. Nie pytaj skąd mam, to długa historia. Trzymaj.
    Rączka zrobił wielkie oczy, a szczęka opadła mu niemal do samego blatu.
    -Ale? za co to?
    -No wiesz, wtedy? W Kordonie, kiedy goniła mnie pijawa?
    -Ale? Chryste, przecież każdy inny zrobiłby to samo co ja wtedy. ? Rączka przypomniał sobie tą straszną sytuację, gdy odwrócił uwagę mutanta, by ratować kolegę. Wydawało mu się, ze od tamtej pory minęły wieki.
    -O nie? Tu jest Zona, dobrze o tym wiesz. Tu judasze na każdym kroku, judasze i łowcy mamony. Masz i nie gadaj ? barman nonszalancko wcisnął w ręce rozmówcy butelkę i zbliżył się. ? Ja ci nigdy tego nie zapomnę, bratku. To był iście samarytański czyn, a takich rzeczy nie wolno zapominać.
    Zapadła chwila milczenia przerywana gwarem baru. Piast poklepał druha po ramieniu, pożegnał się szybko i wrócił do oczekujących klientów. Rączka schował trunek do plecaka i poszedł w kierunku sklepu po Dexa, sam musiał też uzupełnić zapasy. Nie zastał go w sklepie, więc uznał, że ten czeka na niego przed wejściem i sam przeszedł przez kotarę na zaplecze. Pomieszczenie było niewielkie, pozastawiane szafkami, półkami i skrzyniami z najróżniejszym towarem, od amunicji, poprzez maski przeciwgazowe, ubrania i troki na narzędziach specjalistycznych skończywszy. Pośród tego bałaganu, na rozwalonym fotelu siedział Klinkier. Na kolanach miał laptop i ochoczo stukał w klawiaturę, znowu szukał zapewne jakiegoś towaru. Dopiero po chwili zauważył Rączkę, nieco speszony wstał i przywitał się.
    -No witaj, witaj. Już uciekacie z Dexem?
    -Tak, przyszedłem uzupełnić amunicję.
    -Wiesz gdzie, co leży, pozwolisz, że wrócę do laptopa? Wybacz, ale mam mnóstwo zamówień, a łatwiej jest przejść przez ucho igielne niż znaleźć cokolwiek na tym odludziu.
    Rączka po chwili znalazł skrzynię z pociskami 5.56 milimetra, wziął na oko sto sztuk, zapłacił paserowi, pożegnał się życząc powodzenia i wyszedł. Skierował się jeszcze do lazaretu, gdyż przypomniał sobie, że nie ma już żadnych środków medycznych. Szybko znalazł się w osobnym pomieszczeniu hali, pokrytym odpadającymi gdzieniegdzie kafelkami. Na starym krześle siedział nieco przygarbiony mężczyzna w białym kitlu. Z twarzy wyglądał niczym z krzyża zdjęty, mimo mizernego wyglądu, gdy tylko zobaczył gościa wstał i z radością na twarzy uścisnął mu dłoń.
    -Hej Rączkowski, co tam u ciebie?
    -Niestety już się wynoszę, idziemy z Dexem na północ.
    -Uuu? no ładnie ? pokręcił z uznaniem medyk. ? A czego ci potrzeba?
    -W zasadzie wszystkiego, bandaży, środków znieczulających i opatrunkowych, spirytusu, a także jodu, wapnia? Wszystkiego po prostu.
    -Rozumiem. Zaczekaj chwilę.
    Medyk przetrząsnął dokładnie kilka przeszklonych szafek i po chwili położył na leżance sporą ilość różnych medykamentów we wszelkich saszetkach, ampułkach, buteleczkach, torebkach, butelkach i pudełeczkach. Cena za całość wyniosła dość dużo jak na portfel Rączki, ale nie miał wyboru, zdrowia i życia się nie kupi. Pożegnał się i udał się na zewnątrz, gdzie zauważył czekającego nań Dexa.
    -No, stary, możemy ruszać.
    Wrócili na chwilę do starej chaty, w której spali, by przepakować się, założyć oporządzenie i przygotować broń. Po kilku minutach byli gotowi do drogi. Wyszli tak, by nie zwracać na siebie uwagi. Skierowali się według mapy w stronę dawno obranego celu ? kompleksu przeciwlotniczego. Dzieliło ich od niego około pięć kilometrów, lecz w Strefie nawet taki odcinek warto było podzielić na dwa dni drogi. Dla tak wytrawnych stalkerów, dla których takie wyprawy były chlebem powszednim wiadome było, że bohaterowie nie żyją tu zbyt długo, a nocne eskapady kończyły się często w sposób zgoła nieprzewidziany. Toteż od razu wyznaczyli punkt na obozowisko, usytuowany na niewielkim wzgórzu, na polance, pośród skał. Gdy minęło południe wyruszyli. Jak zwykle posuwali się ostrożnie, zwłaszcza w lasach, gdzie zawsze mieli broń w gotowości do strzału. Musieli przejść wyschnięte koryto potoku, co zajęło im najwięcej czasu i dotarli do wyznaczonego celu, gdy zaczęło się ściemniać. Rozłożyli obozowisko tak wysoko jak się dało. Wysokie na trzy metry skały płaskie u szczytu były dla nich manną z nieba, gdyż w nocy można się było spodziewać wielu nieproszonych gości, od psów począwszy na chimerze skończywszy. Rozłożyli prowizoryczny namiot i rozpalili drobne ognisko. Co godzinę zmieniali warty, aż nagle, pośród wycia i odgłosów niespokojnej nocy odezwało się radio:
    -Uwaga, uwaga! Hiobowe wieści dla wszystkich stalkerów! Zbliża się emisja! Schronić się!
    Palec Boży, sądny dzień, jak zwał tak zwał. Emisja była niewyobrażalnym wprost zjawiskiem porównywalnym do potężnego wyładowania. Zona, niczym żywy organizm, broniła się, a emisje odpowiadały za jej układ odpornościowy, eliminowały wszystkich, którzy nie zdążyli się przed nimi ukryć. Nasi bohaterowie zerwali się natychmiast, podczas gdy Dex zwijał obóz, Rączka szukał odpowiedniego miejsca do ukrycia. Znalazł na mapie oznaczenie starego szybu wentylacyjnego z dodanym przez anonimowego, byłego posiadacza mapy dopiskiem ?Nie wchodzić!?. Nie mieli wyboru, to była ich jedyna osłona w promieniu kilku kilometrów, a przedzieranie się nocą przez las nie należało do najbezpieczniejszych. Po zwinięciu obozu zaczęli więc biec do schronienia. Po kilku minutach ziemia zaczęła drżeć, kłębiące się chmury zaczęły strzelać nienaturalnymi błyskawicami. Zobaczyli wtem betonowy tunel, wryty w urwisko, wysoki na dobre dziesięć metrów. Wokół były ustawione jakieś stare ciężarówki, kilka małych przybudówek, stare oznaczenia typu ?Przygotować dokumenty do kontroli? czy ?Nie przekraczaj barierek ? Teren zaminowany!?, lecz nie mieli czasu podziwiać tych wątpliwych uroków tego miejsca. Gdy powietrze zgęstniało i stało się czerwone jak krew, a ostrzegawcze komunikaty urwały się byli już w środku, z założonymi maskami przeciwgazowymi, chroniąc się za kontenerem. I stało się, potężny impuls wstrząsnął całą Strefą, a po jakimś czasie nastała śmiertelna cisza. Kiedy Rączka i Dex myśleli już, że już po wszystkim, jeden z filarów wylotu tunelu zawalił się, a wraz z nim strop oraz skały i ziemia. Ryk padającego kamienia zmieszał się z krzykiem stalkerów i jękiem miażdżonej stali. Kiedy opadł pył Rączka podniósł się powoli, pomacał całe ciało, jakby sprawdzając czy ma wszystko na miejscu, wstał i włączył latarkę. Zaraz zobaczył Dexa, który gramolił się między odłamkami. Dopadli do siebie.
    -Jesteś cały? Świetnie.
    Wokół panowały egipskie ciemności rozpraszane jedynie światłem ich latarek. Upewnili się, że tędy już nie wrócą i skierowali swe kroki w głąb tunelu, z bronią w rękach, bacznie się rozglądając. Mapa musiała być nieaktualna, gdyż tunel wyglądał bardziej na trasę dla ciężarówek w głąb jakiegoś kompleksu.
    -Kolejne opuszczone podziemia? ? skwitował ponuro Dex.
    ?-Znowu idziemy do jaskini lwa. ? odrzekł nie mniej ponuro Rączka. ? Coś czuję, że czeka nas gehenna.
    Dex nie odpowiedział. Ani na jotę nie wiedzieli co czeka ich dalej i jakie stworzenia tu czyhają, ale wiedzieli jedno ? musieli się stąd wydostać. Zanurzyli się w mrok tunelu.
    ***
    Było jeszcze jedno opowiadanko, które niestety, po wydrukowaniu, poszło do kosza.
    Aktualnie wpadłem na pomysł napisania krótkiego opowiadanka prześmiewczego w tematyce ("Środa zaczyna się w Czwartek"). Może coś mi wyjdzie bo idea podoba mi się, pierwszy raz od dłuższego czasu.
  24. konjel
    Noż żesz chłolera jasna! Tak, padłem ofiarą własnego lenistwa. Nie mogę się nadziwić jak sam w zasadzie puszczam czas wolny gdzie tylko sobie zażyczy. To takie frustrujące... Sam wiem, że robię źle, a i tak to olewam. Whatever, z Hel(l)u wracam w sobotę i wtedy nima bata, to nie! Wrzucę to, co wrzucić miałem dobry miesiąc temu. I chyba znowu zacznę tu pisać, bo szczerze mówiąc... Hm, może nie tyle co zapomniałem, co zeszło to na dalszy plan. Wiadomo - szkoła i inne pierdoły.
    Ale można już teraz co nieco przedłożyć. "Lux perpetua" - zmierzam ku końcowi w zawrotnym tempie i mogę jedynie mieć nadzieję, że po powrocie dam radę doczytać w końcu. Ogólne wrażenia płynące z Trylogii Husyckiej są baaardzo pozytywne. Na tyle, że coś niecoś się husytyzmem zainteresowałem. Przede wszystkim trylogia jest napisana bardzo typowym dla Sapka stylem, a jak rzekł mój nauczyciel WOSu "Wiedźmin to tylko 5% umiejętności Sapkowskiego..." i po tym czasie muszę mu przyznać rację. Każda część ma w sobie coś niesamowitego, więc nie sposób dla mnie wybrać faworyta, gdyż wszystkie muszą być razem, by mieć to coś, co sprawia, że nie idzie się od nich oderwać. Spora dawka humoru, niebanalne historie okraszone szczegółami z historii. Gdyby ktoś parę lat temu przedstawił mi Trylogię jako literaturę czysto historyczną to po przeczytaniu uwierzyłbym mu. Aż zdziwienie nachodzi człowieka, że główny wątek to historia wymyślona, a spora część to fantastyka. Tak... ale na recenzję raczej nie będę się porywał, gdyż wymagałoby to przypomnienia tego i owego, w zasadzie ze wszystkich tomów.
    Odnośnie "Projektu Stalin", książka jak najbardziej godna polecenia. Po części obrazuje Związek Radziecki lat '80, po części jest to niebanalna historia pewnego pisarza, a po części opowieść o czymś dużo głębszym. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.
    Cóż tam jeszcze, aha! W książce Kołakowskiego spodziewałem się konfrontacji różnych teorii, ale w zasadzie otrzymałem objaśnienie co ciekawszych elementów związanych z teologią i filozofią. Bardzo wartościowa rzecz.
    Po co będę sięgał w najbliższej przyszłości? Zapewne sięgnę po "Cyberiadę" i chyba zainteresuję się Asimovem. Dobrze, póki co chyba tyle, do soboty zatem.
    Btw. W piekle zimno jest
×
×
  • Utwórz nowe...