Skocz do zawartości

Blog imć Rączki

  • wpisy
    78
  • komentarzy
    196
  • wyświetleń
    59231

(Tytuł roboczy) S.T.A.L.K.E.R.


konjel

484 wyświetleń

Budzik. Spojrzenie na zegarek ? czwarta trzydzieści. Wygramolenie się z barłogu. Haft na podłogę. Otarcie ust i ostrożne podniesienie się na nogi. Chwiejny spacer do toalety. Wypróżnienie się. Spuszczenie nieczystości. Przejrzenie się w pękniętym lustrze. Odwrócenie oczu z wyrzutem i przerażeniem. Zadanie sobie retorycznego pytania. Machnięcie ręką. Odkręcenie kranu i oblanie twarzy lodowatą wodą. Zakręcenie kranu. Niedbałe podcięcie przetłuszczonych włosów starymi nożyczkami i wrzucenie kosmyków do ustępu. Powrót do pokoju. Ubranie poplamionej koszuli roboczej i wysłużonych butów wojskowych oraz kurtki flektarn. Założenie plecaka. Ostrożne wyjście przed budynek. Zachłyśnięcie się świeżym powietrzem. Na progu, kolejny haft.

?Jak ja się tu, kurna, znalazłem??

Tak? to był kolejny dzień w Zonie.

***

Rączka był abstynentem. Nie był członkiem żadnej sekty, nie wierzył w wiele rzeczy. Po prostu znał zgubne właściwości dużych ilości alkoholu i nie był przyzwyczajony w ogóle do jego spożywania. Zapamiętał dwie butelki mieszane z tanim sokiem, później urwał mu się film. Nie wiedział, czy pito z powodu jakiegoś święta, czyjegoś powrotu lub śmierci, czy też bez okazji. Ważne, że dziś czuł się okropnie (i podobnie wyglądał) co w jego mniemaniu było niedopuszczalne. Tym bardziej czuł się żałośnie, że dziś najdalej, gdzie się uda, to ognisko. Z drugiej strony, było za co pić. Ostatnio Rączka zarobił tyle, że stać go było już na lepszą broń i myślał o pójściu na północ. Słysząc opowieści o dobrych warunkach do zarobku i jeszcze lepszych na dostanie kulki w łeb, opowiadane nocą przy ognisku, czuł, że musi się wyrwać z Kordonu. Przyciągały go zarobek i odrobina adrenaliny. Dziś jednak był poddanym kaca. Pierwsze kroki skierował do ogniska. Całe szczęście, większość obozu nadal spała i wioska była cicha. Jednak i tak trawa rosła zbyt głośno i Rączka odchodził od zmysłów, próbując utrzymać równowagę. Było pusto, ci którzy się obudzili, albo jeszcze drzemali, albo próbowali zabić czas czytając, lub czyszcząc rynsztunek. Rączka siadł ciężko przy starej połówce beczki, w której tliły się kawałki taniego węgla. Trzaskając, iskry doprowadzały uszy stalkera do rozpaczy. Po dłuższym gapieniu się w kawałek opału, przekonał się do zjedzenia czegoś. Wyciągnął z plecaka zafoliowany pęczek kiełbas, urwał jedną i położył ją na nieco sczerniałej, aluminiowej tacce, którą oparł na krawędziach beczki. Tłuszcz strzelał bardzo głośno?

Wyciągnął też manierkę i solidnie z niej pociągnął, oblewając sobie całą szyję. Odetchnął głośno i strzelił sobie lekkiego plaskacza. Trochę podziałało, otumanienie nieco zelżało. Ściągnął kiełbaskę z tacki i wgryzł się w nią, parząc wargi. Przeciągał żucie drobiowo - sojowej mieszanki, popijanej wodą. Skończył to skromne śniadanie i podniósłszy się ostrożnie, poszedł do bojlera uzupełnić manierkę. Po powrocie zobaczył już paru ludzi, dwóch siedziało przy ognisku z objawami kaca, reszta rozpoczynała warty przy wejściach do wioski. Pierwsze promienie słońca tworzyły jasne plamy na obdrapanych ścianach domków, raz po raz lekki wiatr wył żałośnie w dziurawych poddaszach. Rączka nie miał tymczasowo ochoty na rozmowy, więc udał się prosto do swojej kwatery. Rzucił plecak w kąt i położył się na kocu w pozycji embrionalnej. Miał dość, chciał obudzić się zdrów na ciele i umyśle następnego dnia. Zasnął szybko. We śnie hasał po pagórkach na Wysypisku i zbierał do worka pojawiające się znikąd artefakty.

***

Ze snu wyrwały go uderzające w ścianę drzwi i ciężkie kroki. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, już rozległo się donośne, polskie:

- Pobudka, pobudka, wstać! Czas koniom wody dać!

- Ciszej? - zdołał żałośnie wyjąkać Rączka.

Otworzył oczy i zobaczył nad sobą swojego kumpla Piasta. Średniego wzrostu, ubrany w wypłowiały płaszcz i oliwkowy mundur z niedbale przyszytymi dwoma ładownicami na magazynki do MP5 na pasie. Miał jasne włosy, zadbaną brodę i uśmiechnięte oczyska. Był świetnym kompanem, potrafił swym humorem wyciągnąć z każdego dołka. Jego głos zawsze był bardzo serdeczny, choć czasem potrafił wprowadzić w szał. Poznali się w czasie transportu do Strefy, on był byłym dziennikarzem z Polski, który, po śmierci żony, stracił sens życia. Wyruszył wiec w jego poszukiwaniu do Zony. Tu nieco się podbudował na wspólnych wypadach z Rączką, ale czasem można było dostrzec kątem oka, jak w środku nocy popłakuje nad zdjęciem ukochanej.

- Och? Znowu zarzygałeś podłogę. ? stwierdził obojętnie Piast.

- Stary, cośmy przedwczoraj chlali? ? zapytał śpiącym głosem Rączka i spróbował wstać. Nie powiodło się. Bolała go głowa.

- No, trochę tego było. ? powiedział radośnie Piast. ? Odjechałem chyba po siódmej kolejce, ale pamiętam, że urządziłeś z kimś konkurs picia. A na dodatek ta cała wódka była moja!

Ostatnie zdanie wypowiedział z niemiłym grymasem na twarzy.

- Będziesz mi musiał za nią oddać. ? powiedział stanowczo.

- Spadaj? - odrzekł cicho Rączka. Nie lubił być dłużny, choć czuł wstyd, że sam wypił tyle, że Piast przyszedł go męczyć o zwrot kosztów.

- Proszę bardzo. Sam tego chciałeś.

Piast wyciągnął z kieszeni harmonijkę i zaczął grać hymn Federacji Rosyjskiej, w rytm uderzeń swymi ciężkimi buciorami o klepisko. Trzeba przyznać, że umiejętność gry nadrabiał głośnością. Rączka zakrył rękoma uszy i po chwili miotania, poddał się:

- Dobra, dobra! Dostaniesz swoją wódę!

Harmonijka Piasta ucichła, jak za dotknięciem magicznej różdżki, a na twarzy jej właściciela zagościł szeroki uśmiech. Rączka, choć nie miał w zwyczaju nosić ze sobą wódki, dziś wyjątkowo miał dwie butelki, które wyciągnął z plecaka i wręczył Piastowi. Ten z radością odebrał należność i zaczął mówić:

- No, to teraz pole?

- Nu, chwatit. ? uciął stanowczym głosem Rączka. ? Paszoł won!

Piast z chichotem czmychnął z budynku. Rączka legł na wznak na swoim barłogu. Dopiero teraz dostrzegł wyraźne promienie Słońca, przebijające się przez zabite deskami okno. Spojrzał na zegarek ? wpół do dwunastej. Westchnął żałośnie. Choć kac zdecydowanie minął, to pozostawił ból głowy. Rączka, po chwili leżenia na wznak, zmusił się do wstania. Siedział jeszcze przez jakiś czas na brzegu materaca, trzymając się rękoma za twarz. Starał się zdusić ból jątrzący się w jego skroniach. W końcu wstał i sięgnął po wysłużoną strzelbę. Następnie skierował się ostrożnie do wyjścia. Słońce oświetlało całą okolicę, powietrze było czyste i przyjemnie ciepłe. Słychać było krzątaninę przy ognisku, jakaś grupka robiła śniadanie. Ktoś machnął Rączce na przywitanie. O ścianę niegdysiejszego domu sołtysa stał oparty Wilk, paląc papierosa. Choć wydawać się mógł młody, pod świeżą szczeciną i jasną skórą krył się doświadczony stalker. Rączka poznał Wilka lepiej niż Sidorowicza. Wilk był szefem miejscowej szkółki dla nowicjuszy, uczył ich podstaw przetrwania, używania i konserwacji broni, zapewniał pracę i kontakty. Nie do końca było wiadomo, dlaczego to robił. Może chciał odpokutować stare winy, lub odnaleźć trochę spokoju. Jedyne, czego Rączka się dowiedział to, że Wilk chce się wydostać z Zony, ale z niewiadomych powodów nie może. Zazwyczaj błahe sprawy odsuwają go od odejścia ? jednym razem wypad, innym robota dla Sidorowicza, jeszcze kiedy indziej wizyta starego znajomego. Jednak znakomita większość świeżaków zawdzięczała mu, świadomie, czy nie, swe życie. Był on otwarty i skory do pomocy, a w Zonie był od bardzo dawna i poznał tereny blisko centrum.

Rączka miał nadzieję, że znalazł mu obiecany kontakt na Wysypisku. Bardzo potrzebował pracy, nie lubił siedzieć bezczynnie. Skierował się do Sidorowicza, przeszedł kilka kroków za ogrodzenie, obok cmentarzyka, i wszedł przez właz, oświetlonymi schodami w dół. Stanął przed masywnymi drzwiami, które bez trudu otworzył. Wszedł do środka. Jak zwykle unosił się tu zapach jedzenia, Sidorowicz był niezłym smakoszem i zazwyczaj coś przegryzał. Po lewej stało kilka pionowych szafek, po prawej stara skrzynka, a całe pomieszczenie na pół rozdzielało coś na wzór kasy z osłoną z prętów zbrojeniowych. Za nią, na biurku, stała stara lampka i potężny laptop. Obok leżał poplamiony ?Playboy?, a obok niego stał barczysty kubek. Za biurkiem, na starym, skórzanym fotelu, siedział (nie mniej barczysty) Sidorowicz. Lekko wyłysiały, przykościsty facet z lekkim zezem zbieżnym. Ubrany był jak zwykle ? w białą, płócienną koszulę i szarą, nieco wypłowiałą, kamizelkę. Za pomocą laptopa i Internetu uprawiał biurokrację Strefy. Na dźwięk otwieranych drzwi, nawet nie podniósł oczu. Skinął tylko ręką i powiedział standardowe ?Momencik?. Rączka czekał posłusznie, aż handlarz skończy swoją robotę i raczy zwrócić uwagę na gościa. Czekanie utrudniał brak jakiegokolwiek krzesła. Większość wiedziała, że było to celowe. Sidorowicz bardzo szybko i nader sprawnie zmienił profesję, ze stalkera ? weterana i pioniera, stał się najbardziej znanym i cenionym w Strefie handlarzem. I to nie byle jakim handlarzem. Utrzymywał kontakty z zewnętrznym światem ? firmami, wielkimi koncernami, prywatnymi inwestorami, naukowcami, najemnikami, a nawet wojskowymi. Każdy klient musiał być obsłużony profesjonalnie, nieważne, czy pospolity turysta, czy światowej sławy badacz. Z tego też powodu każdy, kto dla niego pracował, był zobowiązany wykonać robotę szybko, rzeczowo i porządnie. Kto nie mógł się do tego dostosować, kończył dość marnie. I choć wielu nie lubiło, a nawet wprost nienawidziło Sidorowicza, to sporo mu zawdzięczali wszyscy w Zonie. On sprowadzał broń i amunicję, on dostarczał pracę i kontakty, on zapewniał informacje. Był szczwanym lisem, który skrzętnie wykorzystywał każdą okazję i każdą osobę, by zarobić. Żył jak bóg, zamknięty w swoim bunkrze, rządził. Po pewnym czasie stracił popularność, gdyż handlarzy przybyło, a ceny u niego nie spadały, lecz mimo to nadal cieszył się wielkim uznaniem.

- Taak? ? w końcu odezwał się, przeciągając słowo w swoich popękanych, szerokich ustach.

- Przyszedłem po zamówioną broń. ? powiedział spokojnie Rączka, choć na staniu i podziwianiu wiszących u sufitu kabli zeszło mu dobre pięć minut.

- Ach tak! ? Sidorowicz uniósł palec wskazujący i wstał mozolnie z fotela. Podreptał na okafelkowane zaplecze i wrócił ze sporym, zawiniętym w gazety pakunkiem. Położył go na biurku i odwinął gazety. Leżał w nich AKM. Znany wygląd, nieco przetarte elementy drewniane, lakier starty z selektora, wytarty chwyt, zapach smaru i wojskowych koszar.

- Wygląda na zużyty, ale bebechy ma w pełni funkcjonalne. ? zapobiegawczo rzucił handlarz. ? Rozłożony przez mojego technika i przestrzelany. Jeśli będziesz się nim opiekował, to posłuży ci długo. Możesz mieć czasem problem z amunicją, 7,62 to niezbyt popularne tutaj pestki, ale jeśli załatwisz paru wojskowych, albo dorwiesz handlarza w większej bazie, to powinno być w porządku.

Rączka kiwnął głową po czym podniósł broń i przymierzył do ramienia. Pasowała idealnie. Bez żalu pożegnał się ze swoją dwururką, w zamian za pełny, 30-nabojowy magazynek do nowego nabytku, po czym dokupił jeszcze dwa takie same.

- Wybierasz się na Wysypisko, ta? ? zagadnął Sidorowicz, gdy Rączka zakładał przygotowane wcześniej zawieszenie taktyczne.

- Tak, nadszedł już czas. ? odpowiedział cicho Rączka.

- W sumie to mam tam jedną robotę?

Rączka zamarł. Wiedział, że praca od Sidorowicza jest zawsze dobrze płatna, ale musi być wykonana bezzwłocznie, a on chciał się nieco powłóczyć po nowym terenie. Jednocześnie Sidorowicz nieczęsto sam rzucał ofertami, a jeśli już, to były zazwyczaj bardzo atrakcyjne. Zanim Rączka zdążył pomyśleć, z jego ust wyrwało się:

- Nie, dzięki.

Sidorowicz uniósł brwi i wrócił do laptopa. Stalker przewiesił karabin przez ramię i wyszedł z bunkra. Kiedy zostawiał za sobą ostatni stopień, usłyszał znane ?Udanych łowów, stalkerze?.

Na zewnątrz grzało Słońce, widoczność była świetna. Delikatne chmury, niczym unosząca się na szkle masa z bitej śmietany, tworzyły na jasnym niebie fantastyczne kształty. W wiosce trzaskało ognisko, słychać było rozmowy. Tak, pomyślał Rączka, to będzie dobry dzień. Skierował się w stronę Wilka, po drodze wymieniając parę słów ze znajomymi stalkerami ? nowicjuszami. Można było zauważyć, że ?starzy wyjadacze?, czyli ci, którzy byli w Strefie po prostu kilka tygodni dłużej, poniekąd odcinają się od nowych, nazywanych pogardliwie ?kotami?. I nie ma co się dziwić ? przeżyłeś w Zonie choćby jeden dzień, to już coś. Niewielu przybyszów z zewnętrznego świata przeżywało te kilka tygodni. Był to swoisty okres próbny, który tutaj, nieudany, kończył się śmiercią. Nie było się czemu dziwić, sporo ludzi było po prostu nieprzygotowanych, na nieznane niebezpieczeństwa. Można było doświadczyć tu wielkomiejskich bohaterów, którzy chcieli żyć, jak w amerykańskim filmie (a śpiwora, to chyba na oczy nie widzieli), hipisów w tych ich laczkach z dredami, miłujących ?przyrodę? i marihuanę, wykształciuchów ? naukowców, którzy w swoich delikatnych rączkach nie trzymali nic, prócz mikroskopu. I żadna z takich osób nie miała szans na przeżycie w Strefie. Przeżywali ludzie zahartowani, o silnej osobowości, z ciężkimi przeżyciami, gotowi na dalsze nieprzyjemności losu, w imię nieco lepszego życia ? tak, to był raj dla ludzi wyjętych spod prawa. Byli tu prości rabusie, czy też seryjni mordercy, ale poza tym także osoby po prostu odtrącone przez społeczeństwo. Ci wszyscy wydawali ostatnie pieniądze na ekwipunek i nielegalnymi drogami ruszali do Zony. Zarobek na artefaktach, przygoda, odwet na dawnym wrogu ? intencji i przyczyn tyle, ile przybyszów.

- Witaj. ? Rączka podał rękę Wilkowi, który, ponownie palił papierosa (wydawałoby się, że dokładnie tego samego, co wcześniej).

- Cześć. ? Wilk uścisnął mu dłoń i wskazał przewróconą skrzynię, by usiąść. ? Widzę, że kupiłeś w końcu porządną pukawkę. ? tu skinął głową na wystającą przy boku Rączki lufę kałasza. ? A więc ruszasz?

- Tak, w końcu trzeba opuścić przedsionek i wejść do chałupy. ? odpowiedział z uśmiechem Rączka.

Wilk uśmiechnął się krzywo, jakby chciał powiedzieć ?Uważaj, żebyś przy wchodzeniu nie wyrżnął się o próg?.

- No tak? Znalazłem pracę, o którą pytałeś. ? nie czekając, Wilk zaczął mówić. ? Na Wysypisku jeden facet zajmuje się sprzedażą części od radiów, radiostacji, załatwia też anteny, wzmacniacze i inny radiowy chłam. Póki co potrzebuje po prostu pośrednika między sobą, a kopaczami rozsianymi po całym Wysypisku i poza jego granicami. Krótko mówiąc ? twoja robota polegałaby na chodzeniu od kopacza, do kopacza i pytaniu o części, oraz dostarczaniu ich do tego gościa. Chwilowo to jedyny mój kontakt na Wysypisku, więc bierzesz robotę, albo czekasz.

- Pewnie, że biorę! Nie będę zwlekał.

- W porządku. Bierzesz kogoś z sobą?

- Tak, idę razem z Piastem.

- Dobra, daj mi swoje PDA, to wbiję ci, co trzeba.

Rączka przekazał Wilkowi swojego palmtopa i powiedział, że zwinie sprzęt i zaraz wraca. Był zadowolony, mimo, że praca wyglądała na monotonną, miał szansę poznać ludzi a także nieco Strefę. Pomknął najpierw do chatki, w której rezydował Piast. W obdrapanym z niebieskiej farby budynku z zapadniętym strychem zobaczył swojego towarzysza w otoczeniu kilku znajomych, była godzina na kawały.

- ? i wtedy mówię ?W tym pudle był kotlet!?, a gościu na mnie patrzy, jak na wariata. ? Piast kończył jeden ze swych dowcipów w akompaniamencie śmiechów swoich kumpli.

- Piast!

- Co jest?

- Robota jest, chodź!

- No, koledzy. ? Piast wstał, otrzepał kolana i podszedł do ściany po swoją broń i plecak. ? Do zobaczenia, za jakiś czas. Dla mnie, koniec obijania.

Odebrał od jednego z nich flaszkę na pożegnanie i wyszedł. Następnie zapytał towarzysza w czasie, gdy kierowali się do domku Rączki:

- Jaka robota jest?

- Będziemy pośredniczyć w zakupie sprzętu.

- A honorarium?

- W cholerę z honorarium! Ja chcę coś zobaczyć, z ludźmi porozmawiać! Zapłata gra drugą rolę.

Piast spochmurniał nieco, ale już się nie odzywał. Rączka wziął ze swojego leża ekwipunek, obmył nieco twarz i wrócili do Wilka, który już czekał z oddaniem PDA. Odprowadzając ich na koniec wioski, nie omieszkał udzielić kilku rad, o które poprosili.

- Pamiętajcie, że to teren Bandytów. Żyją z wyzysku kopaczy oraz ze złapanych podróżnych. Posyłają ich na najniebezpieczniejsze tereny, żeby zbierali złom i artefakty. Jeśli nie chcecie tak skończyć, musicie być twardzi. W razie potrzeby lepiej, żeby skończyło się strzelaniną, niż spokojnym założeniem worka na głowę. Niestety jedyne, w miarę bezpieczne miejsce, to posterunek Powinności, w drodze do Baru. Nie powiem, żebym ich specjalnie lubił, ale, jak mówią, ?wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem?. Pod względem mutantów nie jest zbyt niebezpiecznie, ot, czasem spotka się chmarę psów, albo parę snorków. Spodziewajcie się raczej lania od bandziorów. Jeśli chodzi o samo dotarcie tam, to aby uniknąć posterunku na północ stąd, można użyć starego tunelu na północnym-zachodzie, trasę masz już wgraną na GPS. Z Wysypiska warto przejść do Agropromu, po starych zabudowaniach wojskowych na pewno jest trochę sprzętu do opchnięcia. To chyba by było na tyle. Szerokiej drogi!

Wilk uścisnął każdemu rękę i wrócił do wioski. Rączka i Piast odwrócili jeszcze wzrok, na placówkę wojskową, za którą rozpościerał się zewnętrzny świat. Ruszyli.

Nie spieszyło im się zanadto, toteż szli powoli. Pogoda była dobra (co w Zonie naprawdę rzadko się zdarza), więc cieszyli się każdym przebłyskiem Słońca między drobnymi chmurami. Mimo to, drzewa szybko mijały im po bokach drogi i wkrótce minęli wiadukt, stację pojazdów i zabudowania ?windy?. Było spokojnie, gdzieniegdzie biegały ślepe psy, dziki i mięsacze pasły się w cieniu. Kordon dziś był bardzo spokojny. I w zasadzie nie ma w tym nic nadzwyczajnego, jako sektor będący najbliżej granicy Strefy, nie mógł się poszczycić ani groźnymi mutantami, ani wyjątkowymi artefaktami. Był jedynie furtką dla nowoprzybyłych. Mimo, że granic strzegła praktycznie cała rezerwa i część zmobilizowanych sił zbrojnych, a często wpadali z wizytą bracia Rosjanie, pod postacią Specnazu lub OMONu, to nadal, każdego miesiąca, rosła o tysiące liczba osób przedzierających się do wnętrza Strefy. Techniki stalkerów były przeróżne, najczęściej przewozili ich opłaceni kierowcy wojskowi w ciężarówkach, niektórzy płacili słone łapówki, by dostać przepustkę, a inni wybierali drogę przez zasieki, miny i ogień karabinów. Wojsko miało strzelać do wszystkiego, co chciało nielegalnie ze Strefy wyjść, lub do niej wejść. Nieliczne posterunki głębiej były zazwyczaj bardzo przekupne i póki obsadzeni tam żołnierze nie musieli ruszać się z bezpiecznych stanowisk, to przymykali oko na stalkerów. Podróżni właśnie zbliżali się do takiego posterunku, a raczej jego resztek. Pod zniszczonym wiaduktem kolejowym, na zaspach z drogowego placu budowy, stał zdezelowany jeep i pojazd opancerzony, zasłonięty siatką stos drewnianych skrzyń amunicyjnych (od dawna pustych), beczka na ognisko i kilka betonowych płyt. Niedawno stalkerzy przejęli to miejsce zwane nasypem kolejowym i trzymali tu stałą straż snajperską. Dwaj kompani skinęli trzem stalkerom, stojącym na metalowym rusztowaniu wiaduktu. Tamci odmachali im, a jeden z nich zawołał ?Pozdrowieni bracia stalkerzy!?. Zaraz za tym punktem wznosiło się stare gospodarstwo, przerobione na bazę stalkerów, gdzie rezydował ich nieformalny szef ? ojciec Walerian. Baza została obudowana metalowymi osłonami i drutem kolczastym, na dachach budynków pełniono wartę. Baza została wybudowana niedawno, ale szybko stała się czymś w rodzaju schroniska dla stalkerów. Każdy mógł znaleźć tam kęs jedzenia, łyk wódki, pomoc medyka, a miejscowy technik za parę rubli po znajomości mógł doprowadzić sprzęt do stanu używalności.

Minęli bazę z lewej strony i szli teraz przez rzadki las, prowadzeni przez GPS na tunel. Kiedy znaleźli się na miejscu, zobaczyli opuszczone obozowisko ze starym namiotem i wypalonym do cna ogniskiem, a w krzakach kilka kroków dalej majaczyło okrągłe wejście do tunelu. Wędrowcy postanowili sprawdzić sprzęt. Zasiedli przy namiocie i powoli wykładali wszystko z plecaków. Piast odwinął ze szmaty swoją starą ?empepiątkę? i sprawdził przełącznik trybu ognia. Zgrzytał.

- Cholera? Dwa razy smarowałem sukinsyna i dalej hałasuje.

Rączka zgrywał w tym czasie przyrządy celownicze swojego AKMa. Poza tym posiadali przy sobie podstawowe przedmioty, takie jak bandaże, trochę chleba i paczkę sucharów, kilka kiełbas, drobne apteczki i paczkę tabletek (potocznie ?antirad?). Rączka zdołał niegdyś wykonać dla siebie chest rig ? samoróbkę. Piast trzymał u siebie, nieodłączne, dwie butelki wódki i woreczek śrub. Polak założył jeszcze stary płaszcz wojskowy i ?garnek? (jak pogardliwie określano jego hełm z lat osiemdziesiątych). Rączka przeczyścił wizjery swojej maski przeciwgazowej rosyjskiego pochodzenia i załadował broń. Spakowali się i weszli do tunelu. Nie wyglądał na całkowicie obudowany, gdyż gdzieniegdzie ze stropu zwisały korzenie, poza tym był do przejścia. Tyle, że ciasny i ciemny. Po kilku krokach musieli włączyć latarki. Powoli przemieszczali się na północ.

Większość stalkerów zaczęło używać tego przejścia, gdy tylko je odkryto, gdyż posterunek na północy często przechodził w ręce bandytów, po tym, jak wybito znajdujących się tam żołnierzy. Wtedy było to jedyne, znane i bezpieczne przejście na północ, toteż wszyscy, chcący przejść musieli płacić wysokie sumy bandytom. Od kiedy jednak stalkerze urośli w siłę, zaczęli atakować posterunek, aż w końcu go zajęli i odblokowali drogę. Od tamtej pory o to miejsce, jak i wiele innych, toczą się potyczki. Wysypisko było istnym rajem dla złomiarzy. Po katastrofie z ?86 składowano tu część pojazdów, lecz najwięcej było sprzętów codziennego użytku, a także napromieniowanych materiałów wojskowych. Po latach promieniowanie zmalało na tyle, że ich wydobywanie stało się względnie bezpieczne, z drugiej strony Strefa sama kształtowała swoje wnętrze i większość z tych ?skarbów? była chroniona przez anomalie. Nie zrażało to dzielnych kopaczy, jak wkrótce nazwano część stalkerów, którzy zajmowali się odgrzebywaniem co wartościowszych przedmiotów. Dostawali za niektóre duże sumy, co nie spodobało się bandytom, którzy szybko większość z nich wyparli i zaprowadzili własny porządek. Od tamtej pory liczba wolnych kopaczy malała, a Wysypisko nieoficjalnie stało się terenem bandytów.

Wyszli. Pod koniec tunel zaczął nieco schodzić w głąb, wobec czego wyjście było w połowie zakryte ziemią. Po wygrzebaniu się stamtąd, rozejrzeli się. Stali między kilkoma nieprzypadkowo ustawionymi kawałkami betonu, najwyraźniej niegdyś był to posterunek. Dalej, na wprost, znajdowało się otoczone drutem kolczastym składowisko pojazdów. Można było tam dostrzec stojące w równych rzędach, rdzewiejące dumy Związku Radzieckiego ? śmigłowce Mi-24, ze świtą pojazdów opancerzonych BTR-70, ciężarówek GAZ i wozów strażackich ZiŁ. Pomiędzy wrakami co jakiś czas strzelały pionowo w górę języki ognia ? spalacze. Obok wjazdu na składowisko szła asfaltowa droga, która wiła się między dwiema potężnymi górami złomu. Wystawały z nich maszty, anteny, ramienia dźwigów i rury. Jak okiem sięgnąć, widać było większe, lub mniejsze kopczyki gratów. Poza tym teren był płaski, gdzieniegdzie wyrastały jedynie karłowate drzewa i krzaki. Po prawej stronie, kilkaset metrów dalej, widać było mały zagajnik. Dość nieprzyjemnego widoku dopełniały ciemne chmury, wiszące nieruchomym, groźnym kloszem nad krajobrazem, zdawałoby się gotowe w każdej chwili do zalania ziemi deszczem. Nie było widać żywej duszy. Na betonowych blokach widoczne były wgłębienia i wyszczerbione krawędzie ? liczne oznaki ostrzału, a gdzieś pomiędzy rzadkimi źdźbłami trawy leżały łuski po pociskach różnych kalibrów. Cisza.

- Ładny widok. ? powiedział z kwaśną miną, drapiąc się po skroni, Piast.

Rączka sięgnął po PDA i prześledził dalszą trasę. Wodząc placem po interaktywnej mapie, omawiał drogę. Piast patrzył mu przez ramię.

- Pójdziemy asfaltówką. Za przystankiem skręcimy na prawo i stamtąd będzie jakieś trzysta ? czterysta metrów prosto. ? Rączka schował PDA do kieszeni na piersi i wyciągnął rękę do Piasta. ? Zarzuć parę śrub.

Piast pogmerał chwilę w plecaku i po chwili Rączka miał całą garść rdzewiejących śrub różnego rozmiaru i przeznaczenia w przeszłości. Powoli przeszli na drogę i przez kilka minut kierowali się wzdłuż jej prawej krawędzi. Po lewej stronie dostrzegli ceglany mur okalający duży budynek. Gdy podeszli bliżej, zobaczyli zamkniętą bramę z ociekającą rdzą, czerwoną gwiazdą pośrodku oraz zapadnięty, blaszany dach budowli. Po zewnętrznej stronie narożnika muru stała wieża obserwacyjna bez drabiny. Ten budynek i jego otoczenie zwane były Parowozownią, tam mieściła się siedziba bandytów i ich szefa ? Jogi. Po prawej zaś stronie wznosił się stary przystanek otoczony kilkoma zaporami z drewna, blachy i betonu. W jego środku widać było ślady ogniska. Skręcili w prawo. Teraz poruszali się między silosami i dużą górą odpadów. Na jej krawędzi migotały jasne, drobne wyładowania. Rączka przystanął i cisnął przed siebie kilka śrub. Bezpiecznie. Szli dalej. Wyszli na otwartą przestrzeń, po ich lewej stronie wznosiły się ruiny wysokiej budowli ? niczym magiczną siekierą ukrojony na pół, betonowy, czterokondygnacyjny budynek i ruiny jego drugiej połowy.

- Patrz. ? Piast pacnął towarzysza w ramię. ? To kiedyś był Pchli Targ.

- Co takiego?

- No wiesz, handlarze i kopacze zrobili sobie tu miejscówkę. Bezpiecznie, bo blisko do posterunku Powinności. Aż pewnego razu, nocą, przyszli bandyci. Otoczyli ich i pozarzynali.

- Skąd to wiesz?

- A, słyszało się to i owo przy ognisku.

Rączka uśmiechnął się krzywo. Ogniskowe opowieści były raczej mało wiarygodnym źródłem informacji.

10 komentarzy


Rekomendowane komentarze

@kafarek15

Przecież masz tutaj wyraźne akapity, więc nie wiem, co ci nie pasuje... Jak wolisz więcej przerw w tekście, to sam możesz go sobie do Worda wkleić i go "pociąć". :P

Link do komentarza
@Matstu

Tak, wyraźne akapity w liczbie 2 na początku tekstu... A tekst o wklejaniu do Worda jest śmieszny, to rzecz autora zadbać o mój komfort odbioru jego dzieła.

A to z jakiej racji? Dlatego, że 'odbiorca' tak sobie wymyślił? :P Ja nie widzę nic śmiesznego we wklejaniu tekstu do Worda (ale ja jestem dziwny)...

Po pierwsze, to tekst ustalam sobie na początek tak, by mi było wygodnie pisać. Poza tym (jeśli 'naprawdę' wymęczyć wzrok) widać, że akapity SĄ i to nie byle gdzie, tylko tam, gdzie są dygresje.

Link do komentarza
Z takim podejściem daleko nie zajdziesz.

Z jakiegoż to powodu? I co w zasadzie rozumiesz przez 'zachodzenie daleko'. Jeśli 'zachodzenie daleko' oznacza dawanie tego, co każdy sobie zażyczy, to podziękuję ze takie 'zachodzenie'

Link do komentarza

Jeżeli kilka osób mówi Ci, że tekst jest nieczytelny, to chyba tak jest ? Skoro wstawiasz to na bloga, to robisz do nie dla siebie, tylko dla ludzi. Więc to ich zdanie powinno być dla Ciebie najważniejsze. Wklejanie do worda ? No kurde, może jeszcze sam mam poprawić błędy. Bo tak Ci się podobało...

"Po pierwsze, to tekst ustalam sobie na początek tak, by mi było wygodnie pisać." Pisać możesz sobie jak chcesz, ale potem pododawaj akapity. Uwierz, od razu lepiej się to czyta.

Nie wiesz co oznacza "zachodzenie daleko"- po prostu zdobywanie co raz to większej ilości czytelników. Jeżeli chciałbyś kiedyś napisać książkę, musisz wiedzieć co robisz źle już na początku, bo potem trudno się od tego odzwyczaić. Z takim podejściem do krytyki nie masz szans zaistnieć.

Link do komentarza
Jeżeli kilka osób mówi Ci, że tekst jest nieczytelny, to chyba tak jest ?

Z kolei kilka innych mówi, że jest czytelny. I cóż mam poczynić, w którą stronę dążyć?

Skoro wstawiasz to na bloga, to robisz do nie dla siebie, tylko dla ludzi. Więc to ich zdanie powinno być dla Ciebie najważniejsze.

I jest. Tylko co ma, do samej treści (o którą w zasadzie mi chodzi), forma, w jakiej tekst moim zdaniem być powinien, by odbiór był adekwatny do treści?

Wklejanie do worda ? No kurde, może jeszcze sam mam poprawić błędy. Bo tak Ci się podobało...

Po prawdzie - kto chce przeczytać, ten przeczyta. A z poprawianiem błędów - chyba po to są tego typu serwisy i blogi, by ktoś obeznany wyszukał i w miarę możliwości podpowiedział, jak poprawić błędy (babole się wkradają - errare humenum est), więc Twoja uwaga nieco mija się z celem.

"Po pierwsze, to tekst ustalam sobie na początek tak, by mi było wygodnie pisać." Pisać możesz sobie jak chcesz, ale potem pododawaj akapity. Uwierz, od razu lepiej się to czyta.

Hm... pisałem już, że akapity są i to nie byle gdzie. Są w miejscach, w których powinny być. Kolega chyba nie czytał liberatury (a szkoda).

Dobra, do rzeczy - akapity wstawiłem tam, gdzie jest wyraźny przeskok, odbiegnięcie od głównego wątku. Piszę takim, a nie innym rozmiarem czcionki w Wordzie, więc z mojej strony nie ma potrzeby, by rozdrabniać tekst jeszcze. Jak już wspomniałem, jeśli dołożę więcej akapitów, to stracą one swą pierwotną funkcję. Operuję tekstem tak, by czytelnik w miarę możliwości mógł wiedzieć, gdzie jest odskocznia.

Nie wiesz co oznacza "zachodzenie daleko"- po prostu zdobywanie co raz to większej ilości czytelników. Jeżeli chciałbyś kiedyś napisać książkę, musisz wiedzieć co robisz źle już na początku, bo potem trudno się od tego odzwyczaić. Z takim podejściem do krytyki nie masz szans zaistnieć.

Ja tam zawsze liczyłem na jakość, a nie ilość. I jeśli w taki sposób pojmuje się powszechnie "zachodzenie daleko" to chyba już wolę "nie mieć szans na zaistnienie".

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...