Skocz do zawartości

Blog imć Rączki

  • wpisy
    78
  • komentarzy
    196
  • wyświetleń
    59226

"S.T.A.L.K.E.R." [tytuł roboczy] - część druga


konjel

1001 wyświetleń

Witam! Jak obiecałem, wstawiam dalszą część opowiadania. Nie jest to co prawda tekst najnowszy, gdyż ten nadal jest pocięty i czeka na składanie i edycję. Wybaczcie, że tak mało - ledwo 5 stron, ale obecnie zajęty jestem innym projektem. Otóż pod koniec listopada uzyskałem zgodę na tłumaczenie książki Balazsa Patakiego "S.T.A.L.K.E.R.: Southern Comfort" (http://tinyurl.com/b79y8yu). Książka o tyle ciekawa, gdyż początkowo autor miał pozwolenie do użytku praw autorskich GSC (czyli wszelkich miejsc, postaci i wydarzeń z serii gier). Później, po odejściu ze studia zespołu tworzącego S.T.A..K.E.R. 2, prawa przyznane pisarzowi, zostały cofnięte, przez co musiał on "ocenzurować" swoją książkę (a w zasadzie dwie, gdyż powstała też część druga "Northern Passage") i obecnie sprzedaje je po śmiesznie niskiej cenie, a starą wersję może udostępniać jedynie za darmo. Toteż w ramach mego poparcia dla jego pracy, postanowiłem umożliwić polskim fanom uniwersum S.T.A.L.K.E.R.'a przeczytanie jej. Dlatego też wszelkie prace nad moimi tekstami są wstrzymane, lub ślimaczo powolne.

Dla tych, którzy nie czytali tego opowiadania, lub chcą sobie przypomnieć - TU.

Rączka uśmiechnął się krzywo. Ogniskowe opowieści były mało wiarygodnym źródłem informacji. I choć niestworzonych historii nowicjuszy i tak nikt nie słuchał, to nawet weteranom zdarzało się relacjonować bajki wyssane z palca. Narybek szybko łapał te przekazy i brał je za pewnik. Dlatego też Rączka był ostrożny jeśli chodziło o plotki i niejasne opowiastki.

Nieprzyjemna cisza nadal wisiała nad otoczeniem, nawet wiatr nie był zdolny jej przepędzić. Jedynie suchy mech trzeszczał pod stopami. Przeszli tak kilkaset metrów, nasłuchując najmniejszego szmeru. Mijali przysypane śmieciami pojazdy i kawałki złomu. W oddali leżał gnijący trup - odór był dość wyczuwalny. Zapiszczało PDA. Rączka wyjął je i zdziwił się, gdyż GPS podał, że są na miejscu.

- To chyba jakiś żart? - parsknął z niedowierzaniem Piast.

Rozejrzeli się. Wokół nikogo nie było, nie było też widać żadnego budynku. Nic. Rączka chciał już łączyć się z Wilkiem, gdy zauważył coś podejrzanego. Przeszedł parę kroków dalej. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że dziwaczna konstrukcja, do której się zbliżył, to transporter, obudowany przez kogoś betonowymi płytami i zamaskowany siatką (co odrobinę mijało się z celem, gdyż stał w otwartym polu).

- To chyba tu ? stwierdził bez przekonania.

Piast wdrapał się na transporter i po prostu zapukał we właz. Brak odpowiedzi. Zapukał mocniej po raz drugi. Znowu nic. W końcu skorzystał z ?metody Gestapo? ? uderzył najmocniej jak mógł otwartą dłonią tak, że poszło echo wewnątrz pojazdu. Nawet nie zdążył sięgnąć po broń, gdy z włazu wyskoczyła lufa PKM-u, a zaraz za nią obrośnięta twarz w szarym kapturze. Mężczyzna miał śmiertelnie poważną twarz. Jego palec niebezpiecznie podrygiwał na spuście, gotów odstrzelić głowę nieproszonego gościa. Wszyscy zamarli. Ciszę przerwał mieszkaniec transportera.

- Czego tu szukacie? ? nieznajomy, nie zdejmując palca ze spustu, rozejrzał się. Kiedy jego wzrok napotkał Rączkę, powiedział:

- Zaraz? Nie jesteście bandytami? - zapytał jakby sam siebie. Odstawił karabin na bok i wyszedł z wnętrza pojazdu. Był to człowiek solidnej postury. Nosił szary płaszcz, pod którym miał hawajską koszulę w jaskrawych barwach i brudne dżinsy. Twarz, mimo, że dość barbarzyńska z powodu zarostu, emanowała dobrocią. Zdobiła ją szrama przechodząca przez oczodół i zszarzałe oko oraz bujna, kasztanowa broda, rozchodząca się na boki, niczym korzenie sędziwego drzewa. Nieznajomy popatrzył na gości z wysoka, skrzywił usta, westchnął i złapał się ręką za czoło.

- Wybaczcie. Ostatnio bandyci nachodzą mnie coraz częściej. Wiecie, człowiek jakoś się bronić musi? Poza tym nie miałem wielu gości w ostatnich? Miesiącach. ? jego głos był mocny i głęboki, stanowczy i inteligentny.

- Nic się nie stało ? wydukał zszokowany Piast, nadal wybałuszając oczy na stojący obok PKM.

- Zapewne interes jakiś macie. Proszę ? gestem ręki zachęcił do wejścia. Piast podniósł się niepewnie, spojrzał na Rączkę i ostrożnie zszedł do środka. Nieznajomy pomógł Rączce wejść, po czym sam sięgnął po karabin, rozejrzał się jeszcze i czmychnął na dół, szybko zamykając za sobą właz.

Wnętrze pojazdu zszokowało obu stalkerów. Całe było wyremontowane i pozbawione niepotrzebnego sprzętu. W jednym końcu upchnięto kilka dużych poduszek i lodówkę; w środkowej części, na obu ścianach, wisiały poprzyczepiane kartki, tabele, spisy i notatki; w przedniej części pojazdu pozostała oryginalna radiostacja, spora, okuta skrzynia, drobna szafka i laptop z głośnikami. Grała jakaś hawajska muzyka. Mężczyzna wskazał gościom poduszki, sam zaś sięgnął do lodówki i wyciągnął z niej trzy szklane, półlitrowe butelki Pepsi. Dwie wręczył przybyszom, a sam zajął się opróżnianiem następnej. Rączka i Piast zaniemówili, ale jako że nigdy nie odmawiali gościny, rozsiedli się na niezwykle wygodnym siedzisku rozkoszując się napojem i muzyką. Gospodarz pogmerał chwilę w laptopie, po czym zasiadł przed stalkerami.

- Przepraszam najmocniej, nie przedstawiłem się. Mówcie mi Todta ? uścisnął dłonie przybyszów i kontynuował. ? Witam was w mych skromnych progach.

- Na mnie mówią Rączka, a to Piast.

- Miło mi. Przychodzicie od Wilka?

- Tak. Przekazał mi, że masz robotę związaną z dostawami sprzętu od kopaczy.

- Ach, tak! Dość stara oferta, ale nadal aktualna. Wiecie, tutaj niewiele się zmienia ? kopacza harują, bandyci rozrabiają. A ja się staram w tym wszystkim trochę zarobić. Ale do rzeczy?

Sięgnął po komputer i wyklikał coś na klawiaturze. Później sięgnął po PDA, coś w nim sprawdził, pokręcił enigmatycznie głową i wrócił do gości z palmtopem w ręku.

- Wilk powiedział wam o wszystkim? ? stalkerzy skinęli głowami. ? Świetnie! Zanim wam wszystko pokażę, chcę mieć pewność, że te informacje nie trafią do nikogo więcej. Nie wymagam od was przysięgi krwi, czy podobnych bzdur. Po prostu liczę na waszą stalkerską uczciwość ? zmarszczył brwi i opuścił wzrok. ? To miejsce to więzienie, zamknięte koło, panoptikum. Ludzie wykopują dobry sprzęt i boją się go sprzedać, bo wiedzą, że za to grozi im w najlepszym razie kula w łeb. Oddają go więc dobrowolnie jako haracz. Ci ludzie są pozbawieni nadziei - nie mają z czego żyć, śpią w strasznych miejscach. Nie mówiąc już o tych biedakach, którzy stali się niewolnikami na polach anomalii. Mój interes to dla nich nadzieja na wyrwanie się z błędnego koła ? jego twarz rozpromieniła się, a w oczach zaświeciły drobne iskierki. ? Wszystko działa na ich korzyść ? dają mi przyrządy, w zamian dostają pieniądze, za które mogą kupić broń, jedzenie, lepszy sprzęt. I mogą skutecznie się bronić, albo bezpiecznie odejść.

Rączka pokiwał powoli głową. Nie myślał nigdy o losie innych stalkerów, chyba że bardzo bliskich. Naturalnie, wiedział że w Zonie ludzie giną, albo przydarzają się im jeszcze gorsze rzeczy, jednak starał się tym nie przejmować. Wilk wielokrotnie mówił, że stalker zawsze wspomoże drugiego stalkera, nawet jeśli by go nie znał, ale nie wolno było zapominać o zdrowym rozsądku. Ale teraz Rączka chciał postawić pomoc, ponad wszystkim innym. Nie chciał już być jedynie młodzikiem, żądnym przygód. Chciał pomagać tym, którym się nie poszczęściło. Wierzył, że dobroczynność zwraca się ze zdwojoną siłą. Nie można tego tak zostawić, mówił do siebie w myślach, nie mogę przejść obok losu tych biedaków obojętnie.

Piast zmrużył oczy. Uważano go za lekkoducha, jednak teraz zmiękło mu serce. Wyruszył, jako oddany kompan - teraz mógł zrobić jeszcze coś dobrego. Marta z pewnością by tego chciała, pomyślał, ona zawsze lubiła pomagać - sąsiadkom, ojcu. Była uczynną kobietą i nigdy nie chciała nic w zamian. A on starał się jak mógł, by jego najukochańsza na świecie mogła być z niego dumna.

Todta obserwował ich twarze. Po chwili wspólnego milczenia, klasnął w dłonie i nabrał gwałtownie powietrza.

- Wyciągajcie PDA, prześlę wam pozycje grup kopaczy ? Rączka wyciągnął z kieszeni mobilny komputer i podał go handlarzowi. Ten włączył przesyłanie danych i kontynuował. ? Znam trzy miejsca, w których ostatnio przebywali. Powinni nadal tam być. Pokażą wam, gdzie są inni ? oddał PDA właścicielowi, a swoje schował do kieszeni, po czym przeszedł na drugi koniec pojazdu. Otworzył pancerną skrzynię, z której wyciągnął spore zawiniątko i gruby plik banknotów.

? To pieniądze na wymianę i przesyłka do dostarczenia. Okrągłe cztery tysiące rubli i kilka pistoletów dla gościa zwanego Borsuk. Jest szefem jednej z grup.

Todta ważył dwa pakunki w dłoniach, spojrzał na obu gości i zawiniątko wręczył Piastowi, a pieniądze Rączce. Piast bezceremonialnie wrzucił broń do plecaka. Rączka schował plik banknotów za pazuchę i zapytał:

- Co, jeśli spotkamy bandytów?

- Najlepiej nie rzucać się w oczy i omijać ich z daleka, ale jeśli już jakichś spotkacie, to powiedzcie, że chodzicie z mojego polecenia. Załatwiałem z nimi trochę interesów, można mieć nadzieję, że jeszcze o tym pamiętają.

- Marne pocieszenie ? westchnął Piast.

- To nie takie proste, chłopcze ? odpowiedź Todty nieco rozdrażniła Piasta. Nazywać go chłopcem? ? Jedni bandyci są drażliwi i nerwowo trzymają palec na spuście. Inni są bardzo ugodowi, wręcz przyjaźni. Jednak wszyscy są spryciarzami i mogą się zgrywać albo wręcz szykować zasadzkę. W razie kontaktu unikajcie walki, tak długo jak to możliwe, ale jeśli poczujecie, że coś jest nie tak... prujcie ołowiem ile wlezie. Ode mnie to chyba tyle. Macie jakieś pytania?

Stalkerzy popatrzyli po sobie. Rączka odparł:

- Nie, to wszystko. Możemy ruszać.

Handlarz pozbierał opróżnione butelki i otworzył właz. Następnie sięgnął do skrzyni, z której wyciągnął PKM i wystrzelił przez otwór krótką serię, po czym niespodziewanie, błyskawicznym ruchem, wyjrzał na zewnątrz ze szczerbinką przy oku. Po chwili absolutnej ciszy, machnął dłonią, nie odrywając wzroku od broni i przedpola. Rączka posłusznie wyszedł z pojazdu, zaraz za nim Piast. Mieli chwilę, by zauważyć, że pogoda nie zmieniła się ani na jotę. Po chwili stali już na stałym gruncie. Twarz gospodarza nie drgnęła, nie poruszył się na niej ani jeden mięsień, za to jego oczy powoli skanowały teren. Rączka pomyślał, że tutaj, w Strefie, każdy może mieć kilka tożsamości. Na kilka chwil Todta stał się żołnierzem sił specjalnych albo najemnikiem z porządnym przeszkoleniem. Brodacz w końcu rozluźnił postawę, oparł broń na dwójnogu i uśmiechnął się tak pogodnie, jakby otoczenie pasowało idealnie do jego hawajskiej koszuli. Uniósł prawicę i pożegnał się:

- S wami Boh! Szerokiej drogi!

Pokiwali handlarzowi i odeszli.

Rączka wyjął PDA i przejrzał trasę do najbliższego obozu kretów. Dzieliło ich od niego około półtora kilometra, na wschód. Skorygowali kierunek marszu i poprawili broń tak, by była w każdej chwili gotowa do użycia. Teren nie zmieniał się, nadal otaczały ich większe lub mniejsze hałdy śmieci, a gdzieś pomiędzy nimi biegało stadko ślepych psów. Po kilkunastu minutach zobaczyli wyrobisko w niewielkiej kotlince. Na jej brzegu stała, przecięta rdzawymi liniami, bladożółta koparka. W głębi zobaczyli obozowisko. Na samym dnie kotlinki był spory wykop, a obok niego niewielka sterta, tym razem poukładanego, złomu oraz otoczone kamieniami, czarne w środku, miejsce na ognisko. Wokół było ustawionych kilka drewnianych tarcz i metalowych płyt, na których zaczepiono paskudnie wyglądające fragmenty podartych tkanin, zapewne służące za namioty. Zobaczyli także ludzkie sylwetki krzątające się w tej scenerii. Pierwszego dostrzegli zwiadowcę, który wychylił się zza ramienia koparki, kiedy stalkerzy podeszli na jakieś pięćdziesiąt metrów. W rękach trzymał kałasza i celował w przybyszów.

- Kto idzie?! ? zawołał chrypliwym głosem.

- Swoi, od handlarza ? odkrzyczał Rączka.

Osobnik zniknął za koparką, co uznali za dobry znak. Zbliżając się usłyszeli kopanie w ziemi i mogli przyjrzeć się kopaczom. Przedstawiali oni raczej marny obraz - było ich siedmiu, a tylko trzech miało pistolety zatknięte za paski, poza tym każdy dzierżył prymitywną łopatę. Ich skromny ubiór, składający się z bojówek i dżinsów oraz oliwkowych koszul i brudnych polarów, z pewnością dawno nie był zmieniany i naprawiany. Nie spoglądali na przybyszów. Twarze mieli umorusane, oczy podkrążone, a usta zapieczone. Stalkerzy skierowali kroki w stronę człowieka, który wyróżniał się ubiorem - nosił czarne, nieco wyblakłe, bojówki i granatowy sweter. Przez ramię miał przewieszoną dwururkę o mocno wytartym chwycie oraz pistolet w ciemnej kaburze.

Kiedy podeszli bliżej, usłyszał ich kroki i odwrócił się. Z twarzy wyglądał na około pięćdziesiąt lat - głębokie bruzdy przecinały jego czoło, były swoistym wyznacznikiem wieku i doświadczenia, worki pod oczami wskazywały na wiele nieprzespanych nocy, twarz o obfitym zaroście dawno nie miała kontaktu z brzytwą. Siwa szczecina na bokach głowy dodawała mu co najmniej jeszcze kilka lat. Mężczyzna popatrzył na gości z ukosa. Niezauważalnie, jego ręka powędrowała wyćwiczonym ruchem do kabury. Stał tak przez chwilę, w końcu groźny grymas zniknął mu z twarzy, a ręka cofnęła się. Oparł dłonie na biodrach i uczynił krok w kierunku przybyszów.

- Czego? - odezwał się ostrym, zauważalnie nie żałowanym w życiu, głosem.

Rączka i Piast wymienili zdezorientowane spojrzenia i przedstawili się.

Dowódca widocznie nie miał ochoty na powitania, gdyż nic nie odpowiedział. Ciszę przerwał Rączka:

- Nie jesteśmy bandytami, przychodzimy od Todty.

Mężczyzna mruknął nieprzyjemnie i podszedł do starty złomu. Stalkerzy spojrzeli po sobie z niemym zapytaniem w oczach i poszli za nim. Ten zamachnął ręką w geście prezentacji pokaźnej sterty żelastwa.

- To wszystko, co mamy. Nie mogę wam dać wszystkiego, bo jakby "zarządcy" - to słowo wypowiedział z grubo przesadzoną ironią. - wparowali, to by nam zrobili małe ludobójstwo. Zresztą, nie wydaje mi się, żeby Todta miał tyle kasy i zbytu, żeby ryzykować kupienie tego wszystkiego.

Rączka spojrzał bez przekonania na stos sprzętu.

- Tak naprawdę - zaczął nieśmiało. - to średnio ogarniam ten techniczny bajzel... A ty, Piast?

Kompan popatrzył na niego z dość wymownym spojrzeniem. Szef obozu zastanowił się i po chwili odparł:

- Wiem chyba, co by zainteresowało naszego handlarza. Ile macie kasy?

- Wam mogę dać jakiś tysiąc - odrzekł Rączka, wyciągając z kieszeni plik banknotów, które następnie przeliczył i schował resztę. Kontrahent bezceremonialnie wyrwał pieniądze, sam dokładnie je przeliczył i zapchał do kieszeni.

- Zaraz coś wam przygotuję.

Oddalił się w kierunku grupy kopaczy, zamienił z nimi kilka słów, po czym wraz z dwoma młodymi chłopakami podszedł do stosu zużytych sprzętów. Wystawili z niego dwie drobne skrzynki z kolorowymi pokrętłami, obok których wylądowały zaraz metalowe pudła niewiadomego przeznaczenia i stos anten. Przez chwilę zdawało się, że towaru będzie więcej, ale wreszcie skończyli.

- Chwatit.

Po wrzuceniu sprzętu do brezentowej płachty, Rączka i piast spróbowali podnieść pakunek. Okazało się, że waży dużo więcej, niż na to wyglądało. Stalkerzy wielkim trudem unieśli przesyłkę.

- Dacie radę, chłopaki? - skomentował żartobliwie facet.

- Ta... - wycedził Rączka. - Potrzebujemy jeszcze wiedzieć, gdzie jest grupa Borsuka.

- Ha ha! Zwykle biorę za to opłatę, ale wam odpuszczę. - wskazał palcem zachód, co można było poznać po chylącym się ku horyzontowi słońcu, którego promienie ledwo przebijały się przez całun chmur. - Jakieś trzy kilometry i będziecie na miejscu. Tylko się pospieszcie - nocą można w tych okolicach wpaść na istoty, na które... lepiej nie wpadać. Udaczi wam!

Tu klepnął potężnie Piasta w bark, tak, że ten niemal runął na ziemię.

- A jak wrócicie do Todty, to powiedzcie, że wisi Szufli zgrzewkę wódki za pokera.

Cała trójka przeszłą między skąpymi schronieniami kopaczy, na drugi skraj kotlinki. Szufla pożegnał się i wrócił do obozu. Po pewnym czasie, gdy pomarańczowa łuna słońca wystawała ledwo zza horyzontu, Rączka zorientował się, że są wystawieni na atak i niemal bezbronni. Ale okolica była spokojna.

Noc zbliżała się nieubłaganie. Najpierw zobaczyli wysoki uskok, a pod nim rozłożone światła obozowiska. Wyglądał zdecydowanie lepiej, od poprzedniego - możliwe drogi ucieczki i osłony były naturalnie zapewnione przez gruz i złom, które jak macki rozchodziły się promieniście od urwiska.

Pod samą ścianą stało kilka starych, wojskowych namiotów, przed którymi płonęły małe ogniska. Przez późną porę stalkerzy nie dostrzegli od razu kręcących się po ścieżkach strażników.

Prezentowali się nieźle - każdy z nich miał jednolity mundur partizan, kaburę z pistoletem oraz standardowy AK-74. Wartownicy odprowadzili gości nieprzyjemnymi spojrzeniami, ale nie podnieśli broni.

CDN.

2 komentarze


Rekomendowane komentarze

Nie wklepię wszystkiego, bo wszystkiego nie mam. Ogólnie to dalsze fragmenty czekają na wypełnienie luk, bo napisałem trochę naprzód i muszę znaleźć chwilę, żeby je połączyć z dotychczasową historią.

Link do komentarza
Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...