Skocz do zawartości

piotrekn

Forumowicze
  • Zawartość

    3467
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez piotrekn

  1. piotrekn
    Kilkoro moich znajomych chce wejść w świat yuri, ale nie za bardzo wie od której się strony za to zabrać. Postanowiliśmy z Kondziem podzielić się pewnymi wskazówkami co, gdzie i jak, aby spróbować i się nie zrazić za pierwszym podejściem. Jakby ktoś jeszcze nie wiedział, komentarze koloru liliowego pochodzą od Kondzia.
    A imię jej było Yuri, co znaczy: lilia
    Czym jest yuri? To w zasadzie podstawowe pytanie, na które wypadałoby odpowiedzieć. Yuri (jap. lilia) , Girls' Love, shoujo-ai - tymi terminami określimy twórczość opisującą związki między dwiema przedstawicielkami płci pięknej. Ogólnie te nazwy można stosować zamiennie, jednak warto wiedzieć, że istnieją pewne różnice. Po pierwsze, to, co nazwiemy yuri najczęściej nie pozostawia żadnych wątpliwości - bohaterki się kochają i najczęściej ani one, ani tym bardziej twórcy, nie starają się tego ukryć. Co więcej, miłość swoją najczęściej wyrażają nieco szerzej niż jeno czułe słówka. Przykłady? Yume i Yuuki z Kanamemo, niemal każdy (albo bezwzględnie każdy, tudzież każda, w zależności od wersji) w Strawberry Panic.
    Shoujo-ai (Girls' Love) z kolei to nieco... delikatniejszy gatunek. Najwięcej, na co sobie bohaterki pozwolą, to całusy, a i to nie zawsze. Oczywiście, mogą się też pojawić nieco odważniejsze... implikacje, jednak raczej w kontekście żartu. Wszystko jest łagodniej, delikatniej i ostrożniej niż w typowym yuri, choć i to nie zawsze... Jako przykłady niech posłużą Kashimashi, Maria-sama ga Miteru czy Yuru Yuri.
    Wszystko jednak najlepiej okraszać terminem yuri albo Girls' Love - są najprostsze do zrozumienia i w zasadzie najogólniejsze. Fun fact: w samej Japonii definicje są nieco inne - yuri to termin w stu procentach ogólny, podczas gdy shoujo-ai odnosi się do materiału ze zdecydowanie młodszymi bohaterkami.
    Historia gatunku liczy sobie już ponad 40 lat. Sporo zdążyło się w tym czasie zmienić, choć niektóre motywy i schematy przyjęły się na tyle dobrze, że do dziś są obecne w takiej samej formie jak niegdyś. Ale nie będziemy tu nikogo nudzić teorią i analizami. Na to przyjdzie jeszcze czas
    Z czym to się je?
    Yuri oferuje zarówno dramat (najczęściej ona/one przeciwko światu), jak i komedię pełną akcji i afektów. Twórczość sygnowana liliją bardzo często jest też otagowana jako shoujo lub josei, innymi słowy - dla pań. Oczywiście, target to nie wszystko, ale oglądanie choćby Marimite to zupełnie inna bajka niż choćby Strawberry Panic, przez co można się łatwo zrazić do yuri.
    Do rzeczy
    Na początek warto wziąć na warsztat coś lekkiego i przystępnego. Złym pomysłem jest ładować się w coś, co nie podejdzie... ale to już mówiłem nie raz. Poniżej przedstawię krótką listę mniej lub bardziej znanych yuri animu (a może i nieco więcej). Każdy tytuł zostanie oceniony jedną do pięciu lilii, zależnie od stężenia elementu yuri, gdzie jedna lilia oznaczać będzie jedną postać czy regularny gag, zaś 5 - wszystko dziejące się w zasadzie otwarcie i bez większej krępacji. W tytułach zostały umieszczone linki do MALa.
    Strawberry Panic
    Nasza recenzja
    Nagisa, ponieważ jej rodzice wyjechali za granicę, zmienia szkołę na jedną z trzech na wzgórzu Astraea, Akademię Miator. Każda z nich jest szkołą dziewczęcą i mają wspólne dormitorium, zwane Truskawkowym ze względu na jego kształt. Tam poznaje m.in. Shizumę, od której pocałunku mdleje i oszalałą na jej (Nagisy) punkcie Tamao. Coś pominąłem? A, racja. Tajemnicą poliszynela w szkole jest fakt, że biblioteka służy za miejsce schadzek, a uczucia Nagisy do koleżanek (ani koleżanek do Nagisy) nie są osamotnione.
    Nie-aż-tak-krótka, ale jakże urocza historia, pozbawiona jakichś poważniejszych sentymentów typu co ludzie powiedzą, ale jednak okraszona umiarkowanie pozytywną historią Shizumy.

    5 lilij na 5. Wydaje się dobrym pomysłem na początek, ja w zasadzie od tej serii zaczynałem. I ja tak samo, nie będąc ówcześnie entuzjastą gatunku. Co chcę przez to powiedzieć: bez względu na okoliczności, zaczynać trzeba zawsze od tytułów bardzo dobrych w ogóle. Dobrze skonstruowana fabuła, wiarygodne postacie i wciągająca historia, przypadną do gustu każdemu. A na dobieranie serii przez pryzmat elementów, które zawierają, pora przyjdzie później.
    Candy Boy
    Nasza recenzja
    Kanade wraz ze swoją bliźniaczką Yukino przeprowadzają się z dalekiej północy do Tokio, gdzie zamieszkują w dormitorium, aby móc się uczyć w porządnym liceum. Siostry łączy niemała zażyłość, nawet jak na bliźniaczki, jednak w zasadzie do niczego konkretniejszego między nimi nie dochodzi.
    Kana i Yuki świata poza sobą nie widzą, do tego yuri loli stalkerka, tsundere siostrzyczka... Słodkie i krótkie.

    3 lilie na 5 - są już nawet nie podteksty, a dość odważne deklaracje, ale poza tym nic się nie dzieje. Siostry robią do siebie maślane oczy i wygląda to świetnie, ale nie wiem czy nawet do całusa w policzek doszło. Mimo tego, warto na sam początek również w ramach sprawdzenia czy tak szeroko rozumiana siostrzana miłość odpowiada - tego typu treści jest troszkę wśród yuri, choć najczęściej bohaterki są nieco dalej spokrewnione.
    Yuru Yuri
    Nasza recenzja
    Akari zaczyna naukę w gimnazjum, do którego chodzą jej przyjaciółki Yui i Kyouko. Pierwszego dnia poznaje też wiceprzewodniczącą samorządu Ayano, towarzyszącą jej Chitose i co mają obie wspólnego z Kyouko. Z czasem na ekranie pojawiają się kolejne gimnazjalistki (i jedna nauczycielka), których działania mniej lub bardziej nawiązują do tytułu.
    Długo wyczekiwana i dobrze odebrana ekranizacja mangi z Yuri Hime S. Świetna komedia pełna charakterystycznych, ale nie jednowymiarowych postaci.

    4 lilie na 5 - wyobraźnia Chitose i eksperymenty z przewodniczącą to całkiem sporo, jednak nie wylewa się to z ekranu tak, jak choćby w Strawberry Panic. W jakimś stopniu na rozpoczęcie jest fajne, ale chyba lepiej wziąć się wcześniej za coś mocniejszego. Jak kto woli. YY to nieźle zakręcona komedia, oparta niemal w całości na krótkich i niezwiązanych ze sobą epizodach. Moim zdaniem, to kolejna seria z tych, które od razu mogą przypaść do gustu szerszej publiczności. O ile ktoś nie ma alergii na wiadome podteksty i/lub duże stężenie humoru.
    Yami to Boushi to Hon no Tabibito
    Nasza recenzja
    Jedno z bardziej niedocenianych anime, jakie przychodzi mi na myśl. Hazuki męczy się strasznie ze swoimi uczuciami wobec przyrodniej siostry, zdecydowanie siostrzaną miłością nie będącymi. Pewnej nocy, Hatsumi (wspomniana siostra) dosłownie znika z powierzchni Ziemi. Nawet to nie przeszkodziło jednak Hazuki w prowadzeniu poszukiwań. Dostając się do międzywymiarowej biblioteki, znajdującej się pod opieką niewyżytej Lilith, nasza bohaterka zaczyna przemierzać wszechświat, w nadziei na ponowne spotkanie ukochanej siostry.

    4 lilie na 5 - miłość do Hatsumi jest głównym i w zasadzie jedynym powodem dla którego Hazuki przemierza niezliczone światy, nierzadko z narażeniem własnego życia. Wyczyny Lilith, względem osób różnych (i to nie tylko płci żeńskiej), to już swego rodzaju legenda i jakość sama w sobie. Na dokładkę() mamy też porządną fabułę (po szczegóły odsyłam do recenzji). Tylko zakończenie wydało mi się być... dziwne, stąd tylko 4 kwiatki, a nie 5.
    Otome wa Boku ni Koishiteru
    Nasza recenzja
    Dziadek Mizuho zmarł pozostawiając za sobą testament. Wedle tego testamentu Mizuho ma pójść do tej samej szkoły, co jego matka. Dwa haczyki - owa szkoła jest dziewczęca, wraz z dormitorium, a Mizuho to chłopak.
    To nie żart, ta seria słusznie znajduje się w tym zestawieniu. Wbrew temu, co można sądzić po opisie oferuje całkiem sporą ilość shoujo-ai (do tego wręcz stopnia, że twórcy czasem chyba zapominają o płci naszego bohatera), czemu klimat dziewczęcej szkoły bardzo sprzyja.

    2 lilie na 5 - Mizuho jako dziewczę to całkiem atrakcyjny 'cel' dla koleżanek. Ciekawy pomysł na początek przygody z yuri oraz jako ciekawostka. A owszem. Jako że chęci też się liczą, dziewczęta nieznające prawdziwej tożsamości protagonisty, dostarczyły wiadomego elementu. A i wśród postaci dalszego planu działo się.
    Kannazuki no Miko
    Recenzji (jeszcze) brak
    Chikane i Himeko zdają się być swoimi przeciwieństwami - pierwsza jest szkolną idolką, druga - jedynie nieco niezdarną uczennicą. Nikt jednak nie wie, że łączy je uczucie, wynikające z ich historii...
    Yuri plus mecha (sic!) to całkiem ciekawa kombinacja. Dorzućmy do tego zazdrosną o swoją panią pokojówkę i fakt, że Chikane i Himeko są skazane na miłość... I nie tylko na to

    3 lilie na 5 - przez pierwszą połowę serii nie dzieje się wiele poza wyznaniami Chikane (choć na wyznaniach się nie kończy, zwłaszcza w mandze @.@) oraz dużą ilością walczących ze sobą mechów. Na szczęście po pewnym czasie seria się rozkręca, a ta końcówka... Warto dodać, iż Kannazuki no Miko jest częścią większego uniwersum, a różne wariacje na temat postaci Chikane i Himeko pojawiają się w kilku mangach autorstwa KaiShaku, jedna z nich doczekała się nawet ekranizacji: Kyoshiro to Towa no Sora (kolejna okrutnie niedoceniana seria).
    Kashimashi ~girl meets girl~
    Recenzji (jeszcze) brak
    Wyznanie Hazumu zostało odrzucone przez Yasunę, udaje się więc na pobliską górę. Zauważa spadającą gwiazdę, przystępuje do życzenia... ale gwiazda się w niego wbija, okazując się statkiem kosmicznym. Hazumu zostaje zrekonstruowany jako dziewczę i zostaje to ogłoszone wszem i wobec w zasadzie całemu światu.
    Zaczyna się robić dziwnie, ale to nadal yuri - ten początek właśnie daje Hazumu nową szansę u Yasuny, a do tego przyjaciółka z dzieciństwa objawia nieoczekiwane zacięcie, dlatego seria zasługuje na...

    3 lilie na 5 - wszystko obraca się wokół liliowego trójkąta miłosnego, jednak aż tak wiele się zaś nie dzieje.
    Sasameki Koto
    Recenzji brak
    Rozpoczął się nowy rok szkolny. Ushio jest wniebowzięta, gdyż jako uczennica drugiej klasy, może oczekiwać od uroczych młodszych koleżanek, tytułowania swojej osoby legendarnym w półświatku "onee-sama". Nawet jeśli niewiele z tego wychodzi, bohaterka i tak się nie przejmuje; powabne dziewczęta to po prostu jej "hobby" i regularnie traci głowę na punkcie jakiejś. Ekscesom wieloletniej przyjaciółki z niechęcią przygląda się Sumika, która to po cichu liczy na to, że ona sama zostanie kiedyś "zauważona" przez Ushio, najlepiej długodystansowo.

    3 lilie na 5 - za zmarnowany potencjał i ogólnie przeciętne wykonanie. Sporo tu napięcia i niepewności, dużo rozmyślań typu "ale obie jesteśmy dziewczynami" - za takie poważniejsze podejście dużo plusów. Jednak 13 odcinków nie zdążyło posunąć głównego wątku, tudzież wzajemnych relacji bohaterek, do przodu (o pokazaniu pewnej niemieckiej
    nie wspominając). Manga jest o klasę-dwie lepsza, choć i tam fabułę mamy dość mocno rozwleczoną.
    Kanamemo
    Recenzji (jeszcze) brak
    Kana mieszkała sobie z babcią, dopóki ta nie umarła. Nie chcąc zostać wystawioną na sprzedaż, ucieka z domu i trafia do rozwozicieli gazet, gdzie zamieszkuje i pracuje.
    Małe nieporozumienie na MALu - mangowy pierwowzór ma w tagach jeno yuri, a samo anime za bardzo od oryginału pod tym względem nie odbiega. Poza tym całkiem urocza komedia.

    3 lilie na 5 - sytuacja odwrotna niż w Kashimashi - Yuuki i Yume są bardzo... aktywne, Haruka jest w nieustannym pościgu za dziewczętami, Mika reaguje na Kanę w oczywisty sposób, jednak nie kręci się wokół tego fabuła.
    Aoi Hana
    Recenzji (jeszcze) brak
    Patrząc z perspektywy czasu, moja ulubiona seria z wiadomego gatunku. Adaptacja mangi Takako Shimury, znanej z poruszania w swoich dziełach tematów trudnych, zazwyczaj dotyczących orientacji seksualnej, przyglądania się im bardzo dokładnie i rzetelnego ich analizowania. Aoi Hana do bardzo złożona historia, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Na pierwszym planie mamy Fumi i Akirę - przyjaciółki, które spotykają się ponownie po wielu latach, oraz Kyouko i Yasuko, gdzie jedna żywi głębsze uczucia względem drugiej, choć ta druga ma cokolwiek... skomplikowaną sytuację, w więcej niż jednym znaczeniu tego słowa.

    5 lilii na 5 - choć tylko z punktu widzenia konesera - tak shoujo-ai, jak i wglądu w pewien obraz społeczeństwa. Około 95% serii jest poświęcone romansom damsko-damskim, z uwzględnieniem chyba wszystkich uczuć i zjawisk temu towarzyszących: niepewnościom, złym wspomnieniom, przekrojem reakcji otoczenia i szeroko pojętym "wyrastaniem" ze szkolnych związków jednopłciowych.
    Maria-sama ga Miteru
    Nasza recenzja
    Pewnego dnia Yumi zostaje poprawiona przez uwielbianą przez wszystkich Sachiko. Oczywiście, Yumi do adoratorek również należy, lecz z szansy większej zażyłości na początku rezygnuje...
    Coś, za co zdecydowanie nie warto brać się na początku. Marimite, choć serią zacną jest, nie jest zbyt przyjazne w odbiorze dla, hm.. niedoświadczonego widza. Rozwija się dość powoli (drugi sezon...) i wbrew oczekiwaniom wielu zasługuje jeno na...

    2 lilie na 5 - jest ten klimat (dziewczęca szkoła, kwiatowe motywy, onee-sama), ale... nic poza tym, przynajmniej w anime. Jedna lilia jest za famę i sentyment, niestety. Co tu kryć, wiele osób uważa Marimite za po prostu nudne, czy to miłośnicy yuri, czy nie. Ale jak ktoś oczekuje wodotrysków po serialu obyczajowym...
    Jest poza powyższymi na chwilę obecną kilka serii mniej lub bardziej znanych w kręgach fanów yuri, a z którymi niestety nie mieliśmy jeszcze bliższej styczności. Mai-HiME to historia trzynastu dziewcząt o supermocach. Wrzucone do jednej szkoły, zachodzą między nimi oczywiste tarcia, najwyraźniej prowadząc przy tym do czegoś więcej. Blue Drop opowiada o najeźdźcach (jednej płci) i o tym, jak jedna z dziewcząt jest przyciągana przez inną. Onii-sama e...... to seria uznawana za początek i będąca jedną z pierwszych o tematyce yuri; jest to opowieść o Nanako, która musi się bronić sama przed wieloma zagrożeniami w społeczności dziewczęcej szkoły. Oglądałoby się dużo łatwiej, gdyby niektóre postacie kobiece nie wyglądały bardziej męsko niż prawdziwi przedstawiciele tej brzydszej płci. W świecie Simoun młodzież w wieku lat 17 wybiera płeć, do tego momentu są dziewczętami; jedynym wyjątkiem od tego rytuału są pary pilotów Simounów, za pomocą których Simulicram broni się przed najeźdźcami.
    Mniej kolorów, więcej akcji!
    Nie można zapominać o niemałej ilości mang (i nie tylko) spod znaku lilii. W zasadzie każdej pozycji można przyznać 4 lub 5 lilii, a ponieważ jest tego mnóstwo (naprawdę, mnóstwo), wspomnimy o kilku bardziej charakterystycznych mangakach. Trzeba jednak zauważyć jedno: mangi, szczególnie te skierowane w konkretną niszę, nie są aż tak pruderyjne jak anime i zawierają sceny dla osób pełnoletnich. To tak gwoli ścisłości, żeby nie szerzyć bezkarnie bezeceństw. I gwoli ścisłości, podajemy dane personalne w oryginalnej kolejności: "nazwisko, imię".
    Fujieda Miyabi
    Jego prace, choć nieliczne i krótkie, mają przeuroczą kreskę, bohaterki są dość agresywne w swych podbojach, ale nic wybitnie zdrożnego też nie czynią. Jest odpowiedzialny za Iono-sama Fanatics o królowej pewnego małego, europejskiego kraju, która
    zbiera do swojego haremu dziewczęta z całego świata, Miko's Words and Witch's Incantations, w którym urocza czarownica Letty z Niemiec porywa nieznającą świata miko imieniem Tsumugi czy Chatting at the Amber Teahouse, gdzie licealistka Sarasa podrywa wspiera właścicielkę herbaciarni. Niezły pomysł również i na spróbowanie yuri.
    Morinaga Milk
    Jej kreska, choć nie tak urocza (główny problem to bodajże 4 projekty postaci, używane naprzemiennie we wszystkich jej dziełach), również jest bardzo przyjemna dla oka. Stworzyła kilka bardzo fajnych serii, wśród nich są Girl Friends o Mari, Akiko i ich starciu z uczuciami wobec siebie, The Secret Recipe gdzie Chihiro próbuje zdobyć serce przewodniczącej swojego klubu i Kisses, Sighs and Cherry-blossom Pink, kontynuacja oneshotów o związku Hitomi i Nany. Warto poczytać, żeby spróbować jak leży odrobinę poważniejsze yuri.
    Yoshitomi Akihito
    Podobnie jak u powyższych, jego mangi są bardzo charakterystyczne, a przy tym bardzo zróżnicowane jeśli chodzi o tematykę (wykraczając nawet poza yuri). Odpowiedzialny za Blue Drop i całą masę różnych oneshotów.
    Morishima Akiko
    I znów urocza kreska, również z nie-aż-tak uroczą tematyką. Całkiem sporo oneshotów, ale są też i serie, jak choćby Hanjuku Joshi.
    Hajime Mikuni
    Ta osoba (nie znalazłem oficjalnego potwierdzenia płci), jak ktoś ładnie stwierdził: "łączy w swoich pracach fanserwis i fabułę". Z pewnością jest na co popatrzeć (co tyczy się również charakterystycznej, miłej dla oka kreski), a i historie dają radę. Ten drugi element nie rzuca może na kolana, ale ma swoje momenty i potrafi wciągnąć czytelnika. Poza najpopularniejszą, jak dotąd, swoją mangą - Gokujou Drops, Hajime pisuje do magazynu Yuri Hime i kilku jego pochodnych. Na swoim koncie ma też komiks o słynnych już Digimonach.
    Eiki Eiki oraz Tsuda Mikiyo
    Interesujący projekt poboczny. Choć obie panie zazwyczaj zajmują się gatunkiem przeciwnym do opisywanego na niniejszym blogu (tak, o yaoi mówię), czasem zdarza im się połączyć siły, w celu uraczenia fanów jakąś mangą spod znaku lilii. Największą zaletą jest tu, moim zdaniem, fantastyczna kreska Tsudy. Za to większość historii to na dobrą sprawę zbiory okoliczności, umożliwiających pokazywanie dziewcząt w mniej lub bardziej niedwuznacznych sytuacjach. Wyjątkiem zdaje się tu być Renai Idenshi XX, oparte na całkiem ciekawym koncepcie i skupione nieco bardziej na rozwijaniu warstwy fabularnej.
    Strawberry Shake Sweet
    Warto wspomnieć o tej mandze pomimo faktu, że Hayashiya Shizuru yuri mangaką nie jest. 16-letnia idolka Julia zostaje poproszona o zaopiekowanie się Ran. Na początku odmawia, ale miłość od pierwszego wejrzenia działa cuda i natychmiast zmienia zdanie, podejmując liczne próby usidlenia swojej niewinnej kouhai.
    Magazyny koloru lila
    Japonia nie byłaby Japonią, gdyby dla takiej niszy nie posiadała własnych magazynów. Jako pierwsze pojawiło się Yuri Shimai, które po wypuszczeniu 6 numerów zostało zamknięte w lutym 2005 roku i wróciło po 5 miesiącach jako znane Yuri Hime, wydawane do dziś i znane z wielu pozycji - Strawberry Shake Sweet, Spring, Summer, Fall, Winter czy prequele do Aoishiro i Simoun to niewielki wycinek. Z tego magazynu odszczepiły się dwa - Yuri Hime S, nazwane tak od gatunku seinen, czyli dla mężczyzn, do których jest ta część skierowana (znajdziemy tam choćby Yuru Yuri, Gretel czy Otome-iro Stay Tune), oraz Yuri Hime Wildrose, przemianowane później na Girls Love poruszające bardziej... erotyczną stronę yuri. Ktoś mógłby się natknąć również na tytuły Sayuri Hime i Petit Yuri Hime - są to krótkie książeczki z dodatkowymi rozdziałami wielu mang 'głównego' magazynu i Yuri Hime S, dołączane do egzemplarzy Yuri Hime.
    Okazuje się jednak, że Yuri Hime monopolu na yuri nie ma - jest jeszcze Tsubomi, magazyn równie ciekawy co tajemniczy. Nie wiadomo w zasadzie nic o nim poza faktem, że oferuje The Secret Recipe, Kuroyome i Sisterism, całkiem fajne mangi.
    Liliowe zagrywki
    Anime i mangi to nie wszystko - yuri nie mogło ominąć również visual novel. Niestety, ponieważ jest to nisza, nie ma zbyt wiele przetłumaczonych produkcji, więc ta sekcja jest dość biedna.
    Aoishiro
    Recenzja
    Shouko wyjeżdża na letni obóz treningowy jako przewodnicząca klubu kendo Dziewczęcej Akademii Seijou. Po przyjeździe na miejsce zaczynają się dziać dziwne rzeczy, w które zdają się być zamieszane tajemnicza Kyan Migiwa czy bezimienna dziewczynka wyrzucona na brzeg przez morze.
    Znalazło się to tutaj pomimo faktu, że niewiele ma z shoujo-ai wspólnego. Niewiele to jednak nie nic, zatem gra dostaje...

    2 lilie na 5 - Yasumi kiepsko kryje swoją miłość do Shouko, której stosunki z bohaterkami zaogniają wyobraźnię wielu fanów. Licho jednak z tymi treściami w samej grze, a do drugiej lilii dociągnęła Kohaku.
    Katahane
    Recenzja
    Wakaba próbuje napisać sztukę i udaje jej się wciągnąć w jej inscenizację grupkę mniej lub bardziej znajomych. Wśród nich znajduje się aspirująca jeszcze-nie-aktorka Angelina i nieco tajemnicza Belle. Z czasem...
    Niezbyt krótka VN, która mnie mile zaskoczyła mając i yuri (w niemałych ilościach) i sporą, bardzo ciekawą fabułę. W związku z tym zasługuje na...

    3 lilie na 5 - między Belle a Angeliną dzieje się sporo, podobnie między Christiną i Efą. Niestety, dość łatwo może to utonąć w natłoku zdarzeń i jest traktowane raczej w ramach swoistego dodatku.
    Sono Hanabira ni Kuchizuke Wo
    Recenzji (niestety) nie będzie
    Nanami zaczyna naukę w liceum będącym częścią Akademii Św. Michała dla dziewcząt (Mikajo w skrócie). Na pomoc jej rozprutemu mundurkowi udaje się drugoklasistka Yuuna, robiąc na Nanami niemałe wrażenie.
    Drugoklasistka Kaede stara się nie wyróżniać i problemem jest dla niej, że zostaje wybrana przewodniczącą klasy. Jej życie zaczyna się dość drastycznie zmieniać, kiedy do grona pierwszorocznych dołącza sławna modelka Sara, zadziwiająco gorąco witająca się z Kaede.
    Na początku roku Mai spotyka zagubioną, drobną Reo i oferuje jej odnalezienie klasy. Reo okazuje się być koleżanką z klasy Mai, która właśnie zmieniła szkołę na Mikajo.
    To prawdopodobnie pierwsze i ostatnie wspomnienie o serii Sono Hanabira na łamach tego bloga, ponieważ są to eroge pełną gębą. Warto jednak zwrócić na nie uwagę choćby dlatego, że wśród mnóstwa cokolwiek... hardkorowych gier (i nie tylko) oznaczanych jako yuri, SonoHana przemyka z przeuroczymi bohaterkami (choćby Reo z artbooka w moim avatarze) zasługując na...

    5 lilii na 5 - każda linijka tekstu jest wypełniona miłością bohaterek, a sama szkoła... Wystarczy spojrzeć na reakcję koleżanek. Oczywiście, to samo się tyczy absolwentek, których jedna czy dwie się przewijają w tle.
    Momenty były?
    Na własne miejsce zasługują pozycje, którym można przyznać jedną lilię z tego czy innego powodu. Po takie rzeczy sięgają wygłodzeni liliomaniacy w przerwach między nowymi chapterami mang a nowymi yuri animu, inni z kolei na takich fragmentach mogą złapać bakcyla. Wśród wartych uwagi przykładów mamy:
    - Lucky ? Star - Hiyori ma tendencje do rysowania swoich koleżanek przez pryzmat yuri
    - Kämpfer - dziewczęca połowa szkoły całkiem... entuzjastycznie reaguje na nową koleżankę, zaś Kaede zgromadziła wokół siebie haremik.
    - To LOVE-Ru - mamy na pokładzie Risę i Mio, które zawstydziłyby większość haremowych protagonistów, a także siostry Deviluke, których jakże delikatne ogony są dodatkowo wyczulone na siostry właśnie...
    - Akikan - Yurika (cóż za imię) to samozwańcza kochanka Najimi
    - Mahou Shoujo Lyrical Nanoha - wiele mahou shoujo może pochwalić się mniej lub bardziej insynuowanymi związkami między bohaterkami, ale jeszcze nie spotkałem żadnego, w którym miałyby córkę.
    - Mahou Shoujo Madoka?Magica - przeróżnych materiałów pokazujących niesłabnące uczucie Homury do Madoki jest w internecie od groma
    - W zasadzie wszelakie mahou shoujo, od Sailor Moon po Heartcatch Precure
    - Hanaukyo Maid-tai: La Verite - Yashima darzy swoją przełożoną Konoe nie tylko szacunkiem
    - Azumanga Daioh - Kaorin jest nastawiona tylko i wyłącznie na Sakaki
    - Ben-To - Shiraume-san bardzo się troszczy o Oshiroi-san, a pojawienie się Shagi dodaje jeszcze więcej zabawy
    - Maria?Holic - Kanako regularnie próbuje doprowadzić do czegoś ze swoimi koleżankami (tracąc przy tym niemało krwi przez nos), jednak regularnie jej się to nie udaje.
    - Toaru Kagaku no Railgun - chyba wszyscy znają Kuroko nieustannie uganiającą się za Misaką.
    - Fate/stay night - podczas sceny w ścieżce Fate, która została zastąpiona niesławnym smokiem, Rin przygotowując Saber wygłasza stwierdzenie, które polecam doczytać osobiście...
    - Lucky ? Star - ponownie, tym razem ze względu na Kanatę i Kagami, o których gorących uczuciach wobec siebie środowisko jest przekonane
    - K-ON - wiele osób, w tym i Mugi-chan, lubi dopatrywać się czegoś więcej w relacjach Ritsu i Mio; sama Mugi też jest obiektem doujinizacji, zmieniona w kupującą przyjaciółki rozszalałą yuri fangirl. Zresztą, sporo podtekstów znajduje się w oryginalnej wersji mangowej (a odpowiednie doujiny powstają w zasadzie do wszystkiego:p)
    - A-Channel - jest Tooru zawzięcie podążająca za Run, sama Tooru ma fanki... Idealny materiał
    - Morita-san wa Mukuchi - moja osobista nominacja za kółko bliskich przyjaciółek zgromadzone wokół Mayu
    - Strike Witches - Yoshika zdaje się mieć słabość do hojnie obdarzonych przyjaciółek, zaś Sanya i Eila są dość mocno zżyte ze sobą.
    - Saki - również spłodziło niemałą ilość doujinów
    - W ogóle wszelkie światy, gdzie pań/dziewcząt jest zdecydowana przewaga, jak choćby Touhou
    Nie może oczywiście zabraknąć miejsca na kilka obrazków:




    I tak oto doszliśmy do limitu grafik końca wpisu. Miejmy nadzieję, że dzięki temu wpisowi ktoś się omawianym tematem zainteresuje, albo przynajmniej pojawi się jakiś odzew, gdyż powyższy tekst pochłonął trochę czasu, wysiłku i dobrych chęci (chęci rozprzestrzeniania yuri po świecie, oczywiście^^).
  2. piotrekn
    Jakiś czas temu nabyłem drogą kupna kompletną powieść, parę dni temu dotarła manga, więc wypadałoby co nieco napisać.



    Aoi Nagisa, lat szesnaście, naukę w liceum zaczyna w jednej ze szkół na sławetnym wzgórzu Astraea, a konkretnie w Dziewczęcej Akademii Św. Miatora. Niestety, już pierwszego dnia gubi się na bądź co bądź rozległym terenie podległym trzem szkołom i spotyka Hanazono Shizumę momentalnie zdobywając jej serce. W efekcie Nagisa staje się 'zabawką' Shizumy, ku zazdrości reszty szkoły, a szczególnie Suzumi Tamao - która czystym przypadkiem siedzi obok niej w klasie i dzieli z nią pokój.
    Jak być może wiecie (generalnie, nie polecam zagłębiania się w nowelkę przed obejrzeniem anime), drugą ze szkół na Astraei jest Instytut St. Spica. Mimo wyraźnego sprzeciwu głównej zainteresowanej - Ootori Amane, jest ona podziwiana i uwielbiana przez wszystkie uczennice (wyjątków nie stwierdzono), a jej codzienne podróże od akademika do szkoły wyglądają niemal jak koncerty L'Arc-en-Ciel w prawdziwym świecie. W tym momencie pojawia się kolejna nowa uczennica - Konohana Hikari. I tu dzieją się ciekawe rzeczy, gdyż Amane, do tej pory niezainteresowana (jakimś cudem) przedstawicielkami płci pięknej, niemal błyskawicznie zmienia swoje stanowisko w tej kwestii.
    Wpis nosi tytuł taki a nie inny nie bez powodu. Sakurako Kimino każdą z wersji (między innymi pierwotne krótkie historie w Dengeki G's, powieść/manga oraz anime) pisała w oparciu o własne doświadczenia (jako absolwentka dziewczęcej szkoły | to doświadczenia w młodzieńczych latach musiała mieć nader interesujące:D) oraz najbardziej typowe (i pozornie ograne) posunięcia jakie tylko zna gatunek. I jeśli ktoś pomyśli, że powstało z tego dzieło nudne i do bólu przewidywalne, to się myli - wszystko jest dograne niemal perfekcyjnie, postaci się uzupełniają i jedyne, do czego byłbym w stanie się przyczepić to zbyt mało uczennic Lulim. Bo cóż otrzymujemy poza tym? Przeuroczą Nagisę, której cały świat obraca się wokół Shizumy; Shizumę, która choć atakuje koleżanki (łaźnia razy dwa :3), martwi się o Nagisę; Tamao, która choć sama chciałaby pójść z Nagisą o krok dalej niż jeno przyjaźń, jest w stanie przełknąć dumę i pomóc jej z Shizumą. A w Spice mamy Amane, która nagle odkrywa uroki miłości; Hikari w podobnej do Nagisy sytuacji w szkole; Yayę, która zawsze będzie widziana przez Hikari jako przyjaciółka. Do mieszanki dodać należy jeszcze Shion, przewodniczącą Spici, która wbrew temu, co pokazuje (tudzież, co chciałaby pokazywać, ale średnio jej to wychodzi) naprawdę troszczy się o swoją szkołę i jest pełna emocji, oraz Chikaru, która manipulowanie zdaje się mieć we krwi.
    Historia też jest niczego sobie. Zaczyna się wystartowaniem w turnieju o koronę Etoile (fr. gwiazda) Shizumy z Nagisą oraz Amane z Hikari, między innymi. Etoile to w zasadzie wzór dla wszystkich uczennic, co zresztą powinni wiedzieć wszyscy, którzy widzieli anime. Sam turniej dla obu par ma jednak znaczenie drugorzędne - pewne wydarzenie dość znacznie podkopuje zaufanie, jakim Nagisa darzy Shizumę, zaś Amane pragnie w zasadzie spokoju i Hikari. Miyuki, uparta przewodnicząca Miatora, chciałaby zwycięstwa Shizumy dla swojej szkoły, a skonfliktowana Shion stara się wyciągnąć z turnieju jak najwięcej dla Spici. Moim skromnym zdaniem, fabuła trochę za bardzo skupia się na owych wyborach i rozmaitych taktykach samorządów na zwiększenie szans swoich kandydatek, jak i efektywne wygryzienie konkurencji. To dobrze, że fabuła nie traktuje wyłącznie o (mniej lu bardziej) beztroskim życiu uczennic, ale tu nierzadko miałem wrażenie, że czytam jakieś political fiction o.O
    Trzeci tom pokazuje jednak, że autorka nie tworzy całej serii tylko i wyłącznie na ideałach. Choć uczennice zdają się żyć oderwane do rzeczywistości, każda ma świadomość tego, co ją czeka po opuszczeniu Wzgórza Astraea - najdokładniej przedstawione zostały przykłady Miyuki oraz Yayi - co staje się powodem takich a nie innych zachowań. Ale i dawka dramatu, którego regularnie przybywa od mniej więcej połowy pierwszego tomu, jest dobrana idealnie, a końcówka jest w pełni satysfakcjonująca.
    Osobny akapit warto poświęcić kresce, która jest przeurocza i doskonale pasuje do całości, zarówno ilustracje do powieści, jak i manga, które zostały wykonane przez tą samą osobę znaną jako Takumi Namuchi. Jego kreska doskonale pasuje do klimatu tej książki, bez względu na to, czy jest to scena w osławionej bibliotece Miatora, Shizuma ze smutkiem patrząca w dal czy Tamao bawiąca się Nagisą. Niech obrazek do tego wpisu albo ten tutaj służą za próbkę. Bez dwóch zdań. Oryginalne projekty postaci są po prostu świetne i nie wiem jaka siła zmusiła studio Madhouse do ich, miejscami drastycznej, zmiany.
    A jak już o adaptacji wspomniałem; wpis ten nie byłby kompletny bez, choćby krótkiego, porównania obu wersji. Ciężko wyróżnić najistotniejsze elementy, tyle tego było. Niemniej jedną z podstawowych rozbieżności jest kolejność wydarzeń. W oryginale, wybory Etoile pojawiają się w zasadzie od razu, a niedługo po tym wychodzi na jaw, kim była Kaori i co się z nią stało. Kto widział anime wie, że tam było to kulminacyjnym punktem fabuły, podbijającym (choć i łamiącym) niezliczoną ilość serc fanów. Nie ukrywam, że rozwiązanie z adaptacji podobało mi się dużo bardziej - nie tylko po mistrzowsku zagrało na emocjach. ale i wymusiło skrócenie wątku wyborów, który jakoś szalenie pasjonujący nie był. Kontynuując, nowelka powiedziała dużo więcej na temat Kaori oraz jej relacji z Shizumą. Anime postawiło sprawę jasno (jaśniej się chyba nie dało:3), podczas gdy w pierwowzorze sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana - na tyle, że przez cały 2 i 3 tom śledzimy zmagania bohaterek z poukładaniem sobie tego w jakąś sensowną całość. Innymi słowy, 1:1 dla obu wersji, pod tym względem.
    Hah... Mnie w nieco bardziej jednak podobała się powieść. Choć nie lubię nader sentymentalnych historii (a tak często kończą się dzieła spod znaku lilii), rozwój wydarzeń w Strawberry Panic przypadł mi do gustu. W anime brakowało mi nieco ambitniejszego rozwinięcia trójkąta Amane-Hikari-Yaya, które powieść prezentuje. Co więcej, nie jest to wprost kalka trójkąta Shizuma-Nagisa-Tamao, który się rozwija nieco inaczej, i to w sposób jak najbardziej satysfakcjonujący. Oczywiście, w jednym aspekcie anime jest górą - w powieści Nagisa nie mdleje od całusa :3 Książka dostaje też wielkiego plusa za samorząd Spici. W anime Kaname, Momomi oraz Shion były bezsprzecznie złe (Bo to zła kobieta była! | no, może nie tak całkiem do końca), podczas gdy na papierze Kaname (nieco... opalona) ma motywy nieco prostsze, a Momomi tylko siedzi i kibicuje zza wachlarza. Nawet Shion jest o wiele bardziej lubialna od ekranowej wersji. Do tego jest jeszcze Minamoto Chizuru, o której w anime cisza... A właśnie. W kwestii istotnych różnic, nie tylko mamy zmienione postaci i zmienione wydarzenia, ale więcej postaci oraz więcej wydarzeń. Nic to dziwnego, biorąc pod uwagę, że oryginał to jakieś 2 razy więcej materiału niż 26 odcinków animacji. I tu było różnie: jedne wątki podobały mi się bardzo (choćby wszystko co działo się wokół Makoto), a do innych podchodziłem z dużo mniejszym entuzjazmem (
    ).
    Aspektem, w którym nowelka zyskuje największą przewagę jest podjęcie rozważań na temat związków między dziewczętami i związków w ogóle. W anime nie było miejsca na wewnętrzne monologi bohaterek oraz, jak już Piotrek wspomniał, przemyśleń dziewcząt, dotyczących ich losów po ukończeniu szkoły. A zaleta słowa pisanego taka, że zmieściło się tam dużo wynurzeń, poglądów bohaterek na (bardzo:3) rozmaite tematy, niepewności i wszystko, co pozwala czytelnikowi pogłębić wgląd w daną postać.
    I właśnie dlatego powieści i mandze przyznaję 10/10. Doskonałe w swej kategorii, również w porównaniu z anime.
    Do mnie jednak bardziej, mimo wszystko, przemówiła wersja animowana, toteż nowelkę ocenię odrobinkę niżej, powiedzmy 8,75:) A o mandze wspominać nie będę, to w zasadzie to samo co w oryginale, tylko mniej, gdyż projekt został anulowany i końca raczej już nie zobaczymy. Szkoda.
  3. piotrekn
    Ekranizacja kolejnego wpisu do Nasuverse, tym razem nie pióra Kinoko-sensei, jednak nadal cenionego. Jakby tego było mało, studiem, które się tą ekranizacją zajęło zostało ufotable, które zdobyło famę filmami Kara no Kyoukai. Co z tego wyszło? Tym razem ja (Sefnir) zajmę miejsce Kondzia i spróbuję dotrzymać kroku w tej łączonej recenzji.



    Jak ktoś się choć troszkę interesuje Nasuverse (czyt. miał kontakt z Fate/stay night, choćby z animu) wie, że co -dziesiąt lat organizowana jest Wojna o Świętego Graala. Piąta, o której opowiada F/sn, była ewenementem dziejąc się raptem 10 lat po poprzedniej, dodatkowo zmuszając do walki osoby, na których Czwarta Wojna odcisnęła piętno. Fate/Zero opowiada o Czwartej Wojnie o Graala, gdzie mamy okazję poznać młodego Kotomine Kireia i jego starania, dumnego Tohsakę Tokiomiego, przekonanego o swoim zwycięstwie, a także Emiyę Kiritsugu - przybranego ojca Shirou. Oprócz nich zobaczymy także kilka dość mocno ciekawych i oryginalnych osóbek, jak choćby psychopatycznego mordercę i bardzo (może nawet za bardzo) ambitnego ucznia. Oczywiście nie mogło zabraknąć ich dzielnych sług, których tożsamości, rzecz jasna pozmieniane (z małym wyjątkiem).
    A jak to wyszło w praniu? Różnie. Bohaterowie po których dużo się spodziewałem, jak Kirei i Tokiomi, okazali się ostatecznie nieco nudni. Za to plusował zdecydowanie Waver Velvet za swoim Riderem. Epickość aż się wylewała z ekranu jak się pojawiali. Na pewno warto wspomnieć o magu rodziny Matou, czyli Kariyi. Co prawda nie było go zbyt dużo, ale ze wszystkich bohaterów to właśnie jego powód do walki wydał mi się najbardziej pozytywny. Kiritsugu zaś bronił się metodami walki. Może to źle zabrzmi, jednak podobały mi się. No bo po co omijać pułapki w hotelu jak można wysadzić budynek, prawda?. Żonkę też ma udaną. Iri nadała by się na kierowcę rajdowego. Zdecydowanie zgadzam się z opinią na temat Tohsaki (to samo się zresztą tyczy w dużej mierze jego Servanta, który został zbudowany w zasadzie tylko z kwestii Wszystko jest moje i swoich Noble Phantasmów), Kariyi oraz Ridera (on naprawdę robi wrażenie, zarówno swoim wyglądem, jak i działaniami, zaś najlepszym pokazem z jego strony był jego najpotężniejszy Noble Phantasm), jednam mnie bardziej niż Kirei rozczarował Kiritsugu. Przyznaję, metody nawet nie efektowne, a wręcz widowiskowe, jednak jako postać jest cokolwiek miałki, podobnie zresztą jak i jego Servant. W bardzo dużym stopniu ratują go panie Einzbern - Iri i ich córka Ilya w wersji lat ~6. Kirei z kolei jest całkiem ciekawy, być może dlatego, że znam jego historię (w przeciwienstwie do Sefa :3(Nadrobię, nadrobię) - no, ja myślę) i jego dysputy z Archerem wydają mi się nad wyraz ciekawe. Na pewno pozwalają dowiedzieć się nieco o samym świecie, jednak Kirei dla mnie bronił się przede wszystkim świetnym seiyuu. W tej roli ponownie wystąpił Jouji Nakata, który udzielał także głosu Arayi w Kara no Kyoukai czy Alucardowi z Hellsinga.
    Technicznie jest bardzo dobrze. Każdy kto oglądał Kara no Kyoukai powinien wiedzieć czego się spodziewać po tej produkcji (szczególnie w kwestii wyglądu postaci i efektów specjalnych). Za animację odpowiada studio ufotable a ścieżkę dźwiękową skomponowała Yuki Kajiura. Muszę przyznać że muzyka jest w stanie tu uratować nawet najnudniejsze momenty. Choć może to być tylko zasługa tego że jestem fanem tej artystki. Jednak ten duet potrafi stworzyć naprawdę zapierające w dech sceny (jak choćby użycie Noble Phantasm Ridera). Opowiedziana historia, mimo tego że niekiedy mocno przegadana jest całkiem niezła. W przeciwieństwie do Fate/Stay Night, oryginałem opisywanego tu tytuły jest powieść autorstwa Gena Urobuchiego. Któż to jest można spytać. Otóż ten pan napisał scenariusze do kilku dość popularnych gier VN studia Nitroplus (m.in Saya no Uta) oraz anime (Madoka Magicka) oraz opowiadanie poświęcone Kiritsugu i Natalii Kamiński (Kamińskiej?). Wybór ufotable jako studia był bardzo trafny, ponieważ styl graficzny bardzo przypomina grafiki z Fate/stay night, co mnie jak najbardziej pasuje - nie lubię zbytniego odchodzenia od oryginału (choć oczywiście filler z loli Rin jak najbardziej był fajny). Co do muzyki trudno mi się wypowiedzieć - ani OP ani ED jakoś wybitnie mnie nie porwały, muzyka z tła nie zapadła w pamięć. Co więcej, wydaje mi się, że głos Kireia z Fate/stay night niezbyt się nadawał do jego młodszej wersji. Z drugiej zaś strony, trudno mi znaleźć jakiekolwiek braki techniczne w całości. Najwyraźniej ufotable podeszło do każdego odcinka jak do filmów Kara no Kyoukai.
    Podsumowując, w mojej skromnej opinii Fate/Zero zasługuje na 8+/10 - technicznie bez wad, jedynie fabuła momentami wybrakowana (może to kwestia pierwszej połowy). Zdecydowanie warte obejrzenia (tudzież przeczytania) po zapoznaniu się z całością Fate/stay night. Oceniam nieco wyżej niż Piotrek bo na 9/10. W porównaniu do Fate/Stay Night jest kolosalna różnica. To już nie bajka dla dzieci od studia Deen tylko opowieść o dorosłych magach, którzy doskonale wiedzą czego chcą i jak to osiągnąć. Zdecydowanie polecam. Fate/Zero to mimo wszystko jeden z lepszych tytułów w sezonie i w roku.
  4. piotrekn
    Seria ta jakoś tak przemknęła bokiem - ani o niej głośno nie było specjalnie, ani ogólny opis do zachęcających zbytnio nie należy, ale jednak jest to jedno z najlepszych anime tego sezonu.



    Tadakuni, Hidenori i Yoshitake [na obrazku] to trzej młodzi licealiści, uczęszczający do chłopięcej szkoły. Seria pokazuje codzienne życie ich, ich przyjaciół, znajomych, rodzin, sąsiadów etc. Wbrew tytułowi, choć zdecydowanie licealiści grają tu pierwsze skrzypce, nie są oni jedynymi bohaterami tej serii.
    Na początek wspomniane trio - Tadakuni, Hidenori i Yoshitake. Gdy są we trzech, Tadakuni jest wciągany w dziwne gry, zabawy i pomysły, choćby już na samym początku. Podstawowym zajęciem Hidenoriego i Yoshitake zdaje się być uprzykrzanie życia swojemu przyjacielowi, choć sami też mają troszkę na głowie. Drugie trio składa się z Motoharu, legendarnego chuligana, tajemniczego Karasawy w nieodłącznej czapce oraz wiceprzewodniczącego szkoły. Wbrew swojemu wyglądowi, wszyscy trzej sprawnie pracują w ramach samorządu, sumiennie wykonując swoje obowiązki i pomagając ludziom w potrzebie. Do tego przewija się cała gromada najprzeróżniejszych osób, w tym młodszych sióstr, starszych sióstr, niczyich sióstr, nauczycieli i zupełnie obcych ludzi.
    Zdecydowaną część serii stanowią dziwne, choć (zazwyczaj) całkiem normalne jak na młodych mężczyzn pomysły, przesądy i poglądy na przeróżne sprawy (np. co znaczy, że coś jest kawaii albo nagła zabawa w RPG z użyciem znalezionego kija jako miecza). Zgodnie zatem z oczekiwaniami oglądamy niedojrzałe przygody dojrzewającej młodzieży, jednak 'druga strona' wiele lepsza nie jest. I tak biedny Motoharu staje się ofiarą koleżanek swojej starszej siostry, a Karasawa jest atakowany przez koleżanki swojej sąsiadki. Sama sąsiadka wiele lepsza nie jest, bo za podstawówki siała spustoszenie w okolicy i do dziś każden młodzieniec boi się jej panicznie. Są nawet momenty, które mogą przywieść na myśl pupy z Gombowiczowego Ferdydurke - oto obserwujemy samorząd, który umiera ze wstydu, że sprowadzili nieświadomą niczego dziewczynę i wrobili w sytuację, gdzie mogli jej zajrzeć pod spódniczkę. Młodzież męska niewinna jest!, że pozwolę sobie zacytować Pimkę.
    Obsada tej serii to w dużej mierze parada znakomitości. Mimo to, niekwestionowaną gwiazdą całej serii jest Hidenori - jego rewelacyjny humor jest potęgowany przez niesamowite zdolności Sugity Tomokazu (znanego głównie z roli Kyona, po którym nastąpił wysyp przeróżnych, w większości co najmniej równie dobrych kreacji), zdolnego używać tak wielu różnych głosów, za każdym razem doskonale dopasowanych do sytuacji, że zapiera dech w piersiach (głównie ze śmiechu). Do tego jeszcze dochodzi Yassan o głosie Hikasy Youko (która w jednej scenie ostatniego odcinka powiedziała więcej niż przez całą resztę serii), ale to mój osobisty sentyment.
    Dużo jest serii, które opowiadają o licealistkach, a większość z nich należy do bardzo dobrych, oferując niemało naprawdę śmiesznych gagów. Wszystkie one jednak są zdeklasowane przez Nichibros oferujące ogromną dawkę nieprzeciętnego humoru. Za raczej nietuzinkowe podejście i bardzo fajną kreskę nie uciekającą się do deformacji, Danshi Koukousei no Nichijou zasługuje na 10 oczek.
  5. piotrekn
    Wpisów koloru lila ciąg dalszy. Rzecz krótka, a fajna i treściwa.



    Sakurai Kanade i Yukino, bliźniaczki, przeprowadzają się z dalekiego Hokkaido do Tokio, aby móc uczyć się w dobrym liceum. Szkoła dysponuje noclegownią własnym dormitorium, w którym bliźniaczki zamieszkują. Aha, no i oczywiście obowiązkowa rzecz - całkiem trudno podciągnąć afekty, jakimi się darzą pod siostrzaną miłość... Prócz tego pojawia się pewna pierwszoklasistka zakochana po uszy w Kanade (śledzi ją, robi zdjęcia z ukrycia, nawet zbiera po niej śmieci:D), a także młodsza siostra bliźniaczek, która zdaje się Kanade nie lubić.
    Krótka (raptem 10 odcinków od 9 do 15 minut każdy), ale jakże miła w oglądaniu seria. A owszem. W gruncie rzeczy, to "tylko" wycinek z codziennego życia sióstr w wielkim mieście. Z małym dodatkiem wiadomego elementu, głównie dzięki rozmaitym pomysłom wspomnianej pierwszoklasistki. Sam charakter relacji bliźniaczek jest sprawą dyskusyjną, choć pewne jest, iż są do siebie bardzo przywiązane, co cały czas w anime widać. Sprawy wcale nie ułatwia przy tym fakt, że z jednej strony mamy całkiem sugestywne sceny plus wspólne wyrko (co też lubieją praktykować z Shizuku), zaś z drugiej nawet pół całusa ani nic...
    Na szczęście mamy całkiem przyjemną dla oka kreskę. Momentami pojawiają się małe zgrzyty jeśli chodzi o wygląd twarzy, przynajmniej Kanade, nie zawsze pasującej do tego cokolwiek cukierkowego stylu, ale poza tym jest bardzo ładnie. Jest dobrze, jak na niskobudżetową produkcję przeznaczoną do dystrybucji internetowej, nawet bardzo dobrze. Do tego całkiem przyjemne piosenki - spokojne i miłe dla ucha, śpiewane przez VA głównych bohaterek. Warto w tym momencie wspomnieć o genezie całej serii - powstała ona w zasadzie na bazie
    . Przypomina to nieco historię Black?Rock Shootera, który z jednego arta wyewoluował w piosenkę, a ta w animację, co tylko dowodzi do czego zdolny jest intraweb.Taka przeurocza animacja nie może zasłużyć w moich oczach na mniej niż 9 i tyle wystawiam odcinkowi 0 i EX1. Sama seria i EX2 zasługują na 10. Ja już nie pamiętam co się konkretnie w której części działo i jaka była moja reakcja na to, zbiorę zatem wszystkie w całość i zakwalifikuję jako sympatyczną serię obyczajową z wiadomym elementem, co zasługuje na solidne 8 z solidnym plusem.
  6. piotrekn
    Dawno nie pisałem, ale może to jest okazja, aby wrócić. Parę dni temu ukończyłem kolejną visual novel, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie - właśnie wspomniane Steins;Gate od studia Nitro+, które dostało też całkiem udaną ekranizację.



    Okabe Rintarou (zwany Okarin), mieszkaniec Tokyo, udaje się ze swoją przyjaciółką Shiiną Mayuri (Mayushii do siedziby Radia Kaikan, na konferencję prasową dotyczącą wehikułu czasu. Spotyka tam między innymi Makise Kurisu - osiemnastolatkę, która już ma swoją publikację w Science. Po całej konferencji, zwabiony okrzykiem znajduje Kurisu leżącą w kałuży krwi bez ruchu. Spanikowany wybiega przed budynek i wysyła wiadomość do swojego przyjaciela Hashidy Itaru... po czym tłum na Chuo Dori, gdzie stał, znika. Co więcej, nazajutrz się okazuje, że Makise Kurisu żyje, ma się dobrze i nawet do Radia Kaikan się nie zbliżała. Przed Rintarou piętrzą się tajemnice, a zabawa w konspirację powoli przestaje być tylko zabawą.
    Bo tak w ogóle, Okabe jest samozwańczym Szalonym Naukowcem?, zajmującym się niemniej szalonymi wynalazkami - od bajeranckich latarek, aż po machiny czasu (przypadkowo). I jak na Szalonego Naukowca? przystało, nasz bohater jest cokolwiek ekscentryczną osobą, nękaną przez manię prześladowczą, wymyślającą ludziom różne dziwne przydomki. Ze swoimi przyjaciółmi, wspomnianymi już Daru i Mayuri, Okabe pracuje nad niewiadomoczym, w tajemnicy przed, jak twierdzi, tajnymi agentami.
    Steins;Gate to historia jakich mało. Choć zajmuje się problemem ogranym, tj. podróżami w czasie i manipulowaniem przeszłością, robi to w sposób bardzo zręczny i nowatorski. Na samym początku Kurisu wygłasza wykład, dlaczego podróż w czasie jest niemożliwa, podając przy tym aktualne znane ludzkości teorie wraz z wyjaśnieniami i tu należy się wielki plus za poprawność naukową - autor odrobił lekcje, dzięki czemu można zaufać większości teorii w Steins;Gate (oczywistym wyjątkiem może być podróż w czasie). Każda z postaci jest bardzo charakterystyczna, ma swoją historię i problemy, etc. etc. (no, może z wyjątkiem Daru), które poznajemy oczywiście w trakcie historii, dowiadując się jakie wiadomości wysłano w przeszłość.
    Nawet najlepszą historię można zepsuć podając ją w nieatrakcyjny sposób. Na szczęście nie ma tego problemu ze Steins;Gate - za rewelacyjny styl graficzny odpowiada niejaki huke, który między innymi stworzył Black Rock Shootera - pierwszą grafikę, a później wygląd teledysku i pierwszego anime. Każda z postaci jest równie wyrazista jak jej charakter, jednocześnie bez zbędnych udziwnień w wyglądzie - wystarczy spojrzeć na Kurisu, Rukako czy Suzuhę. Trudno mi oceniać niektóre tła, ponieważ nigdy Akihabary nie widziałem, ufam jednak ich wierności. Są przy tym również narysowane z dbałością o szczegóły i zawierają bardzo dużo detali, jak na przykład laboratorium, w którym bohaterowie spędzają mnóstwo czasu. Trzeba przyznać, charakterystyczny styl graficzny jest dla gry dużym atutem (co potwierdza fakt, że wszystko czego tkną się ludzie z supercell, będzie przebojem). Anime bazuje na kresce oryginału, ale nie naśladuje jej w pełni, ale i tak wygląda bardzo dobrze.
    Muzyka zasadniczo stoi na tym samym poziomie co fabuła i wygląd, czyli na bardzo wysokim. Tak oryginał, jak i adaptacja wykorzystują sporo piosenek Kanako Itou. A kto twórczość wyżej wymienionej zna, wie że mowa tu o melodyjnych i przebojowych kawałkach, łączących gitarowe granie z industrialnymi dźwiękami, zwieńczone charakterystycznym wokalem pani Itou. W ekranizacji gry, na dodatkowe wyróżnienie zasługuje pierwszy ending, w wykonaniu niejakiej Yui Sakakibary, znanej szerzej z partnerskiego projektu S;G - ChäoS;HEAd. Piosenki (oprócz zalinkowanej przez Kondzia, także Skyclad no Kansokusha - OP do visual novel i ED z odcinka 23.) to zresztą nie jedyny atut muzyki w Steins;Gate. Muzyka w tle idealnie buduje klimat - mnie najbardziej zapadły w pamięć Self Affirmation, Cycle, Believe me... A tak naprawdę mógłbym tutaj zalinkować całe OST, jak najbardziej warte uwagi.
    Samego anime nie widziałem poza pojedynczymi fragmentami, ale z tego co widziałem bardzo wiernie podąża za wydarzeniami z visual novel zmierzając do True Endu. Wielki plus dla twórców ode mnie, choć i tak pewnie tego nigdy nie obejrzę. Ze swojej strony bardzo polecam (ale tylko jeśli ktoś nie ma czasu/chęci na czytanie VN), w międzyczasie zabierając się za mangę... Tak czy siak, Steins;Gate uzyskuje u mnie w pełni zasłużone dziesięć punktów na dziesięć - za niesamowitą, poruszającą i wciągającą historię napisaną z troską o drobne detale i zgodność merytoryczną, okraszoną piękną grafiką i doskonałą muzyką. Jest powód, dla którego zajmuje trzecie miejsce na MAL i piąte na VNDB. Ja z kolei w VN nie grałem, a obejrzałem anime, któremu to przyznam, powiedzmy, 9.5. Generalnie podzielam pochwały i zachwyty, choć zabrakło mi solidnego (tudzież jakiegokolwiek) wyjaśnienia rozwiązania pewnego kluczowego problemu, pojawiającego się pod koniec serii. Choć i tak było epicko.
  7. piotrekn
    Niewiele jest wśród przetłumaczonych (i w zasadzie chyba w ogóle) visual novelek yuri. Nie licząc serii Sono Hanabira (i garści dość... hardkorowych eroge), można pod tą kategorię podciągnąć co najwyżej Aoishiro, ale od niedawna dołączyło do tego grona Katahane. W tak zwanym międzyczasie zdążyło mi się je skończyć...



    Dawno temu, między dwoma potężnymi królestwami, Czerwonym i Błekitnym, zostało stworzone małe państwo przypieczętowujące pokój między sąsiadami - Białe Królestwo. Rządziła nim rodzina Dornów, powstała z mariażu między królewskimi rodami obu królestw, która specjalizowała się w sztukach lalkarskich - w owym świecie bowiem odkrycie tajemniczych kamieni szlachetnych pozwoliło na stworzenie przypominających ludzi lalek, zwanych później Siostrami. Ostatnią władczynią była księżniczka Christina Dorn, lecz niestety została zdradzona przez swego wiernego regenta, Eina Ronberga, co doprowadziło do jej śmierci, a w efekcie upadku Białego Królestwa.
    Historię tego wydarzenia przedstawia sztuka zatytułowana 'Anielskie Wsparcie', pochodząca od lalki z Czerwonego Królestwa towarzyszącej księżniczce, która miała dwa białe skrzydła. I tą właśnie historię chce zreinterpretować młoda Wakaba, przedstawiając Eina jako oddanego swej pani do samego końca. Dzięki wsparciu swojego przyjaciela, młodego historyka Cero, dostaje możliwość zaprezentowania swojego pomysłu na scenie w pełnej krasie, pod warunkiem, że odwiedzi wszystkie trzy stolice i znajdzie komplet aktorów. Cero ma jej przy tym pomóc, aby sztuka nie zgrzytała w kontakcie z historią.
    Zacznijmy może od tego, że gra jest prowadzona cokolwiek nietypowo. Postaci przełączają się stosunkowo często, oczywiście wraz ze stosowną informacją. Grafiki wyświetlają się w niecodzienny sposób, zostawiając miejsce obok lub pokazując tylko fragmenty twarzy. Spośród osób mówiących widzimy w pełnej krasie co najwyżej jedną (no, chyba, że chodzi o CG). Co do samych CG, czasami ich przeglądanie jest nieco problematyczne, kiedy ich rozmiar przekracza wymiary miejsca wyświetlania, ponieważ przesuwają się w swoim tempie, a każde zbliżenie okazuje się być oddzielnym obrazkiem. Interfejs, choć ładny, nie jest zbyt przystępny - obrazków jest mnóstwo, a podzielenie ich na karty po 12 sztuk (Shirohane i Kurohane razem) z przełącznikami Wstecz/Dalej to nie jest najwygodniejsze rozwiązanie
    (warto w tym miejscu wspomnieć czym jest Shirohane i Kurohane - Shirohane to historia 'współczesna', na którą mamy wpływ, zaś Kurohane to prawdziwa historia Christiny i jej otoczenia).
    Kiedy się już przywyknie do nieco odmiennego sposobu przedstawiania historii i zapomni o niewygodnej galerii (w końcu najwięcej czasu się zazwyczaj spędza czytając), można się łatwo wciągnąć w bardzo ciekawą fabułę, która niestety została poprowadzona nader liniowo. Oferuje do tego ledwie trzy ścieżki (plus Kurohane), w zdecydowanej części pokrywające się wydarzeniami. Jak to dobrze jednak, że mamy opcję przewijania przeczytanego tekstu... W wydarzeniach jest mnóstwo humoru, ale wspomnienia Coco są też dość gardłochwytające.
    Bardzo często historii towarzyszy adekwatna muzyka, wykonana na bardzo dobrym poziomie. Wart uwagi jest również
    , energiczna piosnka, która w wersji bez słów gra w menu i której ze świecą szukać w pełnej wersji... Przeglądarka muzyki, podobnie jak galeria i przeglądarka ero-scen, jest podzielona na Kurohane i Shirohane. Innymi słowy, w zasadzie dostajemy tu półtorej gry w jednej, ponieważ Kurohane ma również własny, pełny (i przy tym całkiem spory) zestaw muzyki wszelakiej.To wszystko daje nie najdłuższą, ale też i niemałą ilość wciągającej historii okraszonej fajną muzyką i dużą dawką lilij. Mnie się podobało bardzo i szczerze polecam.
  8. piotrekn
    Angel Beats! to dzieło od Keya, tego samego, który stworzył visual novele Clannad, Kanon, Air i parę innych, również znanych obracającym się w tej materii. Anime to nie posiada jakiegoś "pierwowzoru", innymi słowy jest pierwszym medium opowiadającym taką historię (tak samo zresztą jak opisywane ostatnio SW). Historię zresztą (wydaje mi się) nietuzinkową.
    Młody, czerwonowłosy chłopak budzi się nocą na terenie jakiejś szkoły. Tuż obok niego stoi dziewczyna, trzymając w ręku karabin z celownikiem optycznym, celująca do innej niewiasty znajdującej się na boisku. Nie wierząc w słowa Yuri, gdyż tak zwie się zbrojna panna, iż jest martwy, postanawia porozmawiać z drugą, przedstawioną jako Tenshi (Anioł). Ta w efekcie rozmowy zadaje mu pchnięcie w serce. W efekcie późniejszych wydarzeń Otonashi (gdyż tak się zowie nasz protagonista) dołącza do Frontu Walki w Zaświatach prowadzonego przez wspomnianą Yuri i poznaje tam różnych zakręconych ludzi, z którymi wykonują różne zadania.
    Historia, tak jak te zrealizowane przez KyoAni, nie szczędzi humoru, ale jej głównym celem jest (co najmniej) chwycić za gardło, co nierzadko się udaje (historia Naoi, hipnoza zaaplikowana Yuri oraz historia Kanade, nie wspominając w zasadzie całego ostatniego odcinka). Jednym z zarzutów wobec Angel Beats! jest fakt, że mógłby być dłuższy. Z postaci drugoplanowych poznajemy historię jedynie Hinaty, Yui i Iwasawy, przy czym konkretnemu rozwinięciu i wykorzystaniu ulega tylko życie ogoniastej genki girl. Poza nimi pozostają Matsushita, TK, Takamatsu, Noda, Shiina... cała gama ciekawych postaci, o których prawdopodobnie nigdy się niczego nie dowiemy. Poza tym jednym mankamentem, seria wydaje się być bardzo w porządku, jak zwykle na udźwiękowienie nie narzekam, a co do obrazu... Angel Beats! jest w ok. 120% robione na komputerze, co widać po takim a nie innym wyglądzie postaci, cieniowaniu i innych zauważalnych cechach. Nie wszystkim się to może podobać.
    W moim uznaniu seria zasłużyła na 8, może zapowiedziany na nadchodzące lato drugi sezon, w którym
    , może zasłuży na oczko lub nawet dwa wyżej.
  9. piotrekn
    Po raz pierwszy od dawna pojawiła się nowa seria spod znaku lilii, i to nie byle jaka seria. Już za samą tematykę ocena powinna być wywindowana, jednak nie ma takiej potrzeby - seria spełnia wszelkie oczekiwania. No, może z wyjątkiem posiadania fabuły. Z drugiej strony, to jedna z tych serii, gdzie wspomniany element nie jest obowiązkowy. Tylko po co komu większa fabuła, kiedy ekranizuje się serię z Yuri Hime S?



    Akaza Akari, Funami Yui i Toshino Kyouko to przyjaciółki od dzieciństwa. Akari właśnie zaczęła gimnazjum, to samo co przyjaciółki, i staje się częścią ich Klubu Zabaw. Klub rezyduje w pomieszczeniu przeznaczonym dla aktualnie rozwiązanego Klubu Herbaty, do którego chce dołączyć Yoshikawa Chinatsu, jednak w końcu dołącza do dziewcząt. Seria koncentruje się na codziennym życiu wspomnianych przyjaciółek i osób wokół nich - wiceprzewodnicząca (a przy tym tsundere) Sugiura Ayano, towarzysząca jej (i czerpiąca niemałą przyjemność ze starć Ayano i Kyouko) Ikeda Chitose, później startujące na pozycję wiceprzewodniczącej Himawari i Sakurako... A jeszcze później, nauczycielka fizyki, która wysadza wszystko w powietrze oraz jej małomówny(?) osobisty królik doświadczalny:3, oczywiście płci żeńskiej.
    Choć na początku trudno to zauważyć, bądź co bądź jest to seria yuri, o czym świadczy zachowanie Ayano, Chinatsu czy Chizuru czy fakt, że trudno tu zauważyć pół mężczyzny, poza tłem siódmego odcinka. Kreska jest bardzo fajna, przyjemna dla oka, bez braków w animacji (jak nawet tytuł wskazuje, zbyt dynamiczna to seria nie jest, choć momenty ma - walkę Chinatsu i Akari chociażby). O muzyce trudno mi w tej chwili powiedzieć coś konkretnego, poza tym, że zarówno OP, jak i ED potrafią zagnieździć się w uchu.
    Ogólnie seria jest lekką komedią, gdzie humor nierzadko koncentruje się na większych i mniejszych nieporozumieniach w relacjach damsko-damskich:D Niczego poważniejszego nie ma co szukać, co uważam w tym wypadku za rozwiązanie nie najgorsze - treść pasuje do formy (wspomnianej kreski i muzyki), tworząc spójną całość. Innymi słowy, wszystko czego można się spodziewać po serii z Yuri Hime S [od seinen].
    Generalnie Chitose (po trzykroć!), Ayano, Yui, Mai-chan, Matsumoto, a poza tym liliowa atmosfera i genialne OP/ED składają się na ocenę nie inną jak 10 oczków. Polecam też tym, którzy nie są (jeszcze) pasjonatami yuri Z mojej strony ocena wprawdzie dwa oczka niższa, za "tylko" pełną gagów komedię w kolorze lilaróż. Niemniej, seria godna polecenia, jak już wspomniano, każdemu, nie tylko koneserom wiadomego gatunku.
  10. piotrekn
    Mój mały osobisty kamień milowy, czyli pierwszy kontakt z shoujo-ai, a przy okazji próba nowego sposobu pisania. Jako, że troszkę bardziej wsiąkłem w yuri dzięki Kondziowi (oraz że to w zasadzie miał być jego wpis), pojawił się pomysł wpisu wspólnego.
    Witam na jedynej właściwej ścieżce Dużo można powiedzieć na temat yuri (jap. "lilia", jakby ktoś nie chwycił skąd wziął się tytuł wpisu), czy raczej ja mógłbym to uczynić, jak każdy odnośnie tematu na którym się w miarę zna i dobrze w nim czuje^^ A Strawberry Panic również w moim przypadku było serią przełomową, pierwszą animacją z tego gatunku. Początkowo oglądając z niewielkim entuzjazmem, szybko przekonałem się do poszczególnych postaci oraz ich osobistych historii. Uważam to, abstrahując od podziałów gatunkowych, za doskonały przykład tego, że dobra seria zawsze się obroni, jeśli tylko damy jej trochę czasu. Tak na przyszłość, warto mieć to w pamięci



    Rodzice Aoi Nagisy wyjechali za granicę do pracy, a ponieważ ona sama nie chciała pozostawiać Japonii zapisała się do Dziewczęcej Akademii Miator, z którą połączony jest internat. Nie idzie jej jednak zbyt dobrze, bo na wstępie się zgubiła na, trzeba przyznać, rozległym terenie, który dzielą trzy szkoły dla dziewcząt (oprócz wspomnianej są również Lulim oraz Spica), i została 'znaleziona' przez piękność o długich, srebrnych włosach, od której pocałunku (niestety, tylko w czoło...) mdleje.
    Jakiś czas później Nagisa budzi się w ambulatorium, znajdując przy swym boku Suzumi Tamao, czyli cały czas przyszłą współlokatorkę. Tamao jest wielce uradowana, a przy okazji bardzo zainteresowana koleżanką. Następnego dnia przy śniadaniu okazuje się, że do zasłabnięcia doprowadził ją nie kto inny, jak Hanazono Shizuma, pełniąca aktualnie rolę Etoile. Jest to ktoś w rodzaju reprezentanta uczniów wszystkich trzech szkół, zobowiązany do współpracy przy łączonych wydarzeniach organizowanych przez samorządy, jak przeróżne festiwale etc.
    Inna sprawa, że stosunek Shizumy do piastowanego przez nią urzędu jest co najmniej obojętny. Od wypełniania formalności zdecydowanie woli siedzenie na zielonej trawce i rzucanie smutnych spojrzeń w daleką przestrzeń. Kompletny brak obowiązkowości nie przeszkadza jej jednak w utrzymywaniu statusu szkolnej idolki, tym bardziej, iż panna słynie z notorycznego łamania serc kolejnych uczennic. I tak, obecnie jej zainteresowanie skupiło się na niewinnej nowej uczennicy, Nagisie.
    W 25 odcinkach poznajemy przygody Nagisy, zmagającej się ze swoimi uczuciami wobec Shizumy oraz swoją współlokatorką Tamao, przy okazji dostarczając sobie ogromnych ilości zmartwień związanych z nieznajomością realiów szkoły, mając jednak do pewnej pomocy przewodniczące Miatora oraz Lulim. Równocześnie nie tylko Shizuma podbija serca swoich kouhai - w Spice kwitnie w najlepsze kolejny romans, w którym mącić próbuje samorząd. A żeby tylko jeden... W tym miejscu musimy zwrócić uwagę na dwa podstawowe założenia tego anime: występują tam wyłącznie postaci żeńskie i wszystkie, w większym lub mniejszym stopniu, przejawiają skłonności ku własnej płci. I jest to tam całkowicie naturalne; Strawberry Panic należy do podgatunku w którym zagadnienie homoseksualizmu samego w sobie nie jest zbytnio roztrząsane (przynajmniej nie w takim stopniu jak w tytułach pokroju Aoi Hana, czy choćby Sasameki Koto), a miłość i jakiekolwiek jej pochodne kwitną bez ograniczeń.
    Zacznijmy może od postaci. Większość z nich ma jakiś konkretny powód dla swojego zachowania, a przy tym w zasadzie wśród pozytywnych nie ma nikogo irytującego. Bez względu na to, czy chodzi o ogarniętą obsesją Tamao, czy o tsundere Tsubomi, wszystkie są nader sympatyczne - oczywiście, nie dotyczy to w takim stopniu Kaname i Momomi, będących w dużej mierze szwarccharatkerami. Warto też zwrócić uwagę na stopniową zmianę Nagisy, którą widać nie tylko w uodparnianiu się na obecność Shizumy.
    Trudno się z tym nie zgodzić. Każda postać, która pojawiła się na ekranie na dłużej niż pięć minut jest bardzo wyrazista i, jak się później okazuje, bardziej złożona niż mogłoby się wydawać. Dzięki temu nawet "tło" głównego wątku żyje własnym życiem i na wiele sposobów ubarwia widzowi seans. Jeśli chodzi o bohaterki drugoplanowe i ich perypetie, interesującym i dość obszernym jest wątek Amane - swego rodzaju odpowiednika Shizumy (pod względem popularności, zdecydowanie nie charakteru) ze Spici oraz jednej z jej fanek - Hikari (ta wersja wydarzeń dotyczy wersji anime). Znajomość dziewcząt jest pełna różnego rodzaju przeszkód, głównie ze strony otoczenia, co stanowi kontrast dla wydarzeń z St. Miator (i to dość spory - bądź co bądź ich związek rozwija się o wiele szybciej). Moim zdaniem (tym bardziej jeśli weźmie się pod uwagę wydarzenia późniejsze) Amane i Hikari są tak naprawdę drugą parą głównych bohaterek tej serii.
    Nie zapominajmy także o przewodniczącej Rady Uczniowskiej Lulim - Chikaru Minamoto, która pełni tu istotną rolę "starszej siostry", zawsze gotowej wesprzeć mentalnie każdą uczennicę, bez względu na to z jakiej szkoły. Nie wspominając o jej... osobliwych pomysłach, do realizacji których zaprzęga swój mały harem swoje wierne asystentki. Krążył zresztą o nich pewien GIF... Nie można pominąć faktu, że pary przechodzą również do czynów, i nie mam tu na myśli tylko podarunków i pocałunków (których w ogóle jest mało w produkcjach spod znaku lilii, w dość... specyficzny sposób omijających tą sprawę - pary potrafią się czerwienić przez najsubtelniejszy kontakt pomimo, że ich związki posuwają się dużo, dużo dalej).
    Nie samymi charakterami stoi anime. Mimo to, kreska jest całkiem dla oka przyjemna, szczególnie, że w przeciwieństwie do sporej ilości tego typu anime (nie mówię tylko o yuri) co roślejsze bohaterki mają raczej kobiecą figurę (trudno tego nie zauważyć choćby przy ujęciach noszonego naszyjnika Etoile), którą nieco obcisłe i niezbyt skromne mundurki podkreślają, postaci pozbawione są przerośniętych oczu oraz zbyt wysmuklonego wyglądu. No, ale z drugiej strony różnice w stylu rysowania poszczególnych bohaterek sprawiają, że przynajmniej w St. Miator między kolejnymi latami szkoły wydaje się być całe pokolenie różnicy, co chyba jest przywarą gatunku. Onee-sama! A tak bardziej poważnie, w obrębie samego gatunku modelacje są najróżniejsze, a problem z dopasowaniem wyglądu postaci do jej wieku obecny jest na każdym kroku i żyje już tak długo jak anime w ogóle... Zresztą u prawdziwych Japonek, oszacowanie wieku po wyglądzie jest równie trudne, choć działa trochę w inną stronę. Ale nie przeczę, schemat "wysoka i tajemnicza + nieśmiała, nieco dziecinna jak na swój wiek" to chyba najpopularniejszy w półświatku. Do wyglądu szkoły, a w zasadzie całego kompleksu, nie mogę się przyczepić - nie stanowi jakiejś różnicy jakościowej w stosunku do postaci, przez co wygląda dość naturalnie. Porównując mundurki z budynkami, nietrudno jest się domyślić który jest z której szkoły, a rzut z góry robi wrażenie.
    Coby dodać do powyższego, muzyka również jest całkiem niezła. Najbardziej spodobał mi się pierwszy z dwóch openingów i do dziś zdarzy mi się go czasem posłuchać. Utwory przewijające się w tle, typowo dla gatunku, to w większości instrumentalna muzyka klasyczna, same bohaterki również (obowiązkowo) (nie przesadzajmy - Yumi choćby nie grała...) potrafią grać na fortepianie, co stwarza dodatkowe okazje do raczenia widzów muzyką. Endingi może nie powaliły mnie na kolana (chyba, że stroną wizualną, ale to i tak w negatywnym sensie), ale warto zaznaczyć, że wykonują je osoby użyczające głosów Nagisie i Tamao.
    Jeśli chodzi o muzykę, ani OPów ani EDów niestety nie pamiętam, ale całkiem przyjemnie się słuchało fortepianowych partii na cztery ręce Nagisy i Shizumy.
    W zasadzie pora już na podsumowanie. Na pewno Strawberry Panic nadaje się na początek przygody z Liliową Stroną Mocy (czego przykładem jesteśmy obaj tu piszący - zgadnijcie, jak nazywa się ten kolor) jako całkiem ładna i lekka seria pozbawiona ewentualnego nadmiaru dramatyzmu. Bardzo fajnie przeplatają się rozterki bohaterek z komedią serwowaną nierzadko przez nie same. Warto dać się wciągnąć, stąd też i ocena 9.
    Ani słowa kłamstwa. Ze swojej strony dodam tylko, że Strawberry Panic jest jedną z nielicznych serii które obejrzałem więcej niż raz i wcale tego nie żałuję. Serdecznie polecam.
    Bardzo prawdopodobne, że za czas jakiś taki wspólny wpis się powtórzy, choćby przy okazji Marimite czy Otoboku (które, mam nadzieję, Kondzio w międzyczasie obejrzy Wciąż nad tym pracuję:3 ). Prosimy też o opinie, czy taka formuła się Wam podoba, co można poprawić...
  11. piotrekn
    Kolejna visual novelka. Czekała na przejście chyba nawet dłużej niż Tsukihime (tj. miałem ją wcześniej), lecz poważniejszych sukcesów nie odnosiłem w materii grania. Jak zwykle jednak wystarczył niewielki impuls, tym razem w postaci... czekania na wizytę u lekarza. Tak oto zaczęła się moja półtoratygodniowa przygoda z Fate/stay night, którą wedle licznika w grze można przeliczyć na ponad 4 dni ciągłej gry.



    Emiya Shirou to, jakżeby inaczej, licealista. Żyje sobie spokojnie ćwicząc magię, a przy tym samego siebie. Pewnego wieczora na terenie szkoły zauważa dwie potężne, walczące ze sobą istoty, lecz ponieważ sam został zauważony, niemal z tego powodu umarł. Parę godzin później jego niemal-zabójca znajduje go w domu, lecz tym razem starcie kończy się nieco inaczej - przed Shirou pojawia się dziewczę w błękitnej zbroi zwane Saber i ratuje mu życie. Shirou powstrzymuje ją przed odebraniem życia innej osobie, która również się tam znalazła, a którą na pewno wiele osób kojarzy - Tohsaka Rin. Okazuje się, że przez przyzwanie Saber Shirou został wplątany w walkę między siedmioma magami znaną jako Piąta Wojna Świętego Graala. Teraz musi zadbać przede wszystkim o swoje życie, a w efekcie wygrać Wojnę, odkrywając przy okazji przeszłość Saber oraz związek pożaru sprzed 10 lat, z którego jako jeden z nielicznych ocalał, z poprzednią Wojną.
    Fate/stay night jest umiejscowione w Nasuverse, razem z Tsukihime i (po części) Kara no Kyoukai. Świat spory i złożony, rządzący się całkiem logicznymi zasadami. Trafiają się też przez to różne nawiązania do innych dzieł. Samo w sobie też jest bardzo rozbudowane i choć posiada tylko 3 ścieżki, w dodatku odgrywane w ustalonej kolejności, w ogóle to nie przeszkadza, ponieważ po pierwsze są bardzo długie ('tylko' 15 dni każda, a każdy dzień to mnóstwo tekstu), a po drugie ilość informacji, jaka się w nich pojawia, no cóż, mogłaby być nieco miażdżąca po upchnięciu w każdą ścieżkę. Zatem, idąc po kolei...
    Gra zaczyna się od Fate. Pierwsza i najpopularniejsza ścieżka (to ona została zekranizowana), związana najmocniej z Saber i służąca jako pewne wprowadzenie do całej Wojny. Nie oferuje zbyt wiele, jednak można wyłapać sporo jej uroku, choćby w reakcji na pluszowego lwa. Niestety, posiada tylko jedno zakończenie, w którym Saber wypełnia swoje zadanie i wraca do przeszłości, aby w spokoju umrzeć. Spośród wszystkich Servantów ujawniona jest tożsamość i zdolności Berserkera, Assassina, Lancera i (jakżeby inaczej) Saber, a także wprowadzony jest po raz pierwszy Gilgamesz.
    Druga ścieżka to Unlimited Blade Works. Odgałęzia się od Fate w dniu przyzwania Saber i pozwala ją powstrzymać przed zadaniem potężnej rany Archerowi. Ścieżka jest związana z Rin i jej Archerem, ujawnia przeszłość jego oraz Caster, a także większą porcję prawdy na temat Graala. Jest to też jedyny dowód, że Rin to jednak jest tsundere, ponieważ w zasadzie poza UBW trudno uświadczyć tego typu momenty (choć nie mówię, że ich nie ma...). Jako jedyna oferuje też zakończenie, w którym Saber żyje i bardzo dobry True End.
    Jest też trzecia ścieżka, Heaven's Feel, która bardzo znacząco odbiega klimatem od reszty. Główną rolę gra tutaj Sakura oraz dowiadujemy się w zasadzie wszystkiego o Graalu. Ujawniona zostaje tożsamość Rider oraz zostaje przedstawiony prawdziwy Assassin, taki, jaki zostaje przyzwany przy każdej Wojnie. Trudno powiedzieć cokolwiek konkretniejszego o tej ścieżce, żeby nie było to jakimś poważniejszym spojlerem - Heaven's Feel pełne jest przeróżnych plot twistów dotyczących Rin, Sakury, a także Shirou i Ilyi. Najbardziej zaskakująca i przy tym najdłuższa, z bardzo fajnym True Endem.
    Gra jest zauważalnie dłuższa od Tsukihime, a także dość atrakcyjna graficznie (w końcu powstała później i na lepszym silniku). Ma rozbudowane i poręczne menu, w którym znajdziemy np. bazę broni pojawiających się w trakcie rozgrywki czy bazę Servantów z poznanymi dotąd informacjami, jak umiejętności, imię, imię Mastera czy Noble Phantasmy (menu włączane w trakcie gry pokazuje stan wiedzy na dany moment, zaś dostępne przez menu Extras - wszystkie uzyskane dotąd informacje). Galerię można sobie poustawiać do woli, zamieniając miejscami CG, zaś swoiste karty reprezentujące kolejne ścieżki są 'rozszerzane' o dodatkową treść. Jest miejsce do odsłuchania muzyki i efektów dźwiękowych z gry, kolekcja całych dwóch filmów (główny OP oraz OP Unlimited Blade Works - różnią się nieco treścią, ten drugi pokazuje już kilku Servantów z ich Masterami) oraz wspomniany na początku licznik czasu spędzonego w grze. Miejsce jest co prawda na 300 savów, co wydaje mi się lekką przesadą, ale cóż, może ktoś naprawdę potrzebuje aż tylu...
    Na dźwięk pozwolę sobie poświęcić oddzielny akapit. Głosy zostały dobrane świetnie, choćby Nakata Jouji doskonale pasujący do roli Kotomine czy idealna w roli Fujimury Taigi Itou Miki. Muzyka też stoi na bardzo wysokim poziomie: od openingu
    , poprzez tak świetne kawałki jak , , Embrace, The End of Reminiscence czy Turning Seasons (a to tylko stosunkowo niewielka część całej dostępnej muzyki). Najlepsze w tym wszystkim jest to, że można jej sobie przez menu gry słuchać i nabijać licznik czasu samą muzyką Jeszcze warto wspomnieć parę słów o postaciach: Shirou jest idealistą; większość ludzi uważa taki skrajny idealizm za coś dziwnego, jednak mało kto pamięta o tym, co przeżył. A że ja również niepoprawnym idealistą jestem, tym fajniej mi się grało. Saber jest niesamowicie urocza i odkrywanie kolejnych cokolwiek nietypowych aspektów jej osobowości sprawia niemałą frajdę - wspomniana reakcja na pluszowego lwa czy na temat jedzenia (rada: nigdy nie używać w kierunku Saber słów dziś pościmy). Do tego oczywisty dysonans, kiedy Fuji-Nee mówi o niej Saber-chan i mamy kolejną świetną blondynkę od TYPE-MOON. Rin, choć została zdefiniowana jako tsundere i nosi Zettai Ryouiki Grade S, wcale tylko z tego aspektu się nie składa - jest osobą bardzo barwną, zazwyczaj w pełni profesjonalną i przygotowaną, choć z talentem do potknięć w najistotniejszych momentach. Jak to Shirou słusznie zauważył, w rzeczywistości jest osobą, jaką tylko z pozoru udaje. Taiga to lokalny comedic relief, bardzo dorosła osoba, która nie umie sprzątać ani gotować i cały czas dostaje kieszonkowe. Choć tego po niej nie widać, jej rodzina przewodzi yakuzie, a ona sama jest bardzo utalentowana w sztukach walki, głównie w kendo. Do tego jest wielką zwolenniczką pairingu Shirou z Sakurą. Ilya, choć z początku wydaje się być co najmniej straszna (szczególnie, jak się spojrzy na kilka Bad Endów z jej udziałem - nie, nie Dead), to tak naprawdę w Fate po pozbawieniu jej Berserkera staje się małą dziewczynką, która rządzi yakuzą - dziadek Taigi polubił ją bardziej niż własną wnuczkę.
    Podsumowując: wciągająca i w pełni satysfakcjonująca historia, pełna świetnych postaci, okraszona bardzo ładną kreską i wpadającą w ucho muzyką. 10/10!
  12. piotrekn
    Zapowiadało się jako coś zupełnie innego, niż to czym jest lub na co wygląda. Miła niespodzianka jesiennego sezonu.



    Bliźnięta Kasugano Haruka i Sora niedawno stracili rodziców w wypadku, zatem przenoszą się do domu nieżyjących również dziadków na odludziu. Z tym miejscem i zamieszkującymi je osobami wiążą się różne wspomnienia, z którymi przyjdzie się rodzeństwu zmierzyć w najbliższej przyszłości.
    Na wstępie małe ostrzeżenie: to anime zawiera sceny NSFW, zaś ostatnie odcinki poświęcone są relacji Haruki z Sorą. You have been warned.
    Yosuga no Sora przedstawia podobny format, co Amagami SS z tą małą różnicą, że arci mają niejako 'wspólne odcinki', czyli np. dwa pierwsze niejako 'należą' zarówno do arca Kazuhy, jak i Akiry. Może się to wydawać nieco mylące, ale wbrew pozorom historia jest przejrzysta, zaś taki a nie inny układ pozwala dużo zrozumieć bez powtarzania wszystkiego raz za razem.
    Sama fabuła zresztą jest bardzo ciekawa. Przewijają się 4 heroiny: lokalna ojou Migiwa Kazuha, towarzysząca jej miko Amatsume Akira, związana z przeszłością Haruki Yorihime Nao i wspomniana już jego siostra, Sora. Każda z historii jest naprawdę ciekawa i wciągająca, okraszona przy tym naprawdę dobrą muzyką (co ciekawe, niepochodzącą z gry - anime ma własny zestaw muzyki, niestety nie opublikowany w formie albumu). Wygląda całkiem ładnie, zaś całości dopełnia 'poboczna' historia z przesympatyczną meido. Jak najbardziej polecam, oczywiście z ostrzeżeniem: w niektórych kręgach Yosuga no Sora może zostać określone jako 'mild hentai'.
  13. piotrekn
    Przyszła pora zapoznać się z serią, którą każdy szanujący się fan liliowych klimatów powinien co najmniej kojarzyć (zaraz obok Strawberry Panic). Będzie to kolejna łączona recenzja, oczywiście z Kondziem. Takiej okazji przegapić nie mógłbym:3



    Fukuzawa Yumi, uczennica w Dziewczęcej Akademii Lillian, na początku liceum została przyuważona przez kogoś na kształt szkolnej idolki, Ogasawarę Sachiko, która poprawiła jej źle zawiązaną chustę. Sytuacja dla wielu uczennic nieprawdopodobna musiała wywołać mnóstwo plotek. Jakby tego było mało, niedługo później Yumi dostała od Sachiko ofertę zostania jej petite soeur, 'młodszą siostrą', czyli swego rodzaju protegowaną. Co więcej, ze względu na pozycję Ogasawary-san, wiązałoby się to ze wstąpieniem w szeregi szkolnego samorządu... Innymi słowy, Marimite ugruntowało archetyp prywatnej i/lub prestiżowej szkoły dla dziewcząt razem ze wszystkimi jego flagowymi elementami, jak choćby wspomnianego samorządu. Zresztą, ten wątek zostanie jeszcze rozwinięty. Warto przy tym wspomnieć, że seria nie jest pierwszą tego rodzaju; wesołe uczennice w swoim naturalnym środowisku pojawiały się już dużo wcześniej, choćby w Oniisama e..., 36 lat temu (ale to już materiał na oddzielny wpis jest). Oczywiście, najpierw trzeba się ze wspomnianą serią zapoznać, na co być może przyjdzie ewentualnie pora...
    Zacznijmy zatem od fabuły. Fani dynamicznych romansów oraz pewnych i szybkich decyzji będą bardzo zawiedzeni - już wszelakie obrazki i arty podpowiadają, jak najsłuszniej zresztą, stylistykę shoujo. To tak tytułem wstępu.
    Jak Kondzio wspomniał, Marimite zapisało pewien schemat 'sprzyjający' dziełom spod znaku lilii, jakim jest zespół szkół, zawsze od gimnazjum po uniwersytet, czasem sięgające wcześniej (jak choćby Mikajo w Sono Hanabira...), czy mundurki, którym bliżej do miana skromnych niż skąpych. Przydaje się samorząd, dość potężna instytucja, najczęściej z kwiecistym motywem (tutaj mamy Yamayurikai, czyli górskie lilie, do tego członkinie są nazywane od róż), oraz jakiś 'siostrzany' system pozwalający bezkarnie wołać do siebie 'Onee-sama' (zawsze jak to słyszę, przypomina mi się Kuroko z Raildexa^^).
    Mamy też klasyczny zestaw głównych bohaterek: wysoka, wszechstronnie uzdolniona, z bogatej rodziny i o nienagannych manierach - Sachiko, oraz Yumi - aż nazbyt energiczna, z trudem odnajdująca się w świecie dobrze wychowanych, młodych dam. Do tego pełen przekrój niezwykle barwnych postaci drugoplanowych. No, może nie aż tak 'z trudem' - w przeciwieństwie do kilku podobnych przykładów, radzi sobie nad wyraz dobrze.
    Seria składa się z czterech sezonów i z czasem się rozkręca (a czasu tego dość troszkę potrzebuje - dopiero trzecia seria wciąga na dobre, choć pierwsza zła nie jest). Jedną z ciekawszych rzeczy, na które warto zwrócić uwagę, to rozwój Yumi - będąc w drugiej klasie i należąc do Yamayurikai powinna już sobie wybrać własną petite soeur, na czym zresztą seria się koncentruje od trzeciego sezonu, a proces dochodzenia do decyzji pokazuje, jak bardzo się zmieniła.
    I w tym momencie trzeba zwrócić uwagę na pewien dość intrygujący fakt. Mimo statusu ikony gatunku shoujo-ai, w Marimite tego elementu jest jak na lekarstwo. Przypadek dziewczęcia darzącego głębszymi uczuciami przedstawicielkę swojej płci, pojawia się jakieś 2-3 razy w przeciągu 4 sezonów, zawsze w charakterze historii pobocznej (i nigdy nie kończący się szczęśliwie:(). A jak już zostało wspomniane, to anime jest przede wszystkim o dojrzewaniu, wchodzeniu w nowe role i stawianiu czoła nowym problemom. Doskonale widać to na przykładzie systemu soeur: poznajemy dziewczę wiodące sobie beztroskie życie, będąc rozpieszczaną przez swoją onee-sama, po czym panna (najczęściej) z własnej potrzeby bierze pod opiekę młodszą od siebie uczennicę, niejako biorąc za nią odpowiedzialność. Potem dochodzi więcej obowiązków, konieczność przemyślenia swoich planów na przyszłość, jak i drastyczna zmiana w relacji ze swoją podopieczną, spędzającą teraz większość czasu z własną "siostrzyczką"... Takie całkiem życiowe to... Prawdopodobnie dlatego Marimite może funkcjonować jako ikona, że mimo pewnych delikatnych podtekstów pozostaje 'czyste' i koncentruje się właśnie na poważniejszych aspektach.
    Wygląd w tej serii to temat dość śliski. Z jednej strony, taka a nie inna stylistyka pasuje do Yumi czy Sachiko, z drugiej zaś niektóre postaci wyglądają cokolwiek dziwnie. Dość sporo uwagi poświęcono tłom i miejscom, a z biegiem czasu przestają być różne od postaci. Generalnie, poszczególne serie są nierówne. Nie tylko pod względem audiowizualnym, ale na tym się akurat skupię. Szczególnie wybija się tu sezon trzeci, wydany w formie OVA, tudzież z większym budżetem niż standardowa seria seria telewizyjna. Zmianie na lepsze uległy tam również projekty postaci, a muzyka - dotychczas instrumentalne utwory klasyczne, to tutaj skoczne, przebojowe kawałki. Na skomponowanie jednego z endingów zgodził się nawet sam Marty Friedman, znany jako były gitarzysta Megadeth.
    Warto też wspomnieć co nieco o specjalach, bardzo fajnej dawce autoironii eksploatującą różne motywy, jak choćby wzrost Kanako czy to, że Yumi ma zawsze uczucia wypisane na twarzy. A jak już o specialach mowa, muszę je osobno pochwalić. W serii krótkich animacji dało się podkoloryzować specyficzne cechy różnych postaci, spojrzeć na niektóre sceny z innej perspektywy, niekiedy tak zdroworozsądkowo, że aż komicznie (Marimite: Making of) oraz z uśmiechem przyznać się do własnych błędów. To wszystko, moim zdaniem, utworzyło idealny w każdym calu dodatek do serii głównej. Ale bez tejże (zachwyty nad nią podzielam w całości), speciale oczywiście nie miałyby racji bytu (to tak gwoli wyjaśnienia, jakby kogoś zastanawiały oceny jakie wystawiłem).
    Krótko mówiąc, Marimite to seria, od której łatwo się odbić, ale przebrnięcie do trzeciego sezonu wynagradza wiele. Seria jest bardziej dla, hm... koneserów gatunku, niż osób, które dopiero planują swoją przygodę z liliami zacząć. Ewentualnie, dla kogoś, kto ma ochotę na solidną serię obyczajową - tylko i aż tyle:) Ta bardzo zróżnicowana i w zasadzie całkiem ciekawa seria zasłużyła u mnie na oceny oscylujące od 7 do 9, plus po dziewiątce dla specjali. U mnie bardzo podobnie, choć niżej 8 nie spadło, a speciale, w nieco innej skali, zasłużyły sobie u mnie na najwyższą możliwą ocenę.
  14. piotrekn
    O przetłumaczeniu Aoishiro (przynajmniej najistotniejszej części, czyli tekstu samej gry) wiedziałem od jakiegoś czasu i w zasadzie od razu pozyskałem tłumaczenie. Oczywiście, jak to w przypadku większości VN u mnie bywa (nie było ich wiele, fakt, ale statystyka mówi swoje...), musiało parę miesięcy odleżeć, zanim się zabrałem za czytanie, ale historia okazała się na tyle fajna, że zacząłem ją uparcie drążyć i tak jakoś w około tydzień grę zakończyłem odblokowując jej lwią część. No, ale idąc od początku...



    Klub kendo z Dziewczęcej Akademii Seijou wyjeżdża w ramach letniego obozu na dalekie południe Japonii, do miejsca zwanego Unasaka, a konkretnie do świątyni Shoushinji prowadzonej przez kiedyś znanego kendokę imieniem Suzuki Yuukai. Kilka kilometrów od brzegu znajduje się wyspa Urashima, z którą wiąże się legenda o zabiciu potężnego oni.
    Klubowi przewodniczy Osanai Shouko, zdolna kendoczka, która zdaje się mieć jakąś przeszłość z Unasaką i Urashimą. Sytuacji wcale nie poprawia obecność pewnej tajemniczej, rudowłosej nastolatki, wypłynięcie na brzeg dziewczynki nieumiejącej mówić czy spotkanie w lesie kameliowym tajemniczej osoby o czerwonym oku oraz ubiorze i manierach z poprzedniej epoki.
    Aoishiro to produkcja bardzo przyjemna dla oka i reprezentująca poziom o wiele wyższy niż to, z czym miałem do tej pory kontakt. Postaci to nie są po prostu sprite'y, ale animowane sprite'y - mrugają i ruszają ustami odpowiednio do wypowiadanych kwestii. Niby nic, ale jednak bardzo dużo zmienia w wyglądzie gry. Ciekawie wyglądają też choćby takie detale jak przeglądanie historii, no i dość rozbudowana przeglądarka CG, gdzie można sobie wybrać dowolne tło z odblokowanych czy przejrzeć odblokowane sprite'y postaci. Zresztą, posegregowanie takiej ilości CG według postaci właśnie (z uwzględnieniem kilku osób na obrazku) też dużo ułatwia. Nie można też zapominać o flowcharcie, z rozrysowanymi wszelkimi wariantami różnych scen, czy o liście wszystkich 56 zakończeń.
    Kresce nie mam absolutnie nic do zarzucenia. Każda z postaci wyglądała co najmniej bardzo dobrze, oczywiście bez jakichś dysonansów między charakterem a wyglądem. I tak Sakurai Ayashiro raczej jest cicha i spokojna, zaś na przydomek Hime-chan nie zasłużyła sobie tylko wyglądem; mimo tego jest całkiem zdolną kendoczką i tylko powstrzymywanie się przed atakowaniem przeciwnika nie pozwala jej odnosić sukcesów. No, w obecności Nami zachowuje się nieco inaczej, ale to chyba kwestia samej Nami... Jej w zasadzie kompletnym przeciwieństwem jest Akita Momoko, pełna naturalnego, choć nieoszlifowanego talentu; typowa genki girl, której kucykopodobne twory potrafią się nastroszyć w reakcji np. na wizję kary od Shouko. Opętana manią na punkcie mięsa Momoko trzyma się Aizawy Yasumi, słabego i chorowitego dziewczęcia; cóż ona robi w takim stanie w klubie kendo? Menedżeruje - klub mały nie jest, a zatem tego typu pomoc potrzebna jest (zawsze można się też odwołać do mangi z Yuri Hime, żeby poznać prawdziwą prawdę). Wspomniałem już wcześniej o zatrzymującej się aktualnie w Shoushinji Kyan Migiwie, która zdaje się coś ukrywać, spotkanej w lesie Kohaku czy wymytej na brzeg Nami. One wszystkie, wraz z Yasumi i pewną osobą, której nawet wspomnienie będzie sporym spojlerem, mają własne ścieżki, każda zakończona szeregiem złych i jednym dobrym zakończeniem. Sama intryga jest całkiem wciągająca, i to nie tylko dlatego, że jest nieco spod znaku lilii (zachowanie Yasumi, Nami czy 'wdzięczność' Migiwy), ale również dlatego, że jest złożona i każda ścieżka pokazuje ją z nieco innej strony i zbadanie każdej opcji dopiero daje pełny i złożony obraz całości. Poza tym Shouko zaskakuje swoim zachowaniem (nawet jako protagonistka), gdyż pomimo bycia teoretycznie najpoważniejszą osobą w klubie, ma tendencje do dość nierozsądnych zachowań.
    W kwestii dźwięku też nie mam żadnych zastrzeżeń, szczególnie, że wybrana postać 'towarzyszy' swoim głosem w poruszaniu się po menu, wliczając w to powitanie przy włączeniu gry (zależne od pory dnia). Nie było żadnej, która mnie swoim głosem irytowała, zaś szczególnie zapadła mi w pamięć scena, w której Momoko wylewała swoją frustrację na temat... khem... fizycznych braków.
    Gra krótka nie jest, ale za to daje niemałą satysfakcję po ukończeniu, szczególnie że wszystkich CG jest 1088 (!), w tym tła. Dysponuje też swoistym słowniczkiem/encyklopedią tłumaczącą różne pojęcia pojawiające się w trakcie gry (niestety, nie została przetłumaczona, a w związku z tym też i zostały zlikwidowane odnośniki in-game), czasem w cokolwiek engrishowaty sposób (zgadnijcie, czym jest quattle), i minigrą odblokowującą sporą część muzyki (głównie z Akaiito) i 4 CG (wbrew pozorom 99% zamiast 100% nieco w oczy gryzie...). Jest też mangowa adaptacja pod tytułem Kaeishou, o cokolwiek przeciętnym wyglądzie.
    Ogółem jest to jedna z najfajniejszych VN, z jakimi miałem okazję się zetknąć i szczerze ją polecam.
  15. piotrekn
    Już przy wpisie o SP wspominałem o Otoboku, Kondzio w międzyczasie serię dooglądał, więc nie pozostaje nam nic innego jak opisać ją tutaj - szczególnie, że wedle oczywistego systemu teraz na nią przyszła pora.
    Choć trzeba wspomnieć, iż w tym anime elementu shoujo-ai nie ma praktycznie wcale, a nawet jak się pojawia, jego istota opiera się na mylnym wrażeniu kilku dziewcząt odnośnie protagonisty... Jak to mówią, jak się nie ma co się lubi...



    Kaburagi Mizuho to licealista pochodzący z bogatej rodziny, od dłuższego czasu żyjący bez matki. Niedawno zmarł też jego dziadek, najwyraźniej dotychczasowa głowa rodziny, i w swoim testamencie nakazał wnukowi zmianę szkoły. Już to samo w sobie pomysłem jest cokolwiek nietypowym, ale należy jeszcze wspomnieć co to za szkoła...
    A jest to legendarna żeńska katolicka szkoła, która z pewnością pozwoli Mizuho staranne wykształcenie i nabrać ogłady. No ale, jak niektórzy już zapewne zauważyli, mówimy o głównym bohaterze serii - samcu. Fakt, że o nader dziewczęcym głosie i wyglądzie, o kilku szczegółach z jego dzieciństwa nie wspominając. Zatem poczciwy senior musiał mieć specyficzne poczucie humoru albo być entuzjastą specyficznych fetyszów. Ewentualnie, w promieniu trzech prefektur nie było żadnej elitarnej szkoły przyjmującej uczniów tej brzydszej płci.
    Jest też inna opcja, IIRC mniej więcej oficjalna, wedle której chłopak miał po prostu stać się lepszym ludziem, ewentualnie dowiadując się co nieco o swojej rodzicielce. Tak czy siak, pod panieńskim nazwiskiem matki Miyanokouji Mizuho dołączył do grona uczennic Seiyou, ze wsparciem swojej osana najimi Mikado Mariyi. Oczywiście, jak na protagonistę przystało, jego obecność i zachowanie nie umknęły uwadze współuczennic i niedługo po przybyciu do szkoły jako trzecioklasistka został wybrany Starszą Siostrą (ang. Eruda Sista Elder Sister), walcząc przy okazji z aktualną przewodniczącą, rudowłosą tsundere o imieniu Itsukushima Takako, nie uznającej popularności Mizuho jako osoby nieznającej i nieszanującej tradycji szkoły, mając po swojej stronie z kolei Suoin Kanę, wierną i skorą do pomocy swojej Mizuho-oneesama, zmarłą w oczekiwaniu na jego matkę Takashimę Ichiko (wypada mi zacytować: "hyperactive bisexual ghost" ^^ - tak, nie ma celniejszego podsumowania) oraz wiedzącą o wszystkim Jyuujyou Shion.
    Chciałbym móc zacząć albo od wyglądu, albo od fabuły, ale na początek trzeba zwrócić uwagę na kilka nieścisłości, które właśnie się pokazują na ekranie. Jest pewien powód, dla którego Mizuho-kun nosi długie spodnie na WFie, nie przeszkadza mu to jednak wyglądać tak. Jakby tego było mało, już w dzieciństwie miał tendencje do noszenia dziewczęcych kostiumów kąpielowych.
    A jak duże problemy stanowi określenie jego płci, bazując na wyglądzie zewnętrznym, nie inaczej ma się sytuacja gdy weźmiemy pod uwagę zachowanie bohatera, tudzież jego nastawienie. Przez chwilę ma on pewne opory przed zostaniem młodą damą z wyższych sfer, jednak bardzo szybko adaptuje się w nowym środowisku i czasem sam zapomina że jest samcem (przynajmniej takie wrażenie odniosłem), przez co widz, dla własnego bezpieczeństwa, regularnie przypominać sobie o tym fakcie musi sam. Kto spodziewałby się licznych wesołych a niezręcznych sytuacji związanych z nietypowym położeniem protagonisty, nieco się zawiedzie.
    Z drugiej strony, nie można zapominać o pierwowzorze serii, czyli grze z kategorii, bądź co bądź, shoujo-ai, pomimo bohatera. W końcu nie wszędzie można znaleźć m.in. całą halę dziewcząt podziwiających swoją Onee-sama, no i jest również Takako, która do końcówki nie znała prawdy o Mizuho, a zaczęła pokazywać się dere dere. Ogólnie jeśli przyjmiemy shoujo-ai za łagodniejsze yuri (różnica pomiędzy tymi pojęciami do dziś jest dyskusyjna, jednak właśnie takie nazewnictwo przyjęło się w międzynarodowym fandomie), to Otoboku można zaklasyfikować jako bieda-shoujo-ai. Podobno jednak nijak się to ma do pierwowzoru...
    Moimi ulubionymi postaciami były Kei-san, która chyba wiecznie coś spiskuje i najwyraźniej wie dużo, dużo więcej niż można się spodziewać, oraz przezabawna Ichiko, która niestety po niedługim czasie wytraciła większość swojego pędu. Ciekawa jest także Takako, będąc tsundere pozbawioną agresji wobec protagonisty i mając swoje I am perfectly calm! Ja mógłbym uznać panią przewodniczącą za swoją ulubioną postać w tym anime, choć pierwsze wrażenie robi nieciekawe. No i to właśnie ona (przejściowo, ale zawsze) jest głównym powodem do nazywania Otoboku shoujo-ai
    Jeśli chodzi o udźwiękowienie... Muzyka chyba jest, a OP ani ED jakoś wybitnie mnie nie zachwyciły. Głosy są dobrane bardzo dobrze, choć Ichiko może brzmieć w sposób nieco irytujący, kiedy mówi swoim normalnym tempem. Ale kiedy drastycznie przyspiesza (Oneesamaoneesamaoneesamaoneesama...) problem znika. Poza tym żadnych uwag nie mam, bo poza tym, że muzyka była niewiele pamiętam. Może Kondzio, będący świeżo po obejrzeniu, będzie mógł coś więcej w tej sprawie powiedzieć. Cóż... muzyka, w zasadzie jak sama seria: całkiem przyjemna, ale bez rewelacji. Endingu zdarzyło mi się nawet posłuchać jeszcze kilka razy po zakończeniu oglądania. Jeśli chodzi o OP, też niezły, choć moją uwagę przykuł głównie pierwszym wersem tekstu, zakończonym słowem "amen". Podobna tendencja nieodmiennie kojarzy mi się z ojcem Andersonem z Hellsinga, przez co miałem niezły ubaw przy czołówce każdego odcinka... Ale to już tak w ramach ciekawostki. A jak już o ciekawostkach, to dobre miejsce na przytoczenie
    Otome wa Boku ni Koishiteru, który swego czasu wpadł mi w ucho na dobre.Ogólnie rzecz biorąc, Otoboku to anime co najmniej dobre. Wydaje mi się, że można to obejrzeć jako pewien wstęp albo próbę przed 'pełnym' shoujo-ai; mnie się spodobało i na mojej liście zasłużyło sobie na 9 oczek. Mimo wspomnianych nieścisłości ogląda się przyjemnie i ja poważniejszych zastrzeżeń nie miałem.
    Mnie seria nie rzuciła na kolana, kilka rzeczy ukłuło, bynajmniej nie chodzi tu o brak rzeczywistego elementu yuri. Zdecydowanie nie przekonała mnie postawa Marii, która mówiła jedno, robiła drugie, a myślała trzecie... Niektóre pomysły i rozwiązania fabularne również mogły być lepsze: coby nie psuć zabawy tym którzy jeszcze nie oglądali, wspomnę enigmatycznie o "aferze wstążkowej" i "pojedynku w bikini", który nie do końca wiadomo o co był... Mimo wszystko, ogólne wrażenie jest bardzo pozytywne, do czego przyczynia się udana końcówka (ostatnie 3, 4 odcinki). Otome wa Boku ni Koishiteru nie jest może arcydziełem, ale kto chce uraczyć się lekką serią na jeden lub dwa wieczory, to omawiane anime nadaje się do tego doskonale.
  16. piotrekn
    Kondzio i Sefnir nie zadbali o to, żeby teksty się chociaż co tydzień pojawiały, albo to ja ich niedostatecznie o to nękałem... Tak czy siak, prawdopodobnie zaczną się pojawiać znów, z nieco ograniczoną regularnością właśnie mniej więcej razu na tydzień. A ten raz, w miarę możliwości, będzie wypadał sobotnim wieczorem.
    A ponieważ mamy już w zasadzie luty, sezon Zima 2011/12 w pełni, więc możemy zająć się podsumowaniem roku 2011, zaczynając od sezonu zimowego a na jesiennym kończąc. Biorąc pod uwagę ilość obejrzanych przeze mnie serii w ubiegłym roku, wybór 10 tytułów był o tyle trudniejszy, że bałem się czy ich wystarczy. Na szczęście znalazło się troszkę ponad 10 sztuk, które udało mi się skończyć (mniej więcej rok temu miałem przejściowe problemy z dostępem do animu, a niektóre serie nie przetrwały przerwy w oglądaniu) i się spodobały.


    10.
    Infinite StratosZima


    Tak, zgadza się - Infinite Stratos trafiło do tego rankingu na 10. pozycji. Nadal uważam to anime za porażkę, zarówno jako samodzielny twór, jak i adaptację, ale jedno trzeba przyznać - ma naprawdę genialny materiał źródłowy, o którym zresztą i znalazł się wpis. Pod koniec roku pojawiła się też krótka OVA pokazująca fragment treści czwartego tomu nowelek, ale nie udało jej się poprawić mojej opinii o serii.


    9.
    Dog DaysWiosna


    Kolejna wbrew pozorom przyjemna do oglądania seria, w której jest i nieco akcji, i nieco eye-candy, czyli nie ma na co narzekać. Jedyne, do czego bym się przyczepił to animacje przy piosenkach księżniczki - szczególnie ta na koniec serii wyraxnie gryłza w oczy. Pomimo tego, oglądało się to nader przyjemnie, szczególnie po wyłączeniu myślenia.


    8.
    Ano Hi Mita Hana no Namae wo Bokutachi wa Mada ShiranaiWiosna


    Dawno nie oglądałem dobrego łzowyciskacza, a tym aspektem (i Menmą) AnoHana zaskarbiło sobie moją przychylność. Fajna kreska, wpadające w ucho OP i ED, i fabuła, która mogłaby być nieco lepsiejsza złożyły się na bardzo fajne (trudno tu użyć słowa 'przyjemne') oglądanie.


    7.
    Mayo Chiki!Lato


    Haremowy romcom, jakim jest Majo Ćki, musi się wybronić pomysłem w tłumie jemu podobnych. W moich oczach imouto-zapaśniczka, krwotoki z nosa od samego dotyku, offce oraz pewna okularna fujoshi wystarczyły, aby się serią nacieszyć. No i cóż, tyle przeróznych bohaterek zawsze oko cieszy.


    6.
    A-ChannelWiosna


    Kolejna seria o niczym, a konkretnie o czterech licealistkach, ich umiarkowanie normalnych przyjaciółkach i nauczycielach. Zdecydowanie in plus liczę Tooru, Yuuko (podwójnie, bo za typ postaci i głos), a także Satou-sensei w nieśmiertelnej kwiecistej koszuli. I OP, zdecydowanie OP.


    5.
    Denpa Onna to Seishun OtokoWiosna


    SHAFT. I choć mógłbym w tym momencie zakończyć uzasadnienie obecności na liście, warto wspomnieć o kilku rzeczach. Poza oczywistą oczywistością, czyli kreską, która zachwyca nie raz i nie trzy (choćby Erio, która pokazuje jak należy błyszczeć, Erio w(y)rolowana, Erio dostrajająca antenki, ale także i Meme-san lądująca lepiej niż niejeden skoczek), jak na SHAFT przystało fabuła jest naprawdę na poziomie, zarówno od strony całościowej historii, jak i poszczególnych do bólu charakterystycznych i zupełnie nie sztampowych postaci. I ED, znany pod tytułem Ruru.


    4. Mahou Shoujo Madoka?Magica
    Zima


    Ku mojemu szczeremu zdziwieniu Madoka nie ma własnego wpisu. Trzeba to jak anjszybciej naprawić, ale w tak zwanym międzyczasie...
    SHAFT po raz drugi. Bez względu na to, co o tej serii mówią rózni ludzie, Madoce na pewno udało się wywołać naprawdę niemałe poruszenie wśród oglądaczy animu i nie tylko. Ta z pozoru różowa i przesłodzona seria wywraca na lewą stronę większość skojarzeń związanych z gatunkiem mahou shoujo, w tym wieczne szczęście i przesłodkiego zwierzaczka dającego przeogromną moc. Do tego wszystko zrealizowane w typowo SHAFTowskim stylu, włącznie z cokolwiek niecodzienną kreską i 'nieskończonym' miastem.


    3.
    Kore wa Zombie Desu ka?Zima


    Prawdopodobnie żeby nadrobić za Madokę, KoreZom ma dwa wpisy - jeden mój i Kondzia, a drugi Sefnira. Inna sprawa, że seria jak najbardziej na uwagę zasługuje - nie co dzień spotykamy licealistę, który wiedzie życie po życiu tutaj, na tym łez padole. Innymi słowy, protagonista zombie, który żyje ze swoją nekromantką, zostaje masou shoujo i jeszcze sprowadza sobie na głowę dwie wamirzyce ninja to jest pomysł na serię - szczególnie, że żadne słowa nie oddadzą szaleństwa wydarzeń. Oczywiście, zarówno OP jak i
    są bardzo przyjemne do słuchania, co wraz z szalonym konceptem samego endingu tylko podnosi moją ocenę. A już na wiosnę wychodzi drugi sezon, sequel do dwóch OVA wydanych względnie niedawno.

    2.
    Yuru YuriLato


    Niemal na samym szczycie znalazło się oglądadło o niemałej grupce gimnazjalistek i stosunkach między nimi. A te stosunki potrafią być nieco skomplikowane, a zarazem bardzo proste... Pierwsze yuri w telewizji od dłuższego czasu (i to w dodatku takie 'prawdziwne', bo z Yuri Hime S, co podkreślam niemal za każdym razem), ekranizacja mangi od znakomitej mangaki znanej jako Namori, któremu się dostało prześwietny OP i ED. Mógłbym się tu zazcąć rozwodzić nad postaciami (jak choćby Matsumoto czy Chitose), ale jeszcze musi być miejsce na...


    1. Carnival Phantasm
    Wiosna - zima


    ...jedyną serię, która stoi w mojej klasyfikacji wyżej niż jakiekolwiek (no, przynajmniej zdecydowana większość) yuri. Jedna z najlepszych komedii jakie widziałem, a której smaczu dodaje ilość krwi i śmierci w Fate/stay night, Tsukihime o wszystkich z nimi związanymi tworach. CP to możliwość zobaczenia swoich ulubionych postaci z Nasuverse, takich jak Saber czy Arcueid w rozluźnionej atmosferze i nawet rażący niedobór Tsukihime mojej opinii o tej serii nie zepsuje. Szczególnie, że zarówno opening Super Affection wykonywany przez VA głównych bohaterek, jak i ending Fellows by Masaaki Endoh brzmią wprost rewelacyjnie.
  17. piotrekn
    Jednym z dobrodziejstw przebywania na FA jest fakt, że posiada dość sporą i usystematyzowaną historię opisywanych serii. Zapoznanie się z tą zawdzięczam tylko i wyłącznie przypadkowemu znalezieniu tematu.
    W bliżej nieokreślonym gdzieś/kiedyś jest sobie kraina, wydawałoby się, mlekiem i miodem płynąca. Pozory jednak mylą, bo jakiś czas wcześniej przez kraj ten przetoczyła się niemała wojna. Jedną z jej głównych przyczyn był niejaki Valbanill, żyjący wewnątrz góry bóg, źródło demonów i w ogóle. Wyrył on na sercu każdego człowieka Słowa Śmierci, które po odczytaniu przemieniają właściciela narządu w demona dysponującego ogromną mocą. Wśród wojennej zawieruchy zaczęły się również pojawiać potężne Demoniczne Miecze (całkiem sporo tu demonów, nie?), niektóre zdolne przyjmować ludzką postać. Jednym z nich jest Aria, rapier zdolny do miotania wiatrem w różnych kierunkach, zarówno jako przyspieszenie, jak i pocisk. Aria zostaje oddana w przechowanie do czasu festynu w ręce niejakiej Cecily Cambell, młodej panny należącej do Rycerzy-Gwardzistów strzegących porządku w mieście, której nie za dobrze idzie rycerzowanie. Pojawia się również młodzieniec imieniem Luke Ainsworth zdolny wytwarzać katany, kompresując za pomocą magii wieloletni proces wyrobu do kilku/kilkunastu minut, i którego to młodzieńca Cecily prosi o takiż właśnie miecz.
    Prawdopodobnie nieskładnie przeze mnie opisana fabuła jest w rzeczywistości niczego sobie, przemycając po drodze niektóre elementy typowe dla typowych anime (jak np. co sobie takiego Aria upatrzyła za dobrą 'poduszkę', czy wręcz jak się na oczach Luke'a rozpadła zbroja Cecily i co ona potem mu za to zrobiła) dodające szczypty komediowości. Choć wielkim fanem fantasy jakoś nie jestem, nie mogę uznać czasu poświęconego na obejrzenie tych 12 odcinków za stracony. Kreska zdecydowanie ładna, animacje płynne, brak jakichś rzucających się w oczy spadków jakości animacji w sekwencjach walk (troszkę tu pomagają zapewne artystom krótkie włosy Cecily, nie aż tak trudne do zanimowania). Na udźwiękowienie też nie narzekam, choć OP i ED jakoś specjalnie przebojowe nie były - w większości przypadków przewijałem i jakoś specjalnie w pamięć mi się nie wryły. Z bardziej kojarzących się głosów jest Lisa-Uiharu, z resztą seiy? zapoznałem się przy seriach oglądanych później.
    Ogólnie rzecz biorąc, jest to seria warta obejrzenia. Ta pozbawiona romansu komedia fantasy z elementami magii i sporą ilością walk zasłużyła u mnie na 8/10 za bardzo solidną robotę bez jakichś wyraźnych uchybień (a zresztą ja mało wybredny zazwyczaj jestem), ale też i bez tego czegoś, co pozwoliłoby się wybić dość bardzo ponad przeciętność. Warto.
  18. piotrekn
    Powoli zaczyna się sezon zimowy 2010/11, a na pierwszy ogień idzie masa czarnego humoru i absurdu skryta pod tytułem Korean Zombie Desk Car.



    Aikawa Ayumu, przeciętny licealista... wróć. Przeciętny (?) zombie licealista, żyjący sobie w spokoju z małomówną nekromantką, która go wskrzesiła, pewnego dnia (a w zasadzie nocy) spotyka na cmentarzu niedźwiedziopodobny twór w surducie, który go atakuje i m.in. przebija na wylot. Oczywiście, Ayumu od tego nie zginie - kilka godzin wcześniej przetrwał zderzenie z ciężarówką, a tak naprawdę najwięcej szkodzi mu wysuszające słońce. Ale ponieważ słońca o tej porze nie ma, pazury wchodzące plecami i wychodzące brzuchem mogą zostać uznane za największy problem w danej chwili. A już w następnej pojawia się odziana w róż Haruna z piłą mechaniczną i atakuje owo futrzaste cuś swoim kopnięciem nie zważając na to, że na drodze piły znalazł się nasz biedny protagonista. Po pokonaniu stwora próbuje pomóc naszemu wcale-nie-bliższemu śmierci Aikawie, lecz w efekcie zostaje pozbawiona mocy. I ubrania. A nasz dzielny protagonista zyskał możliwość transformowania się w masou shoujo (oczywiście, zachowując kolor i ekwipunek), aby walczyć z megalo, czyli stworami podobnymi do tego, który go niedawno próbował uśmiercić (chodzi o poczęściniedźwiedzia, nie Harunę). Nowe znajome, które jakoś-tak-przypadkiem-zamieszkały-u-protagonisty, jak i świeżo zdobyte moce ząbimagiczne, skłoniły naszego bohatera do rozpoczęcia poszukiwań osoby, która to bezpośrednio przyczyniła się do jego śmierci (używając do tego dużego i ostrego narzędzia). A to dopiero początek tej szalonej historii; kolejne zdarzenia dziwne a niebezpieczne dla zdrowia i życia, nie wspominając o większej ilości osobliwych postaci (głównie urodziwych samic), będą się wręcz kleić do Ayumu. Pośród urodziwych samic, oprócz wspomnianej Haruny, znajdziemy też m.in. Seraphim, które będą grać w Jengę, Twistera czy mahjongga.
    Pierwsza rzecz, jaką można o serii powiedzieć to to, że bardzo zręcznie łączy komedię (nierzadko czarną) z fajnymi poważniejszymi wstawkami, jak choćby przypomnienie pierwszego spotkania z Yuu czy właśnie poszukiwania osoby posługującej się długim i ostrym narzędziem, aby robić ludziom to, co zrobiła Aikawie. Ba, takie elementy mogą pojawić się nawet w ramach jednego odcinka, co wcale nie psuje efektu - wbrew pozorom umieszczenie dobermana próbującego wybić herbatę z kubka i późniejszy pościg za mordercą czy stopniowa przemiana stroju Ayumu (You can't get any cuter!) w suknię w ramach ratowania miasta przed olbrzymim wielorybem dryfującym w przestworzach wygląda całkiem nieźle. A owszem, ciekawa sprawa. Ta seria próbuje pokazywać poważne walki (z bardzo poważnymi obrażeniami w pakiecie) o poważne stawki, z facetem w różowej sukience w roli głównej... I nawet jakoś to wychodzi.
    Trzeba też dodać, że robi to cokolwiek niebrzydko. Paradoksalnie poza eye-catchami nie ma miejsca na deformacje, wszędzie posługując się bardzo fajną kreską, a w kwestii dźwięku warte wspomnienia są 3 aspekty: opening,
    i głos Seraphim. A jak o głosach mowa, warto dodać, że Eucliwood, choć odzywała się głównie w wyobraźni głównego bohatera, w każdym odcinku czyniła to dzięki innej seiyuu. Czemu? Nie mam pojęcia, ale pomysł ciekawy. Muzycznie owszem, seria wpada w ucho nawet. Animacja to wyższe stany średnie, czyli jakość przyzwoita, zwłaszcza pod koniec, jak to zwykle bywa.Seria mnie całkowicie zachwyciła, trudno mi w niej jakichś poważniejszych wad szukać i dlatego dostaje 10 oczek również za Serę wypalającą wok, Yuu, Tomonori ze swoim majonezem i Harunę i jej jajka. Było bardzo dobrze, to na pewno. Jak dla mnie, najwięcej bonusowych punktów idzie za konfigurację, tudzież bohatera, który pomimo skompletowania pokaźnych rozmiarów haremu, od początku do końca mierzy do jednej i tej samej panny Zarysowała się także całkiem fajna historia, gdzie jednak (póki co) więcej pytań niż odpowiedzi. Z mojej strony 8 i konkretne oczekiwania co do, zapowiedzianego jakiś czas temu, drugiego sezonu.
  19. piotrekn
    Jakimś dziwnym zrządzeniem losu (albo zwykłym przeoczeniem, ale kto by się przyznawał do takich błędów) została pominięta jedna z fajniejszych serii sezonu wiosennego.



    Yadomi Jinta to niemal hikikomori - nie licząc krótkich wyjść do sklepu spędza całe dnie w domu w towarzystwie uroczej, srebrnowłosej dziewczynki w białej sukience. Ta dziewczynka swoją drogą jest powodem takiego a nie innego zachowania Jinty - Honma Meiko, bo tak jej na imię, była częścią grupki sześciorga przyjaciół, dopóki nie zginęła w tragiczny sposób. Od tego momentu paczka zaczęła się od siebie oddalać...
    Mimo tego, dręczony przez obecność Menmy (bo tak też i ją zwali) Jinta postanawia zrobić co w jego mocy, aby spełnić jej życzenie, które nie pozwala jej opuścić tego padołu łez. Pierwszym problemem okazuje się samo życzenie, którego nawet Menma nie zna. Mimo to, chłopak postanawia odnowić w miarę możliwości relacje z resztą grupy, co łatwym zadaniem nie jest.
    #FFC0CB]Od strony technicznej, że tak się tu pojawię i od tego właśnie zacznę, sprawa wygląda bardzo dobrze. Kreska to kwestia gustu - mnie spodobała się średnio, choć efekt końcowy znacznie zmienia sentyment do projektów postaci Masayoshiego Tanaki, z moją ulubioną Toradorą na czele. Za to ścieżka dźwiękowa przypadła mi do gustu bardzo. W większości mamy tu spokojne i nastrojowe utwory, a to zawsze się sprawdza przy seriach obyczajowych z domieszką dramatu. Nie można nie wspomnieć w tym miejscu o zespole Galileo Galilei, uczestniczącym w nagrywaniu soundtracku, najbardziej zauważalnym w openingu anime (Aoi Shiroi). Spełniając kryteria "spokojnych i nastrojowych", piosenki grupy mają w sobie również niemałą dawkę energii, dzięki czemu dobrze się ich słucha zawsze i wszędzie.
    Nie mając jakichś wygórowanych wymagań w kwestii wyglądu nie mam mu nic do zarzucenia. Ba, nawet spodobały mi się wzory na koszuli Poppo czy biały strój Yukiatsu :3 Z piosenków osobiście wolę motyw zamykający. Opening nie był zły, ale jakoś tak nie mogłem się do niego wybitnie przekonać, podczas gdy ED zagościł w moim odtwarzaczu na chwil parę. Oczywiście, to wszystko towarzyszyło naprawdę wciągającej historii piątki byłych przyjaciół próbujących sobie poradzić z poważną traumą, gdzie podejrzane wizje Jinty wcale nie pomagały.
    Trzeba przyznać, seria wyróżnia się na tle sezonowego przekroju anime, nie będąc przy tym "dziwną" albo przekombinowaną. Największy nacisk położono na sprawy poważne, treści problematyczne w społeczeństwie i tego się do końca trzymano. Były oczywiście momenty wesołe (i bardzo dobrze), ale nie przyćmiły kwestii najważniejszych dla twórców.
    I dlatego też w mojej skromnej opinii AnoHana zasługuje na 9. Dlaczego nie 10? Ponieważ początek jest nieco trudnawy, ale mimo to fabuła jest prowadzona przystępnie i na tyle przyjemnie, na ile temat pozwala. U mnie ocena jest taka sama. Za kilka niefortunnych rozwiązań, które mogły zaskoczyć widzów negatywnie (ktoś mógłby poczytać trochę o poltergeistach ); innymi słowy, powinno być nieco lepiej, choć i tak było bardzo dobrze.
  20. piotrekn
    I znów coś nieco bardziej ambitnego, tym razem bez yuri, za to w formie siedmiu (plus epilog) zapierających dech w piersiach filmów.



    W mieście rozpoczęła się dziwna fala samobójstw. Uczennice skaczą z wieżowca, który wkrótce ma zostać wyburzony, a nikt nie jest w stanie dopatrzyć się związku między nimi. Mikiya Kouktou zapada w śpiączkę po bezpośrednim kontakcie z budynkiem, a Ryougi Shiki ze swoją tajemniczą umiejętnością wyrusza, aby go uratować...
    Seria filmów, z których pozwoliłem sobie streścić początek pierwszego, to ekranizacja siedmiu light novels, jednej z pierwszych poważniejszych prac Kinoko Nasu. Świat w Kara no Kyoukai to swoisty prototyp Nasuverse znanego z Tsukihime i Fate/stay night, przedstawiający postaci choćby częściowo powiązane z tym 'współczesnym', jak choćby Aozaki Touko, starsza siostra Aoko z Tsukihime (i twórczyni okularów podarowanych Shikiemu). Każda część jest zrealizowana w sposób oszałamiająco efektowny, nie pozostawiając żadnych wątpliwości, a jednocześnie zachowując w pewnym stopniu kreskę oryginału. Nie dodaje graficznie nic, co mogłoby wydawać się zbędne, doprowadzając wygląd tego, co pokazuje do perfekcji (jak choćby oczy Shiki czy sposób widzenia 'linii'). Studio ufotable udowadnia, że potrafi zrealizować w świetny sposób to, co nie do końca wyszło Deen (i przy okazji potwierdza to w Fate/Zero).
    Muzyka jest rewelacyjna. Każdy ED doskonale jest dopasowany do klimatu filmu, zaś muzyka w tle nie wadzi, nie brzęka, ale buduje nastrój, co IMHO łatwe nie jest.
    Tak perfekcyjna technicznie i dopracowana fabularnie twórczość zasługuje na co najmniej 9 i tyle dostaje ode mnie.
  21. piotrekn
    'Pomimo' początku (zazwyczaj tutaj potrafią się nabudować oczekiwania, aby potem upaść z hukiem), nader ambitna seria.



    Arima Teppei wiódł sobie spokojne, stosunkowo beztroskie życie przeciętnego nastolatka z przeciętnie zarabiającej rodziny. Niestety, do momentu, w którym jego rodzice tracą życie w wypadku. Teppei zostaje adoptowany przez swojego dziadka, właściciela koncernu Arima, wbrew pozorom całkiem sympatycznego człowieka, i w drodze do niego z grobu rodziców ratuje z opresji jadącą w powozie (!) białogłowę o długich, różowych włosach i lokaju, znaną jako Charlotte Hazelrink. Zapisując się w jej pamięci nie tylko jako ratujący, niedługo później dociera do swojego nowego domu i jeszcze tego samego dnia poznaje swoją osobistą pokojówkę Fujikurę Yuu oraz narzeczoną Sylvię van Hossen, z którą znajomość zaczyna zresztą od walki na miecze.
    Anime zaskakuje, i to pozytywnie. Zaczyna jako typowy szkolny romcom wprowadzając wianuszek zakochanych bohaterek ze wskazaniem, zaś z upływem czasu zaczyna się wspominać choćby o okolicznościach śmierci rodziców Teppeia albo rozwiązuje się kwestię kłótni rodziny Seiki z Arimami, dlatego za fabułę ogromny plus. Jak zapewne widać na powyższym arciku, postaci wyglądają co najmniej porządnie - kreska jest ładna, żadnych zauważalnych braków w animacji nie ma, zaś nic nie wygląda na bardziej CG niż powinno. Do dźwięku zastrzeżeń nie mam, choć OP ani ED jakoś w ucho specjalnie mi nie wpadły, a o muzyce mogę powiedzieć tylko tyle, że chyba była. Doliczając do tego speciale (Picture Drama oraz Magical Knight Maria-chan), zarówno główna seria jak i całość zasługują na niemal okrągłe 9.
    Aha, jest jeszcze kwestia nieco problematycznej OVA. Nie słyszałem o niej zbyt pochlebnych opinii i sam raczej nie mam zamiaru jej oglądać, próbując sobie nie zepsuć bardzo dobrego wrażenia, jakie pozostawiła oryginalna seria.
  22. piotrekn
    Po mniej lub bardziej zamierzonej przerwie świątalnej pora na rozpoczęcie podsumowania sezonu jesiennego. Na pierwszy ogień idzie seria nad wyraz fajna i mile zaskakująca, będąca oczywiście adaptacja dating-sima.



    Uryuu Shingo znalazł się w gronie uczniów liceum Kagamidai, którzy biorą udział w próbie łączenia szkoły z dziewczęcym Yuijo, razem ze swoją młodszą siostrą Sakuno. Jak to zwykle bywa, nie wszyscy są łączeniu przychylni, i dotyczy to również osób nieco bardziej wpływowych, jak choćby Seny Airi, charyzmatycznej przewodniczącej klasy, do której zostaje przypisany Shingo. Zaczynają się zatem starania, aby stosunki między uczniami obu szkół ocieplić...
    Brzmi jak kolejny przeciętny harem i w zasadzie kolejnym haremem jest. W ramach bonusu do protagonisty-everymana dostajemy cokolwiek interesującą meido pełną najciekawszych pomysłów i min i, co najciekawsze, 'przegraną' głównej tsundere. O ile zresztą Airi została zrealizowana w bardzo przystępny sposób (czyt. potrafiła w odpowiednim momencie schować swoją dumę), to jednak taka odmiana jest całkiem miła. Kreska ładna, acz nieco typowa (inna kwestia, że rzadko zdarza się coś odmiennego wśród nowych serii), muzyka przyjemna, ale nie porywająca.
    Krótki wpis podsumowujący ogółem fajne anime. Nieco nijakie w porównaniu z resztą, ale mały powiew świeżości wśród haremów pozwala mu uzyskać ocenę 8.
  23. piotrekn
    Jedyne, co udało mi się obejrzeć podczas serii filmów Hayao Miyazakiego na TVP Kultura.



    Tysiąc lat temu zakończyła się wielka Wojna, która pozostawiła świat w dużej mierze opustoszałym i niezdatnym do życia, za wyjątkiem różnych osad. Jedną z nich jest Dolina Wiatru, w której żyje tytułowa bohaterka. Nazwa tego miejsca pochodzi od wiejącego tu wiatru (d'uh) napędzającego wiatraki.
    Świat (i osady) nękają dwa zasadnicze problemy - natura w postaci ogromnych, w zasadzie niezniszczalnych Ohmów i grzybowego lasu oraz inne osady. Ten drugi problem dotyka w filmie bezpośrednio Dolinę Wiatru, która zostaje siłą wciągnięta w nową wojnę po stronie Torumekian przez księżniczkę Kushanę. W wyniku splotu różnych wydarzeń, podczas ucieczki z Doliny Nausicaä spada do lasu i odkrywa jego kilka tajemnic.
    Nausicaä z Doliny Wiatru to film, który warto zobaczyć ze względu na treść. Jest w nim całkiem sporo akcji, ale jest też najważniejsze u Miyazakiego przesłanie proekologiczne i pacyfistyczne, którego uosobieniem jest główna bohaterka. Zdaję sobie sprawę, że wygląd może nie każdemu przypaść do gustu (1984), ale mimo wszystko jest jak najbardziej przemyślany i nieprzesadzony, pokazując ogromne statki powietrzne i roboty, które się rozbijają i niszczą, jednocześnie nie przesadzając z efektami graficznymi.
    Ogólnie rzecz biorąc, bardzo ciekawy i wciągający film, nienachalny ze swoim przekazem, ale nadal czytelny. Troszkę jednak w mojej opinii mu do ideału brakuje i dlatego dostaje 9 oczek na 10.
  24. piotrekn
    Inien niż ostatnim razem kolega z klasy przebąkiwał coś o jakimś dziwnym anime, w którym nad miastem górowała fabryka w kształcie wielkiego żelazka, która regularnie wydawała z siebie donośny syk wypuszczając ogromne ilości pary. I że po 10 minutach oglądania się w tym pogubił. Troszkę go pognębiwszy, wydobyłem z niego tytuł, który znany jest pod wieloma wersjami - FLCL, Fooly Cooly, a także fonetyczna, którą dostałem - furikuri.
    Muszę przyznać, troszkę się z prawdą rozminął, choć co do pogubienia się jestem skłonny uwierzyć mu na słowo. Ten twór studia Gainax, znanego m.in. z gainaxingu oraz NGE, to czysta abstrakcja zamknięta w 6 odcinkach anime, opowiadającego o przeżyciach niejakiego Naoty, wyjątkowo cynicznego dwunastolatka, od momentu w którym Haruko Haruhara nadjeżdżając na swojej Vespie zdziela go w łeb swoją spalinową (tak, najwyraźniej ma wbudowany silnik z kosiarki, sporo posiada odpowiedni "zaciąg" i wydaje stosowne dźwięki) gitarą basową, po czym udziela mu pierwszej pomocy... czego świadkiem jest również przyjaciółka Naoty, bezdomna Mamimi, która w swojej historii ma m.in.
    . W efekcie uderzenia na czole Naoty pojawia się dziwny twór, który pod koniec odcinka przeradza się w robota z kineskopem zamiast głowy. Od tego momentu na cel bierze ich również organizacja rządowa, która najwyraźniej z Haruko już do czynienia miała, a której akcjom przewodzi osobnik o nietypowych brwiach.
    FLCL to, jak już wspomniałem, rzecz co najmniej dziwna. Kreskę ma osobliwą, udźwiękowienie zaś niezłe (wiele osób lubi podkreślać, że całą muzykę stworzy ł jeden zespół i że zrobił to w sposób świetny, mnie jednak ta muzyka jakoś nie urzekła - nie moje gusta). Fabuła z kolei to temat chyba na książkę. Jest dość dziwna, choć paradoksalnie trudno się w niej pogubić. Jest złożona, postaci się rozwijają (przynajmniej główne), dzieje się dużo, ale nie za dużo. No i pojawia się Maluch, kolejne nawiązanie do Polski, tym razem bardziej fortunne
    Seria jest krótka, więc i wiele o niej napisać się nie da. Niemniej jednak jest to coś co, myślę, warto obejrzeć, bo jest krótkie i nadaje się na sprawdzenie, jak na nas działa taka ilość pomieszania z poplątaniem i absurdu.
  25. piotrekn
    Ot, kolejna świeżynka z nietypowym pomysłem na fabułę, która wystartowała ostatniej jesieni. Samo anime, choć zrealizowane świetnie, blednie przy mandze, która po siedmiu 'zwykłych' podbojach zaczyna robić się zdecydowanie bardziej interesująca. No, ale zacznijmy od początku.



    Nie ma dziewczyny, której 17-letni Keima Katsuragi nie potrafiłby zdobyć. Cały problem polega na tym, że dotyczy to tylko i wyłącznie gier... Pewnego dnia otrzymuje mejla, w którym tajemniczy nadawca proponuje mu wyzwanie jako Zdobywającego Boga (Capturing God, Otoshi-gami; jak ja uwielbiam te tłumaczenia...). Traktując to jak kolejną grę, zabiera się do odpowiedzi. W tym momencie z nieba spada przed nim zbrojne w miotłę i tajemniczy ni to szal, ni to różowy obłoczek lewitujący w tle przyjemne dla oka dziewczę tytułujące Keimę jako Kami-sama. Przedstawiwszy się jako Elucia de Lut Ima (w skrócie Elsea), tłumaczy, że Keima właśnie podpisał kontrakt polegający na łapaniu duchów, które uciekły z piekła i kryją się w delikatnych serduszkach młodych dziewoj i jedynym sposobem, aby je stamtąd wypędzić jest zająć ich miejsce. Innymi słowy, ma wyrywać lachony. Cały szkopuł w tym, że mechanizmy, jakimi rozumuje Katsuragi w grach nijak mają się do rzeczywistości, czego zresztą jest doskonale świadom. A, i jeszcze coś - jeśli złamie kontrakt, obroża na szyi odetnie mu głowę, po czym Elsee zginie razem z nim.
    Na początku jest po prostu zabawnie, i to nie tylko dlatego, że mechanizmy znane Katsuragiemu z gier doskonale działają w rzeczywistości. Niezdarność demonicy, czasami nieco groteskowe działania dziewcząt (no, ale w końcu do tego prowadzą 'złe duchy' gnieżdżące się w ich serduszkach) i cała specyfika Keimy - otamegane o wyglądzie bishounena, całe lekcje spędza na graniu, lecz zdobywa najlepsze wyniki etc. etc. - tworzą całkiem fajny efekt komediowy. Cała historia powiększa się na późniejszym etapie (ale to hen, poza zapowiedzianym drugim sezonem) o wielką intrygę mającą na celu zniszczenie nowego porządku świata, całą gamę barwnych postaci i kilka powracających (choćby aktualny arc kręci się wokół tychże). Dość mocnym szokiem było m.in. ujawnienie, że
    Dzieje się dużo, dzieje się dynamicznie, dzieje się ciekawie. Niestety, manga nie jest pozbawiona wad - w zasadzie ostatnie chaptery to wyjątkowo fragmentaryczna akcja, gdzie kolejne 'starcia' z dziewczętami są rozwiązywane na przestrzeni dwóch-trzech odcinków. Mimo to jest jak najbardziej warta uwagi.
    Zaś jeśli chodzi o anime, kolejna robota bez zarzutu. Keima ma głos dokładnie taki jak trzeba, podobnie Elsea. Opening, szczególnie w pełnej wersji, robi niezłe wrażenie. Zarówno animacja, jak i pierwowzór, dostały u mnie w pełni zasłużoną dychę, zaś za mangę szczerze polecam się zabrać.
×
×
  • Utwórz nowe...