Powoli zaczyna się sezon zimowy 2010/11, a na pierwszy ogień idzie masa czarnego humoru i absurdu skryta pod tytułem Korean Zombie Desk Car.
Aikawa Ayumu, przeciętny licealista... wróć. Przeciętny (?) zombie licealista, żyjący sobie w spokoju z małomówną nekromantką, która go wskrzesiła, pewnego dnia (a w zasadzie nocy) spotyka na cmentarzu niedźwiedziopodobny twór w surducie, który go atakuje i m.in. przebija na wylot. Oczywiście, Ayumu od tego nie zginie - kilka godzin wcześniej przetrwał zderzenie z ciężarówką, a tak naprawdę najwięcej szkodzi mu wysuszające słońce. Ale ponieważ słońca o tej porze nie ma, pazury wchodzące plecami i wychodzące brzuchem mogą zostać uznane za największy problem w danej chwili. A już w następnej pojawia się odziana w róż Haruna z piłą mechaniczną i atakuje owo futrzaste cuś swoim kopnięciem nie zważając na to, że na drodze piły znalazł się nasz biedny protagonista. Po pokonaniu stwora próbuje pomóc naszemu wcale-nie-bliższemu śmierci Aikawie, lecz w efekcie zostaje pozbawiona mocy. I ubrania. A nasz dzielny protagonista zyskał możliwość transformowania się w masou shoujo (oczywiście, zachowując kolor i ekwipunek), aby walczyć z megalo, czyli stworami podobnymi do tego, który go niedawno próbował uśmiercić (chodzi o poczęściniedźwiedzia, nie Harunę). Nowe znajome, które jakoś-tak-przypadkiem-zamieszkały-u-protagonisty, jak i świeżo zdobyte moce ząbimagiczne, skłoniły naszego bohatera do rozpoczęcia poszukiwań osoby, która to bezpośrednio przyczyniła się do jego śmierci (używając do tego dużego i ostrego narzędzia). A to dopiero początek tej szalonej historii; kolejne zdarzenia dziwne a niebezpieczne dla zdrowia i życia, nie wspominając o większej ilości osobliwych postaci (głównie urodziwych samic), będą się wręcz kleić do Ayumu. Pośród urodziwych samic, oprócz wspomnianej Haruny, znajdziemy też m.in. Seraphim, które będą grać w Jengę, Twistera czy mahjongga.
Pierwsza rzecz, jaką można o serii powiedzieć to to, że bardzo zręcznie łączy komedię (nierzadko czarną) z fajnymi poważniejszymi wstawkami, jak choćby przypomnienie pierwszego spotkania z Yuu czy właśnie poszukiwania osoby posługującej się długim i ostrym narzędziem, aby robić ludziom to, co zrobiła Aikawie. Ba, takie elementy mogą pojawić się nawet w ramach jednego odcinka, co wcale nie psuje efektu - wbrew pozorom umieszczenie dobermana próbującego wybić herbatę z kubka i późniejszy pościg za mordercą czy stopniowa przemiana stroju Ayumu (You can't get any cuter!) w suknię w ramach ratowania miasta przed olbrzymim wielorybem dryfującym w przestworzach wygląda całkiem nieźle. A owszem, ciekawa sprawa. Ta seria próbuje pokazywać poważne walki (z bardzo poważnymi obrażeniami w pakiecie) o poważne stawki, z facetem w różowej sukience w roli głównej... I nawet jakoś to wychodzi.
Trzeba też dodać, że robi to cokolwiek niebrzydko. Paradoksalnie poza eye-catchami nie ma miejsca na deformacje, wszędzie posługując się bardzo fajną kreską, a w kwestii dźwięku warte wspomnienia są 3 aspekty: opening,
Seria mnie całkowicie zachwyciła, trudno mi w niej jakichś poważniejszych wad szukać i dlatego dostaje 10 oczek również za Serę wypalającą wok, Yuu, Tomonori ze swoim majonezem i Harunę i jej jajka. Było bardzo dobrze, to na pewno. Jak dla mnie, najwięcej bonusowych punktów idzie za konfigurację, tudzież bohatera, który pomimo skompletowania pokaźnych rozmiarów haremu, od początku do końca mierzy do jednej i tej samej panny Zarysowała się także całkiem fajna historia, gdzie jednak (póki co) więcej pytań niż odpowiedzi. Z mojej strony 8 i konkretne oczekiwania co do, zapowiedzianego jakiś czas temu, drugiego sezonu.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.