Skocz do zawartości

Zarchiwizowany

Ten temat jest archiwizowany i nie można dodawać nowych odpowiedzi.

Qbuś

Skrytykuj książkę

Polecane posty

Najgorsza książka jaka kiedykolwiek przyszło mi czytać to nic innego jak "Ostatnia awatara". Cała akcja dzieje się zbyt szybko. Lokacje i w ogóle większość najważniejszych elementów w owym tytule to jedna, wielka bieda. Jeśli chodzi o fabułę, to autor najwyraźniej próbował stworzyć coś oryginalnego, jednakże MOIM zdaniem nie udało mu się. Cała ta fabuła również pogmatwana. Kiszka totalna.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zdecydowanie popieram powstanie takiego topiku. Kudosy dla Qbusia.

Ja ze swojej strony odradzam wszelakie adaptacje gier na książki. Miałem niewątpliwą nieprzyjemność przeczytać:

z serii Diablo: Dziedzictwo Krwi oraz Czarna Droga odpowiednio Knaaka i Odoma

O ile Czarna droga jest faktycznie słaba (choć z sentymentu do gry trzymam ją w biblioteczce), o tyle Dziedzictwo krwi czytało mi się bardzo przyjemni i miło ją wspominam. Ba, nawet do niej wracałem! A skoro książke z przyjemnością przeczytała nawet moja mama (która z fantasy czyta głównie arcymistrzów pokroju le Guin, Vance'a czy Andre Norton) to ta ksiażka taka zła być nie może:) Ja osobiście polecam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ślimak na zboczu Strugackich - zaznaczam tu, że to tylko moja opinia, ale dla mnie ta książka była do niczego, chociaż jakimś cudem ją przeczytałem. Może po prostu była dla mnie zbyt ciężka, kto wie.

I to chyba tyle z mojego doświadczenia, jako że zazwyczaj wybieram książki sprawdzone, a i wymagań nie mam jakichś niesamowicie wysokich.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co bym odradził? Cóż, oryginalny zbytnio nie będę:

Dziedzictwo - (czyli Eragon i cała reszta paskudnej zbieraniny) produkowałem się naprawdę sporo w temacie dotyczącym tych książek, więc nie chce mi się tym razem pisać całego elaboratu, dlaczego te książki są takie fatalne. Kładzie je bowiem tak naprawdę tylko jeden czynnik ("jeden" nie znaczy tu "jedyny") - niedojrzałość. Paolini, chociaż wziął się za pisanie, pisać nie umie, i to niestety widać. Kwiatków stylistycznych i językowych jest w jego książkach po prostu powódź (cały styl jest zresztą generalnie tragiczny - kretyńsko patetyczny i wydumany), a wzbogaca to siermiężna narracja, absolutnie nieciekawi bohaterowie, fabuła sztampowa nawet jak na literaturę z dolnej półki. Na deser są jeszcze rozmaite przejawy niedouczenia autora, wykraczające poza jego kompletny brak umiejętności pisarskich.

Fakt zaś, że napisał to w wieku "-nastu" lat wcale mnie nie przekonuje, bo wśród amatorskiej twórczości blogowej można się natknąć na teksty autorów również w wieku nastoletnim, którzy od Paoliniego piszą o wiele lepiej. Tu zresztą wypływa straszna niesprawiedliwość, bo owi autorzy w znakomitej większości i tak niczego nie wydadzą. A Paolini? On najprawdopodobniej opublikował te swoje wypociny tylko dzięki temu, że miał odpowiednich rodziców.

Dragonlance - generalnie rzecz biorąc, odradzam dotykanie się do książek z tego uniwersum. Chlubne wyjątki są (na przykład Drakońskie Metody mi się podobały), ale nigdy nie sięgają ponad klasę średnią. Większość książek z logo DL to zwykły chłam, produkowany seryjnie i katujący ogólną sztampą. Przykłady lektur z uniwersum Dragonlance, których nie polecam, to Kraina Minotaurów (której czytanie zarzuciłem przez wzgląd na to, że nie szło toto w ogóle do przodu), oraz Smoki (którą przeczytałem w całości, ale i tak nie mogło ujść mojej uwadze nadmierne rozciągnięcie w czasie - owo cieniutkie tomiszcze obejmuje okres liczący parę tysięcy lat, skutkiem czego postacie przychodzą i odchodzą, i z żadną nie sposób się utożsamiać; dodajmy jeszcze do tego mocno "naciągane" rozwiązania fabularne tu i ówdzie).

Powstanie - gwoli ścisłości, Powstanie Davida Webera, pierwszy tom cyklu Starfire. Książka owa może i nie jest szmirą na miarę Dziedzictwa czy Zmierzchu, ale wywołuje śmiech politowania pod kątem fabuły i wizji świata - jest tu taki łopatologiczny wręcz podział na dobrych i złych (ci pierwsi to sami wspaniali ludzie, dzielni, waleczni, cechujący się jeszcze na dodatek takim poruszającym braterstwem, a ci drudzy to same kanalie, szuje i łotry bez współczucia), taki boleśnie amerykański motyw walki o "wolność" (przy czym nigdy tak naprawdę nie wyjaśniono nam, o jakąż to "wolność" właściwie walczą - mówi się o jakimś pakcie zawartym z obcym imperium i przekonuje czytelnika, że on będzie bardzo źle działał dla owych kolonii, ale nigdy się nie wyjaśnia, w jaki sposób), również amerykańskie sceny, kiedy to dzięki samemu męstwu i waleczności rebelianci dokonują rzeczy absolutnie niemożliwych... ech, szkoda gadać po prostu. Bardzo cierpi na tym frajda z czytania, szczególnie że i tak wiadomo, do czego to wszystkiego zmierza. A ja - przyznam bez bicia - nie doczytałem książki do końca, głównie dlatego, że gdzieś tak pośrodku narracja zaczęła się robić z lekka siermiężna (wolno toto szło do przodu). Aczkolwiek, można Webera pochwalić za jedną rzecz - stronę militarystyczną. Ładnie opisuje bitwy (nawet jeśli dzieją się w takich scenach rzeczy nierealne) i tworzy wiarygodne kosmiczne floty, z całym "lore". Nie uratowało to jednak książki od powędrowania na półkę, ani nie zmieniło faktu, że Powstanie skutecznie ostudziło moje zapędy do zgłębiania twórczości Webera.

Wspomniałbym jeszcze o Zmierzchu, ale raz, że sam tych książek - na szczęście - nie czytałem, a dwa, że całkiem sporo osób już o nich mówiło.

Ja ze swojej strony odradzam wszelakie adaptacje gier na książki. Miałem niewątpliwą nieprzyjemność przeczytać:

z serii Starcraft: Krucjata Liberty'ego Grubba

z serii Warcraft: Dzień Smoka, tyż Knaak

Tak jak i parę innych osób w temacie, absolutnie się nie zgadzam. Dzień Smoka jest jak dla mnie zupełnie przyjemną i zjadliwą lekturą fantasy. Aczkolwiek może przeze mnie przemawiać smokofan - a smoki odgrywają w fabule tej książki dość znaczną rolę... na pewno jednak nie stwierdziłem w niej niczego, co uzasadniałoby ów "ciepły żołnierski komentarz".

Książki z uniwersum StarCrafta to również przyzwoita lektura - przynajmniej jeśli o Krucjatę Liberty'ego i Nim zapadnie ciemność chodzi, bo W cieniu Xel'Nagi to już kaszanka nie zasługująca na poważne traktowanie. I to wcale nie przez wzgląd na kretyńskie tłumaczenie (Carriery jakiś idiota postanowił przetłumaczyć na "nosicieli", a Reavery na "niszczyciele"), ale na śmieszną narrację. Dotyczy to w szczególności scen batalistycznych - odnosi się podczas czytania wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia nie z bitwą, ale z grą komputerową (autor opisuje nawet używanie poszczególnych specjali!). Do tego nawet z punktu widzenia growego oryginału jest tu cały stek bzdur, że już nie wspomnę o logicznych kwiatkach, jawnie obrażających inteligencję czytelnika - np. kolce Hydralisków, które pod koniec książki pozwalają im z łatwością strącić Battlecruisera, wcześniej nie są w stanie uszkodzić maszyny rolniczej (skoro już o tym mowa, to cały fragment z obroną Free Haven też jest przeraźliwie głupi - rolnicy, uzbrojeni w cepy (służące im dotąd jedynie do uprawy ziemi) dzielnie stawiają czoła Zergom, ścinając jak leci potwory stworzone jedynie do walki). Głupie toto, komiczne, wątki niepotrzebnie namnożone (wiele fragmentów nie wnosi nic do fabuły) - jednym słowem, żenada.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie zgadzam się, co do opinii u góry o Lśnieniu, ale nie o tym temat.

Guy N. Smith : Chodzi o cykl o krwiożerczych krabach, książka wzbudziła mój niesmak. Wytrzymałem 2 części cyklu, już sam tytuł książki w jakiś sposób sprawił, że zacząłem się zastanawiać nad tym czy dobrze robię, że pożyczam ją z biblioteki. Nie pomyliłem się, książka płytka, nudna i zbyt długa. Zaletą jej byłoby to by skrócić całość do 10 stron, może wtedy dałoby się czytać, ale tak to NIE POLECAM ;).

Cykl Rook, Grahama Mastertona. O ile pierwsza część książki w miarę mi się spodobała, chociaż, uznałem ją za literacki fast food, to kolejne zdawały się być tak naciągane, że bardziej śmieszyły niż straszyły. Bohater książki, Pan Rook wydawał się być pozbawiony emocji wyższych. Po śmierci swojej dziewczyny wypuścił może jedną łze i ruszył dzielnie do walki z siłami zła. Ta seria jest dobra dla bardzo mało wymagającego czytelnika, ale nie polecam jej. Uważam, że to strata czasu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostatnio przeczytałem kilka książek z serii Forgotten Realms - nie po drodze mi z tym uniwersum, to już moje trzecie podejście i jestem coraz bardziej zawiedziony - to nawet nie jest poziom przeciętny tylko jakaś robiona po presją czasu i braku wyobraźni lektura.

Być może miałem tym razem pecha do tytułów albo klasyczne fantasy mi zbrzydło ale na razie nie zamierzam kontynuować zbierania tytułów z tej serii.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Być może miałem tym razem pecha do tytułów albo klasyczne fantasy mi zbrzydło ale na razie nie zamierzam kontynuować zbierania tytułów z tej serii.
Niestety, ale większość serii oparta na popularności systemu/świata RPG (lub na grze komputerowej) ma niski poziom. W serii FR znalazłam tylko jedną 'podserię' wartą polecenia - Wojny Pajęczej Królowej. I to tylko pierwsze 3 tomy, bo 4. to romansidło, 5. pisał Athans, a 6. (poza zakończeniem) jeszcze gorsza. Aczkolwiek myślę, że sama seria Drizztów mogłaby ładnie nakarmić dział Kaszanek (no, może poza pierwszymi trzema ;P ).

I nie zgodzę się co do Dragon Lance - 3 pierwsze tomy Kronik Smoków i Kroniki Raistlina są całkiem niezłe :]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Być może miałem tym razem pecha do tytułów albo klasyczne fantasy mi zbrzydło ale na razie nie zamierzam kontynuować zbierania tytułów z tej serii.
Niestety, ale większość serii oparta na popularności systemu/świata RPG (lub na grze komputerowej) ma niski poziom. W serii FR znalazłam tylko jedną 'podserię' wartą polecenia - Wojny Pajęczej Królowej. I to tylko pierwsze 3 tomy, bo 4. to romansidło, 5. pisał Athans, a 6. (poza zakończeniem) jeszcze gorsza. Aczkolwiek myślę, że sama seria Drizztów mogłaby ładnie nakarmić dział Kaszanek (no, może poza pierwszymi trzema ;P ).

I nie zgodzę się co do Dragon Lance - 3 pierwsze tomy Kronik Smoków i Kroniki Raistlina są całkiem niezłe :]

Wiek czytającego ma tu kolosalne znaczenie co nie zmienia faktu, że nawet dobrze napisana klasyczna fantasy ma swój urok - również mam dobre wspomnienia z lektury kronik.

Wojna Pajęczęj Królowej jest o tyle ciekawa, że traktuje o stricte "złych" i tym samym pozwala na ciekawe rozwiązania fabularne obce paladynom i całej tej bandzie pozytywnych bohaterów - czy potencjał został należycie wykorzystany ? czytałem tylko dwa pierwsze tomy i były one całkiem poczytne a jak na standardy zapomnianych krainych bardzo dobre..

Ja z książek ostrzegam przed małym księciem - lektura szkolna nudna jak flaki z olejem. Chociaż jest ona dość krótka to już po 4 stronach nad nią zasypiałem.

do tej książki trzeba dojrzeć a nawet i dorosnąć

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja z książek ostrzegam przed małym księciem - lektura szkolna nudna jak flaki z olejem. Chociaż jest ona dość krótka to już po 4 stronach nad nią zasypiałem.

Wiem, że każdy ma swój gust, swoje spojrzenie na świat, każdy może mieć swoją opinię.

No ale tu aż się nóż w kieszeni otwiera.

Dla mnie ta książka jest czymś wspaniałym, a podczas jej lektury aż miałem łzy w oczach. Bo dzięki niej spojrzałem inaczej na swoje życie, na relacje z niektórymi osobami. Nie mam zamiaru wgłębiać się w szczegóły, ale ta książka jest dla mnie bardzo ważna i nie mogę znieść tego, że ktoś umieścił ją w kaszankach.

Fakt, może trzeba do niej dorosnąć. Przyznam, że sam nie przeczytałem jej, gdy miałem ją jako lekturę w gimnazjum. Miałem akurat do czytania inne książki, a do lektur zawsze podchodzę niechętnie (co jest głupie, ale tak mam). Przeczytałem ją jakiś czas później z własnej woli i... może to dobrze, może źle. Może zdążyłem dorosnąć. I tobie radzę to samo. Weź się za tą książkę za rok, dwa, może pięć. Jak dorośniesz. A nie pożałujesz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja jeszcze nie spotkałem książki, której wybitnie bym komuś odradzał... zanim kupię jakąś książkę to sprawdzam recenzje itp. żeby się z jakimś gniotem nie męczyć.

Co do "Małego Księcia" - autor zdecydowanie chciał zrobić baśń dla dorosłych podszytą dziecięcą fabułą. Do mnie to zupełnie nie trafiło - lektura ta nawet do pięt nie dorasta dziełom w tych klimatach typu "Alicja w Krainie Czarów" czy "Kubuś Puchatek", które to są mistrzostwem, jeśli chodzi o coś niby-dla-dzieci, jedak skierowane dla dorosłych.

Strasznie mnie w czasie lektury drażniła dosłowność wszystkiego, która nie ma w sobie ani klimatu ani uroku. A takie moralizatorskie, że aż zęby bolą. Po prostu książka nie dla mnie. Może muszę do niej dorosnąć? Nie wiem, ale na pewno przeczytam ją jeszcze nie raz, aby się do niej spróbować przekonać. Może jednak jest w niej coś, tylko nie mogę tego dostrzec?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem jakim cudem udało mi się przebrnąć przez "Starego człowieka i morze", bo to książka okropnie nudna. Teraz omijam ją szerokim łukiem i nie mam zamiaru do niej wracać, nawet jeśli ktoś by mnie do tego zmuszał. Nie rozumiem jak można ciągnąć wątek rybaka siedzącego na morzu, z jakąś żyłką przez bodaj 40 stron! Toż to marnotrawstwo papieru, nic więcej. Nie wiem co za inteligent umieścił to "dzieło" w lekturach szkolnych, ale chciałbym go poznać.

Oprócz rybaka na morzu, trzymam się z dala od tych wszystkich Zmierzchów i innych Pamiętników Wampirów, bo te pozycje z fajnego tematu jakim są wampiry robią zwykłe chłamy dla nastolatek, zazwyczaj czytających te tytuły, ze względu na Patisona. Porażka. A przecież są świetne książki o tej tematyce, jak chociażby "Wampir Lestat".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Mały Książę" to piękna książka. Ktoś zrobił jej jednak krzywdę i umieścił jako lekturę w gimnazjum. To zdecydowanie tytuł dla dojrzalszych ludzi.

To prawda. Czytałem ją w tym roku. Mi osobiście też bardzo się podobała, ale większość mojej klasy w ogóle jej nie ogarniało (pomijam fakt, że 95% czytało streszczenie).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Paulo Coelho - Alchemik

Postanowiłem wreszcie zmierzyć się z fenomenem tego pisarza. Sięgnąłem po "Alchemika" i po zakończonej lekturze w mojej głowie kołatała się jedna myśl - "Mój Boże, co za bełkot". Ta książka jest o niczym - wypełniona pseudomędrkowaniem pisanina jakiegoś grafomana. Każda kolejna strona była drogą przez mękę. Nigdy więcej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@up

Przyznam, nie czytałem żadnej książki Paulo Coelho, ale i tak mam podobne zdanie do twojego. Trochę z opinii innych ludzi, ale przede wszystkim z cytatów z jego książek. Jego słowa to albo bezsensowny bełkot, albo truizm. Ale i tak kiedyś zabiorę się za jego książkę, choć nie wiem czy wytrwam do końca, ale będę przynajmniej wiedział, że nie wyśmiewam dobrego pisarza. :wink:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alchemika czytałem dawno temu i nie przypadł mi za bardzo do gustu. Nie napisałbym może, że to bełkot, bo czytało się dość płynnie, ale zdecydowanie zgadzam się z resztą opinii. Czytanie Coehlo przypominało mi czytanie książeczki z aforyzmami. Nieco truizmów i fasadowa fabuła. Ale widocznie trafia to do ludzi, którzy potrzebują prostych recept na życie, a samych ich nie stać na żadne własne przemyślenia.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może muszę do niej dorosnąć? Nie wiem, ale na pewno przeczytam ją jeszcze nie raz, aby się do niej spróbować przekonać. Może jednak jest w niej coś, tylko nie mogę tego dostrzec?

Mały Książę jest pozycją, do której się wraca. Każde kolejne przeczytanie jej zawsze wnosi coś nowego, do twojego toku myślenia.

A ja odradzam "Grę Geralda" S. Kinga - fabuła jest nudna, napięcia nie ma - nie tego oczekiwałem po "Królu".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie czytać Kronik Niebios Anny Andrew. Typowo młodzieżowa szmira o ,,aniołach" i ,,demonach". Nudne. Przewidywalne. Wtórne. Płytkie postacie. Infantylny język.

I wybaczcie, szanowni modzi, ale muszę, po prostu muszę to napisać.

Imię jednej z postaci brzmi ANAEL. Brzmi niewinnie? No to przeczytajcie to na głos, kiedy obok was jest masa wiecznie roześmianych studentów. Już nie brzmi tak niewinnie, prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Feainnewedd - z tego co zapamiętałem z nauki łaciny, ae czytamy jak e. :wink:

Co do kaszanek - Władca Barcelony Chufo Llorensa. Wyraźnie wzorowana na dużo lepszej Katedrze w Barcelonie, odróżniają ją płytkie wątki i postacie wykreowane na zasadzie czerń-biel, bez niejasności.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Łaciny jeszcze nie zaczęłam się uczyć, a moja koszmarna wymowa skutecznie dobiła i tak już uhahanych studenciaków. Ach, ci informatycy. "D

W łapki mi wpadło coś, w czym się zaczytywałam w podstawówce - mianowicie WAMPIRACI. Tytuł mówi o treści - wampiry plus piraci. Po setnym z kolei zwrocie akcji ON JEST MĘŻEM SIOSTRY CIOTKI TWOJEJ MATKI, NIE MOŻESZ GO ZABIĆ, miałam dosyć. Nie polecam, chyba, że ktoś szuka absurdalnej do sześcianu wersji... Zmierzchu? Nawet nie wiem, jak to określić.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Catherynne M. Valente - Palimpsest

Nuuuda, czytając to czułem się, jakbym czytał Nad Niemnem w jakiejś odrealnionej, ale równie nudnej wersji. Fabuła sprowadza się do tego że co rozdział (czyli dosłownie co kilka stron) ktoś się z kimś bzyka, żeby przenieść się na następnych kilka stron do Palimpsest. A tam w sumie nic się prawie nie dzieje i nie dowiadujemy się niczego konkretnego - po pierwsze dlatego, że chyba tak miało być, a po drugie dlatego, że opisy autorki wyglądają tak jakby pisała na bieżąco wszystko co przychodzi jej do głowy nie zwracając uwagi na to, iż jej mętne opisy pogrążają się w coraz głębszej nielogiczności, i tak naprawdę tylko ona sama wie, o co jej chodziło. Musiałem się dosłownie zmuszać do czytania każdej kolejnej linijki tekstu, książka nie wciąga ani na ułamek sekundy. Zdecydowanie odradzam.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.

×
×
  • Utwórz nowe...