Skocz do zawartości

Polecane posty

Yes I will :)) co do numeracji to tego nie słuchałem co mówił taaak Ullisessa miałem w łapkach cudne to jest :) i tak właśnie o to chodziło :) masłowskiej nie lubię tej drugiej nie znam. dziękuje za wskazówki, sam u usiądę do tego wszystkiego i poprawie bo też ja daje do poprawy a potem pisze dalej i doklejam i tak to właśnie jest nie patrzałem i wyszło tak jak teraz...

ahh btw. zapomniał bym Orthomyxovirus to jest w przełożeniu na nasze wirus grypy :D

Google nie boli, ale nie chciało mi się pisać tak długiego nicka :P - Chim

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ Chimaira. Smaczne twe dzieło, naprawdę smaczne. Nie ma zbędnych opisów, co powoduje, że całość czyta się szybko. Każde słowo wydaje się na swoim miejscu. Dobrze zarysowane postacie, ich charaktery. Ta połowa spokojnie może funkcjonować jako oddzielna całość, zakończenie jest takie w sam raz, gdybym nie wrócił do początku i nie przeczytał, że to part one, nawet nie zorientowałbym się, że będzie kontynuacja.

No i sam tytułowy bohater :)

A i nasze "kochane" PKP które jeździ wolniej niż przed wojną :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Turambar - bo skończyłem akurat w takim miejscu, że można by skończyć, ale właściwie nie wiadomo o co chodzi. ;)

Tam połowa sytuacji jest wzięta z życia niestety, łącznie z relacją Kraków-Warszawa na pierwszym miejscu. :/

Jak się zepnę, to dzisiaj będzie reszta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Turambar - bo skończyłem akurat w takim miejscu, że można by skończyć, ale właściwie nie wiadomo o co chodzi. ;)

Czasem to w sumie lepiej, kidy nie wiadomo o co chodzi. Niedopowiedzenie jest o wiele lepsze od marnego zakończenia ;)

Tam połowa sytuacji jest wzięta z życia niestety, łącznie z relacją Kraków-Warszawa na pierwszym miejscu. :/

Tak myślałem. Kiedy mówiono o "niezatrzymywaniu się" pociągu zaraz do głowy przyszła mi pewna miejscowość.

Potem, gdy pociąg stanął to już tylko czekałem na tabliczkę: "Włoszczowa" :P
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niedopowiedzenie jest o wiele lepsze od marnego zakończenia

No, pewnie. :) Tyle, że to nie jest jakiś ultra-wypasiony tekst o wielkiej, metafizycznej głębi i rozterkach ludzkich w obliczu grożącego niebezpieczeństwa zbliżający się jedną z krawędzi stylistycznych w kierunku Kafki, zaś z innej strony operujący retoryką... BLABLABLA. :D

To ma być groza, horror, gore wręcz, kanoniczne prawie. :) Tylko zaczyna się tak niewinnie. W sumie glosę mogę popełnić - obejrzałem wczoraj 28 weeks later, który jest filmem [tu wstaw dowolny entuzjastyczny wulgaryzm] i naszła mnie ochota na mały trybut. :) So you get the picture. Samo Intercity zaś to taka bardzo daleka aluzja do jednego z horrorów jakie czytałem na serwisie opowiadania.pl - tam świat został hmm... zaatakowany przez jakieś motyle, które wciskając się do organizmu ludzi, "zamieniały" je w zombiaki. Brzmi idiotycznie, ale rzecz była świetnie napisana i bawiłem się jak cholera przy tym. Końcowa scena była właśnie z pociągiem, kiedy główny bohater uciekał z miasta bodajże i wyjeżdżali na otwartą przestrzeń.

No i moich osobistych doświadczeń związanych z pociągami "szybkobieżnymi" ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarąbiście się zaczyna i zgadzam się z Turambarem, że nie trzeba już wiele dopisywać. Trochę takie naciągane, że nagle w jednym momencie wszystkim telefony dzwonią. Chociaż to zależy jak te zombie w ogóle powstają, bo gdyby to był jakiś wirus to raczej niemożliwe, by w różnych miejscach Polski (duże odległości) wszyscy w tym samym momencie stali się zombie. Nie powiem jestem ciekawy jak to skończysz, bo możesz to albo dokumentnie spartolić albo świetnie "spłentować" :)

Orthomyxovirus: jeśli naprawdę ci zależy z tym znajomym to dawaj :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie powiem jestem ciekawy jak to skończysz, bo możesz to albo dokumentnie spartolić albo świetnie "spłentować"

Spartolić to można tylko w jeden sposób, moim zdaniem - kilkoro bohaterów przeżyje, np. docierają do Warszawy, a tam czeka na nich kubek ciepłego kakao.

Zauważ, to nie jest rzecz o walce z epidemią/zombiakami/bandą różowych słoni, która ma się czymś zakończyć, tj. kompletną apokalipsą, tudzież znalezieniem "kjura". To jest maksymalnie prosta historia, która jest raczej spojrzeniem z wewnątrz, niż w makroskali. :) Mam już zakończenie, muszę tylko to wypełnić, dlatego nic więcej nie mówię. ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Słońce wstało. Zapowiadał się kolejny piękny dzień w życiu Durana. Wstał, przeciągnął się rozglądając się po swoim małym pokoiku nad karczmą, zwaną "Pod Lisim Ogonem", posiadającą ogromną renomę w kraju, dzięki wybornemu piwu serwowanym tylko tu. Pokój był zabałaganiony, na podłodze leżały resztki jedzenia, i kufle po piwach. Na ścianie wisiał obraz, przedstawiający nieznanego człowieka przebijającego pierś smoka ogromnym mieczem. W kominku tlił się ogień, obok leżała pochwa z mieczem Durana. Zarabiał on na życie zabijając potwory i ludzi, był łowcą nagród, wynajmowanym przez najbogatsze osoby. Niestety ostatnio nikt nie potrzebował jego usług, żył z tego co odłożył z poprzednich wypłat. Ale czuł że dzisiejszy dzień będzie inny. Nagle wyrzucił ręke do tyłu, wypadł z niej sztylet i przygwoździł do ściany kończynę tajemniczego osobnika, skradającego się za jego plecami.

-Czego tu?- warknął Duran.

-Ja... ja... nie zabijaj mnie panie- rzekł elf, nie wysoki jak na swoją rasę, z mieczem w lewej ręce. Patrzył z przerażeniem na krwawiącą prawą ręke. Wypuścił miecz i starał się wyciągnąć sztylet tkwiący nad łokciem.

-Odpowiesz, czy chcesz zginąć?- powiedział spokojnym głosem łowca, błyskawicznie znajdując się przy elfie, patrząc mu prosto w twarz, i dociskając sztylet. Twarz elfa wykrzywiła się w grymasie bólu:

-Proszę, niee...- wyszeptał. Nagle Duran zauważył znak na jego przedramieniu. Wąż. Coś trzasneło, i elf zwiotczał. Duran wyciągnął sztylet, i elf ze złamanym karkiem upadł na ziemię.

-Cholera, to już trzeci w tym miesiącu. Trzeba to sprawdzić.- rzekł łowca nagród. Wyszedł z pokoju i przywitał gospodarza skinieniem ręki. Powiedział mu, żeby sprzątnął potem ciało, i postawił 2 beczułki piwa w jego pokoju. Czuł że noc będzie ciężka. Barman zaakceptował wszystko, był prostym człowiekiem, nie wgłębijącym się w życie klientów, dopóki mu płacą. No i Duran ochronił mu dwa razy życie przed bandziorami chcącymi okraść go w nocy. Dzień zapowiadał się pięknie, pomyślał Duran, a wyszło jak zwykle. Pogrążony w myślach wyszedł na podwórze, i skierował się w stronę rynku. Miasteczko, zwane Lurthillien, było niewielkie, posiadało jakieś trzy tysiące mieszkańców. Było zadbane, czyste, i w miare spokojne. Nieopodal lezał zamek księcia Xavirusa, złego do szpiku kości lorda, bez skrupółów mordującego wieśniaków, gdy mu coś nie odpowidało. Teraz nie odpowiadała mu obecność łowcy nagród na jego włościach. Pogłaskach sękatą dłonią, pełną pierścieni, wijącego się u jego stóp węża, ogromnego pytona.

-Saaasaaa...-zasyczał lord- myśli że może tak po prostu wałęsać się po mojej ziemi, zraz po tym jak zabił moich ludzi dla tego głupca Venilusa?- powiedział, mając na myśli swojego brata, rządzącego całą krainą Gerholin, z wyjątkiem lasów należących do elfów plemienia Shaleven, i krasnoludów żyjących w górach Bar-narrarak, z plemienia szlachetnych Durandarów.

-Merlok!-zawołał. Pojawił się znikąd jego sługa.

-Słucham, panie?

-Sprowadź mi tu braci Venurnów, mają się stawić za godzinę w moim gabinecie!- rzekł, i wyszedł z sali tronowej, wąskim korytarzem do jego gabinetu, zapieczentowanego zaklęciami. Xavirus był czarnoksiężnikiem. Piekielnie dobrym czarnoksiężnikiem.

Duran luźnym krokiem wstąpił do swojego przyjaciel, krasnoluda Gludina, znanego złotnika i kowala.

-Jak leci Gludinie?- spytł krasnoluda.

-Nie ma źle, interes się kręci. Co cię tu sprowadza?- wymamrotał niewyraźnie przez gęstą brodę.

-Co wiesz o znaku węża? Dzisiaj znowu zostałem zaatakowany.- dodał.

-Coo?! Ile jesteś w mieście? Tydzień?

-Miesiąc.

-I nie wiesz nic o Xavirusie?

-Coś mi się obiło o uszy, ale z reguły napuszeni lordowie słabo płacą, więc nie interesowałem się nim.

-Ale widocznie on zainteresował się tobą. Ten znak, to znak jego wojowników, a on sam jest przebiegłym i złym magiem.

-Hmm... sądzisz że te napady to jego sprawka?

-Sądze, że tak-mruknął kowal.

-Skurczybyki -powiedział Duran- dobra, dzięki za informację, niech Glavier będzie z tobą.

-I z tobą -odparł krasnolud- i nie narozrabiaj za bardzo, to jest spokojne miasto - dodał z iskrą śmiechu w oczach.

Duran wyszedł od kowala i skierował się wybrukowaną drogą w kierunku "Lisiego Ogona". Wszedł w wąski pas między bankiem goblinów i domem jakiegoś bogacza, gdy zauważył że coś jest nie tak. Spojrzał za siebie, zauważył ogromnej postury człowieka, ale z głową węża. Przyspieszył. Zza winkla wyłonił się przed nim drugi osobnik, bliźniaczo podobno do pierwszego.

-Witaj... sss...-zasyczał ten z tyłu- Jak sssie masssz?

-Ssspadaj- sparodiował głos wężogłowego łowca.

-Saaaa... - zaśmiał się ten przed nim- my jesssteśmy braccia Venurn, i jak się domyśślasssz, mamy cię zlikwidować- syknął drugi, i wystawił rozwidlony język, merdając nim w powietrzu jak psi ogon na widok pana.

-Ja to mam szczęście do ładnych kobiet- mruknął Duran i poluzował miecz w pochwie. W tej samej chwili pierwszy z braci skoczył na niego. Łowca podskoczył, odbił się od ściany i wylądował za jego plecami.

-Nie tym razem- szepnął i ciął mieczem. Venurn, paradoksalnie do swojej masy błyskawicznie odskoczył i uderzył Durana pięścią. Łowca walnął ciałem o ścianę zostawiając wgniecenie, spadł na ziemię. Drugi wężogłowy z sykiem rzucił się na niego, chcąc odgryść jego głowę.

-Mówiłem, nie tym razem- wyszeptał, jego ciało pociemniało, i błyskawicznie znalazł się za plecami drugiego. Pchnął mieczem, który weszedł po samą rękojeść, przekręcił dwa razy, i odskoczył od ciała z wbitym mieczem prosto w kręgosłup. Pierwszy Venurn w momencie wbijania miecza zachodził Durana od tyłu i teraz skoczył. Był to ostatni skok w życiu. Łowca zrobił szybki i zawiły gest obiema rękami, i pojawiła się ściana ognia zwęglająca bestię.

-Ta robota mnie kiedyś zabije- wymamrotał Duran, wyciągając skrwawiony miecz z pleców potwora- no nie, znowu ten znak-dodał widząc że na plecach Venurnów znajdują się duże tatuaże ze znanym mu wzorem węża. Reszta drogi do karczmy była spokojna, zamówił gorący posiłek, i wrócił do pokoju.

Po posiłku, wziął kąpiel, wyczyścił miecz i położył się spać.

Nastał ranek. Duran jak codzień wstał z łóżka umył się, nie został o dziwo zaatakowany. Postanowił dnia dzisiejszego złożyć wizytę pewnemu złemu czarodziejowi. Wychodząc skinął karczmarzowi ręką, już trzymał ręke na klamce, gdy zauważył kątem oka kobietę wpatrującą się w niego. Tylko nie to, pomyślał podchodząc do stolika kobiety.

-Witaj Nishe- rzekł chłodno do kobiety. Była to wysoka, niebieskowłosa czarodziejka, specjalizująca się w atakach psychicznych, potrafiła przejąć kontrolę nad umysłem większości ludzi. Duran do nich nie należał, i to ją denerwowało. Bardzo.

-Cześć- rzuciła wesoło.- jak leci kochany braciszku?

-Było całkiem nieźle, ale spotkałem kobietę dzisiaj która popsuła mój humor- wycedził łowca. Nie żeby nie lubił siostry. On ją tylko szczerze nienawidził. Zepsuła mu dzieciństwo, ćwicząc na nim swoją magię, na co patrzyła dumna z córki matka. Ojciec umarł przed jego porodem, siostra była 3 lata starsza. Uciekł z domu w wieku 13 lat, i błąkał się po świecie zabijając kupców dla pieniędzy, potwory, by przetrwać, aż ochrzcił się łowcą nagród i polował zawodowo.

-Achh, kocham twoją ironię. A teraz beż głupich żartów. Wiem że on cię nawiedza sługusami. I wyobraź sobie że podpadł mi. Pomóż mi go zniszczyć, a dam ci to.- Duran szeroko otworzył oczy, stał jak zamurowany.

-Skąd TO masz?- krzyknął na widok Pugio. Pugio był sztyletem, 8 calowe ostrze, tak nasączone zaklęciami, że otaczała go niebieska poświata.

-Pewien smok tez mi podpadł- rzekła z drwiącym uśmiechem.-ale smoka łatwo zabić dobrym zaklęciem niszczącym umysł, była to długa mentalna bitwa, ale wygrałam. Ale ten podlec to co innego. Nie mogę go nawet namierzyć, a co dopiero zakraść się do jego umysłu. I ty mi pomożesz.

-Zgoda- rzekł Duran tak niespodziewanie ulegle, że siostra prawie spadła z krzesła ze zdziwienia.- nie myśl że jestem głupi. Zgoda, jeśli dostanę sztylet przed wejściem do zamku.

-Co? Tak bez niczego?

-Dobra, żegnaj.- rzekł i szybko skierował się w stronę drzwi. Zatrzasneły się przed nim.

-Zgoda- wymamrotała siostra.- jutro o brzasku słońca, u twego kumpla Gludina. Też go znam.- dodała widząc zdziwioną minę brata.

-Niech będzie.- powiedział,wyszedł i ruszył w stronę sklepu następnego znajomego, Eldinara, elfa parającego się sztuką alchemii. Na jutro będzie potrzebował trochę eliksirów. I trochę dużo szczęścia. Rozmyślał o dziwnym spotkaniu z siostrą. Coś nie pasowało. Ale dowie się tego później.

Gdy zbliżał się do sklepu, uderzyła go jak zawsze woń mieszaniny ziół, których nazwy nikt nie pamiętał. Wszedł do sklepu, złożonego ciemnego przedsionka, i przejścia do labolatorium. Za ladą stał wysoki elf, ubrany w lnianą, białą szatę, pełną wypalonych dziur i pobrudzona najróżniejszymi kolorami.

-Witaj łowco- rzekł ozięble elf, lubił Durana, ale nie lubił jego pracy. Zakłócała porządek w przyrodzie.

-Widzę że jak zwykle chętnie mnie witasz, mistrzu- uprzejmie powitał Eldinara Duran.- pewnie wiesz po co przybyłem? Ten twój wspaniały kot wie wszystko.- rzekł wskazując kota leżącego w koncie dusznego pomieszczenia, dużego, czarnego z dziwnie wyblakłymi oczami. Kot wiedział wszystko, ale dzielił się tylko ze swoim panem, Eldinarem, i też nie wszystkim. Wiedza bywa niebezpieczna.

-Tak, to prawda. Przgotowałem już eliksiry. Dwa razy mikstura prawdziwego widzenia, raz mikstura leczenia, i raz trucizna rozkładająca ciało. To ostatnie dorzuciłem gratis, nikt nie ma prawa dowiedzieć się kim jesteś. Nikt, a szczególnie czarny mag. Masz ją zażyć gdy tylko sytuacja będzie krytyczna. Nie będziesz cierpiał długo, twoje ciało strawi się samo, i znikniesz. Zostanie po tobie dym.

-Dziękuję za troskę-rzucił z przekąsem Duran- i nie bój się, wiem co należy trzymać w tajemnicy. Rzucił elfowi 3 złote monety. Elf złapał je, patrząc cały czas łowcy w oczy - bywaj Eldinarze- mruknął i wyszedł.

-Bywaj łowco- rzucił cicho elf, po czym wrócił do labolatorium.

Duran wrócił do gospody. Zjadł kolację, wymył się. W pokoju spakował plecak, eliksir z trucizną umieścił w kieszeni na klatce piersiowej. schował do cholewy butów po sztylecie. Wygodnie umieścił miecz na plecach. Zostawił wolną pochwę przy pasie na Pugio, którego z utęsknieniem wyczekiwał. I cały czas rozmyślał co mu nie pasowało w rozmowie z siostrą. Umieścił fiolki z miksturami w kieszeniach plecaka. Usiadł na fotelu i zasnął, pogrążony w myślach.

Wstał przed świtem. Sprawdził czy wszystko spakowane, uprzątnął pokój i ruszył w stronę domu Gludina. Szedł przez budzące się miasto, wyludnione. Ludzie którzy prowadzili dzienny tryb życia dopiero się budzili. Ci co prowadzą nocny tryb życa kładli się spać. Martwa godzina. Ruszył parę razy łopatkami wygodnie umieszczając miecz na plecach. Wszedł do domu Gludina. Stanął jak wryty w drzwiach:

-Co do... - wyszeptał. Głowa Gludina była nabita na pal na środku pokoju. Nagły przebłysk wspomnienia rozmowy nawiedził Durana. Kolczyki. Nishe miała kolczyki w kształcie znaku węża.

-[beeep]- ryknął sfrustowany- zabiję cię suko, a potem twego pana! - opadł na podłogę. Zauważył ciało krasnoluda leżące pod stołem, wyciągnął je, ściągnął głowę z pala. Ułożył na stole, z rozpaczą patrząc na jedynego przyjaciela na tym zasranym świecie. Już miał podpalać, gdy zauważył ciemne znaki na podzłodze. Krew. "13 76 89, podłoga". "a" od tej litery ciągneła się smuga krwi aż pod stół. Stąd ciągneli krasnoluda. Wbiegł do pracowni krasnoluda. "Podłoga podłoga" mruczał, " Ale cholera gdzie?". Zauważył nierówność. Podszedł tam. Macał palcami podłogę, i natrafił na rowki, w kształcie kwadratu.

-Tu!- rzekł, i podważył wieko. Po chwili mocowania klapa odskoczyła, ukazując krasnoludzki sejf.

-Spryciarz- mruknął, wykręcając na tablicy z pokrętłami liczby. Wieko odskoczyło, wydostała się z niego para, i oczom jego ukazał się widok, tak samo spodziewany jak ciepłe powitanie przez Eldinara. Pugio.

-Jakim cudem ten sztylet tutaj? Moja siostra go miała!- pogrzebał w skrzynce i zauważył list.

" Jeśli to czytasz to znaczy że zdechłem. Zdaża się najlepszym, trudno. Mam nadzieję że o mnie nie zapomnisz. Ten oto sztylet, zwany Pugio, jest jedynym prawdziwym. Zostały wytworzone jego kopie, dokładnie 7, ale są o wiele słabsze od tego. Nasiąknięte czarną magią, mają poświatę niebieską. Prawdziwy jest zielony" Teraz Duran zauważył że poświata jest zielona, nie niebieska "Mam nadzieję że z pomocą sztyletu pomścisz moją śmierć. Jestem dumny mając ciebie za przyjaciela. Bywaj łowco, niech Glavier będzie z tobą, a bogowie ci sprzyjają" Duran oderwał wzrok od kartki, i zapłakał. Pierwszy raz od dzieciństwa zapłakał. Roztrzęsiony rozlał w całym domu oliwę. Wyszedł z domu, i rzucił przez ramię zaklęcie podpalające, i dom stanął błyskawicznie w płomieniach. Gludin dołączył do swoich przodków. Nie oglądając się, szedł prosto. Wsunął Pugio do pustej pochwy przy pasie. Skierował się w stronę zamku.

-Czas skopać parę tyłków- powiedział, zbliżając się do zamku. Przy bramie stało dwóch strażników, elf i człowiek.

-Czego tu głupcze?- łowca nie odpowiedział, błyskawicznie wyciągnął Pugio, który zaśpiewał w powietrzu. Strażnicy z poderżniętymi gardłami osuneli się na ziemię. Kopniakiem otworzył drzwi. Uspokoił nerwy, wypił miksturę prawdziwego widzenia, która pozwalała widzieć niewidzialne i pułapki. Pobiegł do tylniego wejścia, które również otworzył kopniakiem. Wszedł w ciemną czeluść zamku. Rozległ się obłąkańczy śmiech Xavirusa, który czekał na Durana, mając zamiar najpierw się nim pobawić.

-Pierwszy który go zabije, dostanie 1000 sztuk złota- huknął swoim magicznym głosem. Wiedział że nikt nie ma szans z łowcą, ale będzie zabawa. Pomści swojego ojca.

Moje pierwsze opowiadanko, niedokończone, ale tak na próbe, czy coś ze mnie wogle będzie :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro Chimaira wymiękł to ja się zabiorę za ocenę twego opowiadanka, w końcu na czymś trzeba nabijać licznik :P

Jeśli chodzi o błędy ortograficzne to nie jest jeszcze tragicznie ale jeśli nie wiesz to cię uświadomię, że kiedy piszesz posta to wszystkie błędy są podkreślane na czerwono. Radziłbym tego nie ignorować ale sięgnąć po słownik zwany ortograficznym i sprawdzić co zrobiłeś nie tak. Może zajmuje to trochę czasu ale jeśli marzysz o byciu pisarzem potraktuj poważnie zwłaszcza ortografię.

Jeśli chodzi o fabułę... No cóż żonglowanie oklepanymi do bólu schematami przewijającymi się w kulturze to za mało. Tym bardziej gdy nie robisz tego świadomie, a jeśli tak to nieudolnie. Poza tym jesteś przeraźliwie sztampowy- w żaden sposób nie wyjaśniłeś dlaczego zły lord jest zły. Jak byś uważniej przeczytał Sapkowskiego, na którym się wzorowałeś wiedziałbyś, że nic nie jest czarne lub białe. Są tylko różne odcienie szarości.

Zdarzają ci się błędy logiczne, choćby taki kwiatek:

rozglądając się po swoim małym pokoiku nad karczmą,

Jeśli śnisz po nocach o byciu pisarzem to posłuchaj kilku rad od starego Ogona ;) :

-przede wszystkim czytaj. I to nie tylko "Władcę Pierścieni", "Eragona", czy "Harrego Potter'a". Czytanie daję ci ogładę oraz większą sprawność w w wyrażaniu swoich myśli, również na piśmie. Nie ograniczaj się tylko do fantasy, proponuje jeszcze s-f oraz literaturę głównonurtową. Jeśli koniecznie musza być to opowieści magii i miecza proponuje zapoznać się z panią Ursulą Le Guin lub Jackiem Dukajem ( z naciskiem na "Inne Pieśni"). Dobrym rozwiązaniem byłby też zakup "Nowej Fantastyki" od czasu do czasu.

-pisz też jak najczęściej. Nie przejmuj się jeśli twoje teksty nie będą dobre, ważne żebyś nabrał wprawy. Dawaj swoje prace do oceny rodzinie lub przyjaciołom. Wymagaj od nich krytyki, nie mogą być dla ciebie łagodni, muszą bezlitośnie obnażać twoje wady. Taka rada ode mnie- zamieszczaj w necie naprawdę coś dobrego, będącego efektem twojej wytężonej pracy. W sieci ludzie naprawdę mogą być złośliwi i masz szczęście, że ja jestem w miarę cierpliwy.

-przyjmuj do siebie krytykę. Jeśli jest ona konstruktywna znaczy, że jest coś na rzeczy i musisz coś poprawić.

-pamiętaj, że liczy się pomysł. Pisanie nie polega tylko na wykorzystaniu koncepcji innych pisarzy. Oczywiście możesz je wykorzystać, ale w jakiś nowy, świeży sposób.

Ogólnie to powinienem dostać dodatkowe punkty za cierpliwość ;)

A Chimaira byku co jest? :) Trzy dni mnie nie było, a ty nadal dalszej części swego opowiadania nie dałeś. Spadek formy? :P

Edytowano przez ogonmaster
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krytykę przyjąłem, i wiem że jest słabo, bo pisałem to z nudów :P Problem w tym że czytam dużo, i potem mam za dużo pomysłów :P Tu trochę forgotten realms, a na drugi dzień czytam Clancy'ego :P No ale popróbuję jeszczę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krytykę przyjąłeś ale chyba jej nie zrozumiałeś: nie zamieszczaj tu każdego bzdeta, którego skrobniesz. Tylko to co wydaje ci się, że jest dobre, a nie opowiadania pisane z nudów, bo jak widać nie idą ci one. Poza tym mówiłem jeśli chodzi o czytanie to nie tylko liczy się ilość ale i jakość. Wybacz ale Forgotten Realms czy Clancy to tylko sprawnie napisane czytadła bez większej głebi. Przerzuć się na coś ambitniejszego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A Chimaira byku co jest? smile.gif Trzy dni mnie nie było, a ty nadal dalszej części swego opowiadania nie dałeś. Spadek formy?

1) Piszę zlecenia recenzenckie na ten miesiąc do pracy. :P

2) Zbieram energię Kosmosu&Wszechświata, bo nie mogę tego ztrywializować i, excuse le mot, spieprzyć. ;) Ale dalszy ciąg będzie, spokojna Twoja rozczochrana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Coś ambitnego? Daj przykład, chętnie poczytam.

W wcześniejszym poście już dawałem dwóch autorów. Proponuje coś z New Weird by uwolnić się od okowów tolkienowskiego fantasy. China Mieville, czy niektóre dzieła Neila Gaimana to tylko najgłośniejsze nazwiska. Poza tym to klasyki Dick, Aldiss, wspomniana Le Guin, Bradbury, Huxley... Z polskiej literatur to zdecydowanie Dukaj oraz -ale tu zdania co do jego talentu są podzielone- Orbitowski. To tylko kilka nazwisk od których można by zacząć, jest jeszcze mnóstwo ambitnie piszących pisarzy. Polecam czytanie "Nowej Fantastyki", by choć trochę liznąć ambitniejszą literaturę (ale tu trzeba nadmienić, że to pismo to nie to samo co kiedyś).

Ale dalszy ciąg będzie, spokojna Twoja rozczochrana.

Spoko poczekam, wszak mistrza nie można poganiać :lol:

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie chcę robić reklamy, ale zainteresowanych powieściami Sci-Fi zapraszam na stronę poświęconą mojej "produkcji" (niedokończonej): www.psychics.pl/pnz

Komentarze mile widziane ;]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A co tam, też się pochwalę... B)

Randall wiedział, że znajduje się daleko od domu. Po dwudniowym pościgu Xargów, wycieńczony paladyn, myląc tropy, zdołał w końcu dotrzeć do gór Ulu'gdar. W oddali ujrzał wysoką grań - Bardock, która była legowiskiem lodowego golema. Tylko doświadczeni podróżnicy znali ukryte przejście prowadzące bezpiecznie przez siedzibę olbrzyma. Ci, którzy zabłądzili, ginęli pod lawinami śniegu zrzucanymi przez rozwścieczoną bestię. Randall przypomniał sobie, że czasami golem wychodzi, aby zaspokoić głód. Dzielny rycerz, przekradając się wąskimi ścieżkami, widział, że najmniejszy błąd mógł doprowadzić do upadku w ogromną otchłań. Ostrożnymi krokami doszedł do Bardock, za którą kończył się łańcuch górski. Los mu jednak nie sprzyjał.

Ogłuszył go huk. Ziemia zaczęła się trząść.

- Cholera, tylko nie dziś - Randall zaklął. Początkowo ujrzał tylko ogromną skałę, która nagle przybrała kształt ogromnej istoty, przewyższającej czterokrotnie wzrostem dorosłego człowieka. Włosy zjeżyły mu się na karku. Poczuł zimny dreszcz na plecach. Ogromna, skalna łapa świsnęła przed nim. W ostatniej chwili odskoczył, jednocześnie wydobywając miecz z pochwy. Uderzył z całych sił. Posypały się iskry. Na ciele golema nie było nawet rysy.

- ?Będę musiał użyć zaklęcia" - pomyślał. Jednak po całodniowej wędrówce był bardzo osłabiony, a korzystanie z magii wymagało znacznej siły. Musiał jednak zaryzykować. Od tego zależało jego życie.

- Krandesa! - wykrzyknął, kierując dłonie w stronę golema. Nagle z końca palców wystrzeliły dwa płomienie, które otoczyły olbrzyma ognistym pierścieniem.

- To go zatrzyma - powiedział i udał się w stronę szczytu. Musiał się spieszyć, bo słońce niemal zaszło już za horyzont. W końcu wyszedł na otwartą przestrzeń. Świeże powietrze musnęło mu twarz. Swoje kroki skierował do pobliskiego lasku. Rozpalił ognisko. Przygotował łuk i strzały, i wszedł do zagajnika. Bystrym okiem wypatrzył trop zająca. Ślady doprowadziły go na skraj małej polanki, gdzie mały szarak zjadał młodą trawę. Randall napiął cięciwę, wymierzył i wypuścił strzałę. Chwilę później królik piekł się już nad ogniskiem. Po kolacji paladyn okrył się kocem i zasnął.

Następnego ranka obudził go zimny wietrzyk. Obmył się w strumieniu, dojadł resztę królika i wyruszył w dalszą drogę. Dzień był bezchmurny, wiatr łagodnie kołysał liśćmi drzew. Wyszedł z lasu i zaczął iść ogromnymi pastwiskami rozciągającymi się wokół miasta. Randall wiedział, że musi dostarczyć list samemu królowi. Nie wiedział, czego dotyczy, ale dostał wyraźne rozkazy od Magów Ognia, aby strzegł go jak oka w głowie. Przed południem ujrzał cel swej podróży - Stormgate. Nigdy nie przypuszczał, ze jest ono tak ogromne. Wokół całego miasta rozciągał się gruby na dziesięć i wysoki na dwadzieścia stóp mur. Gdy dotarł do bram miasta, ujrzał na nim gotowych do ostrzału łuczników. Stormgate było ważnym ośrodkiem handlowym, w którym co roku organizowany był jarmark. Wówczas miasto przeżywało prawdziwe oblężenie napływających z całej prowincji obywateli. Strażnicy przy wejściu byli zaciekawieni przybyciem paladyna, choć nie ośmielili się go zatrzymać. Stormgate słynęło ze sprawiedliwych rządów króla Y?Beriona. W mieście nie było przestępców, ludzie nie musieli zamykać na noc domów. Każdy mieszkaniec miał pracę, a dzieci nie cierpiały głodu. Stormgate miało własne służby porządkowe, które co tydzień sprzątały ulice i wywoziły nadmiar nieczystości. Randall był zdumiony wspaniałością i harmonią tego ogromnego grodu. Każdy mieszkaniec, którego mijał, uśmiechał się do niego. Wszystkie przygody, które dotychczas przeżył, były związane z nieustanna walką i niekończącymi się pościgami. Mieszkańcy osad, przez które przejeżdżał, nie byli zbyt gościnni, nie ufali mu. Randall poczuł, że nie wiedząc czemu, uprzejmość obywateli Stormgate dziwnie mu przeszkadzała. Czuł się nieswojo. Miasto emanowało lodowatym spokojem.

- ?Wydaje ci się, nie bądź głupi? - pomyślał. Swoje kroki skierował w stronę ogromnego zamku mieszczącego się w centrum miasta. Przed wejściem zatrzymali go dwaj żołdacy.

- Dokąd to?

- Ja do samego króla. Jestem posłem. Przybywam z Kasterionu. Przynoszę list od Magów Ognia.

- W takim razie chodź za mną. Randall podążył za gwardzistą. Najpierw weszli po długich kręconych schodach, by następnie przejść przez długi korytarz. Paladyn obserwował połyskujące w promieniach popołudniowego słońca zbroje. Nagle stanęli. Ogromne, dębowe drzwi odgradzały im dalszą drogę.

- Solidne odrzwia.

- Tak? Mamy tu dobrych stolarzy. Te tutaj wykonał mistrz Sharky, były buntownik i dywersant, teraz przykładny obywatel.

- Mogę wejść?

- Za tymi drzwiami król przyjmuje obywateli. Możesz wejść. Strażnik otworzył drzwi. Przechodząc zauważył maleńki podpis pod klamką, najwyraźniej stolarza: ?Sharky - mistrz stołka i blokad na gościńcach?.

- ?Interesujące?- pomyślał. Drzwi zamknęły się głucho za nim. Przed sobą widział komnatę, która swoim przepychem dorównywała nawet świątyni Ghulstrana w Kasterionie. Stanął na puszystym dywanie, zrobionym najprawdopodobniej z niedźwiedzia jaskiniowego. Na ścianach wisiały obrazy wcześniejszych władców, zaś centralnym miejscem było bogato zdobiony tron. Randall w pierwszej chwili nie dostrzegł postaci siedzącej na nim.

- Podejdź - zachrypiał niski głos. Paladyn zrobił dwa kroki. Nigdy nie widział Y?Beriona.

- ?Ktoś, kto tak sprawnie rządzi całym tym miastem, musi być mężnym i silnym przywódcą? - był przekonany. Jednak osoba siedząca na tronie nie zgadzała się z jego wyobrażeniami. Była niska, cherlawa i sprawiała wrażenie niezbyt rozgarniętej.

- Przybyłem z Kasterionu, panie. Przynoszę ważny list od Magów Ognia.

- Yyyy? D-dobrze - zawahał się Y?Berion. Randall wyjął z torby list, podał, gdy nagle czyjaś koścista dłoń wyrwała mu go. Z cienia wyłoniła się dziwna postać. Była bardzo chuda, blada. Jej skóra sprawiała wrażenie strasznie wysuszonej. Randall skrzywił się nieco.

- T-to mój nad-nadworny doradca, Cor Calom - król wyjąkał.

- Ależ panie, miałem wyraźne rozkazy, aby list ten dostarczyć bezpośrednio do rąk waszej wysokości.

- Ssspokojnie - Cor Calom przeszył lodowatym spojrzeniem. - Jestem prawą ręką króla i mam jego osobiste pozwolenie na przeanalizowanie wszystkich dokumentów. Każde słowo uczonego kłuło Randalla niczym sztylet.

- Panie, Magowie Ognia piszą, że musimy niezwłocznie przygotować się na najazd orków. Liczne oddziały zaobserwowano w kotlinie Gerschack.

- T-tak? - zdumiał się Y?Berion.

- Sugeruję, abyśmy zwrócili się o poradę do Lapidusa.

- A kto to? - zdziwił się król.

- Doradca od spraw oświeceniowych i strategicznego planowania. Panie, sam go wybrałeś tydzień temu.

- Aha? No dobrze. Wyślij gońca.

- Oczywiście.

- ?Ja chyba śnię? - Randall nie mógł uwierzyć własnym uszom. Po dwudziestu minutach, które zabrały paladynowi otrząśnięcie się z tej dziwnej sytuacji, goniec przybył z wiadomością od Lapidusa. Cor Calom wysłuchał go, a następnie ogłosił:

- Według Lapidusa powinniśmy poddać się niezwłocznie. Nie dysponujemy wystarczającym wojskiem, które mogłoby przeciwstawić się orkom.

- Naprawdę? No dobrze. Jak uważasz. - Y?Berion zgodził się.

- To jakaś paranoja. Nie możecie tego zrobić! A co z mieszkańcami Stormgate? - Randall krzyczał oburzony.

- Pozostaw to nam. Straże! Wyprowadzić posła!

- Spokojnie, spokojnie. Sam wyjdę. Po chwili był już na dziedzińcu.

- ?Co za dziwne miasto? - pomyślał. Wyciągnął zwój teleportacyjny.

- ?Wracamy do domu? - myśl ta wyraźnie dodała mu otuchy. Wypowiedział zaklęcie. Gdy kończył, pergamin, na którym było ono zapisane, zaczął intensywnie się jarzyć, by po chwili całkowicie spłonąć w rękach rycerza. Trzeba wiedzieć, że ogromna moc zawarta w zwojach, tuż po odczytaniu, ulega całkowitemu rozproszeniu. Tymczasem zbroja paladyna poczęła się szybko kurczyć. Ludzie przechodzący obok, stawali przerażeni.

- ?Będę musiał porozmawiać z Marcusem na temat jego nowoczesnego podejścia do tworzenia magicznych zwojów? - pomyślał. Nagle sylwetka Randalla przybrała dziwnych, wręcz groteskowych kształtów, by po chwili zniknąć w oślepiającym blasku.

- Witaj. Jak przebiegła podróż do Stormgate? - spytał wysoki mężczyzna, ubrany w szkarłatną szatę. Promienie zachodzącego powoli za horyzont słońca, wpadając przez okno komnaty, nadawały jej niezwykłe wrażenie. Stojący obok człowiek mógłby przysiąc, że ubiór mężczyzny płonie. Randall wyszedł z kręgu teleportacyjnego.

- Jak zwykle. Walka, pościgi, walka i jeszcze trochę pościgów. A czegóż się spodziewał, Marcusie?

- Znając ciebie, byłem przygotowany na taki obrót spraw. Marcus był jednym z Magów Ognia. Był również głównym alchemikiem zakonu. Niejednokrotnie narażał życie, by zdobyć potrzebne ingrediencje. Nieustające walki z orkami nadwątliły zapasy. Deficyt run, mikstur i magicznych zwojów był wyraźnie odczuwalny.

- Aha. Jeszcze jedno. Będziemy musieli porozmawiać na temat twoich umiejętności tworzenia zaklęć. Wiesz jak wyglądałem, teleportując się tutaj?! Teraz na pewno nie będę zapomniany w Stormgate.

- Nie denerwuj się. Właśnie nad tym pracuję - odwrócił się, pokazując stół runiczny zakryty stertami starych ksiąg.

- Mam nadzieję? - Randall, odwróciwszy się, wyszedł z komnaty. Znalazł się w długim korytarzu prowadzącym do dwóch sal. W jednej odbywały się posiłki magów. Niektórzy twierdzą, że została ona wybudowana tylko na pokaz, by przytłaczając swym bogactwem, świadczyła o potędze zakonu. Wśród mieszkańców Kasterionu wędruje plotka, jakoby magowie nie potrzebowali posiłków, gdyż karmią się własną energią zwaną maną. Randall jednak nie podzielał tego zdania. Ileż to razy widział i brał udział we wspaniałych ucztach, na których solidne, dębowe stoły uginały się pod ciężarem jadła i napitku. Oprawa towarzysząca tym uroczystościom za każdym razem zapierała dech w piersiach nowo przybyłym gościom. Feria barw, niezliczone ilości świec lewitujących nad głowami magów i zdarzające się czasami pojedynki na zaklęcia, niejednokrotnie wzbudzały w paladynie niemały podziw. Randall skierował jednak swe kroki do drugiej z sal. Prowadziły do niej wąskie, strome schody.

- ?Rince nie będzie zadowolony. Nie tego się zapewne spodziewał? - rozmyślał, pokonując kolejne stopnie. Dotarłszy na szczyt, stanął.

- Zandros - zaklęcie-klucz zadziałało. Ściana, która przed chwilą jeszcze zagradzała dalszą drogę, nagle przybrała ciemnokrwistą barwę, by po chwili, z głośnym zgrzytem, zniknąć w chmurze magicznego pyłu.

- Nareszcie. Jak mają się sprawy? Co postanowił Y?Berion? Człowiek, który stał przed Randallem, był w bardzo podeszłym wieku. Jednak jego oczy, które teraz były skupione na twarzy paladyna, świadczyły o czymś zgoła przeciwnym. Randall widział w nich ogromną moc, która emanowała i przytłaczała go za każdym razem, gdy spotykał się z nim. Szata, w którą był ubrany starzec, była bogato zdobiona rubinami i szmaragdami.

- Mistrzu, sprawy nie mają się zbyt dobrze. Y?Berion skapitulował. Jest gotowy oddać Stormgate w brudne łapska orków.

- Byłem na to przygotowany. Musisz wiedzieć, że Y?Berion od dawna nie ma już władzy. Cor Calom zatruł mu umysł i to on nieformalnie pociąga za sznurki. Doszły mnie również słuchy, że potajemnie zbratał się z orkami, podpisując pakt Krasheq. Gotowy jest oddać Stormgate w zamian za połowę skarbca.

- Musimy coś zrobić. Przecież? Uważaj! - Randall odepchnął Rinca. Nikły płomień, który oświetlał jeszcze przed chwilą komnatę, zgasł. Cień majaczący za plecami maga, przybrał ludzkie kształty. Zakapturzona postać rzuciła się w stronę paladyna. Skrytobójca przeturlał się i zaatakował ponownie. Jego celem nie był jednak Randall, lecz Rince. Rycerz, zachowując zimną krew, rzucił się w stronę napastnika. Zabójca wyciągnął sztylet, próbując wymierzyć cios. Paladyn sparował go i wyprowadził kontrę. Jednak zwinność zabójcy pozwalała mu na unikanie potężnych sztychów i cięć. Randall wiedział, że jego przewaga maleje. Nie widział twarzy skrytobójcy, ale czuł, że każdy cios wywołuje u niego drwiący uśmieszek. Nagle stracił równowagę, podcięty przez sprytnie wymierzony kopniak. Napastnik odbił się od kolumny podtrzymującej strop i skoczył wprost na Rinca. Randall w ostatniej chwili zasłonił go własnym ciałem. Sztylet przebił zbroję, raniąc go w brzuch. Paladyn poczuł zimno metalu i przeszywający całe ciało straszliwy ból. Skrytobójca, zaskoczony takim obrotem spraw, słysząc równocześnie odgłosy kroków nadbiegających magów, wspiął się po ścianie i wyskoczył przez okno. Tymczasem Rince ułożył ręce w kształt trójkąta, wypowiadając cicho słowa. Ciało Randalla przeszył nagły wstrząs. Rince wypuścił powietrze z płuc, które przybrawszy postać delikatnej mgiełki, otoczyło paladyna. Randall zadrżał ponownie. Powoli otworzył oczy. Szukał wzrokiem skrytobójcy.

- Panie, nic ci nie jest? Gdzie on jest? - wycharczał.

- Tylko dzięki twej odwadze jeszcze tu jestem. Zapytasz mnie zapewne, kim był ów napastnik. Sztylet, który przebił twoją zbroję, miał wygrawerowaną na rękojeści literę A.

- Asasyni! Mogłem się domyślić. Już od dawna słychać było, że współpracują z orkami. Nie przypuszczałem jednak, że dopuszczą się zamachu na twe życie - Randall wstał niepewnie, podpierając się ręką kolumny. Rozprostował obolałe kości. Podniósł leżący nieopodal miecz i wsunął go do pochwy.

- Musisz niezwłocznie udać się z powrotem do Stormgate. Przypuszczam, że plan morderstwa mej osoby wypłynął stamtąd. Jestem pewny, że stoi za tym Cor Calom.

- Mistrzu, wybacz mej śmiałości, ale takie posunięcie nie ma najmniejszego sensu. Wiesz dobrze, że u bram miasta stoją orkowie. Tylko czekają na znak, by je zająć. Domyślam się również, że armia została przekupiona. Stormgate czeka niechybna zagłada i nie będziemy w stanie jej zapobiec.

- Na szczęście jest jeszcze promyk nadziei. Otóż istnieje obóz buntowników, któremu przewodzi Sharky. Aby uniknąć wykrycia, założył swą siedzibę w kanałach miasta. Jako znakomity rzemieślnik, wkradł się w łaski dworu, od ponad roku regularnie przekazuje mi wieści. Dowiedziawszy się o zdradzie Cor Caloma, starał się zwerbować jak najwięcej mieszkańców Stormgate do walki z najeźdźcą. Niestety ludzie nie dali wiary hasłom rewolucyjnym. Sharky pozostał z najwierniejszymi żołnierzami. Mam jednak plan, który może przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę. Musisz przeniknąć do obozu orków i zabić ich przywódcę, Ur?grasha. To skutecznie osłabi ich morale. Być może wtedy uda się nam ich odeprzeć. Niech Ghulstran ma cię w swej opiece!

- Chodź ze mną - powiedział Marcus, stojący już od pewnego czasu i przysłuchujący się rozmowie.

- Chwała Ghulstranowi! - zakrzyknął Randall, wychodząc z komnaty. Znalazłszy się w pracowni chemicznej, stanął w kręgu teleportacyjnym.

- Przekierowałem teleport, abyś nie miał problemów z dostaniem się do obozu orków. Miej się na baczności. Powiadają, że Ur?grash jest najznakomitszym szamanem.

- Będę uważał. Zaczynaj. Marcus wziął sakiewkę pełną czerwonego proszku i sypnął nim w stronę Randalla. Paladyn zapłonął żywym ogniem, by po chwili zniknąć w chmurze gryzącego dymu. Miejsce, w które został przeniesiony, znajdowało się niedaleko stacjonującej armii orków. Nie miał jednak szczęścia, gdyż wylądował w sadzawce.

- Cholera - zaklął po cichu, próbując wydostać się z cuchnącej brei. Po dziesięciominutowej walce z wodorostami, wyszedł na brzeg. Zachowując się cicho i stawiając ostrożnie kroki, przedostawszy się przez pobliskie bagno, dotarł do granicy obozu. W centralnym miejscu stał namiot, który wyróżniał się spośród innych wielkością i kolorem. Przed wejściem stało dwóch strażników, ubranych w ciężkie zbroje i gotowych do walki. Inni odpoczywali w namiotach, drzemiąc lub pijąc orkową wódkę. Randall przekradł się przez obóz. Dotarłszy na tyły namiotu, podniósł materiał i stanął w środku. Rozejrzał się. Wnętrze oświetlał wiszący u góry kaganek. Namiot był pusty.

- Wyczułem twój strach, człowieku. Czego chcesz? - z cienia wyłonił się ork ubrany w czarną szatę. Na piersi miał medalion, symbol jego klanu.

- Przybyłem, aby powstrzymać twe wojska przed zdobyciem Stormgate.

- Jesteś odważny, ale i głupi - zaśmiał się.

- Walcz, nędzna kreaturo! - Randall rzucił się niespodziewanie w stronę szamana.

- Nie pokonasz mnie! Zginiesz! - Ur?grash uniósł ręce, wypowiadając niezrozumiałe słowa. Randall poczuł, że nie może się ruszać. Utracił kontrolę nad swoim ciałem. Ork złapał go w niewidzialnym uścisku. Paladyn poczuł napierającą ze wszystkich stron siłę, która zaczęła zgniatać jego zbroję.

- Popełniłeś błąd, przychodząc tu! - Ur?grash uniósł Randalla w powietrze. Zbroja gięła się coraz bardziej, łamiąc mu żebra. Poczuł, jak przebijają mu płuca. Chciał krzyknąć, ale zachłysnął się tylko krwią. Ciemność ogarnęła jego umysł?

- Nie! - Randall krzyknął, poderwawszy się z łóżka. Znajdował się w sekcji szpitalnej klasztoru Magów Ognia. Zobaczył Marcusa.

- Co się stało. Gdzie jest Ur?grash? Przecież konałem? - próbował wstać. Zrezygnował jednak, czując ostry ból w okolicach brzucha.

- Nie wstawaj. Rana jeszcze się goi. Musiałeś mieć koszmary.

- Co z Stormgate? Miasto zdobyte? - krzyczał.

- Straciłeś przytomność od ataku skrytobójcy. Rince uleczył cię częściowo, jednak sztylet był zatruty, dlatego też przenieśliśmy cię tutaj. Dzięki twemu poświęceniu, Rince wyszedł z zamachu cało, by móc niezwłocznie wysłać do Stormgate oddziały paladynów. Jutro nastąpi ostateczna bitwa.

- A więc to był tylko sen. Tylko sen?

Ps. Czekam na komentarze...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ps. Czekam na komentarze...

Widzę, że nikt się nie kwapi. Długo musiałeś myśleć nad imionami króla i jego zdradzieckiego doradcy, prawda? Wielu forumowiczów grało w Gothica, więc takie jawne ściąganie imion od razu wyszło na jaw. Poza tym wydaje mi się, że nazwa Stormgate wystąpiła gdzieś w Warcrafcie 3, ale tutaj mogę się mylić. 0 Kreatywności.

Sztylet przebił zbroję, raniąc go w brzuch.

Super. Wielki paladyn w papierowej zbroi, która nawet sztyleta nie umie powstrzymać. Inna sprawa - jak skrytobójca znalazł się w komnacie Rince'a, skoro jedyne wejście było zabezpieczone magicznie i otwierało się tylko na hasło?

Motyw ze zdradzieckim doradcą oklepany aż do bólu, mnie osobiście Twój Cor Calom przypomniał Smoczego Języka z Władcy Pierścieni.

Przybyłem, aby powstrzymać twe wojska przed zdobyciem Stormgate.

- Jesteś odważny, ale i głupi - zaśmiał się.

- Walcz, nędzna kreaturo! - Randall rzucił się niespodziewanie w stronę szamana.

- Nie pokonasz mnie! Zginiesz!

Brrr... Bardziej sztywnej i sztampowej wymianzy zdań przed walką wykoncypować nie mogłeś?

Samo Stormgate i jego opis przypomina mi trochę komunistyczną utopię ;) Wymieniłem tylko to, co mi się najbardziej rzuciło w oczy, inni pewnie znajdą coś jeszcze. Generalnie - z wyjątkiem języka wszystko inne do bani. Przewidywalna fabuła, brak kreatywności przy imionach postaci i (chyba) nazwie miasta, błędy logiczne.

No, skomentowałem. :P

Aha, sprawdziłem - miasto w W3 nazywało się Stromgarde, ale nadal Twoja nazwa kojarzy mi się z tą znakomitą grą ;)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po pierwsze, gratuluję przebrnięcia przez całe opowiadanie. Bałem się, że po max 2 stronach nikt nie będzie tego dalej czytał. :D Co do błędów logicznych: nie zostało powiedziane jaką zbroję przywdział Randall i z jak wielu składała się elementów. Każda zbroja składa się zarówno z elementów słabszych jak i mocniejszych, i bardziej wytrzymalszych...Dlatego można dopuścić się mniemania, jakoby tenże sztylet w owe słabsze miejsce trafił... Co do wejścia Asasyna do środka komnaty...to chyba nie czytałeś tego fragmentu zbyt dokładnie. Mowa jest tam też o ucieczce zabójcy przez okno, dlatego też można dojść do wniosku, że podobną drogę obrał sobie, zakradając się do pomieszczenia. Co do tych dwóch nieszczęsnych postaci: Y'Berion w oryginale, jak sobie przypominam, był potężnym magiem. W moim opowiadaniu chciałem pokazać go w krzywym zwierciadle, jako człowieka ograniczonego i podatnego na manipulacje. Zaś Cor Calom...hmm...zgadza się wzorowałem się na Grimie, i jakoś nie czuję żebym zrobił źle...Tak, tak, wiem że opowiadanie jest sztampowe do bólu i nie starałem się nawet silić na oryginalność. Nie przyświecał mi cel obalenia Tolkiena:P Mam jednak nadzieję, że czytałeś to bez zaciskania (_!_). :D BTW: dzięki za pochwałe poziomu mego języka. Zawsze to coś. B)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do błędów logicznych: nie zostało powiedziane jaką zbroję przywdział Randall i z jak wielu składała się elementów. Każda zbroja składa się zarówno z elementów słabszych jak i mocniejszych, i bardziej wytrzymalszych...Dlatego można dopuścić się mniemania, jakoby tenże sztylet w owe słabsze miejsce trafił...

Domyśliłem się Twoich zamysłów, ale IMO dużo lepiej byłoby napisać, że sztylet trafił dokładnie w szczelinę między płytami pancerza, albo coś takiego. Wiadomo, że paladyn byle jakiej zbroi nie nosi.

Tak, tak, wiem że opowiadanie jest sztampowe do bólu i nie starałem się nawet silić na oryginalność.

Pytanie - czy ktokolwiek je przeczytał poza mną? Ludziom szczerze obrzydły opowiadania sztampowe aż do bólu i nie wiem, czy jest sens z takimi pokazywać się na forum. IMO powinno się tu chwalić naprawdę ciekawymi tekstami, a Twój niestety taki nie jest.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zatem proponuję wysilić trochę własne szare komórki i stworzyć coś lepszego, co mogłoby przyciągnąć rzesze forumowiczów. Pisanie opowiadań nie należy wcale do łatwych zadań, jak to się niektórym wydaje...

A ja radzę nie strzelać tutaj focha. Skoro umieściłeś swój tekst, to inni mają prawo go krytykować. I nie muszą przy tym umieszczać swoich. Jak Ci się krytyka nie podoba, to pisz do szuflady. - Pzkw

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

roberto_i - z pierwszego zdania Twojego opowiadania wynika, ze pisząc sugerowałeś się grami (najpewniej Assasins Creedem, choć nie wiem).

Pisanie opowiadań nie należy wcale do łatwych zadań, jak to się niektórym wydaje...

Co do tego - nie zgodzę się. Wystarczy sporo wyobraźni i talent, a jak się talentu nie ma, to chociaż dobra znajomość języka ojczystego, zasad ortografii itp.

Niezwykle ważny jest styl pisania - od tego zależy, czy Twoi czytelnicy będą po prostu omijać kolejne strony pełne nudy i nie do końca poprawnych zdań, czy opowiadanie wciągnie wielu ludzi... ja właśnie tym się kieruję.

Zauważyłem jednak jedną rzecz w trakcie pisania moich powieść Sci-Fi: fantazję i wyobraźnię możemy mieć od razu na wysokim poziomie, jednakże styl pisania godny dobrego pisarza nabieramy (lub nie) w miarę pisania. Już teraz wiem o wiele więcej niż wcześniej, m.inn. dlatego, że sam trochę książek czytam i uczę się, jak dobrze pisać. Stylu pisania jednak nie kopiuję, sam nabieram własny (moim znajomym się bardzo podoba), już mam kilka pomysłów jak urozmaicić moje książki. Warto czytać, uczyć się, pisać, ale jeśli w miarę upływu czasu nic z tego nie wychodzi - szczerze- odradzam dalszego angażowania się w to. Nie ma to najmniejszego sensu, chyba, że piszesz dla siebie - to zmienia postać rzeczy. Jeśli to lubisz, pisz, ale jeśli piszesz to dla innych, warto udoskonalać to, co byc może już uważamy za (prawie) doskonałe. ;)

Krytyka, nawet ta najbardziej szczera jest potrzebna. Właśnie po to, by nanieść poprawki i ustrzec się dalszych błędów. Nie bójmy się krytyki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ps. Czekam na komentarze...
Widzę, że nikt się nie kwapi.

I nikt się nie będzie kwapił-mam dość przebijania się przez kolejne wypociny niedzielnych fanów fantasy. Po raz kolejny powtórzę: nie zamiesczajcie tu każdego shita, którego skrobniecie, bo w takim razie możecie co najwyżej liczyć na miażdżącą krytykę albo totalny zlew.

Co do tego - nie zgodzę się. Wystarczy sporo wyobraźni i talent, a jak się talentu nie ma, to chociaż dobra znajomość języka ojczystego, zasad ortografii itp.

No i bzdury pleciesz mości panie: Musisz mieć talent, jeśli chcesz dobrze pisać. Z ortografią i "znajomością języka ojczystego" możesz co najwyżej pisać ladne wypracowania na polski. Talent i-tu się zgadzamy- wyobraźnia są niezmiernie ważne ale liczy się również to czy będziesz potrafił coś nieść swoją sprawnie napisaną litraturą. Co z tego, że napiszesz świetnie czytającą się space opere jeśli nic ona nie będzie niosła? Największych pisarzy fantastyki poznaje się po tym, że traktują swój gatunek tylko jako narzędzie do wyrażenia swoich przemyśleń itd.

Poza tym co do tego talentu i wyobraźni: "wystarczy" wcale nie jest takie proste- nie każdy rodzi się Jackiem Dukajem piszącym "Zlotą Galerę" w wieku 15 lat... Tak samo jak nie każdy rodzi się Maradoną.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...