Skocz do zawartości

Polecane posty

Nie zapominaj, że oficjalne spotkania i inne takie często mają wyznaczone godziny trwania. Jeśli na przykład miało ono trwać najdalej do szóstej po południu, a Crowley widzi, że jest wpół do siódmej, no to już od pół godziny się przeciąga.

Tylko że my nadal mówimy o okresie czasu (samo spotkanie), a nie o punkcie w czasie (koniec tego spotkania). W sumie zdecyduj osobiście, bo sam nabrałem drobnych wątpliwości.

O ile się nie mylę, to i jedno i drugie pasuje. Pamiętam nawet w jednym z odcinków Sędzi Wesoł(k)owskiej, w rozprawie z jakąś bandą półmózgich rasistów, jak pan prokurator gadał, że "to zatrważające, że choć takie poglądy już dawno zostały skompromitowane, nadal znajdują się ludzie, którzy w nie wierzą". :>

Jasne, że traktowanie tego serialu jako źródła wiedzy prawniczej to gruba omyłka, ale nie dotyczy to przecież niewinnej elokwencji...

No, z telewizją to akurat różnie bywa. :P Może powiem tak: po przeczytaniu tego rozdziału zajrzałem do słownika synonimów, a potem z internetowego słownika wyczytałem znaczenie tego słowa. Z tego drugiego wynika, że "skompromitowany" znaczy "okryty hańbą", "upodlony" i "zbłaźniony", a to wszystko można odnieść tylko do osoby. W tym pierwszym zaś znalazłem, że jednym z synonimów jest "zdyskredytowany", czyli coś, co można odnieść nawet do idei (chociaż słownik podaje wyrazy w bliskoznaczne pogrupowane w konkretne konteksty, więc nie wiem, czy rozszerzenie znaczenia wchodzi tutaj w grę). A potem Google pokazał mi sytuacje, w których faktycznie użyto tego słowa w tym samym kontekście, co Olsen, aczkolwiek biorąc pod uwagę powyższe, ja osobiście jednak byłbym z tym ostrożny.

Dobra. Jak już zacząłem czytać ten nowy rozdział, to poszło całkiem z górki - choć, że tak powiem, szału nie ma. Aczkolwiek przyznam, że HHF ciekawie wychodzą postacie, jeśli chodzi o ich charakter.

A teraz dawaj Pan jaszczurki. =D

Od tamtego czasu obiecywała sobie, że odwiedzi Statek-Matkę, a może nawet samą Cesarzową, jak zaraz po przechrzczeniu.

Czegoś tutaj nie rozumiem, ale chyba lepiej zrobię, jak później spojrzę na biografię Oliwii albo wręcz do HHF z tym napiszę...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 27.09.2012o22:13, Knight Martius napisał:

Czegoś tutaj nie rozumiem, ale chyba lepiej zrobię, jak później spojrzę na biografię Oliwii albo wręcz do HHF z tym napiszę...

Znaczy czego nie rozumiesz?

Dnia 27.09.2012o22:13, Knight Martius napisał:

A teraz dawaj Pan jaszczurki. =D

Jaaasne... Ale nie spodziewaj się też jakichś wielkich kokosów - ci państwo się nie znają. No i rozdzialik opowiada nie tylko o ich spotkaniu.

Zaznaczam, że już w następnym rozdziale będzie drugie takie spotkanie.

========================================================

 

 

- XII -

 

Rampa wyładunkowa lekkiego desantowca otworzyła się, wpuszczając do wnętrza niewielkiego statku światło dnia. Wszyscy Sarukeri jednocześnie poderwali się ze swoich miejsc, a następnie równie zgodnie wybiegli truchtem na zewnątrz. Każdy z nich był w pancerzu wspomaganym FV-300, z przytroczonym do grzbietu plecakiem - zazwyczaj służącym do przenoszenia zapasów i dodatkowej amunicji, teraz jednak wypełnionym rzeczami osobistymi żołnierzy. Ponaglani rozkazującymi okrzykami Ikorena, Sarukeri zaraz po opuszczeniu transportera ustawili się w przepisowym czworoboku - sprawnie i bez żadnej nierówności, jak na paradzie.

Ikoren obrzucił wzrokiem okolicę, sprawdzając jednocześnie, jak przebiega wyładunek pozostałych dwóch podlegających mu plutonów. Otaczający ich teren był raczej równinny i wyglądał na dość jałowy. Nieopodal znajdowały się przygotowane już budynki koszar i inne obiekty, zbudowane z prefabrykowanych materiałów. Nieco dalej widniała dużo większa budowla, nie będąca już dziełem Sorevian. Bez wątpienia wznieśli ją obcy i przypuszczalnie była halą konferencyjną dla dyplomatów, wspomnianą przez Ekrevę na odprawie.

Koszary dla soreviańskich żołnierzy, w liczbie kilkunastu, ustawione były w często widywanym układzie szachownicy. Z tego, co wiedział Ikoren, oprócz kwater mieszkalnych, były już gotowe wszystkie obiekty użytkowe, włącznie z klubem oficerskim oraz polową kapliczką.

Shimure na kilka chwil odwrócił się wstecz, obserwując, jak na sąsiednim lądowisku siadają desantowce terrańskie, również wyładowując żołnierzy. Ludzie, jako sojusznicy Sorevian, wznieśli swoją bazę w bezpośrednim sąsiedztwie ich obozu - zatem wojownicy obu ras lądowali dość blisko siebie. Z tej odległości Ikoren mógł bez trudu ocenić, kim dokładnie byli przybysze - rozpoznał ich jako członków Sekcji Gamma, nowej jednostki oddziałów specjalnych, złożonej z genetycznie zmodyfikowanych ludzi. Shimure wiedział, że oprócz nich, Terranie sprowadzili inną dumę swojej armii, jaką stanowili Marines - w sile jednego pułku. Zdaniem Ikorena, żołnierze ci - choć bez wątpienia dobrzy - nie dorównywali Sarukeri. Na ich widok uśmiechnął się z pobłażaniem.

W tej chwili podszedł do niego Esaren, by złożyć meldunek.

- Garave - powiedział oficjalnym tonem - Kompania jest już w komplecie i czeka na rozkazy.

- Rozumiem, mai derian - odrzekł Ikoren, również odgrywając teraz rolę służbisty - Dziękuję.

Shimure przeszedł się wzdłuż frontu formacji, obserwując żołnierzy. Wszyscy stali na baczność, ich szeregi były idealnie równe, a przyjęta postawa identyczna u każdego z nich. Usatysfakcjonowany tym widokiem Ikoren w pewnej chwili otworzył wizjer, spoglądając na podwładnych własnymi oczami.

- Spocznijcie, samani! - zawołał, po czym podjął przemowę - Witam was na planecie Aradiel III. Jak już doskonale wiecie, tym razem nie ściągnięto nas tutaj po to, byśmy walczyli. Tym razem pełnimy funkcje reprezentacyjne, a także zajmujemy się ochroną kilku ważnych cywili. Ponieważ jednak jest nas więcej, niż potrzeba do tego zadania, służbę u boku dyplomatów pełnić będą wyłącznie Sarukeri, którym zostanie akurat powierzony ten obowiązek. W normalnej sytuacji oznaczałoby to rutynowe zadania przez cały dzień, jednak... - Ikoren zawiesił głos, nasłuchując odgłosów niezadowolenia; ku swojemu rozbawieniu, rzeczywiście usłyszał ich kilka - Jednak shivaren Ekreva była na tyle wyrozumiała, by z tak szczególnej okazji ograniczyć nam rutynowe obowiązki do minimum. Ta dyrektywa obowiązuje... od teraz. A co za tym idzie... - Ikoren uśmiechnął się szeroko - Wymagam od was na dzisiaj tylko kilku rzeczy. Już za chwilę macie się ustawić w dwuszeregu i pomaszerować do polowego magazynu. Tam zdacie broń i sprzęt, a potem zajmiecie kwatery i tam pozostawicie rzeczy osobiste. Co zrobicie później ze swoim czasem... zależy od was - Przez tłum przebiegł chór radosnych ryków oraz okrzyków aprobaty, po których Shimure dodał - Dopiero w kilka hadelitów później shivaren Ekreva wyznaczy pechowców do odbywania służby wartowniczej - Teraz od strony tłumu żołnierzy dobiegły Ikorena odgłosy niezadowolenia, po których zaraz jednak nadszedł śmiech - Czy wszystko jasne, samani?

- Tak jest, garave! - ryknęli żołnierze unisono, jak gdyby krzyczał jeden sivantien.

- A zatem, w dwuszeregu zbiórka! - nakazał Ikoren - Do magazynu, marsz!

Sarukeri, zgodnie ze swoim zwyczajem, wykonali polecenie wzorowo, bez najmniejszego bałaganu przy zmianie formacji. Shimure poszedł niemal na jej czele, na lewo od pierwszej kroczącej pary, mając za sobą Esarena.

Wojownicy podążyli do celu, idąc obrzeżami bazy, w miejscu, gdzie stykała się ona z terrańską. Sorevianie natknęli się zatem na garstkę ludzi - jedni z nich byli żołnierzami w pancerzach wspomaganych, dokonującymi obchodu, inni zaś oficerami, którzy z różnych względów krzątali się w tamtej okolicy, często odziani po prostu w polowe mundury.

Mijani przez dwuszereg Sarukeri Terranie w większości witali Sorevian, a nawet salutowali oficerom na swoją modłę. Ikoren odpowiadał na te powitania oraz saluty, jednocześnie obdarzając ludzi po części przyjaznym, a po części protekcjonalnym spojrzeniem. Nie żywił urazy wobec ich rasy. Chociaż w swojej niechlubnej przeszłości dopuścili się wielu okrucieństw tak wobec samych Sorevian, jak i innych ras obcych - z których większość nie przetrwała spotkania z Terranami - to w opinii Ikorena bardzo się zmienili od tamtego czasu. Nie uważał, by należało obwiniać ich obecne pokolenie za wydarzenia, które miały miejsce na długo przed jego narodzeniem. Obok lekkiej sympatii, Shimure traktował ludzi także z pobłażliwością - jako przedstawiciel rasy urodzonych wojowników, postrzegał Terran jako istoty słabe i wątłe. Dziwiło go, że osiągają sukcesy jako żołnierze.

Uczucia ludzi, jakich Sorevianie napotkali podczas marszu, Ikoren mógł z kolei określić jako mieszane. Jedni traktowali sivantien jak powietrze, nie zwracając na nich uwagi, bądź wprawdzie ich dostrzegając, ale zachowując milczenie. Inni, choć witali swoich sojuszników, to jednak czynili to chłodno i dość formalnie. Jeszcze inni zaś reagowali z sympatią podobną do tej, jaką żywił wobec Terran Ikoren.

W pewnej chwili, kiedy trzech oficerów przeszło bardzo blisko Shimurego, ten nagle usłyszał zza pleców głos Esarena.

- Jason Colby? - powiedział mai derian, z mieszaniną zaskoczenia i radości.

Jeden z terrańskich oficerów zatrzymał się - podobnie jak sam Ikoren, zainteresowany zajściem. Niektórzy Sarukeri wprawdzie również zerknęli w tamtym kierunku, ale żaden z nich nie wyłamał się z szeregu, ani nie przerwał marszu.

- A ty kim jesteś? - zapytał człowiek, niezbyt pewnie.

- Bethor III - rzekł w odpowiedzi Esaren - Nova Zurich. Pamiętasz?

Terranin rozszerzył oczy ze zdumienia, a w chwilę później uśmiechnął się szeroko, gdy Sorevianin sięgnął do wizjera i odsłonił twarz.

- Esaren? - powiedział przyjaźnie - Ty tutaj?

- Wy dwaj się znacie? - zapytał Ikoren, nie mniej zaskoczony.

- Garave, to jest Jason Colby - rzekł Esaren - Poznaliśmy się na planecie Bethor III, podczas jednej z auveliańskich inwazji. Był wtedy sierżantem jednostek samoobrony. Wie pan, tych, które rekrutowaliśmy na koloniach terrańskich - Oficer odwrócił się w stronę człowieka - Jason, to garave... znaczy, kapitan Ikoren Shimure. Służę pod nim od kilku lat.

- Miło mi - Colby lekko skłonił głowę, co uczynił także garave - Ufam, że będzie się nam dobrze współpracowało.

- Słuchaj, Jason - zagaił Esaren - Muszę załatwić kilka spraw, ale będę wolny za jeden alit. Wtedy...

- Czyli piętnaście minut? - wtrącił Terranin.

- Zgadza się - potwierdził mai derian, po czym podjął ponownie - Wtedy możemy się spotkać i pogadać na spokojnie.

- Niestety, ja wolny wtedy jeszcze nie będę - zaoponował Colby - Zajrzyj do naszego klubu oficerskiego, o siódmej wieczorem. Jaka to będzie godzina według waszej miary? - człowiek wyszczerzył zęby - Chyba... siedem hadelitów, sześć alitów po północy?

- Dokładnie - Esaren również się uśmiechnął - Widzę, że niczego nie zapomniałeś.

- Nigdy. Do zobaczenia wkrótce.

Człowiek skinął głową i oddalił się. Ikoren i Esaren patrzyli za nim przez chwilę, po czym zorientowali się, że kolumna Sarukeri już ich minęła i przeszła dalej. Nic nie mówiąc, podążyli za nią lekkim truchtem.

Przyspieszyli kroku, kiedy ich uwagę przykuło nagłe wydarzenie. Na obrzeżach obozu Sorevian, dość blisko polowego magazynu, podeszło do lądowania kilka nowych maszyn. Wyglądały znajomo, lecz nie należały ani do Sorevian, ani do Terran.

Transportery siadły na ziemi, kiedy Ikoren i Esaren dotarli do czoła kolumny Sarukeri, tuż przy magazynie. Dało się stąd usłyszeć okrzyki garstki wolnych żołnierzy, którzy zbliżyli się do lądujących maszyn, najwyraźniej chcąc wyjść przybyszom naprzeciw.

Z trzewi części transporterów wyjechały po rampach wyładunkowych pojazdy inżynieryjne. Z pozostałych zaś wysypały się odziane w uniformy oraz kombinezony sylwetki. Ikoren uśmiechnął się na ich widok, tak jak wtedy, gdy spostrzegł pierwszych Terran. Przybyszami byli Fervianie - przedstawiciele rasy, pozostającej w sojuszu z Sorevianami niemal od dnia, gdy ich nacje spotkały się po raz pierwszy.

Tak jak sivantien, ludzie i większość znanych istot rozumnych, Fervianie byli humanoidalnej budowy ciała i mieli wysmukłe sylwetki. Pod kątem aparycji i biologii, stanowili pomost pomiędzy gadami oraz ptakami - ich ciała pokrywała swego rodzaju łuska, całkiem jednak odmienna od tej, jaką obdarzeni byli Sorevianie. Z pewnych partii Fervianom wyrastały prawdziwe pióra - jak na przykład z głów, które ozdobione były barwnymi pióropuszami.

Pozbawieni zajęć soreviańscy żołnierze, którzy skupili się wokół miejsca lądowania transporterów, zgodnie z przewidywaniami Ikorena przyszli do Fervian z powitaniem. Przez kilka chwil przedstawiciele dwóch ras podawali sobie ręce, wymieniając uprzejmości. Sorevianie byli bez wątpienia ucieszeni z pojawienia się sojuszników, lecz emocje Fervian były dla Shimurego trudniejsze do odczytania. Powód tego był prosty - członkowie tej rasy, w odróżnieniu od sivantien czy ludzi, nie wykazywali mimiki twarzy. Nie było to możliwe - mieli bowiem dzioby, niezdatne choćby do uśmiechu.

- A więc nasi przyjaciele już tu są - powiedział w pewnej chwili Esaren - Może też pójdziemy ich powitać, garave?

- Później - odparł Ikoren - My mamy jeszcze coś do zrobienia, a kiedy już się tym zajmiemy, oni z kolei będą zajęci. To inżynierowie. Muszą tutaj zbudować bazę, nie mają czasu, by z nami siedzieć i gadać.

- Pewnie nie - zgodził się Esaren - Ale później, jak zlecą się tu ich wojownicy z armii plemiennych i z KDA, będziemy mieli kogoś do towarzystwa.

- Nic nie rozumiesz - Shimure pokręcił głową - Fervianie nam nie uciekną, poza tym mamy, że tak powiem, o wiele więcej okazji, aby ich zobaczyć. Zapomniałeś, między kogo trafiliśmy? Chętnie bym spotkał tych, których na odprawie Ekrevy nazwałeś sivantien - Ikoren uśmiechnął się złośliwie.

- Tylko mi się wyrwało, garave - oficer udał oburzenie - Po namyśle, też uważam, że spotkać kilku obcych byłoby nie od rzeczy.

- Jasne, jasne - Ikoren położył Esarenowi dłoń na ramieniu - A teraz chodź do tego cholernego magazynu, bo w końcu nigdy nie zrzucimy z siebie kombinezonów.

 

 

* * *

 

Zgodnie z oczekiwaniem, wyrażonym przez Esarena podczas rozmowy z człowiekiem, minęło około jednego alitu, gdy Sarukeri pozbyli się pancerzy wspomaganych i broni, a następnie - już w polowych mundurach - pozostawili swoje rzeczy w kwaterach. Ikoren, wespół ze swoimi oficerami, opuścił koszary od razu - zaopatrzywszy się wcześniej w przenośny translator - zamierzając rozejrzeć się po okolicy z nadzieją na spotkanie przedstawicieli dopiero poznanych ras. Dołączyło do nich jeszcze kilku oficerów z batalionu Nukaia, którzy jednak - choć pozostawali blisko Shimurego, Esarena, Raizy oraz Kobarego - prowadzili rozmowy we własnym gronie.

Ikoren był lekko podniecony, lecz owo wrażenie psuła odludność rejonu, w jakim się znaleźli. Obiekt, w którym miały się odbywać spotkania dyplomatów, wzniesiono z dala od jakiegokolwiek miasta, w niezbyt malowniczym terenie. Z tego, co wiedział Shimure, była tu także arteria komunikacyjna, wiodąca wprost do najbliższego osiedla - ta jednak ciągnęła się na kilkanaście lideanów.

Sarukeri szybko opuścili teren soreviańskiej bazy, postanawiając przyjrzeć się najpierw wzniesionej przez obcą rasę Nhilarów budowli. Jak na postawioną naprędce, prezentowała się całkiem okazale. Jej główna część została zbudowana na planie koła, od którego promieniście odchodziły ściany bocznych pomieszczeń. Zbliżywszy się, Sarukeri zaczęli powolnym krokiem obchodzić owo koło. Niebawem okazało się, że nie oni jedni są zainteresowani tym budynkiem - wkrótce w tym samym miejscu pojawiło się kilku zabójców Genisivare, pochodzących z Gildii Gromu oraz Gildii Smoczego Pazura. Tak jak Sarukeri, nosili jedynie polowe mundury - w ich przypadku czarnej barwy.

- Podobno wznieśli toto w kilka dni - rzuciła Raiza - Uwierzylibyście?

- Prefabrykaty załatwiają sprawę - stwierdził Esaren - Tyle że nad tym ktoś musiał się nieźle napracować. I jeszcze te ogrody, czysta fanaberia.

- Bez przesady - zaprotestowała Sorevianka - Skoro podeszli do sprawy poważnie, to na pewno myśleli o umileniu ambasadorom atmosfery.

- Gdzie ci cali Nhilarowie mają swój obóz? - zastanowił się Ikoren.

- Chyba po drugiej stronie... O, już ich widać - rzekła Raiza.

Istotnie tak było - budynki obcych, również prefabrykowane, stały całkiem blisko hali konferencyjnej. Krzątały się między nimi postacie o niskich, przysadzistych sylwetkach oraz długich pyskach. Niósł się od nich obcy zapach - wrażliwy zmysł węchu Sorevian pozwalał im go wychwycić, ale nie było to nic znanego.

Wtedy wiatr przyniósł z innego kierunku jeszcze inną nową woń. Niemal w tym samym momencie, wciąż przechadzającym się wzdłuż murów hali konferencyjnej Sarukeri wyszło naprzeciw pięć postaci. Kiedy się pojawiły, prowadzone przez Sorevian rozmowy szybko ucichły.

Sivantien szli bardzo powoli, a w parę chwil później zatrzymali się zupełnie, stając zaledwie kilka kroków przed przybyszami, którzy bez wątpienia należeli do rasy Shata'lin. Prawdopodobnie byli tak samo zdumieni, jak Sorevianie.

Otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, Ikoren - podobnie jak wszyscy inni sivantien - przystąpił do studiowania obcych. Był zaskoczony podobieństwem ich gatunku do swojego. Shata'lin byli bez wątpienia gadziej proweniencji - wskazywała na to bardzo podobna do soreviańskiej budowa ciała, włącznie z obecnością łuski, ogonów, szponiastych rąk i stóp, a także wydłużonych łbów, uzbrojonych w ostre zęby. Z drugiej jednak strony, było wciąż wiele czynników, jakie odróżniały ich od sivantien. Ich ogony były krótkie i sięgały im zaledwie do kolan, a głowy bardziej przyozdobione i innego kształtu. Najdziwniejszy jednak był ich znaczny dymorfizm płciowy. Ikoren nie miał trudności z określeniem, którzy Shata'lin są płci żeńskiej, a którzy męskiej - ale nie pomogłyby mu w tym reguły, rządzące w tej materii Sorevianami. Samice, nie wiedzieć czemu, były wyraźnie pozbawione łusek i niemal białe w ubarwieniu - co tworzyło kontrast z czerwoną, łuskowatą skórą samców - a co więcej, wyróżniały się atrybutem, który Shimure widział jedynie u Terranek - rozwiniętymi piersiami z gruczołami mlekowymi, charakterystycznymi dla ssaków, nie dla gadów. Wydało mu się to skrajnie dziwaczne. Obcy nosili dość surowe, utrzymane w ciemnej tonacji mundury. Te noszone przez samce były koloru szarego i czarnego, uniformy samic zaś były granatowe.

Shata'lin najwyraźniej studiowali Sorevian z podobnym zainteresowaniem, z jakim oni studiowali ich. Przez cały enelit trwało zupełne milczenie, kiedy przedstawiciele dwóch ras stali nieruchomo, obserwując się nawzajem. Wyglądało to tak, jak gdyby nikt nie miał śmiałości przemówić pierwszy.

Atmosferę zakłóciła jedna z zabójczyń Genisivare, z kate pod postacią plamy z ciemnych łusek wokół lewego oka - co nadawało jej taki wygląd, jak gdyby nosiła na nim opaskę. Najwyraźniej rozbawiona przeciągającą się ciszą, parsknęła śmiechem, po czym wystąpiła do przodu, przed pierwszy szereg Sorevian, podchodząc do najbliżej stojącego Shata'lin i wyciągając rękę.

- Iera - powiedziała swobodnie, szczerząc garnitur ostrych kłów w na poły przyjaznym, na poły sardonicznym uśmiechu - Przybywamy w pokoju.

Translator przełożył słowa Sorevianki ze strev na nieznany Ikorenowi język. Przekład ów, choć wygłoszony beznamiętnym głosem urządzenia, był najwidoczniej prawidłowy, gdyż obcy zareagował ze zrozumieniem.

Mężczyzna o ciemnoczerwonej łusce i żółtych oczach, odziany w czarny, obcisły mundur wystąpił nieco naprzód i także wyciągnął rękę. Gest był mu wyraźnie znajomy. Uśmiechnął się, po czym odpowiedział:

- Miło to słyszeć. - głos miał dość nieprzyjemny, jakby zachrypnięty - My też, jak widać, nie mamy złych zamiarów. Dobrze, że wreszcie ktoś przerwał tę niezręczną ciszę.

- Tu się zgadzamy - Sorevianka zachichotała - Jestem Zera Idrack.

- Nazywam się Ioloniel, młodszy czempion Gwardii, miło pana poznać.

Zabójczyni Genisivare wybuchła śmiechem, a po chwili zawtórowały jej inne Sorevianki, w tym stojąca obok Ikorena Raiza. To na dobre rozluźniło atmosferę wśród sivantien. Shimure - teraz z szerokim uśmiechem na twarzy - pomyślał, że w gafie przedstawiciela obcej rasy nie było nic dziwnego, biorąc pod uwagę różnice pomiędzy samcami, a samicami u Shata'lin.

- Może powinnam była wyrazić się jaśniej - powiedziała Zera, wciąż chichocząc - Jestem Zera Idrack, zabójczyni Genisivare pierwszej klasy.

Czempion był wyraźnie zmieszany śmiechem, który usłyszał. Szybko zerknął na podkomendnych, którzy, podobnie jak on, w pierwszej chwili nie mieli zielonego pojęcia, o co chodzi. Dopiero dalsze wyjaśnienie Zery pozwoliło mu zauważyć swoją pomyłkę.

- Eee... Przepraszam, nie załapałem początkowo, że jest pani kobietą... - na twarzy Ioloniela malował się niezdarny uśmiech, którym starał się ukryć wstyd. - Chyba za dużo walczyłem u boku Nhilarów, a sama pani rozumie, u nich nie można baczyć na dźwięk imienia. No i przyzwyczajony jestem do, wie pani... Większych różnic, jeśli o płeć chodzi. - z tymi słowami wskazał na dwie samice Shata'lin w błękitnych mundurach, ledwo powstrzymujące się od śmiechu.

- Z wami jest jak z Terranami - uśmiech Zery stał się złośliwy - Też mają z takimi sprawami problemy poza swoim gronem. I nie mają zbyt wielu wskazówek... Nawet tego, kto jest psychouzdolniony - powiedziawszy to, zabójczyni spojrzała znacząco na dwie samice Shata'lin.

- No cóż... Tak bywa - Ioloniel już nawet nie starał się ukryć zmieszania. Obaj jego podkomendni przyglądali się zaś zabójczyni z widocznym zaciekawieniem i wyraźnie porównując z pozostałymi, jakby szukając jakiejkolwiek cechy, pozwalającej im odróżnić kobiety od mężczyzn. - Mam nadzieję, że nie żywi pani urazy. I jeśli można zapytać, skąd pani wie o zdolnościach naszych pań? Już się któraś przechwalała, prawda?

- Nie, pierwszy raz widzę was na oczy - zaoponowała zabójczyni, wciąż uśmiechając się złośliwie - Ale wyczuwam u nich aurę. Podobną do tej, jaką emanują terrańscy psychotronicy.

- Wyczuła pani? - Jedna z Shata'lin podeszła bliżej, nie kryjąc zaciekawienia. Spojrzała Zerze w oczy i po chwili milczenia kontynuowała. - Dziwne... Bo ja nic nie czuję. Czemu ukrywa pani zdolności? Psionika to żaden wstyd.

- Nie mam takich zdolności - wyjaśniła Idrack, z nutą kpiny w głosie - Nikt z nas nie ma. Nie są nam potrzebne. Ale niektórzy z nas mają, powiedzmy, ich bardzo dobrą namiastkę. Wymaga ona tylko odpowiedniego szlifu.

- Ciekawe. Przyznam, że pierwszy raz się z czymś takim spotykam. Z drugiej strony, nie jestem ekspertką. Może samina Faelia wiedziałaby coś więcej. Ale gdzie moje maniery. Nazywam się Hima, pomagam porucznik Jagódce w ładowniach Kołysanki.

Ikoren przypatrywał się tej rozmowie z lekkim niepokojem - coraz słabiej skrywany cynizm Idrack mógł w końcu urazić Shata'lin, burząc przyjazną atmosferę. Niepokój ów został jednak rozwiany, gdy pozostali sivantien, nabrawszy śmiałości, też wystąpili do przodu, podając ręce do powitania oraz przedstawiając się. Sam Shimure również podszedł do Shata'lin, wyciągając rękę do Ioloniela.

- Jestem garave Ikoren Shimure, z Sarukeri - przedstawił się, starając mówić przyjaźnie - 64. Dywizja Szturmowców Aderiańskich.

- Miło poznać, nazywam się Iolonel, młodszy czempion Gwardii. - mężczyzna zamilkł na chwilę, wyraźnie myśląc nad kolejnym zdaniem. - Akirni? Proszę wybaczyć, ale niezbyt dobrze orientuję się w waszym nazewnictwie. Możnaby prosić o jakieś dokładniejsze wyjaśnienie? O ile dobrze rozumiem, Genisivare to gildia zabójców, chyba, ale Sarukeri niewiele mi mówi.

- Sarukeri to elita naszej armii - odparł Ikoren, nie bez dumy - Powiedzmy, że to nasze oddziały śmierci. Wkraczamy do akcji w ostateczności, kiedy wyczerpią się inne środki... Albo po prostu wtedy, gdy dowództwo uważa daną misję za trudną. Poczytuję sobie za zaszczyt, że mogę do nich należeć. Niełatwo jest bowiem do nas dołączyć. Nie mniej dumni jesteśmy także z Genisivare. To prawdziwi zawodowcy, nie ma takiej operacji specjalnej, której nie potrafiliby wykonać. O ironio - Shimure uśmiechnął się z nutką sarkazmu - nie jest to jedna gildia, lecz cała organizacja, podzielona na zakony, które nazywamy właśnie gildiami.

- Brzmi ciekawie. Nam, Gwardzistom, bliżej do szarej piechoty...

- Ale za to najlepszej szarej piechoty pod słońcem, mallo Iolonel! - rzucił nagle jeden z podkomendnych.

- Brat ładnie to ujął. Mało kto może się z nami równać, może ze skromnym wyjątkiem w postaci Straży Świątynnej, specjalistki od zadań niewykonalnych, że tak to ujmę. My też, swoją drogą, mamy zabójców... A właściwie zabójczynie, ale... Wolałbym nie mówić za wiele. Starczy, że nasi wrogowie dzięki nim nie mogą spać spokojnie. - Czempion uśmiechnął się nieco ironicznie.

- Widzę, że z jednakowym zapałem zachwalalibyśmy nasze formacje - zaśmiał się Ikoren - Zmieniając temat, dziwi mnie wasza... aparycja. Nie chciałbym nikogo urazić, ale... Skąd pochodzicie? Znacie swoich zwierzęcych przodków? Wasze samice nie są czymś, czego bym się spodziewał.

- Zwierzęcych przodków? Kilku dziwaków szukało i nic nie znaleźli. Bo i cóż mieliby znaleźć? Pochodzimy w czystej linii od Aniołów Cesarzowej. Nie jesteśmy efektem ewolucji, jak ludzie, czy Aalveni.

- Kim jest Cesarzowa?

- To nasza Najświętsza Matka, Bogini, która nas stworzyła i która się nami opiekuje. Zasiada na perłowym tronie w pałacu w centrum Nowej Łzy, naszej stolicy. Otacza opieką wszystkich, którzy pragną jej miłości i wszystkie swoje dzieci miłuje tak samo, adoptowane, czy rodzone, wszystko jedno. Najlepszym świadectwem jest życie. Mam na karku ponad czterysta lat. Każdy, kto dołącza szczerze do Falany, otrzymuje od Matki podobny dar.

Ikoren potrzebował chwili, aby to przetrawić. Nie tylko wiek jego rozmówcy - wielokrotnie przewyższający siedemdziesiąt osiem lat jego własnego żywota - ale także jego sugestię, iż został stworzony przez boską istotę na jej podobieństwo - co przypominało wierzenia samych Sorevian. Przeszło mu przez myśl, iż jest coś w słowach Esarena z odprawy u Ekrevy, o pochodzących z innego wszechświata sivantien.

- To... sporo wyjaśnia - powiedział wreszcie, z namysłem - Choć brzmi niesamowicie. Zdaje się, że Terranie próbują używać swojej psioniki do tworzenia, co wyglądałoby niemal jak boskie dzieło... Ale nad tym jeszcze nie panują.

W tym momencie do Ikorena podeszła jedna z samic Shata'lin, która wcześniej przedstawiła się jako Hima.

- Witam, nazywam się Hima. Jestem tylko magazynierką, ale myślę, że będę w stanie lepiej to wszystko wyjaśnić niż, mallo Iolonel. Po prostu przebywam bliżej Sukurfalano Faelii.

- Garave Ikoren Shimure - Sorevianin przedstawił się powtórnie dla porządku - Co może mi pani powiedzieć?

- Coż... Tak przypadkiem słyszałam, jak rozmawiał pan z mallo... Cesarzowa nie stworzyła nas psioniką... Twory psioniczne są zwykle nietrwałe. Jak Iolonel wyjaśnił, pochodzimy od Aniołów, pierwszych tworów Matki.

- A czym są te Anioły? Słyszałem podobną nazwę, kiedy jakiś Terranin wspominał coś o dawnych wierzeniach swojej rasy.

- Aniołowie... Rosarel i Malilla. Pierwsza para istot, jakie stworzyła Cesarzowa. Rosarel powstał jako Wieczny Strażnik, Malilla zaś to patronka życia. Oboje dali początek naszej rasie, a Cesarzowa upewniła się, że nie wedrą się żadne... Naturalne błędy. Nie dotykają nas choroby genetyczne, czy upośledzenia, które jak plaga spadają na... Naturalne rasy.

- No cóż, tak czy inaczej wygląda na to, że z pytaniem o powód różnic między wami, powinienem przyjść do waszej Cesarzowej - Ikoren uśmiechnął się z zakłopotaniem - Czy jednak moja koleżanka z Genisivare miała rację, sugerując, że tylko wasze samice są uzdolnione psychicznie? Wśród znanych nam ras, posiadających taki talent, nie ma tego typu ograniczeń.

- Hm... Tak, jest tylko trzech mężczyzn-psioników wśród nas. To wynik pochodzenia. Rosarel był oddzielnym stworzeniem. Malilla za to... Cesarzowa stworzyła ją na swoje podobieństwo i dopiero potem dopasowała Rosarela do niej. I kobiety dziedziczą więcej po Malilli, mężczyźni po Rosarelu, a jako, że tak patronka życia jak i Matka są psioniczkami... Sam pan rozumie.

- Rozumiem. Niemniej... - Shimure pokręcił głową - Przyznam szczerze, że tego się nie spodziewałem. Kiedy tu przyszliśmy, Terranie wspominali coś o nacji bardzo podobnej do naszej. Ale to... Nawiasem mówiąc, co sami myślicie o tej sytuacji? Pewnie nie pytacie o zamiary waszych dyplomatów, ale może wiecie, do czego dążą? Wszyscy jesteśmy trochę podekscytowani. Szczególnie Terranie, po tym, jak wyszło na jaw, że macie tam u siebie ludzi.

- Faelia pewnie stara się powiedzieć jak najwięcej o Imubianach, nim ci zaczną szerzyć swoje kłamstwa. Na nasze szczęście nie trzeba ich nawet oczerniać. Szczera prawda jest wystarczająco okropna.

- Podejrzewam, że wy i tamci ludzie za sobą nie przepadacie - Ikoren powoli pokiwał głową - Ciekawe, że my też mieliśmy z Terranami sporo kłopotów. Ale to już przeszłość. Zresztą my sami też nie byliśmy święci, kiedy toczyliśmy z nimi wojnę.

- Wojna to wojna. Brudna i nieuczciwa. Ale niegodziwości niektórych sięgają daleko poza wojsko. Przepraszam, ale będę musiała wrócić do ładowni. Jeśli pan chce, proszę się tam w wolnej chwili przejść i zapytać o ludzi porucznik Jagódkę. Rozpozna ją pan bez problemu, wyróżnia się...

- Zrobię to, jeśli znajdę taką chwilę - odparł Ikoren - O co nie powinno być trudno. Albo też ja i moi towarzysze broni wspólnie zaprosimy... porucznik Jagódkę, na jakieś spotkanie, jeśli zechce się nam zwierzać.

- Z całą pewnością będzie. Tylko trzeba z nią delikatnie, momentami... Jest trochę dziecinna, ale to typowe dla jej gatunku. Ale na poważnie, muszę lecieć. Siostry wołają do magazynu.

- Naturalnie, rozumiem - Shimure skłonił się lekko - I będę pamiętał o pani radzie. Do zobaczenia.

Pożegnawszy się z Himą, Ikoren zauważył, że także pozostali Shata'lin rozchodzą się, tak że wkrótce w miejscu, gdzie toczyła się rozmowa, znów byli tylko Sorevianie. Kiedy obcy na dobre się oddalili, wśród sivantien zapanowała konsternacja.

- I jak ci się widzą, garave? - rzucił Esaren.

- Są do nas podobni, ale jednocześnie... Po prostu inni - odrzekł zdawkowo Shimure.

- Dzięki, garave, sam bym nie zauważył - mruknął oficer ironicznie - Te ich samice... Wyglądają, jakby się z Terranami krzyżowali...

- Esaren, jesteś subtelny jak kopnięcie w pysk - warknęła Raiza - Tak jak powiedział nasz garave, są po prostu inni.

- Ale to, co mówili, brzmiało znajomo - rzekł powoli Ikoren - Powiedzieli mi, że pochodzą od jakiejś bogini, że są jej tworem... Jak gdyby faktycznie sivaroni maczali w tym palce.

- Sivaroni maczali palce w stworzeniu wszystkich istot żywych - stwierdziła Raiza - My jesteśmy tylko ich najważniejszym tworem, głosicielami ich słowa i wykonawcami ich uświęconej woli.

- Cóż, ci Shata'lin mówili coś bardzo podobnego - dorzucił Esaren - Wiem, bo też słyszałem coś o ich... Cesarzowej.

- A ty, Kobare? - zapytał Shimure, odwracając się do oficera - O czym z nimi gadałeś?

Derian, który był z natury osobą cichą i nieśmiałą - zjawiskiem niesłychanym, jak na Sarukere - nie tylko jako ostatni z Sorevian zdobył się na rozmowę z obcymi, ale przypuszczalnie także najmniej mówił. Teraz też nie odpowiedział od razu.

- Rozmawiałem z nimi na różne tematy, ale głównie słuchałem - odrzekł cicho - Tak czy inaczej, przy mnie nie bluźnili.

- Wcale tego nie powiedziałem - zaprotestował Ikoren, z lekkim oburzeniem - Po pierwsze, wierzenia niższych ras należy szanować i akceptować. Nie powinniśmy obrażać uczuć religijnych tych Shata'lin. Po drugie, sivaroni wciąż mają przed nami mnóstwo sekretów, więc niczego nie można wykluczyć.

- Ke give epar viora on Daerion vas - powiedziała Raiza z namaszczeniem; było to soreviańskie przysłowie, oznaczające "nie możesz znać zamiarów Daeriona".

- Wspaniale to ujęłaś - skomentował Shimure, uśmiechając się krzywo.

 

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Znaczy czego nie rozumiesz?

Z tym przechrzczeniem - ale to już nieaktualne.

No, całkiem nieźle jak na początek znajomości... Do tego niektóre pomysły (pomyłka co do płci) fajnie wyszły. ;] No i w końcu "widzę" Fervian.

Nie wiem, jak będzie u mnie potem z czasem, ale jak następny rozdział się ukaże, to postaram się go przeczytać. :)

Atmosferę zakłóciła jedna z zabójczyń Genisivare, z kate pod postacią plamy z ciemnych łusek wokół lewego oka - co nadawało jej taki wygląd, jak gdyby nosiła na nim opaskę.

Błędu tu nie ma - kiedy przeczytałem to zdanie, to pomyślałem: "Zera? Też tu jest?". A gdy się odezwała, to nie miałem już wątpliwości. ;] Zastanawia mnie jedynie, czy Zhacka też się tutaj uświadczy.

- Gdzie ci cali Nhilarowie mają swój obóz? - zastanowił się Ikoren.

"Zastanowić się" sugeruje mi myśl, a Ikoren przecież odezwał się na głos...

- Widzę, że z jednakowym zapałem zachwalalibyśmy nasze formacje - zaśmiał się Ikoren

A skoro już przy zapisie dialogów jestem - być może się czepiam, ale skoro didaskalia (nazwę to tak dla porządku) opisują, że postać coś powiedziała, ew. w jaki sposób to powiedziała, w jakiej sytuacji lub jak przy tym zareagowała, to na mój gust "zaśmiać się" tu nie pasuje (prędzej bym zobaczył coś w stylu "powiedział Ikoren ze śmiechem" - ale to tylko ja).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 30.09.2012o08:34, Knight Martius napisał:

Z tym przechrzczeniem - ale to już nieaktualne.

Eee, takie banały to równie dobrze ja mogę wytłumaczyć. chytry.gif Do HHF bym się zwracał w jakichś bardziej skomplikowanych kwestiach.

Dnia 30.09.2012o08:34, Knight Martius napisał:

Zastanawia mnie jedynie, czy Zhacka też się tutaj uświadczy.

Możliwe, że się gdzieś przewinie w tle, ale raczej nic ponadto. Zhack i Zera nie są tutaj postaciami pierwszoplanowymi. Zerze zafundowałem występ, bo po prostu nie mogłem się powstrzymać. Jeśli ktoś miałby w tamtej sytuacji dość śmiałości, to właśnie ona.

Dnia 30.09.2012o08:34, Knight Martius napisał:

"Zastanowić się" sugeruje mi myśl, a Ikoren przecież odezwał się na głos...

Bah. A o głośnym myśleniu nigdy nie słyszałeś? chytry.gif

Dnia 30.09.2012o08:34, Knight Martius napisał:

na mój gust "zaśmiać się" tu nie pasuje (prędzej bym zobaczył coś w stylu "powiedział Ikoren ze śmiechem" - ale to tylko ja).

 

Za często takie figury widziałem, aby były nieprawidłowe.

No dobra, next. Teraz z punktu widzenia tych drugich jaszczurów i odrobinę bardziej oficjalnie.

========================================================================

 

 

- XIII -

 

- Te ogrody są tak duże, że można się zgubić. - rzuciła od niechcenia Faelia.

Faktycznie, ogród otaczał cały kompleks i ciągnął się aż do murów, zapewniając schronienie od hałasu tuż za i nad terenem. Ogród nie chronił jednak od zgiełku wewnątrz. Gości było więcej, niż ktokolwiek przypuszczał. Wojskowi, tak miejscowych, jak i gości, standardowo sprawdzali teren dla dyplomatów, prędzej czy później oddając się jednak spokojnej atmosferze. Nawet ochronie Faelii zdążyło się już udzielić. Wszyscy z wyjątkiem Migrela zdjęli już hełmy, zaś broń zawiesili na ramionach.

- Tym Terranom już się chyba udzieliło, tak jak nam. Szybciej, niż się spodziewałam. - Sinva zwróciła uwagę na patrol ludzi, przechodzący alejką nieopodal. Śmiali się, żartując z czegoś.

- Zdecydowanie, siostro. Nieco nieodpowiedzialne to z ich strony. - odparł Migrel sztywno.

- Czy ja wiem? W końcu wojska Abhair zabezpieczyły teren. Wywołanie tu jakiegokolwiek incydentu byłoby głupotą. Nawet jeśli ktoś starałby się nas skłócić, taki spisek byłby absurdalnie łatwy do wykrycia.

- Może, Imubianie jednak nieraz skłaniali się ku podobnej głupocie.

- Ale to nie są Imubianie. Nie czuję żadnych złych zamiarów, przynajmniej teraz, a ludzie są z natury bardzo czytelni.

- Obyś miała rację. Ja tam im nie ufam, tak jest bezpieczniej.

- Popatrz tylko na nich. To nie jest Legion. Pancerze chyba wspomagane, broń zupełnie inna. Ani Imubianie, ani Młot, nie dbają tak o przeciętnego szeregowca, nawet o elity.

- Tym bardziej wolałbym nie dać sobie wbić noża w plecy.

- Tak... Tylko że z takim podejściem, stary przyjacielu, można sobie najwyżej narobić wrogów. Nie wszystkim ludziom nie można ufać, a ci nie dali nam jeszcze powodów...

- Nie licząc wzmianki o szemranej przeszłości. Jeśli jest nawet w połowie tak paskudna, jak imubiańska, optowałbym za...

- Może to ja będę optowała za rozwiązaniami, kochanie. - wtrąciła Faelia. - Czy nam się to podoba, czy nie, to już nie są ci sami ludzie, którzy dokonali wspomnianych przez siebie zbrodni. Wyczułam, że niespecjalnie chętnie o tym wspominali. Było im tego wstyd, a to już wiele znaczy.

- Przepraszam, że przerywam, samina, ale długo będziemy jeszcze czekać na tych... Sorevian? Może powinniśmy ich poszukać? - zapytała Sinva, znudzona nieco przedłużającą się bezczynnością.

- Ogrody są duże, moja droga, a trudniej nas będzie znaleźć, jeśli będziemy się tutaj przemieszczać.

Faelia zdążyła tylko skończyć zdanie, a zza rogu wyszła Jagódka razem z Himą. Rozmawiały o czymś. Krowa słuchała z nieskrywanym zaciekawieniem słów przyjaciółki, ale przerwała, gdy tylko jej oczom ukazała się Faelia. Rzuciła się w ramiona Sukurfalano, jakby nie widziała jej przynajmniej rok, choć minęło najwyżej parę godzin. Obie były sobie bardzo bliskie. Kapłanka była dla Jagódki niczym matka, zastępując jej prawdziwych rodziców, którzy odeszli tragicznie.

- Almi, almi! - powtarzała Jagódka, tuląc się do Faelii. Wyglądało to groteskowo, była bowiem o wiele większa od swojej przybranej matki. Sinva obserwowała całą scenę swoim psionicznym wzrokiem i uśmiechała się tylko. Hima dołączyła dołączyła do reszty i zaczęła mówić:

- Samina! Chwała Cesarzowej! Spotkaliśmy kilku owych Sorevian, a po drodze widziałyśmy też kilku innych obcych. Myślałam, że może cię to zainteresować.

- Jak najbardziej. Mów, siostro. - odparła Faelia. - Jagódko, proszę, pognieciesz mi suknię.

- Przepraszam, almi.

- Nic się nie stało, kochanie, nic się nie stało. Przysiądź sobie. - Madi'lin usiadła na ławce obok, ta zaś ugięła się nieco pod jej ciężarem.

- A więc... - Hima stanęła, jak do recytacji, wzięła głęboki oddech i zaczęła, mówiąc szybko i nieco chaotycznie. - Szłyśmy sobie razem z gwardzistami mallo Ioloniela, kiedy natknęłyśmy się na tych Sorevian. Strasznie dziwni byli i w ogóle. Trochę podobni do nas, ale cali w łusce, różnych kolorów z unikalnymi wzorami.

- Co tu dziwnego? - zapytał Migrel.

- Ano, mallo... Nie wyczułbyś różnicy miedzy kobietą, a mężczyzną. Prawie identyczni, tylko po psychice byłam w stanie odróżnić, a Ioloniel się zbłaźnił niesamowicie, jak jedną z nich z mężczyzną pomylił. Przedstawiła się jako... Zera Idrack, jeśli dobrze pamiętam imię, z oddziału jakichś zabójców. Przedziwni... Nie wyczułam psioniki, ale ona wyczuła u mnie bez problemu... Choć może usłyszała coś wcześniej i żartowała sobie, jak myślę. Inna rzecz, że trochę wiało od niej chłodem. Byli też inni, chyba ichni odpowiednik Straży Świątynnej.

- A to ciekawe. Coś więcej, siostro? - spytała Sinva.

- Tak... Jeden z nich, który przedstawił się jako Ikoren chyba... Mam trochę problemów z ich imionami, przepraszam... Rzecz w tym, że był zainteresowany Cesarzową. Strasznie wypytywał o Visalmidię mallo Ioloniela i musiałam pomóc wyjaśniać... Ale... - Hima zerknęła za siebie i zwęziła oczy - Sami się przekonacie, tam są!

Faelia spojrzała w tym samym kierunku i z niemałym zdumieniem spostrzegła zbliżające się postaci, które już z daleka sprawiały takie wrażenie, jak gdyby należały do nieznanego do tej pory odłamu jej własnej rasy. Większość z nich nosiła czarne kombinezony i dyplomatka domyślała się, iż są to zabójcy, o których przed kilkoma chwilami jej opowiedziano. Tymczasem Hima, podekscytowana jak dziecko, zaczęła machać w stronę nadchodzącej grupy i nawołać wchodzących w jej skład, odzianych na czarno wojowników, licząc na to, że zrozumieją jej okrzyki. Ci jednak nie dali po sobie poznać w żaden sposób, iż znają Himę. Nie zareagowali również na jej wołania - podążali równomiernym, wręcz sztywnym krokiem i zdawali się wpatrywać w przestrzeń. Nie można było jednak nawet tego jasno stwierdzić, ze względu na zasłaniające ich twarze, długie czarne wizjery. Dyplomata, którego ochraniali - podobnie jak towarzyszące mu dwie postacie w wojskowych mundurach - spoglądał zaś na Himę z nieskrywanym zdziwieniem i brakiem zrozumienia

- Chyba coś słabo cię poznają, siostrzyczko. - rzucił Migrel z ironią w głosie.

- Nic już nie rozumiem, mallo. Byłam pewna, że to oni.

- Podejdźmy bliżej, przekonamy się sami. - dodała Faelia i wstała z ławki. Akolitki niemal natychmiast ruszyły za nią, praktycznie kopiując jej ruchy. - Fakt, że to nie nasi bracia i siostry absolutnie mi wystarczy. Wieści, które mają się roznieść, rozniosą się.

Dyplomatka, a także towarzyszący jej bracia i siostry, przyglądali się przedstawicielom soreviańskiej rasy w miarę, jak obie grupy zbliżały się do siebie. Faelia wciąż była zdumiona tym, jak bardzo Sorevianie są podobni do samych Shata'lin - a zarazem tak od nich różni. Nie ulegało wątpliwości, że są drapieżnikami, przystosowanymi do walki - ich ciała były wyraźnie potężniejszej budowy, niż te należące do dzieci Cesarzowej, a nadto pokryte w całości łuską, najwyraźniej niezależnie od płci. Ogony u Shata'lin sięgały im zaledwie do kolan i pełniły zasadniczo jedynie rolę ozdobną - natomiast ogony Sorevian były długie, doskonale umięśnione i z pewnością mogły z powodzeniem zostać wykorzystane w walce, jak również pomóc w utrzymywaniu równowagi. Taki pokrój ciała, nastawiony na efektywność aniżeli estetykę, oznaczał jednak, że Sorevianie cechowali się znacznie surowszą, jak gdyby uproszczoną w porównaniu do Shata'lin urodą. Widać to było w szczególności po ich twarzach - brakowało na nich jakichkolwiek naturalnych ozdób, co upodabniało je do łbów drapieżnych zwierząt. Nade wszystko jednak, żaden z nich nie odznaczał się zdolnościami psionicznymi - była to ironiczna odmiana po spotkaniu z Terranami, którzy w odróżnieniu od znanych Faelii ludzi posiadali takie zdolności.

Cóż za intrygujące odwrócenie zależności, pomyślała kapłanka z rozbawieniem, ale też z lekkim niepokojem.

Stojący u boku Faelii Migrel dość krytycznie mierzył wszystkich Sorevian wzrokiem, szczególną uwagę poświęcając wojownikom w czarnych kombinezonach. Było ich dziesięciu i przypominali nieco aalveńskich komandosów, choć ich sprzęt nie był organicznego pochodzenia. Ochroniarza szczególnie zaintrygowały miecze noszone przez pięciu spośród zabójców. Migrela dziwiło trochę, że Shata'lin nie są jedynymi wciąż korzystającymi z tak archaicznej broni. Lekko zabawne wydało mu się też to, że tradycjonalistami okazali się właśnie gadokształtni. Także Faelia była zainteresowana w szczególności soreviańskimi zabójcami - mimo prób sondowania ich psychicznie, nie wyczuwała praktycznie nic, co budziło jej skrywany podziw. Towarzyszące jej akolitki schowały się nieco za nią, wyraźnie wystraszone swoimi trudnościami w wykryciu psionicznego widma u obcych zabójców.

- Witam szanownych gości w nhilarskiej przestrzeni. - powiedziała kapłanka spokojnym tonem, uważnie jednak obserwując odzianych na czarno członków świty. - Nazywam się Faelia, Sukurfalano i przewodnicząca naszego korpusu dyplomatycznego. Chciałabym powitać was w imieniu Cesarzowej. Na razie nieoficjalnie.

- Baikan Atsarus, lider misji dyplomatycznej SVS - przedstawił się soreviański dyplomata, kłaniając nieznacznie przed Faelią i jednocześnie studiując ją, uważnie i z fascynacją.

- Shivaren Ekreva - do przodu wystąpiła kolejna postać, w ciemnoszarym mundurze; Faelia wyczuła, iż jest samicą - Dowodzę tutejszym pułkiem Sarukeri.

- Karimure Kaseia - przedstawiła się druga z towarzyszących Baikanowi osób, również płci żeńskiej, odziana w ciemnogranatowy, niemal czarny mundur - Dowódczyni XII Floty Uderzeniowej.

Faelia, zgodnie z protokołem, przedstawiła członków swojej świty. Nagle jednak przerwała jej jedna z akolitek, wskazując na towarzyszących soreviańskim oficerom zabójców.

- Samina, czy to ghule? Nie wyczuwam nic, jakby bez dusz byli.

- Nie, kochanieńka, jeszcze jesteś zbyt słaba, by to wyczuć. No i nie przykładałaś się chyba ostatnio. Ghule może i nie mają duszy, ale i są podatni na psionikę. To z pewnością ci, o których wspominała siostra Hima. - Faelia zwróciła się w stronę oficerów. - Przyznam, że jestem pod wielkim wrażeniem.

Translatory najwyraźniej pozwoliły Sorevianom zrozumieć każde ze skierowanych do akolitki słów Faelii, gdyż Baikan nie omieszkał o nie zapytać.

- Przepraszam, ale o czym panie mówiły? - powiedział z konsternacją - Ghule?

- Nic wielkiego. Moja droga uczennica nieco pomyliła się w ocenie. Uznała bowiem, że pańska ochrona została pozbawiona dusz, czyli zmieniona w ghule. Powiem szczerze, nawet mnie trudno cokolwiek wyczuć. Piękny pokaz zdyscyplinowanego umysłu.

- Ach, tak - rzekł Baikan, wciąż skonsternowany - Cóż, to cecha Genisivare. Nie znam szczegółów, jako że dobrze strzegą swoich tajemnic. Ale wiadomo, że ich trening obejmuje szkolenie w specyficznych technikach medytacyjnych. Pozwalają im one między innymi... całkiem się wyciszyć. Terrańscy psionicy też nie wyczuwali ich obecności... Co zresztą sprawiało, że padali ich ofiarą.

- Dobrze wiedzieć, gdyby któraś z sióstr przypadkiem narozrabiała. - Faelia zachichotała cicho, jednocześnie jednak nakazując psionicznie pozostałym zachowanie kompletnej powagi. - Choć nie wydaje mi się, by do tego doszło. Rozumiem, że rozmawialiście państwo już ze swoimi przyjaciółmi, Terranami?

- "Przyjaciółmi" to nie jest odpowiednie słowo - rzekł Baikan, jakby ze smutkiem - Ale tak, rozmawiałem już z ambasadorem Olsenem. Kończąc dygresję, chciałbym właśnie do tego nawiązać i zapytać o cel spotkania. Czyżby chciała pani odebrać deklarację nieagresji także od nas?

- Oczywiście. Falana nałożyła na mnie obowiązek zapewnienia nieagresji, przynajmniej do czasu pojawienia się mojej szanownej zwierzchniczki, a to niestety nie nastąpi zbyt prędko. Mam nadzieję jednak, że taka skromna deklaracja to nie problem.

- W innej sytuacji poczułbym się obrażony takim żądaniem - rzucił Sorevianin, jednak bez surowości w głosie - Akt agresji w obecnej sytuacji stałby w sprzeczności z naszym kodeksem i wymagałby od nas splunięcia na nasz własny honor. Ale jeżeli tak bardzo pani na tym zależy, mogę takową deklarację złożyć.

- Po prostu mamy już dość wrogów po swojej stronie bramy, panie Atsarus. A posiadanie deklaracji uspokaja obywateli, którzy mają dość konfliktów i słuchania o niepotrzebnej śmierci.

- Mam na imię Baikan - zaznaczył soreviański dyplomata - Tak czy inaczej, nie musi się pani obawiać agresji ani z naszej strony, ani ze strony naszych sojuszników.

- Miło mi to słyszeć od, jak by nie patrzeć, przedstawicieli bliskiego gatunku i, co ważniejsze, osoby kierującej się honorem. Moi bracia i siostry bardzo cenią takie podejście.

- Czy jest jeszcze coś, o czym chciała pani rozmawiać? - zapytał Baikan.

- To zależy od pana. Jesteśmy przed oficjalnym spotkaniem, zatem nie wiąże nas żaden protokół, jeszcze. - Faelia podkreśliła ostatnie słowo - Chyba, że ma pan ważne sprawy na głowie. Pewna jestem, że i po konferencji będzie sporo czasu.

- Chwilowo cierpię na brak zajęć - stwierdził Sorevianin - Jedynym zajmującym wydarzeniem, w jakim niedawno brałem udział, była rozmowa z shivaren Ekrevą - Zainteresowana uśmiechnęła się na te słowa, szczerząc śnieżnobiałe kły - Spędziła trochę czasu wśród swoich oficerów i przekazała mi to, co od nich usłyszała. W całej naszej bazie huczy, odkąd niektórzy z naszych żołnierzy spotkali się z wami. Chodzą słuchy między innymi o waszym konflikcie z ludźmi z "tamtej strony". Wspominał o tym także ambasador Olsen. Mogą mi panie o tym opowiedzieć?

- Pozwoli samina? - zapytała Sinva, Faelia zaś skinęła twierdząco głową. - Od dawna prowadzimy wojnę przeciw Imubianom, największemu z ludzkich państw po naszej stronie bramy. To wojna odwetowa, która jednak, niestety, na pojedynczym kontruderzeniu się nie skończyła. I pewnie długo jeszcze nie skończy, biorąc pod uwagę ich zbrodnie.

- Cóż, życzę powodzenia. My mamy to już za sobą, że tak powiem. Zdaje się, że również ambasador Olsen o tym wspominał w rozmowie z wami.

- Owszem. - kontynuowała Sinva. - Wspominał też o popełnionych w przeszłości przez samych Terran zbrodniach. Można zapytać o jakieś szczegóły?

- Chce pani, abym opowiedział o popełnionych przez Terran zbrodniach? - Baikan wydawał się być zmieszany tą prośbą.

- Dokładnie. - potwierdziła Strażniczka - Terran zdawał się ogarniać wstyd na samo wspomnienie o nich. Bardzo wyraźnie wyczuwalny, zwłaszcza dla nas, psioniczek. I to pomimo tego że, jak rozumiem, to pokolenie nie ma na sumieniu takich grzechów, jak ich przodkowie. Domyślam się więc, że wiele się zmieniło.

- To prawda - przyznał Atsarus - Niemniej, byłoby z mojej strony nielojalnością, gdybym rozpowiadał na temat takich wydarzeń, źle wpływających na reputację naszych sojuszników. Myślę, że prędzej czy później ambasador Olsen sam się z tego zwierzy, skoro już o tym wspomniał. Dość powiedzieć, że byliśmy wrogami do bardzo niedawna... To się skończyło definitywnie niecałe trzydzieści lat temu... I żadna ze stron nie była bez winy.

- Rozumiem i szanuję takie podejście. Pan Olsen to szczery człowiek, nie będę więc naciskać. Sojusznicy po tragicznym konflikcie... - Sinva zamyśliła się - Ostatni raz słyszałam o tym w aalveńskich poematach. Niestety, nas to z Imubianami nie czeka. Nie wszystkie rany się goją.

- Obawiam się, że nieprzejednana postawa to błędna droga - stwierdził Baikan, zaskakując teraz Faelię lekkim chłodem w głosie - Prowadzi jedynie do większego zła. Jak tak dalej pójdzie, ani się obejrzycie, a zniżycie się do poziomu owych? Imubian. Ambasador Olsen w rozmowie ze mną z lekkim przerażeniem mówił o "planetarnym kurhanie", jak to pani się wyraziła.

- Prawdą jest, że musieliśmy w swoim czasie kilka ich kolonii... Usunąć, ogniem. - Faelia podjęła dalej, nieco ponurym tonem. - Kolejne miliardy mogły dzięki temu przeżyć. Imubianie respektują tylko siłę...

- Słucham? - przerwał Baiken, teraz już z wyraźnym chłodem - Co zrobiliście z kilkoma ich koloniami?

- Dokładnie to, co pan usłyszał. Musieliśmy spalić kilka z ich kolonii. Dzięki temu inni zrozumieli, że upór za wszelką cenę nie ma sensu.

Faelia zauważyła, początkowo z lekkim zdziwieniem, że trójka Sorevian mierzy ją teraz jawnie nieprzychylnym spojrzeniem. Wcześniejszy uśmiech shivaren Ekrevy znikł bez śladu. Dopiero po chwili Sukurfalano pojęła, spowodowało zmianę ich nastawienia.

- Wygląda na to, że jest już o wiele za późno na rady z mojej strony - rzekł wreszcie Baikan, wciąż nie kryjąc chłodu, lecz mówiąc nadal spokojnie - Choć nie znam jeszcze tej wojny w pełnym świetle, nie wydajecie się być lepsi od tych Imubian.

- Bacz na słowa! - rzucił nagle Migrel, Faelia jednak szybkim gestem nakazała mu milczeć.

- Nie zna pan obrazu wojny, to fakt. Imubianie wymordowali połowę naszej populacji. Zranili Świętą Matkę. To, co uczyniliśmy, ochroniło jednak kolejne miliardy ich obywateli od zagłady. Niektórzy z ich gubernatorów są dość bystrzy, by wiedzieć, kiedy nie walczyć. Już nie prowadzimy bombardowań, panie Baikan. Nie ze względu na samych Imubian jednak, lecz ze względu na czystsze istoty pod ich batem.

- Niezależnie od tego, ile krwi mają na rękach Imubianie - odparł Sorevianin - nawet wymordowanie całej ich populacji nie przywróci życia tym, którzy zginęli. Tak honorujecie pamięć swoich zmarłych? Mordując bezbronnych? Jeśli uważacie się za lepszych od Imubian, dlaczego stosujecie przeciwko nim te same metody?

- Śliną i wyzwiskami nie obali się zbrodniczego ustroju. Rządu, który dla czyjegokolwiek życia nie ma szacunku i gardzi nim tak bardzo, że jest w stanie czujące stworzenia posyłać na rzeź. Dosłownie. Można negocjować z jednostkami. Ale Senat to potwór w ludzkiej skórze.

- Pospolite ludobójstwo nie jest w żaden sposób wymierzone w rząd. Jedyne, co osiągnęliście, to fakt, że ucierpieli niewinni, a ów Senat dostał argumenty propagandowe. My swego czasu zneutralizowaliśmy całkowicie zagrożenie ze strony Terran, ani razu nie biorąc na cel bezbronnej ludności. Pomimo zbrodni, o których wspominał ambasador Olsen. Obierając prostą drogę odwetu, sami zniżacie się do poziomu tych, z którymi walczycie.

- Nic pan nie wie o Imubianach. Czy pan Olsen wspominał może o sprawie... Bydła? O gatunku czujących istot stworzonych na pokarm? - Faelia subtelnym ruchem wskazała na Jagódkę - A to pewnie tylko wierzchołek góry lodowej.

- Nie zamierzam usprawiedliwiać niczyich zbrodni - zapewnił gorąco Atsarius - Ale nie wierzę, że wśród Imubian nie ma tych, którzy się im sprzeciwiają. A wy mordujecie ich na równi z winnymi?

- Gdyby nie szok, jakiego doznały siły imubiańskie po spaleniu tych kolonii, rewolucja Czerwonego Młota nigdy by nie wybuchła. - Faelia ciągnęła dalej, nieco mniej spokojnie - Żaden rdzenny Imubianin nie sprzeciwiłby się swojemu Senatowi, panie Baikan.

- I naprawdę pani wierzy, że zgładzenie miliardów nie było zbyt wysoką ceną? - Sorevianin zwęził oczy.

- To i tak mała cena. Przez ich głupotę, w tej chwili całe miliardy istot, takich jak moja shanllia, giną w ich ubojniach - Faelia ponownie wskazała ręką na Jagódkę - A cała nasza macierzysta planeta to teraz skąpane w boskiej krwi pustkowie.

Baikan wziął głęboki, syczący wdech, najwyraźniej odzyskując panowanie nad sobą.

- Pani zdaje sobie sprawę, że o wszystkim dowie się także ambasador Olsen? - zapytał powoli.

- Myślę, że pan Olsen doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co znaczyły moje wcześniejsze słowa. Nie jesteśmy święci. Nikt, oprócz Matki, nie jest. Ale wielu z nas, ze mną włącznie, wciąż pamięta Krwawy Deszcz, sześć tysięcy lat temu. Nas jest milion, a przewaga jakościowa nie będzie trwać wiecznie i w końcu zaleją nas niczym lawina. Czas działa na naszą niekorzyść. Tu chodzi o przetrwanie, panie Baikan. Czasami na wojnie trzeba podejmować przykre decyzje i łamać własne zasady, by móc przetrwać. Mam nadzieję, że wy nigdy nie będziecie musieli się o tym przekonać na własnej skórze. Wybrać, albo my, albo oni...

- Walczyliśmy już o przetrwanie - wyznał Atsarus - Choć złamaliśmy niektóre z naszych zasad, nigdy nie dopuściliśmy się jawnej zbrodni, wyjąwszy niechlubne wyjątki, których sprawcy zostali surowo ukarani. Olsen postanowił okazać dobrą wolę i założyć, że wy postępujecie podobnie. Dlatego przyjął, że do mordu na globalną skalę nie doszło, a wasze groźby nie zostaną spełnione w sensie dosłownym. Obawiam się, że będzie bardzo zawiedziony.

- Wielu z nas twierdzi, po kilkuset latach, że tamte bombardowania były błędem. - rzuciła kapłanka beznamiętnie - Ja twierdzę, że była to przykra konieczność. Od tamtej pory jednak żaden świat nie spłonął z naszej ręki. Dziesiątki złożyły broń bez strzału. Prosiłabym, by wstrzymał się pan z ocenami. Zwłaszcza w sytuacji, gdy nie wie pan, co się czuje, gdy jedyna istota, dzięki której pan żyje, krwawi przed pana oczami, z ludzkim bagnetem kilka centymetrów od serca.

- Pozwolę sobie zauważyć, że pani z kolei nie wie, za jakie terrańskie zbrodnie nie wzięliśmy żadnego odwetu - odparował Baikan - Nie zamierzam wydawać oceny już teraz, ale mogę panią zapewnić, że błędy obydwu stron jednakowo negatywnie wpłyną na jej reputację w naszych oczach.

- Proszę sobie tylko odpowiedzieć na jedno pytanie. - Faelia zmrużyła oczy - Czy wybaczyłby pan zbrodnię wymierzoną bezpośrednio w pana stwórczynię, czy też stwórcę? Czy puściłby pan płazem zamach na boga? Nie na ideę, ale na bóstwo w czystej postaci?

- To zależy od tego, czy mój bóg sam by tego ode mnie wymagał - odrzekł Sorevianin - Czyżby... Cesarzowa, jak nazywacie swoją boginię, żądała od was krwi niewinnych? Czy może jest inaczej?

- Visalmidia jest miłością. Ale serca jej dzieci krwawią i domagają się sprawiedliwości. Cesarzowa nie chce rozlewu krwi, ale i rozumie, że w obliczu niebezpieczeństwa musimy się bronić. Raz nas już zaatakowali, bez ostrzeżenia, bez powodu. Nie wiedzieli nawet, że istniejemy. Mimo to, stwierdzili, że należy nas wyrżnąć do nogi. Po sześciu tysiącach lat... Nic się nie zmienili. Pańscy sojusznicy potrafili odrzucić błędy swoich przodków. Imubianie zaś brną w nie dalej. Ale o tym przekona się pan w swoim czasie i zrozumie pan, że jednak mam rację.

- Jeśli sama pani przyznaje, że imubiańscy obywatele potrafią otwarcie sprzeciwić się swojemu rządowi, to nie wierzę, że posądza ich pani jednocześnie o niezdolność do zmiany poglądów.

- Jak mówiłam, bez tego nigdy nie powstałyby warunki do wspomnianej rewolucji. Ponadto, zrezygnowaliśmy z bombardowań. Rozwodzimy się nad starymi dziejami... - Sukurfalano westchnęła - To było ponad dwieście lat temu.

- Co, z tego co słyszałem, nie jest dla was długim okresem czasu, biorąc pod uwagę waszą długowieczność - zauważył cierpko Baikan - Na tyle, na ile mogę wierzyć informacjom od shivaren Ekrevy. Kończąc tę wyraźnie bezowocną dyskusję, czy jest jeszcze coś, o czym chciałaby pani rozmawiać?

- Myślę, że resztę spraw przekażemy sobie... Oficjalnie. - odparła Faelia chłodno - Imubianie też. Proszę się tylko nie zdziwić, gdy za plecami nazwą was zwierzętami, a za paktem o nieagresji stanie inwazyjna flota.

- Lepiej dla pani, żeby tak było - stwierdził Sorevianin z lekkim sarkazmem w głosie - Chciałbym wierzyć, że w istocie reprezentujecie sobą... mniejsze zło. Lecz rozsądek podpowiada mi, że powinniście pokazać coś więcej, bym w to uwierzył.

- Myślę, że zrozumie pan swój błąd już wkrótce. Jeśli mogę coś polecić, radzę poszukać archiwów z Khor-Madin. Jestem pewna, że Mirabelle takowe udostępni. W końcu te przekazane przez nas mogłyby być "nieobiektywne". - rzuciła Faelia ironicznie, podkreślając ostatnie słowo. Jej ton zmienił się ze względnie spokojnego w zabarwiony nutką pogardy. - Ale nie chcę marnować pana czasu. Owoce tej dyskusji muszą dojrzeć.

- Umiemy ocenić autentyczność takich dokumentów - zapewnił Baikan, tym razem nie dając się sprowokować - Proszę się nie obawiać ani o to, ani o mój czas, którego, jak już mówiłem, mam obecnie w nadmiarze. Szczególnie że, jak mniemam, chwilowo nie mamy sobie nic do powiedzenia?

- Myślę, że nie mamy. Żegnam zatem. I niech Matka pomoże wam otworzyć oczy.

- Niech was prowadzą sivaroni - odpowiedział Baikan, zbierając się do odejścia - Do zobaczenia na następnym spotkaniu.

Grupa Sorevian oddaliła się wolnym krokiem. Sinva przysiadła z powrotem na ławce i zwróciła twarz ku Faelii, jakby chcąc zajrzeć jej w oczy swoim nieobecnym wzrokiem. Kapłanka zwróciła na to uwagę, kątem oka dostrzegając niezbyt zadowoloną minę Strażniczki.

- O co chodzi? - rzuciła od niechcenia.

- Nie poszło najlepiej, siostro. - odparła Sinva cicho - Można to było załatwić inaczej.

- Na przykład? Taka jest prawda, i nie mam się czego wstydzić.

- Prawda prawdą, ale odrobina delikatności by nie zaszkodziła, samina. Myślałam szczerze, że to część szkolenia kapłańskiego, wiesz... Załatwianie spraw polubownie. Zarzuciłaś go faktami, na które nie był gotowy i które mogą zrujnować ewentualną współpracę.

- A od kiedy to ty znasz się na dyplomacji, moja droga? Lepiej było to wyrzucić, nim wytkną nam to Imubianie.

- Może, ale jak sami wspomnieli, po ich stronie do takich rzeczy nie doszło.

- Jesteś taka pewna? Ten Terranin, Olsen, był raczej zawstydzony historią swego narodu. Baikan też nie odsłonił wszystkich kart. Podobnie jak Imubianie, mają sporo na sumieniach.

- A my nie?

- Jeśli dla naszych sumień ciężka byłaby sprawiedliwość za krzywdy naszych bliskich... Znaczyłoby to tylko, że upadliśmy niżej niż można sobie wyobrazić. - Faelia dotknęła czerwonego kryształu w kształcie łzy na naszyjniku. - Jeśli ta przelana krew byłaby nam obojętna...

- Sprawiedliwość... - Sinva prychnęła z pogardą - Czy sprawiedliwym jest karanie synów za grzechy ich ojców? Czy sprawiedliwe było spalenie całych światów? Sama znasz imubiańskich abolicjonistów, przywódców rewolucji, przechrzczonych żołnierzy i cywilów.

- Nie mówię, że bombardowania były najlepszym wyjściem...

- Ale tak to brzmiało z twoich ust, samina.

- No i co z tego? - wtrącił Migrel. - Nawet nie wiemy, czy można im ufać. Skoro zbratali się ze zbrodniarzami - byłymi lub nie - lepiej, by znali strach, nim dane im będzie go posmakować na własnej skórze.

- Zamknij się, bracie - rzekła ostro Sinva - Ciebie nikt o zdanie nie pytał. Matka uczy strachu, czy miłosierdzia? Chcesz się zniżać do poziomu tego, z czym walczysz?

- Imubianie rozumieją tylko siłę i tutaj ogień musimy zwalczać ogniem.

- Doprawdy? Widać dawno nie byłeś na froncie. Nie widziałeś zaskoczonych twarzy legionistów, których nikt nie rozstrzelał...

- Może jeszcze powiesz mi, że to ty wygadałabyś wszystko lepiej?

- A żebyś wiedział, bracie. - Sinva znowu zwróciła się do Faelii. - Z całym szacunkiem, samina, ale wydaje mi się, że załatwiłabym tamtą sprawę lepiej. Jestem żołnierzem i wiele w walce straciłam. Wydaje mi się, że lepiej trafiłabym do ich sumień wyważonym tonem.

- Tak uważasz? Baikan to dyplomata, siostro. W dużej mierze grał, starając się na siłę zachować neutralność. Bez względu na to, jak złe zrobilibyśmy wrażenie, Imubianie nie dadzą im nawet szans na bliższe stosunki dyplomatyczne.

- Imubnianie też mają dyplomatów, i też potrafią grać. Potrafią też zręcznie kłamać. Ponadto, to żaden powód, byśmy sami psuli swój wizerunek.

- Z drugiej strony, jak mówiłam, nie mam powodu kłamać. Zrobiliśmy wtedy, co było trzeba. Sama wiesz, że nie mieliśmy wielkiego wyboru...

- Czemu więc czuję w twoim głosie wątpliwości, siostro?

- To, co sama uważam, nie ma tu znaczenia. Reprezentuję stanowisko Falany i prywatne poglądy muszę odłożyć na bok.

- Ale w końcu dyplomacja polega na grze aktorskiej, a nie pełnej szczerości, sama powiedziałaś.

- I co z tego? Naprawdę myślisz, że posłuchaliby ciebie? Jesteś niewidoma, a służysz w Straży Świątynnej, na froncie. Reszta Rady miała swoje wątpliwości, zanim wrócono cię do służby. Myślisz, że oni - naród, w którym takich ułomności nie da się naprawić psioniką - nie uznaliby tego stanu za brak odpowiedzialności? I tak źle, i tak niedobrze.

- Mylisz się, samina. To prawda, że Rada miała wątpliwości, ale myliła się i szybko zmieniła stanowisko. - Sinva uśmiechnęła się - Pan Baikan nie wyglądał mi zaś na kogoś, kto nie potrafiłby przyznać się do błędu.

- Przeceniasz ich. To inna mentalność. My myślimy innymi kategoriami i oni myślą innymi. Może nie są tak pamiętliwi, jak my. Może za nic mają krzywdy ich własnego ludu i gotowi są rzucić część swoich braci i sióstr w niepamięć w zamian za przyjaźń niedawnych oprawców. Nie mnie w to wnikać. Nie teraz, kiedy nie mam rzetelnych materiałów.

- W jednym się zgodzę. Wstrzymać się z oceną. Choć jak mało kiedy wolałabym mieć tym razem rację. - Sinva westchnęła.

- Też nie chciałabym, byś się myliła, siostro. Wolałabym, by owi Sorevianie i Terranie okazali się godni zaufania Falany... Ale obawiam się, że niewiele dobrego może nas tu spotkać.

- Czas pokaże. - rzuciła Strażniczka.

- Czas... Módlmy się, by nam go starczyło, jeśli coś pójdzie nie tak...

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eee, takie banały to równie dobrze ja mogę wytłumaczyć. :> Do HHF bym się zwracał w jakichś bardziej skomplikowanych kwestiach.

I się nie zwracałem, ja to z biografii Oliwii wyczytałem. ;]

Bah. A o głośnym myśleniu nigdy nie słyszałeś? :>

Nie tyle słyszałem, co sam praktykuję. :P Sęk w tym, że to określenie jest zbyt mętne (ja bym dodał "na głos").

Za często takie figury widziałem, aby były nieprawidłowe.

Że to jest powszechna figura, to się zgodzę - ale chodzi o to, że "zaśmiać się" nie opisuje słów (podobnie jak np. "uśmiechnąć się"). Aczkolwiek ciskać się nie zamierzam.

No, atmosfera robi się gorąca. Trochę żałuję, że mam inne rzeczy na głowie, bo jestem nawet ciekaw, jak relacje między Sorevianami a Shata'lin się rozwiną.

Swoją drogą, chyba wiem, co w stylu HHF mnie tak gryzie, że do pisanych przez niego rozdziałów garnę się wolniej - zdarza mu się budować dość "przaśne" zdania.

Faktycznie, ogród otaczał cały kompleks i ciągnął się aż do murów, zapewniając schronienie od hałasu tuż za i nad terenem. Ogród nie chronił jednak od zgiełku wewnątrz.

Powtórzenie. Poza tym próbowałem teraz przeanalizować sobie pierwsze zdanie i nie rozumiem, w jaki sposób ogród mógłby chronić od hałasu (w sensie jak musiałby wyglądać, by coś takiego miało miejsce).

Gości było więcej, niż ktokolwiek przypuszczał. Wojskowi, tak miejscowych, jak i gości

Znowu powtórzenie. :)

Krowa słuchała z nieskrywanym zaciekawieniem słów przyjaciółki, ale przerwała, gdy tylko jej oczom ukazała się Faelia.

A w tym zdaniu jest już przykład takiego "przaśnego" zwrotu. "Przerwać słuchanie" brzmi logicznie, ale kto tak mówi? "Przestała" IMO lepiej by tu pasowało.

Akolitki niemal natychmiast ruszyły za nią, praktycznie kopiując jej ruchy.

Rozumiem, o co chodzi, ale "kopiując" nie pasuje mi tutaj ani trochę.

Ochroniarza szczególnie jednak zaintrygowały miecze noszone przez pięciu z obcych.

Ja bym trochę szyk zdania przestawił, bo tu "jednak" gryzie się strasznie.

Faelia była jednak dużo bardziej skupiona, akolitki zaś schowały się nieco za nią, coraz wyraźniej wystraszone swoimi trudnościami w wykryciu psionicznego widma.

Nie prościej napisać, iż akolitki były np. "wystraszone z powodu trudności, jakie sprawiało im wykrycie psionicznego widma"?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I się nie zwracałem, ja to z biografii Oliwii wyczytałem.

Przechrzczenie to akurat zagadnienie dalece wykraczające poza prywatne losy Oliwii...

No, atmosfera robi się gorąca. Trochę żałuję, że mam inne rzeczy na głowie, bo jestem nawet ciekaw, jak relacje między Sorevianami a Shata'lin się rozwiną.

To się jeszcze okaże. chytry.gif Tak czy inaczej, pozostają jeszcze inne wątki do poprowadzenia.

Wąty pod adresem przaśnych zdań pozostawię już HidesHisFace (ależ jestem perfidny), niech wypije piwo, którego nawarzył...

Skoro już mowa o innych wątkach do poprowadzenia...

==========================================

- XIV -

Stojąc sztywno w oświetlonym na niebiesko przedsionku, armelien Aer'imuel ze starannie ukrywanym, lecz narastającym zniecierpliwieniem, oczekiwał pozwolenia na wstęp. Tkwił całkowicie nieruchomo, z zaplecionymi z tyłu rękami, pod drzwiami komnat Wielkiego Kapłana Mar'neuela, desygnowanego przez same Konklawe. Fakt, iż został zaproszony na spotkanie z kimś tak wysokiej rangi, powinien być dla niego zaszczytem, lecz armelien wcale tego tak nie odczuwał. Wolał mieć to już za sobą.

Naprzeciwko niego stał drugi oczekujący - Kapłan Den'makail, będący drugim ważnym świadkiem zajścia w systemie Aradiel. Jego relacja wywołała ogromne poruszenie na najwyższych szczeblach władz Koalicji, toteż został zaproszony na owo spotkanie, jako dowódca tamtej ekspedycji. Wezwano także Aer'imuela, jako drugiego najstarszego rangą oficera. Zaproszenia nie otrzymał natomiast - ze względu na niższą pozycję społeczną - Tai'koves, czego armelien żałował. Zawsze czuł się odrobinę raźniej, mając u swego boku starego przyjaciela.

Zamiast tego, początkowo starał się znaleźć spokój w medytacji. Stojąca pozycja nie sprzyjała jej jednak, więc poprzestał na mentalnym wyciszeniu, obserwując jednocześnie pomieszczenie. Przedsionek komnat kapłańskich był elegancko, lecz dość surowo zdobiony. Jednak według auveliańskich standardów panował tu względny przepych - rzadko wykazując emocje, Auvelianie nie przykładali nadmiernej wagi do zdobień, zwłaszcza nadmiernych oraz niefunkcjonalnych. Za takowe zaś bez wątpienia należało uznać choćby rzeźbione lampy, jakie zwieszały się tutaj z sufitu.

Oczekiwanie przeciągało się, lecz ani Aer'imuel, ani Den'makail, nie ujawniali ani krztyny zniecierpliwienia. Armelien przypuszczał, że nie zezwolono im jeszcze na wejście albo dlatego, że nie zjawil się jeszcze wszyscy członkowie delegacji, albo dlatego, że komuś wciąż udzielano audiencji.

Wreszcie jeden z trzymających wartę żołnierzy - elitarnych Arm'imdel - zareagował i zwrócił się do oczekujących.

- Ekscelencjo, armelien - powiedział, spoglądając najpierw na Den'makaila, a później na Aer'imuela - Wielki Kapłan Mar'neuel teraz panów przyjmie.

Nie wydając żadnego dźwięku ani nie zdradzając myśli, obaj Auvelianie podążyli równym, niemal mechanicznym krokiem, do wejścia komnaty, które otworzyło się przed nimi.

Na wprost od wejścia, w komnacie wejściowej - będącej również salą audiencyjną - za solidnym drewnianym stołem, zasiadały trzy postacie w ozdobnych szatach. Aer'imuel nie widział ich twarzy z racji noszonych masek, lecz znał ich imiona. W samym centrum znajdował się Wielki Kapłan Mar'neuel, najwyższy rangą spośród obecnych, dzierżący stałe członkostwo w Konklawe. Obok niego siedział inny starszy hierarcha Avn'khor - Yel'avead, jeden z bardzo nielicznych szanowanych przez Aer'imuela kapłanów, zwycięzca z planety Varaden, gdzie pokonał terrańskie siły inwazyjne, kładąc tym samym kres próbie odzyskania ich dawnej kolonii. Trzecim z obecnych był Kor'mael, którego armelien znał jedynie ze słyszenia.

Dwaj goście podeszli na odległość kilku kroków od stołu, a następnie jednocześnie złożyli przepisowy ukłon.

- Przybyliśmy na wezwanie, ekscelencjo - oznajmił Den'makail.

- Zaprosiliśmy panów - zaczął Mar'neuel, mając najwyraźniej zamiar przejść od razu do rzeczy - w związku z raportem, jaki ostatnio do nas wpłynął. Czy naprawdę jest tak, jak w nim stwierdzono?

- Jak najbardziej, ekscelencjo. Na podstawie naszych obserwacji stwierdziliśmy na Aradiel III obecność przynajmniej trzech nowych ras. W tym jednej szczególnie groźnej, ze względu na psioniczny potencjał. Wiemy również, że owe nacje kontaktują się z Terranami oraz Sorevianami, co stwarza groźbę zawiązania sojuszu przeciwko nam. O ile takowy już nie istnieje.

Aer'imuel zdusił narastające w nim zażenowanie. Zgodnie z jego przewidywaniami, Avn'khor już budowali paranoidalną atmosferę, z góry spodziewając się wrogości ze strony nowo napotkanych cywilizacji.

- Niezależnie od tego, czy taki sojusz powstał, czy nie - rzekł Mar'neuel - te nieznane istoty wciąż należą do młodszej rasy, a zatem powinny oddać się pod nasze przewodnictwo. Z doświadczenia wiemy zaś, że w takich przypadkach młodsze rasy same z siebie tego nie zrobią. Musimy pokazać im naszą siłę.

- Bez wątpienia - zgodził się Den'makail - Może się to jednak okazać niełatwe. Nasz zwiad wykazał, że zgromadzili znacznych rozmiarów flotę. Musimy też wziąć pod rozwagę, że gdy zaatakujemy, pojawią się posiłki. Terranie i Sorevianie z pewnością staną po stronie kogoś, przeciw komu walczymy.

- Wie pan przecież, że od pewnego czasu gromadzimy siły uderzeniowe, które mieliśmy pierwotnie skierować przeciwko Terranom w Aratron - stwierdził Wielki Kapłan - Po prostu je wzmocnimy i wykorzystamy do operacji w układzie Aradiel. Wasz raport wykazał, że obcy dysponują flotą około sześciuset dużych okrętów, więc z ostrożności powinniśmy wystawić minimum dwa razy tyle własnych jednostek. Jeśli wziąć jeszcze pod uwagę flotę ildańską, powinniśmy dać radę zarówno starym, jak i nowym wrogom.

- Wasza analiza wykazała, że owe okręty mają prawdopodobnie mniejszy potencjał bojowy, niż jednostki terrańskie czy soreviańskie - wtrącił Yel'avead - Tysiąc dwieście dużych okrętów, to będzie więc aż nadto.

Zwyczajowa u Auvelian beznamiętność teraz irytowała Aer'imuela - choć ukrywał to uczucie przed obecnymi. Kontrastowała bowiem z tym, co omawiali jego przełożeni. Bez najmniejszej troski mówili o wplątywaniu się w kolejną wojnę, a także niemal bezgranicznie ufali własnej potędze. Potędze, która jak dotąd nie pozwoliła im zatriumfować nawet nad dotychczasowymi wrogami.

- Udało się wam przechwycić transmisje wysyłane przez tych obcych? - zapytał Mar'neuel.

- Tak, ale to niewiele nam daje, ze względu na kłopoty językowe - odrzekł Den'makail - Korzystali wyłącznie z komunikatorów konwencjonalnych, żadnej telepatii. Transmisje pochodzące od samych Terran i Sorevian także niewiele nam dały, poza pewnością, iż są już prowadzone rozmowy pomiędzy nimi, a obcymi.

- Nie wiemy zatem o nich wiele?

- Niestety nie, ekscelencjo. Znamy jedynie, z grubsza, ich fizjonomię. A także mamy pewne domysły na temat ich pochodzenia.

- Wiemy o tym z raportu - zaznaczył Yel'avead - Domysły owe, choć niewiarygodne, wydają się całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę właściwości portalu.

- Tym bardziej więc musimy za wszelką cenę opanować system Aradiel, by zbadać dokładnie tę sprawę i odpowiednio się zabezpieczyć - dodał Kor'mael.

W tej chwili Mar'neuel zwrócił się do Aer'imuela.

- A pan, armelien? Co może pan powiedzieć na temat obrony planetarnej obcych, przez wzgląd na pańskie doświadczenie w walkach lądowych?

Pytanie to było kuriozalne ze względu na faktyczny brak podstaw, w oparciu o które Aer'imuel mógłby udzielić rzeczowej i wyczerpującej odpowiedzi. Raz jeszcze tłumiąc uczucie irytacji, wziął głęboki wdech i odrzekł:

- Nie mogę powiedzieć wiele, gdyż wykonane przez nasz zwiad zdjęcia są na to zbyt niedokładne, a ponadto stanowią jedyne dostępne na chwilę obecną źródło - oświadczył beznamiętnie - Uwagę nas wszystkich zwrócił jednak brak artylerii planetarnej, co może zadziałać na naszą korzyść. Z drugiej strony, jeśli zakładamy interwencję Terran i Sorevian w razie ataku, należy przyjąć, że rozlokują na planecie stanowiska własnej artylerii.

- Mniejsza o artylerię - Yel'avead zbył komentarz - Współpracuje pan z bojowymi psionikami, z naszą elitą z Arm'imdel. Co może pan z tego punktu widzenia powiedzieć o obcych? Wiemy, iż część z nich wykazuje takie zdolności.

- Na ten temat również nie wiemy wiele - odparł Aer'imuel - Poziom tych psioników waha się. Część z nich stoi poniżej terrańskiej przeciętnej, ale inni dysponują mocą, która przekracza potencjał Terran kilkakrotnie.

- Należy się zatem spodziewać dużego potencjału? - zapytał Yel'avead - Zbliżonego do naszego własnego?

- Na chwilę obecną nie ma dowodów potwierdzających taką tezę, ale jest to możliwe.

- To kolejny powód, dla którego sprawa wymaga naszej interwencji - oświadczył Mar'neuel - Nie można pozwolić młodszym rasom praktykować tych zdolności. Prędzej czy później doprowadzi to do katastrofy. A należy przyjąć jako pewnik, że jeśli zaatakujemy ową rasę, inne staną w jej obronie.

- Za pozwoleniem, ekscelencjo - wtrącił Den'makail, w chwilę później wiele zyskując w oczach Aer'imuela - Być może jednoczesny atak na wszystkie zebrane tam siły nie jest jedyną opcją. Sugerowałbym, aby ograniczyć się do znanych nam już wrogów. Później zaś skierować się przeciwko...

- Tak nie będzie - przerwał Mar'neuel - Byłoby naiwnością wierzyć, że ci obcy pozostaną całkiem bezczynni wobec takiej sytuacji. Atakując Terran i Sorevian, dokonamy mimo wszystko agresji na ich terytorium. Zmusi ich to więc do interwencji, a odpowiedź na pytanie, po czyjej stronie staną, jest dość oczywista. Mieliby wesprzeć nas, pierwszy raz nas ujrzawszy, na domiar złego w charakterze agresorów? Czy raczej tych, z którymi zdążyli już nawiązać stosunki?

- Co więcej - wtrącił Yel'avead - ta planeta, poddana już terraformowaniu, może się okazać dla nas doskonałym przyczółkiem. Zarówno do dalszych ataków na Terran, jak i zabezpieczeniu obszaru z owym tajemniczym portalem.

- Należy również pamiętać - dodał Mar'neuel - że tak czy inaczej, będziemy musieli objąć pieczę nad nowo poznanymi rasami. W szczególności nad tą obdarzoną psioniką na tak wysokim poziomie.

Aer'imuel słuchał tego z kolejną falą irytacji, do której dołączyło uczucie lekkiej beznadziei. Jeżeli ci z Avn'khor nie zamierzali uwzględnić nawet sugestii wygłoszonej przez członka swojego zakonu, wszystko zdawało się być już z góry przesądzone.

- Wnioskuję, ekscelencjo - powiedział powoli, nadal zachowując doskonałą mentalną samokontrolę - że nie przekonamy panów do zmiany zdania?

- Prawidłowo pan wnioskuje - odrzekł Mar'neuel - Zapewne domyśla się pan także, że wraz z kapłanem Den?makailem zostaniecie włączeni do sił ekspedycyjnych. O tym, kiedy dokładnie rozpoczniemy operację, zostanie pan poinformowany w swoim czasie. Zanim to nastąpi, weźmie pan udział w finalnej odprawie, na której omówimy strategię.

Aer'imuel nie cieszył się z tego wątpliwego zaszczytu. Przewidywał, że opracowany przez jego przełożonych plan nie przypadnie mu do gustu - jako że już odgórne założenia wywoływały w nim sprzeciw. Wiedział też, że niezależnie od tego, będzie zmuszony po prostu wysłuchać owego planu i go zaaprobować.

- Tak jest, ekscelencjo - powiedział, kłaniając się - Jeśli wolno spytać, co w sprawie wiedzą nasi sojusznicy, Ildanie?

- Zostali już poinformowani o wszystkim - odparł Yel'avead - Dotarł do nich ten sam raport, który wpłynął do siedziby Avn'khor. Myślę, że możemy liczyć na ich wsparcie, lecz nie znamy chwilowo szczegółów. Mogę pana jednak zapewnić, że będą do pana docierały wiadomości na ten temat.

- Dziękuję, ekscelencjo - Aer'imuel ponownie się skłonił - Czy jest coś jeszcze, co chcieliby mi panowie przekazać na tym spotkaniu?

- Myślę, że na chwilę obecną nie - rzekł Mar'neuel - Lecz może jest coś, co chciałby powiedzieć pan?

Aer'imuel zawahał się.

- Zasadniczo tylko jedno - powiedział wreszcie - Chciałbym wyrazić swoją głęboką dezaprobatę z takiego podejścia do tej sprawy. Nie możemy mieć przeciwko sobie tylu przeciwników naraz... Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że sami Terranie oraz Sorevianie już nas wcześniej pokonywali...

- Armelien, obawiam się, że to nie wpłynie na naszą decyzję - przerwał Wielki Kapłan - Rozumiem pańską troskę, ale zaangażujemy takie siły, jakich będzie nam potrzeba, by przezwyciężyć wszelkie przeciwności. Ponadto, zapomina pan o zasadniczym założeniu. Tym mianowicie, iż te rasy po prawdzie już w tej chwili mamy przeciwko sobie. Nie pozostają pod naszym przewodnictwem, a taki stan rzeczy musi przecież ulec zmianie.

- Rozumiem, ekscelencjo. Czy mogę się oddalić?

- Naturalnie.

Kłaniając się powtórnie, Aer'imuel postąpił kilka kroków wstecz i dopiero wtedy odwrócił się plecami do kapłanów, wymaszerowując z komnaty. Kiedy na dobre oddalił się już od miejsca spotkania, dał nieznaczny upust targającym nim emocjom. Odnosił wrażenie, że angażuje się w skazaną na porażkę operację - dostatecznie trudne było toczenie wojen z Terranami, teraz zaś mieli przeciwko sobie kilka nacji naraz. Armelien wątpił, aby coś takiego miało szansę się powieść.

W krótkim czasie Aer'imuel dotarł do przestronnej hali wejściowej, gdzie dostrzegł stojącego przy portalu pałacu Tai'kovesa, w eskorcie dwóch Arm'imdel. Ujrzawszy swojego dowódcę, rozpromienił się lekko.

- Aer - powiedział nonszalancko, nie dbając o etykietę, mimo że znajdowali się w pałacu, siedzibie Avn'khor.

- Tai - odpowiedział armelien - Możemy już wracać.

Czterej Auvelianie podążyli w stronę wyjścia. Po przekroczeniu portalu, Aer'imuel ujrzał rozciągający się przed nim obraz Auvernis - metropolii ustanowionej stołecznym miastem macierzystej planety Auvelian o tej samej nazwie. Wysokie, platynowej barwy budowle przedzielone arteriami komunikacyjnymi ciągnęły się aż po horyzont. Odznaczały się surową architekturą - wyjątek stanowiły pałace, takie jak ten zajmowany przez kapłanów. Wyróżniały się zatem na tle reszty, jak gdyby Avn'khor chcieli dodatkowo podkreślić swoją odrębność oraz pozycję.

- Sądząc z twojego nastroju, armelien - powiedział Tai'koves, podążając śladem swego dowódcy, który zmierzał do pozostawionego pod pałacem, prywatnego środka transportu - spotkanie u tych z góry nie przebiegło po twojej myśli.

- Właściwie to było zupełnie inaczej - odparł Aer'imuel - I to mnie właśnie martwi.

- Doprawdy? - Podwładny był lekko skonsternowany.

- Pamiętasz tamtą rozmowę, Tai? Zaraz po tym, jak wykryliśmy obcych w Aradiel?

- Pamiętam doskonale, armelien.

- Cóż, miałem rację - Aer'imuel przybrał pełną rezygnacji postawę - Jak zwykle, godzi się rzec.

Tai'koves uśmiechnął się mentalnie - lecz był to uśmiech zabarwiony goryczą.

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przechrzczenie to akurat zagadnienie dalece wykraczające poza prywatne losy Oliwii...

Co konkretnie masz na myśli?

Wąty pod adresem przaśnych zdań pozostawię już HidesHisFace (ależ jestem perfidny), niech wypije piwo, którego nawarzył...

Taka Wasza solidarność? :P A tak na serio: ale czy byłbyś mimo wszystko w stanie napisać choć coś na temat tego ogrodu? Czy to jeden HHF wie? ;)

Nowy rozdział... No, całkiem gładko się czytało, choć jak teraz się nad nim zastanawiam, to w sumie nie wnosi nic nowego do historii. O tym, że Auvelianie chcą ruszyć na wojnę, a to w ramach "objęcia przewodnictwa nad młodszą rasą", było pisane już wcześniej, a i omówione tu szczegóły nie wydają mi się jakoś specjalnie istotne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akurat wszedłem, więc mogę od razu odpisać.

Bazil pisze (z kimś)

Nie z "kimś", tylko z HidesHisFace - proszę, oto jego wizytó... tego, strona na Deviant Art:

http://hideshisface.deviantart.com/

Co konkretnie masz na myśli?

Jak to co? Ogólnie - instytucję przechrzczenia, z którą zresztą wiąże się kwestia rozmaitych "mniejszości" u Shata'lin. Oprócz jej własnych "dzieci", wśród wyznawców Cesarzowej są Aalveni, Arigilianie, Madi'lin, a nawet Imubianie.

A tak na serio: ale czy byłbyś mimo wszystko w stanie napisać choć coś na temat tego ogrodu? Czy to jeden HHF wie?

Nie wiem, czego oczekujesz. Czy we wcześniejszym rozdziale z Oliwią nie było opisu tego gmachu?

Znowu "źli", tym razem ci od HidesHisFace.

=================================

- XV -

Czternasta Flota czekała przed bramą prowadzącą do sektorów korporacji Abhair, ignorując wcześniejsze rozkazy wiceadmirała Rukowa. Dowódca nie był tym faktem zachwycony, liczył bowiem na załatwienie wszystkiego możliwie szybko i sprawnie, a bezczynność floty uznawał za marnowanie potencjału. Nic jednak nie mógł poradzić. Senacki ambasador wysokiego szczebla, Calixte Bertrand, wysłał tajną depeszę, informując o swoim przybyciu do sektora nhilarskiego o oznaczeniu ABH-L108, skąd miał kontynuować rozmowy tak z gospodarzami, jak i z obcymi. Już samo wspomnienie o obcych potwierdzało przychodzące z niesamowitą częstotliwością i brzmiące jak bajki wcześniejsze raporty ambasadora Vulso. Rzeczy, o których Marcellus wspominał w swoich tekstach, przypominały bełkot. Napędy skokowe w każdym okręcie, obcy przypominający ptaki oraz gady, a na końcu i obecność ludzi. Nie istot wyglądających jak ludzie, ale najzwyklejszych ludzi.

Calixte Bertrand dołączył do swojej ostatniej wiadomości bardzo wyraźne rozkazy, oznaczone jako priorytetowe dla powodzenia całej operacji dyplomatycznej. Czternasta Flota miała na jego sygnał dokonać pokazu siły - i to była jedyna część, która podobała się wiceadmirałowi. "Czternastka", pomimo statusu floty inwazyjnej, miała czekać na posterunku do momentu przybycia Piętnastej i Siedemnastej Floty. Obie grupy wsparcia dysponowały dużo większymi siłami desantowymi, złożonymi w dużej mierze z Szaroskórych, genetycznie stworzonych hybryd ludzi i rozmaitych innych stworzeń, hodowanych do walki. Według Senatu byli to żołnierze idealni, pozbawieni sumienia, strachu, wyższych uczuć. Potwory wypełniające rozkazy co do joty, bez chwili wahania. Szybsze i silniejsze od normalnych ludzi.

Pomimo spokoju na zewnątrz, na mostku Gniewu Daeriego wrzała dyskusja.

- To wszystko jest chore. Czy sama "Czternastka" nie mogłaby przeprowadzić pokazu siły? - rzucił Felix, wyraźnie zniecierpliwiony czekaniem.

- Jesteście naprawdę tacy głupi, marynarzu, czy tylko udajecie? - odparł Macer, w końcu korzystając z luźniejszej atmosfery. - Ambasador Bertrand nie chce pokazu siły w sensie paradnym. Nie na paradę zabiera się nie mniej jak dwie brygady Szaroskórych.

- Ja pie****ę... Komandorze, aż tyle? - Felix zdawał się być wyraźnie zaskoczony - Znaczy się, wiedziałem, że mają ich tam sporo we flotach wsparcia, ale milion sukinkotów to jednak dużo.

- Aż tyle, cały milion maszyn do zabijania. Bertrand nie ma zamiaru bawić się w parady, tylko przejąć cały sektor.

- Moim zdaniem to głupi ruch. - wtrącił się wiceadmirał Rukow. - Ambasador nie jest strategiem i podejmując taką decyzję, popełnia straszny błąd. Jeśli zaatakujemy ten sektor, flota będzie kompletnie odcięta, a inne sojusznicze siły, które gromadzą się na granicach, będą musiały się przebić. Będziemy sami za liniami wroga...

- Ależ to ma sens, panie admirale. Bertrand rzuca nas Syrenie. Z tego, co napisał, na miejscu jest tak ona, jak i prezes całej tej nhilarskiej korporacji. Jeśli zaatakujemy tam, i jednocześnie inne floty ruszą na nhilarskie granice... Zyskamy cholernie wielką przewagę.

- Hm... Czarna Syrena będzie miała dylemat. Walczyć bezpośrednio z nami, ewakuować Abhair, czy chronić graniczne sektory... Dobre, to jest naprawdę dobre! Ale nie z naszego punktu widzenia. Nie oszukujcie się panowie, możemy tego nie przeżyć. Nawet ze wsparciem dwóch innych flot. Ta ich aalveńska wiedźma, Ororo, znana jest z rozbijania zgrupowań dużo większych niż jej własne siły.

- Dlatego jest tam ambasador, by załatwić nam wsparcie tamtych ludzi. Z tego, co nam przesłano, przybyli z flotą bojową, więc niedaleko muszą mieć zgrupowanie innych sił. To działa na naszą korzyść.

- Dobrze kombinujecie, Macer. Tylko tak dalej, a dorobicie się admiralskiego stołka. Chcę jednak, byście byli gotowi do zarządzenia odwrotu. Jeśli sprawy nie pójdą po naszej myśli, nie będę ryzykował trzech zgrupowań floty dla jakiegoś senackiego bufona. Powrót przez nhilarskie sektory, nawet pod ostrzałem, nie powinien być trudny. Tak, czy tak, ten okręt ma ocaleć. Nie możemy pozwolić, by padła kolejna maszyna nosząca nazwisko Daeriego.

- Z całym szacunkiem, ale nie mamy na to wpływu, panie admirale. - wtrącił się nagle Pollio.

- Co przez to rozumiesz?

- To pan admirał nie wie? Daerie uważany jest za zbrodniarza za atak na Pieśń Gniewu, ten okręt jaszczurek, kiedy służyła jako mobilny szpital. Gadziny zrobiły z tego zbrodnię wojenną, a ich wiedźmy rzuciły na jego nazwisko klątwę. Każdy okręt nazwany jego imieniem zostaje zniszczony w pierwszej lepszej bitwie przeciw gadzinom, a nawet przed tym cierpi z powodu różnych usterek.

- Pier****sz... - rzucił Crispus, niezbyt rozbawiony. - Latam tym okrętem już od jakiegoś czasu i nie przypominam sobie żadnej poważnej usterki.

- Naprawdę? Awaria piątego silnika głównego miesiąc temu, panie komandorze, to nic? A w ubiegłym tygodniu? Wysiadło całe oświetlenie na dwudziestym pokładzie. Podczas testów, wczoraj zacięła się średnia wieża działowa na rufie. Technicy to obadali, nie miała prawa się zaciąć. Nie wspominam już nawet o tym, że na całym drugim pokładzie, ulubionym pokładzie Daeriego, dziwnie wieje chłodem, jakby duchy tam były.

- Drugi pokład jest chłodniejszy, bo nad nim biegną systemy chłodzenia głównych wież, idioto. Wiesz dobrze, że te olbrzymy grzeją się ponad normę w czasie ładowania. A ładują się długo.

- A ja tam panu mówię, komandorze, że skończymy z odstrzeloną rufą, albo gorzej.

- Pollio, naprawdę, masz problemy... Jak nie Czerwona Królowa, to cholerne przesądy! - wtrącił Felix.

- Mówi to koleś, który...

- Tak, byłem w aalveńskim burdelu, masz mi to zamiar do końca życia wypominać? I wiesz, co? Dobrze się, cholera, bawiłem. Ty za to siedziałeś jak ten tłuk, doszukując się teorii konspiracyjnej odnośnie kibli na pancerniku.

- Ja przynajmniej myślę o czymś innym niż [beeep] przez całą dobę.

- Żeby jeszcze to było coś pożytecznego, to bym zrozumiał. - Felix wzruszył ramionami. - No i patrz na ekrany, debilu, bo ktoś się stara połączyć.

Przestraszony Pollio rzucił się niemal na swój panel kontrolny i rozpoczął odszyfrowywanie wiadomości. Macer patrzył z góry na niego i Felixa i wciąż nie mógł się nadziwić, jakim cudem ci dwaj jeszcze się nie pozabijali. Prawdę mówiąc, byli prawie nierozłączni. Crispus znał ich od momentu przejęcia dowództwa nad okrętem i nie mógł przypomnieć sobie nawet jednej chwili, w której tych dwóch nie było razem. Zdawali się zupełnie do siebie nie pasować. Felix był dobrze wykształconym chłopakiem z wyższej klasy średniej, choć nie dawał tego po sobie poznać. Był raczej luźny. W marynarce znalazł ucieczkę od absurdalnej dyscypliny, w której go wychowano. Była to pewna ironia. Marynarki innych państw zaliczały się zwykle do najbardziej zdyscyplinowanych zgrupowań wojsk, ale nie Imubiańska Flota Legionowa. Tutaj stawiano na braterstwo. Admiralicja, poniekąd słusznie, uznawała, że skoro straty we flocie są porównywalnie niewielkie, można żołnierzy nieco zluzować i pozwolić na zacieśnienie więzi. Piechota za to stawiała na żelazną dyscyplinę i posłuszeństwo. Przy dużych stratach przywiązanie niszczyłoby morale wojska. Felix doskonale odnalazł się w takiej rzeczywistości. Marynarka zdawała mu się rekompensować oschłe podejście jego własnej rodziny.

Bosman Pollio to była zupełnie inna bajka. Paranoik z obsesją na punkcie przesądów. Na długo przed przybyciem Macera służył podobno na kilku okrętach, które uznawano za przeklęte. Wszystkie nosiły nazwisko Daeriego i jak jeden mąż szlag je trafił. Pollio był weteranem i dało się to wyczuć. Paranoja paranoją, ale w czasie bitwy wykazywał się pełnym skupieniem, śląc komunikaty szybciej i sprawniej, niż wszyscy oficerowie łącznościowi, których Macer spotkał do tej pory. Pollio kochał, gdy wszystko działało jak należy, a o to trudno w marynarce. Co więcej, Felix miał opinię pechowego żołnierza, który psuł wszystko, do czego się dotknął. Tym bardziej dziwił więc fakt, że obaj trzymali się siebie jak bracia. Macer odnosił wrażenie, że bosman rekompensował sobie w ten sposób brak rodzeństwa, potrzebę opieki nad kimś innym. Dlatego też wypominał starszemu marynarzowi wizyty w burdelach. Irytowała go już sama myśl, że młody mógłby się czymś zarazić - tym bardziej, że słyszał niestworzone historie o przenoszonych przez Aalvenów chorobach. Najstraszniejsza zdawała się być, jak to określał "zgnilizna płucna", choróbsko, które nie ujawniało się podobno w pierwszym pokoleniu, ale u dzieci zarażonego. Głównym objawem miało być powolne gnicie płuc i tkanek łącznych. Już sam szczegółowy opis objawów, jakie wyłożył Pollio sprawiał, że wszystkim dookoła chciało się wymiotować. Tym bardziej, że wykład urządził w czasie obiadu.

Macer uśmiechnął się w duchu, kiedy bosman Pollio zaczął mówić.

- Panie admirale, komandorze... To przekaz od flot wsparcia. Obie są tylko sektor od nas. Trzy godziny drogi. Obie mają pełny stan. Łącznie trzy miliony żołnierzy gotowych do zrzutu, ponad tysiąc dwieście maszyn, w tym dwanaście ciężkich lotniskowców i dziewięć pancerników.

- Oto, drodzy przyjaciele - przerwał Rukow. - jest potęga Senatu. To największa flota inwazyjna, jaką zebrano od trzydziestu lat.

- Jest jeszcze przekaz ambasadora Bertranda. - kontunuował Pollio.

- Dyktujcie, bosmanie.

- "Do wiceadmirała Jurija Rukowa, od ambasadora Calixte Bertranda. W imieniu Senatu Czternasta Flota wraz z siłami wsparcia wykona rozkazy jak następuje." Dalej leci lista, panie admirale. "Pierwsze: Przelot przez tereny Abhair. Mocą nadaną mi przez Senat nadaliśmy połączonym flotom status eskorty dyplomatycznej, co daje Wam prawo do swobodnego poruszania się po sektorach korporacyjnych na wyznaczonej ścieżce. Ku mojemu zaskoczeniu prezes Abhair zgodziła się bez wielkich oporów. Spodziewajcie się pułapki. Potwierdzam też obecność Umgali Ororo w sektorze, wraz z całą Pierwszą Flotą Abhair. Ostrożność wysoce zalecana. Drugie: Zabezpieczenie bramy. Kluczowe dla całej operacji jest zabezpieczenie bramy skokowej, by uniemożliwić ewentualnym posiłkom przybycie. By osiągnąć ten cel, flota po prostu pozostanie na pozycjach zaraz po wejściu do sektora. Trzecie: Przejęcie sektora. Atak rozpocznie się na mój wyłączny rozkaz. Do czasu, aż nastąpi, zabraniam odpowiedzi na jakiekolwiek potencjalne prowokacje. W międzyczasie postaram się nakłonić nowe ludzkie stronnictwo do pomocy, jak ustaliłem wcześniej. Dokładny przebieg ataku zostawiam w rękach pana wiceadmirała. Spodziewam się, że Ororo skupi się na ewakuacji dygnitarzy. Niemniej, radzę zachować ostrożność. Czwarte: Utrzymanie sektora do momentu przybycia posiłków. Wraz z rozpoczęciem waszego ataku, dwie inne floty ulokowane na terenach granicznych przeprowadzą na nich dywersję, zaś połączone siły Szóstej i Setnej Floty postarają się zabezpieczyć bezpośrednią drogę do waszego sektora." - Pollio wziął głęboki oddech - To wszystko, panie admirale.

- Świetnie, prześlij plany do mnie i Macera, oraz do dowódców pozostałych flot, gdy tylko raczą się zjawić.

- Tak jest!

Macer miał nietęgą minę. Plan był odważny, a całość zdawała się być dużo lepiej zabezpieczona, niż operacje, w których brał udział wcześniej. Z drugiej strony, żaden atak, w którym uczestniczył, nie był nawet w połowie tak śmiały. Crispus miał cały szereg wątpliwości i zastrzeżeń. Największym z nich było żałośnie słabe rozpoznanie. Wywiad nhilarski na terenach Korporacji Abhair prawie nie funkcjonował, z wyjątkiem bardzo nielicznych wtyk, które jednak nie były specjalnie przydatne w większych operacjach wojskowych. Drugim problemem był niemal kompletny brak danych na temat obcego sprzętu. To, co otrzymali do tej pory, pozbawione było konkretów i o ile logicznym było sądzić, że ludzie ludziom w potrzebie pomogą, Macer nie miał pewności odnośnie obcych. Jak na politycznego ignoranta przystało, wolał tego typu sprawy zostawiać politykom. Brak wiarygodnych informacji jednak irytował go jako żołnierza. Jeśli była rzecz, której nienawidził w imubiańskiej flocie, była to przesadna duma, prowadząca często do przeceniania własnych sił. Z drugiej strony, trzy połączone floty to ogromna siła, nawet bez elementu zaskoczenia. Słynna Ororo była zdolnym dowódcą, ale nawet ona nie mogłaby się w końcu równać z siłą ponad tysiąca maszyn, nie licząc myśliwców i bombowców. Z drugiej strony... Nigdy nie została pokonana w bitwie.

Targany wątpliwościami Macer powstał z miejsca i poprosił o pozwolenie, by udać się na spoczynek. Rukow, który stopniowo zyskiwał coraz więcej w oczach komandora po prostu machnął ręką.

Opuściwszy mostek Crispus ruszył wolnym krokiem w kierunku swojej kajuty. Idąc spowitymi półmrokiem korytarzami szepnął tylko: "Wszyscy tam zginiemy...".

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, czego oczekujesz. Czy we wcześniejszym rozdziale z Oliwią nie było opisu tego gmachu?

Z tego, co widzę (a spojrzałem pobieżnie), jest taki dość lakoniczny - ale chyba rozumiem teraz swoją wątpliwość, więc to jest już nieaktualne.

W kwestii tego rozdziału... poproszę o następny. :P Ciekawe zawiązanie akcji w tym wątku się tworzy, choć tak naprawdę nie jestem w stanie wiele napisać.

Jeśli o stylistykę chodzi, to w sumie coś mi się rzuciło w oczy, jak czytałem... ale teraz nie wiem, czy robienie łapanki w rozdziałach od HHF ma sens, skoro sam zainteresowany i tak tu nie zagląda.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, proszę. Spodziewałem się, że odpowiedź nastąpi później. Tymczasem wciąż czekam na jakiekolwiek komentarze od DracoNareda.

Następny, mówisz... No, zbliżamy się tak pomału do "linii zerowej", a do tej pory w sumie na tym forum wlepiłem (wlepiliśmy) ponad sto stron tekstu.

Ci "dobrzy" ludzie to się tak dla kontrastu w sumie, zaraz po tych "złych" pojawiają... Ten rozdział to kolejny efekt wspólnej pracy.

=================================

 

 

- XVI -

 

- Czy to już wszystko, komodorze? - zapytał Daniels.

- Prawie - Crowley oparł się dłońmi o barierkę jadącej w dół windy - Jeszcze tylko ta sprawa z przepustkami...

- Już się tym zająłem - zapewnił kapitan flagowy - Wszyscy nasi marynarze oraz piloci myśliwców, nie mający akurat wachty ani lotów patrolowych, będą mogli polecieć na planetę i pogadać z miejscowymi. Chociaż, póki co, nie ma chyba tam na dole zbyt wielu atrakcji.

- Dzięki, Jon.

Winda w krótkim czasie przewiozła z górnego podestu na główną platformę Hangaru A trzech oficerów - Alana, komandora Danielsa oraz podporucznika Johna Hollanda. Pilot trzymał się blisko swoich przełożonych, jednak nic nie mówił przez całą drogę, zdając się wpatrywać w przestrzeń. Znalazłszy się na posadzce hangaru, wręcz machinalnie podążył w stronę promu, którym miał przewieźć komodora na planowane spotkanie.

Teraz, kiedy zostało już tak mało czasu, Crowley był lekko przejęty. Nie spodziewał się, że także na niego spadnie obowiązek uczestnictwa w tego typu zebraniach. Wolał, aby zajęli się tym starsi od niego rangą oficerowie oraz dyplomaci. Niemniej, wątpił, aby odrzucenie wyraźnego zaproszenia spodobało się obcym.

- A pan nie myślał o tym, żeby też się zabrać na planetę, komodorze? - zapytał Daniels, powstrzymując uśmiech.

- Gdyby Hunt mnie do tego upoważnił, może bym myślał - odrzekł Alan - Nie czekaj na mnie, bo nie wiem, kiedy wrócę z tego spotkania. Jeśli w ogóle wrócę.

Postarał się, aby nadać ostatniemu zdaniu na poły złowróżbny, a na poły żartobliwy ton. Ujrzawszy krzywy uśmiech Jonathana, skinął głową na pożegnanie, po czym, mając u boku Hollanda, wszedł do oczekującego promu. Zajął miejsce w przedniej części luku, tuż za kokpitem - dzięki czemu z łatwością dochodziły do niego odgłosy zeń.

- Jest pan gotów? - zapytał pilot.

- Jak diabli - odparł Crowley, zapinając pasy - Lećmy już, bo w końcu się spóźnimy. Zostało niecałe piętnaście minut.

Nie mówiąc już ani słowa, Holland uruchomił silniki i z niewielką prędkością doprowadził maszynę na marker startowy, kierując dziobem w stronę oddzielającego hangar od próżni, błękitnego okna plazmowego.

- Prom Hotel jeden-sześć, masz zezwolenie na start - powiedział głos w komunikatorze wewnątrz kokpitu.

- Przyjąłem - odrzekł pilot.

Prom ruszył naprzód, dość gwałtownym zrywem, ale systemy sztucznej grawitacji wewnątrz kabiny zniwelowały efekt przeciążenia niemal całkowicie. Redukowały go także w przypadku skrętów - zapewniało to komfort podróży, a przede wszystkim nie narażało pilota na zgubne skutki znacznych przyspieszeń oraz nagłych manewrów.

Crowley był jednak w stanie wyczuć, że prom zatoczył łagodny łuk, kierując się mniej więcej tam, gdzie Alan wiedział, iż znajduje się Aradiel III. Tam, pośród statków Nhilarów, należało szukać miejsca spotkania - jednostki o nazwie Kraken.

Po niespełna minucie lotu, w którym to czasie prom oddalił się już znacznie od Midway i innych terrańskich okrętów, Crowley ponownie usłyszał głos pilota.

- To chyba pana zainteresuje, komodorze - stwierdził John - Odbieram nowe odczyty w systemie. Właśnie wychodzą z nadprzestrzeni.

- Co to za jedni? - Alan ożywił się momentalnie.

- Xizariańskie biostatki - odparł Holland - Łącznie szesnaście. Dwa pancerniki klasy Svethr, trzy ciężkie krążowniki klasy Dethra, pięć niszczycieli klasy Drevss i sześć korwet klasy Sakithr. To musi być misja dyplomatyczna od Kombinatu Shazaru.

Crowley również nie miał co do tego wątpliwości i przypuszczał, że to oznacza, iż rozmowy dyplomatyczne zaczną się już niebawem. Dzisiejszego rana pojawili się długo oczekiwani Imubianie - nadając Terranom na powitanie niezwykle płomienną i wręcz mdłą od serdeczności transmisję. Przybycie Xizarian oznaczało zatem, że mieli już komplet. Nie uwzględniał oczywiście Auvelian oraz Ildan, ale tych nie chciała widzieć na obradach żadna z czterech pozostałych znanych mu od dawna ras - nie widziały sensu ani w tym, ani w powiadamianiu owych dwóch nacji, co właściwie zaszło w systemie Aradiel.

- ABH K-1, tu prom Hotel jeden-sześć - ponownie odezwał się Holland, lecz tym razem ewidentnie nie kierował tych słów do Crowleya - Przewożę wysokiego rangą oficera na planowane spotkanie. Proszę o wektor podejścia.

- Hotel jeden-sześć, tu mobilna fabryka Kraken - Nienaturalnemu głosowi translatora akompaniowały mniej beznamiętne słowa jakiegoś obcego - Transmituję wektor podejścia. Nie schodź z wyznaczonego kursu.

- Przyjąłem, ABH K-1.

- Są tu może jakieś inne promy od nas? - zapytał Crowley.

- Zgadza się, panie komodorze - odrzekł Holland - Jeden już podchodzi do dokowania. Chyba jest z Sentima.

Alan pokiwał głową - pamiętał, że admirał Hunt również otrzymał zaproszenie. Przyszło mu teraz do głowy, że na liście gości mogli znajdować się także inni wysocy rangą oficerowie flot - nie tylko Terranie, ale przypuszczalnie także Sorevianie i Fervianie. Jeśli mieli się pojawić także reprezentanci frakcji z "tamtej strony", oznaczało to zdaniem Alana znaczną grupę.

- Czy to na pewno hangar? - wyrwało się nagle pilotowi; w jego głosie pobrzmiewało zdziwienie zmieszane z niepewnością.

- Coś się stało, poruczniku? - zapytał Crowley.

- Nic takiego - Holland zmieszał się - Proszę wybaczyć.

- Mów swobodnie, poruczniku - nakazał komodor - Czy coś jest nie tak z hangarem?

- Lecę tam, gdzie prowadzą mnie i resztę. Ale wygląda mi to na jakąś halę fabryczną, a nie hangar.

Zaciekawiony Crowley wbrew procedurom bezpieczeństwa odpiął pasy i wstał z miejsca, by zajrzeć do kokpitu. Spojrzał od jego progu na główny ekran, gdzie widniał obraz ogromnej hali, istotnie wyglądającej jak wielka sala produkcyjna. W jej sklepieniu Alan dostrzegł nawet urządzenia sunące po czymś wyglądającym jak szyna montażowa - ruchome, mechaniczne ramiona stale pracowały nad kolejnymi fazami konstrukcji.

W chwili, gdy Crowley spojrzał, prom przekraczał właśnie wielką gródź. W pewnej odległości widać było kolejną, podobną. Inne statki gości również do niej zmierzały.

- Co za bajzel - Holland wyraził swoją opinię - Robić jednocześnie hangar i fabrykę? No i dlaczego nie mają tu normalnych okien plazmowych... nie, zaraz - pilot poprawił się, gdy otwarła się gródź przed nimi, ujawniając dalszą część hangaru - Chyba widzę jedno.

Lot przebiegł bez żadnych zakłóceń, mimo że w bezpośrednim sąsiedztwie promu wrzała praca. Wkrótce niewielki statek przeniknął ekran plazmowy, docierając nareszcie do właściwego lądowiska.

- No to jesteśmy, panie komodorze - oznajmił Holland - Zaczekam tu na pana.

- Spróbuj chociaż pogadać z tymi obcymi, poruczniku - rzucił Crowley, kierując się do wyjścia - Może okażą się towarzyscy.

Prom osiadł na platformie hangaru, zaś Alan opuścił maszynę, dołączając natychmiast do pozostałych członków delegacji. W pierwszej kolejności zasalutował admirałowi Huntowi, oprócz którego był tu także wiceadmirał Krauss oraz kontradmirałowie Pawłowicz i Burns. Towarzyszył im oddział dwunastu uzbrojonych Marines w pancerzach wspomaganych.

- Pan też został zaproszony? - powiedział Hunt z zaskoczeniem, ujrzawszy Crowleya.

- Zgadza się, panie admirale - odparł Alan - Wygląda na to, że ściągnęli tutaj każdego wyższego rangą oficera floty.

Po wymianie uprzejmości pomiędzy sobą, Terranie dołączyli do pozostałych dwóch delegacji - soreviańskiej oraz ferviańskiej. Crowley znał jedynie nazwiska ich przywódców - Sorevianom przewodziła karimure Kaseia Ortenack, Fervianom zaś veeramek Kezrak Ophrez - oboje dzierżący rangę będącą ichnim odpowiednikiem admirała.

Kiedy Terranie podeszli powitać swoich sojuszników, Alan spostrzegł, że ci przyszli bez własnej eskorty. Albo zatem mieli większe zaufanie do obcych, niż ludzie, albo też byli na tyle pewni siebie, by uważać, iż sami potrafią o siebie zadbać - bądź co bądź, zarówno Sorevianie, jak i Fervianie, należeli do ras urodzonych wojowników, stworzonych do walki.

Także Hunt zwrócił uwagę na ten przejaw lekkomyślności.

- Nie macie ochrony? - zapytał, podając rękę Kasei - To zbędne ryzyko.

- A pan co zamierza zdziałać, admirale? - zapytała Sorevianka, nieco zgryźliwie - Jeśli pan nie zauważył, jesteśmy teraz w samym środku bazy albo przyjaciół, albo śmiertelnych wrogów. W pierwszym przypadku nie ma się czego bać. Jeśli chodzi o tę drugą ewentualność, to w takiej sytuacji kilku waszych Marines nic nie wskóra.

Crowley uśmiechnął się szeroko na ten pokaz żołnierskiego fatalizmu. Również powitał Soreviankę, a także innych oficerów obcych, ucieszony z atmosfery - sojusznicy wydawali się być serdeczni wobec Terran, mimo dzielących ich rasy różnic oraz dawnych uraz.

Było to jednak trudniejsze do określenia w przypadku Fervian - ci, ze względu na swoje dzioby, w odróżnieniu od ludzi i jaszczurów nie wykazywali mimiki twarzy. Sprawy nie ułatwiał fakt, że Alan widział ich wcześniej bodaj tylko dwukrotnie - nie był więc do nich przyzwyczajony. Jego uwagę zwracało także umundurowanie ptakowatych obcych, odstające od dużo bardziej konwencjonalnych strojów Sorevian i Terran. Uniformy Fervian były staroświeckie i wyglądały jak skrzyżowanie zwykłego munduru ze starodawną, zdobioną szatą - miały luźny krój i odznaczały się obecnością przepasujących je, kolorowych szarf, noszących dystynkcje oficerskie oraz insygnia plemienne.

Zaledwie sojusznicy zdążyli wymienić uprzejmości, a zajęli się nimi załoganci Krakena. Ci wkrótce poddali Terran, Sorevian i Fervian drobiazgowej inspekcji, głównie pod kątem ewentualnego skażenia. Opuszczając hangar, goście musieli jeszcze odbyć dekontaminację - zdaniem Crowleya, wszystkie te zabiegi były zwyczajną przesadą.

Upewniwszy się, że przybysze nie są w żaden sposób skażeni, nhilarscy załoganci od razu zaprowadzili ich do sali, gdzie miało odbyć się spotkanie. Alan pamiętał, że nosiła ona numer czterdzieści.

Znalazłszy się na miejscu, oficerowie wkroczyli do przestronnego pomieszczenia z długim stołem, gdzie znajdowała się już inna grupa. Byli to oficerowie poszczególnych ras pochodzących z "tamtej strony". Crowley szybko dostrzegł wśród nich admirał Ororo, która przekazała mu zaproszenie. Siedziała na honorowym miejscu, otoczona przez kilku innych Aalvenów. Po ich prawej stronie znajdowali się oficerowie Nhilarów, a jeszcze dalej - kilka osób z rasy Shata'lin.

Najbardziej jednak zaintrygowali Alana - oraz pozostałych Terran - stojący w sali ludzie. Oficerowie - reprezentujący najpewniej w części Imubian, w części zaś inną frakcję - w pierwszej kolejności przykuli uwagę swoich "pobratymców" z drugiej strony portalu. Sorevianie z podobnym zainteresowaniem wymieniali się spojrzeniami z Shata'lin.

Umgali Ororo, dostrzegłszy świeżo przybyłych, wstała od stołu i przemówiła:

- Rozumiem, że to już wszyscy? Zatem w takim razie pragnęłabym powitać oficjalnie wszystkich tu zgromadzonych w imieniu swoim oraz zarządu Korporacji Abhair. Proszę zająć miejsca, nie ma sensu stać i marnować czas.

Każdy z przybyłych skinął Ororo głową, po czym zasiadł na jednym z pustych krzeseł. Oddział towarzyszących Huntowi Marines stanął rzędem pod jedną ze ścian. Nie byli jedynymi obecnymi w pomieszczeniu, uzbrojonymi żołnierzami. Aalveńskiej pani admirał także towarzyszyli ochroniarze. Ci, co ciekawe, należeli do kilku różnych ras.

- Jak dobrze rozumiem - kontynuowała Umgali - sytuacja jest dla nas wszystkich odrobinę niezręczna. Nie na co dzień w końcu nawiązuje się bezpośredni kontakt z zupełnie sobie obcymi gatunkami, lub też kuzynami z całkowicie dotąd nieznanych zakątków wszechświata. Zapewniam jednak, że tego typu odczucia są zupełnie niepotrzebne i z pewnością znajdziemy wspólny język, jak na kadrę oficerską przystało. Mnie już wszyscy państwo znają, więc miło by było się nieco w tej kwestii... Odwzajemnić.

Aluzja Ororo została szybko zrozumiana.

- Jestem admirał Thomas Hunt, dowódca Pierwszej Floty AMU - oznajmił zwierzchnik Alana, wstając na chwilę z miejsca.

- Karimure Kaseia Ortenack - powiedziała Sorevianka, również zrywając się chwilowo na równe nogi - Dowodzę XII Flotą Uderzeniową SVS.

- Veeramek Kezrak Ophrez - teraz przedstawił się Fervianin, nieco skrzeczącym, lecz niskim głosem - Reprezentuję marynarkę wojenną APF.

- Tertius Pliniusz - powiedział człowiek w czarnym mundurze z wygrawerowanym orłem - Wiceadmirał Trzydziestej Czwartej Legionowej Floty, obecnie pełniący obowiązki kapitana eskorty senackiego korpusu dyplomatycznego.

- Kapitan Władimir Kozłow - przedstawił się mężczyzna w mundurze ciemnozielonej barwy - Obecnie dowodzę eskortą floty handlowej Czerwonego Młota, ale towarzysz Żelazny upoważnił mnie do pełnienia oficjalnej funkcji do czasu przybycia właściwego poselstwa.

- Kapitan Elaphia z krążownika liniowego Matka Strachu. - kobieta Shata'lin wstała i zmierzyła Imubianina chłodnym spojrzeniem. - Z woli Falany pełnię obecnie funkcję kapitana korpusu dyplomatycznego Sukurfalano Faelii. Miło państwa poznać.

Chociaż Crowley bardzo się starał, to jednak nie mógł się powstrzymać od ciągłego spoglądania na ludzi pochodzących z innego wszechświata. Ci zresztą w większości również wpatrywali się w Terran, wyraźnie zafascynowani podobieństwem. O ile reprezentanci tak zwanego Czerwonego Młota byli dla Alana zupełną niewiadomą, o tyle Imubian postrzegał z mieszaniną solidarności, mającej swoje źródło w przynależności do tej samej rasy, oraz nieufności - wciąż bowiem pamiętał niepochlebne słowa Olsena na ich temat. Nie był w związku z tym pewien, czego się spodziewać.

- Zapewne nas wszystkich to interesuje - powiedział Hunt, kiedy już wszyscy zdradzili swoją tożsamość - więc niech mi będzie wolno o to otwarcie zapytać. Jaki jest dokładny cel tego spotkania?

- Dobre pytanie, admirale Hunt. - podjęła Ororo, z zaciekawieniem przyglądając się admirałowi - Moim obowiązkiem, jako admirała korporacyjnej floty, jest zapewnienie wszystkim bezpieczeństwa. A żeby takowe bezpieczeństwo zapewnić, konieczne jest ustalenie pewnych zasad. Ponadto doszły mnie słuchy o jakimś... Konflikcie? Zakładając, że pani Abhair prawidłowo mi wszystko przekazała.

- Konflikcie? - powtórzył Hunt - Ma pani na myśli konflikt... po naszej stronie bramy?

- Oczywiście. Wszyscy tu wiedzą, że wszczynanie jakichkolwiek konfliktów w mojej obecności kończy się zwykle bardzo, bardzo źle. Na nieszczęście dla wszystkich, którym w głowie drażnienie się, mam reputację kobiety wyjątkowo poważnie traktującej swoją pracę. Chcę więc, by było to dla wszystkich, bez wyjątku, jasne. Nie chcę tu żadnego nieuzasadnionego otwierania ognia. Nie chcę też niczyich myśliwców i maszyn szpiegowskich, pałętających się koło Krakena, ani też monitorów, czy krążowników. Mogliśmy je tolerować przez krótki czas, ale powtórki z rozrywki nie mam zamiaru znosić, prosze państwa. Proszę przestrzegać po prostu wszelkich zasad, jakie powinien stosować gość - bo gośćmi jesteście - a będziemy ze sobą żyli w zgodzie i przyjaźni. To rozumie się samo przez się, mam nadzieję.

- Istotnie - odezwała się Kaseia, z ledwo wyczuwalnym sarkazmem - Co dokładnie mówiła pani Abhair? Widzę, że bardzo to panią zaniepokoiło, pani admirał.

- Droga pani, nie usiłuje mi chyba pani wmówić, że terrańska flota skoczyła tu sobie, by podglądać kanały porno? Taka naiwna nie jestem. Siły były też zbyt duże, jak na grupę eksploracyjną. Jeśli nasza kolonia znalazła się między czyjąkolwiek strefą wojny, nie chcę, by ktokolwiek nas w ten konflikt mieszał. Nie przed oficjalnym ustaleniem... Stosunków. - Ororo podkreśliła ostatnie słowo, sugestywnie spoglądając na Terran. - To jednak leży w gestii polityków. Nie wojskowych, takich jak my.

- Jeśli domaga się pani nieangażowania was w wojnę, to obawiam się, że zwraca się pani do niewłaściwych osób - sarkazm w głosie Sorevianki stał się nieco wyraźniejszy - My nie mamy na to, że tak powiem, żadnego wpływu. A jeśli wojna istotnie dosięgnie także tego układu, nie pozostanie nam nic innego, jak walczyć.

- Chyba, że woli pani, abyśmy opuścili ten system, pozostawiając go na pastwę losu - wtrącił Kezrak; Sorevianka obdarzyła go ostrzegawczym spojrzeniem.

- No, proszę. Okazuje się, że jednak konflikt jakiś istnieje, a jednak nie macie na niego wpływu. Jest pani słaba w ukrywaniu intencji, przyznam. Waląc prosto z mostu...

- Nie zamierzałam ukrywać intencji - zaoponowała Kaseia - Uczulam tylko panią, żeby szukała pani potencjalnych wrogów gdzie indziej.

- Nie mamy wpływu na tę wojnę - zawtórował jej Hunt - ponieważ to nie my jesteśmy w niej agresorami i to nie my się o nią prosiliśmy.

- Wiem, że coś niedobrego się tutaj dzieje, tuż pod moim nosem, a ja chcę wiedzieć dokładnie, co, i jak temu przeciwdziałać. Już w tym momencie siły ochrony sektora są w pełnej gotowości. Trudno jednak walczyć z wrogiem, o którym nic się nie wie. A już z całą pewnością ostatnie, czego mi trzeba, to goście, którzy mogliby mi narobić bałaganu. Możemy sobie nawzajem pomóc, albo przeszkadzać. Nie muszę chyba mówić, która opcja jest tu logiczna?

- Nie, nie musi pani - zgodził się Hunt - Co chce pani zatem wiedzieć?

- Krótko. Kto? Gdzie? Kiedy? - Umgali bawiła się guzikiem u płaszcza, nie kryjąc lekkiej irytacji.

- Zaczynając od końca - podjął admirał ze spokojem - nie umiemy powiedzieć, kiedy. Może już jutro, może dopiero za tydzień, może za miesiąc. Jeśli chodzi o miejsce, bardzo możliwe, że uderzą tutaj, od północnego wschodu wedle wskazań astrograficznych tej galaktyki. A już całkowicie pewne jest to, że agresorami będą Auvelianie oraz Ildanie.

- O to chodziło, panie Hunt. - Ororo uśmiechnęła się i odpięła guzik płaszcza. - Ale niestety te nazwy niewiele mi mówią. Trochę nietutejsi jesteśmy, a nie wydaje mi się, by ktoś zaprosił ich na herbatkę przy dyplomatycznym stole.

- Dobrze się pani wydaje. Nie uznaliśmy za stosowne ich tu zapraszać, gdyż byłoby to niecelowe. Auvelianie oraz Ildanie to rasy, z którymi od dawna pozostajemy nieprzerwanie w stanie wojny. Po raz pierwszy kontakt bojowy nawiązali z nimi Sorevianie, blisko sto lat temu. Początkowo była to trójstronna walka, ale wkrótce te dwie rasy sprzymierzyły się ze sobą. Był to niewygodny sojusz, ale przez lata nabrał trwałości. Do tej pory niewiele się zmieniło - poza tym, że ostatnimi czasy my, Terranie, włączyliśmy się w tę wojnę jako aktywna strona konfliktu.

- Tło historyczne proszę zostawić dla polityków. Mnie interesuje, czemu są groźni, czemu mamy im nie ufać, a wam tak, a przede wszystkim - jak zneutralizować zagrożenie.

- Tu nie chodzi o kwestię zaufania - odparł Hunt - Myślę, że jeśli będą mieli wobec was wrogie zamiary, nawet nie spróbują tego ukryć. Jeżeli można o nich rzec coś dobrego, to fakt, że są mimo wszystko szczerzy. Co do reszty... Czy mogę to powiedzieć swobodnie oraz w sposób otwarty?

Uwadze Crowleya nie umknął błysk w oku admirała. Uśmiechnął się, przeczuwając, co zaraz nastąpi.

- Śmiało, panie admirale - rzuciła Ororo - Po to jest to spotkanie.

- Oni są po prostu... popie*****ni - powiedział powoli Hunt, robiąc następnie krótką pauzę, jak gdyby chciał, aby każdy usłyszał chóralny rechot oficerów terrańskich, soreviańskich oraz ferviańskich - Czy może raczej, nie oni jako rasy, lecz ci, którzy nimi rządzą. Ildanie stworzyli system wymarzony, by wynosić do władzy największych sk******nów. A ci nie widzą potrzeby, by podchodzić pokojowo do innych ras. Jeśli chodzi o Auvelian, to ubzdurali sobie, że sami nie będziemy umieli sobą rządzić, a zatem powinni nas w tym wyręczyć. Każda inna rasa to dla nich niższa rasa, a zatem wymagająca ich przywództwa. Możecie być pewni, że was będą postrzegali dokładnie tak samo.

- Hm... Brzmi paskudnie znajomo. Zwłaszcza ci Ildanie. - Ororo szybko skierowała wzrok na imubiańskiego oficera, po czym spojrzała zalotnie w kierunku terrańskiej delegacji i uśmiechnęła się. - Ale, jak mówiłam, polityka jest dla tych na dole. Starczy mi, że są agresywni... Potrzebuję jednak konkretów, mili państwo. Nie wydaje mi się, byście bawili się w takie tajemnice, gdyby nie stanowili naprawdę poważnego zagrożenia.

- Zależy, o jakiego rodzaju konkrety pani chodzi - ponownie wtrąciła się Kaseia, nagle przybierając ponury ton - Jeśli chce pani znać liczbę cywili, których wyrżnęły ildańskie potwory na zaatakowanych planetach, będziemy potrzebowali czasu, aby zebrać takie dane.

Crowley momentalnie pojął, o co chodzi - z dwóch agresorów, Sorevianie darzyli Ildan zdecydowanie większą pogardą, ze względu na hodowane przez nich bestie. Stwory te kierowały się wyłącznie bezrozumną agresją i pożerały oraz zabijały wszystko na swojej drodze - nieważne, czy było to wojsko, czy ludność cywilna.

- Pani chyba zdaje sobie sprawę, że statystyka mnie nie obchodzi? Obchodzą mnie dane taktyczne i strategiczne. Upomnę się o przekazanie stosownych informacji i mam nadzieję, że uzyskam do nich dostęp.

Ta odpowiedź najwyraźniej zirytowała Soreviankę.

- Jeśli nie wyraziłam się dość jasno, rozwinę tę myśl - rzuciła z werwą, a w jej głosie pobrzmiewał głuchy pomruk, prawie warkot - Zagrożenie ze strony Ildan opiera się na ich bojowych bestiach. Nie walczą sami, tylko bawią się z genetyką i hodują te potwory, a potem szczują je na planety, w miliardach. Te bydlaki plenią się jak robactwo i pożerają wszystko na swojej drodze. Nie znają ani strachu, ani litości, zabijają wszystkich bez wyjątku. Jeśli Ildanom uda się przerzucić tych savashka na powierzchnię waszej planety, może wam zabraknąć amunicji, aby je wszystkie pozabijać. Szczególnie, że mnożą się w szybkim tempie, kiedy już wyhodują wylęgarnie i zainfekują znaczny obszar planety.

- To tylko jedna strona problemu - wtrącił Hunt, spokojniejszym niż Kaseia tonem - Auvelianie wprawdzie prowadzą wojnę w bardziej ludzki sposób, ale ich atutem jest również liczebność. Mają do dyspozycji milionowe armie klonów, które mogą uzupełniać na bieżąco, po zbudowaniu na zaatakowanej planecie zakładów klonerskich... Co zresztą zazwyczaj robią. Ich statki kosmiczne są gorsze i słabsze od naszych, ale mogą je produkować w ogromnych ilościach oraz niewielkim nakładem czasu i kosztów. Niezależnie od tego, ile okrętów wystawimy do obrony danej kolonii, oni zawsze będą mieli wielokrotną przewagę.

Ororo zreflektowała się nieco.

- Proszę wybaczyć, jeśli panią uraziłam - zwróciła się do Sorevianki - ale by chronić obywateli korporacji, potrzebne mi są bardzo konkretne dane. Jeśli ci... Ildanie i Auvelianie są naprawdę tak groźni, nie omieszkam też poprosić o pomoc. A proszę wierzyć, że zarówno ja, jak i cała korporacja, potrafimy się odwdzięczyć.

- My, oczywiście - wtrącił Imubianin - oferujemy bratnią pomoc. Nie można w końcu zostawić, jak by nie patrzeć, rodziny na pastwę obcych bestii. Senat obiecywał zawsze ochronę postronnym i naszym obowiązkiem jest obrona bratnich narodów.

- Taaa... - mruknęła pod nosem Elaphia - Już ja to widzę.

- Dobrze powiedziane, proszę pani. - zawtórował oficer Młota.

Terranie, Sorevianie oraz Fervianie przyjrzeli się tej wymianie zdań z lekką konsternacją. Alan natychmiast przypomniał sobie niedawne słowa ambasadora Olsena, jakoby Imubianie nie cieszyli się wśród pozostałych frakcji popularnością.

- Rozważymy przyjęcie takiej pomocy - powiedział niezbyt pewnie Hunt, zwracając się do Imubianina, lecz jednocześnie spoglądając po pozostałych uczestnikach spotkania - Za wcześnie jednak na tego typu deklaracje. Nie ukształtowała się jeszcze sytuacja od strony politycznej. Ta zaś jest dość... skomplikowana.

- Na czym miałaby polegać ta pomoc? - wtrąciła Kaseia.

Zdaniem Crowleya, Sorevianka poddała tym samym imubiańskiego oficera swego rodzaju próbie - pytanie brzmiało, jak ten z niej wybrnie.

- Na pomocy militarnej, gospodarczej, obu. - odpowiedział Pliniusz ze stoickim spokojem. - Legion posiada niemal nieograniczone zasoby, grzechem byłoby więc nie pomóc, droga... pani.

- A co o tej pomocy mają do powiedzenia wasi pobratymcy z Młota? - Kaseia ostentacyjnie spojrzała na Kozłowa - Nie wygląda na to, by podchodzili do niej z entuzjazmem.

- A przyjmujcie tę pomoc! - krzyknął Władimir, wyraźnie rozjuszony. - Tylko nie lećcie do nas z płaczem, jak te gnidy wbiją wam nóż w plecy! Nie potrafili zadbać o swoich obywateli w kryzysie, a z pomocą się, hipokryci, rzucają.

- Ależ drogi przyjacielu! - kontynuował Imubianin - To w końcu nie nasza wina, że ktoś zaczął urządzać sobie krwawy podbój na naszych włościach. Teraz już się podnieśliśmy z tego kryzysu, to i oferujemy pomoc. Co w tym złego? Czy to, że chcemy wysłać kontyngent Szaroskórych, albo racje żywnościowe w postaci bydła, to coś złego?

- Jakbyś sam nie wiedział, imperialny wieprzu.

- Bydła - powtórzył Hunt, olśniony i jednocześnie lekko wstrząśnięty - Madi'lin?

- Tak je nazywają gadzi propagandyści, zrównując z myślącymi istotami. A powiedzieli wam przypadkiem, jak nas, ludzi, nazywają?

- Ludzi? Czy tylko was, Imubian?

- Słodzić potrafią, w to nie zaprzeczę, ale dam sobie rękę uciąć za to, że coś kombinują wam za plecami...

- Panowie! - ucięła Ororo. - Proszę o skończenie z tymi pyskówkami. Zdaję sobie sprawę z tego, że polityka sprowadza sie do pie****nia, ale my tu przyszliśmy w sprawach natury wojskowej. Przyjemności potem. Nawet my to wiemy. - Aalvenka podkreśliła ostatnie zdanie, wyraźnie coś sugerując - Niezależnie od tego, czy propozycja Imubian jest realna, czy nie, moje obawy pozostają aktualne. Otrzymam od państwa dane, czy nie?

- Mimo wszystko nie zdradzimy w ten sposób własnych tajemnic wojskowych - Hunt uśmiechnął się krzywo - Na dodatek zadziałamy na szkodę naszych wrogów. Może pani zatem liczyć na pełen dostęp do danych, jakimi dysponujemy na temat Auvelian oraz Ildan. Co więcej, jeśli rzeczywiście dojdzie do ataku, nie będziemy stać z założonymi rękami. Prawdę mówiąc, już od dłuższego czasu trzymamy rękę na pulsie. Możecie liczyć na pomoc sił zbrojnych AMU w razie konfliktu ze wspólnym wrogiem.

- Zjednoczone Narody Soreviańskie złożą podobną deklarację - wtrąciła Kaseia - Jesteśmy gotowi do interwencji, w razie potrzeby.

- W imieniu Sojuszu, gwarantuję wam pomoc wojskową w razie agresji ze strony Auvelian bądź Ildan - dodał Kezrak.

- Bardzo miło to słyszeć. Flota korporacyjna - zakładając, że atak nastąpi - udzieli wspierającym wojskom wszelkiej pomocy, tak logistycznej i medycznej, jak i bezpośredniej. W końcu mowa o naszych własnych włościach.

- Ze swojej strony mogę dodać, że Święta Flota nie będzie czekała bezczynnie, jeśli sojusznicy Cesarzowej znajdą się w niebezpieczeństwie. - rzuciła krótko Elaphia.

- Ja ze swojej strony nie mogę niczego obiecać. - powiedział Kozłow - Paroma niszczycielami nic nie zdziałam, a flota wielkiego admirała Orłowa jest zbyt daleko. Przykro mi.

- Legion udzieli, oczywiście, wsparcia w razie ataku. - powiedział Pliniusz chłodnym tonem - Na terenach kolonii przebywają też nasi obywatele, a naszym obowiązkiem jest ich chronić.

- Wszystko brzmi lepiej, niż się spodziewałam, jak mało kiedy. - skonstatowała Ororo, uśmiechajac się serdecznie.

- Wracając chwilowo do sprawy agresorów - rzekł Hunt - muszę was ostrzec, że ataki Auvelian oraz Ildan są z reguły gwałtowne, połączone ze zmasowanym desantem wojsk na powierzchni planety. Możliwe, że będziemy musieli przeprowadzić podobny desant, bez wcześniejszego pytania pani Abhair o zgodę, co zapewne ją zirytuje. Może od tego jednak wiele zależeć. Co więcej, musicie się przygotować na atak znikąd. Te ich cholerne okręty potrafią być niewidzialne. Całkowicie.

- Pani Abhair nie ma nic do gadania w sprawach wojskowych. Ja tu jestem boginią, panie admirale. Wojsko to mój świat i w razie ataku macie moją zgodę na zrobienie wszystkiego, co potrzeba - tak długo, jak nie zaszkodzi to ludności cywilnej. Atakiem z zaskoczenia się nie przejmuję, Kraken jest bowiem zaprojektowany dokładnie na takie okazje. To po prostu latająca fabryka, a myśliwce produkuje się tak samo łatwo, jak budynki.

- Mam nadzieję, że nie przecenia pani swoich możliwości - rzekł Hunt sucho - Tymczasem, kiedy dotrą do pani obiecane dane, zalecam dokładnie się z nimi zapoznać.

- Tylko głupiec uważa sie za niepokonanego, admirale Hunt. - Ororo złożyła ręce - Nie bez powodu prosiłam o waszą pomoc. Jesteście dużo bardziej doświadczeni w radzeniu sobie z tym zagrożeniem. A ja doceniam i wynagradzam dobrą wolę.

- Miło mi to słyszeć.

- Myślę, drodzy państwo, że skoro mamy to za sobą, możemy przejść do spraw... Mniej palących. Wspominałam, że musimy ustalić pewne formalności związane z ruchem w przestrzeni korporacji. Wynika to bezpośrednio z wprowadzonych w Federacji ustaw, więc proszę o uwagę...

Dalszej części przemowy Umgali Crowley słuchał jednym uchem - po raz kolejny zaczął ukradkiem obserwować Imubian. Dręczyły go wątpliwości - mimo wszystko byli to ludzie. Jednak fakt, iż przedstawiciele innej organizacji, również należący do ludzkiej rasy, otwarcie potępiał własnych pobratymców, był na tyle sugestywny, że Alan poddawał w coraz większą wątpliwość sens pozostawania w dobrych stosunkach z "pobratymcami" z drugiej strony portalu. Z drugiej strony, usilnie szukał powodów, aby ich nie skreślać.

Niemniej, wyniki dotychczasowych rozmów spowodowały u niego również przypływ pewności siebie - jeśli w obecnej sytuacji Auvelianie okażą się na tyle zaślepieni, by ich zaatakować, mogli zostać zmasakrowani.

Widząc jednak stosunki pomiędzy nieznanymi do niedawna rasami, nie umiał powiedzieć, czy ten sojusz przetrwa.

 

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niestety, muszę się chyba popastwić trochę nad autorem... Krytyka była pisana "jak leci".

Las, szelest i szum zbrązowiałych suchych liści, pękające gałązki. Świergotanie zięb i szczygłów. Stukanie dzięciołów.

Nie pisz. Ciągle. Takimi. Krótkimi. Zdaniami. Do licha.

Gorzej nawet - to nie zdania, a równoważniki zdań. Diabli wiedzą, czemu autor zdecydował się pisać w taki sposób...

To wszystko widzi i słyszy wraz z własną krwią ciężko ranny mężczyzna.

Podobnie jak diabli wiedzą, czemu postanowił pisać toto w czasie teraźniejszym.

(a te "pociski" mrówek, to co to jest, na litość Boską?)

Człowiek ma złamane żebra. Noga krwawi. Siły go opuszczają.

Nie, proszę, już dość. Wystarczy.

Zbiera mu się na wymioty, nie jednak czym oprócz żółci.

Co to jest żółć?

- Nic nie pamiętam. Nie mam pojęcia jak się nazywam, skąd pochodzę. Czy mam żonę i dzieci ? - pyta sam siebie.

Tak, tak. Niech zapyta, niech głośno podkreśli i solennie obwieści każdą myśl - tak na wszelki wypadek, aby czytelnicy nie mieli wątpliwości.

No, naprawdę... czy muszę to szerzej komentować? Czy muszę tłumaczyć, jak to wygląda?

- Chcę pić i jeść. Czy kiedykolwiek jeszcze czegoś się napije i coś zjem ? - kolejne myśli.

No, ale czemu muszą być takie... trywialne? To niewłaściwe słowo, ale chwilowo lepszego nie mam. Naprawdę, te wstawki od bohatera brzmią tak przeraźliwie sztucznie, że zęby bolą.

Dobra, wstrzymajmy się od dalszego komentowania pierwszego kawałka w takim stylu. Krótko - pierwszy kawałek do wywalenia się nadaje. Po prostu. Czas teraźniejszy, zdania lecące jak serie z karabinu maszynowego, idiotyczne wstawki od bohatera, ogólnie mierny styl całości, z takim suchym i nienaturalnym podawaniem kolejnych szczególików. Wcale mnie nie zachęciłeś do dalszej lektury, ale nie poddawajmy się...

Izba była ciemna tylko pojedyncza świeca rzucała blask. Pachniało ziołami, przyprawami i pieczystym mięsem. Było ciepło i wygodnie.

- A więc jednak przeżyłem - myśli beznamiętnie tajemniczy człowiek.

Nie, no, obłędem mi zaraz zagrozi dalsze czytanie. Na przemian autor pisze w czasie przeszłym i teraźniejszym, dla odmiany.

Zadam autorowi jedno pytanie - czy autor przeczytał w życiu książkę? Choć jedną? Pytam, bo chyba tylko nie mając wcześniej w ręku żadnej książki, można nie wiedzieć tak podstawowej rzeczy, że powieści / opowiadań nie pisze się w czasie teraźniejszym! Nigdy!

Coś mu się śniło ale po przebudzeniu zapomniał co.

Więc po cholerę nam wzmianka o tym?

Wydobrzał po paru dniach. Gorączki już nie miał. Żebra i noga o wiele mniej bolały.

Powiedziałem "dość"!

Człowiek miał już na tyle sił aby siąść na łóżku i dokładnie zobaczyć gdzie jest. Pomieszczenie było niewielkie. Było tu parę mebli, regał z książkami, inny z mnóstwem eliksirów. Gdzieś w kącie nad małym piecykiem wisiały zioła. Nad okapem zobaczył grzyby w słoikach. W końcu też mógł porozmawiać z kobietą.

Człowieku, zlituj ty się nade mną. O tych zdaniach już mi się nawet gadać nie chce. Ale mógłbyś się chociaż ODROBINĘ wysilić z tymi opisami. Dokonałeś niewątpliwej sztuki - mimo podania paru informacji, nie pomogłeś mi się dowiedzieć o pomieszczeniu praktyczne nic (poza tym, że jest w nim kilka mebli - czego zaiste bym się po pomieszczeniu nie spodziewał) - informacje rzucasz na chybił trafił, bez żadnego porządku, i nie układają się w żaden konkretny obraz. W dodatku ów opis "zlewa" się z ostatnim zdaniem w sposób iście koszmarny. W jednym zdaniu opisujesz izbę, a już w następnym wrzucasz coś nie mającego z tym kompletnie nic wspólnego.

No i jeszcze jedno - co to jest okap? Nie, nie chcę, żebyś mi tłumaczył, co u ciebie w domu wisi nad kuchenką. Z tekstu wynika, że mamy tutaj do czynienia z typowym fantasy oraz pseudośredniowiecznym światem. Skąd więc okap się tutaj wziął?

- A więc niczego nie pamiętasz - rzekła ładna kobieta.

Dialogi zresztą są napisane równie sztucznie i równie fatalnie, jak te wcześniejsze banały, wygłaszane przez bohatera. Tutaj postacie albo wymieniają się banałami, albo nagle zmieniają tematy rozmowy na cokolwiek kuriozalne w obecnej sytuacji. Poufałość to już osobna kwestia. Podobnie jak fakt, że te dialogi są totalnie "suche" - piszesz tylko tekst, w żaden sposób nie opisując ani emocji postaci, ani tonu ich głosu, ani też zachowań podczas mówienia.

- Niestety tak jest - rzekł tajemniczy człowiek.

Jeszcze tak z dziesięć razy napisz, że "rzekł". Proooszę...

Wstawki też świetne. "Ładna kobieta", "tajemniczy człowiek"...

- Gdybym pragnął ci coś zrobić, to była by najodpowiedniejsza chwila ? mężczyzna mrugnął.

Gość leży pobity, ledwie usiąść może, nie ma nawet broni... Nie, nie zgadzam się. Chwila jest wybitnie nieodpowiednia.

To mrugnięcie to pewnie po to, żeby "kul" było... confused_prosty.gif

Mogę przysiądź na?

... na krześle? A może na taborecie? Autor nie umie nawet odmieniać podstawowych części mowy we własnym języku, ale za pisanie tekstów się bierze. Doprawdy, autor sobie robi jaja totalne.

- To było moje hobby głuptasie ? lekko się uśmiechnęła.

Ha, ha.

- Jak masz na imię uzdrowicielko ? Zapomniałem zapytać ? człowiek się zaśmiał.

Haaa, haaa... confused_prosty.gif

- Ostatnio dużo zapominasz ? brązowowłosa zaśmiała.

Mnie się już płakać nawet nie chce - może jeszcze parę razy napiszesz, że "zaśmiał się"? Już nie wspomnę o nieprawidłowym szyku.

To nie moja rzecz ale pytam z ciekawości. Dawno też z nikim nie rozmawiałem.

Myślę, że amnezja nie pozwoliłaby bohaterowi stwierdzić, kiedy ostatnio z kimś rozmawiał.

No i tak jak mówiłem - mamy tu do czynienia z kompletnie nienaturalnym spoufaleniem się postaci. Nienaturalnie zachowuje się przede wszystkim sam bohater - niby nie pamięta, co się stało, niby powinno być to dla niego wstrząsem, ale jest zupełnie wyluzowany, a informacje na temat świata to ostatnie, co go interesuje. Kiedy wstaje, nie zapyta "gdzie ja jestem?", o tożsamość wybawczyni też nie pyta. Naprawdę, autor poszedł totalnie na żywioł, zamiast choćby odrobinę zastanowić się, jak rozmawiałby facet z gigantyczną dziurą w pamięci.

No i muszę cie jakoś nazywać. Hmm może Tajemniczy Człowiek, nie to głupie. A może Bob.

Ta wypowiedź brzmi, delikatnie mówiąc, obcesowo. Jak gdyby się do bezpańskiego psa zwracała.

Leśny Bandyta poszedł nad strumyk oddalony od chaty Arianny o jakieś 10 metrów.

Dziesięć i pięćset siedemdziesiąt dziewięć tysięcznych metra. Bądźmy dokładni.

Woda była lodowata, nożyk był tępy

Czytelnik był załamany, autentycznie płakać mu się już chciało... confused_prosty.gif

Idąc do domu zauważył ( wcześniej nie miał jak), że chata jest cała drewniana i z jednym oknem. Wokół wszędzie był las, nieopodal widać była dość dużą ścieżkę. Po skończeniu tego co miał zrobić wrócił do izby.

A autor oczywiście musiał nadmienić, że właśnie w tej konkretnej chwili gość ZAUWAŻYŁ - bo zwyczajnie nie umiał wpasować opisu bardziej poradnie.

Posiłek sporządzony przez Arianne był bogaty. Był udziec barani, ryba z grzybami i cebulą, chleb, ser, owoce w tym daktyle było też trochę słodkiego wina.

Wielki Duch, toż to uczta Lukullusa. Kobitka mieszka w chałupie gdzieś pośrodku lasu, zamożna z pewnością nie jest, zresztą zakupów i tak nie miałaby jak zrobić, a tu udźce baranie i jeszcze na dokładkę daktyle tudzież (o zgrozo) czerwone wino. Pomijając zwyczajowy w takich sytuacjach idiotyzm (chłopi i ludzie niskiego urodzenia, w ewidentnie pseudośredniowiecznym świecie, jedzący mięso - no naprawdę, nawet na podstawowoszkolnych zajęciach z historii autor spał?), ciekawe jeszcze, jak Arianne przechowywała takie ilości jadła. Pewnie lodówkę i chłodziarko-zamrażarkę w domu miała. A w ogóle to wszystko na telefoniczne zamówienie było ze spożywczaka dowożone.

Jeśli wybrałbyś Zachód dotarłbyś tam skąd przybyła inwazja Selvarczyków w 686 roku V ery. Czyli nie wiadomo gdzie.

Czyli "to po co mi to mówi?".

Skoro już przyjmujemy, że amnezja bohatera jest tak głęboka, że nie zna realiów świata - ergo stawiamy go de facto w tym samym położeniu, co czytelnika - to jak Bóg miły, niech autor jakoś uporządkuje te informacje. Raz ogólnikowe i dość mętne informacje o tym, na co się gość natknie, jeśli będzie w danym kierunku płynął (a dlaczego właściwie chce płynąć? Gdzie go niesie, skoro jak na razie nie wie, skąd się tu wziął i po co? Myśli, że jak popłynie tam, gdzie mu w danej chwili do głowy strzeli, to AKURAT tam znajdzie odpowiedzi na swoje pytania?), a zaraz potem wzmianka o jakiejś inwazji, z datą nawet.

Kupcy zazwyczaj boją się swobodnie rozmawiać w mieście. Gadają tylko z najbardziej zaufanymi osobami.

DLA-CZE-GO?

Mamy rok 1317 V ery. W Selvarii jak wspominałam trwa wojna domowa, pustynne ludy będące mniejszością w wielu państwach buntują, wzniecają zamieszki. Po prostu urządzili sobie rewolucję.

Autor chyba sam nie wie, o czym pisze - wyraźnie wspomniał ledwie parę linijek temu o inwazji Selvaryjczyków, którzy przybyli z jakichś nieznanych krain. Zatem Selvaria to najpewniej odległy kraj, o którym nie powinni w ogóle słyszeć. Tymczasem gadają tak, jakby właśnie w owym odległym kraju byli.

No, chyba że Selvaryjczycy podbili kraj Arianny. Tyle że o tym się oczywiście nie dowiadujemy - a zachowanie samej bohaterki jest cokolwiek mylące (co za dureń, żyjąc w kraju podbitym przez obce imperium, nazywa ów kraj nazwą owego imperium najeźdźców? Już widzę, jak któryś z naszych rodaków w erze zaborów nazywa Polskę "Rosją" albo "Prusami" - inni rodacy pewnie by go z miejsca zlinczowali). Autor tak dalece olewa sobie opisy czy jakiekolwiek wyjaśnienia na temat świata przedstawionego, pisze je na takie zupełne "odwal się", że czytelnik musi samodzielnie zgadywać - a nawet wręcz wymyślać samemu - o co tu tak naprawdę chodzi.

Podobne nawołuję ich do tego pewna kobieta imieniem Marha. Obiecuję im wolność, bogactwa i władze.

Co prawda Celtowie mieli Boudiccę (a Egipcjanie całkiem sporo kobiet-faraonów)... ale nie zmienia to faktu, że kobieta obejmująca rolę takiego przywódcy, to rzecz cokolwiek... egzotyczna w takim pseudośredniowiecznym świecie. Tymczasem główny bohater nie reaguje, jak gdyby wzmianka o kobiecie przewodzącej rebelii była dlań czymś kompletnie naturalnym.

- Te wszystkie zioła co tu masz są potrzebne do eliksirów ?

Tak jak mówiłem, zmiany tematów są tu chybkie, gwałtowne, diametralne i kompletnie nieuzasadnione.

Przysypiał, oczy mu się kleiły. Wyszedł na zewnątrz oglądać gwiazdy.

Ponieważ jest to najnaturalniejsza rzecz, jaką mógłby w takiej sytuacji zrobić. Podobnie jak głowienie się nad gwiazdozbiorami.

Ale jak mówiłem, niewiele jest naturalnych rzeczy w twoich postaciach.

Chciałbym jeszcze zadać autorowi pytanie - czy przeczytał autor swój własny tekst? Nie dla przyjemności, rzecz jasna - co to, to nie. Po to, żeby wiedzieć, co się właściwie napisało. Pytam, bo wyraźnie było powiedziane, że Arianne owego tajemniczego jegomościa na obiad zapraszała. Za to kiedy już kończą, okazuje się, że na dworze ciemno, a oni oboje chcą spać. Jak gdyby autor sam zapomniał, który z podstawowych posiłków przed chwilą spożywali.

Dobra, kończmy ten spektakl. Niestety, autor musi się jeszcze przez chwilę ze mną pomęczyć.

Diego w pierwszej części Gothica do tak zwanego "zerzygania" powtarzał mi, abym wrócił niedługo, bo muszę się jeszcze wiele nauczyć. Ty z pewnością musisz się jeszcze wiele nauczyć - to nie ulega wątpliwości. Ale dla dobra własnego oraz czytelników, którym pokazujesz takie potworki, lepiej, abyś zbyt szybko nie wracał. Dosłownie wszystko w tym tekście jest złe. Nie umiesz prowadzić narracji, dialogi to po prostu tragedia, styl masz... nie, pardon - tu w ogóle nie ma żadnego stylu. Nie ma nawet podstawowych umiejętności... nawet nie pisarskich, po prostu językowych. Masz problemy z szykiem zdania, nie umiesz odmieniać czasowników, nie wspomnę też o literówkach, ortach i błędach interpunkcyjnych, których jest tutaj zatrzęsienie. Ktoś taki nie powinien się w ogóle zabierać za pisanie tekstów - najpierw powinien załapać podstawy własnego języka.

Jedyne, co nie jest tutaj totalnym dnem, to fabuła. Nie, żeby mnie zainteresowała - wręcz przeciwnie, bo te dialogi oraz chaotyczne opisy skutecznie temu zapobiegły. Ale przynajmniej nie jest to najbardziej domyślny schemat fantasy - taki ze zniszczoną rodzinną wioską, wybrańcem i przeznaczeniem. Jest inny - z amnezją głównego bohatera, który odnajduje się nagle w niezbyt miłych dla siebie okolicznościach. Lepsze to, bo przynajmniej ma szanse zaskoczyć czytelnika.

Niemniej, na obecnym etapie odradzam autorowi pisanie tekstów. Sorry, Winnetou - żeby pisać, trzeba najpierw wiedzieć, jak to się robi. Nie wymagam od razu własnego stylu i pisania na poziomie, no ale jakieś podstawy to trzeba znać. Tymczasem jest to dla autora kompletna czarna magia - czemu daje wyraz między innymi pisząc toto w czasie teraźniejszym. Wygrafomanił swoje "dzieło", sam ani razu go nie przeczytał (a nawet jeśli przeczytał - to dla własnego dobra niech się do tego nie przyznaje), a potem nonszalancko umieścił w sieci. Nie wiem, co kieruje ludźmi, którzy decydują się pokazywać innym takie potworki, nie dopuszczając do siebie najwyraźniej myśli, że piszą źle. Są przecież znajomi, rodzina - nie trzeba katować Bogu ducha winnych ludzi w sieci.

Tak więc niech autor najpierw nauczy się podstaw, niech testuje swoje teksty na bliskich (i niech sam je przedtem czyta, na litość Boską), a dopiero potem niech pokaże cokolwiek w sieci.

Przy okazji gratuluję - udało ci się mnie doprowadzić do rozpaczy, lepiej niż komukolwiek przedtem.

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

13 października 2012 - 13:38

Nie przeczytałem jeszcze najnowszego rozdziału crossovera ani tego, co umieścił Braveheart (choć jak czytam komentarz Speedera i fragmenty tego drugiego tekstu, to szczerze mówiąc, jego lektury od razu mi się odechciewa wink_prosty.gif), ale jest jedna rzecz w komentarzu na temat tego drugiego, na którą po prostu muszę odpowiedzieć.

Zadam autorowi jedno pytanie - czy autor przeczytał w życiu książkę? Choć jedną? Pytam, bo chyba tylko nie mając wcześniej w ręku żadnej książki, można nie wiedzieć tak podstawowej rzeczy, że powieści / opowiadań nie pisze się w czasie teraźniejszym! Nigdy!

A ja zapytam: dlaczego? Narrator może służyć zarówno za "opowiadacza" (czas przeszły), jak i za "reportera" (teraźniejszy) - dlatego osobiście nie mam nic przeciwko temu drugiemu zabiegowi w prozie, pod warunkiem, że jest on stosowany konsekwentnie (tj. nie jest przeplatany bez uzasadnienia wstawkami przeszłymi - w tym tekście, z tego, co widzę, tej konsekwencji brakuje). To nie jest zresztą moja fanaberia - nawet z głowy potrafię wskazać przykłady opowiadań i powieści, w których zastosowano czas teraźniejszy (i ja nie mówię wcale o pisanych amatorsko, tylko normalnie wydrukowanych lub wydanych).

Skąd więc takie przeświadczenie, że w prozie nie stosuje się tego w ogóle?

EDIT

Znowu trochę sobie pozwlekałem, ale na razie wszystko wskazuje na to, że takie tempo się utrzyma (a przez kilka dni pewnie w ogóle spadnie do zera) - mam problem z oczami i nie chcę ich nadwerężać bez potrzeby.

Rozdział był ciekawy, w szczególności rozmowa przedstawicieli różnych ras - moim zdaniem została świetnie poprowadzona. Tym bardziej mnie zastanawia, co się stanie, kiedy dojdzie w końcu do ataku.

Trafiło się kilka rzeczy, do których mógłbym się przyczepić, ale nie wiem, ile mogło mi umknąć - wymienię więc to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy.

- ABH K-1, tu prom Hotel jeden-sześć - ponownie odezwał się Holland, lecz tym razem ewidentnie nie kierował tych słów do Crowleya

Wstawka, że pilot nie powiedział tego do Crowleya, jest IMO niepotrzebna - myślę, że czytelnik bez problemu się domyśli, że teraz John nie do niego się zwraca.

Czy może raczej, nie oni jako rasy, lecz ci, którzy nimi rządzą. Ildanie stworzyli system wymarzony, by wynosić do władzy największych sk******nów. A ci nie widzą potrzeby, by podchodzić pokojowo do innych ras.

Tu akurat nie ma błędu - po prostu chciałem poprosić o przypomnienie, w jaki sposób Ildanie organizują się w społeczeństwo, szczególnie w kontekście tego, co wyżej Hunt powiedział.

Alan poddawał w coraz większą wątpliwość

"Podawał", nie "poddawał".

jeśli w obecnej sytuacji Auvelianie okażą się na tyle zaślepieni, by ich zaatakować, mogli zostać zmasakrowani.

Chciałeś utrzymać w tym zdaniu czas przeszły, a wyszedł Ci potworek. wink_prosty.gif

Powinno być: "jeśli w obecnej sytuacji Auvelianie okażą się... mogą zostać zmasakrowani" (są to obawy Crowleya, więc napisanie tego zdania w czasie przyszłym byłoby uzasadnione)

lub:

"gdyby w obecnej sytuacji Auvelianie okazaliby się... mogliby zostać zmasakrowani".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 18.10.2012 o 10:47, Knight Martius napisał:

Nie przeczytałem jeszcze najnowszego rozdziału crossovera ani tego, co umieścił Braveheart (choć jak czytam komentarz Speedera i fragmenty tego drugiego tekstu, to szczerze mówiąc, jego lektury od razu mi się odechciewa)

Problem rozwiązał się sam. Widocznie tak dopiekłem Braveheartowi do żywego, że postanowił usunąć tekst z forum.

Dnia 18.10.2012 o 10:47, Knight Martius napisał:

A ja zapytam: dlaczego? Narrator może służyć zarówno za "opowiadacza" (czas przeszły), jak i za "reportera" (teraźniejszy)

To my tu chyba mówimy o jakiejś specyficznej formie literackiej, a nie o opowiadaniu. To, że dowcipy opowiada się w czasie teraźniejszym (np. "przychodzi baba do lekarza") nie oznacza, że zwykłe opowiadanie też się tak pisze. To, że facet dodatkowo przeplata czas teraźniejszy z przeszłym, to już inna sprawa.

Dnia 18.10.2012 o 10:47, Knight Martius napisał:

To nie jest zresztą moja fanaberia - nawet z głowy potrafię wskazać przykłady opowiadań i powieści, w których zastosowano czas teraźniejszy

Tzn?

Dnia 18.10.2012 o 10:47, Knight Martius napisał:

Tu akurat nie ma błędu - po prostu chciałem poprosić o przypomnienie, w jaki sposób Ildanie organizują się w społeczeństwo, szczególnie w kontekście tego, co wyżej Hunt powiedział.

Po prostu - mają feudalizm, i to w najgorszym wydaniu. Przypisani do planet chłopi (aedrowie) nie mają żadnych praw, ich życie należy do ich panów, a z kolei pomiędzy samymi panami trwa wyścig szczurów, w którym każdy chce się dochrapać do większej władzy - jeśli trzeba, to po trupach.

Zdarzają się wyjątki, rzecz jasna - niektórzy planetarni feudałowie mają bardziej pacyfistyczne poglądy - no, ale gdzie się one nie zdarzają.

Ty masz problemy z oczami, za to HHF ma problem z... w sumie to nie wiem dokładnie, z czym. Nie powiedział. Wiem tylko, że przez ów problem prace nad cross-overem stanęły chwilowo w miejscu - wcześniej napisaliśmy na google docs znakomitą większość kolejnego rozdziału, ale jak na razie od dwóch tygodni czekam na update.

Ten rozdział, który właśnie publikuję, jest przedostatni z chwilowo dostępnych.

============================================================

 

 

- XVII -

 

Finn w panice wbiegła do swojego pokoju na pokładzie wahadłowca i zaczęła chaotycznie przerzucać zawartość szuflad i szaf. Mehre wbiegł tuż za nią, kompletnie zdziwiony pozornie losowym zachowaniem panienki, która spanikowała zupełnie nagle, jakby ją grom z jasnego nieba uderzył. Prosty umysł Abnera próbował ogarnąć dziwne zachowanie i dopiero, gdy zobaczył uśmiech na twarzy Ariglianki i grzebień w jej ręku zrozumiał, co się stało.

W nagłym przypływie zdrowego rozsądku Oliwia doszła do wniosku, że uczesanie na michę oraz zielony sweter, który wyszedł z mody pewnie niezliczone dekady temu nie będzie dobrym strojem na otwarcie oficjalnego spotkania. Już teraz młoda Arigilianka niemal paliła się ze wstydu, zdając sobie sprawę, że wszyscy zdążyli ją w takim stroju ujrzeć. Na domiar złego, sprawy organizacyjne zajęły ją tak bardzo, że o otwarciu obrad przypomniała sobie godzinę przed faktem. Na jej szczęście pokojówka nie zabrała niczego z szafy, toteż jej ubrania wciąż tam wisiały. Oprócz przysłowiowej tony walących naftaliną staroci Finn miała kilka tradycyjnych arigiliańskich sukni wizytowych... Przy czym arigiliańskie suknie wizytowe były sukniami tylko z nazwy, w praktyce bliżej było im do bardziej zdobnego garnituru, bowiem przedstawiciele tej rasy cierpieli na dziwną awersję do wszelkiego rodzaju spódnic. Miało to swoje podłoże kulturowe, bowiem Arigilianie jeszcze kilka stuleci wcześniej zwykli budować domy na drzewach i podwyższeniach, większość życia spędzając na wysokościach, a wszelkiego rodzaju suknie i szaty zbytnio ograniczałyby ruchy podczas wspinaczki.

Panienka Finn z uporem maniaka starała się uformować coś przyzwoitego z okropnego włochatego hełmu, jaki nosiła na głowie, a Abner wszystkiemu się w milczeniu przyglądał z nieskrywanym zdziwieniem. Oliwia, choć na pierwszy rzut oka niezdarna, zmieniła fryzurę błyskawicznie. Trochę żelu tu i tam, szybkie pryśnięcie lakierem i niemodna fryzura zmieniła się w coś dużo bardziej eleganckiego. Grzywka zawinięta do góry, podobnie jak włosy z tyłu głowy, do tego spinka w kształcie muszli, ogromna i sądząc po materiale, bardzo droga. Następny w kolejce był makijaż, głównie krem nawilżający i kilka innych dziwnych mazideł, których Mehre za dobrze nie kojarzył. Ważne jednak, że dzięki nim, w parę chwil Oliwia zamieniła się z koszmarnie brzydkiego kaczątka w... Nieco mniej koszmarnie brzydkie kaczątko, ale za to o oczach godnych szczeniaka i uśmiechu mogącym przyprawić o cukrzycę. Arigilianie uchodzili powszechnie za paskudnych, ale i w pewien sposób urokliwych i zwykle potrafili to wykorzystać. Oliwia nie była tu wyjątkiem.

Panienka zerknęła na szafę, potem na swoje odbicie w lustrze i znowu na szafę i na zegarek. Zadrżała i dopiero teraz zwróciła uwagę na Abnera, który wszystkiemu się do tej pory przyglądał.

- Uhm, może pan sobie pójść na chwilę? - wydusiła z siebie Oliwia, zaskakująco nieśmiało, po czym, widząc wahanie Abnera dodała głośniej. - No już, sio! Nie mam za dużo czasu, a sukienki same się nie założą!

Mehre wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi, a Finn natychmiast rzuciła się do szafy. Wśród strojów codziennych i kilku typowych, stonowanych wizytowych sukienek wisiała tam też jedna, wybitnie droga kreacja. Zdobiona logiem Abhair, wykonana na specjalne zamówienie sukienka w tradycyjnym, arigiliańskim stylu. Mirabelle sprawiła ją Oliwii jako swoistą nagrodę za wygranie sprawy patentowej przeciwko Sentorosowi, Finn nigdy jednak nie miała okazji jej jeszcze założyć. Panienka zawsze uważała, że z takich darów powinno się korzystać tylko na wyjątkowe okazje... A ta z pewnością była wyjątkowa.

Nie minął kwadrans, gdy Oliwia sama otworzyła drzwi. Mehre aż się cofnął na jej widok. Nieśmiała i niezdarna na co dzień Finn zupełnie nie przypominała siebie w kreacji godnej arigiliańskiej śpiewaczki operowej. Zgodnie z tradycją swojego gatunku, wyglądała nieco krzykliwie przy ciepłej palecie barw, z przewagą czerwieni, ale i bardzo elegancko, choć spodnie zamiast spódnicy mogły się wydawać nieco dziwaczne komuś nie obeznanemu z arigiliańskim stylem bycia.

- I jak? - zapytała Oliwia, zdecydowanie pewniej niż zwykle.

- Doskonale, panienko, doskonale. - odrzekł Abner z uznaniem - Ale musimy się spieszyć. Spotkanie powinno się zacząć dosłownie za kilka minut. Pani Ororo wpuściła już wszystkich na salę. Czekają już tylko na panienkę.

- O żeż... - wydusiła z siebie Finn cienkim głosem - A bariery językowe? Wiem, że tak znikąd... Tamci Terranie i Sorevianie, wiem, że mieli jakieś translatory, ale co z resztą? Mamy już przynajmniej tłumaczy?

- Proszę się nie martwić! - krzyknął Mehre z nieskrywanym entuzjazmem, jednocześnie wypychając Oliwię przez drzwi. - Wszystkim się zająłem, Terranie zmajstrowali po kopii dla wszystkich ważniejszych delegatów.

- A zapłata?

- Zapłacimy im, jak już kursy walut się ustalą, a teraz proszę się ruszać, panienko!

- Ale ja się boję! - Finn nagle poczuła, jak robi się jej gorąco z przejęcia. Gdyby w ogóle mogła się pocić, zapewne byłaby teraz cała mokra.

- Wiem, wiem, ale co trzeba zrobić, to trzeba zrobić. A teraz sio! Spotkanie dyplomatów samo się nie odbędzie. - Abner uśmiechnął się obserwują jak Oliwia wybiega w kierunku głównej hali. Po drodze zatrzymała się jeszcze na sekundę, odwróciła się i mrugnęła do Abnera, najwyraźniej załapawszy, że ją przedrzeźniał, po czym ruszyła znowu.

 

 

* * *

 

Sala istotnie była już pełna, gdy Oliwia wpadła do środka kompletnie przerażona perspektywą spóźnienia. Wszyscy zdawali się siedzieć na ustalonych miejscach, bez żadnych wyraźnych zgrzytów. Finn pocieszał fakt, że nikt nie zaczął się jeszcze kłócić bez jej obecności. Umgali tylko mrugnęła w stronę Arigilianki, uśmiechając się przy tym nieznacznie i dając znak, że wymusiła na reprezentantach spokój.

Finn szybkim krokiem podeszła do stołu. Fotel przewodniczącej obrad był podwyższony, dzięki czemu Oliwia, pomimo nieznacznego wzrostu, nie wyglądała na karła. Przed jej miejscem znajdowało się kilka dokumentów z planowanym porządkiem obrad i zaopatrzonych w stosowne pieczęci. Mirabelle musiała przesłać je niedawno, wciąż czuć było od nich zapach ulubionych perfum pani prezes. Oliwia tylko westchnęła, czytając pierwszy punkt: "Rozpoczęcie i ustalenie kolejności spotkań".

Myśląc nad pierwszą kwestią zmierzyła wzrokiem wszystkich, od lewej, do prawej, zgodnie z ruchem wskazówek zegara i wskazaniami listy. Najbliżej niej siedziała Umgali Ororo, w częściowo rozpiętym mundurze. Wydawała się nieco znudzona, rozłożona luźno na fotelu, nie przykładając najwyraźniej wielkiej wagi to rangi spotkania. Z zuchwałym, wręcz perwersyjnym uśmieszkiem, przyglądała się Sorevianom. Towarzyszyło jej dziesięciu strażników haremowych, odzianych w aalveńskiej produkcji, czarne bio-pancerze. Miejsce obok pani admirał było zarezerwowane dla przedstawicieli Czerwonego Młota, którzy jednak nie raczyli się zjawić.

Następny w kolejce był Calixte Bertrand z Imubii, reprezentant Senatu - wysoki człek w czarnym mundurze o ponurym, surowym obliczu. Towarzyszyło mu pięciu postawnych jegomości w pancerzach wspomaganych. Twarze zasłaniały im zamknięte hełmy, ale Finn nie miała żadnych złudzeń co do ich tożsamości - byli zbyt wielcy, jak na ludzi. Ambasador zachowywał kompletną powagę i nie zdradzał żadnych emocji.

Nieopodal zasiadała delegacja terrańska znajomego już z widzenia Horatio Olsena, w towarzystwie czterech psioników i również tylu agentów Protektoratu. Ambasador z zainteresowaniem przyglądał się Imubianinowi, który jednak zdawał się kompletnie ignorować wzrok obcego dyplomaty.

Tuż obok Terran posadzono delegację soreviańską. Przewodniczył jej Baikan Atsarus, którego to Oliwia poznała osobiście już wcześniej. Stała za nim pokaźna eskorta w postaci pięciu zabójców Genisivare i kilku żołnierzy z oddziałów Sarukeri.

Po prawej stronie stołu siedział przedstawiciel Ferviańskiego Sojuszu Plemiennego, Novrez Krieda, z plemienia Sarruk. Chronił go oddział żołnierzy odzianych w coś, co wyglądało Oliwii na pancerze wspomagane, tyle że były bardzo lekkie w porównaniu z tym, co nosili na przykład Shata'lin, albo nhilarscy szturmowcy. Fervianie wzbudzili szczególne zainteresowanie Finn, ponieważ, podobnie jak ona, przypominali ptaki. Zawiesiła na nich wzrok nieco dłużej niż na pozostałych, instynktownie doszukując się cech wspólnych.

O'Sevite Vaeheis aen Sovkhen reprezentowała Xizarian z Kombinatu Shazaru. Oliwia skupiła się bardziej na imieniu niż na samej pani ambasador, choć na szczęście wszystko miała czytelnie opisane na liście. Finn starała się nie zdradzać zaintrygowania wyglądem obcych, którzy różnili się zdecydowanie od pozostałych członków spotkania. O ile resztę można było z czystym sumieniem wliczyć w poczet kręgowców, o tyle Xizarianie przypominali raczej ogromne owady, niepodobne jednak do żadnych, które Arigilianka miała okazję widzieć do tej pory. Ku swojemu zaskoczeniu, nie odczuwała jednak strachu. Wrodzona arigiliańska ciekawość dawała jej się wyraźnie we znaki. Towarzyszący xizariańskiej pani ambasador ochroniarze również byli nietypowi, nie nosili bowiem pancerzy. W tym względzie przypominali bardziej arigiliańskie służby ochrony rządu, widywane zwykle w gustownych uniformach.

Wyczuwając, że myślenie zajmuje jej zbyt dużo czasu, zerknęła jeszcze na Faelię w eskorcie Migrela i Sinvy, po czym powstała z miejsca, wzięła głęboki oddech, potem drugi i trzeci. Zdała sobie sprawę z tego, że wszelkie szepty w sali ucichły i wzrok zgromadzonych skupił się na niej. O dziwo, nikt się pogardliwie nie uśmiechał, co było dla niej miłym zaskoczeniem. Finn postanowiła potraktować wszystko jak mowę końcową obrońcy podczas rozprawy sądowej, coś budującego, inspirującego, ale i konkretnego, przede wszystkim jednak wypowiadanego pewnie i odważnie.

- Witam wszystkich zgromadzonych na pierwszym oficjalnym spotkaniu. Wszyscy, mam nadzieję, zdajemy sobie sprawę z wagi tych obrad. Spoczywa na nas wielka odpowiedzialność, jako reprezentantów całych narodów. Staję oto przed państwem w imieniu Korporacji Abhair, jako gospodarz, ale jednocześnie gość, bowiem tutaj wszyscy jesteśmy równi na tej sali. Nie oczekujcie więc państwo żądań, ani gróźb, bowiem liczą się dla nas fakty i współpraca. Wszyscy przybyliśmy tu, by działać w interesie obywateli swoich państw, liczę zatem na to, że wyjaśnimy sobie tutaj wszelkie nieścisłości i rozwiążemy ewentualne problemy. Pragnęłabym, byśmy odrzucili wszelkie dzielące nas różnice, jakiekolwiek by one nie były.

Finn wstrzymała na chwilę oddech. Wszyscy wciąż zdawali się jej słuchać, co tylko przydało jej pewności siebie.

- Zdaję sobie sprawę, że sytuacja jest dla nas wszystkich trudna. Nie znamy bowiem pełnego obrazu po obu stronach bramy. Wiem natomiast, że wielu z nas dzielą, lub będą dzielić różne waśnie i konflikty. Na ten czas radzę je jednak odrzucić i apeluję o spokój. Dołożyliśmy wszelkich starań, by spotkania były jak najmniej uciążliwe dla wszystkich. Zawsze uważałam, że prywatne spotkania w mniejszym gronie prowadzą do szybszych i lepszych ustaleń, tak też uczynimy. Na tej sali spotkamy się tylko kilkakrotnie, celem podsumowania poszczególnych etapów. Wokół tej hali znajdują się pokoje specjalnie przystosowane do spotkań prywatnych. Tutaj ustalimy przede wszystkim kolejność poszczególnych obrad, a potem dam państwu wolną rękę. - Finn przerwała znowu, przypomniawszy sobie coś - Z góry chciałabym też przeprosić za nieobecność pani Abhair. Nie mogła przybyć na otwarcie ze względu na sprawy związane z interesami korporacji, ale zapewniam, że zjawi się na czas spotkań prywatnych. Do tego czasu sprawuję tutaj pełną... uhm... władzę w jej imieniu. Wszelkie pytania proszę kierować zatem do mnie. Zanim jednak zaczniemy, pozwolą państwo, że wszystkich oficjalnie przedstawię.

Finn sięgnęła po listę i wymieniła po kolei wszystkich reprezentantów, na koniec przedstawiając samą siebie, zgodnie z arigiliańskim protokołem. Oliwia chciała się skulić, gdy wzrok wszystkich ponownie skupił się na niej, ale cudem udało jej się powstrzymać. Wszystko wyglądało dużo lepiej, niż się spodziewała. W następnej kolejności przedstawiła kilka innych spraw formalnych, między innymi obowiązujące protokoły bezpieczeństwa, planowane terminy spotkań, czy najbardziej podstawowe oferty Abhair, tym razem zgodnie z nhilarskim protokołem. W dobrym guście było bowiem zaoferowanie handlu niemal na wejście. Nie było to jednak nic specjalnie ważnego, czy zobowiązującego, raczej dość nudne - jak sądziła osobiście - detale. Pozostali, sądząc po minach, podzielali jej zdanie w tej kwestii.

Nie chcąc przedłużać, Finn stwierdziła, że spotkania z nią odbywają się w trybie wolnym, i że jest do dyspozycji gości. Na koniec poprosiła też o ewentualne pytania.

W odpowiedzi o głos poprosił terrański dyplomata, Olsen.

- W związku z planowaną wymianą handlową pomiędzy naszymi rasami - podjął rzeczowym tonem - chciałbym zapytać, jakie kroki podjęliście lub zamierzacie podjąć w kwestii kursów walut. Czy powołana zostanie w tym celu osobna komisja?

- Pani Abhair już podjęła odpowiednie kroki i powołała komisję, która ma zająć się ustaleniem wstępnego kursu walut. - Finn odpowiedziała równie formalnie i raczej powoli, starając się uniknąć błędów formalnych - W odpowiednim czasie sama zgłosi się do państwa po odpowiednie informacje, głównie ceny konkretnych podstawowych produktów celem ustalenia odpowiednika oraz siły nabywczej walut. Wkrótce też powinni się pojawić pierwsi inwestorzy i grupy handlowe.

- Mam nadzieję, że nastąpi to względnie szybko. Nasze największe korporacje, między innymi Aegis oraz SigmaTek, wywierają już na nas pierwsze naciski, aby dopuścić ich do handlu. Pojawiły się też pierwsze głosy społeczeństwa, aby wszcząć ruch turystyczny.

- Rozumiem, ale musi pan wziąć pod uwagę to, że na terenach korporacji działają też mniej lub bardziej samodzielne stronnictwa, takie jak aalveńskie plemiona, które mają szczególny wpływ na ceny pewnych produktów, głównie natury regionalnej, ale też na przykład produktów biotechnologicznych, czy dostępu do pewnych mediów. Jeśli zaś o turystykę chodzi... Kolonia była zakładana właśnie w tym celu, więc wszystko powinno być gotowe, gdy tylko ustalimy kursy walut. Czy ktoś z państwa ma jeszcze jakieś pytania?

Teraz wystąpiła reprezentantka Xizarian, Vaeheis.

- Chciałabym wystąpić nie tyle z pytaniem, co z oświadczeniem - jej głos był niemal tak beznamiętny, jak ten dochodzący z translatora - Jako delegowana przedstawicielka Nae'seivl, chciałabym wyrazić nasze zamiary zachowania neutralności. A co za tym idzie, oświadczam, że nasze siły nie będą się angażowały w jakikolwiek konflikt, jeżeli takowy tutaj wybuchnie. Jeżeli tak się stanie, po prostu opuścimy system, nie stając po żadnej ze stron. Wszelkie propozycje zawiązania z nami sojuszu również zostaną odrzucone. Chciałabym, aby było to jasne.

- Hm... Rozumiem i szanuję to, choć mam nadzieję, że dojdzie mimo wszystko do wymiany handlowej lub przynajmniej kulturalnej. W sumie to w Federacji jedno jest tożsame z drugim. Jeszcze jakieś pytania?

- Z dotychczasowych rozmów z reprezentantami z "waszej strony" - teraz odezwał się Baikan Atsarius - wynika, że pomimo obecnego rozejmu, niektóre z waszych ras nie żyją ze sobą w zgodzie. Czy mogą państwo przybliżyć nam stosunki pomiędzy nacjami? Wolimy dokładnie wiedzieć o ewentualnych konfliktach, zanim będziemy wchodzić w jakiekolwiek układy.

- Obawiam się, że za chwilę padną oskarżenia pod adresem mojej ojczyzny. - podjął Calixte Bertrand; pomimo ponurego oblicza głos miał raczej przyjemny. - Zaznaczam jednak, że to przede wszystkim sprawa okropnych nieporozumień i niewielkich z reguły spięć na granicach. Rozumieją państwo chyba, że gdy ma się ogromne imperia, to sprawy etniczne potrafią się rozmywać. Kultury poszczególnych regionów bardzo się od siebie różnią i nie zawsze są kompatybilne. Nikt tu nie jest bez winy, ale przyjęło się, że tradycyjnie to na nas wszystko się zrzuca. - Dyplomata uśmiechnął się, choć biło od niego chłodem.

- Wolałabym nie zaczynać tutaj tych bredni. - odparła Umgali unosząc głowę - Ale z tradycyjnym twierdzeniem o oczernianiu Imubian ośmielę się nie zgodzić. To nie siły korporacyjne mają w zwyczaju rzucać się na konwoje handlowe jak stado wściekłych trolli, czy prześcigać w wymyślaniu rasistowskich odzywek.

- Ależ droga pani, pozwolę sobie się nie zgodzić. Wielce smucą mnie wszelkie incydenty na granicach, ale rewolucja Czerwonego Młota wybuchła za sprawą pani krajan. Nie zaprzeczę jednak, że wielu z nas nie posiada elementarnego obycia. Ale czego spodziewać się po plebejuszach? My chyba powinniśmy być ponad takimi dziecinnymi wyzwiskami.

- Jeszcze jakieś pytania? - Oliwia przerwała nieśmiało - Myślę, że sprawy konfliktów wyjaśnimy sobie prywatnie, bo... To się zwykle źle kończy w większym gronie...

- Ależ oczywiście, panienko. - odparł Bertrand, zaskakująco uprzejmie. Umgali tylko skinęła głową, nieco zawiedziona.

- Zdążyliśmy się dowiedzieć, że Shata'lin oraz Imubianie są w stanie wojny - ponownie odezwał się Baikan - Ale nie wiemy, jakie stanowisko zajmują pozostałe nacje i po czyjej opowiadają się stronie.

- Czerwony Młot nie jest niczyim sojusznikiem i oficjalnie zachowuje neutralność względem Federacji, ale prowadzi wojnę z Imubią. - objaśniła Finn - Stosunki naszych korporacji i plemion z Shata'lin są różne, ale prawie nigdy wrogie. Korporacja Abhair jest wiernym przyjacielem i sojusznikiem braci i sióstr pani Faelii, podobnie jak aalveńskie plemię Modiwa. Nie mogę się jednak wypowiadać za pozostałe korporacje.

- Surr i Korporacja Narodowa odmawiają udzielania nam wsparcia w wojnie, Sentoros natomiast wyraża się na nasz temat w najlepszym wypadku chłodno. - sprostowała Faelia - Siły Cesarzowej nie mają wstępu na jego tereny.

- Ja miałbym pytanie. - odezwał się Calixte. - Skoro jesteśmy przy wzajemnych stosunkach, to czy ktoś z państwa zechciałby pokrótce przedstawić je naszej stronie? Myślę, że pomoże to nam wszystkim.

- To dość proste - stwierdził Olsen - Poszczególne rządy naszej rasy, skonfederowane w ramach Unii Sprzymierzonych Światów, pozostają w sojuszu z Sorevianami, a tym samym z Fervianami. Xizarianie, co jasno wynika z niedawnej wypowiedzi Vaeheis - terrański dyplomata spojrzał znacząco na Xizariankę - pozostają neutralni, nie angażując się w żadne konflikty. Naszymi wrogami są natomiast Auvelianie oraz Ildanie, pozostający w sojuszu.

- Odnośnie tej wojny - podjęła Ororo, spoglądając z zaciekawieniem tak na terrańską, jak i soreviańską delegację - Mógłby pan podać jakieś szczegóły? Podłoże polityczne, tego typu sprawy?

Olsen zamilkł na chwilę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią. Zarówno Baikan, jak i Novrez mierzyli go wzrokiem.

- Nie jestem pewien, czego pani oczekuje - powiedział wreszcie - Wojna ta zaczęła się już dawno temu. W przypadku Ildan przyczyną były po prostu roszczenia terytorialne. Rzekłbym, zwykła chciwość. W przypadku Auvelian powody ich agresji leżą w ich doktrynie. Po prostu są przeświadczeni, że tak muszą. Wszelkie próby dyplomatycznego rozwiązania konfliktu jak dotąd zawiodły. Te dwie rasy z początku walczyły także między sobą, ale szybko sprzymierzyły się przeciwko Sorevianom, których już w tamtym czasie wspierali Fervianie. I od tamtej pory niewiele się zmieniło. Oczywiście nie licząc faktu, że AMU nie uczestniczyła wtedy jeszcze de facto w konflikcie. Gdy wojna się zaczęła, byliśmy wciąż... - Olsen zerknął niepewnie w stronę Baikana, który odwrócił wzrok, nie patrząc na człowieka - pod... swego rodzaju zaborem Sorevian. I to ich siły zbrojne stawały w obronie tych terrańskich kolonii, które atakowali Auvelianie bądź Ildanie.

- Zaborem? - Oczy Bertranda otworzyły się szeroko w dziwnej mieszance uradowania i zdziwienia - Co pan przez to rozumie? Brzmi co najmniej intrygująco.

- Sami wywołaliśmy wojnę z nimi - powiedział Olsen zdawkowo - Zostaliśmy jednak pokonani i ponieśliśmy tego konsekwencje. To już zresztą dawne czasy.

- Rozumiem. Mimo wszystko stawia to mnie i mój naród w nieco... Ciekawej sytuacji. To dziwna ironia, chichot historii i, że tak powiem, przestrzeni, że my też jesteśmy w stanie wojny - Calixte spojrzał na Faelię - z gadzimi fanatykami religijnymi.

- Wypraszam sobie, Deial'lin. - odpowiedziała Faelia, Migrel zaś pochylił głowę i wyraźnie ścisnął rękojeść karabinu.

- Sam pan widzi - Bertrandt zignorował Sukurfalano i zwrócił się do Olsena. - Na nasze szczęście, to nie my wywołaliśmy tę wojnę. Ale szczegóły wyjaśnimy chyba... Poza zasięgiem słuchu, jakby to ująć... Wrogów.

- My nie mamy tutaj żadnych wrogów - zaznaczył Terranin - Jak już mówiłem, nasz konflikt z Sorevianami to pieśń przeszłości. Podejmiemy również wszelkie starania, aby stosunki waszych nacji z AMU układały się jak najlepiej.

- Mówiłem o wrogach po tej stronie. Słodkie i...

- A ja powtórzę - przerwał Olsen - My nie mamy tutaj żadnych wrogów. I nie zamierzamy mieć.

- Cóż, radziłbym jednak uważać - Imubianin nie wyglądał na zmieszanego - mądre słowa to specjalność wielu zdradzieckich umysłów. Szczególnie, jeśli potrafi się manipulować emocjami innych samą siłą woli. Proszę nie dać się nabrać na ich... psychiczną etykietę. Niektóre z nich potrafią sobie owijać innych wokół palca tak, że ofiary nie wiedzą nawet, co je trafiło.

- Widzę, że pan ambasador się rozgadał, ale to nie jest czas, ani miejsce na to. - Faelia upomniała imubiańskiego dyplomatę wyjątkowo aroganckim tonem. - Mieliśmy zadawać pytania.

- Sam pan widzi. - powtórzył Calixte - Fanatycy i furiatki...

- Milcz, ludzka gnido, bo nie ręczę za siebie. - mruknął Migrel, unosząc nieznacznie karabin. Strażnicy imubiańskiego ambasadora natomiast, niczym automaty, w mgnieniu oka wymierzyli w jego kierunku.

- Dosyć tego! - Oliwia wydała z siebie piskliwy, niemal ogłuszający krzyk, brzmiący jak dwa głosy jednocześnie, po czym, nieco roztrzęsiona, kontynuowała już spokojniej. - Przypominam, że nie jesteśmy tutaj, by się kłócić. Proszę zachować tego typu uwagi na prywatne spotkania. Jeszcze rozlewu krwi by mi tutaj brakowało. J-jeszcze jakieś pytania? Delikatniejsze może? Czy możemy już zająć się kolejnością spotkań?

Tym razem nikt się nie odezwał. Przedstawiciele ras pochodzących z "drugiej strony" śledzili przebieg kłótni i teraz wpatrywali się w Imubian oraz Shata'lin z zaskoczeniem, a w przypadku Baikana nawet z lekkim zażenowaniem. Żaden jednak nie wyraził otwarcie swojej opinii na temat zajścia. Umgali uśmiechała się ironicznie. Faelia szeptem upomniała Migrela, Sinva zaś położyła rękę na twarzy, nie kryjąc zażenowania. Calixte wydawał się być bardzo zadowolony takim, a nie innym obrotem spraw. Zapewne nie spodziewał się, że kogoś ze świty kapłanki uda się tak łatwo doprowadzić do szału.

- Dobrze, skoro nikt nie ma już pytań, mogą się państwo rozejść. Spotkania zaczynamy za godzinę, zgodnie z grafikiem. Jeśli mają państwo problemy z rozczytaniem się w naszym piśmie, obsługa z pewnością pomoże.

Po tych słowach dyplomaci razem z ochroną wyszli z sali, Oliwia zaś nieco podłamana usiadła na swoim miejscu tak, jakby opadła całkowicie z sił. Gdy tylko hol zupełnie opustoszał, do pomieszczenia wszedł Abner. Położył rękę na ramieniu panienki i zapytał:

- No i jak poszło?

- Czeka nas niezły cyrk, panie Mehre, niezły cyrk. - odpowiedziała Finn zrezygnowanym tonem, po czym spuściła głowę.

 

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To my tu chyba mówimy o jakiejś specyficznej formie literackiej, a nie o opowiadaniu.

Nie, nie, ja cały czas mówię o normalnej prozie. Zresztą coby nie być gołosłownym, rzucę kilkoma znanymi mi przykładami:

- "Dworzec Perdido" Chiny Miéville'a - fragmenty pisane z perspektywy jednej z głównych postaci przedstawione były w czasie teraźniejszym, chyba że opowiadała ona o wydarzeniach ze swojego życia;

- "Amerykańscy bogowie" Neila Gaimana - niektóre fragmenty (z tych, w których nie uczestniczy główny bohater) też były pisane w tym czasie, choć nie pamiętam już, od czego dokładnie to zależało;

- przynajmniej kilka opowiadań wydrukowanych w "Nowej Fantastyce" również było pisanych w tym czasie - pamiętam teraz tylko "Głód" Anny Brzezińskiej (napisane w całości w czasie teraźniejszym; wprawdzie przeglądałem je tylko, ale wymieniam ze względu na to, że autorka jest na scenie polskiej fantastyki raczej znana).

A skoro już przy tym jesteśmy, to pozwól, że zarzucę linkiem: http://www.fantastyka.pl/10,8109.html - w tym temacie znajdziesz choćby więcej przykładów pozycji z narracją prowadzoną w czasie teraźniejszym (mogę potwierdzić wśród nich twórczość Jarosława Grzędowicza - ostatnio przeglądałem sobie w Empiku "Pana Lodowego Ogrodu", bo kolega mi polecał, i tam całość rzeczywiście została napisana w taki sposób).

Nie będę zresztą owijał bawełnę: dla mnie stwierdzenie, że w prozie nie stosuje się tego, to po prostu bzdura. Co, mam nadzieję, zdążyłem już udowodnić.

Z oczami poprawiło mi się nieco, tak że mogę czytać już w miarę swobodnie (choć nie bez pewnych zastrzeżeń). Co się więc tyczy najnowszego rozdziału - atmosfera, widzę, robi się coraz bardziej napięta. ;] To sprawia, że rzeczywiście chce się to czytać dalej.

Szczegółową łapankę tym razem sobie daruję, niemniej mam wątpliwości co do paru rzeczy.

- Rozumiem, ale musi pan wziąć pod uwagę to, że na terenach korporacji działają też mniej lub bardziej samodzielne stronnictwa, takie jak aalveńskie plemiona, które mają szczególny wpływ na ceny pewnych produktów, głównie natury regionalnej, ale też na przykład produktów biotechnologicznych, czy dostępu do pewnych mediów.

Z początku myślałem, że to samodzielność tych stronnictw ma z jakiegoś powodu wpływ m. in. na ceny, ale teraz mi się wydaje, że to nie ma sensu. Nie jestem po prostu pewien, dlaczego te strony mają szczególny wpływ na w/w sprawy.

- Odnośnie tej wojny - podjęła Ororo, spoglądając z zaciekawieniem tak na terrańską, jak i soreviańską delegację - Mógłby pan podać jakieś szczegóły? Podłoże polityczne, tego typu sprawy?

O ile dobrze widzę, to na poprzednim spotkaniu podłoże polityczne akurat niezbyt interesowało Ororo, jedynie kwestia wojny prowadzonej między jednym a drugim przymierzem - a teraz Aalvenka pyta o to bez krępacji. Trochę to dziwne jak dla mnie.

Edytowano przez Knight Martius
  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 23.10.2012o22:27, Knight Martius napisał:

Nie będę zresztą owijał bawełnę: dla mnie stwierdzenie, że w prozie nie stosuje się tego, to po prostu bzdura. Co, mam nadzieję, zdążyłem już udowodnić.

Nadal uważam, że jest to specyficzna konwencja, która wymaga odpowiedniego zastosowania - co zresztą w przypadku Bravehearta wybitnie nie wyszło.

Niektórzy nasi poeci pisali na przykład wiersze bez użycia dużych liter czy przecinków, ale to nie oznacza, że jest to norma w poezji.

HidesHisFace wrócił do interesu nazajutrz po napisaniu przeze mnie poprzedniego posta. Siłą rzeczy, zamieszczany poniżej fragment nie jest już ostatni - doszły dwa następne, a kolejny jest już w przygotowaniu (jeszcze następny już napisałem - czeka tylko, aż poprzedni będzie gotów).

Dnia 23.10.2012o22:27, Knight Martius napisał:

Z początku myślałem, że to samodzielność tych stronnictw ma z jakiegoś powodu wpływ m. in. na ceny, ale teraz mi się wydaje, że to nie ma sensu. Nie jestem po prostu pewien, dlaczego te strony mają szczególny wpływ na w/w sprawy.

Z pytaniami o szczegóły na takie tematy to proszę do HidesHisFace chytry.gif.

Dnia 23.10.2012o22:27, Knight Martius napisał:

O ile dobrze widzę, to na poprzednim spotkaniu podłoże polityczne akurat niezbyt interesowało Ororo, jedynie kwestia wojny prowadzonej między jednym a drugim przymierzem - a teraz Aalvenka pyta o to bez krępacji. Trochę to dziwne jak dla mnie.

 

O to też proszę pytać HHF. Ja przyjąłem, że Ororo robiło jakąś różnicę to, że poprzednio rozmawiała z wojskowymi, podczas gdy teraz rozmawia z politykami, a oba spotkania miały trochę inny charakter.

No, jedziemy dalej. Linia zero póki co przesunęła się kawałek do przodu.

=======================================================

 

 

- XVIII -

 

Ikoren stał nieruchomo, niczym posąg, podobnie jak pozostali członkowie ochrony, jaką stanowił niewielki oddział pięciu Sarukeri oraz dwaj Egzekutorzy - starsi rangą zabójcy Genisivare. Wszyscy oni trwali w gotowości, na wypadek, gdyby życie jednego z dyplomatów - z Baikanem Atsarusem na czele - znalazło się w zagrożeniu. Nikt jednak nie spodziewał się, by tak się stało.

Po drugiej stronie pomieszczenia stała z kolei przyboczna straż dyplomatki Shata'lin. Wszyscy jej członkowie, odziani w przesadnie zdobione pancerze, trwali na pozycjach z taką samą sumiennością i zdyscyplinowaniem, jak Sarukeri. Ikoren obserwował ich uważnie, starając się jednocześnie zamaskować targające nim emocje.

Relacje shivaren Ekrevy z nieoficjalnego spotkania ambasadora Baikana oraz Faelii - przedstawicielki rasy Shata'lin, tytułowanej Sukurfalano - nie dotarły jeszcze do szeregowych żołnierzy, ale Shimure wiedział już o poczynaniach, do jakich obcy się wówczas przyznali. Wzbudzało to u niego lekką nieufność, a także podbudowywało nieco jego zwyczajowe poczucie wyższości. Jako kierujący się honorowym kodeksem wojownik, Ikoren uznawał mordowanie bezbronnych za czyn haniebny i niegodny. Było ono dla niego również ewidentnym przejawem słabości.

Te uczucia wyparły po części jego wcześniejszą fascynację - na powrót odzywała się w nim duma. Postrzegał teraz wojowników Shata'lin z podobną protekcjonalnością, z jaką postrzegał Terran.

Mimo że Ikoren przede wszystkim obserwował obcych żołnierzy - wypatrując uważnie jakichkolwiek oznak wrogich zamiarów - jednocześnie śledził rozmowę pomiędzy Baikanem, a Faelią. Na tyle przynajmniej, na ile go interesowała.

- Rozumie pani, że zależy nam nie tylko na zawiązaniu bardziej formalnego paktu o nieagresji - mówił Baikan rzeczowym, neutralnym tonem - ale także na powiązaniu tego z szeregiem innych umów, przykładowo o charakterze gospodarczym.

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, jednak, jak uprzedzałam, wiążące decyzje w sprawach długoterminowych nie należą do moich kompetencji. - odpowiedziała nieco obojętnie Sukurfalano - Dopiero słowa mistrzyni Leilen można traktować równoznacznie z umową na piśmie. Ze swojej strony mogę po prostu zagwarantować uczciwość i przyjazne traktowanie, chyba, że pojawią się... Powody do zmiany stosunków, w co wątpię.

- Mam taką nadzieję - stwierdził Baikan - Niemniej, może zgodzi się pani wobec tego na wprowadzenie do paktu o nieagresji dodatkowych klauzul? Zobowiązujących do zawarcia zawarcie dalszych umów, przykładowo o wymianie handlowej pomiędzy naszymi dwiema cywilizacjami, o swobodne podróżowanie obywateli po naszych terytoriach... Wie pani, co mam na myśli.

- Myślałam, że to się rozumie samo przez się, ale... - Faelia zawiesiła na chwilę głos. - Z podróżowaniem po naszych terenach mogą być problemy. Widzi pan, po prostu nie posiadamy takowych, a dok gościnny jest otwarty dla wszystkich niewiernych.

- Nie posiadacie? - Baikan uniósł bezwłose brwi - Jak to?

- Po prostu, nie posiadamy kolonii. Cały nasz gatunek bytuje na pokładzie Statku-Matki. Falana nie uznała zasiedlania planet za konieczność.

- Chce pani powiedzieć, że nie macie w posiadaniu ani jednej planety? - Atsarus był wyraźnie zszokowany tą informacją, podobnie jak Ikoren i zapewne wszyscy Sorevianie w sali obrad - Koczujecie na pokładach statków? Dlaczego?

- Jeśli życie na pokładzie maszyny wielkości sporego kontynentu to koczowanie, niech tak będzie - Kapłanka uśmiechnęła się serdecznie. - Zapewniam jednak, że warunki przewyższają to, co mogą zapewnić normalne planety, a przynajmniej większość z nich.

- Skoro pani tak uważa - Baikan najwyraźniej nie był przekonany - Jeśli jednak wasza populacja liczy zaledwie milion osobników... co zresztą również jest dla mnie niezrozumiałe, prawdę powiedziawszy... takie rozwiązanie może mieć sens.

- Pozwoli pan, że kwestie łóżkowe i inne związane z liczebnością mojego gatunku pozostawię na później? Nie przywykliśmy do mówienia o nich publicznie. Starczy powiedzieć, że liczebność nie ma żadnego związku z bezpieczeństwem. Statek-Matka to najbezpieczniejsze miejsce po naszej stronie bramy, panie Baikan. Falana ma do swojej dyspozycji wojska, przy których bledną wszelkie inne. Sam statek jest ponadto jedyną znaną mi maszyną posiadającą sprawny napęd skokowy... A przynajmniej tak było do momentu waszego pojawienia się tutaj. - Faelia zerknęła na rozmówcę spode łba - Skoro już przy tym jesteśmy... Wyjątkowo intryguje mnie wasza technologia skokowa i byłabym wdzięczna, gdyby mógł mi pan zdradzić coś więcej.

- Technologia skokowa? - powtórzył Atsarus - Co ma pani dokładnie na myśli?

- Mobilny generator bramy. Chyba że wasze napędy do podróży nadświetlnych opierają się na innej technologii.

- Ach... Teraz już chyba rozumiem - Baikan pokiwał głową - Powinienem był się domyślić, że wy czymś takim nie dysponujecie... O ile się nie mylę, do podróży między układami używa się po "tamtej stronie" takich bram, jak ta, którą tutaj przybyliście?

- Falana dysponuje odpowiednią technologią, ale otwarcie stabilnego portalu wymaga tyle energii, że żadna mniejsza jednostka nie byłaby w stanie tego dokonać, tylko nasz Statek-Matka. Nie musze chyba mówić, że wasz sposób zdaje się być nieporównywalnie bardziej wydajny i dlatego też mnie interesuje.

- My nazywamy to napędem nadprzestrzennym - wyjaśnił Atsarius - Nie znam się na sprawach technicznych, ale z grubsza rzecz biorąc, każdy używany przez nas... a także przez inne znane nam rasy... statek kosmiczny, ma na pokładzie konwerter, służący mu do zakrzywiania czasoprzestrzeni. Tworzy w niej wyrwę, przez którą przechodzimy do innego wymiaru, istniejącego obok naszej rzeczywistości. Zwany jest powszechnie nadprzestrzenią. Czas i przestrzeń funkcjonują tam na innych zasadach, więc pokonujemy ogromne odległości w krótkim czasie. Jeśli chodzi o zużycie energii, w zupełności wystarczają nam zwykłe reaktory fuzyjne.

- Brzmi ciekawie. Nasze bramy po prostu zaginają przestrzeń w dwóch punktach, fizycznie skracając dystans między nimi. Nie ma tu żadnej wielkiej filozofii, prawdę mówiąc. Miałby pan coś przeciwko udostępnieniu nam waszej technologii nadprzestrzennej do testów? Oczywiście, kiedy już uzgodnimy odpowiednie warunki. - Faelia złożyła ręce tuż pod podbródkiem.

- To będzie możliwe, o ile zaproponujecie nam coś w zamian - odrzekł Baikan - Sprawa jest zresztą o tyle skomplikowana, że taką technologię mogliby wam udostępnić również Terranie oraz Fervianie. To zależy zatem od was, do kogo się z tym zwrócicie. Niemniej... to dotyczy właśnie poruszonej przeze mnie kwestii. Aby zapewnić tego typu wymianę w przyszłości, zalecam, aby załączyć do paktu o nieagresji odpowiednie klauzule, zobowiązujące do zawarcia w przyszłości dalszych umów. Między innymi właśnie dotyczących wymiany technologii.

- Stosowne załączniki do paktu nie będą problemem, zapewniam. Mistrzyni Leilen wyjątkowo łagodnie patrzy na wszystkich oferujących szczery pokój. My zaś sojusznikom odwzajemniamy się lojalnością. Myślę, że szybko znajdziemy interesujące was i waszych sojuszników... Towary. Myślę na ten przykład, że Terran zainteresowałyby technologie psioniczne. Mamy też do dyspozycji wyjątkowo wydajne źródła energii i technologie służące wzmacnianiu konwencjonalnych materiałów.

- Nie narzekamy ani na wydajność naszych źródeł energii, ani na trwałość materiałów - wyznał Baikan - Bez wdawania się w szczegóły, rozumie pani chyba, że udostępnianie technologii obcym rasom wiąże się z pewnym ryzykiem. Jeżeli mam być szczery... o ile możliwe jest, iż dojdzie do takiej wymiany, o tyle nie nastąpi to prędko.

- Ach... Widzę, że wciąż targają panem wątpliwości po naszym pierwszym spotkaniu, czyż nie? - zapytała Faelia nieco zmartwionym tonem.

- Żałuję, że mnie wtedy poniosło - ton Atsarusa był opanowany - lecz to, co zrobiliście, stoi w absolutnej sprzeczności z naszym kodeksem. Niemniej uspokaja mnie fakt, że to już przeszłość. Mimo wszystko, przebaczyliśmy Terranom ich zbrodnie... choć nigdy ich nie zapomnieliśmy... w dużej mierze przez wzgląd na fakt, że popełniono je dawno temu, nie powtórzą się już więcej i nie należy w związku z tym bez końca żywić do nich z tego względu urazy. Natomiast nie uspokaja mnie zapowiedź, że prędzej czy później popełnicie taką zbrodnię raz jeszcze.

- Ma pan na myśli imubiańską stolicę? To świat urzędowy, zamieszkany przez polityków i biurokratów. To tam siedzi cała maszyneria odpowiedzialna za imubiańskie zbrodnie. Bez niej, Imubia upadnie i nie będzie potrzebny dalszy rozlew krwi. Żadne wyższe stworzenie nie przeżyje bez głowy, tak samo i państwo nie będzie trwało bez rządu.

- Myślę, że obranie za cel samej siedziby Senatu załatwiłoby sprawę - stwierdził Baikan sucho - Proszę posłuchać. Mam podejrzenie, że zależy pani na tym, aby w przyszłości zawrzeć z nami sojusz... Czyżby faktycznie tak było?

- Dobrze pan myśli. Wychodzę z założenia, że dobrych przyjaciół nigdy za wiele, a my nie zaliczamy się do tych, którzy jako pierwsi rzucają się na innych z bronią. Dużo bardziej cenimy sobie dzielenie się kulturą i przede wszystkim wiarą. Martwi nie odpowiedzą na wezwanie Świętej Matki, a ci z lufą u skroni nie będą szczerzy. Nie da się w końcu miłować oprawców, czyż nie?

- Muszę zatem panią już teraz ostrzec, że tego typu zapowiedzi nie będą dla nas zachętą do wchodzenia w taki sojusz - ostrzegł Baikan - W szczególności dla nas, sivantien. Z chęcią odpowiemy na prośbę o pomoc, jeśli wy lub wasi przyjaciele zostaniecie zaatakowani. Ale nie przyłożymy ręki do globalnego ludobójstwa.

- Nam nie zależy na ludobójstwie, tylko na wyeliminowaniu Senatu i wszystkich organów, które mogłyby ów Senat odtworzyć. Już raz to zrobili. Wystarczyło, że zostało przy życiu kilku polityków blisko związanych z imubiańskimi wewnętrznymi elitami. I proszę zobaczyć co uczynili. My staramy się tylko zapewnić bezpieczeństwo dla nas i naszych przyjaciół. Nie zależy nam na krzywdzie niewinnych.

- Proszę zatem odrzucić zapowiedź o "planetarnym kurhanie", albo liczyć się z odmową z naszej strony. Wiele lat temu, kiedy Fervianie wbrew naszym obiekcjom uderzyli na jedną z ildańskich planet, nie udzieliliśmy im militarnej pomocy w tej inwazji, mimo że są naszymi najstarszymi sojusznikami. Pilnowaliśmy jedynie, aby w swoim podboju przestrzegali fundamentalnych założeń kodeksu.

- Ewentualna rezygnacja z planu zależy już od Lorda Surfalano, nie ode mnie. Ze swojej strony mogę tylko zapewnić, że dołożymy wszelkich starań, aby nasze działania odwetowe nie pociągnęły za sobą nieakceptowalnych strat. Jak już mówiłam, masowych bombardowań zaprzestaliśmy ponad dwa wieki temu. Obecnie bombardujemy precyzyjnie obiekty i formacje wojskowe, nic więcej.

- Może zostawmy tę kwestię - zasugerował Baikan - Nie jest ona przedmiotem dzisiejszej rozmowy. Wróćmy do meritum... Rozumiem, że podpisze pani pakt o nieagresji w proponowanej przeze mnie postaci?

- Owszem, nie widzę ku temu żadnych przeszkód. Tak będzie po prostu najlepiej dla każdej ze stron.

- Myślę, że możemy zatem uzgadniać dokładną treść paktu - stwierdził Atsarus - Nie ma chyba wątpliwości co do tego, że każda ze stron zobowiązuje się do niedokonywania niesprowokowanych aktów agresji, a także do karania w całej rozciągłości wszystkich reprezentantów naszych sił zbrojnych, którzy w wyniku samowoli zdecydowaliby się złamać ten pakt?

- Brzmi logicznie. Nic dodać, nic ująć.

- Jest jeszcze trudniejsza kwestia. To, co powiedziałem, w sposób oczywisty wiąże się z zawieraniem układu o nieagresji. Pozostaje jednak pytanie, jak rozwiązać problem wzajemnej pomocy w razie ataku strony trzeciej.

- Zostawianie przyszłych braci i sióstr na pastwę losu nie leży w naszej naturze, panie Baikan. - Na twarzy kapłanki ponownie zawitał serdeczny uśmiech.

- Proszę nie zapominać o konsekwencjach takiego założenia. Bezczynność jednej z naszych ras w sytuacji, gdy druga zostanie zaatakowana na jej oczach, może się wydawać czymś absurdalnym. Ale jeśli pomoc zostanie w takiej sytuacji udzielona, ktoś z nas wplącze się w konflikt, w który mógłby nie chcieć się wplątywać.

- Wplątaliśmy się już w sprawy Młota, wewnętrzną politykę wielkich korporacji Nhilarów i przede wszystkim w wojnę z Imubianami. Każdy konflikt przynosił nam jednak braci i sióstr, na których możemy liczyć w razie potrzeby. Sojuszników dobieramy uważnie, panie Baikan, i jeszcze czekamy na czas, kiedy przyjdzie nam się na nich zawieść.

- Problem w tym, że nie jesteśmy jeszcze sojusznikami - zaznaczył Atsarus z powagą - Zaś pomoc wojskowa byłaby już aktem przymierza. Tak z pewnością odebrałaby to owa... trzecia strona. My zaś musimy się jeszcze zastanowić, czy chcemy wplątywać się w wasze wojny. Chyba to pani rozumie.

- Przyjaciół poznaje się w biedzie, nie w latach sytych, czyż nie? Nigdy nie zignorowaliśmy ataku na naszych przyjaciół, czy ataku na niewinnych. Nie mamy zamiaru zmieniać tej zasady.

- My podług kodeksu również nie powinniśmy tylko stać i patrzeć. Ale... trzeba kierować się także racjonalizmem. Jeśli jednak gorąco optuje pani za klauzulą o pomocy... oczywiście gdyby atak odbył się w naszej lub waszej obecności... możemy ją uwzględnić.

- Myślę, że obywatele obu stron będą wdzięczni. A skoro już jesteśmy przy naszych obywatelach, doszły mnie słuchy o dość zabawnych wypadkach. Otóż... jednemu czy dwóm naszym braciom zdarzyło się... - Faelia zaśmiała się - Pomylić płeć. Sam pan rozumie, przyzwyczajeni są do większego dymorfizmu. Aż głupio mi pytać, ale jak nie-psionicy mogliby was pod tym względem łatwo rozróżniać?

Baikan przez dłuższą chwilę milczał, zaskoczony tym pytaniem. Reakcja Ikorena była bardziej spontaniczna - uśmiechnął się szeroko na wspomnienie niedawnego zdarzenia, korzystając z faktu, że pod czarną okrywą wizjera jego twarz jest niewidoczna.

- Chce pani wiedzieć, czym się różnią nasze samice od samców? - powiedział powoli Atsarus, z lekkim zgorszeniem i jakby z niedowierzaniem - Nie wiem, czy będę pani umiał to łatwo wytłumaczyć. My nie mamy z tym problemów, bo... cóż, wyczuwamy to. Także w sensie dosłownym, jako że samce i samice wydzielają inne feromony... Ale przede wszystkim, układ mięśniowy u samic jest trochę innej budowy, w związku z czym są zawsze... bardziej wysmukłe - zgorszenie Baikana zdawało się wzrastać w miarę, jak mówił - Samice odznaczają się ponadto z reguły wyższym głosem... Są też inne, drobne szczegóły... Nie sądzę, aby były warte wzmianki na takim spotkaniu.

- Rozumiem. Sprawy natury intymnej, jak mniemam. Mimo wszystko, dziękuję za fatygę. - Faelia z wyraźnym trudem hamowała śmiech. - Pan wybaczy, ale czy moglibyśmy na chwilę przerwać? Muszę na parę minut udać się do mojej shanllii. Bidulka zwykle niepokoi się, gdy nie zjawiam się przez dłuższy czas. Przy okazji też dostarczyłabym pewne materiały dotyczące Imubian, jeśli byłby pan zainteresowany.

- Nie widzę przeszkód - odparł Baikan, najwyraźniej uspokojony, że rozmowa zeszła na bardziej neutralny tor - My w tym czasie możemy dokładnie omówić klauzule, jakich obecność będziemy postulowali w umowie. Ewentualne materiały od pani również przyjmę.

- Miło mi to słyszeć. Powinnam się wyrobić w jakieś pół godziny, może małą godzinę.

- Znaczy od dwóch do czterech alitów - stwierdził Atsarius - W porządku, niech tak będzie.

Dyplomaci niespiesznie wstali od stołu, kierując się następnie w stronę wyjścia. Stojący sztywno żołnierze ruszyli się z miejsc, podążając ich śladem. Wkrótce wszyscy znaleźli się na głównym korytarzu.

Opuściwszy salę obrad, Ikoren polecił swoim podwładnym, by pozostali przy Baikanie oraz pozostałych dyplomatach. Sam zaś podążył śladem jednej z wojowniczek Shata'lin, która już podczas rozmów przykuła jego uwagę. Wyróżniała się bowiem jednym szczegółem, trudnym do przeoczenia. Jej hełm jako jedyny pozbawiony był wizjera.

Nasuwało to Shimuremu wspomnienie z relacji Ekrevy - w jej trakcie stwierdziła, iż jedna z wojowniczek Shata'lin, która przemówiła do Baikana osobiście podczas minionej rozmowy, wydawała się nie widzieć. Chociaż zwracała się do Sorevian, wcale na nich nie patrzyła - jej oczy były skierowane w przestrzeń. Ekrevie wydało się to dziwne - sugerowało bowiem, że przedstawicielka obcej rasy była niewidoma. Zakrawało to na absurd, jako że zainteresowana bez wątpienia służyła w armii.

Jednak ów absurdalny wniosek zdawał się nabierać sensu, gdy teraz Ikoren zauważył, że jedna z Shata'lin nie posiada przyrządów optycznych - jak gdyby w ogóle ich nie potrzebowała. Uwadze Shimurego nie umknęło również jeszcze coś. Kiedy wojowniczka minęła go, opuszczając salę obrad, zauważył, że jedna z jej towarzyszek szła w ślad za nią, jak gdyby pełniąc rolę przewodniczki.

Jeszcze wczoraj Ikoren nie miałby tyle śmiałości - lecz teraz, odzyskawszy swoją zwyczajową pewność siebie, bez oporów podszedł do dwóch samic Shata'lin, zamierzając zadać pytanie wprost. Zwrócił ich uwagę krótkim okrzykiem, po którym sięgnął do wizjera, otwierając go i odsłaniając twarz. Wojowniczki spojrzały na niego, również odsłoniwszy twarze - to pozwoliło Sorevianinowi stwierdzić natychmiast, że Ekreva się nie myliła co do oczu jednej z nich.

- Przepraszam - rzucił niedbale - Jestem garave Ikoren Shimure.

- Witam, nazywam się Sinva, jestem Radną Straży Świątynnej - przedstawiła się wojowniczka, następnie wskazała ręką na swoją towarzyszkę - A to jest Indsana, moja, że tak się wyrażę... skrzydłowa.

- Miło mi - odparł Ikoren, na razie przestrzegając podstawowych norm grzeczności - Mam jedno pytanie... To zwykła ciekawość... Jak działa twój hełm? Zauważyłem, że nie ma wizjera.

- Po cóż mi wizjer? Niewidzącym oczom nie jest potrzebny. Nie licząc tego szczegółu to zwykły hełm, jak wszystkie inne.

- Niewidzącym oczom? - powtórzył Shimure, z mieszaniną niedowierzania i lekkiej kpiny - Czy to znaczy, że jesteś... niewidoma?

- Dokładnie tak. Czy coś w tym dziwnego? Dla mnie to nie problem.

- To chyba było pytanie retoryczne - Ikoren uśmiechnął się szeroko - Nie widzisz, nie masz nawet implantów optycznych... a służysz w armii? Chyba nie na pierwszej linii?

- Czasem tylko służę w sztabie. - Sinva mówiła cały czas kompletnie spokojnym tonem. - Osobiście wolę jednak działania frontowe. Każda czempionka musi od czasu do czasu prowadzić swoje siostry do boju, a na nas, członkiniach Rady, spoczywa szczególna odpowiedzialność.

- Żartujesz? - zapytał Shimure, nawet nie starając się ukryć niewiary.

- Nie, nie żartuję. Czemu miałabym to robić? - głos Strażniczki zmienił się ze spokojnego na chłodny. - Rada przyjmuje tylko najlepsze z nas, wprawione w różnych technikach walki. I ja mam zaszczyt służyć w Radzie Straży Świątynnej. Specjalizuję się działaniach defensywnych i polowaniu na jednostki pancerne.

Ikoren słuchał tej wypowiedzi z rosnącym niedowierzaniem, obok którego coraz wyraźniej zarysowywała się kpina.

- Najlepsze z nas - powiedział wreszcie, powoli - To jakiś absurd. Wojownik może się obyć bez wielu... udogodnień - Shimure parsknął śmiechem - Ale bez wzroku?

- Ja przynajmniej nie muszę mówić, że potrafię kogoś pokonać z zamkniętymi oczami. Po prostu to robię.

Ikoren nic nie odpowiedział - zamiast tego wybuchnął radosnym śmiechem. W jego głowie już od dłuższego czasu odzywał się cichy głos, przypominający o jego reputacji i nakazujący mu się opanować - śmiech mógłby zostać uznany przez wojowniczkę za obraźliwy. Zignorował jednak ten głos, uskrzydlony pewnością siebie.

- Śmiejesz się? - powiedziała Sinva zimno - Niektóre siostry reagowały w podobny sposób... Bezczelnie, prymitywnie, żałośnie. Nie było im jednak do śmiechu, gdy wszystkie wylądowały na macie.

Odpowiedź Sinvy zadziałała na Shimurego jak ostroga. Cichy głos w jego głowie stał się nieco bardziej natarczywy - lecz on z jeszcze większą zawziętością zignorował jego podszepty. W tej chwili kierowała nim bowiem urażona duma.

- Z pewnością nie były dość dobre, na to wygląda - powiedział, teraz nie kryjąc już drwiny - Pewnie myślisz, że mnie dałabyś radę? - Shimure uśmiechnął się złośliwie na tę myśl - Wiesz, to może być nawet zabawne.

- Ja nie myślę tak, chłopcze, ja to wiem. Jesteś słaby... skoro nie potrafisz nawet opanować swoich emocji. Nie wydaje mi się jednak, by przegranie walki z kimś, kogo uważa się za słabszego, było zabawne. - Sinva uśmiechnęła się kpiąco. - Widzisz? Też potrafię robić harde miny. Ale ja nie muszę liczyć, że ktoś ich nie zobaczy.

- Nie lekceważ siły młodości, ilekolwiek masz lat - w głosie Ikorena zabrzmiała groźna nuta - Skoro jesteś tak... ślepo - Sorevianin położył wyraźny nacisk na to słowo - przekonana, że wygrasz, to może pokażesz mi, co potrafisz? Mam nadzieję, że będziesz przynajmniej potrafiła uderzyć tam, gdzie trzeba.

- Mam to traktować jak wyzwanie? - Sinva ledwo powstrzymywała się od śmiechu.

- Czemu nie? - Shimure pochylił się nieznacznie do przodu, zbliżając nieco twarz do jej twarzy - O ile będziesz miała tyle honoru... bo zakładam że, w przeciwieństwie do oczu, jeszcze go masz... żeby nie stchórzyć w obliczu bezpośredniej walki... i nie pomóc sobie psioniką.

- Doprawdy zabawne. Podobno nie boisz się porażki, a jednak starasz się mnie pozbawić mojej? jedynej przewagi. Ale niech tak będzie. Załatwimy to tradycyjnie, bez broni, bez psioniki, bez wspomaganej zbroi, tylko broń biała. Ufam, że umiesz się tym posługiwać z jakąś wprawą? - dodała z drwiną w głosie, wskazując bezbłędnie przytroczony do uda Shimurego, długi nóż.

- To nie moja specjalność - zaoponował Sarukere - Proponuję walkę w najczystszej formie, na ręce i nogi.

- Cóż to? - Strażniczka zachichotała kpiąco - Jesteś tak pewny siebie, lecz nalegasz na walkę na twoich warunkach, by ułatwić sobie zwycięstwo?

- Czyżbyś ty z kolei obawiała się klęski, jeśli nie będziemy walczyli z użyciem broni? - pysk Ikorena ponownie wykrzywił się w złośliwym uśmiechu - Umiesz zwyciężać tylko w tej dziedzinie, w której jesteś najlepsza?

- Jeżeli tak stawiasz sprawę, chłopcze, przystanę na twoją propozycję - odparła Sinva, znów chichocząc - i udowodnię ci, jak bardzo się mylisz. Nadal jednak odnoszę wrażenie, że ty w równie wielkim stopniu nalegasz na walkę w takiej formie, w jakiej ty jesteś najlepszy.

- Mogę zatem wyrównać szanse, abyś nie mogła usprawiedliwiać w ten sposób swojej porażki - zasugerował Sarukere - Praktykuję sztukę kai tae od kilkudziesięciu lat, lecz w kai haiken jestem jedynie adeptem. Ją zatem zastosuję w naszym pojedynku. To mi wystarczy, by cię pokonać.

- Zaprawdę, jesteś na wyraz arogancki i z chęcią dam ci nauczkę - odrzekła Sinva z pogardą, po czym wskazała miejsce po prawej, w czym wyraźnie nie przeszkodziła jej ślepota - Tam, niedaleko, jest ładny placyk. Idealnie nada się na prowizoryczną matę. Podaj tylko czas.

- Z miłą chęcią - syknął Shimure jadowicie - Spotkania dyplomatów kończą się za jeden hadelit, sześć alitów. Albo, jak wolisz, za cztery godziny. Wtedy możesz tam przyjść, o ile nie stchórzysz. Będę czekał.

- O mnie się nie martw. Nie zapomnij jednak czegoś na otarcie łez, chłopcze.

- Na twoje nieszczęście, nie będzie mi to potrzebne. Do rychłego zobaczenia.

Ikoren, wciąż uśmiechając się jadowicie, zamknął wizjer hełmu i odwrócił się, po czym wrócił do swoich żołnierzy.

W dalszym ciągu odczuwał lekką niepewność, lecz i tym razem karcący głos w jego głowie został zignorowany. Z początku to on zachowywał się w sposób, którym - nie do końca zamierzenie - uraził Sinvę, ale ona z kolei w krótkim czasie przybrała postawę, która ugodziła w jego dumę. Zamierzał więc to sobie zrekompensować. Nakładała się na to świadomość popełnionych przez wojowników Shata'lin zbrodni. Nie dbał w tej chwili nawet o to, że - jak sobie przypomniał - Ekreva groziła, że wymierzy swoim podwładnym surową karę za uczestnictwo w takich zajściach.

Uwzględniał możliwość, że wojowniczka Shata'lin znalazła jakiś sposób, aby radzić sobie bez sprawnych oczu. Było to nawet dość prawdopodobne, gdyż nie miała problemów ze wskazywaniem na swoją towarzyszkę czy też konkretne miejsce. Dostrzegał jednak również jej fizyczną wątłość i ufał jednocześnie własnej sile. Jego zdaniem, to mogło się skończyć tylko w jeden sposób.

 

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skorzystam z okazji, że tu piszę, i się zareklamuję: dzisiaj na swoim blogu umieściłem prolog do nowego opowiadania (konkretniej mikropowieści) fantasy mojego autorstwa. Dziełko to nosi tytuł "Dzicz" i nawet z jakichś względów wpis z tekstem leży na liście blogów jako polecany. wink_prosty.gif Gdyby ktoś chciał przeczytać i skomentować, zapraszam!

Nadal uważam, że jest to specyficzna konwencja, która wymaga odpowiedniego zastosowania - co zresztą w przypadku Bravehearta wybitnie nie wyszło.

Niektórzy nasi poeci pisali na przykład wiersze bez użycia dużych liter czy przecinków, ale to nie oznacza, że jest to norma w poezji.

Ty nadal piszesz w kontekście tekstu Bravehearta (co do którego się zgadzam, że w użyciu czasów zabrakło konsekwencji), a ja piszę ogólnie - choć też mając na względzie twórczość ogólnie. To prawda, że mimo wszystko zdecydowanie częściej stosuje się czas przeszły - na dodatek pisanie w teraźniejszym wymaga pewnych umiejętności (z drugiej strony nie znam formy literackiej, która by takowych NIE wymagała ;]). Chodzi mi przede wszystkim o to, żeby - nawet jeśli krytykowany tekst jest naprawdę beznadziejny - nie wprowadzać ludzi w błąd.

Dobra, HHF odpowiedział na moje wątpliwości, a ja przeczytałem nowy rozdział, do którego zabierałem się trochę jak pies do jeża, ale koniec końców zostałem mile zaskoczony. Rozmowa Baikana z Faelią była nawet ciekawa, chociaż moim zdaniem nic nie przebije zaczepienia Sinvy przez Ikorena. Dlaczego odnoszę wrażenie, że Akirne zdrowo się oberwie od członkini Rady? tongue_prosty.gif

Wszyscy oni trwali w gotowości, na wypadek, gdyby życie jednego z dyplomatów - z Baikanem Atsariusem na czele - znalazło się w zagrożeniu.

Chyba musiało mi to umknąć, bo dopiero teraz czytam, że Sorevianie wysłali tutaj kilku dyplomatów.

Tam, niedaleko - Sinva bezbłędnie wskazała miejsce po prawo. - jest ładny placyk.

Po... prawo...

"Po prawej" raczej.

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 28.10.2012o19:11, Knight Martius napisał:

Dziełko to nosi tytuł "Dzicz" i nawet z jakichś względów wpis z tekstem leży na liście blogów jako polecany.

No, ta - to już twój trzeci, a mojego tekstu nie polecili na razie żadnego, szuje confused_prosty.gif.

Dnia 28.10.2012o19:11, Knight Martius napisał:

Ty nadal piszesz w kontekście tekstu Bravehearta (co do którego się zgadzam, że w użyciu czasów zabrakło konsekwencji)

Nie chodzi tylko o brak konsekwencji. U niego nawet te kawałki w czasie teraźniejszym same w sobie wyglądają źle. Zdania lecące jak serie z cekaemu to kropla, która przepełnia czarę goryczy.

Dnia 28.10.2012o19:11, Knight Martius napisał:

Chodzi mi przede wszystkim o to, żeby - nawet jeśli krytykowany tekst jest naprawdę beznadziejny - nie wprowadzać ludzi w błąd.

Powiedzmy raczej, że staram się wybić takim delikwentom z głowy pisanie w konwencji, do używania której muszą się jeszcze wieeele nauczyć.

Dnia 28.10.2012o19:11, Knight Martius napisał:

Rozmowa Baikana z Faelią była nawet ciekawa, chociaż moim zdaniem nic nie przebije zaczepienia Sinvy przez Ikorena.

Pierwotnie zachowanie Ikorena było w tym kawałku bardziej bezczelne, ale zmieniłem ten motyw, bo nie pasował do postaci. To miało wyglądać raczej na nieporozumienie - mimo wszystko Ikoren śmiał się, bo Sinva powiedziała coś ewidentnie zabawnego. Dopiero kiedy usłyszał, że zachowuje się "bezczelnie, prymitywnie, żałośnie", dał sobie spokój z konwenansami.

Dnia 28.10.2012o19:11, Knight Martius napisał:

Chyba musiało mi to umknąć, bo dopiero teraz czytam, że Sorevianie wysłali tutaj kilku dyplomatów.

Przecież w odniesieniu do każdej rasy jest powiedziane o delegacji, a nie pojedynczym dyplomacie. Baikan czy Olsen są określeni jedynie jako liderzy owych delegacji.

Na całe szczęście, Sinva ma swoje pięć minut zaraz po Ikorenie, więc... możesz w miarę szybko poznać rezultat wydarzeń z poprzedniego rozdziałku.

Ja póki co czekam, aż HHF dokończy rozdział, który już w większości napisaliśmy na google docs.

===========================================================================

 

 

- XIX -

 

Oficjalne spotkanie z Terranami ciągnęło się niemiłosiernie. Sinva siedziała z przymkniętymi oczami, zabawiając się tylko psioniką i badając każdy detal pomieszczenia, popijając przy okazji herbatę. Faelia, oczywiście, z niesłychanym zapałem rozmawiała z Olsenem o rozmaitych politycznych sprawach, które Strażniczki nie mogły po prostu mniej obchodzić. Samina skupiała się na znajomych wszystkim wiernym sprawach, dobrą godzinę poświęcając na opisywanie zwyczajów panujących w Doku Gościnnym Statku-Matki. Terrański dyplomata zdawał się słuchać, ale Sinva nie miała nawet ochoty sprawdzić, czy zdążyła dopaść go nuda. Umysł Sinvy zaprzątało coś zupełnie innego. Młody Sarukere, zuchwały, być może głupi, ale z pewnością przesadnie dumny, strasznie ją rozbawił.

Strażniczka czuła się w sumie tym wszystkim nieco zmieszana. Bez wątpienia starał się ją obrazić, ale po prostu nie potrafiła się długo gniewać, tak samo jak nie gniewała się dawno temu na swoje siostry niedowierzające w jej zdolności. Sinva zawsze była zwolenniczką stwierdzania faktów, ustalania różnych rzeczy w prosty i jednoznaczny sposób. Nie lubiła wątpliwości i zbędnych uniesień dumą, czy pogrążania się w rozpaczy. Pod tym względem była konkretna. Pojedynek miał po prostu udowodnić jej wyższość, co do której nie miała żadnych wątpliwości. Ktoś z jej doświadczeniem nie mógł w końcu dać się pokonać zwykłemu narwańcowi, który o poczuciu honoru, czy przynajmniej szacunku wobec innego wojownika pewnie nigdy nie słyszał.

Z zamyślenia wyrwały Sinvę dopiero słowa Faelii, która, nie wiedzieć skąd, zmieniła nieco ton wypowiedzi. Raczej serdeczny do tej pory nastrój rozmowy dyplomatów nagle stał sie zdecydowanie chłodniejszy, ponury.

- Niestety, panie Olsen. Żadne nasze ustalenia nie dojdą do skutku, jeśli nie przekaże mi pan większej ilości szczegółów, domyśla się pan, na jaki temat. Nie mam nic do pana gatunku, ale nie da się ukryć, że mieliśmy z rozmaitymi ludźmi wiele nieprzyjemnych incydentów. O ile sama uważam, że można panu i pańskim braciom oraz siostrom zaufać, Falana z mistrzynią Leilen na czele mogą mieć inne zdanie. A sam pan wie, że to nie do mnie należą wiążące decyzje i wszystko zależy od jakości materiału jaki przekażę.

Olsen nie odpowiedział od razu - przez długą chwilę spoglądał na Faelię, wyraźnie zaniepokojony.

- Tematem, o jakim mowa - rzekł wreszcie - jest zapewne kwestia naszych... błędów z przeszłości?

- Owszem, Falana jest zwykle bardzo zainteresowana tego typu incydentami i tym razem wyjątku też nie zrobi. Tym bardziej, zważywszy uwagę na fakt waszego pochodzenia. Znaczy się... Nie stąd.

- Obawiałem się tej chwili - wyznał Terranin - Ale chyba będziemy musieli przez to przejść. Zapewne wie już pani, że to my zaczęliśmy wojnę z Sorevianami?

- Wspomniano mi o tym, oczywiście. I ten fakt może niepokoić niektóre wyższe rangą siostry. Co bardziej gorliwe mają pewne... Teorie na temat ludzi, dość silnie utwierdzone w historii Imubian i wolnych republik. Nieprzyjemne teorie. By nie wdawać się w zbędne szczegóły, niektóre z nas po prostu sądzą, że zdrada i brutalność leżą po prostu w ludzkiej naturze nie mniej, nie więcej jak rozwiązłość w aalveńskiej. Nie muszę chyba mówić, że to może nie nastroić pewnych osób optymistycznie do kontaktów.

- Nie musi pani - zgodził się Olsen - Nie wiem w związku z tym, czy nie podejmuję zbędnego ryzyka, decydując się na szczerość. Niemniej... rzeczywiście dokonaliśmy inwazji na Sorev. Była to zresztą wówczas jedyna planeta, jaką mieli Sorevianie. Przed naszym przybyciem nie wynaleźli napędu pozwalającego im na międzygwiezdne podróże. Musi pani wiedzieć, że choć obecnie wyzbyliśmy się już przeświadczenia, że inne gatunki istot rozumnych stoją pod nami, kiedyś było ono wśród nas dominującym poglądem. Dlatego nie mieliśmy żadnych skrupułów, aby zaatakować Sorevian. Napaść ta nie była w żaden sposób sprowokowana, po prostu zamierzaliśmy ich sobie podporządkować i zagarnąć ich planetę. Co prawda Sorevianie ostatecznie obronili swój macierzysty świat, jednak... Cóż, ponieśli wysoką cenę. Nie tylko dlatego, że poległo wielu ich żołnierzy. Nasze poczynania... przyprawiły ich o... - Olsen zawiesił głos.

- Proszę mówić dalej. My w Falanie doceniamy szczerość. - odparła Faelia. Wiedziała mniej więcej czego się spodziewać; pamięć po oblężeniu Łzy, dawnej stolicy jej ludu, wciąż była u niej żywa, nie dawała jednak poznać po sobie pewnego obrzydzenia.

- Na Sorev działy się wtedy straszne rzeczy - Olsen zwiesił głowę, nie patrząc na kapłankę - Tę ludność, która żyła na podbitym przez nas obszarze planety, zamykaliśmy w gettach oraz obozach więziennych. Byli oni tam trzymani w nieludzkich warunkach. Dość powiedzieć o narzędziu tortur, jakiego wtedy używaliśmy... Chodzi o neuroobroże. Paskudne urządzenia, wywołujące paraliżujący ból, dzięki sygnałowi emitowanemu bezpośrednio do centralnego układ nerwowego. Ludobójstwo było w tamtym czasie powszechne... Nasi dowódcy wręcz metodycznie dziesiątkowali soreviańską populację. Ale jedną z naszych najpoważniejszych zbrodni było... stworzenie... - Olsen zdawał się mówić o tym z coraz większym trudem - Zapewne Sorevianie byli jak dotąd dyskretni i nie mówili wam o czymś takim, jak Pustynia Amva?

- Nie przypominam sobie żadnych szczegółów. Powiem jednak, że pańska otwartość jest dla mnie miłym zaskoczeniem. Proszę spokojnie kontynuować. - Faelia mówiła kompletnie beznamiętnym tonem.

- To ogromne pustkowie, które pokrywa większą część jednego z kontynentów Sorev - Olsen wcale nie wyglądał na uspokojonego słowami kapłanki - Ta pustynia... to nasze dzieło. Przed naszą inwazją był tam tętniący życiem obszar, łącznie obejmujący trzy państwa. Ale dowodzący naszą flotą admirał William Hale - Terranin wypowiedział to nazwisko z wyraźną odrazą - uznał, że powinien zastraszyć Sorevian, bombardując tamten obszar nuklearnie, z orbity. W efekcie przestały fizycznie istnieć trzy narody soreviańskie. Ci z SVS obliczyli później, że łącznie było ponad miliard ofiar. Do tej pory jest tam pustkowie. Pustynia Amva.

Sinva była dość wyraźnie poruszona słowami Olsena. Sama ledwie pamiętała czasy pierwszych bombardowań orbitalnych przeprowadzonych przez Świętą Flotę. Nie należała wówczas to Straży, ale już wtedy tak drastyczne kroki uznawała za co najmniej przesadzone. Z jakiegoś powodu jednak, opis podobnego czynu w ustach człowieka wydał się jej dużo bardziej ohydny. Faelia z drugiej strony wydawała się raczej niewzruszona. Sam akt zastraszenia, choćby i w drastyczny sposób, był w jej oczach czymś, co można było uzasadnić. Sama głęboko wierzyła, że ich własne bombardowania ostatecznie ocaliły życie nieprzebranym rzeszom ludzi, którzy w innym wypadku, nie znając strachu przed wojskami Cesarzowej, ponieśliby niepowetowane straty.

- To jeszcze nie wszystko - ciągnął Olsen - Sorevianie nie byli jedynymi ofiarami naszej agresji. Kiedyś po tej stronie bramy istniało więcej cywilizacji. Jednak te stanęły na drodze naszej ekspansji, i w odróżnieniu od Sorevian, nie były na tyle silne, aby powstrzymać naszą inwazję. Mamy jeszcze w pamięci takie rasy, jak Enatian czy Ungredian. Te jednak już nie istnieją. Dokonaliśmy mordu na planetarną skalę, pięciokrotnie. Xizarianie, którzy również padli ofiarą naszej inwazji, zapewne też by dzisiaj nie istnieli, gdybyśmy nie uznali ich wówczas za przydatnych.

Na twarzy Sinvy wymalowało się zwątpienie. Nie wiedziała nawet co myśleć. Mord dla samego mordu był czymś, co ledwie mogła sobie wyobrazić. Już w skali jednostki było to dla niej niewypowiedziane barbarzyństwo, nie mówiąc nawet o skali planetarnej. Faelia zmrużyła oczy, spoglądając na Olsena wyjątkowo nieprzychylnym wzrokiem, myśląc jednocześnie nad kolejną kwestią. Myśl o tym, że mord po prostu jest częścią ludzkiej natury wróciła do niej z ogromną siłą. Obrzydzenie, którego przez lata pragnęła się wyzbyć na rzecz jakiejś nadziei dla ludzkiej rasy, również powróciło.

- Nawet w jednej z naszych najczarniejszych godzin, kiedy to dosłownie spaliliśmy kilka imubiańskich światów... - Faelia zawiesiła na chwilę głos - Nigdy nie zgasiliśmy życia całych gatunków czujących istot. Zawsze działaliśmy, by w ostatecznym rozrachunku uniknąć dalszego rozlewu krwi. Nawet Imubianie w swojej podłości nie byli w stanie wytrzebić innych ludzkich narodów, o całych gatunkach nawet nie wspominając. Wspomniał pan, że Sorevianie przeprowadzili przeciw wam działania odwetowe i wygrali wojnę. Powinien być pan wdzięczny... - kapłanka westchnęła - Jesteśmy pamiętliwym ludem i łatwo dajemy się ponosić naszym uczuciom, panie Olsen. Gdybyście jakimś dziwnym cudem trafili wtedy na nas, nigdy by się pan nie narodził. Doprawdy ma pan szczęście, że pański gatunek wciąż istnieje i że miał okazję się zmienić. Nie każdy byłby skory dać wam taką szansę.

- W tym sęk - Terranin po raz pierwszy od dłuższego czasu podniósł wzrok - Sorevianie, z racji swojego kodeksu, nigdy nie posuwali się do działań odwetowych w dosłownym rozumieniu. Zaatakowali nas, abyśmy przestali im zagrażać, nie po to, aby nas podbić czy też wziąć pomstę. Nigdy nie wzięli na cel ludności cywilnej. Dlatego tak gorąco sprzeciwiają się waszym poczynaniom wobec Imubian. Muszę się zresztą z nimi w tej materii zgodzić. Nie możecie kolejny raz dokonać mordu na globalną skalę.

- My, panie Olsen, po prostu staraliśmy się nie dopuścić do powtórki z oblężenia naszej stolicy, gdzie to zginęła połowa naszej populacji - głos Faelii zdawał się być zimny niczym lód - Lord Surfalano uznał, że skoro zostaliśmy zaatakowani bez ostrzeżenia raz, można śmiało założyć, że Imubianie uczynią to po raz drugi.

- Imubianie nie stanowią chyba dla was większego zagrożenia, niż to, jakie my niegdyś stanowiliśmy dla Sorevian. Oni natomiast zneutralizowali owo zagrożenie, nie stosując wobec nas żadnej formy represji, ani nie unicestwiając ani jednej planety. Obecnie jesteśmy sojusznikami i nie opieramy swoich obecnych działań na błędach z przeszłości. Mogę panią zapewnić, że gdyby Imubianie namawiali nas, abyśmy ułożyli się z nimi za cenę sojuszu z Sorevianami, nigdy byśmy tego nie zrobili. Proszę o tym pomyśleć. Proszę pomyśleć o tym, jak mogą wyglądać wasze stosunki z Imubianami za kilka dekad, po wojnie.

- To proste, żadnych stosunków z Imubianami, jako z wiernymi Senatowi, nie będzie. Falana nigdy nie zniży się do rozmów z nimi - odparła Faelia zdecydowanym tonem - Jeśli cokolwiek normalnego powstanie ze zgliszczy dawnego imperium, to już inna sprawa. Czerwony Młot, który powstał dzięki nam, czy raczej dzięki ofierze z tych planet, nie jest nawet w połowie tak wypaczony. Wasz naród potrafił się zmienić, ale Imubia pozostanie Imubią tak długo, jak żyje choćby jeden senator, jeden polityk.

- Zdziwiłaby się pani, gdyby się dowiedziała, jak głębokie zmiany zaszły w naszym rządzie na przestrzeni owych dwóch stuleci - skonstatował Olsen - Jeżeli mój głos nie ma znaczenia, ze względu na popełnione przez moją rasę błędy, może wysłuchacie przynajmniej Sorevian. Nie zdziwiłbym się, gdyby Baikan otwarcie nie powiedział, że nie przyłoży ręki do takiego ataku. O ile już tego nie zrobił.

- Pana głos ma znaczenie. Jeśli wasi obecni sojusznicy wybaczyli wam dawne błędy, pozostaje im tylko pogratulować dobrego serca. Ale czasem i dobre serce nie może wybaczyć krwawiąc, panie Olsen. Wielu z nas do dziś pamięta wszystko, co Imubianie nam zrobili. Mogę tylko zapewnić, że zrewidowaliśmy swoje dawne akcje i od dwóch stuleci działa oblężnicze milczą. My także potrafimy się zmieniać.

- Najwyraźniej zmiany owe nie zachodzą z jednakową łatwością na każdym polu - stwierdził Terranin, częściowo z sarkazmem, w większej jednak części z przygnębieniem - Cóż, skoro te właśnie kwestie rodzą tak ogromne komplikacje, może zajęlibyśmy się najpierw tymi łatwiejszymi do uzgodnienia.

- Zdecydowanie. Choć jestem pewna, że prędzej, czy później zrozumie pan nasze stanowisko. - Faelia zerknęła kątem oka na zegar wiszący na jednej ze ścian. - Ale obawiam się, że będziemy się musieli zająć resztą formalności nieco później. Nasz czas się kończy, a mnie czeka jeszcze inne spotkanie. Z Xizarianami, jeśli dobrze pamiętam grafik. No i mały pojedynek w międzyczasie. Jeśli byłby pan zainteresowany, proszę zabrać się ze mną. To zaraz w ogrodach. Moja droga siostra, Sinva, zdaje się mieć mały... zatarg z jednym z Sorevian. - Faelia uśmiechnęła się przekornie.

- Pomyślę o tym - odrzekł Olsen - Czy w ogrodach, czy na kolejnych obradach, tak czy inaczej wkrótce się jeszcze spotkamy.

- Mam nadzieję. Nieczęsto spotykam ludzi o pana poziomie. Proszę to traktować jako komplement. - z tymi słowami Faelia powstała z miejsca. Migrel zgrabnym ruchem odsunął jej krzesło. Sinva również wstała, szepcząc coś do Sukurfalano i opuściła pomieszczenie jako pierwsza, milcząc.

Sinva raczej niespiesznym krokiem ruszyła w kierunku Kołysanki. Miała dobre pół godziny, by zrzucić z siebie pancerz i przygotować się do walki. Inną sprawą było to, że właściwie nie musiała się przygotowywać. Prawdę mówiąc, było jej nawet trochę żal swojego przeciwnika. Akirne nie miał zielonego pojęcia, w co się wpakował.

Strażniczka minęła miejsce przyszłego pojedynku. Ogród działał na nią kojąco, w arigiliańskim stylu było coś... harmonijnego. Każdy element zdawał się ze sobą współgrać i tworzyć urokliwą całość, choć pozbawioną zbędnego przepychu. Burzliwy klimat negocjacji jakby krył się za drzwiami sal i bał się wyściubić nosa, jakby czując respekt przed dziełem niepozornego ptaka. Nawet wojskowi różnych nacji przechadzający się tu i tam nie byli w stanie zburzyć spokoju tego miejsca.

Wtem wojowniczka zwróciła uwagę na coś zdecydowanie nietypowego. Jej psioniczny wzrok objął osobliwą parę wojskowych, wyraźnie na przepustkach, sądząc po braku osprzętu. Nie to było jednak dziwne. Jeden z żołnierzy był Terraninem, drugi Sorevianinem. Sinva spodziewała się, że zareagują na swoją obecność raczej chłodno, zwłaszcza po tym, co słyszała z ust Olsena. Przebaczający rząd to jedno, blizny w umysłach obywateli to jednak coś zupełnie innego.

Nie słyszała wiele, a nawet gdyby słyszała, nie potrafiłaby zrozumieć ich słów, ale na twarzach żołnierzy próżno było szukać jakiejkolwiek niechęci. Dało się odczuć raczej początkowe zdziwienie wzajemną obecnością, które szybko zmieniło się w radość. Obaj rzucili się sobie w ramiona, jak dawni przyjaciele, którzy nie widzieli się od wielu lat. Sinva była zdziwiona tym wszystkim, z początku nawet nieco zniesmaczona. Wydało jej się dziwnym to, że żołnierze - ci, których jedynym prawdziwym zadaniem jest bronić swoich obywateli - mogli tak łatwo zapomnieć o dawnych zbrodniach. Strażniczka potrząsnęła głową i opamiętała się jednak. Nie chciała pozwolić, by tego typu myśli nie pozwoliły jej docenić czegoś innego, być może nawet czego o wiele ważniejszego. Ci dwaj żołnierze byli bowiem w stanie odłożyć na bok różnice jakie mogły dzielić ich narody. Odłożyć historycznie słuszny, ale na dłuższą metę nikomu niepotrzebny gniew w imię czegoś... Po prostu dobrego. Sinva nagle poczuła pewien wstyd, bowiem sama miała wkrótce zmierzyć się z innym żołnierzem w pojedynku. Niekoniecznie przyjacielskim, a dyktowanym raczej głupią pychą. Coś jej się w tym wszystkim nie kleiło.

Starając się dłużej nie przejmować, Sinva trafiła w końcu na pokład Kołysanki i udała się do swojej prywatnej kajuty. Zgrabnym ruchem zrzuciła z siebie płaszcz i położyła miecz na łóżku. Następnie stanęła na małym podeście przy jednej ze ścian. Automat odpiął klamry pancerza i zajął się resztą. Strażniczka szybko skoczyła pod prysznic. Choć nigdy się nie pociła, zawsze czuła się nieświeżo po kilku godzinach w masywnej zbroi. Niespiesznie wytarła się i przeciągnęła. Wykonawszy kilka szybkich ćwiczeń, wyciągnęła z szafy kolejny płaszcz, identyczny jak ten, który nosiła na zbroi, tylko odrobinę ciaśniejszy. Przeplotła go pasem i zawiązała z tyłu w kokardę. Strój wciąż był bardzo luźny, niewiele w sumie zasłaniał i elegancko falował przy każdym ruchu. Z drugiej strony był bardzo lekki i nie ograniczał w żaden sposób swobody poruszania się. Sinva już śmiała się w duchu, przewidując złośliwe komentarze przeciwnika, zapewne zamierzającego wystąpić w ponurym, choć absurdalnie praktycznym, nudnym mundurze. "Niektórzy widzą tylko jedno oblicze praktyczności" - Sinva mruknęła do siebie i z uśmiechem na ustach wyszła, kierując się na plac.

Na miejscu pojedynku czekał już Ikoren. Sinva nie zawiodła się - ubrany praktycznie, stał na środku umówionego "ringu" i wyglądał na odrobinę zniecierpliwionego. Dookoła zebrała się też spora grupa widzów, wliczając w to delegację Shata'lin, sporą grupę Sorevian, kilku ludzi, tak Terran, jak i paru Imubian, dało się też zauważyć kilku gapiów z korporacji.

Ikoren wyraźnie się ożywił, gdy tylko Sinva stanęła na macie. Tylko czekała na jego pierwsze słowa.

- Ach, więc jesteś - beznamiętny głos translatora nie zdołał zamaskować uradowanego tonu Ikorena - Cieszę się. Już myślałem, że stchórzyłaś.

- Myślałeś? Nie posądzałabym o to. Strach jest czymś obcym w Straży Świątynnej, przyjacielu. - Sinva odpowiedziała zupełnie spokojnym tonem, wręcz pragmatycznie.

- To świetnie - Sorevianin uśmiechnął się złośliwie - Wiesz, byłem po prostu ciekaw, jak sobie poradzisz bez tej swojej cudacznej zbroi.

- Z pewnością lepiej niż ty bez swojego osprzętu. - Strażniczka przeciągnęła się leniwie - Powiedz mi tylko, jak się ma do honoru wyzywanie na pojedynek kogoś, kogo masz za ułomnego? Czy może twoje poczucie własnej wartości jest tak niskie, że musisz sztucznie zwiększać swoje szanse?

- Skąd. Po prostu uznaję za stosowne pomścić obelgę, kiedy ktoś sugeruje, że jestem żałosny i poległbym w starciu z ową ułomną osobą - oświadczył groźnie Ikoren; w tym momencie zdjął translator, oddając go jednemu ze swoich oficerów, przez co Sinva nie zrozumiała już kolejnych jego słów - Mikare ke, va ke epar.

Ikoren przybrał ewidentnie bojową pozycję, stając na szeroko rozstawionych nogach i rozkładając ramiona w osobliwym geście. Sinva stanęła na środku umownej maty i przyjęła luźną pozę, na pierwszy rzut oka zupełnie nie nadającą się do rozpoczęcia walki. Szepnęła tylko do Ikorena: "Deial tella as mayena, sanlyem" - "siła ustępuje umysłowi, dziecko".

Jako że nie zaatakowała, a i Ikoren najwyraźniej z początku tego nie zamierzał, oboje przez kilka długich chwil stali tylko, nie wykonując żadnego ruchu. Wyraz twarzy Sorevianina zdążył się już zupełnie zmienić - był teraz całkowicie beznamiętny i opanowany.

Wreszcie Ikoren ruszył pierwszy, wyprowadzając kombinację ciosów. Zaczął od kilku prostych uderzeń pięściami, lecz nagle płynnie przeszedł z ostatniego z nich do szybkiego, obrotowego kopnięcia, wymierzonego w głowę. Sinva, choć zaskoczona szybkością ciosów, bez większej trudności zbiła je, uchylając się następnie przed nogą oponenta. Niemal natychmiast podskoczyła nieznacznie, usuwając się nieco wstecz, gdy Ikoren opadł na podłogę i spróbował podciąć jej nogi kolejnym obrotowym uderzeniem. Wstał zdumiewająco szybko i raz jeszcze spróbował obrotowego kopnięcia, tym razem obiema nogami i z wyskoku. Sinva uniknęła ciosów, wycofując się błyskawicznie poza ich zasięg.

Ikoren zatrzymał się na chwilę, obserwując Strażniczkę, która znów stanęła w bezruchu. Wyczuła, iż dziwi go fakt, że do tej pory nie zaatakowała. Starała się zanalizować taktykę Ikorena, każdy jego ruch. Był szybki - dużo szybszy, niż się spodziewała. Wbrew jej wcześniejszym założeniom, młody Sarukere wcale nie był amatorem.

Bezczynność przeciwniczki nie zbiła Ikorena z tropu na tyle, aby nie spróbował kolejnego ataku. Doskoczył do niej błyskawicznie i znów zaczął od uderzenia pięścią. Zamarkował kolejny cios, lecz zamiast uderzyć na wprost, wykonał niespodziewany obrót, przez co Sinva w ostatniej chwili musiała wykonać unik przed wyprowadzonym w ten osobliwy sposób ciosem ręką. Uchyliła się raz jeszcze, wręcz ze znudzeniem obserwując kolejne eleganckie, lecz już powtarzalne obrotowe kopnięcie. Zmieniła nieznacznie pozycję i ujrzawszy odsłonięte plecy oponenta, wyczuła okazję do kontry. Uniosła nogę i kopnęła bez wahania. Niemal czuła, jak jej stopa wbija się w ciało Ikorena.

Była więc tym bardziej zaskoczona, gdy na drodze jej nogi znalazło się ramię Sorevianina. Zdołał całkiem sprawnie zablokować uderzenie. Niemal natychmiast wyprowadził własną kontrę, przez co Sinva z ledwością uniknęła trafienia. Stanęła na równe nogi i niemal natychmiast wykonała kolejne kopnięcie, tym razem z drugiej strony, jednak nie celowała w Ikorena. Jej noga minęła przeciwnika o dosłowne kilka centymetrów i gdy tylko ponownie dotknęła ziemi, Strażniczka obróciła się wykonując kolejne w serii kopnięcie, mierząc w kolano Sarukere. Ku swojej satysfakcji, tym razem uderzyła celnie, lecz natychmiast się rozczarowała, widząc marny rezultat. Przewidywała, że ten cios powali Ikorena na kolana. On jednak nawet się nie zachwiał - cofnął jedynie nogę, w którą otrzymał trafienie. Przynajmniej zrobiła na nim wrażenie na tyle, aby się wycofał, najwyraźniej spodziewając kolejnego ciosu.

Oczekiwał, że Sinva zaatakuje, lecz Strażniczka i tym razem trwała w bezruchu, pozostając w defensywie i czekając na jego ruch. Wykonał go po kolejnej chwili bezczynności - raz jeszcze doskoczył do przeciwniczki, atakując pięściami i wyraźnie zamierzając zakończyć sekwencję ciosów obrotowym kopnięciem. Sinva wręcz machinalnie się uchyliła, gotowa na ten ostatni atak.

Nagłe uderzenie w brzuch niemal wydusiło jej powietrze z płuc. Cofając się poza zasięg przeciwnika, z zaskoczeniem skonstatowała, że i Sorevianin uciekł się do zwodu - nie wyprowadził kopnięcia, za to wykonując obrót, smagnął ją niespodziewanie długim, muskularnym ogonem tam, gdzie nie spodziewała się otrzymać ciosu.

Ikoren nie zaatakował powtórnie od razu, jak gdyby dając Sinvie czas, by odetchnęła. Strażniczka w pierwszej chwili spodziewała się ujrzeć na jego pysku uśmiech satysfakcji, lecz oponent wciąż zachowywał beznamiętny wyraz twarzy. Dziwiło ją to opanowanie, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze zachowanie.

Znów pozwoliła, by to Ikoren zaatakował - wyczuwając odzywającą się w nim powoli irytację na taki sposób walki. W tej sekwencji ciosów po raz kolejny spróbował uderzenia pięścią z pełnego obrotu - tym razem z drugiej strony. Zaraz potem, jak gdyby wykorzystując siłę rozpędu, Sorevianin wykonał jeszcze jeden obrót wokół własnej osi, tym razem kopiąc niżej, niż dotąd. Po owym kopnięciu miał jeszcze nastąpić cios ogonem na podobnej wysokości, lecz Ikoren nie zdążył już go zadać. Obrotowe uderzenie nogą, tym razem wyprowadzone tak nisko, miało szansę zaskoczyć Sinvę, gdyby ta, nie wykorzystując skrzętnie okazji, nie opadła na ziemię, zdecydowanym ruchem podcinając oponentowi jedyną nogę, na której chwilowo stał.

Raz jeszcze poczuła przypływ satysfakcji, widząc padającego na ziemię przeciwnika. Lecz Ikoren otrząsnął się błyskawicznie i natychmiast przetoczył wstecz, wycofując poza zasięg Sinvy, zanim ta zdołała wykorzystać jego pozycję. Poderwał się na nogi równie szybko, z miejsca podejmując kolejną próbę ataku. Zaskoczył wojowniczkę - znów uniknęła ciosu nogą, ale nie uniknęła ogona. Tym razem wyprowadził wysokie, boczne kopnięcie, w tej samej chwili zamiatając ogonem tuż przy ziemi i skutecznie podcinając przeciwniczce nogę, dzięki czemu również ją powalił. Doskoczył do niej, a Sinva w ostatniej chwili odtoczyła się na bok - długi ogon Sarukere smagnął miejsce, gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy leżała.

Strażniczka wstała, raz jeszcze przyjmując obronną, wyczekującą pozycję. Walka robiła się coraz ciekawsza, lecz wojowniczkę zaczął ogarniać lekki niepokój. Pojedynek był jak dotąd wyrównany, a Ikoren bez wątpienia przewyższał Sinvę siłą fizyczną oraz odpornością. Nie mogła liczyć na to, że go zmęczy - musiała zdobyć nad nim zdecydowaną przewagę, aby wygrać. Na to zaś na razie się nie zanosiło.

Jak zwykle pozwoliła mu zaatakować, lecz tym razem nie uciekł się do standardowej sekwencji ciosów - zamiast tego, wykonał płynne salto do przodu, z wyprostowanymi nogami. Mógłby w ten sposób dwukrotnie kopnąć Sinvę od góry w twarz, gdyby ta nie cofnęła się nieznacznie. Ikoren znów rzucił się do przodu, ponownie wykonując osobliwą figurę - stanął na rękach i natychmiast zrobił szpagat, usiłując kopnąć przeciwniczkę piętą prawej nogi w brzuch. Sinva bez trudności przechwyciła ten dziwny cios, ale w chwilę później Ikoren raz jeszcze ją zaskoczył, obracając się na rękach wokół własnej osi. Wciąż utrzymywał szpagat, więc kopnął w ten sposób Strażniczkę drugą nogą. Cios nie był silny, ale i tak niemal zdołał obrócić Sinvę, wytrącając ją chwilowo z równowagi - kiedy Akirne wybił się mocno rękami, stając ponownie na nogach niebezpiecznie blisko niej, z ledwością uniknęła kolejnego salta, podobnego do pierwszego, lecz tym razem wyprowadzonego do tyłu - przez co omal nie została kopnięta w brodę.

W kolejnym ataku, najwyraźniej odczuwając lekki przypływ pewności siebie, Ikoren nabrał krótkiego rozpędu i wybił się wysoko. Skoczył w ten sposób do przodu, wprost na Sinvę, wyprowadzając kopnięcie z wyskoku. Strażniczka jednak, zamiast je przyjmować bądź po prostu się cofać, zrobiła gwałtowny unik w bok. Sarukere najwyraźniej się tego nie spodziewał - po wylądowaniu na ziemi, starał się przybrać gardę, ale nie zdążył. Sinva znalazła się za nim tylko na krótką chwilę, lecz to jej wystarczyło, aby wymierzyć mu mocne kopnięcie w odsłonięte plecy.

Ikoren zapłacił za brak rozwagi w tym natarciu - cios okazał się na tyle silny, że powalił go na ziemię, posyłając jednocześnie dwa kroki naprzód. Tak jak poprzednio, poderwał się na nogi błyskawicznym ruchem i w mgnieniu oka znów był gotowy do dalszej walki.

Sinva spodziewała się kolejnej nowej techniki, ale Sorevianin ją rozczarował. Następna sekwencja jego ciosów, choć jak zwykle wyprowadzona w elegancki sposób, była dość schematyczna - nie miała trudności z ich uniknięciem, choć tym razem po kopnięciu wyprowadził nisko wymierzony, obrotowy cios ogonem. Jak gdyby nie dostrzegając braku skuteczności tej taktyki, zupełnie niezrażony wyprowadził kolejne niecelne ciosy. Tym razem Sinva sama wyrobiła sobie pozycję do kontry - jako że oponent mierzył swoim obrotowym kopnięciem w twarz, wykonała zwinny unik pod jego wyciągniętą nogą, trzymając głowę nisko i prześlizgując się tuż obok Ikorena - tak, że zanim postawił stopę na podłodze po zakończeniu kopnięcia, znów znalazła się na jego tyłach. Cios nogą, wymierzony w odsłonięte plecy, był równie skuteczny, jak poprzedni.

Wprawdzie wyglądało na to, że przeciwnik niewiele sobie robi z uderzeń Sinvy - wydawał się być na nie zbyt odporny - ale wojowniczka i tak poczuła lekki przypływ pewności siebie. Ruchy oponenta stawały się coraz bardziej znajome i nawet pomniejsze improwizacje - takie jak niedawny cios ogonem - przestawały ją już zaskakiwać. Ikoren natomiast odczuł pierwszy niepokój - skwitował swój upadek pełnym niezadowolenia prychnięciem, w którym pobrzmiewała irytacja. Jednocześnie - jak stwierdziła Sinva z satysfakcją - narastało w nim uznanie dla przeciwniczki. Wciąż też zastanawiał się nad tym, w jaki sposób widzi - zdążył już się bowiem dawno zorientować, że tak jest.

Strażniczka w dalszym ciągu pozostawała w defensywie, więc stroną atakującą i tym razem był Ikoren. Dostrzegłszy marny rezultat poprzedniej techniki, postanowił kolejny raz uciec się do zwodu - lecz Sinva przedwcześnie wykryła jego zamiary. Zaczął od następnej serii uderzeń pięściami i w pewnej chwili zamarkował jeszcze jeden cios, zamierzając zmylić przeciwniczkę. Zamiast wystąpić z ramieniem naprzód, nagle odwrócił się błyskawicznie i znów spróbował wymierzonego nisko kopnięcia. Był zapewne bardzo zaskoczony, gdy Sinva nie tylko je zablokowała, ale też natychmiast wykonała kontrę, dopadając przeciwnika i wbijając mu kolano w brzuch. I tym razem nie zrobiło mu to większej krzywdy, ale sprawiło, że postąpił kilka kroków wstecz. Sinva zamierzała poprawić kopnięciem, lecz Ikoren był przygotowany i zablokował uderzenie, unieruchamiając jej nogę. Był to z pewnością zaledwie wstęp do kolejnej techniki, ale wojowniczka nie dała mu czasu na jej dokończenie - gdy tylko jej cios został powstrzymany, wybiła się drugą nogą i wykonała błyskawiczne salto wstecz, kopiąc Sorevianina od dołu w szczękę i skłaniając do puszczenia schwyconej stopy. Sinva opadła na ręce, a zaraz potem znów stanęła na nogach, ponownie przybierając bierną postawę.

Poczuła kolejny, większy przypływ pewności siebie. Jej psychiczny wzrok pozwalał jej doskonale wyczuwać ruchy przeciwnika - im dłużej walczył, tym bardziej stawały się dla niej znajome i tym łatwiejsze było dla niej przewidzenie kolejnego. Pomagał jej zaś w tym fakt, że repertuar Ikorena, choć imponujący, był jednak ograniczony. Najwyraźniej Sarukere zaniedbał nieco swój trening w sztuce walki, z której korzystał.

Znów ruszył do ataku, wyprowadzając serię kopnięć, lecz przy piątym uderzeniu Sinva zbiła go z nóg, gdy kilkoma lekkimi, wręcz tanecznymi krokami zaszła go z boku i zanim zdążył zmienić pozycję, sama wyprowadziła kopnięcie, dość silne, aby powalić go na matę. Jak zwykle podniósł się niesamowicie szybko i bez wahania zaatakował ponownie, doskakując do niej z bocznym kopnięciem, ale Sinva od razu wykonała unik i po baletowym niemal obrocie na jednej nodze, kopnęła go z rozmachem w plecy, znów nie dając szansy na odpowiednio szybką reakcję. Raz jeszcze znalazł się na ziemi, a gdy wstał, zatrzymał się na chwilę i spojrzał na nią z mieszaniną zaskoczenia i złości.

- Lie? - syknął przeciągle.

Sinva czuła teraz, że ma przewagę - mogła śmiało powiedzieć, że wygrywa. Przeciwnik nie dawał jej już rady. Niemniej, ciosy Strażniczki w dalszym ciągu nie robiły na nim większego wrażenia - każde jego niepowodzenie powodowało u niego jedynie wzrost złości oraz frustracji, nad którymi z coraz większym trudem panował. To mogło potrwać jeszcze bardzo długo, a Sinva wiedziała, że z ich dwojga, ona zmęczy się wcześniej. Dlatego pozostało jej przyparcie oponenta do muru, tak, aby uznał swoją porażkę. Powodowana tym zamiarem, a także nabytym poczuciem siły i przewagi nad przeciwnikiem, postanowiła, że przejdzie do ataku.

Strażniczka stanęła w lekkim rozkroku z szeroko rozłożonymi ramionami, spoglądając na swojego przeciwnika spode łba. Nie czekała tym razem na kolejny atak, lecz zdecydowanym krokiem postąpiła naprzód. Sarukere zdawał się być nieco zaskoczony takim obrotem spraw, ale wciąż był czujny. Sinva uderzyła zamaszyście z lewej, celując w głowę oponenta, ten jednak zablokował cios praktycznie bez problemu. Strażniczka cofnęła się, jakby spodziewała się kontry. Nim Ikoren zdołał wyprowadzić atak, wojowniczka padła niemal na kolana, starając się podciąć oponenta, który jednak uskoczył. W ułamek sekundy później prawie równocześnie rzucili się do ataku, z jednakową zwinnością zadając ciosy i unikając ich. Wymiana była błyskawiczna i choć trwała zaledwie kilka sekund, okazała się męcząca - nie mając zamiaru się cofać, Sinva postanowiła zbijać ciosy Ikorena. To zaś nie było łatwe, ze względu na ich znaczną siłę. Ten bardzo krótki czas wystarczył jednak, by Strażniczka wykryła pewną lukę w gardzie przeciwnika - niespodziewanie prześlizgnęła się pod jego wyciągniętym do ciosu ramieniem i uderzyła go kolanem w bok, by po chwili - nie dając mu czasu na reakcję - poprawić jeszcze jednym baletowym niemal kopnięciem, które omal nie powaliło oponenta. Ponownie wycofała się, pozornie przechodząc do defensywy. Wyczuwając fałszywą okazję, Ikoren w mgnieniu oka wyprowadził wysokie kopnięcie. Sinva, nieco już zmęczona, z trudem uchyliła się przed atakiem, ale to wystarczyło. Nim Sarukere zdążył postawić nogę na ziemi, Strażniczka raz jeszcze wbiła kolano w jego bok. Choć ledwie poczuł trafienie, wyrwało go ono nieco ze skupienia. Przeciwniczka kolejny raz znalazła się za plecami Sorevianina, który, wciąż będąc w znacznym rozkroku, stracił równowagę po następnym otrzymanym kopnięciu. Wstał wraz z szerokim uderzeniem, które okazało się jednak niecelne. Sinva stała bowiem kilka kroków od niego, wyraźnie pozwalając mu wstać.

- Dene, kara deli se tye visalle. - powiedziała spokojnym tonem, ponownie stając w lekkim rozkroku. - Poddaj się, ocal to, co zostało ci z dumy.

Ikoren nie zareagował, nic nie zrozumiawszy z jej przemowy. Strażniczka zauważyła, że tym razem przybrał gardę, przechodząc do defensywy. Jego wszystkie poprzednie ataki zakończyły się niepowodzeniem, więc teraz nie uśmiechało mu się podejmowanie kolejnych prób. Sinva z satysfakcją stwierdziła, że zepchnęła go tym samym do obrony - teraz ona była stroną atakującą.

Strażniczka jeszcze przez chwilę czekała na jakąkolwiek reakcję oponenta, po czym ruszyła do przodu - dokładnie tak, jak poprzednio. Lecz zamiast zadać cios, wykonała nagły zwód w prawo. Ikoren wiedział już, że wojowniczka stara się kolejny raz zajść go od tyłu i wyprowadził szerokie kopnięcie, zamierzając uderzyć dokładnie tam, gdzie - jak ocenił - miała za ułamek sekundy znaleźć się przeciwniczka. Ku jego zaskoczeniu, noga Sinvy natychmiast znalazła się na jego własnej, blokując atak. W chwilę później ta sama noga wymierzyła mu błyskawiczny cios. Tak jak poprzednie, nie zrobił większego wrażenia na Sarukere, który wyprowadził serię uderzeń rękami. Przeciwniczka jednak przerwała sekwencję, znów omijając jego obronę i kopiąc go, tym razem prosto w splot słoneczny. Nie dając oponentowi szans na reakcję, Sinva kopnęła go powtórnie, tym razem z obrotu w twarz, a następnie oparła stopę na nodze Ikorena i wybiła się z niej wstecz, zyskując dystans i wytrącając Sorevianina z równowagi. Wykorzystując zachwianie się oponenta, z całej siły uderzyła kolanem z wyskoku, prosto w klatkę piersiową. Pozbawiony tchu Sarukere nie miał już szans na zablokowanie następnego uderzenia. Strażniczka wykonała szeroki zamach nogą, uderzając piętą w szyję przeciwnika, a następnie podskoczyła, opierając na nim cały swój ciężar. W mgnieniu oka Ikoren znalazł się na ziemi, z szyją za kolanem klęczącej Sinvy. Spróbował wyrwać się z uścisku, ale nie dał rady - był obezwładniony.

- Antae - szepnęła wojowniczka, kładąc dłoń na jego głowie, następnie tłumacząc telepatycznie - Koniec, drogie dziecko. Nie masz już szans, daj temu spokój.

Ikoren jeszcze raz spróbował się uwolnić, ale i tym razem było to daremne - Sinva utrzymywała chwyt bez trudności. Spojrzał na nią z gniewem i frustracją w oczach. Malowało się w nich także niedowierzanie. Walczył ze sobą przez kilka długich chwil, nim wydusił z siebie, z wyraźnym trudem.

- Et monire - warknął ze złością - Ke enitake.

Sinva nie zrozumiała słów, ale wciąż połączona telepatyczną więzią z Ikorenem, zdołała pojąć ich znaczenie - "poddaję się, wygrałaś". Mierzyła go przez chwilę wzrokiem, po czym zwolniła uścisk, powstała i otrzepała płaszcz. Następnie stanęła przed Ikorenem, uśmiechając się serdecznie, bez nawet nuty ironii. Ikoren nie wstał - usiadł tylko i pozostał w tej pozycji, wyraźnie przybity. Sinva mimowolnie poczuła wobec niego lekki żal - spodziewała się dzieciaka z przerostem ego, tymczasem Sarukere sprawiał raczej wrażenie weterana, którego zwyczajnie poniosły emocje.

Spojrzała na obserwujących pojedynek Sorevian. Ich reakcje były różnorakie - jedni wyglądali na bardzo zawiedzionych tym, że jeden z nich poniósł klęskę. Inni spoglądali z uznaniem na Sinvę. Jedna z nich podeszła do Strażniczki z szerokim uśmiechem, wyraźnie niezrażona przegraną Ikorena. Sinva rozpoznała ją - to była shivaren Ekreva.

- Świetna robota - oznajmiła Sorevianka swobodnie - Miałam go osobiście obedrzeć ze skóry za to, że doprowadził do tej bójki. Ale ty mnie wyręczyłaś. Sama dałaś mu nauczkę, brawo.

- Nie powiem, że było łatwo. To sprawny wojownik, ale musi się jeszcze nauczyć panować nad nerwami. Chłopak ma potencjał. - odparła Strażniczka, poprawiając jeszcze płaszcz.

- Niewątpliwie ma, w końcu nie bierzemy do Sarukeri byle kogo - Ekreva zachichotała - Ale trzeba przyznać, że był delikatny. Gdyby walczył na serio, mógłby ci połamać żebra, kiedy cię zdzielił ogonem.

- Gdybym ja walczyła po swojemu, po prostu rzuciłabym nim o ścianę. Siłą woli. Umówiliśmy się wcześniej na pewne warunki. Chodziło o porównanie umiejętności, nie brutalnej siły.

- Ach tak, jesteś pewnie bojową psioniczką - stwierdziła Sorevianka - Cóż, mam nadzieję, że następnym razem zobaczymy się w bardziej... pokojowych okolicznościach.

To rzekłszy, obróciła się na pięcie i oddaliła, znikając między szeregami soreviańskich żołnierzy. Kilku z nich nachyliło się nad Ikorenem, przemawiając do niego - lecz Sarukere nie reagował. Sinva, widząc to, podeszła do grupy Sorevian i przepchała się do Ikorena, który wciąż siedział na umownej macie. Wyciągnęła do niego rękę w uniwersalnym geście, jednocześnie przemawiając telepatycznie:

- Wstawaj już. Rany na dumie goją się łatwiej niż odciski.

Ikoren spoglądał na nią przez chwilę - złość już mu przeszła, pozostało tylko przygnębienie. Wreszcie także wyciągnął rękę i uścisnął dłoń Sinvy, a następnie powoli stanął na nogi. Mierzył Strażniczkę spojrzeniem przez kolejne kilka chwil, nim odwrócił się i oddalił niespiesznie, powłócząc nogami i machając z irytacji ogonem, jak obrażony kot. Patrząc za nim, Sinva pomyślała, że miała mimo wszystko sporo szczęścia. Mimo że jej oponent w ostatniej fazie walki wyraźnie przegrywał, uderzenia wojowniczki nie wyrządzały mu żadnej krzywdy, on sam natomiast zdawał się w ogóle nie męczyć. Z kolei Strażniczka boleśnie odczuwała każdy jego cios i stopniowo opadała z sił. Gdyby Ikoren odmówił poddania się, a walka tym samym by się przeciągnęła, jej wynik mógłby być całkiem inny.

Faelia wraz z resztą świty stała nieco z boku. Nie wydawała się być zaskoczona wynikiem całego pojedynku. Była zupełnie pewna zdolności Straży Świątynnej. Gdy tylko grupa Sorevian się rozeszła, Sukurfalano podeszła do Sinvy.

- Wspaniała robota, moja droga. Nie zawiodłaś nas.

- Jakże bym mogła, samina. Choć przyznać muszę, że był to godny przeciwnik. - Strażniczka mówiła zupełnie bez emocji.

- W to nie wątpię. Są wyraźnie dużo sprawniejsi fizycznie od nas. Ale sama widzisz, co potrafi zdyscyplinowany umysł.

- Umysł nad siłą, samina. Jak w starym powiedzeniu.

- Dokładnie tak. Siła jest ograniczona, umysł nie.

- Mówiąc o ograniczeniach... Aż za dobrze je poczułam. Byłam nieco zbyt pewna siebie i dałam się solidnie posiniaczyć.

- Coś poważniejszego, siostro? - Faelia zerknęła na Sinvę, nieco zmartwiona.

- Nie, samina, ale też nic przyjemnego. Z pewnością zostanie mi kilka solidnych siniaków na pamiątkę. Umysł nad siłą... Ale siły też nie wolno lekceważyć.

- Tamten dzieciak chyba też wyszedł z tego poturbowany.

- Myślę, że bardziej ucierpiała jego duma, niż ciało. - Sinva zawiesiła na chwilę głos, nieco zamyślona. - Ile mamy do następnego spotkania?

- Dobrą godzinę, siostro, czemu pytasz?

- To chyba oczywiste. - Strażniczka odparła z ironią w głosie. - Muszę się doprowadzić do porządku. Ale i mam ci coś ciekawego do opowiedzenia siostro. Przed pojedynkiem byłam świadkiem czegoś, co z pewnością cię zaintryguje...

 

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, ta - to już twój trzeci, a mojego tekstu nie polecili na razie żadnego, szuje confused_prosty.gif.

Albo czwarty, już sam się nieco pogubiłem. Nie żebym wybrzydzał, ale w sumie też się zastanawiam, czemu właściwie teksty innych autorów (bo tutaj oprócz nas jeszcze m. in. DracoNared pisze aktywnie) nie były do tej pory polecane...

Powiedzmy raczej, że staram się wybić takim delikwentom z głowy pisanie w konwencji, do używania której muszą się jeszcze wieeele nauczyć.

Mnie tamten komentarz (ten, w którym piszesz, że czasu teraźniejszego nigdy nie stosuje się w prozie) wyglądał na coś znacznie dosadniejszego... Z drugiej strony co miałem do powiedzenia w tej sprawie, już powiedziałem.

O rozmowie Faelii z Olsenem nic nie napiszę, za to skupię się na walce Sinvy z Ikorenem. Przyznam, że znowu jestem zaskoczony - spodziewałem się po tamtym, że Strażniczka wręcz wytrze Akirne glebę, a tu był bardzo długi i bardzo wyrównany pojedynek. Podobało mi się. Widzę przy tym styl HHF, ale rozumiem, że na to, co robi Ikoren, już Ty miałeś wpływ - jak pisaliście tę scenę?

- Mikare ke, va ke epar.
- Lie? - syknął przeciągle.
- Dene, kara deli se tye visalle

Poproszę o tłumaczenie. smile_prosty.gif

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Coś czułem, że teraz odpowiedź nadejdzie dość szybko.

Przyznam, że znowu jestem zaskoczony - spodziewałem się po tamtym, że Strażniczka wręcz wytrze Akirne glebę, a tu był bardzo długi i bardzo wyrównany pojedynek.

Chyba nie wziąłeś pod uwagę, z kim Sinva musiała walczyć. Ikoren nie dość, że jest Sorevianinem - a więc urodzoną maszyną do zabijania - to jeszcze Akirne, czyli kolesiem z elity, którego podrasowano jeszcze bardziej. W sumie to trzeba było ustalić, w jaki sposób Sinva miała go pokonać, bo a) jest od niej zdecydowanie silniejszy (Shata'lin są tylko trochę silniejsi od ludzi, Sorevianie tak z sześć, siedem razy) b) na pewno nie ustępuje jej szybkością i refleksem c) na pewno nie zmęczyłby się tą walką d) sam jest świetnie wyszkolonym wojownikiem. Dodajmy jeszcze, że Sinva i tak nie byłaby w stanie go uderzyć tak, aby poczuł, że to miało go zaboleć - nie dość, że ma łuski, które są dość trudną barierą dla pięści czy kopniaka, to jeszcze łuski ma dodatkowo utrwalone kąpielami w nukerze, jak to Akirne. No więc stanęło na tym, aby Sinva wykorzystała swój psioniczny wzrok, by coraz lepiej poznawać styl walki Ikorena i coraz skuteczniej mu przeciwdziałać. Z tego też względu wygrywała na punkty, choć - co sam zapewne zauważyłeś - i tak nie udało jej się zrobić Ikorenowi krzywdy ani zmęczyć go.

Widzę przy tym styl HHF, ale rozumiem, że na to, co robi Ikoren, już Ty miałeś wpływ - jak pisaliście tę scenę?

Na google docs, przy czym ja napisałem jej większość, do momentu gdy Sinva przechodzi do ofensywy, kiedy to pisać zaczął HHF. Poza tym, on wprowadzał jeszcze swoje poprawki i pomysły do mojego kawałka, a ja do jego.

- Mikare ke, va ke epar.

"Pokaż, co potrafisz"

- Lie? - syknął przeciągle.

"Jak?"

- Dene, kara deli se tye visalle

Przecież masz w tekście tłumaczenie.

No, skoro posiedzieliśmy sobie w "dobrym" towarzystwie, odwiedźmy raz jeszcze tych "złych". W chwili, gdy to piszę, poniższy kawałek jest ostatnim, ale HHF powinien mi już dać następny bardzo niebawem. Jak wcześniej wspomniałem, pracę nad nim już w większości wykonaliśmy na google docs. No, a jeśli ten kawałek będzie gotów do publikacji, to następny (już napisany) też.

====================================================================

- XX -

Chociaż w umyśle Aer'imuela powinny się kłębić ciągłe protesty, tym razem tak nie było - armelien uznał po prostu, że to niecelowe. Wobec tego, co obserwował, pozostawał mu jedynie stoicyzm.

Niemniej, dziwił się samemu sobie, że nie nachodzi go ciągła ochota na wnoszenie swoich sprzeciwów - teraz, kiedy dostąpił już wątpliwego zaszczytu uczestnictwa w pierwszej generalnej naradzie, dotyczącej zbliżającego się ataku.

W surowo urządzonym, podłużnym pomieszczeniu, zebrani byli wszyscy wysocy rangą Auvelianie, zaangażowani do operacji - zarówno przedstawiciele Avn'khor, jak i towarzysze Aer'imuela z Aon'emua, najstarsi stopniem dowódcy polowi podlegający kapłanom. Skupili się wokół długiego stołu z trójwymiarowym wyświetlaczem holograficznym, wysłuchując przemowy Wielkiego Kapłana Yel'Aveada, któremu powierzono naczelne dowództwo tej operacji.

- Na chwilę obecną przewiduję, że w pierwszej fali rzucimy do walki tysiąc dwieście okrętów - oznajmił beznamiętnie hierarcha Avn'khor - Te siły powinny zabezpieczyć teren, a także zapewnić osłonę drugiemu zespołowi, złożonemu z transportowców. Oto zaś, jak planuję przebieg bitwy.

Yel'avead sięgnął do panelu wyświetlacza, który zaczął nanosić na obraz zdefiniowane wcześniej ikony, prezentujące pozycje okrętów.

- Po wkroczeniu do obrzeży układu pod osłoną niewidzialności, nasze okręty osiągną wysoką orbitę Aradiel III i tam zajmą stanowiska przed właściwym atakiem.

Część ikon, obrazujących auveliańską flotę, zamigotała.

- Grupa pierwsza kapłana Den'makaila otoczy niezidentyfikowane okręty i uderzy na nie, a także na jednostki terrańskie i soreviańskie. Powinna przy tym nie dopuścić do połączenia się poszczególnych grup, a także w miarę możliwości utrudnić im rozwinięcie dogodnej formacji. Będzie to możliwe dzięki naszym systemom maskującym, dzięki którym nasze okręty zajmą najlepsze do tego pozycje, nie niepokojone przez ogień wroga.

W chwilę później wyświetlacz oznaczył kolejny, mniejszy zestaw ikon.

- Grupa druga kapłana Niel'anaela - ciągnął Yel'avead - Podejdzie od drugiej strony, aby w razie potrzeby wspomóc grupę pierwszą oraz związać walką ewentualne posiłki, jakie mogą wkroczyć do systemu. Należy przede wszystkim zabezpieczyć bramę, którą przybyli tutaj ci obcy. Musimy się jednak spodziewać interwencji Terran lub Sorevian. Gdyby weszli do układu Aradiel w krótkim czasie oraz w dużej liczbie, grupa druga musi przechwycić te posiłki i nie dopuścić, aby połączyły się z flotą pozostającą już w układzie.

Teraz podświetlona została trzeci, najmniejszy odłam floty.

- Pozostałe okręty, w tym moja jednostka flagowa, zapewnią osłonę drugiej flotylli, kiedy ta będzie dokonywała desantu na powierzchni planety. W pierwszym rzędzie musimy rozlokować stanowiska artylerii planetarnej, możliwie jak najbliżej kolonii. Jeżeli się to uda, odetniemy tamtejsze siły lądowe od wsparcia z orbity. W najgorszym razie, baterie artylerii planetarnej muszą zostać umieszczone w bezpośredniej okolicy naszej bazy operacyjnej, aby oddalić ryzyko natychmiastowego kontrataku ze strony nieprzyjacielskiej floty.

- Zakłada pan, że moja grupa zostanie rozbita? - zapytał Den'makail.

- Dopuszczam jedynie taką możliwość - odparł Yel'avead - Wierzę jednak w pański rozsądek. Nie zależy mi na tym, aby walczył pan do końca nawet jeśli walka okazałaby się beznadziejna. Pańskie dyrektywy to zneutralizować wrogie siły w tak dużym stopniu, jak to możliwe, jeśli zaś zwycięstwo bądź zadanie przeciwnikowi poważnych strat okażą się nierealne, musi pan po prostu związać wroga walką na tak długo, aby druga flota dokonała dzieła na planecie.

- Jakie dokładnie środki zamierza pan oddać mi do dyspozycji?

- Będzie pan miał około siedmiuset okrętów, w tym eskadrę Nemaphaeli Typ 92. Oraz blisko piętnaście tysięcy myśliwców osłony.

- Jak przewidujemy walkę na powierzchni planety? - wtrącił Aer'imuel.

Yel'avead zmierzył wzrokiem niższego rangą Auvelianina.

- Biorąc pod uwagę znikome środki obrony biernej oraz słabość lokalnej armii, na chwilę obecną nie planuję niczego skomplikowanego - odrzekł, mówiąc wciąż tym samym, pozbawionym emocji głosem - Mam nadzieję, że uda się uderzyć frontalnie. Biorąc pod uwagę fakt, że większa część planety jest niezabudowana, oraz nieznaczne rozgałęzienie już istniejących osiedli, proponuję jednoczesny desant w kilku miejscach, aby poszczególne grupy mogły zdobyć wszystkie ważniejsze obiekty za jednym zamachem.

Wielki Kapłan znów sięgnął do panelu, uruchamiając kolejną predefiniowaną animację. Tym razem pojawiły się ikony, reprezentujące zgrupowania sił planetarnych.

- Wiemy, że obcy wznieśli na Aradiel III jedno duże miasto, połączone arteriami komunikacyjnymi z kilkoma mniejszymi osiedlami. Najbardziej wysunięte jest położone na północ od stolicy osiedle. Tam rozlokujemy jedną z grup, nieopodal zbudujemy ponadto wysuniętą bazę, wraz z baterią artylerii planetarnej. Dwie inne grupy dokonają desantu na zachodzie i wschodzie, aby zniszczyły dwie nieduże bazy wojskowe, neutralizując tym samym większą część sił obronnych wroga. Od zajętych pozycji, wszystkie trzy grupy ruszą na stolicę i spotkają się tam, aby dokonać skoordynowanego ataku.

- Nie uwzględnia pan możliwości, że lokalny garnizon otrzyma posiłki? - zapytał Aer'imuel, maskując powątpiewanie.

- Ależ uwzględniam - odparł Yel'avead - Niemniej, te siły będą i tak zmuszeni skierować do obrony kluczowych pozycji. Wciągniemy je do walki tak, czy inaczej. Jeśli zechcą oskrzydlić główne siły, będziemy osłaniali flanki za pomocą oddziałów Arm'imdel.

- To jedyne zastosowanie, jakie pan dla tych wojowników przewiduje?

- Proszę się pohamować - nakazał Wielki Kapłan - Ustalamy zaledwie wstępny, ogólny plan operacji. Dalsze planowanie będzie się odbywało na bieżąco. Nie dysponujemy w tej chwili wystarczającą ilością informacji, aby już teraz pracować nad szczegółami dotyczącymi poszczególnych akcji.

- Naturalnie, ekscelencjo, rozumiem - Aer'imuel skłonił się nieznacznie i cofnął o krok.

- Jeśli wolno zapytać, ekscelencjo - wtrącił jeden z Aon'emua, nieznany Aer'imuelowi z imienia armelien - Co nam wiadomo w sprawie udziału Ildan w tej wojnie?

Yel'avead na kilka chwil zawiesił głos. Aer'imuel podejrzewał, skąd to zachowanie - wiedział bowiem, że Wielki Kapłan, podobnie jak on sam, nie przepada za przedstawicielami sojuszniczej rasy. Był to kolejny czynnik, odróżniający go od innych hierarchów Avn?khor, przy czym zdaniem Aer'imuela, owa odmiana była bardzo pożądana.

Auvelianie cenili Ildan jako sojuszników, lecz nie byli jednomyślni w swojej opinii na ich temat jako jednostek. Kapłani Avn'khor w znakomitej większości utrzymywali bliższe stosunki z ildańskimi władcami feudalnymi - co, jak złośliwie podejrzewał Aer'imuel, było spowodowane faktem, że i jedni, i drudzy, stawiali się ponad wszystkimi innymi. Jednak niżej postawieni przedstawiciele auveliańskiego społeczeństwa niejednokrotnie podawali w wątpliwość utrzymywanie sojuszu z Ildanami. Sojuszu, który potrwał dłużej, niż ktokolwiek przypuszczał w chwili jego utworzenia. Uważany wtedy za przeklętą konieczność, z biegiem dekad stał się czymś wręcz naturalnym i normalnym.

Aer'imuel nie przepadał za Ildanami i choć wolał nie wypowiadać głośno takich poglądów, wiedział, że nie jest w nich osamotniony. Różnice społeczne były u nich jeszcze głębsze, niż u Auvelian, co zresztą pociągało za sobą niezliczone nadużycia władzy. Nie lepiej było w kwestii prowadzenia przez Ildan wojen - podobnie jak Auvelianie, nie walczyli własnoręcznie, lecz wysługiwali się produktami inżynierii genetycznej. Lecz o ile pobratymcy Aer'imuela poprzestawali na użyciu klonów, nieposuwających się do zbędnych okrucieństw, o tyle Ildanie szczuli na swoich wrogów hordy krwiożerczych bestii - Ragnerów. Rzezie dokonywane przez te potwory budziły niejednokrotnie sprzeciw nawet u kapłanów Avn'khor, którzy apelowali do swoich sojuszników, aby ci ograniczali zbędne straty u lokalnej ludności. Niemniej, przymykano na to wszystko oko i sprzymierzano się z Ildanami - i to pomimo faktu, że nawet dogmaty Avn'khor były na tyle rozsądne, aby głosić, że okrucieństwo wobec pomniejszych ras nie jest właściwą drogą do kierowania nimi.

Prawda była taka, że ów sojusz - z czego Aer'imuel doskonale zdawał sobie sprawę - nie mógł trwać wiecznie. Auvelianie oraz Ildanie sprzymierzyli się po prostu przeciw wspólnemu wrogowi, którego do tej pory nie udało im się pokonać. Przez te wszystkie lata zapomnieli o dawnych animozjach, lecz gdy tylko wojna z Sorevianami oraz Terranami się skończy, animozje te szybko dadzą o sobie znać. Nie ulegało wątpliwości, że dawni alianci pokłóciliby się o podział łupów.

Na razie jednak nie zanosiło się na taki bieg wydarzeń - Auvelianie i Ildanie formalnie wciąż byli sojusznikami, a przedstawiciele tych pierwszych mieli przyjaciół wśród przedstawicieli drugich, i vice versa.

- Ildanie zadeklarowali chęć udziału w tej operacji - odrzekł wreszcie Yel'avead - Lecz jak na razie nie znamy szczegółów. Wiemy, że trwają już rozmowy pomiędzy Imperium, a opozycją, odnośnie zawarcia tymczasowego rozejmu. Dzięki temu wesprą nas zarówno rody pro-, jak i antyimperialne, lecz nie wiemy jeszcze, czy owe rozmowy dojdą do skutku.

- Jest jeszcze coś, ekscelencjo - dodał Den'makail - Jeśli oczywiście wolno zauważyć.

- Proszę mówić.

- Nie powinniśmy liczyć na zbyt duże wsparcie ze strony Ildan, nawet jeśli pojawi się więcej rodów, niż zwykle, a to z racji minionych konfliktów. Nasi sojusznicy nie mają liczącej się floty, przynajmniej w porównaniu z naszymi możliwościami. Zaś po ostatnich klęskach w wojnach z Sorevianami, flotylle ildańskich rodów feudalnych są w opłakanym stanie.

- Wciąż jednak mogą produkować kolosalne ilości Ragnerów - zaznaczył Yel'avead - A chociaż istotnie stracili setki okrętów wojennych, wciąż mają dość transportowców, aby przerzucić na powierzchnię Aradiel III miliardy tych swoich bestii.

Aer'imuelem targnęły negatywne emocje. Miliardy Ragnerów na małej kolonii mogły oznaczać masową rzeź lokalnej ludności. Potwory te nie odróżniały wojowników od cywili - zabijały i niszczyły wszystko, co stawało im na drodze.

- To chyba pociągnie za sobą znaczącą zmianę planów? - zasugerował Den'makail.

- Niekoniecznie - zaoponował Yel'avead - Ildanie mogą nas po prostu odciążyć na jednym z frontów na planecie, podczas gdy ich okręty wesprą grupę kapłana Niel'anaela. Wtedy będziemy mogli wykorzystać większe siły do pojedynczej operacji.

- Pozostaje nam jeszcze mieć nadzieję na własne odwody. Prawdopodobieństwo, że Terranie i Sorevianie już mają w sąsiednich systemach gotowe do interwencji floty, jest bardzo wysokie. My niestety nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ile dokładnie przygotowali okrętów. Byłoby również naiwnością wierzyć, że za owym tajemniczym portalem nie czekają posiłki owych obcych ras.

- Truizmy pan rzecze, niemniej ma pan rację - zgodził się Yel'avead - Dlatego już przygotowujemy drugą flotę, która wzmocni pierwszą w razie potrzeby.

- Kiedy będzie gotowa?

- Za tydzień powinniśmy mieć jeszcze pół tysiąca okrętów w rezerwie, w tym kolejną eskadrę Nemaphaeli.

- Nie odsłonimy w ten sposób granic?

- Na szczęście, nie. Od dawna przecież planowaliśmy zmasowany atak. Zaangażujemy nadprogramowe okręty, ale możemy je bez problemu ściągnąć z wewnętrznych systemów. Przy okazji, część owych okrętów wykorzystamy do kolejnych zadań zwiadowczych. Przed atakiem musimy zebrać jak najwięcej danych.

- Podejmując ryzyko ostrzeżenia Terran i Sorevian o naszej napaści?

- Bez podjęcia takiego ryzyka, nie będziemy dostatecznie poinformowani. Ja zaś nie mam zamiaru prowadzić operacji na ślepo, bez niezbędnych danych wywiadowczych. Ryzyko jest przy tym wątpliwe. Nasi wrogowie z całkowitą pewnością już teraz się spodziewają, że zaatakujemy prędzej czy później.

Yel'avead wygłosił jeszcze szereg bardzo ogólnych dyrektyw dotyczących taktyki, lecz Aer'imuel niespecjalnie już go słuchał - nie było to bowiem nic, czego by nie znał. Wielki Kapłan podnosił, że należało zadać jak największe straty, dopóki okręty nie zostaną wykryte, że trzeba w pierwszej kolejności zmasować ogień na dużych okrętach, i tym podobne. Wreszcie Yel'avead zapowiedział, że w najbliższym czasie odbędą się kolejne spotkania - w tym jedno decydujące, tuż przed rozpoczęciem operacji - po czym polecił wszystkim się rozejść.

Zaledwie Aer'imuel opuścił salę odpraw, a natknął się na Tai'kovesa, który wyraźnie oczekiwał swojego dowódcy tuż pod drzwiami.

- Aer - powiedział, kierując teraz swe słowa wyłącznie do Aer'imuela; w obecności tylu wysokich rangą Auvelian, biorąc jeszcze pod uwagę okoliczności, tak nieoficjalny i bezpośredni zwrot mógłby zostać odebrany z pogardą - Jak to wyglądało?

- Tai - odrzekł armelien, również adresując wypowiedź tylko do wiadomości swojego przyjaciela - W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, że podejmowałeś próby przechwycenia rozmów wewnątrz.

- Gdzieżby - zaprzeczył Tai'koves - Dlaczego miałbym tak czynić? Nie mówiąc już o tym, że nie mógłbym tego zrobić nawet, gdybym bardzo chciał. To pomieszczenie jest przecież chronione inhibitorami psionicznymi, zapomniałeś?

Aer'imuel skinął głową - istotnie tak było.

- A zatem, przyjacielu - podjął rzeczowo - udzielając odpowiedzi na twoje pytanie, wyglądało to tak, jak przewidywałem.

- Aż tak źle? - zapytał Tai'koves z mentalnym uśmiechem.

- Gorzej. Przyznają, że nie wiedzą, czego się spodziewać, a mimo to zamierzają tam wysłać flotę, z wiadomymi zamiarami.

- Myślę, że niepotrzebnie się tym przejmujesz - uśmiech zastępcy stał się wyraźniejszy - Przynajmniej do tego stopnia. Nawet jeśli spełnią się twoje najbardziej optymistyczne przewidywania...

- Realistyczne przewidywania - przerwał Aer'imuel - Nie oszukujmy się co do tego.

- Niechaj będą zatem i realistyczne - Armelien wyczuł cichy śmiech przyjaciela - Tak czy inaczej, nawet jeśli one się spełnią i przegramy wojnę, nie oznacza to, że ty będziesz zmuszony przegrać bitwę. Być może wyjdziesz z tego z obronną ręką.

- Marna to pociecha - stwierdził Aer'imuel - Ale cóż, lepsza taka pociecha, niż żadna. Lecz nawet jeśli spełnią się twoje najbardziej optymistyczne oczekiwania...

- Realistyczne - wtrącił Tai'koves - Nie oszukujmy się co do tego.

- Dobrze wiesz, że to nie to samo - teraz również armelien mentalnie się uśmiechnął.

- Być może. Ale służę pod tobą dostatecznie długo, aby wiedzieć dobrze, na co cię stać. Szczególnie odkąd przydzielili ci Arm'imdel pod komendę. Z nimi przecież nie możesz przegrać, nawet jeśli nie uratujesz w ten sposób losów wojny. A skoro mowa o naszych towarzyszach z Arm'imdel, myślałem o tym, czy nie zechciałbyś się spotkać z ich liderem. Jest ciekaw informacji na temat tego, co się dokładnie dzieje w związku z wydarzeniami w systemie Aradiel. A wiesz dobrze, że z racji jego rangi, nie dociera do niego zbyt wiele.

- Istotnie. Chodźmy zatem. Mając do wyboru towarzystwo tych arogantów z Avn'khor, a towarzyszy broni z En'emua, zdecydowanie preferuję tę drugą opcję.

Aer'imuel, z Tai'kovesem u boku, podążył naprzód w nieco lepszym humorze. Wojownicy z Arm'imdel, podobnie jak on sam, wyróżniali się spośród swoich pobratymców. Tworzyli elitarną formację wojskową, złożoną - w odróżnieniu od zwykłych oddziałów, jakie konstytuowały klony - wyłącznie z czystej krwi Auvelian. Ci, wraz ze wstąpieniem do służby, otrzymywali zezwolenie naginające niektóre z dogmatów Avn'khor - uprawniało ich ono do używania własnych psionicznych mocy do walki. Nie mogli, co prawda, robić tego bezpośrednio - dysponowali specjalnym uzbrojeniem i sprzętem, utylizującym ich psychiczną energię. Podstawą były karabiny LVVA-D, ogniskujące ową energię w potężne ataki.

Arm'imdel, ze względu na swoje odstępstwo od normy i naginanie fundamentalnych zasad, spotykali się z lekkim ostracyzmem i nieufnością ze strony innych Auvelian. Sam Aer'imuel z początku też żywił wobec nich takie emocje, lecz obecnie czuł z nimi swego rodzaju solidarność. Pomagał mu w tym fakt, że wyróżniali się - tak jak on - sporą jak na przedstawicieli auveliańskiej rasy spontanicznością. Wprawdzie w porównaniu do Terran czy Sorevian nadal byli dość chłodnej fizjonomii, lecz w zestawieniu z innymi Auvelianami cechowali się znaczną podatnością na emocje. Było to zjawiskiem rzadko spotykanym, a Aer'imuel cieszył się, że trafił między tych, którzy byli do niego pod tym względem podobni. Co prawda nie od razu zapałali zaufaniem do niego jako przywódcy, lecz z czasem przyjęli go jako jednego z nich, mimo że formalnie sam nie był Arm'imdel i dzierżył jedynie tytularne dowództwo.

Tai'koves w krótkim czasie doprowadził swojego przełożonego wprost do pokoju, gdzie zakwaterowano imolien Khae'avilena - najstarszego stażem spośród dowódców legionów, jakie podlegały Aer'imuelowi. Ten powitał przybyszy przyjaźnie, słabo skrywając emocje.

- Dobrze panów widzieć - oznajmił, składając formalny ukłon - Domyślam się, że wiadomo panom więcej na temat planów naszych zwierzchników.

- Ja nie - zaoponował Tai'koves - Armelien nie raczył jeszcze podzielić się ze mną detalami.

- Chętnie to teraz zrobię - zapewnił Aer?imuel - Biorąc pod uwagę fakt, że zazwyczaj mieliśmy wszyscy bardzo zbliżone poglądy na temat pewnych spraw... Cóż, zapewne nie spodoba się panom to, co mam do powiedzenia.

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Możesz przecież oceniać poszczególne kawałki również na bieżąco. Pisanie wcale nie idzie nam tak szybko - po prostu było już gotowe kilkanaście rozdziałów, kiedy zacząłem je tutaj wklejać.

Zresztą, z tym pisaniem jest taki problem, że HidesHisFace ma obecnie dość poważne kłopoty ze zdrowiem... nie jestem więc pewien, czy ten obiecany, następny kawałek, będzie w najbliższym czasie. A nawet jeśli będzie, to może się okazać, że tymczasowo wstrzymaliśmy prace nad naszym projektem. To już zależy od tego, co zdecyduje HHF.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie problem z ocenianiem na bieżąco jest taki, że jak zacząłem to czytać to akurat wrzuciłeś 14. rozdział, obecnie zaciąłem się gdzieś koło 8., a widzę, że już jest 20. Z jednej strony dobrze, że jest opóźnienie, będę mógł to wszystko jakoś nadrobić, ale z drugiej strony życz HHF szybkiego powrotu do zdrowia. ;)

Z tego co zdążyłem zaobserwować do 8. rozdziału to wszystko dzieje się zbyt ładnie. Wydaje mi się jakby wszystko pasowało do siebie, a obie strony po prostu dokładały kolejne klocki do tej międzygatunkowej układanki. Najbardziej zaskoczyła mnie (nie powiem żeby pozytywnie) analiza języka i trafienie na kanał z treścią dla dorosłych.

No i narobiliście mi smak na wzięcie się wreszcie za swoje uniwersum fantastyki naukowej. I tak, też z jaszczurami (o czerpaniu pomysłu, a tym bardziej plagiacie, nie ma mowy, bo na koncepcję wpadłem półtora roku temu). :P Niestety, moje Kroniki Dusz poświęcają dużo czasu. Nieco za dużo.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Z tego co zdążyłem zaobserwować do 8. rozdziału to wszystko dzieje się zbyt ładnie. Wydaje mi się jakby wszystko pasowało do siebie, a obie strony po prostu dokładały kolejne klocki do tej międzygatunkowej układanki. Najbardziej zaskoczyła mnie (nie powiem żeby pozytywnie) analiza języka i trafienie na kanał z treścią dla dorosłych.

Nie interesował nas pełen realizm, za to chcieliśmy, aby akcja nie rozkręcała się nadmiernie długo - stąd te uproszczenia. I tak sporo czasu zejdzie na rozmowach dyplomatów (które będą przedstawiały zarówno rozwój stosunków międzyrasowych, jak i informacje na temat uniwersów), nie ma sensu dodatkowo komplikować i tym samym niepotrzebnie przeciągać sytuacji.

I tak, też z jaszczurami (o czerpaniu pomysłu, a tym bardziej plagiacie, nie ma mowy, bo na koncepcję wpadłem półtora roku temu).

U mnie koncept raczkował jakieś dziesięć lat temu - nie jesteś więc poza podejrzeniem, hjeh, hjeh... chytry.gif

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I tak, też z jaszczurami (o czerpaniu pomysłu, a tym bardziej plagiacie, nie ma mowy, bo na koncepcję wpadłem półtora roku temu).

U mnie koncept raczkował jakieś dziesięć lat temu - nie jesteś więc poza podejrzeniem, hjeh, hjeh... chytry.gif

Zatem spodziewam się w przyszłości zalania rynku literatury fantastyczno-naukowej powieściami z jaszczurami w kosmosie. D:

Chyba powinienem wymyśleć inny gatunek dominujący. Hm... może gigantyczne pantofelki? :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...