Skocz do zawartości

Polecane posty

@Gamemen - całkiem sympatyczne opowiadanie, aczkolwiek zastanawiam się, jak wygląda wersja 7-stronicowa, skoro już ten fragment stanowi na dobrą sprawę zamkniętą całość. W odbiorze przeszkadzało mi trochę za dużo wstawek w nawiasach (tzn. wiem, że są one używane w prozie, i nie dam sobie wmówić, że jest inaczej - tutaj jednak ich liczbę odrobinę bym ograniczył, nawet przy tak frywolnej formie), a także błędy interpunkcyjne i w zapisie dialogów. Nad samymi dialogami też przydałoby się popracować, bo na mój gust wyszły dość sztucznie.

(...) zdawał się tego nie zauważać, będąc całkowicie zaabsorbowanym pięknem wszechrzeczy.

"Wszech rzeczy" oddzielnie.

Ów żółw wielkości małej planety zdawał się nie być jedynie zbiorem gwiazd, a żywym i tak namacalnym, jak to tylko możliwe stworzeniem.

Po pierwsze, po "zdawać się", "wydawać się" i "okazać się" nigdy nie pisze się "być". To jest błędna kalka z angielskiego, ponieważ owo "być" zawiera się już w znaczeniu tych wyrazów (w przypadku, gdy zwrot ten odnosi się do rzeczownika, trzeba przerobić zdanie, o czym za chwilę). Po drugie, "a" w tym kontekście nie może opisywać przeciwstawności. Pasują tu jedynie takie wyrazy, jak "ale", "lecz" i "tylko".

Innymi słowy, to zdanie powinno brzmieć np. tak:

"Zdawało się, że ów żółw wielkości małej planety nie jest jedynie zbiorem gwiazd, lecz żywym i tak namacalnym, jak to tylko możliwe, stworzeniem".

(...) strzepał z siebie dziwny srebrny pył, lekko przeciągnął i zaczął kompletnie bez celu iść przed siebie.

Myślę, że "się" przed "przeciągnął" nadal jest potrzebne. Zaimka zwrotnego brakuje też w następnym zdaniu.

Przecież nie wystarczy urządzić sobie wycieczkę po powierzchni księżyca, żeby zmienić całe życie.

W tym kontekście "Księżyc" pisze się wielką literą.

Warto nadmienić, że grawitacja będąca lustrzanym odbiciem Ziemskiej również wydała mu się czymś zupełnie normalnym i niewymagającym zbędnego roztrząsania.

A "ziemskiej" małą.

Był dość wysokim i barczystym młodzieńcem

W tym zdaniu "zgasł" już podmiot, dlatego należy określić go jeszcze raz.

Co ciekawe nie posiadał żadnych butów, za to oczy przysłaniały czarne okulary przeciwsłoneczne.

Posiadać to inaczej mieć na własność. Niby ten wyraz nadal ma sens, ale myślę, że chodziło Ci o to, iż on tych butów po prostu nie miał na sobie.

Czas dla Mortimera stanął i nie jest to tylko określenie mające podkreślić dramatyzm sytuacji ? czas dosłownie zatrzymał się.

"...czas dosłownie się zatrzymał".

Ponieważ umysł Mortimera przypominał, nomen omen, węzeł Gordyjski.

"Gordyjski" małą literą.

Jeśli wcześniej posiadałby jakikolwiek kontenans, to właśnie teraz należałoby wspomnieć o nim w czasie przeszłym.

"Jeśli wcześniej miał jakikolwiek kontenans...".

- Proszę, o to twoja stokrotka.

Oto.

Auf wiedersehen!

"Wiedersehen" wielką literą.

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Knight Martius

Dziękuję za poświęcenie czasu. Damn, sprawdzałem to kilka razy, a i tak wkradło się mnóstwo głupich i niepotrzebnych błędów. Cieszy mnie, że nie znalazło się żadne "masło maślane" czy inne "spadł w dół". W zasadzie zgadzam się ze wszystkimi Twoimi uwagami. Nie pozostaje mi nic innego, jak praca, praca i jeszcze raz praca :)!

PS Gdybym miał dokończyć opowiadanie, to miałoby ono około 50 stron, może nawet więcej, więc na razie odpuszczę sobie jego pisanie i popracuję nad warsztatem tworząc etiudy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hejka, ja postarałem się stworzyć coś w klimacie SF. Nie ma tam magii czy nadprzyrodzonych mocy, po prostu akcja powieści rozgrywa się w przyszłości. Nie będę was zasypywał falą tekstu, bo jest tego bardzo dużo i ciągle to rozwijam. Najlepiej będzie ja wejdziecie tu i przeczytacie to na spokojnie. Pozdrawiam !

Edytowano przez Deren02
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm... mam nadzieję, że Smuggler się nie obrazi, ale przerobiłem jego tekst z ostatniego AR (08/13) na krótkie opowiadanie smile_prosty.gif.

Edit: poprawiona wersja :). Błąd zauważyłem dopiero teraz :).

Anonimowy.doc

Edytowano przez MajinYoda
Robię miejsce na nową zawartość :)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cześć.

Jako że po ponadrocznym okresie tworzenia wstępnej wersji mojej debiutanckiej powieści, która jednocześnie miała być testem i dokładnym szlifem fundamentów moich pisarskich umiejętności, doszedłem do wniosku że bez oparcia się o krytykę kogoś innego niż ja nie sposób dalej tego poprawiać.

Chcę przedstawić wam krótki fragment tego, co zdołałem wypocić i skromnie poprosić o rzetelną opinię na ten temat.

Z zamiłowania do historii stworzyłem coś na kształt powieści pseudohistorycznej, a więc ugruntowanej w realnym XIX wieku, ale okraszonej pewnymi zmianami. Choć nie będę zdradzał fabuły, gdyż bardziej zależy mi na ocenie samego stylu aniżeli merytoryki, powiem że dzieje się to w Nowej Marchii. Przedział czasowy już wspomniałem.

Miłego (oby), czytania :)

Ależ jestem zestresowany...

Myślniki to efekt uboczny skopiowania z wyjustowanego tekstu w Wordzie. Przepraszam!

To nie były zwykłe ćwiczenia. To nie była również zwykła noc, która otacza chłodnymi ramionami podczas przechadzki. Spokojny dotąd cień przyspieszył stanow-czo, przemieszczając się płynnie za właścicielem i ginąc co chwila.

Postać pokryta zwałami mroku i migocząca księżycem od przemokniętego munduru pluskała cholewami po powstałym z ulewy błocie. Zbliżała się do bramy pół-nocnej. Pomimo trudności, spowity dymem własnych, zlęknionych wyziewów oficer szedł pewnie w kierunku dwóch osamotnionych lamp. Z każdym oddechem ula-tywało pytanie ? co o takiej porze można robić na dale-kich przedmieściach? Ripostowało mu jedynie irytujące młócenie kropel o błoto i rynny.

Hamując w silnym już, bladym świetle z lamp, pozwolił wtopić się butom w nieprzebrane pokłady mułu. Wytę-żył źrenice, by przyjrzeć się zajętą milczeniem grupę.

Wyglądali jak niedokończone w połowie obrazy. Jednooki, któremu resztę ciała pożarła noc z południa, łyp-nął na niego ponuro. Reszta, która dotąd skrywała swe oświetlone oblicza, również, zachęcona przez jednookie-go, zerknęła. Wiedział, że zapraszają go do niemej dys-kusji spojrzeń.

Strach paraliżował im gardła. Wpychał do krtani każde słowo, każdą chwilę zwątpienia i perlił im czoła, by-najmniej deszczem. Zakłopotane ręce uciekały przed niewidzialną krwią ? błyszczały poprawiane epolety, gładzone koalicyjki i obciągane mundury.

- Dyszycie jak dzik na obławie. W pantalonach macie próżno? ? rzuciła słowem jak na jałowe pole nadcho-dząca raźno postura mężczyzny. - Z przodu, bo widać, że z tyłu jednak coś jest. ? dodał po chwili gardzącym to-nem.

- Chwała Zwycięzcom, Mości Dyktatorze. ? jęknął Zim-mermann, poprawiając okulary i przecierając szkiełka, by ani razu nie spojrzeć w jego oczy.

Dyktator przeleciał wzrokiem po obecnych.

- Zimmermann, Pniewski, Kohlow. ? szepnął pod nosem.

- Obecni wszyscy.

- Niezupełnie, Pniewski. ? burknął od razu. ? Zaraz tak wychudniesz ze strachu, że przestaniem cię widzieć.

- Daruj, Mości Dyktatorze Ibramie. Jak tu się nie de-nerwować, jeśli wszystko, prócz informacji że narada będzie, jest tajne. Wkrótce zacznie być tak, że to co jaw-ne, tajnym się stanie. I vice versa.

- Szaraki nie potrzebują więcej informacji. ? ponownie zgniótł ripostą Ibram. ? Rozlazłoby się potem po mieście, że tajna narada.

- To czemuż akurat pod północną bramą, na wprost od Księstwa? Od kiedy to, zebranie na deszczu moknie?

Nagle dołączył się Kohlow, kręcąc spiczastą bródką.

- Dość, że jednego tu oficera mamy wśród jenerałów i Dyktatora. Rad bylibyśmy, gdybyś się przymknął i słu-chał ustaleń.

Wobec złowrogich spojrzeń Wojciech nie chciał już do-ciekać szczegółów i liczył, że w rozmowie detale same na wierzch wyjdą.

- Nasza narada ? rozpoczął Ibram ? będzie ostatecznie wpływać na rozwój dalszych wydarzeń. Nie będzie powtórki ani nic więcej, czego byśmy wcześniej nie roz-planowywali. Czas wykonać ostatnie skinienie.

- Brama Północna została po cichu otwarta, niedługo wszystkie oddziały znajdą się na miejscu. - podsumował Zimmermann, imiennik Wojciecha. ? Problem tkwi w zachowaniu i karności UKZtu. Te niepohamowane mięso armatnie zaraz gwałcić by chciało, palić i rabować.

- A ty czego wymagasz od ludzi, którzy jak koń przy pługu pracują? ? odezwał się Kohlow.

- Ciszy. Ciszy przed burzą. Potem damy wolność ich żą-dzom.

- Widać, że ty do samych regularnych się nadajesz. Za grosz zrozumienia. ? prychnął. ? Wytłumaczysz koniowi, żeby na drogę się nie załatwiał, tylko na pole przy orce? Widzisz więc.

- O ile dalej cisnąć się będą do przodu jak ogary na łań-cuchu albo tańczyć do ognia z dziwkami to się w końcu dowiedzą! Ściągnęliście hołotę nie wojsko.

- Jak śmiesz krytykować moje decyzje, żałosna sieroto! ? zganił ostro Dyktator. Zimmermann ugryzł się w język i więcej wypowiadać się na razie nie chciał. Powściągli-wość okazała się pomocna, bo nie warto wchodzić Ibramowi w słowo, zwłaszcza gdy kontynuuje. ? Od samego puczu bez ustanku reformowałem te niezdolną do niczego bandę maltańską, co broń do kopania wła-snych grobów winna używać.

- Regularni są jeszcze na ćwierci, Mości Dyktatorze. Żołd wciąż aktualny. Wystarczy ich ściągnąć z Kustrina i kłopot z UKZtem mamy zażegnany.

- Za dużo teorii, Zimmermann, a za mało praktyki.

- Istotnie, Kohlow. Istotnie? Jednym strumieniem za-korkujemy się na przeszkodach jak pod, tymi, no? - cmokał i strzelał palcami.

- Termopilami.

- Właśnie. Wystarczy postraszyć trochę na południu unitami, żeby stracili rozum do reszty. Wtedy przejście Postomii będzie dziecinnie proste od? - przerwał nagle. ? A! Po co zresztą to wyjaśniać. Tylko siebie kompromi-tujesz?

- Zwykłem przyznawać ci rację, Mości Dyktatorze - za-ryzykował nieco Zimmermann ? ale nie należy ignoro-wać obecności w mieście Arciszewskiego. Z samych stu-diów moich nabrałem do niego szacunku, co dopiero, gdybym zobaczył go na własne oczy.

- Szablę w szablę z nim szedłem kiedyś. ? pochwalił się butnie. ? Tylu już rozniosłem na pałaszu cnych person, i zdolne chamy pokroju Janosika się zdarzały, a Ferdy-nanda pokonać nie umiałem. ? zaraz jednak powrócił do typowego sobie sposobu mowy i postąpił parę kroków, rzucając w dal: - Co innego na ubitej ziemi.

- Mości Dyktatorze! Puszkarze są już na miejscu! ? ode-zwał się jakiś żołnierz.

Ibram zmarszczył czoło i pełnym basem ryknął w kie-runku bramy, zadzierając głowę:

- Nie drzyj się! Słychać pewnie wszystko w mieście.

- Niemieccy oficerowie są? ? zapytał się Kohlow.

- Tak, są już od dawna. Porządkują formację. I docho-dzimy tutaj ? nagle cała trójka zwróciła się do Wojciecha - do sedna twojej niechcianej obecności, Pniewski.

- Słucham.

- Pokierujesz nimi.

- Kim, Panie?

- A słuchałeś w ogóle? Oficerami z Berlina. Ani mojej świcie, ani mnie nie chce się wysilać gardła na te szpre-chające flejtuchy.

- To oni brudni chodzą?

- Skądże. Po prostu gdyby nie rentowny interes, obto-czyłbym nimi kulę i wystrzelił na mury. Chodźcie. - na-rada posłusznie podążyła za Ibramem.

Roztoczyło się morze metalowych hełmów - najeżona wystającymi z niej bagnetami, ledwo widoczna, ale ro-biąca wrażenie siła ludzka ? masa wyszkolonych ludzi patrzących się z determinacją na jeden kierunek. Potęga ta pod płaszczem nocy nie odsłaniała się jeszcze, nie uwalniając ze swych kajdan choćby dźwięku ni szmeru. Tkwiła tak w tej krótkiej i szczęśliwej dla obrońcy nie-wiedzy. Wojenna machina wyciągała swe tryby ku pilawskim

sztandarom, by wciągnąć je między zębatki i zmiażdżyć z gruchotem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@TheTobruk - kiedy piszesz w Wordzie i chcesz przenosić sylaby, najlepiej robić to za pomocą skrótu Ctrl + - (myślnik). Wtedy unikasz problemu z dywizami, jak potem coś dopisujesz do tekstu lub coś z niego wyrzucasz, a także gdy chcesz go zamieścić w sieci.

Łapankę pisałem na bieżąco, więc w pewnym momencie będzie jasno widać, że mnie - niestety - zaczęła kończyć się cierpliwość.

To nie była również zwykła noc, która otacza chłodnymi ramionami podczas przechadzki. Spokojny dotąd cień przyspieszył stanow-czo, przemieszczając się płynnie za właścicielem i ginąc co chwila.

Nawet przy świetle gwiazd nie wydaje mi się, żeby w nocy było możliwe rzucanie cienia.

Postać pokryta zwałami mroku i migocząca księżycem od przemokniętego munduru pluskała cholewami po powstałym z ulewy błocie.

W końcu więc odbijało się od tej postaci światło czy była ona niedostrzegalna w ciemności? Poza tym "pluskać cholewami" można co najwyżej w kałuży, a nie w błocie.

Pomimo trudności, spowity dymem własnych, 1) zlęknionych wyziewów oficer szedł pewnie w kierunku 2) dwóch osamotnionych lamp.

1) W jaki sposób wyziew (swoją drogą, zapewne chodzi Ci o oddech?) może być zlękniony?

2) Wydaje mi się, że jeśli coś lub ktoś jest osamotniony, to znaczy, że jest sam, ale mogę się mylić. Inna sprawa, że "osamotniony" czy "samotny" opisuje raczej uczucie, a nie tylko stan jako taki.

Z każdym oddechem ula-tywało pytanie ? co o takiej porze można robić na dale-kich przedmieściach? Ripostowało mu jedynie irytujące młócenie kropel o błoto i rynny.

Nie podoba mi się to metaforyzowanie na siłę. Odnoszę wrażenie, że ten fragment po prostu nie ma sensu.

1) Hamując w silnym już, bladym świetle z lamp, pozwolił 2) wtopić się butom w nieprzebrane pokłady mułu. Wytę-żył źrenice, by przyjrzeć się zajętą milczeniem 3) grupę.

1) Zatrzymując się.

2) Przede wszystkim zły szyk - "butom" powinno się znaleźć przed "wtopić się". Poza tym nie lepiej napisać "zapaść się"?

3) Grupie.

Jednooki, któremu resztę ciała pożarła noc z południa, łyp-nął na niego ponuro.

Co to jest "noc z południa", proszę ja Ciebie? W dodatku błąd składniowy - mogę się tylko domyślać, że "niego" odnosi się do głównego bohatera.

Reszta, która dotąd skrywała swe oświetlone oblicza, również, zachęcona przez jednookie-go, zerknęła.

Skrywać swoje oświetlone oblicze... Nie uważasz, że w tym zwrocie kuleje logika?

[strach] Wpychał do krtani każde słowo, każdą chwilę zwątpienia i perlił im czoła, by-najmniej deszczem.

Jeśli ktoś jest przerażony, to prędzej nie wypowie ani słowa, choćby chciał. Po "bynajmniej" z kolei zabrakło "nie".

Zakłopotane ręce uciekały przed niewidzialną krwią

Niewidzialna krew? Naprawdę, nie chcę być niemiły, ale miejże litość z tymi metaforami...

- Dyszycie jak dzik na obławie. W pantalonach macie próżno? ? rzuciła słowem jak na jałowe pole nadcho-dząca raźno postura mężczyzny.

To nie postura mężczyzny może mówić, tylko sam mężczyzna.

- Z przodu, bo widać, że z tyłu jednak coś jest. ? dodał po chwili gardzącym to-nem.

Prawie co zdanie, to błąd... "Pogardliwym", nie "gardzącym".

- Szaraki nie potrzebują więcej informacji. ? ponownie zgniótł ripostą Ibram.

Kogo zgniótł tą ripostą? Tzn. wiadomo kogo, ale przy tym wyrazie należy to określić.

Od kiedy to, zebranie na deszczu moknie?

W zasadzie to mnie ciekawi, dlaczego ci ludzie spotkali się na deszczu, a nie w kwaterze (choćby tymczasowej) albo gdzie.

Wobec złowrogich spojrzeń Wojciech nie chciał już do-ciekać szczegółów i liczył, że w rozmowie detale same na wierzch wyjdą.

"...same wyjdą na wierzch" lub "...wyjdą na wierzch same". Wcześniej nie stylizowałeś narracji, więc powinieneś być konsekwentny.

Nie będzie powtórki ani nic więcej, czego byśmy wcześniej nie roz-planowywali.

Powtórki czego? Tej narady? Jeśli tak, to uważasz, że to słowo naprawdę oddaje to najlepiej?

Te niepohamowane mięso armatnie zaraz gwałcić by chciało, palić i rabować.

To.

Ibram zmarszczył czoło i pełnym basem ryknął w kie-runku bramy, zadzierając głowę:

- Nie drzyj się! Słychać pewnie wszystko w mieście.

Skoro deszcz pada, to chyba żadna szkoda, że tak krzyczy? W dodatku trąci mi to odrobinę hipokryzją, ale to akurat jest jak dla mnie jeszcze do przyjęcia.

- Niemieccy oficerowie są? ? zapytał się Kohlow.

Wyrzucić "się".

Chodźcie. - na-rada posłusznie podążyła za Ibramem.

"Narada" wielką literą.

masa wyszkolonych ludzi patrzących się z determinacją na jeden kierunek.

"Się" też wyrzucić.

Prosiłeś o ocenę przede wszystkim stylu, więc wybacz, ale będę szczery do bólu. Dobrze, że starasz się upiększyć język, tyle że jest jeden problem: nie wychodzi Ci to. Tekst aż roi się od błędów stylistycznych, składniowych, leksykalnych i - przede wszystkim - logicznych. Takie zdania jak u Ciebie pewnie przejdą w poezji (a i to nie wszystkie), ale w prozie na pewno nie - odnoszę wrażenie, że Ty chcesz w ten sposób po prostu zakryć braki w warsztacie. Jeśli wolisz pisać metaforycznie, to w porządku, ale dopóki nie nauczysz się chodzić, nie próbuj biegać - zacznij od konstruowania prostych, poprawnych zdań, a potem stopniowo podnoś sobie poprzeczkę. Fabuły nie oceniam, bo z powodu pierwszej połowy fragmentu (który przecież jest krótki) nie miałem już dość siły, by zadowalająco zrozumieć fabułę.

Jeszcze jedno: na Twoim miejscu przemyślałbym dobrze, czy pisanie powieści na takim poziomie warsztatu to dobry pomysł. I przed publikacją tekstu gdziekolwiek koniecznie poproś kogoś, żeby Ci porobił za beta-czytelnika, tzn. przeczytał Twoje opowiadanie lub powieść, poprawił i ocenił, co mu się podoba, a co nie. Coś takiego jest niesamowicie pomocne, kiedy sam bierzesz się za poprawianie.

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jako że trza się reklamować (:P), chciałbym zaprezentować opowiadanie pt. "Toki", które wysłałem na konkurs "Świetlne Pióro". Ponieważ nie doczekało się ono nawet wyróżnienia, postanowiłem zamieścić je w sieci, mając nadzieję, że może komuś przypadnie do gustu. :D

Klik!

Przepraszam, że daję linka zamiast tekstu, ale skrypt forum nie odczytuje znaków wordowskich (m.in. półpauz), a przyznam się szczerze, że nie chce mi się specjalnie przeprawiać tekstu z tego powodu. Miłego czytania. :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Martius

Wydałem ocenę ;). I muszę powiedzieć, że ostatnie zdanie kwalifikuje się nawet pod wiersz, "żeby ta chwila trwała wiecznie...". Jeśli dobre opowiadanie nie dostało nawet wyróżnienia, to kto wygrał? Sapkowski? King?

  • Upvote 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zwycięskie i wyróżnione opowiadania możesz obadać tutaj. Tych pierwszych sam jeszcze nie czytałem, a z tych drugich mam za sobą na razie tylko trzy; ale już widzę, że czasu na lekturze raczej nie stracę.

Dzięki za opinię, aczkolwiek ja bym nie przesadzał z tym, że ten tekst zasługuje na wyróżnienie. Sam widzę błędy zarówno w konstrukcji fabuły, jak i w samych założeniach. :P

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sam ostatnio pod namową innych zacząłem trochę "dziergać". Na chwilę obecną nie rwę się na jakieś górnolotne pisanie książek, epopeji, encyklopedii i czego tam jeszcze człowiek nie wymyślił. Są to zazwyczaj krótkie formy, mini opowiadania, a raczej wstępy do nich, aforyzmy itp. Jeżeli ktoś byłby zainteresowany to zapraszam na http://largo.cytaty.info/

Prosiłbym też o jakieś opinie, czy cokolwiek z tego nadaje się i nad czym warto popracować na początku tworzenia włąsnego pisarskiego warsztatu.

A tutaj mały fragment:

- Widzisz, życie ma to do siebie, że pot­ra­fi być praw­dziwą suką. Lek­ko Cię połechta. Da Ci nadzieję na lep­sze jut­ro, a ty jak ten skończo­ny idiota w to uwie­rzysz. Nag­le wbrew te­mu wszys­tkiemu cze­go się nau­czyłeś uwie­rzysz w to, że twój prze­ciw­nik opuścił gardę ot tak, a ty już jes­teś wyg­ra­ny. I to tyl­ko, dla­tego, że przy dzi­siej­szej kar­tce w ka­len­darzu możesz pos­ta­wić plus. I wte­dy przychodzi naj­gor­sze. Naj­gor­sze, bo się te­go nie spodziewasz. Bo próbo­wałeś so­bie wmówić, że tym ra­zem będzie inaczej. Zno­wu lądu­jesz na des­kach. Tym ra­zem jest o wiele trud­niej wstać, bo pod tobą, oprócz kro­pel krwi leżą two­je potłuczo­ne marze­nia, nadzieje i pla­ny. Mu­sisz wie­dzieć, że będzie ciężko. Co, ja pier­dolę. Będzie tak ku­rew­sko ciężko, że je­dyne, o czym będziesz myślał to to, z które­go mos­tu naj­le­piej skoczyć.

- A co jeżeli już tam jes­tem?

- Nie sy­nu. Gdy­byś tam był to nie roz­ma­wiali­byśmy te­raz. Ty się tyl­ko pot­knąłeś.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeczytałem jedynie zamieszczony tutaj fragment oraz "Carla" i mam kilka uwag/porad.

1. Zaimki osobowe w opowiadaniu pisze się wyłącznie małą literą. To nie jest list.

2. Szwankuje interpunkcja - np. w "Carlu" brakuje wielu przecinków. Najbardziej pomoże chyba czytanie tekstu na głos (jeśli zrobisz gdzieś pauzę, zwykle to znaczy, że przecinek należy postawić właśnie tam).

3. Na końcu "Carla" dajesz podwaliny pod interpretację zachowania głównego bohatera, które jednak są nielogiczne. W monologu nie ma ani słowa o tym, że ci, których kropnął, bardzo często mieli coś na sumieniu, tym bardziej że przez to nie wiadomo, dlaczego tak naprawdę zabił profesora. Poza tym wiem z własnego doświadczenia, że sugerowanie własnej interpretacji tekstu czytelnikowi to bardzo, bardzo zły pomysł. O wiele lepiej byłoby dać wzmiankę o tym wszystkim gdzieś w monologu Carla, i to unikając takiej łopatologii.

Ogólnie jednak założenie pisarskie uważam za ciekawe.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki za rady :)"Carl" był można powiedzieć sklecony na poczekaniu, na kolanie, na prośbę jednej osoby. Ogólnym założeniem było tylko i wyłącznie napisanie krótkiego tekstu z choć trochę zaskakującym zaskoczeniem. Sam pomysł zrodził się w ułamku sekundy i szczerze mówiąc nie był nazbyt dobrze przemyślany. To zakończenie z przemyśleniem to rzeczywiście kaszanka. Dzięki za zwrócenie na to uwagi.

Interpunkcja zawsze byłą moją piętą achillesową i staram się to jakoś ogarnąć, ale czasami po prostu zapominam się pisząc.

Troszkę więcej siedziałem nad kawałkiem, który teraz wstawię. Też jest w nim kilka mankamentów, które teraz zauważam, ale jeżeli komuś chciałoby się przeczytać to ok :)

Krew po­woli wy­pełniała wyżłobienia na klin­dze. Po­jedyn­cze krop­le prze­darły się na ręko­jeść i zas­chnęły w kon­takcie z je­go ręką. Po raz pier­wszy widział jak z oczu na­pas­tni­ka po­woli ucieka życie. Jak zachodzą mgłą i po­zos­ta­je tyl­ko pus­tka. Stał jak spa­raliżowa­ny pat­rząc w pus­tkę oczu tak bar­dzo po­dob­nych do je­go włas­nych. Wie­dział, że te­raz już nic nie będzie ta­kie sa­mo.

- Tyl­ko ucie­czka cię ura­tuje chłop­cze. Mu­sisz zniknąć. Krew, którą prze­lałeś już na zaw­sze po­zos­ta­nie na twoich rękach, a ty zos­ta­niesz potępiony. Nie ma dla ciebie ra­tun­ku..

- Zam­knij się głupi star­cze! Nie wiesz o co chodzi. Nicze­go nie ro­zumiesz? Nie poj­mu­jesz..

Bar­nim wie­dział, że mu­si uciekać. Nic dob­re­go na niego już tu nie cze­ka, a per­spek­ty­wa sza­fotu i zatęchły od­dech ka­ta stały się, aż nad­to real­ne. Wy­tarł miecz o ub­ra­nie ofiary i scho­wał go do pochwy. Ze stołu zab­rał sa­kiewkę ze złoty­mi mo­neta­mi. Za­ciągnął kap­tur i wyszedł w mrok je­sien­nej no­cy po­zos­ta­wiając za sobą ciało oso­by, której niena­widził do szpi­ku kości. Ciało włas­ne­go oj­ca?

- Potępiony, potępiony? - szept śle­pego star­ca zos­tał po­niesiony przez echo i miał prześla­dować Bar­ni­ma już do końca życia.

---------------

- Pa­noc­ku po­wiadają, że jeśli­by mu zapłacić dobrą sumkę to i króla pot­ra­fił by za­kat­ru­pić. Nikt nie wie skąd się wziął i co tu ro­bi w tych stro­nach. Ale po mo­jemu za­kapior to ja­ki og­romny. Jak mu jaśnie pan w oczys­ka spo­ziera to nic ino śmierć w nich wi­dać. Strach się pat­rzeć, a sta­rej to język do du­py zas­sało jak un wszedł do kar­czmy. I jeszcze ten wilk je­go pieruński. Pa­nie no kto o zdro­wej mózgow­ni­cy słyszał, żeby z wil­kiem podróżować. Niech on le­piej jak naj­szyb­ciej stąd się zbiera, bo klien­te­le mi straszy.

- To ten pod ścianą?

- Ot i on jaśnie pa­nie.

Bar­nim już dru­gi dzień stołował się w tej przyd­rożnej kar­czmie. Tra­fił na nią przy­pad­kiem w cza­sie podróży do Jaafe, ale jak go nau­czy­li w świąty­ni, nie is­tnieje coś ta­kiego jak przy­padek. Wszys­tko jest wy­kute przez los. Wszys­tko, co na­poty­kamy pro­wadzi nas do ko­lej­ne­go, nieunik­nione­go.

- Wi­taj­cie sza­now­ny podróżni­ku. Wol­no byłoby mi się do­siąść do sza­now­nej oso­by?

- Jeżeli mu­sicie. ? od­rzu­cił ko­lejną kość w stronę Nu­bilu­sa.

- O co chodzi?

- Otóż słyszałem, że zaj­mu­jecie się spra­wami trud­ny­mi i pot­ra­ficie hmm? roz­wiązy­wać cicho i pro­fes­jo­nal­nie rzeczy zgoła nieroz­wiązy­wal­ne.

- Rzeczy niemożli­we załat­wiam od ręki, na cu­da trze­ba trochę pocze­kać. Mów pan szyb­ko o co chodzi, al­bo won i daj mi zjeść.

- Nie tu­taj. Ściany mają uszy. Zap­raszam do siebie. Tu­taj tak na zachętę, na dziew­ki i pi­wo. Będę ocze­kiwał Pa­na jut­ro w swoim do­mos­twie na wzgórzu. Mam nadzieję, że doj­dziemy do po­rozu­mienia.

Ge­neral­nie nie zaj­mo­wał się płot­ka­mi, jak zwykł po­wiadać, ale w chwi­li obec­nej nie miał nic lep­sze­go do ro­boty. Po­myślał, że to łat­wy za­robek, a 100 złotych orenów na sto­le może być za­powie­dzią całkiem po­kaźnej su­my. No bo tak nap­rawdę, co może zas­koczyć człowieka, który oba­lał całe rządy i po­tajem­nie lik­wi­dował naj­ważniej­szych urzędników w państwie. Ot łat­wa ka­sa na dal­szą podróż.

Nu­bilus ob­gry­zał kości w kącie iz­by. Na dworze zer­wał się wiatr.

- Może wreszcie stop­nieje ten ku­rew­ski śnieg..

----

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A co mi tam, pochwalę się aczkolwiek niezbyt mam czym!

Nie mam ostatnimi czasy natchnienia, ale posiadam w kolekcji kilka swoich opowiadań, wedle opinii innych całkiem niezłych. Chciałabym poddać je waszej ocenie smile_prosty.gif

(Tak, wiem, że polskie imiona w pierwszym opowiadaniu wypadają nieco drętwo, ale jakoś nie mogę ich zmienić na angielskie)

~*~ "Gra" ~*~

Przez dym osłaniający pomieszczenie, w którym przebywałem, przebijało się słabe światło lampy. Żarówka osłonięta była cienkim czerwonym abażurem, co sprawiało, że ściany miały barwę krwi. W pokoju panowało niewyobrażalne zimno, a byłem ubrany jedynie w krótkie lniane spodnie. Spróbowałem się poruszyć, ale nie udało mi się zrobić nic poza lekkim drgnięciem ręki. Moje ciało nie tylko było zesztywniałe z powodu niskiej temperatury, ale również przytwierdzone cienkimi łańcuchami do twardego fotela, na którym siedziałem. Cóż... wiedziałem, gdzie jestem, ale nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Myślałem, że skończy się na pokazówce i tyle, ale Joanna miała widocznie zaskakująco odmienne plany. Westchnąłem cicho, po raz setny przeklinając siebie za związek z tą osobą. Usłyszałem cichy okrzyk bólu i zorientowałem się, że nie tylko my bierzemy udział w tej grze, Ona wciągnęła do tego kolejną ofiarę, a to nie wróżyło dobrego końca. Dało się usłyszeć kolejny protest, tym razem głośniejszy i bardziej rozpaczliwy, a ja rozpoznałem z czyich ust się wydobywał. Super. Gra o życie toczyła się między mną a moją narzeczoną. Chociaż nie, to nie gra, to złudzenie możliwości zmiany czegokolwiek, bo Iza i tak zginie, za karę. Nagle Jej śmiech zabrzmiał w moich uszach tak wysokimi tonami, że miałem wrażenie, że moja czaszka się rozpada. Co ona robiła? Jakie tortury dawały Jej tak sadystycznie czystą radość? Raczej nie chciałem wiedzieć, ale oczywiście wszystko działo się na przekór mojej woli. Usłyszałem kroki i Asia szybko podeszła do mnie, uśmiechnięta, radosna i wciąż piękna. Jej ubranie naznaczone było kilkoma kroplami krwi. Odwróciłem wzrok, ale Ona ujęła mój policzek dłonią w lateksowej rękawiczce i siłą skierowała go w stronę swojej twarzy.

- Cieszysz się, że nie jesteś tu sam?- zapytała z psychopatycznym uśmieszkiem.

Nie odpowiedziałem, przestraszony, a zarazem wściekły. Ruchem ręki uwolniła moje skrępowane ciało i pociągnęła za skostniałą dłoń. Posłusznie przeszedłem za nią przez ciężkie stalowe drzwi, nietłumiące jednak wszystkich hałasów. W progu stanąłem jak wryty. Na metalowym stole leżała moja przyszła żona, jej drobne ręce więzione były ciężkimi kajdanami. Spojrzała na mnie czarnymi oczami i na jej twarz wkroczył grymas, który chyba miał być uśmiechem. Powiodłem wzrokiem po jej niemalże nagim ciele i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Brzuch, nogi, ramiona, wszystko było dokładnie pokłute. Rany nie były głębokie, ale na pewno sprawiały ogromny ból. W kilku miejscach widoczne były ślady przypalenia. Co ona musiała przeze mnie przeżyć?! Chciałem do niej podbiec, wyrwałem się na moment z Jej żelaznego uścisku i ruszyłem w stronę stołu, ale nie przemieściłem się nawet o kilka metrów. Przyciągnęła mnie do siebie i popchnęła w stronę fotela identycznego, jak w poprzednim pomieszczeniu, tutaj jednak wokoło siedzenia nie zwieszały się brzęczące łańcuchy. Jak w transie posłusznie usiadłem, zastanawiając się przez chwilę, czy była to Jej siła, czy moja słabość.

- O nie, ty masz specjalne miejsce. Najlepsze zostawiłam na koniec. Chciałam ją tylko przyzwyczaić do bólu, żeby nie zmarła mi na samym początku.- Joanna zaśmiała się kpiąco.

Podeszła do stołu tanecznym krokiem, wyciągając spod niego jakiś ciemny materiał. Zakneblowała dziewczynę i wtedy zaczęło się jej piekło. Asia zaczęła niedbale oplatać jej ciało drutem nożowym. Cienkie ostrza przecinały delikatną skórę jak papier, a po ciele Izy płynęła krew. Podbiegłem do niej, starając się rozplątać zwoje drutu, ale byłem zbyt słaby, by stawić Jej czoła. Jedno szybkie uderzenie w twarz powaliło mnie na ziemię, a ja mogłem tylko bez ruchu patrzyć na śmierć kobiety, z którą chciałem dzielić życie. Trwało to długo, może nawet kilkanaście godzin, nim moja narzeczona wydała z siebie ostatnie tchnienie. Bezwstydnie się rozpłakałem.

- Dowiedziała się, dlaczego nie można kraść.- Joanna się uśmiechnęła.- Chcesz się z nią pożegnać? Wedle woli, możesz pożegnać się także z życiem.- mówiąc to, bawiła się trzymanym w rękach pistoletem, który jakby pojawił się tam znikąd.

Podbiegłem do Izy, obrzucając Ją nienawistnym spojrzeniem. Pocałowałem już martwą dziewczynę i wyrwałem broń z Jej dłoni. Splunąłem wprost w jej twarz, włożyłem lufę do gardła i nacisnąłem spust.

~*~ "Cena uczuć" ~*~

Gdy stanąłem przed drzwiami mieszkania mojej dziewczyny, serce podchodziło mi do gardła. Włożyłem rękę do kieszeni i przesunąłem palcami po materiale pokrowca skrywającego jedyną pamiątkę po moim pożal się Boże ojcu. Dotyk miękkiego aksamitu uspokoił mnie, zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Przycisnąłem dzwonek i po chwili Natalia stanęła w drzwiach. Ubrana była w jedwabną, czarną sukienkę, ogniście czerwone włosy opadały miękko na jej twarz. Złapała mnie za policzek i pocałowała delikatnie. Nadszarpnąłem całą swoją siłę woli, by nie wzdrygnąć się ze wstrętem. Szybko odsunąłem się od niej, wchodząc do wąskiego przedpokoju o ścianach koloru wina i podłodze wyłożonej ciemnym drewnem. Zdjąłem ciężką marynarkę i powiesiłem ją na wieszaku o zakończeniu w kształcie lwiej paszczy.

- Przygotowałam dla nas coś wspaniałego, kotku.- Natalia podeszła do mnie i objęła w pasie. Rzygać mi się nią chciało. Wymruczałem przeprosiny i wszedłem do łazienki. Umyłem spocone ręce i spojrzałem we wciąż zaparowane lustro. Byłem tak zdenerwowany, jak nigdy w życiu; spryskałem twarz zimną wodą , by ochłonąć. Po kilku minutach uspokoiłem się na tyle, by wyjść z klaustrofobicznie małego pomieszczenia. Stanąłem w drzwiach kuchni i ujrzałem odświętnie zastawiony stół. Wiecie, szampan, świece, te sprawy. Pieprzona sztampa- zaśmiałem się w duchu. Usiadłem przy nakryciu znajdującym się obok okna i spojrzałem na księżyc w pełni. Po chwili moja do-niedawna-ukochana położyła na stole półmisek z ostrygami, miskę sałatki z kurczakiem na ostro i dwa talerze spaghetti bolognese. Zacząłem jeść w milczeniu, podziwiając siedzącą przede mną kobietę. Idealne rysy twarzy, pięknie wykrojone usta, kobiece kształty. Jak coś tak niewyobrażalnie cudownego mogło być taką suką? Zagadnęła mnie:

- Co się dzieje? Jesteś taki markotny i zestresowany. Coś w pracy?

- Nie chcę o tym mówić, ok?- odrzekłem sucho.

Moja partnerka przez chwilę wyglądała tak, jakby chciała zaprzeczyć, iż to wcale nie jest ok, i mam się natychmiast przed nią wyspowiadać. Wzruszyła jednak tylko ramionami i nie mówiła już nic więcej.

- Może się napijemy?- zapytałem. Na trzeźwo w życiu się do niej normalnie nie odezwę.

- Pewnie, otwieraj- Natalia podała mi butelkę zimnego szampana i schyliła się do szafki po dwa wysokie kieliszki. Korek wystrzelił z hukiem, oblewając dziewczynę kaskadą spienionego napoju. Spojrzała na mnie z wyrzutem.

- Zrobiłeś to specjalnie! Przepraszam, ale teraz muszę się przebrać.

Parsknąłem na widok jej miny i przytknąłem butelkę do ust. Wstałem z miejsca i stanąłem tyłem do okna, wpatrując się w powieszone na ścianach plakaty z gwiazdami wieku XX, takimi jak Audrey Hepburn, Marylin Monroe i Brigitte Bardot. Po kilku chwilach do pomieszczenia weszła z powrotem Natalia. Przebrała się w sukienkę podobną do poprzedniej, lecz o wiele krótszą i bardziej obcisłą. Zlustrowałem jej ciało, zawieszając wzrok na strategicznych miejscach, a ona zaśmiała się melodyjnym głosem.

- Masz jeszcze ochotę coś jeść? Ja mam już dość siedzenia przy stole, a ty?- zapytała.

Przytaknąłem krótko i przymknąłem oczy, zastanawiając się gorączkowo nad tym, co insynuowała. W sumie, niech będzie dana jej jeszcze jedna noc ze mną.

Wziąłem ją na ręce i nie zważając na jej okrzyki protestu, zaniosłem do sypialni. Noc była długa, jak gdyby miała trwać wiecznie. Kochałem się z kobietą której tak bardzo nienawidziłem, ale co tam? I tak pójdę do piekła- zauważyłem ze śmiechem, oddając się z powrotem w delikatne objęcia kobiecych dłoni. Po wszystkim, Natalia wstała i przystanęła tuż obok dużych drzwi balkonowych, przez które wpadało mocne, mlecznobiałe światło księżyca. Oświetlało jej piękne kształty, przez co wyglądała jak jedna ze starogreckich rzeźb. Ja jedynie schyliłem się po moje spodnie od garnituru, gorączkowo je przeszukując. Gdy znalazłem to, co chciałem, podszedłem do mojej kobiety i złapałem ją za ramię. Przypomniały mi się wszystkie chwile bólu, wszystkie jej zdrady, o których myślała, że nigdy ich nie odkryję. Zadrżałem, ostatni raz wdychając jej zapach i wbiłem nóż w jej gardło, przebijając cienką powłokę skóry i wyzwalając fontannę krwi bijącą z rozciętej tętnicy.

- Konsekwencje, kotku.- wyszeptałem, po raz ostatni składając pocałunek na jej miękkich ustach.

~*~ "U bram piekła" ~*~

Dochodziła dwudziesta trzecia, a ja z moim najlepszym kumplem relaksowaliśmy się przy sześciopaku piwa. Było co oblewać, matury zdane, studia wybrane, ostatnia wypłata ze stypendium odebrana, żyć nie umierać. Włączyliśmy jakieś piosenki na YT, odpaliliśmy Counter Strike na swoich laptopach i rozpoczęliśmy rozgrywkę, ale Marcinowi nie szło za dobrze, kosił śmierć za śmiercią. Po kilkunastu straconych fragach wpadł na pomysł, by wypróbować i-dosy dla graczy, takie dźwiękowe narkotyki, ale nieszkodliwe. ?Zarzucił? na słuchawki Game Enhancer Shooter, który według opisu miał pomagać w grach ?nawalankowych?. Po kilku minutach słuchania dziwnych szumów i urywanych brzęczyków zachowanie Marcina się zmieniło. Zwęziły mu się źrenice, ręce zaczęły się pocić i trząść. W CS-ie szło mu teraz tak dobrze, że doszedł do pierwszego miejsca w rankingu, zachowywał się jak prawdziwy zawodowy morderca. Nagle spomiędzy szumów wyrwał się dźwięk tak wysoki i przeraźliwie głośny, że mój kumpel zrzucił słuchawki na podłogę i zamknął oczy, ciężko oddychając, a serce biło mu tak, jakby chciało się wydostać z piersi. Przestraszyłem się, ale po kilku minutach i dopitym browarku wszystko wróciło do normy. Wyłączyliśmy gry i odtworzyliśmy playlistę filmów Quentina Tarantino. Spojrzałem przez okno na ciemne niebo, księżyc błyszczał złowrogo w pełni. Rozwaliłem się na łóżku z puszką w rękach i starałem skupić się na akcji ?Wściekłych Psów?. Szybko zacząłem przysypiać, a Marcin musiał szturchać moje ramię coraz mocniej, bym się ocknął. Gdy ujrzeliśmy napisy końcowe, coś mnie tknęło, odpaliłem wyszukiwarkę i wpisałem frazę ?i-dosy?. Wyświetliły mi się tysiące stron wyników, a ja nabrałem ochoty na wypróbowanie tego na sobie. Wypiłem ostatnie piwo i wybrałem dos o nazwie ?Gate of Hades?, nieświadomy tego, iż jest to jedno z najtrudniejszych do przetrwania doznań. Poprosiłem Marcina, by zdjął mi słuchawki, gdyby zaczęło dziać się coś złego, położyłem się nieruchomo na łóżku i wsłuchałem się w jednostajne buczenie. Minęło dziesięć minut, a pod moimi powiekami zaczęły pojawiać się pierwsze obrazy: wilki biegnące po lesie, dzieci na placu zabaw. Moje ciało ogarnęła błogość, ale mimo to wciąż myślałem świadomie. Pierwsze nuty niepokoju dotknęły mnie, gdy wizje poczęły się zmieniać. Teraz składały się z urywanych scen, obrazów, dźwięków tak strasznych, że miałem ochotę uciec. Kajdany, kadzie pełne krwi, grób mojego ojca, dźwięki skrzypiących drzwi i wiatru muskającego konary starych drzew. Mój oddech przyśpieszył, płytko wciągałem powietrze. Ujrzałem mojego tatę umierającego po raz drugi, tym razem z mojej ręki. Byłem załamany, nie miałem w sobie siły, by ściągnąć słuchawki. Obok mnie zmaterializowała się kobieca postać w czarnych szatach, o skórze białej i zimnej jak marmur. Jej drapieżne oczy wpatrywały się we mnie pożądliwie. Chciałem krzyczeć, ale zacisnęła mi dłoń o długich, pomalowanych na krwistoczerwony kolor paznokciach na gardle, szepcząc:

- Nie tak szyybkoo, kootku... Zostajesz ze mnąą...

Na dźwięk jej głosu moja psychika rozpadła się. Wyższy wymiar mojej osobowości doszedł do głosu, odezwała się ?ciemna strona duszy?. Owładnęła mną nienawiść, żądza mordu i pożądanie. Straciłem świadomość, już nie pamiętałem, że w każdej chwili mogę wrócić do żywych. Zerwałem się na nogi, nie wiedząc nawet, jak upadłem. Do ręki wziąłem zardzewiałą katanę i ruszyłem przez ciemne zakamarki podświadomości. Widziałem wiele osób, wszystkie płakały, krzyczały, cierpiały piekielne męki. Zabijałem je z okrucieństwem, podrzynałem gardła i miałem ochotę tańczyć z radości, piłem łapczywie krew z rozerwanych tętnic moich przyjaciół. Byli dla mnie tak obcy, tak obojętni... Nie miałem obranego celu, było mi obojętne, gdzie trafię. Po czasie, którego wartości nie potrafię określić, ujrzałem odbicie Marcina, zadziwiająco materialne. Uniosłem ostrze, gotowy zadać jeden, śmiertelny cios, ale moją uwagę przykuła jego wyciągnięta do mnie ręka z kawałkiem zwykłej kartki w kratkę. Jego usta poruszyły się w niemym błaganiu, więc wziąłem ją i bez mrugnięcia okiem, bestialsko zamordowałem swojego przyjaciela, najbliższą mi osobę na świecie. Nie poczułem nawet skrawka wyrzutów sumienia, straciłem je wraz z osobowością. Od niechcenia spojrzałem na starannie wykaligrafowane słowa: OBUDŹ SIĘ I OCAL. Otworzyłem szeroko oczy, te słowa były jak zaklęcie, czułem ich moc. Dotarło do mnie, gdzie jestem, znów posiadałem wolę ucieczki, ale potwory mojego umysłu nie miały zamiaru poddać się tak łatwo. Powróciła kobieta, zabójczo piękna i cholernie niebezpieczna. Miałem wrażenie, że pyta mnie o coś, a ja, nie mając pojęcia, o co, skinąłem głową. Zaśmiała się kpiąco i pociągnęła ze sobą w ciemność. Nie wiem, na jak długo zabrała mnie do siebie, ale miałem wrażenie, że trwa to setki lat. Czułem się jak człowiek przypalany na ogniu, oblewany kwasem i nabijany na niezaostrzony pal jednocześnie. Krzyczałem, błagając o śmierć, a Ona tylko się uśmiechała. W końcu łaskawie postanowiła pozwolić mi wyrwać się spod kontroli, na odchodne pozostawiając mi w pamięci złowieszcze słowa:

- I tak nigdy nie ucieknieesz...

Biegłem, rozpaczliwie krzycząc. Krwawiłem z serca. Straciłem przytomność w śnie na jawie, by po chwili powrócić do swojego ciała. Znów byłem w swoim pokoju. Obok mnie, na podłodze leżało ciało Marcina, z twarzą zastygłą w wyrazie niebywałego przerażenia. Krew wyciekała z jego poprzebijanych gałek ocznych i poszarpanego brzucha. Tak, to moje dzieło. W ręku trzymałem zwykły tasak kuchenny, jarzący się szkarłatnie w mroku. Otworzyłem usta, jak ryba łapiąc powietrze, wstrząsany histerycznymi spazmami. CO JA ZROBIŁEM, DO CHOLERY? Umrzeć, błagam, umrzeć. Bezwiednie poprowadziłem ostrze wzdłuż nadgarstków. Osocze lało się z żył jak z kranu, ale mimo mijających minut, nie umierałem. Wziąłem do rąk swój komputer i z wściekłością rzuciłem nim o ścianę, a delikatne podzespoły posypały się jak piasek przemykający między palcami na plaży. W mojej głowie znalazła się kolejna myśl- mieszkam na 10 piętrze. Wyskoczyłem z okna, celując głową wprost w betonowy chodnik u stóp budynku. [beeep] tam. Nawet nie narobiłem sobie siniaków. Przypomniały mi się słowa kobiety: ?I tak nigdy nie ucieknieszsz, kotkuuu...?. To była groźba, teraz to do mnie dotarło. Obietnica wiecznych tortur. Otoczyły mnie ciemne postacie, kolejne potwory wprost z psyche. Rozdzierałem gardło w niemym okrzyku gniewu, żalu, rozpaczy. Czas się zatrzymał, a ja umarłem tam, w środku, oddając ciało w posiadanie wewnętrznym demonom.

~*~

To by było na tyle. Będę solennie wdzięczna za opinie, niekoniecznie pochlebne smile_prosty.gif

Edytowano przez Severiana
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To znowu ja z nowym tekstem. :D Tzn. niezupełnie nowym, ponieważ zamieściłem go u siebie na blogu 2 lata temu, a wczoraj wstawiłem wersję poprawioną. A mówię o "Przyjacielu", mikropowieści fantasy z moim sztandarowym bohaterem. ;) Gdyby ktoś był zainteresowany lekturą, zapraszam tutaj w celu obczajenia fragmentu. Na blogu po prawej stronie znajdziecie linki do wszystkich ośmiu rozdziałów. Miłego czytania!

@Severiana - przeczytałem na razie tylko "Grę". Odczucia względem stylu mam raczej pozytywne, choć tekst jest na dobrą sprawę jedynie sceną, fragmentem większej historii.

Dało się usłyszeć kolejny protest, tym razem głośniejszy i bardziej rozpaczliwy, a ja rozpoznałem jego autorkę.

Może być autorka artykułu, autorka książki, autorka scenariusza do filmu, autorka obrazu... "Autorka protestu" zupełnie się ze sobą nie kolokują.

Cienkie ostrza przecinały delikatną skórę jak papier, a krew płynęła po ciele Izy.

Jak dla mnie zdanie jest źle napisane. Nie do końca po polsku. Dopiero teraz można się dowiedzieć o płynącej krwi, a napisałaś to tak, jakby istotne było to, że znajdowała się ona na ciele Izy. Innymi słowy, "krew" i "po ciele Izy" sugeruję zamienić miejscami.

Ogólnie kilka zdań sprawia wrażenie napisanych "po angielsku".

Nie do końca rozumiem jedno: Joanna była kochanką głównego bohatera, że zaaranżowała tortury i morderstwo Izy? Nie przychodzi mi do głowy żadne inne wyjaśnienie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję za wytknięcie błędów. Odgórne założenie to takie, że Joanna to była partnerka bohatera. Została zastąpiona przez Izę, która dała mu ukojenie po toksycznym związku z lekko chorą psychicznie kobietą. A że panna Asia wciąż była zazdrosna, to urządziła sobie polowanie smile_prosty.gif Oczywiście nie mogłam tego napisać, mój mózg stwierdził, że skoro ja to wiem, wie to też czytelnik.

Edytowano przez Severiana
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, wreeeeszcie. Nie chcę się nawet dołować sprawdzaniem, ile już miesięcy upłynęło od pojawienia się ostatniego na tym forum kawałka ode mnie i HHF... ale nareszcie jest coś, co można tu wkleić. Nasz wspólny projekcik, cross-over o roboczym tytule "Pakt na Aradiel", jest więc tym samym kontynuowany. Oby następne przerwy były dużo krótsze, albo nie było ich w ogóle.

Jeżeli ktoś zdążył już przez te ileś-tam miesięcy zapomnieć, na czym stoimy - ostatni kawałek, jaki zamieściliśmy, jest na stronie 52 (post numer 1031). Bitwy ciąg dalszy.

===========================================================================

 

 

- XXXII -

 

Zgodnie z wcześniejszym planem, rdzeń "Czternastki" wleciał do systemu, możliwie szybko rozwijając formację obronną wokół bramy. Zaraz za pancernikami klasy Senat i ich eskortą - w postaci uniwersalnych, ciężkich krążowników klasy Katafrakt, noszących na pokładach tysiące rakiet balistycznych i myśliwców - podążyły sekcje inwazyjne "Piętnastki" i "Siedemnastki", głównie lotniskowce klasy Legion i kolejne fale Katafraktów, noszące w swoich hangarach desantowce i miliony żołnierzy. Już na tym etapie flota Legionu wyglądała co najmniej imponująco, a do układu nie zawitała nawet połowa jej stanu liczebnego.

Macer z pewnym niepokojem przeglądał monitory, w miarę jak malował się na nich obraz pola bitwy. Rukow nawet nie krył się z faktem, że skanuje cały obszar na każdej możliwej częstotliwości. Wątpliwości jednak powoli ustępowały zadziwieniu, gdy okazało się, że sprawy wyglądały niemal dokładnie tak, jak twierdził wiceadmirał. Siły obu walczących stron starały się opanować chaos. Bitwa zdawała się być z tej perspektywy mniej więcej wyrównana, z niewielką przewagą taktyczną agresorów. Siły Ororo uwijały się jak w ukropie i były czujne nawet bardziej niż zwykle. Obecność Imubian nie pozostała niezauważona. Wręcz przeciwnie, zostali wykryci niemalże natychmiast.

Rukow, wyprzedzając aalveńską admirał, wywołał jej okręt flagowy, jednocześnie prosząc o stworzenie otwartego kanału dla jej sojuszników. Stanął dumnie przed monitorem, prezentując się niczym posąg i gdy tylko pojawił się obraz, odchrząknął i zaczął mówić z przesadną kurtuazją:

- Ach! Pani admirał Umgali Ororo, cóż to za zaszczyt! - Rukow ukłonił się, kątem oka jednocześnie zerkając na łącznościowca, który akurat zdążył ustanowić otwarty kontakt z pozostałymi sojusznikami korporacji - Ucałowałbym rękę, gdyby tylko okoliczności były przyjemniejsze i nie dzieliły nas te długie mile, moja pani. Nieczęsto ma się okazję podziwiać w boju tak osławionego dowódcę.

- Fantastycznie, mnie już znasz, ale skoro już bawisz się w etykietę, to wypadałoby podać własną godność. Tylko streszczaj się - Aalvenka była wyraźnie zirytowana obecnością imubiańskiej floty.

- Rozumiem, i przepraszam. Wiceadmirał Jurij Rukow, z Czternastej Floty Legionu, do usług. Przybyliśmy tu po ambasadora Bertrandta.

- Z całą flotą inwazyjną? Was chyba poj***ło.

- Flota inwazyjna? To głównie wojska mające zasilić garnizony naszych granicznych kolonii. Ambasador miał przeprowadzić inspekcję. Ale to nie jest teraz istotne. Sądzę, że przydałaby się wam pomoc.

- Nie, dziękuję. Nie potrzebuję noża w plecach, panie Rukow.

- Skądże ta podejrzliwość? Ja rozumiem, że stosunki między naszymi frakcjami bywają napięte, ale proszę mi wierzyć. Senatowi nie zależy na inwazji obcych sił, oraz interwencji waszych korporacyjnych Korpusów. Źle wpływają na handel, sami rozumiecie.

- Jak już mówiłam. Nie ma mowy.

- Proszę to skonsultować z sojusznikami. Nie dysponujemy w tej chwili solidnymi siłami do zwalczania floty, ale mamy pokaźne wojska desantowe. Jeśli udzielicie nam eskorty, możemy dokonać zrzutu w okolicach miasta i odeprzeć, albo przynajmniej spowolnić natarcie na powierzchni. Zminimalizujecie straty w ludności cywilnej i infrastrukturze. Nasze Katafrakty udzielą wam następnie wsparcia ogniowego, a ja, wraz z moją eskortą zajdziemy atakujących od flanki i odciążymy wasze floty, przynajmniej na jakiś czas. Co państwo na to?

Wiceadmirałowi odpowiedziała krótkotrwała cisza. Jasne było, że po drugiej stronie toczy się żywiołowa narada. Ororo nie raz, nie dwa miała okazję walczyć z Legionem i z całą pewnością spodziewała się zasadzki. W koncu jednak twarz aalveńskiej admirał ponownie zawitała na ekran. Wyglądała na jeszcze bardziej wściekłą, niż poprzednio.

- Macie zgodę na dokonanie zrzutu w pozycjach na pozycjach przyległych do kolonii.

- Fantastycznie, ale będę jeszcze potrzebował danych na temat sojuszniczych jednostek. Rozumie pani. Trudno mówić o kompletnych danych przy pobieżnym skanie, a chcielibyśmy, by nasze wsparcie było możliwie efektywne i wolne od przyjacielskiego ognia.

Umgali warknęła w odpowiedzi i zerwała połączenie. Parę sekund potem ekran rozświetlił się na nowo i pojawiła się na nim twarz przystojnego, raczej młodo wyglądającego człowieka, odzianego w szaro-czarno-niebieski mundur.

- Tu admirał Daniel Skawiński z marynarki wojennej Unii Sprzymierzonych Światów - oznajmił obcy oficer rzeczowym tonem, z lekko zarysowaną irytacją - Transmitujemy sygnatury okrętów AMU.

Macer nawet nie krył zaskoczenia. Od początku uważał, że Bertrandt przesadzał mówiąc o ludziach z "tamtej strony" ale oficer dowodzący z floty Terran był bez wątpienia człowiekiem, dokładnie tak, jak wynikało z raportów ambasadora. Rukow sam zdawał się być nieco zdziwiony, do tego stopnia, że zrzucił obraz z ekranów do zobaczenia dla wszystkich na mostku. Widok ludzi pochodzących z zupełnie nieznanego zakątka wszechświata wzbudził w obecnych załogantach wyraźne poruszenie.

W chwilę po Skawińskim, na ekranach wyświetlono skąpany w czerwieni widok na mostek kolejnego okrętu. Tym razem nie widniała na nim ludzka twarz.

- Tu karimure Kaseia Ortenack, Zjednoczone Narody Soreviańskie - rzuciła jaszczurzyca z ekranu, sprawiając wrażenie zniecierpliwionej - Podajemy swoje pozycje i sygnały identyfikacyjne naszych jednostek. Czekamy na wsparcie.

Karimure Kaseia nie wyglądała Crispusowi na kobietę, wbrew temu, co wyczytał w papierach. Na tym jednak zdziwienie się nie kończyło. Uderzające w jego oczach podobieństwo do Shata'lin było tak fascynujące, jak i przerażające. Do tej pory Macer mierzył się głównie z Nhilarami i Aalvenami, od czasu do czasu z siłami Młota, ale spotkania z gadami należały do wyjątkowej rzadkości. Mimo wszystko, już same opowieści o potędze i zaciekłości przerośniętych jaszczurek budziły w wielu legionistach grozę. Komandor nie był tu wyjątkiem. Zadrżał na samą myśl, jakoby te nowo spotkane gadziny mogły być choć trochę podobne do tych pochodzących z Oka. Pozostali członkowie załogi obecni na mostku zdawali się podzielać obawy Macera, sądząc po przepełnionych lękiem szeptach, które przerwała ostatnia transmisja.

Teraz na ekranie pojawił się wizerunek obcego, który przypominał nieco Arigilianina, lecz wyglądał na zdecydowanie silniejszego i bardziej drapieżnego. Stwór odznaczał się jednocześnie ptasimi i gadzimi cechami - był pokryty zarówno swego rodzaju łuską, jak i piórami, a jego dziobaty pysk sprawiał wrażenie zdolnego do odgryzienia głowy człowiekowi jednym kłapnięciem. Uwagę zwracał także jego ubiór - o ile Terranie i Sorevianie nosili raczej typowe mundury, o tyle uniform tego obcego wyglądał bardziej staroświecko, z opasującą go w poprzek szarfą, z naszytą nań, nieokreśloną symboliką.

- Tu veeramek Kezrak Ophrez, marynarka wojenna Sojuszu, nadajemy transmisje identyfikacyjne - Zaledwie obcy oficer to powiedział, a odwrócił się od ekranu, wydając polecenie własnym podkomendnym; translator i komunikator były jeszcze przez kilka sekund włączone, dzięki czemu Macer zdołał usłyszeć garść ostatnich słów - Do wszystkich jednostek, cała wstecz. Kryć się za planetą...

Kontakt został przerwany, co niemal natychmiastowo wzbudziło wątpliwości Crispusa, który jeszcze raz rzucił okiem na obraz pola bitwy.

- Panie admirale, jest pan pewien, że powinniśmy trzymać się wstępnego planu, a nie zrobić jak oficjalnie zakomunikowaliśmy? Ci obcy zdają się mieć przewagę liczebną nad Ororo i jej sojusznikami. Nie ryzykujemy przypadkiem tego, że zgnieciemy jej siły i potem będziemy musieli sami sobie poradzić z tymi Auvelianami, czy jak im tam? Sami się wykrwawimy i będziemy odsłonięci na kontratak. Abhair tego tak nie zostawi.

- To jest właśnie powód, dla którego nie dowodzi pan flotą, panie Macer - odparł Rukow drwiącym tonem - Proszę rzucić okiem na mapę. Ci Auvelianie musieli chyba zapomnieć, że istnieje takie cudo jak radar, czy zaawansowana, dalekosiężna optyka. Rzuć pan okiem na ich pozycje. Syrena jest świetnie zabunkrowana i każdy, kto wychyli się zza łuku planety, wpadnie w pole ostrzału całej jej floty, z Krakenem na czele. A my niedługo znajdziemy się w samym środku jej formacji. Chaos jaki zasiejemy, da tamtym obcym czas na zrewidowanie swoich pozycji i wyrównanie walki, my za to oddalimy się i udzielimy im wsparcia, minimalizując straty własne.

- Dużo manewrowania jak na nasze olbrzymy, panie admirale.

- Ano dużo, ale czy to nie "Czternastka" właśnie słynie ze świetnych kapitanów? Czy też może dowództwo się myliło i kilku komandorów powinno polecieć ze stołka?

- Aluzja zrozumiana - Macer burknął pod nosem. - Cała naprzód, panie admirale?

- To chciałem usłyszeć, cała naprzód.

Formacja okrętów bojowych skierowała się ku flocie Ororo i jej sojuszników - nie tylko podchodziła w ten sposób do ataku, ale także zapewniała osłonę jednostkom desantowym. Zaledwie padł rozkaz Rukowa, a pierwsze z nich ruszyły na planetę, zmierzając w stronę stołecznego miasta. Wszystko wydawało się iść po myśli wiceadmirała.

Nie minęło wiele czasu, nim okręty "Czternastki", zająwszy pozycje, namierzyły jednostki Nhilarów, Aalvenów, Shata'lin oraz nielicznych zdrajców z Czerwonego Młota. Wszyscy czekali tylko na komendę Rukowa, który zdawał się wstrzymywać zeń do momentu, aż pierwsze oddziały sił inwazyjnych znajdą się na planecie - Macer dostrzegł, że wiceadmirał obserwował na ekranach ich lot. Zapewne nie chciał przedwcześnie zdradzać wrogom swoich prawdziwych intencji - mogliby wówczas otworzyć ogień do desantowców, nie pozwalając na utworzenie przyczółków na powierzchni kolonii.

Trwało to krótko, po czym Rukow wydał rozkaz.

- Ognia! - rzucił z emfazą - Zniszczyć namierzone cele! Niech pozostałe okręty floty natychmiast przekroczą bramę, by do nas dołączyć!

 

 

* * *

 

- Cholera - warknął admirał Daniel Skawiński - Niech wszystkie jednostki zespołu 24.1 zajmą pozycję do ostrzału intruzów. I połączcie mnie z tym idiotą Rukowem.

Podczas gdy podległe admirałowi okręty - lecące jeszcze niedawno na spotkanie drugiej grupie Auvelian - utworzyły ciągnącą się wzdłuż planetarnej orbity formację, technicy na mostku flagowego pancernika Nemezis w krótkim czasie nawiązali bezpośrednie połączenie z dowódcą Imubian. Skawiński był wściekły, choć nie dawał tego po sobie poznać. Przez to, że uprzedzenia rasowe jego "pobratymców" wzięły najwyraźniej górę nad zdrowym rozsądkiem, cały misterny plan obrony mógł wziąć w łeb. Nie potrzebowali nowego wroga - Auvelian było wystarczająco wielu, a w pobliżu z pewnością kryli się jeszcze Ildanie.

- Mamy połączenie, panie admirale - oznajmił kapitan flagowy, komandor Dieter Bosch - Może pan mówić.

Skawiński sięgnął do konsoli komunikacyjnej, natychmiast nadając transmisję audio i wideo. Na ekranie holo wkrótce pojawiło się znane mu już oblicze imubiańskiego dowódcy.

- Tu admirał Skawiński - rzucił Daniel, z trudem panując nad głosem - Wiceadmirale Rukow, to jawne złamanie warunków tymczasowego rozejmu. Macie natychmiast obrócić atak przeciwko Auvelianom, albo wstrzymać ogień i wycofać się z systemu.

- Ależ panie admirale, nie mogę tego zrobić - Imubianin mówił z nieskrywaną satysfakcją w głosie - Z całym szacunkiem, ale byłbym głupcem, nie korzystając z waszej naiwności. Daliście się złapać jak małe dzieci. Myślę, że przekaz jest jasny. Poddajcie swoje siły i cały układ, ten teren jest już oficjalnie własnością Imubii.

- Czy wyście kompletnie oszaleli? - Skawiński zatracił nieco panowanie nad sobą - Nikt nie utrzyma tego systemu, jeśli nie zneutralizujemy sił agresorów. Narażacie na niepowodzenie naszą misję i stawiacie w zagrożeniu pobliskie układy Unii!

- Legion jest w stanie utrzymać porządek na tym terenie, zapewniam, nie potrzebujemy jednak waszego wsparcia - Rukow rozłożył ręce i westchnął. - Ponadto nie mogłem patrzeć, jak dłużej dajecie się motać przeklętym nieludziom. Radzę dobrze, wycofajcie swoje siły i pozwólcie nam, starszym braciom, się tu zabawić. Mamy tu pewne... interesy do załatwienia, jak to mawiają Nhilarowie.

- Nic mnie nie obchodzą wasze rasistowskie mrzonki - rzekł Daniel z pogardą - Zabijające najwyraźniej trzeźwą ocenę sytuacji. Zostaliście już namierzeni, to moje ostatnie ostrzeżenie. Natychmiast wycofajcie się z systemu, albo uznamy was za agresorów i otworzymy ogień!

- Wasze siły znajdują się między młotem, a kowadłem, admirale. Podobne floty w tej chwili szturmują sąsiednie sektory Abhair, tak więc posiłków ze strony Ororo po prostu nie będzie. Nie macie żadnych szans. Proszę pomyśleć o swoich podkomendnych i zaoszczędzić im niepotrzebnego rozlewu krwi.

- Nie dajecie nam wyboru - mruknął Skawiński, po czym odwrócił się od ekranu i wydał polecenia - Do wszystkich okrętów, uznajemy imubiańskie jednostki za wrogie. Strzelać bez rozkazu, na razie artyleria standardowa.

Nemezis otworzył ogień jako jeden z pierwszych, biorąc na cel najbliżej położoną jednostkę - niszczyciel klasy Legionista. Choć niewielki w skali imubiańskiej floty, niemal dorównywał rozmiarami terrańskiemu okrętowi liniowemu. Skawiński studiował jednak dane na temat tych maszyn, transmitowane przez zespół Hunta z układu Aradiel - i wiedział, że zewnętrzne wrażenie jest mylące.

Przekonał się o tym na własne oczy, ujrzawszy piorunujący skutek pełnej salwy Nemezis - wrogie osłony bardzo szybko uległy przeładowaniu, wystawiając kadłub na ostrzał. Działa plazmowe dosłownie odparowywały pancerz w miejscu trafienia, zaś dyspersyjne rozrywały na strzępy całe segmenty kadłuba. Jeszcze skuteczniejszy okazał się jednak ogień z artylerii jonowej, która w mgnieniu oka usmażyła niemal całą elektronikę na imubiańskim niszczycielu - okręt błyskawicznie stał się martwy, jego sygnatura energetyczna spadła praktycznie do zera. Kolejna salwa z dział plazmowych i dyspersyjnych dokończyła dzieła zniszczenia. Wszystko trwało nie więcej, niż dziesięć sekund.

Skawiński nie musiał czekać równie długo na odpowiedź Imubian.

 

 

* * *

 

Rukow zdążył przywyknąć do tracenia niszczycieli po pojedynczych salwach. Było to szczególnie częste przy atakowaniu większych sił, ale nie krył zaskoczenia, że zniszczenia dokonała maszyna tak nieznacznych rozmiarów. Podkomendni na mostku mieli raczej nietęgie miny. Niektórzy byli weteranami bitew przeciwko Shata'lin, inni słyszeli barwne historie o ich sile ognia - zaś to, czym uderzyli Terranie, pasowało do tego jak ulał.

Niezrażony tym admirał zabronił własnym jednostkom odpowiedzieć ogniem i ponownie zwrócił się do terrańskiego dowódcy.

- Panie Skawiński, proszę wstrzymać ogień! Walczycie przeciw swoim braciom, ludziom. Tak się po prostu nie godzi. Daję wam ostatnią szansę. Wycofajcie się, albo będziemy musieli użyć pełnej siły ognia.

- Sami postanowiliście być naszymi wrogami - oznajmił niewzruszenie Skawiński - Zamiast pomóc w utworzeniu wspólnego frontu przeciwko agresorowi, zdecydowaliście się sabotować naszą misję. Wręczacie ten układ Auvelianom na tacy i narażacie pobliskie kolonie AMU, a na to nie zamierzam pozwolić. Wynoście się z tego systemu, albo zostaniecie całkowicie zniszczeni, kiedy tylko zjawią się tutaj Sorevianie i Fervianie.

To rzekłszy, Terranin zerwał połączenie.

- Jakie są dalsze rozkazy, panie admirale? - spytał Macer, najwyraźniej niespecjalnie zaskoczony reakcją Skawińskiego.

- Czego się pan spodziewa? Reszta floty zaraz wskoczy do systemu. Do tej pory będziemy dysponowali wystarczającą przewagą liczebną i ogniową, by po prostu zmiażdżyć wszelki opór. Daliśmy im szansę, czyż nie? - Rukow był pewny siebie, zdając się kompletnie ignorować niepokojąco wysokie profile energetyczne wrogich maszyn, sugerujące ogromną przewagę technologiczną. Imubianie byli przyzwyczajeni do podobnych sytuacji. - Proszę przekazać rozkaz wznowienia ognia do wszystkich jednostek. Pancerniki z wyjątkiem naszej eskorty na czoło formacji. Niech niszczyciele strzelają między liniami krążowników. Nie ma sensu tracić dobrych ludzi w walce z tak upartą hołotą.

Macer przekazał instrukcje łącznościowcom, którzy natychmiast rozpoczęli wysyłanie rozkazów. Wydawało się, że wszystko pójdzie jak po maśle, gdy nagle operatorzy zaczęli po kolei zgłaszać problemy. Crispus nie nadążał już z odbieraniem raportów, na mostku zapanował kompletny chaos.

- Stanowiska od pierwszego do dwudziestego zgłaszają kompletną ciszę radiową, panie admirale. - komandor zdawał tylko bardzo skrócony raport, pomijając wszystkie zbędne detale - Nie otrzymujemy żadnych odpowiedzi, a nasze własne sygnały zdają się być kompletnie głuche. Wszystkie stanowiska krótkiego zasięgu raportują poważne zakłócenia na liniach komunikacyjnych.

- Sabotaż? - rzucił pragmatycznie Rukow.

- Nie, panie admirale. Jeśli byłby to sabotaż, to stanowisko dwudzieste powinno działać. To kompletnie zamknięty moduł. Ponadto interkom działa. Zakłócenia pochodzą z zewnątrz. Nie ma wątpliwości, że to robota Terran.

- Bardzo dobrze - Rukow zacisnął pięści, słabo kryjąc irytację. - Skoro starożytni admirałowie wygrywali bitwy koordynując swoje manewry za pomocą prostych sygnałów jak flagi i światło, my zrobimy to samo. Wdrażamy protokół awaryjny. Komunikacja świetlna. Proszę powtórzyć rozkaz otwarcia ognia.

- To nie jest dobry pomysł, admirale. - Macer wiedział, czym to się może skończyć. Komunikacyjny protokół awaryjny, o którym mówił Rukow, nie służył do dowodzenia flotą, a raczej do przekazywania informacji między statkami w warunkach burzy jonowej na terenach z wysokimi stężeniami many. Koordynowanie działań w warunkach bojowych było pomysłem nie tylko absurdalnym, ale po prostu szalonym.

- Co macie na myśli, Macer?

- To po prostu głupie. Nawet jeśli uda nam się skoordynować jakoś ruchy wojsk, nie ma szans, aby koordynować ogień. Wszystko zajmie po prostu zbyt wiele czasu. Nasze i tak słabnące wsparcie myśliwskie jest teraz pozbawione namierzania. Każdy pilot jest zdany na własne umiejętności. W tym tempie po prostu ich tam zmasakrują. Komunikacja krótkiego zasięgu jakoś jeszcze działa. Pozostaje więc czekać, aż poszczególne zgrupowania zajmą się same sobą i dadzą się wyizolować!

- Ależ to nie jest głupie. Ja tu widzę korzyść. - admirał mówił spokojnie, udając opanowanie, choć prawdziwe intencje ponownie zdradzał dziwny błysk w oku. - Jeśli wróg mógł tak łatwo zablokować nasz sygnał, to mógł go równie łatwo przechwycić. Sygnału świetlnego tak łatwo nie rozgryzie.

- Chyba, że Ororo da im pie****ne kody! Po naszej stronie to nie jest żadna cholerna tajemnica! Ryzykuje pan życiem naszych ludzi dla durnego marzenia o chwale! Jaki jest sens toczyć bitwę, której nie możemy wygrać?

- Panie Macer, czy mam to traktować jako akt zdrady? - Rukow spojrzał na komandora pozornie obojętnym wzrokiem, ale w jego głosie czaiła się wyraźna groźba. Crispus zamilkł niemal natychmiast, po czym pokręcił przecząco głową.

Na mostku zapanowała cisza. Oficerowie patrzyli jednak niezbyt pochlebnie na admirała. Komandor dyszał rozwścieczony obrotem spraw na polu bitwy i zawiedziony zauważył, że łącznościowcy już wcześniej rozpoczęli przekazywanie sygnałów świetlnych. Na ekranach było widać, jak kolejne zgrupowania "Czternastki" rozświetlały się blaskiem tysięcy lamp sygnalizacyjnych, po czym wznawiały ostrzał. Terrańska flota została niemal w całości przykryta płaszczem imubiańskiego ognia. Ludzie z drugiej strony bramy nie pozostawali dłużni.

- Admirale! Katafrakty z ciężkimi rakietami dołączyły do formacji i czekają na rozkazy - rzucił komandor niechętnie.

- Zaraz dostaną jakieś zajęcie. Jakie są efekty naszego ostrzału?

- Praktycznie żadne - komandor mówił przez zaciśnięte zęby. - Profil energetyczny wrogiej floty pozostał prawie bez żadnych zmian. Jeśli coś zniszczyliśmy, to najwyżej jakąś płotkę, czy dwie. Nie pomaga nam tu fakt, że większość ognia jest niecelna.

- Straty własne? - monotonny głos Rukowa był w tej sytuacji wybitnie irytujący. Admirał zdawał się być kompletnie obojętny na wszelkie trudności.

- Trudno powiedzieć przy kompletnym braku łączności. Kilka zgrupowań niszczycieli i lekkich krążowników zaprzestało, zdaje się, nadawania sygnałów, ale dokładne ustalenie strat trochę zajmie.

Macer wiedział, co się święci. "Czternastka" wdała się w bitwę na wyniszczenie i choć dysponowała przytłaczającą siłą ognia, ta zdawała się nie mieć prawie żadnego znaczenia w obliczu przewagi technologicznej wroga. Odwrót także nie wchodził w grę, bowiem przyniósłby jeszcze większe straty. Imubianie nie mieli żadnej możliwości poinformowania wroga o planach ewentualnego odwrotu. Na dokładkę pozostawał jeszcze przesadnie ambitny szaleniec w fotelu admirała.

Rukow z kolei był kompletnie zaskoczony zaistniałą sytuacją. Wyraźnie spodziewał się, że zwycięstwo zapewnią mu ogromne działa jego floty. Te natomiast okazały się kompletnie nieskuteczne. Milczenie admirała w takiej sytuacji dodatkowo obnażało jego kiepskie zdolności do działania pod presją. Mógł tylko patrzeć, jak każdy kolejny element jego planu wali się. Począwszy od bezużytecznego w tej sytuacji elementu zaskoczenia, a na niedostatecznych siłach skończywszy.

- Każcie wszystkim skupić ogień na pojedynczych jednostkach! - wrzasnął w końcu komandor, nie wytrzymawszy milczenia swojego przełożonego - Niech strzelają w najbliższy możliwy cel względem pozycji Leviego!

- Co wy, do jasnej cholery, robicie, Macer? - spytał Rukow, kompletnie zaskoczony nagłym wybuchem swojego podkomendnego.

- Staram się ratować tych ludzi.

Admirał już chciał zaprotestować, ale rozmyślił się, spojrzawszy ponownie na pole bitwy. Okręty w pośpiechu przekazywały sobie nawzajem rozkazy Crispusa i coraz więcej z nich kierowało ogień na jeden z najbliżej położonych terrańskich okrętów - sądząc z jego rozmiarów względem reszty floty, zapewne niszczyciel albo lekki krążownik. Większość pocisków balistycznych wybuchała przed dotarciem do celu, zestrzeliwana najpewniej przez terrańskie lasery, lecz mimo to wrogi okręt skrył się niemal całkowicie pod zmasowanym ogniem. Wyglądało to dość absurdalnie - znacznie mniejsza od imubiańskich jednostka, nie mierząca nawet kilometra długości, przyjmowała na siebie ostrzał ogromnej floty, nie ponosząc przy tym widocznych szkód. W tym samym czasie, ogień Terran dosłownie roznosił na strzępy kolejne imubiańskie jednostki, przez co cała sytuacja budziła w Crispusie narastającą frustrację.

Macer spojrzał jednak z nadzieją na odczyty sensorów i natychmiast dostrzegł, że ostrzał jest skuteczny - wrogi okręt wytracał osłony. Rukow także tam spoglądał - tarcze ostrzeliwanego niszczyciela były już na minimalnym poziomie, w następnej chwili nie było ich w ogóle. Crispus oczekiwał już, że po kolejnej salwie nieprzyjacielska jednostka dozna poważnych uszkodzeń.

Spotkało go jednak rozczarowanie - kadłub wroga otrzymał wprawdzie bezpośrednie trafienia, ale szkód nie było. Pociski zdawały się rozbijać bezradnie o pancerz. Macer zupełnie się tego nie spodziewał - według jego doświadczeń, okręty po utracie osłon były wrażliwe na ataki, nawet jeśli chodziło o okręty Nhilarów czy Shata'lin. Tymczasem terrański niszczyciel zdawał się być chroniony opancerzeniem tak trwałym, że wytrzymywało równie potężny ostrzał, co chroniące go wcześniej tarcze. Przez myśl przeszedł mu pomysł wydania rozkazu, aby spróbować wziąć na cel wrogi mostek, ale już po krótkich oględzinach stwierdził z zawodem, że nie dostrzega na terrańskim okręcie żadnego widocznego mostka. Wydawało się, że wszystkie ich wysiłki pójdą na marne.

Nagle jednak w gładzi pancerza ostrzeliwanego niszczyciela pojawiły się wyrwy, spowodowane przez kolejną salwę. Ku niemałej uldze Crispusa, następne salwy powiększały zniszczenia, zdając się rozbierać wrogą jednostkę na części. Nie było wątpliwości, że jest już stracona - imubiańskie okręty wymierzały jej teraz kończące strzały, kierując już ogień na innych Terran.

Ludzie na mostku Gniewu Daeriego podnieśli lekką wrzawę - a więc mieli jeszcze szanse wygrać tę bitwę.

 

 

* * *

 

Komandor Dieter Bosch z rosnącą obawą obserwował, jak niszczyciel Burnside eksploduje, uległszy wreszcie nawale nieprzyjacielskiego ognia. Wkrótce zaczęły dołączać do niego kolejne terrańskie okręty. Imubianie mogli dysponować prymitywnym uzbrojeniem, lecz mając tak miażdżącą przewagę liczebną, po zmasowaniu ostrzału byli w stanie przebić się przez osłony i pancerze o wiele lepszych technicznie jednostek AMU. Wprawdzie okręty Terran nie poddawały się łatwo nawet wobec tak intensywnego ognia, lecz Bosch odnosił niepokojące wrażenie, że Skawiński straci wszystkie jednostki, nim zdoła zmusić Imubian do odwrotu.

Sytuacja przedstawiała się równie wątpliwie w kwestii myśliwców. Maszyny Imubian, toporne Gladiusy, nie tylko znacznie ustępowały pod każdym względem Harpiom i Feniksom, ale także były pozbawione przyzwoitych systemów stealth. Dzięki temu kierowane pociski rakietowe, mające ograniczone zastosowanie w prowadzonych dotąd przez Terran wojnach, teraz naprowadzały się na cele bajecznie łatwo, podobnie jak lekka artyleria korwet i niszczycieli. Lecz Gladiusy zdawały się napływać niekończącą się chmarą. Terrańskie myśliwce, podobnie jak większe jednostki, były przytłoczone liczebnością wroga. Każdy zabierał ze sobą dziesiątki nieprzyjacielskich maszyn, lecz zostawał w końcu poważnie trafiony, atakowany przez kolejne kilkadziesiąt wrogów jednocześnie. Uszkodzone terrańskie myśliwce kolejno wycofywały się z walki, wracając na własne lotniskowce.

Nie wyglądało jednak na to, aby admirał podzielał niepokój kapitana flagowego. Obserwował przebieg bitwy praktycznie bez emocji. Bosch pomyślał, że otuchy może dodawać dowódcy fakt, iż przebywał mimo wszystko na pokładzie okrętu liniowego klasy Sentima, wyposażonego w zaawansowany, szeregowy system osłon. Jeżeli Imubianie mieli spore kłopoty z przeciążeniem zwykłych tarcz na innych okrętach, Nemezis mógł się okazać dla nich nietykalny. Możliwe było też, że Skawiński przewidywał, iż imubiańska flota ulegnie zniszczeniu wcześniej - mimo wszystko, wrogowie tracili okręty w zatrważającym tempie, choć mieli ich grubo ponad tysiąc, wyjąwszy myśliwce.

- Jaki jest nasz status? - rzucił nerwowo Dieter.

- Dostajemy coraz więcej ognia - odrzekł pierwszy oficer, porucznik Foy - Korweta Kirke osłania nas przed pociskami balistycznymi, jej działka laserowe zajmują się nimi wedle priorytetu... ale wróg odpala tego tyle, że nie nadążają z zestrzeliwaniem wszystkiego. Neutralizujemy jakieś osiemdziesiąt procent.

- Mamy wyniki analizy?

- Zgadzają się z danymi od zespołu admirała Hunta. To, co usilnie próbuje się przebić przez nasze osłony, to w dużej części prymitywne, kumulacyjne głowice z miękkim rdzeniem. Ale mają tego tyle, że obciąża poważnie tarcze. Już raz przeładowali moduł numer jeden, ale nie zdążyli przeciążyć numeru dwa, zanim "jedynka" się zreaktywowała.

- To era kamienia łupanego - Bosch pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem - Takie toporne uzbrojenie przebija się przez pancerze naszych okrętów?

- Głowice balistyczne nie są w stanie naruszyć opancerzenia, panie komandorze, ale te pociski energetyczne, przypuszczalnie plazmowe, stanowią poważniejsze zagrożenie. W takiej ilości nagrzewają kadłuby, aż stają się bardziej podatne na zniszczenia, w końcu doprowadzając do ich przebicia.

Dieter raz jeszcze zerknął na Skawińskiego, który wciąż wydawał się nieporuszony.

- Sukinsyny nie zrozumiały aluzji - rzucił admirał ze spokojem - Podkręćmy trochę temperaturę - Skawiński spojrzał na Boscha - Komandorze, działa fuzyjne. Wyślijcie rozkazy do Cerberów, niech nie ograniczają się już do standardowej artylerii.

- Tak jest, panie admirale.

- My namierzymy tego wielkiego drania na przodzie - dodał admirał - Pancernik klasy Senat.

- Centrum bojowe! - rzucił Dieter do interkomu - Działa fuzyjne, namierzyć wrogi pancernik na czele formacji.

- Przyjąłem, komandorze - odrzekł oficer uzbrojenia - Mamy namiar, 029:322.

- Ognia z obu wież.

- Odpalamy.

 

 

* * *

 

Crispus patrzył na ekran z otwartymi z szoku ustami. Levi, jeden trzech pancerników na czele formacji, dosłownie rozpadł się na kawałki. Pierwsze trafienie momentalnie przeciążyło osłony, drugie natomiast roztrzaskało kadłub. Pancerz, który normalnie stanowił niezłą ochronę nawet przed ogniem krążowników, nie oparł się pojedynczemu strzałowi z tej straszliwej broni, w jaką uzbrojona była jednostka o rozmiarach przeciętnego niszczyciela.

Niezręczną ciszę, jaka zapanowała na mostku Gniewu Daeriego, przerwał jeden z łącznościowców.

- Admirale, Levi padł. Dywizjony niszczycieli XXX do XXXV także przestały wysyłać sygnały. Pancerniki Testudo i Dexter wraz z podległymi im dywizjonami kontynuują ostrzał. Wydaje mi się, że zamykają wyrwę w formacji. Czy mamy wysłać ekipy ratunkowe do szczątków Leviego?

- Nie - rzucił krótko Rukow - Czegoś takiego nikt nie miał prawa przeżyć. Nie możemy ryzykować ekip ratunkowych w takich warunkach. Gdybym tylko wiedział, że dysponują czymś takim...

- Z całym szacunkiem, admirale - przerwał Macer - ale mamy dość siły ognia, by to wygrać. Straty będą duże, ale to wykonalne.

- Nie, jeśli skupią się na ciężkich jednostkach. Zakładając, że będą z taką łatwością eliminować nasze pancerniki, wkrótce po prostu zabraknie nam przeciwokrętowej siły ognia. Musimy zminimalizować straty i liczyć na to, że tamci obcy zdejmą wrogie okręty flagowe, podczas gdy nasze Gladiusy zajmą terrańskie myśliwce i drony z Krakena.

- Jakie są dalsze rozkazy?

- Musimy wycofać się w okolice bramy. Dzięki temu będziemy mogli się szybko wycofać w razie problemów. W miarę możliwości spróbujemy połączyć się z Auvelianami. Do tej pory powinni się zorientować, po której stronie jesteśmy.

Crispus wydał stosowne rozkazy łącznościowcom, a następnie sam poinformował oficerów nadzorujących maszynownię. Każdy główny silnik, podobnie jak inne większe podsystemy pancernika, był tak skomplikowany i ogromny, że bezpośrednie dowodzenie nim z poziomu mostka było praktycznie niemożliwe. Każda sekcja okrętu miała własne centrum dowodzenia, oddzielnie monitorujące parametry danego modułu, minimaliząc szanse krytycznego wypadku, o który nie było trudno przy tak złożonej i kolosalnej maszynerii. Rzecz jasna, komplikowało to i spowalniało kierowanie pancernikiem klasy Senat, toteż oczekiwanie na odpowiedź mogło zająć chwilę.

W międzyczasie komandor rzucił okiem na wizualizację ruchów reszty floty. Imubiańskie kolosy rozpoczęły raczej niezdarny odwrót. Pozbawione skutecznej komunikacji okręty utrzymywały formację na oko, a ciągły ostrzał nie ułatwiał im zadania. Gniew Daeriego pozostawał jednak w bezruchu. Komandor wiedział, że silniki nie uległy żadnym uszkodzeniom, brak reakcji był niepokojący. Nim zdążył zareagować, dowódca maszynowni skontaktował się bezpośrednio z mostkiem.

- Panie admirale, panie komandorze! Mamy poważny problem, muszą panowie to zobaczyć! - oficer przełączył obraz na widok z kamer poszczególnych sterowni.

Widok bardziej przypominał rzeźnię niż pokład okrętu wojennego. Każda sterownia skąpana była we krwi. Zwłoki tak obsługi, jak i ochrony były poćwiartowane i porozrzucane wszędzie dookoła. Nie było widać prawie żadnych śladów walki.

- Panie admirale, co to jest, do cholery? - komandor nie wytrzymał. Momentalnie przypomniały mu się opowieści jego podkomendnych o klątwie ciążącej na okrętach noszących imię Daeriego.

- Sabotaż, oczywiście. Mamy gnidę na pokładzie, i to bardzo groźną, skoro zdołała nas uziemić, zanim się zorientowaliśmy. - Admirał mówił spokojnym głosem, ale ręce trzęsły mu się, gdy sięgał po interkom - Wiceadmirał Rukow do całej załogi! Zablokować wszystkie główne grodzie. Ogłaszam czerwony alarm. Mamy intruza na pokładzie. Podejrzewam, że to zabójczyni Shata'lin.

Twarz Macera zbielała na tę wiadomość. Pollio wspominał wcześniej o zabójczyniach, ale komandor nie spodziewał się tak szybkiej akcji. Czerwona Królowa zamordowała poprzedniego dowódcę "Czternastki", gdy Crispusa nie było w pobliżu. Choć brutalność i spektakularność tego ataku w maszynowni wskazywała na inną zabójczynię, to cel był oczywisty - Rukow, siedzący dosłownie tuż obok. Na samą myśl komandorowi zrobiło się słabo.

Po chwili wszystkie głośniki zatrzeszczały. System komunikacji, który powinien być nieczynny z powodu wrogiego zagłuszania, uruchomił się przekazując informację z nieznanego źródła. Komunikat radiowy był nieczytelny, w obcym dla Imubian języku i brzmiał jak setki mówiących jednocześnie głosów. Niektóre wydawały się smutne, inne wystraszone, a jeszcze inne po prostu zdziwione. Wśród nich wyróżniał się jeden wyraźny i ponury głos:

- Isa ima mallanta. Isa ima Ailem Rosallai. Isa ima korallia almidiallai.

- Mogłem się domyślić... - wyszeptał Rukow zrezygnowanym głosem.

- Czy to jest to, o czym myślę? - spytał Macer, nie kryjąc strachu.

- Niestety tak. Mamy już tylko jedno wyjście... Zadać im możliwie jak największe straty, zanim rozbiją nasze formacje. Jesteśmy niemal kompletnie okrążeni.

 

 

* * *

 

Matka Strachu zatrzymała się tuż za bramą, zapewniając osłonę lżejszym okrętom Świętej Floty, które wlatywały do systemu jej śladem. Niemal stukilometrowy kolos z miejsca otworzył ogień w kierunku imubiańskiej tylnej straży. Wiązki z dział termicznych błyskawicznie przeciążały osłony niszczycieli i lekkich krążowników wroga i z równą łatwością przetapiały się przez ich pancerze. Te z okrętów, które zdołały odpowiedzieć ogniem, nie były w stanie przedrzeć się nawet przez pierwszą warstwę osłon okrętu flagowego Shata'lin.

Baladiel - Surfalano dowodzący tym zgrupowaniem floty - obserwował sytuację na ekranach, nie kryjąc zadowolenia. Można było odnieść wręcz wrażenie, że z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Wyraźnie bawiły go starania Imubian, zdawał się też nie być zaskoczony ogólną sytuacją na froncie.

- Nie spóźniliśmy się ani o minutę. Sytuacja zgodna z tym, czego spodziewał się mistrz, wariant czterdziesty, różnice zdają się mieścić w przewidzianym zakresie. - Surfalano mówił spokojnym tonem. - Tak... Jak rozumiem, psioniczny krzyk został już uruchomiony?

- Tak jest - odparł adiutant - Poszedł w eter, gdy tylko wskoczyliśmy do systemu. Standardowa komunikacja radiowa została zagłuszona. Możemy wejść z komunikatem w każdej chwili, kanał otwarty na częstotliwości podanej przez Ororo także jest gotowy.

- Doskonale. Domyślam się, że krzyk wpłynie też na komunikację psioniczną? Samina Faelia przekazała mi, że jedna z wrogich frakcji jest silnie uzdolniona w tym zakresie. Chciałbym zobaczyć ich reakcję na głosy naszych czcigodnych umarłych i samego Rosarela. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Najwyższy czas się pokazać.

Baladiel zaśmiał się, po czym wstał z miejsca i poprawił szokująco skromnie zdobiony jak na Shata'lin płaszcz, będący jednocześnie symbolem jego rangi. Surfalano ponadto miał na sobie standardowy pancerz wspomagany z pojedynczą ikoną na piersi. Niemal nie wyróżniał się spośród pozostałych członków załogi na mostku. Gdy tylko adiutant dał znak, dowódca zaczął przemowę.

- Do wszystkich, którzy stają przeciw przyjaciołom Cesarzowej! Przyszliście tu po swoją śmierć. Niegodziwość, jakiej się tu dopuściliście, nie umknęła uwadze Świętej Floty i zasługuje na surową karę. Sam Rosarel, Anioł Niszczyciel, przemówił do was, a my, jako jego posłańcy, przybyliśmy, aby wykonać jego wolę. Moje serce krwawi, widząc atak na naszych sojuszników. Honor nakazuje mi dać wam jedną ostatnią szansę, by się wycofać. Wstrzymajcie ogień i opuśćcie terytorium przyjaciół Świętej Matki albo przygotujcie się na śmierć.

Surfalano usiadł, a adiutant zakończył otwartą transmisję.

- I jak było? - dowódca zapytał siedzącego obok adiutanta.

- Zbyt teatralnie, przynajmniej moim zdaniem. Jeszcze nie widziałem, by słowa wystraszyły naszych wrogów.

- Dowódca musi być nie tylko sprawnym taktykiem i strategiem, ale także aktorem, bracie. Wojna to w dużej mierze gra pozorów.

Adiutant przewrócił oczami i wrócił do swoich zadań.

- Czekamy na odpowiedź, mallo.

- Wrogowie raczej nam nie odpowiedzą. Pozostaje nam czekać na raporty od naszych sojuszników. Otrzymaliśmy już stosowne meldunki, ale sytuacja na froncie mogła się nieco zmienić. Nie chciałbym przypadkiem zrujnować planu sprzymierzonych sił.

Niemal natychmiast po wstrzymaniu przekazu psionicznego, nadszedł przekaz z mostka Skrzydełka. Widniejąca na ekranie kapitan Elaphia miała nietęgą minę, choć nie kryła ulgi z powodu przybycia własnej floty.

- Witaj, mallo, przybyliście w samą porę. Nhilarowie tracą jednostki na lewo i prawo. Kraken nie nadąża z łataniem tego badziewia, które nazywają okrętami. Trzymamy się jeszcze tylko dzięki przewadze taktycznej, dronom myśliwskim i naszym sojusznikom. Jedni z nich, Terranie, opierają się agresorom wraz z Nhilarami. Dwa mniejsze zespoły, soreviański i ferviański, prowadzą walkę szarpaną z wrogiem po drugiej stronie planety. Nieprzyjaciel nie przechodzi tam jednak na razie do natarcia. Jak z pewnością zauważyłeś, mallo, Terranie walczą także z Imubianami, ale nie wydają się mieć z nimi większych problemów.

- Jaki jest status Skrzydełka? - zapytał Baladiel - Czy samina Faelia jest bezpieczna?

- Jesteśmy względnie bezpieczni, przynajmniej chwilowo. Skrzydełko nie doznało uszkodzeń, główny ciężar walk wciąż biorą na siebie Nhilarowie... oraz nasi nowi alianci. Jednak Terran jest zbyt mało i mogą już wkrótce potrzebować pomocy.

- Przyjąłem, wsparcie jest w drodze.

Surfalano rzucił okiem na obraz pola bitwy, zwracając szczególną uwagę na imubiańskie pozycje. Wrogie maszyny działały ociężale i w wyjątkowo nieskoordynowany sposób, choć znajdowały się pod ostrzałem nieporównywalnie mniejszej grupy jednostek.

- Nasi sojusznicy... Zaciekli z nich wojownicy, jak widzę. To zdecydowanie daje nam nieco większe pole do manewru. Legion jest naszym priorytetowym celem. - Surfalano analizował sytuację na zimno - Bracie, proszę, połącz mnie z dowódcą sojuszniczej floty walczącej z Imubianami. Chciałbym zamienić kilka słów z ichnim admirałem, jest parę spraw, które muszę bardzo pilnie omówić.

Adiutant przytaknął i wysłał stosowne prośby. Po chwili na ekranie pojawiło się oblicze człowieka. Surfalano z początku myślał, że nastąpiła pomyłka, i skontaktowano się z oficerem Młota, ale natychmiast zauważył, że się omylił - mundur noszony przez Deial'lin, oraz surowe tłumaczenie translatora sugerowały, że pochodzi on z "tamtej strony".

- Mówi Surfalano Baladiel z pokładu Matki Strachu - podjął dowódca Shata'lin - Dobrze jest wreszcie zobaczyć przyjazną ludzką twarz. Czy mam przyjemność mówić z admirałem... terrańskiej floty?

- Zgadza się - powiedział człowiek neutralnym głosem - Mówi admirał Skawiński, dowódca IX Floty AMU, z mostka Nemezis. Cieszę się, że przybyliście, wasze wsparcie może nam pomóc utrzymać się do przybycia posiłków. Proponuję jednak, aby najpierw zmusić Imubian do odwrotu, abyśmy mieli czyste tyły. Jeżeli możecie, zmieńcie pozycje, aby im to umożliwić. - Ostatnie zdanie człowiek wypowiedział już ze skrywaną irytacją.

- Przyjąłem, ale obawiam się, że Imubianie nie wycofają się tak łatwo przez bramę. Będą się raczej starali połączyć z którąś z pozostałych wrogich flot. Matka Strachu może w każdej chwili użyć baterii oblężniczej i laserów przebijających przeciw dowolnemu zgrupowaniu wrogich sił w zasięgu naszego wzroku. Z obecnej pozycji powinienem być w stanie spowolnić imubiański odwrót do czasu pełnego unieszkodliwienia ich okrętu flagowego.

- Co przez to rozumiecie?

- Imubiański pancernik klasy Senat, który nie wycofuje się z resztą formacji to ich okręt flagowy. Jedna z naszych drogich sióstr zdołała go już unieruchomić. - Baladiel nie krył zadowolenia, informując o tym sojusznika - Maszyna nie może ulec zniszczeniu pod żadnym pozorem. Falana żąda, by wrogiego admirała wzięto żywcem.

- Weźmiemy to pod rozwagę - Skawiński odwrócił się na chwilę od Surfalano, wydając swoim podwładnym rozkazy; następnie powtórne spojrzał na Baladiela - Trochę późno nas o tym informujecie, ale na całe szczęście, do tej pory nie oddaliśmy strzału w okręt flagowy. Później, kiedy już oczyścimy teren, powinniśmy wysłać desantowce z Marines. Przejmą okręt i jeśli będzie trzeba, udzielą pomocy waszej wysłanniczce.

- Miło mi to słyszeć. Wsparcie w drodze. Baladiel bez odbioru.

Surfalano nie krył zdziwienia zachowaniem Terranina. Baladiel współpracował wcześniej z Czerwonym Młotem, toteż odczytanie ludzkich emocji nie stanowiło dla niego wiekszego problemu - był więc tym bardziej zaskoczony opanowaniem Skawińskiego w takiej sytuacji.

Obserwując działania sojuszników na prawej flance, po drugiej stronie kolonii, dowódca Shata'lin nie omieszkał zwrócić uwagi na mniejszą, sojuszniczą flotyllę. Ta jednak była bardzo nieliczna i zdaniem Baladiela, mogła się już wkrótce znaleźć w trudnej sytuacji. Dając się ponieść ciekawości, a także lekkiej trosce, zażądał od swojego adiutanta połączenia z ich okrętem flagowym i wysłania uprzejmego zapytania o sytuację. Podejrzewał, że część z tych jednostek musiała należeć do Sorevian - przedstawicieli gadziej rasy, o której tyle słyszał.

Jego podejrzenia okazały się słuszne, ale Surfalano i tak mimowolnie rozszerzył na chwilę oczy ze zdumienia, kiedy nadeszła transmisja i na ekranie pojawił się łuskowaty łeb. Podobieństwo do jego ludu było istotnie zdumiewające.

- Tu karimure Kaseia - rzuciła jaszczurzyca, przemawiając mniej przyjaznym tonem, niż Skawiński - XII Flota Uderzeniowa SVS. Prowadzimy chwilowo, wespół z Fervianami, walkę szarpaną z wrogiem, ale za kilka enelitów powinny się tu pojawić nasze główne siły. Za pozwoleniem... - Kaseia zwęziła oczy - czy sami spodziewacie się dalszych posiłków?

- Flota jest w niemal pełnym stanie liczebnym, tylko niewielkie siły oczyszczają teren po drugiej stronie bramy z niedobitków imubiańskiej tylnej straży. Jesteśmy w pełni gotowi do walki. - Surfalano wygodnie rozłożył się na swoim fotelu - Jeśli zapewnicie nam wsparcie ogniowe, będę też w stanie zrzucić nasze siły lądowe i wesprzeć obronę kolonii.

- Przyjmiemy każdą pomoc - odrzekła Kaseia ze słabo skrywaną dezaprobatą - Ale spodziewaliśmy się, że wyślecie większe siły. Niemniej, nie powinniście mieć problemu z dotarciem do kolonii i bez naszej pomocy. Terranie dostatecznie zajmują Imubian, panujemy też nad sytuacją na innych frontach. Jaki kontyngent zamierzacie przerzucić na planetę?

- Pięć tysięcy z oddziałów gwardyjskich, cztery pełne kompanie Straży Świątynnej oraz tysiąc z oddziałów desantowych. - Surfalano przerwał na chwilę, sprawdzając coś na sąsiednim ekranie i słuchając podpowiedzi adiutanta.

Kaseia wyglądała teraz na jeszcze bardziej nachmurzoną.

- Odradzam wysyłanie waszego kontyngentu bezpośrednio do walki. Według raportów, Auvelianie mają na planecie już ponad pięćdziesiąt milionów żołnierzy, wliczając szturmowców z Shilai'edilon. Sugeruję, abyście wyładowali oddziały w bezpośrednim sąsiedztwie stołecznego miasta kolonii i czekali na rozwój sytuacji. Na razie, obawiam się, niewiele zdołacie zrobić.

- Przyjąłem. Gdy tylko zajmiemy się wrogą flotą, Matka Strachu przeprowadzi bombardowanie wrogich pozycji, by zredukować ich przewagę liczebną. Możemy też wysłać dywizjon niszczycieli celem bezpośredniego wsparcia sił lądowych.

- Gdyby bombardowanie orbitalne było takie proste, sami byśmy je przeprowadzili - warknęła Kaseia - Chwilowo bardziej zajmują nas auveliańskie okręty, dostaliśmy także informacje, że na planecie są już aktywne stanowiska artylerii planetarnej wroga. Nie możemy sobie pozwolić na walkę z nimi, trzymajcie się zatem na dystans od nieprzyjacielskiej strefy lądowania.

- Niech tak będzie. Matka Strachu jest już w drodze.

Surfalano przerwał łączność i wydał kolejne rozkazy. Całe zgrupowanie floty ruszyło w ślad za Matką Strachu, która chroniła mniejsze okręty za pomocą swoich potężnych, wzmacnianych psionicznie osłon, jednocześnie odpowiadając precyzyjnym ogniem z laserów przebijających. Wycofujące się w popłochu imubiańskie okręty nie były w stanie skutecznie koordynować ostrzału, tracąc jednostki w zastraszającym tempie na dwóch flankach. Baladiel wydawał się być rozczarowany raczej słabym oporem swoich starych wrogów, z drugiej jednak strony cieszyła go już sama perspektywa zwycięstwa.

Wrogie obce floty zdawały się przynajmniej na razie ignorować nowoprzybyłych przeciwników, co dawało Świętej Flocie cenny czas na zajęcie dogodnych pozycji. Surfalano chciał w razie możliwości wykorzystać pełny potencjał swoich okrętów, które zaprojektowano do walki w okrążeniu i w obliczu przewagi liczebnej wroga. Mimo to, niepokoiły go odczyty energetyczne obcych jednostek. Podobnie jak te u okrętów terrańskich czy soreviańskich, były zaskakująco wysokie jak na ich rozmiary. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak poważne problemy mogłyby mu sprawić, gdyby obrały za cel Matkę Strachu.

Flota zmierzała na pozycje bez większych problemów ze strony dużych maszyn wroga, myśliwce i bombowce stanowiły natomiast stosunkowo niewielkie zagrożenie dla najeżonych bronią przeciwlotniczą i osłaniających się wzajemnie okrętów Shata'lin. Sprawę tylko ułatwiał fakt, iż większość Imubian była wciąż bardziej zajęta Terranami.

- Wojska lądowe zostawiam pod komendą Straży Świątynnej - zarządził Surfalano - przydzielimy im dywizjon niszczycieli, by zabezpieczyć korwety przed atakami wrogich myśliwców. W międzyczasie zajmiemy się też wsparciem naszych przyjaciół.

Baladiel z uwagą obserwował sytuację i porównywał ją z wcześniejszymi przewidywaniami, nanosząc jednocześnie niezbędne poprawki. Wydawał rozkazy poszczególnym dywizjonom, kierując je tam, gdzie były najbardziej potrzebne, odciążając nadwyrężone linie obrony.

Jego uwadze nie umknął fakt, iż flota Legionu była niemal kompletne nieskoordynowana w wyniku zagłuszanej komunikacji. Pozycja Matki Strachu dawała z kolei idealną okazję na zadanie poważnych strat. Wróg znajdował się między jego własną flotą, a Terranami. Takiej okazji nie mógł zmarnować.

Matka Strachu zatrzymała się i rozpoczęła powolny zwrot w kierunku formacji nieprzyjaciela, jednocześnie rozgrzewając baterię oblężniczą, która zabłysła błękitnym światłem.

- Jeśli wystrzelimy teraz, spowolnimy ich odwrót i nie będziemy ryzykować przyjacielskiego ognia. Jakie są przewidywane straty?

- W polu rażenia znajdzie się jedna dziesiąta wrogiego zgrupowania, mallo.

- Doskonale. - Baladiel złożył ręce i wyszczerzył kły - W takim razie nie mamy na co czekać.

Ułozone w koło lufy baterii oblężniczej zalśniły i wystrzeliły jednocześnie. Biało-błękitna wiązka przeszyła wrogą formację praktycznie bez żadnych problemów, rozpraszając się daleko za nią. Surfalano wprawdzie nie mógł podziwiać efektów ostrzału z bliska, ale symbole na monitorze i tak mówiły same za siebie.

W imubiańskiej formacji pojawiła się masywna wyrwa, dokładnie tak, jakby zgrupowanie przecięto gigantycznym nożem. Nie przetrwał nawet jeden okręt trafiony przez działo oblężnicze, a te, które znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie, sądząc po odczytach energetycznych, były ciężko uszkodzone.

Baladiel zaśmiał się, słuchając raportu o wrogich stratach.

- Podziwiajcie, bracia i siostry, to jest bowiem los, który spotyka wrogów naszej Matki. Święty płomień zemsty i oczyszczające światło. - Surfalano westchnął - Ale kontynuujmy naszą krótką podróż ku pozycji naszych sojuszników. Działo musi odpocząć przed kolejnym strzałem, a my wciąż mamy sporo do zrobienia.

 

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No cóż, tyle czasu minęło, że o crossoverze po prostu zapomniałem. Fabułę pod kątem logiki trudno mi ocenić, bo po prostu wielu niuansów nie pamiętam. ;) Ale to, co stało się pod koniec, jest co najmniej interesujące.

Przez ten czas dowiedziałem się na temat pisania pewnych rzeczy, więc niektóre sugestie mogą wydać się Wam (a przynajmniej Tobie, Speeder) kontrowersyjne. W razie wątpliwości służę wyjaśnieniami.

Wątpliwości jednak powoli ustępowały zadziwieniu, gdy okazało się, że sprawy wyglądały niemal dokładnie tak, jak twierdził wiceadmirał.

Zadziwienie i zdziwienie to dwa różne uczucia, chyba że chodziło właśnie o to pierwsze.

- Stanowiska od pierwszego do dwudziestego zgłaszają kompletną ciszę radiową, panie admirale. - komandor zdawał tylko bardzo skrócony raport, pomijając wszystkie zbędne detale

Myślę, że wiadomo, po co komandor zdaje skrócony raport, więc wzmiankę o pomijaniu szczegółów można spokojnie usunąć.

Koordynowanie działań w warunkach bojowych było pomysłem nie tylko absurdalnym, ale po prostu szalonym.

Po "ale" brakuje "też".

Na ekranach było widać, jak kolejne zgrupowania "Czternastki" rozświetlały się blaskiem tysięcy lamp sygnalizacyjnych, po czym wznawiały ostrzał.

"Rozświetlają" i "wznawiają", ponieważ występują w zdaniach podrzędnych.

Każdy zabierał ze sobą dziesiątki nieprzyjacielskich maszyn, lecz zostawał w końcu poważnie trafiony, atakowany przez kolejne kilkadziesiąt wrogów jednocześnie.

"Poważnie trafiony" nieszczególnie mnie przekonuje. Czy można trafić niepoważnie?

Może tak, jeśli dobrze rozumiem kontekst: "...lecz w końcu otrzymywał duże/poważne obrażenia...".

Uszkodzone terrańskie myśliwce kolejno wycofywały się z walki, wracając na lotniskowce GTF.

Moim zdaniem "kolejno wracały na lotniskowce GTF" w zupełności wystarczy, bo to jednocześnie oznacza, że się wycofywały. Nie warto zwiększać objętości tekstu informacjami, których czytelnik bez problemu sam się domyśli.

W ogóle w dwóch pierwszych akapitach przedostatniego fragmentu jest za dużo form z "ale" i "lecz".

Możliwe było też, że Skawiński przewidywał, iż imubiańska flota ulegnie zniszczeniu wcześniej - mimo wszystko, wrogowie tracili okręty w zatrważającym tempie, choć mieli ich grubo ponad tysiąc, wyjąwszy myśliwce.

To zdaje wydaje mi się za długie. Tam, gdzie jest myślnik, podzieliłbym je na dwa.

Pancerz, który normalnie stanowił niezłą ochronę nawet przed ogniem krążowników, nie oparł się pojedynczemu strzałowi z tej straszliwej broni, w jaką uzbrojona była jednostka o rozmiarach przeciętnego niszczyciela.

Tutaj jestem pewien, że "jaką" nie może być synonimem do "którą".

Tak bym to przebudował: "Pancerz, który normalnie stanowił niezłą ochronę nawet przed ogniem krążowników, nie oparł się pojedynczemu strzałowi z tej straszliwej broni. A przecież uzbrojona w nią była jednostka o rozmiarach przeciętnego niszczyciela".

Nim zdążył zareagować, dowódca maszynowni skontaktował się bezpośrednio z mostkiem.

"Zgasł" podmiot, więc mogę się tylko domyślać, że pierwsze zdanie składniowe odnosi się do komandora.

Nie było widać prawie żadnych śladów walki.

Moim zdaniem to zdanie jest bez sensu. Skoro była krew i poćwiartowane oraz porozrzucane zwłoki, to jako pierwsze przychodzi na myśl, że są to właśnie ślady walki. Tym bardziej że ciąg dalszy wydaje się to potwierdzać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, wreszcie nowy kawałek! I to całkiem przyjemny w odbiorze. Przyznam się, że nie pamiętam za wiele z uprzedniego przebiegu bitwy, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio.

Niemal żal mi Imubian. Zdają się być chłopcami do bicia w każdej sytuacji. :P

Nie wiem, ile z wytkniętych przeze mnie kwestii odnosi się stricte do pracy HHF, ale większość z nich dotyczy fragmentów pisanych z perspektywy naszych biednych ludzi zza bramy...

Na początek: ja rozumiem stylizowanie nazw na rzymskie, ale... Lotniskowce klasy "Legion" oraz niszczyciele klasy "Legionista" jako członkowie grupy bojowej nazywanej legionem, której członkowie są więc z definicji legionistami? Czy to już nie przesada / zbytnia wieloznaczność?

Macie zgodę na dokonanie zrzutu w pozycjach na pozycjach przyległych do kolonii.
Um...
Fantastycznie, ale będę jeszcze potrzebował danych na temat sojuszniczych jednostek. Rozumie pani. Trudno mówić o kompletnych danych
Powtórzenie.
był pokryty zarówno swego rodzaju łuską, jak i piórami
Ten opis jest cokolwiek nieszczegółowy i ciężko wyobrazić sobie wygląd obcego na jego podstawie. Może warto by napisać, co było pokryte piórami, a co łuską? Chyba że to były pióra na łusce...
uniform tego obcego wyglądał bardziej staroświecko, z opasującą go w poprzek szarfą
Może za szybko wyciągam wnioski, ale natychmiast stanął mi przed oczami staroświecki mundur europejski, z szarfą w poprzek (i takimi frędzlowatymi pagonami). Czy o to chodzi? I jeśli tak, to dlaczego obcy miałby nosić mundur wzorowany na ludzkim?
Nic mnie nie obchodzą wasze rasistowskie mrzonki - rzekł Daniel z pogardą - Zabijające najwyraźniej trzeźwą ocenę sytuacji.
Mam wrażenie, że to powinno być jedno zdanie. "Zabijające" po kropce brzmi dla mnie co najmniej dziwnie. Czy nie lepiej byłoby "Nic mnie nie obchodzą wasze rasistowskie mrzonki - rzekł Daniel z pogardą, - zabijające najwyraźniej trzeźwą ocenę sytuacji."? Aczkolwiek, nie jestem pewien, czy użycie tak przecinka jest zgodne z polską typografią. Martius?
- Panie Skawiński, proszę wstrzymać ogień! Walczycie przeciw swoim braciom, ludziom. Tak się po prostu nie godzi. Daję wam ostatnią szansę. Wycofajcie się, albo będziemy musieli użyć pełnej siły ognia.
To "tak się nie godzi" zabija nieco dramatyzm sytuacji. Nie mówiąc już o tym, że cała ta wypowiedź wydaje mi się... mało wściekła jak na zaistniałą sytuację. W końcu, imubiański dowódca powinien się wręcz czuć zdradzony, prawda?
Ludzie na mostku Gniewu Daeriego podnieśli lekką wrzawę - a więc mieli jeszcze szanse wygrać tę bitwę.
Ja bym to po prostu podzielił na dwa zdania, z kropką zamiast myślnika, bo nie jestem pewien, co ma wyrażać obecna konstrukcja tego zdania.
Musimy wycofać się w okolice bramy. Dzięki temu będziemy mogli się szybko wycofać w razie problemów.
Powtórzenie.

I, jeśli mógłbym odnieść się jeszcze do komentarza Martiusa...

Moim zdaniem to zdanie jest bez sensu. Skoro była krew i poćwiartowane oraz porozrzucane zwłoki, to jako pierwsze przychodzi na myśl, że są to właśnie ślady walki.
Krew i zwłoki to ślady rzezi. "Walka" zakłada, że druga strona stawiała jakiś opór. Tymczasem nie ma tam ciał przeciwników, ani śladów w rodzaju dziur po kulach (to tylko przykład; nie pamiętam, czy Imubianie używają ręcznej broni balistycznej). Przynajmniej ja tak to rozumiem.
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zadziwienie i zdziwienie to dwa różne uczucia

Pierwsze słyszę.

Myślę, że wiadomo, po co komandor zdaje skrócony raport, więc wzmiankę o pomijaniu szczegółów można spokojnie usunąć

Można, ale nie trzeba.

"Poważnie trafiony" nieszczególnie mnie przekonuje. Czy można trafić niepoważnie?

Można, jeżeli np. pocisk odbije się od pancerza.

"...lecz w końcu otrzymywał duże/poważne obrażenia..."

Z kolei słowo "obrażenia" ni w ząb nie pasuje do pojazdu bojowego, już bardziej do żołnierza.

Moim zdaniem "kolejno wracały na lotniskowce GTF" w zupełności wystarczy, bo to jednocześnie oznacza, że się wycofywały. Nie warto zwiększać objętości tekstu informacjami, których czytelnik bez problemu sam się domyśli.

A ja uważam, że nie wystarczy, bo w obecnej formie wygląda to ładniej i bardziej obrazowo, natomiast samo stwierdzenie, że wracały na lotniskowce, wyglądałoby lakonicznie.

To zdaje wydaje mi się za długie. Tam, gdzie jest myślnik, podzieliłbym je na dwa.

Nie.

Tak bym to przebudował: "Pancerz, który normalnie stanowił niezłą ochronę nawet przed ogniem krążowników, nie oparł się pojedynczemu strzałowi z tej straszliwej broni. A przecież uzbrojona w nią była jednostka o rozmiarach przeciętnego niszczyciela".

Ja natomiast wcale nie jestem co do tych synonimów przekonany - za to pewien jestem, że zdania nie powinno się zaczynać od "a". Poza tym - znowu to krojenie tekstu na kawałki?

"Zgasł" podmiot, więc mogę się tylko domyślać, że pierwsze zdanie składniowe odnosi się do komandora.

W jaki niby sposób "zgasł" podmiot? Narracja wciąż jest "przylepiona" do Macera, nie pojawił się akapit ani żaden inny środek, świadczący, że o kimś innym mowa.

Moim zdaniem to zdanie jest bez sensu. Skoro była krew i poćwiartowane oraz porozrzucane zwłoki, to jako pierwsze przychodzi na myśl, że są to właśnie ślady walki.

W sumie Kefcia powiedział to samo, co ja na ten temat myślę. Co myślał autor, kiedy to pisał - o to proszę pytać HHF, tylko ostrzegam, że już od miesięcy muszę go nieźle ciągnąć za język, by na zwykłe PW odpowiedział.

Generalnie to wolałbym, abyś mówił o sprawach poważniejszych, takich jak kwestie merytoryczne, a nie o takich duperelach :/. Jakoś tak tego nie lubię, zwłaszcza kiedy piszesz rzeczy, z którymi się nie zgadzam.

No, wreszcie nowy kawałek! I to całkiem przyjemny w odbiorze. Przyznam się, że nie pamiętam za wiele z uprzedniego przebiegu bitwy, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio.

No, toż przecież odsyłałem na stronę tematu, gdzie poprzednie kawałki były wklejane. Jak sobie w międzyczasie przypomnicie i odpowiecie na aktualne PW, wlepię następny rozdział (jest na chwilę obecną dość tekstu pisanego, aby jeszcze jeden kawałek dać).

Niemal żal mi Imubian. Zdają się być chłopcami do bicia w każdej sytuacji.

To już konwekwencja różnic w technologii i faktu, że normalką jest u mnie to, co w uniwersum HHF jest zarezerwowane dla wybrańców w osobach Shata'lin. Tyle, że u HHF równoważy to koncepcja, że Shata'lin jest bardzo mało, podczas gdy Imubianie, chociaż słabi technicznie, mają niewyczerpywalne zasoby ludzkie i materiałowe. Kiedy natomiast trafiają do uni, gdzie autochtoni mogą wystawić dziesiątki, a nawet setki okrętów mniej więcej na poziomie tych od Shata'lin... no to są w tym, co anglosasi określają mianem "deep shit".

Na twoim miejscu bardziej żałowałbym Auvelian - że są tym samym skazani na największych cieniasów :P.

Na początek: ja rozumiem stylizowanie nazw na rzymskie, ale... Lotniskowce klasy "Legion" oraz niszczyciele klasy "Legionista" jako członkowie grupy bojowej nazywanej legionem, której członkowie są więc z definicji legionistami? Czy to już nie przesada / zbytnia wieloznaczność?

Są też pancerniki nazywane tak samo jak organ, który sprawuje władzę w ichnim imperium, czy też krążowniki nazwane nazwami formacji legionowych - choć tu sytuację ratuje fakt, że tych formacji nie ma (już). Hmmm... umowność?

Ten opis jest cokolwiek nieszczegółowy i ciężko wyobrazić sobie wygląd obcego na jego podstawie. Może warto by napisać, co było pokryte piórami, a co łuską?

Nie chcę tego opisu rozwlekać - mogę co najwyżej dla świętego spokoju stwierdzić, że był pokryty częściowo łuską, a częściowo piórami.

Może za szybko wyciągam wnioski, ale natychmiast stanął mi przed oczami staroświecki mundur europejski, z szarfą w poprzek (i takimi frędzlowatymi pagonami). Czy o to chodzi?

Hm, niezupełnie. Nie mam w głowie kompletnego "dizajnu" ferviańskiego uniformu, ale na pewno nie byłaby to kalka z mundurów XVIII-wiecznych. A rzeczona szarfa jest pojedyncza (w starodawnych uniformach były dwie) i w miarę luźna (w starodawnych uniformach opasywały tors dość ciasno). W dodatku nie pełni wyłącznie funkcji estetycznej, bo to na owej szarfie naszyte są insygnia, wskazujące na rangę faceta oraz na jego przynależność plemienną.

Mam wrażenie, że to powinno być jedno zdanie. "Zabijające" po kropce brzmi dla mnie co najmniej dziwnie.

Jak sobie wyobrażałem Skawińskiego mówiącego te słowa, to jak bym nie próbował, zawsze wyraźną pauzę słyszę przed tym "zabijające". To i kropka.

To "tak się nie godzi" zabija nieco dramatyzm sytuacji. Nie mówiąc już o tym, że cała ta wypowiedź wydaje mi się... mało wściekła jak na zaistniałą sytuację. W końcu, imubiański dowódca powinien się wręcz czuć zdradzony, prawda?

Ja nie wiem - z tego, co widzę, on wciąż jeszcze ma jakąś taką naiwną nadzieję, że przypadkowe "pokrewieństwo" rasowe skłoni Terran do stanięcia po ich stronie, tylko na tej irracjonalnej podstawie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam wrażenie, że to powinno być jedno zdanie. "Zabijające" po kropce brzmi dla mnie co najmniej dziwnie. Czy nie lepiej byłoby "Nic mnie nie obchodzą wasze rasistowskie mrzonki - rzekł Daniel z pogardą, - zabijające najwyraźniej trzeźwą ocenę sytuacji."? Aczkolwiek, nie jestem pewien, czy użycie tak przecinka jest zgodne z polską typografią. Martius?

Gdyby połączyć te zdania, przecinek przed myślnikiem byłby zbędny. W ogóle to w sytuacji, gdy występują dwa wypowiedzenia, na końcu wstawki narracyjnej powinna się znaleźć kropka, ale Speederowi już kiedyś wytykałem zapis dialogów. tongue_prosty.gif

Krew i zwłoki to ślady rzezi. "Walka" zakłada, że druga strona stawiała jakiś opór. Tymczasem nie ma tam ciał przeciwników, ani śladów w rodzaju dziur po kulach (to tylko przykład; nie pamiętam, czy Imubianie używają ręcznej broni balistycznej). Przynajmniej ja tak to rozumiem.

OK, zwracam honor w takim razie. Takie wyobrażenie nie przyszło mi do głowy.

Ja bym nie czepiał się aż tak powtórzeń w dialogach (chyba że zdecydowanie wyglądają na niedopatrzenie autora). Podczas rozmowy jak najbardziej mogą wystąpić, a moim zdaniem najważniejsze jest to, by kwestie mówione były wiarygodne. Normalnie w końcu też nie wypowiadamy się ultrapoprawnie.

Pierwsze słyszę.

Właśnie zauważyłem, że popełniłem gafę, ponieważ tych wyrazów można używać też zamiennie. Przepraszam.

Można, ale nie trzeba.

Nie trzeba, ale moim zdaniem wypada. Na takim prowadzeniu czytelnika za rękę cierpi płynność czytania, gdyż ten musi tracić czas na zapoznanie się z informacjami, które może (a nawet wręcz powinien) sam sobie dopowiedzieć z kontekstu.

1) Ja natomiast wcale nie jestem co do tych synonimów przekonany - 2) za to pewien jestem, że zdania nie powinno się zaczynać od "a". 3) Poza tym - znowu to krojenie tekstu na kawałki?

1) Sam jeszcze nie najlepiej to czuję, ale "który" i "jaki" naprawdę rzadko mogą występować synonimicznie. A już na pewno nie w podanym przykładzie, ponieważ znajduje się tam odniesienie nie do pierwszej lepszej broni, tylko konkretnej.

2) Dlaczego nie?

3) Tak. Wychodzę z założenia, że jeżeli zdanie zawiera więcej niż 3-4 wypowiedzenia składniowe, ma więcej niż 1,5-2 linijki objętości w Wordzie i nie są w nim podane informacje, które wymagają takiego rozbudowania, to znaczy, że jest po prostu za długie. Pisałem wcześniej o zaburzaniu płynności czytania. Konstruowanie takich zdań też ją powoduje, ponieważ czytelnik z czasem zapomina, gdzie był początek wypowiedzenia. Uprzedzając Twoją ew. odpowiedź: nie mówię, żeby przez to tworzyć serię zdań pojedynczych, bo to byłoby przegięcie w drugą stronę.

W jaki niby sposób "zgasł" podmiot? Narracja wciąż jest "przylepiona" do Macera, nie pojawił się akapit ani żaden inny środek, świadczący, że o kimś innym mowa.

Rzeczywiście, nie zauważyłem "komandora" z poprzedniego zdania, więc myślałem, że wypowiedzenie odnosi się do czego innego.

Generalnie to wolałbym, abyś mówił o sprawach poważniejszych, takich jak kwestie merytoryczne, a nie o takich duperelach confused_prosty.gif. Jakoś tak tego nie lubię, zwłaszcza kiedy piszesz rzeczy, z którymi się nie zgadzam.

Kiedyś sam się zastanawiałeś, jak to się dzieje, że nie udaje Ci się zainteresować czytelnika na dłużej. Nie sądzisz, że przyczyna może tkwić m.in. w niuansach stylistycznych? Dlatego kiedy ktoś pisze mi do opowiadania łapankę, często dopytuję się o szczegóły; niektórzy twierdzili, że moje teksty czyta się opornie, więc każda informacja ma dla mnie znaczenie. Mogę jednak spróbować skupić się tylko na istotnych kwestiach, tym bardziej że widzę, iż teraz sam miejscami odwaliłem fuszerkę. Tylko że w sumie lepiej mi wychodzi właśnie korekta językowa, bo błędy w fabule jestem w stanie zauważyć głównie wtedy, gdy są to już naprawdę bijące po oczach sprzeczności.

No, toż przecież odsyłałem na stronę tematu, gdzie poprzednie kawałki były wklejane. Jak sobie w międzyczasie przypomnicie i odpowiecie na aktualne PW, wlepię następny rozdział (jest na chwilę obecną dość tekstu pisanego, aby jeszcze jeden kawałek dać).

To wysyłałeś jakieś PW oprócz powiadomienia, że jest już nowy rozdział? :O

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

2) Dlaczego nie?

Bo to źle wygląda i po prostu nie jest poprawne.

3) Tak. Wychodzę z założenia, że jeżeli zdanie zawiera więcej niż 3-4 wypowiedzenia składniowe, ma więcej niż 1,5-2 linijki objętości w Wordzie i nie są w nim podane informacje, które wymagają takiego rozbudowania, to znaczy, że jest po prostu za długie.

Nie. Po prostu nie.

Nie mam zamiaru ciąć zdań na mniejsze kawałki ani ich upraszczać. Gdybym palnął zdanie na cztery czy pięć linijek (bo i takie mi się zdarzały), jeszcze bym takie zarzuty zrozumiał, ale to ma niecałe dwie, więc na litość Boską... I skoro sprecyzowanie, iż powrót na lotniskowiec jest de facto wycofaniem się z walki, jest niepotrzebne, bo to domyślne, to czemu jeszcze nie wyrzucić wzmianki, że robiły to myśliwce uszkodzone? No bo przecież jak wracają w środku walki na lotniskowce, no to można się domyślić, że robią to, bo są uszkodzone (albo ewentualnie chcą przezbroić rakiety).

Kiedyś sam się zastanawiałeś, jak to się dzieje, że nie udaje Ci się zainteresować czytelnika na dłużej. Nie sądzisz, że przyczyna może tkwić m.in. w niuansach stylistycznych?

Myślę, że takie detale to akurat najmniejszy problem.

To wysyłałeś jakieś PW oprócz powiadomienia, że jest już nowy rozdział?

Nie, po prostu się przejęzyczyłem. Chodziło mi o napisany przeze mnie post, a nie PW.

Wstrzymam się jeszcze odrobinkę z wlepianiem ciągu dalszego. Jak go już wlepię, to znów będziemy mieli pauzę - nie umiem powiedzieć, jak długo takowa potrwa. Jednak ten nienapisany jeszcze rozdział to już ostatni, jaki będzie opisywał bitwę w przestrzeni kosmicznej. Dalszy rozdział - mojego autorstwa - jest już gotowy (bo miałem jego wyobrażenie, nie chciałem czekać, aż do niego dojdziemy - więc się nie szczypałem i po prostu go napisałem), potem znów rozdział HHF.

No i jeszcze Kefcia miał, zdaje się, nadrabiać zaległości.

EDIT: w związku z przetasowaniem, jakiego dokonałem w układzie rozdziałów (opis bitwy jest podzielony na ileś tam podrozdziałów, które dopiero na "etapie post-produkcji" łączę w pełne rozdziały), do powyżej wlepionego dołożyłem jeszcze jeden kawałek. Radzę więc wrócić do powyższego fragmentu przed przeczytaniem tego, który później zamieszczę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na twoim miejscu bardziej żałowałbym Auvelian - że są tym samym skazani na największych cieniasów :P.
Ależ gdzie tam! Zresztą... Auvelianie, mimo że cieniasy, przynajmniej dobrze przy tym wyglądają. Mają psionikę i wytłumaczenie, czemu jej nie używają. Imubianie mają tylko swoje wielkie ego.

Shata'lin zresztą poniekąd też (patrząc na dodany fragment), ale oni mają do tego również fory. :P

Ułozone w koło lufy baterii oblężniczej zalśniły i wystrzeliły jednocześnie.
Ok, para rzeczy tutaj.

Raz: chyba chodzi o okrąg, nie o koło.

Dwa: jaki jest sens budowania na okręcie służącym do walki w przestrzeni kosmicznej (a więc trójwymiarowej) działa, które swoim ogniem obejmuje płaszczyznę? A jak wróg nie ułoży się grzecznie na jednym poziomie, to co? 90% ognia z tej superarmaty się marnuje? Jeszcze żeby to raziło sferycznie... ale to i tak musi być cholernie nieefektywne. Nie potrafię wyobrazić sobie uzasadnienia budowy takiej broni rodem z bullet hell, poza szpanerstwem. Już nie mówię o ryzyku trafienia sprzymierzonych okrętów; naprawdę trzeba się nieziemsko namanewrować, żeby to działo dało jakiekolwiek rezultaty.

Edytowano przez StyxD
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czyli dobrze przewidziałem, że niektóre sugestie wydadzą się kontrowersyjne. tongue_prosty.gif Może jednak popełniłem błąd, że podałem je w sytuacji, gdy sam chcę nad tymi sprawami popracować.

Bo to źle wygląda i po prostu nie jest poprawne.

Czy źle wygląda, to już kwestia gustu, ale jest to jak najbardziej poprawne. Aż przypomniała mi się sprawa zwrotu "a więc" - panuje powszechne przekonanie, że nie wolno zaczynać od niego zdania, podczas gdy tak naprawdę nie ma w tym niczego nieprawidłowego.

I skoro sprecyzowanie, iż powrót na lotniskowiec jest de facto wycofaniem się z walki, jest niepotrzebne, bo to domyślne, to czemu jeszcze nie wyrzucić wzmianki, że robiły to myśliwce uszkodzone? No bo przecież jak wracają w środku walki na lotniskowce, no to można się domyślić, że robią to, bo są uszkodzone (albo ewentualnie chcą przezbroić rakiety).

Akurat "uszkodzone" jest tutaj potrzebną informacją. Ogólnie jednak dopuszczam do siebie myśl, że sam jeszcze nie mam w tej kwestii wyczucia, po prostu musiałby się wypowiedzieć ktoś bardziej kompetentny ode mnie.

Niech to będzie też odpowiedź na to, że nie trzeba skracać ani dzielić zdań. Gdybym ja miał to robić, kilka wypowiedzeń raczej bym tak przerobił, ale mimo to przyznaję, że Ty jeszcze budujesz je całkiem rozsądnie. Jak np. czytam ostatnio opowiadania, które zostały wyróżnione w konkursie "Świetlne Pióro", to co dłuższe zdania po prostu przeszkadzały mi w czytaniu (a w jednym tekście w ogóle okazały się przeszkodą nie do pokonania; zresztą nie tylko one).

Zastanawiałem się, czy nie lepiej by było, gdyby nowy kawałek stanowił początek następnego rozdziału, bo obecny IMO kończył się w dobrym momencie. Może jednak twierdzę tak dlatego, że nie wiem, co stanie się dalej. Przeczytałem - no i czekam. Językowo większych zgrzytów nie stwierdziłem.

Że tak egoistycznie pojadę - nie musisz się śpieszyć z wklejaniem nowych rozdziałów, jeśli tylko będziesz miał je gotowe, bo chciałbym w pierwszej kolejności doczytać kilka opowiadań. biggrin_prosty.gif

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...