Skocz do zawartości

Polecane posty

Amulut Atridis.doc

Witam, chodzę do gimnazjum. Od jakiegoś czasu zainteresowałem się różnymi książkami fantasy takimi jak Wiedźmin czy Hobbit. Tak mnie zainteresował ten temat, że napisałem własną książkę.

Polecam. I proszę o zgłaszanie jakichkolwiek błędów. Wtedy je poprawie i wkleję poprawioną wersję

Miłej lekturynauka.gif

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ok postaram się poprawić w wolnej chwili. Może nawet od razu zacznę. Thx lol.gif

poprawiona wersja. Według twoich wskazówek. Dorzuciłem również jedno zdanie na końcu które powinno nieco wyjaśnić zakończenie (oczywiście nie całkowicie, tajemnica musi być)Amulut Atridis.doc

Edytowano przez stasiek19
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam jeszcze pytanie - co oznacza to zdanie? [nawet rym mi wyszedł :P]

Niestety strażnik był pod wrażeniem, ale nie był jeszcze głupi.

Ogólnie takich "dziwnych" zdań jest sporo smile_prosty.gif.

Jeszcze jedno - dlaczego strażnicy rzucali w Nicka kamieniami? Z Assassin's Creed'a się urwali, czy co? ;)

Edytowano przez MajinYoda
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

to była taka beznadziejna próba złapania go, bądź zabicia go. Sami nie wierzyli że się uda. Przyznaje, że trafne spostrzeżenie z tym Assassin's creedem. Być może właśnie stamtąd, przyszło mi to do głowyrozpacz.gif

Tak poza tym to rzeczywiście przydała by się jakaś korekta. Popytam znajomych. Może ktoś zechce przeżyć "męki" poprawiając moje "dzieło" krecka_dostal.gif

Edytowano przez stasiek19
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@ stasiek19

Na wstępie powiem tyle - jak podejmowałem pierwsze nieudolne próby pisania, chodziłem nawet nie do gimnazjum, lecz do podstawówki. I nawet wtedy nie miałem tyle tupetu, aby cztery strony tekstu nazywać "książką". Marzyło mi się napisanie zbioru opowiadanek grozy i parę stron to było dla mnie po prostu jedno opowiadanie - dopiero wtedy, gdybym ich zebrał ileś tam, uznałbym za stosowne nazwać to "książką".

Poprawianie błędów sobie daruj, bo całe opowiadanie jest tak naprawdę jednym wielkim błędem - to już kolejny (i z pewnością nie ostatni) raz, kiedy ktoś pisze byle co, sam ani razu tego nie czyta, po czym bezwstydnie pokazuje w sieci. A skoro już autor podesłał plik z "książką", to rozprawiłem się z jego dziełem na odmienną niż zwykle modłę. Tekst z moimi zastrzeżeniami (których swoją drogą jest tyle objętościowo, co tekstu wyjściowego) autor znajdzie w załączniku. I kiedy będzie to czytał, niech pamięta, że sam się o to prosił. Trzeba było się zdobyć chociażby na odrobinę samokrytycyzmu, odrobinę szacunku wobec potencjalnych czytelników - i choć odrobinę zastanowić, czy warto było toto pokazywać.

@ Kefka 255_06

Dnia 28.03.2013 o 00:59, StyxD napisał:

Oj, było. Legendy/plotki o Czerwonej Królowej, które rozpowiadali między sobą członkowie załogi jakiegoś imubiańskiego okrętu... nie pamiętam dokładnie, kiedy i gdzie to było, bo to było dawno, ale na pewno to pamiętam.

No i czy to jest tak dużo?

Dnia 28.03.2013 o 00:59, StyxD napisał:

Ok, masz rację. Powinienem spróbować zapomnieć to co wiem o twoim uniwersum, bo jest tego trochę, a ja nawet nie pamiętam skąd. To akurat chyba padło w jednej z naszych dyskusji.

O, nienienienienieee... Z uniwersum nic nie zapominaj, boś mi się niedawno przyznał, że w sumie wciąż niewiele masz na jego temat do powiedzenia, bo niewiele wiesz - tylko tego brakowało, żebyś miał wiedzieć jeszcze mniej chytry.gif . Po prostu czytaj uważnie tekst.

Dnia 28.03.2013 o 00:59, StyxD napisał:

Jestem prawie pewien (ale to było tak dawno temu, że nie zagwarantuję), że stosunek Imubian do ludzi jako do "swoich", którym trzeba przemówić do rozsądku, też był już prezentowany, choć chyba jedynie w postaci ich planów dyplomatycznych.

Ale czy faktycznie uporczywie i czy faktycznie tak częstokroć?

@ Knight Martius

Zdecydowanie ci dziś nie idzie z tymi błędami.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

A nie po prostu "do niego"? Bo "doń" można składniowo odnieść równie dobrze do podwładnych.

No, nie bardzo. Szczególnie że narracja cały czas skupia się tutaj na jego osobie i dobrze wiadomo, do kogo meldunki powinny napływać.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Przed "pozbawienie" zabrakło "na". Poza tym - w czym tutaj myślnik jest lepszy od przecinka?

Nie zabrakło - nie miało być.

Myślnik stylistycznie jest lepszy.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Napisałbym: "Spokój miał już nie potrwać długo".

Bez różnicy.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Ja bym napisał "na razie". Zdaję sobie sprawę, że tego zwrotu też się używa (mnie też się zdarzało ), tylko że to jest rusycyzm bez uzasadnienia gramatycznego.

Bez różnicy2. A skoro - co sam przyznajesz - tego zwrotu się używa, nie powinieneś mieć o to pretensji do postaci, że go używają.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Prędzej bym widział: "...uśmiechnąłby się, gdyby mógł".

Nie. Sformułowanie przeze mnie użyte podkreśla, że uśmiech w wykonaniu Novreza jest po prostu rzeczą niemożliwą, a nie, że nie może, bo coś tam.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Wcześniej. "Temu" to inaczej "wcześniej w stosunku do teraźniejszości", a że nie wiadomo, kiedy narrator opowiada tę historię, to nie można mówić o tym, że akcja ma miejsce już teraz.

Przepraszam, a kiedy niby ma mieć miejsce, jak nie teraz? Konkretny moment jest tu opisywany, nie widzę absolutnie żadnego powodu, dla którego nie miałoby "temu" się tutaj pojawić.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Która.

Bez różnicy3.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

O ile dobrze mi wiadomo, słowa "lekki" nie można używać m.in. w stosunku do uczuć, bo to nie to samo, co "niewielki".

O ile mi wiadomo, notorycznie się tego określenia w tekście pisanym używa.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Dla precyzyjności znaczeniowej napisałbym tutaj "spory".

Nie. Właśnie, że "ciężki", określenie bardziej militarystyczne w tej sytuacji.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Raczej "przetrwał".

Bez różnicy4. Zapewne będziesz zaprzeczał, że właśnie że nie, że tu o "życie" idzie, a okręt żyć nie może - a od czego niby metafora?

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Narracja jest prowadzona z perspektywy Crowleya, więc nie można napisać, że jego emocje "zdawały się przychodzić". Albo przychodziły, albo nie.

Tu nie chodzi o same uczucia, tylko o to, do czego te komunikaty prowadziły - jak gdyby usilnie starały się go do tej rozpaczy doprowadzić.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Ciężki =/= trudny. Przynajmniej według logiki.

"Ciężka sytuacja" to również nader często widywane przeze mnie określenie.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Hm, "dotarło"?

Bez różnicy5.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Mającym. "Posiadać" to inaczej "mieć na własność", ew. można odnieść to słowo też do wiedzy (o ile jest rozległa) czy umiejętności, ale poza tym już niewiele więcej. Przewagę techniczną można tylko mieć.

Bez różnicy6. Stwierdzenie, że "posiadać" to "mieć na własność" kłóci się natomiast z tym, co wiem ze studiów prawniczych. Moi profesorowie na pewno racji by ci nie przyznali.

Dnia 7.04.2013 o 09:30, Knight Martius napisał:

Ja bym napisał "liczby".

 

Bez różnicy7.

Dobra, miałem jeszcze trochę poczekać, pomyśleć nad najbardziej ekonomicznym podzieleniem poszczególnych kawałków ale HHF wciąż się spóźnia i przy obecnym tempie obawiam się, że zapuścimy korzenie, nim gdziekolwiek zajdziemy. Póki co, wlepiam to, co mogę. Jest bardzo możliwe, że dla lepszego podziału na rozdziały, dokleję kolejny kawałek do niniejszego postu (a tym samym niniejszego rozdziału), zamiast pokazywać go dopiero w następnym - zawiadomię o tym.

===========================================================================

 

 

- XXXI -

 

Tak jak Crispus się spodziewał, Rukow ponownie zanudzał kadrę oficerską powtórką z rozrywki. Wiceadmirał wyraźnie chciał się upewnić, że każdy znał swoje miejsce w planie i że wszystkie rozkazy zostaną wykonane co do joty. Taktyka, jaką mieli przyjąć - choć prosta - była z założenia bezbłędna, ale tylko w wypadku idealnej znajomości otoczenia. Niestety, dane wywiadowcze nie były satysfakcjonująco dokładne do przeprowadzenia takich manewrów z wystarczającą skutecznością. Reputacja Rukowa jako genialnego i szalonego taktyka zdawała się być przesadzona, i to mocno. Dowódca, który musi powtarzać sobie własne plany tak często, jest albo niekompetentny, albo niepewny. Z drugiej strony, sława wiceadmirała pochodziła głównie z przejmowania inicjatywy, nie planowania z dłuższym wyprzedzeniem.

Nudę spotkania przerwał dopiero niespodziewany komunikat od ambasadora Bertrandta. Ku zaskoczeniu wszystkich na mostku, Calixte zgłosił się na wizji, twarzą w twarz, a nie jak poprzednio, przekazując informacje tekstem.

- Mówi Calixte Bertrandt do wiceadmirała Rukowa. Admirale, słyszycie mnie? - ambasador wydawał się nieco zaniepokojony.

- Głośno i wyraźnie, czekamy na rozkazy. Wiadomo już, kiedy mamy ruszyć z planem?

- Nigdy, wiceadmirale.

- Co to ma znaczyć, panie ambasadorze? - Rukow nie krył zdziwienia i irytacji.

- Powiem tak: niespodziewani-spodziewani goście, o których możliwej obecności wspominałem, zjawili się nieco wcześniej. Ich siły są jednak dużo słabsze, niż przewidywałem, i są gorzej przygotowani, niż miałem nadzieję. Obawiam się, że z heroicznego wejścia nici.

- Jaki mamy plan?

- Ma pan wskoczyć do układu za około pół godziny. Operacje zewnetrzne mają ruszyć zgodnie z planem. Musi pan dostarczyć wojska na powierzchnię planety. Oczekuję, że ta ofensywa obcych załamie się na dobre w przeciągu godziny.

- Skąd ta pewność?

- To strefa wojny. Nie mam watpliwości, że ci drudzy ludzie mają pod ręką jakieś posiłki, jaszczurki i ptaszydła pewnie też. Byliby głupcami, zostawiając własne korpusy dyplomatyczne pod opieką kompletnie obcej floty, a taką są dla nich wojska Ororo. Sama Czarna Syrena też głupia nie jest, ale panu chyba tego nie muszę tłumaczyć.

- Co mam robić?

- Chcę, by przeprowadził pan dywersję. Zrzuci pan wojska lądowe i zajmie miasto, a następnie dołączy pan do atakujących obcych. Do czasu pańskiego przybycia siły obu stron będą solidnie wykrwiawione, a wsparcie Czternastki zapewni zwycięstwo strony atakującej i odsłoni wam plecy obcych. Wtedy wyeliminujecie ich niedobitki i przejmiecie kontrolę nad sektorem.

- Przyjąłem.

- Doskonale. Będę przekazywał na bieżąco dane odnośnie sytuacji na polu bitwy. Jeśli uzna pan za stosowne zmienić strategię, proszę się nie wahać. Bez odbioru.

Bertrandt przerwał transmisję. Macer spojrzał na wiceadmirała, siedzącego na swoim miejscu, niezwykle zamyślonego. Ostrożnie mierzył wzrokiem cały mostek a następnie zerknął na samego Crispusa.

- No, mówcie, komandorze - rzekł Rukow monotonnym głosem. - Przecież widzę, że chcecie o coś zapytać.

- Owszem. Jeśli mamy wkroczyć do akcji... wróg zorientuje się, że coś jest na rzeczy. Całą flotą po prostu nie możemy. Taka okazja jest zbyt wygodna.

- Słusznie, dlatego nie wkroczymy całą flotą, a tylko desantowcami z eskortą.

- Będziemy odsłonięci.

- Nie będziemy. Wróg nie zna naszych zamiarów. Zakładam, że znają wielkość naszej floty i wiedzą, że wkroczenie całą flotą byłoby niemalże jak rzucenie rękawicy. Ale, jeśli wkroczymy z desantem, będziemy mogli... zagrać.

- Co ma pan na myśli?

- To proste. Stwierdzimy, że główna flota jest dla eskorty Bertrandta, ale możemy im... użyczyć piechoty i pojazdów do zabezpieczenia miasta przed ewentualnym atakiem lądowym, którego z pewnością tamci drudzy obcy... Auvelianie, jak ich w raportach pisemnych określał Bertrandt, się dopuszczą. Proste.

- Ororo będzie się stawiać.

- Sama niewiele zrobi. Sojusznicy będą napierać na nią, by się zgodziła. To okazja, której nie będzie można przepuścić. Wstrzymamy się chwilowo od wszelkich akcji bojowych, zasłaniając się ambasadorem,

- Gdy tylko nasze siły bezpiecznie wylądują, uderzymy. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli. Zajmiemy dogodną pozycję przed dotarciem wrażych posiłków i zmusimy tamtych Terran i resztę do zostawienia Ororo.

- Jest pan pewny siebie, admirale.

- A czemu mam nie być? - Rukow prychnął - Dowódca, który nie ma wiary w zwycięstwo nie przekaże jej swoim ludziom, prawda? Zastanawianie się nad możliwością porażki jest zbędne, panie Macer. A teraz, proszę wydać rozkaz. Ruszamy. Moja eskorta i wszystkie dywizjony desantowe ruszają z nami. Rozumiemy się?

- Tak jest, panie admirale.

 

 

* * *

 

Oliwia nie nacieszyła się długo nowym pokojem. Zdążyła tylko rozpakować najbardziej potrzebne rzeczy, gdy zmógł ją sen. Stres ostatnich paru dni w końcu dopadł młodą Arigiliankę. Przedstawiciele jej gatunku byli naturalnie przyzwyczajeni do życia w ciągłym biegu, ale zdarzały się wyjątki - i Finn była jednym z nich. Nie potrafiła wytrzymać długotrwałej nerwówki, a jej własna nadwrażliwość dodatkowo pogarszała sprawę. W co bardziej zapracowane dni, kiedy miała do przejrzenia teczki dokumentów, żyła praktycznie od drzemki do drzemki.

Choć większość jej krajan zwykła spać raczej płytko, Finn zasnęła niemal natychmiast, i to twardo. Nie śniła o niczym konkretnym, bowiem zwyczajowy mętlik w jej głowie nie pozwalał za bardzo na sklecenie czegokolwiek z chaotycznego tygla myśli i uczuć. To było akurat typowe dla Arigilian. Sny oznaczały poczucie bezpieczeństwa, a gatunek, który nie rozwinął się w pełni naturalnie i na szczycie łańcucha pokarmowego, nie mógł sobie pozwolić na taki luksus. Jakby tego było mało, choć pokój hotelowy był prześliczny, nie był to mimo wszystko własny zaułek. W takich miejscach Finn zawsze miała dziwne przeczucie, że ktoś lub coś ją obserwuje, że nic nie wolno i że musi się poruszać jak w składzie porcelany, byleby niczego nie potłuc, nie zarysować, czy nie zabrudzić. Myśl, że od sprzątania po klientach jest obsługa hotelowa, ironicznie, wcale nie ułatwiała jej sprawy, bo jakże i mogła? To, że komuś płaci się za sprzątanie, nie znaczy, że powinna to wykorzystywać. Takie poczucie "nieswojości" towarzyszyło jej praktycznie całe życie

Arigiliance nie dane było jednak nacieszyć się drzemką. Choć nie miała pojęcia, że w przestrzeni nad planetą rozgorzała bitwa, służby miejskie nie pozostawały bierne. Dowodzący lokalnego garnizonu zarządził natychmiastową ewakuację.

Mówi pułkownik Noah Ettelbern z pierwszego korpusu Obrony Planetarnej. Kolonia została zaatakowana. Powtarzam, kolonia została zaatakowana. Zarządzam pełną ewakuację personelu cywilnego i mobilizację wojskowego.

Choć dowódca mówił spokojnym i monotonnym tonem, rozlegający się w tle charakterystyczny alarm poderwał Finn na równe nogi. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe. Zdezorientowana dziewczyna była na skraju paniki, nie mając jakiegokolwiek pojęcia, co robić w takiej sytuacji. Nigdy w życiu nie była nawet blisko sytuacji podobnego pokroju, a teraz, zupełnie nagle znalazła się - jak z przerażeniem stwierdziła - w samym sercu wojny. Targana strachem podbiegła do okna. Nic się nie działo. Miasto wyglądało raczej spokojnie, żadnych wybuchów, żadnego dymu, nic. Jedynie tłumy pojawiające się na ulicach i hucząca w uszach syrena alarmowa zdradzały, że stało się coś nietypowego.

Wszyscy wojskowi mają się zgłosić na swoich posterunkach. Obrona przeciwlotnicza w pełnej gotowości. Do wszystkich maszyn w powietrzu. Każdy statek, który nie odpowie na wezwanie, zostanie zestrzelony. Powtarzam, każdy statek, który nie odpowie na wezwanie, zostanie zestrzelony.

Dopiero ten spokojny, niemalże wyprany z wszelkich emocji komunikat pułkownika, połaczony z tak otwartą groźbą dał Oliwii do myślenia, coś jednak było na rzeczy. Spanikowana dziewczyna nie wiedziała jednak co robić, gdzie się udać, jak zapewnić sobie bezpieczeństwo. Arigilianka, w nagłym przypływie rozsądku, podbiegła do swoich toreb i zabrała dokumenty i najpotrzebniejsze osobiste rzeczy, upychając je po kieszeniach. W tym momencie usłyszała pukanie do drzwi, a sekundę potem znajomy głos:

- Panienko Finn? Jest tam panienka jeszcze? - znany już głos Abnera zadziałał na Oliwię kojąco. Otworzyła drzwi, a budowniczy wparował do pokoju zabierajac pospiesznie torby Arigilianki - Musimy się spieszyć! Pułkownik zarządził ewakuację. Załatwiłem już transport, czeka na pobliskim placu, tam gdzie protestowały prostytutki. Specjalnie dla panienki, prosto na Wielki Zysk.

- Eee... To na pewno konieczne, panie Mehre?

- Panienka żartuje? W każdej chwili możemy mieć na łbach wrogą flotę, jacyś przeklęci obcy wskoczyli do systemu i obecnie tłuką się z flotą Ororo. Niestety zdołali upchnąć spory desant zaledwie parę kilometrów od miasta. Cholera wie, kiedy ruszą, a ja wolałbym nie liczyć na to, że Obrona Planetarna się tu solidnie utrzyma.

- Nic z tego nie rozumiem - odpowiedziała Finn, kompletnie zmieszana, podążając za Abnerem na zewnątrz.

- Jest ich więcej, niż ustawa przewiduję. Widziałem w wiadomościach. Takiego zatrzęsienia wrogiego motłochu nie widziałem od czasu mojej służby w wojsku. A teraz szybko.

- Tak, tak, idę.

Górne piętra hotelu były już opustoszałe, ale na dole wciąż kręcili się goście, głównie zbierający ostatnie rzeczy, lub szukajacy członków rodzin. Ulice były już bardziej zatłoczone, ale Abner poprowadził Oliwię bocznymi ścieżkami, niemalże prosto na plac. Widać było, że czas spędzony z protestującymi prostytutkami nie poszedł na marne i został spędzony na lepszym poznawaniu miasta, a nie tylko na czczej gadaninie.

Plac wygladał inaczej niż w czasie protestu. Próżno było szukać prostytutek z transparentami, roiło się za to od przeciętnych mieszkańców, pchających się do podstawionych statków transportowych. Wiele maszyn nie było nawet przystosowanych do przewozu pasażerskiego, lecz do towarowego. Pułkownik musiał być zdesperowany, albo przerażony potencjalnym atakiem, skoro miał zamiar upychać cywilów jak konserwy w kontenerach. Na Oliwię czekała jednak podstawiona z boku korweta, zdecydowanie wyższej klasy, niż przeciętny prom, ale też nic porównywalnego z tym, czym przyleciała.

Abner wyciągnął przepustkę z kieszeni, podszedł do jednego z żołnierzy pilnujących wejścia na pokład i zamienił z nim kilka słów. Arigilianka nie słyszała nic z tego, co mówił nhilarski budowniczy, bowiem hałas na placu był zbyt wielki, a ciągły alarm wcale nie poprawiał sytuacji. Oliwia traciła orientację. Dźwięki dochodzące z każdej strony okazały się dla Arigilianki gorsze od nagłej pobudki i budziły w niej naturalny strach, inny od jej bezpodstawnych lęków. Tym razem miała powód.

Nie minęła minuta, gdy Mehre podszedł do niej wraz z żołnierzem. Były kamerdyner klepnął ptaszynę po ramieniu i powiedział wskazując na wojskowego:

- To szeregowy Reyg. Zaopiekuje się panienką w czasie drogi i odstawi osobiście do Mirabelle. Proszę przekazać pani prezes pozdrowienia ode mnie.

- Miło poznać - rzucił żołdak; głos miał raczej nieprzyjemny, zmieniony przez filtr zamontowany na hełmie.

- Wzajemnie. - odparła nieśmiało Oliwia, przyglądając się jednocześnie oznaczeniom na pancerzu nowego kompana. Nie wyróżniał się niczym oprócz numeru. Trzeci pluton, szeregowiec numer dziewięć. Przyswoiwszy sobie jedną charakterystyczną cechę towarzysza, zwróciła się do budowniczego - A pan nie leci z nami?

- Nie mogę. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, w obozie dyplomatycznym. Mam upewnić się, że wszyscy ważni goście są cali, zdrowi i możliwie daleko od tego grajdołu. Dopiero tam będzie czekał mój prom. Jeśli dobrze pójdzie, będę u pani prezes za jakieś dwie godziny. - Mehre starał się mówić możliwie spokojnie, ale jego szybkie ruchy zdradzały zdenerwowanie, które Finn wyczuła natychmiast.

- Czy to bezpieczne? - zapytała poważnie zmartwiona.

- Oczywiście, że... tak. Nic mi nie będzie, na miejscu jest kompania grenadierów, to w końcu obóz dyplomatyczny, tak? Proszę się nie martwić i wsiadać. Będzie dobrze. Reyg?

- Tak jest, rozumiem. Idziemy, panienko.

Żołnierz delikatnie wziął Arigiliankę za rękę, zarzucił karabin na ramię i odebrał torby od Abnera, po czym wprowadził prawniczkę na pokład. Wskazał jej miejsce, tuż przy kabinie pilotów, i zapiął na niej pasy, przebąkując coś o tym, że może trząść. Oliwia rozejrzała się dookoła. Nie wszystkie miejsca były jeszcze zajęte, ale siedzący już pasażerowie pochodzili raczej z bogatszych klas społeczeństwa. Elegancko ubrani Aalveni, a także Nhilarowie, którzy - choć nie wyróżniali się, jak długousi kuzynowie, strojami - mieli przy sobie zdecydowanie drogie walizki, teczki i inne uznawane za niezbędne w prowadzeniu biznesu przedmioty. Niemal wszyscy wyglądali raczej na poirytowanych, niż przestraszonych. Kilku rzuciło okiem na Finn, prychając jakby z pogardą. Nagle Reyg wydarł się na całe gardło, waląc pięścią w drzwi od kabiny pilotów:

- Wolfgang! Startuj, do cholery!

- Nie wszystkie miejsca mamy zajęte, musimy poczekać. Oficjalne rozkazy.

- G***o mnie obchodzi to, co mówił pułkownik, mam rozkaz z góry. Protokół nadrzędny, mamy zawieść asystentkę prezesowej.

- Pie****isz. Jeśli to znowu jakiś twój kawał, to nie na miejscu.

- Jeśli żartuję, przysięgam, pozwolę ci obić mój ryj. A teraz startuj, baranie. Im szybciej stąd wylecimy, tym będzie bezpieczniej.

- Bierzesz to na siebie.

- Tak, jasne, jasne, ruszaj wreszcie.

Właz do korwety zatrzasnął się i dało się usłyszeć głośny dźwięk uruchamianych silników. Statkiem porządnie szarpnęło i sekundę potem już był w powietrzu. Szybki start, kompletnie wbrew procedurom cywilnym, kolejna zupełnie nowa rzecz dla Oliwii. Przez okno widziała tylko, jak korweta wznosi się niemal pionowo. Dopiero, gdy znalazła się ponad wieżowcami, ruszyła pod ostrym kątem z większą szybkością, na głównych silnikach. Stabilizatory w większości negowały efekt, który powinien powgniatać pasażerów w fotele, ale doświadczenie i tak nie było przyjemne. W oddali dało się dostrzec inne statki wykonujace podobny manewr. Miasto pustoszało zgodnie z planem. Podziwianie masowej ewakuacji przerwał Arigiliance pas białych chmur. Kolejna rzecz, której się bała. Zawsze miała wrażenie, że podczas lotu w chmurach statek zderzy się z czymś, czego nie wyłapią sensory. Nigdy nic takiego się nie stało podczas zwyczajnego lotu. Ten jednak nie był zwyczajny.

Zaraz po wzniesieniu się nad pasmo chmur rozległ się alarm, potwierdzony dodatkowo komunikatem przerażonego pilota:

- Mamy bandytów, k***a mać, mamy bandytów! Prują do transportowców.

Momentalnie za oknem korwety coś mignęło, lekki frachtowiec lecący jakiś kilometr dalej zamienił się w kulę ognia i runął niczym kamień ku ziemi.

- Namierzyli nas! Do wszystkich pasażerów, trzymajcie się!

Pilot nagle zmienił kurs, wyrównując z poziomem chmur, wyraźnie starając się zgubić napastników. Znowu coś mignęło za oknem i mniej niż sekundę potem maszyną potwornie rzuciło. Momentalnie na całym pokładzie zgasły normalne światła i zapaliły się czerwone lampki ostrzegawcze.

- Dostaliśmy, tracimy ciąg - pilot mówił przez główny kanał, a pasażerowie słyszeli dosłownie wszystko. Trudno było powiedzieć, czy zapomniał o przelączeniu komunikacji, czy wróg trafił w odbiornik. - Straciliśmy główne silniki, powtarzam, straciliśmy główne silniki. Sprobuję skierować na port. K***a mać! - Coś trzasnęło.

Maszyna zaczęła gwałtownie tracić wysokość, a na pokładzie wybuchła panika. Dało się słyszeń tylko krzyki przerażonych pasażerów. Oliwia skuliła się tylko w swoim fotelu, nie chcąc patrzeć. Nie myślała o niczym, liczył się tylko strach, paraliżujący, potworny strach. Każda sekunda wydawała się wiecznością. Dźwięk alarmu przestał być irytujący. A może po prostu zamilkł? Finn nie mogła już stwierdzić. Nagle krzykom ustąpiła względna cisza, zakłócana tylko świstem - najbardziej przerażającym, jaki Oliwia kiedykolwiek słyszała. Nie trwał długo, po kilku sekundach przerwał go potężny huk. A po nim nastąpiła błoga cisza i ciemność. Jak sen.

 

 

* * *

 

Komodor Alan Crowley w ponurym milczeniu obserwował na ekranie, jak Tiamat dołącza do Charona na liście strat. Poważnie uszkodzony krążownik - "kosmiczny trimaran", jak nazywano potocznie okręty tej klasy, ze względu na ich specyficzną budowę - już wcześniej doznał dużych zniszczeń, a jeden z jego bocznych kadłubów został oderwany. Teraz uległ zupełnej zagładzie, gdy kolejna salwa z dział fotonowych przedarła się przez resztki opancerzenia, naruszając reaktory. Wywołało to serię wtórnych detonacji, która zniszczyła okręt od środka. Tiamat wypalił z działa fuzyjnego, niszcząc auveliańskiego Akorietha, i po tym ostatnim akcie protestu rozpadł się na części.

Większość okrętów zespołu wciąż jeszcze walczyła, ale wszystkie były poważnie uszkodzone - z wyjątkiem pancernika Sentima, chronionego przez układ osłon szeregowych. Lecz nawet on musiał w końcu ulec przewadze liczebnej wroga. To nie mogło już długo potrwać. Crowley oceniał, że jak tak dalej pójdzie, za około kwadrans nic nie zostanie z ich flotylli.

Na całe szczęście, było to zdecydowanie więcej czasu, niż potrzebowali.

- Tu 24. Zespół Operacyjny - odezwał się głos admirała Skawińskiego - Wchodzimy do systemu za pół minuty.

- Sentima do wszystkich - rzekł Hunt - Opuścić pozycje i dołączyć do Nhilarów. Przejmą nas świeże okręty.

- Najwyższy, k***a, czas - rzucił Crowley, czując, jak ogarnia go słaba ulga - Jon, zabierajmy się stąd.

- Jasne - odrzekł kapitan flagowy, po czym przystąpił do wydawania rozkazów. Stojący obok Thomsen zameldował dla porządku, że sensory wykryły już dużą formację przyjaznych okrętów, podchodzącą do układu w nadprzestrzeni.

- Wielki Zysk, tu Sentima - ponownie odezwał się Hunt - Wracamy na pozycje wyjściowe, zaraz będą tu nasi ze wsparciem.

- Przyjęłam - odparła Ororo - Dobrze, że się, k***a, pospieszyli.

Alan pomyślał, że Hunt liczy na osłonę ze strony nhilarskiej floty, ale ta również miała poważne kłopoty. Wprawdzie pierwotnie składało się nań sześćset dużych okrętów, lecz połowę tej liczby stanowiły niewielkie monitory, które nie wytrzymywały trudów walki - pod ogniem auveliańskich okrętów, padały jak muchy.

Nhilarowie mieli jednak poważny atut, który prawdopodobnie uratował sytuację, gdy była najbardziej krytyczna - zautomatyzowana fabryka na pokładzie ich flagowego okrętu w iście ekspresowym tempie produkowała nowe myśliwce, które, z racji sterowania przez systemy SI, były od razu kierowane do walki. Choć szybko ginęły wobec liczebnej przewagi wroga, cały czas absorbowały auveliańskie maszyny i stopniowo redukowały ich liczbę.

Tymczasem nadchodziło nowe wsparcie - Midway i towarzyszące mu okręty ledwie zdążyły opuścić zajmowane dotychczas pozycje, na drodze oskrzydlającego zespołu Auvelian, gdy nagle otworzyły się portale do nadprzestrzeni. W chwilę później wydostały się z nich długo oczekiwane posiłki - dwa pancerniki klasy Sentima na czele liczącej około dwustu okrętów floty. Było tam ponad dwadzieścia ciężkich krążowników klas Minotaur i Cerber, dziesiątki niszczycieli klas Aleksander i Halsey oraz rakietowych Roninów, kilkanaście lotniskowców klasy Leyte z setkami myśliwców na pokładach, do tego osłona kilkudziesięciu korwet klasy Walkiria. Na sam ten widok Crowley odczuł pokrzepienie. W skład floty bojowej wchodziło także około dwadzieścia okrętów inwazyjnych klas Ragnarok oraz Apokalipso, które stanowiły jedynie wisienkę na torcie wobec podążającej za okrętami wojennymi grupy desantowej.

- 24. Zespół Operacyjny, jesteśmy w systemie - oznajmił Skawiński - Zespół 24.2, zablokować wrogi manewr oskrzydlający.

- Tu Zespół 24.3, łączymy siły z sojuszniczymi jednostkami - wtrącił Rochefort - Osłaniamy operację desantową na planecie.

Terrańskie okręty nie czekały ani chwili, lecz wkroczyły do akcji natychmiast po opuszczeniu nadprzestrzeni. Skawiński i Rochefort najwyraźniej mieli już dane dotyczące przebiegu walki, toteż z miejsca podejmowali decyzje. Nie minęło wiele czasu, a sytuacja poprawiła się znacząco - nawet auveliańskie myśliwce straciły wiele ze swojej przewagi, kiedy do walki włączyło się ponad tysiąc terrańskich maszyn ze świeżo przybyłych lotniskowców.

Ich przybycie przypomniało jednak Danielsowi o stanie jego własnych eskadr.

- Hangar, chcę raportu - zażądał - Co z naszymi myśliwcami?

- 389. Skrzydło Szturmowe zostało całkowicie zniszczone - odrzekł oficer - 112. Skrzydło Myśliwskie jeszcze walczy, ale wszystkie jego dywizjony są zdziesiątkowane, a myśliwce nie mają już żadnych rakiet. Część jest uszkodzona. Komandor podporucznik Guy Atkins został zabity, dowodzenie przejęła kapitan Karen Steele.

- Zabrać ich stamtąd - nakazał komandor - Niech wracają na pokład.

Zaledwie Jonathan wydał ten rozkaz, a z centrum bojowego nadeszło nowe ostrzeżenie.

- Atak torpedowy! - krzyknął oficer uzbrojenia - Z prawej burty!

- Kalipso jest w zasięgu? - wtrącił Alan.

- Zostali poważnie uszkodzeni. Mają postrzelane sensory i siedemdziesiąt procent artylerii. Będziemy przechwytywać pociski, ale nasze działka są również w dużej części niesprawne.

- Mierzą w hangary - oznajmił Thomsen, wciąż bez emocji.

Crowley zacisnął szczęki, starając się ukryć gniew i frustrację. Nie mieli szczęścia. Akurat w chwili, kiedy nadeszła już pomoc, musiał się sprawdzić najgorszy możliwy scenariusz. Uszkodzony Midway nie był już chroniony tarczą, a jego obrona antyrakietowa straciła na wartości wskutek zniszczenia połowy stanowisk artyleryjskich. Ocalałe wieżyczki laserowe przechwyciły mimo to większość torped z salwy, wypuszczonej przez klucz auveliańskich szturmowych bombowców. Te, które przedostały się przez ogniową zaporę, istotnie mierzyły w hangary.

Wrota wejściowe hangarów zostały usytuowane tak, aby zmniejszyć ryzyko trafienia - znajdowały się we "wnękach" wewnątrz burt. Nadal jednak można je było dosięgnąć - i jednej z torped się to udało. Na domiar złego, grodzie były otwarte, przez co nic nie zatrzymało pocisku, który eksplodował wewnątrz jednego z dziobowych hangarów.

Lotniskowcem targnął potężny wstrząs, gdy ładunek wybuchł we wnętrzu jego kadłuba, lecz samo w sobie nie stanowiło to krytycznego zagrożenia - hangary były dodatkowo chronione, aby eksplodująca w ich wnętrzu głowica nie zniszczyła od środka całego okrętu. Gorzej, że spowodowała poważne uszkodzenia, w wyniku których zawiodły zabezpieczenia, o których Crowley wspominał we wczorajszej rozmowie z Elaphią - sprawdził się kolejny akt najgorszego możliwego scenariusza. Przy każdym z hangarów znajdował się zasobnik z antymaterią, wykorzystywaną jako paliwo do myśliwców. Kiedy już nic nie utrzymywało jej w ryzach, doszło do anihilacji w wyniku kontaktu ze ścianami zbiornika.

Każdy z zasobników mieścił teoretycznie niewiele - maksimum dziesięć kilogramów, przy czym ten w hangarze, którego dosięgła torpeda, wykorzystywał akurat połowę tej pojemności. Lecz nawet taka mała ilość antymaterii, w kontakcie z materią, oznaczała eksplozję o sile rażenia rzędu kilkuset megaton. Kolejny wstrząs targnął Midway i przez chwilę Alan myślał, że to już koniec.

Wiedział jednak, że się pomylił, jeszcze zanim się uspokoiło - zbiorniki antymaterii były bowiem kryte dodatkowym opancerzeniem z atlastali wzbogaconej duranasterem - tego samego materiału, z jakiego zbudowany był pancerz okrętu. Mógł wytrzymać uderzenie skoncentrowanej energii o sile nieporównywalnie większej, niż kilkaset megaton. Nie sprawdził się przynajmniej ostatni akt najgorszego scenariusza - antymateria rozproszyła się po zbiorniku, zamiast skupić w jednym miejscu, dzięki czemu nie powstała wyrwa w ścianie.

- Raport! - krzyknął Daniels, zanim jeszcze minął drugi wstrząs - Chcę wizji i raportu o uszkodzeniach!

- Hangar A został całkowicie zniszczony - zameldował technik - Nie mamy podglądu, ale wygląda na to, że nie ocalały żadne z tamtejszych systemów. Głowica spowodowała przebicie w posadzce, przez co eksplozja objęła także Hangar E na dolnym pokładzie. Należy go również uznać za stracony. Wybuch zniszczył cztery rezerwowe Harpie i cały zapas rakiet, jakie się tam znajdowały.

- Dlaczego cholerne wrota nie były zamknięte? - warknął Jonathan.

- Otworzyliśmy je, by myśliwce ze 112. Skrzydła mogły powrócić na pokład, panie komandorze.

- Pięknie, po prostu pięknie - mruknął Daniels - Chociaż mogło być jeszcze gorzej.

- Do jasnej cholery - odezwał się Crowley - Gdzie były nasze myśliwce? Chyba przejęli już naszą pozycję? Co się tam w ogóle dzieje? Do diabła, żądam porządnych meldunków!

- Zespół 24.2 zablokował manewr oskrzydlający, ale Auvelianie angażują do niego teraz większe siły, skoro liczebność Nhilarów zmalała - odrzekł Thomsen - Zespół 24.3 Rocheforta wspiera flotę admirał Ororo i osłania nasze własne siły desantowe. Zostały skierowane głównie pod stolicę, ale wysłano też jedno zgrupowanie do wysuniętego na północ miasta, bliżej strefy lądowania Auvelian. Rozlokowujemy tam również baterię artylerii planetarnej.

- Jaki jest stan pozostałych jednostek 17. Zespołu Wydzielonego?

- Straciliśmy niszczyciele Villeneuve i Cortez, a także korwetę Ojnone i fregatę rakietową Browning. Druga z fregat, Edison, została lekko uszkodzona. Cięższe trafienia otrzymały dwa pozostałe niszczyciele i nasz lotniskowiec. Stan Kalipso jest krytyczny, ale wciąż operacyjny.

- Sorevianie i Fervianie?

- Sorevianie właśnie się od nas odłączają i lecą udzielić wsparcia Fervianom. Doszło do wymiany ognia pomiędzy nimi, a zespołem wroga po drugiej stronie planety, ale Auvelianie wciąż tam są i nie zmienili pozycji. Możliwe, że chcą mieć oko na bramę międzywymiarową.

- Oko i celowniki - mruknął Crowley - Daniels, zabierz nas na tyły, żeby znowu nie wpakowali nam torpedy tam, gdzie nie trzeba.

- Jesteśmy już w drodze - odrzekł kapitan flagowy - Teraz ci od Skawińskiego zajmą się tymi draniami.

Istotnie - Midway otrzymał fatalne trafienie na krótko przed tym, zanim wyszedł na bezpieczną pozycję. Teraz znajdował się już pod osłoną świeżych okrętów, które zajęły miejsce zespołu Hunta. Ostatecznie udaremniły w ten sposób wrogi manewr oskrzydlający, lecz Auvelianie, nie rezygnując z tej próby, zaangażowali do niej dodatkowe okręty. Wkrótce jednak przysporzyło im to kłopotów - Nhilarowie, zasileni okrętami terrańskimi, postanowili przejść teraz do ataku, stawiając w zagrożeniu główne siły inwazyjnej floty, które uległy osłabieniu, gdy wydzielono z nich więcej jednostek do oflankowania sprzymierzonych.

- Tu Odyn - Alan rozpoznał głos admirała Rocheforta na taktycznym - Wychodzimy naprzeciw głównym siłom wroga. Uważajcie, będą próbowali manewrów oskrzydlających na mniejszą skalę. Nie dajcie się wziąć w kleszcze.

- Wiem, co mam robić - odrzekła Ororo, jakby z lekką irytacją - Trzymajcie się blisko nas i zabierzcie ich jak najdalej od kolonii.

- Tu Nemezis - teraz ponownie odezwał się Skawiński - Zespół 24.3, wysłać myśliwce do osłony operacji desantowej. Mamy auveliańskie maszyny w atmosferze.

- Podeślę tam część swoich myśliwców - znów wtrąciła Ororo - Wciąż je produkujemy. A co z tamtym zespołem, po drugiej stronie planety?

- Nie zmieniają pozycji. Zespół 24.1 wychodzi im naprzeciw i dołącza do flotylli soreviańsko-ferviańskiej. Podejmujemy walkę na bezpiecznym dystansie, to może być zasadzka.

Crowley przez chwilę patrzył, jak ponad siedemdziesiąt okrętów z floty Skawińskiego - z flagowym Nemezis na czele - opuszcza główne siły i wychodzi na spotkanie drugiemu auveliańskiemu zespołowi. Okrążali planetę łagodnym łukiem, od strony prowadzącej do innego wszechświata bramy.

W tym momencie odezwała się kapitan Karen Steele, zgłaszając powrót ocalałych maszyn na Midway i składając raport na temat stanu skrzydła. Nim zdążyła skończyć, inicjatywę przejął jeden z techników na mostku, z nowym meldunkiem.

- Komandorze, brama międzywymiarowa aktywna - oznajmił rzeczowym tonem - Coś nowego wchodzi do układu.

Istotnie, wrota zmieniły swój wygląd i po chwili zaczęły wypluwać z siebie nowe kształty. Pojawiły się w systemie akurat wtedy, gdy bramę mijały w oddali okręty Skawińskiego. Alan rozpoznawał ich sylwetki z dokumentacji otrzymanej od Nhilarów, jaka krążyła wśród oficerów terrańskich, soreviańskich i ferviańskich. Systemy lotniskowca, które przeszły niedawno aktualizację, także zidentyfikowały przybyszy.

Crowleya ogarnęły mieszane uczucia, gdy do układu w krótkim czasie wkroczyło kilkaset okrętów imubiańskich.

To be continued...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

rzeczywiście też uważam, że "książka" jest króciutka. Starałem się i osobiście też nie uważam tego za dzieło sztuki, lub choćby coś wartego poczytania. Myślę jednak, iż każdy powinien chociaż spróbować. Może nie wyszło mi coś pięknego, wręcz odwrotnie (przynajmniej według niektórych), ale przynajmniej spróbowałem i teraz wiem, że powinienem się zabrać za coś innego niż książka. Może jeszcze coś kiedyś podeślę. Może to nawet nie będzie książka. Thx za krytykę :-)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie dziękuj, bo krytyki nawet jeszcze nie przeczytałeś - widzę "0 pobrań". Mówiłem, że moje zastrzeżenia (choć "zastrzeżenia" to mało powiedziane) znajdziesz w pliku w załączniku (na dole posta), w formie niebieskich komentarzy do tekstu właściwego. To, co tutaj napisałem, na miano krytyki nie zasługuje, co najwyżej aperitifu przed tym, co znajdziesz w tekście.

I nie próbuj, bo widać wyraźnie, że nie jesteś jeszcze gotowy do próbowania. Żeby spróbować coś napisać, najpierw trzeba mieć ku temu jakąś elementarną wiedzę - a ty nie masz żadnej. Trzeba mieć też dobry pomysł na opowiadanie, a nie uważam, abyś miał takowy przy pisaniu tego tekstu. No i wreszcie - powinno się okazać potencjalnym czytelnikom choć tyle szacunku, aby PRZECZYTAĆ to, co się napisało. Tyle potrafi każdy, z talentem czy bez.

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No przecież już ci przyznałem rację, to o co jeszcze aferę robisz? Już się za to nie zabieram.

Przyznaję do książek nie jestem stworzony. Nie uważam się za kogoś kogo warto zauważyć w tym wielkim świecie. Po prostu uznałem, iż ciekawie będzie zrobić książkę. To, że mi nie wyszła to już inna sprawa. Internet właśnie od tego jest. Nie polega na samych doskonałościach. Trzeba iść po trupach do celu. Nie umiem pisać książek i teraz już to wiem. Teraz zajmę się czymś innym. Może mi to nie wyjść, ale przynajmniej będę wiedział, że się do tego nie nadaję. Zajmę się wtedy czymś zupełnie innym. W końcu znajdę sobie coś w czym jestem dobry i przy tym zostanę. Dziękuję, że tak trafnie i ciekawie zrecenzowałeś/skrytykowałeś moją książkę. Już możesz sobie tym nie zawracać głowy. Odpuszczam sobie pisanie. Pozdro

Edytowano przez stasiek19
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

O Matko, co tu się porobiło...

@stasiek19 - nie, nie i jeszcze raz nie, protestuję. Sądząc z pliku, jaki podesłał Speeder, rzeczywiście to opowiadanie wygląda na kiepskie, zarówno pod względem stylistycznym, jak i fabularnym, ale to nie znaczy, że powinieneś z tego hobby od razu rezygnować. Każdy na samym początku wypadał w tym beznadziejnie - ja, Speeder, zawodowi pisarze, ogólnie wszyscy, którzy w ogóle się za to zabierali. Ty też nie jesteś wyjątkiem. Owszem, głupotą jest nazywanie kilkustronicowego opowiadania książką. Powinieneś więc po prostu mierzyć siły na zamiary i - jeśli naprawdę chcesz się tym zajmować - ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. Naturalnie na początku głównie na opowiadaniach o takiej objętości jak to. I dużo czytać - nie tylko książek, ale i ogólnie wszystkiego, co, że tak powiem, dobre.

Specjalnie to piszę także z innego powodu. Jak wspomniałem, poczytałem sobie trochę ten plik, a w pewnym momencie po prostu przejrzałem, bo ilość jadu występującego w komentarzach Speedera mnie po prostu zabiła. Wprawdzie sporo uwag z tych, które widziałem, jest zasadnych, ale zostały one wygłoszone tonem, którego wręcz nie znoszę. Że nie wspomnę o tym, iż niektóre są przesadzone - np. co niby jest złego w opisywaniu wydarzeń obejmujących kilka lat w kilku zdaniach? Pomijając to, że w tym opowiadaniu rzeczywiście zostało to źle zrobione (chociażby przez brak akapitów), zabieg ten pozwala na zachowanie ciągłości fabularnej i jednocześnie na "zbycie" fragmentów, które są tak naprawdę nieistotne dla fabuły czy ukazania świata przedstawionego. Został on zastosowany nawet w literaturze klasycznej (chociaż ja tylko słyszałem, gdzie został zastosowany - nie pamiętam, gdzie sam mogłem się z nim zetknąć). Ponadto Speeder czasem w swojej krytyce wręcz parafrazuje słowa, które przeczytał wcześniej (chodzi mi konkretnie o tekst pewnego krytyka literackiego z Fahrenheita, który o autorze pewnego opowiadania pisze, że [cytuję z pamięci] "nie przeczytał go [opowiadania] ani razu po napisaniu, a nawet jeśli, to niech lepiej się nie przyznaje, bo wtedy dyskwalifikuje go to nie tylko jako pisarza, ale też jako czytelnika". Z drugiej strony zauważyłem, że sam czasami niemalże powtarzam to, co kiedyś przeczytałem, a i jeśli Speeder uważa, że takie słowa najlepiej wyrażają jego opinię, to nie mogę mieć nic przeciwko; toteż z tego akurat nie czynię jakiegoś szczególnego zarzutu).

No i może to ja od jakiegoś czasu czytam mało opowiadań i przez to jestem raczej odporny na grafomanię, ale skąd takie przeświadczenie, że WSZYSCY początkujący pisarze zaraz uważają się za drugich Tolkienów? Stasiek19 wyraźnie pisał, że oczekuje krytyki, a nie wychwalania pod niebiosa, więc w czym problem? To tak jak z grami sieciowymi - nie każdy newbie musi być zaraz noobem.

Więc stasiek19 - nie załamuj się dlatego, że ktoś zjechał Twoją pracę z góry na dół, tylko weź się do roboty. Pisz dalej (jeśli zajdzie potrzeba, to na razie tylko do szuflady, ew. daj komuś do poczytania w ramach bety), czytaj, rozwijaj się, może nawet znajdź jakieś forum literackie (skoro lubisz fantasy, to polecam forum "Nowej Fantastyki" - sam bardzo lubię czytać tamtejsze komentarze, bo można się z nich wiele nauczyć). Krytyka boli, ale to m.in. (jeśli nie głównie) ona jest motorem napędowym do działania, niezależnie od tego, jak jest wyrażona.

Nowy rozdział crossovera skomentuję, jak będę miał więcej czasu, żeby go przeczytać. Tamte zarzuty też skomentuję dopiero wtedy.

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No przecież już ci przyznałem rację, to o co jeszcze aferę robisz?

Nie piszę takich kobył po to, żebyś mi (czy jakikolwiek inny amator) przyznawał rację. Jakbym chciał podleczyć swoje ego, z pewnością miałbym na to lepsze sposoby. Robię to po to, abyś wiedział, co robisz źle i dlaczego. I żebyś wyciągnął z tego właściwą naukę - postanowienie o całkowitej rezygnacji z pisania takową nie jest.

Piszę ci przecież wyraźnie, co robisz źle - obmyśliłeś całość na odczepnego? No to następnym razem pisz dopiero wtedy, gdy będziesz miał dobry pomysł. Nie wiesz, jak się pisze opowiadania? No to nabądź tę wiedzę - są porady w internecie, nawet drukowane poradniki dla początkujących pisarzy, także strony oferujące pomoc w warsztacie (vide Fahrenheit); lekarz też najpierw poznaje teorię, a dopiero potem próbuje przeprowadzać jakieś zabiegi - ty masz tej teorii dużo mniej do poznania, czy to naprawdę takie trudne, najpierw się z nią zapoznać, a dopiero potem próbować pisać?

Masz także rodzinę czy znajomych, na których możesz testować swoje teksty - nie musisz tego pokazywać w sieci.

Po prostu uznałem, iż ciekawie będzie zrobić książkę.

A ja, jak byłem mały, lubiłem rysować - tyle że jakoś nie pokazywałem tych bazgrołów ludziom. Ty też możesz sobie coś napisać dla zabawy, ale to nie oznacza, że powinieneś to od razu wszystkim pokazywać. Trzeba mieć szacunek do siebie i innych.

@ Knight Martius

Jad w moich komentarzach wziął się ze znacznej irytacji na postawę Autora, zdradzającą brak pomyślunku (zabieranie się za dane zajęcie bez elementarnej wiedzy, jak się to robi) oraz szacunku wobec ludzi. Jeśli chce coś pisać dla zabawy, droga wolna. Ale jeśli zamierza swoje teksty pokazywać ludziom, powinien się przyłożyć. Choć trochę. Czy ty byłbyś zadowolony, gdybyś zamówił w knajpie schabowego z frytkami, a kelner przyniósłby ci ten kotlet spalony, a frytki z kolei na wpół surowe? Nie byłbyś, prawda? Więc ja też zadowolony nie jestem, gdy tacy delikwenci wykonują pracę byle jak, a potem nonszalancko pokazują swoje "dzieło".

Narzekanie na upchnięcie kilku lat w kilku zdaniach wzięło się właśnie stąd, że zostało to wykonane całkowicie nieudolnie - fragment ów jest całkowicie oderwany stylistycznie od reszty opowiadania, przed chwilą Autor szczegółowo (jak na swoje własne standardy) opisywał ucieczkę, a zaraz potem co? Mija kilka zdań - i już przeskoczyliśmy taki kawał czasu do przodu? Tutaj nawet akapit wydaje się niewystarczający - na miejscu autora zakończyłbym rozdział w momencie, gdy Nickowi udało się już zbiec, a jeśli nie uznałbym za stosowne opisywać jego podróży (z racji braku ciekawych czy wnoszących cokolwiek do fabuły zdarzeń), po prostu już w następnym rozdziale umieściłbym akcję kilka lat naprzód. Ale też nie w takiej formie - opisałbym konkretne wydarzenie, np. jak bohater budzi się w swoim nowym domu i spotyka nowo poznanych ludzi, tłumacząc niejako przy okazji, co go zaprowadziło do tego położenia. Autor robi to zupełnie na opak - funduje zawieszone w próżni opisy, nie stanowiące tła do żadnych konkretnych wydarzeń. Widać to już na początku opowiadania, kiedy pisze o jakimś tam Nicku, o którym pierwsze słyszę.

Swoją drogą, pierwsze również słyszę, abym był zawodowym pisarzem. Jestem takim samym amatorem, jak reszta - tyle że mam większe doświadczenie i jestem bardziej "obcykany" we własnym języku, niż większość takich amatorów (nawet na forach zdarzały się już sytuacje, gdy ktoś wyrażał swoje podejrzenie, jakobym był po polonistyce, albo ją aktualnie studiował. Sic).

A zapożyczanie użytych gdzie indziej fraz, które mi się bardzo spodobały, to syndrom, który występuje także w mojej "tfurczości".

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy ty byłbyś zadowolony, gdybyś zamówił w knajpie schabowego z frytkami, a kelner przyniósłby ci ten kotlet spalony, a frytki z kolei na wpół surowe? Nie byłbyś, prawda?

Porównanie niezbyt trafione, bo różnica polega na tym, że ja za swoje zamówienie zapłaciłem, więc mam prawo oczekiwać, że zostanie ono zrealizowane jak trzeba. Z kolei za czytanie tekstów w sieci prędzej bym wolał, żeby ktoś mnie płacił. tongue_prosty.gif Chodzi tu jednak o co innego, mianowicie o niesprawiedliwość. Autor tego opowiadania prosił o krytykę, na którą zresztą później nie pyskował, i sądząc po treści jego postów, w ogóle nie uważał swojego tekstu za arcydzieło - a mimo to potraktowałeś go jak kolejnego trolla. Gdyby ktoś zwrócił się tak do mnie w sprawie mojej twórczości, jak nic poszedłbym z nim na noże. To dlatego, że dobrze wiem, iż można zrobić to jednocześnie ostro i tak, żeby nie dołować niepotrzebnie autora lub nie bawić się jego kosztem. Jeśli byś napisał tę krytykę tak samo jak chociażby swój ostatni post, pewnie bym się teraz nawet nie odezwał.

Z drugiej strony to nie jest tak, że bronię grafomanii. Gdyby ktoś zaprezentował mi beznadziejny tekst, też bym się wkurzył - stałoby się to jednak raczej po którymś takim opowiadaniu z kolei, w którym autor wciąż popełnia te same błędy (według zasady, że pierwszy tekst tego typu jest wołaniem o pomoc, drugi - żartem [czy jakoś tak], a trzeci - trollingiem). Nie wątpię też, że w tym akurat przypadku rzeczywiście zabrakło podstaw, jeśli chodzi zarówno o język polski (fleksja...), jak i o cechy stylu literackiego (liczebniki w większości przypadków zapisuje się tylko słownie), i że piszący już na takim etapie powinien umieć rozpoznawać i eliminować takie błędy. Wszystkiego jednak można się nauczyć.

Ale też nie w takiej formie - opisałbym konkretne wydarzenie, np. jak bohater budzi się w swoim nowym domu i spotyka nowo poznanych ludzi, tłumacząc niejako przy okazji, co go zaprowadziło do tego położenia.

A to już kwestia subiektywna, w sensie jak Ty byś to zrobił. A jak powszechnie wiadomo, tyle jest stylów pisania, ilu piszących. Z oddzieleniem tych fragmentów jednak muszę się zgodzić (chociaż skoro to opowiadanie o stosunkowo niewielkiej objętości, to równie dobrze można tu postawić gwiazdki).

Swoją drogą, pierwsze również słyszę, abym był zawodowym pisarzem.

Pokaż mi, gdzie tak o Tobie napisałem. Mówiłem tylko, że wszyscy na samym początku wypadali w tym beznadziejnie, w tym ja, Ty czy zawodowi pisarze. wink_prosty.gif

Hm, tak mi przyszło do głowy - nie myślałeś może nad napisaniem jakiegoś krótkiego opowiadania (takiego na góra kilkadziesiąt tysięcy znaków) i nad tym, żeby spróbować wbić się z nim na łamy jakiegoś zinu czy czasopisma, takiego jak "Nowa Fantastyka"?

A zapożyczanie użytych gdzie indziej fraz, które mi się bardzo spodobały, to syndrom, który występuje także w mojej "tfurczości".

W końcu każdy pisze na podstawie tego, co sam zna; a jeśli jakiś zwrot się spodobał, to grzech nie skorzystać z niego w sytuacji, do której pasuje. Po prostu napisałem o tamtym, ponieważ zauważyłem, że dość często parafrazujesz Colemana, co mimo wszystko mnie uderza.

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Porównanie niezbyt trafione, bo różnica polega na tym, że ja za swoje zamówienie zapłaciłem, więc mam prawo oczekiwać, że zostanie ono zrealizowane jak trzeba.

Spodziewałem się takiej kontry - tyle że nawet, jeśli ktoś by cię na taki obiad zaprosił, nie byłbyś zachwycony, gdybyś widział, że on ów obiad robi na odczepnego, w myśl zasady "świnia jesteś - zjesz wszystko".

Chodzi tu jednak o co innego, mianowicie o niesprawiedliwość. Autor tego opowiadania prosił o krytykę, na którą zresztą później nie pyskował, i sądząc po treści jego postów, w ogóle nie uważał swojego tekstu za arcydzieło - a mimo to potraktowałeś go jak kolejnego trolla.

Nie jak trolla, tylko po prostu jak kolejnego gwałciciela własnego języka. Kaleczenia polskiego języka - czy to z niedbalstwa, czy to z głupoty, czy to dla kiepskiego "żartu" (bo są i tacy, którzy myślą, że są bardzo zabawni i/lub cool, z rozmysłem pisząc źle) - nie znoszę i będę je tępił z całą bezwzględnością. Autor rzeczywiście nie pyszczył, chociaż w jego sytuacji trudne, aby to robił, i rzeczywiście nie uważał swojego tekstu za arcydzieło - tyle że jego "napisałem książkę" tudzież "polecam" nastawiło mnie dość chłodno.

Pokaż mi, gdzie tak o Tobie napisałem. Mówiłem tylko, że wszyscy na samym początku wypadali w tym beznadziejnie, w tym ja, Ty czy zawodowi pisarze.

No, właśnie tego "czy" nie było, toteż wyglądało to tak, jakbyś i siebie, i mnie, określił mianem zawodowych pisarzy :chytry: .

Zresztą, pojęcie zawodowego pisarza jest tak naprawdę nieostre. Przecież przykładowo większość naszych czołowych autorów fantasy/SF (z Sapkowskim i Lemem na czele), wykształcenia stricte pisarskiego/polonistycznego nie miała. Więc co decyduje o ich zawodowości? Tylko mi nie mów, że fakt, iż wydali książki - bo wtedy musiałbym nadać miano zawodowego pisarza przykładowo takiemu Paoliniemu (albo SMeyer), a to by mi przez gardło nie przeszło...

Hm, tak mi przyszło do głowy - nie myślałeś może nad napisaniem jakiegoś krótkiego opowiadania (takiego na góra kilkadziesiąt tysięcy znaków) i nad tym, żeby spróbować wbić się z nim na łamy jakiegoś zinu czy czasopisma, takiego jak "Nowa Fantastyka"?

Żeby napisać takie opowiadanie, musiałbym najpierw mieć pomysł - jak dotąd wszystkie koncepty pojawiające się w moim łbie to materiał na dłuższe utwory. Ostatnio znów zalęgły mi się we łbie jakieś pomysły - dokładnie to jakieś konkrety odnośnie tego hipotetycznego opowiadania z podróżą w czasie (Terranie i Sorevianie z mojego uni, walczący na Ziemi, przenoszący się do czasów nam współczesnych) - ale to i tak dłuższy materiał. Do tego moje opowiadanka są osadzone w tym moim uni, co trochę utrudnia...

Poza tym, nadal mam do skończenia "Wilcze Stado" tudzież "Echo" - a te stoją od miesięcy (aczkolwiek... wczoraj wreszcie wznowiłem pisanie "Wilczego Stada", znudzony oczekiwaniem na jakiś zew od HHF).

Chodzi mi za to po głowie pomysł, aby "Niebo i Piekło" dać do jakiegoś magazynu, by ten je w odcinkach wydrukował. Na razie zaprezentowałem toto tylko Fabryce Słów - nie spotkało się zresztą z aprobatą.

@ stasiek19

Właściwie to kontrowersje wzbudza mój pojazd po twoim opowiadaniu, a nie samo opowiadanie :chytry: .

A z następnym utworem, jak mówiłem, nie spiesz się. Najpierw ogarnij podstawy pisania. Oraz znajdź jakiś naprawdę dobry pomysł na fabułę. Bez tego ani rusz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@stasiek19

To tylko do porad Speedera dołożę od siebie: kiedy napiszesz opowiadanie, odstaw je na co najmniej dwa tygodnie i przez ten czas postaraj się o nim myśleć (najlepiej by było, gdybyś w ogóle zapomniał, co napisałeś). Później przeczytaj je sobie i popraw błędy, które wyłapiesz (możesz nawet czytać na głos - to naprawdę pomaga). Potem daj je komuś do przeczytania, żeby ocenił i wyłapał kolejne pomyłki; będzie świetnie, jeśli znajdziesz do tego nawet 2-3 osoby. Wtedy znowu odczekaj co najmniej dwa tygodnie i weź się potem za poprawianie, także w oparciu o te opinie. A przed wstawieniem na forum przeczytaj swój tekst jeszcze raz. Ten proces sprawi, że wyłapiesz błędy, których nie dasz rady zauważyć świeżo po napisaniu.

A dyskusję ze Speederem będę kontynuował, bo na dobrą sprawę zeszliśmy do tematu ogólnych rozważań, a przynajmniej ja nie mam względem Twojego tekstu jako takiego nic do dodania. Tak że spokojnie. :)

@Der_SpeeDer

Spodziewałem się takiej kontry - tyle że nawet, jeśli ktoś by cię na taki obiad zaprosił, nie byłbyś zachwycony, gdybyś widział, że on ów obiad robi na odczepnego, w myśl zasady "świnia jesteś - zjesz wszystko".

Wtedy bym zastosował jeden z trzech scenariuszy:

- podziękowałbym za "gościnę" i wyszedł;

- stwierdziłbym, że dziękuję, ale nie jestem głodny;

- po prostu odsunąłbym ten obiad od siebie, mówiąc, co mi w nim nie podeszło.

Ostatnią rzeczą, o której bym pomyślał - bez względu na pobudki gospodarza - byłoby np. wylanie jego zupy gdziekolwiek i stwierdzenie, że jest ohydna. Tak się po prostu nie robi.

No, właśnie tego "czy" nie było, toteż wyglądało to tak, jakbyś i siebie, i mnie, określił mianem zawodowych pisarzy :>.

Dałem "zawodowych pisarzy" po przecinku. Aż tak wysokiego mniemania o sobie to ja nie mam. D:

A z tym terminem chodzi mi ogólnie o ludzi, którzy żyją z pisania lub dla których jest ono przynajmniej choć odrobinę istotnym źródłem zarobku. W sumie sam się zastanawiam, czy określać tym mianem wszystkich takich piszących, czy tylko tych, którzy umieją to przynajmniej jako tako. Albo tych pierwszych nazywać zawodowymi, a tych drugich - profesjonalistami. Ale to chyba jedno i to samo.

1) Chodzi mi za to po głowie pomysł, aby "Niebo i Piekło" dać do jakiegoś magazynu, by ten je w odcinkach wydrukował. 2) Na razie zaprezentowałem toto tylko Fabryce Słów - nie spotkało się zresztą z aprobatą.

1) Szczerze mówiąc, nie widzę tego konceptu. Który magazyn/zin zechce zamieszczać powieść mającą ponad 40 rozdziałów?

2) Hm, uchylisz rąbka, co o nim napisali, czy wolisz zachować to dla siebie? ;)

Przy okazji chcę oznajmić, że najnowszy rozdział Waszego crossovera mam już przeczytany. :) Opinia za chwilę, najpierw kontra na Twoją kontrę. ;]

Zdecydowanie ci dziś nie idzie z tymi błędami.

Nigdy nie twierdziłem, że wszystkie moje propozycje muszą być trafione i że bezwzględnie należy się z nimi zgadzać (tym bardziej że część to kwestia estetyczna bądź efekt przemyśleń, których reszta otoczenia nie musi podzielać :P).

Myślnik stylistycznie jest lepszy.

Moim zdaniem pauza nie wyraża tutaj niczego, czego nie jest w stanie przecinek.

Nie. Sformułowanie przeze mnie użyte podkreśla, że uśmiech w wykonaniu Novreza jest po prostu rzeczą niemożliwą, a nie, że nie może, bo coś tam.

No to może "potrafił" zamiast "mógł"? Tamten zwrot bowiem wygląda mi na nieco przaśny.

Przepraszam, a kiedy niby ma mieć miejsce, jak nie teraz? Konkretny moment jest tu opisywany, nie widzę absolutnie żadnego powodu, dla którego nie miałoby "temu" się tutaj pojawić.

Akcja miałaby miejsce "teraz", gdybyś pisał to w czasie teraźniejszym, a nie przeszłym.

Wyobraź sobie, że opowiadasz jakąś historię, która miała miejsce dwie godziny temu - wtedy możesz powiedzieć, że to się wydarzyło właśnie wtedy. Gdy jednak chcesz przejść do części, jak to się zaczęło - co nastąpiło, dajmy na to, trzy godziny temu - to powiesz albo "trzy godziny temu", albo "godzinę wcześniej" (w stosunku do czasu historii, którą zacząłeś opowiadać). I tu nie ma innych opcji. Jeśli o "retrospekcji" powiesz, że zdarzyła się "godzinę temu", to wywołasz u słuchacza mętlik i Twoja opowiastka stanie się bełkotliwa.

Nie. Właśnie, że "ciężki", określenie bardziej militarystyczne w tej sytuacji.

W tej akurat sytuacji nie mówię nie, ale chciałbym tylko zwrócić Twoją uwagę na pewien artykuł: http://obcyjezykpolski.strefa.pl/?md=archive&id=355

Wprawdzie nie ze wszystkimi stwierdzeniami tutaj się zgadzam (np. twierdzę, że słowa "ciężki" można, o ile nie za często, używać też w sensie metaforycznym), ale autor ogólnie ma rację, że wyraz ten rozpowszechnił się wręcz za bardzo. Podobnie mam z wyrazami "lekki" czy "lekko" (choć niekoniecznie analogicznie do "ciężki" czy "ciężko") - staram się używać ich tam, gdzie rzeczywiście mogą pasować, a nie gdzie popadnie.

Bez różnicy4. Zapewne będziesz zaprzeczał, że właśnie że nie, że tu o "życie" idzie, a okręt żyć nie może - a od czego niby metafora?

Jakoś nie dopatrzyłem się tutaj metafory. Chociaż być może po prostu tego nie rozumiem.

Tu nie chodzi o same uczucia, tylko o to, do czego te komunikaty prowadziły - jak gdyby usilnie starały się go do tej rozpaczy doprowadzić.

Więc ja bym napisał właśnie, że te komunikaty sprawiały wrażenie, jakby miały powoli doprowadzać Crowleya do rozpaczy (tylko może zgrabniej), bo obecnie ten opis brzmi tak, jak gdyby on sam to czuł. Dlatego "zdawały się" mi tutaj nie brzmi.

Bez różnicy5.

Jest różnica w aspekcie dokonanym/niedokonanym, z drugiej strony nie pamiętam już kontekstu, a nie chce mi się teraz sprawdzać. :P

Bez różnicy6. Stwierdzenie, że "posiadać" to "mieć na własność" kłóci się natomiast z tym, co wiem ze studiów prawniczych. Moi profesorowie na pewno racji by ci nie przyznali.

Mówię, co wyczytałem, mianowicie że tylko w niektórych kontekstach "posiadać" można użyć jako synonimu do "mieć". Z drugiej strony mam aspiracje lingwistyczne, a nie prawnicze, więc być może Ty też masz rację.

Bez różnicy7.

Ale chyba maszyny są akurat tym, co można policzyć?

Jak mówiłem, najnowszy rozdział przeczytałem i było przyzwoicie. ;] Jak dla mnie zakończył się w odpowiednim momencie. We fragmentach od HHF jedynie przeszkadzały mi nieliczne kolokwializmy w narracji (przy Mirabelle czy kim podobnym jeszcze rozumiem, ale Oliwia nie wygląda mi na postać, do której taki styl by pasował).

Wiceadmirał wyraźnie chciał się upewnić, że każdy znał swoje miejsce w planie i że wszystkie rozkazy zostaną wykonane co do joty.

Tu jest zdanie podrzędne, więc powinno być raczej "zna".

Reputacja Rukowa jako genialnego i szalonego taktyka zdawała się być przesadzona, i to mocno.

Po "zdawać się" nie pisze się czasownika "być"!!!!!!!!111111

(Robię "rage'a", bo już o tym pisałem ;)).

Jakby tego było mało, choć pokój hotelowy był prześliczny, nie był to mimo wszystko własny zaułek.

Powtórzenia. Przynajmniej jednego można tutaj uniknąć.

Zdezorientowana dziewczyna była na skraju paniki, nie mając jakiegokolwiek pojęcia, co robić w takiej sytuacji. Nigdy w życiu nie była nawet blisko sytuacji podobnego pokroju (...)

Powtórzenie. Do tego pierwszego proponuję: "Zdezorientowana dziewczyna czuła skrajną panikę..." lub: "Zdezorientowana dziewczyna czuła się skrajnie spanikowana...".

W tym momencie usłyszała pukanie do drzwi, a sekundę potem znajomy głos:

- Panienko Finn? Jest tam panienka jeszcze? - znany już głos Abnera zadziałał na Oliwię kojąco.

Znowu powtórzenie. Proponuję przerzucić wstawkę narracyjną przed kwestię Abnera, tzn.: "...a sekundę potem znajomy głos, który zadziałał na nią kojąco".

Abner wyciągnął przepustkę z kieszeni (...)

Myślę, że lepsze będzie: "Abner wyciągnął z kieszeni przepustkę...". Bo istotny jest tu fakt, że Abner wyciągnął przepustkę, a nie, że wyciągnął ją z kieszeni.

Dźwięki dochodzące z każdej strony okazały się dla Arigilianki gorsze od nagłej pobudki i budziły w niej naturalny strach, inny od jej bezpodstawnych lęków.

Powtórzenie. "Budziły w niej" proponuję zamienić na "wywoływały u niej".

- Dostaliśmy, tracimy ciąg - pilot mówił przez główny kanał (...)

Ja bym przestawił szyk w zwrocie "pilot mówił".

Poza tym pozwolę sobie ogólnie zauważyć, że HHF ma błędy w zapisie dialogów (w zasadzie Ty, Speeder, też, ale przynajmniej wprowadzasz je konsekwentnie ;)). W tej sytuacji polecam tę stronę: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html

Trudno było powiedzieć, czy zapomniał o przelączeniu komunikacji, czy wróg trafił w odbiornik.

Ja bym wyrzucił "było".

Oliwia skuliła się tylko w swoim fotelu, nie chcąc patrzeć.

"Oliwia tylko skuliła się w swoim fotelu...".

Wiedział jednak, że się pomylił, jeszcze zanim się uspokoiło - zbiorniki antymaterii były bowiem kryte dodatkowym opancerzeniem z atlastali wzbogaconej duradamantium - tego samego materiału, z jakiego zbudowany był pancerz okrętu.

Ten pierwszy myślnik zamieniłbym na przecinek, bo dwie pauzy w jednym zdaniu to jednak przesada.

Stan Kalipso jest krytyczny, ale wciąż może działać.

Stan Kalipso wciąż może działać?

Istotnie, wrota zmieniły swój wygląd i po chwili zaczęły wypluwać z siebie nowe kształty.

Kilka akapitów wcześniej też zacząłeś akapit od "istotnie". Radzę na to uważać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

HHF się w najbliższym czasie, zdaje się, nie doczekamy, zatem mogę sobie chwilowo dać spokój z wklejaniem dalszych kawałków. Trochę mnie tylko frustruje to, że mamy najdłuższą od początku prac nad cross-overem przerwę akurat wtedy, gdy doszliśmy już do kulminacji. Lepiej być, cholera, nie mogło.

Póki co, w ramach reklamy obwieszczam, że na moim blogu pojawiły się wreszcie nowe wpisy - dwa. Przy czym jeden z nich jest typu, jakiego raczej się nie spodziewaliście.

Ostatnią rzeczą, o której bym pomyślał - bez względu na pobudki gospodarza - byłoby np. wylanie jego zupy gdziekolwiek i stwierdzenie, że jest ohydna. Tak się po prostu nie robi.

A czy ja wylałem zupę? Czy może raczej ograniczyłem się do bardzo dosadnego wskazania gospodarzowi, co myślę o zupie i o jego nastawieniu?

Dałem "zawodowych pisarzy" po przecinku.

To nic nie zmienia, podobnie jak w wypowiedzi "Nasza jest Polska tylko! Tylko my, Polacy...!". Pyskacz z "Dnia Świra" nie mówił tutaj o "swoich" ORAZ o Polakach, tylko po prostu stwierdził, że ci swoi to są Polacy chytry.gif .

Aż tak wysokiego mniemania o sobie to ja nie mam.

Nie, ale pofantazjować zawsze można...

Albo tych pierwszych nazywać zawodowymi, a tych drugich - profesjonalistami. Ale to chyba jedno i to samo.

Tu raczej słowa "wyrobnik" i "artysta" się nasuwają. Choć w przypadku kolesi pokroju Paoliniego odpowiedniejszy byłby eufemizm "partacz".

2) Hm, uchylisz rąbka, co o nim napisali, czy wolisz zachować to dla siebie?

Nic nie napisali - w ogóle nie odpowiedzieli na mój mail. Nie chce im się każdemu potencjalnemu debiutantowi odpowiadać, więc ich najczęstszą metodą, gdy tekst im się z jakiegoś powodu nie spodobał, jest olewka. Napisałem nawet ponownie, z prośbą, aby mimo wszystko napisali ogólnie, co z tym "Niebem i Piekłem" nie tak, ale i ten mail zignorowali.

Mogę jeszcze popróbować z innymi wydawnictwami - i tak zapewne zrobię - ale i bez maili od FS wiem, jakie są zasadnicze problemy z NiP:

1) jest co najwyżej niezła, a powinna być rewelacyjna lub conajmniej bardzo dobra, by się przebić

2) jest z gatunku military SF, na który popytu raczej u nas nie ma

3) ogólnie to widzę, że panuje jakaś tendencja do pisania cudów-niewidów, a ja tworzę teksty (i świat) dość typowe

4) rozkręca się dopiero po czasie, a ponieważ goście z wydawnictw czytają tylko początek, nie mają obrazu całości (w tym końcowych rozdziałów, szczególnie chwalonych)

Zwłaszcza punkt drugi i trzeci mnie dołują.

Dołuje mnie też co innego - nie tak dawno sprawiłem sobie i przeczytałem powieść Kossakowskiej "Grillbar Galaktyka". Świat w niej przedstawiony jest co prawda zakręcony, ale sama książka tak naprawdę niczym szczególnym się nie wyróżnia, no i ma dość oczywiste wady (np. zbyt częste i zbyt szybkie skakanie po miejscach i osobach, przez co nie sposób się bardziej z nimi utożsamiać). Zapewne gdybym ja ją napisał, nie spotkałaby się z aprobatą - sami krytycy piszą o niej w recenzjach, że "fajna, ale nic szczególnego". No, ale to Kossakowskiej jest przecież... są równi i równiejsi...

Moim zdaniem pauza nie wyraża tutaj niczego, czego nie jest w stanie przecinek.

A co ma pauza do tego?

No to może "potrafił" zamiast "mógł"? Tamten zwrot bowiem wygląda mi na nieco przaśny.

Nie mam pojęcia, co jest w tym wszystkim "przaśnego", szczególnie że to zupełnie normalna i poprawna gramatycznie tudzież stylistycznie fraza.

Akcja miałaby miejsce "teraz", gdybyś pisał to w czasie teraźniejszym, a nie przeszłym.

Wysłuchałem twojej argumentacji i... nie przekonałeś mnie.

(w zasadzie Ty, Speeder, też, ale przynajmniej wprowadzasz je konsekwentnie).

Wiem, jaki powinien być zapis dialogów, ale piszę, jak piszę - raz, z lenistwa, a dwa, z racji mojego alternatywnego poczucia estetyki. Kropki, wciśnięte tam, gdzie być powinny, wyglądają jak dla mnie paskudnie.

Ten pierwszy myślnik zamieniłbym na przecinek, bo dwie pauzy w jednym zdaniu to jednak przesada.

Co ty z tymi pauzami? Myślnik nie implikuje pauzy, do diabła...

Edytowano przez Bazil
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A czy ja wylałem zupę? Czy może raczej ograniczyłem się do bardzo dosadnego wskazania gospodarzowi, co myślę o zupie i o jego nastawieniu?

Co nie zmienia tego, że takie komentarze mogą raczej zniechęcić kogoś do dalszych prób, a nie zmotywować. I to osoby, które niekoniecznie muszą uważać się za alfę i omegę w dziedzinie pisania, tylko chcą po prostu - zaskoczenie? - dostać opinię. Sam przy nieco łagodniejszych tekstach zastanawiałem się, czy by z tego hobby nie zrezygnować.

Jakiś czas temu pewna dziewczyna z forum "Nowej Fantastyki" szukała bety do swojego opowiadania, więc się zgłosiłem. Pomijając pewne błędy i braki, tekst czytało mi się gładko - najbardziej mi jednak przeszkadzała interpunkcja, mianowicie brakowało wielu przecinków (i to czasami w miejscach w ogóle podstawowych). Ograniczyłem się jednak do wstawienia ich tam, gdzie być powinny (i wykreślania tych, które były niepotrzebne) i napisałem o tym w podsumowaniu, sugerując przy tym, co autorka powinna zrobić. Żadnego wyzłośliwiania się ani załamywania nad poziomem opanowania tego elementu. Można? Można. Wystarczy tylko mieć odpowiednie nastawienie.

Znasz takie powiedzenie: "Zapomniał wół, kiedy cielęciem był"? O to też chodzi. Pamiętaj, że nie każdy musi mieć od razu taki warsztat jak Ty i że autor to też myśląca i czująca osoba.

To nic nie zmienia, podobnie jak w wypowiedzi "Nasza jest Polska tylko! Tylko my, Polacy...!". Pyskacz z "Dnia Świra" nie mówił tutaj o "swoich" ORAZ o Polakach, tylko po prostu stwierdził, że ci swoi to są Polacy .

OK, nie chce mi się wykłócać o interpunkcję czy inną składnię. A "Dzień świra" dobrym filmem był. ;]

Tu raczej słowa "wyrobnik" i "artysta" się nasuwają. Choć w przypadku kolesi pokroju Paoliniego odpowiedniejszy byłby eufemizm "partacz".

O, już wiem: "rzemieślnik". A z tymi "partaczami" to nie uważasz, że to już kwestia subiektywna? wink_prosty.gif

1) jest co najwyżej niezła, a powinna być rewelacyjna lub conajmniej bardzo dobra, by się przebić

Wiesz co, ja czytałem, że jakość książki nie wpływa w ogóle na to, czy ta zostanie wydana. Tak pisał bodajże Marcin Przybyłek (ogólnie polecam jego artykuł). Także Andrzej Sapkowski we wstępie do jednego ze swoich opowiadań ze zbioru "Coś się kończy, coś się zaczyna" stwierdził, że bez pokazania się wcześniej, chociażby np. poprzez wydrukowanie w "Nowej Fantastyce", nie ma się żadnych szans na wydanie swojego dzieła (piszę z pamięci, mogłem przeinaczyć).

4) rozkręca się dopiero po czasie, a ponieważ goście z wydawnictw czytają tylko początek, nie mają obrazu całości (w tym końcowych rozdziałów, szczególnie chwalonych)

Tu z kolei słyszałem (ale nie pamiętam już gdzie), że wydawcy najczęściej czytają tylko pierwsze i ostatnie zdanie książki i na tej podstawie stwierdzają, na którą stertę ją odłożyć - "do przeczytania" czy "do kosza". Wydaje mi się, że jest w tym sporo prawdy, ale w sumie nie mam absolutnej pewności.

EDIT: Tak sobie myślałem przy okazji, dlaczego mogli nie przyjąć Twojej powieści, i przyszło mi coś do głowy. Dlaczego "piekło" w tytule jest zapisane wielką literą?

Zapewne gdybym ja ją napisał, nie spotkałaby się z aprobatą - sami krytycy piszą o niej w recenzjach, że "fajna, ale nic szczególnego". No, ale to Kossakowskiej jest przecież... są równi i równiejsi...

Dlatego myślę, że byłoby jednak dobrym pomysłem, gdybyś zastanowił się nad pomysłem na jakieś krótkie opowiadanie, napisał je, a potem wysłał do jakiegoś czasopisma czy zinu. To tylko sugestia, więc możesz ją zignorować - uważam jednak, że warto najpierw mierzyć niżej. Jeśli chodzi o szczegółowo ustalone uniwersum, to faktycznie problem jest większy, ale bez przesady - mógłbyś przedstawić tylko to, co jest naprawdę istotne dla fabuły, ew. wyjaśnić krótko coś, co absolutnie już trzeba wyjaśnić. Sam myślę, żeby się popróbować w taki sposób, tym bardziej że pomysłów również na kilku(nasto)stronicowe opowiadania mi nie brakuje (ze światem przedstawionym też nie widzę problemu, bo stosuję ?generyczny świat fantasy?, który jest podatny na wszelkie zmiany biggrin_prosty.gif).

A co ma pauza do tego?

No dobra, półpauza. tongue_prosty.gif W terminologii drukarskiej właśnie tak się nazywa myślnik (długi to pauza, średni - taki, który sugeruje Word między spacjami - to półpauza, a krótki, łączący wyrazy - dywiz).

Nie mam pojęcia, co jest w tym wszystkim "przaśnego", szczególnie że to zupełnie normalna i poprawna gramatycznie tudzież stylistycznie fraza.

Zwrot jest poprawny, ale czy dobry? ;] Z drugiej strony być może to już kwestia subiektywna.

Wysłuchałem twojej argumentacji i... nie przekonałeś mnie.

Ale co konkretnie jest jeszcze niejasne? Nawet w języku angielskim przy reported speech, kiedy się "raportuje", jak ktoś opowiada, że robił coś np. "yesterday", należy zmienić ten wyraz na "day earlier", o ile wiadomo, że mówi się o tym w innym dniu niż tamten rozmówca.

Wiem, jaki powinien być zapis dialogów, ale piszę, jak piszę - raz, z lenistwa, a dwa, z racji mojego alternatywnego poczucia estetyki. Kropki, wciśnięte tam, gdzie być powinny, wyglądają jak dla mnie paskudnie.

Ale wiesz co, tutaj to już nie jest kwestia tego, co Ty uważasz za odpowiednie, tylko tego, co jest odpowiednie. Czytelnik z reguły ma swoje przyzwyczajenia, więc takie odstępstwa jedynie przeszkadzają w czytaniu (sam w trakcie swojego pisania zacząłem zmieniać swoje teksty pod względem technicznym - np. dywizy na początku kwestii dialogowych zamieniłem na półpauzy - żeby właśnie lepiej się je czytało).

Edytowano przez Knight Martius
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trochę się wzbraniałem, ale postanowiłem podzielić się z Wami opowiadaniem pt. "Schody", które napisałem na jedne z zajęć na swojej uczelni. W teorii miało to być postmodernistyczne, ale poszedłem trochę za daleko smile_prosty.gif.

Oczywiście - proszę o ocenę wink_prosty.gif.

Schody.doc

Edytowano przez MajinYoda
Robię miejsce na nową zawartość :)
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chciałbym pokazać bardzo krótki fragment mojej książki. Fragment ten pisałem pod natchnieniem i nie wiem czy pisać dalej w tym stylu i czy mi to wychodzi, dlatego prosze o ocene :)

Jak powszechnie wiadomo elfy lubiały stanąć w miejscu i marzyć. Jak również wiadomo denerwowało to przedstawicieli innych ras, a jeśli ta inna rasa była pracodawcą elfa, gniew szefa przypominał menstruacje krasnoludzkiej dziewoji. Tak było w tym przypadku. Groźnie wyglądający pomarańczowy goblin (dewiza ?wolnego związku? w jego rodzinie była bardzo respektowana, chociaż inni nie rozumieli miłości ogra, goblinki i wikołaka niewiadomej płci) podszedł do nocnego elfa który spokojnie sobie dumał i oczywiście nie pracował.

-Pernatyku, ja wiem, ja rozumiem...-goblin popatrzył najpierw z sympatią na elfa, jednak szybko zmienił wyraz twarzy-Tak właściwie to WCALE tego nie rozumiem. Opierdalacie się całymi dniami, marzycie sobie a potem płaczecie, że roboty nie ma! Jeba... (Nagle odezwał się w goblinie instynkt wilkołaka i znane ich podejście do pracownika). Po prostu wracaj do pracy, proszę.

-Dobrze panie Maczug Wyjec. Bardzo przepraszam i wracam do pracy.-Pernatyk powiedział te słowa z uniżeniem (którego trzeba się nauczyć jeśli mieszkasz w mieście o cudownej nazwie Beznadzieja) i wrócił do pracy.

Goblin Maczug Wyjec idąc do swego gabinetu sam zaczął myśleć o czym myslał Pernatyk. Napewno śmiał się z jego miesznaego imienia i nazwiska. Tak na pewno. Trzeba tam wrócić i go wyhłostać. Ale szkoda go... Nie, muszę być stanowczy! Ale to taki młody chłopak... Ciekawe czy wydłubanie oka bardzo boli.

Biedny Maczug Wyjec zawsze miał kłopoty z samym sobą. Był połączeniem trzech natur. Kontrastujących ze sobą. Być może to było powodem jego wieloletniego kawalerstwa. Udało mu się zbliżyć z jedną elfką. Jednak nie przeżyła dylematu goblina, który nie wiedział czy porwać ją do jakini i zjeść czy po prostu maczugą przywalić jej w głowe. Odezwała się jednak ostatecznie goblińska natura i uciekł do ścieków gdzie mieszka do dzisaj. Przed ucieczką jednak trafił w swoją ukochaną z procy o jeden raz za dużo.

Pernatyk zaś... Cóż... Myślał o niczym, jak większość elfów. Wyglądał jednak tak mądrze, że rzadko mu przerywano. Myślenie o niczym było znacznie bardziej interesujące niż praca w stoczni przy przenoszeniu towarów ze statków. Nie nadawał się do pracy fizycznej, jednak niczego innego nie było. Zwłaszcza, że Gildia Magów została zawieszona. Była to duma Wiceksięstwa Nocy. Jednak Wspólnota stwierdziła, że to zbyt rasistowskie i trzeba iść z duchem czasu. Pernatyk miał inne zdanie, ale nauczył się go nie wypowiadać (kolejna przydatna umiejętność w Beznadzieji).

-Dzień dobry, czy nie mógłby pan mi pomóc z tą skrzynką, bo sam nie dam niestety rady- powiedział przyjaźnie wyglądający krasnolud do Maczuga.

-[beeep] pan bo kopa [beeep]ie i tyle będzie-goblin odszedł od niego.

Pernatyk poczuł obowiązek wytłumaczenia krasnoludowi owej oschłości goblina.

-Bardzo przepraszam za swojego szefa, ale ma wachania nastrojów. To dobra dusza w głębi serca- zapewniał krasnoluda- Jestem pewien, że zaraz wróci by pana przeprosić.

Krasnolud patrzył na niego jak na niedorozwiniętego żubra który stwierdził, że jest pchełką. Niezręczną cisze przerwał odgłos zbliżającego się niewielkiej istoty która wyróżnia się kolorem.

-Bardzo przepraszam, po prostu nie mam dziś dobrego dnia.-Maczug starał się zrehabilitować- Oczywiście pomoge panu zanieść te skrzynki. A ty Pernatyku możesz już pójść po wypłate. Widze, że dzisiaj nie będzie z ciebie wiekiego pożytku.

-Myślę, że tak należy zrobić. I tak też zrobie. Udam się na spotkanie z naturą, z chmielem i waselić się będe, a cieszyć- Pernatyk starał się mieć mądre myśli nie wychodziło mu to jednak za często.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Mielczyn - na początku chciałem zrobić łapankę, ale po przeczytaniu kilku zdań już z tego zrezygnowałem. Błędy ortograficzne, interpunkcyjne, stylistyczne, składniowe i w zapisie dialogów, i to w liczbie skutecznie dyskwalifikującej tekst jako dający się czytać. W dodatku fragmenty, które z założenia miały być zabawne, nie wywołały u mnie żadnej reakcji. Na Twoim miejscu dałbym sobie spokój z pisaniem książki, tylko zaczął od krótkich opowiadań, takich ze wstępem, rozwinięciem i zakończeniem - a jeszcze wcześniej zapoznałbym się dokładniej z zasadami języka polskiego (z kolei w kwestii zapisu dialogów - a także wskazówek dotyczących ogólnie pisania - polecam zajrzeć tutaj).

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Siedząc na jednym z setek kraterów rozsianych po całej powierzchni księżyca Mortimer zastanawiał się dlaczego pomimo faktu, że znajduje się w tak niesamowitym miejscu jak to, on woli patrzeć jeszcze wyżej, w gwiazdy. Opcja zwiedzania tego pustkowia wydała mu się najmniej interesującą rzeczą, którą mógł teraz zrobić, szczególnie, że tej nocy kosmos wyglądał wyjątkowo urodziwie. Należy zwrócić w tym miejscu uwagę na fakt, że swobodne oddychanie przy całkowitym braku tlenu nie robiło na nim najmniejszego wrażenia, zdawał się tego nie zauważać, będąc całkowicie zaabsorbowanym pięknem wszechrzeczy. A było czym. Wokół niego roztaczał się magiczny i odrealniony widok ? miliony gwiazd migotały na niebie, tworząc przeróżne obrazy.

Wprawny obserwator bez problemu zdołałby zauważyć grupę gwiazd tworzących ogromnego żółwia. Jeśli do tego naprawdę byłby Wprawnym Obserwatorem (pisanym dużymi literami, a co!) z pewnością jego uwagę przykułby pewien drobny szczegół. Ów żółw wielkości małej planety zdawał się nie być jedynie zbiorem gwiazd, a żywym i tak namacalnym, jak to tylko możliwe stworzeniem. Siedzący na kraterze człowiek co prawda nie przywykł do widoku nadnaturalnie wielkich zwierząt morskich, ale jeśli ktoś znajduje się w takim miejscu, będąc ubranym jedynie w szlafrok i bokserki, to sposób postrzegania rzeczywistości może ulec lekkiemu zakrzywieniu. Obwinianie Mortimera o nazbyt dużą pobłażliwość dla otaczającego świata byłoby więc skrajną głupotą. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto kiedykolwiek znajdował się w podobnej sytuacji i może z czystym sumieniem powiedzieć, że po zobaczeniu swojego latającego żółwia natychmiast wpadł w popłoch, po czym zaczął uciekać w przypadkowym kierunku (czego nasz bohater oczywiście nie zrobił).

Mortimer jeszcze przez kilka chwil oglądał gwiazdy. Od zawsze uwielbiał to robić: kiedy samotnie wpatrywał się w bezkres rzeczy ogarniała go nieprzenikniona radość. Za każdym razem na nowo uświadamiał sobie, że jest jedynie mikroskopijną cząstką wszechświata, którą wszystko wokół zdaje się ignorować. Na swój pokrętny sposób świadomość ta podnosiła go na duchu. Nigdy nie przepadał za byciem w centrum uwagi, chociaż często miał wiele do powiedzenia - ze swoich myśli postanowił stworzyć klatkę, w której zamknął się wiele lat temu. A gdy chciał akurat wyjść, to nigdy nie mógł sobie przypomnieć gdzie zostawił ten przeklęty kluczyk. Z życiem łączył go jedynie syndrom sztokholmski.

Przed odejściem rzucił jeszcze skromne spojrzenie na horyzont, wstał, strzepał z siebie dziwny srebrny pył, lekko przeciągnął i zaczął kompletnie bez celu iść przed siebie. Niezbyt lubił urządzać przechadzki po srebrnych pustyniach (chociaż rzadko miał do tego okazję), lecz niesiony dziwnym impulsem zdecydował ten stan rzeczy zmienić. Upatrzył w tym kolejny symbol zmiany, który rzecz jasna był jedynie złudzeniem i pojedynczym wyskokiem, nie będącym w stanie zmienić niczego. Może poza połechtaniem próżności Mortimera i poczucia, że przynajmniej ma chęci i nie siedzi bezczynnie. Przecież nie wystarczy urządzić sobie wycieczkę po powierzchni księżyca, żeby zmienić całe życie. Prawda? Warto nadmienić, że grawitacja będąca lustrzanym odbiciem Ziemskiej również wydała mu się czymś zupełnie normalnym i niewymagającym zbędnego roztrząsania. Już po chwili dostrzegł w oddali idącą szybkim i pewnym krokiem postać, którą zdawał się skądś znać, jednak w gonitwie myśli nie mógł znaleźć tej właściwej, by podpowiedziała mu skąd.

- Witaj Mortimerze! ? Zagaił tajemniczy przybysz, materializując mu się ni stąd, ni zowąd dosłownie przed twarzą. ? Który to już raz samotnie spacerujesz po tym pustkowiu?

Dziwny człowiek już od pierwszych chwil sprawiał niesamowite wrażenie - dźwięczny, głęboki głos wydawał się odległy, jakby pochodził od suflera ukrytego gdzieś za niewidzialną kurtyną. Jednocześnie każde wypowiedziane słowo przeszywało na wskroś. Był dość wysokim i barczystym młodzieńcem (około dwudziestopięcioletni) z długimi, ciemnymi, swobodnie rozrzuconymi włosami, które łączyły się z zadbaną kilkutygodniową brodą. Na sobie miał krótkie, szare spodenki i podkoszulkę we wszystkich znanych kolorach, tworzących spiralę. Pomijając może ecru, khaki, peridot, czerwień z Falun i resztę dziwnie brzmiący nazw kolorów, których i tak nikt nie zna. Co ciekawe nie posiadał żadnych butów, za to oczy przysłaniały czarne okulary przeciwsłoneczne.

- Kim jesteś? - powiedział lekko skonsternowany Mortimer, próbując przy tym ułożyć kąciki ust w coś na kształt uśmiechu, jednak sztuka ta nie do końca mu wyszła.

- Bardzo dobre pytanie mój drogi Mortimerze! - zaczął entuzjastycznie. - Ludzie przez wieki wołali na mnie różnie, ale już to co wołali niech na razie pozostanie sekretem. Wszak czymże byłby człowiek bez choćby malutkiej, maluteńkiej tajemnicy? Hm? - uśmiechnął się szelmowsko i kontynuował, nie czekając na reakcję swojego rozmówcy. ? Musisz wiedzieć, że nie jesteś w tym miejscu przypadkiem; księżyc jest pisanym ci miejscem, powiem nawet więcej! - Dziwny osobnik, z naprawdę cudowną brodą, podniósł jedną rękę do góry, wskazując palcem gwiazdy. - To miejsce, w którym przyjdzie ci umrzeć i stanie się to szybciej niż myślisz.

W jednej chwili migotanie gwiazd ustało, wielki gwiezdny żółw postanowił uciąć sobie krótką drzemkę, a tajemniczy przybysz zastygł w luźnej pozie z rękami w kieszeniach i uśmiechem na ustach. Czas dla Mortimera stanął i nie jest to tylko określenie mające podkreślić dramatyzm sytuacji ? czas dosłownie zatrzymał się. Bohater tej opowieści również stanął jak wryty, lecz zupełnie innego powodu - jedynie na jego ustach zaczynał powoli rozkwitać uśmiech i nie był on zwyczajny. Ten jeden konkretny uśmiech mógłby oczarować każdą kobietę, a przy odrobinie chęci skruszyć górę lodową, co niektórym statkom pasażerskim wyszłoby jedynie na dobre. Fala szczęścia zalała Mortimera i zrobiła to nagle, bez żadnego ostrzeżenia: "To takie zabawne ? pomyślał. - Po tylu latach prób, po tylu niepowodzeniach... Do tego uświadamia mi to jakiś post-hipis. Życie to naprawdę ironiczny skurczybyk. Chociaż po stokroć wolałbym skończyć ze sobą sam, przynajmniej miałbym poczucie, że jedną rzecz udało mi się wykonać właściwie. I znowu te moje idiotyczne werteryzmy! - parsknął - Przywiązanie do tych głupich symboli, które nic nie znaczą. Wszechświat nigdy nie chciał mi nic przekazać, co najwyżej drwił sobie ze mnie. Dlaczego teraz ma być inaczej? A może tym razem ze mnie nie zadrwił? I jak zwykle ? zostały mi jedynie pytania bez odpowiedzi.Jednakże dziwne ma być miejsce kresu mojego losu. Tory nie byłby złym miejscem wysokim mostem, z twardą taflą zimnej wody na dole też bym nie pogardził, ale księżyc? Dlaczego akurat tutaj? Przecież to nie ma najmniejszego sen..." i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czas znowu zaczął płynąć. Gwiazdy migotały wyraźniej, żółw, wyraźnie niezadowolony, obudził się i zaczął jeszcze szybciej zmierzać w stronę stojących postaci, a tajemniczy jegomość zdawał się promienieć, wręcz lekko świecić (ze szczególnym zwróceniem uwagi na cudowną brodę) ? sposób postrzegania świata przez Mortimera zmienił się drastycznie w ciągu tych kilku sekund, gdy do świadomości dotarła najwspanialsza wiadomość pod słońcem ? wkrótce przyjdzie mu umrzeć. Jednak jego prosty umysł nie mógł pojąć dlaczego przyjdzie mu zginąć. Chociaż określenie "prosty umysł" jest nieco nad wyrost. Ponieważ umysł Mortimera przypominał, nomen omen, węzeł Gordyjski. Tajemniczy post-hipis nawet nie pomyślał o tym, żeby spróbować go rozwiązać albo przeciąć jakąś idiotyczną szabelką: zamiast tego użył lasera o potężnej mocy. Efekty były zachwycające.

- Dlatego właśnie nienawidzę snów! Bóg jeden wie co takiemu przyjdzie do głowy. ? Powiedział niespodziewanie, drapiąc się przy tym po głowie. - Na dodatek nie odpowiedziałeś mi na pytanie, co mówiąc szczerze nieco mi uwłacza. Pozwolę sobie wrzucić ten niemiły gest do kosza z napisem "Niegodziwości mego przyjaciela Mortimera", a pamiętaj, że każdy kosz ma swoją określoną pojemność! - przybysz mówiąc to mimowolnie parsknął śmiechem.

- O czym ty mówisz? Jakich snów? Co za kosz?

- Ups! Chyba powiedziałem za dużo. Do tego przejdziemy za chwilę. Przy okazji: zauważyłeś, że za chwilę uderzy w nas żółw? To zabawne: najbardziej kreatywną rzeczą jaką jesteś w stanie wymyślić jest olbrzymi żółw lecący przez kosmos? Oglądałem setki, jeśli nie tysiące najróżniejszych snów, najróżniejszych ludzi...

- Zaraz, chwila! - zawołał Mortimer, przestępując niezauważalnie z nogi na nogę. Jeśli wcześniej posiadałby jakikolwiek kontenans, to właśnie teraz należałoby wspomnieć o nim w czasie przeszłym.

- Niekulturalnym jest przerywać komuś wypowiedź, mój drogi Mortimerze, więc łaskawie pozwól mi dokończyć ? rzekł z nieukrywaną radością w głosie przybysz; najwidoczniej świetnie się bawił drwiąc z Mortimera ? Gdzie ja to... A tak! Widywałem setki, jeśli nie tysiące różnych snów. Nie będę cię zanudzał opisem każdego z osobna, chcę jednak byś wiedział, że twój mimo zasadniczego braku oryginalności jest zdecydowanie najciekawszy z nich wszystkich. - Przerwał na chwilę i wziął głęboki wdech (przypominam, że akcja ma miejsce na księżycu). Jego rozmówca stał osłupiały i chłonął każde słowo. - Widzisz mój kochany, zazwyczaj sen można powiązać z konkretnym pragnieniem: mogą to być pieniądze, władza, kobiety, czy nawet drzewa, chociaż w tę konkretną sprawę wolałbym się nie zagłębiać. ? na twarzy człowieka z niesamowitą brodą można było przez chwilę wyczytać lekkie zakłopotanie ? W każdym bądź razie zmierzam do tego, że kompletnie nie mogę pojąć przesłania twego snu. Czy ten żółw jest metaforą wolności? Egzystencji? Śmierci? Miłości? Powiedz mi, musisz. Jak to jest?

- No... ja.. po prostu lubię żółwie. ? mówiąc to nieco się zaczerwienił, widząc dziwny grymas na twarzy swojego rozmówcy.

- Żartujesz? Nie dorobiłeś do niego żadnej filozofii? Po prostu sobie leci?

- W zasadzie tak. Szczerze to zbytnio się nad tym nie zastanawiałem.

- Byłem pewien, że to symbol czegoś. Widzę szczerość na twej twarzy, nie kłamiesz. Naprawdę ciekawy przypadek z ciebie, nie ma co. Większość znanych mi ludzi, a znałem ich trochę, do wszystkiego dorabiała jakąś idiotyczną filozofię. Choćby mój dobry przyjaciel Parys - wystarczyło, że wiatr mocniej zawiał podczas myślenia o ukochanej, która oczywiście nie była zainteresowana jego obleśnymi zalotami, a już upatrywał w tym nadziei na odwzajemnienie uczucia. Taki już był, przywiązany do "znaków od wszechświata". W końcu Parysowi pomógł mój przyjaciel, którego niedługo powinieneś poznać. ? Wypowiadając słowo "przyjaciel" wyraźnie się wzdrygnął i dalszą część opowieści kontynuował nieco bardziej złowrogim tonem. - Ostatecznie Parys dopiął swego i zdobył ukochaną. Skutkiem tego idiotycznego zauroczenia była straszna wo...

Mortimer słuchał opowieści z nieukrywanym zaciekawieniem i nagłe jej przerwanie było dla niego niczym cios obuchem w plecy.

- Wo...? - podchwycił.

- Przez to wszystko nieco się zasiedziałem, czas już uciekać! Chyba rozumiem dlaczego to będziesz akurat ty. Potrafisz doskonale słuchać, chociaż nie wiem jak z mówieniem. Ha-ha-ha!

- Czekaj! - krzyknął Mortimer, chociaż stał bardzo blisko rozmówcy ? Co masz na myśli mówiąc to? Kim jesteś?!

- Ależ mój Mortimerze! Przyjdzie nam się spotkać, może nawet szybciej niż myślisz. ? Brodacz spojrzał na swoją rękę, jednak nic się na niej nie znajdowało - Późno już, czas wyruszać! - tę samą rękę włożył tym razem do kieszeni i zaczął czegoś gorączkowo szukać, a po paru sekundach wyciągnął małą stokrotkę. - Proszę, o to twoja stokrotka. Przyda ci się później, możesz mi wierzyć! - Podał kwiatka Mortimerowi po czym rzekł na odchodne. - Jest jeszcze jedna sprawa o której powinieneś wiedzieć.

- Jaka? - zapytał stojący cały ten czas praktycznie nieruchomo Mortimer.

- Jesteś na księżycu, bez skafandra i dostępu do tlenu; powinieneś zniknąć za jakieś, bo ja wiem, dziesięć, może piętnaście sekund.

Nagle mężczyzna w szlafroku uświadomił sobie, że nie może złapać tchu: chwycił się za gardło, próbując jeszcze ustać na nogach, jednak jego próby spełzły na niczym i powoli zaczął odpływać w przestrzeń. Koniuszkami palców u prawej nogi próbował jeszcze dotknąć srebrnej powierzchni księżyca, jednak działająca nań siła była zbyt duża. Resztkami sił zdołał wypowiedzieć kilka ostatnich słów:

- Co... co się dzieje?

- Otóż, mój drogi Mortimerze, właśnie dopadła cię rzeczywistość! W takich chwilach jak ta ma ona w zwyczaju to robić, lecz ty chyba już się do tego przyzwyczaiłeś. Auf wiedersehen! - przybysz klasnął w dłonie i zniknął, a ostatnim, co nasz bohater zdołał zobaczyć przed niechybnym odejściem był olbrzymi żółw, który dokładnie w tym momencie z całym impetem uderzył w księżyc.

Kamil Borkowski, kopirajty i tak dalej cheesy.gif.

PS Pozdrawiam każdego kto dotarł aż tutaj i bardzo dziękuję za przeczytanie moich grafomańskich eksperymentów To tylko sampel do opowiadania, które na obecną chwilę ma 7 stron i ciągle rośnie. Chciałbym dowiedzieć się czy nie popełniam zbrodni na literaturze wypisując rzeczy widoczne powyżej. Jeszcze raz naprawdę dziękuję!

PS2 W gwoli ścisłości - początek miał być lekko enigmatyczny: czytelnik wie mniej więcej tyle, co bohater. Uznałem, że taki zabieg skłoni do dalszego czytania.

Edytowano przez Gamemen
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Gość
Odpowiedz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.



  • Kto przegląda   0 użytkowników

    • Brak zalogowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Utwórz nowe...