Skocz do zawartości

Knockers

Forumowicze
  • Zawartość

    2188
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Knockers

  1. Knockers
    Przed nami najważniejsze targi z naszej ulubionej branży- gier komputerowych. Jakie? O tym przypominać nie trzeba...
    To dla nich zostanę w domu przed moim brudnym w środku, wyłączającym się po półgodzinnej sesji Crysisa wyposażonym w produkt zasilaczopodobny komputerze. I fajnie. Włączę sobie kilka portali. I będę je odświeżał. W kółko. Przez cały czas trwania targów.
    Jakie to strony? W zasadzie trzy. Wszystkie polskie.
    W zasadzie niema po co wchodzić na zagraniczne, skoro w Polsce mamy tego tak dużo.
    Oczywiście będę co jakiś czas wbijał na gametrailers, ale stale włączone będą:
    http://www.gry-online.pl/
    http://www.cdaction.pl/
    http://polygamia.pl/Polygamia/0,0.html
    Te dwie pod molochem zwanym GOL darzę wielkim sentymentem. Pisałem o tym z resztą już jakiś czas temu. Prawie rok temu...
    GOL ma świetną telewizję tvgry.pl
    Niestety w tym roku z przycyzn osobistych na zdawanie nam relacji z tego spektakularnego wydarzenia nie mógł jechać Del. A szkoda, bo to strasznie sympatyczny gość. Z resztą cała ich ekipa jest świetna.
    A Polygamia trochę się pozmieniała. Na szczęście w ekipie pozostał Piotr Gnyp. Guru. Mimo to smutno jest patrzeć na tą redukcję etatów w Polygamii. Do nowych członków (członków ) ekipy jeszcze się nie do końca przekonałem. Przyjdzie z czasem pewnie.
    Mam nadzieję, że Polygamia uraczy nas jakimś dobrym, podsumowującym całe targi Podcastem. Właściwie moja przygoda z Podcastami zaczęła się od ich Polygadek. W Podcastach Polygamii króluje Tadek Zieliński. Dość znany dziennikarz stale utrzymujący swą wysoką pozycję w growej branży. Niestety piszący dla Playa, którego nie czytam pozostając wiernym CD- Action.
    A co do Podcastów... Planuję dokonać reaktywacji Podcastum Actionum. Nasz powrót, a raczej zmartwychwstanie prawdopodobnie nastąpi zaraz po targach E3. Muszę tylko złapać Jamesa, który ostatnio pałęta się z dala ode mnie
    I jeszcze jedno. Przykro mi, że znów piszę popierdółki. Wcale to tak nie zostanie. Ot, mam kilka niedokończonych tekstów, a nie mam do nich weny. Bez weny pisać nie będę, bo będziecie wtedy skazani na stertę nieczytelnego gów.na.
    Edit:
    Xbox Live w Polsce!
    ____________________
    No i niestały kącik. Kilka fajnych jak dla mnie piosenek, które również Wam mogą wpaść w ucho, lub możecie w nich rozpoznać coś, czego długo szukaliście, a znaleźć nie mogliście. Nie lubię tego w piosenkach, że jak usłyszę coś, to wpadnie mi mocno w ucho i będę chciał to znaleźć, to i tak tego nie znajdę.



    http://www.youtube.com/watch?v=KIa2IldlS48&playnext_from=TL&videos=hLgUb-Z2mhc


    I w ramach specjalnego bonusu.


    http://www.youtube.com/watch?v=LDpxUD4kyb4&playnext_from=TL&videos=SzcZpriqxo4
  2. Knockers
    Koniec roku.
    Oznacza to dla mnie, że wreszcie pożegnam się z gimnazjum.
    Ha!
    Kochane gimnazjum...
    Trzy lata...
    Tych dwóch ostatnich tygodni liczyć niema po co. Niema sensu przekraczać już progu tego gmachu. No, może jeszcze kilka pojedynczych dni. Takie pseudo-pożegnanie.

    W pierwszej klasie miałem średnią 5.6 zdaje się... Aż żal było mi spojrzeć w lustro. To nie była przyzwoita średnia...
    Sytuacja diametralnie zmieniła się w klasie drugiej, gdzie miałem świadectwo z paskiem na najniższym możliwym szczeblu. Takim mega-niskim.
    W tym zaś roku jest coś pomiędzy tymi dwoma. Tyle, że z jedną dwóją. Nie przestaję sam siebie zadziwiać. Inni też mnie zadziwiają... Fatalne oceny z przedmiotów ścisłych równoważą się z dobrymi z humanistycznych. Aby było tak dalej idę do liceum na profil humanistyczny.
    Że to babskie i tam będą same laski?
    Tym lepiej dla mnie
    _________________________________
    A teraz trochę muzy z jutube. Różnej. Mało ambitne wpisy rlz!



    http://www.youtube.com/watch?v=YzFlUiPvwQ8&playnext_from=TL&videos=A3l1VA5BUL8


  3. Knockers
    Niedawno miała miejsce premiera najnowszej, włącznie z handheldową szósta odsłona serii Splinter Cell. Jednej z gier sygnowanych nazwiskiem samego Toma Sclancy'ego. Niedawno w bardzo przyzwoitej cenie pchnięty uwielbieniem do Batman: Arkham Asylum zakupiłem trylogię Splinter Cella. Jakie są moje wrażenia po przejściu pierwszej części?

    Jak pewnie każdy zdążył się zorientować Splinter Cell, to seria skradanek. Gatunku, w którym, jak sama jego nazwa wskazuje skradamy się. Za protoplastę i mistrza w gatunku uważa się serię Thief, w której wcielamy się w genialnego złodzieja. Skradanką jest również po części słynna seria Hitman, której bohater- agent 47 stał się najprawdziwszą ikoną elektronicznej rozgrywki. Złodziej, płatny zabójca... Tak, to brzmi dumnie, ciekawie... Ale czy nie lepiej byłoby wcielić się w tajnego agenta? Jasne, że lepiej! Pomyślmy... Unikanie laserów, atakowanie znienacka, otaczanie się cieniem, mnoga liczba gadżetów i zapierające dech w piersiach akrobacje... Tak, życie bohatera Mission Imposible jest świetnym materiałem na grę. W pełni wykorzystała to właśnie ta seria.

    W Splinter Cellu wcielamy się w postać Sama Fishera, wyrafinowanego, doświadczonego agenta do zadań specjalnych. Jest to postać, które towarzyszy nam przez całą serię, jej ranga urosła do miała kultowej, a to nie lada wyczyn. W pierwszej części, którą dziś sobie wspominamy, nasz agent bierze udział w serii operacji mających na celu obalenie i zburzenie rebelii wywołanej przez Gruzińskiego biznesmena Nikoladza. Ta zaś rozrosła się do rozmiarów prawdziwej, futurystycznej wojny objawiającej się kataklizmem informatyczno- energetycznym na terenie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Podobał mi się sposób ataku Gruzinów. Zmarginalizowanie (przynajmniej początkowo) strat w ludziach i raczej atak na politykę i przemysł. Bardzo dobry, charakterystyczny dla Toma Clancy, a także Roberta Ludluma sposób!
    Mniejsza o to, oddziały specjalne mają to wszystko powstrzymać i właśnie nasza w tym głowa. Aby tego dokonać musimy cichaczem przebrnąć przez serię rozbudowanych, wymagających etapów.


    Co się wciąż trzyma?

    Po pierwsze to, o czym powiedziałem wyżej. Fabuła. Przez ten czas ani o cal nie spadł jej wysoki, Hollywoodzki sposób. Mało tego. To, co budzi prawdziwy podziw, to sposób jej przedstawienia. Dajmy na to na początku wszystkich misji oglądamy urywki programu informacyjnego, który pokazuje nam tło naszych działań i rozwój wypadków. Jest to wykonane naprawdę ciekawie i... realistycznie. Relacje, "telewizyjny" filtr rzucany na ukazywane postaci, różne paseczki, napisy i inne pierdółki charakterystyczne dla programu telewizyjnego, wreszcie świetna realizacja owych urywków... Tak, to robi wciąż wrażenie.
    Ale to jeszcze nic przy podsłuchiwaniu rozmów ludzi i znajdowaniu różnych notatek, które to możemy czytać i odkrywać kolejne fabularne zagwozdki. Ha! Nawet sam Sam Fisher ma w ciało wszczepione urządzenie, przez które rozmawia z wieżą, tudzież bazą o kolejnych arcyważnych, ściśle tajnych sprawach.

    I tu nasuwa się kolejna rzecz... Świetnie dobrane głosy aktorów. W samego Sama wciela się popularny skądinąd Michael Ironside. Robi to fenomenalnie. To nie słynne trzy zielone lampki są wizytówką Sama, tylko jego głos. Sam nie odzywa się specjalnie często, ale jak już się odezwie, to aż chce się grać. Jego barwa głosu idealnie wpasowała się w mroczne ramy Fishera.

    Kolejną kwestią, która wciąż budzi szybsze bicie serca jest to, ile urządzeń ma przy sobie Sam. Oprócz standardowych dla innych skradanek gadgetów typu pistoletu z tłumikiem, nieco potężniejszego kalibru karabinku, wytrychów, granatów dymnych, zwykłych, niezwykłych mamy noktowizor, termowizor, kamerkę, którą podglądamy, co jest za drzwiami, kamerkę, którą przyczepiamy do ściany, a także rozbudowaną wersję tego ostatniego rozbudowaną o pełniący dywersyjną rolę gwizdek i gaz, którym podusić można przyciągniętych do obiektu wrogów. To i tak nie jest wszystko!

    Sądzę, że i bez powyższego arsenału Sam rozprawiłby się ze wszystkimi czyhającymi na jego tyłek przeszkodami. Dysponuje bowiem rozległym zasobem ruchów. Może skakać. Może odbijać się od ścian, skradać się, chodzić po rynnach w górę i w dół, przylegać niczym Marcus Fenix do ścian i strzelać zza rogu, a także, co jest patentem iście szpanerskim w ciasnym korytarzu utrzymując się w górze rozciągniętymi okrakiem nogami opierającymi się o przeciwległe ściany. Mmm... A to wszystko z regulowaną rolką myszy prędkością. To jest dopiero coś! Zazwyczaj w skradankach mamy do wyboru chód wolny i dyskretny, średni i zwyczajny, oraz szybki spint. W Splinter Cellu ideę tą zrewolucjonizowano. Czasami bowiem musimy przedrzeć się przez dany fragment szybko, a przy tym maksymalnie cicho. Musimy wtedy dostosować odpowiednie tępo, a przy tym uwzględnić nasze podłoże. Idąc po drewnianej posadzce dudnimy, a to może zaintrygować strażników. Rewelacja! Aż dziwne, że nie wykorzystuje się tego patentu w nowych grach...

    To dziwne grać w grę z przeświadczeniem, że grafika nie będzie dobra, a później zachwycać się niektórymi efektami. Tak było ze mną. Może z tymi zachwytami za dużo powiedziane, ale niektóre elementy grafiki wciąż mają prawo się podobać. Po pierwsze oświetlenie i cienie. W grze, której podstawą jest utrzymywanie się w ciemności te rzeczy po prostu musiały się udać i się udały. Kolejną kwestią jest niezła jakość tekstur. Dowód? A proszę!



    ten na dole jeszcze nie wie...

    Co prawda poziom nie jest zawsze AŻ taki, ale to nie znaczy, że powyższy obrazek jest rzadkością. A to jest gra z 2002 roku...

    Co jeszcze... Na pewno wielka, wielka grywalność i miodność. Nie w każdej grze wcielamy się w taką postać, jak tu.


    Co się zestarzało?

    Mechanika strzelania nie jest najlepsza. Celownik nie jest specjalnie precyzyjny i nie do końca wpasowuje się w dzisiejsze standardy. Może to przez konwersję z konsoli, bo przecież Splinter Cell ma konsolowy rodowód. Grunt, że strzelanie jest toporne i o ile w cichych eliminacjach wrogów nie przeszkadza, to w dynamiczniejszych sekwencjach nie do końca się sprawdza.

    Niegdyś jednym z plusów gry była animacja postaci. Przez lata, które dzielą nas od produkcji gry wiele się zmieniło i niema co porównywać Splinter Cella do Assassin's Creed, ale muszę, po prostu muszę napomknąć, że ten element gry swojego dawnego poziomu nie utrzymał. Stojąc, Sam wygląda, jakby ktoś wetknął mu w tyłek metrowy drąg a to, jak odbija się od ściany żywnie śmieszy.
    Ale nie ważne. Nie będę się tak nad tym pastwił. Przy starszych grach trzeba być bardziej wyrozumiałym odbiorcom. W sumie nie jest aż tak źle z tą animacją... Ale jak spojrzeć na wrogów... Brrr...



    Franek najadł się zbyt dużo buraków. Na dodatek cały jego harem ma masową miesiączkę i niefortunnie załatwił swoje sprawy właśnie w tej łazience.


    SI także nie zachwyca tak, jak zapewne zachwycało kiedyś. Czasem wrogowie są super-ostrożni i reagują na najdrobniejszy szelest i widziadło, a czasem zachowują się jak ślepe muły czekające na zarżnięcie i wypatroszenie. Wiadomo, sterują nimi jakieś odgórne algorytmy, według których postępują ale i tak nie przetrwało w pełni próby czasu. Wrogowie rzadko mnie czymś zaskakiwali, zazwyczaj dając się wpuścić w najsoczystsze maliny i masowo ku mojej i Sama uciesze ginąć. Nie mniej jednak czasami musiałem trochę z nimi pokombinować wykonując pomiędzy nimi Dance Macabre kończącym się efektownym masowym zgonem i maksymalnymi notami u Wodeckiego. Sprawa gmatwała się, gdy do akcji wkraczały jak się okazuje po stokroć inteligentniejsze od ludzi psy, albo gdy odgórnie dostawaliśmy zakaz wzbudzenia alarmu (co i tak się raczej nie zdarzało) albo gdy nie mogliśmy mordować wrogów.


    A OSTATECZNIE....

    Gra żyje i ma się dobrze. Jest odpowiednio długa i rozbudowana, że mimo braku multi daje ogrom frajdy. W dodatku do gry dołączone są bonusowe zadania przedłużające znacznie grę i za które się jeszcze nie zabrałem, ale po przejściu kolejnych części z braku laku przejdę.
    Gra w pakiecie z dwoma kolejnymi częściami serii dostępna jest za ok. 30 zł, to było jednym z moich najlepszych zakupów w tym roku.


    GROWA ALTERNATYWA

    Rzecz jasna kolejne części Splinter Cell'a
    no i Batman: Arkham Asylum który wymiata
  4. Knockers
    Jak widać na blogu troszkę się pozmieniało. Mało, ale warto to odnotować.
    Jak widać po lewicy mamy rzeczy takie, jak kategorie bloga, z czego oprócz tych starych pojawiło się pustawe, ale zacne Savoir-vivruj z Knockersem. Niestety chyba będę musiał zrezygnować z tej kategorii, bo nie cieszy się specjalnym powodzeniem. A ja jestem komercyjną niszą FA, więc nie będę zaprzątał sobie głowy czymś, czego prawie nikt nie czyta:)
    Poniżej zakładka W Przyszłości, w której, jak zdążyliście zauważyć, brylują rzeczy, które niekoniecznie w przyszłości się ukazują.
    Wręcz przeciwnie, stoją ciągle w tej zakładce.
    Co jakiś czas zbyt stare usuwam.
    Żeby nie było niczego.
    Co do Podcastów... Mam nadzieję, że pełną parą z prawdziwym podcastem wystartujemy już w wakacje. Wszyscy jesteśmy na to chętni, ale ciągle nam coś przeszkadza.
    Trudno o jednej porze zebrać trzech ludzi z trzech krańców św... Polski.
    Pod spodem zakładka Czytam, a tam widnieje dzieło, które akurat czytam. Finezja...
    Analogicznie pod spodem Gram. A tam gry, w jakie akurat gram nie uwzględniając wszystkich, tylko dwie wybrane oraz te, którym poświęcam czasu najwięcej. Teraz akurat trylogia Splinter Cell... oraz głowienie się nad Braidem.
    Pod spodem niepłatna reklama małego, raczkującego serwisu, który co jakiś czas karmię jakimiś bohomazami. Głównie zaczerpniętymi z tego oto bloga.
    Pod spodem muzyka, którą akurat słuchałem na Last FM, zastąpiło to niejako dawny element Natenczas słucham.
    Warto, abyście podczas lektury wpisów urozmaicali sobie czas słuchając tamtejszych kawałków (bez konieczności wychodzenia z bloga.
    Poniżej 10 ostatnich moich bohomazów a także jedyne źródło, z którego dowiedzieć się możecie o nowych wpisach. Bo tam widać nie tylko wpisy, ale i szkice.
    Dalej Linki Mojego Bloga, czyli brama do jakże obszernego Archiwum bloga. Przejrzyste toto. Jeśli chcielibyście przyjrzeć się starszym wpisom, lub pośmiać się z moich początków to najlepsze na to miejsce
    Na samym dole po lewicy zasady bloga. Trele- morele o prawach autorskich, rzekomej konieczności ich przestrzegania etc.
    Po prawej stworzyłem corner społecznościowy.
    Mamy Twitter, z którego przeczytać możecie o moich nowych wpisach, wejść na Knockersowy profil, jak i rozpocząć jego subskrypcję. Przydatny gadget.
    Poniżej... Nie wiem, co w tym społecznościowego, ale ładnie wygląda po prawej... Kołatka.
    Niżej podziwiać możecie zobaczyć, jak wiele osób w tej chwili przegląda bloga z poziomu blogów FA oraz listę ostatnich odwiedzających.
    Pod spodem zaś ostatnie komentarze i wreszcie pod spodem nowość- cytaty z najlepszych komentarzy w ostatnim czasie.
    To ostatnie wiąże się z pewnym... konkursem. Nie wiem, jak to do końca nazwać... Grunt, że wyróżnieni komentatorzy będą przeze mnie zapisywani i co miesiąc wygrywać będzie jeden- ten, który najwięcej razy był przeze mnie wyróżniony.
    Co do wyróżnienia... Nie będę wyróżniał komentarzy, które podzielają moje zdanie, chyba, że przedstawią to, co napisałem z innej perspektywy. Wyróżniona opinia może być zupełnie różna od mojej, także KAŻDY ma szansę wygrać. Oczywiście nie obędzie się bez nagród. Jeszcze nie wiem jakich, ale nie może ubyć się bez nagrodzenia najlepszego komentatora.
    Bo jak to tak...
    W najbliższym czasie powinien pojawić się jakiś prawdziwy wpis.
  5. Knockers
    W piątek byłem na koncercie znanego i lubianego bandu, na Comie. Nie trzeba wam ich pewnie przedstawiać, pewno znacie ich muzykę, bo jest w Polsce bardzo popularna. Koncert odbył się z okazji dni Dąbrowy Górniczej, a ww. gwiazdę wieczoru poprzedził koncert jakiegoś bliżej nieokreślonego reggae'owego zespołu i wrocławskiego Jamala. Ten ostatni zachował się bardzo nieładnie, każąc publice wybuczeć grającą po nich Comę. Na szczęście publika okazała siebyć dobrymi rasta i buczenia raczej nie było.
    Z Jamalem był związany również dosyć fajny gag. Otóż jak wiadomo na koncercie reggae ludzie palili skręty. Na to, przed zaśpiewaniem ich sztandarowego Policemana gość śpiewający w Jamalu powiedział, że palący marychę są dla niego niczym...
    Mina wszystkich- bezcenna.
    ... niczym bracia.
    Wiwaty i śpiewy. A potem Policeman... Jedna z dwóch piosenek Jamala, jakie w ogóle znam.
    I zaczęło się oczekiwanie. Na Roguca i spółkę. Wreszcie wśród dymu i popiołu weszli na scenę i zagrali. Oj zagrali... W moment zaczęło się pogo. Ni stąd ni zowąd znalazłem się poza kolegami, z którymi byłem wśród dwumetrowych, wielkich gości. Między młotem i kowadłem...
    W sumie największe pogo było na początku, bo później się ludzie pomęczyli, ale przyszła grupka dresów, którzy zamiast posłuchać muzyki, nazbyt poważnie wzięli sobie do serca ideę pogo i zaczęli tłuc się pomiędzy sobą. I tłuc innych. Przy okazji. Ci ubrani na bardziej światłochłonne kolory byli na z góry przegranej pozycji.
    Ale z tego, co wiem przeżyli.
    W większości.
    Co do repertuaru, to nie zabrakło takich kawałków, jak Spadam, Trujące Rośliny, Chaos Kontrolowany, Wola Istnienia, czy Skaczemy.
    Niestety Zbyszka, Leszka Żukowskiego i (mojego ulubionego) Czasu Globalnej Niepogody zabrakło. Chyba, że przeoczyłem, w co wątpię. Szkoda, ale i tak niema powodów do narzekań. Było zabawnie, ludzie byli w porządku, a dziewczyny? Mmm...
    Zajęte.
    Wszystkie, zdaje się.
    Z koncertu urwaliśmy się na sam koniec, zdaje się pod koniec bisu. Musieliśmy, po miał odjechać nam pociąg.
    [beeep]. I tak czekaliśmy kupę czasu, aż wreszcie wielmożny przyspieszony zlitował się wpuścić nas pod swoje skrzydła.
    Koncert był naprawdę niezły. Szczególnie atmosfera, która towarzyszyła słuchaniu Comy na żywo, w czasie koncertu.
    To wcale nie bajka, że oni mają świetne koncerty!
    Do był dopiero mój pierwszy koncert Comy i na pewno to powtórzę. Na razie jednak na horyzoncie mam coś innego, równie okazałego, jeśli nie bardziej.
    31 Luty- Festiwal Dżemu w Chorzowie!!!! Dwa dni bluesa i blues rocka. Miód!!!
    A na koniec kilka kawałków Comy z tych, które były na koncercie.

    http://www.youtube.com/watch?v=42s8vZW_u1U
    http://www.youtube.com/watch?v=mGpSNIUaTFE
    Pozdrawiam wszystkich, którzy słuchają dobrej muzyki.
  6. Knockers
    Słowacki wielkim poetą był. Nie uważasz tak?- To zaczniesz.
    Pani nauczycielka omawiała z nami temat o tym, jak to wiele zmieniło się w systemie nauczania.
    Gó.wno prawda. Przynajmniej w jej przypadku.
    Weźmy przykład rozprawki.
    Z definicji wynika, że najpierw podaje się SWOJĄ tezę na dany temat. (Lub hipotezę w razie braku pewności, czy z resztą częściej czynię), a potem za pomocą przytaczanych argumentów popieranych przykładami z literatury, z życia i ze sztuki musimy udowodnić swojej racji, lub po prostu do niej dość. Dla mnie fascynujące.
    Niestety i to trzeba spieprzyć, bo jak to tak... Zamiast pozwolić uczniom na wyrażenie swojego zdania podaje się temat "udowodnij, że...". Wtedy cały sens referatu zostaje zaburzony. Musimy dowodzić... nieswoich racji? ocb? Ja pier...
    Co gorsza gdy dane nam jest wyrazić opinię własną i zadecydować, czy np. każda wojna jest złem musimy, po prostu musimy napisać, że tak. Bo tak sądzi nauczyciel. Nie ważne, jak mądrze nie dowodzilibyśmy swoich racji i z jakich rzeczy nie czerpalibyśmy przykładów. Tak ma bić i tyle. Bo tak uważa nauczycielka. Ona wie więcej. Kult jednostki ;]
    Drugie primo- nagle wznoszą lamenty, że nikt nie lubi literatury, każdy olewa lirykę, a z epiką miał do czynienia wyłącznie poprzez streszczenia i ekranizacje. Już nie mówię o lekturach. Wiadomo, niosą one dobra uniwersalne i ich zlustrowanie jest ważną sprawą. Mam raczej na myśli wiersze, jakie dzień w dzień oral... analizujemy na lekcjach literatury.
    Nauczyciele mają jeszcze czelność dziwić się, czemu co poniektórzy wolą znajdować sobie pożyteczniejsze rzeczy i pograć na komórkach przez Bluetooth...
    Może dlatego, że ciągle wałkujemy wiersze i prozę tych samych autorów... Zwykle z XVII i XVIII wieku... Raz zdarzył się Hłasko- gość, którego mam cały księgozbiór i bardzo go sobie cenię. Raz. Przez to każdy może sobie pomyśleć, że literaci, to gatunek na wymarciu, choć zupełnie tak nie jest. Zamiast poznawać nowych twórców, przeć do przodu i nie patrzeć na gów.no za sobą musimy w nim ciągle tkwić.
    Kur"a, zajrzałem do książki, z której uczyła się moja mama, z resztą polonistka. Patrzę, a tam TE SAME wiersze TYCH SAMYCH autorów. Aż dziw bierze, że nie uczymy się z tych samych książek. A przecież minęło odtąd parę ładnych lat i przybyło co najmniej kilkadziesiąt godnych uwagi utworów. Co więcej... Zajrzałem do cudem ocalałej książki dziadka a tam... A tam kur"a praktycznie to samo!
    Nauczyciele języka polskiego. Czemu nie omawiacie np. tekstów utowrów Comy, Dżemu, czy chociażby mniej znanego Akuratu? Przecież niosą one więcej treści (także pozawerbalnych) i przekazu, niż to, co czytamy na lekcjach! Odpowiecie: "To się nie mieści w ramach programowych chłopaczku!"
    I niestety macie kurna rację.
    Bo się nie mieści.
    W pale też się to nie mieści.
    Czemu ministerstwo edukacji pozwala na uwstecznianie jednostek, a przez to mas? Czemu wciska nam pseudo-edukacyjną, niestrawną papkę niegodną żołądka więźnia Auschwitz? Bo tak. Po kur"a tak...
  7. Knockers
    Dotychczas stroniłem od thrillerów spiskowych. W moje ręce mimo to wpadł egzemplarz Protokołu Sigmy- ostatniej powieści Roberta Ludluma, a ponad to jedynej umiejscowionej w bezpośrednio naszych czasach- w dobie komputerów, natarczywych mediów i zblazowanych polityków- świata wytwarzającego przed sobą ułudę idei kapitalizmu, a wraz z tym świata pełnego komunistycznych przesłanek i zagubienia idei, o którą tak uporczywie walczy- równości.

    W takim świecie przyszło żyć Benowi Hartmanowi- jednej z głównych postaci powieści. Poznajemy go tuż przed czołowym zderzeniem z przykrą rzeczywistością. Ni stąd ni zowąd w Zurychu napada na niego jego przyjaciel z collage'u i usiłuję go zabić czyniąc wokół prawdziwe rozlewisko ludzkiej, niewinnej krwi. Benowi z trudem udaje się uniknąć niebezpieczeństwa. Niestety tylko chwilowo... To dopiero początek zatrważających wydarzeń, w jakich będzie brał udział. Odnalezienie rzekomo zmarłego w katastrofie lotniczej brata bliźniaka, dowiedzenie się o tajemniczej powstałej w czasie IIWŚ organizacji zwanej Sigmą i o tym, że coś z nią wspólnego ma jego ojciec- multimilioner Max Hartman.
    Tym czasem w Waszyngtonie piękna agentka Anna Navarro wraz z całym sztabem badają tajemnicze śmierci starców- milionerów. Pojawiają się podejrzenia, jakoby wszyscy mieli ze sobą coś wspólnego. Anna jeździ jak świat szeroki w celu badania kolejnych miejsc bardzo dyskretnych i wyglądających na zwyczajne śmierci zbrodni. Nabiera również coraz więcej podejrzeń, wątpliwości... Ambitna pani agent mocno wkręca się w całą sprawę starając się dowieść prawdy i nie dać się zastraszyć.
    Powieść łączy w sobie najlepsze cechy sensacji, kryminału i thrillera- szczególnie politycznego a na koniec nawet prozy fantastycznonaukowej. Ludlum zgrabnie lawiruje pomiędzy wątkami ukazując akcję z wielu perspektyw. Czyni to pozory zagmatwania. W gruncie rzeczy jednak nie trudno połapać się w fabule. Dla pełnej uciechy z lektury wystarczy dobrze zapamiętywać nazwiska. W tym tkwi mały szkopuł. Odłożyłem bowiem przez CD- Action książkę na ok. tydzień i nie mogłem się połapać, o co chodzi. Musiałem więc czytać od samego początku... Ale to nic...
    Szczerze mówiąc prawdziwa akcja zaczyna się dopiero gdzieś w połowie, oczywiście pierwsza połowa jest również ciekawa, jednak jest w niej trochę mniej elementów sensacyjnych. Dotąd nie wiedziałem, jak wiele adrenaliny może pompować czytanie. Co prawda czytam dużo, ale większość powieści akcje ukazuje z deka po macoszemu. A tu proszę... Tak barwnych i realistycznych opisów walk, pościgów i innych sensacyjnych sekwencji na próżno szukać gdzie indziej... No, może poza Bournem- z resztą tego samego autora. Moim skromnym zdaniem w Protokole Sigmy i tak akcja jest znacznie intensywniejsza i lepsza. Podczas, gdy Bourn jest wyszkolonym super-agentem wyszkolonym we wszystkich sztukach walki i lepszym od Chucka Norrisa Ben Hartman to bohater z przypadku nie mający żadnego doświadczenia. Anna Navarro zaś to babka z jajem potrafiąca przypieprzyć, ale przy tym zachowująca subtelność, popełniająca błędy. Oboje bohaterowie stają się zaszczuci przez potężną korporację. Nie będzie spoilerem jeśli powiem, że stają się wrogami publicznymi i poszukiwanymi przestępcami. Muszą więc zmagać się zarówno z żołdakami złowrogiej organizacji jak i zwykłymi, poczciwymi policjantami.
    Kilka bohaterów wypadło fenomenalnie i po prostu wyczekiwało się na ich pojawienie. Dla dobra Waszego nie zdradzę, o kogo mi chodzi. Sądzę, że najlepiej dowieść tego samemu.
    Robert Ludlum jak wiadomo jest mistrzem kreacji portretów psychologicznych postaci. Nie znajdziemy tu nudnych bohaterów sprawiających wrażenie żywych, mówiących kukieł co jakiś czas mierzących gdzieś z gnatów. To żywe, niemal namacalne istoty. Co ważne niema jednoznacznego podziału na czerń i biel. Bohaterowie odznaczają się różnymi odcieniami szarości. "Źli" w swoim mniemaniu są dobrzy, a dobrzy mają zapaści swojej dobroci.
    W produkcji jest ekranizacja Protokołu Sigmy. Spodziewam się filmu z wybornymi efektami specjalnymi, ciekawymi bohaterami... Megahitu. Sądzę jednak, że jakkolwiek dobry byłby ten film, niema co porównywać go z genialną książką. Najlepsza pozycja w dorobku Roberta Ludluma. Jedną z najlepszych powieści, które dotąd czytałem.
    ~Knockers
  8. Knockers
    Źle się dzieje w państwie filmowym. Jaki godny uwagi film komercyjny wyszedł ostatnimi czasy? Ano właśnie. Bieda. Na palcach... jednej ręki wyliczyć można godne uwagi premiery, do jakich dojdzie w najbliższym czasie, lub już doszło. Poniżej prezentuję zestawienie najważniejszych premier tego roku. Niektóre już się odbyły, inne nie. Nie zamieszczam Avatara, bo każdy przeczytał o nim dosyć dużo i raczej niczego nowego bym nie dowiódł.
    Ostatnim wartym mojej uwagi kasowym filmem, jaki obejrzałem był Sherlock Holmes. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. No, przesadzam. Nie znowu ogromne. Ot miał wszystko, czego było potrzeba do szczęścia. Po pierwsze film ma świetnie dobranych aktorów. Robert Downey Jr. w roli Holmes'a spisuje się jak zwykle świetnie. Z resztą zapanowała na tego aktora wielka moda i wszędzie go pełno. Tym lepiej dla filmów. Holmes, w jakiego wcielił się Downey to ten sam detektyw, którego znamy z książek. Inteligentny, cyniczny, swoisty prekursor House'a. Nie mogę pominąć również wiernego Watsona- w tej roli Jude Law. Bohater ten jest mocno pokrzywdzony przez filmowców, ale tu wreszcie błyszczy. Jest stabilizatorem dla Holmes'a. Kiedy trzeba uratuje go, sprowadzi na ziemię a i da w pysk na otrzeźwienie. Gościa da się lubić. Nie gorzej spisuje się Mark Strong jako Lord Blackwood. Jest mroczny, cyniczny... I to wystarczy, żeby złej postaci nadać potrzebne, złowieszcze rysy. Co do damskiej strony Kelly Reilly w roli złodziejki Mary Morstan wypada ok. Właściwie nie mam się do czego przyczepić. Fabuły zdradzać nie będę. Powiem jedynie, że Holmes zmaga się z tym, czym zwykł się zmagać- z mitami.
    Niestety sequel Iron-mana (również z R.D.J.) nie broni się, jak jego poprzednik i jest słaaby. Podobno. Przynajmniej takie krążą opinie. A szkoda, bo jedynkę oglądało się całkiem fajnie. Dziwne, żeby film stracił polot... Przecież obsada nazbyt zmianie nie uległa. Cóż... Do kina może i nie pójdę, ale co do kupienia dvd... Kto wie. Biorąc pod uwagę soundtrack z AC/DC to kusząca oferta. Swoją drogą sam soundtrack widziałem w empiku. Kusi.
    W tym roku nie byłem w kinie na wielu filmach. Jednym z nich był Imaginarium of dr. Parnassus. Sądzę, że gdyby film nie był ostatnim dziełem z rolą Ledgera nie zdobyłby większego rozgłosu. Film jest najzwyczajniej w świecie nużący, choć nie można odmówić pewnym scenom i postaciom uroku. Do gustu szczególnie przypadł mi sposób na przeżycie wisielca, dające do myślenia zakończenie oraz poczwórna rola. W postać, w którą pierwotnie wcielić się miał Hearth Ledger po jego nagłej śmierci zastąpiło go na spółę (i to nieodpłatnie) trzech panów. Johny Depp, Jude Law i... Colin Farrell. Kwartet więc wyborowy. I on jednak nie był wstanie zaoferować Parnassusowi- produkcji nie do końca porywającej szczególnej atrakcyjności. No... Ale zmiany bohatera i ich obserwacja byłby bardzo ciekawe.
    Pozostaje mi czekać na Prin... Księcia Persji. Jego premiera na dniach. Film ma prawo mi się spodobać. Nie należy brać pod uwagę tego, że oparty jest na grze. Całą ta "opartość" jest mocno umowna, bo książę Persji nigdy nie był zbyt spersonifikowaną postacią i często przechodził mutacje. No, może w chwalebnej drugiej trylogii był bardziej "charakterny". Filmu jestem ciekawy, bo ma duże szanse na dołączenie do wąskiego grona dobrych ekranizacji gier. Swoją drogą ciekawie nazwać można grę Zapomniane Piaski. Pomyślmy... Prince of Persia: The Forgotten Sands jest grą opartą na filmie opartym na grze opartej na klasycznej grze Prince of Persia.

    Twórcami ww. ekranizacji Prince'a są twórcy Pirates of Caribbean- klasycznej już trylogii kina przygodowego. Seria powróci w On Stranger Tides. W filmie mamy rozstać się z Willem, Elizabeth Swann i starymi wątkami i wyruszyć na kolejną wyprawę z niesławnym Jackiem Sparrowem. Niesławny korsarz wyruszyć ma na poszukiwania Fontanny Młodości. Film (kto by pomyślał...) będzie w 3D.
    Ostatnio wyszedł Robin Hood. Ciekawy jestem tej adaptacji. Jeżeli przypomina Wesołe przygody Robin Hooda biorę w ciemno. Jesli ktoś na tym był, proszę o jakieś opinie.
    Teraz wychodzi pełno crapu. Dowodem na to jest pewnie Starcie Tytanów. O tym fakcie domyślał się po obejrzeniu trailera. Parę miesięcy temu. Orientalne tereny, jakiś tam smagławy heros. Magia, walki, wybuchy... "Wypuścić krakena"... Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Kraken dopiero co pojawił się w Piratach z Karaibów i widownia ma go już dosyć ale nie... Myślę, że Starcie Tytanów powstało w oparciu o burzę mózgów filmowców. Jeden rzucił pomysł fantasy, drugi oparcia się o mitologię, trzeci zaś pomyślał, że do wora można jeszcze wciepnąć Krakena. Jasne, czemu nie? W Piratach się podobał, to i w Tytanach wypali...
    Kredytem zaufania obarczam "Percy Jackson i bogowie olimpijscy: Złodziej pioruna" Czemu? Bo reżyseruje Columbis. Będzie więc ciekawie, nieco baśniowo i widowiskowo. Sądzę, że perypetie syna Posejdona we współczesnym świecie wśród całej mitologicznej menażerii nie mogą się nie udać dobrze zekranizować. Czegoś głębokiego i niezwykłego może i się nie spodziewam, ale odprężająca "bajka" w kinie?- Czemu nie.
    Tego lata będzie się działo. Przyznaję. Najważniejszą premierą teraz jest dla mnie Toy Story 3.
    Bajka? Czemu jakaś disnejowska bajka?
    Ano dwie części Toy Story to kawał mojego dzieciństwa i mam nadzieję, że wielkiego powrotu Chudego, Buzza Astrala i spółki nie spieprzą. To niestety dzieje się z renowacjami. Po latach tracą swój dawny błysk stając się matowymi crapami. Bajka ma być w 3D. Jakbym usłyszał o tym parę lat wcześniej bałbym się. Teraz jednak, gdy do filmów w 3D zaczęto dodawać fabułę mogę być spokojny.
    http://www.youtube.com/watch?v=v_FfHA5whXc
    Kolejna bajka i kolejna ważna premiera... Shrek 4. Cóż, jedynka była objawieniem, dwójka pozostała strawna, ale Shrek Trzeci, to totalny mało śmieszny niewypał. Niejaką rehabilitacją twórców okazało się niezłe krótkometrażowe Pada Shrek. Zachęcony tym ostatnim wybiorę się na "czwókę", jednak do niegdyś świetnej serii odnoszę się z pewną rezerwą.
    http://www.youtube.com/watch?v=2UuNlt44ZOQ
    Drugie po Toy Story 3 miejsce najważniejszej premiery tego roku to dla mnie Harry Potter i Insygnia Śmierci I. Co do Harry'ego... Pierwsze dwie ekranizacje lubiłem, były bardzo przyjazne i baśniowe. Trójka, choć bardzo dobra nie wyjaśniała bardzo ważniej kwestii wyjaśnionej w książce. To mi się nie podobało i za to nie jestem fanem filmowej "trójki". Później była Czara Ognia. Chaotyczna, poplątana, po prostu ciężkostrawna ekranizacja, w dodatku poprzez obszerny rozmiar tomu pozbawiona wielce istotnych dla uniwersum scen. Zakon Feniksa za to spodobał mi się, a to dzięki świetnej obsadzie. Aktorki wcielające się w prof. Umbridge, Lunę, czy Bellatrix były fenomenalne. Szóstka za to okazała się ekranizacją nie do końca udaną. Co prawda posiadała "momenty", ale uczynienie z Harry'ego romansidła i zmarginalizowanie NAJWAŻNIEJSZEGO wątku fabuły? Jeju... Pozostaje siódemka, właściwie jej dwie części. Samo podzielenie ostatniej części jest złem koniecznym do zachowania ładu i składu. Mimo to głupio będzie wychodzić z filmu w połowie... Trochę, jak w 2gim Matriksie. Skiepszczenie przez WB części ostatniej będzie wystarczającym powodem, dla którego, jako oddany fan serii pojadę do ich siedziby i ją spalę.
  9. Knockers
    Zabawne uczucie leżeć sobie na dachu z okiem przyłożonym do lunety karabinu snajperskiego i czekać. Wiem, wiem, niema co się niecierpliwić. Zaraz wyjdzie z budynku i zmierzać będzie w kierunku parkingu. Tam pocisk przeszyje jego mózg, po czym rozpuści się. Strzelę akurat wtedy, gdy cel pochyli się nad drzwiami samochodu. Ciało zjedzie poń na ziemię, a nim ktoś je zauważy ja podążać już będę w stronę centrali.
    Nie mogę ryzykować? Nie mogę pozwolić sobie na szwank misji, ani tym bardziej na rozpoznanie broni, z jakiej oddam strzał. Godzina siedemnasta trzydzieści pięć. Powinien już wyjść? Około kwadrans temu? Ok., może po prostu coś go zatrzymało w pracy, różnie rzeczy się zdarzają? Niefortunna sytuacja? Nie mogę nawet podnieść wzroku, a nuż przeoczę cel. Jestem profesjonalistą. Prędzej skoczę z tego pieprzonego dachu, niż narażę misję na niepowodzenie. Z każdą kolejną minutą coraz więcej potu gromadzi się na moim czole. Ręka już dawno ścierpła mi na karabinie. Wciąż patrzyłem przez lunetę na drzwi wejściowe drugie oko mając zamknięte. Wokół oka również czułem ból, luneta uciskała, mocno przywierając do ciała. Godzina siedemnasta czterdzieści osiem. Drzwi otworzyły się. Wyszła z nich kobieta w granatowym żakiecie. To nie był cel. Ten nieoczekiwanie wyszedł za nią. Tego nie było w planach? Razem szli w stronę parkingu. Cel otworzył drzwi kobiecie i ta weszła na miejsce koło kierowcy. Teraz cel. Okrążył samochód, pochylił się?
    Co robić? Będę miał świadka? Kurde? Tego NIEBYŁO W PLANACH! Cel to cel, muszę dojść do jego realizacji. Za wszelką cenę. Choćby nie wiem co. Powiedziane było, że nikt nie może widzieć, jak życie uchodzi z mojego celu. Nikt nie zobaczy. Zabiję ich oboje. Jest tylko jeden problem- czy jeden pocisk zdoła przebić się przez głowę celu, aby wdrążyć się w zapewne kuloodporną szybę chroniącą kobietę, w której głowie pocisk zakończyć ma swoją drogę? Nie mogę ryzy? Jak to nie mogę? Muszę zaryzykować! Kobieta nie powinna stanowić problemu. Oczywiście, o ile przeżyje.
    Poderwałem tkwiący na spuście palec. Pocisk wyleciał z lufy. Wbił się wprost w głowę celu. Ten zsunął się po samochodzie na ziemie. Przybliżyłem widok w lornetce do granic możliwości. Z tego, co widziałem kobieta była martwa. Siedziała ze zwieszoną głową przylegającą do zamkniętej szuflady samochodowej.
    Wykręciłem lufę i lornetkę. Wszystko zapakowałem do walizki. To był jakiś nowy, minimalistyczny model karabinu snajperskiego. Jaki?- Nie wiem. Nie znam się. Całość zajmowała naprawdę bardzo mało i bez trudu zmieściła się w ciasnej, niemal płaskiej walizeczce. Z kieszeni wyciągnąłem telefon.- napisz wiadomość- wiadomość tekstowa- Udalo sie- wyślij? Skórzane rękawiczki schowałem do tylnej kieszeni marynarki wyciągając zeń uprzednio przeciwsłoneczne lenonki . Nałożyłem je. Wstałem i skierowałem się ku zejściu z dachu.
    Niepostrzeżenie wszedłem na korytarz, stamtąd windą na dół. Wyszedłem mijając zabieganych urzędników. W pobliżu stał mój samochód. Otworzyłem go, wchodząc słyszałem ryk syreny. Głośniki radia samochodowego ustawiłem na cały regulator, a włączyłem najbardziej wieśniacką, najbardziej skomercjalizowaną stację puszczającą hity z dyskotek. Uchyliłem okno i w tej kakofonii odjechałem.
    - Jak to?- zdziwił się Rowesvar- snajper na dachu budynku naprzeciwko? Skąd to niby wiecie?
    - Nad twoim życiem czuwa jeden z najlepszych zespołów ochroniarskich. Nie myśl, że przeoczylibyśmy snajpera?
    - A dałoby się go jakoś?- Rowesvar splótł palce w namiot i uśmiechnął się lekko.
    - Moglibyśmy go zastrzelić, ale nie sądzę, że nie zauważyłby, że ktoś w niego mierzy? To zawodowiec. Tak samo, jak my. Z resztą każdy by to zauważył.
    - No dobra, ale czy wiadomo, na kogo?
    - Na kogo poluje?- ochroniarz uśmiechnął się- Poluje na pana. W budynku niema więcej ważnych osób. Może chodzić wyłącznie o pana.
    - To co robimy?
    - Kiedy jedzie pan do domu?
    - Około pół do szóstej? Jak zawsze?
    - Dziś ktoś pana zastąpi?
    - Kto niby?
    - Pana sobowtór.
    - Mój?
    Do gabinetu wszedł mężczyzna niemal taki sam, jak Rowesvar. Poważnie otyły, łysiejący facet pod wąsem w siwym, pasiastym garniturze.
    - Dzień dobry, moje nazwisko Rodwood.
    Facet ukłonił się lekko i zdjął okulary z nosa Rowesvara. Nałożył je i przycisnął do nosa kciukiem.
    - Niebywałe?
    - Rodwood pojedzie dzisiaj do domu zamiast pana. Spokojnie, nikt nie zorientuje się, że on, to nie on? Znaczy się on, to nie pan? Panie Rowesvar, proszę oddać kluczyki.
    Rowesvar bez słowa dał kluczyki z brelokiem Skody. Jak przez mgłę widział swojego sobowtóra i barczystego ochroniarza.
    - Hej, a czemu on pojedzie do mojego domu?
    - Trasę zna. To najrozsądniejsze rozwiązanie- odparł ochroniarz, a Rodwood pokiwał głową.
    - No ale czemu? Czemu nie ja?
    - Nie chcemy, żeby panu się coś stało, prawda?- uśmiechnął się ochroniarz- Przecież tamten snajper z dachu czyha na pańskie życie?
    - No ale później? No wie pan, obiadek czeka?
    - Obiadek zaczeka, chyba w chwili zagrożenia życia nie będzie się pan złościł na pieczeń z mikrofalówki?
    Ochroniarz, a za nim Rodwood parsknęli śmiechem.
    - To co, Rodwood, idziesz?
    Sobowtór kiwnął głową i już złapał za klamkę, gdy Rowesvar złapał go i przygwoździł do ściany.
    - Nie, nie pójdziesz! Przecież ten snajper cię zabije! Zabije, bo będzie myślał, że ty to ja!
    - On wykonuje moje polecenia!- krzyknął ochroniarz.
    Ochroniarz odrzucił Rowesvara kurczowo trzymającego się swojego sobowtóra. Sobowtór spoglądał to na jednego, to na drugiego pana z zakłopotaniem na twarzy.
    - A ty wykonujesz moje polecenia. To JA cię wynająłem!- wściekł się Rowesvar.
    - Słuchaj mały. Powinieneś klęczeć pode mną jak tania suka i dziękować mi, że ratuje ci ten twój tłusty tyłek, panie Rowesvar. Nie wykonuję pana rozkazów.
    - Ochrona!- krzyknął Rowesvar- ochrona!
    - Nie wierzę!- zawołał ochroniarz śmiejąc się ironicznie- wołasz ochronę, ochronę! Przecież to JA jestem twoim ochroniarzem? Co, mam się sam uderzyć? Bawi cię sado- maso?
    Rowesvar patrzył z przerażeniem to na ochroniarza, to na swojego sobowtóra.
    - A ty co tak stoisz?- zapytał ochroniarz- do dzieła Rodwood, do dzieła?
    - Hej, Rowesvar!- zawołała kobieta w granatowym żakiecie. Była bardzo zadbana, ani jeden włosek nie wystawał z ciasno spiętego koka, a ubranie miała bardzo schludne i dopasowane do jej figury. Makijażem starała się zakryć zmarszczki.
    - Hej- odpowiedział niepewnie Rodwood- jak tam?
    - A jak ma być? Rozmawialiśmy chwilę temu, Rowesvar? W twoim gabinecie? Miałeś podwieźć mnie do domu?
    - Ach tak- odparł szybko zdenerwowany sobowtór- pamiętam, jasne?
    Myślał teraz, jak spławić kobietę. Oboje podążali w stronę wyjścia.
    - Tylko? No, śpieszę się do domu? Czeka na mnie? obiad. Tak, obiad.
    - Do domu?
    Kobieta zatrzymała się z wyrazem zdziwienia na twarzy.
    - A ja? A co ze mną? Już nie pamiętasz, co robiliśmy przed lunchem?
    - Jasne, że pamiętam- powiedział Rodwood siląc się na pewny ton.
    - No właśnie? Gdy robiłam ci dobrze mówiłeś, że tylko ja jestem dla ciebie ważna.
    No dobra? Tego Rodwood najmniej się spodziewał. Widać niezłe ziółko z tego Rowesvara?
    - No właśnie. Jesteś. Dlatego nie powinienem brać cię ze sobą.- Rodwood sam nie widział, kiedy z jego ust wypłynęły te słowa. Chyba postąpił najlepiej, jak mógł.
    - Dziwnie się zachowujesz? Co ci jest?- zapytała się kobieta.
    - Nic. Kompletnie nic.
    Poszli dalej. Najpierw kobieta, za nią Rodwood. Kierowali się w stronę parkingu. Rodwood otworzył drzwi kobiecie, po czym obszedł samochód, by otworzyć je ze swojej strony. Nim kluczyk znalazł się w zamku fragmenty jego mózgu rozbryzgały się na szybie, która to pękła z impetem, a on sam zsunął się po samochodzie za ziemię. Kobieta tkwiła chwile w dziwacznej pozie, udając ofiarę celnego strzału. Następnie wyszła z samochodu, wzięła klucze z ziemi i odjechała, pozostawiając w samopas to, co pozostało po Rodwoodzie.
    Gdy oddaliła się na parę przecznic od miejsca zdarzenia zaparkowała. Złapała się za włosy i pociągnęła je przed siebie. To była peruka. Za nią kobieta miała ścięte na jeża, czarne włosy. Następnie złapała się za górną część czoła i ściągnęła z twarzy idealnie przylegającą, sylikonową maskę. Później delikatnie wyjęła z oczu soczewki. Cały ten zdjęty asortyment schowała w szufladce. Następnie ściągnęła żakiet ukazując koszulę napinającą się mocno na jej niedużych, sterczących piersiach. Nałożyła na nią czarną, skórzaną kurtkę.
    Umbra , tak nazywa się organizacja, do której należę. Zrzeszenie najlepszych płatnych zabójców na świecie. Co prawda jestem tam tylko szarym człowieczkiem, jakich tak wiele, ale sama obecność tamtym gronie jest niejakim przywilejem. Budzę się jako najnudniejszy człowiek na ziemi, słucham zażaleń mojej żony i lamentów moich dzieci. Jem nazbyt ściętą jajecznicę na tłustym, kalorycznym bekonie, wszystko popijam rozpuszczalną lurą reklamowaną w telewizji, a więc bardzo dobrą i jadę do pracy. Starym ciemnozielonym Audi. Udaję, ciągle muszę udawać. Przed wszystkimi. Przed bliskimi i sąsiadami udaję nudnego krawaciarza na usługach ogromnej korporacji. Przed mocodawcami udaję osobę bezkompromisową i pewną siebie. Przed sobą udaję dobrego człowieka, którym na pewno nie jestem. Ciągłe zabijanie ludzi nie mieści się w ramach dobroci. Tak, mam wyrzuty sumienia. Wciąż mam przed oczami swoje ofiary, na rękach czuję ich krew? Czy jakbym dostał od Boga kolejną szansę na życie robiłbym coś innego? Byłbym lekarzem, prawnikiem, logistą? Nie sądzę. Pomimo moralnych rozterek uważam, że to, co robię ma sens.
    ________________
    Zabawy konwencją ciąg dalszy. To wyżej jest starsze, niż wpis poprzedni. Właściwie o tym zapomniałem, jednakże widząc powiązania pomiędzy fabułami obu utworów zdecydowałem się to wrzucić. Na pewno opowiadanie powyżej ma w sobie więcej akcji, niż poprzednie, a więc czytanie powinno być znacznie strawniejsze. Może i w prozie powyżej nie wspiąłem się na wyżyny moich ambicji i umiejętności, ale przeczytać można. Normalny wpis, jaki zamieszczę po niedzieli jest już szkicem, także miejcie się na baczności, jeśliście zainteresowani. Aha, nie mogę zrobić akapitu...
  10. Knockers
    - ? kolejny mroźny i deszczowy, listopadowy wieczór. Pozdrawiamy drogowców, jacy z was masochiści! Tu Rockture. Nadajemy to, co chcemy! Teraz zupełnie świeży kawałek?
    Po oświetlonym magazynie roztoczył się hałas jakiegoś trash ?metalowego kawałka w zupełności zagłuszając odgłos deszczu bębniącego w żelazną blachę dachu. Na prześle obok radioodbiornika siedział strażnik. Cherlak około trzydziestki z ostrzyżonymi włosami w brudnym, granatowym uniformie.
    Wtem żarówka nad jego głową eksplodowała, a jej okruchy spadły na podłogę. Z nią zaczęły pękać kolejne, aż cały magazyn obtuliła ciemność.
    - Hej, co kur... jest?!- zdenerwował się strażnik- Co z tym światłem?
    Wyjął komórkę i jej mętnym światłem oświetlił sobie stół. Od razu zobaczył radio. Złapał za korbkę od głośności i zaczął nią kręcić. Muzyka jednakże, zamiast niknąć stała się głośniejsza. Przerażony szarpnął ręką i niechcący przewrócił radio i komórkę, która to z impetem rozbiło się o podłogę.
    - Kur?!
    Poczuł chłód lufy pistoletu na swojej skroni. Przeraził się. Nie wiedział, co robić. Krzyczeć?- Zginie. Wyrywać się?- Zginie? Zachować spokój? Tak? To najlepsze, co może zrobić. Czuł pewny ucisk w okolicach klatki piersiowej. Miał na sobie chłodny, pachnący miętową gumą do żucia oddech.
    - Rozkład dyżurów w bazie na piątek. Najlepsze pozycje snajperskie, wasze najgorzej ochraniane miejsca? Migiem.
    - Ale ja nie wiem? Ja jestem tu tylko strażnikiem. Strażnikiem? Ja jestem tu tylko. Nigdzie indziej. Przysięgam. Na Boga. Kur...
    - To się dowiesz?
    Napastnik przesunął do siebie rękę i tarcza zegarka od Oscara Emila błysnęła w ciemności.
    - ? za dziesięć minut. Żadnych sztuczek. Migiem, albo to będzie twoja ostatnia audycja, jakiej słuchasz.
    - Ale ja serio nie dam rady. Kur... Nie jestem Jezusem.
    - To nim zostań. Dziewięć minut?- głos zimny, zdecydowany. Zdawał się pochodzić od osoby o stoickim spokoju, wyrafinowanej i bezwzględnej nie pierwszy raz biorącej udział w podobnej operacji.
    - Zobaczę, co da się zrobić?
    - Zaraz skończy nam się kolejny mroźny, listopadowy wieczór. Pozdrawiamy drogowców, jacy z was masochiści! Tu Rockture. Nadajemy to, co chcemy! Teraz zupełnie świeży kawałek?
    W magazynie rozbrzmiał singiel promujący nową płytę Dragona. Mętne światło gołej żarówki padło na mężczyznę w czarnym, mocno przylegającym do ciała kombinezonie. Przechodził przez otwarte okno, po czym zwinnie, niedosłyszalnie zeskoczył na podłogę. Szedł potem w pochylonej pozycji. Bardzo powoli.
    - Jestem na miejscu. Ktoś tu jest. Gra głośna muzyka. Zagłuszy mnie. Nie powinno być problemów.
    Mówiąc to żuł mocnego orbita. Niektórzy mają w zwyczaju żuć gumę, aby nadać sobie odwagi. Widać był jednym z nich. Mimo pozornego spokoju światło ukazywało pot spływający z jego czoła.
    - Wolę nie ryzykować. Detonuję źródła światła.
    Wyciągnął małe, w wyglądzie przypominające starą komórkę urządzono. Wystukał jego kot pin i ustawił wzrost mocy elektrycznej o silnym natężeniu. Sam zadziwił się, jak szybko wszystkie żarówki, jedna po drugiej rozbiły się od przesytu dostarczanej doń mocy. Schował urządzenie. Boże, błogosław technologię.
    - Hej, co kur... jest?!- usłyszał piskliwy głos strażnika- Co z tym światłem?
    Mężczyzna zaczął iść w jego stronę. Nie musiał włączać żadnych latarek, czy innych noktowizorów. Orientował się w ciemności.
    Tuż przed nim strażnik oświetlając sobie komórką próbował wyciszyć radioodbiornik. Pokręcił jednakże za nie tą korbkę i radio, a za nim komórka roztrzaskały się o ziemię.
    - Kur?!
    Mężczyzna szybko wyciągnął pistolet kalibru 9 milimetrów. Jego lufę przystawił do skroni strażnika. Wolną ręką złapał go tak, żeby nie mógł się wyrywać, nogą zaś podkręcił nogę strażnika tak, że jakby puścił, to strażnik zaliczyłby upadek. Przychylił się w jego stronę.
    - Rozkład dyżurów w bazie na piątek. Najlepsze pozycje snajperskie, wasze najgorzej ochraniane miejsca? Migiem.
    Silił się na pewny siebie, bezwzględny ton. Do perfekcji opanował modulację głosu. Musiał. W jego fachu jest to wymagane.
    - Ale ja nie wiem? Ja jestem tu tylko strażnikiem. Strażnikiem? Ja jestem tu tylko. Nigdzie indziej. Przysięgam. Na Boga. Kur...
    Niemal, że czół niepokój i zdezorientowanie strażnika. Jako człowiek współczuł mu. Jako żołnierz gotowy byłby go zabić, jeśli tylko otrzymałby takowy rozkaz. Musiał być uległy zasadom. W jego fachu jest to wymagane.
    - To się dowiesz?
    Tylko taka odpowiedź przyszła mu na myśl. Nonszalancko sprawdził godzinę za swoim Oscarze Emilu. Była to jego jedyna pamiątka po ojcu, cenił sobie bezpieczeństwo tego zegarka. Służył mu wiernie przez lata i żołnierz pragnął utrzymania się tego stanu rzeczy.
    - ? za dziesięć minut. Żadnych sztuczek. Migiem, albo to będzie twoja ostatnia audycja, jakiej słuchasz.
    Musiał. Po prostu musiał nadać grozy do swojej wypowiedzi. Nie mógł być miękki. To zmniejszało dystans między nim, a strażnikiem. Musiał wzbudzić respekt w tym szczerbatym cherlaku. Zachowanie dystansu. W jego fachu jest to wymagane.
    - Ale ja serio nie dam rady. Kur... Nie jestem Jezusem.
    Czuł, że strażnik mówi to przez łzy. Chciał go uspokoić, podnieść na duchu? Naprawdę nie jest złym człowiekiem! On to robi dla większego dobra.
    - To nim zostań. Dziewięć minut?
    Podniósł ton głosu. Chyba to wystarczyło, bo strażnik odparł ? Zobaczę, co da się zrobić?. Odpowiedź wymijającą, acz wskazującą, że stan rzeczy powinien ulec zmianie. Wcisnął w rękę strażnika świstek z mailem, pod jaki dostarczyć ma informację. Strażnik schował świstek do tylniej kieszeni spodni.
    - Nie martwcie się! Po co wam antydepresanty? Jesień się kończy! Niedługo zima. Będziecie brodzić tonach śniegu, wpieprzać się w psie gów.no i wydacie tysiące na prezenty dla ludzi, którzy obmawiają was za plecami. Ponad to znów zostaniecie sami w sylwestra. Ale nie martwcie się! Będzie fajnie! Zaraz skończy nam się kolejny mroźny, listopadowy wieczór. Pozdrawiamy drogowców, jacy z was masochiści! Tu Rockture. Nadajemy to, co chcemy! Teraz zupełnie świeży kawałek?
    Z pokoju syna rozbrzmiał trash- metalowy kawałek.
    - Cisza nocna jest! Wyłącz to!
    Muzyka ucichła. Ojciec pracował. Nie wolno było przeszkadzać mu w pracy. Był człowiekiem bardzo zapracowanym i żądającym dyscypliny. W jego domu wszystko musiało grać, jak w zegarku i lśnić. Odkąd zabrakło pani domu o porządek dbała córka. Radziła sobie z tym nadzwyczaj dobrze, jak na niespełna szesnastolatkę. Odkąd zabrakło mamy miała jeszcze mniej wolności, niż wcześniej. Gotowała, prała, sprzątała. Brata ciągle nie było w domu, a zapracowany ojciec ani myślał o zatrudnieniu pokojówki. Mogła sobie więc popatrzeć, jak koleżanka umawia się z jej ulubionym chłopakiem przez myte okno? Nie chciała być kopciuszkiem, ale szanowała to, co mówił ojciec. Był dla niej wzorem. Zawsze czuwał nad nią, otaczał ją troską. W swojej surowości zawsze pozostawał sprawiedliwy. Czuły. Był ojcem z rodzaju takich, których doceni się dopiero na ich łożu śmierci, gdy w ostatnim tchnieniu mówić będą, jak bardzo kochają swoje dzieci.
    Ojciec pracował. Tej nocy wyjątkowo intensywnie. Miał dostać dane na temat piątkowej misji. Najlepsza pozycja snajperska, najgorzej osłaniane rejony i inne tego typu sprawy. Misja miała się odbyć w dobrze ochranianym budynku. Wykradnięcie pewnych istotnych danych i podłożenie ładunków wybuchowych i systemu namierzającego do samochodu celu. Celem był poważany, bułgarski biznesmen- Florian Dimitrow. Dzięki informatorowi ojciec wiedział, gdzie Florian się wybiera. Zamierza doprowadzić do transakcji z rosyjską mafią. W grę wchodzą wielkie pieniądze. Samochód wybuchnie najprawdopodobniej na którymś z podziemnych parkingów i zmiecie z powierzchni ziemi Dimitrowa i mafijnych cyngli. Prosty w swojej złożoności plan. Takie lubił najbardziej.
    - Jestem na miejscu. Ktoś tu jest. Gra głośna muzyka. Zagłuszy mnie. Nie powinno być problemów.
    Słowa zwiadowcy rozległy się po gabinecie. Facet za biurkiem uśmiechnął się. Wszystko idzie jak w zegarku.
    - Wolę nie ryzykować. Detonuję źródła światła.
    Jak w zegarku?
    Rozbłyskana łuna z monitora oświetlała twarz mężczyzny. Miał gdzieś około pięćdziesiątki. Schludna fryzura z przedziałkiem, spod którego nie wychodził ani jeden włos, na nosie zmontowane na żyłce okulary do czytania. Pod krawatem. Jego wygląd cechowały dwie charakterystyczne cechy. Raz oczy- z lekka wyłupiaste, świdrujące zielone śledzące tekst w jakimś portalu informacyjnym. Dwa gruba blizna przechodząca przez skos twarzy od skroni po dolną część policzka. Bardzo zniekształcało to jego wielce symetryczny wygląd.
    - Masz nową wiadomość!
    Facet naprowadził kursor na ikonkę zamkniętej koperty i kliknął. Rozświetliła się skrzynka odbiorcza, rzecz jasna nie z tych komercyjnych. Wybrał pierwszą od góry wiadomość.
    Nie było wiele treści. Większą część wiadomości zajmowała dokładna mapa z wyszczególnionymi najlepszymi pozycjami snajperskimi, droga wejścia i ewakuacji i tym podobne. Zadowolony zapisał wiadomość.
    - To było Suckgroes z piosenką ?Draw the blood?. Przygnębiająca ballada, co? Szczególnie, że dzisiaj rocznica śmierci ich basisty. Roy, pamiętamy o tobie, stary! Nie martwcie się! Po co wam antydepresanty? Jesień się kończy! Niedługo zima. Będziecie brodzić tonach śniegu, wpieprzać się w psie gówn.no i wydacie tysiące na prezenty dla ludzi, którzy obmawiają was za plecami. Ponad to znów zostaniecie sami w sylwestra. Ale nie martwcie się! Będzie fajnie! Zaraz skończy nam się kolejny mroźny, listopadowy wieczór. Pozdrawiamy drogowców, jacy z was masochiści!
    - Masochiści? Kurde, kto wymyśla te teksty? Jedźcie autem przez dwa kraje w ulewie, jak jesteście tacy mądrzy!
    -Tu Rockture. Nadajemy to, co chcemy! Teraz zupełnie świeży kawałek?
    Stary mercedes sunął ze sporą prędkością skąpaną w deszczu autostradą na gumowym, świeżo nałożonym asfalcie z radiem ustawionym na pełną głośność. Kierowca- mężczyzna około trzydziestki odebrał telefon.
    - Johnson, słucham...
    - Dzień dobry z tej strony biuro AD, mam przyjemność z panem Bradleyem Johnsonem?
    Młody, delikatny kobiecy głos szumiał w słuchawce kierowcy.
    - Przecież się przedstawiłem...
    - Pamięta pan o spotkaniu?
    - Tak, jestem w drodze.
    - Doskonale. Kiedy się pana spodziewać?
    Spojrzał na sportowe Casio.
    - Około dwudziestej trzeciej, może kwadrans później.
    - Doskonale. Po tym, co wydarzy się w piątek major na nowo zbuduje potężny oddział. To również pana zasługa, do zobaczenia.
    _____________
    Nie wiem, czy to rozciągnę. Po prostu chciałem pobawić się konwencjami i wypróbować ciekawy w pisaniu motyw narracyjny. No wiecie... Cała akcja dzieje się w tym samym momencie, widzimy ją z jednej perspektywy.
  11. Knockers
    W wielkim rankingu CD-Action na temat najlepszych gier dekady bardzo zabrakło mi działu "gry Indie". Co prawda ujęli ten temat w paragrafie "gry dziwne" ale dla mnie nie było to zbyt trafne. Bo jak można zestawić World of Goo z Simsami, czy Little Big Planet? Te dwie ostatnie, to gry o wysokim budżecie i mocno komercyjne. Do nich powstało dziesiątki DLC i są o stokroć droższe i większe od ww. Glutów.
    Może zacznę od tego, czym w ogóle są gry indie. Otóż są one grywalną częścią nurtu nazywanego indie. Nazwa ta nie wzięła się oczywiście od pewnego wschodniego kraju, a od angielskiego słówka independent, co po polsku oznacza tyle, co niezależny. Niezależna może być muzyka

    http://www.youtube.com/watch?v=IBIOg6UU5lI&playnext_from=TL&videos=fnDPU4F3QX0 sztuka

    i gry, na których się skupimy. Są one wykonywane przy pomocy mniejszych kosztów i słychać o nich znacznie mniej, niż o "zwykłych" grach. Siedzą sobie raczej na uboczu z dala od komercji i pogoni za coraz lepszą oprawą i zbierają wokół siebie tabuny wiernych fanów. Sam dałem się oczarować grami indie. Na szczęście dane jest mi żyć w czasach wielkiego rozkwitu tego gatunku. Wciąż powstają kolejne warte uwagi tytuły, a w większość z nich dane jest mi zagrać. To dzięki temu, że najwięcej jest ich na posiadanym przeze mnie pececie. Przyjrzyjmy się najciekawszym grom indie tej dekady i wybierzmy absolutnego lidera.

    The Path

    W The Patch wcielamy się w postać, a w zasadzie postacie na kształt czerwonego kapturka. Uczestniczymy w zdawać by się mogło sztampowej historii- mamy dotrzeć do domku babci. Do niej prowadzi leśna ścieżka. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy zeszli z wytyczonej ścieżki i poszli w las. Wiadomo jednak, że w leśnej gęstwinie czaić się na nas będzie groźny wilk. To, czym jest ten "wilk" zależy od tego, którego kapturka weźmiemy. Kapturkami są dziewczyny będące przekrojem przez stereotypy dotyczące młodych kobiet. Jedna jest zamkniętym w sobie gothem, inna niepoprawną optymistką... Wszystkie mają swoje charaktery.
    The Patch bawi się naszymi emocjami co jakiś czas zaskakując nas dziwacznymi scenami, które to czyhają na nas w lesie. Może to być wszystko. Nastrojowa muzyka, nagłe pojawianie się obiektów... Ta gra naprawdę budzi grozę i uczucie niepokoju. Dezorientuje. Wodzi za nos. Przeraża. Wkrótce potem wkraczamy do domu babci, aby obejrzeć unikalne zakończenie historii. Psychodeliczny klimat, ciekawa szata graficzna wraz z imponującą grą świateł i głęboka symbolika to wystarczający powód, dla którego warto sięgnąć po tą grę.

    Crayon Physics
    O magiczności tego tytułu świadczy jeden, niezwykle istotny fakt. W Crayonie rysujemy obiekty, dzięki którym mamy przenieść kuleczkę do mety. Ogranicza nas wyłącznie wyobraźnia. Możemy narysować klocki, deski, rampy, ale i dźwignie, wyrzutnie i wszystko inne. Twórcy punktują sobie niekonwencjonalne, twórcze działanie. Z początku banalna struktura gry z czasem bardzo się komplikuje i zmusza nas do coraz to większego myślenia. Przyjemność, jaką czerpiemy z gry można uwydatnić za pomocą gry na tablecie, albo po prostu z gry na iPhonie. I bez tego da się jednakże obejść i po prostu grać myszką, a i wtedy sądzę, że gra przypadnie wam do gustu.
    Stylowa oprawa graficzna z obiektami "rysowanymi" kredkami świecowymi i pożółkłą kartką jako tło, niebanalny pomysł i nieporównywalna z niczym satysfakcja po przejściu frustrującego etapu to zalety, które wyróżniają Crayona na tle innych gier. Must have dla fanów gier indie, świetnie sprawdza się jako pięciominutowa odskocznia w biurze, ale i intensywniejsze sesje z nią w roli głównej wypadają dobrze.

    Braid
    Braid to sztampowa, prosta platformówka, w której celem jest przemierzenie całej krainy w celu uratowania księżniczki z postaciami informującymi, że w "tym zamku niema księżniczki", potworkami, którym wskakujemy na głowę i drabinami. Braid jest taką grą tylko z pozoru. Dochodzi bowiem ciekawa umiejętność. Sterowanie nad czasoprzestrzenią. Nie działa to na zasadzie Maxa Payna, czy Matrixa. Nie ma spowolnienia czasu i tym podobnych, widzianych już we wszystkich grach bullet time'ów. Jest cofanie czasu. Bynajmniej różniące się od tego znanego z Piasków Czasu. Możemy do woli przewijać grę wstecz. Oczywiście zastosowanie tego ficzeru nie sprowadza się jedynie do unikania przed śmiercią. Wręcz przeciwnie... Najczęściej korzystamy zeń przy rozwiązywaniu zagadek. Cała gra jest nimi wypełniona po brzegi. Dla przykładu aby zdobyć puzzel musimy wejść pod niego i przejść w stronę umiejscowionej w górze armaty, aby zatrzymać tor lotu kul armatnich lecących wprost w potworka i wraz z nim przesuwać się w stronę puzzla, pod którego tenże potworek wpada, potem przyspieszyć cofanie czasu, aby wejść na platformę ze stworkiem i kluczykiem przed tym, jak stworek spadnie w kolce, wskoczyć na niego i odbić się i złapać w locie puzzla. Puff... To nie tylko wygląda na skomplikowaną zagadkę, ale i nią jest. A to jest jedna z pierwszych, na jakie natrafimy... Puzzle zbieramy... Aby je składać, a robimy to w bardzo tradycyjny, a więc grywalny sposób. W formie znajdziek znajdują niekonwencjonalne i bardzo ciekawe zastosowanie.
    Braid oprócz apogeum grywalności ma doskonałą, ręcznie malowaną grafikę i fe-no-me-nal-ne-go protagonistę- urwanego od całej historii krawaciarza. Wciąga... jak bagno (ulubione znienawidzone powiedzenie wszystkich czytelników CD-Action). O grze zrobię materiał filmowy, mam już na to plan

    A ten filmik przypomina mi ideę gry, mógłby spokojnie uzyskać miano adaptacji gry.

    World of Goo
    Recenzja, czyli mój pierwszy tekst na blogu klik
    Glutów nikomu przedstawiać nie trzeba, bo ostatnimi czasy zrobiły furorę wśród graczy. Abstrakcyjna opowieść, epickie wydarzenia, ściganie się w rankingach o najwyższą wieżę, na którą budulec zdobywamy w ciągu gry a po środku tego gluty- najsympatyczniejsze i najczęściej ginące stworki w historii gier.

    Plants vs Zombies
    Plants vs Zombies to chyba najlepsza gra tower defence, w jaką grałem. I to mnie wciągnęła na kilka... set dłuuugich posiedzeń. Ostatnio wybuchło bum na zombie. W kinach zombie, w grach zombie, otwieram lodówkę... Zombie? Niestety... Na szczęście wśród gier o zombie znalazła się perełka. Mamy domek i musimy bronić go przed inwazją groźnych zombie... ogródkową florą. Tak... Odwieczna wojna pomiędzy roślinkami i zombie to z pewnością rzadko poruszany temat w literaturze, filmach i grach. Na szczęście dzięki pomyślunkowi twórców mamy okazję wkroczyć w wielkie batalie. Wbrew temu, co mogłoby się nam zdawać ogródkowe roślinki nie są wobec zombie takie bezsilne. Wręcz przeciwnie! To atakującym nam nieumarłych należy współczuć! Jaką szansę ma lekko podgniły żywy trupek na przeciwko rośliny strzelającej zamrażającymi pociskami? To nie są rośliny! To modyfikowane genetycznie nawożone uranem promieniującym wiązkami gamma potwory. Energię na ich produkcję zdobywamy łapiąc promienie słońca. Ich liczbę powiększać można za pomocą słoneczników. Za mury broniące naszych plantacji służą nam zaś ziemniaki. Gigantyczne ziemniaki! Z każdym etapem zdobywamy coraz to nowe roślinne rozmaitości. Za każdym razem twórcy przerastali samych siebie. Oczywiście zombie nie pozostają nam dłużne. I one pojawiają się w coraz potężniejszych formach i konfiguracjach. W końcu przestaje być tak łatwo. Wraz z coraz większą liczbą gatunków roślin możemy wybierać na poziom tylko kilka rodzajów, które będziemy zasiewać. Pojawia się wątek strategiczny. Na szybkiego zombie najlepiej działa zamrażanie, na opancerzonego zaś miny, bomby, czy ogromna rosiczka... Wszystko zależy od naszego pomyślunku.
    Cały interface jest przejrzysty i w moment wszyscy załapią o co chodzi i jak chodzi. Nie inaczej jest z grafiką. Przejrzyście, acz bez fajerwerków obrazuje nam nasze zmagania z kolejnymi falami zombie. Wszystko rzecz jasna ukazane jest w żartobliwej, komiksowej konwencji. Kolejny dowód na to, że nie potrzeba zbyt wiele pieniędzy do stworzenia grywalnej pozycji, wystarczy pomysł.

    Machinarium

    Machinarium to przygodówka którą być może niepotrzebnie podpinam pod to zestawienie. Na tle innych, podobnych gier wyróżnia ją niesamowita otoczka. Budowanie fabularnego muru za pomocą małych, wyrażanych gestami i krótkimi, animowanymi scenkami cegiełek. Steam-punkowy świat przedstawiony, słodziutki, z lekka pokryty rdzą bohater bohater i groteskowy, urokliwy humor to plusy, które biją w grze po oczach zaraz przy jej włączeniu.
    Kupiłem przez steama w czasie promocji i pomimo ochów i achów na oprawą, klimatem i bohaterem stokroć słodszym od tego groteskowego potworka Wall.e gra jako przygodówka niczym mnie nie zaskoczyła. Oczywiście zadania, jakie stawiali przede mną twórcy BYŁY absurdalne i swoją absurdalnością absorbowały, ale bez bólu w zębach po godzinie główkowania dało się wybrnąć z każdej pułapki twórców.
    Podoba mi się sposób narracji. Nie słyszymy żadnego dubbingu, co wbrew wszelkim obawom dodaje do gry swojego rodzaju smaczku. Jedna z niewielu przygodówek, w której nie musimy za każdym po wykonaniu niewłaściwej operacji słyszeć monologu protagonisty, co bardzo mnie wszędzie irytowało.
    Machinarium doskonale nadaje się jako druga przygodówka. Na pierwszą jest zbyt wymagająca, a dla wyjadaczy zbyt łatwa.
    Aha- gra ma fenomenalny początek. Motyw ze złożeniem bohatera jest co najmniej intrygującym pomysłem na początek.
    Różnice pomiędzy grami, a sztuką zacierają się. Gry mogą być już w pełni traktowane, jako dziedzina sztuki tak samo poważna, jak teatr, film, czy muzyka. W czasie rozgrywki towarzyszyć nam mogą niezwykłe emocje. Możemy samemu uczestniczyć w orgii dźwięków i obrazów. Bez reszty wsiąknąć w grę nie robioną z potrzeby zysku, tylko z miłości i chęci do tego, żeby jak najwięcej osób w nią zagrało.
  12. Knockers
    ________________

    Z uwagi na wyszukaną, nurtującą czytelnika treść notka w pełni zasługuje na miano wpisu promowanego.
    Bo do niedawna wpis, który był wypromowany był wpisem z wszech miar frapującym i zawsze opisanym w ciekawy, wyczerpujący sposób. Coś się jednak porobiło... Może przez to ciśnienie... Mój Lordzie, co się stało się? Bo ja już powoli przestaję kumać... Może to z tym kumaniem, to przez księżniczkę, która pocałowała moją żabią okazałość?
  13. Knockers
    Dostałem cię jak miałem pięć lat. Z wypiekami na twarzy otworzyłem paczuszkę z grą Hercules, słodyczami i z tobą- niewielką, porcelanową świnką skarbonką. Z jakichś przyczyn marzyłem o tobie. Widocznie musiałem podpatrzeć skarbonkę u któregoś z kolegów, albo w dobranocce. Razem z tobą dostałem co nieco na dobry początek. Nakarmiłem cię, a wraz z tym pierwsze pieniążki wpadły do twojego środka. Uradowany postawiłem cię na półce obok komputera- tego, który był przed tym na początek roku szkolnego, który służył mi aż do początku AD 2009.

    Byłaś leciutka i prawie, że pusta. Mimo to przywiązałem się do ciebie. Popchnięty filmem Toy Story wykorzystywałem cię w zabawach, z czasem jednak robiłaś się coraz cięższa i do zabaw nadawałaś się mniej. Karmiłem cię różnie. Raz częściej, raz rzadziej. Raz lepiej, raz gorzej? Zależało od humoru dorosłych i tego, ile akurat mi dali. Jeśli nie roztrwoniłem tego, karmiłem cię. Starałem się z tobą dzielić. Najlepsze jedzenie dostawałaś od mojej prababci. Zawsze biedna dawała kilka pięciozłotówek ?na czekoladę?. Zawsze dziwiłem się, po co daje mi tyle na czekoladę, ale nic? Pieniążki dawałem tobie. Dalej tyle z tobą przeżyłem? Wyjazd ojca i rozwód rodziców, śmierć prababci, która tak cię karmiła, wreszcie przeprowadzkę? Wtedy omal cię nie zgubiłem. Miałaś szczęście. Przestałem się bawić z tobą, dorosłem. Stałaś się meblem, do którego nawet grosiki już się nie mieściły. Zakurzyłaś się, straciłem z tobą kontakt. W końcu jakiś czas temu uznałem, że już czas rozbić cię i wydać pieniądze z twojego wnętrza.


    Stoję teraz z małym toporkiem nad twoim porcelanowym brzuszkiem. Przez umysł przechodzi mi multum wspomnień, które z tobą wiążę. Aż dziw bierze, ile wspólnego może mieć człowiek z porcelanowym odlewem made in China. Zwykła tandeta, a jednak przyjaciel, z którym łączy mnie tyle wspomnień. I co ja mam z tobą zrobić? Rozbić cię i zgarnąć worek kasy, który wydam na kilka gier? A jak wtedy rozbiję te wszystkie nasze wspomnienia? Te dziecinne zabawy, piątaki od babci? Przecież wspomnienia nie zginą, jak zostaniesz potłuczona? Chyba. Nie można zabijać przyjaciół, a ty nim byłaś. Jesteś. Będziesz? Ale przecież jesteś bezużyteczna, nie mogę już wrzucać do ciebie drobniaków. One się do ciebie nie mieszczą. Jesteś jakimś lamentem przeszłości. Głosem cienia dziecka, jakie we mnie pozostało. Sam już nie wiem, co z tobą zrobić?


    Jakże trudny jest wybór pomiędzy dwoma kontrargumentami- czymś korzystnym materialnie, a sentymentalnie. Sentymentalizm traktowany jest jako cecha zła, niemęska, nienowoczesna. Ja zaś zastanowiłbym się nad terminologią tzw. Dobrego sentymentalizmu. Dzielenie tego terminu byłoby jednakże pewną hipokryzją z mojej strony. Sentymenty, to sentymenty. Niezależnie, czy moje, czy cudze. Wszystkie są takie same. Nie powinno się patrzeć za siebie. Nie powinno się żyć tym, co było. To motta filmów, książek i komiksów. Ustalona konwencja, według której wszyscy powinniśmy działać. Czy więc zniszczyć uprzedmiotowienie sentymentu, czy zachować je, by na powrót kurzyło się na meblach? Spełnić pierwotne powołanie tego przedmiotu? Rację mają ci, którzy mówią, że zysk, to nie jest wszystko. Rację mają również mówiąc, że sentymentalizm to niepotrzebna, wymierająca ludzka cecha.
    Zapytany, co powinienem zrobić dostałem odpowiedź, że chyba nikt nie marnowałby sobie czasu tym irracjonalnym dylematem, tylko wziął mocny zamach i stukł skarbonkę. Racjonalny materialista, czy mądry człowiek? Nie wiem. Nie wiem także, co lepiej uczynić.

    Nie bój się świnko, jesteś bezpieczna. Nic ci nie grozi. Nikt cię nie potłucze. Postawię cię o tu, na tej półce, co zwykle, nad monitorem obok sterty innych tandetnych zbieraczy kurzu. Spotkamy się przy okazji kolejnych porządków. I nie patrz tak na mnie? Nic ci nie zrobiłem. Nie zaprzeczam, że nigdy cię nie skrzywdzę. Kiedyś nastąpi chwila, gdy zabiję pierwszego karpia. Otoczę się przybytkiem, który po jakimś czasie rzucę w kąt, bo już na nic mi się nie zda a ciebie nie będzie. Tak musi być. Jesteś tylko skarbonką. Głupią świnką z porcelany made in China.
    _______________
    I tak kończy się wpis nr. 200. Oszczędziłem Wam jubileuszowej papki na rzecz czegoś strawniejszego, ciekawszego etc. Jubileusz będzie dopiero w sierpniu. Prawdziwy. Bo co to jest dwusetny wpis? Czemu miałbym wyróżniać właśnie tą liczbę, a nie na przykład 243? No właśnie... Dla przypomnienia tylko podlinkuję jubileusz z okazji 100 wpisów klik praktycznie wystarczy zamiast 100 wstawić 200 i macie wpis jubileuszowy Ani to jakieś wydarzenie, ani nic... To po prostu kolejny- mam nadzieję nie najgorszy wpis, tak jest lepiej, tak jest skromniej...
  14. Knockers
    Tak! To już jest koniec! Rozstaję się z gimnazjum, a ostatnim tego aktem były trzydniowe egzaminy. Jakiekolwiek by one nie były... Są już przeszłością. Mogę je już wspominać na równi z pierwszym ząbkiem, pierwszym podbitym okiem, pierwszym podbiciem oka etc. Każdy, kto pisał w tym roku egzaminy gimnazjalne pewno czuje już uuulgę. Nie było źle, co? Było tragicznie? Zastanówmy się... Po trosze zanalizujmy egzaminy gimnazjalne 2010 potocznie, jakże niewłaściwie małą maturą zwane.
    Przed egzaminami wszyscy się tak spinali...

    Nic z resztą dziwnego, skoro spinali ich nauczyciele...

    ... rodzice...

    ... media.

    Wciśnięto nam pisadło do ręki.

    I kazano pisać...

    O Salomonie...

    ... o Samie- przydupasie Froda...

    ... o węglu i tego, co z niego powstaje...

    ... i o radioaktywnych biedronkach.

    Jednym słowem działo się. Chwilami było naprawdę absurdalnie. Z tego, co słyszałem, to ludzie robili makabryczne błędy, Sam jestem nie gorszy... Ale nie będę się chwalił swoim talentem do pisania głupot... Zapytacie się, czemu miałby służyć ten wpis?
    Niczemu. Po prostu nabrałem potrzeby na coś takiego. Musicie przyznać, że ekipa twórców egzaminów gimnazjalnych ma wyobraźnię.
    Jak mają wyobraźnię, to niech piszą powieści fantastycznonaukowe. To są egzaminy gimnazjalne szanowna ekipo profesorków po menopauzie!
    Bez obrazy oczywiście, trochę dystansu proszę! Ok? To fajnie!
    Już za 3 wpisy...
  15. Knockers
    Oglądając przeróżne seriale zagraniczne męska część widowni zwraca wielką uwagę na pojawiające się w nich kobiety. Różne. Przyjrzyjmy się im, oceńmy, która jest najładniejsza, która najbrzydsza etc. Jeśli macie jakieś propozycje, to możecie je dodawać pod wpisem
    Lost
    Kate- Evangeline Lilly

    To właśnie na Kate obserwatorzy losów rozbitków z lotu 815 zwracali najwięcej uwagi. Wcale im się nie dziwię. Na tym zdjęciu wygląda szczególnie dobrze, choć brakuje na nim nieodzownego waloru Kate- jej piegów, które na jej twarzyczce prezentowały się po prostu świetnie. I tak większość patrzy niżej... Jeżeli rozbijać się samolotem na bezludnej wyspie, to właśnie z nią! Zauważcie, że i w takich warunkach zwykle ma makijaż. To się nazywa kobieta! Zapewne robi go z kokosów i wnętrzności skażonych odyńców. Cień do oczu zaś z tego wielkiego dymu, co to co jakiś czas straszy bohaterów. Aha, wcielająca się w nią aktorka grała również w pierwszych sezonach Tajemnic Smallville, jednak tam wśród tylu aktorek musiała się niczym specjalnym nie wyróżniać. Nie zauważyłem jej tam.
    Juliet- Elizabeth Mitchell

    Nie rozumiem zachwytów. Nie rozumiem, czemu z całej obsady nie leciał na nią tylko Hugo... Przecież ani ona ładna, ani wyrazista... Taka nijaka, szczygowata... Od razu widać, że jest fałszywa. Nie ważne, jaką to ona nie jest samarytanką. Jest brzydka. Koniec kwestii, przyjmuję odwołania.

    Prinson Break
    W Skazanym na Śmierć jest o wiele mniej okazji na oglądanie kobiet, niż w Lost. W zasadzie większość ekranu zajmują napakowane, przepocone gabaryty więźniów z Fox River. Twórcy jednak umieścili w serialu kilka kobiet. Dosłownie kilka. Wymienię dwie.
    Veronica Donovan- Robin Tunney

    Ona jest ładna. Pospolicie ładna. Ładna i tyle. Tylko ładna, czy aż ładna?- Mało interesująca... Przygoda na jedną noc i to nie jedną z tych lepszych. Patrząc przez pryzmat jej wyglądu w PB nic ciekawego sobą nie prezentuje. I jeszcze jedno. Wyobraźcie ją sobie z krótkimi, ostrzyżonymi na jeża włosami w jakimś typowo męsko- feministycznym stroju. I co?- I widać FACETA! Ona jest pozornie kobieca, a w rzeczywistości ma dosyć grubo ciosane rysy twarzy. I jeszcze to imię... Robin. Robin Hood? Giermek Batmana? Grunt, że została uśmiercona
    Sarah

    Ruda. Jej oczy mają potencjał. Wyrazista. Rzekłbym całkiem niezła. Nie rzeknę, ponieważ nie jest ładna. Niema zachowanych proporcji twarzy, co bardzo bruździ jej urodę. Niema co startować o uwagę odbiorców obok pani Donovan, a co dopiero przy tych naprawdę ładnych aktorkach. Nic dziwnego, że i ją uśmiercili twórcy. Jeśli w kolejnych sezonach, do których cierpliwości mi zabrakło pojawił się kolejne kobiety mam nadzieję, że był lepsze, niż te dwie.

    House M.D.
    House lubi otaczać się wianuszkiem kobiet. Ich dobór robi wrażenie. Tu muszę wymienić aż cztery panie.
    Allison Cameron- Jennifer Morrison

    Wydaje mi się, że to właśnie Allison jest najseksowniejszą bohaterką tego medycznego serialu. Jest uprzedmiotowieniem stereotypu seksownej lekarki, do której ślinią się pacjencji. Twórcy dali nam przyglądać się jej okazałości w dwóch wariantach. Zarówno jako blondynka, jak i brunetka prezentuje się fenomenalnie. Bawi się uczuciami pewnego doktora, usilnie stara się być nowoczesną i niezależną kobietą. W internecie można znaleźć jej ostrzejsze, nie brudzone w żadnej Fotoszopie zdjęcia. Warto się im przyjrzeć, bo Allison, zn. Jenn jest naprawdę śliczną aktorką.
    13- Olivia Wilde

    13 jest również bardzo urodziwa, aczkolwiek według mnie mniej od Allison. Ponad to zdjęcie, jakie widzicie powyżej nie pokazuje jej w dobrym świetle. Ma lekko rozwarte usta i jakiś dziwaczny, nieobecny wyraz twarzy.
    Lisa Cuddy- Lisa Edelstein

    Pierwsze, co rzuca się w oczy po jej ujrzeniu, to nogi. Na zdjęciu powyżej niestety ich nie widać. Pani doktor jest naprawdę atrakcyjną kobietą, rzecz jasna w swoim wiekowym przedziale. Za chwilę przyjrzymy się jej niemal rówieśnicy, która rozgrzewa bez rozróżnienia na wiek, płeć...
    Amber- Anne Dudek


    Zołza jest prawdziwie interesująca, o wiele naturalniejsza od pozostałych. Co do jej urody można się spierać. Niby bidna przy innych aktorkach z House M.D. a z drugiej strony intrygująca. Na zdjęciach, w których jest wymalowana wygląda serio nieźle. Gdy zginęła zrobiło mi się jej bardzo żal. Jeżeli dobre, to dobre, bo polskie. Anne jak można skapnąć się po nazwisku jest z pochodzenia Polką. Jest! Mamy jakąś nietuzinkową polską aktorkę i to przed menopauzą i nie tańczącą w TzG! Tyle, że wiele polskości w niej niema
    Heroes
    Claire- Hayden Panettiere

    Choć oprócz niej w Herosach pojawiło się kilka godnych uwagi pań, to Claire czymś się wyróżnia. Jest najmłodszym Herosem, dziewczyną z zewnątrz bardzo twardą (nieśmiertelność, regeneracja tkanek) wewnątrz zaś niezwykle kruchą. Wcielająca się w nią Hayden jest nietuzinkową aktorką. Ma- jakkolwiek głupie skojarzenia by to budziło- wyrazistą linię brwi podkreślającą oczęta. Ok... Nie będę już piep... solił. Zaje.bista.
    Smallville
    W moim ulubionym serialu aż roi się od piękności...

    Lana Lang- Kristen Kreuk

    Inne zdjęcia: klik klik
    Pierwsza miłość Supermana jest niewątpliwym atutem wizualnym serialu. Z niewinnej panienki zamieniła się w drapieżną kobietę potrafiącą srogo przywalić. Lana jest w serialu między innymi po to, by przyciągać do siebie wzrok widzów. Panie mogą patrzeć sobie w Clarka, Lexa i Olivera, a panowie mają np. ją. Dużo lepiej wygląda z obciętymi włosami co jest rzadkie wśród kobiet. W długich wygląda jak mała, acz bardzo ładna dziewczynka. Kristen możecie kojarzyć również z Eurotrip. To o jej romansie z wokalistą rockowej kapeli nie wiedział Scotty.
    Z powodu okropnego ograniczenia możliwości dodawania zdjęć we wpisach muszę zrobić kolejną część wpisu. Mam nadzieję, że zmieszczę się w jeszcze jednej... Z jej publikacją poczekam parę wpisów, bo mam teraz bardzo napięte plany co do bloga.
    Bo kolejny wpis, to...
  16. Knockers
    Szturmem powracamy do zakurzonego nieco działu. Seria była na kilka miesięcy z niewiadomych przyczyn zawieszona. Teraz jednak ze zdwojoną mocą powraca. Zainteresowanych tematem zasad dobrego wychowania, jak również zagadnieniem wybrnięcia z gafy odsyłam do tego wpisu.
    Dzisiaj postawimy Knockersa

    czyli moją skromną osobę przed nieco innym problemem, właściwie ich serią. W życiu każdego internauty nadchodzi bowiem moment, w którym jego skrzynka odbiorcza


    staje się gniazdem dla diabelstwa, jakim jest spam i niepotrzebne wiadomości z tryliarda serwisów, w jakich to się zarejestrowaliśmy. Wśród tego bałaganu bez problemu znaleźć można różne wiadomości od (sic!) ludzi.
    Ludzie wysyłają mnóstwo różnych wiadomości. Co prawda dziś mówi się, jakoby e-maile byłyby gatunkiem wymierającym. To poniekąd prawda, więc o nich napiszę krótko.
    E-maile obowiązują te same zasady, co zwyczajne, papierowe listy z małymi różnicami z przyczyn technicznych. Tu chciałbym wyszczególnić kilka podstawowych zasad.
    Zawsze powinniśmy podpisywać się pod e-mailem. Nie możemy liczyć, że adresat rozpozna nas po naszym Idzie, czy stylu pisma. To ważne tym bardziej, gdy wysyłamy wiadomość oficjalnie.
    Wiadomość ma być przejrzysta i czytelna, należy dbać o akapity i ogólny wygląd wiadomości. Warto przed wysłaniem sprawdzić, czy nie zrobiliśmy jakiejś literówki.
    NIGDY NIE PISZEMY TAK, BO TAKA FORMA OPRÓCZ TEGO, ŻE NIE JEST CZYTELNA TO MOŻE WYWOŁAĆ EMOCJĘ U ADRESATA, JAKOBY CHCIELIBYŚMY WYWRZEĆ NA NIM JAKĄŚ PRESJĘ.
    Nie używamy popularnych akronimów, czy emotikonów chyba, że jesteśmy pewni, że adresat je zna. I wtedy jednakże należy ich używać rozważnie, pod żadnym pozorem nie w piśmie oficjalnym. Sądzę, że niektórym przyda się kilka podstawowych zwrotów. Jestem pewien, że nie znacie wszystkich.

    brb- be right back- zaraz wracam (w Polsce istnieje zamiennik zw, albo z/w)
    btw- by the way- przy okazji
    cu/cul- see you/ see you later- do zobaczenia/ do zobaczenia później
    gj- good job- dobra robota
    ic- I see- rozumiem
    ily- I love you- lowciam cię
    (wasze ulubione...) imo- in my option- moim zdaniem
    jk- just kidding- to tylko żart
    nc- no comment- bez komentarza
    otl- out to lunch- wyszedłem na obiad
    thx- thanks- dzięki
    ynk- you never know- nigdy nie wiadomo
    I to właściwie tyle głównych zasad. Oczywiście nie wolno spamować innym skrzynek głupawymi liścikami, ani wysyłać łańcuszków. Owe łańcuszki, to obok spamu istna zmora internetu. Zewsząd wysyłane nam są wiadomości w stylu:

    Albo bardziej hardkorowo:

    Absolutnie nie należy czegoś takiego rozsyłać. Tu tylko czyiś głupi wymysł. Tak samo nie radzę angażować się w akcje, w których zgodni internauci rozsyłają sobie różne apele. Największe tego typu zjawisko?

    Tak, narodowa nienawiść do śledzika, skądinąd całkiem przydatnego systemu mikrobloggingu na NK na pewno zapadnie nam w pamięci. Zapadnie tym bardziej, że wielu użytkowników miało na swoim śledziku tego typu wpis:


    Jeśli umieścisz na swoim śledziku kod "J3273M-D38113M" zostanie on usunięty z serwisu- zespół NaszaKlasa.pl Zauważcie, że J3273M-D38113M, to niezbyt trudne do odczytania JESTEM DEBILEM. Tak, użytkownicy padli ofiarą dość sprytnego, ośmieszającego ich żartu. Można powiedzieć, że pokazali, że faktycznie są "debilami" szczególnie, że funkcję śledzika dało się wyłączyć. Jeśli ktoś z Was dał się na to nabrać, to ma nauczkę, że nie należy brać udziału w tego typu pseudo-manifestach.
    Tą kwestię omówiliśmy wystarczająco i czas przejść do następnej...
    Elo, poklikash? xPP
    Bardzo często dostaję tego typu wiadomość na popularnym komunikatorze internetowym. Co mam na to odpowiedzieć?- Rzecz sama wpływa mi w usta, soczyste...
    Spier*alaj...
    Ale tak nie można. Wtedy nie pokemon wyjdzie na osobę chamską, tylko ja. Samo "nie" również może nie wystarczyć. Wystarczy proste "sorry, nie mam czasu". Dziesięciolatka po drugiej stronie monitora nie czuje się wtedy urażona, a urażać takich nie wolno. Czemu? Bo zostaną Emo. Chcecie pogłębiać naród w Emo- syfie? Chyba znam odpowiedź. Jest przecząca, prawda?
    Innym kawałkiem chleba są trolle. Trolle internetowe są bardzo dokuczliwe. Nawet moderatorzy tak kulturalnego forum, jak FA mają z nimi nie lada problemy. Trollami zazwyczaj są bardzo młodzi ludzie niespełniający się w prawdziwym życiu, tak więc uprzykrzający internetowe życie innym. Pozorna anonimowość daje im wiele odwagi. Nie boją się wyzywać od najgorszych każdego, kto im się narazi, bo ma trochę inne, często mądrzejsze poglądy.
    Kurczę... Miałem na blogu kilku śmiesznych trollów, ale już nie pamiętam, w jakich wpisach i nie chce mi się szukać. Z tego, co pamiętam nie usunąłem ich naprzykrzeń.
    Trollów należy po prostu ignorować. Po co dolewać oliwy do ognia, który i tak prędzej czy później zostanie ugaszony przez moderatorską gaśnicę? Nie warto sprzeczać się z takimi z prostych względów. Nie przekonasz ich do swoich racji, bo i tak nie przeczytają tego, co napiszesz. Trzeba opanować się i nie zacząć na danego trolla złorzeczyć, bo sami zostaniemy traktowani z nim na równi.


    Na żadnym forum, ani nigdzie z resztą indziej nie uzyska się szacunku poprzez przemoc, agresję i objawy wandalizmu.
    ___________________
    Rzeczy, których robić niewolno!
    6. Nie powtarzamy plotek o innych.
    7. Nie powtarzamy informacji powierzonych nam w sekrecie.
    8. Nie czytamy cudzej korespondencji.
    9. Nie podsłuchujemy.
    10. Nie grzebiemy w cudzych rzeczach.
    rzeczy, których robić nie wolno- źródło "Savoir- vivre..." Skarbnica Wiedzy
    Już tylko za dwa wpisy...
  17. Knockers
    Cześć, nazywam się Knockers i jestem zwycięzcą.
    Wygrywam zawsze, codziennie.
    Dzień w dzień dostaję sms'y od operatora z wiadomością, że wygrałem samochód, albo milion.
    Zależy od humoru operatora.
    Kiedyś brakło mu pomysłów.
    Poprosił pudziana, aby go zastąpił.
    Pudzian jest Bóg, Honor, Ojczyzna, to też się zgodził.
    I przysłał mi sms'a.
    Byłem zaszczycony, że zna mój numer.
    Taki vip, najsilniejszy vip na świecie... Sms'uje ze mną.
    Duma.
    Dzisiaj, wracając z egzaminu uwieńczającego trzyletnie katusze gimnazjum zwierzyłem się kumplowi. Zwierzyłem się, że wczoraj (tj. we wtorek) aż dwie osoby poprosiły mnie o fajkę.
    Idę przez rezydowany przez pijaków skwer, jeden z nich leci do mnie hasłem.
    Panie... Masz pan ognia?
    Czy ja wyglądam na kogoś, kto miałby ognia? Jezu... Mówię "nie" i idę dalej.
    Dalej przechodzę tuż obok ławki w pobliżu mojej posesji. Na ławce w rozlazłej pozycji siedzi kolejny żul, tym razem solidnie naprany.
    Panie... Masz pan papieroska?
    No kuźwa mać! Czy ja wyglądam na kogoś, kto miałby papieroska? Kto by palił?...
    To mówię grzecznie "nie", widzę jego zbolałą minę i idę dalej.
    Nazajutrz, tj. dzisiaj (tj. środa) zwierzam się koledze. Pieprzona deus ex machina...
    Czy ja wyglądam na kogoś, kto by palił? Kto by miał papieroska, ognia...?
    - Wyglądasz! Wyglądasz jak ćpun.
  18. Knockers
    W radiu usłyszałem dziwaczne doniesienie jakoby dzisiejszy wzbogacony o pył wulkaniczny z wulkanu o nazwie trudnej deszcz miał powodować raka skóry. Brr... Miałem kiedyś raka. Nawet kilka raków. Pierwsze dwa zdechły. Kolejny miał miot i urodził kilkaset małych raczków po czym sam zdechł. Raczki za nim... Pozostałe raki wydałem. Szczypały mi rybki w akwarium.
    Deszcz lunął.
    Kurde, boje się. A jak ma na tyle dużo pyłu w sobie, że rozpyli okno, wleje się do środka mojego pokoju i mnie zmoczy? Będę miał raka. Raka skóry! A jak obleje mi komputer? Nie... To już wolę pierwszy wariant.
    Grzmi.
    Nie lubię grzmotów. Kojarzą mi się z brakiem dostępu do komputera. Co jakiś czas przy okazji większej burzy rodzicielka nakazuje mi wyłączenie komputera. Ponoć ściąga pioruny.
    Bum.
    Ależ pierdykło. Eksplozja kilak metrów nade mną. Ale się nie boję... Przecież te wszystkie pioruny idą z nieba. Nie z piekła. Według książeczki, jaką dostałem po chrzcie niebo jest na górze, zaś piekło na dole.
    A internetu niema. Koniec. Bo jak mam teraz pisać... Ja pierdziele. Co, jak co... Ale internet?
    Jest.
    Tak, po piętnastu minutach udręk internet powrócił. Powrócił. Powrócił. Wraz z nim powróciła nadzieja na lepsze jutro. Jutro. Jutro!
    Jutro piszę egzamin. Pierwszy z trzech w ciągu trzech dni. Nie boje się. Nie spinam się. Nie uczę się. Postępuję tak, jak zawsze. Po co uczyć się na podsumowanie? Zakuwanie po nocach? Pomaganie sobie morfiną? Po co... Jeżeli w czasie egzaminu ma się paść na tyłek z pianą cieknącą z pyska?
    Jednego się obawiam. Tego, że nagle zachce mi się załatwić. I co w tedy? Niby można iść, ale razem z nauczycielem. I to wszystko jest odnotowane itd. W ogóle powszechny śmiech, strata czasu... Nie, zdecydowanie nie warto. A może by tak uzbroić się w pampersa? Przynajmniej będę miał ten komfort robienia tego i owego gdzie i kiedy chcę.
    Ale no dobra... Obejdzie się i bez pampersów. Mogę nie jeść niczego.
    Mogę również mieć mało punktów. Przez niezjedzenie śniadania. Wierzę polskim babciom. Zjem śniadanie.
    Nie wiem tylko, jakie...
  19. Knockers
    Szatniarka, tłuste babsko bez matury miłe dla wszystkich, którzy przewyższają jej IQ. Czyli dla wszystkich. Denerwujące jest to, że zawsze, gdy wchodzę do korytarza pod ziemią i proszę o otwarcie drzwiczek do szatni mojej klasy, szatniarka pyta się ?która klasa??. Jakby nie mogła wbić sobie do łba, że trzecia B. Jej jedyny pieprzony obowiązek, za jaki przyjmuje to swoje marne wynagrodzenie? Wykonuje źle. Widzi mnie codziennie, po prostu dzień w dzień? I zawsze ?która klasa??. Z resztą posiada szereg innych wad, na przykład często trudno ją znaleźć. Nie wiem, gdzie ona się chowa. Powinna grzecznie czekać za stołku,
    aż ktoś każe jej otworzyć swoje drzwi. Z resztą? Trzeba się jeszcze prosić? Jakby robiła wielką łaskę otwierając pieprzone drzwi?
    - Która klasa?
    I znowu. Kur? Czemu znowu to słyszę? Ok., mówi, więc odpowiadam, że 3 B. (I czy wielmożnej pani zechciałoby się otworzyć drzwi?) Otwiera drzwi. Jakbym przybył do szkoły kilka minut wcześniej byłyby jeszcze otwarte. Niestety, wraz z dzwonkiem szatniarka ma obowiązek zamknięcia wszystkich drzwi w szatni. To też, gdy spóźni się o to kilka minut trzeba się z nią uganiać. Bardzo tego nie lubię. W naturze ludzkiej zakorzeniło się to, że szatniarki i inne pomywaczki do swojego zawodu nie potrzebują wykształcenia. Gówn.no prawda! Jasne, że potrzebują. Nie mam zamiaru powierzać rzeczy pozostawionych szatni pseudo-inteligentnej szatniarce, czystości obleśnej sprzątaczce, czy najważniejsze- posiłku szkolnej kucharce. Wolałbym nie wchodzić za kulisy jej zatrważającego zawodu. Może się babka wyżyć? Przez rok w podstawówce jadałem obiady w szkole. Nie zapomnę tego. Nie zapomnę też, jak z niewiadomych względów kłamałem mojej matce, jakie te wszystkie serwowane tam dania są przepyszne. Nie wiem, czemu w tak młodym wieku byłem notorycznym łgarzem.
    Wchodzę do klasy. Chemia. Na szczęście nie sprawdzono jeszcze obecności. Dosiadłem się do kolegi w czwartej ławce od strony ściany, gdzie zwykłem siadać. Nie wiem, kto wymyślił plan trzeciej B, ale żeby dawać chemię jako pierwszy przedmiot? Trzeba być naprawdę bez wyobraźni. Hej! A jeżeli układanie planu należy do obowiązków szatniarki? To by nawet wiele wyjaśniało?
    - No to może na rozgrzeweczkę ?
    Na rozgrzeweczkę, to może mi co najwyżej possać! Wiem, co oznacza słowo ?rozgrzeweczka? i bynajmniej nie oznacza ono relaksujących ćwiczeń gimnastycznych. Termin ten oznacza wyrywkowe pytanie z chemii. Dysocjacje, wzory, reakcje? Te wszystkie kosmiczne definicje dziwacznych, niepotrzebnych do niczego w życiu rzeczy i zjawisk? Nie, chemia nie jest i nigdy nie była moją mocną stroną. Z resztą? Nie tylko ona.
    Klasę ogarnęło napięcie. Wszyscy zgromadzeni są przewrażliwieni na punkcie ocen. Z resztą? Jakoś im się nie dziwię. To, że tak ja je olewam nie znaczy, że wszyscy je mają olewać. Nauczycielka wodziła wzrokiem po klasie. Pinda! Bawi się w Boga. Chce wyładować swoje frustracje na niewinnych uczniach. Robi do z delikatnością Postal Dude?a.
    W końcu utkwiła wzrok w pewnej dziewczynie. Ta ze łzami w oczach podeszła do tablicy. Najpierw teatralnie wyrecytowała kilka regułek, potem zaczęła obliczać różne reakcje. Przy ósmej popełniła maleńki błąd. Usiadła z nową jedynką w zeszycie. Niezadowolona. I to bardzo.
    Teraz siedzi skulona podpierając ścianę w szkole. Nie podejdę do niej. Po co. Lepiej przejść się do sklepiku szkolnego. Tam chaos. Tam dżungla. Jak dla mnie energia wywoływana przez hałas panujący w okolicy szkolnego sklepiku podczas dziesięciominutowej przerwy mogłaby zasilić cały Wrocław. Na cztery lata. Mówiąc to nie mam zamiaru nikogo wprowadzić w błąd, czy zażenować swoim wyolbrzymianiem. Tak jest. Tłum, jaki gromadzi się na każdej przerwie przed sklepikiem jest ogromny. Staję w kolejce. Wszyscy inni przepychają się, a ja wciąż stoję. Powoli zbliżam się do celu? I jakieś umięśnione ramie odpycha mnie od kolejki.
    - Co tu się dzieje? Przepychanki? Na koniec kolejki, marsz.
    Cóż, kwestionowanie słów osoby wyżej postawionej i szatniarki zarazem nie wchodzi w grę. Nie, żebym nigdy nie próbował. Wracam więc na samiuśki koniec kolejki. Teraz wszystko jeszcze bardziej się wlecze. Wszyscy dopiero przed ladą zastanawiają się długo, co by tu wziąć, potem baba za ladą tego szuka. Zanim znajdzie mija dużo czasu, zanim wyda resztę- jeszcze więcej. Dobra, i teraz zbliżam się do celu. Co by tu? Pączka?- Za tłusty? Bułkę słodką?- Nie po tym, jak ktoś powiedział, że ser do niej robią z nasienia konia! Wezmę? Hmm? Napój, napój w puszcze, rzecz jasna. Jaki? Coca-cola? Niee? Tu jest za droga. Z resztą jakby z gorszą recepturą, jakaś taka nieodgazowana? Mirinda?- Łe? Jak można pić coś takiego. Moje siki pewno lepiej smakują! Kiedyś ją piłem? Jak na nakrętkach były wizerunki Pokemonów. To były czasy? Złe czasy zważywszy na hektolitry wypitej Mirindy. Red Bull?- Niema. Wśród szkół panuje zasada, że Red Bull zawiera alkohol. Nie dziwie się, jak sugerują się mylącą kampanią reklamową, opakowaniem, czy tym, że owy napój jest częstym składnikiem drinków? Podobno. Spirte?- Nie.
    I gdy wydaje się, że niema już więcej napojów? Gdy do głowy nie wpada właściwie nic poza wodą mineralną? Pojawia się on. Mountain Dew!

    Ten napój roztacza wokół siebie magiczną aurę. Otacza wszystkich nadzieją na lepsze jutro. Nie rozumiem ludzi, którzy piją alkohol, skoro jest Mountain Dew.
    Dobra, już tylko jedna osoba i ja? Jedna osoba i?
    Dzwonek. Baba za ladą zamknęła sklepik. Za sobą słyszałem lament. Lament ludzi pozostawionych w samopas przed drugą lekcją. W naturze przyjęło się, że druga lekcja jest lekcją dłużącą się, nudną i wyczerpującą. Nieświadomi tego nauczyciele mocno się do tego ustosunkowują. Lekcja zaczyna się, a zimny Mountain Dew wciąż tkwi na półce szkolnego sklepiku, doglądany przez pogrązoną w rozmowie ze sklepikarką szatniarkę- tłuste babsko bez matury.
    ____________
    Zanim zaczniecie prawić, że pierwsza część lepsza, a to jest kryptoreklamą popularnego napoju słodko-kwaśnego weźcie pod uwagę, że miałem zupełnie inne plany na dzisiejszy tekst, ale postanowiłem dać kolejny fragment mojego opowiadania. Czemu?- Bo tak. A jakiej odpowiedzi oczekiwaliście? Ciekawi mnie, czy ten fragment trzyma klimat poprzedniego... Zdziwiłem się reakcją na ten opublikowany wczoraj. Przecież to jest czytania niegodne. To gryzmolenie sfrustrowanego wszystkim prawie szesnastolatka. A jednak...
    A, że taki mam kaprys, zaserwuję wam coś, co na nowo zdefiniowało pojęcie post grounge'u. Nirvano, pochyl czoła przed
    http://www.youtube.com/watch?v=W5-HXJlkD7s&playnext_from=TL&videos=d8k5FGIZYf8
    Sadgasmem!!!

  20. Knockers
    Nie, to nie kolejny fragment mojego najgorszego opowiadania, ani nic z tych rzeczy. To temat bulwersujący, rzadko podejmowany przez ogół bloggerów.
    Przytoczę Wam pewną anegdotę. Z mojego życia. I to taką całkiem świeżą, bo z wczoraj.
    Jestem w szkole, na katechezie. Z letargu wyrywa mnie temat, jaki poruszył Ksiądz/ Duszpasterz/ Klecha. Bezwarunkowy szacunek do rodziców. Ja na to "jak to bezwarunkowy?".
    No bo istnieje jakaś subtelna granica. Granica pomiędzy ojcem, a tatą.
    O ile do taty szacunek trzeba mieć, to do ojca już nie trzeba.
    Bo ojcem może być... załóżmy taki [beeep], jak w moim przypadku. Albo gwałciciel.
    A trzynastoletnia matka musi takie dziecko urodzić, bo jak to tak... Musi je kochać! Albo je zostawić i skazać na nieszczęśliwe życie, bez miłości, bo po co.
    Ale urodzić trzeba. Bo każdy ma prawdo do życia. Życia w gnoju nienawiści i smrodzie ubóstwa.
    A co, w przyszłości zostanie znanym uczonym? Wielkim pisarzem? Artystą?
    Nie zostanie, będzie kolejnym żulem zaśmiecającym ulice miasta, w którym na nieszczęście ogółu mieszka.
    Ale jak ta matka zostawi przy sobie dziecko, to ono będzie musiało kochać ją- która poświęciła dla niego wszystko na równi z drugim rodzicem. Tym zapijaczonym gwałcicielem po wyroku. Tak trzeba, tak każe Bóg.
    Bóg...
    A teraz gwóźdź programu.
    Załóżmy, że kobieta urodzić ma dziecko. Chore dziecko. Dziecko bez przyszłości. Potworka.

    Taki przykład dałem księdzu. Natychmiast zmieszał się i kazał napisać coś tam pod tematem w zeszycie. Typowe. Kiedy brakuje argumentów, najprościej schować głowę w piach. Udać, że nie było tematu. Powiedzieć, że "za bardzo zboczyliśmy od tematu". Co, jakby usłyszał z ust takiego dziecka
    "czemu moja mamusia pozwoliła mi, żebym się męczył?"
    Bóg każe rodzić dzieci bez względu na wszystko. Podobno. Przynajmniej tak rozpatrują to jego słudzy.
    Bo życie, to łaska. Wielka łaska... Łaską jest egzystowanie pod stałą aparaturą? Łaską jest niemożność poruszania się, komunikowania, jedzenia, czy czegokolwiek wykraczającego ponad oddychanie i wydalanie?
    Powiedzcie, łaską jest bycie potworkiem czekającym tylko na zbawienną śmierć?
    Nie, nie jest łaską. Dlatego pozwólmy umierać. Bądźmy miłosierni.
  21. Knockers
    W ostatnim numerze CD- Action pojawił się niezmiernie ciekawy artykuł traktujący o najlepszych grach ostatniej dekady. Zainspirowany postanowiłem sporządzić własny spis takowych gier uwzględniając zarówno kategorie zawarte w CD-Action, jak i swoje własne. Oczywiście zgadzam się z typami naszych redaktorów, więc niema sensu pisać 2gi raz tego samego. Więc bez zbędnego przedłużania i wodolejstwa? Zapraszam.
    Skoro gry akcji cieszą się najlepszymi wynikami sprzedaży, powstaje ich bardzo wiele. Oczywiście te z CD-Action są mi najbardziej bliskie. Dni spędzone przed konsolom nad takimi grami, jak piąty Tekken, czy God of War są niezapomniane. Poza tym GTA? Seria, która wykradła mi najwięcej z życiorysu. O Batmanie z jego genialną przystępnością, a przy tym rozbudowaniem i zróżnicowaniem już nawet nie mówię? Poza grami wymienionymi już w naszym ukochanym magazynie dodałbym:
    Prototype

    Ubiegłoroczny hit, który może i niektórych rozczarował, ale i zdobył całą rzeszę wiernych fanów. Miasto ogarnięte wojną pomiędzy zainfekowanymi mieszkańcami zamieniającymi się w coraz to pokraczniejsze bestie, a Marines, którzy bronią miasta już tylko z definicji a po środku Alex Mercer. Postać obdarzona niezwykłym wachlarzem mocy, ruchów i zdolności godnych? No właśnie, super-bohatera. W tej grze tworzonej przez Radical Entertainment, a więc twórców wielu gier o super-bohaterach wzorem poprzednich produkcji wcielamy się w herosa. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom. Alex stroni od obcisłych kostiumów, a zamiast ściągać koty z drzewa woli pograć w baseball głowami przechodniów po ich wcześniejszym pokrojeniu i wypatroszeniu wśród wodospadów krwi. Otwarty świat, wiele mocy i możliwości z parkurem włącznie, rozbudowane opcje rozwoju postaci, a więc zgrabnie przemycony wątek cRPG i wreszcie świetny klimat. Jeśli takie wartości cenicie sobie w grach, to Prototype jest dla was. Uwaga, nie polecam grania w tenże tytuł osobom o słabych nerwach, tutaj bohater w celu regeneracji po prostu zjada ludzi.
    http://www.youtube.com/watch?v=SWsPNgcBVUk
    Postal 2

    Ryzykuję zapewne mówiąc, że Postal 2 jest wirtualnym psychotestem. Gra sprawdza, kto siedzi po drugiej stronie monitora. Wcielamy się w postać sfrustrowanego życiem Postal Dude?a, który to podejmuje się codziennych, nudnych czynności. Takich, jak my. Chodzi więc na zakupy, do kościoła, do banku, czy też zbiera głosy w ankiecie. Tu my decydujemy, kim Postal Dude ma się stać. Możemy przejść przez grę wykonując kolejne zadania i być normalnym człowiekiem. Jeśli jednak chcemy stać się lokalnym sadystą zabijającym każdego, kto mu się nawinie? Proszę bardzo! To w naszych rękach jest psychika tego człowieka. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby spalić kolejkę dewot czekających na spowiedź, pozabijać strajkujących ekologów, czy (sic!) obsikać grób swojego ojca. Tak? Postal 2 należy to tych gier, które są stałymi punktami wszystkich ?demoralizujących? growych zestawień. Mimo to (a może dzięki temu) świetnie sprawuje się, jeśli chcemy wyładować swoje frustracje. Same twarze napotkanych przechodniów aż prowokują do wbicia weń noża, oblania benzyną, podpalenia, a na koniec obsikania zwęglonego ich truchła. Aha, czy nie podpisalibyście tej? petycji?

    Far Cry

    Zaraz obok Crysisa sztandarowe dzieło Crytek. Gra, która swoim nagłym przybyciem mocno poruszyła światkiem gier. Prawdziwy szok technologiczny, jakim była ta gra może już nie jest taki widoczny, ale oprawa wciąż dzielnie się broni. W Far Cry wcielamy się w wodnego taksówkarza, który to przez sztorm trafił na tropikalną wyspę. Na niej odnaleźć musi zaginioną kobietę, którą to w czasie sztormu wiózł do celu. By to zrobić musi przedrzeć się przez tabuny złowrogich najemników. Po jakimś czasie sprawa staje się znacznie bardziej skomplikowana. W historię mieszają się potężne mutanty- trzecia strona konfliktu, a już apogeum sięga ona, gdy sam bohater staje się? Dobra, nie będzie spojlerów. Gra daje nam sporą dowolność w eksploracji świata gry. Możemy na różne sposoby podchodzić do kojonych wyzwań i grać zarówno po cichu ze snajperką przed oczyma i nożem u boku, jak i jak dziki komandos. Na wyższych poziomach jednak jest to jednak trudno osiągalne z powodu doskonałej jak na owe czasy inteligencji przeciwników (tych ludzkich), oraz potędze tych? Ludzkich w stopniu mniejszym. Terenami, jakie przyjdzie nam eksplorować jest nie tylko dzika dżungla, ale i tajemnicze bazy, ciemne, mroczne jaskinie, a nawet wulkan- bynajmniej nie w stanie spoczynku. Grać, bo gry walności w grze wiele, tylko w miarę możliwości unikać wersji PL psującej radość z gry.

    ____________________
    To na razie tyle z gier akcji i shooterów. Przed nami jeszcze platformówki i gry logiczne, także miejcie się na baczności. Jeśli macie jeszcze jakieś pomysły na najlepsze gry akcji dekady, wpisujcie je w komentarzach, a zapewne (jeśli w daną grałem i mi się podobała) uzupełnię nasze zestawienie. Jeśli nie macie pomysłów, to nie piszcie
  22. Knockers
    Budzę się gdzieś tak około godziny piątej, może piątej trzydzieści. Myślę sobie wtedy, że czeka mnie jeszcze dużo snu. Zasypiam znów, a idyllę przerywa mi wtedy wołanie.
    - Wstawaj! Do szkoły!
    Myślę sobie, jak ja jej nienawidzę. Nienawidzę, gdy budzi mnie do szkoły. Pieprzeni Indianie wierzyli, że w czasie snu dusza odłącza się od ciała i że nie można nikogo budzić. I tak też powinno być! Mam to gdzieś, że węglarze, mleczarki i inni muszą wstawać przed czwartą, a potem tyrają jak woły do wieczora. Ja tak nie tyram i ja mam prawo do snu. Kto wymyślił, że szkoły są od ósmej?- Nie mam pojęcia, ale wiem, że ten gość musiał mieć coś nie tak ze swoją psychiką.
    - No wstawaj!
    Walczę. Walczę o swój sen. Walczę ze sobą, aby nie powiedzieć o dwa słowa za dużo. Wciąż uparcie mam zamknięte oczy. Jak ja jej nienawidzę? Drze się, żebym wstawał. Nie pomyśli, że mam w dupie szkołę. Że wolałbym sobie jeszcze pospać, wyspać się porządnie i dopiero- gdzieś tak około dwunastej- wstać. A tu nie? Lepiej co dwie sekundy wołać?
    - Wstawaj!
    Głos matki rano brzmi o kilka tonów wyżej, niż w ciągu dnia. Z jakichś przyczyn poranek jest jednym z tych bardziej traumatycznych momentów w ciągu dnia. Podejmuję trudną decyzję. Taką, jaką podejmuję co rano. Po woli ?wygramalam ?? się z łóżka. Na nogi nakładam stare, dyżurujące dzielnie całą noc papcie. Wstaję. Już tego żałuję.
    Pokonuję dziesięciometrowy dystans do łazienki, w której natychmiastowo siadam na kiblu w celu zrobienia porannej kupy. Łapię za leżącą na pralce gazetę z programem. Kartkuje ją. Plusk. Ulga. Spotyka mnie uczucie bliskie orgazmowi. Podobnie, jak orgazm chciałoby się, żeby utrzymało się jak najdłużej. Niestety?
    - Co robisz? Mogę wejść?
    Nie kur..., nie możesz. Walę sobie konia oglądając zdrożne filmiki na laptopie, którego nigdy nie miałem.
    - No wejdź?
    Czemu ja jestem taki uległy, nie potrafię nikomu i niczemu się oprzeć. Ja wiem, że sprowadzi to na mnie jakieś nieszczęście. Kurde no, jak to wygląda? Ja sobie na kiblu za potrzebą siedzę, a ta mi włazi, czegoś tam w szafce szuka? Nienawidzę czegoś takiego. Jakby nie mogła zaczekać chwilę. Musiała się wpierdzielić akurat w tej chwili. I to tak jest codziennie? No ja? Teraz czekam, aż łaskawie opuści łazienkę. Gdy to zrobi, wstaję i wykonuję machinalnie kolejne nudne czynności. Patrzę na swoje odbicie w lustrze. Nie wiem? Naprawdę nie wiem ile bym dał, żeby nie było to moje odbicie. Jak na tak młodą twarz jest ona bardzo zniszczona. Oczy podkrążone, pod nimi wielkie wory. Włosy rozczochrane, nie dające się poskromić byle szczotce. Włosy długie. Utrapienie i punkt zaczepienia matki. Nie wiem, skąd ona bierze w sobie energię na ciągłe komentowanie mojej fryzury. Ja rozumiem raz coś tam powiedzieć. Ale żeby powtarzać w kółko to samo? Myje zęby. Zawsze na tyle niedokładnie, że zostają białe plamy? O ile to z tego. Nawet nie próbuję się czesać.
    Kiedy wychodzę z łazienki mamy już niema. Patrzę na zegarek. Pół do ósmej. Dawno minęły czasy, gdy wychodziłem o tej porze do szkoły. Ubieram się w pierwsze lepsze ciuchy, jakie wpadną mi w ręce. W spodniach wielkiego wyboru nie mam. Biorę pierwsze nie-dziurawe jeansy, na jakie się napatoczę. Gdy kończę ubieranie się jest za piętnaście ósma. Gdy popijam zimną już, za mocną jak dla mnie herbatę jest za dziesięć ósma. Gdy wychodzę, jest za sześć.
    Wyjście z mieszkania na klatkę schodową i schodzenie po schodach to najprzykrzejsza czynność w ciągu dnia. Z powodu dymu. Śmierdzącego dymu pochodzącego z najtańszych papierosów, jakie to namiętnie pali sąsiadka z parteru. Masakra. Smród nie z tej ziemi, a z neptuna. Smrodzi tak akurat wtedy, gdy idę do szkoły i gdy z niej wracam. Stale mijam ją w drzwiach. Babsko zasmradza calutką klatkę.
    - Dzieńryby
    Mówię mimowolnie, bo tak zostałem wychowany. Najchętniej wygarnąłbym tej śmierdzącej suce na temat tego, co o niej myślę. Odpowiedziała wyjmując z ust papierosa. Pipa. Ja Ne palę. Nie chcę próbować i nie spróbuję. Wystarczająco dużo się tego [beeep] nawdychałem, żeby żyć o kilka lat mniej. To w zupełności mi wystarczy. Gardzę tymi, którzy palą, a jeszcze bardziej gardzę tymi, którzy palą nie będąc pełnoletnimi. ?Harcerzyk?? nie, raczej racjonalista.
    Wiosna daje o sobie znać. Jedną z największych jej oznak są wszędobylskie psie [beeep], które dotąd przykrywał śnieg. Nie wiem, co jest gorsze. Czy psy, których [beeep] tak potwornie śmierdzą i są tak wszędobylskie, czy ich właściciele, którzy tychże gówien nie sprzątają. I na jedno i na drugie? Srał pies. Wykonując ten godny złotego medalu na olimpiadzie slalom przez stosy psiego [beeep] mijam innych ludzi, zazwyczaj bardzo ubogich. Żule, węglarze, szambo- nurki? Oranżeria wysoce bogata pod względem przeróżnych odmian. Po drodze mijam nowo otwartą piekarnie z wystawą kuszącą bogatą paletą wyrobów. Moje ręce wiodą ku kieszeniom, te niestety, jak to zwykle bywa nie brzęczą. Czemu otaczają mnie goście, których kieszenie zawsze brzęczą, a moje robią to tak rzadko? Jak ja lubię orzełka z koroną? Chcę go widzieć częściej? I większego!
    Przede mną rozpościera się przysadzisty, nowo odremontowany szkolny gmach. Jeszcze przed remontem na jednej z nieotynkowanych ścian widniało graffiti ?Welcome to hell?. Hmmm? Gdybym miał w sobie choć trochę cywilnej odwagi napisałbym to znowu.
    _____________
    I kto powiedział, że dzień świra może mieć tylko świr- nauczyciel... Być może ten fragment mojego opowiadania nieco zbyt ostry, jak na forumowe realia, ale chrzanić. Tabu nie będzie, wstawiam jedynie z wymazaniem kilku wulgaryzmów.
    Aha, koniec żałoby. Niechaj rozpocznie się fiesta!

    I to w przerażających rytmach kina Bollywood'u...
  23. Knockers
    Żałoba narodowa wciąż trwa. Społeczeństwo zostało podzielone na ludzi wciąż trwających w żalu i na tych, których ta cała sytuacja zaczyna już powoli nużyć. Cóż, oczywiście wciąż śledzę kolejne informacje- w tym te ostatnie, tj. że lot nie był ubezpieczony i jestem przejęty całym obiegiem spraw. Z drugiej jednak strony irytuje mnie doprawianie aureolki nad głowę Lecha Kaczyńskiego. Również miejsce pochówku Jego i Żony jest co najmniej dziwne. Nie mówię już, że obok króli, Piłsudskiego i innych Czarnych Zawiszów znanych nam wyłącznie z historii...
    Piłsudski nie był taki kryształowy... A się tam znalazł.
    Tym bardziej Maria może tam spocząć. Z Lechem na doczepkę oczywiście.
    Paradoksalnie jeśli chodzi o zapisanie się do kart historii Lech Kaczyński jako prezydent miał pewnego rodzaju szczęście. Dużo cieplejszy obraz pozostaje po osobach zmarłych tragicznie, niźli tych, którzy po skończeniu kadencji szlajają się po Filipinach z czerwonym nosem.
    O ile oczywiście ucząc się o nim dzieci nie będą mówiły "Ten, co zginął pod Smoleńskiem... jak on się nazywał?... Aaa... Łatwo skojarzyć!". Niestety taki los czekał i lepszych przywódców.
    Chodzi mi raczej o to, że tak daleko od Warszawy... Od bliskim sercom prezydenckiej pary Powązek... Od rodziny...
    Za dwa tygodnie o tej porze będę po drugim egzaminie- dot. przedmiotów ścisłych i po wtorkowym teście humanistycznym, jak również przed egzaminem językowym. Kurczę, wiem, że powinienem teraz- jak wszyscy inni- ślęczeć przed książkami i zakuwać! Zakuwać! Zakuwać!
    Ale tego nie robię. Bo po co. Lepiej mieć 30 punktów... W sumie
    Nie no, poważnie powtórzę (czyt. nauczę się) wzory. Przydałoby się jeszcze liznąć to specyficzne nazewnictwo używane w literaturze- środki stylistyczne. Twórcy egzaminów (chciałem napisać "egzaminatorzy") lubią wyskakiwać z tego typu sprawami, i jeżeli akurat nie wie się, co to aforyzm, a anafora myli się z alegorią... Iiii tam... To przecież łatwe...
    Grałem sobie w Hitmana, byłem chyba blisko przejścia pierwszej misji... i nagle wszystko zrobiło się strasznie ciemne i ledwo widziałem, a właściwie nie widziałem, gdzie idę. Dziwny bug, bardzo dziwny bug. Oczywiście, gdy znów wszedłem do gry wszystko działało płynnie... Tyle, że utraciłem save'a. W końcu przemogę się i zagram, jednak nie dzisiaj. Nie lubię, gdy muszę powtarzać choćby króciutki fragmencik gry. A jeśli dzieje się to ie z mojej przyczyny, a zamiast fragmenciku mam powtarzać cały etap? Arghh!
    Nowe CD-Action jest ciekawe. Z jednej strony- biedniutko (bynajmniej nie z winy redakcji) w recenzjach. Z drugiej bardzo interesujący, nostalgiczny ranking, w którym jest wszystko, co kocham z gier. No. prawie wszystko... Z trzeciej strony... Bo wszystko ma trzecią stronę... Zaje.bista okładka. Weźcie ją do rąk i przysuńcie w stronę światła. Widzicie? Logo Wiedźmina idealnie "wtarte" w inną, niż w dotychczasowych źródłach twarzyczkę Geralta. Mmm...
    Z czwartej niepokój. Zapowiedziano bowiem, że twórcy gier będą robić gry rzadko, ale w zamian za to gry będą długo wspierane DLC, co wg. nich ma zwalczyć piractwo. Bujda na resorakach! Crackerzy są sprytni i przebiegli. Złamali GTA IV z jego dzikimi aplikacjami, ME2 z jego dodatkami, złamali "niezłamane" AC2... Złamią i wszystko inne, byle, by tylko powstało. Rada dla twórców gier, którą każdy zna?- Nie kompresujcie za bardzo zawartości gry na dysku, bo czym gra więcej waży, tym piratom mniej się chce ściągać. Szkoda tylko, że niesłusznie pokutują nad tym gracze uczciwi.
    O ile wybaczyłbym komuś ściągnięcie jakiegoś gniota, czy starej, mało dostępnej gry, to nei wybaczyłbym ściągnięcia czegoś tak doskonałego, jak Batman Arkham Asylum. Z tym pierwszym, to żart. Też trudno byłoby wybaczyć.
    Aha. I "nieodłączny" element każdego wpisu bez ładu i składu- cytat wychwycony, cytat wybitny, cytat godny zacytowania.

  24. Knockers
    Jakież to niezwykłe być świadkami historii. Mrocznej, krwawej historii. Nikt nie spodziewał się, że o godzinie 8:57 rządowy samolot noszący składającą się z najważniejszych ludzi w kraju delegację rozbije się przy lądowaniu. Wśród załogi byli między innymi prezydent Lech Kaczyński z żoną i mój ulubiony kandydat na urząd prezydenta Jerzy Szmajdziński. Zginęły najważniejsze, najbardziej znaczące osoby w kraju, przykre to bardzo. Wybory prezydenckie mają odbyć się już za 60 dni, urząd prezydenta na pewien czas przejmuje marszałek sejmu.
    Data 10 kwietnia 2010 nie tyle przypominała będzie nam tą tragedię, ale i ukazywała nam naszą hipokryzję. Wszyscy staną się fanami Lecha Kaczyńskiego Jego polityki, nawet ci, którzy jeszcze wczoraj się niego śmiali.
    jakby pojawiła się jakaś ważna informacja, jestem cały dzień na pogotowiu
  25. Knockers
    Nie jestem kimś wyjątkowym i nie staram się nad nikim wywyższać. Nie silę się na totalną pogardę do wszystkiego i wszystkich, co nas otacza. Nie mówię ciągle, że zawsze mam swoje zdanie, zdanie inne, niż pozostali, bo tak nie jest. Zaproponowałbym, abyście dali mi jakiekolwiek pytania, a ja na nie wyczerpująco odpowiem. Nie zrobię tego jednak, bo uczynili to inni przede mną i co za frajda pytać po raz setny tyle, że innego gostka.
    Na dzisiaj zaplanowałem zupełnie inny wpis, siedzi sobie cichutko jako szkic i płacze. Hmm... Tak sobie patrzę i zastanawiam się, ile ważnych wpisów jeszcze nie zrealizowałem.
    Dzisiaj przeszedłem GTA IV. Już któryś raz z kolei. Co mnie dziwi?- To, że podejmowałem praktycznie te same wybory, co uprzednio. Głupia sprawa, mogłem zobaczyć zupełnie inne rozwinięcia fabuły, zaskoczyć się czymś nowym... Nie. Wolałem znów podjąć tą. Wiem, głupie i niezrozumiałe.
    Ja jednak mam głupi zwyczaj totalnego wkręcania się w fabułę gry. Poznaję bohaterów, analizuję ich zachowania, przy wyborach uwzględniam wszystkie "za" i przeciw". Wzięło się to chyba z grania w papierowe erpegi, które coś tam z grami komputerowymi łączy. Kiedy podejmę daną decyzję wciąż zastanawiam się nad jej słusznością. Gorzej jest, jak napłyną na mnie wątpliwości. Wtedy tylko czekać, aż spłynie na mnie potok ponurych konsekwencji które mocno wstrząsną życiem mojego protagonisty. Co by się jednakże stało, jakbym podjął tą drugą decyzję? Byłoby lepiej? A może byłoby jeszcze gorzej?
    Valve powiedział, że wybory moralne w grach to zbędny drobiazg. No być może drobiazg, faktycznie bez niego świat gier by się nie zawalił... No ale ciekawie urozmaica zabawę i nadaje jej bardzo poważny ton. Ze swoimi refleksyjnymi momentami GTA IV jest najmroczniejszą, najbardziej angażującą fabularnie częścią mojej ulubionej serii gier. Bohater z rozterkami chcący skończyć z tym co robi, a jednocześnie pragnący zemsty i rewanżu. Z drugiej jednak strony takie wybory moralne w grze z serii GTA niezbyt się chyba sprawdzają.
    Pomyślmy- Niko zastanawia się przez dobrych parę chwil nad tym, czy zabić pewnego gnoja chwilę wcześniej mieląc staruszce głowę shothunem, rozsadzając pół autostrady i rozgniatając przepełnionych gliniarzy- jako te sardynki w rozgniecionych puszkach- w ich radiowozach.
    Z drugiej strony gracz dzieli to, co robi podczas wykonywania misji od tego, co robi dla relaksu. W przerwach pomiędzy misjami staje się innym Niko- powiedzmy jego złym bratem- bliźniakiem. Takim Rafałem Mroczkiem (jemu jest Rafał?).
    Jutro powinien pojawić się normalny- składny i na temat- wpis. Nic jednak nie obiecuję. Jak sami zdążyliście zauważyć wpisy na Blogu Knockersa, czyli mojej skromnej osoby ostatnimi czasy pojawiają się bardzo rzadko. Czemu?- Mam egzaminy na koniec gimnazjum i o dziwo trochę tam się na nie przygotowuję.
    Ciao sorella, jak to rzekłem do mej nauczycielki włoskiego języka.
    PS: Hitman na coverze, sam w to nie wierzę :D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D
×
×
  • Utwórz nowe...