Skocz do zawartości

Knockers

Forumowicze
  • Zawartość

    2188
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Knockers

  1. Knockers
    1. Poczucie humoru- bez tego się nie obejdzie. Nie chodzi mi o humor prześmiewczy, przedrzeźnianie i szydzenie z kogoś za plecami, takiego humoru wręcz nie znoszę. Raczej mam na myśli to, jak i ile z daną osobą można się pośmiać.
    2. Szczerość- jak ktoś ma na tyle odwagi, by powiedzieć mi: zrobiłeś to źle i bardzo mnie tym wkurwiłeś: nie zważając na nic, nawet to, że może się to źle dla niego skończyć (nie w moim przypadku).
    3. Spontaniczność- bo nikt nie lubi sztuczności, przebierania się w "nieswoje ciuchy". Nikt nie lubi, jak jakiś człowiek śmieje się z żartów z gościa niedzielnego czytanych przez księdza, w głębi mając je w niepoważaniu.
    4. Dystans- gdy słysząc obelgę (cóż za słowo) na swój temat, człowiek nie odburknie tym samym, próbując wyjść z niezręcznej sytuacji z humorem.
    5. Pasja- jak ktoś robi coś, co kocha nie zważając, że inni mają to za dziwactwo. Jak ja w klasie, bodaj na WOSIE powiedziałem, że moim marzeniem byłoby wydać powieść, klasa zareagowała śmiechem, bo tylko ostatni geek pisze... Mam znajomych z pasją- świrniętych wręcz na jakimś punkcie i za to ich cenię, mimo, że niektórzy z nich, gdyby nie pasja byliby skończonymi cwelami. Pozostali- ci, których hobby to nauka (breh-breh), komputery (to przecież narzędzie do pogłębiania innych pasji), czy sport i nic więcej (bo chcą być oryginalni...) mimo, że może i są "fajni", nie są przeze mnie zbytnio cenieni.
    6. Odwaga- niezwiązania z siłą. Po prostu, moja prababko- ciotka w czasie II Wojny Światowej ukrywała w domu młodą żydówkę, ryzykując swoje życie. Nie robiła tego dla żadnych medali, (z resztą żydówka po wojnie chyba swojej wybawczyni nie starała się odszukać) a z serca, bezinteresownie. Z tego, co wiem inspekcja "zaglądała" za jej próg, lecz mimo to, ciotce udało się uratować czyjeś istnienie. Kto wie, może żydówka zginęła w drodze do Izraela, gdzie udała się przy pomocy ciotki. Tego już się nie dowiemy, bo ciotka nie żyje od wielu- wielu lat. W każdym bądź razie rozumiecie chyba, o jaką odwagę mi się rozchodzi.
    7. Indywidualność- i tu zaczynają się schody, bo mało kto pozostaje wierny swoim zasadom i niczym kameleon nie upodabnia się do otoczenia. Nikt nie przyjdzie przecież do pracy w błyszczących ciuchach i ze sterczącymi włosami (już to widzę...), nie zważając na nic. Wstyd. "Inni" się tak nie ubierają, to czemu JA mam to na siebie włożyć? To tylko przykład. Wcześniej wspomniane przeze mnie zainteresowania są właśnie składnią tej indywidualności. Czemu do cholery śmiejemy się z Kononowicza, Gracjana Roztockigo, czy Luntka? Ten ostatni jest co prawda z deka żałosny, ale co tam... Czemu się z nich śmiejemy? Bo są inni? Bo robią to, co kochają i dążą do udoskonalenia siebie. Kto z Was tak się wyróżnił? Kto z Was wierzył w takie idee, jak wyśmiany, zlinczowany i sponiewierany Krzysztof Kononowicz? Kto miał tyle pasji i tyle siły przebicia, co Gracjan Roztocki? Kto pozostał sobą i nie dał się stłamsić tysiącami szyderstw jak Luntek? No właśnie. Za to każdy nazywa ich ciotami, dziwakami, downami i kosmitami.
    8. Szacunek do Religii- cenię takich ludzi, którzy w rzyci mają zdanie innych- jakimi to nie są pieprzonymi dewotami i mimo wszystko nie wstydzą się swojej wiary. Chodzą w niedziele i święta do kościoła i co więcej- chodzą tam z własnej, nie przymuszonej niczym woli. Nie twierdzi, że każdy ksiądz to pedofil, a każdy ministrant, to jego [beeep]. Nie szydzi z Jezusa, z Maryi czy z samego Boga. Szanuję tego, kto nie śmieje się pod nosem, czytając moje słowa. Jeżeli ktoś jest niewierzącym, albo innowiercą- ale mimo to szanuje wyznania innych, a także swoje wzmaga we mnie do niego równie wielki szacunek, jak to takiego, o jakim wspomniałem wcześniej.
    9. Tolerancja- do tego przekonała mnie pewna znajoma. Przez pół nocy trwały między nami burzliwe dyskusje na temat tolerancji do odmiennych orientacji seksualnych. Wygrała, a ja z kretesem przegrałem i przez kolejny tydzień starałem się Ją ubłagać o przebaczenie. Chodzi o to, że homosy również mają prawo do szczęścia, prawo do życia wraz z "normalnymi" ludźmi. Oczywiście o ile geje mnie obrzydzają, lesbijki wręcz przeciwnie (oczywiście te z red-tube'a, bo w życiu rzadko kiedy są atrakcyjne) stary ze mnie seksista, jak większość samców. Działa to jednakże w drugą stronę i piłkarka to wg. mnie gatunek wręcz skazany na wymarcie. Muszę tu również ukazać szarą rzeczywistość- jakaś dziewczyna, która ani myśli o umówieniu się z takim geekiem, jak ja ślini się na widok jakiegoś przystojniaczka, jednakże ten ma już... chłopaka. Zdarza się, jednakże nie jestem Hitlerem i nie będę gnoił gości za to, że pakują swoje członki nie tam, gdzie trzeba. Na to również zwracam uwagę u ludzi- tylko i wyłącznie dzięki mojej serdecznej znajomej.
    10. Brak dresów- nienawidzę dresów. Uczciwie przyznam, że nigdy nie miałem żadnej ich pary. Kojarzą mi się z biedą, smrodem i brudem. Są ohydne. Ich właściciel zazwyczaj nie wchodzi ponad ich poziom. Dresy są niechlujne i błyszczą się, jak psu jajca. Zauważyłem jednak, iż sam sobie zaprzeczam. A gdzie indywidualność? Odrębność? Gdzie tolerancja?- Poszła się... Dresów akceptować nie będę, ich właścicieli tym bardziej. To takie prymitywne... Wiem, są wyjątki, są normalni ludzie w dresach. Ja ich jednakże wiele nie spotkałem.
    Nie wymieniłem wielu rzeczy, tu jest małe zestawienie tych, które przyszły mi na myśl. A jaki jestem ja? Drętwy, wypruty z poczucia humoru, zakłamany, spontaniczny jak ten nowy, niemiecki Papierz, mający się za ósmy cud świata, uważający się za pasjonata homofob przywdziany w uniform taki, jaki każdy religijny ignorant posiada. Ale jedno wiem na pewno- dresów nie założę.
  2. Knockers
    Legenda się skończyła kiedy wróciłem z nocnej premiery nowego Batmana w krakowskim kinie Imax. Oczekiwania były wielkie. Czy obraz Nolana im sprostał? Uwaga na śladowe ilości spoilerów!





    plakat z takim obrazkiem dostałem na premierze

    Przedwczoraj... właściwie to wczoraj bardzo wcześnie rano... byłem na premierze filmu The Dark Knight Rises. Na seans wybrałem się do IMAX'a w Krakowie. Jako, że duża część scen filmu kręcona była kamerami tej technologii pójście na zwykły seans byłoby aktem ignorancji.
    Seans rozpoczął się za piętnaście pierwsza. Szczęśliwie ja i moi kumple mieliśmy najdogodniejsze miejsca jakie można sobie było zażyczyć. Rząd 9, w moim przypadku miejsce 16- kolegów odpowiednio kolejne. Tak naprawdę na nic te przechwałki skoro nowe kina mają to do siebie, że z dowolnego miejsca wydaje się, że miało się szczęście.
    Oczekiwanie w ogołoconej z jakichkolwiek sklepów galerii wśród sporego tłumku skoncentrowanego wokół premiery nowego filmu z Batmanem było strasznie napięte. Miotaliśmy się to tu, to tam nie mogąc utrzymać nerwów na wodzy. Z resztą zilustruje to materiał filmowy z premiery jaki udało mi się zarejestrować. Jakość wciąż godna kalkulatora ale przynajmniej słychać strzępki naszych wątpliwych merytorycznie rozmów. Wrzucę niebawem.
    W końcu, zaopatrzeni w plakaty z premiery obdarzone wizerunkiem Bane'a porozsiadaliśmy się do przypisanych nam fotelów, jeszcze parę reklam i rozpocznie się coś na co czekałem przez, bagatela, 4 lata!
    I jakie są moje wrażenia po seansie? Najlepiej zilustrowałoby to moje nagranie w którym wręcz piszczę z przejęcia i ekscytacji. Podobało mi się. Nie bójcie się, że będę zdradzać przebiegu fabuły bo nie chcę nikomu psuć wrażeń. Zwariowałem na punkcie tego filmu! Absolutna dziesiątka w CD-Actionowej skali. Brzemię jak ktoś nazbyt rozentuzjazmowany ale zrozumcie, to filmów tego kalibru nie mogę podchodzić chłodnym okiem nawet dłuższy czas po obejrzeniu.
    W nowym filmie Nolana czułem znacznie większą więź z Brucem Waynem. Od dramatycznego finału Mrocznego Rycerza miliarder zawiesił swoją działalność a i zaniedbał życie w swojej prawdziwej tożsamości. W tym momencie po dezorientującym wstępie wchodzi Bruce jako wrak człowieka. Christian Bale naprawdę wyrobił się w kreowaniu roli dziedzica fortuny Wayne'ów bo, jak musiałem nadmienić wyżej, w końcowym akcie trylogii kibicowałem mu o wiele bardziej niż dotychczas. Nie zrozumcie mnie źle... Jestem fanem poprzednich nolanowskich Batmanów. Podoba mi się to, że w naturalistycznej kreacji Gotham gdzieś nad nami czai się surrealistyczny, z czapy wyjęty i gryzący się z tłem Batman. Widziałem vlog gościa który za to samo ganił trylogię Christophera Nolana.To jest nawrzucał, że Batman nie pasuje do tamtego Gotham. Nie pojął, że na tym polega cały jego urok.





    Ta po prawej ma dostać spin-offa. Seks!



    Zdziwiłem się tyloma negatywnymi opiniami na temat zwieńczenia trylogii. Co ludziom nie pasowało? Że za patetycznie? Ale to wielki finał! On ma być patetyczny. Jak można snuć osobistą historię rodem z Begins w obliczu ognia ogarniającego Gotham? Kulminacja aż powinna mieć w sobie dozę patosu. Okej, polemik mógłby wymienić Dark Knight jako spoiwo pomiędzy Begins i Rises i coś w tym jest bo druga część serii była najbardziej uniwersalna tym samym mogąc wejść w największą pulę gustów. Kolejno zaś Begins mógł być dla kogoś niedosytem a Rises przesytem.

    Kolejny zarzut do Rises odnosi się do niedorzeczności fabularnych. Jedyna która do mnie uderzyła w trakcie seansu to moment gdy Bruce po dłuższym zniknięciu z daleka od centralnego miejsca akcji, magicznie się w nim pojawia. Nie zaprzeczam, że to mógł być celowy zabieg, pewno niedopowiedzenie ale ja to traktuję jako umowność. W pozostałych przypadkach wszystko jest skonstruowane jak to u Nolana, spójnie i precyzyjnie.



    Bane to prawdziwy zakapior.

    W trakcie seansu niepokoiło mnie to jak mało było w filmie samego Batmana. Uznałem jednakże, że dało to rozwinąć skrzydła pozostałym postaciom. Dajmy na to taki Bane od razu zdobył moją aprobatę. Każde jego pojawienie się na ekranie wzywała charakterystyczna muzyka a że grała dość często, tym lepiej dla seansu. Bane to prawdziwy zakapior, komiksowy ten który pokonał Batmana. W konwencji Nolana w jego krwi nie płynie żaden magiczny Jad. W żaden sposób nie stracił przez to na swoich możliwościach bo jest w stanie zabijać ludzi jedną ręką jednego po drugim. Prawdziwe imba-kozactwo mnoży jego głos zniekształcony i wzmocniony przez charakterystyczną maskę. Do tego to co mówi i jak się zachowuje stawia go gdzieś pomiędzy szalonym i nieskrępowanym skrupułami Jokerem który lubi patrzeć jak wszystko płonie a idącym w zaparte za swoimi ideałami Ra's al Ghulem. Tom Hardy miał przed sobą trudną rolę: sprostać wielkiemu poprzednikowi- ledgerowej kreacji Jokera bohaterem trochę mniej kojarzonym przez gawiedź i nieco mniej charyzmatycznym. Do tego maska ograniczała pole manewru aktora jeśli chodzi o grę głosem i mimiką. Ta kreacja mnie po prostu powaliła!
    W tym miejscu mam ochotę napisać tyle samo o każdej kolejnej postaci ale to sobie daruję bo tekst byłby tl-dr. I tak jest. Miałem go wypuścić wczoraj ale zainstalowały mi się Kroniki Riddicka i musiałem sobie pograć. Kupiłem za 10zł w wyprzedaży!
    Już nie mogę się doczekać jak pokażę wam mój film z premiery. Na razie szukam jakiegoś lepszego programu do montażu. Darmowego. Znacie coś?
    PS: Więcej z mojej opinii o filmie dowiecie się... w filmie. A teraz marsz do kina kto jeszcze nie poszedł.
  3. Knockers
    Ostatnio napastuję tymi vlogami. O ile je w ogóle puszczacie, pewnie wchodzicie i myślicie sobie wtedy (tak wiecie, w duchu i cicho) żeby się chłopaszek nie zesrał tymi vlogami. No ale kurde, świat idzie na przód i trzeba się dostosować. Dzisiejszym internautom NIE CHCE SIĘ CZYTAĆ. To taki postępujący analfabetyzm popychany przez YouTube i wszędobylski postęp materiałów filmowych.
    Jeszcze niedawno bo w 2008 roku kiedy głowiłem się nad przejściem God of War II*



    *zagadki w tej grze okazały się przekraczać moje możliwości
    natrafiłem na produkcje typu walkthrough, wszystkie z angielskim komentarzem. Teraz to samo można oglądać w wykonaniu polskich komentatorów. I okej, rozumiem ogarnięcie jakiegoś momentu w filmiku w kontekście użycia go jako solucji przejścia konkretnego momentu w grze. Nie rozumiem za to idei oglądania tego samego w całości (może być 6 a może być i 60 godzin) w około 40min dawkach. Gdybym oglądał coś takiego to miałbym poczucie zmarnowanego czasu. Nie lepiej samemu sięgnąć po tę grę niż patrzeć, jak ktoś inny odsłania przed nami jej wszystkie karty?



    Zupełnie inną działalność pełni tvgry.pl czy coraz częściej polygamia.pl. Pokazują gry w formie lekkostrawnych filmów o rozsądnej długości przy czym są merytoryczni i błyskotliwi. Kurczę, miałem się nie chwalić bo to może być różnie interpretowane ale miałem okazję odwiedzić kwaterę GryOnline a w szczególności studio tvgry.pl. To smutne, ale w naszym kraju nie przystoi się chwalić. Uchodzi to za coś złego. Mniejsza... Nim opiszę moją wizytę w studiu powiem wam, że zarówno pracujący tam Krzysztof Gonciarz jak i pewien redaktor CD-Action z którym poruszyłem ten temat byli zgodni, że video ukazujące grę w całości raczej zaśmieca niż wzbogaca YouTube. Dodatkowo jest kierowane dla ludzi którzy nie potrafią zagospodarować sobie czasu jakoś produktywniej. Kwestią czasu pozostanie dla nas moment w którym producenci gier upomną się, że ktoś transmituje ich gry w całości i zaczną domagać się usunięcia tychże z sieci.
    Ano właśnie. Wizyta w tvgry.pl. Planuję także odwiedzić CD-Action ale to nastąpi pewnie dopiero jak już będę miał prawko bo denerwują mnie te wojaże z pociągami. Kiedyś jeździłem z i do Wrocławia praktycznie tydzień w tydzień żeby odwiedzić babcię i dziadka tu gdzie teraz mieszkam i wiem z czym to się wiąże.
    Odbiegam strasznie. Podróż do redakcji GOLa oznaczała nie za długą bo około półtoragodzinną podróż do Krakowa a potem zapieprzing do miejsca gdzie mieści się ich redakcja. Zaopatrzeni w obwarzanki, dotarliśmy do celu. Miejsce okazało się nie do wejścia przez byle chłoptasiów choćby byli umówieni z rocznym wyprzedzeniem. Winę ponowił wyłącznie domofon. Po szybkim zażegnaniu problemu powitaliśmy wszystkich członków redakcji. Zabawne doświadczenie, dla mnie to banda którą kojarzę w większym stopniu niż kogokolwiek kogo byście pokazali mi z pudelka albo tvp2.
    Po szoku poznawczym okazało się, że to grupka naprawdę fajnych ludzi do których aż by się chciało należeć. Jestem pewien, że przy odwiedzinach CD-Action z pizzą pod pachą będę miał podobne wrażenia.
    Nie myślcie, że nic tam nie robiliśmy tylko graliśmy w SSX. Oto bodaj półminutowy trial naszego materiału dla tvgry http://tvgry.pl/?ID=2289 rozkręcamy się dopiero później. Naprawdę. A gierka w interesujący sposób rozwija formułę poprzedniczki nie ingerując w założenia rozgrywki tylko rozszerzając jej ramy do kosmicznych rozmiarów.



    Jak wpisałem Karol, to Wojtyła był trzeci po tym wyżej i Paciorku.
    Pewnie ktoś to wrzucił na yt ale to ciut nielegalne więc nie będę tego rozsyłał. To było bardzo sympatyczne doświadczenie! Dzień w dzień oglądałem ich filmy a tu proszę- w jednym z filmów znalazłem się we własnej osobie.
    Miło tak powspominać. Perspektywa na przyszłość? Montowanie filmu o moim bohaterze z dzieciństwa. Aż szukam lepszego softu do montażu bo muszę zainwestować w więcej cięć. Żeby nie było flaków z olejem. I tym optymistycznym akcentem...
  4. Knockers
    [media=]http://www.youtube.com/watch?v=vN4Ef1Tdit8&feature=plcp
    Tym razem wypadło naprawdę "micro" ponieważ przy renderowaniu pogmyrały mi się proporcje obrazu. Nie na miejscu moje powyższe biadolenie. Prędzej powinienem zająć się tematem prawa jazdy. Jutro czeka mnie pierwszy bezpośredni kontakt z samochodem na stanowisku kierowcy. Czuję już ten dreszczyk emocji...
    W filmie, zgodnie z opisem, mówię co nie co o stosowaniu znaków interpunkcyjnych w tekstach pisanych przy komputerze.
    Później zaś zastanawiam się nad sensem pisania na komunikatorach typu gg do obcych ludzi.
    W końcu, olaboga, docieram do tematu kompromitacji Polaków na YouTube. Ghrr... I sam nie wiem po co cokolwiek mówiłem o kanale Rocka. No nawinął mi się, temat lotny i strasznie plebejski ostatnimi czasy.
    To pewne, że przyszłe produkcje poświęcę temu na czym się znam bardziej na powyższych czyli na grach komputerowych. Na wejście chyba Enter the Matrix, jakoś tak pasuje.
  5. Knockers
    [media=]http://www.youtube.com/watch?v=LnC_TjcxVVs
    Swoją drogą ze mnie też niezły hipokryta. Obiecywałem, że nie zaniedbam tradycyjnych pisanych form a tu następny wpis wiąże się z nowym microVlogiem. Poza głównym tematem poruszam temat serii nad którą pracuję. Już na starcie napotkałem spore problemy. Mam nadzieję, że wkrótce się z tym uporam i pilot mojej najważniejszej serii ujrzy światło dzienne.
    A, ćwiczę dykcję. Z ołówkiem w pysku. Tak więc będzie lepiej.
  6. Knockers
    [media=]http://www.youtube.com/watch?v=wsmax63v9Ns&feature=plcp
    Część z was może być zawiedziona, że znów zamiast tekstu pisanego prezentuję filmik. Tym razem jest to kolejna inauguracja- pierwszy odcinek cyklu Plener w którym ukazuję swoje nagrania z tytułowego pleneru. O ile vlogi mogę objąć jakąś cyklicznością to z powyższym materiałem byłby problem... Montowałem go strasznie długo czego pewnie i tak nie widać Fajne były reakcje ludzi: dziwili się, reagowali dość negatywnie na moje poczynania. Nie rozumiem czemu! Przecież do kamery aż wypada się uśmiechać!
    Materiał poświęcony jest wczorajszemu świętu. Odprawiłem je godnie przybywając na spotkanie do kolegi. Tam w męskim gronie wymądrzaliśmy się, darliśmy i trąbiliśmy w stronę odbierającego relację z pierwszego meczu Euro telewizora. Nawiasem mówiąc nie jestem kibicem i to był jeden z niewielu piłkarskich spotkań obejrzanych przeze mnie z zainteresowaniem.
    Na początku programu wspomniałem, że zdecyduję się czy kupić Diablo- na razie zbastowałem i zamiast tego zaopatrzę się (nie ma co, w czasie) w The Elder Scrolls V: Skyrim w które po raz kolejny bawiłem się na komputerze kumpla. To ze względu na genialne plenery, muzykę Jeremiego Soule'a i nordycki klimat. Dość o Skyrimie, wy przechodziliście to w zeszłym stuleciu!


    @Knockers_org
  7. Knockers
    [media=]
    http://www.youtube.com/watch?v=zUAp44Zvnbo&feature=plcp


    To takie moje skromne pierwsze podejście do vlogowania. Właściwie najchętniej nazwałbym to mikrovlogowaniem lub lo-fi ale jak zwał tak zwał. Do publikacji doszło stanowczo za szybko ale postanowiłem zaryzykować i wypuścić powyższy materiał bez zbytniej obróbki na szerokie wody.



    Taka dola pierwszych vlogów, że są o niczym. Nie ominęło to mojej produkcji bo to wyżej to takie mimry z mimrami gdzie niby się przedstawiam i do was zagajam ale w gruncie rzeczy nie mówię nic ważnego. Przyszłe vlogi będą już miały konkretne tematy- głównie takie jakie bywały na tym blogu w zamierzchłej przeszłości. Mam nadzieję, że nowa inicjatywa zdobędzie waszą sympatię.




    @Knockers_org
  8. Knockers
    "Ależ się tutaj pozmieniało" pomyślałem jak odpaliłem nową wersję Actionum. Jeszcze się do końca nie połapałem w tym wszystkim ale na szczęście zostało tak niegdyś napastowana przeze mnie miejsce na blogi. To też napiszę coś dla rozdziewiczenia nowego layoutu na moim blogu.

    W końcu doczekałem się E3. Dla mnie to święto na miarę Bożego Narodzenia. Nalezę do tej grupki maniaków co to odpalają wszystkie streamy po kolei pomimo faktu, iż i tak nie zagrają w większość z pokazanych gier. Po prostu, sama pasja skłania ich do poszerzania swoich horyzontów i oglądania jakiejś gry pierwszy raz gdy to jest możliwe dla zwyczajnego odbiorcy.
    Dlatego warto było czekać na Watch Dogs.



    Z lekka przysypiałem na skądinąd ciekawej konferencji Ubisoftu aż jako clue ukazał się kilkunastominutowy pokaz zupełnie nowej marki.
    Jakoś tak naszła mnie refleksja, że to w sumie trochę smutne. Zobaczcie ile radości można wynieść z zobaczenia pierwszego pokazu jakiejś zupełnie świeżej produkcji! Założę się, że prezentacja wzbudziła więcej emocji i sensacji niż pokaz Dead Space'a 3 czy tam innego Crysisa. Jasne, oba wymienione tytuły zapowiadają się przyzwoicie i pewno fani już zacierają ręce ale mniemam, że nawet oni przyznają mi rację. Powinno być więcej nowych marek i w końcu twórcy sami sobie zaszkodzą szafując ciągle tym samym.
    Strzelam truizmami ale dało mi to do zastanowienia. Pomijając te dyrdymały, Watch Dogs łączy sobą cechy moich ulubionych serii (Deus Ex, Grand Theft Auto, Assassin's Creed, Hitman nawet trochę). To brzmi pewnie jako nadużycie bo ileż to mogę powiedzieć o grze po krótkiej jej prezentacji... Ale sam klimat, oprawa muzyczna (dosłuchałem się nawiązań do dźwięków ze starych gier!)i artystyczna (ta wszechobecna sieć!) sprawiły, że nowa marka Ubisoftu zyskała sobie we mnie pewnego klienta, kupca, fana, łatewer.
    Na E3 spodobał mi się też Dishonored.

    Dotychczas w ogóle nie śledziłem procesu powstawania tej gierki a teraz mogę zaczynać rozważać zamówienie. W wilczym skrócie, widzę to jako mój kochany Deus Ex w nowych szatach. Człon cyber zamienił się na steam a co za tym idzie zamiast implantów, bohater ma różne ciekawe moce (a pasowałoby powiedzieć, że parowy karabin). Może to trochę nie fair, że zestawiam ten tytuł na starcie z innym chwalebnym dziełem ale jak dla mnie to bardzo fajnie.
    Gra zdaje się reprezentować dużą dowolność w podejściu do stawianych przez nią problemów. Moce takie jak zamienianie się w zwierzęta, batmanowskie widzenie przez ściany albo świetnie przedstawiona teleportacja mają wielki potencjał do kreatywnego wykorzystania w misjach. Jednym słowem, jest na co czekać.
    Tymczasem na dysku instaluje mi się Tropico 3 z ostatniego wydania CD-Action. Pisma jeszcze nie przejrzałem dokładnie, w zasadzie ledwie zaspoilowałem sobie ocenę Diablo III. Martwią mnie pokłady krytyki wobec tej gry bo chcę ją sobie kupić i te niepochlebne opinie budzą we mnie rozterki względem kupna. Sam próbuję coś działać na youtubie. Ostro wziąłem się za treningi odkąd z okazji Dnia Przedsiębiorczości odwiedziłem tvgry.pl i wystąpiłem w nagraniu Gramy! z Angry Birds: Space. Mam kilka poczętych inicjatyw z tym związanych i jeśli w końcu będę zadowolony z efektów to się z wami nimi podzielę. Co do mojej akcji sprzed paru dni, pytałem się o sprawy związane z akcją paru ludzi związanych z branżą których pewnie znacie i wszyscy zalecili mi wstrzymanie się z inicjatywą "aż ucichnie bitewny kórz".
    PS: naprędce to kleciłem więc jeśli znajdziecie jakieś literówki to nie skaczcie z radości, pewnie jest ich pełen wór


    @Knockers_org
  9. Knockers
    Hej, to zaledwie drugi mój wpis bo długiej (ponad rocznej) przerwie ale temat jest wyjątkowo ważny. Otóż ja, Knock, dowiadując się o tym co wyprawia się w Polsce postanowiłem temu zaradzić.
    Wiem, że to walka z wiatrakami i przedsięwzięcie byłoby bardzo wymagające. W każdym razie ruszam z projektem mającym zmienić dotychczasowy sposób postrzegania gier wideo i graczy wśród polskiej opinii publicznej. Już dzisiaj, tj 28 maja, ruszyła oficjalna fesbukowa grupa przedsięwzięcia http://www.facebook.com/NieJestemPsychopataJestemGraczem zacząłem w prawdzie skromnie ale czego oczekiwać po debiutanckim dniu grupy.
    Ale mniejsza o to, to tylko ogłoszenie a więcej opowiem wkrótce. Ta cała inicjatywa wiąże się z jednym większym projektem do którego póki co zbieram siły. Może nie będę zawczasu mówił o co chodzi ale czeka mnie bardzo trudna próba i wręcz modlę się o to by w trudnym momencie nie rzucić tego w cholerę. Póki co jednakże nic tego nie zapowiada a ja wręcz kipię zapałem.
  10. Knockers
    Słowem wstępu. Wyobraźcie sobie, że siadacie niedzielnym wieczorkiem do komputera. Gdzieś tam z pokoju obok dobiegają irytujące dźwięki z telewizora, a wy postanawiacie spędzić namiętny wieczór z klasykiem. Tym razem pada na Maxa Payne'a. Z upojeniem skaczecie ponad głupawymi bandziorami i robicie meksykańską sałatkę z ich nieodżałowanych trzewi, wreszcie docieracie do jednego z tuzina kultowych momentów w tym dziele- zasadzce na Maxa Payne'a. Pośpieszcie uciekacie przed trawiącym drewniany przybytek ogniem, wasze serca zaczynają bić szybciej i szybciej, choć nie spodziewają się zbliżającej się palpitacji.
    Trzask. Cały ekran pokryły artefakty, co potraktowałem z dziwnym zobojętnieniem. Oj tam, wystarczy zresetować komputer i będzie wszystko all right. Jak się okazało, już ekran ładowania pokryty był szpetnymi babolami. Nie mam pojęcia, czemu wciąż zachowywałem się jak niepoprawny optymista. Dałem odsapnąć mojej karcie graficznej i poszedłem na Bones.
    Wracam, a tu jak artefakty wychodziły tak wychodzą. Resztki wewnętrznego optymisty kazały mi wierzyć, że nazajutrz rano powitam komputer sprawny jak niegdyś. Niestety, karta graficzna okazała się nie do naprawienia. To był ATI Radeon 4850 HD czyli może nie pierwszej nowości ale wciąż wystarczający do komfortowej gry kawałek krzemu. Nie byłem w stanie mu pomóc i w rezultacie skazany byłem na brak komputera.
    Ale czy rzeczywiście skazany? Czy to kilkanaście/dziesiąt błyszczących przed nami cali mogą być dla nas całym światem? I ta rozrastająca się od bezruchu d00pa, odklejająca się od fotela tylko w chwilach zagrożenia życia.
    Z oddali spojrzałem na pusty i dziwnie chłodny fotel. To na nim odsiadywałem dożywocie w areszcie domowym, całkowicie i nie do odwołania dobrowolnie. Moją przestrzeń ograniczało więc biurko, a na nim rozświetlający się ekran przepełniany wszystkim co w większym lub mniejszym stopniu nie miało znaczenia. Przesadzam? Koloryzuję? Może troszeczkę... Może i zdarzało się, że wybierałem się na spacery dłuższe niż do sklepu czy lodówki. Może i nawiedzałem imprezy, koncerty i inne socjalne duperele, ale czy nie tęskniłem wtedy za tym moim marznącym fotelem?
    W ciągu minionych dwóch miesięcy zupełnie o nim zapomniałem. Oderwałem się od internetowej rzeczywistości i zupełnie wypadłem z obiegu. Ludzie rozmawiali i różnych rzeczach, śmiali się z jakichś nowych memów i filmików. Ja czułem wtedy jakąś wspaniałą izolację a i chwilami wyższość. Zwróciłem się w kierunku listy książek na których przeczytania nie starczało mi czasu. Ogarnąłem całego Hłaskę, część Vizinczey'a i kilka dzieł Kinga z którymi wcześniej nie chciało mi się zapoznawać.
    W trakcie tych miesięcy wyszedłem z mieszkania w którym nic mnie nie trzymało. Świerze powietrze przepełniło moje płuca a znajomi nie mogli mi się nadziwić, jak wciąż utrzymywałem banan na twarzy. Nie wyobrażali sobie życia jakie prowadziłem, a ja z każdym dniem czułem się szczęśliwszy. Jasne, szukałem nowej karty graficznej i szukałem możliwości zebrania nań funduszy, ale jakoś nie było mi do tego śpieszno. Biegałem, bawiłem się badmintonem, dużo czytałem i nadrabiałem zaległości w mojej filmotece (dla przykładu Millenium, cudowny Underground, Gorzkie Gody i świetne Śmierć i Dziewczyna). Ale nie tęskniłem. Jedyne co było wówczas zwadą to utrudniony kontakt z bliskimi, znajomymi... Ale i to dało pretekst dla częstszych z nimi spotkań twarzą w twarz. Przecież w ten sposób rozmowy smakują znacznie lepiej.
    I w końcu nadszedł ten dzień gdy przyszła do mnie karta graficzna. Pachnący GeForce MX 440 w 2gigabajtowej wersji. Nie ma nad czym piszczeć, ale znów wystarczy mi do growej egzystencji. Powróciłem do fotela. Wtulił się we mnie i nie chciał puścić. Wtedy zapytałem siebie samego, czy rzeczywiście jestem szczęśliwy, podpinając się pod ten smutny internet pełen spadających awionetek, ludzi jedzących zupę i przegryzających ją mięsnymi jeżami. Jakbym chciał powiedzieć, że wyłączyłem komputer i wyszedłem z domu. Jak bym chciał.
  11. Knockers
    Pewnie wy, podobnie, jak i ja, jaracie się ceremonią Oscarów, która odbędzie się już w ten weekend, dokładnie w niedzielną noc/ poniedziałkowy ranek. Trudno mi to określić, w każdym razie rywalizacja w tym roku będzie bardziej zaciekła, niż mogłoby się zdawać...

    Osobiście z sentymentu kibicuję Toy Story 3, ale nie miałbym za złe wygranej Incepcji, albo Czarnego Łabędzia. Oby tylko nie wygrało...

    Social Network! Film opowiadający rzewną historię założyciela portalu Facebook. Wszystko byłoby ok, gdyby gość przez cały film nie naparzał w klawiaturę, posługując się nerdowską i informatyczną terminologią. Równie dobrze film mogli nakręcić z rejestracji z moich posiedzeń przed komputerem. Fakt, że ostatnimi czasy są dość rzadkie, ale za to jakie intensywne. Akcji też byłoby więcej. O pornografii nie rozmawiamy.
    Idąc śladem Social Network, chciałbym obejrzeć filmy kolejno o Gatesie, Jobsie i Andrzejku z Komixxów. W ogóle, niech w każdym filmie 3/4 czasu postacie siedzą przed kompem. Horrory będą zapewne polegać na ich awariach, a romanse będą składały się z długich chatów na Gadu-Gadu.

    Tak, w ostatniej scenie ona zrozumie, że ich kłótnia była nieporozumieniem i w geście przebaczenia, wyśle takiego emotka swojemu ukochanemu. Fap, fap, fap.
    Z filmami sensacyjnymi będzie ciężej, wyobrażam sobie najwyżej zapierające dech w piersiach łamanie fireballi i włamywanie się przez internet do najlepiej strzeżonych miejsc świata. Pure magic, bezpardonowo.
    Dlatego osobistą porażką będzie dla mnie statuetka w rękach twórców tego crapu. Zwłaszcza w kategorii muzyki. Poległbym i już z ziemi nie wstał. Dzisiaj natomiast czeka nas niemniej wzniosła ceremonia Złotych Malin. Nie wiem, z jakiego powodu nie ma tam Social Network...
  12. Knockers
    Rzadko zdarza mi się chodzić do kina na filmy, które zbierają tak słabe recenzje, jak Turysta. Z własnej woli prawdopodobnie nigdy bym się na niego nie wybrał, ale pchnięty zachętą, wybrałem się na seans. Moja opinia na temat filmu różni się od zdania wszystkich recenzentów świata?

    Nie lubię krytyków filmowych. Zazwyczaj oceniają filmy pod dziwnym, sobie tylko znanym kątem. Sam nie śmiałbym zaliczać się do ich grona bo raz, że nie jestem odpowiednio wysmakowanym odbiorcą, a dwa, że jestem zwykłym, popcornowym widzem- zupełnie takim, jak wy. Jasne, że walor artystyczny jest istotny, ale czy wszystkie filmy, do cholery, trzeba rozpatrywać w tych samych kategoriach? No właśnie.
    W każdym razie omawiany dzisiaj tytuł nie jest arcydziełem i sądzę, że nie aspirował do takiego miana. Nie jest również szczególnie efektowny, to nie Salt, w którym wybuch goni wybuch. Na co więc postawił? Chyba na najlepsze, na co mógł, czyli na obsadę.
    Jeżeli jesteś mężczyzną i na słowa Angelina Jolie podnosi ci się ciśnienie, powinieneś wybrać się na ten film. Jeżeli natomiast jesteś gejem, albo kobietą, idź na to dla Johny'ego Deppa.
    Oboje stanowią dla mnie idealny duet i za miłą chęcią poszedłbym na kolejny film z nimi. Całość zdawała mi się rozpisana tak, by jak najlepiej ukazywać tę parę. Zauważyłem to, gdy Angie kręciła pupą w długim, kilkuminutowym ujęciu. Nie, żebym protestował. Dla mnie bomba. Niestety, ku zawodzie nam samcom, nie pokazała zbyt wiele ciała.

    Turysta, to nie film, na który idzie się dla fabuły. Niemniej jednak, pomimo dozy przewidywalności, zaciekawiła mnie. Bezustannie śledzona Elise (w tej roli AJ) przybywa na spotkanie ze ściganym przez mafię ukochanym. Ten listownie każe jej jechać pociągiem do Wenecji i w środku znaleźć kogoś podobnych aparycji, aby zmylić pościg. Spalony list został rozszyfrowany (zabawnie głupia scena) przez ścigających. Do tej roli Elise wybiera spotkanego w pociągu (no kto by pomyślał, że JD) Franka, tytułowego turystę. Głębokich portretów psychologicznych się nie dopatrzymy, ale kto by ich szukał... Dialogi za to przypadły mi do gustu. Nie były mdłe, ani pompatyczne.

    Na uwagę zasługują zdjęcia. Jeżeli byliście w Wenecji, albo chociaż graliście w Assassin's Creed II, natychmiast poczujecie jej magiczny smrodek. Co ja poradzę na to, że kocham to miasto? W trakcie seansu, gdy Frank biegł po weneckich dachach, poczułem dziką ochotę na pogranie w wspomnianą wcześniej grę.
    Muzyka ssała lolipopa. Bezsprzecznie. Nic dodać, nic ująć.
    Szczerze bawi mnie klasyfikowanie Turysty jako dramatu, albo, tym bardziej, thrillera. Być może oryginał, czyli Anthony Zimmer, którego nie oglądałem, miał w sobie coś z tych gatunków, ale w Turyście takowych nie stwierdziłem. To przedstawiciel lekkiego kina sensacyjnego, albo ściślej- szpiegowskiego. Angelina kręciła pupą, Johny skakał po dachach, czego chcieć więcej?

    Plusy: dobra obsada
    Angelina Jolie
    interesująca fabuła
    Angelina Jolie
    piękna, urzekająca Wenecja
    i jeszcze piękniejsza i bardziej urzekająca Angelina Jolie

    Minusy:
    przewidywalność
    naiwność niektórych scen
    muzyka z tym paskudnym bicikiem z Dance Ejay

    7/10
  13. Knockers
    To mała adnotacja do znanego wam pewnie fragmentu serialu Na Dobre i Na Złe z młodocianym graczem w roli głównej. Abstrahując od tej absurdalnej misjonarskiej papki i wciskania bublu społecznej ciemnocie, chciałbym Was zastrzec przed kilkoma grami, które przedstawiają przed graczami bardzo nieodpowiednie treści, częstokroć pomijane w systemie klasyfikacji PEGI.

    W grze wcielamy się w męża, który planuje obudzić żonę włożeniem czegoś pomiędzy jej kształtne pośladki. Do dyspozycji gracza, poza tradycyjnymi środkami, oddano latarkę, która jakże nadaje się do tego niechlubnego zadania.

    Niemniej kontrowersyjne tematy porusza Ass Effect, gra, która, o zgrozo, doczekała się już drugiej części. Obie opowiadają o miłosnych podbojach kosmicznego komandora. Na początku możemy zmienić płeć naszej postaci. Potem pomagamy mu flirtem doprowadzić go do kolejnych partnerek. Co gorsza, budzą one wśród graczy chore instynkty. Bohater może uprawiać miłość z kobietą z akwarium na głowie, niebieską MILF itd.

    W odróżnieniu od wyżej podanych gier, w fifce, jak sama nazwa wskazuje, palimy pewne, zakazane na terenie naszego kraju, zioła. Nic dziwnego, że jej amatorzy nie mający tymczasowego dostępu do jointów, grają w tę uzależniającą grę. Gra, mimo łagodnych oznaczeń PEGI, stanowić może zachętę do rozpoczęcia palenia wspomnianego już specyfiku. Robi więc z graczy tumanów i kryminalistów. Nie podawajcie dzieciom, nawet w obecnej głupiej modzie wynikłej z artystycznej działalności Łukasza Bednarka.

    Zagrożenie istnieje również na rynku gier idiie, gdzie ostatnimi czasy sporą popularność zdobyła wyżej wymieniona gra. Niestety. W grze, poza działaniem, którego rubaszne określenie odnaleźć można w pierwszym członie tytułu, można robić takie perwersyjne rzeczy, jak zwalić klocka, albo i kilkaset klocków, bo gra oferuje ich nieograniczoną ilość. Jak zobaczycie wasze dziecko bawiące się tą grą, bezpowrotnie pozbądźcie się narzędzia szatana, jakim jest jego komputer.

    Zamaskowany, tajemniczy i niebezpieczny facet od stóp do głów zawoalowany w śnieżnobiały kostium należy do bractwa niosącego trwogę na poczciwych mieszkańców średniowiecznych miast. Co robią? Otóż wykorzystują swoje akrobatyczne zdolności i małpią zręczność, żeby ni stąd ni zowąd pokazać potencjalnej ofierze swoje pośladki.
    Niecna intryga w kolejnych częściach rzuca nas po różnych okresach czasu. W pierwszej części świeciliśmy tyłkiem przed samym Ryszardem Lwie Serce, w drugiej przed Leonardem Di... Da Vinci. Ten drugi, broń Boże, nie protestował.
    A wy? Znacie inne gry, w które nie powinny grać dzieci? To poważny temat. Powinniśmy zakasać rękawy i spalić wszystkie egzemplarze wyżej wymienionych plugastw. Ku chwale Świętej Rodziny wiadomego radia i TVP.

    Danke, Brüder!
  14. Knockers
    Najpierw była trylogia American Pie przez wielu uważana za świętą. Na czwarty film z cyklu opuśćmy kotarę wymownego milczenia. Piąty zaś niejako powracał do tradycji serii, ale był wtórnie zły względem czwartego. Szósty zaś, mimo swojej głupoty, jest ceniony przez "koneserów". Jak jest z najnowszą, siódmą już odsłoną serii o seksualnych podbojach nieudolnych uczniów?

    Po raz kolejny mamy do czynienia z niemal, że kompletnie nową obsadą. Plasuje się ona gdzieś pomiędzy świetną pierwszą, a miałką drugą. I tak nie ogrywa ona jakiejkolwiek roli wobec jej żeńskiej części. Ta przyciąga wzrok do ekranu z tym, że to trochę ułudne. Bo przy kształtnej formie, treści za wiele nie ma. Bohaterowie, z początku pojmujący seksualizm przedmiotowo finalnie odkryli jego prawdziwą wartość, a pałętający się gdzieś tam Stifler zostaje wykorzystany w celach wiadomych przez łosia. Po drodze odnajdują księgę, w której zapisane są techniki współżycia i doświadczenia kolejnych jej posiadaczy. Z resztą to stary motyw, bo ta sama księga pojawiła się w pierwszym filmie z serii.
    Słowem, schematyczna do bólu odsłona z bardzo naciąganą, rzecz jasna głupawą fabułą, niesmacznymi gagami i prostackim humorem niskich lotów. Świadczy o tym scena, w której jeden z głównych bohaterów uprawia miłość z kanapką. Muzyka, będąca mocną stroną niektórych części, w tym "odcinku" drażni nielubiących klubowych brzmień.
    Całość, niczym zadeptanie przez stado żółwi, na przemian nuży i drażni.
    Stado orangutanów zadomowiło się na palmowym gaju, który wyrósł mi na twarzy po obejrzeniu filmu. W sumie, to Księga Miłości warta jest niskiej noty, ale wybrania ją pewien fakt. W filmie licznie pojawiają się kobiece piersi.

    10/10
  15. Knockers
    Huhuha, huhuha Nasza zima zła
    Szczypie w oczy, szczypie w uszy.
    Mokrym Śniegiem w oczy prószy
    Wichrem w polu gra
    Nasza zima zła
    Nasza zima zła

    Zima jest fajna. Dzięki niej widać, ile hektolitrów sików wylewają z siebie psy. Momentami jest więcej żółtego śniegu, niż białego.
    A tego białego i tak jest mnóstwo. Paraliżuje on ruch uliczny, powoduje (wespół z mrozem) opóźnienia wszelakich środków transportu i skutecznie zniechęca do jakiegokolwiek wychodzenia z domostw.
    W tym tygodniu raz pociąg nie zabrał mnie do szkoły, ponieważ został odwołany, a drugi raz, bo został opóźniony na stanowczo zbyt długi czas. Powinienem iść do placówki PKP i się skarżyć, ale po co kopać leżącego? Jakby wszyscy z zażaleniami przyszli do PKP, przestałoby ono istnieć i pozostałyby tylko zimne, pełne grubasów i starych ludzi autobusy.
    Zima podobno sparaliżowała Londyn, który tonie w zaspach śniegu. W Polsce jest jakieś milion razy gorzej. No bo tak.
    Za tydzień święta! Mamy się cieszyć, bo tego chcą kościół, media i sprzedawcy.
    Ale abstrahując, fajnie posiedzieć sobie dłużej z rodziną. W tym roku odłożę wszystkie sprawy na potem i, jak co roku, zasiądę do wigilijnego stołu. Co prawda aura świąt gdzieś tam się ulotniła, ale zawsze miło jest spędzić trochę czasu z wyjątkowo beztroskimi wtedy bliskimi. I najeść się pierogów z kapustą i grzybami, które uwielbiam. Są najlepsze!
    Do niczego poza nimi na wigilijnym stole mnie nie ciągnie. Nie lubię tych tradycyjnych ryb. A szczególnie tych, które, zanim znalazły się na talerzu, pływały sobie słodko w wannie. A potem, w akcie wigilijnej miłości, zostawały ubijane. Przy akompaniamencie kolęd. A szkoda.
    Bo święta to magiczny czas. Na przykład zwierzęta mówią wtedy ludzkim głosem.
    Dajmy na to posłowie pozostawiają swoje żerdzie, żeby dołączyć do kolacji wigilijnych w swoich domach. Tam śpiewają kolędy, lepią pierogi i udają Mikołaja.
    Skoro oni potrafią wtedy mówić ludzkim głosem, to co dopiero wigilijny karp? Przecież on ma szersze usta!

    No i prezenty. Pewnie jaracie się na święta, bo dostaniecie pełno gier. Albo coś droższego, jak macie bogate rodziny. A pewnie macie. Z grami jest pewien zgrzyt. Bo jeszcze niedawno prawie cały czas ich wydawania przypadał na okres około-świąteczny. Ale potem, a sam już nie pamiętam, od czego się zaczęło, pojawił się trend na przekładanie premier na pierwszy kwartał kolejnego roku, żeby uciec przed świąteczną konkurencją. Wyszło, jak wyszło i przed świętami jest tak mało nowiutkich pozycji. A na Bulletstorma, Wiedźmina i pecetowego Brotherhooda muszę sobie trochę poczekać. Na Batmana tym dłużej.
    Dostawanie, dostawaniem. Zwykle jest ok. Pod warunkiem, że nie muszę udawać radości. Często tak bywa. Dostaję prezent, widzę rozradowaną i zaniepokojoną tym samym twarz (dajmy na to) babci i okazuję, jak bardzo się cieszę, w rzeczywistości złoszcząc się na prezent nie w moim guście. Ale w końcu doszedłem do pewnego wniosku. Przecież babcia bardzo się stara, żebym się cieszył, więc czego ja u licha oczekuję? I teraz nawet nie muszę udawać, bo radość świąt udziela mi się i sprawia, że cieszę się z samej radości innych. W końcu każdy człowiek coś takiego dostrzega. Chyba.

    Ciekawsze jest dawanie prezentów. Najpierw długie zakupy, z których zawsze wraca się z pustym portfelem i bladą miną, ale z poczuciem, że prezenty przyniosą komuś radość. To cudowne. Uwielbiam dawać prezenty. Zwykle nie mam problemu z ich doborem. Dzieciom kupuję to, czym akurat się interesują. Ze starszymi bywa trudniej, ale czasem udaje mi się trafić idealnie.
    W momencie, gdy komuś kupuje się prezent dokonuje się pewnej weryfikacji. W sumie, to ja w tym momencie staję się na moment świętym mikołajem, który da taki prezent, na jaki zasłużył sobie jego adresat. Stąd też do pewnych osób przywiązuję większą wagę, niż do innych. To zrozumiałe. I krzywdzące. Na przykład co roku kupowałem prezent wujkowi, który żadnego mi nie dawał, tylko wyręczał się swoją żoną, czyli moją ciocią. W końcu, ze mściwą uciechą, nic mu nie sprawiłem. Potem, rozpakowując pokaźny prezent prosto od niego, czułem się fatalnie i miałem ochotę obedrzeć się ze skóry, zmielić ją, uformować z niej klopsa i udusić się tym skórzanym klopsem.
    A teraz najważniejsze. Chciałbym życzyć Wam, drodzy czytelnicy, najserdeczniejsze życzenia z okazji zbliżających się stumilowymi krokami świąt bożego narodzenia. Niechaj wasze codzienne zmartwienia wypadną Wam z głów, a brzuchy napełnią się pierogami, czy co tam lubicie, tylko nie kutią i zupą owocową.
    Smacznego jajka i mokrego Dyngusa, Wesołych Świąt!
    __________
    Jeśli wolicie jesień, niż zimę, to obczajcie przedjesieńA teraz
  16. Knockers
    Język to delikatna sfera życia. Niby nań plujemy, jednak szanujemy. Skutecznie odpieraliśmy rusyfikację, do teraz zaś odpieramy germanizację. Niby zachowujemy swą małą, środkowoeuropejską suwerenność, jednak nie możemy uchronić się przed tendencjami burzącymi budowany przez pokolenia ład. Starsi załamują ręce nad młodszymi, którzy powtarzają starszych. Błędne koło. W którą stronę się toczy? W dobrą?

    Niby słyszę to, co mówię, jednak ci, co to słuchają mnie wychwycić potrafią pewne charakteryzujące mnie niuanse. A to, że lubię powtarzać jakieś konkretne słowo, a to, że mam jakieś swoje powiedzonka. Dajmy na to kolega zarzucił mi nadużywanie słowa "absolutnie". Jakkolwiek się z nim nie zgadzam nie jestem w stanie mu zaprzeczyć. On to tak słyszy. Ja natomiast rozmawiając z nim słyszę słowa charakterystyczne dla niego. Każdy tak ma i dopóki zostaje to niepowszechnie, jest zabawne.
    Niestety mainstream wiecznie próbuje nam coś narzucić. Najstarszym, niezmiernie obrazującym problem przykładem jest dziś już może trochę mniej, ale wciąż nachalnie używane słowo "generalnie". Rzecz jasna zapożyczenie z angielskiego. Popularny zamiennik "właściwie", "w sumie" i tym podobnych. Oczywiście nie może budzić do zastrzeżeń, dopóki nie jest w koło Wojtek powtarzane. Przez wszystkich. Puśćcie sobie jakiś program w telewizji. Najlepiej Ewę Drzyzgę. Zakładam, że słowo "generalnie" niejednokrotnie z ust rozmówców padnie. Wręcz nie obyłoby się bez niego. Czemu?- Bo to brzmi mądrze.
    Jak tak powiem będę mędrek, dojąc pomyślał Jędrek.
    Efekt jest skrajnie inny. Zamiast intelekt ukazuje buractwo i braki językowe. Podobnie uważam na temat "iż". Jako zamiennik "że" ma rację bytu, ale nie na odwrót. Moja mama jest polonistką i bardzo tego nie lubiła. Wśród uczniów krąży opinia, że "iż" od "że" używać lepiej, bo świadczy o... No własnie, o czym? To archaiczna forma.

    Jesteśmy optymistami. Chcemy dowieść prawdy. Kiedyś zrodziła się tendencja dodawania członu "nie?", bądź "no nie?" dla zaakcentowania zdania. Obecnie notorycznie powtarza się "tak?". Wyrazu "tak" wszyscy używają jakby był czymś uniwersalnym i pasującym do wszystkiego. W roli "wzmagacza" sprawuje się poprawnie, jednak jest to bardzo denerwujące. Dziwna moda.
    Istnieją również słowa charakterystyczne dla grup społecznych naruszające wszelakie przyjęte normy językowe. Najtrafniejsze będzie przytoczenie słowa "epicki". Pierwej przymiotnik określał tekst pisany prozą. W wyniku nieodwracalnej amerykanizacji wszystkiego dziś wciąż słyszymy "epicka fabuła", "epicki bohater" i "epickie przygody" a także "epicka gra" i... "epicka piosenka". Wzięło to się ze słowa epic, które ma dość szerokie znaczenie. Teraz my ciągle mówimy, że coś jest epickie nie pamiętając, że może to być monumentalne, wzniosłe... Skąd się to wzięło? Z niewiedzy i nieumiejętności tłumaczenia i interpretacji. Słysząc wszędobylskie "epic" szukaliśmy polskiego zamiennika i pierwsze, co wpadło nam na myśl, to podobnie brzmiące słowo "epickie".
    Język jest giętki i elastyczny. Zmienia się. Przechodzi mutację. Czytając pierwsze polskie teksty nie rozumiemy co drugiego słowa, a co trzecie teraz jest zupełnie inne. Sto lat temu z resztą też mówiono zupełnie inaczej. Teraz krzywimy się, jak słyszymy, jak nasi dziadkowie jadą starą gwarą typu "Weszłem do jeich domu, a tam elegancko, centralne, gaz.". Mało tego, śmiejemy się z tego, co niegdyś sami mówiliśmy. "W dechę", "odlotowe"- tak już się nie mówi. Wszystko stale się zmienia. Dotychczas ganiony wyraz "fajnie" dziś spowszechniał i zestarzał się. Możemy tylko niemo przypatrywać się, co dzieje się z naszym językiem. W jakąkolwiek stronę by nie podążał, generalnie w epicką stronę, tak?
  17. Knockers
    Bez zbędnego gadania o niczym. Oto seriale, które moim zdaniem są warte uwagi.

    Smallville
    Serial, który możecie kojarzyć z TVN. Opowiada o szczenięcych latach Supermana, a więc prawdziwej ikony i pierwszoligowego superbohatera, chyba najbardziej hardcorowego spośród tego gigantycznego panteonu. Serial powstał z zasadą, że nie będzie w nim żadnych rajtuz, ani peleryn. Zmienić się to ma w najnowszym, ostatnim niestety sezonie, emitowanym obecnie przez CW, kiedy to Clark Kent pierwszy raz poleci w swoim słynnym kostiumie.
    Cały serial jest po prostu świetną propozycją dla rządnych efektów i wrażeń. W niemal każdym odcinku bohater pokonuje jakiegoś groźnego przeciwnika, często postać z DC Universe przekształconą na rzecz produkcji.
    Po drodze, Clark spotyka również innych superbohaterów i tworzy sławetną Ligę Sprawiedliwych. Odkrywa w sobie również nowe moce. Twórcy postawili na serwowanie smaczków, które wytrawny fan bohatera na pewno wychwyci. Nawet ten niewytrawny nie pozostanie obojętny wobec pojawienia się samej Lois Lane, której sława, w niektórych kręgach, przerosła samego Supermana.
    Abstrahując od pojedynków, często świetnych jak na serial efektów specjalnych i wszelkich smaczków, twórcy postarali się o pieczę nad psychologicznymi aspektami bohaterów. I tu jest haczyk, bo zadbano o prawdziwie interesujące relacje pomiędzy bohaterami i głębokie ich charaktery. Postać Lexa Luthora jest po prostu genialna i smutno mi było, gdy została zastąpiona Tess Mercer. Ale potem się cieszyłem. Bo miała cycki.

    Californication
    Hank Moody, bohater Cali, to gość z problemami. Z powodu, iż wieloletnia partnerka, z którą ma córkę, zdradziła go, on zaczął wpadać w wir romansów i kontaktów seksualnych z przypadkowo poznanymi kobietami, korzystając ze swojego uroku i pozycji społecznej. Bo był pisarzem, autorem Bóg Nas Nienawidzi. Spotkanie z jedną z wielbicielek kończy się podobnie, jak inne. Seksem. Tyle tylko, że właścicielka okazała się niepełnoletnia, a co za tym idzie zaczęła szantażować Hanka. Żeby było śmiesznie, jej ojciec jest obecnym chłopakiem matki córki Hanka.
    Losy pisarza przeplatają się z równie barwnymi losami jego agenta. Całość okraszona jest błyskotliwymi dialogami i dozą humoru.
    I najważniejszy dla większości argument, panie biegają tam nago, a seks ukazywany jest dosyć naturalnie.
    Ale kto patrzy na Californication przez pryzmat wytłuszczonego, ten dekiel, dla którego serial nie jest przeznaczony.
    Niestety gorąca temperatura pierwszego sezonu trochę ostyga w drugim i wręcz zbliża się do niskich progów w trzecim. Na szczęście całość ratuje postać rozwiązłego rockmana, którego biografię pisze Hank.
    Dodatkowego smaczku serialowi nadaje rzekome uzależnienie DD od seksu.

    Weeds
    Weeds (celowo nie tłumaczę, żeby nie było, ale i tak odkryjecie po opisie, co się za tym kryje) oglądać zacząłem stosunkowo niedawno, niejako natchniony poziomem Californication, produkcji twórców Weeds. Na razie, kiedy jeszcze nie obejrzałem całego pierwszego sezonu, ciężko mi stwierdzić, jak prezentuje się w całości, ale teraz, jak na ten moment, serial jest godny polecenia. Opowiada o losach owdowiałej, wychowującej dwóch synów kobiecie, która, by utrzymać rodzinę, dealuje tytułowym ziołem na z pozoru spokojnym osiedlu.
    Sami synowie również mają problemy. Młodszy zmaga się ze zbyt wczesnym sieroctwem i tęskni za ukochanym ojcem. Starszy, to nastolatek z typowymi dla nastolatka problemami. Jego dziewczyna, z którą traci dziewictwo zostaje brutalnie odeń rozdzielona przez despotyczną, pełną jadu matkę, jak i koleżankę głównej bohaterki.
    Marihuana, przeplatająca się przez fabułę serialu, staje się pryzmatem, przez jaki widzimy bohaterów. Dla głównej bohaterki jest ona narzędziem do utrzymania rodziny. Dla nabywców zaś- sposobem oderwania się od szarej rzeczywistości, nałogiem, ideologią, jedynym przyjacielem... W sposób bardzo trafiony, serial Showtime ukazuje pozytywny i negatywny pływ trawki (i nie tylko jej) na życie.
    Kumpel, który ogląda serial dłużej ode mnie powiedział mi, że w nim, podobnie, jak w Cali, istnieje tendencja zniżkowa i z każdym sezonem staje się gorszy. Sam, póki co, jetem pod wrażeniem serialu. No i głównej bohaterki, bardzo seksownej.

    How I Met Your Mother

    Pora na sitcom. Wreszcie, bo to mój ukochany gatunek! Ten akurat, jak można wywnioskować po tytule, mówi o tym, jak Ted Mosby, architekt i pechowiec, poznał matkę swoich dzieci. Wszystko zbudowane jest więc w konwencji opowieści, a narratorowi zdarza się robić retrospekcje, wyjaśniać niezrozumiałe luki fabularne i oceniać wszystko z perspektywy czasu.
    Oglądam serial już kilka sezonów, a jeszcze Ted tytułowej matki nie poznał. Twórcy wodzą widza za nos i wraz z nadejściem kolejnych kobiet w życiu Teda sugerują, że to one mogą być tą matką, aby potem bezczelnie to zdementować.
    Konwencja sprawdza się, wierzcie, lub nie, świetnie i częstokroć oglądając, śmiałem się do łez.
    Najśmieszniejsze są oczywiście łóżkowe podboje skrzydłowego Teda, przebojowego Barneya brawurowo zagranego przez Neila Patricka Harrisa znanego z Chorzy Doktorzy, albo z Harold i Kumar. Jego hasła zapisały się w moim języku. Nie będę zdradzał, jakie. Sami sprawdźcie. Ręczę, że będzie to legen... zaczekajcie... darne.
    Poza tymi panami jest Robin, pierwsza nie- matka i nowa przyjaciółka w paczce, ładna, acz mająca dość mały biust Kanadyjka. I dochodzą jeszcze perypetie zaprzyjaźnionej pary- Marchalla i Lily. Ci dwoje są prawdziwie zabawni. A Lily, nie dość, że ruda, to grana jest przez aktorkę znaną między innymi z oryginalnego American Pie.

    Skins
    Prawdziwa perełka w moim zestawieniu. Doskonale zrealizowany, brytyjski serial i młodzieży wysoce wykraczający poza sztampę swojego podgatunku i jakby z tegoż oderwany
    Przybliża nam losy, jakże trudno do tego dojść, o paczce kumpli. Koedukacyjnej, rzecz jasna. Wszyscy w paczce są bardzo różni od siebie i mają inne, częstokroć bardzo duże problemy. Bardzo mocną stroną całości jest scenariusz pisany przez zespół młodych, zdolnych scenarzystów. Gra aktorów, również, oczywiście, młodych jest bardzo, bardzo dobra i widać, jak utożsamiają się ze swoimi charak... bohaterami.
    W pierwszej serii każdy odcinek przedstawiał kolejną osobę z paczki, a w drugiej zagłębiał się w jej problemy. Obie serie były, jak dla mnie, fenomenalne i silnie angażowały widza w losy bohaterów.
    Wśród bohaterów mamy między innymi szkolnego przystojniaka, Tony'ego, jego tajemniczą siostrę- Effy, najlepszego przyjaciela Tony'ego, czyli Sida, zakochanego w Michelle, dziewczynie Tony'ego.
    Całość nie stroni od poruszania poważnych, życiowych tematów. Stali imprezowicze mają nieprzerwany kontakt z seksem, przemocą i używkami. Taki standard, który przeżywają bez mała wszyscy w ich wieku.
    Twórcy starali się tak dobrać postaci, żeby każdy widz znalazł w serialu postać, z którą mógłby się identyfikować. Czy to geja, czy imigranta. Dla każdego coś miłego.
    Zaskakujący zabieg zastosowano w trzeciej traszy, na miejsce ukochanej paczki, wprowadzając ich następców. Ze starej obsady pozostała jedynie Effy. Na początku z zasady nie lubiłem nowych bohaterów, ale z czasem do nich przywykłem. W tym problem, że ledwie się doń przyzwyczaiłem, a ich losy również dobiegły końca. W styczniu rusza piąty już sezon. Widziałem już zdjęcia obsady i nie było dobrego, pierwszego wrażenia. Zobaczymy, co dalej ze Skinsami.

    Simpsons
    Simpsonów zna każdy. Serial opowiada o rodzince mieszkającej w Springfield. Wszyscy jej członkowie są żółci i na swój sposób zwariowani. Homer, głowa rodziny, jest najzabawniejszą postacią, jaką znam. Gagi z jego udziałem nigdy mi się nie znudzą i zawsze będą mnie śmieszyć. Najfajniejsze są te bazujące na najbardziej durnym humorze, które często się powtarzają i w każdym odcinku czeka się na podobny.
    Niemniej kultowy jest pierworodny Homera, Bart. Ten jest szkolnym łobuziakiem, nieukiem i postacią skrajnie rubaszną.
    Poza tą dwójką są jeszcze Marge, czyli pani domu z wielką, niebieską fryzurą, inteligentna Lisa i maleńka Maggie.
    Poza nimi, istnieje cała plejada barwnych, choć żółtych, bohaterów odzwierciedlających ludzkie słabostki i śmiesznostki. Na przykład epizodyczną postacią jest nerdowaty, otyły komiksiarz. Moim ulubionym bohaterem jest bezapelacyjnie Ralph. Jest bardzo pocieszny i występuje niestety bardzo rzadko, ale co by nie powiedział, to się śmieję.
    Serial jest kultowy i zdziwiłbym się, jakbyście go nie znali. Ani niezły Family Guy, ani ironiczny South Park aż tak mi się nie podobały. Niektórzy narzekają, że w nowych seriach nie ma już tego niepowtarzalnego sznytu i humoru, którym Simpsonowie od lat się odznaczają, ale wciąż pojawiają się wspaniałe, iście staroszkolne epizody.

    That's 70s Show
    Serial genialny, ukochany i nieprzeciętnie zabawny. Jego głównymi bohaterami jest paczka kończących High School przyjaciołach z małego, amerykańskiego Point Place. Wszystko rozgrywa się w różowych latach siedemdziesiątych i są one fantastycznie uchwycone. Oczywiści nie żyłem w tamtych latach, ale oglądając poczułem się, jakbym rzeczywiście był.
    Cały sitcom skupia się w głównej mierze na domu, a ściśle mówiąc, piwnicy Państwa Formanów, których syn, Eric sprowadza tam wiecznie przyjaciół. Rodzice, z początku nieco do tego zdystansowani, szybko przywiązują się do tychże przyjaciół. Zarówno nadopiekuńcza, zwariowana Kitty, jak i sceptyczny, mój ulubiony Red.
    Przyjaciele Erica, to słuchający Led Zeppelin Hyde, Fez, czyli przezabawny obcokrajowiec i jego mentor, przystojny i głupkowaty Kelso (w tej roli Ashton Kutcher) i wreszcie śliczna Jackie i dziewczyna Erica, Dona. Do paczki przybywa również Lourie, znienawidzona i rozpustna siostra Erica i, obok ojca Erica, najfajniejszy Leo.
    W sitcomie w fajny sposób pokazano zmiany społeczne w USA w czasie lat 70. Na przykład w miarę fabuły kończy się era disco i płyty z tą muzyką są palone. Natomiast w momencie premiery filmu Star Wars, bohaterowie twierdzą, że film nie będzie w stanie pobić Planety Małp. Poza tym nazwy wielu odcinków nazywają się, jak tytuły rozmaitych utworów z tego okresu. Takich smaczków jest strasznie dużo i tylko jedna rzecz w serialu jest od nich lepsza...
    Jego humor.Dezorientacja Leo, "Burn!" Kelso, albo teksty o wsadzaniu stopy w tyłek przez Reda są jedyne w swoim rodzaju.
  18. Knockers
    Pewnie kojarzycie Me, Myself and I z Mam Talent. Rzeczywiście, byli tam i całkiem nieźle się trzymali. Co prawda nie byli dziewięcioletnią dziewczynką, więc, podobnie, jak najfajniejsi Bednarek i Lisiecki, nie wygrali, ale pokazali geniusz swojego warsztatu, idealne dopracowanie i niedający się podrobić artyzm.
    Pierwszy raz usłyszałem ich na bardzo ciekawej płycie z muzyką inspirowaną Wiedźminem.

    Ich utwór był jednych z moich ulubionych z płyty. Dużo tam było irlandzkiego folku, który jest wyjątkowo żywiołowy i chwytliwy. Pojawił się również doskonały utwór Sworld of the Witcher Vadera, Running Away Skowytu, któego inne piosenki pojawiły się na coverze CDA i bardzo, bardzo klimatyczny utwór Habakuka.
    Ale miało być o MMAI. Zespół składa się z grupki ludzi naśladujących różne instrumenty (beatbox), z tym, że nie są zamknięci w hip-hopowej, ani też tanecznej niszy dla beatboxu charakterystycznej. Nie wykonują również niczego takiego, jak Audiofeels. Nie śpiewają niczyich coverów piosenek. Tworzą w głównej mierze własne utwory, ale zdarzają się też inne aranżacje np. Chopina, co pokazali w ostatnim Mam Talent.
    Ich muzyka jest bardzo różna. Żywiołowa. Mówienie o muzyce, to jak tańczenie o obrazach. Posłuchacie zatem jeszcze czegoś od nich.

    Zupełnie w innym stylu, niż Sou-Au, co?

    Tak jest, to "wydawali z siebie" w Mam Talent. Zachęcam Was do wysłuchania ich innych kawałków, bo to, co oni tworzą jest wyjątkowe. Fajnie, że w Polsce są takie, awangardowe wręcz, zespoły. Tworzą nasz mały, muzyczny świat bardziej kolorowym.
    A ze strony ja, mnie i mojej właściwie tyle. Sorry, że tak zapuściłem bloga, ale trudno mi pogodzić pisanie z tysiącem innych zajęć, sto razy bardziej absorbujących na dodatek. Mam nadzieję, że w muzyce, którą tu umieściłem odnajdziecie jakąś inspirację i ciepło na te zimne, ale i tak słodkie, dni.
  19. Knockers
    Ostatnimi czasy narażeni byliśmy na całą gammę przeróżnych twarzy. Była twarz "lolowa", którą sam nauczyłem się robić, ale Wam nie pokażę, bo po co. Były też takie, jak Poker Face, AFKM, Ragemanowe, Troll Face itd. Znacie, więc nie ma co wymieniać.
    Grunt, że oglądając poniższy filmik natknąłem się na coś, co odmieniło moje życie. Dalsze słowa będą zbędne. I tak tego nie przewyższą.

    Medal dla uczciwego znalazcy, nieuczciwego odsyłam do obrazka poniżej. Nie robi to jednakże takiego wrażenia, gdy widzi się sam obrazek. Moje dzisiejsze odkrycie sprawiło, że teraz, myśląc o Batmanie, będę widział poniższą postać. Nie patrzcie niżej, lepiej najpierw obczajcie to sami.


  20. Knockers
    Jeśli mowa o momentach przełomowych, które zaważyły na wszystkim, co było potem i uformowały ze mnie tego, kim obecnie jestem nie mógłbym pominąć bodaj, że pierwszej gry, z którą miałem większą styczność.

    Trudno uwierzyć, ale to od tego wszystko się zaczęło. Był to bardzo przełomowy moment, bo nigdy przed kontaktem z tą grą nie miałem do czynienia z żadną inną. Przynajmniej takiego świadomego i pełnowartościowego. Mniej więcej wtedy zorientowałem się, jaką cudowną sprawą są gry. Nie wiem, ile dokładnie miałem wtedy lat. Szacuję, że trzy, ale mogę się mylić. Pewno wiecie, o co tam chodziło. Gra dwóch graczy i każdy z nich swoim szpiegiem stara się zgromadzić rozrzucone po terenie gry przedmioty. Wydawać by się mogło, że to bardzo proste. Nie jest tak, gdy dodamy do tego możliwość kradnięcia przedmiotów gromadzonych przez przeciwnika i robienia mu pułapek. Spy'e gwarantowały i gwarantują z resztą mnóstwo śmiechu i zabawy. Trudno rozeznać się w zawiłym labiryncie, po którym przyjdzie nam chodzić, ale gdy już to przyswoimy, to pozostaje nam tylko ownić, kosić i szefować przed drugim graczem.

    Grać można z komputerem, albo z żywym przeciwnikiem. Choć rzecz jasna radość płynąca z gry jest o niebo większa, jeśli gramy z prawdziwym przeciwnikiem, to pomimo wiekowości gry (26 lat!) sztuczna inteligencja była znacznie bardziej cwana, niż w takim Call of Duty: Black Ops. Ba, przez komputer rwałem sobie włosy z głowy, bo zawsze mnie ogrywał i wolałem grać z kuzynkami, które specjalnie dawały mi wygrać.
    Swojego czasu, Spy vs Spy szczycić się mogło największą interaktywnością. ze wszystkich gier dostępnych na rynku. Możemy zbierać przedmioty z ziemi, a potem twórczo je wykorzystywać tam, gdzie tylko sobie tego życzymy. Dla przykładu w trzeciej, podbiegunowej części gry można za pomocą piły wyciąć krę w lodzie. Kra ta zapadnie się pod ciężarem innego szpiega... Lub naszego, jeśli nie zapamiętamy, gdzie ustawiliśmy pułapkę. Poza tym w każdym momencie da się sięgnąć po śnieg i rzucać w przeciwnika śnieżkami. Kilka takich mechanizmów daje wiele, naprawdę ciekawych, możliwości do urozmaicenia gry. Nie ma etapów, zawsze chodzi o to samo i w każdej części mamy tylko jedno otoczenie ale co z tego, jeśli rozgrywka za każdym razem jest inna.

    Ocena, jaką stawiłbym grze nie byłaby obiektywna, bo darzę ją pokładami sentymentu. Myślę, że zasługuje na miano kultowej i szkoda, że jej piękna idea rywalizacji nie jest dziś na tyle eksploatowana, na ile bym sobie tego życzył. Szkoda. Nie ma co jednak załamywać rąk, lepiej samemu sprawdzić tę grę. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście pograli w nią sobie już za minutę. Chyba, że korzystacie z jakiegoś wyjątkowo wolnego łącza. No i jeśli należycie do grona graczy, którzy patrzą wyłącznie na oprawę graficzną, to nie macie czego szukać.
    Wciąż warto wypróbować ten tytuł! Tu macie całą, najlepszą z resztą część III download
    Jeszcze jedno, jeśli macie ps2, albo x'a, to powinniście zainteresować się renowacją cyklu Spy vs Spy. To, że jest dobrą grą wiem wyłącznie z opinii innych, bo sam jeszcze gry nie nabyłem.
  21. Knockers
    Właśnie skończyłem pierwszą sesję z Shankiem, którego to nabyłem dla świetnego coopa. Co prawda na razie grałem dopiero w pojedynkę, ale już teraz podłapałem jego klimat. Niesamowity klimat, taki, jaki ubóstwiam. Klimat filmów Rodrigueza.


    Zaczyna się wszystko do cna klasycznie. Motyw początkowy bardzo przypomina mi to, co widzieliśmy w pierwszych scenach hitowego Desperado. Bohater wchodzi do mrocznej spelunki i wyżyna wszystkich zebranych tam dżentelmenów w pień. Nie powiem, że czuć coś z God of War, którego scenarzystka o polskim nazwisku, Marianne Krawczyk, ale na pewno jest soczyście, krwawo i wzniośle.
    Oglądając zarówno przerywniki filmowe, jak i przyglądając się temu, co czynię w rozgrywce wprost nie mogłem wyjść z osłupienia. Oto, jak można bez większego budżetu i korzystając ze starej technologii zachłysnąć gracza nietuzinkową, kreskówkową, kanciastą oprawą i fe-no-me-nal-ny-mi cieniami. Muzyka również trzyma klimat. Wszystko cudownie komponuje się ze sobą tworząc wybuchową mieszankę. Trochę, jak z koktajlem Mołotowa. Środki co prawda proste, lecz efekt jest palący.
    Shank należy do gatunku Beat 'em up'ów (brawlerów), tak więc jest prezentowaną z pozycji drugiej osoby grą, w której naszym zadaniem jest ostrzeliwanie, wiercenie, szatkowanie, rozsadzanie, rozrywanie, rozgniatanie i wszelakiej innej maści atakowanie wrogów. Elementy platformowe zawarte w grze są kwestią umowną i mocno odstają znaczeniem od sekcji bitewnych, z których w 99% składa się gra. Daje to podstawy dla stwierdzenia, że gra mogłaby być monotonna, ale póki co w Shanku (u Shanka?) tego nie zauważyłem.

    Gry przejąłem stery nad Shankiem pierwszą moją reakcją było "ocb". Nie mogłem chodzić. Okazało się, że twórcy to sterowania postacią użyli zapomnianych strzałek. Ok, chodzić umiałem, ale biegną do mnie pierwsi wrogowie. Jeden łysy, więc sprawa jest poważna. A ja błądzę jak pijane dziecko we mgle, bo nie wiem, czym się atakuje. Dopiero w ustawieniach sprawdziłem, co, gdzie i jak. Oczywiście wszystko pozmieniałem.
    Samo sterowanie okazało się intuicyjne, choć nie wiem, czyja to zasługa, moja, czy twórców. W końcu to ja obsadziłem klawisze, które mi pasowały.
    Niestety mogłem dysponować jedynie klawiaturą na bok odstawiając myszkę, o której sądzę, że świetnie sprawdziłaby się w rozgrywce.
    Do dyspozycji dano nam granaty, broń strzelecką, piłę mechaniczną i dwa bliźniacze sierpy. Co jakiś czas zdobywamy nowe, lepsze bronie, które później mają nielimitowaną ilość pocisków. Odstępstwem od tej reguły są granaty, których zapas stale musimy uzupełniać. Shank potrafi rzucić się na kogoś, złapać za fraki, unikać ciosów i wykonywać zabójcze szarże. Wszystko, w połączeniu z gnatami stanowi materiał do kręcenia wykręconych kombinacji. Dla przykładu, gdy na trzymanym wrogu użyjemy granatu, Shank wsadzi go delikwentowi w paszczę, by granat rozsadził ją od środka.

    No właśnie, wszystko, jak to w filmach, na których Shank się wzoruje jest krwawe. Bohater wprost ślizga się na krwi nieszczęśników, którzy stanęli mu na drodze. Oczywiście to epatowanie przemocą jest groteskowe i wręcz śmieszne. Jest jej tak dużo, że nie może być brana na poważnie. Poza tym kreskówkowa otoczka robi swoje i całą krwistość złagadza.
    Jak już wyżej wspomniałem elementy platformowe nie są specjalnie ważne. Co jakiś czas musimy podskoczyć, wpinać się, albo przemieszczać się w bok rękami na linie, ale nie stanowi to większego wyzwania, czy też satysfakcji. Ot, próbuje zmusić nas do robienia czegokolwiek poza faszerowaniem wrogów ołowiem.


    nie ma to, jak headshot o zachodzie słońca Oprawa, o czym już mówiłem kopie tyłek. Nie wspomniałem jednakże o świetnych, klimatycznych i co ważne efektownych lokacjach. Już w pierwszym poziomie odwiedzamy charakterystyczny dla filmów Rodrigueza pub, by w finale poziomu wdać się w walkę z dryblasem w klatce. Potem jest tylko lepiej. Szczególnie jak dotąd podobał mi się pędzący pociąg, na którym zatrzymałem na dzisiaj grę.
    Shank to miodna, efektowna gra z prostymi jak budowa cepa zasadami, niezwykle bogatym w smaczki i nawiązania do filmów sensacyjnych klimatem, cudowną oprawą i... i idę grać dalej, bo mam jajcarskiego bossa.

    Plusy: świetny klimat
    doskonała oprawa
    miodność
    dużo możliwości w walce

    Minusy:
    nie dla wszystkich
  22. Knockers
    O CZŁOWIEKU- najnowszej płycie Akuratów krąży tyle opinii, co słuchaczy. Jednym nowe piosenki do gustu przypadły bardziej, innym- mniej.
    Mnie CZŁOWIEK całkowicie kupił i do siebie przekonał. Ci, co twierdzą, że niema Akuratu bez Tomka Kłaptocza niech przestaną pier*olić. Akurat wciąż istnieje i to jest w fenomenalnej formie.
    Od niedawna w dobrych sklepach muzycznych (czyli w Empikach...) dostępny jest najnowszy krążek grupy muzycznej Akurat. Ulubionego bandu Knocksersa. Płytę promowały dwa single.
    Pierwszy jest coverem pięknej piosenki czeskiego mistrza muzyki Jaromira Nohavicy i ma tytuł Danse Macabre.

    Jak sam tytuł mówi piosenka jest o śmierci. Posłuchajcie, bo warto.
    O wiele weselszą opcją jest "Godowy Majowy"

    Fajny teledysk, nie?
    Skoczny, miły w odbiorze kawałek wydaje mi się pasować do promowania płyty. Choć mowa jest w niej o śmierci, o cierpieniu i tego typu ciężkich sprawach na wszystko lekarstwem i odpowiedzią wydaje się być muzyka- a przez to najważniejszy slogan poprzedniej płyty- Optymistyka.
    CZŁOWIEK, choć jest płytą odrębną i inną od poprzednich, to stanowi uzupełnienie Optymistyki. Za analizę treści merytorycznych jeszcze się nie wziąłem, więc opieram to na nastroju towarzyszącym słuchaniu.
    Co do rodzaju muzyki... Więcej tu delikatnego rocka, niż Ska. Wszystko jest subtelne i miłe w odbiorze, przy czym posiada naprawdę głęboki sens i ogromną wartość muzyczną. Jedynymi piosenkami, które bez skrzywienia się można nazwać Ska są "Nie Fikam" i mój faworyt- "Ciesz się". Ta ostatnia opowiada tak, jak i Danse Macabre o śmierci. Robi to jednak w znacznie lepszy w odbiorze, optymistyczny, wręcz śmieszny sposób.


    jechał młody gdzieś jechał sto przez wieś
    teraz ty go pchaj
    teraz ty go nieś

    Ciesz się dzisiaj ciesz, bo tak skończysz też
    Cóż, za wcześnie, żeby cokolwiek recenzować. Muszę ochłonąć, nabrać potrzebnego dystansu. Wtedy dopiero ocenię. Myślę jednak, że ocena będzie wysoka.
    A tu macie lwią część płyty do odsłuchania za darmo! Jeśli jeszcze macie jakiekolwiek wątpliwości, przesłuchajcie portal z gry portal
  23. Knockers
    Powiastka pełna P Pewnego pięknego popołudnia Patryk, puszysty pan pilnujący przeróżnych ptaków, poza ptakami parzystokopytnych, pojął prastare przepisy panujące podczas przypadku pilnowania pawianów.
    Pawiany, podglądając Patryka, postanowiły prysnąć, ponieważ poznanie pozostałych, pewnie piękniejszych punktów planety powodowało powszechne poruszenie.

    Pełniąc perwersyjne, pozostałym pawianom podobne prace, przekonstruowywały punktowo plan pryśnięcia. Postanowiły. Punkt piętnasta powyskakiwały poza pomieszczenie pod pieczą Patryka
    Pryskając, pewien pawian potłukł porcelanowy przedmiot, powodując przyspieszoną pobudkę psów.
    Poza Patrykiem, pawianów pilnowały potworne psy patrolowe. Pawiany pamiętały... Psy pogryzły pawiany piętnastego października. Po październiku pawiany panikowały przed psami.
    Psy patrolowe poganiały pawiany przez pełne parzystokopytnych pole. Przed psami pędził Patryk.
    "Pach!" Pierwszy pawian padł postrzelony patrykowym pistoletem.
    Patryk popatrzył podobnie pawiom po pełnych przejęcia pawianach.
    "Pomocy!"- popiskiwały przerażone pawiany, płacząc panicznie.
    "Pach! Pach! Pach!" Pikawa piątego pawiana pękła po przejściu pistoletowego pocisku przez purpurową powierzchnię pikawy.
    Pojedynczy pawian, prawie poddany przed panem Patrykiem, począł pokojowo postulować.
    Powalony pierwej pawian podniósł powiekę. Powstał. Popatrzył potwornie po psach, potem po Patryku.
    Powstały pawian powalił pięścią Patryka. Pozostali przyjaciele poczęli podnoszenie pup, prócz pawianów padłych przez pistoletowy pocisk.
    Poza psami, puszystych przyjaciół przestraszyło pojawienie przerażającej postaci, Predatora.
    Predator podpalił porośnięte piwoniami pole. Popłoch. Psy prędko pouciekały przed pożogą. Pozostało parę pawianów. Para poumierała.
    Pisałbym pozostałe perypetie pawianów... Postanowiłem pozostawić pisanie późniejszych przygód pawianów Paniom plus Panom. Piszecie państwo? Podnieście poprzeczkę!

  24. Knockers
    Polskie kino nie jest synonimem słów "słabe kino" o czym zdążyliśmy się w kilku przypadkach przekonać. Nie zmienia to jednakże faktu, że polscy twórcy płodzą w głównej mierze plastikowe komedie romantyczne i kostiumowe, nudne jak flaki z podwójną ilością oleju ekranizacje lektur. Jak będzie w przypadku "Ślubów Panieńskich" Bajona, które posiadają cechy obu powyższych archetypów kina polskiego? Przekonajcie się!

    Aniela i Klara składają tytułowe śluby panieńskie w których zarzekają, że nie dadzą poskromić się mężczyznom. Tymczasem ci, Albin i Gustaw próbują na siłę je uwieźć. Ot, panie bawią się wersją beta feminizmu, który w czasach Fredry być mógł szokujący i odważny, a dziś, gdy to my, mężczyźni, a nie kobiety staramy się o jako taką emancypacje jest czymś cokolwiek normalnym. Mężczyźni próbują najrozmaitszych, zuchwałych sztuczek, by obu kobietom się przypodobać i trzeba przyznać robią to wdzięcznie, a ich perypetie, choć niezbyt rozbudowane bywają interesujące.
    Skoro komedia, to powinno być śmiesznie. Było średnio.
    To, co śmieszyło romantycznego twórcę ponad dwieście lat temu niekoniecznie śmieszyć będzie nas. Bajon musiał uporać się z tym problemem. Wyszło mu to tak sobie, nieznacznie wspiął się ze Ślubami ponad średnią polskich komedii nowego nurtu.
    Bogata w archaizmy, wierszowana mowa bohaterów irytowała i raczej nie bawiła. Brzmiało to groteskowo, sztucznie i patetycznie. Aktorzy deklamowali swoje kwestie, zamiast je grać, przynajmniej przez większość trwania filmu czuć było teatralność, której w filmie nie powinno być.
    Co mnie śmieszyło? Przede wszystkim Albin w furii oblewany wodą i policzkujący oddelegowanego do tego służącego. Taki łatwy humor, po najniższej linii oporu. Salwę niekontrolowanego chichotu wywołało u mnie wyrwane z kontekstu [idź] "popieścić Gucia". Siedząca obok koleżanka musiała mnie uspokajać. Raczej nie wynikło to zamierzeń twórców.

    Kontrowersyjnym zabiegiem Filipa Bajona było uwspółcześnienie akcji. W zamierzeniu miało bawić i szokować. Wypadło niezbyt subtelnie.
    Myślałby kto, gdy wchodzący z konia szlachcic wyciąga nagle telefon komórkowy powinniśmy się śmiać. Ja się zażenowałem. Postawiono na kurs po grząskich ścieżkach nie myśląc, że łatwo zapaść się w nich do płytkiej depresji.
    Nie sposób nie odnieść się do "Zemsty" Wajdy, w której podobne zabiegi miały miejsce. Być może wynikłe z niedbalstwa realizacji smaczki były niełatwe do wychwycenia, acz stanowiły byt dostrzegalny dla wybranych, uważnych widzów. W przypadku Ślubów były najzwyczajniej w świecie nachalne.
    Zastosowany kolaż budził dezorientację w niepotrzebnie gmatwanej tym fabule. Komórki, auto, oznakowane krowy, czy też końcowa, Fredrze już nieznana scena choć niektórych mogły zaintrygować do fabuły nic nie wnosiły. "Śluby Panieńskie" wybroniłby się i bez tego, a nawet jako zwyczajny, zapomniany Teatr Telewizji. Jeżeli Bajon tak chciał pokazać uniwersalność przekazu, mógł akcję całkowicie przenieść na nasze realia. Obawiam się natomiast że wtedy film byłby kropka w kropkę jak inne komedie romantyczne, no, tylko mówiliby w nim dziwnie. Film i całą jego oś i scenografię współczesne sekwencje szpeciły.
    A szkoda, bo scenografia wypadła świetnie. Plenery bywały wręcz urzekające, dekoracje wypadły bardzo sugestywnie, a klimat okazał się jedyny w swoim rodzaju. Nie można również narzekać na dynamizm. Zgrane sceny szermierki przeplatały się z kilkoma pościgami i brutalnymi, wydartymi z jakiejkolwiek subtelności scenami łóżkowymi. To wszystko nie kuło po oczach, a to sukces jak na produkcję Made In Poland.
    Nie inaczej jest z muzyką, która wbrew wszechobecnemu uwspółcześnieniu brzmiała klimatycznie.

    Aktorzy mówili z manierą, co nie znaczy, że spisali się źle. "Śluby Panieńskie" reklamowane są jako film, w którym gwiazdy zaskoczą nas kreacjami sprzecznymi z ich stereotypowymi bohaterami. Tak też zwykle cwany Borys Szyc zagrał zakochanego, usidlonego Albina, a grający często wrażliwych, ckliwych romantyków Maciek "Młody" Stuhr w Ślubach był intrygantem, Gustawem. Więckiewicz był jak zwykle porywczy, ale nie sposób go nie lubić.
    Grająca Anielę Anna Cieślak zagrała dobrze, choć nikła w cieniu kreowanej przez Martę Żmudę Trzebiatowską Klary. Ta pokazała wiele więcej, niż siebie nago prezentującą zapuszczone na potrzeby filmu włosy. Tam na dole. Udowodniła, że wbrew krążącej o niej opinii ma talent. Możecie się ze mną nie zgodzić, jasne, ale uważam, że zagrała naprawdę dobrze i to już kolejna po "Ciachu" jej dobra kreacja. Oby tak dalej! Edyta Olszówka grała zaś Dobrójską. Może i rolę miała istotną mniej od powyższych, ale w jej grze prawie nie zaobserwowałem tej teatralnej maniery.
    W tym "gwiazdy was zaskoczą" widzę pic na wodę. Przecież aktorzy z reguły powinni potrafić odnajdywać się we wszystkich rolach. Nawet obierków cebuli.
    Gwiazdy wystąpiły również na drugim planie. Wiktor Zborowski pokazał się jako głupkowaty sługa, a Andrzej Grabowski zagrał ojca Klary. Obsada Grabowskiego srogo mnie zawiodła. Jest bardzo dobrym aktorem, a w Ślubach zagrał bogatszego Ferdka Kiepskiego, z resztą pokazał się kilka razy. Włączenie w obsadę takich nazwisk, jak Opania, czy też Olbrychski było niepotrzebne. Pojawili się w małym epizodzie i powiedzieli dwa zdania, po czym grzecznie opuścili miejsce pracy. Z resztą... Czy widzieliście polski film kostiumowy bez Olbrychskiego?
    Od razu ostrzegam, żebyście czasami nie szli na "Śluby Panieńskie" do kina. Na filmy tego typu się nie chodzi. Takie filmy się kupuje, np. jako dodatki do przyjaciółki. Dobra obsada, fantastyczna scenografia i wpadająca w ucho muzyka nie ratują filmu od bycia ciężkostrawnym pastiszem. To jasne, że chciano zasygnalizować ponadczasowość przesłania komedii, jednak osiągnąć to można o wiele prostszymi środkami, nie koniecznie od razu wsadzać szlachtę w auta.
    Obejrzeć można, a nawet warto. Nie gwarantuję jednak, że "Śluby Panieńskie" przypadną wam do gustu.

    Plusy: ładna scenografia
    ścieżka dźwiękowa
    brak aktorskiego zawodu
    wywołuje uśmiech...

    Minusy:
    ... zwykle politowania
    na widok nachalnych współczesnych elementów
    humor Fredry jest już trochę zaśniedziały, o kilkaset lat

    6/10
  25. Knockers
    Odwiedziłem sobie mojego bloga i zgłupiałem.
    Bo patrzcie Państwo, ile tu pajęczyn! W sumie pasowałoby aż zmienić maskotkę na taką

    Ale, kurczaczek, Kratos zagroził mi natychmiastowym obcięciem głowy.
    Bardzo chciałbym mieć czas na napisanie solidnego, pełnowymiarowego tekstu, lecz bezpowrotnie rozpoczął się rok szkolny. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Stopa moich ocen spadła drastycznie mimo, że uczę się wiele więcej, niż do gimnazjum. Ale nie jestem kujonem. Boże broń.
    Jesień to czas zawodów. Zawiodła nas Formuła 1, która okazała się, jak to powiedział dzisiaj nasz nieoceniony Pat Gridem w bolidach. Może Pat trochę przesadził, bo klimat i smaczki są i to prezentują się całkiem-całkiem jednak, że i one nie mogą wyprowadzić gry z realizmu o głębi kałuży.
    Rozczarowała mnie Fifa 11 na PC. Owszem, wreszcie krok na przód i rewolucja, ale nie rozumiem, czemu ogołocona z zawartości najnowszej, konsolowej edycji... Miałem kupić, a w tym wypadku poczekam na kolejną, być może już na równi idącą z konsolową siostrą edycję.
    Oto zbliżamy się do dzisiejszego rozczarowania- Medal of Honor. Już jakiś czas temu wyzbyłem się złudzeń, że grę kupię, ale teraz mam ku temu jeszcze więcej powodów. I to piekielnie mocnych.
    W zasadzie o większości napisał dziś nasz Daruś, MoH jest brzydki, krótki i niemrawo goni za wzorcami z Modern Warfare na czele. Jakbyście zastanawiali się, czy wybrać MoH, czy Black Ops wybierzcie to drugie. Z dwojga złego BO jest kreatorem, a MoH jedynie naśladuje jego archetyp. I to ze skutkiem miernym.
    Jakbym miał czas, napisałbym o Duke'u. Wreszcie, po tylu latach gra-widmo zawita pod strzechy. Jedni ( w tym ja) cieszą się i szykują już pieniądze, a drudzy zaczynają myśleć, że jak Duke wyjdzie, to już nie będzie taki sam. Że zakończy się pewien etap, pewna epoka w naszej małej, ale człony "sub" pozbawionej kulturze.
    Tymczasem żegnam się z Wami piosenką. Jesienną, lecz nie ponurą. Na pohybel chandrze.

    http://www.youtube.com/watch?v=An0TpL6UWVU Jak nie posłuchacie, to jesteście u pani!
×
×
  • Utwórz nowe...