przebudzenie, czyli uczniowski dzień świra
Budzę się gdzieś tak około godziny piątej, może piątej trzydzieści. Myślę sobie wtedy, że czeka mnie jeszcze dużo snu. Zasypiam znów, a idyllę przerywa mi wtedy wołanie.
- Wstawaj! Do szkoły!
Myślę sobie, jak ja jej nienawidzę. Nienawidzę, gdy budzi mnie do szkoły. Pieprzeni Indianie wierzyli, że w czasie snu dusza odłącza się od ciała i że nie można nikogo budzić. I tak też powinno być! Mam to gdzieś, że węglarze, mleczarki i inni muszą wstawać przed czwartą, a potem tyrają jak woły do wieczora. Ja tak nie tyram i ja mam prawo do snu. Kto wymyślił, że szkoły są od ósmej?- Nie mam pojęcia, ale wiem, że ten gość musiał mieć coś nie tak ze swoją psychiką.
- No wstawaj!
Walczę. Walczę o swój sen. Walczę ze sobą, aby nie powiedzieć o dwa słowa za dużo. Wciąż uparcie mam zamknięte oczy. Jak ja jej nienawidzę? Drze się, żebym wstawał. Nie pomyśli, że mam w dupie szkołę. Że wolałbym sobie jeszcze pospać, wyspać się porządnie i dopiero- gdzieś tak około dwunastej- wstać. A tu nie? Lepiej co dwie sekundy wołać?
- Wstawaj!
Głos matki rano brzmi o kilka tonów wyżej, niż w ciągu dnia. Z jakichś przyczyn poranek jest jednym z tych bardziej traumatycznych momentów w ciągu dnia. Podejmuję trudną decyzję. Taką, jaką podejmuję co rano. Po woli ?wygramalam ?? się z łóżka. Na nogi nakładam stare, dyżurujące dzielnie całą noc papcie. Wstaję. Już tego żałuję.
Pokonuję dziesięciometrowy dystans do łazienki, w której natychmiastowo siadam na kiblu w celu zrobienia porannej kupy. Łapię za leżącą na pralce gazetę z programem. Kartkuje ją. Plusk. Ulga. Spotyka mnie uczucie bliskie orgazmowi. Podobnie, jak orgazm chciałoby się, żeby utrzymało się jak najdłużej. Niestety?
- Co robisz? Mogę wejść?
Nie kur..., nie możesz. Walę sobie konia oglądając zdrożne filmiki na laptopie, którego nigdy nie miałem.
- No wejdź?
Czemu ja jestem taki uległy, nie potrafię nikomu i niczemu się oprzeć. Ja wiem, że sprowadzi to na mnie jakieś nieszczęście. Kurde no, jak to wygląda? Ja sobie na kiblu za potrzebą siedzę, a ta mi włazi, czegoś tam w szafce szuka? Nienawidzę czegoś takiego. Jakby nie mogła zaczekać chwilę. Musiała się wpierdzielić akurat w tej chwili. I to tak jest codziennie? No ja? Teraz czekam, aż łaskawie opuści łazienkę. Gdy to zrobi, wstaję i wykonuję machinalnie kolejne nudne czynności. Patrzę na swoje odbicie w lustrze. Nie wiem? Naprawdę nie wiem ile bym dał, żeby nie było to moje odbicie. Jak na tak młodą twarz jest ona bardzo zniszczona. Oczy podkrążone, pod nimi wielkie wory. Włosy rozczochrane, nie dające się poskromić byle szczotce. Włosy długie. Utrapienie i punkt zaczepienia matki. Nie wiem, skąd ona bierze w sobie energię na ciągłe komentowanie mojej fryzury. Ja rozumiem raz coś tam powiedzieć. Ale żeby powtarzać w kółko to samo? Myje zęby. Zawsze na tyle niedokładnie, że zostają białe plamy? O ile to z tego. Nawet nie próbuję się czesać.
Kiedy wychodzę z łazienki mamy już niema. Patrzę na zegarek. Pół do ósmej. Dawno minęły czasy, gdy wychodziłem o tej porze do szkoły. Ubieram się w pierwsze lepsze ciuchy, jakie wpadną mi w ręce. W spodniach wielkiego wyboru nie mam. Biorę pierwsze nie-dziurawe jeansy, na jakie się napatoczę. Gdy kończę ubieranie się jest za piętnaście ósma. Gdy popijam zimną już, za mocną jak dla mnie herbatę jest za dziesięć ósma. Gdy wychodzę, jest za sześć.
Wyjście z mieszkania na klatkę schodową i schodzenie po schodach to najprzykrzejsza czynność w ciągu dnia. Z powodu dymu. Śmierdzącego dymu pochodzącego z najtańszych papierosów, jakie to namiętnie pali sąsiadka z parteru. Masakra. Smród nie z tej ziemi, a z neptuna. Smrodzi tak akurat wtedy, gdy idę do szkoły i gdy z niej wracam. Stale mijam ją w drzwiach. Babsko zasmradza calutką klatkę.
- Dzieńryby
Mówię mimowolnie, bo tak zostałem wychowany. Najchętniej wygarnąłbym tej śmierdzącej suce na temat tego, co o niej myślę. Odpowiedziała wyjmując z ust papierosa. Pipa. Ja Ne palę. Nie chcę próbować i nie spróbuję. Wystarczająco dużo się tego [beeep] nawdychałem, żeby żyć o kilka lat mniej. To w zupełności mi wystarczy. Gardzę tymi, którzy palą, a jeszcze bardziej gardzę tymi, którzy palą nie będąc pełnoletnimi. ?Harcerzyk?? nie, raczej racjonalista.
Wiosna daje o sobie znać. Jedną z największych jej oznak są wszędobylskie psie [beeep], które dotąd przykrywał śnieg. Nie wiem, co jest gorsze. Czy psy, których [beeep] tak potwornie śmierdzą i są tak wszędobylskie, czy ich właściciele, którzy tychże gówien nie sprzątają. I na jedno i na drugie? Srał pies. Wykonując ten godny złotego medalu na olimpiadzie slalom przez stosy psiego [beeep] mijam innych ludzi, zazwyczaj bardzo ubogich. Żule, węglarze, szambo- nurki? Oranżeria wysoce bogata pod względem przeróżnych odmian. Po drodze mijam nowo otwartą piekarnie z wystawą kuszącą bogatą paletą wyrobów. Moje ręce wiodą ku kieszeniom, te niestety, jak to zwykle bywa nie brzęczą. Czemu otaczają mnie goście, których kieszenie zawsze brzęczą, a moje robią to tak rzadko? Jak ja lubię orzełka z koroną? Chcę go widzieć częściej? I większego!
Przede mną rozpościera się przysadzisty, nowo odremontowany szkolny gmach. Jeszcze przed remontem na jednej z nieotynkowanych ścian widniało graffiti ?Welcome to hell?. Hmmm? Gdybym miał w sobie choć trochę cywilnej odwagi napisałbym to znowu.
_____________
I kto powiedział, że dzień świra może mieć tylko świr- nauczyciel... Być może ten fragment mojego opowiadania nieco zbyt ostry, jak na forumowe realia, ale chrzanić. Tabu nie będzie, wstawiam jedynie z wymazaniem kilku wulgaryzmów.
Aha, koniec żałoby. Niechaj rozpocznie się fiesta!
I to w przerażających rytmach kina Bollywood'u...
20 komentarzy
Rekomendowane komentarze