Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1192
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    112

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. Szkoda, że w "trójce" tak rzadko bywa się w Kaer Morhen. Tu myślę, że CDPR raczej chciało dodać housing, by gra była pełna :). Jak pisałem - jeszcze nie dotarłem do zadań z dodatu 9trochę mi to zajmie, bo postanowiłem zacząc od początku ;)). Akurat osada Davenport była bardzo dobrym pomysłem (tak dobrym, że o nim zapomniałem - zaraz będzie edit :P). Choć ja, osobiście, bardziej wolałem Monteriggioni z "dwójki". Szkoda, że pociąg z Syndicate nie jest już tak dobry :/.
  2. Dzisiaj będzie wyjątkowo krótko, bowiem kwestia, którą chce poruszyć sama w sobie jest niezbyt wielka. Mianowicie, jest pewien element w grach, który uwielbiam, choć ludzie piszą, że to „dla gupich Amerykanów”. Housing, bo o nim mowa, jest dla mnie jednym z ciekawszych aspektów współczesnych gier. I nie mam tu na myśli Simsów (kiedyś próbowałem… to nie dla mnie), lecz RPGi. Możliwość zdobycia miejsca, które mój bohater nazwie domem jest dla mnie bardzo ważną częścią wczuwania się. O ile jednak taki Geralt nie potrzebował stałego „meldunku” (choć winnica wygląda obiecująco i czekam aż wreszcie dobiję do niej), tak już zarabiający krocie Dovahkiin mieszkający w jakiejś karczmie wywoływał u mnie efekt „ale dlaczego?”. I tym sposobem polubiłem zarówno podstawowe domy w Skyrim (i Oblivion), jak również możliwość rozbudowy z Hearthfire i rozmaitych modów. Ja to po prostu uwielbiam! Dlatego, gdy zobaczyłem domek i możliwości jakie daje w WildStar szybko przekonałem się do tego MMORPGa. Niestety, odstraszył mnie system walki, ale wciąż lekko mnie ciągnie do zabawy z ustawianiem wirtualnych mebli i czego tam. Z drugiej strony medalu jest World of Warcraft i niesławne garnizony z Warlords of Draenor. Cóż, o ile sam koncept bardzo mi się spodobał, tak już wykonanie było beznadziejne. No bez jaj – nie ma tam nawet miejsca, by dowódca garnizonu (czyli ja) położył się spać! Po całym dniu walki z jakimiś brudasami nie mam nawet miejsca do spania! Serio, Blizzardzie? Wracając do zwykłych RPG-ów – bardzo spodobała mi się Podniebna Twierdza w Dragon Age Inkwizycja (recenzja za tydzień :D), którą nie dość, że mogłem lekko rozbudować, to jeszcze dostosowywać. Dla mnie żyć-nie umierać :D. (Edit - Kirrin mi przypomniał thx!) Także seria Assassin's Creed, od "dwójki", serwuje graczom housing. Do dziś pamiętam jak uwielbiałem wędrować po Monteriggioni. Potem całkiem udana (choć nie tak malownicza) osada Davenport w "trójce" (ach to patrzenie jak ludzi przybywa :)) i w Syndicate całkiem ciekawy pomysł, szkoda, że słabo zrealizowany, czyli pociąg. A Wy co sądzicie o housingu w grach – to dobry pomysł czy beznadziejny zapychacz? I jaki był Wasz ulubiony dom w grach? Mój to, póki co (nie widziałem jeszcze winnicy z Wiedźmina 3 :P), wspomniana wyżej twierdza.
  3. Dzisiaj będzie wyjątkowo krótko, bowiem kwestia, którą chce poruszyć sama w sobie jest niezbyt wielka. Mianowicie, jest pewien element w grach, który uwielbiam, choć ludzie piszą, że to „dla gupich Amerykanów”. Housing, bo o nim mowa, jest dla mnie jednym z ciekawszych aspektów współczesnych gier. I nie mam tu na myśli Simsów (kiedyś próbowałem… to nie dla mnie), lecz RPGi. Możliwość zdobycia miejsca, które mój bohater nazwie domem jest dla mnie bardzo ważną częścią wczuwania się. O ile jednak taki Geralt nie potrzebował stałego „meldunku” (choć winnica wygląda obiecująco i czekam aż wreszcie dobiję do niej), tak już zarabiający krocie Dovahkiin mieszkający w jakiejś karczmie wywoływał u mnie efekt „ale dlaczego?”. I tym sposobem polubiłem zarówno podstawowe domy w Skyrim (i Oblivion), jak również możliwość rozbudowy z Hearthfire i rozmaitych modów. Ja to po prostu uwielbiam! Dlatego, gdy zobaczyłem domek i możliwości jakie daje w WildStar szybko przekonałem się do tego MMORPGa. Niestety, odstraszył mnie system walki, ale wciąż lekko mnie ciągnie do zabawy z ustawianiem wirtualnych mebli i czego tam. Z drugiej strony medalu jest World of Warcraft i niesławne garnizony z Warlords of Draenor. Cóż, o ile sam koncept bardzo mi się spodobał, tak już wykonanie było beznadziejne. No bez jaj – nie ma tam nawet miejsca, by dowódca garnizonu (czyli ja) położył się spać! Po całym dniu walki z jakimiś brudasami nie mam nawet miejsca do spania! Serio, Blizzardzie? Wracając do zwykłych RPG-ów – bardzo spodobała mi się Podniebna Twierdza w Dragon Age Inkwizycja (recenzja za tydzień :D), którą nie dość, że mogłem lekko rozbudować, to jeszcze dostosowywać. Dla mnie żyć-nie umierać :D. (Edit - Kirrin mi przypomniał thx!) Także seria Assassin's Creed, od "dwójki", serwuje graczom housing. Do dziś pamiętam jak uwielbiałem wędrować po Monteriggioni. Potem całkiem udana (choć nie tak malownicza) osada Davenport w "trójce" (ach to patrzenie jak ludzi przybywa :)) i w Syndicate całkiem ciekawy pomysł, szkoda, że słabo zrealizowany, czyli pociąg. A Wy co sądzicie o housingu w grach – to dobry pomysł czy beznadziejny zapychacz? I jaki był Wasz ulubiony dom w grach? Mój to, póki co (nie widziałem jeszcze winnicy z Wiedźmina 3 :P), wspomniana wyżej twierdza.
  4. Ja pamiętam, jak w Nocy Kruka zabiłem Bloodwyna i zabrałem mu głowę. Po powrocie do Khorinis poszedłem do Klasztoru (grałem Magiem Ognia) i schowałem ten łeb do skrzyni w mojej komnacie. Zabrałem ją dopiero tuz przed wyruszeniem do Dworu Irdorath - to była ostatnia rzecz, jaką zrobiłem w Khorinis. I miałem wówczas wrażenie (choć może mi się zdawało), że głowa była nieco bardziej zielona :).
  5. Właśnie to "dylanie" najbardziej mnie irytuje. Gram teraz w Dragon Age Inkwizycje i ciągle muszę biegać i sprzedawać "graty" lub zostawiać je w skrzyni. Tak samo miałem (i niedługo znowu będę miał :D) w "Wiedźmin 3". Gdzie tu sens? Oj, sam bym wrzeszczał :P.
  6. Pamiętam w G3 jak za furę toporów, kusz i innego orkowego badziewia, które zbierałem kupiłem najdroższą (bodaj) zborę w grze - czyli Zbroję Paladyna. I jeszcze handlarz musiał mi dopłacić :D. Tu się zgadzam, ale skądś te ograniczenia się wzięły. Dodatkowo - trudno, moim zdaniem, mówić o realizmie w grach z magią, smokami itd :). W Wiedźminie jedynce pamiętam jak się wkurzałem na to ograniczenie - "przecież nie mogę kupić lepszej kurtki!" wkurzałem się . W Skyrim najgorzej było, gdy quest item ważył a zadanie akurat postanowiło się zbugować (ja tak ganiałem w Wuuthradem, bo gra postanowiła nie pozwolić mi na umieszczenie go w rękach Ysgramora). Ja tak się irytowałem w trzecim Wiedźminie :). Najgorzej gdy handlarze mają dodatkowo ograniczone złoto (nawet, jeśli jest to podyktowane realizmem). Tak samo z tymi setami :). Ja bym pewnie już dawno wyrzucił ten nóż. A potem bym się irytował :D.
  7. Chyba wszyscy grający w RPG-i to znają – zaglądanie do każdej skrzyni w polu widzenia (byle nie w obecności strażników lub właściciela :D), przeszukiwanie pokonanych wrogów, zbieranie wszystkich kamieni, ziółek itd. Tak, uprawianie zbieractwa vel chomikowanie jest silne podczas rozgrywki. Setki przeczytanych (lub nie) listów, książek, zwojów, tysiące roślinek i kamyczków, te tajemnicze „cosie”, które przecież mogą się przydać… to wszystko znajduje się w ekwipunku chyba każdej postaci RPG tuż przed finałowym bossem. Jest to całkowicie naturalne. Dlatego pamiętam, że przeżyłem lekki szok, gdy po ograniu trzech części Gothica zasiadłem do Obliviona. A tam – „Jesteś przeciążony!”. „Ale jak to?” – pomyślałem wówczas. Szok był spory, ale minął, gdy odkryłem magię „TGM” (pozdro dla kumatych, czyli pewnie większości z Was :P). I tutaj nasuwa mi się pewna myśl – skoro gracze uwielbiają zbierać w grze przedmioty, których i tak nigdy nie użyją (ręka do góry kto miał mnóstwo nie używanych mutagenów w trzecim „Wiedźminie” ) to dlaczego ograniczać im ekwipunek? Cóż, nie znam odpowiedzi – chyba po to, żeby pokazać graczom „hola! Geralt/Dovahiin/Inkwizytor/wpisz kogolowiek nie jest tragarzem (ani nie przechodzi z tragarzami)! Pozbądź się tej Stalowej Zbroi ważącej 100 i zwolnij trochę ekwipunku ty egoistyczny…”. Z drugiej strony – obecnie niemal w każdym RPG-u znajdziemy skrzynię (czy cokolwiek innego) na nasze dobra. A nie oszukujmy się – do tych skrzyń wszystko wpada, ale bardzo rzadko cokolwiek zostaje później wyjęte. Serio – jeśli mam 17 poziom, a broń/zbroja są na 19 to po co mam to gdzieś zostawiać? A jak w środku ważnej jaskini wbiję ten level to co wtedy, a? Zwykle do tych skrzyń trafia więc fajnie wyglądający/legendarny/z fajną nazwą ekwipunek, ale za słaby dla naszej postaci. Ot, żeby miejsce w ekwipunku się zgadzało. W MMORPG jest dokładnie tak samo – kiedy odchodziłem z WoW mógłbym przysiąc, że mój main miał w banku więcej klamotów niż powinno się tam mieścić. Podejrzewa, że gdyby ten bank istniał fizycznie to, łącznie z ilością złota, mój Marqus mógłby w nim pływać, jak Sknerus w swoim banku. No, może byłoby to bardziej niebezpieczne ;). Chciałbym zakończyć swój szybki i dość krótki wpis pytaniem – do czego, Waszym zdaniem, potrzebne jest graczom ograniczanie ekwipunku? I czy Wy też tak macie, że musicie to – czymkolwiek to jest - mieć w ekwipunku/skrzyni? PS. Najprawdopodobniej za tydzień wpisu nie będzie. Wybaczcie :).
  8. Chyba wszyscy grający w RPG-i to znają – zaglądanie do każdej skrzyni w polu widzenia (byle nie w obecności strażników lub właściciela :D), przeszukiwanie pokonanych wrogów, zbieranie wszystkich kamieni, ziółek itd. Tak, uprawianie zbieractwa vel chomikowanie jest silne podczas rozgrywki. Setki przeczytanych (lub nie) listów, książek, zwojów, tysiące roślinek i kamyczków, te tajemnicze „cosie”, które przecież mogą się przydać… to wszystko znajduje się w ekwipunku chyba każdej postaci RPG tuż przed finałowym bossem. Jest to całkowicie naturalne. Dlatego pamiętam, że przeżyłem lekki szok, gdy po ograniu trzech części Gothica zasiadłem do Obliviona. A tam – „Jesteś przeciążony!”. „Ale jak to?” – pomyślałem wówczas. Szok był spory, ale minął, gdy odkryłem magię „TGM” (pozdro dla kumatych, czyli pewnie większości z Was :P). I tutaj nasuwa mi się pewna myśl – skoro gracze uwielbiają zbierać w grze przedmioty, których i tak nigdy nie użyją (ręka do góry kto miał mnóstwo nieużywanych mutagenów w trzecim „Wiedźminie” ) to dlaczego ograniczać im ekwipunek? Cóż, nie znam odpowiedzi – chyba po to, żeby pokazać graczom „hola! Geralt/Dovahiin/Inkwizytor/wpisz kogokolwiek nie jest tragarzem (ani nie przechodzi z tragarzami)! Pozbądź się tej Stalowej Zbroi ważącej 100 i zwolnij trochę ekwipunku ty egoistyczny…”. Z drugiej strony – obecnie niemal w każdym RPG-u znajdziemy skrzynię (czy cokolwiek innego) na nasze dobra. A nie oszukujmy się – do tych skrzyń wszystko wpada, ale bardzo rzadko cokolwiek zostaje później wyjęte. Serio – jeśli mam 17 poziom, a broń/zbroja są na 19 to po co mam to gdzieś zostawiać? A jak w środku ważnej jaskini wbiję ten level to co wtedy, a? Zwykle do tych skrzyń trafia więc fajnie wyglądający/legendarny/z fajną nazwą ekwipunek, ale za słaby dla naszej postaci. Ot, żeby miejsce w ekwipunku się zgadzało. W MMORPG jest dokładnie tak samo – kiedy odchodziłem z WoW mógłbym przysiąc, że mój main miał w banku więcej klamotów niż powinno się tam mieścić. Podejrzewam, że gdyby ten bank istniał fizycznie to, łącznie z ilością złota, mój Marqus mógłby w nim pływać, jak Sknerus w swoim skarbcu. No, może byłoby to bardziej niebezpieczne ;). Chciałbym zakończyć swój szybki i dość krótki wpis pytaniem – do czego, Waszym zdaniem, potrzebne jest graczom ograniczanie ekwipunku? I czy Wy też tak macie, że musicie to – czymkolwiek to jest - mieć w ekwipunku/skrzyni? PS. Najprawdopodobniej za tydzień wpisu nie będzie. Wybaczcie :).
  9. Będą jak wymyślę co dalej :D.
  10. Stanley szedł pustą ulicą. Otaczały go zrujnowane pozostałości dawnej świetności tego miasta, choć nie wiedział gdzie jest. Ucieka od wielu dni – odkąd banda Wiedźminów wymordowała całą jego rodzinę i przyjaciół krzycząc coś o utopcach. Tu było jednak cicho. Znalazł swój azyl. Nikogo tu wprawdzie nie ma – może wszystkich wymordowano? Niemal czuł otaczającą go pustkę budynków. Początkowo był zdziwiony, że MSM-owie nie zrównali miasta z ziemią, jak czynili na całym świecie od ponad doby. A może mijał już tydzień? Stanley stracił rachubę czasu. Szedł opuszczona ulicą aż dotarł do zniszczonego budynku. Widniał na nim kawałek szyldu. Stanley przeczytał i tak się przeraził, ze dostał zawału i umarł. Napis głosił „Detroit”. Tymczasem, w bazie pod Białym Domem, pełniąca obowiązki prezydenta, sekretarz stanu Monica Lewinsky kończyła klęczeć czytać raport wojskowy. Od momentu rozpoczęcia „Czasu MSM-ów” faktycznie minęło 28 godzin. Informacje nie były dobre – zwyrodniali gracze przejęli już ponad połowę świata. Broniło się tylko kilka ośrodków w Europie. Madagaskar zamkną lotnisko i jest bezpieczny. Pełniąca obowiązki prezydenta westchnęła. Tylu niewinnych ludzi zabitych. Nigdy nie słyszała o czymś takim jak „ludobójstwo” czy „masakra”. To był pierwszy raz w historii. W bazie znajdowało się dość jedzenia na sto lat. Została zbudowana z nie do końca znanych przyczyn – w końcu ludzkość nigdy wcześniej nie znała pojęcia „konflikt zbrojny”. No, aż do pojawienia się gier komputerowych. W sali siedziało dwoje naukowców. Przybyli na wezwanie prezydent Clinton, ale było już za późno. Nie doczekała do końca drugiej kadencji. Sekretarz stanu spojrzała na zebranych. Zaproszono ponad sto osób – przybyło dwoje. Pani doktor psychologii spychologii psychologii przybyła aż z Polski, czyli spoza Europy, jak sądziła sekretarz. Psycholożka nazywała się Irena Danuta Jotka (używała obu inicjałów imienia) i była autorką książki naukowej „Gry komputerowe tworzą morderców”. Udowodniła w niej, na podstawie obserwacji młodocianych przestępców w Gimnazjum w Kupścikowie Dolnym, że gracze potrafią zapamiętać każdy ruch bohatera. Słyszała od nauczycielki, że ta słyszała od woźnej, że powiedział jej kuzyn, jak jakiś chłopiec wyrwał koledze czaszkę razem z kręgosłupem. Z kolei drugim przybyłym był Amerykanin – Martin Oron PhD, autor niezliczonych publikacji psychologicznych o negatywnym wpływie gier komputerowych na umysły szczurów. W zeszłym roku dostał też Nobla za odkrycie negatywnych skutków grania w ultranowoczesną grę „Wolfensztajn 3d”. Naturalnie, tekst przepisał od innego naukowca, który spisał go od innego, który spisał od… wszyscy byli dumni z nagrody, warto dodać. Oboje patrzyli wyczekująco na słowa pani prezydent. Docierały do nich strzępki informacji. - Szanowni państwo. Sytuacja jest krytyczna. Żałuję, że nikt nie zwracał uwagi na ostrzeżenia. - Teraz już za późno – powiedział M. Oron. – Był czas na działania. Nie po to spisywałem od kolegów, i dostałem za to Nobla, by teraz gnić w jakieś bazie. - Tak tak – wtrąciła dr Jotka. – To trąci nekrofilią. Wiem, bo od kogoś to przepisałam. Nie było jakiejś chaty w buszu? Pełniąca obowiązki odpowiedziała: - Niestety nie. Gracze wycięli wszystko. Nawet nietkniętą dotąd Amazonię. Wybili też wszystkie zwierzęta – w tym wszystkie tygrysy bengalskie. To okrutne potwory. Zapadła cisza. Przerwała ją doktor I. D.: - Jest jeszcze szansa. Musimy się dowiedzieć kto za tym stoi i… - urwała. – I poddać go terapii. - To dobry pomysł, koleżanko – pochwalił Oron. – Najlepiej w ośrodku odwykowym. To musi być jakiś maniak gier. Takich najlepiej leczyć. - A jeśli się nie zgodzi? – zapytała niepewnie sekretarz. - To nic nie da się zrobić – odpowiedziała spokojnie Jotka. Sekretarz wstała i podeszła do monitora. Satelity jeszcze działają, więc można oglądać co się dzieje. - Potrzebujemy kogoś, kto nas obroni – powiedziała. - Jest ktoś taki – rzekł Oron. – Nazywamy go Mega Prof. S. Jonalistą. Pierwszy, Od Którego Wszyscy Spisywali. Pewnie się ukrył. On zna tajemną sztukę walki z MSM-ami. Pełniąca obowiązku odwróciła się i uśmiechnęła. - Gdyby tylko był pan prezydentem… - rozmarzyła się. – Ale do rzeczy. Uda się wam go namierzyć? - To będzie trudne – zaczęła Jotka. – Trzeba będzie go odszukać. Mimo pesymistycznych słów pani doktor, w sekretarz wstąpiła nadzieja. Nakazała jednemu z żołnierzy: - Wyślijcie ekspedycję. Jeśli ten Mega Prof. S. Jonalista żyje – znajdziemy go. W tym samym czasie gracze niszczyli kolejne miejsca. Równali z ziemią i wysadzali. Byli w swoim żywiole. Czy ktokolwiek ich powstrzyma? Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych postaci nie są przypadkowe!
  11. MajinYoda

    My, Patole

    Drangir - wiem, zrozumiałem :). Dopisałem recenzentów zaraz przed wciśnięciem "dodaj komentarz", by zabrzmiało ciekawej - rozmaici spychologowie mieliby wreszcie co cytować (założę się, że to czytają i za rok-dwa zobaczę książkę, w której gracze boleją nad tym, że w grach nie zabija się też kobiet, starców i dzieci :D). A nie zmyślać fragmenty recenzji, jak Pan z wpisu (tak zakładam, skoro nie podał nigdzie ich źródeł).
  12. MajinYoda

    My, Patole

    Niby masz rację, ale jakoś nie widzi mi się naukowiec lub recenzent, który napisze "w grze brakuje możliwości mordowania kobiet, starców i dzieci" :D. To by się dopiero zrobił szum o "złych grach" .
  13. MajinYoda

    My, Patole

    Było trochę przerwy, więc myślę, że najwyższy czas na jakiegoś MSM-a. Książka pt. „Patologie komunikowania w Internecie” autorstwa Stanisława Kozaka (2011), którą na dziś naszykowałem ma całkiem sporo mądrych treści (np. o uzależnieniach, cyberprzemocy itd.), w tym całkiem niezła krótka historia gier oraz, ku mojemu lekkiemu zadowoleniu, dobrze spisane gatunki gier. Do tego, co niebywałe, Autor przedstawia argumenty graczy! Tylko co z tego? Interesujący nas rozdział: „Niektóre formy patologicznej aktywności dzieci i młodzieży w Internecie” zawiera wprawdzie kilka wspomnianych mądrości, ale stanowią zaledwie kilka procent procent treści. Reszta nie jest zbyt mądra. Gotowi? Będzie długo, ostrzegam! No, widzę, ze wreszcie jakiś badacz skupił się na nowych grach. To chyba pierwszy raz, prawda? Wcześniej w rozdziale, wśród strzelanin, pojawiają się też takie nowości jak Duke Nukem 3d czy Mortai Combat. Jest dobrze. Zabawię się w grammar nazi – chyba „wystawia” a nie „nastawia”. Tak mi się przynajmniej wydaje – jest na sali polonista? Teraz czas na przykładową grę, która uzależnia (zgadniecie tytuł?) Już wiecie co to za gra? Piszcie swoje typy w komentarzach (choć to chyba oczywiste :P). Co do samego wydarzenia – jeśli rodzic nie potrafi wychować dziecka, pokazując mu co wolno, a czego nie wolno to jest to jego wina. Ponadto, jeśli dzieciak jest uzależniony – co przecież widać po jego zachowaniu – trzeba zabrać go do specjalisty. Innej opcji nie ma. I nie, to nie przez grę stał się, moim zdaniem, taki, lecz przez brak odpowiedzialności. Choć mogę tylko zgadywać. Ale i tak lepiej zrzucić winę na gry (który już raz to piszę?) Idźmy dalej – „Przyczyny zachowań patologicznych”: Czy nadal chodzi o tę grę powyżej? Czy o wszystkie? Autor tego nie wyjaśnia… Wszystko ładnie, pięknie, ale czy Autor nadal pisze o TEJ grze, czy o innych też? Bo powyższe może odnosić się do praktycznie każdej. I żadnej :P. Przejdźmy dalej – „patologiczne aspekty gier <agresywnych>”: No, ok, niech Autorowi będzie. Problem w tym, że tego typu bijatyki, choć popularne, to zaledwie kilka procent wszystkich gier. Tyle czasu grałem w Carmageddona i jakoś nie przypominam sobie dzieci ani starców (choć może się mylę - grałem tylko w "dwójkę" i TDR-a). Czy ktoś kojarzy taką grę, ale nową (Quake, DOOM, SoF itd. odpadają)? Bo ja tak nie bardzo (ale ja tam niewykształcony jestem :D). Nie bardziej niż treść tej książki :D. Ale wiecie co jest najzabawniejsze? Absolutny brak przypisów! Ot, Autor napisał parę zdań i nie da się określić czy są prawdziwe czy istnieją tylko w głowie Autora. (Żeby nie było – w innych częściach książki są normalne przypisy). Dla mnie najbardziej przerażające jest, że badacze (przynajmniej spora ich część) postawili sobie za punkt honoru dokopać „tym złym grom”. To dopiero jest „patologia”. Czas na „Niebezpieczne treści w grach komputerowych”: Hmm… te ostatnie to pewnie Larry i Lula. Ok, niech będzie. Ero-nagrody kojarzą mi się jedynie z Wiedźminem (ew. romansami z gier BioWare'u). Ktoś ma jeszcze jakiś inny pomysł? Dalej jest nieco o satanizmie (DOOM, Quake, Heretic, Hexen, Diablo), ale to już takie nudne. Najwyższa pora na lody… nieee, na ostatni punkt wpisu „Agresja w grach komputerowych”: Pragnę zauważyć, że, o czym już pisałem w MSS, przed grami komputerowymi wszyscy byli grzeczni i mili dla bliźnich. Na koniec - mądre zdanie (żeby nie było ;)): I to by było na tyle. PS. Co sądzicie o tym, że wpisy typu „MSM” pojawiają się rzadziej? Piszcie w komentarzach . PS2. "Złoty MSM" wędruje do tego pana :D.
  14. MajinYoda

    Para w ruch

    Drangir - to zabrzmi dziwnie, ale jeszcze nigdy nie kupiłem gry na STEAM/Origin itp :O. Muszę się wreszcie przemóc :). Jakoś wersje pudełkowe wgryzły mi się w umysł i się ich kurczowo trzymam ;).
  15. MajinYoda

    Para w ruch

    Wymieniona w tytule wpisu książka stanowi kontynuację przygód… Noo, nie o tym dzisiaj będę pisał. Książki jeszcze nie skończyłem... Dzisiejszy wpis będzie dotyczył innej „Pary”, czyli znanego wszystkim STEAMa. Choć właściwie może odnosić się do wszystkich podobnych tworów (np. GOG Galaxy, UPlay, Origin itd.). Pomysł przyszedł mi do głowy podczas czytania komentarzy pod newsem o nowym numerze CDA. Co miesiąc czytam praktycznie to samo – marudzenie, że pełniak jest/nie jest na STEAM/UPlay itd. Postanowiłem więc spisać wszystkie za i przeciw takich platform i Was też proszę o pisanie w komentarzach własnych propozycji. (Porobiłem nawet kolorki (weee!) – podoba się Wam? J) Za: + Wszystkie gry w jednym miejscu + Brak konieczności posiadani płyty do instalacji + Automatyczne aktualizacje + Możliwość wyboru języka z poziomu platformy + Warsztaty z modami + spadające ceny gier cyfrowych i liczne promocje + STEAM Workshop + Greenlight Przeciw: - Konieczność posiadania połączenia z Internetem - Czas trwania instalacji - Automatyczne aktualizacje (upierdliwe) - RAMożerność - Wszystkie gry w jednym miejscu – możliwość ich utracenia - Podatność na włamania i utraty konta - Słaby customer service (szczególnie STEAM) - Greenlight Ciekawe co z tego wyniknie – w chwili pisania znalazłem więcej przeciw niż za - interesujące…
  16. Właśnie o tym mówię - i kompletnie tego nie rozumiem. bardzo podobało mi się w AC 2, B i R przeszukiwanie grobowców/budynków itp. w poszukiwaniu "tokenów" na najlepszą zbroję w grze. Trzeba było poskakać, pokombinować itd. Tak powinni wydłużać (lecz nie sztucznie!) rozgrywkę twórcy. Ale jednak skądś wzięła się ta potrzeba wrzucania na siłę "znajdziek". Nawet te realne korzyści nie zawsze są warte zachodu. Z tymi flagami tez chylę czoła - do dzisiaj nie wiem jak zdobyć tę w Masjafie ;). Templariuszy też mi sie nie chciało szukać - jakiego spotkałem i zabiłem - super. Swoją drogą zadałeś dobre pytanie - czy ktokolwiek zaliczył pierwszego Asasyna na 100%?
  17. Cóż, jak zrobię już główny wątek i (najczęściej nie wszystkie) misje poboczne w sandboksie to albo zaczynam od początku albo zmieniam grę :). Kiedyś tak próbowałem z moim ulubionym AC: Brotherhood. "A pozbieram sobie wszystkie dobra" - pomyślałem. I dziesięć minut później wyłączyłem... Raczej najbardziej leniwy . Nie wiem - jestem pecetowcem (chlip ;() :D. Ale tak samo ma Wiedźmin 3 - żadnych "znajdziek" - tylko misje poboczne (no, może poza schematami uzbrojenia - ale to się raczej nie liczy :)).
  18. Ile tego było… Pióra, flagi, paczki, podkowy, „Playboy-e”… czego to już się w grach nie szukało. Zawsze, jako typowego lenia, zastanawiało mnie jedno - po co to wszystko? Czemu miałbym szukać jakiś graffiti czy innego badziewia? Niby są za to jakieś nagrody - za określoną ilość „znajdziek” dostaje się w grze różne bonusy: broń, strój, kamizelkę, „gwiazdkę” itp. Ale przecież nie zawsze – bywa, że to „sztuka dla sztuki”. Oczywiście, szanuję osoby, którym chciało się znaleźć sto paczek w GTA III. Najwięcej ile ich znalazłem to bodaj 30, nawet korzystając z mapy znalezionej w Sieci. Z kolei w Assassin’s Creed nie znalazłem nigdy nawet połowy flag, piór i czego tam jeszcze. Wyjątkiem były szanty w Black Flag (obecnie w Rogue), ale one dawały coś konkretniejszego – przede wszystkim dlatego, że zastępowały mi radio z GTA/Mafii . Oczywiście, z czasem Ubi zaczęło dawać możliwość kupienia map z oznaczonymi „znajdźkami”, ale mi nadal nie chciało się biegać po całej mapie. Ot, znalazłem coś – to super! Nigdy mnie jakoś nie ciągnęło do przewąchiwania całego miasta/mapy w poszukiwaniu poukrywanych gratów. Szczególnie nie spodobało mi się w Syndicate – nasłuchuj muzyczki, znajdziesz pozytywkę, z niej zabierz jakiś krążek, zanieś i odblokuj zbroję. O ile sam patent na muzyczkę mi się podoba, tak ganianie po mieście nasłuchując (w grze akcji!) już nie. To jeszcze nic. Taki Far Cry Primal ma tyle prehistorycznych gratów do znalezienia, że nie potrafię powiedzieć dokładnie ile ich jest… Niby wszystko jest na mapie, ale nie mam pojęcia ile czego zebrałem, jak się nazywa ani co z tego będę miał… Stąd zastanawia mnie jedno – twórcy umieszczają takie elementy z jakiegoś powodu. Nie wiem tylko – jakiego. Czy gracze lubią szukać rozwalonych po całej mapie rzeczy? Pewnie tak, choć ja się do nich nie zaliczam. Z drugiej strony – może twórcy jakoś nie mają innego pomysłu na urozmaicenie rozgrywki? Bo przecież temu ma to (chyba) służyć. Ale czy ma to sens? Osobiście bardziej wolę robić misje poboczne, które dają konkretne nagrody niż szukać Bóg wie ilu rzeczy. Choć, oczywiście, lubię w grze chomikować… ale to temat na inny wpis . A Wy co sądzicie o „znajdźkach”? Szukacie ich czy olewacie, jak ja? Piszcie w komentarzach. PS. Za tydzień, z racji „Długiego weekendu” (swoją drogą – fajny film :D), wpisu nie będzie.
  19. Ile tego było… Pióra, flagi, paczki, podkowy, „Playboy-e”… czego to już się w grach nie szukało. Zawsze, jako typowego lenia, zastanawiało mnie jedno - po co to wszystko? Czemu miałbym szukać jakiś graffiti czy innego badziewia? Niby są za to jakieś nagrody - za określoną ilość „znajdziek” dostaje się w grze różne bonusy: broń, strój, kamizelkę, „gwiazdkę” itp. Ale przecież nie zawsze – bywa, że to „sztuka dla sztuki”. Oczywiście, szanuję osoby, którym chciało się znaleźć sto paczek w GTA III. Najwięcej ile ich znalazłem to bodaj 30, nawet korzystając z mapy znalezionej w Sieci. Z kolei w Assassin’s Creed nie znalazłem nigdy nawet połowy flag, piór i czego tam jeszcze. Wyjątkiem były szanty w Black Flag (obecnie w Rogue), ale one dawały coś konkretniejszego – przede wszystkim dlatego, że zastępowały mi radio z GTA/Mafii . Oczywiście, z czasem Ubi zaczęło dawać możliwość kupienia map z oznaczonymi „znajdźkami”, ale mi nadal nie chciało się biegać po całej mapie. Ot, znalazłem coś – to super! Nigdy mnie jakoś nie ciągnęło do przewąchiwania całego miasta/mapy w poszukiwaniu poukrywanych gratów. Szczególnie nie spodobało mi się w Syndicate – nasłuchuj muzyczki, znajdziesz pozytywkę, z niej zabierz jakiś krążek, zanieś i odblokuj zbroję. O ile sam patent na muzyczkę mi się podoba, tak ganianie po mieście nasłuchując (w grze akcji!) już nie. To jeszcze nic. Taki Far Cry Primal ma tyle prehistorycznych gratów do znalezienia, że nie potrafię powiedzieć dokładnie ile ich jest… Niby wszystko jest na mapie, ale nie mam pojęcia ile czego zebrałem, jak się nazywa ani co z tego będę miał… Stąd zastanawia mnie jedno – twórcy umieszczają takie elementy z jakiegoś powodu. Nie wiem tylko – jakiego. Czy gracze lubią szukać rozwalonych po całej mapie rzeczy? Pewnie tak, choć ja się do nich nie zaliczam. Z drugiej strony – może twórcy jakoś nie mają innego pomysłu na urozmaicenie rozgrywki? Bo przecież temu ma to (chyba) służyć. Ale czy ma to sens? Osobiście bardziej wolę robić misje poboczne, które dają konkretne nagrody niż szukać Bóg wie ilu rzeczy. Choć, oczywiście, lubię w grze chomikować… ale to temat na inny wpis . A Wy co sądzicie o „znajdźkach”? Szukacie ich czy olewacie, jak ja? Piszcie w komentarzach. PS. Za tydzień, z racji „Długiego weekendu” (swoją drogą – fajny film :D), wpisu nie będzie.
  20. Przyznam, ze Twój tekst czytało mi się świetnie (btw - pszyry czy przyry? :)). Na szczęście nie oglądam takich seriali (bo bym chyba zwariował), aczkolwiek czasem zdarzy mi się coś podglądnąć. Na szczęście są też normalne programy, jak... eee... Prognoza pogody? Zwyczajnie serwuje się ludziom "papkę", pokazując niby-prawdziwe wydarzenia w formie seriali dla (nie bójmy się użyć tego określenia) idiotów. Przykłady "opartych na faktach" seriali wymienionych przez ottona są świetne - np. każda treść jest powtórzona n razy w ciągu jednego odcinka (coś w stylu dr X: "pani córka -Y - została zgwałcona", W: "jak to - zgwałcona?" Narrator: "W właśnie dowiedziała się od dr X, że jej córka Y została zgwałcona" itd.). Aroniusz - cóż, otton przesadnie wrzucił do jednego worka wszystkich studentów psychologii, co jest raczej domeną... psychologów :). W końcu to właśnie oni prowadząc badania określają "normalność" całych społeczności na podstawie pewnego jej wycinka (vide gracze), niekiedy dobierając sobie wyniki (vide moje wpisy na blogu :P). Co wcale nie znaczy, że jest to reguła. Ale zgadzam się, że otton mógł podać mniej przykładów. Uważam jednak, że te, które wybrał, dobrze pokazały, o co chodzi :). Ale to tylko moje zdanie :). PS. Szykuje wpis na jutro - też mogę się dołączyć do akcji "wrzucania randomowych obrazków z Sieci do wpisów" :))?
  21. Sam jestem ciekaw :P. Sam jestem ciekaw :P.
  22. (Przedsłowie: dajcie znać w komentarzach czy pisać kolejne części :P) Tajemnicza postać poruszała się wąskimi uliczkami pewnego miasta. Jej tempo było wręcz nieludzkie – jakby napędzał ją jakiś tajemniczy motor (choć lepiej nie wnikać gdzie się znajdował). Postać nagle skręciła. Nawet najbardziej wyszkolony pies gończy nie wiedziałby co się stało. Ja jednak, jako narrator, wiem to doskonale. Zakapturzony, jak będę go nazywał, zapadł się pod ziemię – i to dosłownie. W miejscu, gdzie to zrobił, pod powierzchnią, znajduje się bowiem tajna kryjówka pewnej organizacji. Fakt, jest to zaledwie trzy metry na cztery, ale zawsze kryjówka. Na Zakapturzonego czekały już dwie inne istoty. Czy były ludźmi? Trudno powiedzieć. Unosiły się lekko nad ziemią. Szeptały między sobą jakimś nieznanym językiem. Kiedy jednak trzecia postać zbliżyła się, dwie pozostałe wyprostowały się. Jedna z nich przemówiła cicho do reszty: - Oto nadszedł czas. Czas, by wyjść z cienia. Nie wiadomo kto miał wyjść i czemu siedział w cieniu jak oszołom. Postacie jednak wiedziały, co trzeba zrobić. Spojrzały w dół. Na podłodze, pośrodku pokoju, znajdowało się Coś ważnego. Coś, co na zawsze miało odmienić losy całego znanego świata. Postacie, jakby sterowane jakąś nadnaturalną siłą, jednocześnie stanęły na Cosiu. I wtedy się zaczęło… Spokojną noc (lub dzień - zależy, w którym miejscu na świecie akurat się było) na ulicę zaczęły wylewać się fale ludzi. Ale czy to naprawdę byli ludzie? Dziwnie ubrani, śmierdzący, narcystyczni i grubi. Z mordem w oczach przemierzali ulice miast na całym świecie. To byli ONI. Niebezpieczni, bezwzględni, krwiożerczy. Przebrani za Paladynów, Wojowników, Komandosów, Piłkarzy, Smurfy, Pokemony, Wróżki, a nawet Myszkę Miki. Gotowi, by siać zamęt tam, gdzie im się wskaże... Od dziecka szykowano ich do tego, co właśnie nastąpiło. Uczeni, by siać zamęt i zniszczenie wszędzie, gdzie się pojawią. Wytrenowani w zabijaniu i nekrofilii™. Od urodzenia grali w przepełnione przemocą gry, jak FIFA, uczyli się zabijania w symulatorach ciężarówek i bezlitosnego niszczenia w przygodówkach, jak również ruszania jakimś kątem oka. By dopełnić mroczne szkolenie w satanistycznych rytuałach oglądali programy dla dzieci, przepełnione przemocą, Szatanem i destrukcją, jak choćby Gumisie, Smurfy czy Bolek i Lolek. Dzięki trzem tajemniczym ZŁO osiągnęło nowy poziom. Niepowstrzymana siła milionów istot tak demonicznych, że sam Lucyfer już dawno uciekł z piekła. Trzech mrocznych mężczyzn przyglądało się wszystkiemu przez Cosia. Tak, spełniła się ich obietnica. Naszedł Czas MSM-ów!
  23. To jest Twoja opinia :D. A recenzję serio Wieśka 3 nie tak dawno napisałem ;). Nawet ją komentowałeś .
  24. Otton - to super. O czym będzie następny wpis? :D. Mam nadzieję, że ktoś to zauważy i naprawi :).
×
×
  • Utwórz nowe...