Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1157
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    96

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. "Nie istnieje coś takiego jak darmowe obiady." ~Milton Friedman Dodatkowo - questy są tylko dla jednej osoby, przybysza, a nie dla mieszkańców :P. I, jak już pisałem - na lewo orkowie, na prawo orkowie... ...a dołem Wisła płynie!
  2. Numer I Khorinis (Gothic 2 Noc Kruka) Morza szum, ptaków śpiew… Khorinis brzmi jak idealne miasto… …by z niego uciec jak najdalej na pierwszej napotkanej łajbie! Serio – mieszkańcy mają do wyboru albo wyjść jedną bramą – gdzie już czekają na nich bandyci i orkowie, albo drugą, gdzie rządzą szczury oraz (ponownie) bandyci i orkowie. W dodatku, o ile nie jest się bogaczem, trzeba mieszkać w jakiś rozpadających się chatach obok kolesia, którego owce robią się coraz grubsze… zupełnie jak jego żona! Jedyną atrakcją są portowe dziewczyny kanały, w których zabije nas Gildia Złodziei. Edit - jest jeszcze darmowe piwo. Ciekawe tylko ile trzeba będzie za nie zapłacić w przyszłości? Do tego jeden z mieszkańców miasta wystąpił w Trudnych Sprawach: Jest to też jakaś rozrywka. No, chyba, że ktoś woli słuchać Herolda po drugiej stronie miasta. Zdecydowanie odradzam! Numer II Los Santos (Grand Theft Auto V) Szybkie samochody, piękne (choć trochę plastikowe) kobiety, gorąco jak w piekle i bezkarna policja – oto obraz Los Santos. Do tego poziom przestępczości wynosi jakiś milion procent (zupełnie jak w Sosnowcu, Radomiu, New Jersey, Detroit) i to generowany jest przez maksymalnie jeden procent mieszkańców. Jedynym plusem jest służba zdrowia… Tak naprawdę to nie – jeśli przyjadą to istnieje zbyt wysokie prawdopodobieństwo, że i tak nas rozjadą. Albo akurat jeden z przestępców zabierze karetkę. Numer III Cytadela (Heroes of Might and Magic III) W tym zestawieniu nie mogło zabraknąć jednego z najbrzydszych I najbardziej cuchnących miast Erathii. Nie wiem jak ktokolwiek mógłby tam mieszkać – o ile nie jest gnollem, oczywiście. Pełno tu ważek i hydr, w dodatku nie ma dróg, tylko cuchnące bajoro. Równie dobrze można mieszkać w szambie. Rozrywki? Mieszkańcy tego miasta nigdy nie słyszeli o czymś takim. Chyba, że urządzają corridę z udziałem Gorgon. Numer IV Exodar (World of Warcraft) Miasto parzystokopytnych „ludzi” z ośmiornicami na twarzach (zwanych Draenei – cóż za beznadziejna nazwa) to kolorowe i pełne fioletowych kryształów miejsce, który frustruje, gdy się do niego wejdzie. Nigdy nie da się niczego tam znaleźć – Portal do Darnassus? Wal się - znajdź sobie! Innkeeper? Wal się - znajdź sobie! Flight master? Wal się - znajdź sobie!! Dodatkowo nie da się tam latać. A jedyna rozrywką jest wspomniany Portal do Darnassus. Numer V New York (The Godfather: The Game) Nowy Jork na przełomie lat 40 i 50 XX wieku był brudnym miastem pełnym mafiosów. Ciągłe strzelaniny, wybuchy i beznadziejna policja (zupełnie jak polska – ukryj się w domu a przestaną Cię ścigać!) to chleb powszechny mieszkańców NY. Do tego trzeba doliczyć zaledwie kilka modeli samochodów – różnią się od siebie tylko wyglądem i tylko jeden model jest szybszy od innych. A jak nam już ukradną samochód to możemy sobie odpuścić wzywanie policji – i tak nie przyjedzie. Dodatkowo lepiej najpierw sprawdzić czy przed naszą ulubiona knajpą/fryzjerem/czymkolwiek stoją ludzie w czarnych garniturach – tylko wówczas istnieje cień szansy, że wyjdziemy z tego żywi. Zresztą – kto normalny chciałby się stołować u ludzi w zielonych garniturach?? Numer VI Dawnstar (Skyrim) Ostatnim miastem jest Dawnstar – miasto znane z posiadania portu (wow!) i dwóch kopalń (wow!x2) oraz braku murów. Do tego nie ma tam cmentarza – ciała mieszkańców są chyba wrzucane do wody. Jest też bonus bycia mieszkańcem miasta – koszmary nocne! Choć jest to przynajmniej jakaś rozrywka. Trzeba tez wspomnieć, że zimno jest nieznośne w tym mieście. Na szczęście istnieje możliwość rozgrzania się - gdy zaatakuje smok (chyba, że ma się pecha i zieje zimnem zamiast ogniem)! A robi to ilekroć Dragonborn szybko podróżuje do miasta. Najgorsze, że nie da rady uciec na południe – droga jest marna i pełna rożnego tałatajstwa, więc nawet nie można spokojnie udać się do ciekawszego miasta Skyrim – na przykład do… hmm… eee? A co tam – uciekać od razu do Cyrodiil! A w którym mieście z gier Wy nie chcielibyście mieszkać? PS. Blog obchodzi swoje trzecie urodziny
  3. Ostatnio było nieco przemyśleń, więc dla równowagi czas na odrobinę MSM-ów (kto się cieszy? :D). Dzisiaj zajmę się analizą artykułu autorstwa Mariusza Gajewskiego „Niebezpieczne gry komputerowe”, który został zamieszczony na łamach czasopisma „Wychowawca” w styczniu 2002 roku. Gotowi? Zaczyna spokojnie Autor i nie bardzo jest się czego czepić. Chwilowo. No, może poza tą „anonimowością” – nie do końca rozumiem o co Autorowi chodziło… I ta wielopoziomowość – chodzi o ilość poziomów (leveli)? Już się powoli Autor rozkręca, ale zobaczycie co będzie dalej :). Bo przecież fakt, że nie ma jednoznacznych dowodów (co Autor zauważa zdanie wcześniej), nie oznacza, że nie można gry pognębić, nie? Uwielbiam uogólnienia, nie ma nic lepszego w artykułach naukowych – „większość psychologów i pedagogów nie nadaje się do wykonywania swojego zawodu” – czyż to nie to samo? Nie wiem też o co chodzi z tą „obecnością w świecie”. Ktoś ma jakiś pomysł? Od razu widać jaki Autor ma poziom wiedzy o opisywanym przez siebie temacie. Dla informacji – pierwsza polska gra komputerowa – „Marienbad” – powstała w 1962 roku. Więc jednak wcześniej dotarły. Tylko Autor o tym nie wie, albo zapomniał, bo to by nie pasowało do tezy. Przecież nie mogli jeszcze informować o pewnej poetce, a trochę już nudne byłoby pisanie o pewnym austriackim malarzu… Czyli co? Najpierw go stłukł a potem wrzucił w wielki wentylator? Albo wyrwał kręgosłup? Swoją drogą, co oczywiście nie jest żadnym zaskoczeniem, nigdzie w Sieci nie znalazłem informacji o takim zdarzeniu. Poza innymi stronami, gdzie inni autorzy powołoją się na niniejszy tekst, oczywiście. Co mnie nie dziwi, Autor nie podał też żadnego źródła, więc równie dobrze mogło się owo zdarzenie narodzić w jego głowie. Za to plus za poprawne podanie nazwy, przynajmniej tyle. Okeeej… Gram od dziewiątego roku życia i jedyne co zauważyłem to niechęć do chodzenia na imprezy. Czy coś strasznie ze mną nie tak? A o wczytaniu zapisanego stanu gry Autor nie słyszał? Bo gdzie w takim np. Gothicu jest „drugie życie” albo „kolejny bohater”? Czy Autor wciąż pisze o grach? Interesujące, bo znowu wychodzi na to, że przed elektroniczną rozrywką nie było znęcania się nad słabszymi (prawo silniejszego) ani wojen… (zob. MSS) Dalej Autor zajął się grą „Carmageddon”. Oto efekty: Niby jest ok., ale ile jest takich gier? Bardzo mało. „Carmageddon” jest bardzo dobrym przykładem, ale to tak, jakby całą kinematografię oceniać na podstawie „Piły”. Niby można, ale czy to ma sens? Dalej Autor pisze w podobnym tonie o „Postalu” i „Bloodzie”, więc to pominę. Teraz będzie nieco o RPG-ach: Przykłady? Phi.. Dalej jest o zabójcach od D&D, więc chyba to jest koronny dowód dla Autora. W takim razie ja jestem Bezimiennym Inkwizytorem, Smoczym Dziecięciem (już napisanie tego „tytułu” budzi trwogę!) Mrocznym Mesjaszem, Łowcą, Magiem, Druidem, Szamanem (od niedawna też Łowcą Demonów)… z Rivii (przy okazji – w komentarzach pochwalcie się swoimi „tytułami” :D). A jak ktoś nie umie odróżnić fikcji od rzeczywistości to powinien być diagnozowany przez psychologów. Choć istnieje obawa, że wówczas kogoś zabije :). Nie no, ładnie Autor wrzucił paręset milionów ludzi (i bardzo dużo gier) do jednego wora. W dodatku tylko dwoma zdaniami! WOW! Bo jest maszyną? Zresztą, zna – żadnego z tych wyrazów mi nie podkreślił mój Word 2003, więc na 100% je zna ;). Dodatkowo – skoro komputer wychowuje, to co robią rodzice, a? Czemu Autor (zresztą nie tylko ten) o nich milczy? Tia, szczególnie takie gry jak FIFA, Need for Speed, Rollercoaster Tycoon… Już o tym pisałem, nie będę się powtarzać. Jeśli dobrze rozumiem, fakt istnienia Innosa w Gothicach oznacza, że ktoś będzie w niego wierzył i go wyznawał? No, skoro istnieje Jediizm to cóż… popaprańców wszędzie pełno :P. Hmm… „- Mam komputer. – Super, kumplu. Porozmawiajmy o tym.” Swoją drogą - co złego jest w szukaniu znajomych o takich samych zainteresowaniach? Czy fakt, że osoby, które uwielbiają np. piłkę nożną, trzymają się razem jest złe? Tyle pytań a odpowiedzi nie ma… To się nazywa postęp. Zresztą – czym się różni zajrzenie do słownika lub encyklopedii od sprawdzenia w Internecie? Rodzice też nie muszą wiedzieć wszystkiego o wszystkim. Aż przypomniał mi się stary dowcip (żarty znalezione w Sieci na moim blogu – tego jeszcze nie było :P): Jasiu pyta się ojca: - Tato, ile kilometrów ma Nil? - Nie wiem. - A kto to był Jan Henryk Dąbrowski? - Nie wiem. - A stolicą jakiego państwa jest Madryt? - Jasiu, nie męcz tatusia - prosi matka. - Nie stresuj dziecka, kochanie. Jak się nie będzie pytał, to niczego się nie dowie. Na koniec jeszcze notka o Autorze: Nie ma jak właściwy człowiek na właściwym miejscu :). Do zobaczenia za tydzień
  4. MajinYoda

    Legiunia!

    Nareszcie, stało się. Nie wiem co z tego wyjdzie, ale miliony ludzi czekało na to od bardzo dawna. W tym i ja. Napięcie sięgało zenitu, ale udało się. Już jest. Nowy dodatek – Legion – wyszedł całkiem niedawno i, przyznam, gdy Blizzard go zapowiedział byłem mocno sceptyczny (o czym kiedyś wspominałem), szczególnie ze względu na broń artefaktyczną. Nadal się obawiam, że to zepsują… …ale potem przyszedł pre-Legion patch i, choć pełen obaw, wróciłem chwilowo do Azeroth. I mi się spodobało! Atak Płonącego Legionu na świat i związane z tym aktywności przypadły mi do gustu tak mocno, że zrobiłem je na dwóch postaciach. Oraz jedną zdobyłem 100 poziom. Kiedy wyszedł pełnoprawny Legion nie mogłem pograć w dniu launchu, ale nie żałuję (kolejka na Silvermoon wciąż jest bardzo długa, a co musiało dziać się wtedy? :D). Jednakże, kiedy już mi się udało, bardzo szybko (aż zbyt szybko, szczerze pisząc) zdobyłem 110 poziom. Póki co tylko moim mainem – BM Hunterem Markusem (w kolejce stoi jeszcze Szaman i Magini, ale to „kiedyś” :P). I choć muszę przyznać, że ziemie Broken Isles są mocno zróżnicowane to questy praktycznie robią się same. Serio, te 10 poziomów przeszło niewiadomo kiedy. Zawiódł mnie, niestety, mój Class Hole Class Order Hall, czyli Trueshot Lodge. Widziałem też paladyńskie Sanctum of Light i podoba mi się dużo bardziej. Ma swój klimacik, nie to, co kawałek lasu wśród gór… Przy okazji przyznam, że choć bardzo nie lubię „aplikacji towarzyszących” (po beznadziejnej do Assassin’s Creed Unity) to Blizzardowski Companion App pozytywnie mnie zaskoczył. Przynajmniej nie muszę już włączać całego kompa, by wysłać misje. A z telefonu i tak korzystam, więc nie ma problemu. Jest jednak dla mnie jeszcze zbyt wcześnie, by wystawiać ocenę WoW Legion. Jest z całą pewnością lepszym dodatkiem niż Mists of Pandaria i Warlords of Draenor, ale nie jest idealnie. A Wy – gracie? Jeśli tak, to co sądzicie?
  5. Fakt - nie mają, choć przynajmniej niektórzy ruszyli się z domu :). Co do "gry jednego sezonu" to nie jestem tego twierdzenia na 100% pewny - hype niby już dawno minął, ale wciąż w komunikacji miejskiej i na ulicy widzę ludzi z nosami w telefonach szukających Pokemonów (tak, jestem chamski i zaglądam ludziom w ekrany :P). Owszem, nie przeczę temu :). Tekst pisałem z perspektywy osoby, która bardzo lubiła dwie pierwsze serie Pokemon (oraz dwa pierwsze filmy). "Młodsi" mogli już nie mieć styczności z tym anime (ani z mangą), ale mogli mieć z grami (np. Fire Redem, który jest technicznie Redem po liftingu). GradeA widziałem o Pokemonach :). Jednakże, czytałem gdzieś, że da się (jakimś programem) stawiać własne POI, ale nie umiem powiedzieć, czy to prawda. Co do spawnów - tu akurat jest spory problem, a rozwiązanie jedno - Niantic powinno ustawić w aplikacji budynki, gdzie Poki nie powinny się "rodzić"... Ewentualnie zwiększyć zasięg możliwości złapania Pokemona. Cóż, nawet protezą bym tego nie nazwał . Gdziekolwiek nie byłem aplikacja pisała mi, że "AR nie jest u Ciebie dostępny. Odwal się". Pomysły mogą się pojawiać i spodziewam się, że w następne wakacje powstanie jakieś Game of Thrones GO (to by dopiero była jatka :D) albo inne Smurfs Go czy GTA GO ;).
  6. Pierwszy po wakacjach wpis zacznę od tematu, który przez cały okres laby przewijał się przez media branżowe i mainstreamowe – Pokemon GO!. Będzie dość krótko. Mam wrażenie, że nieco wyolbrzymiono sukces tej gry. Fakt, idąc przez miasta, w którym spędzałem wakacje widziałem tłumy nastolatków i osób w moim wieku z nosami w telefonach szukających Pikachu, Abry czy innego Charmandera, ale mam wrażenie, że to czasowa moda. Potwierdza to tekst, który niedawno czytałem (wybaczcie, nie pamiętam gdzie), że graczy coraz bardziej ubywa. W sumie nic dziwnego – czas odpoczynku minął, a nabijanie kilometrów na jajkach (z których może wykluć się kot… to znaczy Meowth, co jest fenomenem w biologii) nie działa w autobusach komunikacji miejskiej ani w samochodach. Skąd to wiem? Bo sam grałem, z dziennikarskiej ciekawości. Przy okazji przekonałem się, że obok mojego domu jest Gym – na tyle daleko, by dzieciarnia nie wystawała mi pod oknami. Ja jednak za cel postawiłem sobie złapać ich jak najwięcej, by wypełnić Pokedex (obecnie mam ich 44…), szczególnie, gdy zobaczyłem jak silni są przeciwnicy w Gymie (stan na moment pisania tego tekstu, czyli piątkowe popołudnie 02.09.2016 – Pidgeot CP 866, Flareon CP 1078, Vaporeon CP 1395, gdy mój najsilniejszy Pokemon to Pidgeot CP 655). Jednakże, tak sobie pomyślałem, gdy podczas gruntownego sprzątania w pokoju znalazłem swoje „Tazosy” – motyla noga, to przecież aplikacja dla osób takich, jak ja, czyli tych, którzy przeżyli fenomen Pokemonów jeszcze w dzieciństwie, żyliśmy nimi itd. Ba, złapałem się nawet na tym, że po obrysie potrafiłem rozpoznać co to za Pokemon (kłania się Pan od tych wpisów. Może lepiej, że tego nie dożył?). Choć współczesna forma zbierania Pokemonów wydaje się o wiele lepsza – zamiast żreć chipsy trzeba chodzić. Szkoda tylko, że aplikacja nie zalicza mi poprawnie kilometrów :/. Cóż mogę powiedzieć na zakończenie? Chyba pójdę po prostu się przejść, dla zdrowia :). A Wy - graliście?
  7. KABOOM? Ja od swojego pierwszego NFSa (czyli Porsche 2000) płytę zgubiłem :(. Zostało mi tylko wypasione tekturowe pudło (żal wyrzucić :)). Ano, ciekawy - ktoś z zacięciem historycznym mógłby napisać coś na ten temat (może sam spróbuję? Ale obawiam się, że co najwyżej liznę temat ;)).
  8. Nie twierdzę, że są bezsensowne. Jedynie zaznaczam, że istnieje instytucja, która podpowiada konsumentom, co jest w grze. Czasami zastanawiam się, czy nie byłoby dobrze, żeby wprowadzili "gry na dowód"... Ale wówczas zadaję sobie pytanie o produkcje cyfrowe (jak zmusić np. STEAM do sprawdzania dowodów osobistych graczy?) oraz fakt, że gry kupują dzieciom rodzice. A oni mają dowód. Z kolei cenzurowanie gier (czy czegokolwiek innego) jest zwyczajnie złe i nie powinno się tego robić - nie chcesz grać w gry z krwią? To nie graj - jest mnóstwo innych produkcji, gdzie krew się nie pojawia. Tylko naukowcy ich nie zauważają :D. Przemoc towarzyszy człowiekowi od... zawsze. Większość filmów też opiera się na niej. A jeśli szuka się "uczty dla umysłu" to od gier i filmów lepsza jest książka ;). Coś źle wkleiłem przy przenoszeniu tekstu z Worda na Forum (zawsze tak robię :P). Link został już poprawiony.
  9. W ostatnim przed wakacjami wpisie postanowiłem zająć się dwoma niezbyt długimi artykułami zamieszonymi na stronie „Edukacji medialnej”. Wszystkie cytaty są kopiowane – żadnej ingerencji z mojej strony (poza formatowaniem :D). Gotowi? Na rozgrzewkę - Maria Braun-Gałkowska „Gry komputerowe a psychika dziecka” datowany na listopad 2008 roku: Ten fragment niby nie jest głupi, ale w 2008 roku PEGI istniało już w Polsce (choć dopiero od 2009 oficjalnie). Ale o tym przecież nie warto pisać (powtórzę się, ale MSS ). No, skoro jest literatura to chyba problem jest już „znany”. Tylko biorą się za niego partacze ;). Wątpię też, by było to 95% - w każdym razie nie aż tyle. Ten "seans" mnie trochę rozbawił, nie wiem jak Was ;). Te "dodatkowe opcje" też są ciekawe, bo nigdy nie widziałem takowych – co najwyżej możliwość wyłączenia gore. Ale teza > fakty . Dobra, to ile powinienem mieć trupów na koncie, jeśli gram od 1999 roku, a jedną z moich pierwszych gier był Soldier of Fortune (demo)? Miliard wystarczy, droga Autorko? Wielokrotnie też zarządzałem całymi imperiami – czy to oznacza, że moje zdolności przywódcze są wysokie? Przecież trenowałem tyle w Tropico i Total Warach… Punkty… Grrr! Reszta tego fragmentu była już wałkowana w innych postach, ale zastanawia mnie ostatnie zdanie. Czy to, że Gothic 3 przeszedłem kiedyś ścieżką orków (kto mnie właśnie znienawidził – przyznać się? :D) oznacza, że się z nimi identyfikuję? Hmm… Czyżby Autorka nie czytała książek Iwony Ulfik-Jaworskiej? Interesujące, zważywszy, że była współautorką jednej z nich. Teraz się wszyscy skupmy – czas na rzetelne badania naukowe . Najpierw krótko o samym badaniu: Przydałyby się jakieś werble – o są :D: Chyba nie spodziewaliście się szczegółowych wyników – pfff… Amatorzy z was, nie znacie się na badaniach naukowych. Tak wyglądają prawdziwe badania, a nie tam jakieś procenty czy konkretne przykłady obu stron. A podawanie takich bzdetów jak ilość badanych, miejsce i czas przeprowadzania badań itp. jest dla mięczaków i amatorów. Odnośnie samych wyników chyba nie ma zaskoczenia, nie? Ach, no tak. Przecież wszyscy wiedzą, że gry są winne całemu złu świata – przed nimi nie było wojen, bójek ani innych takich plugastw. Patrz MSS :D. Czas na drugi artykuł – „Wojna o dusze” autorstwa Przemysława Pucha z 2010 roku. Autor zaczyna swój tekst w stylu Hitchcocka - brawo . Za… zaświatach? Erm… A co ma działanie zwyrodnialców do scenariuszy? I co z filmami, serialami i książkami, w których już od dawna pokazuje się alternatywną rzeczywistość? Odnośnie ostatniego zdania – opinia publiczna jest sztucznie poruszana historyjkami jak to morderca grał w gry i zaczął zabijać. Wszystkie inne kwestie są z góry pomijane (vide Erfurt). Autor dołącza do tego „zacnego grona”, które całe zło widzi tylko w grach, świadomie przemilczając inne, o wiele ważniejsze, kwestie (np. brak wychowania, problemy psychiczne itp.) To już nawet nie jest głupota… Brakuje mi słów, by obwiniać gry za laicyzację Europy. Gdzie są dowody? I co będzie kolejne? Trąd, koklusz, trzęsienia ziemi i głód to też wina gier? O, to gry dzielą się tylko na dwa gatunki od dzisiaj :D. Ponadto, myślę też, że nazwanie Niko Bellica Rosjaninem jest rasizmem – przecież jest Serbem. Ciekawe czy Autor byłby zadowolony, gdybym go nazwał np. Ukraińcem czy Czechem (bez urazy). Bo czemu nie? Nie jestem pewny K&L, ale gdzie w Hitmanie dało się ćwiartować zwłoki? Czyżby Autor dotarł do jakiejś ukrytej lokacji, nieznanej graczom? Przed kolejnym fragmentem chciałbym pozdrowić Drangira – pamiętasz naszą kłótnię w komentarzach o AC II? Jeśli ktoś nie wie, to tu jest link . To źle? Czy Autor ogląda tylko filmy, w których nie da się wyczuć klimatu? Nie wiem czy Autor zna historię, ale Aleksander VI nie był przykładem cnót papieskich. Liczne romanse, bękarty i morderstwa (głównie polityczne) oraz kupienie sobie głosów kardynalskich. Ale jeśli Autor lubi takie postacie, to czas beatyfikować papieża Stefana VI ;). Dodatkowo – Zakon Templariuszy jest różnie przedstawiany w rozmaitych fikcjach. Czemu w grach ma być inaczej? Ubisoft zwyczajnie bazuje na rozmaitych teoriach spiskowych. Autorowi polecam zagrać najpierw w część pierwszą – może wówczas zrozumie scenariusz? Jeszcze jedno – Autor podejrzanie dobrze zna treść gry. Czyżby był jak ci rozmaici panowie, którzy katują się pornosami? Podziękujmy w komentarzach temu Panu za poświęcenie . Dalej jest o MW2, ale się nie wypowiem, bo nie znam gry – jak przeczytacie to dajcie znać . Chwila, chwila! Czyżby pokonanie Diabła w Diablo było… ach, zły przykład. Może Catechumen (polecam obejrzenie filmu Youtubera NRGeeka o tej grze)? Ok, to może niech Autor napisze na czym miałaby polegać porażka zła? Może ktoś z Was ma jakiś pomysł i przedstawi go w komentarzu? Mój pomysł (wymyślony „na szybko”): gracz kieruje Dobrą Dziewczynką. Jej siostra jest Zła. Zadaniem gracza jest opluć większą ilość osób. W nagrodę za to matka łoi skórę tej Złej. Kończąc, życzę Wam gorących i udanych wakacji AD 2016! Do zobaczenia we wrześniu :D.
  10. W jedynce faktycznie też coś takiego czasem było. Nie jestem pewny "dwójki", ale w "trójce" też na 100% uciekali, gdy pokonało się ich dość dużo. Niestety te "małe" zmiany między kolejnymi częściami AC już mi się nieco mieszają :P.
  11. Dzisiaj będzie krótko, ponieważ na tegorocznych targach nie było zbyt wiele gier dla mnie. Zacznę od mojego największego oczekiwania. Jest nim Mafia 3. Wprawdzie niepokoi mnie, że główny bohater przypomina z wyglądu Franklina z GTA 5 (ale na sterydach :P), ale sam koncept zdobywania wpływów jest bardzo ciekawy. Do tego Vito Scaletta (któremu pewnie będę dawał największe wpływy :D) i ciekawe miasto do zwiedzenia. Oby sama gra nie okazała się tylko „przyzwoitą”, jak druga część cyklu. Drugą grą, na którą czekam, jest Mount and Blade 2. Jestem fanem serii, nie grałem tylko w Ogniem i Mieczem, więc rozbudowane oblężenia zrobiły na mnie pozytywne wrażenie. Mam nadzieję (bo nie widziałem jeszcze takiej informacji), że, podobnie jak w Warband, będę mógł stworzyć i zarządzać własnym królestwem. Obawiam się jednak, że gra wyjdzie dopiero w 2017… Trzecią grą, o której muszę wspomnieć, jest Gwint. Nie wiem czy stanie w szranki z HearthStonem (którego porzuciłem wieki temu), ale po rozegraniu wielu partii w grze i w rzeczywistości (ze znajomym) liczę na przyzwoitą karciankę z rozbudowanym trybem dla „samotników”. Z kolei mam mieszane uczucia co do Battlefield 1. O ile teatr działań – I Wojna Światowa – jest bardzo ciekawy, tak obawiam się, że ponownie DICE postawi na tryb multi, czyli nie dla mnie. A szkoda. Dodatkowo efekt popsuła zapowiedź wydania kampanii francuskiej – czyli w sumie jednej z najważniejszych w Wielkiej Wojnie - w DLC. Pewnie słono płatnym, znając EA (vide DLC do Inkwizycji :O). A Wy jakie macie odczucia po E3? Piszcie w komentarzach .
  12. Akurat miałem na myśli postacie poboczne, które czasem zagadywały do mnie np. w ramach zadania :).
  13. Tak, system dialogów był świetny, choć niekiedy wyświetlał mi się ot tak - gra nie załapywała, że ktoś do mnie mówił i nie wchodziła w "tryb rozmowy".
  14. Czekając na „Krew i wino” postanowiłem zapoznać się z inną znaną gra RPG. Wybór padł na trzecią część serii „Dragon Age”, czyli „Inkwizycję”. Jako, że nie grałem w poprzedniczki (choć na Originie mam Początek – trochę w niego pograłem, ale nigdy nie skończyłem) nie mam możliwości powiedzieć czy to najlepsza część czy najgorsza (jak sugerują niektórzy internauci). Przepraszam za brak screenów ;). O jednej takiej, co miała znamię Na samym początku gra pozwoliła mi na wybór klasy i rasy postaci. Do wyboru z tych pierwszych jest Wojownik, Łotrzyk i Mag, a z drugich – człowiek, elf, krasnolud i qunari Jako, że uwielbiam walkę na dystans, wybór szybko padł na Łotrzyka-Łucznika. A jak łucznik – to tylko elf. No, a dla mnie „długouchy” musi być płci żeńskiej. Dlatego będę w tekście używał tytułu „Inkwizytorka” (zresztą, z tego, co wiem, według lore bohaterką jest kobieta człowiek łotrzyk). Po długim czasie tworzenia (kreator jest całkiem przyjemny) rozpocząłem grę blondwłosą i zielonooką Dalijką (elfką) o ciut zbyt dużym nosie. Wygląd można później poprawić dzięki jednemu z darmowych DLC, ale nie widziałem takiej potrzeby. Ogromnym plusem wyboru elfa było gorsze traktowanie mnie przez ludzi (jakaś szlachcianka nazwała lady Gvaellię Levellan „królikiem”!) i mogłem wykazać, że jestem lepszy od krótkouchów ;). Ech, jak mi tego brakowało w Skyrim… Podobnie, jak w Początku, na eksplorację całkiem sporego świata zabieramy trzy osoby do drużyny. Na początek wybór towarzyszy jest ograniczony, ale później ich liczba się powiększa. Choć w moim przypadku 3/4 czasu gry spędziłem w tym samym ustawieniu „święta trójca”, czyli tank (wojownik z tarczą), dps (ja+wojowniczka z dwuręczną bronią) i healer (mag), z tymi samymi towarzyszami. Innych zabierałem tylko, gdy wykonywałem ich questy (ogólnie nazwane „Wewnętrzny krąg”) lub chciałem sprawdzić jak sobie poradzą. Nie jestem do końca przekonany do ograniczenia ilości umiejętności na pasku do ośmiu. Cóż, nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że co poziom dostaje się punkt do atrybutów – kończąc grę na 21 lvl miałem dwie niewykorzystane umiejętności, bo inaczej nie mógłbym się dostać do umiejętności pasywnych. Inkwizytorując Jak sam tytuł wskazuje, Inkwizytorka przewodzi Inkwizycji. Możemy więc kierować poczynaniami naszej organizacji (w pewnym stopniu, oczywiście) z pomocą doradców – dowódcy wojsk Cullena „Kędziorka”, szpiegmistrzyni Leliany oraz dyplomatki Józefiny. Zarządzanie odbywa się poprzez stół narad w sali narad. Możemy stamtąd rozwijać Inkwizycję przy pomocy „Profitów” oraz wysyłać swoich ludzi (nakazując to doradcom) na operacje. Pomysł przypomina wysyłanie misji z garnizonu w WoW. Tyle, że to nie MMO i nie ma abonamentu. A i garnizon… to znaczy twierdza dużo ładniejsza. Ogromną wadą są za to czasy trwania tych operacji – od kilku minut do kilkunastu godzin! Najdłuższa zajęła moim ludziom 21 godzin! To lekka przesada, moim zdaniem. Dlaczego w grze singleplayer mam czekać cały dzień aż moi ludzie skądś wrócą? Powinno to zajmować maksymalnie 2, góra 3, godziny. Totalny bezsens. Wspomniałem o Profitach. Te dzielą się na cztery… „drzewka” (?) umiejętności. Wojsko, Tajemnice, Znajomości i Inkwizycję. Tak naprawdę opłaca się rozwijać po trochu każdego [spoiler!](i zacząć od Tajemnic, by móc dowolnym Łotrzykiem otwierać wszystkie zamki). Władanie Inkwizycją to także polityka. Można więc zjednywać sobie nowych przyjaciół czy rozbijać mariaże między rodami. A także werbować agentów i wybrać między Magami a Templariuszami w ramach wątku głównego. Inkwizytorka Levellan wydała także kilka wyroków (w tym na trupa – i to nie przez błąd w grze :D). Zwieńczeniem był bal u Cesarzowej Orlais, na którym też trzeba było pouprawiać trochę polityki. Dodatkowo pojawiła się możliwość rozbudowania głównej twierdzy i zdobycia trzech pomniejszych. A także wybór draperii, okien, łóżka, wystroju i tronu (na którym siada się bardzo rzadko, a szkoda). Czyli wszystko to, co lubię w grach. „Koryfagas” Naszym głównym antagonistą jest Koryfeusz (ilekroć się pojawiał nazywałem go „paskudną mordą”), który chce zostać bogiem czy coś tam (trochę się w pewny momencie pogubiłem…). Nieważne, grunt, że to jego ma powstrzymać Inkwizycja. Oczywiście, najpierw trzeba mu rozbić armię i zrobić mnóstwo zadań, by wreszcie drania ubić. W przypadku lady Levellan, Koryfeusz miał do dyspozycji armię Czerwonych Templariuszy. Muszę przyznać, że walka z nim była nudna i całkiem przewidywalna. Nie spodziewałem się fajerwerków, ale już moim zdaniem Eredin z Wiedźmina 3 był lepszy. Trochę się zawiodłem, szczególnie, że walka z jednym z jego podwładnych była o tyle ciekawa, że mogłem się do niej przygotować (aż mi się banan na twarzy pojawił, jak zniszczyłem mu tę bajerancką zbroję jedną opcją dialogową. Dźwiękuję Ku mojemu zadowoleniu, DAI nie doczekało się polskiego dubbingu. Dzięki temu mogłem posłuchać oryginalnych angielskich głosów. I dobrze. Angielski Józefiny i innych Orlaisiańczyków (tak to się odmienia?) z charakterystycznym francuskim akcentem sprawił, że chciałem im dać bagietkę i żabie udka. Bardzo dobrze wypadły też głosy innych postaci, choć mam zarzut do twórców napisów (nie wiem czy tylko w polskiej wersji tak jest) – pieśni bardki (nota bene – genialne!) mają zepsute napisy – albo się nie pojawiają albo są mocno opóźnione. Nie wiem jak było w oryginale, ale te utwory nie są na tyle szybkie, by nie nadążać z napisami: Tło muzyczne mi się podobało, bo go nie dostrzegałem. Czyli pasowało do gry, więc plus. Ty idioto! Okrzyk ze śródtytułu bardzo często towarzyszył mi w czasie rozgrywki. Niestety, nasi towarzysze niekiedy zachowują się idiotycznie. Pamiętam, jak w czasie walki zauważyłem, że moja drużyna strasznie ginie, ale tank miał pełne życie. Jak się na niego przełączyłem to się okazało, że ten kretyn zatrzymał się nad drabiną i kontemplował nad sensem jej istnienia. Co gorsze/lepsze (trudno określić) po zmianie postaci reszta teleportowała się do niego w tajemniczy sposób. Przeciwnicy zaś grzecznie poczekali aż wrócę w pełnym składzie. Towarzyszący mi NPCe potrafili także olać tłukącego mnie wroga. Nie wiem czemu – z rozkazu przerwania walki korzystałem bardzo rzadko. Ot, uznawali, że sobie poradzę. Pół biedy, jeśli był to jeden ćwok. Ale jak oblazło mnie trzech? Dobrze, że szybko wyczułem łucznika i potrafiłem uciec. Inna dziwna postać pojawiła się w twierdzy Inkwizycji. Była to strażniczka stojąca na murach, która z uporem maniaka próbowała wyjść z twierdzy... czy raczej wyskoczyć! Na szczęście postawiona tam była jakaś niewidzialna ściana, bo inaczej miałbym samobójczynię wśród swoich. Przeciwnicy też czasem zachowują się jak idioci. Niekiedy stoją jak kołki, gdy ich kumple giną, innym razem biegają w kółko. Jednak miałem wrażenie, że ogólnie zachowują się dość sensownie – atakując najpierw mnie. Takie życie Inkwizytorki. You have my sword. And my… ??? Jak wspomniałem na początku grałem Łuczniczką. Niestety, gra strasznie nie lubi mojej klasy i nowe uzbrojenie otrzymywałem bardzo rzadko. Rozumiem, że moich kompanów też muszę uzbroić, ale mi również przydałby się nowy łuk i zbroja. A tu co? Albo niepasująca zbroja albo za słaba. W pewnym momencie miałem tonę lekkich i ciężkich zbroi a średnich zero. To samo z bronią – nowy łuk zdobywałem najczęściej gdy udało mi się go stworzyć (swoja drogą – crafting jest nieźle przemyślany i można nazywać swoje uzbrojenie, podobnie jak w Skyrim). W przeciwnym razie ganiałem z jakimś „śmieciem” - w porównaniu z bronią moich towarzyszy, rzecz jasna. I to niby ma być Inkwizytorka, która uratuje świat? Niby czym? Ten aspekt mnie mocno zawiódł. Z uzbrojeniem wiąże się w Inkwizycji także inny kwestia – ulepszanie go. Prawie każdy przedmiot ma gniazda do ulepszeń – w przypadku zbroi są to nogawice i rękawice, a przy broni zależy to od typu – mój łuk miał tylko jedno takie miejsce – na uchwyt. Ulepszenia można znaleźć, stworzyć lub wyjąć ze znalezionych przedmiotów. Dodatkowo, każda broń ma miejsce na runę, której nie da się usunąć nie niszcząc jej. Podsumowanie Właściwie nie wiem jaka ocena byłaby najsprawiedliwsza. Grało mi się świetnie (Geralt musiał stać cierpliwie w kolejce, z Krwią i Winem, aż skończę), podobały mi się wybory i ogólny klimat bycia Inkwizytorką. Z drugiej strony błędy irytowały i gra na każdym kroku pokazywała „to tylko zabawa!”. I ten totalnie zbędny widok taktyczny (serio – czemu on służy?). Dlatego uważam, że najsprawiedliwszą oceną będzie 4+/6. Fanatycy Początku mogą wystawić swoją ocenę ;). Zapraszam do komentowania ;).
  15. Czekając na „Krew i wino” postanowiłem zapoznać się z inną znaną gra RPG. Wybór padł na trzecią część serii „Dragon Age”, czyli „Inkwizycję”. Jako, że nie grałem w poprzedniczki (choć na Originie mam Początek – trochę w niego pograłem, ale nigdy nie skończyłem) nie mam możliwości powiedzieć czy to najlepsza część czy najgorsza (jak sugerują niektórzy internauci). Wybaczcie brak screenów. O jednej takiej, co miała znamię Na samym początku gra pozwoliła mi na wybór klasy i rasy postaci. Do wyboru z tych pierwszych jest Wojownik, Łotrzyk i Mag, a z drugich – człowiek, elf, krasnolud i qunari Jako, że uwielbiam walkę na dystans, wybór szybko padł na Łotrzyka-Łucznika. A jak łucznik – to tylko elf. No, a dla mnie „długouchy” musi być płci żeńskiej. Dlatego będę w tekście używał tytułu „Inkwizytorka” (zresztą, z tego, co wiem, według lore bohaterką jest kobieta człowiek łotrzyk). Po długim czasie tworzenia (kreator jest całkiem przyjemny) rozpocząłem grę blondwłosą i zielonooką Dalijką (elfką) o ciut zbyt dużym nosie. Wygląd można później poprawić dzięki jednemu z darmowych DLC, ale nie widziałem takiej potrzeby. Ogromnym plusem wyboru elfa było gorsze traktowanie mnie przez ludzi (jakaś szlachcianka nazwała lady Gvaellię Levellan „królikiem”!) i mogłem wykazać, że jestem lepszy od krótkouchów ;). Ech, jak mi tego brakowało w Skyrim… Podobnie, jak w Początku, na eksplorację całkiem sporego świata zabieramy trzy osoby do drużyny. Na początek wybór towarzyszy jest ograniczony, ale później ich liczba się powiększa. Choć w moim przypadku 3/4 czasu gry spędziłem w tym samym ustawieniu „święta trójca”, czyli tank (wojownik z tarczą), dps (ja+wojowniczka z dwuręczną bronią) i healer (mag), z tymi samymi towarzyszami. Innych zabierałem tylko, gdy wykonywałem ich questy (ogólnie nazwane „Wewnętrzny krąg”) lub chciałem sprawdzić jak sobie poradzą. Nie jestem do końca przekonany do ograniczenia ilości umiejętności na pasku do ośmiu. Cóż, nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że co poziom dostaje się punkt do atrybutów – kończąc grę na 21 lvl miałem dwie niewykorzystane umiejętności, bo inaczej nie mógłbym się dostać do umiejętności pasywnych. Inkwizytorując Jak sam tytuł wskazuje, Inkwizytorka przewodzi Inkwizycji. Możemy więc kierować poczynaniami naszej organizacji (w pewnym stopniu, oczywiście) z pomocą doradców – dowódcy wojsk Cullena, szpiegmistrzyni Leliany oraz dyplomatki Józefiny. Zarządzanie odbywa się poprzez stół narad w sali narad. Możemy stamtąd rozwijać Inkwizycję przy pomocy „Profitów” oraz wysyłać swoich ludzi (nakazując to doradcom) na operacje. Pomysł przypomina wysyłanie misji z garnizonu w WoW. Tyle, że to nie MMO i nie ma abonamentu. A i garnizon… to znaczy twierdza dużo ładniejsza. Ogromną wadą są za to czasy trwania tych operacji – od kilku minut do kilkunastu godzin! Najdłuższa zajęła moim ludziom 21 godzin! To lekka przesada, moim zdaniem. Dlaczego w grze singleplayer mam czekać cały dzień aż moi ludzie skądś wrócą? Powinno to zajmować maksymalnie 2, góra 3, godziny. Totalny bezsens. Wspomniałem o Profitach. Te dzielą się na cztery… „drzewka” (?) umiejętności. Wojsko, Tajemnice, Znajomości i Inkwizycję. Tak naprawdę opłaca się rozwijać po trochu każdego. Władanie Inkwizycją to także polityka. Można więc zjednywać sobie nowych przyjaciół czy rozbijać mariaże między rodami. A także werbować agentów i wybrać między Magami a Templariuszami w ramach wątku głównego. Inkwizytorka Levellan wydała także kilka wyroków (w tym na trupa – i to nie przez błąd w grze :D). Zwieńczeniem był bal u Cesarzowej Orlais, na którym też trzeba było pouprawiać trochę polityki. Dodatkowo pojawiła się możliwość rozbudowania głównej twierdzy i zdobycia trzech pomniejszych. A także wybór draperii, okien, łóżka, wystroju i tronu (na którym siada się bardzo rzadko, a szkoda). Czyli wszystko to, co lubię w grach. „Koryfagas” Naszym głównym antagonistą jest Koryfeusz (ilekroć się pojawiał nazywałem go „paskudną mordą”), który chce zostać bogiem czy coś tam (trochę się w pewny momencie pogubiłem…). Nieważne, grunt, że to jego ma powstrzymać Inkwizycja. Oczywiście, najpierw trzeba mu rozbić armię i zrobić mnóstwo zadań, by wreszcie drania ubić. Muszę przyznać, że walka z nim była nudna i całkiem przewidywalna. Nie spodziewałem się fajerwerków, ale już moim zdaniem Eredin z Wiedźmina 3 był lepszy. Trochę się zawiodłem, szczególnie, że walka z jednym z jego podwładnych była o tyle ciekawa, że mogłem się do niej przygotować. Dźwiękuję Ku mojemu zadowoleniu, DAI nie doczekało się polskiego dubbingu. Dzięki temu mogłem posłuchać oryginalnych angielskich głosów. I dobrze. Angielski Józefiny i innych Orlaisiańczyków (tak to się odmienia?) z charakterystycznym francuskim akcentem sprawił, że chciałem im dać bagietkę i żabie udka. Bardzo dobrze wypadły też głosy innych postaci, choć mam zarzut do twórców napisów (nie wiem czy tylko w polskiej wersji tak jest) – pieśni bardki (nota bene – genialne!) mają zepsute napisy – albo się nie pojawiają albo są mocno opóźnione. Nie wiem jak było w oryginale, ale te utwory nie są na tyle szybkie, by nie nadążać z napisami. Tło muzyczne mi się podobało bo go nie dostrzegałem. Czyli pasowało do gry, więc plus. Ty idioto! Okrzyk ze śródtytułu bardzo często towarzyszył mi w czasie rozgrywki. Niestety, nasi towarzysze niekiedy zachowują się idiotycznie. Pamiętam, jak w czasie walki zauważyłem, że moja drużyna strasznie ginie, ale tank miał pełne życie. Jak się na niego przełączyłem to się okazało, że ten kretyn zatrzymał się nad drabiną i kontemplował nad sensem jej istnienia. Co gorsze/lepsze (trudno określić) po zmianie postaci reszta teleportowała się do niego w tajemniczy sposób. Przeciwnicy zaś grzecznie poczekali aż wrócę w pełnym składzie. Towarzyszący mi NPCe potrafili także olać tłukącego mnie wroga. Nie wiem czemu – z rozkazu przerwania walki korzystałem bardzo rzadko. Ot, uznawali, że sobie poradzę. Pół biedy, jeśli był to jeden ćwok. Ale jak oblazło mnie trzech? Dobrze, że szybko wyczułem łucznika i potrafiłem uciec. Inna dziwna postać pojawiła się w twierdzy Inkwizycji. Była to strażniczka stojąca na murach, która z uporem maniaka próbowała wyjść z twierdzy... czy raczej wyskoczyć! Na szczęście postawiona tam była jakaś niewidzialna ściana, bo inaczej miałbym samobójczynię wśród swoich. Przeciwnicy też czasem zachowują się jak idioci. Niekiedy stoją jak kołki, gdy ich kumple giną, innym razem biegają w kółko. Jednak miałem wrażenie, że ogólnie zachowują się dość sensownie – atakując najpierw mnie. Takie życie Inkwizytorki. You have my sword. And my… ??? Jak wspomniałem na początku, grałem Łuczniczką. Niestety, gra strasznie nie lubi mojej klasy i nowe uzbrojenie otrzymywałem bardzo rzadko. Rozumiem, że moich kompanów też muszę uzbroić, ale mi także przydałby się nowy łuk i zbroja. A tu co? Albo niepasująca zbroja albo za słaba. W pewnym momencie miałem tonę lekkich i ciężkich zbroi a średnich zero. To samo z bronią – nowy łuk zdobywałem najczęściej gdy udało mi się go stworzyć (swoja drogą – crafting jest nieźle przemyślany i można nazywać swoje uzbrojenie, podobnie jak w Skyrim). W przeciwnym razie ganiałem z jakimś „śmieciem” w porównaniu z bronią moich towarzyszy. I to niby ma być Inkwizytorka, która uratuje świat? Niby czym? Ten aspekt mnie mocno zawiódł. Z uzbrojeniem wiąże się w Inkwizycji także inny aspekt – ulepszanie go. Prawie każdy przedmiot ma gniazda do ulepszeń – w przypadku zbroi są to nogawice i rękawice, a przy broni zależy to od typu – mój łuk miał tylko jedno takie miejsce – na uchwyt. Ulepszenia można znaleźć, stworzyć lub wyjąć ze znalezionych przedmiotów. Dodatkowo każda broń ma miejsce na runę, której nie da się usunąć nie niszcząc jej. Podsumowanie Właściwie nie wiem jaka ocena byłaby najsprawiedliwsza. Grało mi się świetnie (Geralt musiał stać cierpliwie w kolejce, z Krwią i Winem, aż skończę), podobały mi się wybory i ogólny klimat bycia Inkwizytorką. Z drugiej strony błędy irytowały i gra na każdym kroku pokazywała „to tylko zabawa!”. I ten totalnie zbędny widok taktyczny (serio – czemu on służy?). Dlatego uważam, że najsprawiedliwszą oceną będzie 4+/6. Fanatycy Początku mogą wystawić swoją ocenę ;). Zapraszam do komentowania ;).
  16. Szkoda, że w "trójce" tak rzadko bywa się w Kaer Morhen. Tu myślę, że CDPR raczej chciało dodać housing, by gra była pełna :). Jak pisałem - jeszcze nie dotarłem do zadań z dodatu 9trochę mi to zajmie, bo postanowiłem zacząc od początku ;)). Akurat osada Davenport była bardzo dobrym pomysłem (tak dobrym, że o nim zapomniałem - zaraz będzie edit :P). Choć ja, osobiście, bardziej wolałem Monteriggioni z "dwójki". Szkoda, że pociąg z Syndicate nie jest już tak dobry :/.
  17. Dzisiaj będzie wyjątkowo krótko, bowiem kwestia, którą chce poruszyć sama w sobie jest niezbyt wielka. Mianowicie, jest pewien element w grach, który uwielbiam, choć ludzie piszą, że to „dla gupich Amerykanów”. Housing, bo o nim mowa, jest dla mnie jednym z ciekawszych aspektów współczesnych gier. I nie mam tu na myśli Simsów (kiedyś próbowałem… to nie dla mnie), lecz RPGi. Możliwość zdobycia miejsca, które mój bohater nazwie domem jest dla mnie bardzo ważną częścią wczuwania się. O ile jednak taki Geralt nie potrzebował stałego „meldunku” (choć winnica wygląda obiecująco i czekam aż wreszcie dobiję do niej), tak już zarabiający krocie Dovahkiin mieszkający w jakiejś karczmie wywoływał u mnie efekt „ale dlaczego?”. I tym sposobem polubiłem zarówno podstawowe domy w Skyrim (i Oblivion), jak również możliwość rozbudowy z Hearthfire i rozmaitych modów. Ja to po prostu uwielbiam! Dlatego, gdy zobaczyłem domek i możliwości jakie daje w WildStar szybko przekonałem się do tego MMORPGa. Niestety, odstraszył mnie system walki, ale wciąż lekko mnie ciągnie do zabawy z ustawianiem wirtualnych mebli i czego tam. Z drugiej strony medalu jest World of Warcraft i niesławne garnizony z Warlords of Draenor. Cóż, o ile sam koncept bardzo mi się spodobał, tak już wykonanie było beznadziejne. No bez jaj – nie ma tam nawet miejsca, by dowódca garnizonu (czyli ja) położył się spać! Po całym dniu walki z jakimiś brudasami nie mam nawet miejsca do spania! Serio, Blizzardzie? Wracając do zwykłych RPG-ów – bardzo spodobała mi się Podniebna Twierdza w Dragon Age Inkwizycja (recenzja za tydzień :D), którą nie dość, że mogłem lekko rozbudować, to jeszcze dostosowywać. Dla mnie żyć-nie umierać :D. (Edit - Kirrin mi przypomniał thx!) Także seria Assassin's Creed, od "dwójki", serwuje graczom housing. Do dziś pamiętam jak uwielbiałem wędrować po Monteriggioni. Potem całkiem udana (choć nie tak malownicza) osada Davenport w "trójce" (ach to patrzenie jak ludzi przybywa :)) i w Syndicate całkiem ciekawy pomysł, szkoda, że słabo zrealizowany, czyli pociąg. A Wy co sądzicie o housingu w grach – to dobry pomysł czy beznadziejny zapychacz? I jaki był Wasz ulubiony dom w grach? Mój to, póki co (nie widziałem jeszcze winnicy z Wiedźmina 3 :P), wspomniana wyżej twierdza.
  18. Dzisiaj będzie wyjątkowo krótko, bowiem kwestia, którą chce poruszyć sama w sobie jest niezbyt wielka. Mianowicie, jest pewien element w grach, który uwielbiam, choć ludzie piszą, że to „dla gupich Amerykanów”. Housing, bo o nim mowa, jest dla mnie jednym z ciekawszych aspektów współczesnych gier. I nie mam tu na myśli Simsów (kiedyś próbowałem… to nie dla mnie), lecz RPGi. Możliwość zdobycia miejsca, które mój bohater nazwie domem jest dla mnie bardzo ważną częścią wczuwania się. O ile jednak taki Geralt nie potrzebował stałego „meldunku” (choć winnica wygląda obiecująco i czekam aż wreszcie dobiję do niej), tak już zarabiający krocie Dovahkiin mieszkający w jakiejś karczmie wywoływał u mnie efekt „ale dlaczego?”. I tym sposobem polubiłem zarówno podstawowe domy w Skyrim (i Oblivion), jak również możliwość rozbudowy z Hearthfire i rozmaitych modów. Ja to po prostu uwielbiam! Dlatego, gdy zobaczyłem domek i możliwości jakie daje w WildStar szybko przekonałem się do tego MMORPGa. Niestety, odstraszył mnie system walki, ale wciąż lekko mnie ciągnie do zabawy z ustawianiem wirtualnych mebli i czego tam. Z drugiej strony medalu jest World of Warcraft i niesławne garnizony z Warlords of Draenor. Cóż, o ile sam koncept bardzo mi się spodobał, tak już wykonanie było beznadziejne. No bez jaj – nie ma tam nawet miejsca, by dowódca garnizonu (czyli ja) położył się spać! Po całym dniu walki z jakimiś brudasami nie mam nawet miejsca do spania! Serio, Blizzardzie? Wracając do zwykłych RPG-ów – bardzo spodobała mi się Podniebna Twierdza w Dragon Age Inkwizycja (recenzja za tydzień :D), którą nie dość, że mogłem lekko rozbudować, to jeszcze dostosowywać. Dla mnie żyć-nie umierać :D. (Edit - Kirrin mi przypomniał thx!) Także seria Assassin's Creed, od "dwójki", serwuje graczom housing. Do dziś pamiętam jak uwielbiałem wędrować po Monteriggioni. Potem całkiem udana (choć nie tak malownicza) osada Davenport w "trójce" (ach to patrzenie jak ludzi przybywa :)) i w Syndicate całkiem ciekawy pomysł, szkoda, że słabo zrealizowany, czyli pociąg. A Wy co sądzicie o housingu w grach – to dobry pomysł czy beznadziejny zapychacz? I jaki był Wasz ulubiony dom w grach? Mój to, póki co (nie widziałem jeszcze winnicy z Wiedźmina 3 :P), wspomniana wyżej twierdza.
  19. Ja pamiętam, jak w Nocy Kruka zabiłem Bloodwyna i zabrałem mu głowę. Po powrocie do Khorinis poszedłem do Klasztoru (grałem Magiem Ognia) i schowałem ten łeb do skrzyni w mojej komnacie. Zabrałem ją dopiero tuz przed wyruszeniem do Dworu Irdorath - to była ostatnia rzecz, jaką zrobiłem w Khorinis. I miałem wówczas wrażenie (choć może mi się zdawało), że głowa była nieco bardziej zielona :).
  20. Właśnie to "dylanie" najbardziej mnie irytuje. Gram teraz w Dragon Age Inkwizycje i ciągle muszę biegać i sprzedawać "graty" lub zostawiać je w skrzyni. Tak samo miałem (i niedługo znowu będę miał :D) w "Wiedźmin 3". Gdzie tu sens? Oj, sam bym wrzeszczał :P.
  21. Pamiętam w G3 jak za furę toporów, kusz i innego orkowego badziewia, które zbierałem kupiłem najdroższą (bodaj) zborę w grze - czyli Zbroję Paladyna. I jeszcze handlarz musiał mi dopłacić :D. Tu się zgadzam, ale skądś te ograniczenia się wzięły. Dodatkowo - trudno, moim zdaniem, mówić o realizmie w grach z magią, smokami itd :). W Wiedźminie jedynce pamiętam jak się wkurzałem na to ograniczenie - "przecież nie mogę kupić lepszej kurtki!" wkurzałem się . W Skyrim najgorzej było, gdy quest item ważył a zadanie akurat postanowiło się zbugować (ja tak ganiałem w Wuuthradem, bo gra postanowiła nie pozwolić mi na umieszczenie go w rękach Ysgramora). Ja tak się irytowałem w trzecim Wiedźminie :). Najgorzej gdy handlarze mają dodatkowo ograniczone złoto (nawet, jeśli jest to podyktowane realizmem). Tak samo z tymi setami :). Ja bym pewnie już dawno wyrzucił ten nóż. A potem bym się irytował :D.
  22. Chyba wszyscy grający w RPG-i to znają – zaglądanie do każdej skrzyni w polu widzenia (byle nie w obecności strażników lub właściciela :D), przeszukiwanie pokonanych wrogów, zbieranie wszystkich kamieni, ziółek itd. Tak, uprawianie zbieractwa vel chomikowanie jest silne podczas rozgrywki. Setki przeczytanych (lub nie) listów, książek, zwojów, tysiące roślinek i kamyczków, te tajemnicze „cosie”, które przecież mogą się przydać… to wszystko znajduje się w ekwipunku chyba każdej postaci RPG tuż przed finałowym bossem. Jest to całkowicie naturalne. Dlatego pamiętam, że przeżyłem lekki szok, gdy po ograniu trzech części Gothica zasiadłem do Obliviona. A tam – „Jesteś przeciążony!”. „Ale jak to?” – pomyślałem wówczas. Szok był spory, ale minął, gdy odkryłem magię „TGM” (pozdro dla kumatych, czyli pewnie większości z Was :P). I tutaj nasuwa mi się pewna myśl – skoro gracze uwielbiają zbierać w grze przedmioty, których i tak nigdy nie użyją (ręka do góry kto miał mnóstwo nie używanych mutagenów w trzecim „Wiedźminie” ) to dlaczego ograniczać im ekwipunek? Cóż, nie znam odpowiedzi – chyba po to, żeby pokazać graczom „hola! Geralt/Dovahiin/Inkwizytor/wpisz kogolowiek nie jest tragarzem (ani nie przechodzi z tragarzami)! Pozbądź się tej Stalowej Zbroi ważącej 100 i zwolnij trochę ekwipunku ty egoistyczny…”. Z drugiej strony – obecnie niemal w każdym RPG-u znajdziemy skrzynię (czy cokolwiek innego) na nasze dobra. A nie oszukujmy się – do tych skrzyń wszystko wpada, ale bardzo rzadko cokolwiek zostaje później wyjęte. Serio – jeśli mam 17 poziom, a broń/zbroja są na 19 to po co mam to gdzieś zostawiać? A jak w środku ważnej jaskini wbiję ten level to co wtedy, a? Zwykle do tych skrzyń trafia więc fajnie wyglądający/legendarny/z fajną nazwą ekwipunek, ale za słaby dla naszej postaci. Ot, żeby miejsce w ekwipunku się zgadzało. W MMORPG jest dokładnie tak samo – kiedy odchodziłem z WoW mógłbym przysiąc, że mój main miał w banku więcej klamotów niż powinno się tam mieścić. Podejrzewa, że gdyby ten bank istniał fizycznie to, łącznie z ilością złota, mój Marqus mógłby w nim pływać, jak Sknerus w swoim banku. No, może byłoby to bardziej niebezpieczne ;). Chciałbym zakończyć swój szybki i dość krótki wpis pytaniem – do czego, Waszym zdaniem, potrzebne jest graczom ograniczanie ekwipunku? I czy Wy też tak macie, że musicie to – czymkolwiek to jest - mieć w ekwipunku/skrzyni? PS. Najprawdopodobniej za tydzień wpisu nie będzie. Wybaczcie :).
  23. Chyba wszyscy grający w RPG-i to znają – zaglądanie do każdej skrzyni w polu widzenia (byle nie w obecności strażników lub właściciela :D), przeszukiwanie pokonanych wrogów, zbieranie wszystkich kamieni, ziółek itd. Tak, uprawianie zbieractwa vel chomikowanie jest silne podczas rozgrywki. Setki przeczytanych (lub nie) listów, książek, zwojów, tysiące roślinek i kamyczków, te tajemnicze „cosie”, które przecież mogą się przydać… to wszystko znajduje się w ekwipunku chyba każdej postaci RPG tuż przed finałowym bossem. Jest to całkowicie naturalne. Dlatego pamiętam, że przeżyłem lekki szok, gdy po ograniu trzech części Gothica zasiadłem do Obliviona. A tam – „Jesteś przeciążony!”. „Ale jak to?” – pomyślałem wówczas. Szok był spory, ale minął, gdy odkryłem magię „TGM” (pozdro dla kumatych, czyli pewnie większości z Was :P). I tutaj nasuwa mi się pewna myśl – skoro gracze uwielbiają zbierać w grze przedmioty, których i tak nigdy nie użyją (ręka do góry kto miał mnóstwo nieużywanych mutagenów w trzecim „Wiedźminie” ) to dlaczego ograniczać im ekwipunek? Cóż, nie znam odpowiedzi – chyba po to, żeby pokazać graczom „hola! Geralt/Dovahiin/Inkwizytor/wpisz kogokolwiek nie jest tragarzem (ani nie przechodzi z tragarzami)! Pozbądź się tej Stalowej Zbroi ważącej 100 i zwolnij trochę ekwipunku ty egoistyczny…”. Z drugiej strony – obecnie niemal w każdym RPG-u znajdziemy skrzynię (czy cokolwiek innego) na nasze dobra. A nie oszukujmy się – do tych skrzyń wszystko wpada, ale bardzo rzadko cokolwiek zostaje później wyjęte. Serio – jeśli mam 17 poziom, a broń/zbroja są na 19 to po co mam to gdzieś zostawiać? A jak w środku ważnej jaskini wbiję ten level to co wtedy, a? Zwykle do tych skrzyń trafia więc fajnie wyglądający/legendarny/z fajną nazwą ekwipunek, ale za słaby dla naszej postaci. Ot, żeby miejsce w ekwipunku się zgadzało. W MMORPG jest dokładnie tak samo – kiedy odchodziłem z WoW mógłbym przysiąc, że mój main miał w banku więcej klamotów niż powinno się tam mieścić. Podejrzewam, że gdyby ten bank istniał fizycznie to, łącznie z ilością złota, mój Marqus mógłby w nim pływać, jak Sknerus w swoim skarbcu. No, może byłoby to bardziej niebezpieczne ;). Chciałbym zakończyć swój szybki i dość krótki wpis pytaniem – do czego, Waszym zdaniem, potrzebne jest graczom ograniczanie ekwipunku? I czy Wy też tak macie, że musicie to – czymkolwiek to jest - mieć w ekwipunku/skrzyni? PS. Najprawdopodobniej za tydzień wpisu nie będzie. Wybaczcie :).
  24. Będą jak wymyślę co dalej :D.
  25. Stanley szedł pustą ulicą. Otaczały go zrujnowane pozostałości dawnej świetności tego miasta, choć nie wiedział gdzie jest. Ucieka od wielu dni – odkąd banda Wiedźminów wymordowała całą jego rodzinę i przyjaciół krzycząc coś o utopcach. Tu było jednak cicho. Znalazł swój azyl. Nikogo tu wprawdzie nie ma – może wszystkich wymordowano? Niemal czuł otaczającą go pustkę budynków. Początkowo był zdziwiony, że MSM-owie nie zrównali miasta z ziemią, jak czynili na całym świecie od ponad doby. A może mijał już tydzień? Stanley stracił rachubę czasu. Szedł opuszczona ulicą aż dotarł do zniszczonego budynku. Widniał na nim kawałek szyldu. Stanley przeczytał i tak się przeraził, ze dostał zawału i umarł. Napis głosił „Detroit”. Tymczasem, w bazie pod Białym Domem, pełniąca obowiązki prezydenta, sekretarz stanu Monica Lewinsky kończyła klęczeć czytać raport wojskowy. Od momentu rozpoczęcia „Czasu MSM-ów” faktycznie minęło 28 godzin. Informacje nie były dobre – zwyrodniali gracze przejęli już ponad połowę świata. Broniło się tylko kilka ośrodków w Europie. Madagaskar zamkną lotnisko i jest bezpieczny. Pełniąca obowiązki prezydenta westchnęła. Tylu niewinnych ludzi zabitych. Nigdy nie słyszała o czymś takim jak „ludobójstwo” czy „masakra”. To był pierwszy raz w historii. W bazie znajdowało się dość jedzenia na sto lat. Została zbudowana z nie do końca znanych przyczyn – w końcu ludzkość nigdy wcześniej nie znała pojęcia „konflikt zbrojny”. No, aż do pojawienia się gier komputerowych. W sali siedziało dwoje naukowców. Przybyli na wezwanie prezydent Clinton, ale było już za późno. Nie doczekała do końca drugiej kadencji. Sekretarz stanu spojrzała na zebranych. Zaproszono ponad sto osób – przybyło dwoje. Pani doktor psychologii spychologii psychologii przybyła aż z Polski, czyli spoza Europy, jak sądziła sekretarz. Psycholożka nazywała się Irena Danuta Jotka (używała obu inicjałów imienia) i była autorką książki naukowej „Gry komputerowe tworzą morderców”. Udowodniła w niej, na podstawie obserwacji młodocianych przestępców w Gimnazjum w Kupścikowie Dolnym, że gracze potrafią zapamiętać każdy ruch bohatera. Słyszała od nauczycielki, że ta słyszała od woźnej, że powiedział jej kuzyn, jak jakiś chłopiec wyrwał koledze czaszkę razem z kręgosłupem. Z kolei drugim przybyłym był Amerykanin – Martin Oron PhD, autor niezliczonych publikacji psychologicznych o negatywnym wpływie gier komputerowych na umysły szczurów. W zeszłym roku dostał też Nobla za odkrycie negatywnych skutków grania w ultranowoczesną grę „Wolfensztajn 3d”. Naturalnie, tekst przepisał od innego naukowca, który spisał go od innego, który spisał od… wszyscy byli dumni z nagrody, warto dodać. Oboje patrzyli wyczekująco na słowa pani prezydent. Docierały do nich strzępki informacji. - Szanowni państwo. Sytuacja jest krytyczna. Żałuję, że nikt nie zwracał uwagi na ostrzeżenia. - Teraz już za późno – powiedział M. Oron. – Był czas na działania. Nie po to spisywałem od kolegów, i dostałem za to Nobla, by teraz gnić w jakieś bazie. - Tak tak – wtrąciła dr Jotka. – To trąci nekrofilią. Wiem, bo od kogoś to przepisałam. Nie było jakiejś chaty w buszu? Pełniąca obowiązki odpowiedziała: - Niestety nie. Gracze wycięli wszystko. Nawet nietkniętą dotąd Amazonię. Wybili też wszystkie zwierzęta – w tym wszystkie tygrysy bengalskie. To okrutne potwory. Zapadła cisza. Przerwała ją doktor I. D.: - Jest jeszcze szansa. Musimy się dowiedzieć kto za tym stoi i… - urwała. – I poddać go terapii. - To dobry pomysł, koleżanko – pochwalił Oron. – Najlepiej w ośrodku odwykowym. To musi być jakiś maniak gier. Takich najlepiej leczyć. - A jeśli się nie zgodzi? – zapytała niepewnie sekretarz. - To nic nie da się zrobić – odpowiedziała spokojnie Jotka. Sekretarz wstała i podeszła do monitora. Satelity jeszcze działają, więc można oglądać co się dzieje. - Potrzebujemy kogoś, kto nas obroni – powiedziała. - Jest ktoś taki – rzekł Oron. – Nazywamy go Mega Prof. S. Jonalistą. Pierwszy, Od Którego Wszyscy Spisywali. Pewnie się ukrył. On zna tajemną sztukę walki z MSM-ami. Pełniąca obowiązku odwróciła się i uśmiechnęła. - Gdyby tylko był pan prezydentem… - rozmarzyła się. – Ale do rzeczy. Uda się wam go namierzyć? - To będzie trudne – zaczęła Jotka. – Trzeba będzie go odszukać. Mimo pesymistycznych słów pani doktor, w sekretarz wstąpiła nadzieja. Nakazała jednemu z żołnierzy: - Wyślijcie ekspedycję. Jeśli ten Mega Prof. S. Jonalista żyje – znajdziemy go. W tym samym czasie gracze niszczyli kolejne miejsca. Równali z ziemią i wysadzali. Byli w swoim żywiole. Czy ktokolwiek ich powstrzyma? Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych postaci nie są przypadkowe!
×
×
  • Utwórz nowe...