Skocz do zawartości

MajinYoda

Zwycięzcy Smugglerków
  • Zawartość

    1191
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    112

Wszystko napisane przez MajinYoda

  1. Było trochę przerwy od artykułów naukowych, czas więc jakiś wrzucić. Tym razem jest on dwuczęściowy i dotyczy artykułu pochodzącego z omawianej już tu dwa razy książki (pierwszy raz tu). Przed Wami „Fenomen zabijania w grach komputerowych” autorstwa Damiana Kołomyjskiego. Jest to tekst, przyznam, dość nierówny, dlatego obok tagu MSM widnieje MoG – zwyczajnie trochę ponad pół tekstu to bzdury a drugie "mniejsze pół" (:P) – całkiem sensowne treści. Jednakże, ze względu na ilość wartych odnotowania treści musiałem omawiany artykuł podzielić na dwa posty. Drugi będzie, tradycyjnie, za tydzień :). UWAGA - produkt może zawierać czepialstwo :P. Jesteście gotowi? Pierwszy akapit i już jest ciekawie – o ile z pierwszą częścią trudno polemizować (choć Autor nie podaje o jakich „ekspertów” chodzi), tak druga... Cóż - jestem ciekaw jakie "skutki destruktywne" Autor miał na myśli. Pogarszający się wzrok? "Alienacja"? Toż te zjawiska są znane już od baardzo dawna. Aczkolwiek to tylko moje dywagacje ;). Wróćmy jednak to tekstu: Nie bardzo rozumiem ten fragment – co lub kto uczy podstawowych funkcji (jak rozumiem – komputera)? Chyba Autorowi wcięło kawałek tekstu… Odrobinę nie rozumiem co jest złego w "stopniowaniu" gier dla dzieci? Przecież o ile taki 6-7 letni dzieciak może układać jakieś wzorki, uczyć się literek i cyferek, tak już taki 9-10 raczej będzie potrzebował czegoś ciekawszego (i nie mam tu na myśli SoFa, w którego grałem mając jakieś 10 lat..). I co złego (bo taki jest, w sumie, wydźwięk tego fragmentu) jest w zmuszaniu młodego człowieka do planowania (nie tylko) w grach? Yyyy… nie? No, chyba, że Autor ma jakieś badania potwierdzające ten fakt. Ponadto, przemoc w grach samych w sobie (tj. przez npc-ki, które, technicznie na to patrząc, stanowią wirtualne społeczeństwo) jest często piętnowana (Autor chyba nigdy nie walczył ze strażą w Oblivionie/Skyrimie/Gothic 2 albo policją w GTA czy Mafii – a przecież jest to „wewnątrz-growy” rodzaj piętnowania przez społeczeństwo, nie?). Powinienem się przy tym odwołać do filmów, w których też pojawia się przemoc - ale to by już było powtórzone n-ty raz :P. A jakby uciekali w świat książek to byłoby wszystko okej, tak? Bo powyższy fragment, po drobnych modyfikacjach, można przerobić, by piętnował literaturę (mam niejasne wrażenie, że już kiedyś o tym pisałem…). To do cyberświata przenosi się Rzesza? Chyba Autor nieumiejętnie postawił przecinki… To straszne! To niedopuszczalne! TO HEREZJA! Ciekawe czy Google Earth/Maps oraz wszelkiej maści programy i książki podróżnicze też tak działają? Wzmocnienia? W sensie enchanty? I co jest złego w wirtualnej możliwości zrobienia czegoś, czego nigdy nie dokona się w rzeczywistości? O ile, oczywiście, jakiemuś czubkowi nie pomyli się fikcja z prawdą – choć chętnie bym zobaczył jak ktoś wykuwa miecz jak w Skyrim lub WoWie :P. No, nie wiem… Raczej wolę żyć w prawdziwym świecie, niż w Commonwealth AD 2187… - no, chyba, że ktoś mieszka w Detroit to faktycznie - postapokaliptyczny świat Fallouta może wydawać mu się lepszą perspektywą :P. Ludzie czytający namiętnie książki lub oglądający filmy… czytający komiksy… chodzący do teatru... melomani… (wstaw cokolwiek) też raczej nie odczuwają znudzenia (choć, w sumie, może nie do końca dobrze zrozumiałem "co Autor miał na myśli"...). Ale przynajmniej dano graczom jakąś zaletę, więc nie mam co narzekać :). Za pierwsze zdanie w tym fragmencie chętnie bym Autorowi podał rękę. Serio. Z drugim jest już nieco gorzej - choćby użycie "słowa-wytrychu" czy "kojarzenie" - powiedzcie mi - czy naprawdę rozmaitym spychologom trudno zrozumieć, że ludzie nie są tacy sami? Że są jednostki, które mogą grać tygodniami w np. Postala i nigdy nie skrzywdzą nawet karpia na Wigilię, a są też tacy, którzy naoglądają się My Little Pony i pójdą mordować? Przy czym w tym drugim przypadku spycholog, oczywiście, "zapomni", że morderca miał depresję, gnębili go w domu/szkole/pracy oraz pracował w sklepie z bronią/chodził na strzelnicę/polowania... Tym razem naprawdę bym uścisnął rękę Autorowi. Wreszcie ktoś, kto dostrzega istnienie istot zwanych "rodzicami". Z kolei za te słowa dałbym mu kopa w d### - od kogo to Autor spisał (dodatkowe życia – serio?!)? A co do reszty tego fragmentu - owszem, gracze nie ratują świata "prawdziwego" - ratują nieistniejący świat, wirtualny. Tak jak James Bond, Superman, Goku i im podobni - też nie ratują prawdziwego świata... choć może niektórzy młodzi widzowie tak myślą? No to mamy co zakazywać :). Eee… odczłowieczenie? Przecież ci „konkurenci” nie są ludźmi! To tylko zlepki wielokątów! Halo! Ej – dlaczego przemoc skierowana w złych ludzi (bandytów, morderców itp.) jest zła, a zabijanie mutantów, potworów i zombie – uzasadnione? Chyba czas założyć Ruch Zapewniający Emancypację Stworzeń Zupełnie Antropomorfizowanych* i przenieść go do cyberświata :D! To zdanie… nie wiem nawet jak je skomentować. Czym jest wspomniany „humorystyczny sposób” zabijania? Czy chodzi o coś w stylu „Toma i Jerry’ego”? Ale oni się tam nie zabijają… Może Mario skaczący po głowach Koopach? Hmm… nawet sensowne. Ale to oznacza, że jakieś 80% dorosłych graczy ma zahamowaną empatię! I to w 360 stopniach! O cholera, mamy pojechane :/. Można też wcielić się w kierowcę rajdowego, rolnika, strażaka lub piłkarza. Ale o tym przecież nie warto pisać w artykule naukowym... A, przypisu odwołującego się do takich badań – brak, rzecz jasna . W sumie to te procentowe ilości brutalnych gier na rynku są jakieś dziwne, nie sądzicie? W każdym artykule pojawia się inna ich liczba i praktycznie nigdy nie ma informacji skąd te dane pochodzą... Mam na ten temat pewną myśl - może ci wszyscy spychologowie biorą tarczę do rzutek, zapisują procenty od 80 wzwyż i "wybierają"? Myślicie, że tak jest? Tu akurat Autor napisał coś, w sumie, mądrego – ot. opisał co się dzieje w popularnym (ciekawe tylko - jak bardzo?) gatunku gier. I tym pozytywnym akcentem kończę dzisiejszy wpis. Zapraszam za tydzień na drugą część ;). *Swoje pomysły na nazwę zamieśćcie w komentarzach :).
  2. Było trochę przerwy od artykułów naukowych, czas więc jakiś wrzucić. Tym razem jest on dwuczęściowy i dotyczy artykułu pochodzącego z omawianej już tu dwa razy książki (pierwszy raz tu). Przed Wami „Fenomen zabijania w grach komputerowych” autorstwa Damiana Kołomyjskiego (2013). Jest to tekst, przyznam, dość nierówny, dlatego obok tagu MSM widnieje MoG – zwyczajnie trochę ponad pół tekstu to bzdury a drugie "mniejsze pół" (:P) – całkiem sensowne treści. Jednakże, ze względu na ilość wartych odnotowania treści musiałem omawiany artykuł podzielić na dwa posty. Drugi będzie, tradycyjnie, za tydzień :). UWAGA - produkt może zawierać czepialstwo :P. Jesteście gotowi? Pierwszy akapit i już jest ciekawie – o ile z pierwszą częścią trudno polemizować (choć Autor nie podaje o jakich „ekspertów” chodzi), tak druga... Cóż - jestem ciekaw jakie "skutki destruktywne" Autor miał na myśli. Pogarszający się wzrok? "Alienacja"? Toż te zjawiska są znane już od baardzo dawna. Aczkolwiek to tylko moje dywagacje ;). Wróćmy jednak to tekstu: Nie bardzo rozumiem ten fragment – co lub kto uczy podstawowych funkcji (jak rozumiem – komputera)? Chyba Autorowi wcięło kawałek tekstu… Odrobinę nie rozumiem co jest złego w "stopniowaniu" gier dla dzieci? Przecież o ile taki 6-7 letni dzieciak może układać jakieś wzorki, uczyć się literek i cyferek, tak już taki 9-10 raczej będzie potrzebował czegoś ciekawszego (i nie mam tu na myśli SoFa, w którego grałem mając jakieś 10 lat..). I co złego (bo taki jest, w sumie, wydźwięk tego fragmentu) jest w zmuszaniu młodego człowieka do planowania (nie tylko) w grach? Yyyy… nie? No, chyba że Autor ma jakieś badania potwierdzające ten fakt. Ponadto, przemoc w grach samych w sobie (tj. przez npc-ki, które, technicznie na to patrząc, stanowią wirtualne społeczeństwo) jest często piętnowana (Autor chyba nigdy nie walczył ze strażą w Oblivionie/Skyrimie/Gothic 2 albo policją w GTA czy Mafii – a przecież jest to „wewnątrz-growy” rodzaj piętnowania przez społeczeństwo, nie?). Powinienem się przy tym odwołać do filmów, w których też pojawia się przemoc - ale to by już było powtórzone n-ty raz :P. A jakby uciekali w świat książek to byłoby wszystko okej, tak? Bo powyższy fragment, po drobnych modyfikacjach, można przerobić, by piętnował literaturę (mam niejasne wrażenie, że już kiedyś o tym pisałem…). To do cyberświata przenosi się Rzesza? Chyba Autor nieumiejętnie postawił przecinki… To straszne! To niedopuszczalne! TO HEREZJA! Ciekawe czy Google Earth/Maps oraz wszelkiej maści programy i książki podróżnicze też tak działają? Wzmocnienia? W sensie enchanty? I co jest złego w wirtualnej możliwości zrobienia czegoś, czego nigdy nie dokona się w rzeczywistości? O ile, oczywiście, jakiemuś czubkowi nie pomyli się fikcja z prawdą – choć chętnie bym zobaczył jak ktoś wykuwa miecz jak w Skyrim lub WoWie :P. No, nie wiem… Raczej wolę żyć w prawdziwym świecie, niż w Commonwealth AD 2287… - no, chyba, że ktoś mieszka w Detroit to faktycznie - postapokaliptyczny świat Fallouta może wydawać mu się lepszą perspektywą :P. Ludzie czytający namiętnie książki lub oglądający filmy… czytający komiksy… chodzący do teatru... melomani… (wstaw cokolwiek) też raczej nie odczuwają znudzenia (choć, w sumie, może nie do końca dobrze zrozumiałem "co Autor miał na myśli"...). Ale przynajmniej dano graczom jakąś zaletę, więc nie mam co narzekać :). Za pierwsze zdanie w tym fragmencie chętnie bym Autorowi podał rękę. Serio. Z drugim jest już nieco gorzej - choćby użycie "słowa-wytrychu" czy "kojarzenie" - powiedzcie mi - czy naprawdę rozmaitym spychologom trudno zrozumieć, że ludzie nie są tacy sami? Że są jednostki, które mogą grać tygodniami w np. Postala i nigdy nie skrzywdzą nawet karpia na Wigilię, a są też tacy, którzy naoglądają się My Little Pony i pójdą mordować? Przy czym w tym drugim przypadku spycholog, oczywiście, "zapomni", że morderca miał depresję, gnębili go w domu/szkole/pracy oraz pracował w sklepie z bronią/chodził na strzelnicę/polowania... Tym razem naprawdę bym uścisnął rękę Autorowi. Wreszcie ktoś, kto dostrzega istnienie istot zwanych "rodzicami". Z kolei za te słowa dałbym mu kopa w d### - od kogo to Autor spisał (dodatkowe życia – serio?!)? A co do reszty tego fragmentu - owszem, gracze nie ratują świata "prawdziwego" - ratują nieistniejący świat, wirtualny. Tak jak James Bond, Superman, Goku i im podobni - też nie ratują prawdziwego świata... choć może niektórzy młodzi widzowie tak myślą? No to mamy dużo rzeczy do zakazania :). Eee… odczłowieczenie? Przecież ci „konkurenci” nie są ludźmi! To tylko zlepki wielokątów! Halo! Ej – dlaczego przemoc skierowana w złych ludzi (bandytów, morderców itp.) jest zła, a zabijanie mutantów, potworów i zombie – uzasadnione? Chyba czas założyć Ruch Zapewniający Emancypację Stworzeń Zupełnie Antropomorfizowanych* i przenieść go do cyberświata :D! To zdanie… nie wiem nawet jak je skomentować. Czym jest wspomniany „humorystyczny sposób” zabijania? Czy chodzi o coś w stylu „Toma i Jerry’ego”? Ale oni się tam nie zabijają… Może Mario skaczący po głowach Koopach? Hmm… nawet sensowne. Ale to oznacza, że jakieś 80% dorosłych graczy ma zahamowaną empatię! I to w 360 stopniach! Motyla noga - mamy pojechane ! Można też wcielić się w kierowcę rajdowego, rolnika, strażaka lub piłkarza. Ale o tym przecież nie warto pisać w artykule naukowym... A, przypisu odwołującego się do takich badań – brak, rzecz jasna . W sumie to te procentowe ilości brutalnych gier na rynku są jakieś dziwne, nie sądzicie? W każdym artykule pojawia się inna ich liczba i praktycznie nigdy nie ma informacji skąd te dane pochodzą... Mam na ten temat pewną myśl - może ci wszyscy spychologowie biorą tarczę do rzutek, zapisują procenty od 80 wzwyż i "wybierają"? Myślicie, że tak jest? Tu akurat Autor napisał coś, w sumie, mądrego – ot. opisał co się dzieje w popularnym (ciekawe tylko - jak bardzo?) gatunku gier. I tym pozytywnym akcentem kończę dzisiejszy wpis. Zapraszam za tydzień na drugą część ;). *Swoje pomysły na nazwę zamieśćcie w komentarzach :).
  3. Wypominający wypominającemu wypomni :P.
  4. Dzięki - chętnie poszukam . No, u mnie najdalej to był 1956 rok - i to tylko dlatego, że moja nauczycielka w liceum praktycznie pominęła I Wojnę. Ale fakt - niepotrzebnie uczymy się tyle czasu o wojnach punickich i innych takich. Warto to wiedzieć, ale powtarzać to aż trzy razy przez całą edukację? Bezsens. Taa, "bostońska herbatka" pojawia się niekiedy, ale bez jakiegokolwiek kontekstu. I chyba nic więcej o USA... Cóż, jestem zdania, że nauczanie historii naszego kraju jest potrzebne - choćby, by ludzie wiedzieli jakimi postaciami i wydarzeniami posługują się różne grupy i politycy w naszym kraju. Tylko tu pojawia się pewien problem - światopogląd. A, niestety, nauczyciele historii nie podają faktów dotyczących ważnych osób - bo chyba się boją... Nie wspominając już o tym, że taki okres II RP i PRL niemal nie istnieją w nauczaniu. A szkoda - bo to akurat jest bardzo ważne dla współczesnych dziejów Polski - nawet tych, które mamy przed oczami. Zobaczymy - póki co nie mam zupełnie zdania odnośnie tej reformy, ani podstawy programowej - zwyczajnie jej nie znam (a niezbyt się tym interesuję, bo nie mam w najbliższej rodzinie nikogo w wieku szkolnym...).
  5. Chyba, że tak . Ale już nie przesadzaj - też się czasem czepiasz ;P.
  6. No, jednak troszkę gwałci (w tym momencie powinienem puścić śmiech śp. Andrzeja Leppera) - bo dla mnie naruszeniem zasad stosowanych przy ogólnie rozumianej nauce jest np. to, że Autor nie skorzystał ze źródeł (vide gatunki gier) oraz lecenie po stereotypach ("W podświadomości człowiek notuje agresję i przemoc. Później ludzie mylą fikcję komputerową z rzeczywistością i w ataku szału przypominają sobie te złe nawyki i nie panując nad sobą, robią różne złe rzeczy."). Ale i tak jest lepiej niż zwykle :). I za to Ci dziękuję :). Nawet, jeśli w niektórych kwestiach się nie zgadzamy ;). Do już wkrótce 900 komentarzy też się przykładasz ;). I za to też wielkie dzięki :).
  7. Arry - o, muszę poszukać i też sobie chętnie poczytam (aż szkoda, że w szkole nic się nie mówi o tym "niby-państwie" ;)).
  8. Minęło już kilka tygodni, więc najwyższa pora wrócić do mojej nie całkiem zrozumianej (nawet przeze mnie) miłości do serii Assassin’s Creed. W poprzednim wpisie skupiłem się na poszczególnych grach. Jednakże, to zupełnie co innego powoduje, że tak chętnie wracam do „zabawy w zabójcę”. Mianowicie, Ubisoft za każdym razem „kupuje” mnie realiami historycznymi. Uważam bowiem, że niezależnie od poziomu samej produkcji, świat, w którym się poruszamy, jest odwzorowany genialnie – nawet XVIII-wieczny Paryż w Unity ma swój klimat i poruszanie się po nim to czysta przyjemność. Ubi również za każdym razem umiejętnie wprowadza autentyczne postacie do serii. Obok tak oczywistych jak Leonardo da Vinci, Rodrigo Borgia, Jerzy Waszyngton, Florence Nightingale czy Napoleon Bonaparte w serii pojawiają się te mniej znane – np. kto wiedział, że Bartolomeo d’Alviano (ten, co szukał swojego miecza) z „dwójki” i „Brotherhood” istniał naprawdę? Albo Stede Bennet – kupiec, którego poznajemy na samym początku Black Flag? Nie wspominając o Fredericku Abberline – policjancie z „Syndicate” – który w rzeczywistości (oraz DLC) rozwiązał sprawę Kuby Rozpruwacza. No, właśnie – o ile ktoś nie ma w małym palcu wszystkich historycznych postaci to raczej nie będzie ich znał. Seria jest więc całkiem niezłą lekcją historii… no, zagalopowałem się :). Ale zawsze można spróbować zaimponować innym znajomością paru nazwisk historycznych ;). Jest też jeszcze coś – zabawa teoriami spiskowymi i wyjaśnianie ich konfliktem templariusze-asasyni – najlepiej było to widoczne w „dwójce” i „Brotherhood”, choć i kolejne części nie były w tym takie złe. Nie mam już chyba nic więcej do dodania w temacie i na nim zakończę… aż do czasu, gdy skuszę się na „Origins” i, zapewne, napiszę jego recenzję na tym blogu. Póki co, w myśl własnych słów z jednego z poprzednich wpisów, czekam na edycję z dlc w jakiejś sensownej cenie ;). A za tydzień… msm – czujcie się ostrzeżeni :P.
  9. Eee... zwyczajnie sprawdzałem o czym już pisałem - mam tu szczególnie na myśli msmy - by ich nie powielać :).
  10. Król Janusz XXXIV, Zrodzony z Wody Ognistej zapozna się z Twoim CV, gdy tylko znajdzie na to czas. Jak już to nastąpi - możliwe, że się odezwiemy. Mamy już bowiem sporo kandydatur na to stanowisko.
  11. Aaa, o to Ci chodzi ;). Oj wiesz - wówczas zapomniałem a staram, się dawać reputację za każdy komentarz ;). A, że akurat przeglądałem swoje stare wpisy i komenty... to postanowiłem trochę reputacji pododawać :P.
  12. „Battle for Azeroth” zostało zapowiedziane na ostatnim Blizzconie, więc, jako fan WoWa, uznałem, że trzeba coś na ten temat napisać. I tu pojawił się potężny problem… Otóż, trzeba Wam wiedzieć, że Legion bardzo mi się spodobał – moim zdaniem to najlepszy dodatek od czasu Cataclysm lub nawet i WotLKa. Dlatego z bólem się z nim rozstanę na rzecz… no właśnie… Lore BfA najpierw mnie urzekło świetnym (jak zawsze w wykonaniu Blizzarda) zwiastunem z walką między dowodzoną przez Sylvanas Hordą i władanym przez króla Anduina Wrynna Sojuszem. Jako „Aluch”* nawet z ulgą przyjąłem, że „nasz” monarcha umie robić coś więcej niż wypłakiwać oczka nad swoim ojcem i martwić się czy da radę go zastąpić. Fakt, zakładam, że worgeński król – Genn Greymane – i nienawidząca Hordy Jaina Proudmoore będą go pchać ku eskalacji konfliktu. Cieszę się, że wreszcie Blizzard doda jakieś nowe rasy - choć w tym przypadku będą to sub-rasy i kilka nowych miejsc na postacie na serwerze :). Z kolei nowe mini-kontynenty mogą stanowić całkiem niezły dodatek do dotychczasowych ziem – oby tylko były ciekawsze od tych z WoD… Nadzieje Pierwsze, co mnie cieszy (a pojawi się jeszcze przed BfA, czyli w patchu 7.3.5) to możliwość dłuższego levelowania na wczesnych ziemiach – nareszcie będę miał motywację, by poznać historię stojącą za wszystkimi zadaniami – bo do tej pory bez bólu porzucałem wątek w samym środku jego trwania, bo ziemie (a co za tym idzie – questy na nich) dawały mi zbyt mało expa. Jednocześnie, w zapowiedziach pojawia się coś, co najpierw mi się spodobało, a potem skłoniło to zastanowienia się nad moją przyszłością w tej produkcji – ponowne rozpalenie konfliktu między frakcjami. Ucieszyłem się na wieść, że „odzyskamy” Lordareon (szkoda, że Darnassus spłonie w zamian – ale i tak lepiej na tym wyjdziemy ;)), choć, jeśli dobrze zrozumiałem, te zmiany mają nastąpić dopiero po osiągnięciu pewnego poziomu (jak z Theramore). Szkoda – bardzo chętnie bym wylevelował swoją Night Elfkę (rogue) w całkowicie opanowanym przez Sojusz Eastern Kingdoms ;). Rozterki Jednakże… obawiam się, że dodatek skupi się na niezbyt lubianym przeze mnie aspekcie wszelkich MMO – na rozgrywkach PVP. Serio – nigdy nie lubiłem tego typu rozgrywki, o wiele bardziej wolę PVE (dlatego odbiłem się od serii Guild Wars) – dla którego, fakt, znajdzie się miejsce w BfA, lecz nasuwa się pytanie – czy dość dużo? W każdym razie – może albo coś źle rozumiem i osoby takie jak ja dostaną odpowiednio rozbudowany PVE content albo moja przygoda z grą się skończy… Druga, nieco mniej ważna, kwestia to artefakt. Ściślej - co się stanie z broną, z którą zdążyłem się już zżyć? Co z moim Hatim? Mam nadzieję, że „Zamieć” odpowiednio wynagrodzi graczy za ich stratę :). Staroć-nowością Ostatnią kwestią, na którą zwróciłem uwagę są serwery Vanilla WoW, które mocno mnie rozbawiły. Dobrze pamiętam, jak jakiś czas temu Blizzard zarzekał się, że „nie da rady” postawić serwerów dla fanów „dawnych czasów”. Cóż, mam nadzieję, że takie osoby będą się świetnie bawić – ja spasuję, ponieważ: 1. udogodnienia współczesnych wersji za bardzo mnie rozleniwiły, 2. nie mam sentymentu do „tamtych czasów” – wówczas zwyczajnie nie grałem. Aczkolwiek miło, że Blizzard robi takie rzeczy. Co dalej? Póki co czekam na betę (oby Blizzard dał mi tym razem dostęp do niej :)) i opinie innych graczy. A Wy, o ile ktoś z Was gra w WoWa, co sądzicie o nowym dodatku? *Fakt, że gram po stronie Alliance nie oznacza, że nie lubię tych, co wolą stronę Hordy (ba! Sam zaczynałem grając po tej stronie) i często nie rozumiem tej „walki w Internetach” o to, która frakcja jest lepsza. To w końcu tylko gra.
  13. To mnie najbardziej roz... waliło! Osobiście wolałem jednak świetlisty miecz z jednego z moich starych wpisów :P. Dziękuję serdecznie :).
  14. Jak wiecie, dziś jest Święto Niepodległości, więc uznałem, że przydałby się jakiś motyw związany z naszym pięknym krajem. Po dłuższej chwili zastanowienia (czasem muszę rozgrzać mózg :P) postawiłem na rzecz prostą – Polska, Polacy (i osoby polskiego pochodzenia) i inne „występy” do naszego kraju w nie-polskich grach (bo w polskich to żadna sztuka ;)). Zadaję sobie sprawę, że nie dałem rady wypisać wszystkich, więc jeśli coś pominąłem (a na pewno to zrobiłem…) to dajcie znać w komentarzu :). Seria Assassin’s Creed: - Pamiętna mapka z „Brotherhood” :P; http://3.bp.blogspot.com/--5o_ncAJ6Fc/VT_EMWjAGcI/AAAAAAAAHvU/LmbIaQHSams/s1600/a1.jpg[/img] - jedno z DLC do tejże części skupia się na Mikołaju Koperniku; Seria Civilization: - Polska jest grywalną frakcją w DLC do „piątki” i „szóstki”; - Król Kazimierz Wielki jest przywódcą Polski w „piątce”; - Królowa Jadwiga jest przywódcą Polski w „szóstce”; Codename: Panzers – Faza pierwsza: - Polska pojawia się na początku kampanii niemieckiej, gdy przedstawione są początki II Wojny Światowej (na marginesie - kto pamięta aferę z tym związaną? :)); Seria Deus Ex: - Leo Jankowski z Deus Eksa: Invisible War (by @DJUDEK); Fallout 4: - Curie – jedna z postaci, jej imię jest, prawdopodobnie, nawiązaniem do Marii Skłodowskiej-Curie; Seria GTA: - Ray Machowski – postać pojawiająca się w GTA III; - Ron Jakowski – postać z GTA V/GTAO, „znajomy” Trevora; - Ralph Ostrowski – postać z GTA V, jeden z przestępców, których Trevor ma aresztować/zabić; - Eddie Pulaski – postać z GTA: San Andreas, policyjny partner Franka Tenpenny’ego; - Krystyna z Polski – jedna ze słuchaczek Radia Vladivostok FM z GTA IV; - Niektóre kobiety w Hove Beach mówią po polsku (na jedną z nich wpadłem biegnąc – za co skarciła mnie słowami: „Co ty, głupi jesteś?” :)); - Spadochron w barwach Polski [screen] pojawia się w GTA V; https://vignette.wikia.nocookie.net/gtawiki/images/d/d8/POLAND_!!!.png[/img] - Istnieje możliwość umieszczenia polskiej flagi na jachcie w GTAO; Mafia: - Mike Bruski – postać z Mafii 2, pracuje na złomowisku, jedna z pierwszych postaci, którą przedstawia nam Joe; Seria Wolfenstein: - B.J. Blazkowicz – główny bohater serii; - część akcji Wolfensteina TNO toczy się na terenach dzisiejszej Polski (by @DJUDEK); Seria Total War: - Polska jest grywalną frakcją w częściach Medieval II i Empire; - Wizerunek Świętego Jana Pawła II pojawia się przy informacjach dotyczących Watykanu w Medieval II. Uff... mam nadzieję, że przynajmniej liznąłem ilość nawiązań do naszej Ojczyzny - dajcie znać w komentarzach ;). I do zobaczenia za tydzień :).
  15. Jak wiecie, dziś jest Święto Niepodległości, więc uznałem, że przydałby się jakiś motyw związany z naszym pięknym krajem. Po dłuższej chwili zastanowienia (czasem muszę rozgrzać mózg :P) postawiłem na rzecz prostą – Polska, Polacy (i osoby polskiego pochodzenia) i inne „występy” do naszego kraju w nie-polskich grach (bo w polskich to żadna sztuka ;)). Zadaję sobie sprawę, że nie dałem rady wypisać wszystkich, więc jeśli coś pominąłem (a na pewno to zrobiłem…) to dajcie znać w komentarzu :). Seria Assassin’s Creed: - Pamiętna mapka z „Brotherhood” :P; - jedno z DLC do tejże części skupia się na Mikołaju Koperniku; Seria Civilization: - Polska jest grywalną frakcją w DLC do „piątki” i „szóstki”; - Król Kazimierz Wielki jest przywódcą Polski w „piątce”; - Królowa Jadwiga jest przywódcą Polski w „szóstce”; Codename: Panzers – Faza pierwsza: - Polska pojawia się na początku kampanii niemieckiej, gdy przedstawione są początki II Wojny Światowej (na marginesie - kto pamięta aferę z tym związaną? :)); Seria Deus Ex: - Leo Jankowski z Deus Eksa: Invisible War (by @DJUDEK); Fallout 4: - Curie – jedna z postaci, jej imię jest, prawdopodobnie, nawiązaniem do Marii Skłodowskiej-Curie; Seria GTA: - Ray Machowski – postać pojawiająca się w GTA III; - Ron Jakowski – postać z GTA V/GTAO, „znajomy” Trevora; - Ralph Ostrowski – postać z GTA V, jeden z przestępców, których Trevor ma aresztować/zabić; - Eddie Pulaski – postać z GTA: San Andreas, policyjny partner Franka Tenpenny’ego; - Krystyna z Polski – jedna ze słuchaczek Radia Vladivostok FM z GTA IV; - Niektóre kobiety w Hove Beach mówią po polsku (na jedną z nich wpadłem biegnąc – za co skarciła mnie słowami: „Co ty, głupi jesteś?” :)); - Spadochron w barwach Polski [screen] pojawia się w GTA V; - Istnieje możliwość umieszczenia polskiej flagi na jachcie w GTAO; Mafia: - Mike Bruski – postać z Mafii 2, pracuje na złomowisku, jedna z pierwszych postaci, którą przedstawia nam Joe; Seria Wolfenstein: - B.J. Blazkowicz – główny bohater serii; - część akcji Wolfensteina TNO toczy się na terenach dzisiejszej Polski (by @DJUDEK); Seria Total War: - Polska jest grywalną frakcją w częściach Medieval II i Empire; - Wizerunek Świętego Jana Pawła II pojawia się przy informacjach dotyczących Watykanu w Medieval II. Uff... mam nadzieję, że przynajmniej liznąłem ilość nawiązań do naszej Ojczyzny - dajcie znać w komentarzach ;). I do zobaczenia za tydzień :).
  16. Ano, nie jest. Ale tu pisałem o dubbingu i napisach i jakoś tak mi to wówczas przyszło do głowy .
  17. Wybacz, ale opisuję to, co czytam. Miej pretensje do Autorki, że napisała to, co napisała :P. (No, chyba, że to wina wydawcy ;)). Zastanowię się nad tym :P. Wrócę, do tego co napisałem w poprzednim komentarzu - gdyby Autorka nie podała tych "wydarzeń", jako "dowody" na swe "tezy", to ten fragment bym pominął. Ale skoro Autorka najpierw uważa wirtualne pociągnięcie za spust za "pusty gest", a kilka akapitów dalej pisze o "jedenastoletnim chłopcu, który wiedział, że strzałem w głowę można kogoś zabić, bo grał w gry" rzucając przy tym beznamiętnie "chodził na strzelnicę i na polowania, ojciec uczył go strzelać" to przykro mi, ale trudno się tu nie czepiać. BTW - sam musisz przyznać, że oba te przykłady z tekstu są beznadziejne ;). Oj trzymaj :). Staram się jak mogę z tym poziomem, ale czasem wrzucam wpis w ostatniej chwili albo dużo wcześniej i poprawiam później tylko drobnostki, rzadziej zmieniam komentarze, lecz, niestety, czasem coś wycinam/dodaję i zapominam zajrzeć na koniec tekstu :).
  18. Ostatni wpis nie był msm-em i najbliższe dwa (tj. 11 i 18.11) też nimi nie będą, obiecuję :). A ja owszem - "oglądanie pełnych przemocy walk gladiatorów (...) kończących się śmiercią uczestników (...)" <- "kończących się" to dla mnie znaczy - zawsze (a wystarczyło, by Autorka dodała "niekiedy" i ten fragment byłby inaczej skomentowany, jeśli nie pominięty. Innymi słowy - użyto "słowa-wytrychu", czyli Autorkę należy rozgrzeszyć, nie? Dzięki, męczyło mnie to ;). Niby ma - po grach faktycznie nie ma wyrzutów sumienia - ale w kontekście reszty tekstu odebrałem to jako stwierdzenie typu "osoba nie ma wyrzutów sumienia po grach = nie ma sumienia w rzeczywistości" (vide przytoczone przez Autorkę wydarzenia z "grami w tle"). Owszem, by, w sumie, zaznaczyć, że nawet w grach czasami sumienie się pojawia. A tak prawdę pisząc - PS. dodałem wcześniej niż ten fragment i zwyczajnie o nim... zapomniałem :). Ale już go nie będę usuwał/wykreślał ;).
  19. Zgodnie z zeszłotygodniową zapowiedzią – dziś nieco jednej moich ulubionych serii, której stuknie niebawem 10 lat, czyli Assassin’s Creed. Dziś – o grach z serii. Ale z czego, tak właściwie, wynika to moje uwielbienie do tej serii, które, dla niektórych, może wyglądać na syndrom sztokholmski? Przy okazji sam się and tym zastanowiłem, a najlepiej myśleć od początku. (SPOILER alert!) A zaczyna się to w bodajże styczniu lub lutym 2008 roku, gdy kupiłem pierwszego Asasyna. Na początku myślałem, że będzie to takie ganianie zakapturzonym jegomościem i szlachtowanie wrogów na XII-wiecznej Ziemi Świętej (ba! Początkowo myślałem, że to RPG), ale, co okazało się dość szybko, nie była to cała prawda. Akurat tak się jakoś dziwnie złożyło, że nie wiedziałem o wątku Desmonda Milesa, więc sporym zaskoczeniem było dla mnie odkrycie, że faktycznym bohaterem jest właśnie on, a nie „Altek” (jak nazywałem Altaira, gdy mnie irytował), z kolei konflikt między asasynami i „tempkami” jest nieco bardziej rozdmuchany przez Ubisoft. Niemniej, mimo powtarzalności, błędów, dziwności (czemu Altek nie umiał pływać? A, tak – błąd Animusa…) i durnego AI wrogów (niejeden templariusz sam się zabił walcząc ze mną – a to spadł z wieży, a to się utopił… czy strażnicy celniej rzucający kamieniami niż strzelający z łuku…) przeszedłem jedynkę wielokrotnie, choć za każdym razem olewałem flagi. Zwyczajnie historia tak mi się podobała, że nie mogłem się oderwać od tej gry… Choć miałem niejasne wrażenie (i chyba nie tylko ja), że był to zaledwie test możliwości serii (gdzieś czytałem, że miała to być nowa część Prince of Persia). Nieco potwierdziła to wydana niewiele później „dwójka”. Jako, że zawsze lubiłem włoskie klimaty (po książkach Mario Puzo) to ochoczo zapoznałem się z historią Ezio. Och, ileż to ja godzin spędziłem ganiając bez celu po Florencji, podziwiając jedynie widoki… By wreszcie, wraz z fabułą, dotrzeć do Monteriggioni. To właśnie tam zrozumiałem, że uwielbiam housing w grach :). I, choć znowu nie chciało mi się zbierać piórek, grę przechodziłem wielokrotnie. A ten włoski akcent postaci – świetny. Jest to też jedyna gra, której kolekcjonerkę kupiłem – by mieć figurkę bohatera (stoi cały czas nad moim biurkiem). Najlepiej jednak wspominam koleją część, którą, osobiście, uważam za najlepszą do tej pory – Bractwo („Brotherhood”), ponieważ zawsze lubiłem klimaty Rzymu, a i sama fabuła wydała mi się świetnym rozwinięciem „dwójki”. Do tego świetne, moim zdaniem, gromadzenie członków Bractwa było upragnionym novum w serii. Szkoda, że później z tego zrezygnowano… „Revelations” zapamiętałem z innych powodów – 1. był to bardzo słaby asasyn, 2. przeszedłem go tylko dwa razy, 3. za jego recenzję dostałem 5 na studiach, 4. Tower Defense tak bardzo nie pasowało do serii… I w sumie tyle mogę o tej grze napisać… Potem nadszedł czas, gdy pomyślałem, że czas odpuścić sobie tę serię. Przecież gdzie ja będę biegał w trójce, skoro Ameryka Północna z końca XVIII nijak ma się do wielkich miast z poprzednich części? Ale się złamałem. Tak jest, nie dałem rady i postanowiłem poznać historię Rado… Rataha… Rahata… Connora Kenwaya. Ten pół-Indianin o charyzmie kamienia (no serio – po Altairze i Ezio taki „ktoś” zupełnie nie pasował na głównego bohatera serii) nie zainteresował mnie kompletnie, ale sama gra była całkiem niezła (też ją recenzowałem na studiach i też dostałem 5) – szczególnie sekwencje na statku. Ech… szkoda, że nie były wówczas rozwinięte… Co innego Black Flag, który w moim rankingu zajmuje drugie miejsce wśród najlepszych Asasynów. Pirackie klimaty wprawdzie mnie nie pociągają (na wspomnienie Risena 2 robi mi się niedobrze), ale karaibskie przygody Edwarda Kenwaya sprawiły mi sporo frajdy. Szczególnie, gdy odkryłem, że pół roku po zakupie gry byłem w połowie głównego wątku, bo niemal cały ten czas pływałem w tę i nazad odkrywając mapę, zdobywając szanty i atakując inne statki. Potem, niestety, nadszedł AC: Unity – jedyna „duża” część, której nigdy nie ukończyłem i jedyna, której nie kupiłem (kod na nią dostałem wraz z kartą graficzną ;)). Sam do końca nie wiem czemu – Rewolucja Francuska była całkiem ciekawym miejscem dla działań Asasyna, ale sama historia i mówiący perfekcyjnym angielskim główny bohater (Arno Victor Dorian – co za imię…) działał mi na nerwy. Naprawdę – wydał mi się takim przygłupem, za którego każdy musiał myśleć, bo cokolwiek sam wymyślił to zepsuł. Z kolei do wydanego równolegle Rogue podchodziłem bardzo ostrożnie. „Klon Black Flaga” - myślałem. Och, jakże się pomyliłem… Kupiłem go dość późno – jakiś rok temu i wspominam go dość dobrze (muszę go znowu przejść, tak swoją drogą). Przyjemnie było, dla odmiany, pozabijać jakiś asasynów (nawet ciekawie wyszła Ubi mechanika uważania na atak ze strony zabójców) i popływać statkiem po chłodnych wodach. W czasie między Unity a zakupem Rogue minęło trochę czasu, moje uwielbienie dla serii nieco przygasło… ale, ze względu na klimat XIX-wiecznego Londynu, dałem serii trzecią szansę i kupiłem Syndicate. Ale nie będę go tu opisywał, bo recenzowałem go na tym blogu. Jednocześnie trudno mi, póki co, oceniać najnowszą, wydaną zaledwie kilka dni temu, część serii, gdyż jeszcze w nią nie grałem (cena jest mocno zaporowa, o czym pisałem w zeszłym tygodniu), a i recenzje niewiele mi pomagają. Niemniej, znając moje przywiązanie do Asasynów pewnie i jej dam kiedyś szansę (czyt. jak będzie na jakiejś wyprzedaży). Kończąc muszę się Wam do czegoś przyznać – nie jestem prawdziwym fanem omawianej serii. Nie zagrałem bowiem w żadną „mniejszą” część – nawet minuty w nich nie spędziłem. W drugiej części wpisu będzie nieco innym aspekcie mojej słabości do tej serii. Do zobaczenia za dwa tygodnie!
  20. Aż takiego researchu nie robię - zwyczajnie zdaję sobie sprawę, że twórcy uwielbiają teraz "ciąć" gry, by potem mieć co sprzedawać jako DLC . Więc czekam na GOTY ;). To właśnie miałem na myśli pisząc o "paczkach za realne pieniądze w grze single player" :). PS. Dzięki za 870 komentarz :D.
  21. Też tak robię. AC - o ile będzie tego warty - kupię w wydaniu kompletnym. Opcją są też te wyprzedaże typu Black Friday :). Dla mnie tym wyjątkiem był Wiedźmin 3 :).
  22. To pytanie zadałem sobie kupując Fallout 4 GOTY i patrząc na ceny nowego AC (który nieco mnie ciągnie ze względu na sentyment do serii, o którym za tydzień :)). Nie jest niczym nowym (ani odkrywczym) stwierdzenie, że nowe gry nie są tanie, ale niekiedy nie można się powstrzymać. Ale czy nie warto jednak poczekać z zakupem? Przyjrzałem się cenom wspomnianych wyżej dwóch gier (cena AC pochodzi ze sklepu Ubisoftu): Fallout 4 GOTY (wszystkie DLC) - ~149 złotych Tymczasem...: AC: Origins – „edycja zwykła” (sama gra) – 249,90 (!) złotych AC: Origins – Deluxe Edition (gra + deluxe pack + mapa + soundtrack) – 279,90 złotych AC: Origins – Gold Edition (gra + deluxe pack + Season Pass – mapa – soundtrack) – 359,90 złotych AC: Origins – God’s Edition (gra + deluxe pack + mapa + soundtrack + artbook + figurka – Season Pass) – 429,90 złotych AC: Origins – Dawn of the Creed Edition (gra + deluxe pack + Season Pass + mapa + soundtrack + artbook + amulet + 2 arty + steelbook + figurka) – 649,90 złotych I o to mi właśnie chodzi – różnice miedzy poszczególnymi edycjami Asasyna są niewielkie, ale… spójrzcie na edycję za 430 złotych – jaki jest sens jej kupowania, skoro potem trzeba będzie dokupić do niej SP? Ja rozumiem, że gry to biznes, ale zrozumiałbym, że każda kolejna edycja jest bardziej wypasiona i przez to coraz droższa, tak dlaczego wydając więcej… muszę zapłacić jeszcze więcej, żeby mieć dostęp do „bajerów” tańszej edycji? Gdzie tu logika? Dobrze, że w tej cenie przynajmniej gra jest w pudełku :D. Dlatego odpowiedź na pytanie postawione w tytule wydaje mi się oczywista – jeśli jest się zwykłym, przeciętnym graczem to należy selekcjonować gry i kupować je dopiero w przecenie. Inaczej się najzwyczajniej w świecie nie opłaca (no, chyba, że komuś zależy na takich duperelach jak figurka czy amulet…). Jednakże, przy okazji pomyślałem o czymś jeszcze – do jakiego etapu doszła granża. To jest dosyć straszne (i wkurzające), że producenci wycinają z gry spore fragmenty, by później je „dosprzedawać” jako DLC (na które już narzekałem). Taki Cities Skylines (który mi się bardzo spodobał), gdzie o ile rozumiem duże dodatki, tak nieporozumieniem jest dla mnie: dodatkowa stacja radiowa? – fu pay me!; możliwość organizowania koncertów w mieście? - fu pay me!; 15 nowych budynków? – fu pay me!. Nie wspominając już o kwiatkach pokroju paczek za realne pieniądze w grze single player albo płatne mody... Co tu dużo więcej pisać – dopóki gracze będą wydawali kupę kasy na Full Wypas Edition z zadupiem bohatera, dopóty twórcy będą to sprzedawać. A reszta będzie czekać na odpowiednią cenę.
  23. Kolejny artykuł, który w zasadzie jest wyłącznie zbiorem tekstów innych autorów. I to takim najgorszym możliwym, bo pisanym pod tezę (czyli nic nowego ;)). Jednakże, ten znalazłem nie w książce, a w Sieci – na stronie Muzeum Historii Polski (O.O) – tradycyjnie, link znajduje się na końcu. Przejdźmy do rzeczy: Zygmunt Płoszyński „Agresja gier komputerowych” (2012). Oczywiście, Autor nie wziął pod uwagę RPG-ów, gdzie (zwykle) jak najpierw kogoś zastrzelimy to nie poznamy np. lokalizacji skarbu albo później okaże się, że nie otrzymamy questa. Ale przecież wszystkie gry to shootery (gatunki też będą, nie martwcie się). Czy to oznacza, że Al Pacino w czasie roli Tony’ego Montany rzeczywiście wciągał tyle koksu? Nieźle… No, ostatnio jak się wkurzyłem na tłok w autobusie to wyrzuciłem z niego wszystkich przy pomocy Fus-Ro-Dah (szczęśliwie dla nich – na przystanku)! I od razu zrobiło się luźniej :). Polecam ;). Nie znam się na tym, więc zapytam Was – czym jest „plastyczny trójwymiarowy obraz”? I dlaczego Autor wziął ten tekst z książki z 2000 roku – nowszych nie było? I czy gry mają w takim razie lepszą czy gorszą jakość grafiki od filmów cyfrowych albo kinowych? Czemu Autor nadal siedzi w erze wideo? Odpowiedzi brak :(. Nie wiem kogo Autor ma na myśli, skoro kolejne zdania brzmią tak: Skoro stworzył znaną i (w swoim czasie) całkiem dużą firmę to chyba jednak doczekał się jakiegoś miejsca? Dodatkowo – przecież w np. 2009 roku Bushnell otrzymał nagrodę za „bycie ojcem gier” od British Academy of Film and Theatre! Dodatkowo - mogę się założyć (jak każdy gentelman – o grosza ;)), że Autor nie wie, że przed PONGiem też istniały gry… Eeeee... coś jest mocno „nie halo” z tym podziałem. Czemu kolejny (pseudo)naukowiec tworzy jakieś własne bzdury zamiast, bo ja wiem, zajrzeć do prasy branżowej/internetu? Szczęśliwie (?) Autor rozwija swoją myśl: Okej, nie mam się czego przyczepić… no dobra – mam: chyba w każdej grze jest jakaś sytuacja wyjściowa. Tak samo jak w filmach, serialach, książkach itd. W końcu to wszystko musi się od czegoś zacząć, nie? Jaki przypadek? Może chodzi o dopełniacz? I dlaczego gracz może wpływać na końcowy wynik tylko w pewnym stopniu? Przecież te gry polegały (i polegają) właśnie na… zdobywaniu jak najlepszego rezultatu! Ale o tym Autorowi nikt chyba nie napisał, bo ten tekst pochodzi z publikacji z 2001 roku. Co oznacza, że Autor wciąż siedzi w czasach automatów (czy raczej – ich schyłku), nie mając o tym pojęcia. Ten fragment jest długi, ale nie potrafiłem go podzielić – straciłby swój urok. O ile przy bijatykach jeszcze mógłby przyjąć to, co napisał Autor, tak opis gier „bij-zabij” (które chyba są FPS-ami, ale Czort Święty Izydor z Sewilli wie) mnie mocno rozbawił. Serio – „małpią zręczność?” Autor miał chyba wyjątkowo kreatywny dzień (choć to też nie są jego słowa – pochodzą z… 1999 roku!). W dodatku ze zdania wynika, ze bohater gry to „tylko” ręka i broń. Ciekawe, ciekawe… Zajmijmy się ostatnim zdaniem – czy ktoś ma jakiś pomysł co Autor rozumiał pod pojęciem „poszukiwacz przygód”? O ile pasuje to do RPGów, tak trudno tak nazwać np. Nico Bellica. Albo El Presidente… No trudno, żeby osiągnąć pełną symulację. Autor myśli, że przejście np. Euro Track Simulator na kierownicy mogłoby dawać uprawnienia do jeżdżenia TIRem? Nie, nie tak to działa (a szkoda ;)). Okej, tu Autor chwali. To dobrze. Szkoda tylko, że całkowicie odleciał z gatunkami – kiedy czytałem pierwszy raz myślałem, że ma na myśli gry typu „Cities” albo inne „Anno”. A tu chodzi jednak o „Symulator farmy”… albo „Symulator kozy” Kolejne mądre zdanie! Hura! I cały czar „mądrości” prysł… Tak, te dwa fragmenty następują bezpośrednio po sobie! I jeszcze, na domiar złego, Autor myli „przygodówki” z grami akcji… Ech… Dlatego lepiej „walczyć” z „ultrabrutalnymi grami komputerowymi”, zamiast edukować rodziców, nauczycieli i dzieci, nie? A agresja (szczególnie w szkołach) ZAWSZE była problemem, nawet w czasach sprzed gier (co może być dla Autora szokiem). Na tym zakończę obcowanie z tym artykułem. Szkoda, że jest to kolejny Autor, który nie zrobił NIC ponad kompilację mocno przestarzałych tekstów – jaki w tym sens? Obiecany link. PS. W czwartek blog osiągnął 80k wyświetleń. Dziękuję :)!
  24. Kolejny artykuł, który w zasadzie jest wyłącznie zbiorem tekstów innych autorów. I to takim najgorszym możliwym, bo pisanym pod tezę (czyli nic nowego ;)). Jednakże, ten znalazłem nie w książce, a w Sieci – na stronie Muzeum Historii Polski (O.O) – tradycyjnie, link znajduje się na końcu. Przejdźmy do rzeczy: Zygmunt Płoszyński „Agresja gier komputerowych” (2012). Oczywiście, Autor nie wziął pod uwagę RPG-ów, gdzie (zwykle) jak najpierw kogoś zastrzelimy to nie poznamy np. lokalizacji skarbu albo później okaże się, że nie otrzymamy questa. Ale przecież wszystkie gry to shootery (gatunki też będą, nie martwcie się). Czy to oznacza, że Al Pacino w czasie roli Tony’ego Montany rzeczywiście wciągał tyle koksu? Nieźle… No, ostatnio jak się wkurzyłem na tłok w autobusie to wyrzuciłem z niego wszystkich przy pomocy Fus-Ro-Dah (szczęśliwie dla nich – na przystanku)! I od razu zrobiło się luźniej :). Polecam ;). Nie znam się na tym, więc zapytam Was – czym jest „plastyczny trójwymiarowy obraz”? I dlaczego Autor wziął ten tekst z książki z 2000 roku – nowszych nie było? I czy gry mają w takim razie lepszą czy gorszą jakość grafiki od filmów cyfrowych albo kinowych? Czemu Autor nadal siedzi w erze wideo? Odpowiedzi brak :(. Nie wiem kogo Autor ma na myśli, skoro kolejne zdania brzmią tak: Skoro stworzył znaną i (w swoim czasie) całkiem dużą firmę to chyba jednak doczekał się jakiegoś miejsca? Dodatkowo – przecież w np. 2009 roku Bushnell otrzymał nagrodę za „bycie ojcem gier” od British Academy of Film and Theatre! Dodatkowo - mogę się założyć (jak każdy gentelman – o grosza ;)), że Autor nie wie, że przed PONGiem też istniały gry… Eeeee... coś jest mocno „nie halo” z tym podziałem. Czemu kolejny (pseudo)naukowiec tworzy jakieś własne bzdury zamiast, bo ja wiem, zajrzeć do prasy branżowej/internetu? Szczęśliwie (?) Autor rozwija swoją myśl: Okej, nie mam się czego przyczepić… no dobra – mam: chyba w każdej grze jest jakaś sytuacja wyjściowa. Tak samo jak w filmach, serialach, książkach itd. W końcu to wszystko musi się od czegoś zacząć, nie? Jaki przypadek? Może chodzi o dopełniacz? I dlaczego gracz może wpływać na końcowy wynik tylko w pewnym stopniu? Przecież te gry polegały (i polegają) właśnie na… zdobywaniu jak najlepszego rezultatu! Ale o tym Autorowi nikt chyba nie napisał, bo ten tekst pochodzi z publikacji z 2001 roku. Co oznacza, że Autor wciąż siedzi w czasach automatów (czy raczej – ich schyłku), nie mając o tym pojęcia. Ten fragment jest długi, ale nie potrafiłem go podzielić – straciłby swój urok. O ile przy bijatykach jeszcze mógłby przyjąć to, co napisał Autor, tak opis gier „bij-zabij” (które chyba są FPS-ami, ale Czort Święty Izydor z Sewilli wie) mnie mocno rozbawił. Serio – „małpią zręczność?” Autor miał chyba wyjątkowo kreatywny dzień (choć to też nie są jego słowa – pochodzą z… 1999 roku!). W dodatku ze zdania wynika, ze bohater gry to „tylko” ręka i broń. Ciekawe, ciekawe… Zajmijmy się ostatnim zdaniem – czy ktoś ma jakiś pomysł co Autor rozumiał pod pojęciem „poszukiwacz przygód”? O ile pasuje to do RPGów, tak trudno tak nazwać np. Nico Bellica. No trudno, żeby osiągnąć pełną symulację. Autor myśli, że przejście np. Euro Track Simulator na kierownicy mogłoby dawać uprawnienia do jeżdżenia TIRem? Nie, nie tak to działa (a szkoda ;)). Okej, tu Autor chwali. To dobrze. Szkoda tylko, że całkowicie odleciał z gatunkami – kiedy czytałem pierwszy raz myślałem, że ma na myśli gry typu „Cities” albo inne „Anno”. A tu chodzi jednak o „Symulator farmy”… albo „Symulator kozy” Kolejne mądre zdanie! Hura! I cały czar „mądrości” prysł… Tak, te dwa fragmenty następują bezpośrednio po sobie! I jeszcze, na domiar złego, Autor myli „przygodówki” z grami akcji… Ech… Dlatego lepiej „walczyć” z „ultrabrutalnymi grami komputerowymi”, zamiast edukować rodziców, nauczycieli i dzieci, nie? A agresja (szczególnie w szkołach) ZAWSZE była problemem, nawet w czasach sprzed gier (co może być dla Autora szokiem). Na tym zakończę obcowanie z tym artykułem. Szkoda, że jest to kolejny Autor, który nie zrobił NIC ponad kompilację mocno przestarzałych tekstów – jaki w tym sens? Na koniec, tradycyjnie - obiecany link. PS. W czwartek blog osiągnął 80k wyświetleń. Dziękuję :)! Szkoda, że te wyświetlenia przepadły :(.
×
×
  • Utwórz nowe...