Skocz do zawartości

Nicek

Forumowicze
  • Zawartość

    2187
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Nicek

  1. Nicek
    Tym razem krótko, ale na temat głównego bohatera:
    -"CZ 75? Przecież to przeżytek. Weź kup sobie Berettę."
  2. Nicek
    Piszę! Piszę kolejne opowiadanie.
    Na razie nie wiem, kiedy je ukończę. Może za 6 miesięcy, może za rok, jednak jedno jest pewne: Piszę!
    A czemu postanowiłem napisać to tu? Bo mam nadzieję, że jest parę osób, które ucieszą się na wieść, że być może przeczytają o kolejnych przygodach bohaterów stworzonych przez Nicka.
    Poza tym, mam nadzieję, że to zmotywuje mnie do dalszego pisania
    A teraz pozostaje mi tylko wrzucić obrazek, który powie wam trochę o tym, co teraz wziąłem na warsztat:

  3. Nicek
    17 sierpnia.
    W nocy udało mi się znaleźć kilka godzin na sen. Zresztą, nie miałem nic lepszego do roboty. Czytanie instrukcji przy świetle latarki nie było tym samym, co czytanie przy świecach ?Ogniem i Mieczem?. No, przynajmniej tak mi się wydawało. Wtedy, czyli jakieś 7 lat temu, nie musiałem siedzieć w dziurze, tylko leżałem w cieplutkim łóżku i miałem zawsze pod ręką dzbanek z herbatą. Teraz miałem tylko karabin mojego rannego kolegi i instrukcje obsługi poręcznej radiostacji, potocznie nazywanej ?Walkie-talkie?.
    A co do tego magicznego wynalazku: Po jakiś 15 minutach nauczyłem się w pełni nim obsługiwać. Fajna sprawa takie coś. Co prawda nadal trzeba się nadźwigać, jednak nie przypomina już wielkiej, metalowej puszki, która zawsze lądowała na czyjś plecach.
    Tak koło godziny 23 obudził mnie Tadek, który chciał się podzielić ze mną dobrą nowiną:
    -Przywieźli amunicję! Wstawaj Witek.
    -Cooo? Daj mi spać!- mruknąłem sennie.
    -Budź się, bo zaraz nic nie zostanie i będziesz musiał ładować broń kamieniami!
    O! To był bardzo dobry argument. Wstałem, przeciągnąłem się i wyszedłem z okopu, wspomagany ręką Tadka.
    -Jeep jest przy 17-funtówce. Idź zabrać jak najwięcej amunicji. Będzie nam potrzebna.
    -Tadek, Tadek. Nie mam 10 lat. Naprawdę nie musisz mi mówić takich rzeczy.
    -A! I jeszcze jedno. Jak tylko pobierzesz sprzęt, skontaktuj się ze sztabem batalionu. Poinformuj ich, że 1 kompania została zaopatrzona.
    -Mhm, zaraz to zrobię- odpowiedziałem, ziewając.
    Ruszyłem przez odcinek lasu, który był wypełniony dziurami.
    Gdy zbliżyłem się do zakamuflowanego działa, usłyszałem głos Adolfa:
    -Witek, podobno zostałeś radiooperatorem.
    -Taa, radiooperaturus szefuss companiuss. Wymarły gatunek ssaka, który zachował się na całej ziemi tylko w jednym egzemplarzu. Co tam w drużynie?
    -A daj spokój. Nie wiemy nic o Langerze. Nawet nie wiemy, czy dotarł do punktu medycznego. Cholera! Jeszcze kilkanaście godzin temu moja drużyna była jedyną drużyną w batalionie, która nie poniosła żadnych strat.
    -Przykro mi, stary.
    -Dzięki. A tak przy okazji, podobno twoja radiostacja jest jakaś inna.
    -Mhm.- odparłem, wskazując na wystające urządzenie, które trzymałem w swoim malutkim chlebaku.
    -Ale maleństwo. No kto by pomyślał?
    -Ma ograniczony zasięg. Nawet nie pamiętam jaki, ale starczy do komunikowania się ze sztabem i innymi batalionami.
    Co zresztą zaraz będę mógł udowodnić, łącząc się z dowództwem batalionu.
    Ale najpierw muszę Cię prosić byś podał mi tę ładownice do Enfielda.
    Po zaopatrzeniu się w pestki, wyciągnąłem walkie-talkie, wysunąłem antenę, wcisnąłem kilka guziczków i już po chwili rozmawiałem z kapitanem:
    -Melduję, że 1 kompania została zaopatrzona w amunicję. Od Enfield?ów, przez granaty, amunicję do moździerzy na Stenach kończąc.
    -Na pewno wszyscy dostali? Więcej, w przeciągu najbliższych paru godzin, dostaw nie będzie. Masz się upewnić, że każdy ma czym strzelać.
    -Tak jest!- odparłem. Bez odbioru!
    Widzisz jakie to proste?- spytałem Adolfa, który przyglądał się całej rozmowie.
    Za kilka lat każdy człowiek będzie miał takie coś. Zobaczysz. To się nazywa postęp.
    -O pewnie. Już widzę, jak każdy człowiek na naszej planecie musi zameldować, że nasza kompania została zaopatrzona w amunicję.
    Obaj wybuchliśmy śmiechem.
    -Dobra, ja uciekam do swojego okopu. Muszę jeszcze zobaczyć, czy każdy ma magazynki. Zresztą, sam słyszałeś.
    Ruszając w kierunku okopu przystanąłem na chwilę i odwróciłem się w kierunku pola i drugiego skraju lasu, z którego prawdopodobnie zaatakowaliby Niemcy.
    -Co jest sierżancie, jak tam?- spytał Tadek.
    -Słyszysz to, co ja?
    -Ale co konkretnie?
    -Warkot silników.
    Tadek wytężył słuch.
    -Faktycznie.
    -To Niemcy?
    -Nie wiem, możliwe. Możliwe też, że to Rosjanie.
    Łap za radiostację i spytaj się dowództwa, czy nie wiedzą o jakieś zmechanizowanej jednostce, która jest naprzeciwko nas.
    -Żartujesz? Przecież to my jesteśmy najbardziej wysuniętą?
    -Nadlatują!!!- krzyknął ktoś, przerywając mi wypowiedź.
    Niemcy po raz kolejny zaczęli nas ostrzeliwać z artylerii.
    Od razu pobiegłem w kierunku mojego okopu, wydzierając się na lewo i na prawo, iż każdy ma siedzieć w swoim okopie i nie wychylać głowy.
    Będąc jakieś 10, może 15 metrów przed okopem, nadleciał pocisk, który trafił bezpośrednio w mój okop. Zatkało mnie. Gdybym biegł trochę szybciej, to pewnie leżałbym już martwy w mokrej dziurze. Najstraszniejsze było jednak to, że po prostu stałem i gapiłem się w moją dziurę z otwartą gębą. Nie zważałem teraz na nadlatujące pociski. Zastanawiałem się, co by się ze mną stało, gdybym był ciut szybszy!
    -Witek! Zwariowałeś! Pakuj dupę do okopu albo zaraz ją stracisz!- krzyknął brat, który siedział pozornie bezpieczny w swoim schronie.
    Gdy oprzytomniałem, podbiegłem do okopu brata. W sumie mogłem do swojego. Uczyli nas, że artyleria bardzo rzadko trafia w te same miejsce 2 razy, więc dobrze jest się chować w lejach po pociskach, jednak wolałem się schować u brata. Sam nie wiem czemu.
    -Oszalałeś? Chcesz, by Cię pocisk poszatkował!!!?
    -Sory, no. Tak się jakoś złożyło!!!- krzyczałem, bo przez huk byłem ledwo słyszalny.
    Ostrzał nie ustawał. Poprzednie bombardowania trwały krótko. 20-30 sekund. Teraz miałem wrażenie, że trwa ponad 40 sekund. Dziwne, że w ogóle w takiej chwili mogłem o takim czymś myśleć.
    Że ostrzał się przeciąga.
    Rany, naprawdę sam siebie czasem przerażam.
    Po kilku chwilach był już spokój. Przez pierwsze 5 sekund. Gdy wszystko ucichło. Wychyliłem głowę i ujrzałem las nocą, który został po raz 4 ostrzelany w tym dniu.
    Z drugiego skraju lasu słychać był wyraźnie gwizd. A raczej kilka gwizdów.
    Najwyraźniej to był sygnał do ataku na nasze pozycje.
    -Szykować się! Broń w pogotowiu. Wacek i reszta do działa!- krzyczałem, stojąc w okopie brata.
    -Ej! Witek, To moja dola!- odpowiedział poirytowany brat.
    -No tak, wybacz.
    -Zakomunikuj, że Niemcy nas ostrzelali a teraz atakują.
    -Rozkaz!
    Sześć jeden-sześć jeden! Jesteś atakowani! Nieprzyjaciel atakuje nasze pozycje.
    -Powtórz!
    -1 kompania jest atakowana! Fryce rozpoczęły atak!
    -Uspokój się, Witek. To musiało się kiedyś zdarzyć. Ilu jest Niemców?
    -Nie wiem, jest ciemno. Słychać tylko zbliżające się pojazdy.
    -Przyjąłem. W razie czego II batalion czeka w obwodzie.
    Odłożyłem walkie-talkie, złapałem za karabin i wycelowałem w kierunku pola.
    Tadeusz w tym czasie grzebał w swoim chlebaku. Szukał czegoś, jednak chyba nie mógł znaleźć, bo głośno przy tym przeklinał.
    -Czego szukasz?
    -Zaraz zobaczysz. Wypatruj Szwabów.
    Jakaś sylwetka mignęła na drugim końcu pola. Byłem niemal pewny, że widziałem charakterystyczny niemiecki hełm.
    -Jest!- krzyknął w końcu brat.
    Bierz to!
    -Co to?
    -Flara. Jak to wystrzelisz, to będziemy widzieć nieprzyjaciół.
    -Wiem co to flara. Daj mi sekundkę.
    Przełamałem pistolet, włożyłem nabój do środka, zatrzasnąłem z powrotem.
    -Strzel na środek pola.- rozkazał brat.
    Wyciągnąłem rękę, chcąc strzelać, jednak brat mnie powstrzymał.
    -Jeszcze nie, durniu jeden. Niech Niemcy bliżej podejdą!
    -U, faktycznie. Wybacz.
    Położyłem delikatnie pistolet wystrzeliwujący flarę, dobyłem broń i znów wycelowałem w pole.
    -A w ogóle, to czemu siedzę w twoim okopie?
    -Dobre pytanie, trochę niewygodne jest.
    Podniosłem się, jednak zostałem powstrzymany.
    -Siedź, żartowałem!
    Obok nas nagle pojawił się Adolf, który miał stanowisko przy 17-funtówce.
    -Poruczniku, działo obsadzone, amunicja dostarczona. Czekamy na rozkazy.
    -Czekać. Jeszcze chwilę.
    -Tak jest!
    Gdy Tymiński zniknął, zwróciłem się do brata:
    -Widzę coś na polu.
    -Brat złapał za lornetkę.
    -To Niemcy.
    -Strzelać?
    -Tak.
    Podniosłem pistolet ku górze, wycelowałem na wysokości pola i wystrzeliłem.
    Z początku nic się nie stało, jednak po upływie jakiś 4-5 sekund niebo nad polem rozjaśniło się, a my zauważyliśmy 2 niemieckie plutony i wóz opancerzony.
    W kierunku niemieckich żołnierzy od razu poleciał grad pocisków.
    Gdy tylko chwyciłem za broń, wycelowałem w kierunku niemieckiego żołnierza, który niósł moździerz.
    Strzeliłem, jednak nie trafiłem. Przeklinając głośno, poprawiłem muszkę karabinu. Była źle ustawiona. To spowodowało, że chybiłem.
    Gdy ponownie wycelowałem, Niemiec już nie żył, więc wycelowałem w biegnącego szeregowca, który był tuż przed naszym działem.
    Wystrzeliłem i trafiłem. Może nie był to jakiś mistrzowski strzał, jednak swoją robotę odwaliłem bardzo dobrze. Niemiec zgiął się w pół i osunął się na ziemię. Żył. Jednak to z całą pewnością były jego ostatnie sekundy.
    W tym samym czasie Wacek ładował pocisk do działa.
    -Cel! Niemiecki transporter piechoty! Odległość 100 metrów. Ognia!
    Pocisk wystrzelony z działa trafił niemiecki pojazd prosto w silnik. Momentalnie cały wóz stanął w płomieniach, a pasażerowie zaczęli wyskakiwać przez burtę.
    To był idealny moment dla strzelców karabinów maszynowych.
    W ułamku sekundy żołnierz obsługujący Brena skosił 10 nazistów, którzy w panice uciekali z płonącego pojazdu.
    -Sześć-jeden, tu Sześć-jeden! Zostaliśmy zaatakowani przez dwa plutony SS, maja wsparcie wozów opancerzonych.
    Kątem oka zauważyłem, jak Tadek odkłada karabin i łapie za lornetkę.
    -O cholera! Pantera! Pantera na 11 !
    -Sześć-jeden! Niemcy mają czołgi! Pantera. Co najmniej jedna Pantera i wóz opancerzony. Powtarzam?
    -Witek!
    -Tak?
    -Obsługa działa chyba nie widzi czołgu. Przekaż im to!
    -Tak jest!
    Wybiegłem z dziury i ruszyłem w kierunku zamaskowanej 17-funtówki, starając się trzymać głowę jak najbliżej ziemi.
    Biegnąc, zauważyłem leżącego na dnie okopu Marka Polaszka. Szeregowca z drużyny Adolfa.
    -Marek! Marek! Żyjesz?- krzyczałem, leżąc na ziemi i starając się sprawdzić, czy chłopak żyje.
    Nie żył. Dostał prosto w serce.
    Wstałem jednocześnie zrozpaczony i bardzo wkurzony, znowu biegłem w kierunku działa.
    Wtedy nadleciał pierwszy pocisk wystrzelony z Pantery. Trafił w drzewo, tuż obok mnie.
    Siła podmuchu zerwała mi hełm z głowy, a mnie wrzuciła do jednego z okopów. Na całe szczęście był pusty, więc nikomu nie zrobiłem krzywdy.
    Poczułem silny ból z tyłu głowy. Złapałem się za głowę w miejscu bólu i poczułem coś wilgotnego. Krew. Miałem rozciętą głowę.
    Na całe szczęście załoga działa zauważyła czołg, który niebezpiecznie zbliżył się do naszych pozycji.
    Działo było tak dobrze zamaskowane, że niemieccy czołgiści nie dostrzegli działa, które zostało obrócone w ich kierunku.
    -Przeciwpancerny. Cel: Średni czołg. Odległość 75. Ognia!
    Pocisk trafił w wieżyczkę czołgu, niszcząc lufę, jednak oszczędzając resztę pojazdu.
    Czołg zaczął się wycofywać, a ja popełzałem w kierunku okopu Tadka.
    -Ładnie załatwili ten czołg.
    -Mógłbyś wezwać sanitariusza?
    -Jesteś rany?!
    -Mam łeb rozcięty.
    -Zostań tu, zaraz kogoś sprowadzę.
    Położyłem się na dnie okopu. Przez chwilę gapiłem się na rozgwieżdżone niebo.
    Patrzyłem się tak i zastanawiałem, kiedy skończy się wojna. Przed oczami miałem cały czas zastrzelonego kolegę.
    Dumając tak, doszedłem do wniosku, że powinienem zgłosić sytuację dowództwu batalionu.
    -Natarcie odparte. Przynajmniej na naszej szerokości.- zakomunikowałem przez walkie-talkie.
    -Świetnie. Jakieś straty?
    -Jeszcze nie mam informacji. Są, bo widziałem, jak paru chłopaków oberwało, ale Niemcy stracili 2 plutony, wóz i Panterę.
    -Świetnie. Dobra robota panowie.
    --------------------------
    Rankiem obudził mnie warkot przelatującego samolotu. Na szczęście rosyjskiego.
    Przeciągnąłem się i wyskoczyłem z okopu.
    Parę osób stało na polu i coś robiło, jednak nie byłem w stanie stwierdzić co konkretnie.
    -Co jest, Dawid?- spytałem, gdy tylko kumpel do mnie podszedł.
    -Porucznik kazał założyć ładunki wybuchowe i miny na polu.
    -Miny?
    -Tak, godzinę temu przyjechał jeep z minami. Podobno w niemieckich koszarach znaleziono kilka magazynów wypełnionych po sufit minami. Dostaliśmy trochę, więc teraz zakładamy. Zresztą, o szczegóły możesz wypytać swojego brata. Właśnie tu idzie.
    Odwróciłem się i spojrzałem jak Tadeusz raźnie maszerował w naszą stronę.
    -Czołem, panienki. Jak tam poranek?
    -Dobrze. Właśnie wstałem.
    -A jak Twoja głowa?
    -W porządku. Doktorek założył szwy i jest okay.
    A co z tymi minami?
    -Dostaliśmy je kilkadziesiąt minut temu. Świerczewski od razu rozkazał je założyć.
    Z pola nagle ktoś zaczął biec w naszym kierunku.
    -Poruczniku! Niemcy! Niemcy nadciągają!
    -Dobra! Wszyscy na stanowiska! Fryce idą bułeczkami i kawą!
    Wróciłem do okopu Tadka. Chyba na stałe zagrzałem sobie tutaj miejsce.
    Paru chłopaków ciągnęło kable z ładunków wybuchowych do swoich okopów.
    Nagle obok mnie pojawił się porucznik Świerczewski. Podszedł do Tadka. Najwyraźniej zaczęli się kłócić.
    Osobiście uważam, że to nie był zbyt dobry moment na dyskusje, ale kto by mnie tam słuchał.
    Teraz, gdy było widno, czołgi były widoczne z daleka. Co najmniej 4 PZKW IV jechały prosto na nas, a w oddali Tygrys z niszczycielem czołgów Hetzer kierowały się na pozycje batalionu powstańców.
    -Sierżancie Lewicki! Zgłosić się!- usłyszałem w walkie-talkie.
    -Tak?
    -Pozycje powstańców są atakowane przez nieprzyjacielskie jednostki pancerne?
    -Wiem, właśnie jedzie na nich Tygrys i Hetzer!- przerwałem.
    -Oni nie mają broni przeciwpancernej!
    -Co mam zrobić?
    -Przekaż rozkaz Świerczewskiemu. Ma wysłać pluton z 2 PIAT?ami!
    -Tak jest!
    Wyskoczyłem z okopu i ruszyłem w kierunku Świerczewskiego. W tym samym momencie niemiecka piechota pojawiła się na horyzoncie.
    17-funtówka wystrzeliła pocisk w kierunku najbliższego PZKW, niszcząc go. Od razu pozostałe czołgi wystrzeliły w kierunku działa, ale jakimś cudem załoga i samo działo zostały nietknięte.
    Gdy dobiegłem do porucznika, okazało się, że ten siedzi w jednym okopie razem z Tadkiem.
    -Poruczniku! Kapitan rozkazał wysłać pluton uzbrojony w PIAT?y do powstańców.
    Huk wystrzałów był tak głośny, że Świerczewski po prostu mnie nie usłyszał.
    -Poruczniku! Ma pan wysłać ludzi na pozycje powstańców!
    Świerczewski odwrócił się w moim kierunku, złapał mnie za kołnierz i krzyknął:
    -Zwariowałeś? Ja tu mam niemieckie czołgi, a mam się jeszcze pozbyć 2 granatników?
    -To rozkaz kapitana Lewickiego!
    -Daj mi radiostację!
    Wyciągnąłem amerykański cud techniki, włączyłem je i wywołałem wujka.
    -Kapitanie, przekazuje słuchawkę porucznikowi Świerczewskiemu!
    Podałem urządzenie oficerowi. Ten na początku słuchał uważnie, jednak w końcu zaczął kręcić głową, a potem krzyknął:
    -Nie! Nie oddam moich ludzi! Mam i tak na głowie 4?poprawka 3 PZKW IV i kompanie SS, więc nie mogę tego zrobić!!
    Razem z Tadkiem wymieniliśmy się spojrzeniami. Dla nas to było oczywiste, że powinniśmy wysłać tam ludzi, gdyż ten Tygrys jedzie prosto na naszą siostrzyczkę.
    -Odmawiam!- powtarzam po raz ostatni. Nie wypełnię rozkazu.
    Świerczewski oddał mi walkie-talkie. Jak się okazało, wujek nadal był na linii.
    -Powiedz temu kretynowi, że jeśli tego nie zrobi, to postawię go przed sądem polowym! A potem znajdź Tadka i daj mu radio.
    -Tadek!
    -Co!?
    -Kapitan na linii.
    Tym razem brat zaczął rozmawiać z dowódcą batalionu.
    -Ale jak? On nie chce słuchać.
    Co? Dobrze, wykonuję.
    Poruczniku! Dostał pan rozkaz. Ma pa go wypełnić, inaczej aresztuję pana!
    Świerczewski odwrócił się w naszym kierunku z wyciągniętym Coltem.
    -Spróbuj.- odparł chłodno.
    Zarówno ja jak i Tadek gapiliśmy się w lufę pistoletu. Nie byłem do końca pewny tego, co się działo.
    -E, panie poruczniku. Celuje pan w nas.- mruknąłem.
    -Wiem, durniu! Mówię wam, nie wykonam rozkazu. Czy to jasne?
    -Tak.- odparliśmy razem z bratem.
    -Świetnie. A teraz wracać do roboty!
    Świerczewski schował pistolet do kabury, a potem sięgnął po karabin.
    Wtedy zdarzyło się coś?niebywałego.
    Zapewne urodzony w Bawarii, młody blondyn o aryjskich rysach, uzbrojony w niemiecki karabin kar98k, przeszkolony całkiem niedawno, przydzielony do jednostki stacjonującej niedaleko w Warszawie; stolicy Polski, dostrzegł porucznika Świerczewskiego, który rozmawiał z innym oficerem i starszym sierżantem wojska polskiego.
    Od razu postanowił wykorzystać okazję. Przystawił karabin do policzka, wstrzymał oddech, a następnie pociągnął za spust, zabijając Świerczewskiego.
    Uśmiechnął się lekko, przeładował karabin i ruszył dalej, jednak nie przebiegł daleko.
    Ów starszy sierżant wycelował w niego ze swojego brytyjskiego karabinu Lee-Enfield. Podoficer był dobrym strzelcem. W dodatku oparł broń o krawędź okopu, co znacznie zminimalizowało drganie broni.
    Gdy tylko głowa Niemca znalazła się na przyrządach celowniczych, nacisnął delikatnie za spust. Trafił w sam środek czoła.
    -Kolejny zdjęty!- krzyknąłem.
    -Witek! Świerczewski nie żyje.
    -O cholera!
    -Łącz się z wujkiem!
    -Sześć- jeden, tu sześć- jeden. Odbiór!
    -Słucham!
    -Porucznik Świerczewski nie żyje. Powtarzam dowódca kompani, porucznik Świerczewski, nie żyje!
    Tak? Rozkaz! Przekazuje wiadomość.
    -Tadek! Tadek!
    Porucznik mnie nie słyszał. Trudno się temu dziwić. W końcu wokół wybuchały granaty, pociski czołgowe, a karabiny też robiły sporo hałasu.
    -Tadek!
    -Co?
    -Dowodzisz kompanią!
    -Co?! Mów głośniej!
    -Zostałeś dowódcą kompanii!
    -Co!??
    -Dowodzisz kompanią, idioto!!
    Tadek w końcu to usłyszał. Postanowił działać od razu.
    Podczołgał się do mnie i powiedział.
    -Bierz 3 pluton, 2 PIAT?y i tyle pocisków, ile zostało. Ratuj powstańców. Chciałeś być dowódcą plutonu?
    Gratuluję. Zostałeś. A teraz bierz ludzi i nie spieprz tego!
    ---------------------------
    Biegnąc w kierunku pozycji powstańców, miałem na sobie prawie 20 kilo sprzętu. Karabin, amunicja, mój Colt, granaty, walkie-talkie i opatrunek osobisty. I mimo tego ciężaru, jeszcze nigdy nie biegłem tak szybko, jak teraz.
    Myślałem sobie ?No, Witek. Spiesz się. Inaczej już nigdy nie przytulisz swojej siostrzyczki?.
    Ale nie tylko to mi huczało w głowie. Byłem szczęśliwy. W końcu zostałem dowódcą plutonu. W końcu zostanę oficerem.
    Można w sumie powiedzieć, że nasza rodzina miała monopol na dowodzenie. Tadek przejął kompanię ojca, a ja pluton brata.
    Dostałem 31 ludzi. 2 PIAT?y, jednego Brena i moździerz. Tuż przed wymarszem, brat ?dorzucił? mi do plutonu 3-osobową obsługę moździerza.
    Odległość między naszymi okopami, a powstańcami wynosiła w przybliżeniu ćwierć mili. Gdy byliśmy w połowie tej drogi, zauważyłem niemieckich żołnierzy przy Tygrysie i niszczycielu.
    Między nami a polem bitwy była mała górka, 20 metrowe wzniesienie, które dałoby nam przewagę. Postanowiłem bezzwłocznie je wykorzystać. Rozstawiłem tam strzelców, moździerz zostawiłem tuż przed wzniesieniem, a żołnierzom z PIAT?ami rozkazałem zbliżyć się jak najbliżej czołgów.
    Ogniem ze wzgórza i moździerza mogliśmy im dać świetny ogień kryjący. Gdyby dotarli na wystarczająco bliską odległość, bez problemu załatwiliby Tygrysa i Hertza.
    --------------------------------
    -Beata! Kamil dostał!
    -Gdzie?
    -Chyba w szyję.
    -Trzymaj go! Przytrzymaj jak najmocniej. Nie może się wykrwawić!!
    -Jezu, to tętnica!
    -Łap ją!
    -Wyślizguje mi się!
    -Trzymaj mocno! Złap ją czymś!
    -Czym?
    -Nie wiem. Złap ją jak najmocniej, jeśli puścisz, będzie po nim. Cofnie się do wnętrza, a on się nam na rękach wykrwawi!
    -Gdzie porucznik Chichnowski?
    -Nie wiem! Trzymaj mocno!
    -Beata padnij!
    Tygrys wystrzelił w kierunku dziewczyn, o mało co je nie trafiając.
    Zosia na moment ogłuszyło. Gdy wszystko wróciło do normy, zorientowała się, że puściła tętnice Baczyńskiego.
    Chłopak się telepał na lewo i na prawo. Chwytał rękoma swoje gardło, starając się zatamować krwawienie, jednak wiedział, że to już koniec. Zaczął się dusić własną krwią.
    -Zośka, zostaw! To koniec. Zośka! To koniec!
    -On jeszcze nie umarł!
    -Zośka!
    -On jeszcze żyje!
    Poeta złapał Zosię za kołnierz jej i tak ubrudzonej koszuli. Jego ręka była cała we krwi. Próbował coś powiedzieć, jednak nie mógł.
    -Zosia...-jęknęła Beata
    W tym samym momencie Baczyński przestał się wiercić. Jego otwarte oczy stały się puste, straciły błysk, który zawsze im towarzyszył.
    Dziewczyny patrzyły się na jego oczy przez kilka chwil. Zapewne Zosia patrzyłaby nadal, gdyby nie poczuła, jak coś ją trafia w plecy.
    Z początku myślała, ze to pocisk. Jednak to coś nie zrobił jej większej krzywdy. A poza tym to coś było kilkadziesiąt razy większe niż nabój.
    Odwróciła się i zobaczyła niemiecki granat trzonkowy, który leżał na dnie jej okopu.
    Zosia siedziała zamurowana. Na szczęście dzieliła okop z Beatą, która zachowała odrobinie więcej zimnej krwi. Chwyciła za trzon granatu i wyrzuciła z okopu.
    Nagle usłyszała gwizdanie. Długi gwizd i krzyk porucznika Chichnowskiego:
    -Wycofać się! Wycofać się linii! Chichnowski biegł w kierunku wschodnim. W kierunku Warszawy.
    -Wycofać się. Nic tu po nas!
    -------------------------------
    -Ludzie rozstawieni?- spytałem, patrząc się na pole bitwy.
    -Tak jest.- odparł Adolf.
    Gratuluję chłopie. Zasłużyłeś.
    -Później będziemy świętować, teraz musimy ratować powstańców.
    Załoga moździerza!
    -W gotowości!- krzyknął celowniczy.
    -Odległość 80, poprawka, 90 metrów. Cel. Niemiecka piechota.
    Godzina 8! 3 serie. Ognia!
    -Wykonuje!- odparł żołnierz, ustawił celownik. W kilka sekund z moździerza wyleciały 3 pociski. Wszystkie chybiły. Poleciały za daleko.
    -Poprawka. Odległość 75! 1 seria! Ognia!
    Znowu wyleciał pocisk. Tym razem na odpowiednią długość.
    Trafił bezpośrednio w Tygrysa.
    Pocisk nie miał prawa zrobić mu żadnej krzywdy, jednak poszatkował 2 czy 3 piechurów, którzy chowali się za kolosem.
    -5 strzałowa seria!- wykrzyknąłem.
    Reszta, ostrzelać Niemców w głębi pola! PIAT?y do okopów!
    Teraz! Ogień zaporowy!
    Kilkadziesiąt karabinów w jednej chwili wystrzeliło w kierunku Niemców atakujących pozycje powstańców.
    Jednocześnie wystrzelone ?ogórki? z hukiem złamały kark niemieckiego natarcia.
    Myślę, że Niemcy po prostu zbaranieli. Nie wiedzieli, co w nich strzela. Zwłaszcza, że jeszcze przez kilkoma sekundami natarcie przechodziło im w miarę sprawnie.
    Kątem oka zauważyłem, że PIAT?y znalazły się już w okopach. Jednocześnie od razu stały się obiektem zainteresowań pojazdów.
    Niemiecki strzelec CKM?u wystrzelił serię w kierunku spadochroniarza niosącego granatnik. Ten upadł, jednak żył. Przynajmniej się ruszał. Przeczołgał się do jednego z okopów i tam się schował. Drugi PIAT, jeszcze zanim się ukrył, wystrzelił w kierunku niszczyciela czołgów jeden pocisk. Drugi poleciał chwilę po tym, jak żołnierz się skrył w okopie. Wystarczyło; pojazd zaczął się wycofywać!
    -Dawać granat dymny. Adolf, Dawid za mną. Reszta ostrzeliwać wycofujących się Niemców!
    Zbiegłem z pagórka. Gdy byłem na dole, odległość do pojazdów zmniejszyła się do jakiś zabójczych 50 metrów.
    Rzuciłem granat. Gdy dym zrobił się wystarczająco gęsty, podbiegłem do rannego żołnierza.
    -Witek? Co ty do cholery tu robisz?- krzyknęła Zosia, która zauważyła mnie, gdy biegłem do swojego żołnierza.
    -Nie teraz! Nie teraz, Zośka!
    -Poruczniku, po co mieliśmy biec za panem?
    -Jezu, Adolf. Po pierwsze nie jestem jeszcze porucznikiem. Po drugie, to nie jest odpowiedni moment na takie pytania.
    -Porucznik?- spytała siostra.
    -Zośka! Na litość boską! Nie teraz, proszę Cię.
    Pochyliłem się na rannym i spytałem:
    -Gdzie oberwałeś?
    -Płuco- odparł natychmiast ranny, opluwając mnie krwią.
    -Zośka, Dawid. Zabierzcie go. Sierżancie Tymiński, proszę za mną!
    -Witek, co chcesz zrobić?
    -Mamy jeden pocisk do PIAT?a. Nie damy radę zniszczyć tego pieprzonego Tygrysa.
    -A Hetzer?
    -Wycofuje się. Nie stanowi już zagrożenia. Chyba.
    -Chyba?
    -Nieważne. Jak tylko opadnie dym, walnę w gąsienicę. Musi się udać. Wtedy okrążymy go z boku i wrzucimy granaty. Dobrze?
    Adolf przez moment się wahał.
    -Adolf?
    -Dobra. Zróbmy to! Dostaniemy w razie czego pośmiertnie po Krzyżu Walecznym.
    -Hura.- mruknąłem.
    Gdy zarysy Tygrysa zaczęły się przebijać przez dym, wycelowałem w gąsienicę. Musiałem zrobić to idealnie, bo w przeciwnym razie byłby duży kłopot.
    Wycelowałem dokładnie. Tak samo, jak kilka dni temu, tuż przed urodzinami. Nacisnąłem delikatnie za spust. Pocisk wyleciał z hukiem, trafiając Pezeta w dolną część boku.
    -Udało się?
    -Nie wiem. Chyba tak.
    Tygrys powoli ruszył w naszym kierunku, jednak nie przejechał więcej niż 5 metrów. Zniszczona gąsienica uniemożliwiła mu poruszanie się.
    -Dawaj, migiem!- poderwałem się z okopu.
    Razem z sierżantem zrobiliśmy duży łuk, przez co niemiecki MG34 nie mógł nas trafić.
    Po jakiś 15 sekundach byliśmy przy wozie. Dałem Adolfowi ?nóżkę?, by ten mógł wskoczyć na czołg. Po chwili dołączyłem do niego.
    -Na 3 otworzysz właz, a ja wrzucę 2 granaty. Następnie dajemy nogę w kierunku naszych.
    -Bułka z masłem. Nawet dla takich jełopów jak my.
    -Hehe, bardzo śmiesznie.
    Gotowy? 1, 2?3!!!
    Adolf, używając swojego karabinu, podważył właz. Wtedy zobaczyliśmy głowę esesmana, który najwyraźniej był dowódcą czołgu. Bez namysłu wystrzeliłem w niego z mojego Colta; karabin zostawiłem w okopie.
    Fontanna krwi poleciała na wszystkie strony, a Niemiec osunął się do środka pojazdu.
    Pośpiesznie złapałem lewą ręką za jeden granat, a prawą za drugi granat. Wyrwałem zawleczki, używając kciuków, po czym cisnąłem je do środka.
    -Chodu!- krzyknął Adolf, zeskakując z Tygrysa.
    Zrobiłem dokładnie to samo. Byliśmy już z 15 metrów od Tygrysa, gdy nastąpiła eksplozja. Tak jak planowałem. Granaty trafiły amunicję, która zniszczyła czołg. W chwilę po eksplozji poczułem ból w plecach. Upadłem na ziemię, uderzając szczęką w ziemię. To był Hetzer. A konkretniej MG34 w owym pojeździe.
    Szczęście w nieszczęściu, pojazd zaraz po ostrzale zniknął w gęstwinie lasu, z którego przybył. Było po wszystkim. Niemcy się wycofali, Tygrys zniszczony. A ja ranny.
    -Witek!
    -Nic mi nie jest!- odparłem, czując powiększającą się plamę krwi na plecach.
    -Jesteś ranny.
    -No poważnie?
    Zaraz wokół mnie zebrało się kilka osób. W tym Zośka.
    -Witek, Jezu. To było głupie!
    -Grunt, że Tygrys jest kaput.
    -Dawać sanitariusza!- krzyknął Tymiński.
    -Adolf?-jęknąłem. W chlebaku mam walkie-talkie. Poinformuj sztab, że się udało.
    -Nie teraz, Witku. Nie teraz. Trzymaj się. Zaraz przybędzie lekarz.
    ***
    21 sierpnia 1944. Śródmieście.
    -Kapitanie, pański bratanek do pana.
    -Niech wejdzie.
    -Cześć.
    -Gratuluję awansu.
    -Dzięki. Wybacz, że nie świętuję, ale sam rozumiesz.
    -Chyba nie sądzisz, że mnie to nie obchodzi?
    Tadek nie odpowiedział. Milczał.
    -Mam dobrą i złą wiadomość.
    -Zacznij od dobrej.- odparł Tadek.
    -Zacznę od złej.
    Zła jest taka, że punkt medyczny na Woli potwierdził to, że Witek nie wróci do batalionu. W nocy zostanie ewakuowany na wschodnią stronę Warszawy.
    -Kto ma zostać nowym dowódcą plutonu?
    -To już twoja decyzja.
    -Wytłumacz mi, jak to jest, że nie dostaliśmy wsparcia czołgów. Czemu Rosjanie nie wsparli nas?!
    -Z tym się wiążę dobra wiadomość. Dziś rano poddały się ostatnie oddziały SS, które dokonały kontrofensywy na Warszawę.
    Gdy my broniliśmy dostępu do Warszawy, Rosjanie okrążyli od północy i południa niemieckie dywizje i zaatakowały ich od tyłu. Niemcy zostali okrążeni. Przedwczoraj w nocy stoczono nawet małą bitwę pancerną.
    Niemniej Warszawie, ze strony III Rzeszy, absolutnie nic nie zagraża.
    -Czyli to koniec? Koniec powstania?
    -Dokładnie.
    Tadek podszedł do okna.
    -Długo czekałem na tę chwilę. Szkoda, że straciliśmy Witka.
    -Jest pod dobrą opieką. Wasz ojciec czuwa nad nim cały czas.
    -Ojciec?
    -Tak.
    -A my? Co z nami?
    -Na razie nic. Będziemy tutaj stacjonować przez jakiś czas. Stalin na razie wstrzymał swoje czołgi i piechotę. Zresztą, i tak wiele osiągnęliśmy. Warszawa przed powstaniem była zajeżona Niemcami. A teraz, po 3 tygodniach walk, 30 kilometrów na zachód od Warszawy nie ma ani jednego Niemca. Tylko wojska polskie i rosyjskie.
    -To dobrze. Bardzo dobrze.
    Dobra, idę do brata. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?
    -Mógłbyś mu coś dać? Kapitan podszedł do biurka i wyciągnął małe pudełeczko.
    -Gwiazdka podporucznika?
    -Zasłużył na ten awans. Byłby dobrym porucznikiem. Szkoda, że większość wojny pewnie spędzi w łóżku i na rehabilitacjach.
    -Wyliże się. To twarda bestia.
    -Oby. Oby. Jeszcze długa droga przed nami.
    -Co masz na myśli?
    -Bo ja wiem? Zawsze chciałem zwiedzić Niemcy. Powiedzmy Berlin.
    -Albo Wrocław!
    -Może być i Wrocław. Ale nie teraz.
    Tadek skinął głową.
    -Idę. Ktoś się musi dowiedzieć, że został oficerem.
  4. Nicek
    Siedząc z Tadkiem w jego okopie, przyglądałem się terenowi, w którym okopał się batalion.
    Wielki, gęsty las. A dokładniej skraj lasu.
    -Ile mamy karabinów maszynowych?
    -2
    -A ludzi? Straciliśmy kogoś?
    -Ta dwójka przed chwilą. Ale ostrzelali nas wcześniej. Straciłem 3 ludzi. W tym ten?Langer z twojej drużyny.
    -Langer? Cholera. To był dobry chłopak.
    -Nadal jest. Jak odnosili go do punktu medycznego, to jeszcze żył.
    -Dobre i to.
    -Weź jego Enfielda- dodał brat.
    Nie masz broni, więc lepiej będzie, jak zaopatrzysz się w jego karabin. Jemu i tak się już przyda.
    -To ten?
    Wskazałem palcem na broń leżącą na dnie okopu.
    -Dokładnie. Wziąłem go, gdy zabrali szeregowego.
    -Wiesz, że on ma 18 lat? Cholera. A myślałem, że to już będzie koniec.
    -Koniec? To dopiero początek, chłopie!
    Polska sama się nie uwolni. Przed nami jeszcze Kraków, Łódź, Poznań, Gdańsk.
    Jeszcze wiele osób zginie.
    -Pewnie tak.
    -Hm?
    -Co?
    Karabin jest zanieczyszczony. Wyczyszczę go. No i wykopię sobie okop.
    -Ej, Witek!
    -Tak?
    -Dobrze, że wróciłeś.
    -Tęskniłeś?
    -Skąd! Potrzebny nam po prostu szef kompanii.
    -Burak.- uśmiechnąłem się, udając się w kierunku mojej drużyny.
    ----------------------------------------------------------------------------
    Wieczorem ruszyłem wykonywać swoje główne zadanie. Chodziłem dookoła kompani i wypytywałem wszystkich chłopaków, co im jest teraz najbardziej potrzebne.
    Oprócz żarcia i amunicji, wszystko było pod dostatkiem. Jednak amunicja była naprawdę poważnym problemem.
    Gdy batalion został wysłany na Powiśle, by mógł odpocząć, nikt nie przypuszczał, że kilka godzin od przybycia na dzielnicę, znowu będzie na pierwszej linii frontu. A tak się stało. Dlatego nikt nie przygotował zaopatrzenia dla nas.
    W karabinach i pistoletach mieliśmy to, co załadowaliśmy na Starym Mieście i na Woli.
    -Na tą chwilę mam 15 pocisków w Stenie i 2 zapasowe magazynki, sierżancie- odparł jeden z chłopaków z 4 drużyny.
    -A ja mam tylko jeden magazynek do Brena.- odparł drugi.
    -Okay, pogadam z kapitanem. Może uda nam się coś wytargać od II batalionu. W końcu są za nami, a nie na pierwszej linii.
    Jest jeszcze coś?
    -No przydałoby się trochę kawy, ale wie sierżant... Cudów to my nie oczekujemy.
    -Mimo wszystko spróbuję załatwić kawę.- odparłem z uśmiechem.
    Wstałem, otrzepałem spodnie i dodałem:
    -Nie chcę was straszyć, ale nie mamy sprawnej radiostacji. Co prawda na razie jest spokój, ale wiecie. Teoretycznie jesteśmy odcięci od dowództwa.
    Ale?damy radę, prawda?
    -Taa jest, sierżancie!
    Uśmiechnąłem się i ruszyłem w kierunku bunkra kapitana.
    Zastanawiałem się, co porabia ojciec i Zośka, gdy ktoś krzyknął:
    -Nadlatuje!!
    Z początku nie wiedziałem, o co chodzi, jednak gdy pierwszy pocisk przeleciał mi tuż nad głową i z impetem trafił w drzewo, od razu zrozumiałem, że to kolejny ostrzał artyleryjski.
    Po raz n-ty upadłem na ziemi, ruszając w kierunku najbliższego okopu. Gdy byłem w połowie drogi, zauważyłem, że zgubiłem swój hełm. Ten został w miejscu, gdzie przytuliłem się do ziemi.
    Odwróciłem się i popełzałem w jego kierunku, ale gdy tylko zacząłem się zbliżać, pocisk trafił prosto w mój metalowy licznik zabitych Niemców.
    Za każdego zabitego Niemca wycinałem w hełmie jedną kreskę.
    Łącznie było ich 6. Plus jedno wielkie ?T?, które oznaczało Tygrysa, który został zniszczony w moje urodziny.
    -Kurka! Sierżancie. Chcę mi pan połamać nogę?- spytał spanikowany szeregowiec. Właściciel okopu, w którym się schowałem.
    -Wybacz, Woźniak. Akurat ten okop był najładniejszy. To chyba przez te kwiatki na balkonie. Tak mi się spodobały, że postanowiłem czym prędzej go zwiedzić. Nie wiedziałem, że w nim siedzisz.
    Salwa artyleryjska trwała jeszcze z 15-20 sekund. Gdy ustała, wychyliłem się na moment, by zbadać sytuację.
    -Uf, no! Tym razem znowu się udało.- odparł Woźniak, wyciągając papierosa.
    -Zostań tutaj.
    Wyskoczyłem z kryjówki i krzyknąłem:
    -Ktoś oberwał? I pluton?
    -Cały!- usłyszałem z oddali.
    -Drugi też jest cały!
    -Trzeci spokój.- mruknął Woźniak z papierosem w ustach.
    -Tym razem dopisało nam szczęście. Trzymaj głowę nisko, chłopie.
    I nie pal tego świństwa. Pamiętaj, że harcerze nie palą.
    -Byłem zuchem tylko przez 2 miesiące. Mnie to nie obowiązuje.
    Pomknąłem w kierunku sztabu dowództwa. Tam wujek, Tadek i porucznik Świerczewski- dowódca kompani.
    Zasalutowałem całej trójce i zacząłem zdawać raport:
    -Generalnie chłopaki się trzymają. Oprócz amunicji i ciepłego żarcia, wszystko jest.
    -Ile osób nie ma amunicji?
    -Półtora plutonu. Że się tak wyrażę. Reszta jakoś daje radę.
    -A poza tym coś potrzeba?- dodał Świerczewski.
    -W sumie tak. Straciłem przed chwilą hełm. Więc sami wiecie. Znalazłoby się coś dla mnie?
    -Pewnie tak. To wszystko?
    -Nie. Co prawda chłopaki o to nie pytali, ale ja chciałbym wiedzieć. Co z radiostacją? Dostaniemy coś?
    Wujek podszedł do stołu i pokazał na metalowe pudełko wielkości?ćwiartki zwykłej radiostacji, mające antenę, głośnik i słuchawkę.
    -Walkie-talkie.
    -Że co?
    -Walkie-talkie. Przenośna radiostacja. Wiesz, ?Amjeryka?.
    -Aha. I jak to działa?
    -Normalnie. Tylko że ma ograniczony zasięg. Akurat ten jadę radę tylko do 2-3 kilometrów, ale powinno starczyć, prawda?
    Wziąłem do ręki to cudo i ze zdziwieniem stwierdziłem, że draństwo jest ciężkie.
    -Ile to waży?
    -11 i pół kilograma.- odparł brat. Ale i tak jest lżejsza od poprzedniej, więc nie będziesz narzekać.
    -Nie będę narzekać?
    -Będziesz teraz to ze sobą taszczył. Jako szef kompanii masz być cały czas pod ręką. Dlatego masz to mieć cały czas ze sobą. Nieważne czy jesz, śpisz, odlewasz się czy zabijasz Niemców.
    -Tak jest. Tylko pokaż jak to działa.
    Kapitan skinął głową. Tadek podszedł do plecaka i wyciągnął grubą książkę.
    -Mam nadzieję, że Twój angielski nadal jest dobry. Bo to po szekspirowsku.

  5. Nicek
    17 sierpień.
    Gdy starałem się odnaleźć swój batalion, wstąpiłem do domu, który stał na granicy miasta. Zwykła chałupa. Czemu tam poszedłem? Powód był bardzo prosty. Byłem głodny. I to bardzo Liczyłem, że jakaś dobra kobieta nakarmi głodnego wojaka.
    Jak się okazało, miałem szczęście. W budynku mieszkała staruszka i cała gromada dzieci.
    -Oj, takiej zupy, to ja dawno nie jadłem, prze pani.
    -Dołożyć jeszcze?
    -Nie, dziękuję. Ale proszę mi powiedzieć jedno. Czemu pani i pańskie dzieci się nie ewakuowały? Niemcy tu idą, znowu.
    -E...Jakie to moje dzieci? To sieroty. 11 sierot. Rodzice tej małej z warkoczykami zginęli w pierwszym dniu powstania.
    Ten z blizną na policzku stracił ojca we wrześniu ?39. Matkę zabili w Auschwitz.
    Czemu się nie ewakuowaliśmy?
    Mieszkam tutaj od 40 lat. To już moja trzecia wojna, a mimo wszystko dom stoi, jak stoi. Bóg musi chyba czuwać nad tym miejscem.
    Jeden z chłopców podszedł do mnie i spytał:
    -Strzelał pan z niemieckiego PM?u?
    -Nie, nie strzelałem. Ale moi koledzy tak.
    -A ma pan Lugera?
    -E?tak, mam go gdzieś tutaj.
    Wyciągnąłem pistolet i położyłem go na stole.
    Dzieciak wytrzeszczył oczy i zaczął przyglądać się broni.
    -O?wiele bym dał, by móc go potrzymać. Mogę?
    Spojrzałem na kobietę. Ta się uśmiechnęła i kiwnęła głową.
    Zanim jednak chłopak wziął go do ręki, wyciągnąłem magazynek.
    -Bam! Kolejny Niemiec nie żyje!
    Jak go pan zdobył?
    -Dostałem od brata. Atakowaliśmy niemieckie okopy na północy. W przeddzień moich urodzin.
    Brat znalazł i mi dał.
    Rozmowa została przerwana przed głośne pukanie do drzwi.
    -To Niemcy?- spytała blond włosa dziewczynka, która bawiła się lalką, siedzą na kolanach kobiety.
    -Nie, na pewno nie.- odparłem.
    Podszedłem do drzwi i otworzyłem je.
    -Witek?
    -Zośka?
    -Co ty tu robisz?
    -Wracam ze szpitala. Próbuje znaleźć swój batalion, a ty?
    -Moja kompania dostała rozkaz wzmocnienia zachodniej granicy Warszawy. Niemcy kontratakują i mamy ewakuować mieszkańców. Cała okolica jest pusta, zostało tylko kilka domów. W tym ten.
    -Właź, przedstawię Cię.
    -Dzień dobry.- przywitała się Zosia. Mam rozkaz ewakuowania każdego cywila, który znajduje się w tej okolicy.- odparła bez żadnego wstępu dziewczyna.
    -Ja się stąd nigdzie nie ruszam.- odparła staruszka.
    -Rozumiem, ale mam rozkaz?
    -Pani kapral, pani da spokój. Ja już się będę zbierać. Dziękuję za zupę.
    -Witek, ale Niemcy mogą tędy przechodzić.
    -Daj spokój.
    Pożegnałem się z domownikami i wyszedłem z siostrą na zewnątrz.
    --------------------------------------------
    -Cholera. Radio nie działa!
    -Co? 30 minut temu działało.
    -Tak, ale teraz nie działa. Nie mogę odbierać wiadomości. Nie wiem, czy ktoś mnie słyszy.
    -O cholera! Coraz lepiej. Najpierw nam nie dali czołgów, potem okazało się, że z uzupełnień nici, a teraz pieprzone radio!
    -Gdzie jest porucznik Lewicki?
    -Rozmawia z kapitanem.
    -Cholera. Wacek!
    -Idę!- krzyknął kapral.
    -Szybciej, no!
    -Co jest?
    -Radio wysiadło.
    -Adolf, chłopie. Przecież wiesz, że nie jestem radiooperatorem a strzelcem karabinu maszynowego. Powinieneś opieprzyć Langera, nie mnie.
    -E, dzięki stary.
    -Do usług.
    -Nikogo nie będę opieprzać. Mówiłeś, że przed wojną chodziłeś do technikum. Naprawisz radio?
    -W technikum naprawiałem rowery i zegarki. Ale radiostację? Proszę Cię, nie bądź śmieszny.
    -Jesteś pewny, że nie działa?
    -Tak! Mówię Ci, że jest rozwalona.- odpowiedział Langer.
    -A co konkretnie nie działa?
    -Nie łapie sygnału. Jakby to była zwykła metalowa puszka.
    -Jakieś pomysły?- spytał Adolf zwracając się do Sokoła.
    -Hm?Pewnie urządzenie odpowiedzialne za nawiązywanie połączeń jest zepsute.
    -No popatrz. Dzięki, że powiedziałeś, geniuszu! W życiu bym tego nie rozgryzł.
    -Ej, możecie się przestać wydzierać.
    -O, panie poruczniku, dobrze, że pan przyszedł. Radio nie działa.
    Tadek stał przez chwilę nad okopem. Myślał co powiedzieć. W takich chwilach zawsze marszczył czoło i drapał się po policzku. Nagle rozkazał:
    -Langer, wiesz, co się popsuło?
    -Nie, poruczniku.
    -Bierz radiostację do 2 kompanii. Tam znajdziesz chorążego Florczka. On może coś poradzi.
    -Tak jest.
    -Tylko wracaj zaraz!- zawołał Mader.
    -Dobrze, dobrze.
    -No panowie. Jest jeszcze mały problem. Potrzebuję ładowniczego do działa. Ktoś się zgłasza?
    Cisza?
    -Ktokolwiek?
    -Ja mogę.
    -Dobrze, Sokół. Ale przekaż komuś Brena. Będziemy go potrzebować, więc szkoda by było, jakby leżał bezczynnie.
    A w ogóle, to ma ktoś z was ogień? Chyba zgubiłem swoją?
    -Artyleria!- wrzasnął jeden z żołnierzy.
    Wielka nawałnica pocisków zaczęła ostrzeliwać pozycję plutonu Lewickiego. W ułamku sekundy zrobiło się jedno wielkie piekło. Jedno z drzew zostało trafione. Złamane, upadło na okop Tadka.
    -Siedzieć w dziurach! Nie wystawiać łbów!- krzyczał Adolf, chociaż ledwo był słyszalny.
    Mader i Wacek od razu rzucili się do swoich okopów. Gdy tylko tam dotarli, skulili się w nadziei, że nic im nie będzie.
    -Siedzieć! Nie ruszać się!
    -A gdzie mieliby iść, do cholery?- zawył Tadeusz.
    Kilka sekund później było po wszystkim. Nastała cisza, która wypełniła cały las.
    Wyraźnie słychać było każdy, nawet najmniejszy szelest i dźwięk. Każdy był w szoku. Jeszcze nigdy żaden z tych żołnierzy nie dostał się pod taki ogień artyleryjski.
    -Dawać sanitariusza!- krzyknął ktoś z głębi lasu.
    -Adolf, gdzie Stachowicz?- spytał porucznik.
    -Nie wiem, był tu przed chwilą.
    -To go znajdź!! Jest przecież cholernym medykiem!
    -Tak jest.
    Tadek wyszedł z okopu i ruszył w kierunku, z którego dochodziło wołanie.
    Gdy dobiegł, zobaczył grupę ludzi, którzy otaczają Langera.
    -Jezu, Arek.
    Langer leżał na ziemi, zalany krwią. Jego lewa noga ledwo trzymała się reszty ciała. Miał wielkie rozcięcie na twarzy.
    -P?poruczniku?
    -Tutaj, jestem. Odsunąć się!
    -Co z radiostacją?
    Tadek spojrzał na zniszczone metalowe pudło, które leżało kilka metrów od nich. Nie nadawało się do niczego.
    -W porządku. Jest cała.
    -O. Dobrze. Przynajmniej tego nie spieprzyłem.
    -Niczego nie spieprzyłeś. Wszystko jest w porządku.- odparł spokojnie oficer.
    Gdzie, do cholery, jest sanitariusz!?
    -Poruczniku.
    -Tak, Arek? O co chodzi?
    -Wygramy?
    Tadek się zawahał. Chciał powiedzieć, że tak, ale nie był tego pewien. W końcu, mimo braku pewności, stwierdził:
    -Tak, musimy wygrać. Dobro zawsze wygrywa.
    -Ale czy na pewno? Głupio byłoby umierać na marne.
    -Nie umierasz. Słyszysz?
    Trzymaj się, lekarz już idzie.
    -Dobrze, poruczniku.- wyjąkał szeregowiec.
    --------------------------------------------------
    -Oto pozycje I batalionu. Dotarliśmy!
    -Ano. Ciekawe, jak tam moi się trzymają. 2 dni się nie widzieliśmy.
    -Właśnie. W końcu mi nie wyjaśniłeś, co robiłeś w szpitalu.
    -Miałem lekkie załamanie.
    -Załamanie? A co się stało.
    -E, nie chcę o tym gadać.
    -No mów! W końcu jestem twoją siostrą.
    -Pamiętasz bliźniaków?
    -Z twojej drużyny?
    -Tak. Jeden strzelił sobie w łeb. Na moich oczach. Drugi się załamał na spółkę razem ze mną.
    -Chryste. Nie wiedziałam. Przykro mi.
    Idąc tak, nie zauważyłem, że idę wprost na metalowe pudło. Oczywiści musiałem z całej siły w nie uderzyć.
    -Ał! Jezu Chryste!- zawyłem. Co za idiota zostawił?radiostację?
    -Mocno rozwaloną radiostację.
    -No. To zauważyłem.
    Uklęknąłem i zacząłem mocno masować obolałe miejsce, które zrobiło się sine.
    -Matko. Musieli ich ostrzeliwać. Widzisz te połamane drzewa?
    -Ano. Kiedy przyjdzie reszta twojej kompani?
    -Nie wiem. Pogadam zaraz z Chichnowskim. On będzie wiedzieć.
    -No oby. Nie podoba mi się to.
    Naszą rozmowę przerwała kanonada. Artyleria zaczęła ponownie ostrzeliwać pozycję batalionu.
    Po pierwszych 3 pociskach wylądowałem na ziemi, gubiąc hełm. Zośka również wylądowała plackiem w błocie.
    -Dawaj do okopu!- krzyknąłem.
    -Co?!
    -Do OKOPU!
    -Co?!
    -Spieprzaj do ukrycia!!
    Dziewczyna odwróciła głowię i spojrzała na wskazany przeze mnie bunkier.
    Pokiwała głową i zaczęła się czołgać w jego kierunku.
    Byliśmy prawie na miejscu, gdy obok ktoś zaczął wołać sanitariusza.
    To było istne piekło.
    Odetchnąłem dopiero wtedy, gdy byliśmy bezpieczni w bunkrze, który okazał się bunkrem?dowództwa.
    -Witek, Zosia? Co wy tu robicie?
    -O. Wujcio. Właśnie szukamy 2 osób do brydża. Dołączysz się?- odparłem z lekkim poirytowaniem.
    -Co? Co ty pieprzysz?- odparł oficer.
    W tej samej chwili ostrzał ustał.
    -Chwałą najwyższemu. Przestali.- mruknęła Zosia, wystawiając głowę.
    Wypełzałem się z kryjówki. Obok mnie leżało ścięte drzewo. Ktoś z daleka wołał sanitariusza.
    -Niemcom chyba naprawdę zależy na Warszawie.
    -Wujku. Straciłem kolejnych ludzi...Witek, Zosia? Co tu robicie.
    -Wróciłem zza światów.- odparłem.
    -U, dobra nasza. Brakuje nam ludzi.
    -Tadek, nie wiem. Postaram się załatwić jeszcze paru ludzi z III batalionu. Zresztą, jedna z kompanii powstańców zajmie zaraz pozycje na naszym lewym skrzydle.
    -Dobre i to. Witek, jak stoisz ze sprzętem?
    -Tylko mój Colt i Luger od Ciebie. Żadnych ładownic, granatów. Stena zostawiłem w szpitalu.
    -Chodź. Skombinujemy Ci jakieś graty.
    Zosia, ty idź coś zjedz. A potem wracaj do swoich.
    -Taaa jest, poruczniku.- odpowiedziała dziewczyna.

    Ps. Wybaczcie zastój w dodawaniu wpisów, ale miałem ostatnio mało czasu, więc tak wyszło. Ale teraz powinno być już z górki.
  6. Nicek
    17 sierpnia 1944.

    Leżałem w jakimś pomieszczeniu, nie wiem gdzie dokładnie, ale miałem wrażenie, że muszę być gdzieś blisko rzeki, gdyż przez okno słychać było Rosjan. A oni ciągle się trzymali blisko Wisły. Obok mnie siedział jakiś koleś w białym kitlu, który notował zawzięcie coś na jakieś karcie.
    -A?Obudziłeś się. Jak się czujesz?
    -Dobrze. Nic mi nie jest.
    -Na pewno? Blado wyglądasz. Dostałeś silny środek uspokajający.
    -Mam tak od urodzenia; zawsze byłem blady. Nic mi nie jest, mogę już iść?
    -Nie, jeszcze nie.
    -A co z Maćkiem?
    -Wolisz nie wiedzieć.
    -Słucham?
    -Mówiłem; wolisz nie wiedzieć.
    Do pomieszczenia wszedł jakiś oficer. Stanął przed lekarzem i powiedział:
    -Doktorku, zwijamy się. Za 15 minut przenosimy się na Wolę.
    -Co się dzieje?
    -Niemcy szykują kontratak.
    -Co?!
    -Nie drzyj się tak, sierżancie.
    -Doktorze, proszę się zwijać. Będzie pan miał dużo roboty.
    -Dziękuję, poruczniku.
    --------------------------------------------
    -Okay, panienki. Mają tutaj za 2 godziny być piękne okopy. Piękne okopy. Zrozumiano?
    -Tak jest!
    -Dowódcy drużyn wyznaczyć wartowników. Ja idę sprowadzić amunicję.
    Sierżancie Tymowski.
    -Tak, poruczniku?
    -Wiem, że powinien to zrobić Witek, ale go nie ma. Dlatego musisz za niego odnotować stan osobowy kompanii. Mogę na was liczyć?
    -Tak jest.
    Tadek odwrócił się i chciał odejść, jednak zobaczył zbliżającą się do ich pozycji znaną mu sylwetkę.
    -3 pluton! Powstać! Dowódca batalionu przyszedł!
    -Dajcie spocznij, Tadek.
    Panowie! Jak widzicie, zajęliśmy pozycje na samym krańcu stolicy. Tutaj rozegra się decydująca bitwa o Warszawę. Kiepski jestem w przemówieniach, ale powiem tylko, że musimy wytrzymać. Ta bitwa zmiażdży kręgosłup armii, która przegra. Jeśli uda nam się przeprowadzić kontratak, odepchniemy Niemców na kilkanaście kilometrów, mogąc spokojnie myśleć o wyzwalaniu kolejnych terytoriów Polski. Jeśli przebiją się?
    Stracimy zachodni brzeg.
    Jakieś pytania?
    Nikt nie odpowiedział.
    -Tadek?
    Porucznik zbliżył się do swojego wujka i powiedział.
    -Nie chcę narzekać, ale nie mamy broni przeciwpancernej. Niczego. Ani jednego Piata. Ani jednej miny. Nic. Kompletnie nic.
    -Zajmę się tym. W II zrzucie wylądowało większość amunicji i kilka dział 17-funtowych. Dostaniecie je tutaj.
    -Brzmi ciekawie.- dodał Mader.
    -Wiem, kapralu. Wiem.
    -Ja mam jeszcze jedno pytanie.
    -Tak, sierżancie?
    -Dostanę jakieś uzupełnienia? Straciłem 3 ludzi.
    -Na razie nie mogę nic obiecać. Może podeśle wam kogoś z II plutonu.
    -Tak jest.
    ----------------------------------------------
    -Rany, ale trzęsie.
    -Eta pierwszyji raz w tankje?
    -Niet.
    -No, eta niebalszaja daroga prjed nami.
    Gjermańce chyba polubljat waszej stolicje.
    -Da. Pewnie tak.
    -No, ja walczyl pod Kurskiem. Ljun i Awugust w tamtoj godje.
    -Mladszyi sierżancie.
    -Tak, sierżancie?
    -Ja tu wysiadam. Moi są niedaleko.
    Zeskoczyłem z T-34 i ruszyłem w kierunku zachodniej granicy Warszawy.
    Przez plecy trzymałem skradzionego Mosina. Jakiś głupi Rosjanin poszedł się wysikać, gdy ja zabrałem mu karabin i amunicję. Brakowało mi tylko mojego Colta...
    ----------------------------------------------------
    -No dobra. Worki z piaskiem są. Bren Wacka jest ustawiony, każdy ma swój okop.
    -17 funtówka zaraz przyjedzie.- dodał Adolf.
    -Mhm. Każdy otrzymał amunicje.
    -2 godziny temu, panie poruczniku.
    Tadek stanął na odcinku, który miał bronić.
    Skraj lasu. Naprzeciwko było pole wielkości dwóch boisk piłkarskich i znowu las.
    -Brakuje nam tylko ludzi.- dodał po chwili porucznik.
    No trudno. Słuchać! Po naszej prawej stronie okopał się II batalion. Tak samo jak by, zostali mocno poszarpani przez te ostatnie 13 dni, jednak damy radę!
    Rosjanie tu przybędą jutro.
    -E?nie przybędą.- dodał Langer.
    -Słucham, szeregowy?
    -Mówię, że nie przybędą. Właśnie dostałem wiadomość od sztabu.
    Przeczytać?
    -Jeszcze się pytasz?- krzyknął Adolf. Pewnie, że tak!
    Langer wziął mały notesik i zaczął czytać:
    -?Rosyjskie czołgi wstrzymane, opóźnienie potrwa nawet 30 godzin.?
    -Czyli zostaliśmy sami. Bez broni przeciwpancernej, zdziesiątkowani.
    Tadek spojrzał w górę i powiedział:
    -Boże, jeśli tam jesteś, pomóż nam, chociaż trochę?
    -Panie poruczniku! Właśnie przyjechało działo!
    -Do zobaczenie w niedziele!- dodał po cichu brat.

  7. Nicek
    ?Najgorszy moment życia?. 15 sierpnia 1944.

    Mój ryk słychać było chyba w całej zachodniej Warszawie. Odgłos wystrzału również.
    Marcin od razu padł, rozbijając sobie jeszcze głowę o krawężnik. Zdążyłem tylko wyciągnąć rękę w jego kierunku. I nic poza tym. Tylko tyle. Nie potrafiłem powstrzymać kumpla przed samobójstwem! Cholera!
    Może gdyby ktoś z nim pogadał, wsparł go na duchu! Ale nie. Nikt tego nie zrobił.
    Wszyscy sądzili, że chłopak przesadza.
    A nie przesadzał. Miał tego dość. Nie wytrzymał psychicznie??odpadł?. Wolał strzelić sobie w głowę, niż dalej to znosić.
    Gdy tak stałem z wyciągniętą ręką w kierunku Beleraka, po głowie przeszło mi milion myśli.
    Jedną z pierwszych, było pytanie, które sam sobie zadałem.
    Jak zareaguje Maciek? Jak zareaguje człowiek, któremu właśnie zabiła się najbliższa osoba?
    Upadłem na kolana, zakrywając dłońmi usta. Gdybym mógł, to pewnie bym krzyknął, ale nie mogłem. Czułem się, jakbym miał w gardle metalowy pręt, który uniemożliwia mi wydanie z siebie jakiegokolwiek głosu.
    Tuż obok mnie przebiegł Tadek, który pędził do Marcina. Przycupnął obok niego. Spojrzał na chłopaka, by po chwili skierować wzrok na mnie. Pokręcił tylko głową.
    Następnie, kątem oka, zobaczyłem, że niecałe 2 metry ode mnie stoi Maciek. Gapił się na mojego i swojego brata, trzęsąc się. Gdy spojrzałem mu prosto w oczy zobaczyłem coś, czego nie zapomnę do końca życia. Taka pustka i niemoc oraz szok i niedowierzanie.
    Gdy patrzyłem na to wszystko, doszedłem do wniosku, że krew ścieka mi po ręku. Przez to całe zamieszanie, w szoku, zacząłem przegryzać sobie lewą rękę. Tak mocno zacisnąłem zęby, że poleciała obficie krew.
    Porucznik Lewicki ściągnął z trupa nieśmiertelnik. Zamknął powieki i podszedł do Marcina.
    Stanął przed nim i podał mu łańcuszek brata. Następnie objął go.
    Bliźniak nadal sprawiał wrażenie sparaliżowanego. Tylko oczy skrywały emocje. Ale jego twarz?była jak u jakieś rzeźby.
    -Witek, daj rękę.- mruknął Dawid, podając mi dłoń.
    Wstałem, wspomagając się dłonią strzelca.
    -Jezu Chryste. To był ułamek sekundy. Stałem, rozmawiałem z nim, nawet wydawało mi się, że poprawiło mu się, a tu nagle bam. Wyciągnął pistolet i?
    Tu głos mi się załamał. Kucnąłem, złapałem za sznurki hełmu, ciągnąc je z całej siły w dół. Ułamek sekundy później po prostu się rozryczałem.
    -Wiem, stary. To nie twoja wina, po prostu zdarzyło się?
    -Wiem, że to nie moja wina, ale?Jezu. Mogłem coś mu powiedzieć, powstrzymać. A on teraz leży i?
    -Sierżancie Tymowski, zabierzcie Witka i Maćka do punktu medycznego. Niech tam zostaną.
    -A co z Marcinem?
    -Jemu już nie pomożemy?
    ----------------------------
    Jakiś koleś grzebał mi przy ramieniu. Starał się chyba znaleźć żyłę.
    Wszystko teraz było jak w jakimś filmie, w zwolnionym tempie. Łzy, spływające po moich policzkach sprawiły, że wszystko wyglądało jak zza mokrej szyby.
    -Hej, kolego! Kontaktujesz? Hej!- pytał lekarz, który starał się podać mi jakieś lekarstwo.
    Spojrzałem tylko w jego kierunku i kiwnąłem głowę, ale tylko dlatego, by nie wstrzyknął mi jakiegoś świństwa, które się podaje, gdy ktoś kompletnie odleci.
    Maciek siedział, a właściwie leżał skulony na łóżku, patrząc się na ścianę.
    Zastanawiałem się, o czym on może myśleć w tej chwili. Co się dzieje w jego mózgu.
    Jaki tam musi być chaos.
    -Ej?słyszysz mnie?
    Znowu pokiwałem.
    -Możesz mówić?
    Tym razem pokręciłem.
    -Dostaniesz środek nasenny. Prześpisz się parę godzin. Potem będzie lepiej.
    Początkowo chciałem się jakoś od tego wybronić, ale nie miałem już sił, by się opierać.
    Zacisnąłem tylko zęby, gdy lekarz wbił mi igłę, a po chwili już byłem na zupełnie innej planecie.
    ---------------------------------
    -Ktoś coś widział? Są świadkowie?
    -Chłopak, który został uratowany przez sierżanta i Marcina mówił, że Belerak po prostu wyciągnął broń, powiedział coś o tym, że nie może wytrzymać, a po chwili leżał już z dziurą w czaszce.- odpowiedział Langer.
    -Matko?-mruknął Tadek.
    -A co z Witkiem i Maćkiem?- spytał Sokół.
    -Na razie zostaną w punkcie medycznym. Potem się zobaczy.
    Niemniej na razie jesteśmy uszczupleni o 3 osoby. Ale damy radę, prawda?
    Nikt nie odpowiedział.
    -Jest jeszcze coś, co muszę wam powiedzieć.
    -Tak, poruczniku?- spytał Adolf.
    -Hitler chyba za bardzo polubił Warszawę. Niemcy skoncentrowali za miastem 2 dywizję pancerne SS. Na pewno będą próbować odbić stolicę, więc jutro z rana ruszamy na zachód. Zajmiemy pozycję i będziemy się bronić.
    -Niemcy jeszcze organizują natarcie na Warszawę?- spytał Wacek.
    -Tak, kapralu. To jeszcze nie koniec powstania. Rosjanie niedługo przeprowadzą przez Wisłę 3 dywizje, więc będziemy mieli jak się bronić.
    Wiecie, w XVII XVIII, XIX i XX wieku traciliśmy Warszawę kilka razy. Nie wiem jak wy, ale ja mam już dość czytania w podręcznikach o kolejnych utratach stolicy przez Polaków.

  8. Nicek
    ?Szok i bomba? 15 sierpnia 1944.
    Obudził mnie czyjś szloch. Z początku chciałem to zignorować, ale po paru sekundach nie dało rady. Wstałem gwałtownie i zobaczyłem zgiętego w pół bliźniaka.
    -Marcin?
    Chłopak nie zareagował.
    -Marcin, chłopie. Nic Ci nie jest?
    Złapałem chłopaka za ramię. Ten nadal się nie ruszał.
    Szybko wstałem, obudziłem Maćka, Adolfa, Tadeusza i razem w czwórkę zaczęliśmy zastanawiać się, co zrobić z młodym.
    -Sprawa jest prosta, chłopak jest wykończony psychicznie.
    -Nie, braciszku. To nie jest wina wykończenia psychicznego. Ja, Adolf, Maciek. W naszym wypadku można mówić o wykończeniu psychicznym, ale Marcin?
    On nie reaguje, nie kontaktuje z rzeczywistością. To już jest naprawdę poważna sprawa.
    -Zaraz załatwię mu transport na drugą stronę Wisły.
    -Tadek! Nie słuchasz mnie! Jemu potrzebny jest lekarz!
    Porucznik zamyślił się. Obszedł dookoła pokój kilka razy.
    Zatrzymał się przy oknie. Patrzył się przez chwilę na sąsiedni budynek.
    -No dobra. Ja idę po lekarza. Witek, Maciek wy zajmijcie się Marcinem.
    Sierżancie Tymowski, mam nadzieję, że nie będzie pan miał nic przeciwko, jeśli uszczuplę pańską drużynę o jedną osobę.
    -Nie ma o czym mówić, poruczniku.
    -Okay, w takim razie idę. Za 15 minut wracam.
    Usiadłem obok bliźniaka i zacząłem czyścić swój pistolet maszynowy. Znałem powód, dla którego tak się z chłopem stało. Sam w końcu też wskoczyłem do tego dołu z wodą i wyciągnąłem zwłoki tej dziewczyny. I pozostałe też.
    Gdy tak patrzyłem na Beleraka, przypomniał mi się Tadeusz w samolocie. Też był nieobecny i nie było z nim żadnego kontaktu. Ale teraz sprawa była znacznie poważniejsza.
    Gdy przyszedł do nas lekarz, zaczęło już świtać. Pierwsze promienie wpadały przez okno do naszego budynku, budząc przy okazji resztę drużyny, którą staraliśmy się przez ten czas nie obudzić.
    -Dzieeeeń dobry -ziewnął Langer, przeciągając się. Jak tam? Co dziś robimy?
    -Z Marcinem się pogorszyło.- mruknął smutnie drugi bliźniak.
    Arek natychmiast się poderwał na równe nogi i podszedł do lekarza-powstańca, który teraz badał Marcinowi źrenice.
    -Reaguje. Wszystko w porządku. No, przynajmniej od technicznej strony.
    -On nie jest rany! Po prostu przeszedł wstrząs- dodałem.
    -No tak, jasne, jasne?
    -Ironia w pańskim głosie, doktorze, mi się nie podoba.- odpowiedział Maciek.
    -Słuchaj, szeregowy. Leczyłem w I wojnie, w wojnie polsko-bolszewickiej i podczas kampanii wrześniowej. Widziałem wiele przypadków symulacji, więc nie dziw?
    -On nie symuluje!- krzyknąłem.
    -Jak pan śmie!- dodał Tadeusz.
    Lekarz wstał i pakując swoje rzeczy odpowiedział:
    -Przez te wszystkie lata widziałem wiele okropnych rzeczy, a jakoś nic się ze mną nie stało. Zresztą, sam, sierżancie, mówiłeś, że też byłeś w tym dole.
    -Tak, ale ja się tym nie przejmuję. Ale on to przeżył, więc zacznij go pan leczyć albo?
    -Albo co?
    -Albo inaczej porozmawiamy- odpowiedziałem, starając się nie rzucić na lekarza.
    Z początku sądziłem, że facet po prostu wyjdzie z pomieszczenia i pogna w siną dal.
    Nie wiem, czy tak by zrobił, gdyż nasza sprzeczka została przerwana przez naszego wujka:
    -Sztukasy! Lecą na nas! Wszyscy do piwnicy!
    -Witek, Maciek. Bierzcie Marcina! Wszyscy do piwnicy! Jazda!
    Natychmiast podbiegłem do bliźniaka i, razem z jego bratem, złapałem go, ruszając w kierunku klatki schodowej.
    Marcin był jak szmaciana lalka. Kiwał się w tą i z powrotem, pewnie nie zdając sobie sprawy z tego, że coś się dzieje.
    Gdy wpadliśmy do piwnicy, usłyszałem, jak spadają pierwsze bomby.
    -O cholera! Atakują chyba nasz budynek!- zawołał Adolf.
    -Spokój!- krzyknął wujek. Nic nam nie będzie. Wszyscy mają zachować spokój!
    -Ktoś coś mówił o końcu powstania?!
    -Zamknij się, Tadek. Nie teraz!- odpowiedział kapitan.
    Nadleciały jeszcze 3 albo 4 bomby. Potem nastała krótka cisza i przerażający krzyk:
    -Budynek się zawalił! Ludzie! Budynek się zawalił. Tam są żywi!
    -Cholera, musiał się zawalić budynek naprzeciwko. Wszyscy za mną! Natychmiast!
    Bez zastanowienia wybiegliśmy na ulicę. Zobaczyłem ruiny budynku, który stał jeszcze kilkanaście sekund temu.
    -Witek! Na co czekasz, do cholery!? Tam są żywi ludzie!
    Tadek, bierz kilku ludzi i lećcie po wodę i piasek! Trzeba ugasić czymś pożar! Tymowski, leć po wszystkich dostępnych sanitariuszy!
    Wdrapałem się na niemałą górkę. Wytężyłem słuch, by móc usłyszeć ewentualne wołanie o pomoc.
    Ktoś wołał! Obok mnie. Kucnąłem i zacząłem, gołymi rękoma, przekopywać się przez gruz. Po mniej niż 30 sekundach zobaczyłem wystającą rękę.
    -Tutaj! Dawać tutaj! Są tu żywi!- krzyknąłem, wracając do odkopywania gruzów.
    Trzymaj się, kimkolwiek jesteś. Pomoc już tu jest.- mówiłem, mając nadzieje, że właściciel ręki mnie słyszy.
    Kątem oka zauważyłem, że jakaś postać zaczyna kopać obok mnie. To był?Marcin.
    -Lepiej Ci?- spytałem, ciesząc się, że z kumplem jest lepiej.
    Belerak nie odpowiedział. Kopał dalej.
    -Witek, macie tam kogoś?- spytał kapitan.
    -Tak! Mamy co najmniej jedną osobę. Chyba żyje!
    Gdy ja kopałem, Tadek i kilku oficerów gasiło pożar, który wybuch po bombardowaniu. Cała akcja przebiegała bardzo szybko.
    Gdy ogień został całkowicie zdławiony, razem z bliźniakiem wyciągnąłem pierwszą osobę.
    Był to młody chłopak, który był brudny i ranny, ale żył!
    Kopaliśmy dalej, mając nadzieje, że znajdziemy więcej osób. I rzeczywiście, znaleźliśmy! Jakaś ręka wystawała z gruzów, więc bezzwłocznie zajęliśmy się dalszym kopaniem.
    Osoba, która leżała pod nami musiała żyć, bo strasznie się wierciła. Machała ręką jak wściekła.
    -Zaraz Cię wyciągniemy! Trzymaj się!- powiedziałem w kierunku ręki, która ani na moment nie przestawała się ruszać.
    -Chyba się dusi.- przemówił w końcu bliźniak.
    -O, widzę, że nie zapomniałeś, jak się gada.- dodałem, starając się jakoś odreagować.
    Gdy kopaliśmy i byliśmy coraz bliżej głowy, machanie ustawało. Z początku prawie niezauważalnie, potem coraz bardziej ręka zaczynała omdlewać.
    -Już! Wytrzymaj jeszcze chwilę!- krzyknąłem.
    Gdy zobaczyłem czubek głowy, ręka opadła całkowicie.
    Parę sekund później pojawiło się czoło, oczy i nos. Jednak ręka już się nie ruszała.
    Była to młoda dziewczyna, uderzająco podobna do tej, którą razem wyciągnęliśmy z dołu.
    Gdy pojawił się tułów, zauważyłem, że kopię już sam.
    Obok Marcin klęczał nieruchomo, gapiąc się w budynek, w którym spaliśmy.
    -Pomóż mi!
    Marcin! Pomóż mi!
    Chłopak nie reagował. Wstał i ruszył przed siebie.
    Z początku chciałem go zostawić, jednak doszedłem do wniosku, że i tak już nie pomogę dziewczynie, a bliźniak może sobie zrobić krzywdę, więc ruszyłem za nim.
    -Marcin! Chodź pomagać! Tutaj jest jeszcze parę osób do wyciągnięcia.
    Szeregowy się zatrzymał. Odwrócił się w moim kierunku.
    Płakał.
    -Sierżancie, przepraszam. Ja nie mogę! Chryste! Cały czas widzę tę dziewczynę w dole. Cały czas, przy każdym kroku, słyszę, jak butem roztrzaskuję komuś czaszkę! A teraz ta dziewczyna! Ja już nie wytrzymuję!
    -Chodź, musimy pomóc tamtym ludziom!
    Marcin pokręcił głową.
    -Nie, ja już nikogo nie ratuję. To nie dla mnie.
    Chłopak wyciągnął swój pistolet i włożył go sobie do ust.
    -Marcin, nie!- krzyknąłem.
    Nie zareagował. Pociągnął za spust.
  9. Nicek
    ?Tyły?. 14 sierpnia.
    Wieczorem przybył nasz batalion i kilka plutonów powstańczych.
    Razem wydobywaliśmy ciała. 140 osób. Każda miała kilka dziur w tułowiu. Byli tam wszyscy: młodzi chłopcy, staruszki, dzieci, nastoletnie dziewczyny. Po prostu wszyscy. Bez względu na wiek czy płeć.
    Gdy człowiek widzi takie rzeczy, zaczyna się zastanawiać, czy to wszystko ma jakiś sens?
    Patrząc się na zwłoki dziewczyny, którą znalazł Marcin, myślałem, że to już naprawdę jest przesada. Ta dziewczyna nie była nawet żołnierzem. Zresztą, nawet jeśli była, to nie upoważniało Niemców do wymordowania grupy bezbronnych ludzi.
    Koło godziny 22:00 wszystkie ciała zostały zakopane tak, jak należy. Chociaż nie było czasu na zrobienie krzyży, kilku chłopaków z naszego plutonu poszło po drewno. Na grobach kładli kawałki drewna, tworząc krzyż.
    -Idziemy na tyły. Batalion się wycofuje na Powiśle. Idziemy w pierwszej kolejności.- zakomunikował Tadek, gdy skończyłem sprawdzać stan amunicji w kompanii.
    Trzymasz, się brat?
    -Tak, daję radę.- odparłem.
    Wiesz, nawet nie wiem, jak to się stało, że rozstrzelano tych wszystkich ludzi, jednak nie możemy tego puścić płazem. Ja wiem, powstanie skończone. Ale nie zdziw się, gdy w Berlinie ja urządzę takie coś. Żeby tamte sukinsyny czuły to, co ja.
    Brat gdy to usłyszał, gwałtownie złapał mnie rękoma za ramiona.
    -Nawet nie wasz się tak myśleć!
    -Czemu?
    -Nie myśl nawet tak!
    -Bo co? Chętnie zobaczę zwłok jakieś brzydkiej fraulein! Albo strzelę w łeb jakiemuś nastoletniemu blondasowi z Hitlerjugend.
    Teraz brat zamiast na mnie krzyczeć, uderzył mnie w twarz. Po prostu puścił mnie i z całej siły walnął pięścią w moją twarz.
    Wylądowałem na podmokłej ziemi, brudząc sobie mundur.
    -Przepraszam.- odparł brat, podając mi rękę.
    -Wal się! Dobrze wiesz, że to, co tu się stało, nie było zwykłym wypadkiem.
    Te sukinkoty bestialsko zabili naszych!
    -Właśnie! Chcesz być taki, jak oni?
    -Czemu nie? Jak dojdzie do takiej masakry na terytorium Niemiec, to może Fryce raz na zawsze przestaną z nami zadzierać.
    -Pieprzysz jak pijany! A teraz wstawaj!
    Złapałem za rękę brata.
    -Za 15 minut wymarsz w kierunku Powiśla. Spróbuj jakoś wyczyści ten mundur.
    -Tak jest.
    Godzinę później byliśmy już w drodze na Powiśle. Jako pierwszy pluton wyruszyliśmy, by móc dotrzeć i pozostać w owej dzielnicy przez 2-3 dni.
    Chłopaki jakoś się trzymali. No, z małym wyjątkiem. Marcin mówił, że nadal ma jakieś takie przeczucie, że chodzi po zwłokach tej dziewczyny i że cały czas widzi ją przed oczami i że słyszy trzask łamanych kości, gdy tylko stawia kroki.
    Z początku myślałem, że udaje. Potem byłem już tego pewien, jednak gdy chciałem mu powiedzieć, co sądzę o jego żartach, zobaczyłem autentyczne przerażenie w jego oczach. Gdy poszedłem pogadać z naszym lekarzem, potwierdził, że istnieje coś w rodzaju ?urazu psychicznego?.
    Nie wiem, czy to jest właśnie to, jednak Marcin nie wyglądał za dobrze.
    -Hej, poruczniku. I co teraz?
    -Co masz na myśli, kapralu?
    -Co teraz będzie? Będziemy nadal walczyć u boku Rosjan, czy też zostajemy w Warszawie?
    -A skąd ja mam wiedzieć? Zresztą, spieszy Ci się gdzieś?
    -Nie, ale?
    -Wacek, odpuść sobie.- poprosiłem, nie chcąc słuchać tej rozmowy.
    Teraz ruszamy na Powiśle. Zjemy, wyśpimy się, doprowadzimy się do porządku. A dopiero potem pomyślimy. Dobrze?
    -Tu tu jesteś?szefem.- odparł Tadek.
    -Wyborny żart, braciszku. Wyborny.
    Nastała chwila milczenia. Szliśmy, dumając nad tym, co ujrzeliśmy przed paroma godzinami. Chyba każdy starał się to jakoś przetrawić.
    -Wiem, że pewnie nie chcecie o tym gadać, ale jako wasz dowódca chyba muszę z wami pogadać.
    -O co chodzi, poruczniku?
    -Wyobraźcie sobie, że jesteśmy teraz w Niemczech. Jest już końcówka wojny, a wy widzicie grupę niemieckich cywili. Co byście zrobili.
    -Chce pan wiedzieć, czy rozstrzelalibyśmy ich w zemście za to, co Niemcy zrobili tutaj?- spytał Dawid.
    -Zgadza się.
    -Nie jesteśmy zwierzętami.- odparł Adolf.
    -Właśnie. Nie można się mścić na niewinnych ludziach, bo jakieś chędożone gnoje dostały rozkaz zamordowania bezbronnych.- dodał Sokół.
    -Brawo, brat. Brawo!- warknąłem. Normalnie się zawstydziłem! Gratuluję! Szczerze Ci gratuluję!
    Adolf, Wacek, bliźniaki, Langer i Dawid spojrzeli na mnie z lekkim zaciekawieniem.
    -Nasz szef kompanii, a przy okazji mój brat, stwierdził, że zabicie niemieckich cywilów w takim wypadku nie będzie niczym złym.
    -Bo nie będzie!- krzyknąłem. Spójrz na Marcina! On od kilku godzin się trzęsie, bo najpierw nadepnął, a potem wydobył zwłoki kilkunastoletniej Polki!
    -Skończ już temat, Witek.- odparł Maciek.
    -Nie ja go zacząłem.
    -Ale możesz skończyć!
    -Mog?
    -Faktycznie. Skończmy ten temat.- odparł Tadeusz.
    Zły głównie na brata szedłem w milczeniu przez kilkanaście minut. W końcu dotarliśmy do naszego celu. Powiśla!
    W sumie dobrze się stało, że zostaliśmy wycofani.
    Mieliśmy wycofać się w kierunku Powiśla już wcześniej, jednak dowództwo postanowiło wykorzystać nas jeszcze podczas zdobywania zachodnich dzielnic stolicy. A że nam się odbijanie Woli udało, zostaliśmy w końcu wysłani na zasłużony odpoczynek. Chociaż przyznam, że ciężko mi jest nawet teraz uwierzyć, że Niemcy opuścili miasto. Ale?dobrze się stało. Bardzo dobrze.
    Tuż po północy, 15 sierpnia, przyszedł do nas wujek, wręczając nam kilka butelek szampana z okazji Święta Wojska Polskiego.
    -Nie no, rewelacja! Dach nad głową, żarcie pierwsza klasa, daleko od linii frontu, a teraz jeszcze szampan! Ja śnię, ja śnię.- uradował się Arek, otwierając pierwszą butelkę.
    -Tylko bez wybryków! Ma tu być cisza i spokój. Za godzinę macie wszyscy spać.
    -To po co nam przyniosłeś szampana, skoro mamy spać za godzinę? ? spytałem.
    -A kto powiedział, że macie to wypić teraz?
    -Napijesz się z nami?- spytał Tadek, wyciągając dodatkowy kubek.
    -Nie, muszę wracać.
    -Panie kapitanie! Jest środek nocy. Mamy wolne! Pan się z napije z nami. Prosimy!- zachęcał Maciek.
    -No skoro tak.- mruknął wujek.
    Gdy wszyscy mieli już kubki w rękach, wujek stanął na środku pokoju i wzniósł toast:
    -Panowie. Ech, co tu dużo mówić. Byśmy za rok mogli się napić w wolnej Polsce w tym samym składzie.
    -W tym samym składzie!- powtórzyliśmy wszyscy, by po sekundzie wypić zawartość kubków.

  10. Nicek
    ?Doły. Bardzo głębokie doły? 14 sierpnia 1944.
    6 dni po moich urodzinach, na mojej i Tadka piersi zawisły Krzyże Waleczne.
    Trochę mnie zaskoczyła prędkość nadania i otrzymania medalu, ale w sumie się cieszyłem.
    Wszyscy nam gratulowali, chociaż przyznam, że nie czułem się jak jakiś bohater. Raczej jak ktoś, kto znalazł się w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu, mając 2 pociski do Piata.
    Ale to nie był koniec niespodzianek. 9 sierpnia został zabity szef 1 kompanii.
    A biorąc pod uwagę wydarzenia z poprzedniego dnia, to ja zostałem awansowany na sierżanta i tak oto zostałem szefem byłej kompanii mojego ojca.
    Przez te 6 dni wiele też się wydarzyło na Śródmieściu. Udało nam się zatrzymać wycofujących się Niemców. Do niewoli trafiło przeszło 4000 osób.
    Teraz zostaliśmy skierowani na Wolę?
    Walki na Woli trwały przez pierwsze 3 dni powstania. Dzielnica nie została zdobyta, a większość powstańców musiała się przebijać na Stare Miasto lub Śródmieście.
    Kanałami, ulicami w nocy. Każdą drogą, która umożliwiała przebicie się do swoich.
    Po trzecim dniu walki na Woli zostały zawieszone. Teraz to miało się zmienić.
    Wkraczali spadochroniarze i powstańcy. A na samym początku zwiadowcy.
    W tym pluton mojego brata.
    -Dobra. Jesteśmy na Solnej. Na razie nie widać nieprzyjaciół. Kontynuujemy marsz w kierunku placu Kercelego. Zaszyfruj i zamelduj, zrozumiano?
    -Tak jest!
    -Witek!
    -Zgłaszam się!
    -Pluton gotowy do dalszej drogi?
    -Tak. Naturalnie.
    -Dopilnuj, by Belerak wysłał raport. Ostatnio schrzanił całą wiadomość!
    -Nie moja wina, ze radiostacja nie działała!
    -Nikt Cię nie pyta o zdanie. Idziemy! Szeregowy, bierz się za meldowanie.
    -Do placu jeszcze daleko, a niedługo będzie ciemno.
    -Wiem.
    -Będziemy iść w nocy czy zrobimy przerwę?
    -To tylko kilkaset metrów. Zresztą Niemców i tak nie widać. Możliwe, że się wycofali, tak, jak zrobili to na Ochocie.
    -Wolałbym, mimo wszystko, nie wpaść w pułapkę.
    -Bez obaw.
    Kiwnąłem głową, ruszając na zachód.
    Budynki na Woli były praktycznie nie tknięte. W kilku miejscach były powybijane szyby, ale nie zauważyłem większych szkód.
    Jednak nie to mnie martwiło.
    Martwiłem się o Zośkę, która została wysłana wraz ze swoimi również na Wolę, jednak z drugiej strony. Mijali getto od północy, przez co Wola była zajmowana przez nas z dwóch stron.
    A to właśnie tam Niemcy stawiali jeszcze opór.
    Cholera! Równie dobrze Zosia mogłaby teraz leżeć ranna w rowie, w którym dwa razy się chowałem.
    Starałem się jednak o tym nie myśleć. Próbowałem skupić się na swoim zadaniu.
    -Stać!- zasygnalizował jeden z żołnierzy.
    Wszyscy rozbiegliśmy się, starając się znaleźć kryjówki.
    -Co jest?- spytał mój brat.
    -W tamtej bramie. Chyba ktoś tam jest.
    Razem z bratem i bliźniakami podszedłem bliżej. Obok było trochę worków z piaskiem, więc tam się schowałem.
    -Wyjdź!- krzyknął po niemiecku Tadek.
    W pierwszej chwili nic się nie wydarzyło, jednak po momencie z bramy wyskoczyła grupka?cywilów.
    -Nie strzelajcie!- rozkazał oficer.
    -Chwała Bogu, nasi! Od kilkunastu dni się ukrywamy.- krzyknął jeden z mężczyzn.
    -Niemcy? Są tutaj?
    -Od 3 dni nikogo nie widzieliśmy. Cały czas się w piwnicy ukrywaliśmy. Postanowiliśmy wyjść, bo zabrakło nam wody. Jesteście pierwszymi osobami, które spotkaliśmy.
    -No tak, Wola chyba faktycznie jest opuszczona.-mruknąłem do siebie.
    -Dawać radio!
    Marcin natychmiast podbiegł i podał słuchawkę mojemu bratu.
    -Tu Lewicki. Spotkaliśmy grupę cywilów. Twierdzą, że od 3 dni nie ma Niemców nie ma w tej dzielnicy.
    Tadeusz przez krótką chwilę wsłuchiwał się w to, co słychać było w słuchawce.
    -Przyjąłem.
    1 pluton! Powstać!
    -Przecież cały czas stoimy- syknął Maciek.
    -Idziemy na północ. W kierunku Karolkowej. Tam dotarł pluton powstańców. Przegrupujemy się z nimi i będziemy czekać na resztę.
    Jak Tadek rozkazał, tak też zrobiliśmy.
    Razem z Adolfem ruszyłem na sam początek kolumny. Cywilów wysłaliśmy w kierunku Śródmieścia.
    -Czyli co? Warszawa zajęta. Koniec powstania!
    -Na to wygląda. Teraz czas na Berlin!
    Przyjemnie się oglądało, jak chłopaki się cieszyli, że to koniec. Bo to był, chyba, faktycznie koniec. Może nie wojny, a powstania. Warszawa została wyzwolona.
    ---------------------------------
    -A! Sierżant Lewicki. O! I pan porucznik.
    -Cześć, Zośka! Jak tam? Spotkaliście jakiś szkopów.
    -Niemiecką drużynę. Bez broni. Wzięliśmy ich do niewoli. Rany, jeszcze nigdy nie widziałam, by ktoś był tak szczęśliwy, idąc do niewoli.
    -Powstanie się skończyło. Widać, że nie mają już woli walki.- odpowiedziałem.
    -Z tym ?Powstanie się skończyło? bym się jeszcze wstrzymał. Niemcy to przebrzydłe sukinsyny. Nie wiem co, ale na pewno coś planują.
    -No, ale Warszawy to oni już chyba nie odbiją. Już raz w tym wieku została stracona przez Polaków. Teraz trzeba czekać do następnego stulecia.
    -Może tak, może nie. Ale ja bym jeszcze nie odkorkowywał szampanów.
    Zajęliśmy pozycję między Karolkową a Młynarską. Był to cmentarz.
    Czekaliśmy na nasze bataliony, gdy w pewnej chwili jeden z żołnierzy podbiegł do nas.
    -Panie poruczniku! Melduję, że obsługa CKM?u znalazła coś!
    -?Coś??
    -Jakieś?doły.
    -Doły, powiadasz? W takim razie prowadź. Do tych ?dołów?.
    Pole chociaż nie było zbyt duże, trochę czasu zajęło, zanim dotarliśmy do znaleziska.
    I rzeczywiście. Znaleziskiem były nietypowe doły.
    Podłużne 2 doły znajdowały się obok siebie. W każdym z nich było trochę wody.
    -Wyglądają jak jakieś okopy z I wojny światowej.- stwierdziłem, klękając tuż przy krawędzi jednego z dołu.
    -Może Niemcy zrobili sobie basen olimpijski?- spytał Marcin.
    -Basen?! Olimpijski? Ty to naprawdę debil jesteś!- krzyknął Maciek.
    Ale skoro tak twierdzisz, to płyń, mój delfinie!
    Maciek popchnął Marcina, przez co bliźniak wpadł do owego ?basenu?.
    -Ty gnoju! Przez Ciebie Enfield mi zerdzewieje!
    Chłopak starał się wygramolić z dziury, jednak nagle się przewrócił i zniknął pod powierzchnią wody.
    Po sekundzie się wynurzył, jednak jego mina nie świadczyła o jego zdenerwowaniu, a o przerażeniu.
    -Ktoś jest na dnie!
    -Co?!
    -Ktoś jest na dnie!
    Odrzuciłem Stena i wskoczyłem do wody. Razem z Marcinem wyłowiliśmy zwłoki młodej dziewczyny. Miała w tułowiu serię kilkunastu dziur po karabinie maszynowym.

  11. Nicek
    ?Urodzinowy prezent?. Warszawa. 7-8 sierpnia 1944.
    Rodzina w komplecie. Ja, Tadek, ojciec, wujek i Zosia.
    Na wieść, o tym, że matka z Kingą zostały wysłane do obozu wstrząsnęły ojcem tak bardzo, że sanitariusz musiał podać mu leki uspokajające.
    Też mi było cholernie smutno. To prawda. Ale?ale nie przeżyłem tego tak bardzo, ze względu na Zosię. Byłem pewien, że cała trójka nie żyje, a tutaj okazało się, że panna Lewicka?tj. kapral Lewicka ma się całkiem dobrze.
    -Najlepiej było na maturze. Pisaliśmy z ?Pana Tadeusza?.
    -Czemu ?najlepiej??- spytał Tadek.
    -Pisałam o tym, że szlachta potrafi się łączyć, gdy jest potrzeba. Bla-bla-bla. Gdy nagle zauważyłam, że piszę praktycznie nie na temat.
    -U?Przypomina Ci to coś, Witek?- spytał brat.
    -O tak. Nawet bardzo.- odparłem.
    Zosiu, w Anglii miałem podobną sytuację. Z tymże ja pisałem test do szkoły oficerskiej.
    Nie, nie pisałem o ?Panu Tadeuszu?. Pisałem o sposobach komunikacji niewerbalnej w wojsku polskim po 1919 roku na szczeblach pułku.
    -I?
    -Zaliczyłem na dopuszczający plus. Ale to pomińmy.
    Dziwna rzecz. Gdy siedzisz sobie z własną siostrą i bratem na ulicy, na której kilka godzin temu była zacięta bitwa, i czujesz się niezwyciężony. Jakbyś nie bronił własnego kraju, a szykował się na ostateczny szturm na Reichstag.
    Nawet wybuchające pociski nie powodują, że jesteś przerażony.
    -Nie chcę wam przerywać, ale mam złą wiadomość.- odparł kapitan Lewicki, gdy do nas podszedł.
    -O co chodzi wujku?- spytała Zosia.
    -Ciebie to nie dotyczy. Ty masz się zameldować porucznikowi Chichnowskiemu.
    A wy macie dołączyć do 1 kompanii i przygotować obronę ulicy. Niemcy są kilkaset metrów stąd.
    Dzieli nas tylko parę ulic w getcie.
    -Tygrysy?
    -O tak. Będzie ostro. Na szczęście II zrzut powinien tutaj dotrzeć przed twoimi urodzinami. Będą Piaty, haubice. Wszystko, czego potrzebujemy.
    -Tak, ale Niemcy pewnie zaatakują wcześniej.
    Wujek spojrzał na zegarek.
    -Jest 15. Niedługo się przekonamy. A teraz do roboty.
    Tadek. Za 10 minut chcę widzieć wszystkich oficerów w sztabie. Będzie omawiany plan bitwy.
    -Tak jest.
    -A ty Witek lepiej idź do swojego plutonu. Teraz przyda się każda para rąk.
    -------------------------
    -A więc tak?-zaczął Lewicki.
    Jak już wszyscy panowie oficerowie wiecie, Niemcy planują próbę odbicia Starego Miasta. Tak przynajmniej twierdzą nasi krasniji przyjaciele.
    Czołgi, które na nas jadą, to skromny procent 6 pancernej dywizji SS. Walczyli już na wschodzie- wiedzą, jak zabijać. Do tego dochodzi niezidentyfikowana jednostka Wehrmachtu.
    Wujek trochę się zasępił, jednak kontynuował:
    -Ale do rzeczy. Bitwa prawdopodobnie rozegra się na ulicach: Nowolipki-Długa-Nalewki. I w ruinach getta.
    To jest nasza szansa. Pierwsza i najmocniejsza linia obrony będzie w ruinach. Jeśli zablokujemy tam część czołgów, to Niemcy będą w pułapce. A my chyba wiemy, jak wykorzystywać pułapki, prawda?
    Druga linia obrony, to barykady, które dziś zdobyliśmy. KM?y, Piaty i powstańcza broń p-pancerna.
    Ostatnia linia obrony- ulica Nalewki, to nic innego, jak pozostałości z tego, co mamy.
    Stamtąd nie będzie ucieczki. Ale damy sobie radę. W końcu jesteśmy I batalionem, prawda?
    -Kto i co ma objąć, kapitanie?- spytał porucznik Lewicki.
    -1 kompania, bo domyślam się, że o nią Ci chodzi, Tadku, zajmie pozycję na 1 linii obrony. W getcie.
    Nowym dowódcą kompanii zostaje porucznik Świerczewski.
    -Porucznik Świerczewski? A co z moim?
    -Jest niedysponowany.- odparł kapitan.
    Pozostali dowódcy mają na tablicy wszystko opisane. Wiecie, co robić. Barykady, miejsca strzeleckie dla KM?ów, pola minowe, zasieki. Mamy mało czasu, panowie. Lepiej, byśmy go wykorzystali jak najlepiej.
    -Tadek.
    -Tak, kapitanie?
    -Chcę z tobą zamienić słówko.
    Gdy wszyscy już wyszli, wujek zaczął:
    -Nie chciałem tego mówić przy innych. Twój ojciec został wysłany na tyły. Na Żoliborz. Po tym, co usłyszał od Zosi, załamał się. Z początku chciałem, byś ty został nowym dowódcą kompanii, ale bałem się, że Witek tego nie przetrawi.
    Wiem, że to brzmi żałośnie. Kapitan obawia się reakcji plutonowego. Ale to chodzi o?
    -Więzy krwi?
    -Możesz to tak nazwać. Poza tym, Świerczewski to bardzo dobry dowódca. Da sobie radę.
    ---------------------------------------------
    Zajęliśmy się przygotowaniem naszej linii obrony. Getto. A dokładniej 2 ulice, które wychodziły z getta na Stare Miasto.
    Miały kształt litery V. Przecinała je jeszcze jedna ulica, tworząc dwusieczną kąta ostrego, więc mieliśmy do obrony coś na wzór litery E. Byliśmy na samym czubku. W miejscu, gdzie krzyżowały się wszystkie 3 ulice. Jeśli Niemcy będą chcieli się przedrzeć do Starego Miasta, zrobią to, przejeżdżając gąsienicami po naszej linii obrony.
    Plan był prosty, ale cholernie trudny do zrealizowania: Zatrzymać kontratak. Największym problemem był zdecydowanie brak broni do niszczenia czołgów. Mieliśmy Piaty. To fakt, jednak nie było tego za dużo. Oprócz nich, na naszej linii były jeszcze 2 KM?y: Wackowy Bren i poniemiecki Mg42 plus 1500 pocisków.
    Kilka butelek z benzyną, trochę min przeciwpancernych, 2 panzerschreck'i plus 5 pocisków i kilka ?min przylepnych?- jak to mawiają Amerykanie. Niewiele, a w dodatku byliśmy najmocniejszą linią obrony. Bo tutaj zgromadziliśmy prawie cały zapas broni, która mogła powstrzymać czołgi.
    To był błąd. Przynajmniej ja tak sądziłem. W przypadku nagłego rozkazu wycofania się, moglibyśmy stracić całą p-pancerną.
    Wiedzieliśmy również, że zaatakuje piechota. Rosjanie informowali nas o batalionie Wehrmachtu. Nie wiem na ile można wierzyć Ruskim, jednak 300 ludzi plus czołgi, to już nie potyczka, a całkiem duża bitwa.
    -Zośka. Było miło, naprawdę. A teraz spadaj na swoją linię obrony. Tutaj się nie przydasz.
    -Słucham? To my się nie widzimy od kilku lat, cudem się odnajdujemy, a teraz każesz mi stąd spadać? Nieładnie, Taduś, nieładnie.
    -Taduś, ona ma rację.- odpowiedziałem.
    -Tutaj zaraz będzie cyrk na kółkach. Będzie gorąco, spadaj stąd.
    -O! chyba, że tak stawiasz sprawę.- odparłem. Mała! Idź mi stąd. Ale już!
    Siostra spojrzała na nas, jakby chciała wpruć w nas cały magazynek z jej MP-40. Jednak nie sprzeciwiała się. Objęła każdego z nas i powiedziała, że mamy na siebie uważać.
    -A co mamy do roboty, oprócz uważania na swoje tyłki? Toć nie będziemy się rzucać na czołgi z bagnetami.
    -No, ale mimo wszystko głupio by było, gdybyś, Witek, zginął, nie kończąc 23 lat.
    -Spokojnie, do moich urodzin zostało?o cholera. To już za parę godzin.
    Całkowicie zapomniałem.
    -O swoich urodzinach?
    -Tak.
    -Dobry agent z Ciebie, nie powiem.
    -Poważnie.
    -Jak można zapomnieć o swoich urodzinach?
    -Nie wiem, ale mi to się udało.
    Wzruszyłem ramionami i pomogłem Dawidowi wnieść do jednego z budynków skrzynkę z amunicją do MG.
    Wtedy ktoś krzyknął:
    -Jadą!
    Spojrzałem na szklankę, która była na stole w budynku. Ciesz lekko się trzęsła.
    -Jadą. Faktycznie. Dawid. Właź na górę.
    Podbiegłem do leju po pocisku artyleryjskiego, który pamiętał jeszcze powstanie w getcie. W środku był już Adolf, Arek i bliźniaki.
    -Jak tam Witek? Jak samopoczucie?- spytał Marcin.
    -Rewelacja. Jadą na nas największe czołgi na świecie, a ten pieprzy o moim samopoczuciu.- wymamrotałem, by bliźniak nie usłyszał.
    Odbezpieczyłem Stena i odpiąłem kaburę pistoletu.
    W oknie na 4 piętrze jednego z budynków siedział Dawid. Pokazywał gestami rąk, co na nas jedzie.
    -2 Pantery i około 30 ludzi.- wybąkał Świerczewski, wpadając do naszego leju.
    -Rany, zaczyna się.- stęknął Wacek, odbezpieczając Brena.
    -Kolejna Pantera.- dodał porucznik, patrząc się na Madera, który cały czas stał w oknie.
    Porucznik wyszedł z leju i podbiegł do bramy jednej z ulic. Wyciągnął lornetkę i zaczął wypatrywać piechoty.
    Wtedy nasz snajper poinformował o 2 plutonach skręcających na południe.
    -Nie nabiorą się.- odparłem. Gdyby cały batalion wpieprzył się w naszą pułapkę, byłoby po wszystkim.
    -Niemcy to nie idioci.- dodał Adolf. Wiedzą, jak walczyć.
    Po chwili zza zakrętu wyskoczyła pierwsza Pantera. Jechała prosto na nas.
    Wokół niej było z 30 niemieckich żołnierzy.
    -Ognia!- krzyknął dowódca kompanii, gdy uznał, że czołg zbliżył się na wystarczająco bliską odległość, by móc użyć granatnika Piat.
    2 pociski z hukiem poleciały w kierunku Pzkw V, który natychmiast wyleciał w powietrze, zabijając co najmniej 3 niemieckich żołnierzy. Pozostali rzucili się na boki, starając się gdzieś schować.
    Wtedy właśnie wybuchły materiały wybuchowe, które ukryliśmy na tej wysokości ulicy. W przeciągu 5-6 sekund z niemieckiego plutonu została niepełna drużyna, która została wykończona z broni palnej przez drugi pluton, zajmujący trochę bardziej wysuniętą pozycję od mojej.
    -60 ludzi! Na północnym-zachodzie!- krzyknął Świerczewski.
    3 pluton. Zmieniać pozycję. Lewicki! Bierz swój pluton i zatrzymaj tych sukinsynów!!!
    -Tak jest!- wywrzeszczał porucznik.
    Adolf, Witek i reszta! Za mną!
    Wybiegliśmy z kryjówki i dopadliśmy do worków z piaskiem. Tam był rozstawiony MG, do którego się dorwałem.
    -Witek! Strzelaj krótkimi seriami!- rozkazał brat.
    -Pan porucznik prosi, pan porucznik ma!- odparłem, strzelając co parę sekund 2sekundową seryjką.
    Wtedy po raz pierwszy odezwał się karabin Dawida. Strzelał z okna budynku, robiąc szwabom dziurki w czołach i gardłach.
    Wymienialiśmy się ogniem, gdy ktoś rzucił w naszym kierunku granat.
    Na szczęście mój dzielny brat odrzucił ?tłuczek do kartofli?, zabijając kolejnych Niemców.
    -Kolejna Pantera! Pantera na środkowej ulicy!- wywrzeszczał jeden z żołnierzy z byłej drużyny Nicewicza.
    Odwróciłem się i spojrzałem w tamtym kierunku. Rzeczywiście- Pantera jechała.
    Ktoś wystrzelił do niej z Piata, jednak tym razem zerwana została tylko gąsienica.
    Kilku ludzi z 2 plutonu podbiegło do czołgu, otworzyło właz, wrzucając granat do środka.
    Nawet stąd, gdzie stałem, słychać było przerażenie niemieckiej załogi. 3 sekundy później było po wszystkim.
    Na razie było dobrze. Odparliśmy pierwszą falę. Ja w końcu mogłem też trochę postrzelać z MG-42. Draństwo kopie, że głowa boli. Na szczęście miałem świetnego celowniczego. Adolf rewelacyjnie wskazywał mi cele.
    -Tygrys!!! Pzkw VI- zawył Świerczewski, podbiegając do nas.
    Złapał za rękę mojego brata i wykrzyczał mu prosto w twarz:
    -Lewicki, 3 pluton osłania resztę kompanii. Osłonimy was przy odwrocie, zrozumiano?
    -Panie poruczniku, do cholery, nie jestem głuchy. Nie musi mi pan krzyczeć do ucha.- odparł brat.
    Langer, razem z bliźniakami, rzucił granat dymny w kierunku Tygrysa, który leniwie jechał w naszym kierunku. Baaaaardzo leniwie. Można by było powiedzieć, że czołg jechał od niechcenia.
    Podniosłem KM i zmieniłem pozycję. Wpadłem do budynku, który przed wojną był kwiaciarnią. Ustawiłem niemiecki karabin maszynowy i zacząłem strzelać do Wehrmachtowców, którzy kulili się przy i za Tygrysem.
    -Wycofujemy się! Wycofujemy się!- krzyknął w końcu Tadeusz.
    Pluton zaczął się powoli wycofywać, jednak ja nadal strzelałem.
    Brat wpadł do budynku i zawył:
    -Witek, powaliło Cię? Wycofujemy się!
    -Tak jest.- wymamrotałem, podnosząc KM.
    Wybiegłem z budynku. Wtedy Tygrys wystrzelił. Dokładnie w to miejsce, gdzie byłem jeszcze chwilę temu.
    -Wycofać się! Wycofać się! Do drugiej linii! Natychmiast!- krzyczał porucznik, cały czas biegnąc w kierunku Starego Miasta.
    -Witek, zwariowałeś? Na cholerę taszczysz ten KM? I tak przecież zostawiliśmy amunicję przy workach z piaskiem!
    Zostajesz w tyle! Wywal go w cholerę!!! Nie chcesz chyba zostać sam na sam z tym Tygrysem!?
    Porzuciłem zatem karabin w ruinach budynku, mając nadzieje, że Niemcy go nie znajdą.
    Z pierwszej do drugiej linii obrony było jakieś 200 metrów. Normalnie bym biegł kilka-kilkanaście sekund, jednak tym razem czułem, że przebiegłem ten dystans, bijąc wszelkie rekordy świata.
    -Tygrys! Co najmniej jeden. Za nami.- zakomunikował Świerczewski mojemu wujkowi.
    -Słyszę. Chyba mocno ich wkurzyliście.
    Dobra robota, panowie.
    -Dobra robota? Oni tu jadą, kapitanie!
    -Spokojnie. W końcu musiało to nastąpić.
    Kapitan spojrzał przez lornetkę na ulicę. Zaśmiał się lekko i mruknął:
    -Faktycznie, gnojek jedzie.
    Podbiegłem do wujka i zacząłem spanikowany wrzeszczeć:
    -Co robić? Mów szybko, bo nie wyjdziemy stąd żywi!
    -Witek, spokojnie. Tygrys zaraz będzie w zasięgu?
    -Zasięgu czego?
    -Wybuchu.
    -Co?!
    -Podłożyliśmy ładunki na ulicy. Nie zauważyłeś?
    -Wybacz, ale 88 milimetrowa lufa jakoś nie ułatwia w skupianiu się!- odparłem.
    Tygrys był coraz bliżej. Wystrzelił w kierunku barykady. Bezpośrednie trafienie w wrak samochodu zabiło kilku naszych.
    Podbiegłem do jednego z żołnierzy, który przeżył. Miał poranione ręce i nogi, a z ust leciała mu krew.
    -Trzymaj się chłopie. Zaraz Cię stąd wyciągnę.- odparłem, ciągnąc go w kierunku najbliższego budynku.
    Tamten mamrotał coś o swoim Piacie. Mówił, że zostawił przy barykadzie granatnik.
    Faktycznie, gdy odniosłem towarzysza, wróciłem do barykady i znalazłem Piata.
    Wtedy usłyszałem kolejny wystrzał, ale sekundę po niej, eksplozję ładunków podłożonych na ulicy.
    Paru chłopaków podniosło broń w geście zwycięstwa. Zaczęli bardzo wulgarnie komentować wybuch.
    -To Tygrys z głowy.- pomyślałem, patrząc na palący się wrak czołgu.
    Wtedy nadleciał kolejny pocisk, trafiając w barykadę.
    -Drugi Tygrys! Od południa! Kolejny Tygrys! Dawać Piaty!!!- wywrzeszczałem, gdy tylko zauważyłem pojazd.
    -Wycofać się! Wycofać się do ostatniej linii!- krzyknął wujek.
    Podbiegłem do niego i spytałem:
    -Wycofujesz nas? Zwariowałeś?
    -Podważasz moje rozkazy? Zaraz ten sukinsyn rozbije nam cały batalion.
    -Niemcy odbiją pozycję na Starym mieście!
    -Nie odbiją! Zatrzymamy ich.
    Tadek!
    -Zgłaszam się!
    -Osłaniacie odwrót!
    -Znowu?! Chcesz nas wykończyć. Straciłem już 7 ludzi!
    -To rozkaz! Jeśli Ci się nie podoba, to mogę przekazać dowództwo komuś innemu.
    Tadek tylko pokręcił głową.
    Gdy batalion zaczął się wycofywać w kierunku ostatniej linii obrony, brat podszedł do mnie i powiedział:
    -Witek, cala ulica jest w ruinach a pewnie zauważyłeś, że ten Tygrys ma problemy z manewrowaniem tutaj.
    -Tak, co z tego?
    -Bierz Piata i za mną!
    -Co ty?
    -Rób to co mówię, a może dostaniesz jeszcze w tym tygodniu jakieś wysokie odznaczenie!
    Nie wiedziałem, co jest gorsze: Kolejny Tygrys, który z trudem przedzierał się przez ruiny ulicy, która teraz przypominała raczej środek getta i powierzchnie księżyca, czy to, że Niemcy mogą odbić kawałek Starego miasta.
    Jeśli je odbiją, to uniemożliwią nam natychmiastowy atak na niemieckie jednostki wycofujące się ze Śródmieścia, przedłużając powstanie o kilka kolejnych dni.
    Poderwałem więc Piata, który należał do poranionego żołnierza. Porucznik wziął ze sobą dodatkowy pocisk i tak ruszyliśmy na podwórko kamienicy, która przylegała do ulicy.
    -Gdzie idziemy?- spytałem, gdy byliśmy już całkowicie sami.
    -Nie domyślasz się?
    -Domyślam się, że chcesz wyjść na tyły tego Tygrysa.
    Chłopak się uśmiechnął, kiwając głową.
    -A wiesz, jak dojść na te tyły?
    -Wituś, braciszku. Zobacz na jakiej my ulicy jesteśmy!
    -No, to jest chyba Długa.
    -A gdzie chodziłem do liceum?
    -No, na Długą.
    -A myślisz, że co ja robiłem na przerwach?
    -Odpisywałeś zadania domowe?
    -To też, ale chodziłem również na papierosy. A najlepsze miejsce na palenie, to podwórka kamienic, które są niedaleko szkoły.
    Widzisz tamten trzepak?
    -No widzę.
    -Na nim wypaliłem ostatniego papierosa przed napisaniem matury z polskiego.
    Zdziwiony tym wszystkim biegłem cały czas za bratem. Gdy po paru sekundach znaleźliśmy się w bramie, Tadek delikatnie się wychylił.
    -Oto nasz kochaś.
    Witek-jest twój.
    Tygrys slalomem pokonywał ulicę. Umocnienia i zniszczenia uniemożliwiały mu jazdę na wprost.
    Kucnąłem, wycelowałem i wystrzeliłem.
    -Dostał!- krzyknąłem z radości.
    Rzeczywiście. Tygrys dostał. Ale w gąsienice, która została zerwana.
    -O cholera! Dawaj Tadek drugi pocisk! Dawaj drugi pocisk!
    Brat podbiegł do mnie i zaczął przeładowywać Piata. Tygrys w tym czasie zaczął obracać lufę.
    Pełny obrót lufy w Pzkw VIb wynosi 1 minutę. Łatwo więc obliczyć, że przez sekundę robi 6 stopni, co w roku ?44 było żenującym wynikiem.
    Ale wtedy wydawało mi się, że lufa obraca się w rekordowym tempie.
    -Jezu, ładuj to szybko!
    -Ładuję, nie widzisz, że ładuję!?
    Tygrysowi zostało już kilka stopni, by trafić w nas.
    -Jezu, zawsze wiedziałem, że zginę przez Ciebie!!
    -Cicho! Załadowane! Wal w niego!
    Wycelowałem znowu. Jednak nie zdążyłem wystrzelić.
    Tygrys był pierwszy. Trafił w budynek tuż obok nas. Nic nam się nie stało, jednak na chwilę zostaliśmy całkowicie przykryci dymem. Nie widziałem swoich rąk, nóg, cholernego nosa, o Tadku nie wspominając.
    -Witek! Witek, żyjesz?
    -Żyję! A ty?
    -A jak myślisz?!
    -E?faktycznie, głupie pytanie.
    Gdy dym opadł, byliśmy bezpiecznie schowani w bramie. Tygrys nadal celował w naszą stronę, jednak nie strzelał- nie widział nas. Po chwili próbował ruszyć, jednak zerwana gąsienica mu to uniemożliwiła. Wtedy niemiecki dowódca otworzył właz i wystawił głowę.
    -Teraz!- syknął Tadek.
    Niemiec od razu nas zauważył, jednak było za późno. Ja już klęczałem z naładowanym Piatem. Wycelowałem i nacisnąłem za spust.
    Pocisk z hukiem poleciał, idealnie trafiając w zad Tygrysa. Czołg eksplodował.
    --------------------------------------
    Nie sądziłem rok temu, a nawet tydzień temu, że na 2 godziny przed swoimi 23 urodzinami zniszczę największy i najbardziej przerażający czołg III Rzeszy. A jednak! Stało się! I przy okazji stałem się przez moment małym bohaterem batalionu.
    -Normalnie powinienem Ciebie zdegradować.- stwierdził wujek.
    A Ciebie, Tadek, rozstrzelać za opuszczenie plutonu w momencie wycofywania się!
    Ale tego nie zrobię. Powiedzmy, że w ramach prezentu urodzinowego zapomnę o tym, co zrobiliście.
    Tadek otworzył już usta, by coś powiedzieć, ale kapitan gestem ręki go powstrzymał.
    -A za zniszczenie tego pieprzonego Tygrysa zostaniecie wyznaczeni do Krzyża Walecznych.
    Najlepszego, Witek. Twój ojciec będzie z Ciebie dumny.
  12. Nicek
    ?Piknik rodzinny?. 7 sierpnia 1944. Warszawa.
    Zosia przeładowała po raz kolejny swój pistolet maszynowy. Jednak zamiast strzelać w kierunku Niemców, wyciągnęła zza pasa granat trzonkowy i rzuciła go.
    Nawet nie patrzyła, czy kogoś zabiła. Od razu chwyciła za broń i znowu zaczęła strzelać.
    -21!- krzyknęła w pewniej chwili.
    -Co?
    -21! Zabiłam 21 Niemca!
    Baczyński i Beata spojrzeli na dziewczynę z lekkim przerażeniem.
    Ta jednak nic sobie z tego nie zrobiła i kontynuowała walkę.
    W pewnym momencie Zosia podeszła do krawędzi budynku i wychyliła głowę. Wtedy poczuła, jak trafia ją coś w szyję.
    -Zośka!- krzyknęła Beata.
    -Nic mi nie jest! Nic mi nie jest. To chyba snajper.- odparła dziewczyna, łapiąc się za szyję.
    Pocisk nie trafił w twarz Zosi, lecz w budynek, jednak kawałek ściany odleciał, rozcinając dziewczynie skórę na szyi.
    -Snajper? Gdzie?- spytał Baczyński.
    -Nie wiem. Wychyliłam głowę i dostałam odłamkiem.
    -Ale skąd padł strzał. Po lewej stronie ulicy czy po prawej?
    -Z lewej. Z prawej snajper nie trafiłby w ścianę.
    Baczyński wystawił delikatnie swój hełm. Pomachał nim chwilę, jednak strzelec się nie nabrał.
    -Kto zaryzykuje i ściągnie na siebie ogień?- spytał poeta.
    Nikt nie odpowiedział.
    -Czyli co. Ja mam to zrobić sam? Tak?
    -Ja to zrobię.- odparł Chichnowski.
    -Pan nie może, pan dowodzi...
    -Milczeć!
    Porucznik podszedł do ściany, jednak nim ruszył, zwrócił się do Kamila.
    -Wiesz, że jeśli spudłujesz, to ja?
    -Trafię.
    -Mam nadzieję.- odparł oficer. Chwilę postał przy ścianie, gdy nagle zerwał się i ruszył w kierunku budynku, który był po drugiej stronie ulicy.
    Snajper zauważył go i zaczął strzelać do niego. Pierwszy strzał minimalnie minął się z celem, trafiając w brzękiem w ulicę. Wtedy Baczyński zauważył, że Niemiec jest w budynku na skraju ulicy. Na 3 piętrze. Wycelował i wystrzelił. Kula trafiła w gardło. W sam środek gardła. Jeśli Niemiec przeżyje, co jest mało prawdopodobne, będzie sparaliżowany od szyi w dół.
    Chichnowski jednak o tym nie wiedział i biegł dalej. Gdy dotarł do ściany, przyparł do niej i skulił się najmocniej, jak mógł.
    -Widzi pan, panie poruczniku? Ja zawsze trafiam!- zawołał starszy strzelec.
    -Jak cholera, widzę.
    Zosia podbiegła do oficera, cały czas trzymając się za szyję.
    -Zośka, ty krwawisz!
    -Wiem, wiem. Nic mi nie będzie.
    -Nic Ci nie będzie? Ty chlapiesz krwią. Znajdź sanitariusza. Natychmiast!
    -Ale?
    -Nie ale. Natychmiast.
    -Teraz?
    Porucznik zawahał się na chwilę.
    -Jak opanujemy sytuację.
    Chichnowski wstał i pokazał ręką drugi koniec ulicy.
    Zosia zobaczyła, jak 250 metrów od nich, jakiś spadochroniarz wrzuca do budynku granat, w którym było stanowisko KM?u.
    -Chłopaki Sosabowskiego czyszczą drugą część ulicy. My ich wspomożemy, jednak ty tu zostajesz.
    Beata!
    -Na rozkaz.
    -Zostajesz tu z Zośką.
    -Rozkaz!
    Dowódca spojrzał na obie dziewczyny, kiwnął do nich głową i ręką wskazał kierunek natarcia pozostałym żołnierzom, którzy byli pod jego dowództwem.
    -----------------------
    20 minut później było już po wszystkim. Ulica została opanowana, Niemcy, którzy przeżyli, zostali od razu zabrani na Żoliborz.
    -Pokaż tą szyję!- rozkazał chirurg.
    -Panie majorze. Mi nic nie jest. Wystarczy przemyć wodą i będzie dobrze.
    -Kończyłaś medycynę?
    -Nie, ale chcę zostać po wojnie lekarzem.
    -To musisz jeszcze wiele się nauczyć. Nie wiesz, że mógł się wdać tężec?
    Musisz dostać zastrzyk. Poza tym, dobrze będzie założyć kilka szwów. Ale ja ostatni raz widziałem narzędzie do zakładania szwów jesienią ?39.
    Idź do porucznika Ferowicza. To lekarz I batalionu spadochroniarzy. On na pewno będzie wiedział, co i jak.
    -Dobrze.
    -Ale od razu.- wtrącił Chichnowski.
    -Dobrze.
    Zosia zerwała się na równe nogi, podniosła ?Gustawa? i spytała:
    -A gdzie on teraz jest?
    -Nie wiem, poszukaj.- odpowiedział chirurg.
    -Beata, idź z Lewicką. Dopilnujesz, by się nią odpowiednio zajęli.- dodał porucznik.
    Obie dziewczyny ruszyły na zachód. W kierunku spadochroniarzy.
    -Ty, może tu jest mój brat!
    -Który?
    -Nie wiem. Ale może jest!
    -To krzyknij.
    -Ale co?
    -?Czy ktoś widział mojego brata??- zawyła Beata operowym głosem.
    Zosia ramieniem delikatnie szturchnęła przyjaciółkę.
    -Małpa jesteś!
    -O, to akurat wiem od urodzenia. Wszyscy mi to powtarzali- odparła Beata z uśmiechem.
    -Jesteś małpą do potęgi!- odpowiedziała Zosia.
    Obie dziewczyny zaczęły się śmiać.
    -Popatrz na to wszystko! Spadochroniarze, Żoliborz, Stare miasto! Cholera, udało nam się przepędzić Niemców. Jak wygramy wojnę, to twoi bracia na pewno wrócą. Zobaczysz.
    -Mhm. Tylko do tej pory będę już stara?i brzydka.- odparła Zosia.
    -Stara i brzyyydka? A co to ma wspólnego z twoimi braćmi?
    -A nic.- odparła dziewczyna, znowu wybuchając śmiechem.
    Gdy tak się śmiały, obok nich przeszedł spadochroniarz z opaską czerwonego krzyża na ręku.
    -E?Przepraszam!- krzyknęła Beata.
    -Tak?- spytał spadochroniarz.
    -Szukamy porucznika?eee
    -Porucznika ?eee??- zdziwił się spadochroniarz.
    -Ferowicza.- dopowiedziała Zosia. Porucznika Ferowicza.
    -Hm?Był tu niedawno, jednak został wysłany do sztabu I batalionu, bo jakiś oficer został ranny w nogę.
    -Dzięki wielkie!- odparła Beata.
    Spadochroniarz odszedł, a Zosia otwartą ręką pacnęła przyjaciółkę w tył głowy.
    -Ałaj, za co?
    -Za głupotę?
    -Co zrobiłam? Przecież dowiedziałam się, gdzie jest Ferowicza.
    -No?masz rację. Ale tylko w połowie.
    -Bo?
    -Bo nie wiesz, gdzie jest sztab I batalionu!
    Beata zakrzywiła lekko wargi, zachichotała nerwowo i wymamrotała:
    -No tak, głupota nie boli.
    Zosia parsknęła śmiechem i klepnęła Beatę w ramię.
    -Chodź, mój ty głupolu. Czas pobawić się w chowanego z tym całym sztabem.
    -Sztabie! Nadchodzimy!- krzyknęła Beata. Podbiegła do jakiegoś oficera i spytała się o sztab.
    Oficer ręką wskazał na małą piekarnie.
    -Zepsułaś zabawę!
    -E tam.
    -Poszłaś na łatwiznę.
    -E tam.
    -Oszukujesz.
    -E tam.
    -Nie mów ?E tam?.
    -E?Dobra. Idziemy do tej piekarni, bo znowu Ci krew leci.
    Kapral Lewicka złapała za szyję. Faktycznie, krew jej znowu leciała.
    Idąc w kierunku piekarni, wyciągnęła chusteczkę i przyłożyła ją do rany.
    Gdy obie dziewczyny weszły do piekarni, od razu zwróciły się do oficera, który grzebał w nodze jakiegoś porucznika.
    -Cholera, dam wam może narzędzia, to ten wasz major Ci to zaszyję?
    -Mi tam to obojętne, panie poruczniku. W ogóle nie potrzeby mi jest ten zastrzyk ani szycie.
    -Nie no, nie wygłupiaj się.
    Kozioł!
    -Melduję się!- odparł niski chłopak, który wycierał ręce z krwi.
    -Zrób dziewczynie zastrzyk na tężec. Wiesz, co gdzie jest.
    -Tak jest.
    -E?Sierżancie, ma pan krew na policzku.- stwierdziła Zosia.
    Kozioł splunął na czysty kawałek chusteczki i wytarł twarz.
    -Cholerni Niemcy. Trafili naszego w tętnice. Krew sikała jak z jakieś cholernej fontanny. Ale przeżyje. Chyba.
    No, to ściągaj portki.
    -Ekhem, Słucham?- zdziwiła się Zosia.
    -Zastrzyk najlepiej robić w tyłek.
    -Chyba sobie jaja robisz!
    Sanitariusz się uśmiechnął.
    -Pewnie, że tak. Podwijaj rękaw.
    Zosia wyciągnęła prawe ramie, by chłopak mógł jej wbić igłę.
    -I po bólu. Chyba nie bolało, prawda?
    -Nie. Ale, sierżancie, mam jeszcze dostać coś, co pozwoli mi założyć szwy na to rozcięcie.
    -Sam Ci to zrobię, toć to robota na parę sekund.
    Zostańcie tutaj.
    Sanitariusz wyszedł na zaplecze piekarni.
    Zosia złapała się za ramię i wymamrotała.
    -Beata. Uciekamy!
    -Co?
    -Uciekamy! Ale już. Ten koleś wbił mi igłę w kość. Nie pozwolę, by grzebał mi czymś ostrym w szyi.
    Zosia ruszyła w kierunku wyjścia, jednak Beata zagrodziła jej drogę.
    -Zostajesz! Zdrowie jest najważniejsze!
    -Taka z Ciebie przyjaciółka? Jak mnie nie wypuścisz, to na pewno nie otworzę kwiaciarni! Bo będę 6 stóp pod ziemią!
    -Zostajesz!- odparła przyjaciółka rzucając dziewczynę na ścianę.
    -Najwyraźniej Niemcy się przegrupowali na Woli. Po drugiej stronie getta.
    Według raportów w kierunku naszych 2 batalionów zmierzają 3 niemieckie bataliony SS i kilka czołgów. W tym 2 Tygrysy.
    -Powstańcy zostają z nami?

    -Masz zostać!- powtórzyła Beata.
    Zosia nie słuchała. Wsłuchiwała się teraz w głos, który mówił o niemieckich czołgach.

    -Tak.
    -To dobrze. Sami nie damy rady z tymi Pezetami.
    -Widziałeś kiedyś na własne oczy Tygrysa?
    -A niby kiedy miałbym widzieć?
    -Ja widziałam.- odpowiedziała niepewnym głosem Zosia.
    Chłopak, który zakomunikował, że nigdy nie widział Tygrysa, odwrócił się i spojrzał na dziewczynę.
    -Super. I co z tego?
    -Straszne bydle. W tym pomieszczeniu by się nie zmieścił.
    -Super.
    -Dobra, Witek. Zbieramy się.- odparł porucznik, który był najwyżej 3 lata starszy od tego Witka.
    Obaj przechodzili koło dziewczyny, gdy ta naglę złapała plutonowego za rękaw.
    Chłopak spojrzał na nią z lekkim poirytowaniem.
    -Gratuluję. Widziałaś Tygrysa. Wnioskuję, że na Czerniakowie...
    -Na Czerniakowie nie było Tygrysów.- odpowiedziała Zosia, która sprawiała wrażenie zahipnotyzowanej.
    -Zośka! Co z tobą!- odparła Beata.
    -?Zośka??- spytał drugi, znacznie starszy, porucznik.
    -Panowie oficerowie i pan podoficer wybaczy. Panna Lewicka dostała przed chwilą jakiś zastrzyk i chyba zrobił jej coś nie tak z głową.
    Starszy oficer, porucznik, upuścił trzymaną w rękach szklankę na dźwięk nazwiska Zosi.
    -E?panie poruczniku, dobrze się pan czuje?- spytała Beata.
    Plutonowy, obaj porucznicy i jeszcze jakiś kapitan gapili się cały czas na Zosię.
    -Zośka, zbieramy się!- ponagliła Beata.
    -Betka, znaleźliśmy moją rodzinę...
  13. Nicek
    ?Okrążeni? 7 sierpnia 1944. Warszawa.
    Ruszyliśmy w kierunku ruin getta. Dzięki temu mogliśmy bez problemu przejść na tyły Niemców. Jednak nim to się stało, musieliśmy zobaczyć getto. Część chłopaków z trudem wytrzymała ten widok. Prawie cała dzielnica została zniszczona. Najbardziej się jednak bałem o Dawida. Przyznam, że przyłapałem go nawet na tym, że płakał. Nie był to jakiś paniczny płacz, jednak widok najtwardszego chłopaka w całym plutonie był przytłaczający. Ale nie ma się w sumie czego dziwić. Prawdopodobnie cała rodzina Madera tutaj trafiła. Smutno mi było, to fakt, ale się nie dziwiłem. Bo jak? Jak facet, który stracił całą rodzinę, może się nie rozryczeć? Nawet ten najtwardszy, który zawsze zachowuje spokój i opanowanie. Dawid świetnie dawał sobie radę z widokiem krwi żołnierzy. O swojej nie wspominając. Adolf mi opowiadał, że w kwietniu ?43 Dawid złamał sobie nogę. Cały batalion biegał w górach, a traf sprawił, że Maderowi obsunęła się noga i spad ze skały. Gdy tylko sierżant do niego podbiegł, zauważył wystającą kość z nogi Dawida.
    Sam chłopak z ponurą miną i lekkim grymasem czekał na pomoc, której się nie doczekał od Tymowskiego, gdyż ten najzwyczajniej się porzygał.
    Ale teraz, teraz to było co innego. To nie był ból w nodze. To nie był ból, z którym daje sobie radę morfina. To był ból w?mózgu? Sam nie wiem, jak to nazwać, ale chyba tam człowiek cierpi, gdy widzi ruiny getta. Ta świadomość, że nie można nic zrobić. Że twoja rodzina była, a teraz jej nie ma.
    Cholera! Nie wiem, co czuje nasz snajper, ale przeraża mnie myśl, że to samo mogło się stać z mamą, Zosią i Kingą.
    Że zostały gdzieś wywiezione. Albo zginęły w powstaniu. Takie myśli są bardziej zabójcze niż kula wystrzelona z niemieckiego MG.
    Kula może zabije, a może nie. A takie myśli powodują, że nie śpisz, nie jesz, nie myślisz o niczym racjonalnym. Myśli tylko: ?Czy jeszcze zobaczę moją rodzinę? Czy one żyją??
    Czasami, ale tylko na chwilę, myślę, że lepiej by było, gdybym wiedział, że są martwe. Przestałbym się zadręczać. To jak świadomość, że obudziłeś się, gdy na dworze jest już widno. Ale nie wiesz, czy do dzwonienia budzika zostało 5 minut czy godzina. Nie zaśniesz. Musisz sprawdzić zegarek.
    -Dobra. Wyszliśmy na pozycję.- odparł porucznik Lewicki.
    Dajcie mi radio.
    Radiooperator bezzwłocznie podszedł do oficera i podał mu słuchawkę.
    -Tu Lewicki. Nie, ten starszy.
    3 pluton jest na pozycji. Oczekujemy na pojawienie się reszty batalionu.
    Po krótkiej chwili Tadeusz powiedział:
    -Przyjąłem. Zająć budynki?a raczej to, co z nich zostało.
    -Co jest?- spytałem.
    -Mamy rozkaz czekania na resztę batalionu. No, chyba, że Fryce będą chciały się przez getto przebić na Wolę. Wtedy mamy rozkaz ataku.
    -Jeden pluton?
    -Okopiemy się i przygotujemy na szybko linie obrony. 11 batalion SS, czyli Ci, co są jeszcze na Starym Mieście, zostali właśnie okrążeni.
    -Chwila, chwila.- wtrącił Sokół. To oni, panie poruczniku, nie byli okrążeni?
    -Ktoś wam powiedział, że są?
    Sokół otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak po chwili wahania doszedł do wniosku, że lepiej się nie odzywać.
    -To czemu się nie wycofali?- spytałem dla odmiany ja.
    -U?a to dobre pytanie, Witku. Sądzę, że dostali rozkaz w stylu Stalina. ?Ani kroku wstecz?. Czy coś podobnego. W końcu to Waffen-SS. Mogli się wycofać. Ułatwiliby nam i sobie życie. A tak, to pozostaje im walka. Albo kapitulacja. To drugie raczej odpada, więc mam nadzieję, że mają spisane testamenty. A teraz się przygotujcie panowie. Niemcy są po drugiej stronie ulicy. Widzicie tę barykadę? To jest granica. Za nią jest jeszcze teren Generalnej?tfu?tereny zajęte przez III Rzeszę.
    -----------------------------------
    -Lewa strona! Lewa strona! Tymowski, bierz swoich ludzi i atakuj te MG!- krzyknął ojciec, gdy w końcu zaczęliśmy szturm na ulicę Nowolipki.
    Moja, a raczej Adolfa drużyna była na skrzyżowaniu dwóch ulic. KM zaczął ostrzeliwać nas, więc przykleiliśmy się do muru. Ja, bliźniaki i Wacek po jednej stronie ulicy, a reszta drużyny po drugiej. Byliśmy przyciśnięci. Nie mogliśmy się ruszyć, jednak ściana budynku przy ulicy dawała nam w miarę dobrą osłonę. Ulica była wąska, a kąt ustawienia nie pozwalał KM?owi nas trafić.
    -Nie mam czystego strzału! Niech ktoś ściągnie na siebie ogień!- zawył Dawid, przeładowując swojego Lee-Enfielda.
    -Powaliło Cię? Mamy wyskoczyć pod rozgrzany MG-42?- krzyknął Wacek.
    -Inaczej tutaj zostaniemy na wiek wieków. Dawid ma rację. Ktoś musi ściągnąć ogień. Ktoś chętny, czy mam wybrać ochotnika?- odpowiedział sierżant.
    Nikt się nie odzywał. Ja tylko, wystawiając Stena zza murka, ostrzeliwałem na ślepo Niemców. I liczyłem, że to nie na mnie padnie.
    -Pytam się, kto chętny?
    Nadal cisza.
    -Witek.
    -Co?!
    -Wiesz co. Przygotuj się. Na 3!
    -Jaja sobie robisz!
    -Pobiegniesz na 3 albo sam Cię zastrzelę.
    Głośno przełknąłem ślinę. Wychyliłem się delikatnie i wtedy poczułem, jak kawałek ściany, który został oderwany przez pocisk, trafia mnie w czoło.
    -Cholera!, moje czoło!- wyrwałem, łapiąc się za głowę.
    -Trzymaj głowę nisko! Na 3! Zostaw Stena!
    -Dobra. Inaczej to zrobimy. Na 3 wy się wystawicie i zaczniecie go ostrzeliwać. Krótko. 2-3 sekundy. MG wtedy skieruje lufę w waszą stronę, a ja ruszę. Gdy fryce zobaczą, że ruszyłem, na pewno zaczną do mnie pruć.
    -Na 3. Powtórzył Adolf.
    Na chwilę nikt nic nie mówił.
    -3!!! Ogień zaporowy!
    Dawid, Adolf, Langer i reszta wystrzeliła w kierunku MG, który był w oknie na parterze sąsiedniej ulicy po 2-3 strzały. Strzelec karabinu od razu skierował w ich kierunku lufę.
    Ja w tej chwili, po wyciągnięciu granatu, ruszyłem w kierunku Niemców. Na 2 metrze odbezpieczyłem granat i gdy byłem jakiś metr przed budynkiem, w którym byli Niemcy, cisnąłem w okno granat, jednocześnie rzucają się na ziemię, tuż przy ścianie, mając nad sobą długą lufę niemieckiego karabinu.
    Po ułamku sekundy było po wszystkim. No, przynajmniej jeśli chodzi o tych Niemców.
    Gdy tylko dym zaczął opadać, wstałem, wyciągając swoją 45-tkę. Zobaczyłem w dymie niewyraźną postać. Bez wahania wystrzeliłem w jej kierunku 3 razy. Przeskoczyłem przez okno i wpadłem do budynku. W środku, oprócz martwych Niemców, nie było nikogo.
    -Toś się spisał, skurczybyku jeden!- zawołał Arek, gdy tylko reszta drużyny do mnie podbiegła.
    -Jasna cholera, w życiu nie widziałem, by ktoś zrobił coś głupszego!- odparł Mader.
    -Przestań! Spisał się chłopak. Jednym granatem rozwalił całe stanowisko niemieckie.- skontrował Wacek.
    -Tak, tak, tak. Możecie dać Witkowi buzi albo butelkę szampana. Ale to później. Przed nami jeszcze 2 domy do oczyszczenia.
    Przeładowałem swój pistolet maszynowy, który zostawiłem Wackowi, i wbiegłem na górę, kierując się do drzwi, które było przymknięte. Z hukiem je kopnąłem, wbiegłem do pomieszczenia, przewracając się na podłogę i strzelając na ślepo. Po sekundzie wpadł Adolf i Maciek, poprawiając kilkoma pociskami. Jednak niepotrzebnie, bo jedyny Niemiec, jaki był w tym pomieszczeniu, leżał martwy na podłodze. I bynajmniej nie zginął z mojej, Adolfa czy Maćka ręki.
    -Góra czysta.- krzyknął Adolf, schodząc ze schodów.
    Wybiegliśmy znowu na ulicę. Z okien widać było wystające lufy niemieckich pistoletów, które strzelały w kierunku innych spadochroniarzy i powstańców, którzy atakowali z drugiej strony ulicy.
    Podbiegłem do pierwszego okna, wrzucając granat. Gdy ten wybuch, razem z Langerem wbiegaliśmy do domu, strzelając gdzie popadnie. 10 sekund później zrobiliśmy to samo na górze.
    Gdy dobiegliśmy do drugiego budynku, zawahałem się.
    -Co jest?- spytał szeregowy.
    -Nikt nie strzela.- odparłem.
    -To słyszę! Wrzucaj granat i bierzmy się do roboty.
    Pokręciłem lekko głową, myśląc, co mam zrobić. Byłem pewien, że ktoś jest w środku, ale to, że nie strzelał, było podejrzane.
    -Co ty, zwariowałeś?! Wrzuć ten cholerny granat.
    -Cicho! Myślę!
    Odwróciłem się i spojrzałem na resztę drużyny, która w skupieniu słuchała Adolfa, który rozmawiał z kimś przez radio.
    -Witek, wrzuć granat. Proszę?
    Nie wysłuchałem prośby. Podszedłem do drzwi i mocnym kopnięciem wyważyłem je. Te z ogromnym impetem kogoś trafiły.
    Ten ktoś z trudem jęknął i zakaszlał. Wbiegłem do budynku razem z Langerem.
    W środku byli Niemcy?ranni Niemcy.
    Szwab, który został trafiony drzwiami, trzymał w ręku różaniec, patrząc się na mnie. W jego oczach można było zobaczyć panikę. W pierwszej chwili chciałem pociągnąć za spust, jednak, gdy zobaczyłem z jakimi problemami podnosi ręce ku górze, powstrzymałem się. Nie mogłem. Ta bezradność była taka?rozbrajająca.
    Jak ktoś, kto ma problemy z podniesieniem rąk, może być zagrożeniem?
    I kim trzeba być, by zabić taką osobę?
    Odwróciłem się i zobaczyłem, jak Arek wpatruje się w innego Niemca, który był nieprzytomny. Miał podłączoną kroplówkę czy coś w tym rodzaju. Obok leżeli jego ?kamraci?.
    -Arek, nic Ci nie jest?
    Chłopak się odwrócił. Był lekko blady, ale odpowiedział normalnie:
    -Jezu. Zabilibyśmy bezbronnych ludzi.
    -Czasami trzeba zaufać instynktowi.- odparłem z lekką satysfakcją.
    Chodź. Wynosimy się stąd.
    Gdy byłem już prawie w drzwiach, Niemiec z różańcem złapał mnie za łydkę. Przestraszyłem się w pierwszej chwili, jednak Niemiec wskazał na stolik. Powiedział słabo ?bitte?.
    Na fotografii była jakaś kobieta z dwójką małych dzieci. Nie wiedziałem, czy to chłopcy czy dziewczynki. Berbecie były za małe, by móc określić płeć.
    Podałem Niemcowi zdjęcie. Ten się delikatnie uśmiechnął. Pomyślałem, że dobrze będzie, jak dam mu trochę wody. Taki odruch?gdy widzisz umierającego człowieka. Sięgnąłem po manierkę, jednak gdy chciałem ją podać, Niemiec już nie żył. Umarł wpatrzony w fotografię rodziny. Wyciągnąłem je z martwych rąk i wsadziłem do jego kieszeni.
    -Chodź. Nie mamy tu już nic do roboty.- mruknąłem do Arka.
    Gdy wyszliśmy z budynku, Adolf nas zawołał.
    -Masz się udać do piekarni. Tam twój wujek założył już sztab batalionu. Coś od Ciebie chce.
    -Świetnie. Czyli Stare Miasto opanowane?
    -Dokładnie.
    Gdy ruszyłem do piekarni, dołączył do mnie Tadeusz.
    Chwilę pogadaliśmy o bitwie. Gdy weszliśmy do błyskawicznie zrobionego sztabu, zobaczyliśmy i wujka, i ojca.
    -III pluton zgłasza jakieś uwagi?- spytał ojciec.
    -Ja nie.- odparł porucznik.
    -A ja tak. W jednym z budynków, które szturmowała moja drużyna, Niemcy założyli coś w rodzaju szpitala polowego. Jest tam kilku rannych. Jak wychodziłem, to jeszcze kilku żyło.
    -Dobrze. Zajmiemy się nimi.- odpowiedział ojciec.
    Staliśmy tak w 4 i chwilę rozmawialiśmy?a raczej ja z wujkiem i Tadkiem. Ojciec tylko się przysłuchiwał rozmowie odnośnie bitwy.
    -Panie kapitanie, melduje, że przyszedł raport ze zwiadu Rosjan.- zakomunikował jeden z szeregowców, który obsługiwał radiostację.
    Oficer wziął do ręki dokumenty i zaczął czytać.
    -Chryste?
    -Co jest?
    -Najwyraźniej Niemcy się przegrupowali na Woli. Po drugiej stronie getta.
    Według raportów w kierunku naszych 2 batalionów zmierzają 3 niemieckie bataliony SS i kilka czołgów. W tym 2 Tygrysy.
    -Powstańcy zostają z nami?
    -Tak.
    -To dobrze. Sami nie damy rady z tymi Pezetami.
    -Widziałeś kiedyś na własne oczy Tygrysa?
    -A niby kiedy miałbym widzieć?
    -Ja widziałam.- odparł głos zza moich pleców.
  14. Nicek
    ?Połączenie?. Warszawa, 7 sierpnia 1944.
    Zanim wróciliśmy na dworzec, zakopaliśmy zwłoki poległych powstańców i naszych spadochroniarzy.
    Niektórzy upierali się, by wyciągnąć jakoś Rosjan z czołgu, ale nie mogliśmy. Nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu.
    Gdy wracaliśmy do naszej kompanii, czekała na nas bardzo miła niespodzianka. Część powstańców, która walczyła na Czerniakowie, została przyłączona do nas, by wspierać nas w walce o utrzymanie i całkowite oczyszczenie kolejnych dzielnic.
    -Za 30 minut ruszamy! Zbierać sprzęt, amunicje i pamiątki!- krzyczał ojciec, gdy tylko dotarliśmy na miejsce.
    -Co jest? Nie będziemy mogli odpocząć?- spytałem.
    -Ciszej, Witek. Wiesz, że takim gadaniem nic nie zdziałasz, a ojca jeszcze wkurzysz.
    Pokręciłem głową. Wziąłem głęboki wdech i odpowiedziałem:
    -Tak, wiem, panie poruczniku. Wiem doskonale.
    Brat lekko się uśmiechnął w moim kierunku i poszedł złożyć ustny raport z przebiegu akcji.
    -Twojemu bratu należy się co najmniej Krzyż walecznych za ten atak na bagnety.- oznajmił Adolf.
    -Wiem. Uratował nam tyłki. Gdyby nie on, leżelibyśmy kilkaset metrów stąd. Obok tych, co zginęli kilka godzin temu.
    Ale jedno mi nie daje spokoju.
    -Mianowicie?
    -Tadek stał się dla mnie taki?milszy. Po tym, jak próbowałem ratować sierżanta.
    -Może w końcu doszedł do wniosku, że jesteś tak samo dobrym żołnierzem jak on?
    -Może. A może po prostu odezwały się w nim więzy rodzinne.- dodał Maciek.
    -Oj, żeby u Ciebie się czasami więzy rodzinne odezwały.- szybko odpowiedział Marcin.
    -Powiedział, ten co całe dzieciństwo był dobrym i opiekuńczym bratem!
    -Ja o Ciebie nie dbałem? A kto Ci wiązał buty, gdy chodziliśmy grać w piłkę?!
    -Wiązałeś, bo byłem najlepszy na całym podwórku i mecz beze mnie był do kitu!
    -Bzdura!
    -Prawda!
    -Bzdura! Byłem lepszy od Ciebie.
    -Nie byłeś.
    -Wy dwaj. Zamknąć się.- rozkazał Tymowski.
    Bliźniak się zamknęły. Co prawda Maciek coś wspominał o 3 bramkach strzelonych w jednej połowie, ale nikt go już nie słuchał.
    -------------------------------------------
    -A oto i nasz cel!- dworzec Gdański.- powiedziała radośnie Beata.
    -Rychło w czas. Powinniśmy tu być kilka godzin temu. Ale grunt, że w ogóle tu już jesteśmy. Cali. I jako-tako- zdrowi.
    -Jednego nadal nie rozumiem. Czemu kazali nam ominąć Stare Miasto i przyłączyć się do brygady?- spytał Baczyński.
    -Panie Baczyński, było już o tym mówione.- dodał Chichnowski. Teraz nasz batalion więcej wskóra z brygadą, niż gdybyśmy walczyli sami. Nadrobiliśmy trochę drogi-to fakt, jednak będziemy mogli ominąć niemieckie pozycje od północy i zaatakować ich od tyłu. Wyjdziemy na ich tyły od strony ruin getta i zdobędziemy ich pozycje na Starym mieście. To niedobitki, więc powinno pójść sprawnie. Teraz, gdy mamy dworzec, fryce nie mogą ściągać posiłków tutaj, więc całkowite oczyszczenie tej dzielnicy to kwestia jednej bitwy.
    -A potem przez ogród Saski na Śródmieście i Wolę.- dodała Zosia.
    -Dokładnie.
    -Hej, słyszycie to? Ktoś puścił Fogga.
    -?Ta ostatnia niedziela??. Cholerni spadochroniarze mieli ze sobą płyty, czy co?- spytał Baczyński.
    -Nie?skąd mieliby mieć te płyty? Pewnie znaleźli na Żoliborzu albo ktoś im dał.
    -Dobra. Wy idźcie się dowiedzieć, skąd oni mają te płyty. A ja idę zgłosić przybycie naszego batalionu dowódcy spadochroniarzy.
    -Idziemy odpocząć? Kamień wpadł mi do buta chyba jeszcze na Powiślu. Oszaleję, jeśli drania nie wyciągnę.
    -Tam jest wolne miejsce.- odpowiedziała Zosia, wskazując ławkę przy peronie.
    Muszę wyczyścić swój PM.
    -W sumie ja też. Od początku powstania nie czyściłam broni.- dodała Beata.
    -A ja nie mogę. To jest chyba jedyna wada kar 98. Potrzebne są 3 wyciory do czyszczenia broni. A cholerny snajper miał tylko swój. Dlatego muszę od kogoś pożyczyć.
    ---------------------------------------
    -Straciliście czołg?!
    -A drugi jest uszkodzony.
    -Straciliście czołg?! Został zniszczony. Nie po to dostaliście wsparcie, by tracić je!!
    -Co mieliśmy zrobić? To stało się tak nagle.
    -Powinieneś to przewidzieć!
    Ojciec zrobił awanturę. Nie mi ani nikomu innemu z mojej drużyny. Zrobił awanturę?Tadeuszowi.
    -Nadleciał pocisk. Potem było wielkie bum i po sprawię.
    -Tak po prostu, po sprawie? Nie możemy sobie pozwalać na stratę czołgów. Zwłaszcza rosyjskich. A ty mówisz, że było bum i po sprawię?
    Przyglądałem się z bezpiecznej odległości tej rozmowie. Trochę się dziwiłem, że jest awantura, ale w gruncie rzeczy, cieszyłem się, że to nie mi ojciec robi wyrzuty.
    -Dokładnie tak mówię! Co miałem zrobić? Zatrzymać pancerfausta gołymi rękoma? Nadleciał, czołg dostał w spojenie wieżyczki i reszty czołgu. I bum!
    -Może jednak się co do Ciebie pomyliłem. Może to jednak Witek powinien być dowódcą plutonu?
    Tadka lekko zatkało. Chwilę się zastanawiał nad odpowiedzią. Wtedy do akcji wkroczyłem ja.
    -Jeśli chcesz wiedzieć, jakie jest moje zdanie- pytam tak czysto retorycznie- to powiem Ci, że Tadek odwalił kawał dobrej roboty.
    -Nikt Cię nie pytał o zdanie, plutonowy!- odarł ojciec.
    -Okay, straciliśmy czołg. Ale co z tego? Paru Rosjan w tą czy w tamtą. Sami są winni. Przypomnieć Ci, co było 17 września 1939? Chyba nie. Tadek okrążył niemieckie stanowiska i bez straty w ludziach wyeliminował 2 drużyny. Na twoim miejscu wyznaczyłbym go do Krzyża Walecznych.
    Ojciec podszedł do mnie i złapał za kurtkę.
    -Mówiłem Ci, że nikt się Ciebie nie pytał o zdanie.
    Wyrwałem się i odparłem:
    -Świetnie, w takim razie wołaj po pluton egzekucyjny. Powinieneś nas rozstrzelać.
    Tadka za to, że stracił jakiś pieprzony czołg, a mnie za odzywanie się, gdy jestem niepytany.
    -Skończyłeś, plutonowy? Ty myślisz, że mi szkoda jakiś parszywych Rosjan?
    Nie, mylisz się. I zawsze się myliłeś. Najwyraźniej nie wiesz, że takie ?niewinne? straty spowodują, że następnym razem nie dostaniemy wsparcia czołgów. Chyba nie chcesz szturmować Woli i Ochoty bez czołgów?
    -Jak trzeba będzie, to będę szturmować z tępym bagnetem.- odparłem.
    -Ty też?- spytał Tadka ojciec.
    -Tak.
    -Świetnie. Przypomnę wam o tym, jak tylko tam się dostaniemy. O ile Niemcy nas nie zepchną na drugą stronę Wisły. Bo jak tak dalej pójdzie, to Rosjanie sami będą musieli zdobyć Warszawę. A wy w tym czasie będziecie na drugim brzegu czekać na transport do Szkocji, usprawiedliwiając się, że Niemcy mieli czołgi a wy nie.
    Ojciec odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku budynku dworca.
    -To się okażę.- odparłem.
    -----------------------------------
    -Ale się chłopaki pokłóciły.- mruknął Kamil, gdy w końcu udało mu się złożyć swój karabin z powrotem w całość.
    -O co poszło?- spytała Beata.
    -O jakiś czołg. Nie wiem dokładnie, bo byli zbyt daleko, ale Ci dwaj, to chyba bracia, a ten co odszedł, to ich ojciec. I przy okazji dowódca tej kompanii.
    Byli wysadzić tory, wiesz, ten wybuchu sprzed kilkudziesięciu minut temu.
    -I stracili czołg?
    -Na to wygląda. Pytałem się przedtem jednego ze spadochroniarzy. Wysłano 2 czołgi i wzmocniony pluton. Jeden t-34 został zniszczony, a drugi jest uszkodzony. Stoi kilkaset metrów stąd.
    -I o to cała awantura? O jakiś cholerny ruski czołg? T-34 robi się w 1,5 dnia. Co to dla Stalina wyprodukować kilka ton żelaza więcej? A że zginęły komuchy? I dobrze. Im więcej tego ścierwa zginie, tym lepiej. Sama nie wiem, co gorsze. Niemiec, czy komuch.
    -Pijany komuch albo zdradzony Niemiec.- wtrącił Chichnowski.
    -Słucham?- dodała dziewczyna.
    -E?nieważne. Był przed wojną taki kawał, ale?no, nieważne. Zapomnij.
    Gdzie zgubiliście Lewicką?
    -Śpi.- odpowiedział Kamil, wskazując brudnym wyciorem na śpiącą dziewczynę kilka metrów od nich.
    -Zaraz ją obudźcie. Wyruszamy za chwilę, a nie chcecie, by pani kapral tutaj została sama, prawda?
    -Gdzie teraz?
    -Atakujemy ostatni bastion niemiecki na Starym mieście. Barykadę na ulicy Nowolipki.
    3 dni temu powstańcy musieli się wycofać z tej ulicy. A teraz czas, by odbić tę ulicę. I wyrzucić Niemców stamtąd. Nie będzie to trudne zadanie. Szwaby od 2 dni nie dostali żadnych posiłków ani amunicji. Wystarczy tylko jeden atak?
  15. Nicek
    ?Stracona ziemia?. 6 sierpnia 1944. Warszawa.
    Ruszyliśmy, gdy zaczynało się ściemniać. 2 T-34, w których siedzieli rosyjscy czołgiści, powoli jechały po torach. Szliśmy dokładnie w to samo miejsce, co parę godzin temu.
    -Jak myślicie, Niemcy zabrali zwłoki?- spytałem.
    -Nie.- odparł Tadek.
    -A to niby czemu, poruczniku?- spytał Marcin.
    -Zwłoki naszych zostały na torach. Bez żadnej osłony. Niemiec, który chciał przeszukać zwłoki naszych, musiałby wyjść na otwartą przestrzeń. Co groziłoby utratą życia. Nie sądzę, by jakiś fryc zaryzykowałby swoje życie dla paru pamiątek.
    Zresztą, pewnie nawet nie przyszło im to do głowy. A czemu Witek pytasz?
    -Powiedzmy, że?zależy mi na tym, by sierżant został pochowany w godny sposób.
    -A tak. Poszła plotka, że chcą mu przyznać Krzyż Walecznych. Jemu i jego ludziom. Za to, co zrobił na dworcu. Z tą 88-mką.
    -Przyznają?
    -Mówię, że to plotka. Ale co by nie było, widok był godny podziwu.
    Przed nami szło 3 czy 4 ludzi z drużyny Nicewicza. Milczeli. Zresztą, trudno im się dziwić. Dopiero dziś rano zrozumiałem, jak się czuje człowiek, gdy ginie bliska mu osoba.
    Gdy tak rozmyślałem o sierżancie, jeden z T-34 się naglę zatrzymał.
    -Co do cholery?- spytał po cichu Tadek, podchodząc do czołgu.
    Po chwili wyszedł z niego jeden z Rosjan,
    -Rodia! U mjenja jest probljem. Ja haću klucznijij gazik.
    -?Klucznijij gazik?? A co to do cholery jest?- spytał Sokół.
    -Nie wiem, ale nie brzmi to jak karabin.- odparłem.
    -Panje poruczniku! Mamy kłopot.- powiedział po chwili czołgista całkiem nieźle po polsku.
    -W czym problem? Musimy wysadzić te cholerne tory. Tu w każdej chwili może przyjechać pociąg pancerny, a wtedy dopiero będzie zabawa.
    Czołgista schował się na chwilę w wozie. Chyba próbował uruchomić silnik, bo z czołgu wydobywał się odgłos zapłonu.
    -Nie no, pięknie. Dali nam rozpieprzony czołg,- mruknął Adolf.
    -Wacek. Zejdź z Brenem gdzieś na bok. Jeśli tu postoimy chwilę, to lepiej będzie, jeśli będziesz mógł nas osłonić.
    -Się robi, Witku.- odparł Sokół.
    W tym samym czasie Tadek starał się dowiedzieć, co robią Rosjanie, jednak niezbyt mu się to udawało.
    -Witek, mamy problem. Rosjanie nie są pewni, ale najwyraźniej silnik im padł. Każ ludziom się zebrać.
    -Co planujesz?
    -Jak to co? Zostawiamy tutaj ten komunistyczny złom i idziemy dalej. Jeden czołg to i tak duże wsparcie.
    I tak po chwili zostaliśmy tylko z jednym czołgiem. Co prawda dowódca burzył się, że nie ma zamiaru ryzykować w pojedynkę, jednak Tadeusz to mistrz negocjacji.
    ------------------------------
    -Oho. Widać już miejsce, w którym wpadliśmy w pułapkę.- zakomunikował Langer.
    -Te, tankista! Stój!- rozkazał porucznik czołgiście, który obserwował teren przez lornetkę z włazu czołgu.
    Czołg się zatrzymał. Rosjanin co prawda polskiego nie znał, ale jakimś cudem świetnie posługiwał się angielskim. Dlatego bez problemu mógł omówić sytuację z nami.
    -Dobra, panowie. Ja to widzę tak. Tymowski, Kondzioł. Wasze drużyny idą za czołgiem cały czas prosto. Jeśli zostaniecie zaatakowani, przyciśniecie Niemców. Wtedy ja, saperzy, powstańcy i reszta plutonu zaatakuje z lewej flanki.
    Pytania?
    -A co jeśli się wycofali?- spytał Marcin.
    -Oto się módl.
    Ruszyliśmy niepewnie za czołgiem. W sumie teraz, mimo czołgu, byłem tak przerażony, że ledwo szedłem. Miałem wrażenie, że zaraz znowu odezwie się jakiś KM, zabijając mnie na miejscu.
    Jednak stało się coś innego.
    -Panzefaust!- krzyknął jeden z żołnierzy z drużyny Kondzioła
    Pocisk trafił w nasz czołg, niszcząc go.
    Po prostu rozerwał na kawałki.
    -KM! KM! Do cholery. Zejść z torów! Zejść z torów!
    Ruszyłem do rowu, w którym byłem dziś w nocy.
    -Gdzie do cholery jest porucznik i powstańcy?!- krzyczał Sokół, ostrzeliwując Niemców.
    -Wacek, zamknij ryj i ostrzeliwuj tych sukinsynów. Adolf, co mamy robić?- spytałem.
    -Na razie siedzimy tutaj. Cholera, tym razem wpadliśmy w naprawdę niezłe [beeep]!
    -Wycofajmy się!- krzyknął jeden z bliźniaków.
    Adolf chwilę pomyślał.
    -Witek, co o tym sądzisz?
    Z początku chciałem odpowiedzieć, byśmy się wynosili stąd w cholerę.
    Jednak przypomniała mi się dzisiejszy sen.
    -Dajmy szansę Tadkowi. Na pewno zaraz to się skończy.- odparłem i wystrzeliłem w kierunku Niemców prawie cały magazynek.
    Byliśmy w rowie. Jakieś 50 metrów dalej był okopany KM i kilka okopów. Strzelaliśmy do siebie, jednak nie mieliśmy prawa siebie pozabijać. Po prostu nie było jak. Mogliśmy tylko sprawiać wrażenie, że do siebie strzelamy. Wszystkie pociski, które wystrzelałem, trafiały albo w worki z piachem, albo nie trafiały w nic.
    KM za to nie miał szans trafić, gdyż zasłaniał nas czołg. Chociaż nie mogliśmy się też nigdzie ruszyć.
    Wtedy zobaczyłem, jak grupa kilkunastu osób rozpoczyna atak na bagnety. Od tyłu zaatakowali Niemców. Wśród nich był mój brat, który dźgnął bagnetem operatora Mg42.
    -Uf?Twój brat ma u nas duże piwo. Baaardzo duże piwo.- stwierdził Sokół.
    Ja tylko kiwnąłem głową, przeładowałem magazynek i wyskoczyłem z rowu.
    -Dziś już drugi raz uratowałeś mi życie.- powiedziałem do brata.
    -Mieli tutaj KM i 2 okopane drużyny. Nic dziwnego, że wtedy nas zaskoczyli.- stwierdził brat, gdy przeszukiwał zwłoki.
    Podszedłem do Mg42. Karabin był tak ustawiony, że pokrywał znaczną część torów.
    -Chyba musieli się spodziewać tego, że będziemy próbować wysadzić tory.- stwierdziłem po chwili wahania.
    -Witek, łap!- krzyknął brat.
    Odwróciłem się i natychmiast wyciągnąłem rękę. Gdyby nie to, zostałbym uderzony Lugerem.
    -Powiedzmy, że to prezent urodzinowy. Toć pojutrze kończysz 23 lata.
    -O, pamiętałeś.- stwierdziłem zaskoczony, chowając pistolet za pas.
    -Jasne. A teraz chodź. Wysadzimy te tory w cholerę i wracamy na dworzec.

  16. Nicek
    ?Byłbyś dobrym oficerem?? Warszawa. 6 sierpnia 1944.
    Siedziałem oparty o ścianę, Było ciemno, bardzo ciemno. Brygada w końcu dotarła do Starego miasta.
    Gapiłem się na kolumnę niemieckich jeńców. 2-3 setki fryców dostały się do niewoli po tym, jak zaatakowaliśmy zachodnią część dzielnicy. Tę, która była w rękach Niemców.
    Naglę poczułem, że jestem głodny, dlatego udałem się do najbliższego budynku, gdzie były bliźniaki, Adolf i Arek.
    -Jak tam, panie?- zapytał Maciek, gdy mnie zobaczył.
    -A jak ma być. Jestem zmęczony, ale nie mogę zasnąć. Nie po tym, co się stało dziś.
    -Ciągle wspominasz to, co się stało dziś w nocy? E?przesadzasz.
    ?Przesadzasz?. Jak to łatwo powiedzieć. ?Przesadzasz??
    Cholera, jak bardzo chciałbym pozbyć się myśli odnośnie sierżanta i tego, że jeszcze kilka godzin temu żył. A teraz jest martwy. A my nie zabraliśmy jego zwłok. Przez co jakiś pieprzony szwab weźmie jego rzeczy.
    Usiadłem przy stole i wyciągnąłem swoją manierkę. Była pusta, więc poprosiłem o wodę Marcina.
    Gdzieś przeleciał samolot. Ktoś pokrzykiwał na jeńców. Mój ojciec wydzierał się na jakiegoś sierżanta, a Arek starał się ogolić.
    Wszystko było takie?normalne. Takie spokojnie?no, nie licząc mojego ojca.
    W pewnym momencie poczułem, że zaraz zwymiotuję. Wstanę. Wyjdę z budynku i zwrócę wszystko, co jadłem w przeciągu ostatnich kilku godzin.
    -Witek, chcesz kiełbasy. Te cholerne szwaby mają prawdziwą śląską! Wyobrażasz to sobie. Od lat nie jadłem Śląskiej. Albo Podwawelskiej. A pieprzone hitlersyny miały tego na kilogramy.
    Gestem ręki oświadczyłem, że nie mam ochoty na żadne jedzenie. W ułamku sekundy głód przestał mi dokuczać. Za to przyszły mdłości.
    Schowałem twarz w rękach. Ścisnąłem je z całej siły, mając nadzieję, że to zaraz się skończy. Ale nie chciało.
    Postanowiłem, że wyjdę na świeże powietrze. Bo w budynku za bardzo śmierdziało przeróżnymi kiełbasami i, na moje nieszczęście, serami z Niemiec.
    -Ej, ej! A ty gdzie. Przecież zaraz Dawid z zupką przyjdzie!- zawołał Arek.
    -W dupę sobie wsadź tą zupę.-odpowiedziałem, ale niemal na pewno Langer niego nie usłyszał. Po prostu powiedziałem to za cicho.
    Wychodząc z budynku, potrąciłem jakiegoś powstańca z ręką na temblaku. Mruknąłem coś co przypominało ?przepraszam? i ruszyłem do uliczki, w której mogłem spokojnie oddać się przyjemności o nazwie ?rzyganie?.
    Jednak gdy doszedłem na miejsce, spojrzałem na ścianę budynku. Chwilę pomyślałem i doszedłem do wniosku, że nie chcę mi się wymiotować. To było coś innego.
    Postanowiłem, że pójdę do lekarza po jakieś krople czy coś.
    Jednak Kapitan doktor Kętrzyński znajdował się w budynku, gdzie były kiełbasy i ser.
    Dlatego nim wszedłem, zaczerpnąłem trochę świeżego powietrza i przez moment starałem się nie oddychać.
    Po około 20 sekundach musiałem jednak skapitulować. Jednak?nie było tak źle.
    Doktor dał mi jakieś tabletki o kolorze skóry świni. Kazał popić czymś, więc wziąłem kubek ze stołu i nalałem sobie trochę wody.
    -Plutonowy Lewicki! Natychmiast do dowódcy kompanii.- krzyknął ktoś z zewnątrz.
    -A ojciec czego znowu chce?- pomyślałem, zabierając ze sobą kubek.
    Wyszedłem z budynku. Nie musiałem szukać ojca. Stał z Tadkiem i jakąś dziewczyną na środku drogi.
    -Plutonowy Witold Lewicki melduje się?
    -Nie rób sobie jaj!- warknął ojciec. Spójrz kogo spotkaliśmy!
    Rozejrzałem się po ulicy. Nikogo godnego uwagi nie zauważyłem.
    -Nie najlepiej się czuję. Mów w końcu, o co ci chodzi.
    Porucznik kiwnął w kierunku dziewczyny.
    Śliczna dziewczyna uśmiechnęła się w moim kierunku, jednak ja, zamiast odwzajemnić uśmiech, spytałem:
    -Tadek znalazł sobie w końcu dziewczynę? Gratuluję.
    -Nie poznajesz, idioto?- spytał brat.
    -To może ja sama się przedstawię?- powiedziała łagodnie dziewczyna.
    Gdy usłyszałem głos tej dziewczyny, kubek sam wyleciał mi z rąk.
    -Wiesz, Zosiu. Chyba Witek już wie, kim jesteś.- ogłosił Tadek.
    Patrzyłem się na dziewczynę przez kilka chwil. Nie wiedziałem co powiedzieć. Każdy pomysł, na rozpoczęcie rozmowy wydawał mi się głupi, więc w końcu wypaliłem:
    -Z?Zosia?
    Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i rzuciła mi się na szyję.
    -Cześć, braciszku. Zmieniłeś się.
    Chwilę tak staliśmy. W sumie mi to odpowiadało. Po raz pierwszy od kilku godzin poczułem ulgę. Zapomniałem o mdłościach. Ba, przyznam, że w pewnym momencie byłem niemal pewny, że się rozryczę.
    -No! To wy się sobą nacieszcie, a ja idę złożyć meldunek do waszego wujka.
    -To wujek jest z wami?- krzyknęła radośnie Zosia.
    -Tak. Jest naszym?zwierzchnikiem. Dowódcą naszego batalionu.- odpowiedziałem.
    -To może pójdziemy z tobą, tatku?- spytała słodko Zosia.
    -Czemu nie?- odparł ojciec. Chodźcie.
    Ruszyliśmy w kierunku tymczasowego sztabu, który znajdował się w kościele.
    Zosia pośrodku. Po lewej ja z ojcem a po prawej Tadek. Byliśmy jak rodzina na spacerze w niedzielne popołudnie.
    Ale te popołudnie nie mogło trwać długo.
    Byłem tak tym wszystkim przejęty, że nie zdałem sobie sprawy z tego, że ktoś wykrzyknął:
    -Moździerze! Kryć się!
    Najbliżej miałem do budynku piekarni. Ruszyłem do niego czym prędzej, zauważając jednocześnie kątem oka, że Zosia i Tadek biegną za mną.
    Wtedy nadleciał pocisk. Poczułem ból w obu nogach, szczęce i w okolicach uszu. Upadłem i straciłem przytomność.
    Gdy się obudziłem, stwierdziłem, że nie mam na sobie hełmu i nigdzie nie ma mojego Stena.
    Próbowałem wstać, jednak poczułem coś dziwnego. Nie mogłem ruszyć nogami.
    Spojrzałem w kierunku dolnych kończyn, ale zamiast nóg, zobaczyłem 2 zakrwawione strzępy.
    -Jezu.- mruknąłem.
    Starałem się podnieść, jednak ciężko jest się poruszać w takim stanie.
    -Tadek! Zośka!- krzyknąłem, jednak ani brata, ani siostry nie było w pobliżu.
    Jezu, urwało mi nogi!!- powiedziałem do siebie na głos. Jezu, moje nogi!
    Po kilku sekundach ktoś do mnie podbiegł. To, o dziwo, był mój wujek.
    -O cholera. Trzymaj się Witek.
    Sanitariusz! Dawać tu sanitariusza!
    -Wujku.- wymamrotałem, będąc na wpół przytomnym.
    -Tak?
    -G?gdzie?gdzie jest Tadeusz i Zosia.
    -Zosia?
    -Zosia!
    Wujek się rozejrzał i mruknął cicho.
    -Chryste?
    -Co jest??- spytałem.
    -Tadek.
    -Co z nim?!
    -Sam spójrz...
    Odwróciłem głowę na tyle, ile mogłem. Zobaczyłem mojego brata, który leży jakieś 5 metrów za mną. Nie miał połowy głowy i miał urwaną prawą rękę.
    -Nie patrz się tam! Słyszysz! Nie gap się!- krzyknął kapitan.
    Sanitariusz! Gdzie jest ten pieprzony sanitariusz?!
    Trzymaj się Witek! Zaraz sprowadzę pomoc.
    Starałem się przeczołgać gdzieś pod ścianę. Byle tylko zejść z ulicy??zejść?? Wypełzać się.
    Wtedy poczułem, jak ktoś łapie mnie za kołnierz i ciągnie.
    -Dzięki stary.- odparłem. Gdyby nie ty, czołgałbym się godzinami.
    -Nie ma sprawy, Witku.- odpowiedziała postać.
    Znowu zamarłem.
    -Witek, nic Ci nie jest?
    Normalnie odpowiedziałbym ironicznie, że wszystko okay. A te urwane nogi mam dla ozdoby. Ale nie teraz.
    -Witek, wszystko okay?
    -Nicewicz? Przecież?
    -Przecież co?- odpowiedział sierżant.
    -Przecież widziałem, jak zginąłeś. Widziałem twoje zwłoki! Dostałeś chyba z pół magazynka w klatkę piersiową.
    -A tak. Faktycznie. Wiesz, że śmierć jest nawet przyjemna? Ja poczułem w pewnym momencie pocisk z mg 42, ale po chwili nie było już niczego. Tylko taka fajna cisza.
    I cisza?.i cisza.
    Nicewicz podszedł do nie. Teraz przyjrzałem mu się dokładnie. Miał ślady po kulach w mundurze.
    -Powiedz mi, Witek. Czy uważasz, że byłbyś dobrym dowódcą?
    -Co ty pieprzysz! Ja nie mam nóg a w dodatku gadam z trupem kolesia, który zginął dziś rano.
    -Właśnie. Widzisz, czepiasz się każdego, że ty jesteś ten biedny, że ojciec nie zrobił z ciebie oficera. A ty do czubków się nadajesz. Uważasz się za lepszego od Tadka, bo co?
    -Bo ja potrafię zachować zimną krew!!- odparłem, sam nie wiem czemu.
    -Pieprzony hipokryta.
    -Jestem sympatyczny!! Ludzie nie raz mówili, że byłbym lepszym dowódcą!
    -A nie sądzisz, że oni tak mówią, bo inaczej cały czas byś o tym ględził?
    A teraz. Spójrz na siebie. Pieprzona kaleka. Nawet z ulicy nie mogłeś zejść.
    -Ja przynajmniej wciąż żyję. A mój trup nie leży kilkaset metrów stąd na północ!
    Nicewicz przez całą naszą rozmowę się uśmiechał. Jednak teraz przestał. Podszedł do mnie, wyciągnął z mojej kabury mojego Colta i go odbezpieczył.
    -Co ty robisz?
    -Spokojnie. Za chwilę będzie już tylko cisza.
    Nicewicz przystawił mi broń do głowy i pociągnął za spust.
    ----------------------------------------------------
    -AAAAAAAAAAAA!
    -Jezu, Witek. Co się stało?- spytał Adolf.
    Spojrzałem na chłopaka. Najwyraźniej go obudziłem.
    Potem szybko skierowałem wzrok na swoje nogi. Były na miejscu.
    -Ja mam nogi!- mruknąłem, nie będą pewnym tego, co mówię.
    -Oczywiście, że masz. A czemu miałeś nie mieć?
    -Jasna cholera?to był sen. To był tylko pieprzony sen.- pomyślałem.
    Nadal byliśmy na dworcu. Po tym, jak wycofaliśmy się z powrotem do kompanii, ojciec poprosił o sprowadzenie czołgów, a ja, wykorzystując okazję, musiałem się zdrzemnąć.
    -A co ci się śniło?- spytał Sokół.
    -Oj, wierz mi, Wacek, nie chcesz wiedzieć.- odpowiedział Maciek.
    -Znając Witka, pewnie śniła mu się jakaś cycasta Szkotka. Zaczął się do niej dobierać, gdy wpadł jej mąż. I stąd ten krzyk.- dodał Marcin.
    -3 pluton! Wstawać!- krzyknął Tadek.
    -Co tym razem?- spytałem.
    -Idziemy zrobić to, czego nie zrobiliśmy kilka godzin temu. Bierzcie TNT. Będzie nam potrzebne.
    Wstałem i ruszyłem do wyjścia.
    W tym momencie ktoś znowu puścił płytę Fogga.

  17. Nicek
    Całe cholerne Luftwaffe. Warszawa, 6 sierpnia 1944.
    Zosia, Beata i Batalion Parasol dotarli na Powiśle. Stamtąd mieli połączyć się ze spadochroniarzami i ruszyć w kierunku Starego Miasta. Po sześciu dniach powstania, wszyscy byli już zmęczeni, jednak nadal byli gotowi do walki.
    -No, to teraz dojdziemy do spadochroniarzy, zajmiemy Śródmieście, utrzymamy Stare Miasto. Po tym koniec powstania będzie już tylko kwestią paru dni.- stwierdził Baczyński, bawiąc się zdobytym Lugerem.
    -Zwłaszcza, że spadochroniarze zajęli dworzec Gdański. Może Rosjanie ściągną jakąś większą artylerie? Podobno na drugim brzegu jest jakieś działo kolejowe czy coś. Z tym moglibyśmy znacznie więcej wskórać.- dodała Beata.
    Co o tym sądzisz Zosiu?
    Zosiu? Zośka!?
    -Tak, o co chodzi?- zapytała dziewczyna.
    -Słuchałaś nas?
    -Nie. Jestem zbyt zmęczona, by móc cokolwiek słyszeć.
    -Pani kapral. Wszyscy jesteśmy padnięci, jednak trzeba się trzymać. Przepędzimy za parę dni tych zawszonych szkopów.- dodał porucznik Chichnowski. Nowy dowódca jednego z plutonów batalionu Zośka.
    -Pan porucznik, widzę, w dobrym nastroju.
    -Ano. Rosjanie przerzucają mostem Poniatowskiego czołgi.
    Beata spojrzała na niebo.
    -Przydałyby się jeszcze jakieś samoloty. Rosjanie mają tego trochę, więc parę Iłów mogłoby polatać w tę i z powrotem, by przetrzepać niemieckie linię.
    -Ech...Wymagacie od Rosjan zbyt dużo.- stwierdził Baczyński.
    -Że co, proszę?- spytał Chichnowski.
    -Panie poruczniku. Co chwilę słyszę ?Rosjanie powinni to, Rosjanie powinni tamto?. To jest nasze powstanie. Polskie! Owszem, to naprawdę dobra nowina, że Rosjanie wysłali nam trochę czołgów, jednak zdaję mi się, że niektórzy by chcieli, by to Sowieci wygrali za nas to powstanie.
    -Sugerujesz, że Rosjanie nie powinni nam przysyłać samolotów? To może mamy rzucać w Me-110 i Stukasy kamieniami?- spytała Beata.
    -Tego nie powiedziałem, jednak niektórzy już mówią, że dobrze będzie, jak jakaś rosyjska dywizja przejdzie na drugą stronę Wisły! A nie takie miały być założenia powstania! Mieliśmy zdobyć i utrzymać miasto, czekając na Rosjan, a nie wspólnie je zdobywać!
    -Czyli co? Mamy rzucić starców i dzieci na pierwszą linię frontu?!
    Dziewczyna spojrzała na 3 dziewczynki, które stały pod bramą.
    -To co? Damy im po Thompsonie i 4 magazynki? Ani chybił w kilka minut jakiś bunkier zniszczą.
    Beata i Kamil patrzyli na siebie w taki sposób, że Zosia była pewna, iż zaraz się pobiją. Jednak na szczęście porucznik zaproponował:
    -E?zmieńmy może temat. Cały pluton się na was patrzy.
    Poeta i Beata nadal patrzyli na siebie.
    -Proszę?-dodał oficer.
    -Moi bracia to byli kretyni.-mruknęła w końcu Zosia.
    Cała trójka odwróciła głowy w kierunku Lewickiej.
    -Jeszcze raz, co twoi bracia?
    -Byli?są kretynami.
    Kamil i Beata spojrzeli na siebie.
    -Jeszcze nigdy nie mówiłaś o swoich braciach.
    -Tadek?Tadeusz zawsze uważał, że jest moim, Kingi i Witka trzecim rodzicem.
    Najbardziej się wyżywał na Witku, w którym chyba widział konkurenta. Konkurenta o miłość ojcowską. Czy coś.
    Często na niego skarżył. Zwłaszcza wtedy, gdy dowiedział się, że Witek popala papierosy. Bili się często?
    A Witek?Witek nie był mu dłużny. Był również złośliwy, jednak on nie miał poparcia u ojca. Zresztą, w ogóle, czasami powątpiewam, czy kochał kogokolwiek z naszej rodziny. Zawsze starał się od nas odciąć.
    Ostatni raz się widziałam z nimi w?sierpniu ?39. Razem z ojcem pojechali do Paryża. Ojciec miał tam jakieś rodzinne sprawy do załatwienia. W chwili wybuchu wojny podobno byli na granicy francusko-niemieckiej. Nigdy się nie dowiedziałam, czy ją przekroczyli. Nigdy też się nie dowiedziałam, czy starali się powrócić do kraju.
    Mój wujek, jako wojskowy, walczył pod Bzurą. Nigdy nie znaleziono jego ciała. Do niewoli też się nie dostał. Jednak nigdy do Warszawy nie wrócił.
    Ja, Kinga i mama zostałyśmy same. Do lutego ?43 roku. Wtedy Niemcy złapali Kingę i mamę. W łapance. Wracały z piekarni, bo były moje urodziny i chciały mi kupić jakieś ciasto?Po tym wszystkim zostałam sama.
    Beata zauważyła, że Zosi lecą łzy po policzkach. Podeszła do przyjaciółki i mocno ją przytuliła.
    Chwilę jej coś mówiła do ucha. Kamil zauważył, że Zosia zaczęła lekko drżeć.
    -Chodźcie. Nie będziemy tutaj siedzieć całego dnia.- mruknął ponuro Chichnowski.
    Wszyscy szli w ciszy. Nikt się nie odzywał. Zosi cały czas leciały łzy.
    Gdy doszli do ulicy Dobrej, batalion zrobił przerwę.
    -Mój brat też został złapany.- mruknął Chichnowski. Pokłóciliśmy się o jakąś głupią sprawę. Już nawet nie pamiętam, co to było. Jednak on się zdenerwował i wyszedł z domu. Nie przeszedł 300 metrów, jak został złapany. Sąsiad widział, bo był w sklepie?
    Ale jakoś się pozbierałem. Najważniejsze, by jakoś dalej żyć. Chociaż z tym jest kłopot.
    Baczyński wstał i przeszedł się parę kroków.
    -A ty co? Owsiki masz?- spytała Beata.
    -Jakoś nie mogę siedzieć. Muszę?
    -Cicho!- krzyknął porucznik, podnosząc lewą rękę w geście uciszania.
    -Co jest?- spytała Beata.
    Porucznik nic nie mówił. Stał 2-3 sekundy, gdy naglę krzyknął:
    -Samoloty.
    -Czyje?- spytał Baczyński.
    -A skąd on to może wiedzieć?- spytała poirytowana Beata.
    Naglę na niebie pojawiły się 2 charakterystyczne samoloty.
    -O cholera! Stukasy! Kryć się!- krzyknął oficer.
    Samoloty przeszły już do nurkowania. Po całej okolicy słychać było charakterystyczne wycie, które znane już było od czasu kampanii wrześniowej.
    Zosia biegła w kierunku jakieś starej bramy. Gdy tylko wbiegła do środka, usłyszała potężny huk i eksplozję. Potem nastąpił jeszcze jeden wybuch. Ziemia zadrżała, a Lewicka z trudem powstrzymywała się przed paniką.
    Po kilku sekundach usłyszała wołanie o sanitariusza. Odważyła się wyjść.
    To był błąd. Przed bramą były porozrywane zwłoki. Nie wiedziała, kto to jest. Wiedziała, że zaraz zwymiotuje. I tak też się stało.
    -Zośka! Zośka!...Zośka, nic ci nie jest?
    Dziewczyna jedną ręką wycierała twarz, a drugą podpierała się ściany.
    -Pieprzone sukinsyny! Im szybciej zakończymy tę wojnę, tym lepiej.- warknęła w końcu.
    -Zośka, nic ci nie jest?- usłyszała ponownie dziewczyna.
    -Nie. Chyba nic.
    Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że sama nie wiedziała, czy wszystko z nią okay.
    -Samoloty odleciały?
    -Tak. Musimy się teraz zająć rannymi. Kamil jest ranny w rękę. A porucznik, gdy upadł, wybił sobie ząb.
    -Ząb?
    -Ząb.
    Chodź, zajmiemy się rannymi, a potem idziemy dalej. Musimy dojść do tego dworca.
  18. Nicek
    ?Ta ostatnia niedziela? Warszawa. 6 sierpnia 1944.
    Moja kompania została przydzielona do obrony dworca. Pozostałe wraz z II i III batalionem ruszyły do Starego miasta.
    Żeby umilić sobie czas, zaczęliśmy przeszukiwać dworzec w poszukiwaniu jakiś wartościowych, poniemieckich przedmiotów. I znaleźliśmy. Stary gramofon.
    Jednak nie to nas najbardziej zaskoczyło. Prawdziwą perełkę znalazłem w dyżurce. A dokładniej pod kanapą.
    Prawie nieużywane płyty Mieczysława Fogga.
    Nigdy nie byłem jakimś wybitnym koneserem muzyki, ale nucąc tekst piosenki ?Ta ostatnia niedziela? czy ?Na gramofonie gram?, człowiek staje się taki jakiś?pogodniejszy. A żeby było śmieszniej, to dziś właśnie była niedziela.
    Zajęliśmy pozycje, które kilka godzin wcześniej zdobywaliśmy. Na szczęście Tadek postarał się, by nasz pluton dostał pozycje w budynku. Dzięki temu mogliśmy cały czas słuchać muzyki.
    Usiadłem sobie przy oknie, wpatrując się w stos niemieckich trupów. Był to naprawdę czarujący widok. Zwłaszcza, że wśród zwłok był mój Hans.
    -Co tam masz?- spytał brat, gdy zobaczył mnie bawiącego się sztyletem SS.
    -E?nic, absolutnie nic.- odparłem, wiedząc, że jak tylko porucznik zobaczy co mam, to natychmiast mi zabierze.
    -Nie wydurniaj się. Widziałem, że coś trzymałeś w ręku. Pokazuj!
    Niepewnie sięgnąłem do kieszeni munduru i wyciągnąłem nóż.
    -Waffen SS?
    -Należał do Niemca, który zrobił mi kuku z tyłu głowy.
    -Ha. No proszę. Jednak nie jesteś taką łajzą, na jaką wyglądasz.
    -Słucham?
    -Nie, nic. To była dygresja przeznaczona tylko dla mnie.- odparł oficer.
    A masz jakiś pistolet?
    -Nie. Fryc nie miał przy sobie żadnej broni osobistej, a Kar 98 nie jest jakimś wybitnym trofeum.- mruknąłem, czując uraz do brata za jego ?komplement?.
    Tadeusz wyciągnął z kabury pistolet i wyciągnął go w moim kierunku.
    -Luger P08?
    -Kropnąłem szwabskiego majora jak tylko ruszyliście do budynku z wieżą.
    Gdy obok niego przechodziłem, zrobiłem małą rewizję. Ale jeszcze większą perełkę ma tata.
    -Tata? ? pomyślałem. Nie no, zaraz się rozkleję.
    A więc co ma nasz ukochany tatuś?
    -Krzyż żelazny II klasy.
    -Fju?ładnie.
    -Mhm. Dlatego tym swoim nożykiem niezbyt się popisałeś. Ale dobre i to.
    Chciałem coś odpowiedzieć, jednak zauważyłem, że ktoś wyłączył gramofon.
    -Co jest?- spytałem.
    -Porucznik przyszedł.- odparł Langer.
    W drzwiach stanął mój ojciec.
    -Dobry wieczór, panowie.- powiedział, wchodząc.
    -Dobry wieczór, panie poruczniku.- odparła grupa kilkunastu osób, które były w głównym budynku.
    -Mam dobrą i złą wiadomość. Od której zacząć?
    -Dawaj tą złą.- odparłem.
    -Musimy wysłać wasz pluton, kilkaset metrów na zachód, by zniszczyć tory kolejowe. Saperzy są już gotowi. Dostaniecie jeszcze drużyna powstańców.
    -A dobra wiadomość?- spytał kapral z plutonu Nicewicza.
    -Za kilka godzin dworzec zostanie przejęty przez oddziały, które walczyły dziś na Czerniakowie. Dzielnica została zajęta, więc wysłano większość ludzi na Stare miasto.
    Ruszacie za 20 minut. Przygotujcie się.
    ---------------------------------------
    Szliśmy torami. Nasz pluton, drużyna powstańców i drużyna saperska licząca 8 osób.
    Nikt specjalnie nie marudził na te zadanie, jednak w kilka chwil po wyruszeniu, bliźniaki wymyśliły co najmniej 20 sposobów na to, jak można zniszczyć tory, nie narażając ludzi.
    -Ej, a gdyby tak poprosić Rosjan, by użyczyli nam swojej artylerii? Kilka strzałów i byłoby po sprawie!- ogłosił w końcu Marcin.
    -Nie. Nie wydaje mi się, by był to dobry sposób.- odparłem.
    -Czemu?
    -Artyleria nigdy nie trafia w to samo miejsce. To kwestia milimetrowych wychyleń dział decyduje, czy pocisk trafi w ciebie, czy oddalonego o 5 metrów żołnierza. Owszem, moglibyśmy spróbować, ale poszłoby zbyt dużo pocisków, byłoby dużo, za dużo lei po pociskach. W dodatku musiałby ktoś patrzeć, czy trafiamy, czy nie.
    Zresztą, jesteśmy przecież tutaj, więc możemy się tym zająć.
    -Ale czemu tak daleko od dworca?
    -By móc zniszczyć wszystkie tory. A jest ich tutaj dużo. Dojdziemy do punktu, gdzie tory się do siebie zbliżają. Będzie łatwiej i zużyjemy mniej ładunków wybuchowych.- dodał Tadeusz, który wyjątkowo mnie poparł.
    -Ja już wolałbym zrobić to bliżej dworca. Mielibyśmy przynajmniej bliżej do reszty kompanii, która mogłaby nam ewentualnie ruszyć na odsiecz- wtrącił Nicewicz.
    -Też racja, ale rozkaz, to rozkaz. To nie mój ojciec wyznaczył miejsce, w którym mają zostać podłożone ładunki. To musiało przyjść z góry. Może mój wujek? A może jeszcze ktoś wyżej?Powiedz, czy podważysz słowo takiego?Sosabowskiego?
    Chłopak nie odpowiedział. Został ścięty, wraz z kilkoma innymi żołnierzami, serią z KM?u.
    -Niemcy! Kryć się! -krzyknął Tadeusz, ruszając do rowu.
    Ruszyłem za dowódcą, jednak zawróciłem i spojrzałem na Mateusza.
    -Witek! Do cholery, wracaj tu!- ryknął brat.
    Zlekceważyłem rozkaz brata. Trzymając głowę jak najbliżej ziemi, skierowałem się w kierunku sierżanta. Jednak na nic się zdały moje bohaterskie próby. Tadzik wyciągnął się najmocniej jak mógł, złapał mnie za kołnierz i przyciągnął do rowu. W tej samej chwili, w miejscu gdzie jeszcze przed sekundą stałem, przeleciała seria pocisków.
    -Powaliło Cię?!
    -Tam leży Mateusz! Muszę po niego iść!- odparłem.
    -On nie żyje, idioto. I ty też byś już był martwy, gdyby nie ja.
    -C?Co robimy?
    -Jak to co? Wycofujemy się- rozkazał Tadek.
    -A co z nimi?- spytałem, patrząc się na zwłoki polskich spadochroniarzy.
    -Oni nie żyją! Wycofaj się albo wezmę Cię siłą!
    PS. Po kilku dniach wahania, postanowiłem tymczasowo zawiesić działalność na blogu. Nie wiem kiedy dokładnie wznowię wrzucanie wpisów, jednak mam nadzieję, że nastąpi to jeszcze w lutym (Ale jeśli miałoby to nastąpić, to pod koniec).
  19. Nicek
    Atak. 5 sierpnia 1944. Warszawa
    Koło 2 ruszyliśmy ulicą generała Zajączka w kierunku dworca. I batalion, czyli my, miał za zadanie zaatakować bezpośrednio dworzec. II batalion zabezpieczał lewe skrzydło. Trzeci osłaniał prawe.
    Po tym, jak mieliśmy uderzyć, pozostałe bataliony miały również zaatakować, by uniemożliwić ewentualną ucieczkę Niemców i wesprzeć nas ogniem.
    To miał być plan ataku.
    Jednak po 30 minutach marszu, nic nie wskazywało na to, że weźmiemy udział w walce.
    -O rany, stoimy tutaj od kilkudziesięciu minut i tylko mokniemy w tym cholernym deszczu.-narzekał jeden z bliźniaków.
    -Chcesz na wojnę? To leć! Tam, gdzieś na południu musi być jakiś okop czy bunkier. Jak go zdobędziesz, to z pewnością dostaniesz awans.-odparł jego brat.
    -Wy dwaj. Siedzieć cicho.-syknął sierżant. Siedźcie na dupach i nic nie mówcie. I tak już mam dosyć tego czekania.
    -A wszystko przez to, że mój ojciec wysłał zwiad przed atakiem. Jakby zwiadów przez ten cały czas było za mało.-dodałem, bawiąc się swoim Coltem.
    -3 pluton, powstać!
    Obejrzałem się i zobaczyłem, kto to krzyczy. To był sam Tadeusz.
    -Co jest?- spytałem brata.
    -Ojciec chce wysłać jeszcze kilku ludzi. Kolesie z II plutonu nie wrócili, a mieli to zrobić kilka minut temu.
    -Super. Czyli nie zaatakujemy przed świtem.-jęknął cicho Dawid.
    -Dlatego właśnie tutaj przychodzę. Mam wybrać?ekhem, ?ochotników?, by ci dokonali kolejnego zwiadu.
    Obejrzałem się na chłopaków.
    -Niech zgadnę. Nie przychodzisz tutaj, by poinformować nas, że został opóźniony wymarsz, ale po to, by zadowolić nas nowiną, że to ktoś z naszej drużyny tam idzie.
    -Raczej, nie inaczej.-odparł brat.
    -Kto jest szczęśliwcem?
    Brat spojrzał na mnie, delikatnie się uśmiechając.
    -I ty zadajesz takie pytania?
    -Nie mów mi, że wysyłasz akurat mnie!
    -Boisz się?- odparł brat, podchodząc do mnie tak blisko, że mogłem się przyjrzeć dokładnie jego wargom, które lekko drgały.
    Odepchnąłem lekko brata, bo ten prawie na mnie wszedł.
    -Nie, nie boję się. W przeciwieństwie do Ciebie, ja mam chociaż trochę odwagi.
    -Pff?Sugerujesz, że nie jestem odważny?
    -To czemu sam się nie zgłosisz?
    -Bo jestem dowódcą plutonu.
    -No tak, mogłem się domyślić, że coś wymyślić. Ale dosyć biadolenia. Kogo mam ze sobą zabrać?
    -Nikogo. Nie będziesz najstarszym stopniem.
    -To kto jeszcze idzie?
    Idziecie w 4. Ty, Sokół, Belerakowicz.
    -Który? -dodał pośpiesznie Marcin.
    -Ten głupszy.- odparł porucznik.
    -Obaj są debilami. Mów, o kogo Ci konkretnie chodzi.- odparł Adolf.
    Tadek się zamyślił. Myślał gorączkowo nad odpowiedzią, by po chwili odpowiedzieć:
    -Sami wybierzcie.
    -Uroczo.- odparłem. A kto jeszcze z nami idzie?
    -Sierżant Nicewicz.
    -E, on nie jest z naszej drużyny.- odparł Sokół.
    -Wiem, ale on się zgłosić na ochotnika.
    -Matoł.- mruknąłem.
    Ja, Marcin i strzelec Brena zostawiliśmy cały nasz sprzęt, z wyjątkiem broni i amunicji. Nawet granatów nie wzięliśmy.
    -O! Plutonowy Lewicki.
    -O! Sierżant Nicewicz. Jak tam zdrowie?- spytałem, gdy zobaczyłem znaną twarz.
    -A jakoś daję radę. Wiesz, że ostatni raz w Warszawie byłem?
    -W ?39? Też mi nowość.- powiedziałem, nim Mateusz zdążył cokolwiek powiedzieć.
    -No tak, zapomniałem, że trwa wojna. Ej, ty z Brenem!
    -Tak, panie sierżancie?- spytał kapral Sokół.
    -Bierz ode mnie radiostacje.
    Sokół spojrzał na mnie, jakby szukał we mnie wsparcia.
    Jako że Sokoła polubiłem, od razu stanąłem w jego obronie:
    -Nie wygłupiaj się. Wiesz, ile waży sam Bren? Chłopak się zabije.
    -W takim razie niech weźmie radiostację ten drugi.- odparł Nicewicz, pokazując palcem na Belerakowicza.
    -Ale?-mruknął bliźniak.
    -No ty Brena nie dźwigasz. Łap za pudło i do przodu.
    -A to palant. Gnój totalny. Jak tylko zacznie się strzelanina, wpakuje w niego cały magazynek.- mruczał pod nosem chłopak, gdy ruszyliśmy w kierunku dworca.
    -Siedź cicho, Marcin. Zdarza się, hierarchia wojskowa jest zabójcza, ale rozkaz to rozkaz.- powiedział do chłopaka kapral Sokół.
    Szliśmy ulicą, która bezpośrednio prowadziła do dworca. Według planu, poprzedni oddział szedł ulicą generała Zajączka 100 metrów, po czym skręcił na zachód i ruszył w kierunku nasypu. Budynek dworca był na południe od torów, więc siłą rzeczy, z Żoliborza trzeba atakować dworzec od tyłu. Z jednej strony to dobrze, bo według raportów, Niemcy skoncentrowali się na obronie frontu dworca, ale, podobno, co rusz przyjeżdża opancerzony pociąg z posiłkami. Do tego dochodzą czołgi, które pilnują tyłów.
    Gdy dotarliśmy do nasypu, schowaliśmy się w krzakach.
    -Ptaszek do gniazda. Ptaszek do gniazda. Zgłoś się!- szepnął do słuchawki Nicewicz.
    -Kto wymyśla takie głupie nazwy?- spytałem Belerakowicza.
    Ten wzruszył ramionami.
    -Sokół! Rusz się z Brenem. Znajdź sobie jakąś pozycję, z której będziesz mógł nas osłaniać, gdy będziemy musieli w trybie nagłym opuścić to miejsce.
    -Tak jest!- odparł kapral, ruszając na skraj krzaków, w których siedzieliśmy.
    -Witek, widzisz coś?
    Patrzyłem się przez lornetkę. Fajna była, poniemiecka. Mojego wujka. Lornetka ta podobno jeszcze pamiętała bitwę pod Bzurą. Wujejk zdobył ją na jakimś oficerze, a potem, gdy jego oddział uniknął schwytania, zachował ją sobie na pamiątkę.
    -Oprócz okopanej kompanii, 3 stanowisk Mg-42 i działa 88 milimetrowego, to wszystko wygląda w miarę okay.
    -Cholera, a jakieś czołgi?
    Gapiłem się przez lornetkę parę chwil, by w końcu zaraportować:
    -Nie, nic nie widzę. Słyszeć, też nic nie słyszę, więc albo nie mają tutaj czołgów, albo są silniki wyłączone. Tak czy siak, jeśli się postaramy i ich zaskoczymy, Niemcy nie zdążą użyć czołgów.
    -Świetnie. W takim razie wracamy do batalionu.- zakomunikował Nicewicz.
    ----------------
    -1 Pluton, ogień osłonowy! Ogień osłonowy!
    Wokół słychać było krzyk, wybuchy i świst kul.
    Mój pluton zaatakował dokładnie z tego miejsce, w którym siedziałem kilka minut temu.
    Atak rozpoczęliśmy od ognia zaporowego, by reszta naszej kompanii mogła zaatakować środek stacji. Umocnienia w postaci Mg-42 na nic się nie zdały, gdy Sokół i inni strzelcy KM?ów przycisnęli do gleby całą obsługę.
    Na razie nikogo nie trafiłem. Wystrzeliłem pół magazynka, jednak Sten nie był zbyt dobrą bronią na tak duży dystans. Co prawda prawie zabiłem jakiegoś Niemca, jednak ten ostatecznie został trafiony prosto w głowę przez Madera, który znalazł sobie dogodne miejsce w krzakach.
    -Tymowski! Bierz pół swojej drużyny i zaatakujcie budynek z wieżą kontrolną! Natychmiast!- krzyknął porucznik Tadeusz Lewicki.
    -Tak jest! Witek, bliźniaki i Langer! Za mną. Reszta zostaje tutaj i osłania dalej!
    Langer był szeregowcem. Oczywiście był z Warszawy. Chyba był najspokojniejszy z nas wszystkich. Spokojem nawet przebijał Dawida. Arek był również chyba najmłodszym żołnierzem nie tylko z naszej drużyn, ale chyba i z całej naszej kompanii. Miał zaledwie 18 lat. Mimo tak młodego wieku, doskonale posługiwał się Lee-Enfieldem. Niektórzy nawet twierdzili, że to on powinien być snajperem w drużynie, ale ja osobiście sądzę, że to już lekka przesada. Niemniej chłopak strzela świetnie.
    Ruszyliśmy w kierunku budynku. Pod osłoną dymu z granatu dymnego, który został rzucony przeze mnie, dotarliśmy do różowej budowli, na której widniał napis ?Warszawa Gdańska?. Budynek składał się z prostokątnego dołu i okrągłej, przeszklonej wieży, w którym była obsługa kolejnego CKM?u.
    Gdy tylko przytuliliśmy się do ściany, razem z Maćkiem i Marcinem wrzuciliśmy po granacie do wieży. Langer i Adolf wrzucili po jednym do okna, który był na parterze. Następnie mocnym kopnięciem Maciek otworzył drzwi.
    W środku był korytarz, który prowadził na klatkę schodową i drzwi, które prowadziły do jakiegoś pokoju.
    -Witek. Bierzesz drzwi. Maciek. Zostajesz na zewnątrz. Reszta za mną na górę.- rozkazał Adolf.
    -Tak jest-odparli wszyscy.
    Po cichutku Marcin, Adolf i Arek ruszyli na klatkę schodową. Ja przeładowałem i podszedłem do drzwi.
    -Seryjka, seryjka i granat.-pomyślałem, po czym tak zrobiłem. Wystrzeliłem ze Stena kilka razy i wrzuciłem jeszcze jeden granat odłamkowy.
    Serce zaczęło mi bić, jak u jakiegoś chomika. Bałem się. I to bardzo.
    Delikatnie otworzyłem drzwi, jednak na szczęście zobaczyłem tylko zwłoki jakiegoś Fryca.
    Kątem oka zauważyłem, że bliźniak nadal stoi na zewnątrz, więc wszedłem pewnym krokiem do środka. Odwróciłem się w lewo, bo tam były kolejne drzwi.
    -Jest tu ktoś?!- krzyknąłem.
    Nikt nie odpowiedział. Wystrzeliłem kolejną partię 9 milimetrowych pocisków.
    Wtedy poczułem uderzenie w tył głowy.
    Upadłem, upuszczając swój pistolet maszynowy, jednak od razu przesunąłem się w bok. W przeciwnym razie znowu oberwałbym kolbą. Gdy odwróciłem się na plecy, ujrzałem jakiegoś blond-włosego SS-mana, który miał najwyżej 18 lat.
    Chciał znowu zaatakować, jednak gdy wykonał zamach karabinem, kopnąłem go w brzuch nogą. Ten z bólu splunął na mnie śliną. Nie czekając na reakcję, kopnąłem go znowu, tym razem w twarz. Gdy ten leżał, wstałem szybko, jednak Niemiec podstawił mi nogę, przez co znowu zaliczyłem bliskie spotkanie z podłogą.
    Uderzyłem nosem, zalewając się krwią. Jednak nie to mnie przeraziło. Gdy leżałem brzuchem na ziemi, kątem oka zobaczyłem, że Niemiec już prawie stoi. Wystarczyłby jeden ruch, a złapałby mnie za gardło tak, że za nic bym się nie wybronił.
    Stało się tak, jak przewidywałem. No, przynajmniej w połowie tak, jak przewidywałem. Hitlersyn zacisnął ręce na moim gardle, jednak był jeszcze oszołomiony kopnięciem, więc bez trudu wyrwałem się, gryząc go w palec. Gdy ten przerażająco zawył, uderzyłem go łokciem w twarz. Tym razem to on zalał się krwią, jednak nie z nosa, a z ręki. Cholera, odgryzłem mu niemały kawałek palca wskazującego. Jednak to nie był koniec. Przynajmniej dla Niemca. Szybko poderwałem karabin przeciwnika, uderzając go z całej siły w twarz. Zabieg powtórzyłem. I jeszcze raz, i jeszcze raz.
    -Ty cholerny sukinsynu! Ja Cię nauczę! Żeby atakować od tyłu?! Twoja pieprzona matka nie nauczyła Cię, że nie ładnie jest atakować od tyłu?!
    Zły, zły szkop!- krzyczałem, bijąc blondyna cały czas po twarzy. Po 30 sekundach zauważyłem, że SS-man ma zmasakrowaną twarz, a ja jestem zakrwawiony nie tylko swoją, ale również niemiecką krwią.
    -O cholera!- krzyknął Maciek, gdy wbiegł do pomieszczenia.
    Zszedłem z Niemca, dysząc ciężko.
    -Nic Ci nie jest?
    -Nie, chyba nie.
    -Rany, jesteś cały we krwi.- odparł bliźniak, podając mi chusteczkę.
    Otarłem twarz, niechcący zadając sobie ból, gdy dotknąłem się nosa.
    -Chyba mam złamany nos.
    Belerakowicz spojrzał na mnie fachowym wzrokiem.
    -Nie, nie masz. Ale może Cię poboleć jeszcze przez parę chwil.
    Siedziałem, opierając się o ścianę. Gdy doszedłem do siebie, podczołgałem się do Niemca.
    -Co ty robisz?
    -A jak myślisz? Biorę sobie pamiątkę.
    Odwróciłem trupa na brzuch. Z tyłu pasa miał przyczepiony sztylet.
    -No proszę. Nóż Waffen SS.- mruknąłem, patrząc na ostrze.
    Hans Gustaw Hanke. Jemu to już nie będzie potrzebne.
    Odwróciłem zwłoki jeszcze raz na plecy. Tym razem w poszukiwaniu broni osobistej.
    -Nie, to musiał być jakiś zwykły szeregowiec. Nici z Waltera lub Lugera.- jęknąłem.
    Gdy do pomieszczenia wpadła pozostała trójka, nie było czasu na gratulacje.
    -Budynek czysty. Na górze paru się schowało, ale ich dorwaliśmy. Idziemy dalej- poinformował mnie i bliźniaka Tymowski.
    Rany, Witek. Wiesz, że?
    -Że jestem cały pomazany krwią? Wiem.
    -Heh. Nieźle się dałeś urządzić. ? dodał drugi bliźniak.
    -Ja się dałem tak urządzić, czy ten fryc, który ma miazgę zamiast twarzy?
    Ruszamy!- zawołał jeszcze raz sierżant.
    Sokół i Langer pomogli mi wstać. Adolf podał Stena, po czym wyszliśmy z budynku.
    Walki jeszcze trwały. Jednak centrum bitwy znajdowało się kilkanaście metrów od nas.
    Ruszyliśmy tam czym prędzej, przeskakując przez perony i niemieckie stanowiska bojowe, które zostały już zdobyte.
    -Tymowski! Dawaj tu swoich ludzi!- rozkazał Tadek, gdy nas zobaczył.
    -Panie poruczniku. Melduję, że oczyściliśmy budynek, do którego ruszyliśmy. Nikogo nie straciłem.
    -Teraz to już nieważne. Niemcy się wycofali w kierunku budynku dworca.
    -Więc na co czekamy?- spytałem.
    -Na czołgi. Rosjanie mają nam przysłać parę czołgów. Na razie mamy nie dopuścić, by Niemcy odbili te stanowiska. III batalion zajął pozycje od południa. Fryce są okrążeni.
    -U. To w końcu jakaś dobra wiadomość.- skomentował Langer.
    -Jasne, że tak!- odpowiedział Dawid.
    W tym momencie usłyszałem głos mojego ojca:
    -Czołgi! 2 Pzkw IV! Dawać tutaj Piaty!
    -Jeszcze Pantera! Na 1! Pzkw V!
    -Poruczniku, co mamy robić?! Nie mamy broni przeciwpancernej!- spytał Nicewicz, który naglę się zjawił obok nas.
    -Trzymamy pozycję! Nie wycofamy się! Nie oddamy tej pozycji.
    Przeczołgałem się do brata, złapałem go za rękę i krzyknąłem:
    -Nie rób z siebie bohatera. Na nic Ci ordery, jeśli będziesz miał urwaną głowę, po 75 milimetrowym pocisku! Wycofajmy się!
    Tadek się wychylił. Przeanalizował cała sytuację.
    -Nikt inny się nie wycofuje. Zostajemy.
    -Dajmy dobry przykład i się wycofajmy!
    -Nie! Zostajemy tutaj.- powtórzył oficer.
    -A idź do diabła!- krzyknąłem.
    Na prawo od nas było 2 ludzi uzbrojonych w Piaty. Wystrzelili kilka razy w jednego Pzkw IV. Trafili chyba 2 razy. Zerwali mu gąsienice. Wtedy właśnie Mateusz poderwał się ze swoimi ludźmi i ruszył w kierunku zdobytej 88-mki.
    -Co ten pieprzony Litwin robi?!- krzyknął mój brat.
    -Nie gadaj, tylko ich osłaniaj! Oni nam życie ratują!- odpowiedziałem. Sokół, ostrzelaj w okna na dworcu!
    Kapral ustawił odpowiednio karabin, wymienił magazynek i przyszpilił kilku Niemców, którzy strzelali do sierżanta i jego ludzi.
    Żołnierze z naszego plutonu załadowali pocisk, odpowiednio ustawili kąt potężnego działa, poczym wstrzelili w kierunku Pantery.
    Chybili.
    -Ładuj następny!- rozkazał sierżant.
    -Siedzi!- odparł jeden z szeregowców, który zajął stanowisko ładowniczego.
    -Cel! Ognia!
    Pantera cudem znowu uniknęła trafienia. Pocisk minimalnie minął się z celem, jednak trafił w budynek dworca, zabijając kilku niemieckich żołnierzy.
    -Ładuj kolejny, ładuj!- krzyczał na swoich żołnierzy Nicewicz.
    W tym samym czasie Pantera wycelowała swoje działo w kierunku Polaków.
    Jednak nie wystrzeliła, gdyż poleciały w jej kierunku 2 pociski z Piata.
    Tym razem załoga czołgu oberwała zdrowo. Pociski trafiły w spojenie wieży z resztą czołgu, niszcząc go.
    -Odwróć lufę o 60 stopni! Cel Pzkw IV!- wydzierał się sierżant na swoich żołnierzy.
    Wtedy właśnie nadleciały kolejne pociski Piata. Potężny wybuch nawiedził okolicę.
    Ostatni czołg zaczął się wycofywać, jednak nie przebył zbyt dalekiej drogi. Dzisiejszy dzień wyraźnie należał do strzelców Piata. Ci wystrzelili po raz kolejny, zrywając gąsienice czołgu.
    Załoga wyskoczyła z czołgu wprost pod nasze lufy. Wystrzeliłem cały magazynek. Chyba trafiłem dowódcę, jednak nie jestem w 100% pewny.
    -Ha! Tak się powinno walczyć z czarnymi pasami!- krzyknąłem do sierżanta, który stał przy 88-mce.
    Życie Ci, chłopie, nie miłe? Chciałeś zaliczyć jakiś czołg!?
    -Nie twoja sprawa.- odparł zdenerwowany chłopak.
    Gdy tak "dyskutowaliśmy" o tym, co przed chwilą się stało, przybyły 4 T-34.
    -No proszę. Witamy Rosjan.- mruknął ponuro Dawid, wpatrując się na rosyjskie czołgi.
    Argument 4 czołgów od razu poskutkował. Niemieccy żołnierze poddali się zaraz po przybyciu trzydziestek czwórek.
    -No proszę. Jak na chrzest bojowy, całkiem nieźle się spisaliśmy!- stwierdził ojciec, gdy zbierał dokumenty niemieckich jeńców.
    -Ilu straciliśmy?- spytał Adolf.
    -Niewielu. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Teraz chłopcy, zabieramy się za Stare Miasto.
    -A potem?- spytałem.
    -Jak to co?- odpowiedział Maciek.
    Śródmieście, następnie Wola, Ochota. Potem dalej na wschód. Aż do Berlina.
  20. Nicek
    ?Powitanie?. 4 sierpnia 1944. Warszawa.
    Rano ruszyliśmy do Warszawy. Kościuszkowcy, którzy znali teren w miarę dobrze, bez żadnych problemów poprowadzili nas do miasta. Pierwszą dzielnicą, do której zawitaliśmy, był Żoliborz.
    Spodziewaliśmy się, że będzie jakieś powitanie, ale to, co zrobiła ludność cywilna, zaskoczyło chyba każdego.
    To był prawdziwy festyn. Setki cywilów wyszły na ulicę, by podziękować nam za przybycie.
    Pamiętam, że szliśmy ulicą Mickiewicza. Na środku drogi, a na chodniku był tłum ludzi, którzy krzyczeli różne podziękowania. Później zaczęli nam rozdawać żywność, napoje, jakbyśmy to my potrzebowali tych rzeczy, a nie oni.
    Jednak, chyba, najbardziej w Szkocji brakowało mi Polek.
    Szkotki to naprawdę sympatyczne dziewczyny, ale przy Polkach nie mają żadnych szans.
    Największym zdobywcą dzisiejszego dnia został chyba Marcin, który po 45 minutach przedstawił mi 4 narzeczone.
    -Witek. Powiedz swoim kumplom z drużyny, by się nie ociągali. Mamy 15 minut spóźnienia. Powinniśmy być już na placu Inwalidów.-krzyknął do mnie ojciec, gdy się spotkaliśmy.
    -Ja też się cieszę, że przeżyłeś skok. A zamiast mnie opierniczać, może powiedziałbyś to bezpośrednio chłopakom z mojej drużyny albo mojemu dowódcy? Bo przypominam, że mimo papierków nadal nie jestem oficerem, a zwykłym piechurem.
    -To rozkaz. Wykonać!
    -Tak jest.
    Podbiegłem do Adolfa i opowiedziałem mu, co chciał ojciec.
    Razem ustaliliśmy, że on się zajmie bliźniakami, a ja poszukam w tłumie Dawida i strzelca KM?u z naszej drużyny. Na szczęście pozostali szli z nami w miarę równo.
    Dawid znalazł się od razu. Chwalił się jakieś ślicznej, rudowłosej dziewczynie, że jest strzelcem wyborowym. Pokazywał jej swojego Enfielda, gdy krzyknąłem do niego:
    -Dawid, do jasnej cholery! Nie jesteś na wczasach! Weź od dziewczyny adres i ruszaj do przodu!
    Chłopak od razu wykonał mój rozkaz. Było nie było, to ja miałem więcej belek na pagonach.
    Pozostało mi tylko znaleźć operatora Brena.
    Nie widziałem go w tłumie, więc wskoczyłem na stół, który, nie wiem czemu, stał na środku drogi.
    Nadal go nie było.
    Postanowiłem krzyknąć:
    -Kapral Sokół! Kapral Sokół!
    Nikt się nie odezwał. Tylko jakaś kobieta mnie opierniczyła za to, że stoję na stole.
    Zeskoczyłem z niego i ruszyłem w tłum. Bren był dość sporą bronią, więc znalezienie w tłumie strzelca Brena nie powinno mi zająć dużo czasu, a jednak. Kaprala Sokoła nigdzie nie było.
    -Głupi kretyn.-mruknąłem do siebie.
    Jeszcze raz postanowiłem krzyknąć. I nic.
    Zobaczyłem, że obok jest jakaś kamienica, a tam kilku spadochroniarzy rozmawia z jakimś mężczyzną.
    Pomyślałem, że zapytam ich, czy nie widzieli Wacka. Jeśli nie, to wracam do sierżanta.
    -E?panowie, widzieliście kaprala Sokoła? Z Brenem chłopak chodzi.
    Jeden z żołnierzy skinął głową na ziemię. Zobaczyłem, że pod ścianą leży Bren, a obok niego Sokół całuje jakąś pannę.
    Zdenerwowany podszedłem do niego i krzyknąłem:
    -Nie przyleciałeś tutaj, by zaliczać, ale by walczyć z III Rzeszą!
    Jakim trzeba być idiotą, by zostawić karabin maszynowy?!
    Wacek się odwrócił i przestraszony odpowiedział:
    -Witek, bo to jest moja?
    -Dziewczyna? Spytałem.
    -Tak, skąd wiesz?
    -Setki razy pokazywałeś jej zdjęcie.
    Dziewczyna gapiła się to na kaprala, to na mnie.
    Uśmiechnąłem się niewyraźnie do dziewczyny. Trochę mi było teraz głupio. Kapral od zawsze gadał o swojej Marysi. A teraz przeszkodziłem im przy przywitaniu po prawie 5letniej rozłące.
    -Zbieraj się. Mój ojciec się już pieni, że opóźniamy marsz.
    Wacław poderwał pewnym ruchem Brena, założył hełm na głowę i jeszcze raz pocałował swoją dziewczynę.
    Potem ruszyliśmy do naszej drużyny.
    -Powiesz o tym dowódcy?
    -O czym?
    -Że zamiast iść do przodu?no sam wiesz.
    -Nie wygłupiaj się. Rozumem Cię doskonale. Ale nie rób następnym razem takiego czegoś. Mój ojciec zastrzeliłby Cię na miejscu.
    A teraz do przodu.
    W kilka chwil dogoniliśmy cały oddział.
    Po krótkim marszu doszliśmy do plac Inwalidów.
    A tam zaczął się prawdziwy cyrk.
    -Do ciężkiej cholery! Szkolimy się od paru lat, Anglicy zapewniają nam transport, w końcu udaje nam się dostać do Warszawy, a wtedy okazuje się, że mamy rozkaz czekania.
    -O co chodzi panie kapitanie?-spytał Adolf.
    -Wiesz ilu naszych wylądowało?
    -E?z tego co wiem, w pierwszym rzucie leciało 3/4 brygady.
    -Tak jest! Zgadza się sierżancie. 1500 ludzi. Z czego 1450 bezpiecznie wylądowało na ziemi. Teraz, gdy ruszyliśmy do miasta, okazało się, że nie możemy od razu zaatakować Dworca Gdańskiego, bo idioci z innych batalionów nie raczą ruszyć się na plac Inwalidów. Musimy czekać. A Niemcy nadal trzymają dworzec.
    Śródmieście niezajęte, bo połowa oddziałów właśnie została wysłana na Czerniaków, Stare miasto się trzyma, ale jeśli nie nadciągną posiłki, to się wycofają, a my mamy czekać!
    -Czyli sytuacja nie jest jeszcze opanowana?-spytałem.
    -Witek, gadałeś z miejscowymi?
    -Tak, mówią, że Powstańcy idą jak burza. Cały zachodni brzeg zajęty, a teraz atakują Śródmieście.
    -To prawda. Zachodni brzeg zajęty. Ale z tym atakowaniem Śródmieścia to nie jest prawda. Warszawiacy przesadzają i to grubo. A dopóki nie zajmiemy Dworca Gdańskiego, nie ma mowy, byśmy byli w stanie utrzymać na stałe Stare Miasto. Niemcy stamtąd sprowadzają cały czas posiłki!
    -Zajmiemy, spokojnie.
    -Uważasz, że byłbyś dobrym oficerem?
    Spojrzałem się na Adolfa. Kilka sekund myślałem nad odpowiedzią.
    -Myślę, że nie byłbym najgorszym.
    -To dlaczego nie zależy Ci, by wykorzystać elementu zaskoczenia?
    -Po 4 dniach walk, trudno mówić o zaskoczeniu.
    -To prawda, ale Niemcy nie byli gotowi na odparcie Powstania. Są zaskoczeni. Jeszcze. Ciężko im będzie wyrzucić powstańców ze Starego Miasta, jeśli teraz je wzmocnimy i odbijemy dworzec. Ale nie! Ktoś tu musi jak zwykle coś spieprzyć. A teraz czekamy na resztę brygady. A według meldunków Wachnowskiego, widziano jednostki pancerne kierujące się na dworzec.
    -----
    Parę minut później wszyscy dowódcy drużyn i ich ?zastępcy? jak nazwaliśmy najstarszego, zaraz po dowódcy, żołnierza, zostali wezwani przez mojego ojca, by ten podzielił się z nami wiadomościami.
    -A więc tak:
    Prawa strona Warszawy nas na razie nie obchodzi. Rosjanie niedługo powinni ostatecznie wyczyści wschodnią Warszawę.
    Teraz zajmiemy się tym, co najważniejsze.
    -Dziś rano, niemieccy żołnierze po wschodniej stronie, tuż przed kapitulacją, wysadzili w cholerę mosty Kierbedzia, Średnicowy i ten niedaleko tutaj. Nie wiem jak się nazywa, ale to nieważne. Macie to wszystko zaznaczone na mapie.
    Problem w tym, że do walki o Dworzec Gdańsk mieliśmy ruszyć z oddziałami 1 warszawskiej, ale teraz, po wysadzeniu, będą musieli oczyścić całą prawą stronę, by zająć most Poniatowskiego. A to trochę zajmie.
    Co prawda mogliby ruszyć do nas na łodziach, ale nie mają wystarczająco dużo sprzętu. A wujaszek Stalin tym razem odmówił pomocy.
    Niemniej ?1 linia obronna? została zajęta. Żoliborz-Stare Miasto-Czerniaków.
    Z Żoliborzem i Czernikowem nie będzie problemów. Teraz najważniejsze jest Stare Miasto!
    Porucznik Lewicki zakreślił markerem kilka razy wskazaną dzielnicę.
    W nocy z 4 na 5 atakujemy Dworzec Gdański. Do tego czasu przybędzie prawie cały, pierwszy zrzut. Sosabowski zostawił 150 ludzi w strefie zrzutu, by osłaniali II zrzut.
    Przygotujcie się. W nocy ruszamy do pierwszej bitwy. Jeśli nam się uda, to znacznie ułatwimy robotę obrońcom dzielnicy. Potem zajmiemy się Śródmieściem.
  21. Nicek
    ?Swoi? Warszawa, 4 sierpnia 1944.Wylądowałem na polanie, która była niedaleko Wisły. Zważywszy, że było bardzo ciemno, niewiele widziałem. Jednak wiedziałem, że muszę być niedaleko mojej strefy zrzutu, bo piloci mojego samolotu wykonali świetną robotę.
    Zebrałem swój sprzęt, czyli 9 milimetrowego Stena, nielegalnie kupionego Colta 0.45, kilka granatów odłamowych, plecak z żarciem i inne pierdoły, które miały mi ułatwić życie na wojnie.
    Na szkoleniu uczyli nas, by zbierać się w jak największe grupki.-Im więcej osób, tym większa szansa na przeżycie. Gdy tylko byłem gotowy do drogi, ruszyłem w kierunku krzaków, gdzie zdawało mi się, że ktoś wylądował.
    I rzeczywiście. Gdy dotarłem do zarośli, usłyszałem, że ktoś zaciekle walczy ze spadochronem.
    Gdy tylko zorientowałem się, kto to jest, chciałem dać nogę, jednak nie udało mi się:
    -Witek. Chodź tu, podaj mi nóż. Te cholerstwo się zacięło.
    Brygada liczyła około 2 tysiące osób. Szansa, że trafię na mojego brata w przybliżeniu wynosiła jakieś 0,05%. A jednak. Psikus. Trafiłem na Tadka.
    -Słuchaj, muszę znaleźć swoją drużynę.
    -Nie wygłupiaj się, gówniarzu! Podaj mi nóż, nie mogę odpiąć spadochronu.
    Podszedłem do brata. Mocno uderzyłem w klamerkę spadochronu. Ta od razu puściła.
    -Pokazywali nam na szkoleniu, co trzeba robić w takich wypadkach. Czyżbyś nie odrobił pracy domowej?
    Oficer zignorował tą uwagę.
    -Za mną.
    Nie miałem wyboru. Musiałem iść za bratem.
    Znowu byłem na polanie. Na lotnisku mówili nam, że strefa zrzutu jest zajęta przez Polaków i Rosjan, jednak jest na granicy z ziemią trzymaną przez hitlerowców.
    -To jaki masz plan?-spytałem.
    -Nasz pluton ma strefę zrzutu 150 metrów stąd. Idziemy.
    Szliśmy w dwójkę tylko parę chwil. Gdy tylko skierowaliśmy kroki w kierunku punktu zbiórki, natrafiliśmy na 5 osób z naszego plutonu.
    Owa 5 niezbyt ucieszyła się na widok dowódcy, jednak, tak samo jak ja, nie mogli uciec. Musieli iść z nami.
    Zanim doszliśmy do celu, było nas już 20. Ponad połowa plutonu się zebrała. W tym Dawid, bliźniaki i Adolf.
    -Panowie, jesteśmy Warszawie! Jesteśmy w Warszawie!-powtarzał Adolf.
    -To co idziemy zwiedzać najpierw? Śródmieście czy Stare miasto?
    -Oczywiście, że Stare miasto!
    -Najbliżej mamy na Żoliborz.-dodałem.
    -Najpierw musimy dojść do punktu zbiórki. A nie dojdziemy, jeśli szkopy nas wypatrzą. A wypatrzą na pewno, jeśli nie zamkniecie jadaczek!-warknął Tadek, gdy przechodził obok nas.
    -Co go ugryzło?-spytał Maciek.
    -Jeszcze raz udowodniłem mu, że nie nadaje się na oficera. Nie wiedział, kretyn, jak zdjąć spadochron.
    -Heh. Odparł Belerakowicz. Trzeba było go zostawić. Może to by go coś nauczyło.
    -Nie sądzę, ale to już nieważne.
    Strefa zrzutu była czymś w rodzaju wioski. Wokół były pola, a w centrum było kilka chatek. Dość śmieszny widok, biorąc pod uwagę fakt, że kilkaset metrów stąd jest stolica państwa.
    W centrum wioski stał mój wujek i generał Sosabowski. Gdy tylko wuj zauważył mnie i Tadka, natychmiast nas zawołał.
    Obaj stanęliśmy przed mężczyznami. Zasalutowaliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Co ciekawe, generał mnie zapamiętał.
    -Panie Lewicki. Jak tam lot?
    -Myślałem, że będzie lepiej, ale i tak nie narzekam.
    -A panu jak się podobał?
    -Też w sumie nie mam żadnych zastrzeżeń.-odparł brat.
    A?wujku, wie wujek, gdzie jest nasz ojciec?
    -Jest w jednym z domków. Odparł kapitan.
    -Mogę iść do niego?
    -Możesz.
    -?Och, ojej, ojej. Stęskniłem się do tatusia?.-pomyślałem.
    W sumie zostałem sam na sam z kapitanem i generałem. Ci ustalali godzinę, w której część brygady, która już wylądowała, będzie w stanie przedostać się na Żoliborz.
    -Skontaktowałem się z 1WDP. Przyślą nam dodatkowy batalion. Razem z nimi wyruszamy o 6 rano.-mruknął Sosabowski do kapitana.
    -6 rano. Słyszałeś Witek? Lepiej idź się prześpij.
    -Tak jest!-odparłem. Kiwnąłem głową i ruszyłem na poszukiwania mojej drużyny.
  22. Nicek
    Powrót?. Gdzieś nad Polską. 4 sierpnia 1944.
    Co by nie mówić, Anglicy spisali się na medal. Dostarczyli nam wystarczającą ilość maszyn, aby cała brygada mogła przedostać się do okupowanej Polski. Co prawda zostaliśmy podzieleni na 2 zrzuty, jednak do 6 sierpnia cała SBS powinna znaleźć się w stolicy.
    Wszyscy byli z jednej strony przerażeni, a z drugiej czuli radość z powodu powrotu do ojczyzny.
    Bliźniaki cały czas gadali o tym, co zrobią jak tylko dostaną przepustkę. Dawid zastanawiał się, czy jego dziewczyna żyje. Adolf Tymowski nic nie mówił. Od chwili startu zmawiał różaniec.
    Ja z początku starałem się zasnąć, jednak dość brutalnie przekonałem się, że w sen w C-47 jest niemożliwy.
    Naprawdę nie wiem, jakim cudem udało nam się dostać do Polski bez żadnych strat.
    Na pewno dużą rolę odegrała tu pora, w której lecieliśmy. Noc.
    Gdzieś tak kolo 3:30 jeden z pilotów wszedł do naszego przedziału i zakomunikował:
    -Jesteśmy nad Polską! Jesteśmy nad Polską!
    -To ja już mogę skakać.-odparł Marcin Belerakowicz.
    -To skacz. Myślę, że powinieneś się przedrzeć do Warszawy w kilka godzin.-odpowiedział jego bliźniak.
    -Ta. Tylko nie zapomnij kupić fajek.-dodałem.
    Marcin wstał i przypiął swoją uprząż do rurki i ruszył w kierunku drzwi.
    -Nie wygłupiaj się! Siadaj na tyłku, głupku!-warknął Adolf, któremu żart się wyraźnie nie spodobał.
    Kilkadziesiąt minut później siedziałem sobie z zamkniętymi oczami. Wyobrażałem sobie, że jestem już w Warszawie. Zastanawiało mnie to, czy rozpoznam którąś z moich sióstr. Ostatni raz je widziałem 5 lat temu.
    Gdy tak dumałem, przyszedł do mnie jeden z szeregowców z II drużyny.
    -Panie plutonowy. Jest problem.
    -E?okay, ale czemu przychodzisz z tym do mnie?
    -Bo tu chodzi o pana porucznika.
    -A konkretniej?
    -Jest jakby?nieobecny.
    Zaciekawiony ruszyłem w kierunku mojego brata. Ten siedział najbliżej drzwi. Faktycznie. Szeregowy miał rację. Był nieobecny.
    Gapił się w podłogę, nie dając oznak życia.
    -Tadek!-krzyknąłem.
    Brat się nie ruszył.
    -Poruczniku!
    Ciągle nic.
    -Chyba jest w szoku.-stwierdził szeregowiec.
    -No popatrz. Dzięki za informację.
    Zacząłem trząść brata, jednak ten nadal zachowywał się jak kłoda. Absolutnie zero kontaktu. Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł:
    -Daj manierkę!
    Żołnierz posłusznie dał mi pojemnik z wodą.
    Odkręciłem ją i chlusnąłem w twarz Tadka prawie całą zawartość.
    Podziałało.
    -Co jest?! Co się stało?!
    -Nic. Byłeś chwilowo niedysponowany.-odparłem.
    -Ja? Przecież cały czas czuwam. Żarty sobie stroisz?
    Ja i szeregowiec wymieniliśmy się spojrzeniami.
    Wtedy zapaliło się czerwone światełko.
    -Wstawać!-krzyknąłem.
    -Ty się chyba zapominasz, plutonowy!
    -E?faktycznie, wybacz, Tadziu. Zawsze chciałem to powiedzieć.
    -Wracaj na miejsce!
    Wstawać!
    27 osób wstało.
    -Przypiąć się!
    Wszyscy przypięliśmy swoje spadochrony do rurki.
    -Sprawdzić ekwipunek i spadochrony!
    Stałem między Marcinem a Dawidem.
    Ja sprawdziłem spadochron Marcina. Tak jak uczyli na szkoleniu. Najważniejsze były paski na ramionach. Pociągnąłem za nie kilka razy. Nadal się trzymały. To samo musiał zrobić Dawid z moim spadochronem, bo poczułem w okolicy barku mocny ból.
    -Potwierdzić gotowość!
    Wszyscy zaczęliśmy zgłaszać gotowość. Ja miałem swój szczęśliwy 18 numer.
    Wtedy odezwała się artyleria.
    Z początku pociski przelatywały obok nas, jednak parę sekund później trafiony został silnik.
    -O cholera. Spadamy!-jęknął dowódca III drużyny.
    -Nieprawda.- szybko odparł Tadeusz.
    -Wyjrzałem przez okno. Pozostałe samoloty również obrywały, jednak nasz na razie był w najgorszym stanie.
    Po chwili odłamek szkła trafił chłopaka, który stał tuż obok Tadeusza.
    -Cholera! Jędrzej dostał!
    Ktoś schylił się nad nim po czym zakomunikował:
    -Żyje! Jeszcze żyje.
    -Odczep go. Niech leci do Rosjan!-rozkazał Tadeusz.
    Ranny został odczepiony od rurki i posadzony na ławce.
    Tadek odwrócił się do kabiny pilotów i krzyknął:
    -Mamy rannego, dolecicie z nim do Rosjan?
    Jeden z pilotów się wychylił i krzyknął:
    -Jasne. Macie to jak w banku.
    -Byle tylko wyskoczyć, byle tylko wyskoczyć. Powtarzałem cały czas w głowie.
    Po chwili zobaczyłem, jak po lewej stronie spada jeden z Douglasów.
    Kilku chłopaków z niego wyskoczyła. Reszta nie.
    -Skaczmy do cholery!-krzyknąłem.
    -Czekamy na zielone światło! Odpowiedział Tadeusz.
    -Na co?! Człowieku zaraz nic z nas nie zostanie.
    -Zamknij się i wykonuj polecenia!-odparł dowódca.
    Zamknąłem oczy. Zacząłem się modlić, by to wszystko się skończyło. Pomogło- Ostrzał zrobił się słabszy.
    -Zielone światło!
    -Jazda!-wykrzyknął Tadziu, rzucając się w ciemną otchłań.
    Moja kolej nastąpiła po około 20 sekundach. Stanąłem w drzwiach. Oparłem się o zewnętrzną część kadłuba i rzuciłem się w dół.
    Prawie od razu poczułem jak spadochron hamuje mój lot. Byłem w powietrzu. Można powiedzieć, że bezpieczny. A pode mną była walcząca Warszawa.
  23. Nicek
    ?Gustaw?. 4 sierpnia 1944. Warszawa.
    Rankiem, 4 sierpnia Zosia obudziła się w budynku, który stał przy placu Wilsona. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła, było sprawdzenie, czy obok niej wciąż leży jej MP-40.
    Leżał. Dziewczyna odetchnęła z ulgą.
    Chyba nie ma nic gorszego, niż utrata własnego pistoletu maszynowego.
    -Polska brygada spadochronowa wylądowała!-krzyknął Baczyński, który wbiegł pomieszczenia.
    Zosia poderwała się na równe nogi i spytała:
    -Gdzie? Kiedy?
    -Kilka godzin temu. Są kilometr stąd. Wylądowali w okolicach przyczółku 1 warszawskiej.
    Dziewczynie wyrazie poprawił się humor, który po wczorajszym dni był wyraźnie zły. Zresztą, nie ma się czego dziwić. Zginął dowódca jej drużyny.
    Po 4 dniach powstania, żołnierze Armii Krajowej zajęli całkowicie Powiśle, Żoliborz i prawie cały Dolny Mokotów.
    W tych dzielnicach po raz pierwszy od wielu miesięcy można było chodzić po ulicy, nie bojąc się o własne życie. Biało-czerwone flagi były wszędzie. Na domach, słupach, nawet niektórzy wieszali na gałęziach drzew. Panowała euforia. Nikt się nie spodziewał, że w przeciągu kilku dni zostaną opanowane 3 dzielnice. Ale nikt się też nie spodziewał, ze 1 WDP zdobędzie przyczółek.
    Drużyna Zosi została tymczasowo połączona z Batalionem Parasol. Dokładniej z III plutonem, w którym walczył Baczyński.
    -Kto to jest ?Gustaw??-spytał poeta.
    Lewicka spojrzała na swój PM. Na lewej stronie miała wydziergany napis ?Gustaw?.
    -Tak nazwałam swój pistolet.
    -A czemu akurat tak?
    -Cóż, nie wiem. Po prostu przyszło mi kiedyś do głowy, że fajnie by było nazwać jakoś swoją broń. Padło na imię Gustaw.
    Zresztą, to ci dopiero paradoks. Ciągnęła dziewczyna.
    Jakaś Helga z Zagłębia Ruhry starannie pracowała przy wyrobieniu elementów do tej broni w nadziei, że jakiś SS-man zastrzeli z niej wielu Rosjan i Polaków. A tu niespodzianka. Od 1 sierpnia z tej broni zginęło już 6 Niemców.
    Baczyński się uśmiechnął i ściągnął z pleców swoją broń.
    -Kar98 z lunetą. Zdobyłem go wczoraj. Jakiś Fryc zaczaił się na nas niedaleko alei Inwalidów. Trafił naszego. Wbiegliśmy w 3 do budynku, w którym był. Znaleźliśmy jego kryjówkę. Wrzuciłem granat a potem poprawiłem seryjką z Thompsona.
    -Z tego amerykańskiego pistoletu?
    -Tak. Dostałem go do przydziału ze zrzutu na początku tego roku. Całkiem dobry, ale ja wolę karabiny. Ale?nie gadajmy o broni. Sytuacja jest coraz lepsza. Podobno Stalin zobowiązał się, że udzieli wsparcia powstańcom. Zresztą, sama dobrze wiesz, że praktycznie cała wschodnia Warszawa jest zajęta.
    -Tak. A teraz jeszcze ci spadochroniarze.
    -Idzie nam coraz lepiej. Ale nie spotkamy się z brygadą. III pluton i twoja drużyna dostała rozkaz wymarszu. Czas odbić Czerniaków.
    Jeśli nam się uda, to cały zachodni brzeg Wisły będzie w naszych rekach.
    Zosi się zrobiło trochę smutno. Zawsze miała nadzieję, że jej bracia i ojciec przybędą do Warszawy, jak tylko wybuchnie powstanie. A teraz nie dane będzie jej tego sprawdzić.
×
×
  • Utwórz nowe...