..
17 sierpień.
Gdy starałem się odnaleźć swój batalion, wstąpiłem do domu, który stał na granicy miasta. Zwykła chałupa. Czemu tam poszedłem? Powód był bardzo prosty. Byłem głodny. I to bardzo Liczyłem, że jakaś dobra kobieta nakarmi głodnego wojaka.
Jak się okazało, miałem szczęście. W budynku mieszkała staruszka i cała gromada dzieci.
-Oj, takiej zupy, to ja dawno nie jadłem, prze pani.
-Dołożyć jeszcze?
-Nie, dziękuję. Ale proszę mi powiedzieć jedno. Czemu pani i pańskie dzieci się nie ewakuowały? Niemcy tu idą, znowu.
-E...Jakie to moje dzieci? To sieroty. 11 sierot. Rodzice tej małej z warkoczykami zginęli w pierwszym dniu powstania.
Ten z blizną na policzku stracił ojca we wrześniu ?39. Matkę zabili w Auschwitz.
Czemu się nie ewakuowaliśmy?
Mieszkam tutaj od 40 lat. To już moja trzecia wojna, a mimo wszystko dom stoi, jak stoi. Bóg musi chyba czuwać nad tym miejscem.
Jeden z chłopców podszedł do mnie i spytał:
-Strzelał pan z niemieckiego PM?u?
-Nie, nie strzelałem. Ale moi koledzy tak.
-A ma pan Lugera?
-E?tak, mam go gdzieś tutaj.
Wyciągnąłem pistolet i położyłem go na stole.
Dzieciak wytrzeszczył oczy i zaczął przyglądać się broni.
-O?wiele bym dał, by móc go potrzymać. Mogę?
Spojrzałem na kobietę. Ta się uśmiechnęła i kiwnęła głową.
Zanim jednak chłopak wziął go do ręki, wyciągnąłem magazynek.
-Bam! Kolejny Niemiec nie żyje!
Jak go pan zdobył?
-Dostałem od brata. Atakowaliśmy niemieckie okopy na północy. W przeddzień moich urodzin.
Brat znalazł i mi dał.
Rozmowa została przerwana przed głośne pukanie do drzwi.
-To Niemcy?- spytała blond włosa dziewczynka, która bawiła się lalką, siedzą na kolanach kobiety.
-Nie, na pewno nie.- odparłem.
Podszedłem do drzwi i otworzyłem je.
-Witek?
-Zośka?
-Co ty tu robisz?
-Wracam ze szpitala. Próbuje znaleźć swój batalion, a ty?
-Moja kompania dostała rozkaz wzmocnienia zachodniej granicy Warszawy. Niemcy kontratakują i mamy ewakuować mieszkańców. Cała okolica jest pusta, zostało tylko kilka domów. W tym ten.
-Właź, przedstawię Cię.
-Dzień dobry.- przywitała się Zosia. Mam rozkaz ewakuowania każdego cywila, który znajduje się w tej okolicy.- odparła bez żadnego wstępu dziewczyna.
-Ja się stąd nigdzie nie ruszam.- odparła staruszka.
-Rozumiem, ale mam rozkaz?
-Pani kapral, pani da spokój. Ja już się będę zbierać. Dziękuję za zupę.
-Witek, ale Niemcy mogą tędy przechodzić.
-Daj spokój.
Pożegnałem się z domownikami i wyszedłem z siostrą na zewnątrz.
--------------------------------------------
-Cholera. Radio nie działa!
-Co? 30 minut temu działało.
-Tak, ale teraz nie działa. Nie mogę odbierać wiadomości. Nie wiem, czy ktoś mnie słyszy.
-O cholera! Coraz lepiej. Najpierw nam nie dali czołgów, potem okazało się, że z uzupełnień nici, a teraz pieprzone radio!
-Gdzie jest porucznik Lewicki?
-Rozmawia z kapitanem.
-Cholera. Wacek!
-Idę!- krzyknął kapral.
-Szybciej, no!
-Co jest?
-Radio wysiadło.
-Adolf, chłopie. Przecież wiesz, że nie jestem radiooperatorem a strzelcem karabinu maszynowego. Powinieneś opieprzyć Langera, nie mnie.
-E, dzięki stary.
-Do usług.
-Nikogo nie będę opieprzać. Mówiłeś, że przed wojną chodziłeś do technikum. Naprawisz radio?
-W technikum naprawiałem rowery i zegarki. Ale radiostację? Proszę Cię, nie bądź śmieszny.
-Jesteś pewny, że nie działa?
-Tak! Mówię Ci, że jest rozwalona.- odpowiedział Langer.
-A co konkretnie nie działa?
-Nie łapie sygnału. Jakby to była zwykła metalowa puszka.
-Jakieś pomysły?- spytał Adolf zwracając się do Sokoła.
-Hm?Pewnie urządzenie odpowiedzialne za nawiązywanie połączeń jest zepsute.
-No popatrz. Dzięki, że powiedziałeś, geniuszu! W życiu bym tego nie rozgryzł.
-Ej, możecie się przestać wydzierać.
-O, panie poruczniku, dobrze, że pan przyszedł. Radio nie działa.
Tadek stał przez chwilę nad okopem. Myślał co powiedzieć. W takich chwilach zawsze marszczył czoło i drapał się po policzku. Nagle rozkazał:
-Langer, wiesz, co się popsuło?
-Nie, poruczniku.
-Bierz radiostację do 2 kompanii. Tam znajdziesz chorążego Florczka. On może coś poradzi.
-Tak jest.
-Tylko wracaj zaraz!- zawołał Mader.
-Dobrze, dobrze.
-No panowie. Jest jeszcze mały problem. Potrzebuję ładowniczego do działa. Ktoś się zgłasza?
Cisza?
-Ktokolwiek?
-Ja mogę.
-Dobrze, Sokół. Ale przekaż komuś Brena. Będziemy go potrzebować, więc szkoda by było, jakby leżał bezczynnie.
A w ogóle, to ma ktoś z was ogień? Chyba zgubiłem swoją?
-Artyleria!- wrzasnął jeden z żołnierzy.
Wielka nawałnica pocisków zaczęła ostrzeliwać pozycję plutonu Lewickiego. W ułamku sekundy zrobiło się jedno wielkie piekło. Jedno z drzew zostało trafione. Złamane, upadło na okop Tadka.
-Siedzieć w dziurach! Nie wystawiać łbów!- krzyczał Adolf, chociaż ledwo był słyszalny.
Mader i Wacek od razu rzucili się do swoich okopów. Gdy tylko tam dotarli, skulili się w nadziei, że nic im nie będzie.
-Siedzieć! Nie ruszać się!
-A gdzie mieliby iść, do cholery?- zawył Tadeusz.
Kilka sekund później było po wszystkim. Nastała cisza, która wypełniła cały las.
Wyraźnie słychać było każdy, nawet najmniejszy szelest i dźwięk. Każdy był w szoku. Jeszcze nigdy żaden z tych żołnierzy nie dostał się pod taki ogień artyleryjski.
-Dawać sanitariusza!- krzyknął ktoś z głębi lasu.
-Adolf, gdzie Stachowicz?- spytał porucznik.
-Nie wiem, był tu przed chwilą.
-To go znajdź!! Jest przecież cholernym medykiem!
-Tak jest.
Tadek wyszedł z okopu i ruszył w kierunku, z którego dochodziło wołanie.
Gdy dobiegł, zobaczył grupę ludzi, którzy otaczają Langera.
-Jezu, Arek.
Langer leżał na ziemi, zalany krwią. Jego lewa noga ledwo trzymała się reszty ciała. Miał wielkie rozcięcie na twarzy.
-P?poruczniku?
-Tutaj, jestem. Odsunąć się!
-Co z radiostacją?
Tadek spojrzał na zniszczone metalowe pudło, które leżało kilka metrów od nich. Nie nadawało się do niczego.
-W porządku. Jest cała.
-O. Dobrze. Przynajmniej tego nie spieprzyłem.
-Niczego nie spieprzyłeś. Wszystko jest w porządku.- odparł spokojnie oficer.
Gdzie, do cholery, jest sanitariusz!?
-Poruczniku.
-Tak, Arek? O co chodzi?
-Wygramy?
Tadek się zawahał. Chciał powiedzieć, że tak, ale nie był tego pewien. W końcu, mimo braku pewności, stwierdził:
-Tak, musimy wygrać. Dobro zawsze wygrywa.
-Ale czy na pewno? Głupio byłoby umierać na marne.
-Nie umierasz. Słyszysz?
Trzymaj się, lekarz już idzie.
-Dobrze, poruczniku.- wyjąkał szeregowiec.
--------------------------------------------------
-Oto pozycje I batalionu. Dotarliśmy!
-Ano. Ciekawe, jak tam moi się trzymają. 2 dni się nie widzieliśmy.
-Właśnie. W końcu mi nie wyjaśniłeś, co robiłeś w szpitalu.
-Miałem lekkie załamanie.
-Załamanie? A co się stało.
-E, nie chcę o tym gadać.
-No mów! W końcu jestem twoją siostrą.
-Pamiętasz bliźniaków?
-Z twojej drużyny?
-Tak. Jeden strzelił sobie w łeb. Na moich oczach. Drugi się załamał na spółkę razem ze mną.
-Chryste. Nie wiedziałam. Przykro mi.
Idąc tak, nie zauważyłem, że idę wprost na metalowe pudło. Oczywiści musiałem z całej siły w nie uderzyć.
-Ał! Jezu Chryste!- zawyłem. Co za idiota zostawił?radiostację?
-Mocno rozwaloną radiostację.
-No. To zauważyłem.
Uklęknąłem i zacząłem mocno masować obolałe miejsce, które zrobiło się sine.
-Matko. Musieli ich ostrzeliwać. Widzisz te połamane drzewa?
-Ano. Kiedy przyjdzie reszta twojej kompani?
-Nie wiem. Pogadam zaraz z Chichnowskim. On będzie wiedzieć.
-No oby. Nie podoba mi się to.
Naszą rozmowę przerwała kanonada. Artyleria zaczęła ponownie ostrzeliwać pozycję batalionu.
Po pierwszych 3 pociskach wylądowałem na ziemi, gubiąc hełm. Zośka również wylądowała plackiem w błocie.
-Dawaj do okopu!- krzyknąłem.
-Co?!
-Do OKOPU!
-Co?!
-Spieprzaj do ukrycia!!
Dziewczyna odwróciła głowię i spojrzała na wskazany przeze mnie bunkier.
Pokiwała głową i zaczęła się czołgać w jego kierunku.
Byliśmy prawie na miejscu, gdy obok ktoś zaczął wołać sanitariusza.
To było istne piekło.
Odetchnąłem dopiero wtedy, gdy byliśmy bezpieczni w bunkrze, który okazał się bunkrem?dowództwa.
-Witek, Zosia? Co wy tu robicie?
-O. Wujcio. Właśnie szukamy 2 osób do brydża. Dołączysz się?- odparłem z lekkim poirytowaniem.
-Co? Co ty pieprzysz?- odparł oficer.
W tej samej chwili ostrzał ustał.
-Chwałą najwyższemu. Przestali.- mruknęła Zosia, wystawiając głowę.
Wypełzałem się z kryjówki. Obok mnie leżało ścięte drzewo. Ktoś z daleka wołał sanitariusza.
-Niemcom chyba naprawdę zależy na Warszawie.
-Wujku. Straciłem kolejnych ludzi...Witek, Zosia? Co tu robicie.
-Wróciłem zza światów.- odparłem.
-U, dobra nasza. Brakuje nam ludzi.
-Tadek, nie wiem. Postaram się załatwić jeszcze paru ludzi z III batalionu. Zresztą, jedna z kompanii powstańców zajmie zaraz pozycje na naszym lewym skrzydle.
-Dobre i to. Witek, jak stoisz ze sprzętem?
-Tylko mój Colt i Luger od Ciebie. Żadnych ładownic, granatów. Stena zostawiłem w szpitalu.
-Chodź. Skombinujemy Ci jakieś graty.
Zosia, ty idź coś zjedz. A potem wracaj do swoich.
-Taaa jest, poruczniku.- odpowiedziała dziewczyna.
Ps. Wybaczcie zastój w dodawaniu wpisów, ale miałem ostatnio mało czasu, więc tak wyszło. Ale teraz powinno być już z górki.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia.