Skocz do zawartości

Nicek

Forumowicze
  • Zawartość

    2187
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wpisy blogu napisane przez Nicek

  1. Nicek
    Po urodzinach Krzyśka , doszło do odwilżu jeśli chodzi o spostrzeganie przeze mnie klasy. Muszę przyznać, że dość niesprawiedliwie i z pewnym dystansem podchodziłem do Viśni, Krzyśka, Donia, Darka, Stefcia i reszty. Przyznam również, że nawet z pewną radością spędzałem z nimi teraz czas. Nie żeby to była jakaś przyjaźń, ale?polubiłem ich.
    Tydzień po urodzinach, na Dolnym Śląsku rozpoczęły się ferie. Oczywiście nauczyciele postanowili, że nie będzie uczniom dane spokojnie spędzić te 2 tygodnie. Co to, to nie.
    Klasa dostała zadanie z fizyki. W sumie proste. Przeczytać jedną lekturę i zrobić duży referat. ?Pan raczy żartować, panie Feynman?. Kto czytał, ten wie, że nawet fajna.
    W mojej grupie znalazła się Viśnia, która ze względu na swoją urodę, była liderką naszej grupy. Oczywiście do Karoliny musiał być dołączony gratisowo Cajmer.
    Resztę stanowił Wojtek z Gośką.
    Z Gośką nie miałem żadnego większego kontaktu. Była średniego wzrostu, miała wielkie, brązowe oczy, nosiła okulary i na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie kujonki. Nic bardziej mylnego. Gosia jest bardzo podobna do Kasi Siurkowej. Lubi alkohol, pali od blisko 5 lat, a z kujonami na tyle samo wspólnego, co Kałasznikow z egipską pamiątką wakacyjną.
    Ale generalnie jest mądrą i, co ważne, ładną dziewczyną.
    Biorąc pod uwagę fakt, że mieszkam sam, zaproponowałem, by referat został zrobiony u mnie. Nie będę musiał nigdzie chodzić, co było mi bardzo na rękę.
    Umówiliśmy się, że przyjadą wszyscy pod mój dom, a ja po nich wyjdę.
    Nawet nie wiedziałem, jak bardzo będę tego żałować.
    -I ty tu mieszkasz? Sam. Absolutnie sam? Spytał Wojtek.
    -Mhm. Jak już mówiłem, mam dziwnego ojca, który mimo wszystko ma co nieco na koncie bankowym.
    -Ale tak sam-sam?
    -Tak. Tak ?sam-sam?. Nie mieszka ze mną żadna ciotka, siostra, matka, pies czy nawet koń. Mieszkam tu sam. No dobra z wyjątkiem tego chomika. Mruknąłem, wskazując na klatkę, która była na moim biurku. Ale on tu nie zagrzeje długo miejsca.
    -A masz coś w lodówce? Spytał Krzychu.
    -Idź do kuchni i sam się obsłuż. Wszystko, co jest w kuchni, jest dla was.
    Krzychu od razu rzucił się w kierunku kuchni. Viśnia zaczęła przeglądać moje płyty. Wojtek książki, a Gośka zaczęła bawić się z chomikiem mojej siostry, który na kilka dni zmienił adres zamieszkania.
    -Powiedz mi jedno. Mruknął Wojtas. Jak to jest, że jesteś licealistą i tak po prostu sam sobie mieszkasz.
    -Już wam mówiłem. Mój ojciec się rozwiódł z moją matką. A że jego ukochany syn miał ich dosyć, postanowił, że kupi swojemu synowi mieszkanko.
    Moje mieszkanie, to zwykła kawalerka, w której nie zmieściłaby się 3 osobowa rodzina, ale na Wojtku zrobiło to chyba duże wrażenie.
    -To co? Zaczynamy robić ten projekt?
    -Referat. Robimy referat, nie projekt.
    -Jeden pies.
    -Jasne. Dobra. Wy zacznijcie robić projekt, a ja pójdę po jakieś picie.
    -E?alkohol nie jest wskazany, przy robieniu referatu. Mruknął Wojtek.
    -Miałem na myśli jakąś herbatę, kawę?Nieważne. Po prostu zacznijcie robić tą fizykę.
    Wyszedłem do sklepu, który był tuż przy moim bloku. Nie było mnie dosłownie przez 5 minut. Gdy wróciłem, cała 4 siedziała cicho.
    -Co jest? Spytałem.
    Viśnia spojrzała na Krzycha, ten na nią.
    -Co jest? Spytałem ponownie.
    -Pawełku?powiedz mi jedno. Czy ty jesteś?
    -Co ja jestem?
    Zastanawiała mnie ta cisza. Ton głosu Karoliny jeszcze bardziej mnie przestraszył.
    -Odpowiecie mi do cholery?
    Krzychu wstał z łóżka i podszedł do mojej szafki.
    -Szukaliśmy tej książki, postanowiliśmy poszukać i znaleźliśmy to.
    Krzychu wyciągnął z szafy mój pistolet i położył go na biurku.
    -O cholera. Mruknąłem.
    -Paweł, nie żebym był jakimś specjalistą, ale to mi wygląda na ostrą amunicje. Mój wujek kiedyś mi pokaz?
    -Dotykałeś go? A jakby wystrzelił? Hm? Krzyknąłem.
    -Możesz nam powiedzieć, co ten pistolet robi w twoim domu?
    -Ubierajcie się.
    -Wyrzucasz nas?
    -Nie. Jedziemy sobie na małą przejażdżkę.
    -Ale gdzie jedziemy?
    -Zobaczycie.
  2. Nicek
    Okay. Biorąc pod uwagę fakt, że od 2 godzin nikt nie napisał, zamykam konkurs.
    Chciałem serdecznie podziękować głosującym. Szczęśliwy numerek został wylosowany.
    Czy zrobię tak, jak proponowaliście? Myślę, że tak Zwycięzca zdobył 30% wszystkich głosów. A i tak chciałem właśnie w ten sposób zakończyć opowiadanie.
    Kto umrze? Nie zdradzę, niemniej los uczniów klasy IIB jest już przesądzony.
    Dzięki za pomoc.
  3. Nicek
    No dobra. To nie jest żaden konkurs.
    Wpadłem na dość ciekawy pomysł.
    Otóż zamierzam uśmiercić jednego z bohaterów opowiadania.
    Kto? No właśnie. To wy możecie wybrać tego bohatera.
    Na wstępie zaznaczam, że głosować można tylko i wyłącznie na uczniów klasy, do której chodzi Werner (Na Wernera, Michała, Cuprysia i Weronikę głosować nie można. Ich przyszłość jest już mi znana )
    Czy na pewno dana osoba zginie? Tego nie wiem, jednak istnieje duże prawdopodobieństwo, ze tak.
    A robię to, gdyż sam do końca nie jestem pewny, kogo mam uśmiercić. Mam, na dzień dzisiejszy 11 możliwych zakończeń, dlatego chcę, byście mi pomogli wybrać zakończenie:
    Głosować można na:
    1.Krzyśka.
    2.Donia.
    3.Darka,
    4.Stefana.
    5.Gośkę.
    6.Yumie
    7.Wojtka.
    8.Viśnię
    9.Siurka.
    10. Do diabła z umieraniem! Nich wszyscy przeżyją.
    PS. Prosiłbym o wysyłanie mi poszczególnych cyferek z kandydatem do jutra do 20. Najlepiej na gg. Jeśli ktoś nie wie, to służę numerem: 7270140.
    Z góry dziękuję za pomoc :]
    Ps. Wiem, że to dość dziwny wpis, ale co tam.
    Ps.2 A jakby ktoś nie zauważył, to przed chwilą wrzuciłem kolejny wpis.

  4. Nicek
    W poniedziałek, po lekcjach Sebastian ja i Pig spotkaliśmy się w ?Kangurze?. Był to bar, niedaleko rynku, który należał do ojca Piga.
    Oczywiście łatwo się domyślić, że ?Kangur? barem był tylko z nazwy. Była to przykrywka dla całej tej cholernej mafii narkotykowej.
    -Zapraszam, zapraszam. Seba. To co zwykle?
    -Tak, poproszę.
    -A co dla nowego? Spytał Pig.
    -Pepsi.
    -E?no. Pepsi? Pepsi jest dobre dla Britney Spears i aktorek porno.
    -To daj?Hmm?whisky. O ile masz.
    -Jasne.
    Maciek Pig kiwnął tylko głową na barmana, który z nudów wycierał lśniące szklanki.
    -Wybacz?Jak masz na imię?
    -Paweł.
    -Wybacz Paweł, że spotykamy się w barze o 4 po południu, ale tu jest bezpiecznie. Tu wszyscy wiedzą, czym tak naprawdę zajmuję się mój ojciec. W końcu on jest tu szefem. Możemy tu otwarcie gadać o wszystkim. Jesteśmy sami.
    -Spoko. Rozumiem. Chodzi tu przede wszystkim o bezpieczeństwo.
    Obiecałem sobie, że dziś nie spapram sprawy, więc Paweł-cwaniak został w domu, a do baru wszedł Paweł-?Nie bijcie. Nikomu nic nie zrobiłem.? Generalnie chodziło o to, by być jak najmilszym dla Piga. Nawet, jeśli miałaby na tym ucierpieć moja duma.
    -No więc. Podobno chciałeś u nas pracować.
    -Tak. Pewnie Seba Ci wszystko powiedział, ale jak chcesz, to powiem wszystko od nowa.
    -Byłoby miło.
    Zauważyłem, że Pig jest wyraźnie miły. Nie sądzę, by po prostu taki był. Byłem niemal pewny, że robi to na siłę. Ale starałem się nie zwracać na to uwagi. Chciałem po prostu wypaść jak najlepiej w tej rozmowie.
    -Kilka miesięcy temu kupiłem u Seby pierwszą działkę. Tak naprawdę nie jestem żadnym ćpunem. Po prostu sprzedawałem towar za większe pieniądze, gdyż potrzebowałem trochę kasy.
    -Ajajajaj. Ładnie to tak wykorzystywać kumpli?
    Chciałem przytaknąć, ale coś mnie podkusiło, by powiedzieć:
    -W sumie to nie jego sprawa. On sprzedał towar i nie powinno go obchodzić, co z nim robię.
    -No tak. Mruknął Pig.
    -A przy okazji zyskałem trochę doświadczenia w sprzedaży.
    -Fakt. To był powód, dla którego tutaj się spotykamy. Na ostatnich wakacjach zrezygnowało kilku moich chłopaków. Tępe [beeep], nie dealerzy. Po prostu za bardzo się bali policji, dlatego od września brakuje mi ludzi. A nie będę brać pierwszego lepszego kolesia z ulicy, prawda?
    Kiwnąłem przytakująco głową.
    -Dlatego spodobał mi się pomysł Sebastiana. Z początku miałem lekkie wahania-nie byłem pewny czy Seba nie przesadza, gdy proponował Ciebie, ale zapewniał mnie, że się do tego będziesz nadawać.
    -Mam doświadczenie. Braki będę nadrabiać ambicją.
    -No ja myślę.
    -To jak? Jestem przyjęty?
    -Na razie zostaniesz sprawdzony. Dostaniesz kilka działek. Potencjalni kupcy zostaną poinformowani o tobie. A ty będziesz im sprzedawać prochy.
    -Mi to pasuję. Odparłem.
    Chłopak podniósł swoją szklankę z whisky a ja swoja.
    -To co? Za naszą współpracę?
    -Tak jest. Odparłem. Stukając szklanką o szklankę Piga.
    Jednym pociągnięciem wypiłem całą zawartość szklanki. Przez sekundę mnie zamroczyło, jednak po chwili wszystko było już w porządku. Po prostu whisky była za mocna.
    -Pić to ty umiesz. Zobaczymy, jak będziesz sobie radzić z dealerką. Seba jutro podrzuci Ci pierwszy towar. Będziesz brać za nie standardowe 50 złotych za działkę. Później dostaniesz inne narkotyki. Gdy sprzedasz wszystko, skontaktujesz się ze mną lub Sebą.
    Po raz kolejny pokiwałem głową.
    -To co? Witamy na pokładzie. Mruknął Pig, podając mi rękę.
    Uścisnąłem jego dłoń po czym wyszedłem z Sebastianem z lokalu.
    Szliśmy tak w milczeniu parę chwil i gdy upewniłem się, że nikt nas nie śledzi, powiedziałem:
    -Brawo, stary. Chyba naprawdę musisz cenić swój tyłek, skoro załatwiłeś mi robotę.
    -Po prostu robię część swojej umowy.
    -Jasne, jasne. A teraz spadaj do domu. Dobrzy ludzie muszą załatwić jeszcze parę spraw.
    -Na przykład? Spytał chłopak.
    -Zamelduję u przełożonego, że się starasz.
    -W takim razie Cię nie zatrzymuję.
  5. Nicek
    2 tygodnie po nowym roku Krzysiek organizował swoje osiemnaste urodziny. Jako że ?18? wypadała w weekend, postanowił zorganizować swoje urodziny u swojego wujka, który mieszkał kilka kilometrów za Wrocławiem. W wielkiej willi.
    Nie wiem, kim był jego wujek, ale sądząc z rozmiarów chałupy , nie jest zwykłym sprzedawcą wędlin w sklepie.
    To był 5 miesiąc mojej operacji. Sprawa wyglądała nad wyraz optymistycznie. Sebastian zobowiązał się do tego, by załatwić mi robotę. I z tego co mówił, robota ma przyjść niedługo. Biorąc pod uwagę fakt, że z natury jestem osobą złośliwą, zabroniłem mu pojawiać się na jakiejkolwiek imprezie, która była organizowana przez klasę. Po prostu nie chciałem widzieć jego twarzy.
    -Niechaj gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie! Nigdy nie zagaśnie!!!
    Krzychu nie był pierwszą osobą, która skończyła 18 lat w naszej klasie. Oprócz niego jest jeszcze Viśnia, a za niecały tydzień Siurek również będzie obchodzić 18 urodziny.
    Krzychu stał w kółku, a wokół niego ja, Viśnia, Darek, Stefan, Doniu, obie Kaśki, Gosia, Wojtek, Aruna, Mariusz, Siurek i Alicja śpiewaliśmy ?100 lat?.
    Muszę przyznać, że moje podejście do tej klasy się zmieniło. Polubiłem ich. Nie, żeby to była jakaś wielka miłość, jednak nie patrzyłem teraz na nich, jak na jakiś totalnych imbecyli.
    Taki Doniu. Chłopak na początku wyglądał mi na niskiego idiotę, który nic poza piłką nie widzi. W rzeczywistości Daniel jest sympatycznym, lewoskrzydłowym, który to nigdy, ale przenigdy się na nikogo nie obraził. Nieważne czy ktoś się wyśmiewał z jego drużyny piłkarskiej, czy też z tego, że jest ze wsi. (W rzeczywistości ?Don R? jest zameldowany we Wrocławiu).
    -Pawełku, masz, to, co miałeś załatwić? Spytała Viśnia.
    -Oczywiście, że tak. 2,5 metra. Czerwona koszulka, wystający język i zakręcony ogonek. Odpowiedziałem.
    -Heh. Tłukłeś się z tym przez cały Wrocław?
    -E?Wiesz, Karolinko, mam swoje sposoby.
    ?Ten swój sposób?, na dostarczenie prezentu był zaparkowany kilkaset metrów stąd na strzeżonym parkingu.
    Co mu kupiliśmy? Generalnie z prezentem dla Cajmera nie powinno być żadnych problemów, jednak biorąc pod uwagę, to, iż to były jego 18 urodziny, postanowiliśmy mu zrobić wyjątkowy prezent.
    Z początku chcieliśmy mu kupić gumową lalkę, która ma tu i ówdzie otwory, jednak doszliśmy do wniosku, że taki prezent mógłby się Krzyśkowi nie spodobać. Potem ktoś proponował skuter, jednak ten pomysł był za drogi, a sama osoba, która to wymyśliła-czyli Darek-przyznała, że była pijana, gdy wpadła na ten pomysł.
    I tak oto przystaliśmy na pomyśle Wojtka, który znalazł na allegro 2,5metrowego?Smoka Wawelskiego. Maskotkę Wisły Kraków.
    Krzychu to zapalony kibic, który zawsze lubił Wisełkę, więc sądzę, że pluszowy smok powinien się mu spodobać. Nawet jeśli nie zmieści się do jego pokoju.
    Gdy dziewczyny zajmował się ?obcałowywaniem solenizanta?, ja i Darek zanieśliśmy pluszaka na schody na pierwszym piętrze.
    -No, Krzychu. Szczęścia, zdrowia, pomyślności, kasy, by Śląsk wygrał Ligę Mistrzów no i spełnienia marzeń.
    -Dzięki Pawełku. Zwłaszcza z tą Ligą Mistrzów.
    -Jeśli w przyszłym roku wygrają, to będzie dobrze, ale dajmy im 3-4 lata. Potem możesz złożyć oficjalną skargę do Rysia Tarasiewicza.
    Impreza powoli się rozkręcała. W przeciwieństwie do urodzin Daniela, tym razem nie było żadnej osoby, która miałaby problemy z żołądkiem. Ba! Nawet Kasia Siurkowa, która zawsze pierwsza wymiotuje, tym razem trzymała się dzielnie i nic nie wskazywało na to, że będzie musiała się z bliska przyjrzeć toalecie.
    Mniej-więcej koło 1 w nocy spacerowałem sobie Wojtkiem po 1 piętrze. Gadaliśmy głównie o języku japońskim, gdyż Wojtas od kilku ładnych lat uczy się tego języka. W życiu bym nie pomyślał, że nauka japońskiego może być taka prosta. W niektórych czasach jest łatwiejsza od angielskiego.
    -Generalnie jest koło 10 tysięcy japońskich liter, jednak by gadać, wystarczy znać koło 25-30%.
    -To i tak dużo. 3000 znaków? Nauka może zająć trochę czasu.
    -E tam. Jak ktoś chce, to może się nauczyć. W pierwszej klasie Żaneta mi powiedziała, że po roku nauki znała ponad 1500 znaków.
    -Rany, nie wyskakuj mi tu z tą Żanetą. Mam już alergię na to imię. Proszę Cię, chociaż ty nic nie?
    -Paweł, spokojnie. Ty nie też nie przesadzaj. Po prostu o niej wspomniałem, bo też się uczy japońskiego.
    Pomyślałem chwilkę i przyznałem chłopakowi rację. W sumie ja też trochę przesadzam.
    -Paweł! Choć tu na chwilkę.
    -No idź. Gośka Cię woła. Mruknął Wojtek.
    Zszedłem na dół, by dowiedzieć się, o co chodzi dziewczynie.
    Jak się okazało, to była moja komórka. A dzwonił sam Sebastian.
    -Czego chcesz?
    -Załatwiłem Ci spotkanie z Maćkiem Pigiem. Wiesz, spotkałeś go w moim mieszkaniu.
    -Tak, tak, tak. Pamiętam. Ale nie sądzisz, że jest trochę za późno na telefony?
    -I tak jesteś u Cajmera, więc co to za różnica.
    -W sumie żadna. Niemniej dobra robota. Jak Ci się uda, to będziesz o krok od wywinięcia się.
    -Jasne. Do poniedziałku.
    Rozłączyłem się i schowałem komórkę do kieszeni mojej kurtki, gdy nagle z góry usłyszałem krzyk:
    -Przepraszam, Viśnia. Nie chciałem! Przepraszam, to było niechcący. Krzychu. Sorki!
    -Wojtek. Wstawaj. Nic się nie stało.
    Od razu z Darkiem i Doniem pobiegliśmy na górę.
    A na przedpokoju na 1 piętrze, przed drzwiami do jednego z pokoi leżał Wojtek, który rękoma zakrywał oczy.
    -Przepraszam, to było niechcący.
    -Wojtek, co się stało? Wojtek!
    -To chyba przez nas. Mruknęła Viśnia.
    Wszedłem do pokoju i zobaczyłem Krzyśka z Viśnią, którzy leżeli na łóżku, przykryci kołdrą.
    -Gadamy sobie, gdy nagle Wojtek wpada do pokoju. Patrzy na nas i nagle pada na ziemie i zaczyna krzyczeć.
    -Wojtas. Spokojnie. Viśnia ma na sobie ubrania. Nie musisz zakrywać oczu.
    Dopiero teraz zauważyliśmy, że chłopak przez cały czas się wygłupiał. Wszyscy wiedzieli, że Karolina i Krzychu bardzo się lubią. Jednak nawet taki spokojny człowiek, jak Wojtek, lubił sobie z tego pożartować, więc gdy wszedł, z nudów, do jednego z pokoi i zobaczył Krzyśka z Karoliną, uznał, że to dobry materiał?na dowcip. I przyznam, że wyszedł mu całkiem nieźle.
    -Dobra. Kochasie-wypad z łóżka, bo zgorszycie Wojtka do końca. A ty, Tanaka Sanie, wstań z podłogi!
    Wojtek wstał i zszedł na parter, cały czas się śmiejąc.
    -Walnięty jest ten nasz Wojtek?-mruknął Daro.
    -Walnięty. Ale miny Krzyśka i Viśni były przepiękne.
  6. Nicek
    Transport Sebastiana z wyspy na komisariat był naprawdę wyjątkowym przeżyciem.
    Jeszcze nigdy nie widziałem, by ktoś płacząc, używał wszystkich znanych mi przekleństw. Od A do Ż.
    Generalnie wszystko poszło tak, jak zaplanowaliśmy. Teraz liczyło się to, by namówić chłopaka do współpracy. Ale o to się nie bałem. W końcu miał go przesłuchać sam inspektor, który swoją karierę zaczynał jeszcze w milicji, gdy nikt nie wiedział, co to jest SOLIDARDNOŚĆ.
    Chłopak został zamknięty w jasnym pomieszczeniu, w którym był tylko stół i dwa krzesła.
    Ja, Michał, Weronika i Cupryś staliśmy w sąsiednim pokoju i obserwowaliśmy chłopaka przez lustro weneckie.
    -I taki ktoś handluje narkotykami?
    -On jeszcze nie ma 18 lat. Rany, doszło do tego, że gówniarze latają z prochami po mieście.
    -A naszym zadaniem jest sprawić, by nie latali. -mruknął Cupryś. Więc bierzcie [beeep] w troki i zajmijcie się swoimi sprawami.
    Cała nasza trójka ruszyła w kierunku drzwi.
    -Nie, Werner. Ty zostajesz.
    -Po co?
    -Wiesz, mam już pewne doświadczenie w przesłuchiwaniu. Zaufaj mi zostań. Nie będę Cię wołać w trakcie przesłuchiwania.
    Zostałem w pokoju sam. Weronika i Michał zajęli się swoimi sprawami, a inspektor zabrał się za Sebastiana.
    -Nazwisko?- spytał inspektor.
    -Krzyżewski.-odparł Sebastian.
    -Miejsce zamieszkania?
    - Plac Obrońców Helu 12/2
    -Imiona rodziców?
    -Elżbieta i Witold.
    -Powiedz mi, ile już sprzedajesz narkotyki?
    Sebastian milczał. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie traci swoją szansę na uniknięcie więzienia.
    -Jak długo sprzedajesz narkotyki?
    Sebastian nadal milczał.
    -Odpowiadaj gówniarzu!!!
    Chłopak lekko drgnął, jednak nadal milczał.
    -Zdajesz sobie sprawę, że jeśli staniesz przed sądem, to wyjdziesz z pierdla dopiero w 2019 roku?
    Chłopak nie odpowiedział.
    -Ty jesteś głuchy?!
    -Chcę rozmawiać z moim adwokatem.
    -Oj, ?Chcę rozmawiać z moim adwokatem?. A wiesz, co ci powie adwokat? Byś zaczął współpracować, bo wierz mi, wysikałeś się nie pod wiatr, ale pod tornado. Załatwiłeś sobie resztę życia. Szczęśliwy?
    Chłopak wzruszył ramionami.
    Co mi możecie zrobić? Przecież niczego przy mnie nie znaleźliście.
    -Mamy na taśmie zarejestrowaną sprzedaż z wyspy.
    Zresztą mamy też zeznania świadka, który potwierdzi, że sprzedawałeś prochy.
    -Niby kto?
    -Oficer policji.
    -Kto?
    -Werner.
    -Jasne. Bo uwierzę, że jakiś chudy palant jest oficerem policji.
    Cupryś się lekko uśmiechnął. Wstał, podszedł do lustra, przez które się gapiłem i powiedział:
    -A nie mówiłem? Chodź tu.
    Z lekkim zakłopotaniem udałem się do inspektora.
    Gdy wszedłem, Seba obrzucił mnie spojrzeniem, które mogłoby z pewnością zabić tuzin takich Wernerów jak ja.
    -Pokaż mu swoją legitymację służbową.
    Wyciągnąłem z kieszeni małe etui i rzuciłem na stół.
    Dealer podniósł etui i otworzył je.
    -Podkomisarz Paweł Werner. No brawo, stary. Nieźle się urządziłeś. A szczekać umiesz? A łapę podajesz?
    -Zamknij się, idioto.-odpowiedziałem.
    -Waruj, kundlu jeden. Nie będziesz mi mówić, co mam robić.
    Zabrałem chłopakowi swoją legitymację. Chwilę się zastanawiałem, co powiedzieć. Doszedłem do wniosku, że trzeba chłopaka przestraszyć.
    -Jesteś za tym, by homoseksualiści mieli równe prawa?
    -A co to za pytanie?
    -Bo niedługo sam będziesz gejem.
    -Co masz na myśli?
    -Spójrz na siebie. Masz 17 lat. Każdy niewyżyty psychopata odda wszystko, bylebyś był w jego celi. A w nocy?mmm?będziesz miał orgie, takie, że TVP Polonia się przy tym chowa.
    -Chcesz mnie zastraszyć?
    -Nie, oczywiście, że nie. Chcę, byś nam pomógł. Dostaniesz świadka koronnego i przy odrobinie szczęście unikniesz więzienia.
    -Macie fajki?
    Spojrzałem na Cuprysia. Ten wyciągnął paczkę i podał je chłopakowi.
    Ten palił przez krótką chwilę i dumał nad swoją, jakże piękną, przyszłością.
    -Dobra. Co chcecie wiedzieć? Spytał po chwili.
    -Marian Pig pseudonim ?Świnia?. Mówi Ci to coś?
    -Pig? Heh. Mogłem się domyślić, że to o niego chodzi.
    -No więc?
    -Sprzedaję u niego narkotyki w szkole.
    -A wiesz, że zamierza zrobić transakcję 10 kilogramów amfetaminy?
    Chłopak chwilę milczał.
    -Seba! Do cholery, chcesz zgnić w pierdlu? Jako dajka jakiegoś mordercy?
    -Jego syn, Maciej Pig, ten, którego spotkałeś w moim mieszkaniu. On coś wspominał. Mówił, że to będzie za kilka miesięcy. Że Rosjanie specjalnie przyjadą, że towar trafi do wszystkich szkół we Wrocławiu. Ale traktowałem to raczej jako plotki lub marzenia.
    -Wierz mi, to nie są plotki.-odpowiedział Cupryś.
    -Co mam zrobić? Spytał chłopak.
    -Masz załatwić Wernerowi pracę u Piga. Nieważne, co będzie sprzedawać. Masz mu umożliwić kontakt z Marianem Pigiem.
    -Nie wiem, może być problem.
    -Jaki?
    -Nie przyjmują ludzi od tak zaraz. Mi się pofarciło, bo Maciek jest kumplem mojego kuzyna.
    -W takim razie poręczysz za Wernera. Coś w końcu musisz tam znaczyć. Prawda?
    Seba kiwnął głową.
    -Tylko nie próbuj wsypać Wernera. Jeśli coś mu się stanie, to zostaniesz oskarżony o współudział w morderstwie. Do końca życia będziesz rżnięty w mamrze.
    A tu się przyznam, przestraszyłem się tego ?Jeśli coś mu się stanie?.
    -Dobra, zrobię to, ale pod jednym warunkiem. Odparł chłopak.
    -Ty nie jesteś od stawiania warunków. Powiedziałem.
    -Paweł, wyjdź. Odpowiedział Cupryś.
    -Słucham?
    -Wyjdź stąd. Zostaw mnie z panem Krzyżewskim. Jedź do domu.
    -Tak jest. Odpowiedziałem.
    Wyszedłem z pokoju przesłuchań.
    -I jak? Spytała Wera.
    -Chyba się udało. Cupryś naprawdę jest dobry w przesłuchiwaniu.
    -No i gitarka. Krzyknął Michał. To kto idzie na piwo?
    Prawie cały wydział podniósł ręce.
    -No i git. Michał stawia pierwszą kolejkę.
  7. Nicek
    10 dni później otrzymałem od dealera wiadomość, iż towar jest już u niego.
    Poinformowałem o tym wydział i poprosiłem Sebastiana, abyśmy mogli spotkać się wieczorem, 3 listopada, na Wyspie Słodowej-jakieś 400 metrów od rynku.
    Jako że listopad w tym roku był wyjątkowo zimny, nikt tam praktycznie nie chodził wieczorami, dlatego chłopak, mimo wahania, ostatecznie się zgodził.
    W dni ?D?, jak to fajowo nazwałem, koło 21:00 zaparkowałem swoje auto na ulicy, która prowadziła na wyspę. Nikogo w pobliżu nie było, więc odetchnąłem z ulgą- Nie będzie, w razie czego, żadnych niewinnych ofiar.
    W tym samym czasie Cupryś, Michał i oddział AT. siedzieli w nieoznakowanym radiowozie na drugim końcu wyspy, czekając na mój znak. Miałem im zasygnalizować wejście do ?akcji? jak tylko Sebastian pokaże mi narkotyki.
    Miałem zdjąć czapkę i pomachać. Tak po prostu.
    Ci, którzy oglądali film ?Akcja pod Arsenałem? albo czytali ?Kamienie na szaniec? powinni wiedzieć, jak to miałoby wyglądać. Czułem się niczym Zośka, który planował odbicie Rudego.
    Ta?Całkiem zgrabnie to wymyśliłem, chociaż, z drugiej strony, jeśli koleś się uprze i nic nam nie powie, to będziemy mogli zwijać interes. Ale ostatecznie pomysł został zaakceptowany. Był to najprostszy i najszybszy sposób, by dowiedzieć się o transakcji albo-jak kto woli-wprowadzić mnie w struktury tej?ekhem?mafii.
    Szedłem ciemną uliczką, którą znałem bardzo dobrze. Muszę jednak przyznać, że po raz pierwszy byłem na wyspie o tej porze roku. Zawsze przychodziłem tu latem lub wiosną. Ale nigdy zimą.
    I chyba robią tak wszyscy wrocławianie, gdyż wyspa była pusta. Przez co traciła swój urok. Wyglądała teraz jak jakiś zwyczajny park.
    Obszedłem całą wyspę, gdyż byłem kilka minut przed czasem. Z nudów zadzwoniłem do Cuprysia, by upewnić się, że są na swojej pozycji.
    -Uwierzysz mi, jeśli powiem Ci, gdzie jesteś? Spytał oficer.
    -A gdzie jestem?
    -Koło zielonego kosza na śmieci. Na ławce leży gazeta, a ty masz na sobie zieloną czapkę z daszkiem.
    -U?A to skąd pan wie?
    -Mam lornetkę.
    -No tak. Mogłem się domyślić.
    Spacerowałem sobie jeszcze 5 minut, gdy zadzwonił do mnie Seba, informując, że czeka przy pagórku wyspy.
    Gdy ruszyłem w kierunku chłopaka, zadzwoniłem jeszcze raz do Cuprysia, upewniając się, że mnie widzi i że są gotowi do ewentualnej interwencji.
    Odpiąłem kaburę swojego pistoletu. Po raz pierwszy byłem na prawdziwej akcji od kilku miesięcy. Takiej zaplanowanej. Brakowało mi tego. Tego poczucia, że robi się coś dobrego. No i tej adrenaliny. Byłem pewny, że Seba nie ma pistoletu ani żadnej innej broni, jednak zawsze jest te minimum ryzyka. To jak pisanie sprawdzianu, do którego ktoś się uczył cały tydzień. Jest się pewnym swoich umiejętności, ale zawsze istnieje ryzyko, iż zostanie się czymś zaskoczonym.
    -Zimno, co? Spytałem.
    -Żebyś, cholera, wiedział. Nawet nozdrza mi zamarzły.
    -Nie przesadzaj, nie jest tak źle.
    -Są 2 stopnie poniżej zera!
    -Jest już listopad. Przyzwyczajaj się. A poza tym, masz towar?
    -Tak, mam, mam. Kurde. Jeszcze nigdy nie miałem przy sobie tyle towaru. A robię w tej branży trochę czasu.
    -Tak, wiem. Pokaż, co tam masz.
    Chłopak wyciągnął kilka woreczków i małą paczuszkę.
    -Amfetaminę masz w workach. Reszta jest w paczce.
    Wziąłem do ręki jeden z woreczków. Wyglądał tak samo, jak inne woreczki, które kupowałem.
    Ściągnąłem czapkę i pomachałem nią.
    -Gorąco się zrobiło, prawda?
    -Oj tak. W końcu masz w łapach towar za?
    Nagle mrok został rozświetlony przez koguta policyjnego. A po całej wyspie rozległ się hałas wywołany przez syrenę.
    -O cholera. Policja. Krzyknął Seba.
    -Ta?Policja. To ile jestem ci winny za towar?
    Chłopak nic nie odpowiedział. Odwrócił się i zaczął po prostu uciekać.
    Pokręciłem głową, wyciągnąłem pistolet i wystrzeliłem w powietrze.
    -Stój!
    Chłopak się zatrzymał.
    -Na kolana. Już!
    Podbiegłem do niego. Chłopak był przerażony. Założył ręce na kark.
    -Masz prawo zachować milczenie, bla-bla-bla. Resztę znasz z filmów. Mruknąłem, zakładając kajdanki.
    -Jesteś psem! Jesteś, cholera, psem! Ty gnoju!
    -Nie psem, tylko policjantem. Jak Ci się to nie podoba, to złóż skargę do prezydenta. A na razie wstawaj. Idziemy w jakieś cieplejsze miejsce.
    -Czyli gdzie?
    -Na komisariat.
  8. Nicek
    Jaki był plan?
    To proste jak przysłowiowa konstrukcja cepa.
    Jeśli ktokolwiek sprzedaje narkotyki w naszym pięknym kraju, nieważne czy osobom nieletnim czy pełnoletnim, może zostać skazany na 10 lat więzienia.
    To chyba każdy dealer wie, ale nie każdy wie, do czego jest zdolny, gdy zostanie aresztowany.
    Sebastiana nie było w szkole przez ponad 2 tygodnie. Nie odbierał telefonów, nie odpisywał na sms?y.
    Jednak w 3 tygodniu października zjawił się w szkole. Od razu przeszedłem do realizacji swojego planu.
    -Powiedz mi, ile tych twoich woreczków z amfetaminą masz w domu?
    -Cóż, różnie to bywa. To zależy od Piga-Wiesz, tego kolesia, którego spotkałeś w moim domu.
    -Mhm, pamiętam. Słuchaj, domyślam się, że większy zakup trzeba odpowiednio wcześniej zgłosić.
    -Jak duży zakup?
    -Powiedzmy, że na urodzinach Krzyśka, parę osób chce zobaczyć, jak to jest, gdy się weźmie małe conieco.
    -Urodziny Krzyśka są dopiero w styczniu.
    -Wiem, wiem. Jednak może być tak, że możesz mieć problemy z załatwieniem, więc mówię Ci to już teraz.
    -No dobra. Mów, czego ci trzeba i na kiedy.
    -5 działek amfetaminy, 2 heroiny, haszysz, LSD. No i dla Darka trochę skrętów.
    -Ty zgłupiałeś?
    -Spokojnie, Nie chcę tego na teraz. Ile potrzebujesz czasu?
    -Nie wiem. Minimum tydzień. Może trochę więcej. Zresztą, możesz kupić u kogoś innego.
    -Tobie ufam.
    To jak? Zgoda? Załatwisz to?
    -Tak. Ale nie spodziewaj się tego na jutro. Co do ceny, pogadamy, gdy będę miał wszystko.
    -Zgoda.
    Po lekcjach pojechałem do Wydziału. Tam prawie wszyscy wiedzieli już, jaki mam plan.
    No właśnie. Jaki mam plan?
    Seba to 17letni dealer. Co wie chyba każdy. Zawsze bał się policji. Za to, co robił, mógł trafić do więzienia, a trzeba dodać, że jego tyłek, byłby wart więcej niż kilka paczek więziennych fajek.
    Dlatego trzeba go było złapać na ?gorącym uczynku?.
    -No więc? Spytał inspektor, gdy wszedłem do jego gabinetu.
    -Załatwione. Być może za równe dwa tygodnie, o tej godzinie, będzie mógł pan go przesłuchać.
    -Tylko pamiętaj. Masz uważać.
    -Zawsze uważam.
    Ps. Krótki wpis? Spokojnie. Jutro albo w niedziele wrzucę jeszcze coś
    Po prostu wyszedł taki krótki rozdział.
  9. Nicek
    Ciasne słuchawki mocno wbijały mi się w głowę. Stałem metr od stolika, na którym leżał CZ 75-mój służbowy pistolet. Obok leżały dwa 16-nabojowe magazynki. Załadowałem pierwszy. Stanąłem w lekkim rozkroku, zgrałem przyrządy celownicze i oddałem pierwszy strzał. Potem kilka kolejnych. Po mniej-więcej 8 strzałach nie patrzyłem już, gdzie strzelam. Znaczy się wiedziałem, ale nie jestem pewny czy kolejne strzały trafiały w tarczę.
    W czasie strzelania, myślałem o swoich problemach.
    O Cuprysiu, o matce, o mojej patologicznej klasie?O wszystkim, co mnie dobijało.
    Wyobrażałem sobie, że zamiast do tarczy, celuję w jakiegoś Donia lub Cajmera. Wtedy z jeszcze większą ochotą naciskałem za spust. Jednak dzisiejsze strzelanie wybitnie mi nie wychodziło. A pomyśleć, że miałem 6 miejsce na 300 kadetów w akademii policyjnej.
    -Paweł, uspokój się, bo zaraz kogoś postrzelisz.
    -Pan inspektor? Co pan tu robi?
    -Rozmawiałem z siostrą. Coś ty w tej szkole zrobił?
    -Ratowałem System edukacji narodowej.
    Inspektor pokręcił głową.
    -I coś wskórałeś?
    -W sumie nic, ale zrobiłem namiastkę Wiosny Ludów.
    -Rany, Werner, czyś ty zgłupiał? Nie po to ryzykujemy, tworzymy plany, byś ty wszystko partolił.
    -Wiem, wiem. Przepraszam. Ale?ale mam, mam małe problemy.
    -Jakie?
    -Panie inspektorze?Ja naprawdę poprawię się. Obiecuję.
    Starałem się, by ton mojego głosu naprawdę świadczył o tym, że chcę się poprawić i skończyć całe te przedstawienie do końca.
    -Werner?Paweł. Nie przyszedłem tutaj jako twój przełożony, ale osoba, z którą znasz się parę lat.
    -4 lata. Poznałem pana 2 lata przed śmiercią matki.
    -No widzisz? W czym więc problem?
    -Na razie nie będę mógł dowiedzieć się niczego o transakcji.
    -Wiem, rozmawiałem z Michałem.
    -Michał panu powiedział?
    -Tak.
    -Zwolni mnie pan?
    -Rany, Paweł. Powiedz mi, czy naprawdę sądzisz, że zwolniłbym swojego człowieka, bo ten nie zrobił czegoś, czego nie mógł?
    -Nie wiem. Wiem, że ostatnio moje notowania u pana dość spadły.
    -Skąd to niby wiesz?
    -Instynkt.
    -A powiedz mi. Ty jesteś baba czy facet?
    -Oczywiście, że facet.
    -To schowaj swój instynkt w buty. Tylko baby mają prawo powoływać się na instynkt.
    -Czyli mnie pan nie zwolni?
    -W policji służysz od?
    -Od stycznia tego roku. 10 miesięcy.
    -W międzyczasie uczestniczyłeś w kilku operacjach, które zakończyły się sukcesem.
    -Ta?Nigdy nie zapomnę akcji na granicy polsko-czeskiej. 2 kilo marihuany w kąpielówkach Adidasa.
    -Ha! Widzisz? Nie masz się czym martwić. Uda Ci się? Świetnie. Dostaniesz awans na pełnego komisarza. Nie uda? Trudno. Załatwimy sprawę z tymi 10 kilogramami inaczej.
    -Mówi pan poważnie?
    -Jak najbardziej. A teraz daj mi swój pistolet. Też chcę postrzelać.
    Podałem swoją CeZetę oficerowi. Ten załadował świeży magazynek i wycelował w tarczę.
    Po 10 strzałach wcisnął guzik przewijania taśmy tarczowej.
    -56 na 100. Kiepsko. Oj kiepsko.-Mruknął mężczyzna.
    -To i tak ?trójka?.
    -Co masz na myśli?
    -W liceum, by dostać trójkę, trzeba mieć minimum 55 procent. Pan ma aż o 1% więcej.
    -Faktycznie. Ale wracając do operacji. Pamiętaj. Uważaj na każdego. Nie możesz się dać przyłapać. No i staraj się?
    -Jest pan genialny!
    -Co?
    -Jest pan genialny. Właśnie, wpadł pan na pomysł, jak mogę zostać dealerem u Piga.
    -Naprawdę?
    -Tak.
    -No to powiedz mi, co takiego wymyśliłem?
  10. Nicek
    -Nie, proszę pani. Nie jestem żadnym ignorantem. Po prostu twierdzę, że nie potrzebna jest nam taka wiedzą. Dodatkowo, muszę stwierdzić, że jest pani kiepskim nauczycielem.
    Co kogo obchodzi obraz Vilghanta? Mam gdzieś całe te Rokoko.
    -Słuchaj, gówniarzu jeden. Uczyłam, gdy?
    -Tak, tak, tak. Gdy mnie jeszcze na świecie nie było. Powiem pani więcej. Pani uczyła już, gdy na świecie jeszcze nie było skorupiaków.
    -Jesteś bezczelny.
    -Prze pani, pani spojrzy na takiego Donia. On nawet nie wie, co to jest Barok.
    -Wiem. Odparł Daniel.
    -Zamknij się Doniu. Mruknąłem.
    -A nie sądzisz, że narodowy system edukacji narodowej jest bardziej dopracowany niż twoja wizja nauki w szkole średniej?
    Po raz drugi pokłóciłem się z nauczycielką historii. Tym razem poszło o powtórzenie do sprawdzianu. Doszedłem do wniosku, nie bezpodstawnie, że cały ten system jest do bani. Bo jaki jest sens, by uczniowie uczyli się o jakiś prehistorycznych malarzach, skoro tylko ja wiem w tej klasie, co to jest Chanat Krymski?
    -No to podziel się tą wiedzą, panie Werner. Podziel się! Powiedz, co to jest Barok, by klasa wiedziała.
    -Ale to pani zadanie, by dzielić się z nami wiedzą.
    -Zamilcz.
    -Nie! Nie tym razem. Brak pani argumentów czy chce pani powiedzieć o jakimś niedowartościowanym malarzu, który odciął sobie lewe jądro?
    -Do dyrektorki! Ale już.
    -Proszę mnie zmusić, pani psorko.
    Lubiłem historię. Naprawdę lubiłem. Jest to jedno z najfajniejszych przedmiotów, gdyż można się dowiedzieć na tych lekcjach, że kiedyś Polacy to byli kozacy.
    Ale teraz, zamiast uczyć się o Polsce, o polskich problemach; O Potopie Szwedzkim, o Powstaniu Chmielnickiego, o Rozbiorach, Targowicy, my musimy wkuwać na pamięć nazwiska jakiś debilnych malarzy. To jest bezsens.
    Całą tą chorą sytuację spotęgowała jeszcze nasza nauczycielka. Nie będę negować jej wiedzy, która jest-tu przyznam bez bicia- duża. Jednakże ?historyca? gada od rzeczy od początku roku szkolnego. Gdy mieliśmy temat o Potopie Szwedzkim, każdy się spodziewał jakiś informacji o Obronie klasztoru na Jasne Górze. A co mieliśmy na lekcji? Opis życia malarzy, którzy malowali sceny batalistyczne związane z Potopem.
    Głupota? Ano owszem, jednak takie rzeczy robiła nauczycielka. Gdyby to był język francuski albo chemia, to miałbym to w głębokim poważaniu, ale tu chodziło o historię. O mój ulubiony, zaraz po angielskim, przedmiot w gimnazjum. Nie mogłem tak po prostu odpuścić. Bo zamiast lekcji o Kampanii Wrześniowej, nauczycielka puści film ?Jak rozpętałem II wojnę światową?. A potem trzeba będzie napisać na sprawdzianie życiorys reżysera.
    -Werner. Masz iść do dyrektorki. Teraz! Powtórzyła historyczka.
    -Pani sama może iść.
    -Dobrze. Pójdę, ty niewychowany gówniarzu. Ale widz, że pożegnasz się z tą szkołą. Już ja Cię urządzę.
    Nauczycielka była już w drzwiach, gdy ja krzyknąłem:
    -Mam Cię w dupie!
    -Coś ty powiedział?
    -W sumie nic. Odparłem.
    W klasie zostali tylko uczniowie. Wszyscy, bez wyjątku, gapili się na mnie. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, co zrobiłem. Rany, jak dobrze, że Seby nie ma. Na pewno nie załatwiłby roboty takiemu świrowi.
    -O?stary. Z tobą się już pożegnamy. Mruknął Cajmer.
    -Czy ty jesteś poważny? Masz kontrakt zapewniony. Krzyknęła Viśnia.
    -Uspokój się dziewczyno. Mogę się z każdym z was założyć, że nie wyrzucą mnie. Nawet tego waszego kontraktu mieć nie będę.
    ?Kontrakt? był specjalna umową, który podpisywał uczeń, który spełniał problemy wychowawcze. W klasie było kilka kontraktów, jednak nikt jeszcze nie zrobił takiej jazdy, jak ja.
    -Paweł, co jest z tobą? Nigdy się tak nie zachowywałeś. Stwierdził Wojtek.
    -Nic mi nie jest! A nawet jeśli, to nie możecie mi pomóc. Jasne?
    -Paweł, pogadaj z nami?
    -Viśnia. Nie dramatyzuj. Nie umieram, nie mam brata przyrodniego, nie mam też długów u mafii. Co może mi się stać? Hm?
    -Nie wiem. Ale?
    Dziewczyna nie dokończyła swojej wypowiedzi, gdyż do Sali weszła dyrektorka z nauczycielką historii.
    -To ten! Paweł Werner.
    -Kłaniam się nisko, pani dyrektor.
    -Werner? O rany. Będzie kłopot. Mruknęła dyrektorka.
    Dyrektorka i moja wychowawczyni były jedynymi osobami w szkole, które wiedziały o tym, że jestem policjantem. Przez co pani dyrektor miała związane ręce.
    -Panie Werner. Proszę do mojego gabinetu. Z plecakiem.
    -Żegnaj, Pawełku. Mruknął Cajmer. Miło było Cię poznać.
    -Jutro przyjdę. Nawet kontraktu nie dostanę. Zakład?
    -Panie Werner! Ponagliła dyrektorka.
    -Idę, idę.
    Wyszedłem z sali. Z początku sądziłem, że pójdę z dyrektorką do jej gabinetu, jednak ta zatrzymała się na korytarzu i spytała:
    -I co ja mam z tobą zrobić, podkomisarzu?
    -Przede wszystkim prosiłbym, by mówiła pani do mnie per komisarzu. Owszem, jestem podkomisarzem, jednak przy stopniach, nie używa się przedrostków. Nie mówi się do podpułkownika: ?panie podpułkowniku? tylko ?panie pułkowniku?. To raz.
    Dwa prosiłbym, by pani w ogóle nie mówiła do mnie komisarzu ani nawet panie marszałku. Nie wiadomo, kto to może usłyszeć.
    Trzy.
    Przy ?trójcę? się zatrzymałem. Chciałem przejść do tego, co przed chwilą zaszło w klasie, jednak nie miałem żadnego dobrego wytłumaczenia.
    -Mam gorszy dzień. Jutro przeproszę nauczycielkę i będzie peace and love.
    -Dobrze. Na razie proszę iść do domu. Poinformuję o tym panią Witer. Twoją wychowawczynię. Ma o wszystkim wiedzieć. Tak przynajmniej prosił pan Cupryś.
    -Dobrze. Odpowiedziałem.
    Miałem teraz ochotę na jedno. Iść na strzelnicę. Dlatego skierowałem swoje kroki do domu-po pistolet.
  11. Nicek
    -Co jest, Pawełku? Jak tam minął Ci wczorajszy wieczór? Lekcje odrobiłeś?-spytał Krzychu.
    -Miodnie. Goniłem po Trójkącie jakiegoś palanta.
    -Czemu?
    -Bo to był zły człowiek. Postrzeliłem go w tyłek.
    -Ta?Jasne. A potem obudziłeś się.
    -Nie wierzysz mi-spytałem.
    -Jasne, jasne. Wierzę Ci.
    Uśmiechnąłem się sam do siebie. Nadal się zastanawiałem, czy Cupryś mnie wyrzuci. Miałem złe przeczucia odnośnie tej transakcji od samego początku, a teraz, miesiąc po rozpoczęciu operacji, miałem na koncie zakupione kilka woreczków z amfetaminą i nic poza tym.
    -Idziesz z nami po lekcjach na górkę.
    -Już lecę, pędzie. Odpowiedziałem.
    -Co jest z tobą-Spytała Viśnia.
    -A co ma być?
    -Coś się stało? Ktoś Ci umarł? Matka, siostra, pies?
    -Już mówiłem. Wczoraj postrzeliłem kolesia w tyłek. Nie mam powodów, by być zły. Gdybyście komuś odstrzelili 1/3 tyłka, to też tryskalibyście optymizmem. A jak widać, ja tryskam.
    -Dobra, skończ z tym postrzeleniem. Dwa razy jeden żart się nie sprawdza.
    -A możecie mnie po prostu zostawić? Nie macie własnych problemów? Wiecie: tsunami zabiło Waszą rodzinę, jakaś niechciana ciąża, macie problemy z chińską triadą.
    -Stefan Ci powiedział. Dlatego jesteś taki zły-Spytał Darek.
    -Co miałby mi powiedzieć?
    -E?nieważne.
    -Co miałby mi powiedzieć!?
    -Chodzi o Żanetę?
    -Rany, wy znowu o tej dziewczynie. Moglibyście sobie z nią odpuścić.
    Viśnia. Nie mówię już o Darku czy o Krzyśku, bo najwyraźniej gdy rozdawali mózgi, oni pili piwo i jarali jakieś zioło, ale ty chociaż mogłabyś?
    -Cały wieczór dość wesoło spędziła z Sebastianem.
    Zamilkłem. Z początku chciałem czekać, aż on coś powiedzą, jednak spytałem:
    -No i co z tego?
    -Nie jesteś zazdrosny-spytał Darek.
    -Niby czemu miałbym być zazdrosny o jakąś Yumie-Kalifornia?
    -Kolorado. Poprawił Wojtek.
    -A ty co tu robisz? Spytałem.
    -Jak to co? Przysłuchuję się waszej rozmowie.
    -Wojtek! Ty mnie może zrozumiesz. Ona mało mnie obchodzi. Mam poważniejsze sprawy na głowie niż jakaś dziewczyna, która uczy się japońskiego.
    -Okay, ja Ci wierzę.
    -A my nie. Odpowiedziała Viśnia.
    -Visienko, moja ty piękna, urocza koleżanko. Zapamiętaj sobie jedno: Mam ważniejsze sprawy na głowie!
    -Na przykład? Spytał Wojtek.
    -Muszę wytłumaczyć się z tego, że postrzeliłem wczoraj człowieka na Trójkącie.
    -Przestań chrzanić głupoty. Przyznaj. Po prostu nie chcesz, byśmy wiedzieli, że jesteś zazdrosny.
    -A co wy mnie obchodzicie? Moglibyście zdechnąć, a mnie mało by to obchodziło.
    -Ale przyznaj, że jesteś?
    -Nie jestem zazdrosny. To wiem. Wiem również, że jesteście nieźle powaleni, skoro ciągle o tym mówicie.
    Wyciągnąłem telefon i kontynuowałem:
    -Zresztą, muszę teraz zadzwonić. Jeśli nie macie innych, jakże, cholera, ciekawych newsów z życia naszej klasy, to sorry, ale sobie stąd pójdę.
    -Za 5 minut zaczyna się kolejna lekcja.
    -[beeep] mnie to obchodzi.
    Wykręciłem numer do Cuprysia.
    -Halo?
    -Gdzie pan jest, panie Cupryś?
    -A gdzie mogę być o 12:30-spytał inspektor.
    Chciałem odpowiedzieć ?W dupie?, ale doszedłem do wniosku, że denerwowanie przełożonego nie jest najlepszym pomysłem.
    -Za 30 minut u pana będę.
    -A lekcje skończyłeś?
    -A pan jest moją matką, że się pan o takie rzeczy pyta?
    -Nie usprawiedliwię Ci godzin, jeśli jakieś masz.
    -Ojej, ojej. Nie dostanę czerwonego paska.
    -Masz przyjechać, gdy skończysz lekcje. Ty tam nie chodzisz, by poprawiać system edukacji narodowej. Masz się dowiedzieć o transakcji.
    Odsunąłem się bardziej, by Viśnia, Darek, Krzychu i Wojtek nie usłyszeli:
    -Dealera nie ma dziś w szkole.
    -Trudno. Masz zostać do końca. A przyjdziesz do mnie jutro.
    Zadzwonił dzwonek.
    -W piątek?
    -Coś Ci nie pasuje?
    -Nie. Wszystko jest okay.
    Rozłączyłem się. Wyzwałem matkę inspektora, po czym ruszyłem w kierunku sali od historii.
    -Kto to był? Spytał Wojtek.
    -Mój ojciec.
    -I mówiłeś do niego per ?Pan?.
    -Jest urzędasem. Lubi formalność. A dodatkowo jest idiotą, więc?Sam rozumiesz.
    Lekarze mówią, że robili co w ich mocy, ale mój ojciec zawsze już będzie?idiotą.
    -Ale jedno mnie zastanawia. Czemu powiedziałeś do niego ?Cupryś?? Spytał Krzychu.
    -To zostało mu jeszcze z czasów Zimnej Wojny. Walczył po stronie Rosjan. A ?Cupryś? to jego pseudonim bojowy. Dostał odłamkiem w głowę. Urwało mu 2/3 czaszki. Pozostała część została sklejona taśmą klejącą, ale?
    -Dobra, dobra. Przestań zmyślać. Mruknęła Viśnia.
    -Cokolwiek sobie życzysz, Karolinko.
  12. Nicek
    Nie powiedziałem od razu Cuprysiowi, że prawdopodobnie nie dowiem się, kiedy będzie transakcja.
    Tydzień po urodzinach, przechodziłem lekkie załamanie, gdyż ubzdurałem sobie, że przez to, zostanę zwolniony z policji. Czemu? Sam nie wiem. Czułem się w pewnym stopniu winny, za to, że nie zyskałem jeszcze zaufania Sebastiana. Obiecałem sobie jednak, że będę regularnie chodzić do szkoły. Nie spóźniać się i utrzymywać dobry kontakt z klasowym dealerem. Niemniej bałem się cholernie. Przez to miałem problemy ze spaniem. I tak oto w czwartkową noc, 6 dni po urodzinach, wylądowałem pod klatką schodową Michała, gadając z nim przez domofon.
    -Stary! Wstawaj. Proszę Cię. Muszę z kimś pogadać.
    -Jezu. Werner. Jest 1 w nocy. Idź spać. Jedź do domu.
    -Nie mogę. Ciągle myślę o tej cholernej sytuacji.
    -Jest 1 w nocy. Rano mam pracę. Zresztą, ty też. Idź spać człowieku.
    -Nie bądź buc. Zrób to dla kumpla.
    -Ty mały gnoju! Nie bierz mnie na litość.
    -Nie wyrabiam już.
    Nastała krótka cisza, którą przerwał Michał serią przekleństw.
    -Słuchaj ty mały, tępy, niedorobiony gówniarzu. Jest 1 w nocy. Chcę iść spać, a ty mi przeszkadzasz. Zejdę, ale tylko po to, by nakopać ci do [beeep].
    Uśmiechnąłem się lekko, wiedząc, że kumpel zaraz zejdzie. Wiedziałem, że nic mi nie zrobi. Do czasu aż zobaczyłem go w klatce. Był zły. Bardzo zły.
    -Opowiadaj. Krzyknął. I żebym Cię później tutaj nie widział.
    -Jest problem z?
    -Wiem, mówiłeś mi to już, więc jeśli nie masz innych wiadomości, to spadaj stąd.
    -Dobra. Dobra. Wiem, jest noc, normalnie ludzie teraz śpią, ale chcę po prostu pogadać.
    -A nie możemy u mnie w domu? Cieplutko tam jest. Coś do jedzenia się znajdzie.
    -Nie usiedzę w domu.
    Chłopak tylko pokręcił głową.
    -Dobra. Idziemy zrobić rundkę wokół tej ulicy. Pogadamy, a potem ja idę spać.
    Ruszyliśmy. Starałem się iść jak najwolniej, byle tylko zdążyć wszystko opowiedzieć.
    -Czyli twierdzisz, że Cupryś Cię zwolni?
    -Tak.
    -Nie bądź żałosny. Nie może Cię tak po prostu zwolnić. Myślisz, że w Polsce można tak z dnia na dzień człowieka zwolnić? Z WdZZPN?
    -Z czego? Spytałem.
    -To skrót naszego wydziału. Wydział do Zwalczania zorganizowanej przestępczości narkotykowej.
    -Nie wiem, po prostu nie chcę zostać zwolniony. Co ja wtedy zrobię? Wrócę do szkoły?
    -Wpiszesz sobie w CV rok służby w CBŚ. Dzięki temu na pewno Cię przyjmą na?Hmm, niech pomyślę?kasie w Biedronce.
    -Hahaha! Bardzo śmieszne.
    -Cicho! Słyszysz to?
    -Jakby ktoś walił czymś o śmietnik. Mruknąłem, zatrzymując się.
    Odgłosy dobiegały z bramy w kamienicy, obok której przechodziliśmy.
    Michał ostrożnie podszedł do drzwi.
    -Masz przy sobie broń?
    -Chyba nie sądzisz, że przyjechałbym na Trójkąt, w nocy, bez pistoletu.
    -To wyciągaj.
    -Co?
    -To co słyszałeś.
    Michał zręcznie kopnął w drzwi. Te z trzaskiem się otworzyły. Zobaczyłem 4 mężczyzn. Jeden z nich leżał na ziemi. Pozostali go kopali.
    -Na ziemię! Krzyknął Michał.
    Paweł, dzwoń po wsparcie.
    Z pistoletem w ręku, wszedłem do środka. Zauważyłem, że mężczyzna na ziemi jest cały zakrwawiony.
    -3 na 1? Nie no, piękny wynik, panowie. Czujecie się dowartościowani? Spytałem.
    A teraz na ziemie!
    Cała trójka położyła się na kolanach i założyła ręce na kark.
    Wyciągnąłem kajdanki i skułem pierwszego po lewej.
    W tym czasie Michał sprawdzał, co z tym zakrwawionym.
    -Dzwonisz po wsparcie?
    -Tak, tak. A co z tym na ziemi?
    -Żyję. Jeszcze.
    Wyciągnąłem telefon i wyszedłem na zewnątrz. Podawałem już oficerowi dyżurnemu miejsce, w którym jesteśmy, gdy nagle ktoś mnie popchnął.
    To był jeden z napastników. W pierwszej sekundzie chciałem za nim od razu pobiec, ale wolałem upewnić się, że z Michałem wszystko okay.
    -Paweł bierz tamtego!
    -A z tobą co?
    -Nic mi nie jest. Zostanę tutaj, pilnować pozostałych.
    Wybiegłem ponownie na ulicę. Zobaczyłem jak jakaś postać znika za rogiem.
    -Nie tym razem, stary. Pomyślałem, ruszając w kierunku uciekiniera.
    Biegłem najszybciej jak się dało. W sumie nie byłem takim złym biegaczem, lecz zimny deszcz i mokry chodnik utrudniały mój sprinterski popis.
    Na moje nieszczęście, koleś uciekł na pobliski plac budowy. Przeskoczył ogrodzenie i wbiegł na teren, na którym miał niedługo stanąć nowy sklep.
    Odciągnąłem kurek pistoletu do tyłu i zwinnym skokiem przeskoczyłem płot.
    -Gdzie ten mały sukinkot się schował?
    Na terenie budowy była duża dziura. Wokół były beczki, jakieś druty, niedruty. Generalnie wszystko, co można znaleźć na budowie. Ruszyłem lewą stroną, trzymając się ściany. Chciałem mieć pewność, że nie zostanę zaatakowany właśnie z tej strony. Miałbym mniej czasu na reakcję.
    Padał deszcz, było mi zimno, byłem sam i uganiałem się za jakimś dresem, który dla przyjemności sprał jakiegoś człowieka. Czy może być lepszy sposób na spędzenie czwartkowej nocy?
    W pewnej chwili usłyszałem, jak coś się porusza po mojej prawej stronie.
    To był kot. Czarny, z poszarpanym lewym uchem i nagryzionym ogonem.
    -Spadaj do domu. Mruknąłem, po czym wróciłem do poszukiwań.
    W niecałe 5 minut zrobiłem całą rundkę po placu, jednak nie znalazłem nikogo. Oprócz wspomnianego kota.
    Wkurzony na siebie, chciałem już przeskoczyć przez ogrodzenie i wracać do Michała, gdy usłyszałem czyjeś kroki zza sterty cegieł. Ruszyłem tam niezwłocznie. Szedłem po cichutku, gdy nagle poślizgnąłem się na cegle i niechcący wystrzeliłem z pistoletu. To był znak dla dresa. Ruszył z kopyta w kierunku bramy.
    Na szczęście nie zrobiłem sobie większego kuku, więc wycelowałem w niego szybko i krzyknąłem:
    -Stój!
    Nie zatrzymał się. Strzeliłem. Trafiłem. Uciekinier upadł.
    Jutro będę musiał złożyć raport, iż postrzeliłem człowieka w tyłek.
  13. Nicek
    Chociaż impreza rozpoczęła się o 16, przybyłem dopiero po 19.
    I z tego co zauważyłem, ominęło mnie kilkadziesiąt litrów wódki.
    Dotarcie do leśniczówki zajęło mi kilka dobrych chwil. A trzeba dodać, że pogoda niezbyt nadawała się na spacer po lesie. Niemniej, przez te kilka minut raczyłem się pięknem podmiejskich lasów.
    Jak trafiłem do Darka? To proste. Kierowałem się hałasem, który miał przypominać muzykę.
    -Alle-kurde-luja! Zobaczcie, kto nas przyszedł odwiedzić-krzyknął w drzwiach Krzysiek.
    -Też się cieszę, że Cię widzę-odparłem.
    -To co, panie Werner. Napijemy się! Za zdrowie Donia! Na raz, na dwa, na trzy wypijemy po 3 kieliszki.
    - 3 kieliszki? Czemu aż 3?
    -Pierwszy, to za to, by Danielek zdał z matmy. Drugi, by zdał z chemii. Trzeci?
    -By zdał z fizyki? Spytałem.
    -Nie. By jego drużyna piłkarska awansowała do okręgówki.
    -Ta?chętnie się napiję, ale zaraz. Na razie muszę znaleźć Sebastiana.
    Wszedłem do pokoju, który przypominał chlew. Wystarczyło spojrzeć na podłogę, by dowiedzieć się, że ktoś przyniósł Lasagne. Bardzo dużo Lasagne.
    I w sumie, podłoga była najciekawszym miejscem do oglądania.
    Na sofie leżał nieprzytomny solenizant. Wokół niego kręciło się kilka osób. W tym fotograf Stefan, który robił zdjęcia nieprzytomnemu.
    Obok niego znajdowała się Kasia, która z trudem trzymała się na nogach. I dość głośno komentowała stan Daniela.
    Ech?jestem tu od 60 sekund, a już żałuję, że się zjawiałem.
    Gdy ruszyłem w kierunku kuchni, niechcący potrąciłem osobę, która schodziła ze schodów.
    -Sorki, Żaneta?Żaneta? Co ty tu robisz? Spytałem.
    -Nie widzisz? Imprezuję. Odparła dziewczyna. Czemu się dziwisz?
    -Bo po tym, co się działo na górce, myślałem, że na pewno nie przyjdziesz.
    -Ale przyszłam. Zdziwiony? Zresztą, i tak się zmywam. Co prawda nikt mnie nie zaczepiał, ba! Nawet zjadłam kawałek ciasta, jednak impreza zmieniła nieco charakter.
    Odwróciłem się i ponownie spojrzałem na sofę.
    -No tak. Cóż, on na pewno nie będzie pamiętać swoich wszystkich urodzin.
    Dziewczyna się lekko uśmiechnęła.
    -A ciebie czemu nie było od początku?
    -Sprawy osobiste.
    Dziewczyna lekko się uśmiechnęła i ruszyła w kierunku drzwi.
    Powędrowałem za nią wzrokiem, ale po chwili już kroczyłem w kierunku kuchni. A tam nikt inny, jak Sebastian.
    -Czołem, mój ty chlebodawco-mruknął.
    -Że co?
    -Nieważne. To co. Co dzisiaj kupujemy?
    -To co zwykle-Odparłem.
    -2 razy?
    -Tak.
    -100 złotych, proszę ja ciebie.
    Podałem chłopakowi 2 pięćdziesiątki. Ten po chwili wyciągnął 2 worki.
    -Standardowo. W razie czego?
    -W razie czego ciebie nie znam.
    -Zgadza się. Odparł chłopak. A teraz siadaj. Czego się napijesz?
    -Masz jakąś dobrą whisky?
    -Tylko Wild Turkey.
    -To podziękował. Napiję się herbaty. Odparłem, podchodząc do czajnika.
    Gdy tak nalewałem sobie herbatki, do kuchni wpadł Darek z Wiśnią i Aruną.
    -JP, JP na 100% JP, JP na 100%. Śpiewał Darek z Aruną.
    -Pawełek! Krzyknęła Wiśnia. Co tam u ciebie?
    -W porządku. Właśnie przed chwilą przyjechałem.
    Wiśnia się zaśmiała i wzięła sobie piwo z lodówki.
    -JP, JP na 100%, JP, JP na 100%. Kontynuował Darek.
    -Tylko Bóg może nas sądzić! Krzyknął Krzychu, który był w salonie.
    Starałem się zachować spokój. Co nieźle mi wychodziło. Do chwili, aż Aruna zaczął spellować po angielsku CH.W.D.P.
    -No proszę. Z angielskiego była poprawka, a tutaj literuje jak prawdziwy Brytol. Mruknął Seba.
    -Aruna. Przestań tak gadać. Powiedziałem w końcu.
    -Tylko Bóg może nas sądzić, prawda Krzychu? Krzyknął Aruna.
    -JP, JP na 100%.
    -Czemu JP? A nie JSP? Spytałem.
    -SP? Co to?
    -Straż pożarna. Tylko Bóg może gasić nasze pożary.
    Najwyraźniej cała trójka nie zrozumiała dowcipu. Tylko Seba lekko się uśmiechnął.
    Gdy zostałem w kuchni tylko z Sebastianem, postanowiłem się go spytać:
    -Stary, powiedz. Ile już sprzedajesz?
    -Od 9 miesięcy. Zacząłem na początku tego roku.
    -A nie znalazłbyś jakieś roboty dla mnie?
    -Kasy ci brak?
    -Nie, ale lepiej mieć za dużo niż za mało, prawda?
    -Filozof z ciebie żaden, ale w sumie masz rację. Ale nie mogę ci tak po prostu załatwić roboty.
    -Czemu?
    -Z kilku powodów. Po pierwsze, praktycznie Cię nie znam. Po raz pierwszy gadaliśmy ze sobą kilka dni temu. Po drugie, skoro bierzesz, to nikt Cię nie zatrudni do sprzedaży.
    -W sumie nie kupuję dla siebie.
    -Że co?
    -Kupuję dla kumpli. No wiesz. Ja kupuję za 100. Sprzedaję za 150. Tak przynajmniej zrobiłem ostatnio.
    Chłopak patrzył na mnie przez krótką chwilę, po czym odpowiedział:
    -Z tego co wiem, teraz nie ma?etatu. Ale jak coś będzie, to Ci powiem.
    A na razie, będziesz ode mnie kupować. I sprzedawać komu tak chcesz.
    -Bosko-pomyślałem. Wiesz, nalej mi tej whisky.
    Gdy otrzymałem szklankę, gapiłem się przez moment na ciecz, która była w środku. Gdy wypiłem łyk, pomyślałem sobie:
    -To teraz Cupryś na pewno urąbie mi łeb. A potem mnie odeśle do drogówki.
    Po krótkiej chwili do kuchni wpadł Stefan, robiąc zdjęcia wszystkiemu, co było w zasięgu obiektywu.
    -Flesz? W jasnym pomieszczeniu?
    -Oj, zapomniałem go wyłączyć. To pewnie dlatego zdjęcia mi nie wychodziły.
    Chłopak był lekko podpity, jednak nadal kojarzył to i owo. Dlatego nie zdziwiłem się, gdy spytał:
    -Widziałeś się z Żanetą?
    -Minąłem ją, gdy wychodziła. A do czego zmierzasz?
    -Nie mogę ci teraz powiedzieć-mruknął, kiwając głową na dealera, który stał do nas odwrócony plecami.
    Zrozumiałem o co mu chodzi, jednak nie ruszyłem się z miejsca. Miałem już dosyć słuchania kazań, które dotyczyły tej dziewczyny.
    Myślami byłem gdzie indziej. Zastanawiałem się, co teraz zrobię w sprawie transakcji. Niestety, nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy, więc wypiłem do końca whisky i ruszyłem do salonu, gdzie Wojtek, Viśnia, Kaśka i Siurek głośno komentowali widok zarzyganego Donia. Usiadłem sobie w rogu pomieszczenia, obserwując cały salon. Niestety musiałem się szybko ewakuować z niego, gdyż rozpoczęła się bitwa na jedzenie. Bezpieczeństwo zapewniła mi kuchnia, w której było urodzinowe ciasto. Bardzo dobre, urodzinowe ciasto.
  14. Nicek
    Tak się śmieszne złożyło, że pod koniec roku kalendarzowego, wiele osób w klasie ma urodziny. Najbliższe, które miały być za 6 dni, były organizowane przez Donia.
    Z początku całkowicie zignorowałem tą wiadomość, wiedząc, że i tak nie zostanę zaproszony.
    Jak się jednak okazało, zostałem zaproszony. Tak nawiasem, to każdy został zaproszony. Bez wyjątku. Nawet Żaneta. Doniu był po prostu osobą, która?lubiła wszystkich. No, z małymi wyjątkami, ale mimo wszystko zaprosił całą klasę.
    Zaproszenie mnie zaskoczyło, ale mimo wszystko nadal nie miałem ochoty iść na imprezę. Dopóki nie usłyszałem, że Seba też się wybiera.
    -Piątek! Od 16. Jak tylko skończymy lekcje, każdy idzie do domu, zostawić swoje rzeczy i jedziemy do Darka na wioskę. Powiedział Doniu, gdy rozmawiałem z nim o organizacji jego urodzin.
    -U Darka? Pomieścimy się?
    -Tak. Darek mieszka jakieś 2 kilometry za Wrocławiem, w dużej leśniczówce. Jego starzy wyjeżdżają, więc chałupa wolna do poniedziałku rano.
    -Okay, świetnie. I zaprosiłeś każdego?
    -Tak. Nawet tę twoją Żanetę. Jak chcesz, to możesz z nią przyjść.
    ?Moją Żanetę?? Super. Poczułem się jak jakaś gwiazda telewizji, która od dziennikarzy dowiaduje się, że jest zaręczona z aktorem X albo aktorką Y.
    -Alkohol już się chłodzi w lodówkach.
    Po tym ostatnim zdaniu, doszedłem do wniosku, że chyba sobie odpuszczę imprezowanie. Nie chciałbym znaleźć się w domu, który jest cały zarzygany. Jednak wyobraziłem sobie, jak Cupryś wpada do mnie do domu i strzela mi prosto w głowę, gdyż ?Nie wykorzystałem okazji, by zapoznać się z osobnikiem, który wprowadziłby mnie w struktury niebezpiecznej siatki przestępczej?.
    -A kto będzie?
    -Ja, Krzychu, oczywiście Darek, Viśnia, Alka, obie Kaśki, Aruna, Wojtek?
    -Zaraz, zaraz. Wojtek też będzie?
    -Ano. Ale on nie będzie pić.
    -Czemu?
    -Kilka miesięcy temu, gdzieś w Częstochowie czy innej Kalwarii Zebrzydowskiej złożył jakąś oficjalną przysięgę, o niepiciu alkoholu.
    Gadałem z Danielem kilka minut, gdy nagle przyszedł pod salę Sebastian.
    -I jak tam? Towar spełnił oczekiwania?
    -Ta?Możesz już szykować się na kolejne zamówienia.
    -Świetnie. Kiedy chcesz kupić?
    -A kiedy możesz sprzedać?
    Rany. Gadałem z dealerem narkotyków o tym, kiedy będę mógł znów kupić u niego towar. I to na środku korytarza w szkole.
    -Generalnie w każdej chwili, jednak pod koniec tygodnia dostanę jeszcze heroinę?
    -Nie, nie. Interesuje mnie tylko amfetamina.
    Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem.
    -A czemu nie może być heroina?
    -Bo ten?eee?Heroina jest do bani. A gdy włączam sobie ?Szeregowca Ryana? to po 15 minutach oglądania, wciągam amfę i tak oto mam II wojnę światową w 3D i HD. Lepsze niż Gwiezdne Wojny w kinie.
    -Dziwny argument, ale okay. Niech Ci będzie.
    Z ulgą odetchnąłem. I dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, jak to dobrze, że w akademii policyjnej miałem lekcje o narkotykach. W życiu bym nie pomyślał, że amfetamina może wywołać nacisk blokujący na prawdą półkulę mózgu przez co człowiek, który ma z głową wszystko okay, może zobaczyć Hitlera w Śląskim stroju ludowym, który maszeruje przez centrum miasta, poganiając Stalina, zachwycającego się demokratyczną, wolną Polską.
    I chyba na tych lekcjach, zdałem sobie sprawę, za co zginęła moja matka. To syf, który musi zostać zlikwidowany.
    -To kiedy możesz sprzedać? -Spytałem, gdy powróciłem myślami do szkoły.
    -Ustal termin. I powiedz na następnej przerwie.
    -Jasne. Dam Ci znać.
  15. Nicek
    Tak jak kazał Cupryś, stawiłem się o 8 rano w gabinecie.
    No?prawie o 8 rano.
    -Jasna cholera! Werner! Wiesz, że jest 10:30!
    -Przepraszam. Odpowiedziałem, zamykając drzwi. W gabinecie, oprócz Cuprysia, był jeszcze Michał, Weronika i kilku innych policjantów z naszego wydziału.
    -Jezu. Jak ty wyglądasz? Spytała Weronika. Ty się z grzebieniem pokłóciłeś czy co?
    -Mamy ostatnio ciche dni.
    -Coś ty w nocy robił? Spytał Cupryś.
    -Jak to co? Gdy wróciłem do domu, włączyłem telewizor, otworzyłem dwulitrową Pepsi i rzuciłem się na łóżko?No i tak koło 2 w nocy obudziła mnie sąsiadka, która potrzebowała pomocy. Ponoć jej siostra miała wypadek i poprosiła mnie, bym ją zawiózł do szpitala.
    -Nie wierzę. Od kiedy to ty taki miłosierny samarytanin? Odpowiedział Cupryś.
    Uśmiechnąłem się łagodnie i odpowiedziałem:
    -Ta sąsiadka, to 20letnia blond włosa dziewczyna, z którą mam dobre stosunki?
    Weronika głośno chrząknęła.
    -Oczywiście sąsiedzkie stosunki. O czym pani pomyślała, pani komisarz?
    Dziewczyna lekko się zarumieniła.
    -Dobra. Gratuluję ci, Werner, że pamiętasz w całości wczorajszy wieczór, jednak nie po to tu przyszedłeś, by chwalić się swoimi sąsiadkami.
    -Oj?jakbyśmy nie mogli od czasu do czasu pogadać o przyjemnościach. Tylko praca i praca.
    -Werner. Nie przeginaj. Mruknął lekko poirytowany Cupryś.
    -Ale w sumie Paweł ma trochę racji. Dodał Michał.
    -Ty siedź cicho. Ciebie nikt nie pytał o zdanie. Rzucił Cupryś.
    No więc?Panie Podkomisarzu Werner. Co pan zrobił, by dowiedzieć się czegoś o narkotykach w szkole. O dilerach, itp., itd.
    Wyciągnąłem z kieszeni 2 małe woreczki, w których był biały proszek.
    -Brawo. 2 działki amfetaminy. Jesteś z siebie dumny? Mam Cię awansować na inspektora i dać 2 miesiące wolnego?
    -Wystarczy zwykłe: ?dobra robota?. Odpowiedziałem.
    -Ale to nie jest ?dobra robota?! Mogłeś to równie dobrze kupić gdzieś na mieście.
    -A pan inspektor sądzi, że jak wejdę do szkoły, krzyknę: ?Kto jest dealerem i kiedy będzie transakcja 10 kilo amfetaminy?? to od razu zobaczę las rąk w górze?
    Ledwo co udało mi się wyciągnąć te 2 woreczki od kolesia z mojej klasy. Ale spokojnie. Pracuję nad tym. Zresztą?wiem, kto jest przedstawicielem Piga w tej szkole.
    -Kto? Spytał jednocześnie Michał i Cupryś.
    -Ano jego najstarszy syn, który, notabene, jest strasznym palantem.
    Cupryś się zamyślił przez chwilę?
    -Dobra. Plan jest taki: Werner. Ty na razie chodzisz do szkoły, dostajesz 5 i 6 ze sprawdzianów, a na przerwach chodzisz wokół tego chłopaka z twojej klasy. Zdobędziesz jego zaufanie, a potem spytasz się, czy znajdzie dla ciebie jakąś robotę.
    -A jak nie znajdzie? Spytała Weronika.
    -Znajdzie, znajdzie. I w tym wasza głowa.
    Weronika i Michał spojrzeli na siebie.
    -Że niby co mamy zrobić? Spytała Weronika.
    -Aresztować kilku dealerów.
    Weronika zrobiła dziwną do opisania minę. Michał spojrzał w sufit, a ja zacząłem się śmiać.
    -I czego rżysz?
    -Panie Cupryś. Wie pan, co się stanie, jeśli aresztują jakiegoś chłopaka z mojej szkoły?
    Zwiną interes! A przynajmniej?zamrożą działalność. I wtedy to dowiem się co najwyżej, że jestem patałach i że nie umiem załatwić żadnej sprawy. I to od pana.
    -To jak chcesz to załatwić? Spytał inspektor.
    -Coś wymyślę. Odpowiedziałem, powstrzymując się od śmiechu. Naprawdę, coś wymyślę.
    -Dobra. Jazda mi stąd.
    Wstałem i ruszyłem w kierunku drzwi.
    -Werner.
    -Tak?
    -Nie zawiedź mnie.
    -Ojej ojej. Bo się poryczę. Odpowiedziałem.
    Rany. Czy on naprawdę sądził, że załatwienie kilku gówniarzy sprawi, że uda Ci się dowiedzieć czegokolwiek? Spytał Michał, gdy wyszliśmy z gabinetu.
    -Nie wiem, nie wiem. Nie pytaj mnie. Ja od dawna wam wszystkim mówię, że on to do straży miejskiej się nie nadaje, ale nikt mnie nie słucha.
    -Co zamierzasz zrobić?
    -A co mogę? Liczyć na, jak to powiedział Cupryś, moją charyzmę, kilka ton szczęścia i fakt, że zaprzyjaźnię się z dealerami.
    -Uroczo. A jak tam sprawy z twoją klasą?
    -Wiesz, oni bardziej mi przypominają rekrutów z Hitlerjugend niż uczniów ogólniaka. Ale nie będę wam gadać o nich. Zwłaszcza, że muszę się przygotować na najbliższą historię. Mruknąłem, idąc w kierunku drzwi.
    -I to się nazywa prawdziwy tajniak! Zawsze przygotowany. Nawet jeśli nie musi się uczyć, to i tak będzie. Wesoło zawołała Weronika.
    -Naprawdę będziesz się uczyć historii? Spytał Michał.
    -Nie. Zamierzam wymyślić kilka fajnych obelg na moją nauczycielkę, gdy ta będzie mnie pytać z Powstania Warszawskiego.
  16. Nicek
    -Sebastian? Cześć, tu Paweł, wiesz-ten ?nowy? z twojej klasy.
    -No poznaję, poznaję. O co chodzi?
    -Mam do ciebie delikatną sprawę.
    Podobno jesteś?sprzedawcą.
    -Sprzedawcą czego? Spytał głos w telefonie.
    -No wiesz, podobno ?dilujesz?.
    -Podobno twoja siostra ma duże cycki.
    -Nie mam siostry.
    -Skąd wiesz, że jestem niby ?dilerem??
    -Od pewnego źródła.
    -Czyli?
    -Chłopaków z klasy.
    Nastąpiła krótka chwila. Myślałem, że schrzaniłem sprawę, jednak po chwili usłyszałem:
    -Wiesz, gdzie jest plac Obrońców Helu?
    -Tak.
    -Plac Obrońców Helu 12/2. Zapamiętaj. Za 20 minut będę w domu. Możesz przyjechać po 17.
    -Czyli zgoda?
    -A co chcesz kupić?
    -Amfetaminę. Odpowiedziałem. Najlepiej na ?2 razy?.
    -Przygotuj papierek z Władkiem Jagiełło.
    -Okay. Będę u ciebie koło 17.
    -No ja myślę. Odpowiedział chłodno chłopak.
    Po rozłączeniu się, odetchnąłem z ulgą. To jest mój pierwszy krok, by wkupić się w łaski dealerów, dowiedzieć się, kiedy w końcu będzie ten transfer i pożegnać się z całą tą chorą klasą.
    Na tramwaj czekałem kilka minut. Pojechałem bezpośrednio do domu. Zjadłem obiad i upewniłem się, gdzie jest ten plac.
    -Tym razem wezmę auto. Mruknąłem sam do siebie. Zaparkuję kilkadziesiąt metrów od placu. Przynajmniej nie będę musiał jechać autobusem czy tramwajem.
    Czułem się jak jakiś Napoleon, który planował ważną bitwę. Obmyślałem każdy szczegół tej jakże ważnej misji. Starałem się również opracować jakąś historyjkę, którą opowiem, jeśli Sebastian będzie chciał wiedzieć, dla kogo są narkotyki.
    Gdy tak planowałem, spojrzałem na swój pistolet, który leżał na moim łóżku. Czeski CZ 75 P-01.
    Przez chwilę się zastanawiałem, czy mam go brać, jednak doszedłem do wniosku, że i tak nie będę go miał jak użyć.
    Zerknąłem na zegarek. Była 16:45. Postanowiłem ruszyć.
    Oczywiście musiałem mieć to szczęście, które spowodowało, że zaczął padać deszcz. Ciężkie, grube krople odbijały się od szyb mojego służbowego auta.
    Zapowiadało się na burzę. Niby nic dziwnego, ale w końcu był wrzesień.
    Ciemne, ogromne chmury zapanowały na niebie. No cóż, całość sprawiała fajne wrażenie, które spotęgowało klimat mojej misji, jednak mi to się niezbyt podobało. Zwłaszcza, że nie wziąłem parasola.
    Po jakiś 20 minutach jazdy, dojechałem do ulicy, która była tuż przy placu.
    Zatrzymałem się na parkingu i wysiadłem.
    -Jasna cholera! Krzyknąłem, gdyż zaparkowałem na ogromnej kałuży.
    Spojrzałem na swój lewy but. Był cały mokry.
    Stałem tak z kilka sekund, przeklinając dość głośno.
    Po chwili jednak przypomniałem sobie, po co tu przyjechałem, więc ruszyłem w stronę placu.
    Po 20 sekundach drogi, byłem cały przemoknięty, a do placu zostało jeszcze dobre 200 metrów.
    Marzyłem teraz o swoim cieplutkim łóżku i o 3godzinnym maratonie z serialem ?Gotowe na Wszystko?. Niestety, to pierwsze było kilka kilometrów ode mnie, a drugie miało się zacząć dopiero o godzinie 21:30.
    I tak oto rozmyślając o bohaterkach serialu, doczołgałem się do placu. Od razu zacząłem szukać numeru 12/2.
    Numer 12/2 znajdował się w małym bloku, tuż przy sklepie monopolowym.
    Zadzwoniłem pod numer 2 i czekałem, aż ktoś odbierze domofon.
    -Tak? Usłyszałem.
    -Tu Paweł, przyjechałem?
    -Tak, tak. Właź. Odpowiedział głos w domofonie.
    Drzwi się otworzyły automatycznie. Wskoczyłem szybko na klatkę, ciesząc się, że znalazłem jakąś ochronę przed deszczem.
    Gdy dotarłem do drzwi Sebastiana, chciałem zapukać, jednak chłopak miał genialne wyczucie czasu-otworzył je, na ułamek sekundy przez zapukaniem.
    -Wchodź. Odpowiedział energicznie.
    Wszedłem do jego mieszkania, wyciągając pieniądze, więc nie zauważyłem, że jest ktoś jeszcze.
    -Paweł Poznaj Maćka Piga. Odpowiedział Sebastian.
    Spojrzałem na wysokiego blondyna, który sprawiał wrażenie wielkiego palanta.
    Ten spojrzał na mnie, jak na karalucha i spytał się chłopaka z mojej klasy:
    -Kto to jest?
    -Maciek, uspokój się. To nowy klient.
    Pig parsknął tylko, ponownie zwracając się do Seby:
    -A teraz słuchaj. W poniedziałek bierzesz kolejny towar.
    -Rany, nie mam na to teraz czasu. Myślisz, że ja się nie muszę uczyć? Nie mam czasu, by latać z towarem po mieście. W następnym tygodniu mam kilka kartkówek, sprawdzianów?Zresztą Paweł Ci potwierdzi.
    Pig znowu na mnie spojrzał, ale nic nie powiedział.
    -Bierzesz albo wypad. Wiesz, że znalezienie nowego nie będzie takie trudne.
    Sebastian zacisnął wargi. Przez moment milczał, jednak po chwili mruknął:
    -Dobra, wezmę.
    Blondyn się tylko uśmiechnął i wyszedł z mieszkania, popychając mnie.
    -Widzisz, jaki palant? Spytał Sebastian.
    -Maciej Pig? Skądś znam te nazwisko. Powiedziałem niewinnie.
    -Jego ojciec jest?a?nieważne, koleś ma plecy, a jeśli chcesz być w tej branży, to musisz się z nimi zadawać. Chrzanić go. W przyszłym roku kończę z tym.
    Seba patrzył na mnie przez chwilę, jednak po chwili krzyknął:
    -A! Zapomniałem, w końcu przyjechałeś po towar.
    -Na 2 razy. Mruknąłem. Dając mu banknot.
    Chłopak wszedł na chwilę do pokoju, jednak wrócił po chwili z 2 woreczkami.
    Już miałem je chwycić, gdy koleś cofnął rękę.
    -Pamiętaj, w razie wpadki?
    -W razie wpadki mam powiedzieć, że ciebie nie znam.
    Chłopak podał mi towar. Kiwnąłem do niego głową i opuściłem mieszkanie.
    Wyszedłem z budynku, upewniając się, że Pig mnie nie zobaczy. Na szczęście wsiadał do taksówki.
    Ruszyłem w kierunku mojego auta. Perspektywa łóżka i telewizora wydawałaby mi się jeszcze piękniejsza, gdyby nie ten cholerny deszcz?
  17. Nicek
    Siedziałem przy otwartym oknie. Widok był piękny: brudna rzeka, zaśmiecony trawnik, zabiegani ludzie, którzy szukali schronienia przed słońcem. Był w końcu koniec lata.
    -Werner, chcesz kawy. Albo herbaty? Spytał grzecznym tonem mój przełożony.
    -Nie, dziękuję. Odpowiedziałem, starając się zachować spokój w głosie.
    Spojrzałem na zegarek. Była 15:45. Jeszcze 15 minut i mogę iść do domu.
    -Werner, powiedz mi, ile ty masz lat?
    -17. Panie inspektorze. Odpowiedziałem.
    -Czyli?normalnie powinieneś być w drugiej klasie liceum?
    -Zgadza się.
    -No to pięknie. Trafiliśmy idealnie. Odpowiedział wąsaty gbur, którego nazwałem ?inspektorem?.
    Słyszałeś może o ostatnich doniesieniach Interpolu?
    -Ta?podobno złapali tego rumuńskiego zabójcę, który sobie wytatuował kod kreskowy na łbie.
    -Oj, nie o tym. Co mnie jakiś zabójca obchodzi. Mam na myśli handel narkotykami.
    -E?ma pan na myśli te 10 kilo amfetaminy? Te, co ma trafić do nas?
    -Tak. Dokładnie. Odpowiedział wąsacz.
    Wezwałem Cię właśnie w tej sprawie. Wiemy, kto przejmie ten towar.
    -Kto i gdzie?
    -?Gdzie?, pytasz? Tutaj. We Wrocławiu.
    Jako najmłodszy oficer specjalnej jednostki CBŚ?u, zostałeś wyznaczony do tego, by wniknąć w struktury dilerów narkotyków i dowiedzieć się, kiedy odbędzie się dostawa.
    Uśmiechnąłem się.
    -Pan żartuje, prawda?
    Owszem, jestem tym najmłodszym oficerem policji. Mam trochę ponad 17 lat, ale poszedłem do policji, bo dostałem taką szansę. Gdy był nabór do policji, 2 lata temu.
    -Inteligencja, spryt, rewelacyjne wyniki podczas działań w pojedynkę, charyzma. Werner. Powiem ci, że nie jesteś zwykłym 17 latkiem, który dostał się do policji.
    Twoja matka była równie świetnym gliniarzem.
    -Ta?? Gdyby była, to nie dała by się zastrzelić na jakimś cholernym patrolu.
    -Werner, twoja matka?
    -Moja matka nie żyje. Leży na cmentarzu. 5 kilometrów stąd.
    -Nie mówmy o twojej matce. Porozmawiajmy o tobie. Wstąpiłeś 2 lata temu do policji. Był nabór do specjalnej grupy policyjnej. Po 2 latach zostałeś oficerem. Oczywiście wcześniej skończyłeś wszystkie wymagane stopnie naukowe.
    -Ta?pamiętam swoją maturę. Nigdy nie zapomnę, jak 15 minut przed końcem egzaminu z polskiego, miałem pustą kartkę.
    -Przecież dostałeś 4. Odpowiedział inspektor.
    -Wiem, chłopak, który siedział przede mną, miał dobrą ściągę. Do tej pory nie kupiłem mu wódki, którą mu obiecałem.
    -Nieważne. Jesteś podkomisarzem czy nie?
    -Jestem, jestem.
    -Zatem przenikniesz w struktury?
    -Pan naprawdę oszalał. Odpowiedziałem, prawie krzycząc. Mam 17 lat. Pan myśli, że mafia weźmie takiego?17latka?
    -Tak, a raczej nie. Nie trafisz do normalnej mafii.
    Trafisz do jeden z klas Liceum Ogólnokształcącego numer 1.
    -Do LO1? Pan nie jest chyba poważny.
    Ta szkoła jest?
    -To z tej szkoły prawdopodobnie wyjdzie towar na miasto. Odpowiedział inspektor.
    -I co? 16, 17 i 18latki dilują prochami? Proszę bardzo. Niech kretyni się trują.
    -Podkomisarzu Werner. Pan chyba nie rozumie. Odpowiedział inspektor Cupryś.
    W tej szkole będą narkotyki za kilkaset tysięcy złotych.
    -Dużo kasy?Odpowiedziałem.
    -Dowiesz się, kto i jak przejmie towar.
    -Ale to może potrwać całe wieki! Zresztą, co? Powiem:
    ?Cześć, jestem waszym nowym kolegą. Kto przejmie niedługo 10 kilo amfy??
    -Spokojnie. Towar może trafi za miesiąc, za może za kilka miesięcy. Wiesz, że różnie to bywa.
    -Poszedłem do policji, bo nie chciałem iść do szkoły średniej. Mruknąłem.
    -Uznam, że tego nie słyszałem. Odpowiedział inspektor.
    -Czyli co? Mam dowiedzieć się, kto jest dealerem, wejść w jego łaski, może samemu zostać sprzedawcą i czekać na transport narkotyków?
    -Tak.
    Zacząłem się śmiać.
    -I z czego rżysz, głupku jeden? Spytał wąsacz.
    -Jak pan myśli, ilu licealistów w Polsce będzie zajmować się transportem 10 kilogramów amfetaminy?
    I skąd pewność, że akurat to będzie Liceum Ogólnokształcące numer 1 we Wrocławiu imienia Generała Karola Świerczewskiego?
    -W tej szkole co drugi uczeń jest uzależniony od narkotyków. Powiedział obojętnie szef.
    Zresztą, nasz informator, mój informator, nigdy się nie myli. A poza tym, do tej szkoły chodzą dzieci Mariana Piga.
    -Marian Piga vel. ?Świnia?? Ten Marian Piga?
    -Tak, Werner. Szef mafii ?Abljawalajawjenje?.
    -Trochę to brzmi bezsensu. Jak?jakieś głupie opowiadanie. Odpowiedziałem.
    -Wiem, ale taka jest prawda. Niedługo się dowiemy, do której klasy zostaniesz przydzielony.
    -Cały drżę z wrażenia?
    -Na razie to wszystko. Spadaj do domu. Odpowiedział gbur.
    Widzę Cię jutro rano w moim gabinecie. O 8:00.
    -Tak jest. Odpowiedziałem, wychodząc z gabinetu.
    Cisnęło mi się na język takie jedno, pięcioliterowe, brzydkie słowo na k.
    PS. Następny wpis najwcześniej w niedziele za tydzień. Za poślizg serdecznie przepraszam
  18. Nicek
    Szedłem w milczeniu kilka sekund, gdy nagle przypomniałem sobie, że powinienem pogadać z Sebastianem. Chciałem od niego jeszcze dziś kupić towar.
    Było dobre 30 minut po lekcjach, więc nawet się nie łudziłem, że złapię chłopaka w szkole.
    W pierwszej chwili chciałem zawrócić na górkę i poprosić ich o numer jego telefonu, jednak doszedłem do wniosku, że nie mam ochoty tam wracać.
    Wkurzony na siebie dotarłem do głównej ulicy, gdzie zauważyłem znajomą dziewczynę. Żanetę.
    Ta szła z opuszczoną głową-nie patrzyła się przed siebie, ale na ziemię. I pewnie szła by tak cały czas, gdyby nie samochód, który o mało co ją nie przejechał.
    Pojazd zatrzymał się z piskiem opon. Mimo że kierowca naprawdę starał się zatrzymać, samochód potrąciłby dziewczynę, gdyby nie to, że ta odskoczyła.
    Kierowca coś do niej krzyknął, jednak Yumie niewiele sobie z tego robiła. Wysłuchała całe kazanie kierowcy, by po chwili ruszyć przed siebie.
    Ja w tym czasie szybko przeszedłem na drugą stronę ulicy i starałem się ją dogonić.
    -Masz niezły refleks. Kondycja też niczego sobie. Jednak musisz popracować nad psychiką. Powiedziałem łagodnie, gdy dogoniłem znajomą.
    Żaneta się odwróciła i spojrzała na mnie.
    -Co?
    -Mówię o twoim?Hmm?uniku. Niezły refleks. Gdyby nie on, zdrapywaliby Cię z tej ulicy.
    Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Zapadała taka denerwująca cisza, jednak po chwili została przerwana.
    -A co do tego ma moja psychika?
    -Gdybyś się nimi nie przejmowała, to nie musiałabyś spieprzać przed tym samochodem.
    -A ty byś się nie wkurzył? Gdyby od kilku miesięcy cały czas by Ci dokuczali?
    -No to po co poszłaś na tą górkę? Mogłaś iść do domu i nie przejmować się nimi.
    Dziewczyna pokręciła głową.
    -Oni myślą, że ja nie mam żadnych przyjaciół. Że tylko siedzę w domu i?
    -A tak jest? Spytałem.
    -Nie!!! Nie! Właśnie chodzi o to, że tak nie jest. I to mnie najbardziej wkurza. Krzyknęła dziewczyna.
    Oni cały czas mi dokuczają! Cały czas. Nie mogę się przenieść do innej klasy, a życie w tej chorej klasie jest nie do zniesienia. Po prostu nie dają mi spokoju, bo ja jestem od nich inna. Nie dają sobie sprawy, że można nie lubić piwa, nie lubić fajek, nie rajcować się na widok zarzyganej osoby.
    Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo podzielałem jej zdanie.
    -Ale nadal nie odpowiedziałaś na pytanie. Po co poszłaś na tą górkę?
    -Myślałam, że jak kilka razy z nimi pójdę, to im przejdzie, odwalą się ode mnie?
    Jak widać, nawet to nie pomaga.
    Było mi jej trochę żal. Widać, że męczyła się z tą klasą. Że naprawdę musieli jej nieźle dać w kość, skoro mówiła o nich z taką?nienawiścią w głosie. Yumie oparła się o ścianę i patrzyła na mnie, jakby czekała, aż coś powiem.
    -Idziesz na przystanek? Spytałem, nie mając innego pomysłu na przerwanie ciszy.
    Dziewczyna nie odpowiedziała. Pokiwała tylko głową.
    Szliśmy tak w ciszy kilka sekund, jednak po chwili postanowiłem ją spytać.
    -Słuchaj?jest taka delikatna sprawa. Masz może numer do Sebastiana?
    -Do tego kretyna? Po cholerę Ci jego numer?
    -E?w sumie wolałbym nie mówić, ale?
    -Chyba nie chodzi o?narkotyki? Spytała dziewczyna z pogardą w głosie.
    -Nie, nie?nie o to. On jest znajomym mojej koleżanki i?
    -Dobra, nie tłumacz się. Odpowiedziała. Nie mam do niego numeru, ale wiem, kto ma ten numer.
    -Kto?
    -Ci na górce. Oni mają.
    -Nie mam ochoty zbytnio do nich wracać.
    -Czemu?
    -Ostra wymiana zdań.
    -A o co poszło? O to, które piwo jest lepsze?
    -Chcesz koniecznie widzieć? Okay, powiem ci. Powiedziałem im, by się od ciebie odwalili, bo nic mi nie zrobiłaś. Tylko tyle.
    I znów zapadła nieprzyjemna cisza, która trwała do chwili, aż zadzwonił mi telefon. Trochę się przestraszyłem, bo to był inspektor.
    -Sorki. Muszę odebrać. Dzwoni mój wujek. Mruknąłem do Żanety.
    Ta tylko wzruszyła ramionami.
    -Werner, i jak tam sprawy, mój ty dzielny, młody oficerze polskiej policji?
    Kpina w głosie Cuprysia była obrzydliwa.
    -Nie mogę teraz rozmawiać. Mruknąłem cicho do telefonu.
    -Dobra, dobra. Jutro oczekuję Cię w moim gabinecie o 8 rano.
    -W sobotę? Spytałem, podnosząc głos.
    -Nie jesteś cholernym listonoszem, by pracować od poniedziałku do piątku. Jutro jest specjalne zebranie. Masz być. Wszyscy będą. Zrozumiano?
    -Tak. Odpowiedziałem.
    Rozłączyłem się. Teraz naprawdę zależało mi, by zdobyć numer Sebastiana.
    -Słuchaj, naprawdę nie wiesz, kto miałby ten numer? Zwróciłem się do Żanety.
    -Daj mi swój numer. Zadzwonię do Pauliny. Może ona będzie mieć jego telefon.
    Kilka sekund później, dziewczyna była w tramwaju, a ja na ławce, czekając na swoją ?8?.
    Myślałem, jak by tu skombinować jego numer. Może na naszej-klasie? Nie?to głupi pomysł. Może jednak wrócę się na górkę? Też nie?E-mail? Ech, powoli zaczynałem wymyślać tak niedorzeczne rzeczy, że aż się zdziwiłem, że mogę mieć tak skretyniałe pomysły.
    Ta jednoosobowa burza mózgów trwała już kilka chwil, gdy nagle przyszedł do mnie SMS?s.
    W nim był rząd cyferek i napis: Sebastian.
  19. Nicek
    Rozsiedliśmy się na górce, jakieś 300 metrów od szkoły. Wszyscy nazywali ją ?Górką Słowiańską?. Czemu? Nie wiem, ale chyba gdzieś tu była ulica Słowiańska, więc domyślam się, że stąd pochodzi nazwa wzniesienia.
    Na samym szczycie są przepiękne widoki. Na wschodzie zajezdnia tramwajowa, na zachodzie ruchliwa ulica, południe to jakieś blokowiska, a na północy tory kolejowe. A na samej górce było kilka ławek i całkiem fajna fontanna. W sumie nie byłoby źle, gdyby nie kilka osób z mojej?klasy.
    -No to weekend! Krzyknął radośnie Aruna?Trzeba jakieś piwko wypić.
    Moja teoria o tym, że licealiści piją piwo gdzie popadnie, się sprawdza. Pomyślałem.
    Większość z klasy spojrzała na Darka, który wyjmował fifkę.
    -No co? Spytał.
    -Idź do Żabki! Poprosiła słodko Kasia, która siedziała na kolanach Siurka.
    -Siurkowa! Ty mnie nawet nie denerwuj! Ostatnio jak poszedłem, to babka chciała dzwonić po psy.
    ?Po psy?? Rany. Czemu ludzie nie mają szacunku do policji? Pomyślałem, wpatrując się w Darka.
    -No to idź gdzieś indziej. Przecież nie zostawisz kumpli w potrzebie!
    Darek zaczął coś mamrotać pod nosem, jednak ostatecznie wyciągnął portfel, w którym był tymczasowy dowód osobisty i ruszył do sklepu, biorąc od każdego kasę na zakupy.
    -No to teraz czas, by przesłuchać nowego. Rzucił Stefan, gdy skończył fotografować przejeżdżający tramwaj.
    -Że co, przepraszam? Spytałem.
    -Gdzie chodziłeś do szkoły, z kim, jaką masz rodzinę?Opowiadaj wszystko.
    -Chodzimy do jednej klasy od kilkunastu dni. Chyba już co nieco o mnie wiecie.
    -Ale teraz jest dobra okazja, by dowiedzieć się więcej. Wtrąciła wysoka blondynka. Z tego co pamiętam, nazywała się Alicja.
    Uśmiechnąłem się łagodnie. Pomyślałem: ?A co mi tam??
    -Chodziłem do szkoły w Gdańsku, jednak przeniosłem się w czerwcu do Wrocławia. Jestem jedynakiem, moi rodzice są rozwiedzieni, kibicuję Śląskowi Wrocław.
    Kłamałem. Musiałem. A raczej wolałem kłamać. W rzeczywistości od urodzenia mieszkam we Wrocławiu. I mam siostrę. Tylko to, że kibicuję Śląskowi się zgadzało. Niemniej nie chciałem, by dowiedzieli się o mojej siostrze. Za dużo filmów się naoglądałem. Nie chciałbym, by coś się mojej siostrze stało. Ale z drugiej strony?co oni mogliby zrobić mojej bliźniaczce? Zapić ją na śmierć?
    -No! To swój chłop jesteś! Odpowiedział Krzychu.
    -A jakie piwo lubisz? Spytała ponownie Alicja.
    Powoli zaczynałem się denerwować.
    -A po co wam to wiedzieć?
    -Tak pytam. Więc?
    -Te, które jest pod ręką. Odpowiedziałem bez namysłu.
    -Palisz papierosy?
    -Nie.
    -Ćpałeś kiedyś?
    -Nie.
    -Rzygałeś kiedyś po imprezie?
    -Że co? Jasna cholera, niech ktoś normalny zacznie zadawać pytania.
    -Ej, spokojnie. Tylko sobie żartujemy.
    -Macie wyborne poczucie humoru. Zresztą, zejdźcie ze mnie. Na dziś wystarczy.
    -Ale ja chcę jeszcze kogoś pomęczyć! Powiedziała z żalem Ala.
    -A co z Yumie-Kolorado-Cośtam?? Spytał Doniu.
    Spojrzałem na Żanetę. Ta lekko się wzdrygnęła, jakby wiedziała, że zaraz trafi ją seria brutalnych pytań.
    -Właśnie?kto Cię tu zaprosił? Spytała Wiśnia.
    -Ja. Odpowiedział Stefan. Pomyślałem, że fajnie będzie, jak się z nami zintegruje.
    -No tak?W końcu w poprzednim roku szkolnym gadała tylko z tą?tą?tą nimfomanką. Jak jej było? Mruknął Cajmer.
    -Paulina. Podpowiedziałem półszeptem.
    Gdzie zostawiałaś ukochaną? Nawiała?
    Żaneta nie odzywała się. Patrzyła się bez cienia emocji na to na Krzyśka, to na Wiśnię.
    -Ej, weźcie ją zostawcie. Powiedziałem w końcu, przerywając grobową ciszę. Przyszła z nami, by pogadać, napić się czegoś?
    -Ty czegoś nie rozumiesz. Odpowiedział Aruna. Ta dziewczyna przez cały rok szkolny praktycznie z nikim nie gadała.
    -Oprócz tej Pauliny. Dodał Krzysiek. Ej, a może ty lesbą jesteś, co?
    -Krzysiek! Nie przesadzaj. Krzyknąłem, patrząc na całą tą sytuację.
    -Masz rację. Mało mnie to obchodzi.
    -Widzisz, Yumie? Spytała Kasia. Nawet dziwaczki w naszej szkole mają szansę jakoś przetrwać.
    W tym momencie Żaneta odwróciła się na pięcie i odeszła.
    -Czekaj! Sprowadzimy ci jakieś fajne [beeep]! Rzucił do dziewczyny Doniu.
    -I co zrobiliście? Spytałem.
    -Pozbyliśmy się niechcianego balastu. Odpowiedziała Karolina. Ale jak ci na niej zależy, to leć za nią.
    Pokręciłem z niedowierzaniem głową.
    -Nic tu po mnie.
    -Czyli jednak idziesz? Spytał Aruna.
    -Tak. Może ją dogonię i powiem jej, by się nie przejmowała wami?
    -To leć. Dodała Wiśnia! Leć! Droga wolna.
    Po raz kolejny nastała grobowa cisza. Wszyscy byli teraz wpatrzeni na mnie. I pewnie tak stalibyśmy dobre 10 minut, gdyby nie Darek, który wrócił ze sklepu.
    -Ech?Jeśli jeszcze raz mnie wyślecie do sklepu, to osobiście was wykastruję.
    Paweł, ty jakie chciałeś piwo?
    -Żadne.
    -Z nami się nie napijesz? Spytał Darek.
    -O nie. On się z nami nie napije. Zaczął Doniu. On woli towarzystwo poje?
    -Skończysz w końcu? Spytałem, zmieniając ton głosu.
    Koleś zaczął mi dobitnie działać na nerwy.
    -Naskoczyliście na biedną dziewczynę, chociaż ona wam nic nie zrobiła. Nic!
    -Już Ci mówiłam. Droga wolna. Nikt Cię tu nie trzyma. Powtórzyła Wiśnia.
    Faktycznie. Nic mnie tam nie trzymało. No bo co miałbym z nimi robić?
    Pić piwo, jak jakiś gówniarz, zastanawiając się, czy nie wyskoczy za krzaków policja?
    Bez słowa pożegnania, zszedłem z górki i ruszyłem w kierunku przystanku. Włączyłem radio w telefonie. Linkin Park. New Divide-tego mi było trzeba.
    Jeszcze kilka minut i będę w domu. A potem 2 dni weekendu.
  20. Nicek
    Jest to połączenie 2 wpisów, które chcialem wrzucić na bloga oddzielnie, ale wyjeżdżam jeszcze, więc miejcie od życia te 200%
    Po około 2 tygodniach poznałem większość osób w klasie. Naprawdę ciężko mi wytłumaczyć, jakim cudem oni trafili do szkoły średniej.
    Doniu-czołowy pomocnik jakiejś wiejskiej drużyny piłkarskiej, Krzychu, kibol, który chodzi na wszystkie mecze Śląska, Stefan-fotograf, Darek...Chłopak, który wiecznie jest najarany jakimś zielskiem...No i Aruna. ?Pierwszy gwałciciel IV RP?. Sam nie wiem czy mam się bać, czy mam go podziwiać. Niemniej obiecałem sobie, że nigdy nie będę stał odwrócony do niego tyłem.
    Do tego dochodził Wojtek, który znał japoński, Mariusz, który marzy o karierze w Arsenalu Londyn. Nawiasem mówiąc pała z niego a nie piłkarz. Zostaje jeszcze Siurek-niespełniony kucharz.
    Reszta nie jest warta większej uwagi, bo, chyba, mało kogoś obchodzi przerośnięty koks, który potrafi w trakcie lekcji jeść kurczaka z warzywami, tłumacząc, że musi jeść, bo ?wyrabia sobie masę?.
    -I jak Ci się podoba klasa? Spytał pewnego dnia Doniu na lekcji francuskiego.
    -Mogło być gorzej. Odpowiedziałem, starając się napisać po francusku list do siostry.
    -A jak dziewczyny? Podoba Ci się jakaś?
    Oderwałem wzrok od kartki i spojrzałem na Daniela.
    -W sumie z żadną nie gadałem. Więc może powiesz mi coś o nich?
    -Od kogo zacząć?
    -Od...Wiśni. Powiedziałem lekko speszony.
    Doniu popatrzył się na prześliczną dziewczynę, która rozmawiała na końcu klasy z inną, również ładną, koleżanką, która nazywała się Marta.
    -A więc Wiśnia tak naprawdę nazywa się Karolina. Co pewnie już wiesz. Na wstępie muszę Ci jednak powiedzieć, że jest zajęta.
    -Nieważne. Po prostu powiedz coś o niej. Mruknąłem.
    -2 tygodnie temu skończyła 18 lat. Nie zdała, gdy była w 1 klasie, więc trafiła do nas.
    Cóż, w sumie wystarczy powiedzieć, że jest bardzo sympatyczna i miła, ale czasami ma swoje humorki...no i bardzo lubi się z Cajmerem. No i jest bardzo ładna.
    -Cajmerem? Masz na myśli Krzyśka?
    -Tak. Odpowiedział Doniu.
    -A Marta? Spytałem.
    -Marta to przyjaciółka Wiśni. Jednak jest z naszego rocznika.
    Tak jak Wiśnia, ma swoje humory, jednak, gdy Cię polubi, to będzie dla ciebie bardzo miła. Mruknął Doniu.
    -Gdy Mnie polubi? Już to widzę?Mruknąłem.
    -Co mówiłeś? Spytał chłopak.
    -A nic, nic. Tak do siebie.
    -To o kim teraz mam powiedzieć? Spytał chłopak.
    Odwróciłem się w kierunku reszty klasy.
    -A ta dziewczyna? W czarnych włosach pod oknem?
    -Masz na myśli Yumie-Kolorado-cośtam?
    -Że co? Spytałem zaskoczony.
    Doniu się uśmiechnął.
    -To Żaneta.
    Jedyna dziewczyna, z którą nie gadałem ani razu...
    -Ani razu?
    -Raz spytałem się o godzinę.
    -I co powiedziała?
    -Że nie ma zegarka...i tyle.
    Cnotka-niewydymka. Dodał chłopak. Nie da rady z nią pogadać. Zresztą, widzisz tą dziewczynę, która siedzi obok niej?
    Spojrzałem w kierunku dziewczyny, która siedziała obok Żanety.
    -To Paulina. Najbardziej powalona dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem.
    -Brzydka jest. Mruknąłem.
    -Wiem. Cholera...cały czas chodzi z tą Żanetą. Zresztą, ta cała Paulinka uważa się za nimfomankę, więc ja do niej nawet nie podchodzę.
    -Ta?17latka, która uważa się za nimfomankę. Pięknie, kurna. Pięknie. Może ma jeszcze własny burdel na rynku? Pomyślałem.
    A tak z innej mańki. To prawda, że w naszej klasie jest ktoś, kto handluje prochami?
    Chłopak spoważniał.
    -Oj, Pawełku, Pawełku. Kto ci to powiedział?
    -Stefan. Skłamałem.
    -Stefan? Spytał Doniu. Naprawdę?
    -Tak. Powiedział mi, że w naszej klasie jest chłopak, który sprzedaje?no?sam wiesz co.
    Odpowiedziałem, kłamiąc ponownie.
    -Skoro on ci powiedział...to dobrze. Tak, jest u nas w klasie chłopak, który sprzedaje.
    Doniu spojrzał na blondyna, który siedział w pierwszej ławce.
    -Seba. Ma prawie wszystko. Darek się u niego zaopatruje.
    -A amfetamina? Spytałem cicho.
    -Też. Ale podobno strasznie dużo bierze.
    -To żaden problem.
    -Bierzesz? Spytał Doniu, jednak w tym momencie zadzwonił dzwonek, więc nie odpowiedziałem. Wstałem tylko i mruknąłem:
    -Później ci powiem. Do jutra.
    -Zaraz, zaraz. Przecież jeszcze mamy 2 lekcje.
    -Jestem zwolniony. Trzymaj się. Odpowiedziałem.
    Kilka godzin później, umówiłem się z Michałem. Postanowiłem pogadać z nim przy zimnym kuflu Pepsi. I przy stole bilardowym.
    -Czyli masz już jakiś punkt zaczepienia? Spytał Michał wbijając kolejną bilę.
    -Punkt zaczepienia? Ciężko to tak nazwać, ale...taaa. Jest już jakiś początek. Powolutku się rozkręca. Odpowiedziałem.
    -A jak tam twoja klasa?
    -Rany, musisz o to pytać?
    -No weź. Opowiadaj! Ale już!
    -No dobra, dobra. Powiem Ci:
    Kibol, jakiś wieśniak, niespełniony fotograf, który robi zdjęcia autobusom...Cholerka, wiesz, że w klasie mam ponoć jakiegoś gwałciciela?
    -Co? Spytał Michał.
    -Nazywają go "Aruna". Mówią, że jest I gwałcicielem IV RP. Cokolwiek to znaczy. ?Elyta? Polski. To przez nich, nasz kraj nie zdąży na Euro 2012.
    -Przynajmniej nie będziesz się nudzić w tej szkole. Mruknął Michał, który właśnie wbił czarną bilę.
    -Ha! Wbiłeś ósemkę. Tym razem ja wygrałem! Krzyknąłem, podnosząc kij w geście zwycięstwa.
    -Brawo...To będzie już...6:1 dla mnie. Odpowiedział Michał, gasząc mój entuzjazm.
    -E tam, dopiero się rozkręcam.
    A wracając do całej tej sprawy, wiem już, kto sprzedaje prochy. Tak się fajnie złożyło, że jest u mnie taki jeden koleś.
    -I co zamierzasz zrobić?
    -Wybiorę się do niego za kilka dni na zakupy. A za parę tygodni poszukam sobie u niego dodatkowej roboty. Toć nam w policji nie płacą zbyt dużo.
    W tym momencie podeszła do nas nasza koleżanka z pracy. Wiktoria. Była narzeczona Michasia.
    -Co tu robisz? Spytał poruszony Michał.
    -Nie mogę już przyjść pograć? Spytała dziewczyna.
    -Możesz, możesz. Mruknął Michał, który oddalił się od nas.
    -Co go ugryzło, Pawełku? Spytała Wiktoria.
    -Nie wiem.
    Dziewczyna popatrzyła się w kierunku oddalającego się Michała. Pokręciła głową i powiedziała:
    -Walić go. Opowiadaj o swojej nowej klasie.
    -Ech...muszę? Spytałem.
    -Tak! To bezpośredni rozkaz.
    -Mieszanina kretynów, świrów, ćpunów...
    -A jak z dziewczynami?
    -Jest taka jedna...nawet ładna, ale podobno cnotka, że głowa boli.
    -Podobno?
    -Tak mi mówili...Odpowiedziałem.
    -A kto dokładnie?
    -A...znajomi z klasy.
    -To zanim będziesz wyciągać jakieś wnioski, zobacz jaka ona jest. Pogadaj z nią, zaproponuj jej...kino...Może to jakaś fajna dziewczyna.
    -Musimy teraz o tym gadać? Spytałem. Nie poszedłem tam, by znaleźć miłość swojego życia, a zrobić coś, co spowoduje, że Cupryś mnie awansuje na pełnego komisarza, da mi miesiąc urlopu i podwyżkę.
    -A właśnie. Jak tam twoje?zadanie?
    -Powolutku, ale jakoś to będzie. Syknąłem, ustawiając bile.
    W tej chwili Michał do nas powrócił.
    -Nadal męczysz Wernera? Spytał.
    -A co? Nie mogę? Odpowiedziała dziewczyna.
    -Rany, musicie się teraz kłócić? Spytałem. To, że nie jesteście już razem, nie oznacza, że cały Wrocław musi o tym wiedzieć. A przynajmniej nie kłóćcie się przy mnie. Ja i tak mam już wystarczająco przesrane. Przeżywam teraz gehennę z jakimiś debilami, a tu dochodzi wasz wątek miłosny. Moje życie nie będzie jakimś cholernym, miłosnym opowiadaniem!!! Krzyknąłem, nie zastanawiając się nad sensem tego zdania.
    Wiktoria zrobiła obrażoną minę, by po chwili podejść do barmana, który był jej nowych chłoptasiem.
    Michał również się oddali od stołu, przy którym staliśmy. Zdążył jednak jeszcze powiedzieć:
    -Paweł, zapłać. Rozliczymy się później.
    I tak zostałem sam...Gapiłem się na wychodzącego Michała, a po chwili spojrzałem na Wiktorię.
    Spojrzałem na barmana i mruknąłem cicho:
    -Daj rachunek i dużą Pepsi z cytryną. To będzie dłuuuugi wieczór.
  21. Nicek
    Ruszyłem w kierunku szkoły. Budynek z bliska był jeszcze bardziej przerażający.
    Gdy wszedłem do środka, pobiegłem na górę, na 3 piętro.
    Kilkunastosekundowa wspinaczka zniechęciła mnie całkowicie. Byłem zmęczony, zły i cholernie poirytowany.
    A po chwili okazało się, że byłem spóźniony. Apel się rozpoczął. Drzwi do auli były otwarte, jednak nie wszedłem do środka. Przycupnąłem przy kolumnie, gapiąc się na tablicę z ogłoszeniami z poprzedniego semestru.
    -W co ja się wpakowałem? Spytałem samego siebie.
    Może to głupio teraz to zabrzmi, jednak trochę się bałem. Obawiałem się tego, że będę zmuszony "zabawiać się" z tą dzieciarnią cały rok. No?w końcu nie wiedziałem, kiedy, i czy w ogóle, będzie transakcja. A mógłbym teraz zatrzymywać jakiegoś tira na granicy polsko-niemieckiej. I sprawdzać jego zawartość. Ech?
    Kilka minut później cała "elyta tej szkoły" czyli drugoklasiści wyszli na zewnątrz.
    Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie wiem, gdzie iść. Nie wiem, gdzie jest moja klasa, gdzie jest sala mojej klasy...rany, nawet nie byłem pewny, co do nazwy klasy.
    -2...B...Przypomniałem sobie. Jestem z drugiej "by".
    W tym momencie, jakimś cudem, usłyszałem, jak jakaś kobieta krzyczy:
    -Cała 2B do sali numer 20!!!
    Zapamiętałem, że mijałem tą salę, gdy szedłem na górę. Zawróciłem na drugie piętro i po chwili byłem już pod klasą, czekając na bandę debili, którzy zaraz powinni się zjawić.
    Zjawili się. Grupa dwudziestu kilku osób leniwie ustawiła się pod pomieszczeniem. Przyglądałem im się chwilę, lecz jakiś chłopak się spytał:
    -I na co się gapisz?
    Poczułem, że ciśnienie podskakuje mi do granicy bezpieczeństwa, jednak nic nie odpowiedziałem. Stanąłem na końcu długiej kolejki do sali.
    Powoli zaczęliśmy wchodzić do środka. Gdy znalazłem się w środku, usiadłem na krześle, który był tuż przy drzwiach.
    Na środek sali wyszła nauczycielka, która zaczęła do nas mówić:
    -Fajnie was widzieć po wakacjach.
    -Ta...panią też dobrze widzieć. Odpowiedział chłopak, który wyjął aparat.
    -W tym roku doszedł do nas nowy kolega.
    -To ten przy drzwiach? Spytała dziewczyna bawiąca się swoimi okularami.
    -Tak, to prawdopodobnie chodzi o mnie. Odpowiedziałem z lekką obawą.
    Pani się serdecznie uśmiechnęła.
    -No, teraz czas na trochę smutniejsze wiadomości. W tym roku będziecie mieć nadal lekcje z panem Chciałem.
    Kilka osób jęknęło bardzo głośnie.
    -Tylko nie pan Chciał. Krzyknęła dziewczyna ubrana w białą koszulkę, na której była ogromna wiśnia.
    -Karolina, uspokój się. Odpowiedziała wychowawczyni.
    -Właśnie! Odpowiedział chłopak z aparatem. On na pewno chciał mieć z nami w tym roku lekcje.
    Wszyscy, z wyjątkiem mnie, zaczęli się śmiać. Zrozumiałem oczywiście dowcip, jednak nie uznałem go za rewelacyjny.
    -Dobra, dobra. Starczy. Odpowiedziała pani. Plan lekcji macie w Internecie. A teraz jesteście wolni. Do jutra.
    Wszyscy uczniowie wstali...
    -Z wyjątkiem ciebie, Paweł. Powiedziała pani.
    -Łał. Nasza pani bierze się za nowego. Powiedział chłopak z koszulce GKS Mirków.
    -Doniu, a ty co? Zazdrosny. Spytał inny chłopak.
    Nie usłyszałem, co odpowiedział chłopak, bo wyszedł z sali.
    Gdy zostałem sam na sam z nauczycielką, ta powiedziała:
    -Komisarz Werner?
    -W zasadzie podkomisarz.
    Pani się przyjaźnie uśmiechnęła.
    -I jak ci się podoba w naszej szkole?
    -Z całym szacunkiem, proszę pani, ale nie jestem zachwycony...ale to się jeszcze może zmienić.
    -Mój brat mówił mi, że masz tutaj jakąś sprawę z narkotykami.
    -Nie mogę powiedzieć pani szczegółów, jednak sądzę, że inspektor Cupryś powinien się z panią podzielić informacjami na temat tej...operacji. Odpowiedziałem.
    -No trudno, jednak jeśli będziesz mieć jakieś kłopoty, wal do mnie od razu. Powiedziała nauczycielka.
    -Okay. Odpowiedziałem
    -No, to nie zatrzymuję Cię. Powodzenia, komisarzu.
    Kiwnąłem głową na pożegnanie. Odwróciłem się i wyszedłem z sali...
    -Rany, trafiłem do wariatkowa Mruknąłem cicho.
    Zamorduję Cuprysia. A zaraz potem przeniosę się do Drogówki. A jak trzeba będzie, to do Straży Miejskiej?
  22. Nicek
    Zadzwonił budzik. Z bólem serca wstałem. Spojrzałem na zegarek. 9:15. Za niecałe 45 minut zaczyna się rok szkolny.
    Na wpół przytomny wyszedłem z pokoju. Udałem się do kuchni. Nie byłem całkowicie obudzony. Postanowiłem zrobić sobie coś smacznego do jedzenia, ale biorąc pod uwagę fakt, że cały poprzedni, burzowy, dzień przespałem, w lodówce znalazłem tylko pajęczyny i masło, które próbowało uciec.
    Wkurzony i głodny starałem się doprowadzić do porządku w łazience. Szybki, zimny prysznic. Podstawowa rzecz, jeśli ktoś chce przetrwać trudy roku szkolnego.
    Gdy się wysuszyłem i ubrałem, zacząłem szukać swoich kluczyków od auta. Gdy je znalazłem, naszła mnie taka refleksja.
    -Zaraz, ilu licealistów ma własny samochód?
    Spojrzałem na kluczyki.
    -Cholera?muszę jechać tramwajem.
    Rok szkolny jeszcze się nie zaczął, a ja już jestem zły. Pięknie się zaczyna. Na szczęście pogoda była ładna. Świeciło słoneczko, na niebie nie było ani jednej chmurki. Wiał lekki, ciepły wiatr, który przypominał o tym, że jeszcze kilka godzin temu był sierpień.
    Jakimś cudem doczołgałem się do przystanku. Spojrzałem na rozkład jazdy.
    Mam 2 tramwaje. 8 i 11. Oba były kilka minut temu?Jasna cholera!
    Frustracja pogłębiała się z sekundy na sekundę. Z braku innych rozrywek, włączyłem radio w telefonie. Trafiłem na jakąś cholerną reklamę, w której dzieci śpiewały piosenkę o tym, że ?szkoła tuż, tuż?. Jakbym, cholera, o tym nie wiedział.
    Na szczęście tramwaj przyjechał. Niebieska śmierć, poruszająca się na szynach, podjechała pod mój przystanek. Z lekką obawą wszedłem do drugiego wagonu. Oczywiście nie skasowałem biletu. Bo po co?
    Usiadłem na najczystszym krzesełku. Po chwili pioruńska machina ruszyła w kierunku Liceum Ogólnokształcącego nr 1.
    Nie chciałem iść do tej szkoły. Nie miałem ochoty poznawać moich rówieśników. Większość licealistów to skretyniali alkoholicy i osoby z rakiem płuc, którzy palą średnio 2 paczki fajek dziennie.
    Zresztą, moja siostra wiele razy mówiła mi, co się dzieje w jej szkole. A wszelakie imprezy dla licealistów są?przerażające.
    Żeby było śmiesznie, to kilka tygodni temu, gdy rano jechałem do pracy, o mało co nie potrąciłem jakieś licealistki, która chwiejnym krokiem wracała do domu. Była cała zarzygana?
    Ech?oby jak najprędzej doszło do transakcji.
    Podróż, a raczej męka, trwała jakieś 15 minut. Po tym czasie tramwaj dotarł do przystanku, który był pod szkołą.
    Wysiadłem, dziękując, sam nie wiem komu, że udało mi się przeżyć jazdę.
    Budynek szkoły wyglądał na stary i zaniedbany. W rzeczywistości był stosunkowo nowym budynkiem. Powstał kilka lat temu. A mimo to przypominał ruinę. Zresztą, był pomazany sprejami przez pewnie jakichś naćpanych dresów, którzy myślą, że jak napiszą CHWDP na ścianie, to są kozakami.
    Z przerażeniem ruszyłem do bramy głównej. Pod nią zobaczyłem jakąś blondynkę, która paliła papierosa.
    -Sorry, na rozpoczęcie roku szkolnego to gdzie mam iść? Spytałem w miarę kulturalnie.
    -Na aulę. Wchodzisz do środka i idziesz na 3 piętro. Odpowiedziała od niechcenia dziewczyna.
    Mruknąłem coś, co miało przypominać ?dzięki?. W rzeczywistości odgłos, jaki z siebie wydałem, przypominał dławiącą się precelkiem świnkę morską. Przynajmniej tak mi się zdawało.

  23. Nicek
    Następnego dnia, o 8:00 zameldowałem się w pokoju Cuprysia.
    -Witam, witam. Odpowiedział radośnie oficer.
    -Skąd ta radość, panie inspektorze?
    -Bo już praktycznie wszystko załatwione. Trafisz do klasy 2B.
    -2B? Świetnie, coś jeszcze?
    -Werner, więcej optymizmu. To będzie łatwa i szybka robota. Jedyne co musisz robić, to przychodzić do tej szkoły.
    -No i dowiedzieć się, kto jest dealerem. Dopowiedziałem.
    Cupryś wstał i podszedł do okna, wyrzucając papierosa, którego palił.
    -W samej szkole nie będziesz mógł mieć broni. Ani odznaki. Zresztą, i tak by ci się nie przydała. Tylko 2 osoby będą znać o tobie prawdę.
    -Kto?
    -Dyrektorka i wychowawczyni.
    -A skąd ta pewność, że one nie są?jakoś powiązane z mafią?
    -Dyrektorka od prawie 12 lat prowadzi akcje przeciwko narkotykom. Wiesz, różne spotkania, fundacje, itp., itd.
    -A zna pan takie przysłowie, jak ?Pod latarnią najciemniej??
    -Znam je bardzo dobrze. Ale?nie przesadzaj. Nie będzie tak źle.
    -No dobra. Załóżmy, że dyrektorka jest tą ?dobrą?. A co z wychowawczynią?
    -O?akurat o to się nie bój. To moja siostra.
    -Pana siostra jest?nauczycielką?
    -Tak. Nauczycielką geografii. Będziesz miał z nią 2 lekcje w tygodniu.
    -Świetnie. Czyli zaręcza pan za swoją siostrę?
    -Tak, Werner.
    -No dobra. Teraz potrzebuję jeszcze książek, zeszytów, plecaka?
    -Wszystko dostaniesz. Ale ty tam nie idziesz, by się uczyć, prawda?
    -A korepetycje?
    -Nie wygłupiaj się. Odpowiedział Cupryś.
    -Detale to podstawa. Inspektorze. Odpowiedziałem.
    -Werner, ty nie idziesz tam, by dostać czerwony pasek, tylko by dowiedzieć się o przemycie narkotyków.
    -Jasne?A?musimy wymyślić mi jakąś...przeszłość. Wie pan, coś, co mam powiedzieć moim nowym ?kolegom?.
    -A tu już liczę na twoją inwencję.
    -No to powiedzmy, że jestem?absolwentem elitarnego gimnazjum numer 4 z Poznania. Znam biegle 14 obcych języków?
    -Znasz 14 obcych języków? Spytał Cupryś.
    -Nie, ale szybko się uczę. Odpowiedziałem.
    -Werner, nie rób sobie jaj. Ma to być przeszłość normalnego chłopaka, który trafił do LO 1.
    -Ale żaden normalny chłopak nie trafia do ?jedynki?. Odpowiedziałem.
    -To co proponujesz?
    Zamyśliłem się. Myślałem nad tym, co powiedzieć.
    -Może jakiś bidul?
    -Że niby sierota? Spytał Cupryś.
    -Nie, mam na myśli: Ojciec nieznany, matka alkoholiczka?
    -Rany boskie, Werner. Czy ty jesteś normalny?
    -Dobra, niech będzie: Syn żołnierza, matka pracuje za granicą.
    -O! I to już jest coś. Można jeszcze dodać to, że rodzice rozwiedzieni, a ty mieszkasz sam.
    -O! I to mi się podoba. Inspektorze.
    -No. To Werner. Szykuj się na rozpoczęcie roku szkolnego. W końcu to już tylko kilka dni.
    -To wszystko? Spytałem z nadzieją w głosie.
    -Tak. Możesz iść.
    Wyszedłem z gabinetu. Poszedłem do swojego biurka. Byłem w pracy od kilku minut a już byłem zmęczony. A może po prostu zirytowany?
    -To co, Pawełku, jakaś akcja Ci się szykuje? Spytał wysoki brunet, który miał biurko tuż koło mnie.
    -Tak, tak. Mam iść do jakieś cholernej szkoły. Latynosi znowu wysyłają do nas amfę.
    -Latynosi? Amfetamina nie jest z Ameryki Południowej.
    -Nie wiem, mało mnie obchodzi skąd to jest. Niemniej będę musiał przez najbliższe kilka miesięcy zadawać się z jakimiś zdegenerowanymi dziećmi.
    -Moja siostra chodzi do LO 1. Odpowiedział brunet.
    -Michaś, a ile ona ma lat?
    -18.
    -A ładna jest? Spytałem.
    Brunet pokazał mi jej zdjęcie.
    -Nosisz zdjęcie własnej siostry? Jesteś chory!
    -Coś ci nie pasuje?
    -Nie no, spoko. Daj mi jej numer telefonu. Odpowiedziałem. Już ja się o nią zatroszczę
    Michał spojrzał na mnie tak, że odechciało mi się dalszej rozmowy. I wtedy z radosną nowiną przygalopował Cupryś.
    -Werner, spadaj stąd. Nic tu po tobie. Do końca sierpnia masz urlop.
    -Huah. Krzyknąłem.
    -Pawełku, masz wieczorem czas? Spytał Michał. Idziemy z chłopakami na bilard.
    -Dziś wieczorem? Nie, sorry, Odpowiedziałem. Mam już plany.
    -No trudno.
    Wyszedłem z budynku i ruszyłem w kierunku swojego auta.
    Tak naprawdę cały wieczór miałem wolny?
  24. Nicek
    Łał. Wszedłeś/weszłaś na mój blog. Jesteś głupi czy odważny?
    Anyway, na tym blogu zamierzam wrzucać kolejne części mojego opowiadania (który, notabene, nie jest moim pierwszym opowiadaniem).
    Okay, w wielu miejscach fabuła kuleje, jest?przesadzona, ale niektórzy mówią, że nieważne, jak potrawa wygląda. Ważne, jak smakuje.
    Będę starać się dopisywać kolejne rozdziały najczęściej jak mogę, ale chyba każdy czasami ma kryzys twórczy, prawda?
    Jeśli komuś się spodoba moje opowiadanie, to chętnie wyślę moje pierwsze, znacznie dłuższe ?dziełko?.
    PS. Niestety nie mam odpowiednich środków, by wynająć profesjonalnych ?korektorów?, by ci mogli sprawdzać błędy/literówki itp., itd.
    Będę starać się, by było ich jak najmniej, ale jestem, podobno, tylko człowiekiem
    Tenkju for jor etenszyn.
  25. Nicek
    Parę dni później, w piątek, gdy siedziałem ze Stefanem na lekcji historii, starałem sobie przypomnieć o co chodziło w całej tej Rewolucji Francuskiej. Piątek od zawsze był moim ulubionym dniem, jednak dopiero teraz poznałem, co to znaczy ?tęsknić za weekendem?.
    -Idziesz z nami później?
    -Ale gdzie? Spytałem.
    -Na górę, no wiesz. Darek ma dowód osobisty, obok jest kilka monopolowych...
    -Nie wiem, muszę wracać do domu dzisiaj w miarę wcześnie. Mam te..no?korki z matmy.
    -Dziewczyny będą.
    Spojrzałem na Stefana, ten spojrzał na dziewczynę w czarnych włosach, która właśnie była przepytywana przez nauczycielkę.
    -Żaneta też...
    -Okay...straciłem wątek. A co ma do tego Żaneta?
    -No wiesz...tu wszyscy wiedzą o wszystkich.
    -Ta? To co mi powiesz o takim...Danielu?
    -Doniu? On jest też zakochany...i to beznadziejnie.
    -W kim?
    -A tego ci nie mogę powiedzieć. Sam musisz to odgadnąć. Niemniej, jak sam twierdzi, ty masz większe szanse u Yumie-Kolorado-cośtam, niż on u Czapki...
    -Czapki?
    -Ups, wygadałem się.
    -A w ogóle skąd ten pomysł, że ona mi się podoba? Spytałem.
    -A nie podoba ci się?
    -Tak.
    -Tak czyli nie?
    -Tak, w znaczeniu tak do twojego pytania.
    -Ale tak, czyli: Podoba mi się czy tak, nie podoba mi się.
    -No po prostu tak. Odpowiedziałem.
    -Paweł, nie zrozumiałeś mnie...
    -Tak, podoba mi się. Powiedziałem trochę podwyższonym głosem.
    -No widzisz?
    -Ale to nie powód, by od razu...
    -Będą z tego dzieci. Odpowiedział Stefan.
    Pokręciłem głową i spojrzałem na Sebastiana.
    -Jak myślisz, ma dzisiaj prochy?
    -Ciszej!!! Syknął Stefan. Skąd wiesz, że Seba sprzedaje?
    -Od Donia.
    -No tak. Ten to ma długi język. Kretyn jeden.
    Nie wiem, nie wiem. Raczej tak. Pod koniec tygodnia zawsze zwiększa się popyt na "cukierki".
    A co? Bierzesz?
    -E...zawsze chciałem spróbować. Odpowiedziałem, starając się zachować spokój.
    -Idź do Darka. U niego na wiosce jest Marysia. Pierwsza klasa.
    -Mi chodzi o Amfę. Odpowiedziałem. Tylko i wyłącznie o amfetaminę. Zresztą, to tak naprawdę nie dla mnie.
    -A dla kogo?
    -Nie mogę powiedzieć.
    -Więc chcesz amfę. To chyba masz tylko Sebastiana.
    -Werner! Krzyknął ktoś z końca sali.
    -Tak, pani profesor? Spytałem, wstając.
    -Co jest symbolem rozpoczęcia rewolucji?
    -Słucham? Spytałem.
    -Werner, wiesz, gdzie jesteś?
    -W...sali. Prze pani. Chyba...
    -Masz szansę pomóc pannie Żanecie. Powiedziała nauczycielka, wskazując palcem na Żanetę, która stała obok biurka.
    -Twoja wielka szansa! Wykorzystaj ją! Powiedział Stefan.
    -Panie Stefanie! Ma pan coś do dodania? Spytała nauczycielka.
    Stefan wstał i wymamrotał:
    -Nie, pani profesor!
    -Siadaj!
    -Tak jest, pani profesor. Wykrzyczał Stefan, siadając.
    -I z czego się śmiejesz? Spytałem chłopaka.
    -Werner...panna Żaneta czeka. Mruknęła nauczycielka.
    -No więc...sygnałem do rozpoczęcia rewolucji było...Zdobycie Bastylii? Powiedziałem niepewnym tonem.
    -Pytasz się czy odpowiadasz?
    -Odpowiadam, prze pani.
    -Werner. Dobrze. siadaj. Żaneta 3+.
    Dziewczyna złapała za swój zeszyt i pobiegła w kierunku swojej ławki.
    -Pan Werner na następnej lekcji będzie pytany...z Powstania Warszawskiego.
    -Co? Przecież Powstanie Warszawskie...
    -Jest dopiero w III klasie. Odpowiedziała pani. Wiem. Ale pan Werner na pewno się przygotuje. Prawda?
    -Ale odpowiedziałem przecież poprawnie!
    -Ale gadasz na lekcji.
    -Ale odpowiedziałem poprawnie.
    -Ale gadasz na lekcji.
    -Ale odpowiedziałem poprawnie.
    -Ale?nie kłóć się! Siadaj i już.
    ?Nie kłóć się?. Standardowa odpowiedź nauczyciela, gdy kończą się mu argumenty.
    -Nie będę odpowiadać.
    -To dostaniesz ocenę niedostateczną.
    -Pfff.
    -Pfff?! Co to ma znaczyć, Werner.
    -?Pfff?, prze pani, oznacza ?Pfff?. Tak samo jak cholera oznacza cholerę, jak słowo na k oznacza słowo na k. Proste? Chyba tak.
    Cała klasa była wpatrzona to na mnie to na czerwoną twarz nauczycielki. Chyba troszeczkę przesadziłem, ale przypomniałem sobie, nic mi się w końcu stać nie może. No bo co? Dostanę 1 z historii i Cupryś mnie zdegraduje do posterunkowego?
    -Jest dziś przewodniczący? Spytała nauczycielka.
    Nasza przewodnicząca, Monika, podniosła rękę.
    -Zaprowadzisz Wernera do dyrektorki.
    -Nie trzeba. Zostanę tutaj.
    -Wynoś mi się stąd! Ale już!
    Uśmiechnąłem się i spytałem Stefana:
    -To o której na górce?
    -Po lekcjach, stary. Po lekcjach.
×
×
  • Utwórz nowe...