Skocz do zawartości
  • wpisy
    75
  • komentarzy
    8
  • wyświetleń
    18286

...


Nicek

233 wyświetleń

?Szok i bomba? 15 sierpnia 1944.

Obudził mnie czyjś szloch. Z początku chciałem to zignorować, ale po paru sekundach nie dało rady. Wstałem gwałtownie i zobaczyłem zgiętego w pół bliźniaka.

-Marcin?

Chłopak nie zareagował.

-Marcin, chłopie. Nic Ci nie jest?

Złapałem chłopaka za ramię. Ten nadal się nie ruszał.

Szybko wstałem, obudziłem Maćka, Adolfa, Tadeusza i razem w czwórkę zaczęliśmy zastanawiać się, co zrobić z młodym.

-Sprawa jest prosta, chłopak jest wykończony psychicznie.

-Nie, braciszku. To nie jest wina wykończenia psychicznego. Ja, Adolf, Maciek. W naszym wypadku można mówić o wykończeniu psychicznym, ale Marcin?

On nie reaguje, nie kontaktuje z rzeczywistością. To już jest naprawdę poważna sprawa.

-Zaraz załatwię mu transport na drugą stronę Wisły.

-Tadek! Nie słuchasz mnie! Jemu potrzebny jest lekarz!

Porucznik zamyślił się. Obszedł dookoła pokój kilka razy.

Zatrzymał się przy oknie. Patrzył się przez chwilę na sąsiedni budynek.

-No dobra. Ja idę po lekarza. Witek, Maciek wy zajmijcie się Marcinem.

Sierżancie Tymowski, mam nadzieję, że nie będzie pan miał nic przeciwko, jeśli uszczuplę pańską drużynę o jedną osobę.

-Nie ma o czym mówić, poruczniku.

-Okay, w takim razie idę. Za 15 minut wracam.

Usiadłem obok bliźniaka i zacząłem czyścić swój pistolet maszynowy. Znałem powód, dla którego tak się z chłopem stało. Sam w końcu też wskoczyłem do tego dołu z wodą i wyciągnąłem zwłoki tej dziewczyny. I pozostałe też.

Gdy tak patrzyłem na Beleraka, przypomniał mi się Tadeusz w samolocie. Też był nieobecny i nie było z nim żadnego kontaktu. Ale teraz sprawa była znacznie poważniejsza.

Gdy przyszedł do nas lekarz, zaczęło już świtać. Pierwsze promienie wpadały przez okno do naszego budynku, budząc przy okazji resztę drużyny, którą staraliśmy się przez ten czas nie obudzić.

-Dzieeeeń dobry -ziewnął Langer, przeciągając się. Jak tam? Co dziś robimy?

-Z Marcinem się pogorszyło.- mruknął smutnie drugi bliźniak.

Arek natychmiast się poderwał na równe nogi i podszedł do lekarza-powstańca, który teraz badał Marcinowi źrenice.

-Reaguje. Wszystko w porządku. No, przynajmniej od technicznej strony.

-On nie jest rany! Po prostu przeszedł wstrząs- dodałem.

-No tak, jasne, jasne?

-Ironia w pańskim głosie, doktorze, mi się nie podoba.- odpowiedział Maciek.

-Słuchaj, szeregowy. Leczyłem w I wojnie, w wojnie polsko-bolszewickiej i podczas kampanii wrześniowej. Widziałem wiele przypadków symulacji, więc nie dziw?

-On nie symuluje!- krzyknąłem.

-Jak pan śmie!- dodał Tadeusz.

Lekarz wstał i pakując swoje rzeczy odpowiedział:

-Przez te wszystkie lata widziałem wiele okropnych rzeczy, a jakoś nic się ze mną nie stało. Zresztą, sam, sierżancie, mówiłeś, że też byłeś w tym dole.

-Tak, ale ja się tym nie przejmuję. Ale on to przeżył, więc zacznij go pan leczyć albo?

-Albo co?

-Albo inaczej porozmawiamy- odpowiedziałem, starając się nie rzucić na lekarza.

Z początku sądziłem, że facet po prostu wyjdzie z pomieszczenia i pogna w siną dal.

Nie wiem, czy tak by zrobił, gdyż nasza sprzeczka została przerwana przez naszego wujka:

-Sztukasy! Lecą na nas! Wszyscy do piwnicy!

-Witek, Maciek. Bierzcie Marcina! Wszyscy do piwnicy! Jazda!

Natychmiast podbiegłem do bliźniaka i, razem z jego bratem, złapałem go, ruszając w kierunku klatki schodowej.

Marcin był jak szmaciana lalka. Kiwał się w tą i z powrotem, pewnie nie zdając sobie sprawy z tego, że coś się dzieje.

Gdy wpadliśmy do piwnicy, usłyszałem, jak spadają pierwsze bomby.

-O cholera! Atakują chyba nasz budynek!- zawołał Adolf.

-Spokój!- krzyknął wujek. Nic nam nie będzie. Wszyscy mają zachować spokój!

-Ktoś coś mówił o końcu powstania?!

-Zamknij się, Tadek. Nie teraz!- odpowiedział kapitan.

Nadleciały jeszcze 3 albo 4 bomby. Potem nastała krótka cisza i przerażający krzyk:

-Budynek się zawalił! Ludzie! Budynek się zawalił. Tam są żywi!

-Cholera, musiał się zawalić budynek naprzeciwko. Wszyscy za mną! Natychmiast!

Bez zastanowienia wybiegliśmy na ulicę. Zobaczyłem ruiny budynku, który stał jeszcze kilkanaście sekund temu.

-Witek! Na co czekasz, do cholery!? Tam są żywi ludzie!

Tadek, bierz kilku ludzi i lećcie po wodę i piasek! Trzeba ugasić czymś pożar! Tymowski, leć po wszystkich dostępnych sanitariuszy!

Wdrapałem się na niemałą górkę. Wytężyłem słuch, by móc usłyszeć ewentualne wołanie o pomoc.

Ktoś wołał! Obok mnie. Kucnąłem i zacząłem, gołymi rękoma, przekopywać się przez gruz. Po mniej niż 30 sekundach zobaczyłem wystającą rękę.

-Tutaj! Dawać tutaj! Są tu żywi!- krzyknąłem, wracając do odkopywania gruzów.

Trzymaj się, kimkolwiek jesteś. Pomoc już tu jest.- mówiłem, mając nadzieje, że właściciel ręki mnie słyszy.

Kątem oka zauważyłem, że jakaś postać zaczyna kopać obok mnie. To był?Marcin.

-Lepiej Ci?- spytałem, ciesząc się, że z kumplem jest lepiej.

Belerak nie odpowiedział. Kopał dalej.

-Witek, macie tam kogoś?- spytał kapitan.

-Tak! Mamy co najmniej jedną osobę. Chyba żyje!

Gdy ja kopałem, Tadek i kilku oficerów gasiło pożar, który wybuch po bombardowaniu. Cała akcja przebiegała bardzo szybko.

Gdy ogień został całkowicie zdławiony, razem z bliźniakiem wyciągnąłem pierwszą osobę.

Był to młody chłopak, który był brudny i ranny, ale żył!

Kopaliśmy dalej, mając nadzieje, że znajdziemy więcej osób. I rzeczywiście, znaleźliśmy! Jakaś ręka wystawała z gruzów, więc bezzwłocznie zajęliśmy się dalszym kopaniem.

Osoba, która leżała pod nami musiała żyć, bo strasznie się wierciła. Machała ręką jak wściekła.

-Zaraz Cię wyciągniemy! Trzymaj się!- powiedziałem w kierunku ręki, która ani na moment nie przestawała się ruszać.

-Chyba się dusi.- przemówił w końcu bliźniak.

-O, widzę, że nie zapomniałeś, jak się gada.- dodałem, starając się jakoś odreagować.

Gdy kopaliśmy i byliśmy coraz bliżej głowy, machanie ustawało. Z początku prawie niezauważalnie, potem coraz bardziej ręka zaczynała omdlewać.

-Już! Wytrzymaj jeszcze chwilę!- krzyknąłem.

Gdy zobaczyłem czubek głowy, ręka opadła całkowicie.

Parę sekund później pojawiło się czoło, oczy i nos. Jednak ręka już się nie ruszała.

Była to młoda dziewczyna, uderzająco podobna do tej, którą razem wyciągnęliśmy z dołu.

Gdy pojawił się tułów, zauważyłem, że kopię już sam.

Obok Marcin klęczał nieruchomo, gapiąc się w budynek, w którym spaliśmy.

-Pomóż mi!

Marcin! Pomóż mi!

Chłopak nie reagował. Wstał i ruszył przed siebie.

Z początku chciałem go zostawić, jednak doszedłem do wniosku, że i tak już nie pomogę dziewczynie, a bliźniak może sobie zrobić krzywdę, więc ruszyłem za nim.

-Marcin! Chodź pomagać! Tutaj jest jeszcze parę osób do wyciągnięcia.

Szeregowy się zatrzymał. Odwrócił się w moim kierunku.

Płakał.

-Sierżancie, przepraszam. Ja nie mogę! Chryste! Cały czas widzę tę dziewczynę w dole. Cały czas, przy każdym kroku, słyszę, jak butem roztrzaskuję komuś czaszkę! A teraz ta dziewczyna! Ja już nie wytrzymuję!

-Chodź, musimy pomóc tamtym ludziom!

Marcin pokręcił głową.

-Nie, ja już nikogo nie ratuję. To nie dla mnie.

Chłopak wyciągnął swój pistolet i włożył go sobie do ust.

-Marcin, nie!- krzyknąłem.

Nie zareagował. Pociągnął za spust.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...