Skocz do zawartości
  • wpisy
    75
  • komentarzy
    8
  • wyświetleń
    18285

Ostatni rozdział...


Nicek

293 wyświetleń

17 sierpnia.

W nocy udało mi się znaleźć kilka godzin na sen. Zresztą, nie miałem nic lepszego do roboty. Czytanie instrukcji przy świetle latarki nie było tym samym, co czytanie przy świecach ?Ogniem i Mieczem?. No, przynajmniej tak mi się wydawało. Wtedy, czyli jakieś 7 lat temu, nie musiałem siedzieć w dziurze, tylko leżałem w cieplutkim łóżku i miałem zawsze pod ręką dzbanek z herbatą. Teraz miałem tylko karabin mojego rannego kolegi i instrukcje obsługi poręcznej radiostacji, potocznie nazywanej ?Walkie-talkie?.

A co do tego magicznego wynalazku: Po jakiś 15 minutach nauczyłem się w pełni nim obsługiwać. Fajna sprawa takie coś. Co prawda nadal trzeba się nadźwigać, jednak nie przypomina już wielkiej, metalowej puszki, która zawsze lądowała na czyjś plecach.

Tak koło godziny 23 obudził mnie Tadek, który chciał się podzielić ze mną dobrą nowiną:

-Przywieźli amunicję! Wstawaj Witek.

-Cooo? Daj mi spać!- mruknąłem sennie.

-Budź się, bo zaraz nic nie zostanie i będziesz musiał ładować broń kamieniami!

O! To był bardzo dobry argument. Wstałem, przeciągnąłem się i wyszedłem z okopu, wspomagany ręką Tadka.

-Jeep jest przy 17-funtówce. Idź zabrać jak najwięcej amunicji. Będzie nam potrzebna.

-Tadek, Tadek. Nie mam 10 lat. Naprawdę nie musisz mi mówić takich rzeczy.

-A! I jeszcze jedno. Jak tylko pobierzesz sprzęt, skontaktuj się ze sztabem batalionu. Poinformuj ich, że 1 kompania została zaopatrzona.

-Mhm, zaraz to zrobię- odpowiedziałem, ziewając.

Ruszyłem przez odcinek lasu, który był wypełniony dziurami.

Gdy zbliżyłem się do zakamuflowanego działa, usłyszałem głos Adolfa:

-Witek, podobno zostałeś radiooperatorem.

-Taa, radiooperaturus szefuss companiuss. Wymarły gatunek ssaka, który zachował się na całej ziemi tylko w jednym egzemplarzu. Co tam w drużynie?

-A daj spokój. Nie wiemy nic o Langerze. Nawet nie wiemy, czy dotarł do punktu medycznego. Cholera! Jeszcze kilkanaście godzin temu moja drużyna była jedyną drużyną w batalionie, która nie poniosła żadnych strat.

-Przykro mi, stary.

-Dzięki. A tak przy okazji, podobno twoja radiostacja jest jakaś inna.

-Mhm.- odparłem, wskazując na wystające urządzenie, które trzymałem w swoim malutkim chlebaku.

-Ale maleństwo. No kto by pomyślał?

-Ma ograniczony zasięg. Nawet nie pamiętam jaki, ale starczy do komunikowania się ze sztabem i innymi batalionami.

Co zresztą zaraz będę mógł udowodnić, łącząc się z dowództwem batalionu.

Ale najpierw muszę Cię prosić byś podał mi tę ładownice do Enfielda.

Po zaopatrzeniu się w pestki, wyciągnąłem walkie-talkie, wysunąłem antenę, wcisnąłem kilka guziczków i już po chwili rozmawiałem z kapitanem:

-Melduję, że 1 kompania została zaopatrzona w amunicję. Od Enfield?ów, przez granaty, amunicję do moździerzy na Stenach kończąc.

-Na pewno wszyscy dostali? Więcej, w przeciągu najbliższych paru godzin, dostaw nie będzie. Masz się upewnić, że każdy ma czym strzelać.

-Tak jest!- odparłem. Bez odbioru!

Widzisz jakie to proste?- spytałem Adolfa, który przyglądał się całej rozmowie.

Za kilka lat każdy człowiek będzie miał takie coś. Zobaczysz. To się nazywa postęp.

-O pewnie. Już widzę, jak każdy człowiek na naszej planecie musi zameldować, że nasza kompania została zaopatrzona w amunicję.

Obaj wybuchliśmy śmiechem.

-Dobra, ja uciekam do swojego okopu. Muszę jeszcze zobaczyć, czy każdy ma magazynki. Zresztą, sam słyszałeś.

Ruszając w kierunku okopu przystanąłem na chwilę i odwróciłem się w kierunku pola i drugiego skraju lasu, z którego prawdopodobnie zaatakowaliby Niemcy.

-Co jest sierżancie, jak tam?- spytał Tadek.

-Słyszysz to, co ja?

-Ale co konkretnie?

-Warkot silników.

Tadek wytężył słuch.

-Faktycznie.

-To Niemcy?

-Nie wiem, możliwe. Możliwe też, że to Rosjanie.

Łap za radiostację i spytaj się dowództwa, czy nie wiedzą o jakieś zmechanizowanej jednostce, która jest naprzeciwko nas.

-Żartujesz? Przecież to my jesteśmy najbardziej wysuniętą?

-Nadlatują!!!- krzyknął ktoś, przerywając mi wypowiedź.

Niemcy po raz kolejny zaczęli nas ostrzeliwać z artylerii.

Od razu pobiegłem w kierunku mojego okopu, wydzierając się na lewo i na prawo, iż każdy ma siedzieć w swoim okopie i nie wychylać głowy.

Będąc jakieś 10, może 15 metrów przed okopem, nadleciał pocisk, który trafił bezpośrednio w mój okop. Zatkało mnie. Gdybym biegł trochę szybciej, to pewnie leżałbym już martwy w mokrej dziurze. Najstraszniejsze było jednak to, że po prostu stałem i gapiłem się w moją dziurę z otwartą gębą. Nie zważałem teraz na nadlatujące pociski. Zastanawiałem się, co by się ze mną stało, gdybym był ciut szybszy!

-Witek! Zwariowałeś! Pakuj dupę do okopu albo zaraz ją stracisz!- krzyknął brat, który siedział pozornie bezpieczny w swoim schronie.

Gdy oprzytomniałem, podbiegłem do okopu brata. W sumie mogłem do swojego. Uczyli nas, że artyleria bardzo rzadko trafia w te same miejsce 2 razy, więc dobrze jest się chować w lejach po pociskach, jednak wolałem się schować u brata. Sam nie wiem czemu.

-Oszalałeś? Chcesz, by Cię pocisk poszatkował!!!?

-Sory, no. Tak się jakoś złożyło!!!- krzyczałem, bo przez huk byłem ledwo słyszalny.

Ostrzał nie ustawał. Poprzednie bombardowania trwały krótko. 20-30 sekund. Teraz miałem wrażenie, że trwa ponad 40 sekund. Dziwne, że w ogóle w takiej chwili mogłem o takim czymś myśleć.

Że ostrzał się przeciąga.

Rany, naprawdę sam siebie czasem przerażam.

Po kilku chwilach był już spokój. Przez pierwsze 5 sekund. Gdy wszystko ucichło. Wychyliłem głowę i ujrzałem las nocą, który został po raz 4 ostrzelany w tym dniu.

Z drugiego skraju lasu słychać był wyraźnie gwizd. A raczej kilka gwizdów.

Najwyraźniej to był sygnał do ataku na nasze pozycje.

-Szykować się! Broń w pogotowiu. Wacek i reszta do działa!- krzyczałem, stojąc w okopie brata.

-Ej! Witek, To moja dola!- odpowiedział poirytowany brat.

-No tak, wybacz.

-Zakomunikuj, że Niemcy nas ostrzelali a teraz atakują.

-Rozkaz!

Sześć jeden-sześć jeden! Jesteś atakowani! Nieprzyjaciel atakuje nasze pozycje.

-Powtórz!

-1 kompania jest atakowana! Fryce rozpoczęły atak!

-Uspokój się, Witek. To musiało się kiedyś zdarzyć. Ilu jest Niemców?

-Nie wiem, jest ciemno. Słychać tylko zbliżające się pojazdy.

-Przyjąłem. W razie czego II batalion czeka w obwodzie.

Odłożyłem walkie-talkie, złapałem za karabin i wycelowałem w kierunku pola.

Tadeusz w tym czasie grzebał w swoim chlebaku. Szukał czegoś, jednak chyba nie mógł znaleźć, bo głośno przy tym przeklinał.

-Czego szukasz?

-Zaraz zobaczysz. Wypatruj Szwabów.

Jakaś sylwetka mignęła na drugim końcu pola. Byłem niemal pewny, że widziałem charakterystyczny niemiecki hełm.

-Jest!- krzyknął w końcu brat.

Bierz to!

-Co to?

-Flara. Jak to wystrzelisz, to będziemy widzieć nieprzyjaciół.

-Wiem co to flara. Daj mi sekundkę.

Przełamałem pistolet, włożyłem nabój do środka, zatrzasnąłem z powrotem.

-Strzel na środek pola.- rozkazał brat.

Wyciągnąłem rękę, chcąc strzelać, jednak brat mnie powstrzymał.

-Jeszcze nie, durniu jeden. Niech Niemcy bliżej podejdą!

-U, faktycznie. Wybacz.

Położyłem delikatnie pistolet wystrzeliwujący flarę, dobyłem broń i znów wycelowałem w pole.

-A w ogóle, to czemu siedzę w twoim okopie?

-Dobre pytanie, trochę niewygodne jest.

Podniosłem się, jednak zostałem powstrzymany.

-Siedź, żartowałem!

Obok nas nagle pojawił się Adolf, który miał stanowisko przy 17-funtówce.

-Poruczniku, działo obsadzone, amunicja dostarczona. Czekamy na rozkazy.

-Czekać. Jeszcze chwilę.

-Tak jest!

Gdy Tymiński zniknął, zwróciłem się do brata:

-Widzę coś na polu.

-Brat złapał za lornetkę.

-To Niemcy.

-Strzelać?

-Tak.

Podniosłem pistolet ku górze, wycelowałem na wysokości pola i wystrzeliłem.

Z początku nic się nie stało, jednak po upływie jakiś 4-5 sekund niebo nad polem rozjaśniło się, a my zauważyliśmy 2 niemieckie plutony i wóz opancerzony.

W kierunku niemieckich żołnierzy od razu poleciał grad pocisków.

Gdy tylko chwyciłem za broń, wycelowałem w kierunku niemieckiego żołnierza, który niósł moździerz.

Strzeliłem, jednak nie trafiłem. Przeklinając głośno, poprawiłem muszkę karabinu. Była źle ustawiona. To spowodowało, że chybiłem.

Gdy ponownie wycelowałem, Niemiec już nie żył, więc wycelowałem w biegnącego szeregowca, który był tuż przed naszym działem.

Wystrzeliłem i trafiłem. Może nie był to jakiś mistrzowski strzał, jednak swoją robotę odwaliłem bardzo dobrze. Niemiec zgiął się w pół i osunął się na ziemię. Żył. Jednak to z całą pewnością były jego ostatnie sekundy.

W tym samym czasie Wacek ładował pocisk do działa.

-Cel! Niemiecki transporter piechoty! Odległość 100 metrów. Ognia!

Pocisk wystrzelony z działa trafił niemiecki pojazd prosto w silnik. Momentalnie cały wóz stanął w płomieniach, a pasażerowie zaczęli wyskakiwać przez burtę.

To był idealny moment dla strzelców karabinów maszynowych.

W ułamku sekundy żołnierz obsługujący Brena skosił 10 nazistów, którzy w panice uciekali z płonącego pojazdu.

-Sześć-jeden, tu Sześć-jeden! Zostaliśmy zaatakowani przez dwa plutony SS, maja wsparcie wozów opancerzonych.

Kątem oka zauważyłem, jak Tadek odkłada karabin i łapie za lornetkę.

-O cholera! Pantera! Pantera na 11 !

-Sześć-jeden! Niemcy mają czołgi! Pantera. Co najmniej jedna Pantera i wóz opancerzony. Powtarzam?

-Witek!

-Tak?

-Obsługa działa chyba nie widzi czołgu. Przekaż im to!

-Tak jest!

Wybiegłem z dziury i ruszyłem w kierunku zamaskowanej 17-funtówki, starając się trzymać głowę jak najbliżej ziemi.

Biegnąc, zauważyłem leżącego na dnie okopu Marka Polaszka. Szeregowca z drużyny Adolfa.

-Marek! Marek! Żyjesz?- krzyczałem, leżąc na ziemi i starając się sprawdzić, czy chłopak żyje.

Nie żył. Dostał prosto w serce.

Wstałem jednocześnie zrozpaczony i bardzo wkurzony, znowu biegłem w kierunku działa.

Wtedy nadleciał pierwszy pocisk wystrzelony z Pantery. Trafił w drzewo, tuż obok mnie.

Siła podmuchu zerwała mi hełm z głowy, a mnie wrzuciła do jednego z okopów. Na całe szczęście był pusty, więc nikomu nie zrobiłem krzywdy.

Poczułem silny ból z tyłu głowy. Złapałem się za głowę w miejscu bólu i poczułem coś wilgotnego. Krew. Miałem rozciętą głowę.

Na całe szczęście załoga działa zauważyła czołg, który niebezpiecznie zbliżył się do naszych pozycji.

Działo było tak dobrze zamaskowane, że niemieccy czołgiści nie dostrzegli działa, które zostało obrócone w ich kierunku.

-Przeciwpancerny. Cel: Średni czołg. Odległość 75. Ognia!

Pocisk trafił w wieżyczkę czołgu, niszcząc lufę, jednak oszczędzając resztę pojazdu.

Czołg zaczął się wycofywać, a ja popełzałem w kierunku okopu Tadka.

-Ładnie załatwili ten czołg.

-Mógłbyś wezwać sanitariusza?

-Jesteś rany?!

-Mam łeb rozcięty.

-Zostań tu, zaraz kogoś sprowadzę.

Położyłem się na dnie okopu. Przez chwilę gapiłem się na rozgwieżdżone niebo.

Patrzyłem się tak i zastanawiałem, kiedy skończy się wojna. Przed oczami miałem cały czas zastrzelonego kolegę.

Dumając tak, doszedłem do wniosku, że powinienem zgłosić sytuację dowództwu batalionu.

-Natarcie odparte. Przynajmniej na naszej szerokości.- zakomunikowałem przez walkie-talkie.

-Świetnie. Jakieś straty?

-Jeszcze nie mam informacji. Są, bo widziałem, jak paru chłopaków oberwało, ale Niemcy stracili 2 plutony, wóz i Panterę.

-Świetnie. Dobra robota panowie.

--------------------------

Rankiem obudził mnie warkot przelatującego samolotu. Na szczęście rosyjskiego.

Przeciągnąłem się i wyskoczyłem z okopu.

Parę osób stało na polu i coś robiło, jednak nie byłem w stanie stwierdzić co konkretnie.

-Co jest, Dawid?- spytałem, gdy tylko kumpel do mnie podszedł.

-Porucznik kazał założyć ładunki wybuchowe i miny na polu.

-Miny?

-Tak, godzinę temu przyjechał jeep z minami. Podobno w niemieckich koszarach znaleziono kilka magazynów wypełnionych po sufit minami. Dostaliśmy trochę, więc teraz zakładamy. Zresztą, o szczegóły możesz wypytać swojego brata. Właśnie tu idzie.

Odwróciłem się i spojrzałem jak Tadeusz raźnie maszerował w naszą stronę.

-Czołem, panienki. Jak tam poranek?

-Dobrze. Właśnie wstałem.

-A jak Twoja głowa?

-W porządku. Doktorek założył szwy i jest okay.

A co z tymi minami?

-Dostaliśmy je kilkadziesiąt minut temu. Świerczewski od razu rozkazał je założyć.

Z pola nagle ktoś zaczął biec w naszym kierunku.

-Poruczniku! Niemcy! Niemcy nadciągają!

-Dobra! Wszyscy na stanowiska! Fryce idą bułeczkami i kawą!

Wróciłem do okopu Tadka. Chyba na stałe zagrzałem sobie tutaj miejsce.

Paru chłopaków ciągnęło kable z ładunków wybuchowych do swoich okopów.

Nagle obok mnie pojawił się porucznik Świerczewski. Podszedł do Tadka. Najwyraźniej zaczęli się kłócić.

Osobiście uważam, że to nie był zbyt dobry moment na dyskusje, ale kto by mnie tam słuchał.

Teraz, gdy było widno, czołgi były widoczne z daleka. Co najmniej 4 PZKW IV jechały prosto na nas, a w oddali Tygrys z niszczycielem czołgów Hetzer kierowały się na pozycje batalionu powstańców.

-Sierżancie Lewicki! Zgłosić się!- usłyszałem w walkie-talkie.

-Tak?

-Pozycje powstańców są atakowane przez nieprzyjacielskie jednostki pancerne?

-Wiem, właśnie jedzie na nich Tygrys i Hetzer!- przerwałem.

-Oni nie mają broni przeciwpancernej!

-Co mam zrobić?

-Przekaż rozkaz Świerczewskiemu. Ma wysłać pluton z 2 PIAT?ami!

-Tak jest!

Wyskoczyłem z okopu i ruszyłem w kierunku Świerczewskiego. W tym samym momencie niemiecka piechota pojawiła się na horyzoncie.

17-funtówka wystrzeliła pocisk w kierunku najbliższego PZKW, niszcząc go. Od razu pozostałe czołgi wystrzeliły w kierunku działa, ale jakimś cudem załoga i samo działo zostały nietknięte.

Gdy dobiegłem do porucznika, okazało się, że ten siedzi w jednym okopie razem z Tadkiem.

-Poruczniku! Kapitan rozkazał wysłać pluton uzbrojony w PIAT?y do powstańców.

Huk wystrzałów był tak głośny, że Świerczewski po prostu mnie nie usłyszał.

-Poruczniku! Ma pan wysłać ludzi na pozycje powstańców!

Świerczewski odwrócił się w moim kierunku, złapał mnie za kołnierz i krzyknął:

-Zwariowałeś? Ja tu mam niemieckie czołgi, a mam się jeszcze pozbyć 2 granatników?

-To rozkaz kapitana Lewickiego!

-Daj mi radiostację!

Wyciągnąłem amerykański cud techniki, włączyłem je i wywołałem wujka.

-Kapitanie, przekazuje słuchawkę porucznikowi Świerczewskiemu!

Podałem urządzenie oficerowi. Ten na początku słuchał uważnie, jednak w końcu zaczął kręcić głową, a potem krzyknął:

-Nie! Nie oddam moich ludzi! Mam i tak na głowie 4?poprawka 3 PZKW IV i kompanie SS, więc nie mogę tego zrobić!!

Razem z Tadkiem wymieniliśmy się spojrzeniami. Dla nas to było oczywiste, że powinniśmy wysłać tam ludzi, gdyż ten Tygrys jedzie prosto na naszą siostrzyczkę.

-Odmawiam!- powtarzam po raz ostatni. Nie wypełnię rozkazu.

Świerczewski oddał mi walkie-talkie. Jak się okazało, wujek nadal był na linii.

-Powiedz temu kretynowi, że jeśli tego nie zrobi, to postawię go przed sądem polowym! A potem znajdź Tadka i daj mu radio.

-Tadek!

-Co!?

-Kapitan na linii.

Tym razem brat zaczął rozmawiać z dowódcą batalionu.

-Ale jak? On nie chce słuchać.

Co? Dobrze, wykonuję.

Poruczniku! Dostał pan rozkaz. Ma pa go wypełnić, inaczej aresztuję pana!

Świerczewski odwrócił się w naszym kierunku z wyciągniętym Coltem.

-Spróbuj.- odparł chłodno.

Zarówno ja jak i Tadek gapiliśmy się w lufę pistoletu. Nie byłem do końca pewny tego, co się działo.

-E, panie poruczniku. Celuje pan w nas.- mruknąłem.

-Wiem, durniu! Mówię wam, nie wykonam rozkazu. Czy to jasne?

-Tak.- odparliśmy razem z bratem.

-Świetnie. A teraz wracać do roboty!

Świerczewski schował pistolet do kabury, a potem sięgnął po karabin.

Wtedy zdarzyło się coś?niebywałego.

Zapewne urodzony w Bawarii, młody blondyn o aryjskich rysach, uzbrojony w niemiecki karabin kar98k, przeszkolony całkiem niedawno, przydzielony do jednostki stacjonującej niedaleko w Warszawie; stolicy Polski, dostrzegł porucznika Świerczewskiego, który rozmawiał z innym oficerem i starszym sierżantem wojska polskiego.

Od razu postanowił wykorzystać okazję. Przystawił karabin do policzka, wstrzymał oddech, a następnie pociągnął za spust, zabijając Świerczewskiego.

Uśmiechnął się lekko, przeładował karabin i ruszył dalej, jednak nie przebiegł daleko.

Ów starszy sierżant wycelował w niego ze swojego brytyjskiego karabinu Lee-Enfield. Podoficer był dobrym strzelcem. W dodatku oparł broń o krawędź okopu, co znacznie zminimalizowało drganie broni.

Gdy tylko głowa Niemca znalazła się na przyrządach celowniczych, nacisnął delikatnie za spust. Trafił w sam środek czoła.

-Kolejny zdjęty!- krzyknąłem.

-Witek! Świerczewski nie żyje.

-O cholera!

-Łącz się z wujkiem!

-Sześć- jeden, tu sześć- jeden. Odbiór!

-Słucham!

-Porucznik Świerczewski nie żyje. Powtarzam dowódca kompani, porucznik Świerczewski, nie żyje!

Tak? Rozkaz! Przekazuje wiadomość.

-Tadek! Tadek!

Porucznik mnie nie słyszał. Trudno się temu dziwić. W końcu wokół wybuchały granaty, pociski czołgowe, a karabiny też robiły sporo hałasu.

-Tadek!

-Co?

-Dowodzisz kompanią!

-Co?! Mów głośniej!

-Zostałeś dowódcą kompanii!

-Co!??

-Dowodzisz kompanią, idioto!!

Tadek w końcu to usłyszał. Postanowił działać od razu.

Podczołgał się do mnie i powiedział.

-Bierz 3 pluton, 2 PIAT?y i tyle pocisków, ile zostało. Ratuj powstańców. Chciałeś być dowódcą plutonu?

Gratuluję. Zostałeś. A teraz bierz ludzi i nie spieprz tego!

---------------------------

Biegnąc w kierunku pozycji powstańców, miałem na sobie prawie 20 kilo sprzętu. Karabin, amunicja, mój Colt, granaty, walkie-talkie i opatrunek osobisty. I mimo tego ciężaru, jeszcze nigdy nie biegłem tak szybko, jak teraz.

Myślałem sobie ?No, Witek. Spiesz się. Inaczej już nigdy nie przytulisz swojej siostrzyczki?.

Ale nie tylko to mi huczało w głowie. Byłem szczęśliwy. W końcu zostałem dowódcą plutonu. W końcu zostanę oficerem.

Można w sumie powiedzieć, że nasza rodzina miała monopol na dowodzenie. Tadek przejął kompanię ojca, a ja pluton brata.

Dostałem 31 ludzi. 2 PIAT?y, jednego Brena i moździerz. Tuż przed wymarszem, brat ?dorzucił? mi do plutonu 3-osobową obsługę moździerza.

Odległość między naszymi okopami, a powstańcami wynosiła w przybliżeniu ćwierć mili. Gdy byliśmy w połowie tej drogi, zauważyłem niemieckich żołnierzy przy Tygrysie i niszczycielu.

Między nami a polem bitwy była mała górka, 20 metrowe wzniesienie, które dałoby nam przewagę. Postanowiłem bezzwłocznie je wykorzystać. Rozstawiłem tam strzelców, moździerz zostawiłem tuż przed wzniesieniem, a żołnierzom z PIAT?ami rozkazałem zbliżyć się jak najbliżej czołgów.

Ogniem ze wzgórza i moździerza mogliśmy im dać świetny ogień kryjący. Gdyby dotarli na wystarczająco bliską odległość, bez problemu załatwiliby Tygrysa i Hertza.

--------------------------------

-Beata! Kamil dostał!

-Gdzie?

-Chyba w szyję.

-Trzymaj go! Przytrzymaj jak najmocniej. Nie może się wykrwawić!!

-Jezu, to tętnica!

-Łap ją!

-Wyślizguje mi się!

-Trzymaj mocno! Złap ją czymś!

-Czym?

-Nie wiem. Złap ją jak najmocniej, jeśli puścisz, będzie po nim. Cofnie się do wnętrza, a on się nam na rękach wykrwawi!

-Gdzie porucznik Chichnowski?

-Nie wiem! Trzymaj mocno!

-Beata padnij!

Tygrys wystrzelił w kierunku dziewczyn, o mało co je nie trafiając.

Zosia na moment ogłuszyło. Gdy wszystko wróciło do normy, zorientowała się, że puściła tętnice Baczyńskiego.

Chłopak się telepał na lewo i na prawo. Chwytał rękoma swoje gardło, starając się zatamować krwawienie, jednak wiedział, że to już koniec. Zaczął się dusić własną krwią.

-Zośka, zostaw! To koniec. Zośka! To koniec!

-On jeszcze nie umarł!

-Zośka!

-On jeszcze żyje!

Poeta złapał Zosię za kołnierz jej i tak ubrudzonej koszuli. Jego ręka była cała we krwi. Próbował coś powiedzieć, jednak nie mógł.

-Zosia...-jęknęła Beata

W tym samym momencie Baczyński przestał się wiercić. Jego otwarte oczy stały się puste, straciły błysk, który zawsze im towarzyszył.

Dziewczyny patrzyły się na jego oczy przez kilka chwil. Zapewne Zosia patrzyłaby nadal, gdyby nie poczuła, jak coś ją trafia w plecy.

Z początku myślała, ze to pocisk. Jednak to coś nie zrobił jej większej krzywdy. A poza tym to coś było kilkadziesiąt razy większe niż nabój.

Odwróciła się i zobaczyła niemiecki granat trzonkowy, który leżał na dnie jej okopu.

Zosia siedziała zamurowana. Na szczęście dzieliła okop z Beatą, która zachowała odrobinie więcej zimnej krwi. Chwyciła za trzon granatu i wyrzuciła z okopu.

Nagle usłyszała gwizdanie. Długi gwizd i krzyk porucznika Chichnowskiego:

-Wycofać się! Wycofać się linii! Chichnowski biegł w kierunku wschodnim. W kierunku Warszawy.

-Wycofać się. Nic tu po nas!

-------------------------------

-Ludzie rozstawieni?- spytałem, patrząc się na pole bitwy.

-Tak jest.- odparł Adolf.

Gratuluję chłopie. Zasłużyłeś.

-Później będziemy świętować, teraz musimy ratować powstańców.

Załoga moździerza!

-W gotowości!- krzyknął celowniczy.

-Odległość 80, poprawka, 90 metrów. Cel. Niemiecka piechota.

Godzina 8! 3 serie. Ognia!

-Wykonuje!- odparł żołnierz, ustawił celownik. W kilka sekund z moździerza wyleciały 3 pociski. Wszystkie chybiły. Poleciały za daleko.

-Poprawka. Odległość 75! 1 seria! Ognia!

Znowu wyleciał pocisk. Tym razem na odpowiednią długość.

Trafił bezpośrednio w Tygrysa.

Pocisk nie miał prawa zrobić mu żadnej krzywdy, jednak poszatkował 2 czy 3 piechurów, którzy chowali się za kolosem.

-5 strzałowa seria!- wykrzyknąłem.

Reszta, ostrzelać Niemców w głębi pola! PIAT?y do okopów!

Teraz! Ogień zaporowy!

Kilkadziesiąt karabinów w jednej chwili wystrzeliło w kierunku Niemców atakujących pozycje powstańców.

Jednocześnie wystrzelone ?ogórki? z hukiem złamały kark niemieckiego natarcia.

Myślę, że Niemcy po prostu zbaranieli. Nie wiedzieli, co w nich strzela. Zwłaszcza, że jeszcze przez kilkoma sekundami natarcie przechodziło im w miarę sprawnie.

Kątem oka zauważyłem, że PIAT?y znalazły się już w okopach. Jednocześnie od razu stały się obiektem zainteresowań pojazdów.

Niemiecki strzelec CKM?u wystrzelił serię w kierunku spadochroniarza niosącego granatnik. Ten upadł, jednak żył. Przynajmniej się ruszał. Przeczołgał się do jednego z okopów i tam się schował. Drugi PIAT, jeszcze zanim się ukrył, wystrzelił w kierunku niszczyciela czołgów jeden pocisk. Drugi poleciał chwilę po tym, jak żołnierz się skrył w okopie. Wystarczyło; pojazd zaczął się wycofywać!

-Dawać granat dymny. Adolf, Dawid za mną. Reszta ostrzeliwać wycofujących się Niemców!

Zbiegłem z pagórka. Gdy byłem na dole, odległość do pojazdów zmniejszyła się do jakiś zabójczych 50 metrów.

Rzuciłem granat. Gdy dym zrobił się wystarczająco gęsty, podbiegłem do rannego żołnierza.

-Witek? Co ty do cholery tu robisz?- krzyknęła Zosia, która zauważyła mnie, gdy biegłem do swojego żołnierza.

-Nie teraz! Nie teraz, Zośka!

-Poruczniku, po co mieliśmy biec za panem?

-Jezu, Adolf. Po pierwsze nie jestem jeszcze porucznikiem. Po drugie, to nie jest odpowiedni moment na takie pytania.

-Porucznik?- spytała siostra.

-Zośka! Na litość boską! Nie teraz, proszę Cię.

Pochyliłem się na rannym i spytałem:

-Gdzie oberwałeś?

-Płuco- odparł natychmiast ranny, opluwając mnie krwią.

-Zośka, Dawid. Zabierzcie go. Sierżancie Tymiński, proszę za mną!

-Witek, co chcesz zrobić?

-Mamy jeden pocisk do PIAT?a. Nie damy radę zniszczyć tego pieprzonego Tygrysa.

-A Hetzer?

-Wycofuje się. Nie stanowi już zagrożenia. Chyba.

-Chyba?

-Nieważne. Jak tylko opadnie dym, walnę w gąsienicę. Musi się udać. Wtedy okrążymy go z boku i wrzucimy granaty. Dobrze?

Adolf przez moment się wahał.

-Adolf?

-Dobra. Zróbmy to! Dostaniemy w razie czego pośmiertnie po Krzyżu Walecznym.

-Hura.- mruknąłem.

Gdy zarysy Tygrysa zaczęły się przebijać przez dym, wycelowałem w gąsienicę. Musiałem zrobić to idealnie, bo w przeciwnym razie byłby duży kłopot.

Wycelowałem dokładnie. Tak samo, jak kilka dni temu, tuż przed urodzinami. Nacisnąłem delikatnie za spust. Pocisk wyleciał z hukiem, trafiając Pezeta w dolną część boku.

-Udało się?

-Nie wiem. Chyba tak.

Tygrys powoli ruszył w naszym kierunku, jednak nie przejechał więcej niż 5 metrów. Zniszczona gąsienica uniemożliwiła mu poruszanie się.

-Dawaj, migiem!- poderwałem się z okopu.

Razem z sierżantem zrobiliśmy duży łuk, przez co niemiecki MG34 nie mógł nas trafić.

Po jakiś 15 sekundach byliśmy przy wozie. Dałem Adolfowi ?nóżkę?, by ten mógł wskoczyć na czołg. Po chwili dołączyłem do niego.

-Na 3 otworzysz właz, a ja wrzucę 2 granaty. Następnie dajemy nogę w kierunku naszych.

-Bułka z masłem. Nawet dla takich jełopów jak my.

-Hehe, bardzo śmiesznie.

Gotowy? 1, 2?3!!!

Adolf, używając swojego karabinu, podważył właz. Wtedy zobaczyliśmy głowę esesmana, który najwyraźniej był dowódcą czołgu. Bez namysłu wystrzeliłem w niego z mojego Colta; karabin zostawiłem w okopie.

Fontanna krwi poleciała na wszystkie strony, a Niemiec osunął się do środka pojazdu.

Pośpiesznie złapałem lewą ręką za jeden granat, a prawą za drugi granat. Wyrwałem zawleczki, używając kciuków, po czym cisnąłem je do środka.

-Chodu!- krzyknął Adolf, zeskakując z Tygrysa.

Zrobiłem dokładnie to samo. Byliśmy już z 15 metrów od Tygrysa, gdy nastąpiła eksplozja. Tak jak planowałem. Granaty trafiły amunicję, która zniszczyła czołg. W chwilę po eksplozji poczułem ból w plecach. Upadłem na ziemię, uderzając szczęką w ziemię. To był Hetzer. A konkretniej MG34 w owym pojeździe.

Szczęście w nieszczęściu, pojazd zaraz po ostrzale zniknął w gęstwinie lasu, z którego przybył. Było po wszystkim. Niemcy się wycofali, Tygrys zniszczony. A ja ranny.

-Witek!

-Nic mi nie jest!- odparłem, czując powiększającą się plamę krwi na plecach.

-Jesteś ranny.

-No poważnie?

Zaraz wokół mnie zebrało się kilka osób. W tym Zośka.

-Witek, Jezu. To było głupie!

-Grunt, że Tygrys jest kaput.

-Dawać sanitariusza!- krzyknął Tymiński.

-Adolf?-jęknąłem. W chlebaku mam walkie-talkie. Poinformuj sztab, że się udało.

-Nie teraz, Witku. Nie teraz. Trzymaj się. Zaraz przybędzie lekarz.

***

21 sierpnia 1944. Śródmieście.

-Kapitanie, pański bratanek do pana.

-Niech wejdzie.

-Cześć.

-Gratuluję awansu.

-Dzięki. Wybacz, że nie świętuję, ale sam rozumiesz.

-Chyba nie sądzisz, że mnie to nie obchodzi?

Tadek nie odpowiedział. Milczał.

-Mam dobrą i złą wiadomość.

-Zacznij od dobrej.- odparł Tadek.

-Zacznę od złej.

Zła jest taka, że punkt medyczny na Woli potwierdził to, że Witek nie wróci do batalionu. W nocy zostanie ewakuowany na wschodnią stronę Warszawy.

-Kto ma zostać nowym dowódcą plutonu?

-To już twoja decyzja.

-Wytłumacz mi, jak to jest, że nie dostaliśmy wsparcia czołgów. Czemu Rosjanie nie wsparli nas?!

-Z tym się wiążę dobra wiadomość. Dziś rano poddały się ostatnie oddziały SS, które dokonały kontrofensywy na Warszawę.

Gdy my broniliśmy dostępu do Warszawy, Rosjanie okrążyli od północy i południa niemieckie dywizje i zaatakowały ich od tyłu. Niemcy zostali okrążeni. Przedwczoraj w nocy stoczono nawet małą bitwę pancerną.

Niemniej Warszawie, ze strony III Rzeszy, absolutnie nic nie zagraża.

-Czyli to koniec? Koniec powstania?

-Dokładnie.

Tadek podszedł do okna.

-Długo czekałem na tę chwilę. Szkoda, że straciliśmy Witka.

-Jest pod dobrą opieką. Wasz ojciec czuwa nad nim cały czas.

-Ojciec?

-Tak.

-A my? Co z nami?

-Na razie nic. Będziemy tutaj stacjonować przez jakiś czas. Stalin na razie wstrzymał swoje czołgi i piechotę. Zresztą, i tak wiele osiągnęliśmy. Warszawa przed powstaniem była zajeżona Niemcami. A teraz, po 3 tygodniach walk, 30 kilometrów na zachód od Warszawy nie ma ani jednego Niemca. Tylko wojska polskie i rosyjskie.

-To dobrze. Bardzo dobrze.

Dobra, idę do brata. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?

-Mógłbyś mu coś dać? Kapitan podszedł do biurka i wyciągnął małe pudełeczko.

-Gwiazdka podporucznika?

-Zasłużył na ten awans. Byłby dobrym porucznikiem. Szkoda, że większość wojny pewnie spędzi w łóżku i na rehabilitacjach.

-Wyliże się. To twarda bestia.

-Oby. Oby. Jeszcze długa droga przed nami.

-Co masz na myśli?

-Bo ja wiem? Zawsze chciałem zwiedzić Niemcy. Powiedzmy Berlin.

-Albo Wrocław!

-Może być i Wrocław. Ale nie teraz.

Tadek skinął głową.

-Idę. Ktoś się musi dowiedzieć, że został oficerem.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...