Skocz do zawartości
  • wpisy
    75
  • komentarzy
    8
  • wyświetleń
    18286

...


Nicek

229 wyświetleń

Atak. 5 sierpnia 1944. Warszawa

Koło 2 ruszyliśmy ulicą generała Zajączka w kierunku dworca. I batalion, czyli my, miał za zadanie zaatakować bezpośrednio dworzec. II batalion zabezpieczał lewe skrzydło. Trzeci osłaniał prawe.

Po tym, jak mieliśmy uderzyć, pozostałe bataliony miały również zaatakować, by uniemożliwić ewentualną ucieczkę Niemców i wesprzeć nas ogniem.

To miał być plan ataku.

Jednak po 30 minutach marszu, nic nie wskazywało na to, że weźmiemy udział w walce.

-O rany, stoimy tutaj od kilkudziesięciu minut i tylko mokniemy w tym cholernym deszczu.-narzekał jeden z bliźniaków.

-Chcesz na wojnę? To leć! Tam, gdzieś na południu musi być jakiś okop czy bunkier. Jak go zdobędziesz, to z pewnością dostaniesz awans.-odparł jego brat.

-Wy dwaj. Siedzieć cicho.-syknął sierżant. Siedźcie na dupach i nic nie mówcie. I tak już mam dosyć tego czekania.

-A wszystko przez to, że mój ojciec wysłał zwiad przed atakiem. Jakby zwiadów przez ten cały czas było za mało.-dodałem, bawiąc się swoim Coltem.

-3 pluton, powstać!

Obejrzałem się i zobaczyłem, kto to krzyczy. To był sam Tadeusz.

-Co jest?- spytałem brata.

-Ojciec chce wysłać jeszcze kilku ludzi. Kolesie z II plutonu nie wrócili, a mieli to zrobić kilka minut temu.

-Super. Czyli nie zaatakujemy przed świtem.-jęknął cicho Dawid.

-Dlatego właśnie tutaj przychodzę. Mam wybrać?ekhem, ?ochotników?, by ci dokonali kolejnego zwiadu.

Obejrzałem się na chłopaków.

-Niech zgadnę. Nie przychodzisz tutaj, by poinformować nas, że został opóźniony wymarsz, ale po to, by zadowolić nas nowiną, że to ktoś z naszej drużyny tam idzie.

-Raczej, nie inaczej.-odparł brat.

-Kto jest szczęśliwcem?

Brat spojrzał na mnie, delikatnie się uśmiechając.

-I ty zadajesz takie pytania?

-Nie mów mi, że wysyłasz akurat mnie!

-Boisz się?- odparł brat, podchodząc do mnie tak blisko, że mogłem się przyjrzeć dokładnie jego wargom, które lekko drgały.

Odepchnąłem lekko brata, bo ten prawie na mnie wszedł.

-Nie, nie boję się. W przeciwieństwie do Ciebie, ja mam chociaż trochę odwagi.

-Pff?Sugerujesz, że nie jestem odważny?

-To czemu sam się nie zgłosisz?

-Bo jestem dowódcą plutonu.

-No tak, mogłem się domyślić, że coś wymyślić. Ale dosyć biadolenia. Kogo mam ze sobą zabrać?

-Nikogo. Nie będziesz najstarszym stopniem.

-To kto jeszcze idzie?

Idziecie w 4. Ty, Sokół, Belerakowicz.

-Który? -dodał pośpiesznie Marcin.

-Ten głupszy.- odparł porucznik.

-Obaj są debilami. Mów, o kogo Ci konkretnie chodzi.- odparł Adolf.

Tadek się zamyślił. Myślał gorączkowo nad odpowiedzią, by po chwili odpowiedzieć:

-Sami wybierzcie.

-Uroczo.- odparłem. A kto jeszcze z nami idzie?

-Sierżant Nicewicz.

-E, on nie jest z naszej drużyny.- odparł Sokół.

-Wiem, ale on się zgłosić na ochotnika.

-Matoł.- mruknąłem.

Ja, Marcin i strzelec Brena zostawiliśmy cały nasz sprzęt, z wyjątkiem broni i amunicji. Nawet granatów nie wzięliśmy.

-O! Plutonowy Lewicki.

-O! Sierżant Nicewicz. Jak tam zdrowie?- spytałem, gdy zobaczyłem znaną twarz.

-A jakoś daję radę. Wiesz, że ostatni raz w Warszawie byłem?

-W ?39? Też mi nowość.- powiedziałem, nim Mateusz zdążył cokolwiek powiedzieć.

-No tak, zapomniałem, że trwa wojna. Ej, ty z Brenem!

-Tak, panie sierżancie?- spytał kapral Sokół.

-Bierz ode mnie radiostacje.

Sokół spojrzał na mnie, jakby szukał we mnie wsparcia.

Jako że Sokoła polubiłem, od razu stanąłem w jego obronie:

-Nie wygłupiaj się. Wiesz, ile waży sam Bren? Chłopak się zabije.

-W takim razie niech weźmie radiostację ten drugi.- odparł Nicewicz, pokazując palcem na Belerakowicza.

-Ale?-mruknął bliźniak.

-No ty Brena nie dźwigasz. Łap za pudło i do przodu.

-A to palant. Gnój totalny. Jak tylko zacznie się strzelanina, wpakuje w niego cały magazynek.- mruczał pod nosem chłopak, gdy ruszyliśmy w kierunku dworca.

-Siedź cicho, Marcin. Zdarza się, hierarchia wojskowa jest zabójcza, ale rozkaz to rozkaz.- powiedział do chłopaka kapral Sokół.

Szliśmy ulicą, która bezpośrednio prowadziła do dworca. Według planu, poprzedni oddział szedł ulicą generała Zajączka 100 metrów, po czym skręcił na zachód i ruszył w kierunku nasypu. Budynek dworca był na południe od torów, więc siłą rzeczy, z Żoliborza trzeba atakować dworzec od tyłu. Z jednej strony to dobrze, bo według raportów, Niemcy skoncentrowali się na obronie frontu dworca, ale, podobno, co rusz przyjeżdża opancerzony pociąg z posiłkami. Do tego dochodzą czołgi, które pilnują tyłów.

Gdy dotarliśmy do nasypu, schowaliśmy się w krzakach.

-Ptaszek do gniazda. Ptaszek do gniazda. Zgłoś się!- szepnął do słuchawki Nicewicz.

-Kto wymyśla takie głupie nazwy?- spytałem Belerakowicza.

Ten wzruszył ramionami.

-Sokół! Rusz się z Brenem. Znajdź sobie jakąś pozycję, z której będziesz mógł nas osłaniać, gdy będziemy musieli w trybie nagłym opuścić to miejsce.

-Tak jest!- odparł kapral, ruszając na skraj krzaków, w których siedzieliśmy.

-Witek, widzisz coś?

Patrzyłem się przez lornetkę. Fajna była, poniemiecka. Mojego wujka. Lornetka ta podobno jeszcze pamiętała bitwę pod Bzurą. Wujejk zdobył ją na jakimś oficerze, a potem, gdy jego oddział uniknął schwytania, zachował ją sobie na pamiątkę.

-Oprócz okopanej kompanii, 3 stanowisk Mg-42 i działa 88 milimetrowego, to wszystko wygląda w miarę okay.

-Cholera, a jakieś czołgi?

Gapiłem się przez lornetkę parę chwil, by w końcu zaraportować:

-Nie, nic nie widzę. Słyszeć, też nic nie słyszę, więc albo nie mają tutaj czołgów, albo są silniki wyłączone. Tak czy siak, jeśli się postaramy i ich zaskoczymy, Niemcy nie zdążą użyć czołgów.

-Świetnie. W takim razie wracamy do batalionu.- zakomunikował Nicewicz.

----------------

-1 Pluton, ogień osłonowy! Ogień osłonowy!

Wokół słychać było krzyk, wybuchy i świst kul.

Mój pluton zaatakował dokładnie z tego miejsce, w którym siedziałem kilka minut temu.

Atak rozpoczęliśmy od ognia zaporowego, by reszta naszej kompanii mogła zaatakować środek stacji. Umocnienia w postaci Mg-42 na nic się nie zdały, gdy Sokół i inni strzelcy KM?ów przycisnęli do gleby całą obsługę.

Na razie nikogo nie trafiłem. Wystrzeliłem pół magazynka, jednak Sten nie był zbyt dobrą bronią na tak duży dystans. Co prawda prawie zabiłem jakiegoś Niemca, jednak ten ostatecznie został trafiony prosto w głowę przez Madera, który znalazł sobie dogodne miejsce w krzakach.

-Tymowski! Bierz pół swojej drużyny i zaatakujcie budynek z wieżą kontrolną! Natychmiast!- krzyknął porucznik Tadeusz Lewicki.

-Tak jest! Witek, bliźniaki i Langer! Za mną. Reszta zostaje tutaj i osłania dalej!

Langer był szeregowcem. Oczywiście był z Warszawy. Chyba był najspokojniejszy z nas wszystkich. Spokojem nawet przebijał Dawida. Arek był również chyba najmłodszym żołnierzem nie tylko z naszej drużyn, ale chyba i z całej naszej kompanii. Miał zaledwie 18 lat. Mimo tak młodego wieku, doskonale posługiwał się Lee-Enfieldem. Niektórzy nawet twierdzili, że to on powinien być snajperem w drużynie, ale ja osobiście sądzę, że to już lekka przesada. Niemniej chłopak strzela świetnie.

Ruszyliśmy w kierunku budynku. Pod osłoną dymu z granatu dymnego, który został rzucony przeze mnie, dotarliśmy do różowej budowli, na której widniał napis ?Warszawa Gdańska?. Budynek składał się z prostokątnego dołu i okrągłej, przeszklonej wieży, w którym była obsługa kolejnego CKM?u.

Gdy tylko przytuliliśmy się do ściany, razem z Maćkiem i Marcinem wrzuciliśmy po granacie do wieży. Langer i Adolf wrzucili po jednym do okna, który był na parterze. Następnie mocnym kopnięciem Maciek otworzył drzwi.

W środku był korytarz, który prowadził na klatkę schodową i drzwi, które prowadziły do jakiegoś pokoju.

-Witek. Bierzesz drzwi. Maciek. Zostajesz na zewnątrz. Reszta za mną na górę.- rozkazał Adolf.

-Tak jest-odparli wszyscy.

Po cichutku Marcin, Adolf i Arek ruszyli na klatkę schodową. Ja przeładowałem i podszedłem do drzwi.

-Seryjka, seryjka i granat.-pomyślałem, po czym tak zrobiłem. Wystrzeliłem ze Stena kilka razy i wrzuciłem jeszcze jeden granat odłamkowy.

Serce zaczęło mi bić, jak u jakiegoś chomika. Bałem się. I to bardzo.

Delikatnie otworzyłem drzwi, jednak na szczęście zobaczyłem tylko zwłoki jakiegoś Fryca.

Kątem oka zauważyłem, że bliźniak nadal stoi na zewnątrz, więc wszedłem pewnym krokiem do środka. Odwróciłem się w lewo, bo tam były kolejne drzwi.

-Jest tu ktoś?!- krzyknąłem.

Nikt nie odpowiedział. Wystrzeliłem kolejną partię 9 milimetrowych pocisków.

Wtedy poczułem uderzenie w tył głowy.

Upadłem, upuszczając swój pistolet maszynowy, jednak od razu przesunąłem się w bok. W przeciwnym razie znowu oberwałbym kolbą. Gdy odwróciłem się na plecy, ujrzałem jakiegoś blond-włosego SS-mana, który miał najwyżej 18 lat.

Chciał znowu zaatakować, jednak gdy wykonał zamach karabinem, kopnąłem go w brzuch nogą. Ten z bólu splunął na mnie śliną. Nie czekając na reakcję, kopnąłem go znowu, tym razem w twarz. Gdy ten leżał, wstałem szybko, jednak Niemiec podstawił mi nogę, przez co znowu zaliczyłem bliskie spotkanie z podłogą.

Uderzyłem nosem, zalewając się krwią. Jednak nie to mnie przeraziło. Gdy leżałem brzuchem na ziemi, kątem oka zobaczyłem, że Niemiec już prawie stoi. Wystarczyłby jeden ruch, a złapałby mnie za gardło tak, że za nic bym się nie wybronił.

Stało się tak, jak przewidywałem. No, przynajmniej w połowie tak, jak przewidywałem. Hitlersyn zacisnął ręce na moim gardle, jednak był jeszcze oszołomiony kopnięciem, więc bez trudu wyrwałem się, gryząc go w palec. Gdy ten przerażająco zawył, uderzyłem go łokciem w twarz. Tym razem to on zalał się krwią, jednak nie z nosa, a z ręki. Cholera, odgryzłem mu niemały kawałek palca wskazującego. Jednak to nie był koniec. Przynajmniej dla Niemca. Szybko poderwałem karabin przeciwnika, uderzając go z całej siły w twarz. Zabieg powtórzyłem. I jeszcze raz, i jeszcze raz.

-Ty cholerny sukinsynu! Ja Cię nauczę! Żeby atakować od tyłu?! Twoja pieprzona matka nie nauczyła Cię, że nie ładnie jest atakować od tyłu?!

Zły, zły szkop!- krzyczałem, bijąc blondyna cały czas po twarzy. Po 30 sekundach zauważyłem, że SS-man ma zmasakrowaną twarz, a ja jestem zakrwawiony nie tylko swoją, ale również niemiecką krwią.

-O cholera!- krzyknął Maciek, gdy wbiegł do pomieszczenia.

Zszedłem z Niemca, dysząc ciężko.

-Nic Ci nie jest?

-Nie, chyba nie.

-Rany, jesteś cały we krwi.- odparł bliźniak, podając mi chusteczkę.

Otarłem twarz, niechcący zadając sobie ból, gdy dotknąłem się nosa.

-Chyba mam złamany nos.

Belerakowicz spojrzał na mnie fachowym wzrokiem.

-Nie, nie masz. Ale może Cię poboleć jeszcze przez parę chwil.

Siedziałem, opierając się o ścianę. Gdy doszedłem do siebie, podczołgałem się do Niemca.

-Co ty robisz?

-A jak myślisz? Biorę sobie pamiątkę.

Odwróciłem trupa na brzuch. Z tyłu pasa miał przyczepiony sztylet.

-No proszę. Nóż Waffen SS.- mruknąłem, patrząc na ostrze.

Hans Gustaw Hanke. Jemu to już nie będzie potrzebne.

Odwróciłem zwłoki jeszcze raz na plecy. Tym razem w poszukiwaniu broni osobistej.

-Nie, to musiał być jakiś zwykły szeregowiec. Nici z Waltera lub Lugera.- jęknąłem.

Gdy do pomieszczenia wpadła pozostała trójka, nie było czasu na gratulacje.

-Budynek czysty. Na górze paru się schowało, ale ich dorwaliśmy. Idziemy dalej- poinformował mnie i bliźniaka Tymowski.

Rany, Witek. Wiesz, że?

-Że jestem cały pomazany krwią? Wiem.

-Heh. Nieźle się dałeś urządzić. ? dodał drugi bliźniak.

-Ja się dałem tak urządzić, czy ten fryc, który ma miazgę zamiast twarzy?

Ruszamy!- zawołał jeszcze raz sierżant.

Sokół i Langer pomogli mi wstać. Adolf podał Stena, po czym wyszliśmy z budynku.

Walki jeszcze trwały. Jednak centrum bitwy znajdowało się kilkanaście metrów od nas.

Ruszyliśmy tam czym prędzej, przeskakując przez perony i niemieckie stanowiska bojowe, które zostały już zdobyte.

-Tymowski! Dawaj tu swoich ludzi!- rozkazał Tadek, gdy nas zobaczył.

-Panie poruczniku. Melduję, że oczyściliśmy budynek, do którego ruszyliśmy. Nikogo nie straciłem.

-Teraz to już nieważne. Niemcy się wycofali w kierunku budynku dworca.

-Więc na co czekamy?- spytałem.

-Na czołgi. Rosjanie mają nam przysłać parę czołgów. Na razie mamy nie dopuścić, by Niemcy odbili te stanowiska. III batalion zajął pozycje od południa. Fryce są okrążeni.

-U. To w końcu jakaś dobra wiadomość.- skomentował Langer.

-Jasne, że tak!- odpowiedział Dawid.

W tym momencie usłyszałem głos mojego ojca:

-Czołgi! 2 Pzkw IV! Dawać tutaj Piaty!

-Jeszcze Pantera! Na 1! Pzkw V!

-Poruczniku, co mamy robić?! Nie mamy broni przeciwpancernej!- spytał Nicewicz, który naglę się zjawił obok nas.

-Trzymamy pozycję! Nie wycofamy się! Nie oddamy tej pozycji.

Przeczołgałem się do brata, złapałem go za rękę i krzyknąłem:

-Nie rób z siebie bohatera. Na nic Ci ordery, jeśli będziesz miał urwaną głowę, po 75 milimetrowym pocisku! Wycofajmy się!

Tadek się wychylił. Przeanalizował cała sytuację.

-Nikt inny się nie wycofuje. Zostajemy.

-Dajmy dobry przykład i się wycofajmy!

-Nie! Zostajemy tutaj.- powtórzył oficer.

-A idź do diabła!- krzyknąłem.

Na prawo od nas było 2 ludzi uzbrojonych w Piaty. Wystrzelili kilka razy w jednego Pzkw IV. Trafili chyba 2 razy. Zerwali mu gąsienice. Wtedy właśnie Mateusz poderwał się ze swoimi ludźmi i ruszył w kierunku zdobytej 88-mki.

-Co ten pieprzony Litwin robi?!- krzyknął mój brat.

-Nie gadaj, tylko ich osłaniaj! Oni nam życie ratują!- odpowiedziałem. Sokół, ostrzelaj w okna na dworcu!

Kapral ustawił odpowiednio karabin, wymienił magazynek i przyszpilił kilku Niemców, którzy strzelali do sierżanta i jego ludzi.

Żołnierze z naszego plutonu załadowali pocisk, odpowiednio ustawili kąt potężnego działa, poczym wstrzelili w kierunku Pantery.

Chybili.

-Ładuj następny!- rozkazał sierżant.

-Siedzi!- odparł jeden z szeregowców, który zajął stanowisko ładowniczego.

-Cel! Ognia!

Pantera cudem znowu uniknęła trafienia. Pocisk minimalnie minął się z celem, jednak trafił w budynek dworca, zabijając kilku niemieckich żołnierzy.

-Ładuj kolejny, ładuj!- krzyczał na swoich żołnierzy Nicewicz.

W tym samym czasie Pantera wycelowała swoje działo w kierunku Polaków.

Jednak nie wystrzeliła, gdyż poleciały w jej kierunku 2 pociski z Piata.

Tym razem załoga czołgu oberwała zdrowo. Pociski trafiły w spojenie wieży z resztą czołgu, niszcząc go.

-Odwróć lufę o 60 stopni! Cel Pzkw IV!- wydzierał się sierżant na swoich żołnierzy.

Wtedy właśnie nadleciały kolejne pociski Piata. Potężny wybuch nawiedził okolicę.

Ostatni czołg zaczął się wycofywać, jednak nie przebył zbyt dalekiej drogi. Dzisiejszy dzień wyraźnie należał do strzelców Piata. Ci wystrzelili po raz kolejny, zrywając gąsienice czołgu.

Załoga wyskoczyła z czołgu wprost pod nasze lufy. Wystrzeliłem cały magazynek. Chyba trafiłem dowódcę, jednak nie jestem w 100% pewny.

-Ha! Tak się powinno walczyć z czarnymi pasami!- krzyknąłem do sierżanta, który stał przy 88-mce.

Życie Ci, chłopie, nie miłe? Chciałeś zaliczyć jakiś czołg!?

-Nie twoja sprawa.- odparł zdenerwowany chłopak.

Gdy tak "dyskutowaliśmy" o tym, co przed chwilą się stało, przybyły 4 T-34.

-No proszę. Witamy Rosjan.- mruknął ponuro Dawid, wpatrując się na rosyjskie czołgi.

Argument 4 czołgów od razu poskutkował. Niemieccy żołnierze poddali się zaraz po przybyciu trzydziestek czwórek.

-No proszę. Jak na chrzest bojowy, całkiem nieźle się spisaliśmy!- stwierdził ojciec, gdy zbierał dokumenty niemieckich jeńców.

-Ilu straciliśmy?- spytał Adolf.

-Niewielu. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty. Teraz chłopcy, zabieramy się za Stare Miasto.

-A potem?- spytałem.

-Jak to co?- odpowiedział Maciek.

Śródmieście, następnie Wola, Ochota. Potem dalej na wschód. Aż do Berlina.

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia.

Gość
Dodaj komentarz...

×   Wklejony jako tekst z formatowaniem.   Wklej jako zwykły tekst

  Maksymalna ilość emotikon wynosi 75.

×   Twój link będzie automatycznie osadzony.   Wyświetlać jako link

×   Twoja poprzednia zawartość została przywrócona.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz wkleić zdjęć bezpośrednio. Prześlij lub wstaw obrazy z adresu URL.

×
×
  • Utwórz nowe...